3609

Szczegóły
Tytuł 3609
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

3609 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 3609 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

3609 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

GRAHAM MASTERTON SFINKS (Prze�o�y� Cezary Ostrowski) Pami�ci Ross Bristow - Jonem Fellachowie powiedz� ci o dziwnych, okropnych rzeczach. Arabowie r�wnocze�nie boj� si� ich i nienawidz�. Nigdy nie m�wi� o nich bezpo�rednio. Nazywaj� ich �tamtym ludem", a nikt, kto cho� raz podr�owa� po Afryce P�nocnej, nie musi dwa razy pyta�, co to znaczy. Seabury Quinn ROZDZIA� l Nigdy nie zapomni chwili, gdy ujrza� j� po raz pierwszy. P�niej �artowa� na ten temat i nazywa� to �mi�o�ci� od pierwszego ugryzienia". Rzecz mia�a miejsce w czasie koktajlu u Schirry, wydanego na cze�� Henry'ego Nessa, nowego sekretarza stanu. Celebrowano jego niewyt�umaczalne zar�czyny z niezwykle ha�a�liw�, a przy tym ambitn� dziewczyn�, Ret� Caldwell. Jak zwykle u Schirry, by�o mn�stwo do picia i prawie tyle samo do jedzenia, a Gene Keiller znajdowa� si� w�a�nie w centrum rozmowy z tureckim dyplomat� o imponuj�cym �upie�u. Kiedy zatapia� z�by w �wie�ym crab vol-au-vent (nie jad� ca�y dzie�), po�yskuj�ce suknie i czarne fraki rozst�pi�y si� jak Morze Czerwone, a do �rodka wkroczy�a Lorie Semple. Gene nie by� jeszcze zblazowany pi�knymi kobietami. Zbyt kr�tko pracowa� dla Departamentu Stanu, by mie� powy�ej uszu tych trzepocz�cych rz�sami, szepcz�cych, eleganckich m�odych panien, kt�re kr�ci�y si� wok� �wiatka waszyngto�skiej socjety, nie maj�c na sobie majtek i gor�co pragn�c ka�dego m�czyzny, o kt�rym cho�by raz wspomnia� William F. Buckley. Bezpo�redni prze�o�ony Gene'a mia� nosa do tego typu panienek i nazywa� je Departamentem Rozpostarcia... Lecz gdy Gene uni�s� g�ow� z ustami pe�nymi nadzienia i fragmentem kraba zwisaj�cym przy policzku, nie troszczy� si� o to, czy Lorie Semple nale�y do nich, czy nie. - Hej, Gene - powiedzia� senator Hasbaum, pochylaj�c si� - niez�y kawa�ek dupe�ki. Popatrz tylko na t� obwolut�. Gene pokiwa� g�ow� i prawie si� ud�awi�. Si�gn�� po serwetk�, wytar� usta i prze�kn�� na wp� pogryzione vol-au-vent. Zdo�a� jedynie wykrztusi�: - Arthur, chocia� raz masz cholernie du�o racji. Wygl�da�o na to, �e jest sama. By�a wysoka, wy�sza ni� wszystkie kobiety w tym pomieszczeniu, a tak�e ni� wi�kszo�� m�czyzn. Gene pomy�la�, �e mo�e mie� oko�o pi�ciu st�p i jedenastu cali wzrostu. P�niej okaza�o si�, �e odj�� jej jedynie p� cala. Ten wzrost bynajmniej jej nie kr�powa�. Wkroczy�a na �rodek pomieszczenia, pod l�ni�cy kandelabr, wyprostowana i z arogancko uniesion� brod�. - Jezu - wyszepta� Ken Sloane widzia�e� ju� kiedy� tak� dziewczyn�? Gene milcza�. Nawet turecki dyplomata, kt�ry rozwodzi� si� nad zgod� na umieszczenie w swym kraju pocisk�w MARV, zauwa�y�, �e Gene ju� go nie s�ucha i wlepia wzrok w Lorie Semple, jak kto� maj�cy religijne objawienie. - Panie Keiller - powiedzia� szarpi�c Gene'a za r�kaw - musimy om�wi� g�owice bojowe! Gene skin�� g�ow�. - Ma pan absolutn� racj�. Tyle mog� powiedzie�. Ma pan absolutn�, cholern� racj�. Grzywa zaczesanych do ty�u w�os�w koloru piasku opada�a Lorie Semple na nagie ramiona. Jej twarz by�a niezwykle pi�kna. Prosty nos, szerokie i zmys�owe usta oraz nieco sko�ne oczy. Nosi�a szmaragdowy naszyjnik i nikt spo�r�d zebranych ani przez chwil� nie pomy�la�, �e mog�y to by� zielone szkie�ka. By�a ubrana w g��boko wci�t� sukni� wieczorow� z cielistego jedwabiu, tak dopasowan� i ciasno opi�t� wok� biustu, �e gdy raz si� na ni� spojrza�o, trzeba to by�o uczyni� powt�rnie, gdy� wygl�da�a, jakby by�a topless. Mia�a olbrzymi biust i niew�tpliwie nie nosi�a stanika. Jej sutki unosi�y jedwab w lekko ocienione wzg�rki, a gdy si� porusza�a, rozchybotane piersi ucisza�y rozmowy i prowokowa�y nawet najbardziej wiernych m��w w Waszyngtonie do patrzenia na nie przez ramiona �on. Nigdy nie zrozumia�, jaki impuls nim powodowa�, lecz gdy tak sta�a, wygl�daj�c dumnie i wspaniale, Gene Keiller przyst�pi� do niej i wyci�gn�� d�o�. Nie by�o mu �atwo podej�� tak blisko, gdy� wynios�a dziewczyna mia�a bezduszne, zielone oczy, jak niekt�re koty, a Gene po wypiciu trzech w�dek nie by� w najlepszej formie. - Nie znam pani - powiedzia� z p�u�mieszkiem. Dziewczyna spojrza�a na niego. By�a, co najmniej r�wnie wysoka jak on i u�ywa�a jakich� niezwykle mocnych perfum, kt�re wydawa�y si� wype�nia� powietrze. - Ja pana r�wnie� nie znam - odpar�a g��bokim g�osem o jakim� mocnym, europejskim akcencie. - No c� - stwierdzi� Gene - to chyba dobry pow�d, by si� sobie przedstawi�. Dziewczyna wci�� na niego patrzy�a. - Mo�e. - Tylko mo�e? Skin�a g�ow�. - Skoro si� nie znamy, lepiej, by tak ju� zosta�o. Nieznajomi. Gene roze�mia� si� dyplomatycznie. - No c�, rozumiem pani punkt widzenia. Ale jeste�my w Waszyngtonie! Wszyscy tutaj musz� si� zna�. Nadal nie odrywa�a od niego wzroku, jakby go hipnotyzowa�a i im d�u�ej to trwa�o, tym bardziej czu� si� zmieszany. Szura� nogami i wpatrywa� si� w dywan. Nigdy si� tak nie zachowywa� wobec dziewczyny od czasu, gdy opu�ci� szkolne mury, a jednak sta� tam - bystry Gene Keiller z opalenizn� wprost z Florydy i szerokim, jasnym u�miechem, k�dzierzawy demokrata, kt�ry zwykle obca�owywa� wszystkie bobasy i wzbudza� podziw gospody� domowych z Jack-sonville. - Dlaczego? - spyta�a, rozchylaj�c wilgotne r�owe wargi. - Eee... przepraszam? Dlaczego co? Dziewczyna nadal wpatrywa�a si� w niego. Wydawa�a si� w og�le nie mruga�, a to go dekoncentrowa�o. - Dlaczego wszyscy musieliby zna� wszystkich? Gene poprawi� ko�nierzyk. - C�... s�dz�, �e to kwestia przetrwania. Trzeba wiedzie�, kto jest przyjacielem, a kto wrogiem. To nieco przypomina prawo d�ungli. - D�ungli? U�miechn�� si� ironicznie. - Tak m�wi�. Bycie politykiem to ci�ki kawa�ek chleba. Bez wzgl�du na to, jak nisko na drabinie spo�ecznej si� kto� znajduje, zawsze jest kto� inny, kto chcia�by wspi�� si� wy�ej i got�w jest u�y� do tego jego g�owy. - Sprawia pan, �e brzmi to... bardzo agresywnie - odpar�a. Zauwa�y�, �e mia�a kolczyki wykonane z rze�bionych k��w zwierz�cych oprawionych w z�oto. Stopniowo opanowywa� zdenerwowanie, lecz nadal zdawa� sobie spraw�, �e to ona jest g�r� w tej rozmowie i �e pozostali go�cie obserwuj� go k�tem oka i oceniaj�. Zakaszla� i wskaza� w kierunku baru. - Czy nie zechcia�aby pani wypi� drinka? Spojrza�a na niego. Przerwy w ich rozmowie wydawa�y si� d�ugie i odni�s� wra�enie, �e dziewczyna dok�adnie go ocenia. Niemal�e osacza. - Nie pij� - odpowiedzia�a, wprost - lecz prosz� si� mn� nie przejmowa�. Pan wyra�nie to lubi. Zakaszla� powt�rnie. - C�, lubi� pi�, by si� rozlu�ni�. To w pewien spos�b uspokaja nerwy, wie pani? - Nie - odpowiedzia�a. - Nie wiem. Nigdy w �yciu nie pi�am. Spojrza� na ni� zdumiony. - Pani �artuje! Nie podkrada�a pani starej nawet czere�ni�wki z kredensu? Przeczesa�a p�owe w�osy d�oni� o d�ugich palcach, po czym powa�nie potrz�sn�a g�ow�. - Moja mama nie jest stara. Tak naprawd� jest ca�kiem m�oda. I nigdy, ale to nigdy, nie trzyma�a alkoholu w domu. - Rozumiem - odpar� za�enowany Gene. - Nie chcia�em niczego sugerowa�... - Nie, nie - przerwa�a - prosz� si� nie martwi�. Wiem, co pan mia� na my�li. Przez chwil� Gene sta� z pustym kieliszkiem w d�oni, obdarzaj�c dziewczyn� u�mieszkami i m�wi�c �c�" albo �aha"; nie chcia� jej opu�ci�, by jaki� inny m�czyzna nie zaj�� jego miejsca. By�o w niej co�, co go przera�a�o, a r�wnocze�nie urzeka�o, oczywi�cie poza faktem, �e mia�a najwi�ksz� par� cyck�w, jakie kiedykolwiek widzia�. W ko�cu powiedzia�: - Nie przedstawi�em si�. G�upio jak na polityka! Nazywam si� Gene Keiller. U�cisn�li sobie d�onie. Czeka�, a� dziewczyna si� przedstawi, lecz ona nic nie powiedzia�a; u�miecha�a si� jedynie lekko i wci�� rozgl�da�a woko�o. - Czy... nie zamierza pani... Odwr�ci�a si� i obdarzy�a go u�miechem. - Gene Keiller - powiedzia�a. - S�ysza�am o panu. - Naprawd�? - skrzywi� si�. - Ostatnio nie m�wiono o mnie zbyt du�o. Obecnie jestem pracuj�cym politykiem, nie prowadz� kampanii. Obietnice to jedna rzecz, jak pani wie, lecz ich realizacja to ju� zupe�nie inna bajka. Skin�a g�ow�. - Czu�am, �e jest pan politykiem. M�wi pan takimi starymi frazesami. Gapi� si� na ni�. Nie by� pewien, czy dobrze j� us�ysza�, poniewa� senator Hasbaum w�a�nie wybuchn�� g�o�nym �miechem nad jego lewym uchem. - Przepraszam? - Nie szkodzi - stwierdzi�a. - Wszyscy politycy tak robi�. To musi by� choroba zawodowa. Potar� sw�j kark, jak zawsze, gdy by� zirytowany. - Momencik - powiedzia� lekko wzburzonym g�osem. - Ludziom takim jak pani �atwo m�wi�, �e politycy s� szablonowi, lecz prosz� pami�ta�, �e wi�kszo�� sytuacji politycznych jest... - Nie ma �adnych - powiedzia�a pe�nym g�osem. Chcia� kontynuowa�, lecz nagle spojrza� na ni� zdziwiony. - Co? - Nie ma takich ludzi, jak ja - powiedzia�a otwarcie. Zmarszczy� brwi i powt�rnie spojrza� na sw�j pusty kieliszek. - C�... - powiedzia�. - A jakiego rodzaju cz�owiekiem pani jest? Spojrza�a na niego, jakby pr�bowa�a si� zdecydowa�, czy zas�uguje na t� warto�ciow� wiedz�. W ko�cu powiedzia�a: Jestem p�-Egipcjank� i p�-Francuzk�. Jestem jedn� z tych, kt�rych nazywaj� Ubasti. - Czy ��dam zbyt wiele, chc�c pozna� pani imi�? A mo�e to kolejne stereotypowe pytanie? Potrz�sn�a g�ow�. - Nie powinien pan tak reagowa� na moj� wstydliwo��. Gdy si� wstydz�, ludzie zawsze s�dz�, �e jestem przera�aj�ca. Widz� to w ich oczach. Strach i agresywno�� - to bardzo podobne emocje, nie s�dzi pan? - Nadal nie znam pani imienia. Przekrzywi�a g�ow�. - Dlaczego chce je pan zna�? Czy chce mnie pan uwie��? Spojrza� na ni� pytaj�co. - A czy chcia�aby pani zosta� uwiedziona? - Nie wiem. Nie, nie s�dz�. - Jest pani pi�kn� dziewczyn�. Wie pani o tym, prawda? Opu�ci�a oczy po raz pierwszy od pocz�tku rozmowy. - Uroda to kwestia gustu. My�l�, �e mam zbyt du�e piersi. - Nie s�dz�, by wi�kszo�� ameryka�skich m�czyzn zgodzi�a si� z pani�. Je�li chce pani wiedzie� - to s�dz�, �e s� osza�amiaj�ce. Na jej opalonych policzkach pojawi� si� rumieniec. - My�l�, �e m�wi pan to, by mnie pocieszy� - powiedzia�a �agodnie. Parskn�� �miechem. - Pani nie potrzebuje pocieszenia. Jest pani na to zbyt pi�kna. Poza tym ma pani co�, co chcia�aby mie� ka�da kobieta na tym cholernym �wiecie, lecz nigdy nie b�dzie mia�a... nawet za tysi�c lat. Spojrza�a w g�r�. Jej zielone oczy by�y fascynuj�ce. Przez moment �renice wydawa�y si� zupe�nie niewidoczne, a za chwil� otwiera�y si� szeroko, jak ciemne kwiaty. - Jest pani niezwyk�a - stwierdzi� Gene. - W chwili, gdy skierowa�em na pani� wzrok, powiedzia�em sobie: �Gene, ta dziewczyna ma w sobie tajemnic�". No w�a�nie, rozmawiamy tak d�ugo, a ja nadal nie znam pani imienia. Roze�mia�a si�. Go�cie stoj�cy obok dostrzegli to i senator Hasbaum szepn�� do jednego ze swych przyjaci�: - Temu Keillerowi zn�w si� uda�o! Na Boga, chcia�bym by� o dwadzie�cia lat m�odszy! Pokaza�bym, co potrafi ch�opak z Tennessee! - Dlaczego moje imi� jest dla pana tak wa�ne? - zapyta�a dziewczyna. Gene wzruszy� ramionami. - Jak mam si� do pani zwraca�, nie znaj�c imienia? Przypu��my, �e chcia�bym zaprosi� pani� na kolacj� po przyj�ciu. Jak mam to zrobi�? �Przepraszam, panno X lub panno Y, czy jak tam si� pani nazywa, czy pojedzie pani ze mn� na kolacj� po party?" Potrz�sn�a g�ow�. - Nie musi pan tego m�wi�. - To co mam powiedzie�? - Prosz� nic nie m�wi�, poniewa� nie mog� p�j��. Gene uj�� jej d�o� w swe r�ce. - Oczywi�cie, �e pani mo�e. Nie jest pani m�atk�, prawda? - Nie. - Wiedzia�em, �e pani nie jest. Nie ma pani tego nawiedzonego wygl�du, jaki wcze�niej czy p�niej przybieraj� waszyngto�skie �ony. - Nawiedzonego wygl�du? - spyta�a. - Jasne - stwierdzi� Gene. - One przez ca�y czas martwi� si�, z kt�rymi dziewczynami �pi� ich m�owie i czy s� to mo�e te same dziewczyny, z kt�rymi sypiali m�czy�ni �pi�cy z nimi; a w tym przypadku ich m�owie mog� odkry�, �e k�eczko si� zamyka. - To jest skomplikowane. - Mo�na si� przyzwyczai�. To cz�� naszej wielkiej demokracji. Dziewczyna prawie nie�wiadomie dotkn�a swego kolczyka ze zwierz�cych k��w. - To nie brzmi... zbyt moralnie powiedzia�a, jakby my�la�a o czym� innym. Gene spojrza� na ni� uwa�nie. �Moralnie" by�o s�owem, kt�rego od dawna nie s�ysza�, na pewno nie od czasu, kiedy cztery lata temu zdoby� reputacj� na po�udniu, ujawniaj�c schemat osuszania bagien jako skandal finansowy. W ustach dziewczyny s�owo to brzmia�o dziwnie nie na miejscu. Przecie� by�a tu, na waszyngto�skim przyj�ciu, ubrana w obcis�y jedwab w kolorze cia�a, z najbardziej przyci�gaj�ca oczy figur� od czasu Doily Parton, a m�wi�a o moralno�ci. - Prosz� pos�ucha� powiedzia� �agodnie. To �ycie pe�ne jest napi�� i wysi�ku. Dla wielu ludzi, wielu polityk�w, zabawianie si� jest jedyn� forma rekreacji. - Przykro mi - stwierdzi�a dziewczyna. Zabawianie si� to nie m�j typ rekreacji. Gene szeroko roz�o�y� r�ce. - Okay. Nie chcia�em niczego sugerowa�. My�l�, i� jest pani pi�kn� dziewczyn� i by�bym ascet� s�dz�c, �e nie jest pani sexy. Nieprawda�? Spojrza�a na niego z ukosa. - Pan... uwa�a, �e jestem... sexy? Gene prawie wybuchn�� �miechem. - C�, cholernie zdecydowanie uwa�am! O czym, u diab�a, pani my�la�a, wk�adaj�c t� sukienk� dzi� wiecz�r? Zaczerwieni�a si�. - Nie wiem. Nie my�la�am... Gene powt�rnie wzi�� j� za r�k�. - Kochanie - powiedzia� - my�l�, �e lepiej b�dzie, je�li zdradzisz mi swoje imi�. To uczyni �ycie du�o �atwiejszym. - Dobrze. Jestem Lorie Semple. Gene zmarszczy� brwi. - Semple? Czy tw�j ojciec by�... Tak, Jean Semple, francuski dyplomata. Gene delikatnie �cisn�� jej palce. By�o mi przykro, gdy us�ysza�em o jego �mierci. Nigdy go nie spotka�em, lecz niekt�rzy z mych przyjaci� twierdz�, �e by� wspania�ym facetem. Przykro mi. - Niepotrzebnie. Zawsze zdawa� sobie spraw�, �e �yje niebezpiecznie. Moja mama twierdzi, �e teraz jest prawdopodobnie bardziej usatysfakcjonowany ni� kiedykolwiek. Gene zdo�a� chwyci� przechodz�cego kelnera za mankiet i powiedzie� �w�dka", zanim tamten si� oddali�. Potem zn�w zwr�ci� si� do Lorie: - Czy jeste� pewna, �e nie nam�wi� ci� na kolacj�? Od miesi�cy szykowa�em si�, by spr�bowa� gigot w restauracji �Montpellier". Potrz�sn�a g�ow�. - Przykro mi, Gene. - Nie rozumiem, dlaczego - powiedzia�. - Mo�e nie jestem Harrisonem Fordem, ale nie jest ze mn� a� tak �le. W�r�d polityk�w trudno znale�� takich facet�w jak ja. Przez ca�e �ycie chcesz zadawa� si� z tymi pokurczami z Treasury? - Gene - odpar�a, a on uchwyci� mocny zapach jej perfum - nie zamierza�am by� niemi�a. Nie chcia�abym r�wnie� ci� urazi�. Lecz przysz�am, poniewa� zaproszono tu mojego ojca przed jego �mierci� i s�dzi�am, �e tak b�dzie dobrze. Kiedy ju� porozmawiam ze wszystkimi w�a�ciwymi lud�mi, b�d� musia�a odej��. - Nie nosisz �a�oby - powiedzia� nagle. - Nie - stwierdzi�a. - W mojej rodzinie, od pokole�, �mier� m�czyzny by�a uwa�ana za pow�d do... c�, pow�d do �wi�towania. �wi�tuj�, poniewa� m�j ojciec wype�ni� sw�j obowi�zek wobec tego �wiata i teraz spoczywa w spokoju. - Ty �wi�tujesz? - spyta� Gene. Lorie unios�a g�ow�, by spojrze� mu prosto w oczy. - Tak to si� zwyk�o robi� w�r�d nas. Takie mamy zasady. Zawsze takie mieli�my. Gene wci�� jeszcze pr�bowa� to rozgry��, gdy kelner przyni�s� mu drinka. Da� mu dolara napiwku i powiedzia� niepewnie: - Lorie, nie chc� by� w�cibski, lecz nigdy przedtem nie spotka�em rodziny, kt�ra �wi�towa�aby �mier�. Odwr�ci�a si�. - Nie powinnam by�a o tym wspomina�. Wiem, �e niekt�rych ludzi to szokuje. Czujemy po prostu, �e gdy kto� umiera, to ko�czy sw� prac� i to jest powodem do rado�ci - odpar�a. - C�, ja zostan� przekl�ty - powiedzia� s�cz�c lodowatego drinka. Lorie spojrza�a na niego. - Musz� i��. - Ju�? By�a� tu tylko kilka minut. Przyj�cie b�dzie trwa�o do trzeciej. Poczekaj, a� pani Marowski zacznie si� rozbiera�. Kiedy si� to ju� zobaczy, cokolwiek my�la�o si� przedtem o moralno�ci, mo�na wyrzuci� za okno. - Nie drwij ze mnie, Gene - poprosi�a Lorie. - Nie drwi� z ciebie, kochanie. Po prostu nie chc�, �eby� sobie posz�a. - Wiem. Jest mi przykro. Ale musz�. Nagle, ni st�d, ni zow�d, jakby materializuj�c si� z promienia teletransportera ze �Star Trek", pojawi� si� obok Lorie wysoki m�czyzna w uniformie szofera. Mia� czarn�, elegancko przyci�t� brod� i nosi� czarne, sk�rzane r�kawiczki. Stan�� przy niej bez s�owa, jednak wyraz jego twarzy nie pozostawia� w�tpliwo�ci, �e nadszed� ju� czas powrotu do domu. By� Arabem lub Turkiem. Cichym, silnym i opieku�czym, a Lorie Semple natychmiast podda�a si� tej opieku�czo�ci. - Do widzenia, panie Keiller. Mi�o by�o pana pozna�. - Lorie... - Naprawd�, musz� ju� i��. Mama b�dzie na mnie czeka�. - C�, prosz�, pozw�l odprowadzi� si� do domu. Przynajmniej tyle m�g�bym zrobi�. - Ale� nie ma potrzeby. Oto m�j szofer. Prosz� si� nie fatygowa�. - Lorie, nalegam. Jestem gor�cokrwistym politykiem z Departamentu Stanu i absolutnie nalegam. Lorie przygryz�a warg�. Zwr�ci�a si� do stoj�cego za ni� szofera o twardej twarzy i spyta�a: - Mog�? Zapad�a cisza. Gene obawia� si�, �e przygl�da si� im senator Hasbaum i wielu innych jego przyjaci�, lecz by� zbyt zaj�ty niezwyk�� relacj� mi�dzy Lorie a jej milcz�cym szoferem, by si� nimi przejmowa�. Przygl�da� si� szoferowi nie mniej uwa�nie, jak tamten jemu. W ko�cu brodacz skin�� g�ow�. Prawie niezauwa�alnie, je�li si� tego nie oczekiwa�o. Lorie u�miechn�a si� i powiedzia�a: - Dzi�kuj�, Gene, z przyjemno�ci�. - To pierwsza rozs�dna rzecz, kt�r� powiedzia�a� tego wieczoru - stwierdzi� Gene. - Daj mi tylko minutk� na po�egnanie si� z sekretarzem. Lorie przytakn�a: - Dobrze. Zobaczymy si� na zewn�trz. Gene mrugn�� do senatora Hasbauma, przepychaj�c si� mi�dzy go��mi w poszukiwaniu Henry'ego Nessa. Jak zwykle, m�ody i dynamiczny sekretarz stanu otoczony by� t�umem kobiet, zachwycaj�cych si� ka�dym s�owem padaj�cym z jego ust. Jego nowa oblubienica, Reta Caldwell, zwiesza�a mu si� z ramienia w niezbyt dobrze skrojonej sukni i nic nie by�oby w stanie jej odci�gn��. - Henry! - zawo�a� Gene. - Hej, Henry! Henry Ness odwr�ci� si�, a g�adka twarz, kt�ra upodabnia�a go do Clarka Kenta, przybra�a pewny siebie u�mieszek, zwykle przywo�ywany przez wszystkich polityk�w, gdy kto� do nich m�wi�: �Hej!" M�g� to w ko�cu by� jaki� fotograf, a po notorycznych grymasach Nixona ob�z demokratyczny by� przeczulony na punkcie radosnego wygl�du. - Gene, jak si� masz? - powiedzia� Ness i wyci�gn�� r�k� nad g�ow� stoj�cej obok niego kobiety. - S�ysz� pozytywne opinie na temat twojej meksyka�skiej sprawy. - C�, wszystko idzie dobrze - stwierdzi� Gene. - Lecz przypuszczam, �e ty radzisz sobie jeszcze lepiej. Gratulacje z okazji zar�czyn, Henry. Dla ciebie r�wnie�, Reta. Wygl�dasz �wietnie. Reta spojrza�a na niego. Zna� j� ju� wcze�niej, przed laty, gdy by� m�odym i niedo�wiadczonym uczestnikiem kampanii stanowej; prawdopodobnie pami�ta�a, �e widzia� j� w�wczas pijan� do nieprzytomno�ci, rozdaj�c� poca�unki za�enowanym szefom partii. - Musz� teraz wyj�� - powiedzia� Gene. - Sprawy pa�stwowe, wiesz, jak to jest. Ale jeszcze raz, Henry, wszystkiego najlepszego na przysz�o��. Mam nadziej�, �e oboje b�dziecie bardzo szcz�liwi. Henry powt�rnie u�cisn�� jego d�o�, u�miechn�� si� nieprzekonywaj�co i odwr�ci� ku publiczno�ci z�o�onej z waszyngto�skich dam. Henry lubi� rozmawia� z kobietami. One nie odcina�y si� uwagami, nie zadawa�y niewygodnych pyta� w rodzaju: �Co, u diab�a, zamierzacie zrobi� z wielog�owicowymi rakietami w Turcji?" lub te�: �Czy zamierzacie pozwoli� komunistom na kontynuowanie infiltracji czarnej Afryki bez �adnych przeszk�d?" Chcia�y jedynie wiedzie�, jak ubiera si� do ��ka, czy raczej, jak si� nie ubiera. Gene odebra� sw�j prochowiec i przeszed� przez g�adki marmurowy hol osza�amiaj�cego domu Schirry, w kierunku otwartych drzwi frontowych. Przesta�o pada�, lecz ulice i chodniki by�y nadal mokre, a silny, ciep�y wiatr zapowiada� jeszcze wi�cej deszczu tej nocy. Lorie sta�a na stopniach i gdy Gene podszed� bli�ej, zauwa�y�, �e pochyla�a si� do ucha szofera i co� szepta�a. Gene zawaha� si� przez moment, lecz gdy Lorie odwr�ci�a si� i dostrzeg�a go, przywo�a� na twarz u�miech. Szofer bez s�owa oddali� si� i zszed� schodami, by podstawi� samoch�d - b�yszcz�c�, czarn� limuzyn� Fleetwood. Wsiad� do niej i czeka� w zatoczce z w��czonym silnikiem, ani razu nie spogl�daj�c w ich kierunku, lecz by� r�wnie czujny, jak pies obronny. Lorie zarzuci�a na ramiona d�ug�, czerwon� chust� i poprawi�a d�oni� w�osy. - My�l�, �e m�j szofer si� denerwuje - wzruszy�a ramionami. - Mama poleci�a mu, �eby mia� na mnie oko i nie lubi, gdy znikam mu z pola widzenia. Gene uj�� d�o� Lorie. - Czy on zawsze jest taki? - spyta�. - Mam wra�enie, �e gdybym dotkn�� twego ucha, wyskoczy�by z samochodu i zbi� mnie na kwa�ne jab�ko, zanim zd��y�bym powiedzie�: ��egnaj, Capitol Hill!" Lorie roze�mia�a si�. - Bardzo dobrze wype�nia swoje obowi�zki. Mama m�wi, �e to najlepszy s�u��cy, jakiego mia�a od lat. Jest ekspertem od kravmaga. - Kravmaga?. Co to jest, u diab�a? - To taki rodzaj samoobrony, jak kung-fu. Wymy�lili go chyba Izraelici. Ca�kowite po�wi�cenie si� destrukcji przeciwnika wszelkimi mo�liwymi sposobami. Gene uni�s� brwi. - Wygl�da to na nieco odart� z hipokryzji wersj� polityki - powiedzia�. Stali na mokrym od deszczu chodniku, czekaj�c, a� samoch�d Gene'a nadjedzie z parkingu. Za nimi kr�ci� si� lokaj w ��tej liberii, niecierpliwie pal�c papierosa. Kilkaset jard�w dalej, za trawnikiem, wznosi�a si� w mrocznym, wieczornym powietrzu iluminowana iglica Washington Monument. Gdzie� nad M Street rozleg�a si� syrena. - Nie mo�esz wini� Mathieu za wype�nianie obowi�zk�w - stwierdzi�a Lorie. - Mathieu? To tw�j szofer? - On jest niemy. Nie potrafi powiedzie� ani s�owa. Pracowa� dla wywiadu francuskiego w Algierii i powsta�cy wyrwali mu paznokcie i uci�li j�zyk. - �artujesz. - Nie, to prawda. Gene odwr�ci� g�ow� i d�ugo, z rozwag�, przygl�da� si� czarnej limuzynie, pracuj�cej cicho w pobliskiej zatoczce. W lusterku bocznym dostrzega� oczy Mathieu, twarde i czujne, jakby samodzielnie poruszaj�ce si� w powietrzu. - Co� takiego... musi uczyni� z cz�owieka pewnego rodzaju samotnika. Lorie przytakn�a. - S�dz�, �e tak. Czy to tw�j samoch�d? Bia�y new yorker Gene'a zosta� podstawiony do zatoczki, a lokaj otworzy� im drzwi. Gene wcisn�� po dolarze w dyskretnie z�o�one d�onie lokaja i cz�owieka, kt�ry doprowadzi� samoch�d, po czym zasiad� za kierownic�. - Czy podasz mi adres? - zapyta� Lorie. Potrz�sn�a g�ow�. - Mathieu pojedzie przodem. Musimy jedynie jecha� za nim - odpar�a. - �adnych ucieczek? - Nie, je�li nie chcesz, �eby nas �ciga�. A mog� ci� zapewni�, �e nie pozwoli�by nam uciec. Gene wyjecha� z zatoczki z w��czonymi �wiat�ami. - Czy to nigdy ci nie przeszkadza? To, �e jeste� trzymana tak kr�tko? Jeste� ju� doros�a. Rozlu�ni�a chust� i pozwoli�a jej zsun�� si� z ramion. W blasku mijanych lamp ulicznych widzia�, jak b�yszcz� jej wargi, intensywnie l�ni zieleni� szmaragdowy naszyjnik i opalizuje jedwab na jej piersiach. Wewn�trz samochodu perfumy dziewczyny by�y jeszcze bardziej odurzaj�ce, co w przypadku tak cichej i tak moralnej osoby wydawa�o si� dziwnie prowokuj�ce i agresywne. Z jakiego� powodu budzi�o to w nim u�pione zwierz�. - S�dz�, �e uwa�asz, i� jeste�my dziwni - powiedzia�a nagle Lorie - lecz musisz pami�ta�, �e nie jeste�my Amerykanami. To nie jest nasz kraj. Dlatego trzymamy si� razem i strze�emy nawzajem. Opr�cz tego... - Opr�cz tego, co? Opu�ci�a oczy. - C�, jeste�my inni, jak s�dz�. A kiedy jest si� odmie�cem, lepiej przebywa� w�r�d podobnych sobie. Przed nimi czerwone tylne �wiat�a limuzyny Mathieu skr�ci�y w lewo, a Gene pod��y� ich �ladem. Zn�w zaczyna�o pada� i kilka kropel spad�o na przedni� szyb�. Gene w��czy� wycieraczki. - Czy mog� ci� o co� spyta�? - odezwa� si� do Lorie. Skin�a g�ow�. - Je�li tylko nie b�dzie to nic zbyt osobistego. - C�, my�l�, �e w pewnym sensie sprawa jest osobista i nie musisz odpowiada�, je�li nie chcesz, lecz to taki rodzaj pytania, jakie nasuwa si� m�czy�nie, gdy spotka dziewczyn� tak pi�kn� jak ty. - Zn�w si� ze mnie na�miewasz? - Niech to diabli, prawi� ci komplementy! Czy inni ludzie nigdy tego nie robi�? Czy �aden m�czyzna nigdy ci tego nie powiedzia�? Potrz�sn�a g�ow�. - Niewa�ne - stwierdzi�. - Oto moje pytanie: Czy masz kogo� na sta�e? Kogokolwiek. Jeste� zwi�zana z jakim� m�czyzn� czy nie? Lorie spojrza�a gdzie� w dal. - Czy to ma znaczenie? - zapyta�a. Gene wzruszy� ramionami. - C�, nie wiem. Dla niekt�rych dziewcz�t ma to znaczenie. Je�li maj� kogo� na sta�e, nie bior� pod uwag� mo�liwo�ci spotykania si� z kim� innym. Zosta�o jeszcze troch� lojalno�ci na tym �wiecie, cho� mo�e w to nie wierzysz. D�ugo nic nie m�wi�a. Nawet gdy Gene spojrza� na ni�, nie odwr�ci�a si�. W pewnym momencie, gdy przeje�d�ali przez Watergate, powiedzia�a delikatnie: - Nie ma �adnego m�czyzny. �adnego. - �adnego? - spyta� zdziwiony. - Nawet starego adoratora, kt�ry bombarduje ci� zaproszeniami na kolacje i kupuje szmaragdowe naszyjniki? Dotkn�a klejnot�w na szyi. - Tego nikt nie kupi�. To klejnot rodzinny. Nie, nie ma starych adorator�w. Nie ma nawet m�odych. Spos�b, w jaki to powiedzia�a, sprawi�, �e spojrza� na ni� z niedowierzaniem. - Chcesz przez to powiedzie�, �e nie masz �adnych przyjaci�? - spyta�. - Nie tylko teraz, Gene. Nigdy nie mia�am. Spojrza� na drog� przed sob� i po�yskuj�ce tylne �wiat�a limuzyny Mathieu. Uwa�a� za absolutnie niemo�liwe, by dziewczyna o wygl�dzie i figurze Lorie nigdy si� z nikim nie spotyka�a. Zgadywa�, �e mo�e mie� dziewi�tna�cie, dwadzie�cia lat. Wi�kszo�� waszyngto�skich panienek w tym wieku le�a�a ju� pod po�ow� departamentu rz�dowego i nieco mniejsz� galaktyk� kongresmen�w oraz senator�w. Wiedzia�, �e ona nie jest tego typu dziewczyn�, jednak najmilsze dziewcz� z najmilszej rodziny w ko�cu spotyka si� z jakim� ch�opakiem, nawet gdyby mia� to by� dok�adnie dobrany palant z Harvardu. - Jeste� dziewic�? - spyta�. Unios�a brod� i spojrza�a na niego. W jej oczach dostrzeg� t� sam� w�adz�, jak� ujrza�, gdy po raz pierwszy wesz�a na przyj�cie Schirry. - Je�li chcesz to tak nazwa� - odpar�a. By� za�enowany. - Nie chcia�em tego wcale nazywa�. Po prostu mnie zaskoczy�a�. - Czy to rzadko��, by niezam�na dziewczyna by�a czysta? - No c�... tak. My�l�, �e tak. Jako� nikt tego nie oczekuje. Chodzi o to, �e... c�, ty nie... - Ja nie wygl�dam jak dziewica? - Tego nie powiedzia�em. - Nie musia�e�. M�wi�e� mi, jak bardzo wed�ug ciebie jestem sexy, od momentu gdy si� przywita�e�. Skoro s�dzisz, �e jestem sexy, musisz my�le�, �e sypiam z m�czyznami. - To wcale nie jest tak. Gdy m�wi�, �e jeste� sexy, mam na my�li efekt zmys�owy, jaki na mnie wywierasz. Gdy patrz� na ciebie, gdy jestem obok ciebie, jestem seksualnie podniecony. Nie, to nie obelga, lecz komplement i chcia�bym, aby� tak to odebra�a. Lorie milcza�a. Pocz�tkowo my�la�, �e skutecznie j� do siebie zrazi�, lecz gdy zn�w na ni� zerkn��, zobaczy�, �e siedzi obok z lekkim u�mieszkiem zadowolenia. - Jezu Chryste - powiedzia� - jeste� najdziwniejsz� dziewczyn�, jak� kiedykolwiek spotka�em. A spotka�em ju� kilka dziwnych. Za�mia�a si�. Potem wskaza�a przed siebie, na samoch�d Mathieu i powiedzia�a: - Lepiej obserwuj drog�. Jeste�my prawie na miejscu. Byli cztery lub pi�� mil za miastem, w drogiej, pe�nej zieleni dzielnicy z przedwojennymi domami o pomalowanych na bia�o okiennicach. Mathieu odbi� w w�sk� uliczk� prowadz�c� przez tunel drzew i wkr�tce jechali wzd�u� w�skiej �ciany ze starej ceg�y, obro�ni�tej mchem i naje�onej rz�dami d�ugich, zardzewia�ych szpikulc�w. - To �ciana naszego ogrodu - powiedzia�a Lorie. - Dom jest tu� za ni�. Pokonali ostry zakr�t i w samochodzie Mathieu zab�ysn�y �wiat�a �stop". Zatrzymali si�. Parkowali na p�okr�g�ym podje�dzie, kt�ry prowadzi� do wysokiej, �elaznej bramy. Za ni� Gene dostrzeg� �wie�o posypan� �wirem prywatn� drog�, kt�ra wiod�a w mrok. Sam dom niew�tpliwie znajdowa� si� w odleg�ym kra�cu i nie by� widoczny z drogi. Mathieu nie wyszed� z samochodu, lecz siedzia� w nim z wci�� w��czonym silnikiem, obserwuj�c ich przez lusterko wsteczne. Spaliny z rury wydechowej limuzyny wznosi�y si� w deszczow� noc. - Czy to ju� koniec? Chez Semple? - spyta� Gene. - Zgadza si� - powiedzia�a Lorie, zak�adaj�c chust�. - To znaczy, �e podrzuci�em ci� tutaj i to wszystko? Spojrza�a na niego zielonymi, kocimi oczami. - A czego oczekiwa�e�? Zaproponowa�e� mi odwiezienie do domu i w�a�nie to zrobi�e�. - Nie zostan� nawet zaproszony na odrobin� ovaltine? Potrz�sn�a g�ow�. - Przykro mi. Chcia�abym, lecz mama nie czu�a si� zbyt dobrze. - Ale� ja wcale nie zamierza�em jej o to prosi�. - O co? - O ovaltine, oczywi�cie. Mo�e zosta� w ��ku, je�li chce. Lorie wyci�gn�a r�k� i dotkn�a go. - Gene - powiedzia�a - jeste� bardzo s�odki i lubi� ci�... - Ale nie zamierzasz mnie zaprosi�. W porz�dku, wiem, o co chodzi. - To nie to. Wzni�s� bezradnie d�onie. - Wiem, co to jest a co nie jest - stwierdzi�. - Jeste� �liczn� m�od� dziewczyn� z rodziny o pewnych tradycjach i zawsze robisz wszystko za pozwoleniem mamy, we w�a�ciwy, staro�wiecki spos�b. C�, powiedzmy, �e mi to odpowiada. - To znaczy? - To znaczy, �e wpadn� do ciebie jutro o odpowiedniej godzinie, przedstawi� si� twojej matce i spytam, czy mog� ci� zabra� na obiad. Podejm� si� nawet odstawi� ci�, nienaruszon�, przed zmrokiem. Wpatrywa�a si� w niego przez d�u�szy czas, a potem powoli pokr�ci�a g�ow�. - Gene - powiedzia�a - to niemo�liwe. - Co jest niemo�liwe? Odwr�ci�a si�. - Lubi� ci� - stwierdzi�a. - To w�a�nie sprawia, �e nie zjemy razem obiadu. - Lubisz mnie, wi�c ze mn� nie wyjdziesz? Gdzie tu logika? Otworzy�a drzwi samochodu. - Gene - powiedzia�a delikatnie - naprawd� my�l�, �e by�oby lepiej, aby� zapomnia�, i� kiedykolwiek mnie spotka�e�. Prosz�... dla twego w�asnego dobra. Nie chc�, by co� ci si� sta�o. Gene potar� sw� szyj� z zak�opotaniem. - Lorie, jestem naprawd� wystarczaj�co doros�y, by o siebie dba�. Mo�e nie jestem ekspertem w izraelskim kung-fu, lecz przeszed�em ju� wystarczaj�co wiele, by wyrobi� ochronn� pow�oczk� dla swoich tkanek. Gdybym wycofywa� si� z ka�dego potencjalnego zwi�zku z obawy przed doznaniem krzywdy... Jezu, sko�czy�bym jako dziewica, zupe�nie jak ty. - Gene, prosz�. - Wszystko w porz�dku, �e �prosisz" w ten spos�b, lecz ja nie rozumiem. Je�li uwa�a�aby� mnie za wyj�tkowo obrzydliwego i niemi�ego, m�g�bym ci� zrozumie�, lecz to oczywiste, �e tak nie jest. Odwioz�em ci� do domu. Powiedzia�em ci, �e jeste� pi�kna. Czy nie nale�y mi si� cho�by wyja�nienie? Pocz�tkowo nie odpowiedzia�a. Jedna strona jej twarzy by�a o�wietlona czerwonymi �wiat�ami samochodu Mathieu, a druga pozostawa�a w cieniu. Dzi�ki nieustannemu warkotowi o�miocylindrowego silnika limuzyny Gene przypomnia� sobie nagle, �e Mathieu ci�gle ich obserwuje. W spos�b, kt�rego nie potrafi� wyja�ni�, poczu� si� wyj�tkowo bezbronny wobec wszelkich niebezpiecze�stw, jakby ta dziwna sytuacja zacz�a nagle stwarza� zagro�enie. - Gene - wyszepta�a Lorie - p�jd� ju�. Zacz�a wysiada� z samochodu, lecz przytrzyma� j� za nadgarstek. W ci�gu sekundy wyrwa�a mu si� z si��, kt�ra prawie pozbawi�a go r�wnowagi, lecz potem nagle rozlu�ni�a si�, jakby z wysi�kiem, i pozwoli�a wci�gn�� si� z powrotem na siedzenie pasa�era. Zbli�y� si� i poca�owa� j�. Mia�a delikatne, wilgotne wargi, lecz nie chcia�a ich rozchyli�. Przytuli� j� mocniej, pr�buj�c wepchn�� koniuszek j�zyka w jej usta, ale nie pozwoli�a mu na to, cofaj�c g�ow�. Wydawa�a si� nie opiera�, dop�ki cieszy� si� m�odzie�czym poca�unkiem, jednak w przypadku dziewczyny tak zmys�owej jak Lorie, to mu nie wystarcza�o. Lew� d�oni� dotkn�� jej ramienia. Z ustami przy jego ustach, pr�bowa�a go odepchn��. Przez kr�tki, wspania�y moment dotyka� d�oni� jej biustu, ci�kiego i gor�cego, lecz nagle poczu� ostre ugryzienie w j�zyk. Wywin�a mu si� i wyskoczy�a z samochodu. Potar� usta palcami. By�a na nich krew. Czu� r�wnie� jej nieprzyjemny smak w gardle. Wyj�� czyst�, bia�� chusteczk� z butonierki i przy�o�y� j� do warg. Lorie sta�a nie opodal, niespokojna i zagniewana, lecz nie podni�s� na ni� wzroku. Chryste! Ugryziony przez jak�� piekieln� dziewic� ze szko�y wy�szej! - pomy�la�. Nie wiedzia�, kto bardziej go z�o�ci�. Lorie, za zrobienie sobie wieczornej przek�ski z jego j�zyka, czy on sam za pr�b� poca�owania panienki, kt�ra okazywa�a si� mie� morale. - Gene... Nadal nie podni�s� g�owy. - Gene, przepraszam, nie da�e� mi wyboru. Zakaszla� i wyplu� odrobin� krwi na chusteczk�. - Po prostu id� do domu, do swojej matki, dobrze? - wymamrota�. - Gene, musisz zrozumie�, �e to by si� nie uda�o. Nigdy. - Za�o�� si�, �e by si� nie uda�o! Je�li b�d� chcia� zosta� zjedzony �ywcem, mog� wr�ci� do Everglades i po�o�y� si� przed nosem aligatora! - Prosz�, Gene. Czy nie widzisz, �e ci� lubi�? Czu� p�yn�c� krew. Krwawienie wydawa�o si� ustawa�, lecz dziewczyna z pewno�ci� ugryz�a go g��boko i mocno. Prawie do��czy� do Malhieu w dru�ynie ludzi po/bawionych j�zyk�w, a to z pewno�ci� nie pomog�oby jego ambicjom politycznym. - Po prostu id� sobie st�d, dobrze? - powiedzia�. Jad� do domu. Mathieu opu�ci� limuzyn� i teraz sta� kilka jard�w dalej, obserwuj�c Lorie w ciszy i skupieniu. Zn�w zacz�o pada�, deszcz zab�bni� na �wirze i trawie. W ko�cu Lorie odwr�ci�a si� i odesz�a. Mathieu wzi�� j� pod rami� i podprowadzi� do samochodu. Gdy otworzy� tylne drzwi, obejrza� si� w kierunku Gene'a z twarz� tak pozbawion� emocji, jak kamienny pos�g. Potem wsiad� i ruszy� w kierunku �elaznej bramy. W zupe�nej ciszy, gdy limuzyna zbli�a�a si� do niej, brama rozwar�a si�. Po przejechaniu samochodu zamkn�a powt�rnie dost�p do �rodka. Gene ujrza� znikaj�ce na �wirowej alejce tylne �wiat�a samochodu. B�ysn�y jeszcze par� razy mi�dzy drzewami i krzakami, a� zupe�nie przepad�y. Potem nie pozosta�o ju� nic pr�cz wysokiego muru, zamkni�tej bramy i l�ni�cego na trawie deszczu. Siedzia� przez chwil� nieruchomo, po czym wy��czy� silnik. Nadal przytykaj�c chusteczk� do j�zyka, otworzy� drzwi i wyszed� na deszcz. By� tak daleko od miejskich latarni, �e dostrzega� p�yn�ce nad g�ow� ciemne chmury i blady ksi�yc �wiec�cy nad drzewami. Najciszej jak m�g� podszed� do bramy. Nie chcia� jej dotyka�, na wypadek gdyby by�a pod napi�ciem, lecz stan�� blisko i zagl�da� na drug� stron�. Dr�ka wiod�a d�bow� alej� i znika�a oko�o pi��set jard�w dalej, za zakr�tem prowadz�cym prawdopodobnie do g��wnego budynku. Wydawa�o mu si�, �e dostrzega ciemn� sylwetk� dachu i komin�w, lecz r�wnie dobrze mog�y to by� ga��zie drzew. By�o co� gro�nego, a jednocze�nie intryguj�cego w domu Semple'�w. Chcia� rzuci� na� okiem, cho�by tylko po to, by usatysfakcjonowa� si� stwierdzeniem, �e jest to kolejna droga rezydencja dyplomatyczna ze staro�wieckimi lampami, krzewami rozmarynu i wszystkimi tego typu dodatkami. Wr�ci� do samochodu, pochyli� si�, by otworzy� skrytk� na r�kawiczki, i wyj�� z niej ma�y zestaw �rubokr�t�w, jaki dosta� od jednej ze swych dziewczyn z do��czon� notk�: �Od tej, kt�ra ci� najbardziej podkr�ca, z mi�o�ci�". Jeden ze �rubokr�t�w wyposa�ony by� w tester napi�cia. Wyj�� go i wr�ci� do �elaznej bramy. Potem bardzo ostro�nie dotkn�� metalow� ko�c�wk� jednej z �elaznych krat. Nic si� nie sta�o. Wrota nie by�y pod napi�ciem. Przyjrza� si� im. By�y tak wysokie, �e prawdopodobnie niepotrzebnie zaopatrzono je dodatkowo w ostre szpikulce. My�l o nabiciu si� na jeden z nich nie podnios�a go bynajmniej na duchu. Chwyci� bram� obiema d�o�mi, a potem poszuka� oparcia dla st�p. Pocz�tkowo sz�o mu �atwo, gdy� m�g� opiera� si� na wielu ornamentach i mimo zasapania z wysi�ku wspi�� si� w kilka sekund. Jednak wy�ej �elazo mia�o mniej zawijas�w, a na samym szczycie nie by�o ich zupe�nie. Tylko go�e pr�ty zako�czone szpikulcami. Przystan�� na chwil�, by odpocz��, oko�o dziesi�� st�p nad ziemi�. Patrz�c za siebie m�g� dostrzec sw�j bia�y samoch�d z wci�� otwartymi drzwiami, a za nim szos� wiod�c� do domu Semple'�w oraz odleg�e �wiat�a s�siednich dom�w. Z przodu, przez nieomal wi�zienne kraty bramy, nadal nie dostrzega� nic poza ciemn� �cian� drzew i ja�niejsz� wst�g� wij�cej si� mi�dzy nimi alejki. Deszcz nieco zel�a� i powia� lekki, �wie�y wiatr. Wola�by, �eby jego j�zyk nie by� a� tak cholernie obola�y, lecz z drugiej strony to stanowi�o jeden z powod�w wspinaczki na te gotyckie wrota. - W g�r�, m�j ch�opcze, ci�gle w g�r� - wysapa� do siebie, cytuj�c dawne s�owa agenta swej kampanii na Florydzie. Chwyci� dwie �elazne piki, przycisn�� spody but�w do bramy i zacz�� si� podci�ga� jak wyspiarz z Fid�i w�a��cy na drzewo kokosowe. Zasapany dotar� do szczytu. Najtrudniejsze by�o przebrni�cie nad samymi szpikulcami. Nie mia� oparcia dla st�p i musia� spr�bowa� wcisn�� buty mi�dzy pr�ty, w nadziei, �e si� nie ze�lizgn� albo, co gorsza, nie utkn� na dobre. Wcisn�� lew� nog� i ostro�nie przeni�s� praw� nad ostrzami. Brama zatrz�s�a si� pod jego ci�arem. Pozosta� w tej pozycji, oddychaj�c g��boko, a� zebra� si�y na wci�ni�cie prawej nogi mi�dzy pr�ty po drugiej stronie i uwolnienie lewej. W�a�nie wtedy dobieg� go jaki� ha�as od strony domu. Zastyg� z p�yn�cym po twarzy potem i nads�uchiwa�. Prawdopodobnie by� to tylko odleg�y grzmot. Uprzedzano o mo�liwo�ci burz tej nocy, a one zwykle nadci�ga�y nad Waszyngton z tej strony rzeki. Chwyci� mocniej wrota i przygotowa� si� do ich przeskoczenia. Ha�as powt�rzy� si� i tym razem bez w�tpienia nie by� to grzmot. M�g� to by� motocykl lub samolot odrzutowy, ale nie grzmot. Pr�bowa� co� dojrze� w�r�d ciemno�ci terenu Semple'�w, lecz chmury przes�ania�y ksi�yc i widzia� jedynie zarysy drzew. Ha�as dochodzi� z pewno�ci� stamt�d. Potem dotar� do niego najbardziej przera�liwy d�wi�k, jaki kiedykolwiek dane mu by�o s�ysze�. Ha�asowa�y przedzieraj�ce si� mi�dzy krzakami i drzewami du�e zwierz�ta. Co wi�cej, zd��a�y w jego kierunku. Wypuszczono na niego psy! Napi�ty i przera�ony z powrotem prze�o�y� nog� nad szczytem bramy. Pogo� zbli�a�a si� i wola� nie patrze� w stron� domu. Walczy�by uwolni� lew� nog� spomi�dzy pr�t�w, lecz nie mia� odpowiedniego oparcia i usi�owania te pozostawa�y bez rezultatu. Ci�gn�� najmocniej, jak potrafi�, ale noga nadal tkwi�a zablokowana. Zda� sobie spraw� z obecno�ci du�ych jasnych kszta�t�w mkn�cych mi�dzy d�bami i trzasku ostrych pazur�w na �wirze. W�wczas straci� oparcie i ze�lizgn�� si�, a raczej spad�, z bramy na ziemi�, nadwer�aj�c kostk� i pozostawiaj�c wci�ni�ty mi�dzy pr�ty lewy but. Dysz�c z b�lu, rzuci� si� w kierunku samochodu tak szybko, jak tylko potrafi�. Tu� za sob� us�ysza� pomruki i drapanie bestii, kt�re dotar�y ju� do wr�t i rzuci�y si� na nie warcz�c i szczekaj�c w sfrustrowanej agresji. Uruchomi� samoch�d, zawr�ci� wzbijaj�c fontann� �wiru i z piskiem opon ruszy� jak najdalej od tego miejsca. Dopiero na g��wnej drodze do Waszyngtonu zwolni� i pozwoli� sobie na wytchnienie. Jego system nerwowy by� pora�ony strachem. Dotar� do swego apartamentu w Georgetown i zaparkowa� samoch�d na ulicy. By�a to spokojna, stara dzielnica, a on mia� szcz�cie wynajmowa� najwy�sze pi�tro mrocznego, ceglanego domu znajduj�cego si� w g��bi zadbanej parceli. W�a�ciciel by� przyjacielem jego ojca z czas�w studenckich. Otworzy� bram� i ruszy�, z jedn� nog� w skarpetce, do drzwi frontowych. Zapali� wszystkie lampy w urz�dzonym na jasno��ty kolor pokoju dziennym, w��czy� jaki� nocny film jednocze�nie przyciszaj�c d�wi�k i pu�ci� Mozarta. Dopiero w�wczas zacz�� rozmy�la� o Lorie Semple. Nala� sobie solidn� szklank� Jacka Danielsa i rozpar� si� na kanapie, opieraj�c zwichni�t� stop� na onyksowym stoliku do kawy. Przywo�ywa� wydarzenia tej nocy i pr�bowa� uporz�dkowa� je w jaki� rozs�dny spos�b. Nie ulega�o w�tpliwo�ci, i� Lorie to fascynuj�ca dziewczyna. W normalnych okoliczno�ciach jad�by teraz z ni� kolacj�, przy graj�cej uwodzicielskie melodie orkiestrze, widz�c w jej oczach obietnic� dalszego ci�gu. Oczekiwa�by, �e sko�czy si� to co najmniej randk� nast�pnego dnia. Lecz ona potraktowa�a go z kamiennym ch�odem, chocia� utrzymywa�a, �e go lubi, a nawet by�a gotowa ugry�� go, by jasno wszystko zrozumia�. Zapali� papierosa i nagle zda� sobie spraw�, jak bardzo spuchni�ty ma j�zyk. Przeszed� do ma�ej br�zowo-czarnej �azienki z mn�stwem buteleczek drogich w�d po goleniu i zapali� �wiat�o nad lustrem. Potem wystawi� j�zyk i obejrza� go. Bardzo dziwne by�o to, �e szkar�atne ranki znajdowa�y si� w pewnej odleg�o�ci od siebie i by�o ich niewiele. Normalne, ludzkie ugryzienie jest zwykle �ukowate, a to sk�ada�o si� z czterech oddzielnych ranek. Gene dotkn�� ich delikatnie i oniemia�. Wygl�da�o to tak, jakby ugryz� go du�y pies. Przez d�ug� chwil� sta� przed lustrem, a gdy zadzwoni� telefon, drgn�� nerwowo. ROZDZIA� 2 To by� Walter Farlowe, jego szef. Chcia� przypomnie�, �e nast�pnego dnia o jedenastej odbywa si� spotkanie dotycz�ce negocjacji w sprawie Indii Zachodnich i �e oczekuje jego punktualnego przybycia. Gene odpar�, i� dobrze si� przygotowa� i wszystko jest w najlepszym porz�dku. - Czy ty przypadkiem nie masz kataru? - spyta� Walter. - A czy m�wi� tak, jakbym mia�? - Nie wiem. M�wisz dziwnie, jakby� mia� w ustach klusk� albo co� w tym stylu. - Ach, to - stwierdzi� Gene. - Ugryz�em si� niechc�cy w j�zyk. Walter zachichota�. - Ugryz�e� si� w j�zyk? Szkoda, �e nie zrobi� tego Henry Ness. - Chcia�bym, �eby odgryz� sobie t� ca�� swoj� cholerna g�ow�. Po od�o�eniu s�uchawki Gene nala� sobie kolejnego drinka i usiad�by dalej rozmy�la�. W �yciu politycznym zdoby� sobie opini� ko�cz�cego wszystko, do czego si� zabiera�. Ka�da sprawa, ka�dy raport, ka�dy incydent by� dok�adnie udokumentowany, szczeg�owy i zamkni�ty. Nieporz�dek przeszkadza� mu, a tak w�a�nie sta�o si� w przypadku Lorie Semple. Opr�cz tego, jego duma zosta�a naruszona po raz pierwszy od dwudziestu lat. Ta dziewi�tnastoletnia dziewica nie tylko ugryz�a go w j�zyk, lecz r�wnie� poszczu�a psami i zmusi�a do ucieczki, pozbawiaj�c uwi�zionego mi�dzy pr�tami angielskiego buta za siedemdziesi�t pi�� dolar�w. Si�gn�� po ksi��k� telefoniczn� i poszuka� nazwiska Semple. Tak jak oczekiwa�, nie by�o go na li�cie. Przez chwil� sta� dzwoni�c szklank� o z�by, po czym uj�� s�uchawk� i wykr�ci� numer. W ko�cu, pomy�la�, jest dopiero po p�nocy, a w Waszyngtonie niewiele panienek k�adzie si� spa� o tej porze. Telefon zadzwoni� jedena�cie razy, zanim kto� go odebra�. Zaspany dziewcz�cy g�os spyta�: - Hallo? Kto m�wi? - Maggie - powiedzia� najwyra�niej, jak potrafi� - to ja, Gene. - Kt�ra godzina? - Och, nie wiem. S�dz�, �e ko�o dwunastej. - Nie wiesz? Kupuj� ci Jeager-le-Coultre za trzysta dolar�w, a ty nie wiesz? - Nie b�d� uszczypliwa. I tak nie spa�a�, prawda? Maggie wyda�a d�ugie, cierpliwe westchnienie. - Nie, Gene. Nie spa�am. Czy kt�rakolwiek dziewczyna mog�aby si� utrzyma� na stanowisku twojej sekretarki, gdyby spa�a? Wci�� czuwam, dwadzie�cia cztery godziny na dob�. Po prostu przez pewien czas czuwam nieco s�abiej ni� zwykle. Gene s�ucha� cierpliwie. - Maggie - powiedzia� - wiem, �e to nieco niefortunnie, ale zastanawia�em si�, czy mog�aby� wy�wiadczy� mi ma�� przys�ug�. - Zawsze tak m�wisz! Gene, mam dzisiaj woln� noc! Czy dziewczyna nie mo�e sobie od czasu do czasu pozwoli� spokojnie na to, co czyni j� pi�kn�? - Maggie, ty zawsze jeste� pi�kna, wypocz�ta czy nie. - Nie wciskaj mi kitu. Co mam dla ciebie zrobi�? - Pami�tasz francuskiego dyplomat� Jeana Semple? Umar� oko�o trzech miesi�cy temu w Kanadzie czy gdzie� tam. - Zgadza si�. Rozszarpa�y go nied�wiedzie na polowaniu. - Dobrze, co wi�cej o nim wiesz? Rodzina? Dom? - Zupe�nie nic. Dlaczego? Gene wzi�� telefon i poszed� z nim na kanap�. Na kolorowym ekranie telewizyjnym podnosi�y si� z grob�w jakie� z z�arte przez mole monstra, a gromada przera�onych ludzi ucieka�a przed nimi w ciszy, wymachuj�c ramionami. W tle nadal �agodnie brzmia�a muzyka Mozarta. - Dzi� wieczorem spotka�em c�rk� Semple'a na przyj�ciu u Schirry. By�a bardzo tajemnicza, wiesz? Bardzo... jakby to powiedzie�... odleg�a. Mam uczucie, �e jest w niej co� dziwnego, o czym powinienem wiedzie�. Maggie zn�w westchn�a. - To znaczy, �e da�a ci kosza i potrzebujesz jakiego� haczyka, by osi�gn�� sukces podrywacza? - Och, daj spok�j, Maggie, to wcale nie jest tak. Ona mieszka w olbrzymim domu za miastem, otoczonym murami jak Fort Knox, z olbrzymimi psami, kt�re s� prawdopodobnie w stanie odgry�� cz�owiekowi nog� jednym k�apni�ciem. - Mo�e Semple'owie maj� jak�� warto�ciow� kolekcj� dzie� sztuki czy co� takiego. Czy widzia�e� ten dom na w�asne oczy? - Nie przepuszczono mnie nawet przez bram�. Ona ma swojego goryla, Mathieu. Jest niemy i wygl�da jak Jack Palance w roli Drakuli. Gdy grzecznie poprosi�em o wpuszczenie mnie do �rodka, otrzyma�em odmow� stulecia. - Ty? Grzeczny? - Potrafi� by�, kiedy chc�. Problem w tym, �e miejsce jest nie do zdobycia, cho�by stawa� na g�owie. Chc� tylko wiedzie�, co tam jest grane? To znaczy, Lorie Semple to wspania�a dziewczyna i, wierz albo nie, chcia�bym j� lepiej pozna�, ale to przede wszystkim ciekawo��. - Czy my�lisz, �e to jeszcze kiedy� si� zdarzy? - spyta�a Maggie niespodziewanie. - Czy my�l�, �e co jeszcze kiedy� si� zdarzy? - My. Ty i ja. Para, kt�rej prawdopodobnie powinno si� uda�. Czy� tak nie pisz� w horoskopach? - Maggie... Jestem m�odym m�czyzn�. Mam przed sob� ca�e �ycie. - Je�li twierdzisz, �e cz�owiek trzydziestodwuletni jest m�ody, to powiniene� zda� sobie spraw�, �e to tylko osiem lat do czterdziestki. Prze�kn�� whisky. - Okay, zadzwo� do mnie za osiem lat. Ale czy najpierw wy�wiadczysz mi t� przys�ug�? - Co chcesz wiedzie�? - Chc� zna� numer telefonu Lorie. Chc� r�wnie� wiedzie�, czy ona kiedykolwiek wychodzi, a je�li tak, to gdzie i jak sp�dza czas. Interesuj� mnie szczeg�lnie fotografie domostwa i przyczyny �mierci Jeana Semple. A, i zobacz, co mo�esz znale�� na temat pani Semple, matki Lorie. Wydaje si�, �e to jaki� przyczajony potw�r. Maggie sko�czy�a zapisywa� jego polecenia. - Jak pr�dko tego potrzebujesz? Pytam, cho� i tak znam odpowied�. - Co by� powiedzia�a na jutro? - Jutro jest niedziela. - Zgadza si�, a wi�c nie b�dziesz musia�a zarywa� pracy. B�d� w biurze Waltera prawie ca�y ranek. Mo�e by� do mnie podskoczy�a z tymi materia�ami i p�jdziemy na lunch. - Obiecujesz? - Przysi�gam. Czy my�lisz, �e opowiada�bym ci k�amstwa w szabas? - Nie wi�cej ni� zwykle. Przy okazji, co jesz? - Nic. Co masz na my�li? - M�wisz, jakby� co� jad� - powiedzia�a. Dotkn�� j�zyka. - Ach, to. Nie, nic nie jem. Po prostu boli mnie z�b, to wszystko. - Okay, Gene. Do zobaczenia jutro. Nie zapomnij o lunchu. - Pa, pa, droga Maggie. Od�o�y� s�uchawk�. Wiedzia�, �e proszenie Maggie o zdobycie informacji o Lorie Semple by�o niedelikatne, i czu� si� odrobin� winny, lecz by�a jedyn� osoba, o kt�rej wiedzia�, i� mog�a zrobi� to dyskretnie i szybko. Gdyby poprosi� Marka Wellmana o zrobienie tego samego lub zwr�ci�by si� z tym do jakiego kolwiek innego m�czyzny ze swego kr�gu, wie�� o ugryzionym j�zyku i zgubionym bucie rozesz�aby si� po Waszyngtonie lote