3567
Szczegóły |
Tytuł |
3567 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
3567 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 3567 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
3567 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Francoise Sagan
Zb��kane
odbicie
przek�ad
Barbara Walicka
BEJ Service
Warszawa 1997
Wydanie I
Tytu� orygina�u
Le miroir egare
� PLON 1996
Copyright � for the Polish translation
by BEJ Serwice 1997
Redakcja
Ewa Mironkin
Korekta
Zofia Banasiak
Projekt ok�adki
MeKONG
Fabryka Wyobra�ni
Opracowanie graficzne
sk�ad i �amanie
FELBERG
Szef wydania
Bart�omiej Zborski
ISBN 83-905585-4-8
Mojej siostrze Suzann�
1
Tegoroczne lato w Pary�u by�o powa�nym, wy-
studiowanym, romantycznym latem ze starych
powie�ci: ranki ch�odne i niepewne, wczesne
wschody, d�ugie popo�udnia, owiane zapachem
�wie�o skoszonej trawy pod wszechw�adnym
s�o�cem, kt�re przemierza�o niebo o b��kicie
egipskim � niebo z kartki pocztowej � cierpliwie
oczekuj�ce, by o zmierzchu przej�� w b��kit pary-
ski, pastelowy, zszarza�y, przy�miony; niebo, po
kt�rym przemyka�y ob�oczki r�owe i szare, takie
same od tysi�ca, dziesi�ciu tysi�cy, stu tysi�cy
lat. Pary� tego lata od nowa sta� si� miastem bez
wieku, cichym i bia�ym, niepodleg�ym i luksuso-
wym, niezale�nym od kaprys�w przyjezdnych.
Zn�w by� Pary�em wielolitym i wspania�ym, z po-
mnikami architektury rozrzuconymi jak gar��
wykrzyknik�w, z nawiasami bulwar�w, akcenta-
mi i my�lnikami drzew i leniwym, gi�tkim zielo-
nym przecinkiem rzeki, jakby zastyg�ej w biegu:
to miasto w dzisiejszych czasach tak cz�sto otu-
lone w nieme, syntetyczne mg�y, obce ziemi �
i samym sobie � stawa�o si� wrogie nawet swym
najwierniejszym mieszka�com, przestaj�c by�
pulsuj�cym w�asnym rytmem, uwodzicielskim
azylem. Pary� zmienia� si� w miasto budz�ce l�k.
Taks�wkarz przekr�ci� kluczyk w stacyjce i zga-
si� motor, kt�ry zacz�� si� krztusi�, d�awi� i kaszle�
tak �a�o�nie jak Traviata, nim po raz kolejny nieod-
wo�alnie zamilknie. Ulica by�a pusta i zarazem pe�-
na �ycia; promienie s�o�ca odbija�y si� od szyb
baru do okien teatru stoj�cego naprzeciw, migota�y
na nawierzchni w�skiej uliczki w pobli�u Theatre
de l'Opera, uliczki, gdzie kr�lowa� teatr, ten w�a�-
nie, kt�ry bez w�tpienia ju� nied�ugo stanie si�
teatrem ich obojga, Sybil i Francois. W�a�nie, gdzie
jest Francois? Czemu dot�d jeszcze nie otworzy�
drzwi taks�wki z min� jak zawsze triumfuj�c�, dla-
czego ona sama od pewnego czasu czuje si� co-
dziennie coraz bardziej przygn�biona? Na pewno
nie dlatego, �e jeszcze jedna sztuka w jeszcze jed-
nym paryskim sezonie teatralnym mia�a przynie��
kolejny sukces lub kolejn� pora�k�. Czemu wi�c
teraz rzuca�a si� w otch�a� z takim przera�eniem,
ca�y czas wietrz�c podst�p? Niezale�nie od tego,
co m�wili o niej znajomi, wcale nie by�a osob�
sk�onn� do uniesie�. Jej charakter, jak r�wnie�
reputacja by�y z pewno�ci� przerysowane; zapew-
ne sprawia�y to wydatne policzki, szerokie usta
i pewna swoboda gest�w, cho� mo�e by� to wynik
jej mieszanej czesko-francuskiej krwi? Przecie�
ani dzi�, ani w szale�stwach pope�nianych daw-
no, dawno temu nie wykorzystywa�a w nadmiarze
swych wdzi�k�w czy s�owia�skiego temperamen-
tu, kt�rego dopatrywano si� w niej z upodoba-
niem. Natomiast Francois, typowy szatyn, od
spojrzenia po odcie� w�os�w, Francois ze swoj�
matow� karnacj�, gestami nieporadnymi pomimo
swobody, jak� zawsze promieniowa�, by� tak�e
egzotyczny, cho� w inny spos�b...
� I co, nie maj� zamiaru podpisa�?
Francois otworzy� drzwiczki, zgi�� si� wp�
i poda� jej r�k�, u�miechaj�c si� jakby na przek�r
przera�eniu maluj�cemu si� na twarzy Sybil.
� Chcesz zrezygnowa�? Oni s� gotowi wysta-
wi� t� sztuk� sami, rozumiesz? Wezm� Lefranca
na amanta, zatrudni� jakiego� sprawnego re�yse-
ra, a my, jak dotychczas, b�dziemy skromnymi
adapterami wspieraj�cymi ich sukces. Jak wo-
lisz, kochanie...
Na jego twarzy pojawi� si� wymuszony
u�miech. Pe�en czu�o�ci niepok�j sprawia�, �e by-
�a w stanie znie�� ten urok �zapale�ca", poz� ro-
mantycznego bohatera, upodobanie do ryzyka �
we w�asnych sprawach i w sprawach swoich bli-
skich � oraz nami�tne samouwielbienie. M�g�by
z tego zrezygnowa� i nawet nie �ywi�by o to do
niej urazy. W tym tkwi�a jego si�a, zr�czno�� lub
spryt: zostawia� Sybil wolny wyb�r w dzieleniu
swoich, czasami niedorzecznych, pomys��w. Nig-
dy jej nie zmusza�, nie mia� jej te� za z�e, gdy na
co� si� nie zgadza�a. I czego mu odm�wi�a przez
te dziesi�� lat? Niczego.
Czemu wi�c sprawia� wra�enie cz�owieka po-
wa�nego i spokojnego w konfrontacji z t� kobiet�
zmienn� i tak �atwo ulegaj�c� wp�ywom? W rze-
czywisto�ci odrzuci�a jego propozycj� tylko raz:
w bardzo nieprzyjemnej kwestii podzia�u praw
autorskich z ow� rozhisteryzowan� wdow�, Cze-
szk�. I oczywi�cie mia�a racj�, przewiduj�c kl�-
sk� spadkobierc�w... Jednak mimo wszystko...
Francois wzrusza� ramionami i �mia� si� z przyja-
ci�mi � z ich wsp�lnymi przyjaci�mi � na wspo-
mnienie tego zdarzenia; nazywa� je �afer� Wilczy-
cy". Tak samo �mia� si�, gdy wspomnia� kt�ry� ze
swych nami�tnych romans�w. Ach, zreszt� ona
przecie� nie wiedzia�a... Mia�a wra�enie, �e decyzje
nale�� do niego, i jednocze�nie czu�a, �e myli si�,
przyznaj�c mu racj�. To by�o okropnie m�cz�ce dla
kogo� takiego jak ona, dla kogo�, kto nie znosi�
ferowa� wyrok�w...
Siedz�c jeszcze w samochodzie, chwyci�a za
brzeg marynarki Francois i przytuli�a do niej
twarz, jakby chc�c przerwa� wszelk� dyskusj�.
Tak w�a�nie dzia�o si� mi�dzy nimi: cudowna ab-
surdalno�� mi�osnych uniesie�, ekstrawagancja,
je�li chodzi o d�ugo�� trwania ich zwi�zku. Wci��
byli sob� zauroczeni i sobie wierni, a wi�c godni
mi�o�ci, jakiej zupe�nie �wiadomie zaznali przed
dziesi�ciu laty. Wiedzieli dok�adnie, kt�r�dy wio-
d� szlaki i kr�te �cie�ki zwi�zk�w mi�osnych
w dzisiejszym Pary�u, w�r�d ich r�wie�nik�w
z tego samego �rodowiska. Oboje mieli szcz�liwe
dzieci�stwo, cieszyli si� doskona�ym zdrowiem
i �ywili upodobanie do wszystkiego, co romanty-
czne i literackie, przede wszystkim jednak tak
samo nienawidzili okrucie�stwa, rozpaczy i ma-
sochizmu. Zachwyt nad tym, co wydawa�o si�
znika� wraz z epok� znu�enia i udr�ki, ale co
by�o pieprzem i sol� bytu, co oboje okre�lali s�o-
wem �szcz�cie", brzmi�cym jak�e banalnie...
� Chod� � us�ysza�a nad uchem szept
Francois. � Czekaj� na ciebie.
Przytrzymuj�c �okie� Sybil, pom�g� jej wydosta�
si� z samochodu, zap�aci� taks�wkarzowi i wpro-
wadzi� j� do teatru; spostrzeg�a, �e sama m�wi
szeptem, jakby byli otoczeni przez wrog�w.
� Dlaczego na mnie?
� Czekaj� na pi�kn�, inteligentn� i b�yskotli-
w� Sybil Delrey, t�umaczk� sztuk el�bieta�skich,
kt�ra teraz zaj�a si� teatrem wschodnioeuropej-
skim. Czekaj� na ni� o wiele bardziej niecierpli-
wie ni� na Francois Rosseta, jej wsp�pracownika
i kochanka.
Wyg�osi� t� kwesti� tonem ca�kiem zwyczaj-
nym, prowadz�c towarzyszk� przez pokryty ku-
rzem hall. St�pali po szarej wyk�adzinie, startej
miejscami a� do osnowy. Popchn�� skrzypi�ce
drzwi, wymaca� ukryty wy��cznik i chwyci� r�k�
Sybil. Musia�a prawie biec mrocznym koryta-
rzem, r�wnie ponurym jak ca�y �ich" teatr. By� to
budynek, w kt�rym mia�a okazj� ogl�da� co naj-
mniej trzydzie�ci spektakli, ale nigdy nie widzia-
�a zaplecza, tych wszystkich zakamark�w za sce-
n�. Zna�a tylko strome schody, zbyt kr�tk� ram-
p�, zbyt obszerne, asymetryczne foyer przesycone
zapachem ple�ni, t�umi�cym nastr�j podniece-
nia, zachwytu, niepewno�ci i przera�enia, jaki
mimo wszystko musia� tu panowa� wieczorami...
Francois na szcz�cie trzyma� j� za r�k�: potyka�a
si� co krok. Szed� przed ni� jak zwiadowca w dzi-
wacznych podchodach, wypatruj�c przej�� ozna-
czonych strza�kami: �Lo�e", �Administracja", �Dy-
rekcja". Jak prawdziwy bywalec, wskazywa� jej
trzy niebezpieczne, pomalowane bia�� farb� sto-
pnie, fatalny pr�g, ostry zakr�t, kt�re urozmaica-
�y tras�. Sz�a za nim.
Zatrzyma�a si� nagle przed odbiciem ich dwoj-
ga, jakie ukaza�o si� w lustrze uj�tym w zbyt oz-
dobn� ram�. Na chwil� zdumia� j� widok wyso-
kiej, atrakcyjnej blondynki, na kt�rej twarzy ma-
lowa�o si� zmieszanie, posuwaj�cej si� wolno
i jakby niech�tnie za id�cym bardzo swobodnie
wysokim m�czyzn�: najwidoczniej on by� panem
i w�adc� jej i tego miejsca...
To lustro wygl�da zupe�nie jak wyj�te z opo-
wie�ci � pomy�la�a. Jak zawsze, gdy ogarnia� j�
l�k, chcia�a odwr�ci� uwag� od jego �r�de�. A w�a-
�ciwie chodzi�o o co� zupe�nie innego. Pragn�a
oderwa� si� od tego, co stanowi�o trudno�� zasad-
nicz�, wola�a ten stan niepokoju zast�pi� wysi�-
kiem umys�u, tak jak pozwala si� upa�� na pod-
�og� zbyt rozgrzanemu przedmiotowi lub dopusz-
cza si�, by w pami�ci zatar�y si� doznania b�lu
czy zbyt wielkiej rado�ci. Je�eli tylko by�o mo�li-
we, Sybil od dawna ju� odsuwa�a si� od ka�dej
nieprzyjemnej sytuacji, kt�rej powagi czy ci�aru
gatunkowego nie mo�na by�o zmniejszy�.
W trwaj�cej blisko ca�y wiek burzliwej historii
teatru w tym zwierciadle musia�y si� przegl�da�
niezliczone pary; by�o w nim co� niepokoj�cego,
co sk�ania�o, by jak najszybciej umyka� przed
pojawiaj�cym si� w nim obrazem.
Westchn�a g��boko. Ten bieg, ta w�dr�wka do
bram piekie� mog�a im zaj�� zaledwie trzy mi-
nuty. Nie byli sp�nieni, nie przybyli te� przed
czasem, mimo rozdra�nienia, jakie okazywa�
Francois. Przystan�a, uwolni�a sw�j nadgarstek
i opar�a si� o �cian�, chc�c uspokoi� bicie serca.
Francois spogl�da� na ni�, jego r�ce zwisa�y swo-
bodnie, krawat mia� rozlu�niony, kosmyk w�os�w
jak zwykle opada� mu na oko. On te� odetchn��
g��boko, teraz wypuszcza� powietrze mi�dzy z�-
bami z sykiem, jakby to by� nieprzyjazny �ywio�.
B�yszcz�cym wzrokiem przebieg� po twarzy Sybil,
z o�ywieniem, wr�cz prowokacyjnie, tak �e przez
u�amek sekundy przenikn�o jej przez my�l, i�
Francois patrzy na ni�, jakby j� widzia� po raz
pierwszy w �yciu.
� Ju� ci lepiej? � spyta�.
Kiwn�a g�ow�, chc�c co� odpowiedzie�, lecz
nie umia�a tego wyrazi� s�owami. Od sze�ciu mie-
si�cy, podczas kt�rych pracowali nad przek�adem
sztuki, stopniowo upewniali si� coraz bardziej, �e
powinni wystawi� j� w�asnymi si�ami i tak jak j�
rozumieli � jasno i ostatecznie. Jednak�e ozna-
cza�o to, �e musieliby sfinansowa� sami ca�e
przedsi�wzi�cie, a poniewa� nie mieli pieni�dzy,
nale�a�oby si� zapo�yczy�, wzi�� na siebie ci�ar
ryzyka, r�wnie� moralnego, co by�oby dla nich
nowo�ci�. Mogli odnie�� sukces lub straci�
wszystko, staj�c si� w konsekwencji wierzyciela-
mi lub d�u�nikami. I o tym mia� zadecydowa� je-
den wiecz�r. Przez przypadek lub niesprawiedli-
wo�� losu ich statek m�g�by utkn�� na mieli�nie,
a wtedy trzeba by by�o znowu zaczyna� od zera.
Je�eli idzie o problemy towarzyskie, �atwo wyba-
czono by im pora�k� i rozgrzeszono z poniesionej
kl�ski. Oboje przecie� byli lubiani, ich prace i su-
kcesy w dziedzinie adaptacji utwor�w scenicz-
nych spotyka�y si� z �yczliw� ocen� i mia�y dobr�
mark�. Byli jeszcze w tym wieku, �e mogli od-
nie�� sukces w Pary�u. Ponadto ich zwi�zek sta-
nowi� �wiadectwo ludzkich walor�w obojga...
W 1990 roku nie mo�na by�o wymieni� zbyt wielu
nazwisk b�d�cych przyk�adem trwa�o�ci wolnych
zwi�zk�w. W tym zakresie niczym nie ryzykowali.
Sukces by�by bajkow� kontynuacj� romantyczne-
go pocz�tku ich znajomo�ci. Upadek wystawi�by
na pr�b� ich poczucie humoru i lojalno��, dwie
cnoty, kt�rych najlepsi przyjaciele nigdy im nie
odmawiali.
Sybil roze�mia�a si�, otworzy�a torebk�, wyj�a
z niej puderniczk� i kr�tkim, surowym spojrze-
niem oceni�a swoje odbicie. Musn�a puszkiem
b�yszcz�ce plamki na brodzie i policzkach, potem
z wyrazem prawie okrucie�stwa zacisn�a wargi.
Nast�pnie zamkn�a torebk� i kieruj�c spojrzenie
w lustro, w my�li zada�a sobie pytanie, czy istnie-
je jaki� zwi�zek mi�dzy codziennym, dobrze zna-
nym odbiciem jej w�asnej twarzy, kt�rej wygl�d
skorygowa�a, zerkaj�c w lusterko puderniczki,
a t� drug� o nie daj�cym si� okre�li� wygl�dzie
kobiet�, stoj�c� w wielkim zwierciadle. Zdumia�a
si� na widok jeszcze jednej postaci w�lizguj�cej
si� w kadr: ujrza�a m�czyzn�, kt�rego dotych-
czas zas�ania�a lub kt�ry mo�e kry� si� za ni�,
widzia�a kosmyk jego w�os�w l�ni�cy w p�mroku
korytarza; pochyla� si� leciutko, chc�c oprze�
czo�o na jej ramieniu. W pierwszej chwili nie roz-
pozna�a jego rys�w, dopiero gdy jej dotkn��, po-
czu�a, �e to Francois.
Obj�� Sybil ramionami, po czym osun�� d�onie
na jej tali�. Podni�s�szy g�ow�, spojrza� � on
tak�e � na ich odbicie, jakby byli par� nieznajo-
mych. Be�owy kostiumik Sybil, w�o�ony na cie-
mniejsz� bluzk�, uwydatnia� opalenizn� jej twa-
rzy z ostatnich skromnych, bo zaledwie tygodnio-
wych, wakacji w Touraine. Jej blond w�osy b�ysz-
cza�y w p�mroku, a zza postaci o niewyra�nych
konturach wy�ania�a si� sylwetka m�czyzny
o w�osach i oczach koloru rdzy, o szczup�ych
ch�opi�cych przegubach, z kt�rych wyrasta�y
dwie du�e d�onie, wsparte na zmi�tym �akiecie
Sybil.
Wygl�damy jak para birbant�w z fin-de-siecle'u
� powiedzia�a sobie w duchu szybko, energicznie
I z humorem, a nawet przelotnym u�mieszkiem.
Zapewne w tym momencie mogliby ju� ruszy�
przed siebie, gdyby nagle nie zgas�a lampka, przy-
�miona jak w domu schadzek, pogr��aj�c ich
w p�mroku, podczas gdy w oczach trwa�, odci�ni�-
ty na siatk�wce, dziwaczny obraz, przypominaj�cy
zjaw� z teatru okropie�stw, niezrozumia�y dla niej,
lecz najwidoczniej nie wywo�uj�cy wra�enia na
Francois, gdy� po kr�tkiej chwili odwr�ci� j� nagle,
�cisn�� nogami i drobnymi kroczkami poprowadzi�
w ciemno��, za najbli�szy za�om piekielnego kory-
tarza, gdzie dostrzeg�a � zanim j� przewr�ci� �
trzcinowy fotel, zab��kany tu tak samo jak oni.
� Ach tak! Przecie� grano tu B�d�my powa�-
ni na serio Oscara Wilde'a, to st�d! � przypo-
mnia�a sobie, s�ysz�c za plecami zdyszany od-
dech kochanka.
Podda�a si� bezwolnie i z ca�ym spokojem.
2
Henri Berthomieux by� typem podstarza�ego
amanta sprzed nie wiadomo ju� kt�rej wojny.
Przylizane w�osy, budz�ce dwuznaczne skojarze-
nia kreski czarnego tuszu na powiekach, drobne,
troch� zbyt wyra�nie zarysowane usta, wargi od-
s�aniaj�ce w u�miechu z�by nienaturalnie r�wne
i nadmiernie b�yszcz�ce pozwala�y podejrzewa�,
�e praktykuje obyczaje, kt�re w istocie by�y mu
obce. Myli�by si� ten, kto s�dz�c po wygl�dzie,
uzna�by go za cz�owieka lekko traktuj�cego spra-
wy mody. Tak naprawd� wcale nie by�y mu obo-
j�tne.
Tytu�owa� siebie zarz�dc�, cho� od ponad
dwudziestu lat by� w�a�cicielem ukrywaj�cym si�
za plecami tej odwiecznej zjawy z Theatre de
l'Opera. Od dawna albo wznawia� stare, kla-
syczne spektakle nie budz�ce zbytniego zainte-
resowania, albo wynajmowa� scen� prowincjo-
nalnym zespo�om; kr�tko m�wi�c, od dwudziestu
lat administrowa� teatrem jak zwyk�ym przedsi�-
biorstwem, nie odnosz�c finansowego sukcesu.
Z tego powodu, szukaj�c wyj�cia z trudnej sytu-
acji, musia� dopu�ci� do interesu wsp�dyrektor-
k� lub wsp�w�a�cicielk� � nie wiadomo � czyli,
nazywaj�c rzeczy po imieniu, by� zmuszony
sprzeda� po�ow� udzia�u kobiecie bardzo bogatej,
kt�r� by�o na to sta�. Ta nowo przyby�a osoba
przed dwudziestu czy trzydziestu laty opu�ci�a
Pary�, gdzie gra�a r�ne role, kt�re publiczno��
niezbyt dobrze zachowa�a w pami�ci. Po prostu
ju� o niej zapomniano. Natomiast wiedziano z ca-
�� pewno�ci�, �e jest wdow� po niezwykle zamo�-
nym przemys�owcu z Dortmundu i �e wraca do
Pary�a, po d�ugim, lecz bardzo owocnym wygna-
niu. Mimo �e nikt w�a�ciwie nie pami�ta� jej su-
kces�w scenicznych, wszyscy znali nazwisko
Mouny Vogel, z kt�r� Francois i Sybil mieli si�
zobaczy�. Zd��ali na to spotkanie troch� rozba-
wieni.
Gdy w ko�cu dotarli do biura, kt�re raczej
nale�a�oby nazwa� salonem, Mouny jeszcze nie
by�o, za to czeka� na nich Berthomieux. Wszed�-
szy do pomieszczenia o�wietlonego bardzo ko-
sztownymi kinkietami, najwidoczniej wybranymi
przez kobiet�, Sybil spojrza�a w lustro wisz�ce
nad kominkiem, oceniaj�c wygl�d sw�j i towarzy-
sza. Zdziwi�a j� owa naturalno�� i swoboda pro-
mieniuj�ca z nich obojga � od pary przed chwil�
po��czonej mi�osnym u�ciskiem � zdumiewa�
spok�j, kt�ry zawsze nast�powa� po gwa�townej
rozkoszy, jak r�wnie� nieobecno�� jakichkolwiek
�lad�w tych prze�y� na twarzach aktor�w bior�-
cych udzia� w takiej scenie.
Berthomieux poprosi�, by usiedli. Z powodu
otaczaj�cej scenerii b�d� z powodu okoliczno�ci
tym gestem jakby przedrze�nia� samego siebie.
Przybiera� postaw� i wykonywa� gesty, kt�re
w innej sytuacji roz�mieszy�yby Sybil, lecz za-
rz�dca teatru zwraca� si� wy��cznie do Francois,
on za�, widz�c jego zachowanie, natychmiast
spu�ci� wzrok. W tym momencie Sybil poczu�a,
�e sprawy organizacyjne czy materialne staj� si�
jej zupe�nie oboj�tne, a przecie� jej obecno��
w tym biurze by�a z nimi zwi�zana. Ogarn�� j�
nastr�j wr�cz poetycki. W�a�ciwie dlaczego ona,
kt�ra przypadkowo natkn�a si� na t� sztuk�
w jednym z czeskich czasopism, mia�aby si� zaj-
mowa� tego rodzaju problemami. Zachwyci�a si�
tym tekstem, jej zapa� udzieli� si� Francois, po-
tem odnalaz�a autora, zawar�a z nim znajomo��,
a nast�pnie, po jego przedwczesnej �mierci, przy
pomocy Francois przet�umaczy�a sztuk� najwier-
niej jak tylko mog�a.
I to jest najwa�niejsze � stwierdzi�a w nie-
oczekiwanym przyp�ywie uczu�, kt�re zapewne
spowodowa� �w epizod w korytarzu, b�d�cy w re-
zultacie romantycznym porywem.
Najwa�niejsza by�a sztuka, �w samotny m�czy-
zna umieraj�cy w ponurym sanatorium, ten nie-
znajomy cz�owiek, kt�rego talent zamierza�a uka-
za� �wiatu. Chcia�a wydoby� na �wiat�o dzienne
rozpacz i dowcip pod mask� powagi, w zale�no�ci
od nastawienia i poziomu publiczno�ci.
� Mouna przeprasza, sp�ni si�, b�dzie za ja-
kie� dziesi�� minut � rzek� Berthomieux, zaciera-
j�c r�ce w taki spos�b, �e trudno by�o pozna�, czy
go to cieszy, czy raczej irytuje. � Oczywi�cie, mo-
�emy te� zacz�� rozmow� bez niej � doda�, a ton
pogardy w jego g�osie wskazywa� wyra�nie, �e po-
dzia� w�adzy wcale nie budzi w nim zachwytu.
Francois zareagowa� natychmiast.
� Ale� mamy sporo czasu. Zreszt� obawiam
si�, �e by�oby to troch� nieuprzejme. Jeszcze nie
mia�em zaszczytu pozna� pani Vogel, tym bardziej
wi�c nale�a�oby rozpocz�� dyskusj� w jej obec-
no�ci.
� Jak pan uwa�a � odpar� Berthomieux,
u�miechaj�c si� pob�a�liwie, cho� bez entuzja-
zmu.
Sybil po raz nie wiadomo kt�ry zdumia�a si�,
�e w Pary�u w tak niezwykle kr�tkim czasie mo�-
na z przyjaciela sta� si� czyim� wrogiem: oto
Berthomieux irytowa� si�, �e musi czeka� na t�
nieszcz�sn� aktoreczk�, wracaj�c� w dodatku po
dziesi�ciu latach sp�dzonych w jakiej� Austrii
i usi�uj�c� zakotwiczy� si� w stolicy �wiata za po-
moc� pieni�dzy, za pomoc� tych swoich marek.
Najwyra�niej nie czu�a si� tu jeszcze ca�kiem swo-
bodnie. Wzbudzi�a w Sybil sympati�; mia�a na to
zapewne wp�yw nie wykorzeniona i do pewnego
stopnia niew�a�ciwa sk�onno�� do os�b niezr�w-
nowa�onych. W tym momencie za drzwiami kto�
zakaszla�, mo�na si� by�o domy�li�, �e jest to taki
kto�, kto nie ma �mia�o�ci zapuka�. Berthomieux
wyda� okrzyk rado�ci na znak, �e oto zbli�a si�
znakomita Mouna.
Mouna Vogel by�a drobn� kobietk�, dobrze,
jak to si� m�wi, zakonserwowan� od trzydzieste-
go roku �ycia. Jako kr�tkowidz nale�a�a do os�b,
kt�re myl� si� przy prezentacjach i zbyt d�ugo
�egnaj� go�ci wychodz�cych z przyj�cia. Najoczy-
wi�ciej to jedna z tych damulek, kt�re, co praw-
da, objecha�y �wiat, zawsze jednak przebywaj�c
pod opiek� m�czyzn, i to m�czyzn wszechpot�-
nych. By� pewien urok w jej mi�kkich w�osach,
ogromnych, prawie fio�kowych oczach i nieco
dr��cych, pi�knie zarysowanych ustach. Sybil
natychmiast zwr�ci�a uwag� na naszyjnik z pere�
i dwa pier�cienie zdobi�ce d�onie, wygl�daj�ce
znacznie starzej ni� twarz pani Vogel. Nie musia�a
by� wcale wielk� znawczyni�, by rozpozna� war-
to�� tych klejnot�w.
� Moja droga Mouno, oto Sybil, kt�rej praca
tak ci si� spodoba�a. Przedstawiam ci te�
Francois, kt�ry s�u�y� jej pomoc� i kt�ry nie
chcia� zaczyna� rozm�w bez ciebie.
Francois i Sybil pracowali razem od sze�ciu
lat, wsp�lnie t�umaczyli i wsp�lnie adaptowali
sztuki, kt�rych opracowanie im zlecono, lub takie,
kt�rymi zajmowali si� po prostu, dla przyjem-
no�ci. Wystarczy�o wszak�e, by w ubieg�ym roku
w wysokonak�adowych pismach kobiecych uka-
za�o si� kilka reporta�y opatrzonych tytu�ami
w rodzaju �Kobieta pracuj�ca" (wynika�o z nich,
�e mo�na by� osob� eleganck�, a jednocze�nie
pracowa� zawodowo) a nazwisko Sybil przy�mi�o
artyku�y pisane r�k� Francois. Oboj�tno��, jak�
Francois okazywa� w tej sprawie, wprawi�a Sybil
w oburzenie. Ju� otworzy�a usta, by rzecz sprosto-
wa�, ale by�o za p�no. Francois pochyla� si� ku
Mounie ze s�owami:
� Mam nadziej�, �e pewnego dnia doceni pa-
ni r�wnie� i moje starania.
U�miechn�� si�, po czym uj�� jej d�o� i uca�o-
wa� leciutko, zupe�nie jakby wyst�powa� w dzie-
wi�tnastowiecznej sztuce. Mouna w odpowiedzi
przywo�a�a na twarz stosowny u�miech, kt�ry
blaskiem odbi� si� na twarzach Sybil i Bertho-
mieux. Wtedy pani Vogel ca�kiem swobodnie
opad�a na fotel, potrz�saj�c g�ow�, jakby mia�a za
du�o w�os�w.
Co, jak spostrzeg�a Sybil, wcale nie mia�o
miejsca.
� Prawd� m�wi�c, ledwie mia�am czas prze-
czyta� t� wasz� sztuk�, ale ju� jestem ni� za-
chwycona... � zacz�a Mouna z emfaz�, g�osem
teatralnym, na kt�rego d�wi�k wszyscy a� pod-
skoczyli.
Tak powierzchowne traktowanie tematu nie
mog�o trwa� d�ugo. Po godzinie wi�c, nie zajmuj�c
si� ju� wspomnianym dzie�em, zako�czyli dysku-
sj� i wyszli, mimo wszystko zapewniaj�c si� wza-
jemnie co do swoich najlepszych intencji w kwe-
stii realizacji dalszych plan�w.
Nade wszystko za� nie uzgodnili wsp�lnego
pomys�u na re�yseri� czy cho�by interpretacj�.
Teatr mia� si� ograniczy� do wynaj�cia na
przysz�y sezon Sybil i Francois budynku i pra-
cownik�w technicznych, czyli sprawnie dzia�aj�-
cej sceny, tak wi�c ju� w punkcie wyj�cia mieliby
milion d�ugu. Sybil pociesza�a si�, �e przynaj-
mniej w tym biurze istniej� drugie drzwi, dzi�ki
czemu szybko znale�li si� przy samym wyj�ciu.
Widz�c na twarzy Sybil zdumienie, Berthomieux
roze�mia� si� ha�a�liwie.
� Prosz�, tylko niech mi pani nie m�wi, �e
przyw�drowali�cie do biura tunelem. Od dawna
nikt z pary�an nie chodzi ju� tym labiryntem...
Francois, odpowiedzialny za to, �e tak� drog�
obrali, spojrza� na Sybil, unosz�c brwi. Przez u�a-
mek sekundy, zreszt� po raz setny, zw�tpi�a w je-
go prostolinijno��. Chocia�, z drugiej strony,
wcale nie mia� takich intencji... Chcia� j� przecie�
tylko uspokoi�... Jednak�e wcale nie musia�...
Zreszt� ona tak�e nie zna�a zakamark�w tego
teatru... Co prawda... Jak zwykle my�l o poczyna-
niach Francois wzbudzi�a w niej tysi�ce w�tpli-
wo�ci.
3
W ci�gu godziny zar�wno jedni, jak i drudzy
odwiedzili sporo r�nych lokali. Najwytworniejsze
by�y te, kt�re wskazywa�a Mouna Vogel: w na-
st�pnym tygodniu Berthomieux mia� zamiar wy-
da� wielkie przyj�cie, by uczci� powr�t dawnej
aktorki do wielkiego �wiata Pary�a, kt�rym to
spotkaniem wytrawni bywalcy teatralni nie po-
winni by� rozczarowani. Mouna wabi�a wdzi�-
kiem i prostot�, okre�lonymi zasadami i naiwno-
�ci�, co stanowi�o zesp� cech rzadko spotyka-
nych w obecnej dobie. Opowiada�a z oczami pe�-
nymi �ez o cierpieniach, jakich doznawa�a z po-
wodu konformizmu kr�luj�cego w teatrach Dort-
mundu, stolicy przemys�owej Zag��bia Ruhry.
Tam w�a�nie jej m�� zbi� fortun�.
� M�j drogi koteczek! Zajmowa� si� �o�yskami
kulkowymi, o kt�rych, musz� wyzna�, w og�le
nie mam poj�cia. Zreszt� Helmut nie przywi�zy-
wa� do tego wagi.
Gratulowa�a sobie, �e nie uleg�a urokom Pary-
�a i magii teatru i nie wr�ci�a tutaj natychmiast,
pozostawiaj�c Helmuta samego po�r�d nale��-
cych do niego licznych fabryk.
� Przecie� nie mo�na by� jednocze�nie pra-
wdziw� �on� i prawdziw� aktork�, nieprawda�?
To zdanie, wypowiedziane z g��bokim smut-
kiem, wzbudzi�o gwa�town� reakcj� Bertho-
mieux � w jego oczach zab�ys�a w�ciek�o��. Sy-
bil poczerwienia�a t�umi�c �miech, Francois za�
� nies�ychane! � przemieni� si� w pos�g sym-
bolizuj�cy aprobat�. Ca�ym sob� m�wi�: �Ale�
ona ma racj�! Jest niezwykle prawdziwa i taka
ludzka!"
Jego postawa wprawi�a Sybil w za�enowanie.
Bardzo cz�sto niecierpliwo�� Francois, jego zmys�
krytyczny, rozdra�nienie intelektualne, a mo�e
prawdziwa kultura doprowadza�y go do ostatecz-
no�ci, czyli godnych ubolewania akt�w porywczo-
�ci, kt�rych zreszt� post factum oboje �a�owali.
Miewa� napady w�ciek�o�ci, wybucha� przeciw te-
mu, co nazywa� �mot�ochem": przeciw kretynom
wypchanym s�om� ambicji, ignorantom i napu-
szonym pr�niakom, kt�rym obecne obyczaje, de-
prawacja inteligencji, a nade wszystko wszech-
w�adna, og�upiaj�ca telewizja dawa�y do r�k w�a-
dz�. W�a�ciwie Sybil powinna by� zadowolona
z tej jego pow�ci�gliwo�ci, niepokoi�a si� bowiem
ogromnie, gdy Francois, kt�ry nie mia� zwyczaju
ust�powa� w potyczkach s�ownych, burzy� si�
i podnosi� g�os. Zachowywa� si� tak w podobnych
okoliczno�ciach od lat, nawet je�li z tego powodu
jego pozycja mog�a si� znale�� pod znakiem zapy-
tania. Mimo �e ich sytuacja materialna by�a nie
najlepsza, wiedli cudowny �ywot dzi�ki wspania-
�ym, oddanym przyjacio�om. Korzystali jedno-
cze�nie ze wszystkich przywilej�w towarzyskich
i ze swobody, tak wi�c ani jedno, ani drugie wcale
si� tym zbytnio nie przejmowa�o. Pr�cz kupionego
cudem dziesi�� lat temu domu na Montparnasse,
kt�ry sko�czyli sp�aca� stosunkowo niedaw-
no, pr�cz tantiem nap�ywaj�cych z tytu�u praw
autorskich za wsp�lne t�umaczenia, minimalnej
pensji, jak� co miesi�c otrzymywa� Francois
u wydawcy poezji, doceniaj�cego jego kompeten-
cje i zapa�, pr�cz honorari�w Sybil w wysoko-
nak�adowym francuskoj�zycznym przegl�dzie,
zawieraj�cym porady praktyczne i nieco morali-
zatorskim, przeznaczonym dla kobiet nie maj�-
cych �adnego zaj�cia, nie dysponowali innymi
dochodami. Sytuacji nie poprawia� fakt, �e kuzyn
Francois, tajemniczy mizogin wuj Emile, wysy�a�
od czasu do czasu czek swojemu jedynemu bra-
tankowi, a zamo�ni przyjaciele obojga zdwajali
uprzejmo��, zapraszaj�c ich cz�sto wsz�dzie
gdzie tylko mogli. Wyro�li ju� z wieku, kiedy sk�a-
da�o si� niezobowi�zuj�ce wizyty w r�nych do-
mach i r�nych kr�gach towarzyskich. Zbli�a�
si� dzie�, kiedy b�d� musieli wzi�� na swe bar-
ki ci�ar doros�o�ci i pami�ta�, �e ca�y �wiat wo-
k� zatruty jest atmosfer� zagro�enia i poczuciem
winy.
Sybil w�a�nie zmierza�a w kierunku swego do-
mu samochodem Mouny, pachn�cym prawdziw�
sk�r� i palisandrem. Ich nowa znajoma naciska-
�a, by skorzystali z tej wygody, zatroskana fa-
ktem, i� nie mieli w�asnego �rodka transportu.
� Nie mam poj�cia, jak dajecie sobie rad�! �
stwierdzi�a. I, gro��c wskazuj�cym palcem w ele-
ganckiej r�kawiczce, doda�a: � Porozmawiajmy
jak kobieta z kobiet�!
Pomkn�y samochodem, zostawiaj�c na trotu-
arze dw�ch m�czyzn z minami jednakowo znu-
dzonymi.
� Bulwar Montparnasse! � powt�rzy�a Mou-
na Vogel swojemu szoferowi, po czym. rzucaj�c si�
z rozkosz� na poduszki, powt�rzy�a: � Bulwar
Montparnasse... Ale� ja si� tam bawi�am! Dosko-
nale pami�tam! � Pokr�ci�a g�ow� i westchn�a
z satysfakcj�, nie wiadomo, czy podziwiaj�c wigor
tych zabaw, czy w�asn� pami��. Nie umia�a przy
tym wszystkim zapanowa� nad gestami i mimik�,
co robi�o do�� dziwaczne wra�enie.
� My�l�, �e dzisiaj nikt ju� nie umie si� ba-
wi�. M�ode pokolenie prawie w og�le nie jest
w stanie si� bawi� � ci�gn�a Mouna z rozpacz�
w g�osie. � Biedacy!... C�, bezrobocie, AIDS...
Dzisiaj chyba ju� nikt nawet nie chce mie� dwu-
dziestu lat.
� A ja tak � odpar�a Sybil. �Czasami chcia-
�abym...
Szczero�� tej wypowiedzi nie pozwoli�a Mounie
zareagowa� natychmiast, wi�c Sybil doda�a:
� By nie ujawnia� w�asnej zazdro�ci, cz�sto
zamiast wyra�a� �al za minionymi latami, gardzi-
my m�odo�ci� innych. Uwa�am, �e to zbyt proste
rozwi�zanie.
� Ma pani racj�! Ma pani ca�kowit� racj�! �
Mouna przynajmniej nie upiera�a si� przy swoim.
� Pewnego dnia jedna z moich serdecznych przy-
jaci�ek stwierdzi�a: �M�j wiek jest mi ju� oboj�t-
ny, mam tyle lat, ile m�j uk�ad krwiono�ny".
Zrobi�o mi si� jej �al... To prawda � podj�a
rozmow�, kr�c�c g�ow� � �e nie m�wi si� takich
rzeczy osobom, kt�re... kt�re nas dobrze znaj�.
Nas i nasz wiek.
Sybil zacz�a si� �mia�: min�o ju� rozdra�nie-
nie, w jakie wprawi�a j� ta arcybogata wsp�w�a-
�cicielka teatru, w ostatnim momencie odmawia-
j�c zainwestowania kilku frank�w w ich szalone
przedsi�wzi�cie. B�d� wi�c zmuszeni do podj�cia
w najbli�szym czasie nowych wysi�k�w. Teraz wi-
dzia�a w niej osob� raczej sympatyczn�. Pobyt
w Pary�u jeszcze nie sprawi�, by skamienia�o ser-
ce tej porcelanowej laleczki.
� Szkoda, �e nie b�dzie pani z nami praco-
wa� � powiedzia�a Sybil, powodowana w wi�-
kszym stopniu uprzejmo�ci� ni� przekonaniem.
Nie dowierza�a bowiem ludziom wspania�omy-
�lnym, a zarazem pow�ci�gliwym w swej hojno-
�ci. Zaskoczy�o j� nieoczekiwane zdumienie towa-
rzyszki.
� Czy pani wie, Sybil... Mog� si� do pani
zwraca� po imieniu? Sybil przez jedno �l" czy
przez dwa? Zreszt� niewa�ne. Czy pani wie, Sybil,
tu chodzi przede wszystkim o pani�... Przecie�
pani� w�a�nie ten nieszcz�sny m�ody Czech uczy-
ni� w�a�cicielk� praw autorskich, prawda? Poza
sprawami re�yserii i wyborem aktor�w s� jesz-
cze inne kwestie, kt�re... kt�re powinno si� usta-
li�. Z tym nale�y si� zwr�ci� do Berthomieux,
on lepiej si� orientuje w tych sprawach ni� ja.
Odzwyczai�am si� od tego w Dortmundzie, w og�-
le odwyk�am od tych problem�w. Francois b�-
dzie wiedzia�, co mia�am na my�li! Ale� tak, tak...
Moja droga, ludzie chc� albo wielkich nazwisk
na afiszach, albo komedii. Tak, tak, tak, prosz�
spyta� Francois � zako�czy�a g�osem pe�nym
dziecinnej ufno�ci, poklepuj�c d�o� Sybil coraz
mocniej, jakby ta ostatnia mia�a lada chwila
zemdle�.
Szofer w�a�nie otwiera� drzwi. Dojechali na
miejsce przeznaczenia i Sybil wysiad�a nieco
zmieszana, mamrocz�c pod nosem jakie� podzi�-
kowania pod adresem Mouny, kt�ra � p�ki jej
w�z nie znikn�� z pola widzenia � z uszcz�liwio-
n� min� macha�a r�k� na po�egnanie.
Dom Sybil i Francois, stoj�cy w po�owie bul-
waru Montparnasse, by� oddzielony od chodnika
innym budynkiem. Po przej�ciu pod sklepieniem
otwiera� si� widok na ��czk�, a mo�e raczej na
wydeptany trawniczek, na kt�rym drzema�y,
ustawione jakby przez przypadek, dwa domy, ta-
kie jakie zwykle mo�na zobaczy� na prowincji.
Pierwszy od dawna zamkni�ty na g�ucho, za nim
dopiero ten nale��cy do nich. Ju� wtedy, przed
laty, gdy Francois go ogl�da�, chc�c wynaj�� mie-
szkanie, obojgu wydawa� si� zbyt obszerny; to
przekonanie nie zmieni�o si�, nawet gdy go ju�
kupili. Nie by� to jeden pok�j, po�rodku kt�rego
sta�o ��ko, jeden jedyny pok�j, gdzie mi�o��
wkracza�a w nastroju oczekiwania, po�piechu,
zapa�u, niepokoju przeczu� i rozkoszy, przestron-
ny pok�j o zawsze zamkni�tych okiennicach, oto-
czony pomieszczeniami bez nazwy i przeznacze-
nia. W miar� jak uwalniali si� jedno od drugiego,
by wie�� wsp�lne �ycie, w miar� jak zaczynali si�
kocha� naprawd� � stopniowo otwierali okienni-
ce, a pozosta�e pokoje zaczyna�y by� u�yteczne:
garderoba, schowek na walizki, wanna w �azien-
ce, na koniec kuchnia i miejsce pracy z maszyn�
do pisania. Nawet je�eli teraz przygotowywali od
czasu do czasu pokoje dla go�ci, gdzie nale�a�o
roz�o�y� kanap� lub �wie�� po�ciel, centralnym
miejscem by� ich dawny pok�j � pocz�tek wsp�l-
nych dziej�w, �wiadek ich p�omiennych uniesie�.
To by�a najwa�niejsza cz�� domu. Gdy tylko kt�-
re� z nich us�ysza�o s�owo �dom", natychmiast
widzia�o przed sob� stare, bardzo niskie ��ko bez
materaca, zwyk�e krzes�o kuchenne, na kt�rym
wala�y si� rzucone w po�piechu r�ne cz�ci gar-
deroby.
W tym pokoju, na materacu tworz�cym obec-
nie integraln� cz�� ��ka z jasnego drewna, sta-
rannie dobranego do p�ek i komody, po�o�y�a si�
Sybil. Naprzeciw, po obu stronach oszklonych
drzwi wychodz�cych na trawnik, by�y zawieszone
dwa pejza�e nieznanego p�dzla, w rozmytych bar-
wach, �kt�rych odcie� podkre�la� barw� oczu Sy-
bil, jak utrzymywa� Francois. Sk�rzany fotel, ni-
ski st� po stronie Francois (gdzie wznosi� si� stos
p�yt i kaset i gdzie sta�a jego maszyna do pisa-
nia), w k�cie ma�y sk�adany stolik pod kwiaty,
dope�nia�y umeblowania. Dalej, na �cianie trzy
obrazy � na po�y abstrakcyjne, na po�y figura-
tywne � utrzymane w kolorze pomara�czowym,
takim samym jak zas�ony; gdy �wieci�o s�o�ce
dodawa�y pomieszczeniu ciep�a i blasku. Z tego
korzysta�a Sybil latem. Jednak by znowu grza�
si� w tej atmosferze, trzeba b�dzie przetrwa� zi-
m�, znie�� wszystkie zmartwienia, trudy i niepo-
koje, jakich ta sztuka im przysparza�a i mia�a
przysporzy� w przysz�o�ci. By� to utw�r tak wspa-
nia�y i tak przejmuj�cy, �e nie mog�a pozwoli�
sobie na najdrobniejsz� pomy�k�. Autor, m�ody
Czech, przyby� do Pary�a ci�ko chory. Nim
umar� w czarnej n�dzy, powierzy� Sybil prawa au-
torskie na pi�mie. By�a zwi�zana z nim poczu-
ciem solidarno�ci i odpowiedzialno�ci. Anton.
Do�� mu si� podoba�a...
� Ogromnie � twierdzi� Francois.
Ale Francois utrzymywa� tak�e, �e kochaj� si�
w niej wszyscy m�czy�ni, co zawsze stanowi dla
kobiety ogromne pokrzepienie. W og�le nie zda-
wa� sobie sprawy, do jakiego stopnia jest nieczu�a
na cudze wyznania. S�owa mi�o�ci przyjmowa�a
tylko od Francois.
W �rodku panowa� uroczy rozgardiasz. Sybil
nie mia�a czasu, by tu zagl�da� za dnia i usuwa�
�lady roztargnienia Francois. Wszystko by�o po-
rozrzucane, zupe�nie jakby przez ca�y dzie� bara-
szkowa�o tu stadko rozbawionych szczeni�t. Na
biurku k��bi� si� stos papier�w: by�o to t�umacze-
nie Ulewy. Sporz�dzili sze�� kopii. W k�cie sta�
przygotowany do oddania w�a�cicielowi komputer
� Francois chcia� kiedy� zrobi� z niego u�ytek,
lecz ani razu si� nim nie pos�u�y�. Jego umys� nie
by� w stanie opanowa� tej maszyny.
Ani wielu innych.
Sybil z grubsza uporz�dkowa�a pobojowisko,
wzi�a k�piel i wyci�gn�a si� na �o�u z jasnego
drewna. Francois z pewno�ci� kr��y� teraz sam
po mie�cie; to by� w�a�nie jego spos�b rozwi�zy-
wania nagl�cych problem�w, a do takich nale�a�a
kwestia bud�etu Ulewy. Wyci�gn�a r�k�, wzi�a
z nocnego stolika r�kopis, cz�sto czytany i odk�a-
dany, taki sam,-jaki le�a� w bez�adzie na stoliku
Francois. Natychmiast podda�a si� urokowi Ser-
ge'a, bohatera sztuki Antona. Cz�owieka nie ko-
chanego i kochaj�cego zbyt mocno...
Francois, wr�ciwszy ko�o dziesi�tej, zasta�
Sybil �pi�c�, co oznacza�o, �e nie mia�a ju� za-
miaru wychodzi� z domu. Porusza� si� wi�c po
mieszkaniu z wielk� ostro�no�ci�, by jej nie
zbudzi�. Przez d�ug� chwil� sta� w ciemno�ciach
z otwartymi oczami. Nie chcia� teraz zamyka�
okiennic, by nie narobi� ha�asu; przez szpary
wnika�o do wn�trza �wiat�o latarni, rysuj�c jas-
ne pr��ki na twarzy i ramionach Sybil. Wpatry-
wa� si� w owal jej policzk�w, smuk�o�� szyi pod-
kre�lonej przez blask �wiat�a, wdycha� zapach
jej w�os�w. Kocha� j�. To zadziwiaj�ce, �e mo�-
na kocha� kogo� przez tyle czasu, z tak� pew-
no�ci�, wr�cz nabo�nie. Przypuszczalnie ka�dy
cz�owiek zdolny jest do takich uczu�. Mo�e na-
wet Mouna... Czy to naprawd� ona zgasi�a �wia-
t�o w teatralnym korytarzu, od razu gdy tylko
po�o�y� Sybil na trzcinowym fotelu. Przysi�g�by,
�e dostrzeg� j� stoj�c� daleko, za jego plecami...
Ale dlaczego potem zn�w je zapali�a? Mimo
wszystko dziwna osoba z tej aktoreczki przyby�ej
z Westfalii...
� Nic mi nie m�wi�e�, �e jest taka ekstrawa-
gancka � rzek�a Sybil nast�pnego ranka.
Siedz�c na ��ku, spogl�da�a z rozbawieniem
na Francois, kt�ry najzwyczajniej mia� kaca. Zie-
waj�c bez przerwy, przeci�gn�� d�oni� po nie ogo-
lonych policzkach, rzuci� pe�ne obrzydzenia spoj-
rzenie na zio�ow� herbatk�, kt�r� najwidoczniej
sam musia� sobie przyrz�dzi�. Zamiesza� �y�eczk�
w fili�ance, zamkn�� oczy i wypi� zawarto�� jed-
nym haustem jak lekarstwo.
� Przyznaj si� w ko�cu: pozna�e� j� wcze�-
niej czy nie?
� Sk�d�e, widzia�em j� tylko jeden raz
u Berthomieux, w zesz�ym tygodniu... Nic ci nie
m�wi�em, bo chcia�em, by� j� sama oceni�a. Masz
lepsze wyczucie ni� ja � doda� natychmiast,
a Sybil wybuchn�a �miechem.
� Nie bro� si�, nawet nie my�l, �e mog� by�
zazdrosna.
� Dlaczego? Uwa�asz, �e jest za stara?
� Nie... Ale tak odleg�a, taka poza czasem,
tak ma�o zwi�zana z �yciem... To znaczy z na-
szym sposobem �ycia... Taka �nieprawdopodob-
na". W�a�nie: �ma�o prawdopodobna".
� To prawda. Tak, to prawda � odpar�
Francois po d�u�szym namy�le, kt�ry Sybil wy-
da� si� zbyt d�ugi, niepotrzebny i raczej do��
�mieszny.
W istocie � pomy�la� � tak naprawd� nikogo
si� nie zna do ko�ca. Nie sypia si� przecie� ze
wszystkimi. Nikt nie jest wiarygodny. Mo�e tylko
w trudnym wieku pierwszych uniesie� i po��da�,
gdy g��d dojrza�o�ci ka�e nam wierzy� we wszyst-
ko, czego si� pragnie. Dla m�czyzny, kt�ry nie
spotka�by kobiety takiej jak Sybil, lub kt�ry by jej
nie kocha�, �ycie zapewne sta�oby si� rodzajem
maja alfonsa, lubie�nym i obscenicznym...
Mouna zrobi�a na Francois dziwne wra�enie.
Co za przypadek sprawi�, �e zosta� jej przedsta-
wiony na �niadanku dla dziennikarzy? Dlaczego
w�a�nie tego dnia Sybil pojecha�a do Touraine?
I dlaczego od tego czasu oddawa� si� owej grze
z Berthomieux w stylu komedii lat trzydziestych
i temu pe�nemu fa�szu flirtowi z eks-gwiazd�?
Nawiasem m�wi�c, niez�a ta Mouna... Zgrabna,
zawsze zadbana, taka pilna, staranna we wszyst-
kim. We wszystkim, czego nie znosi�. A tego w�a�-
nie nie znosi�. W pod�wiadomo�ci Francois kie�-
kowa�o poczucie, �e te cechy u kobiety tak boga-
tej i z tak� pozycj� zaczynaj� go podnieca�. Zu-
pe�nie niedorzeczne: zaproponowa�a mu prze-
cie�, �eby wzi�� w udziale po�ow� sztuki, gdy ona
b�dzie czyta�a. Co j� napad�o? Z pewno�ci� nie
oznacza�o to �adnej zmiany w jej s�dach: nie mia-
�a w�asnego zdania. Powiedzia�a tak z czystej
uprzejmo�ci. Nie, to Berthomieux m�wi� o trud-
no�ciach i k�opotach, jakie sprawi ta sztuka.
W�a�nie! Wr�ci�a intuicja, kt�ra da�a zna� o sobie
poprzedniego dnia: Mouna widzia�a ich oboje
w kuluarach teatru na trzcinowym fotelu. Dlate-
go najpierw zgasi�a, a potem zapali�a �wiat�o...
Dlatego w�a�nie sp�ni�a si� na spotkanie par�
minut i pojawi�a si� z dziwnym wyrazem twarzy...
Jednocze�nie wiedzia� od Berthomieux, kt�ry by�
jedyn� osob� znaj�c� j� bli�ej (lub kt�remu po-
zwala�a tak s�dzi�), �e w swoim czasie prowadzi-
�a bardzo weso�e �ycie. Nie po raz pierwszy zdra-
dza� Sybil, ale pierwszy raz z kim�, kto by� zwi�-
zany z ich wsp�lnymi planami. W ka�dym razie
dotychczas Sybil nie mia�a poj�cia o jego r�nych
wyskokach. Prawd� m�wi�c, sam te� si� przed
ni� tym nie chwali�, zreszt� nie by�o czym. Sybil
nawet nie wyobra�a�a sobie, �e m�g�by j� zdra-
dzi�. Je�eli nawet ta rozczulaj�ca naiwno�� mo-
mentami dra�ni�a Francois, to jednocze�nie uwa-
�a� j� za bardzo wygodn�. I stosown�. Czy mo�na
m�wi� o zdradzie, skoro tylko od czasu do czasu
pozwala si� sobie na perwersyjne ekscesy? Czy
ju� od razu musi to by� obraza majestatu? Czy
mo�na to nazwa� uchybieniem wobec wy��czno-
�ci uczu�? Zreszt� dotychczas nie spotka� si�
nigdy z t� sam� kobiet� wi�cej ni� dwa czy trzy
razy. I nagle na my�l o Mounie, o jej obecno�ci
w teatrze, o ich spotkaniu twarz� w twarz, na
skroniach Francois ukaza�y si� krople potu: in-
tuicja mu m�wi�a, �e powinien jak najszybciej
wypl�ta� si� z tej historii. Ale Francois nie nale�a�
do m�czyzn, kieruj�cych si� intuicj�, przeczucia-
mi czy podejrzeniami. �ycie by�o dla niego dosta-
tecznie trudne i twarde, m�g� si� znakomicie
obej�� bez zawieszonej na w�asnej szyi etykietki
ofiary.
4
Francois wr�ci� p�no. Gdy tylko us�ysza�a,
jak nuci w ciemno�ciach, wiedzia�a, �e jutro
z pewno�ci� b�dzie musia� leczy� kaca. Gdy le�a�
po drugiej stronie ��ka, widzia�a jego szczup�y
kark, wysuni�t� szcz�k�, sine kr�gi pod oczyma,
d�ugie, g�ste, stercz�ce jak samochodowe wycie-
raczki rz�sy, wbite w brze�ki powiek, zauwa�y�a
kie�kuj�cy na policzkach zarost, a tak�e d�ugie
palce, jeden ze z�amanym wczoraj na trzcinowym
fotelu paznokciem, kt�ry starannie ukrywa� pod-
czas spotkania w biurze teatru. D�onie dziwnie go
postarza�y, tak samo jak Moun�. Ale, ale, przede
wszystkim jak wygl�daj� jej w�asne r�ce? Rzuci�a
okiem: c� znowu, jej d�o� by�a pe�na, smuk�a
i g�adka! Sybil mia�a pi�� lat mniej ni� Francois
� w�a�nie te pi�� lat zaznaczy�y jego sk�r�. Bruz-
dy wok� nosa pojawi�y si� wcze�niej. Przed trze-
ma laty stwierdzi�a, �e zaczynaj� si� pojawia� na
jej twarzy, obramowuj�c usta dwoma nawiasami,
zdradzaj�cymi ilo�� u�miech�w, poca�unk�w,
a mo�e wstrzymywanych �ez lub wymuszonej
uprzejmo�ci... Te zmarszczki w ca�ej swojej brzy-
docie i uroku by�y �wiadkami przesz�o�ci ich
zwi�zku; m�wi�y o krucho�ci ludzkiego istnienia
i o nieub�aganym, nielito�ciwym up�ywie czasu.
Francois obudzi� si�, otworzy� oczy, na jego
twarzy ukaza� si� niewyra�ny u�miech. Za-
mkn�� powieki. Sybil us�ysza�a jego g�os zadaj�cy
pytanie:
� I co zrobimy?
Ogarn�a go spojrzeniem powa�nym, czu�ym,
w kt�rym tai�a si� ciekawo�� i niedowierzanie.
Jak gdyby z jego ust pad�y s�owa: �Odrzucamy t�
propozycj�. Nie mo�emy si� zgodzi�. Nie mo�emy
si� zgodzi�, bo je�li ludzie nie maj� si� z czego
�mia�, teatr �wieci pustkami. Widz jest zbyt zm�-
czony i zdeprymowany, by mog�y go zafascyno-
wa� duchowe przemiany nikomu nie znanego
m�odego Czecha, nawet je�eli okaza�by si� auto-
rem bardzo utalentowanym. Ponadto ten cz�owiek
nie �yje, nie mo�na go wi�c pokaza� w telewizji,
przez co ca�e przedsi�wzi�cie staje si� jeszcze
trudniejsze. Mo�e gdyby uda�o si� zainteresowa�
tym tekstem najwybitniejszego re�ysera naszych
czas�w, a on zachwyci�by si� i zacz�� g�o�no
o tym krzycze�, gdyby mu w dodatku zaufano...
Ale kto by to m�g� by�? I czy by�by zdolny dzia�a�
z nale�ytym zapa�em...?"
� Nie wiem czemu, ale mia�am wra�enie, �e
wszystko jest w�a�ciwie za�atwione � odpar�a
sennie.
Usi�owa�a obarczy� siebie odpowiedzialno�ci� za
t� pora�k�, chocia�, prawd� m�wi�c, spowodowa�
j� Francois, on i jego przelotne zainteresowanie,
kt�re skierowa�o uwag� Mouny na ten utw�r, jej
obietnice zbyt po�pieszne, by mog�y si� okaza� po-
wa�ne. Francois si� pomyli� lub zmyli�a go Mouna,
lecz on mia� raczej pretensj� do siebie ni� do niej.
Przecie� wszyscy wiedz�, �e w takich sprawach ko-
nieczny jest podpis i ustalenie termin�w.
� Szkoda. Naprawd� szkoda � stwierdzi�a
Sybil bez �ladu irytacji wobec jego �atwowierno-
�ci, o kt�r� sam do siebie mia� pretensj�.
Ogarn�a go z�o��. Tak, szkoda: jeden jedyny raz
zamiast dzieli� si� dochodami z autorem, jego
agentami i innymi wsp�w�a�cicielami praw autor-
skich, otrzymaliby nale�ne dwana�cie procent.
Gdyby odnie�li sukces, ich �ycie sta�oby si� o wiele
�atwiejsze. Sybil mia�a do tego prawo po tylu latach
ci�kiej, niewolniczej pracy u krwiopijc�w. Ogarn��
go gniew. Ona nie by�a chciwa, co� takiego w og�le
nie wchodzi�o w rachub�; po prostu przesta�aby
bezustannie ogranicza� wydatki. Oboje byli znacz-
nie bardziej skr�powani niedostatkiem ni� reszta
przyjaci�, i to z winy jego, Francois. To prawda
og�lnie znana, �e pozycja m�czyzny decyduje
o pozycji rodziny. Wiedzia� to od dawna.
Bardzo �adnie pozowa� na nieskazitelnie ucz-
ciwych intelektualist�w, przegrywaj�cych roz-
my�lnie, trzeba jednak by� pewnym, �e dokonuje
si� wyboru, czyli �e jest si� zdolnym do��czy� do
grona grubosk�rnych, sprytnych groszorob�w,
drobnych oszust�w, kt�rzy po prostu mieli
szcz�cie. To uwa�ali oboje za godne pogardy.
Nawet je�eli mia�by to by� sukces niewielki, nale-
�a�o go jeszcze osi�gn��... Nie zale�a�o mu na
tym, by jej nazwisko pojawi�o si� na afiszach,
najwi�ksz� przyjemno�� sprawi�oby mu zapew-
nienie Sybil lepszych warunk�w materialnych.
Francois nigdy nie zastanawia� si� nad przysz�o-
�ci�, nie przychodzi�o mu do g�owy, �e mo�e si�
kiedy� zestarze�, ale czy Sybil my�la�a tak samo?
By� najzupe�niej pewien, �e umrze pierwszy, teraz
niepokoi� si�, co Sybil zrobi bez niego i bez grosza
przy duszy.
Trzy razy przerabia�a t�umaczenie Ulewy. By�a
uszcz�liwiona, kiedy jej oznajmi�, jak ostatni kre-
tyn, �e teatr Mouny zamierza wystawi� ten utw�r.
Pewnie ju� s�ysza�a pierwsze okrzyki triumfu...
Nie, to nie by�o w porz�dku. Zaraz za��da, od tej
kapry�nej Mouny rozliczenia albo j� przekona. By�
ju� ubrany, got�w do wyj�cia; gdyby kiedykolwiek
nosi� kapelusz, chwyci�by go w r�k� i wielkimi
krokami ruszy� w stron� Theatre de l'Opera. Dla-
czego zawsze jego najpowa�niejszym projektom
towarzyszy�y niedorzeczne wizje?
Nieobecno�� Sybil, kt�ra uda�a si� do redakcji,
pozwoli�a mu przeszuka� kieszenie jej �akiet�w.
W jednej znalaz� banknot stufrankowy, to powin-
no mu wystarczy�. Po prostu mia� pecha: w jego
ksi��eczce sko�czy�y si� czeki.
� Nie! Nie mog� ju� tak �y� d�u�ej, ci�gle
b�d�c na czyjej� �asce, czerpi�c z cudzej kieszeni
� powiedzia� sobie.
Zaraz p�jdzie zobaczy� si� z Moun� Vogel.
W normalnej sytuacji nigdy by przecie� na to nie
nastawa�, ale teraz mia� wszystkiego do��. Poroz-
mawia z Moun�, nawet je�eli mia�oby to si� oka-
za� bezowocne! Za��da, rozliczenia, rozrachunku,
odszkodowania za zawiedzione nadzieje. To
wszystko, co m�g� zrobi�, ale lepsze ni� nic.
Mouny Vogel nie by�o w teatrze, jednak z kro-
niki towarzyskiej wynika�o, �e raczej nie wyjecha-
�a z Pary�a. Podczas ich pierwszego spotkania
jakim� cudownym zbiegiem okoliczno�ci poda�a
mu numer swego prywatnego telefonu, a on, r�w-
nie� cudem, ten numer zapisa�.
� S�dz�c po cyfrach, powinna mieszka� w tej
dzielnicy � mrukn�� pod nosem i spojrza� na
zegarek.
Wp� do jedenastej, odpowiednia pora, by za-
dzwoni� do kobiety, kt�ra uwa�a�a za punkt ho-
noru kierowanie jednym z paryskich teatr�w.
Zreszt� teraz ju� nie by�o wielkich dam wstaj�-
cych dopiero w po�udnie, pr�cz mo�e tych kobiet,
kt�re co noc bawi�y si� a� do rana. Ludzie wstaj�
coraz wcze�niej, by robi� rzeczy coraz bardziej
niepotrzebne. Doszed�szy do tego wniosku, zawa-
ha� si� przed wybraniem numeru. I co w�a�ciwie
powie? Bezsensowno�� tego kroku, owej rozmo-
wy, ukaza�a mu si� z ca�� oczywisto�ci�, a obu-
rzenie na siebie z�agodzi�a troska o los Sybil.
Przy barze wypi� z w�a�cicielem kilka kieliszk�w
bia�ego wina, co go wprawi�o w znacznie lepszy
humor.
Odwo�a� ju� spotkanie ze swoim wydawc�,
wi�c teraz nie m�g� si� wycofa�. Kwestia honoru.
Nie chodzi tu przecie� o jego dzie�o, nie stawa�
w obronie w�asnych interes�w (sam nie umia� ani
s�owa po czesku, jego rola ogranicza�a si� do
przepisania, wsp�lnie z Sybil, fragmentu utworu
po francusku). Wszystkiego dokona�a Sybil.
Zreszt� w cudzym imieniu mo�na prosi�
o wszystko, nie nara�aj�c si� na upokorzenie. Je-
�eli chodzi�o o Francois, nigdy w �yciu nie podj��-
by si� tak trudnego zadania: uwa�a�, �e sztuka
jest znakomita, podziwia� j� na r�wni z Sybil, ale
zdawa� sobie spraw� z aktualnych upodoba� wi-
downi. W ostatnich latach...
Dyskusja polityczna z s�siadem przy barze
przeci�gn�a si� do po�udnia, wtedy w�a�nie zde-
cydowa� si� zadzwoni� do Mouny Vogel. Rozma-
wiaj�c z nim, �mia�a si� bez przerwy.
� Halo? Nie, to nie pan! To niemo�liwe,
Francois... Och, przepraszam, panie Rosset...
� Prosz� mi m�wi� po imieniu.
� Je�eli pan si� b�dzie do mnie zwraca� per
Mouna...
Ta wymuszona galanteria nie by�a w naj-
lepszym gatunku. Westchn�� z irytacj�.
� Dobrze, Mouno. Ale dlaczego pani uwa�a,
�e to niemo�liwe, bym do pani telefonowa�?
� Poniewa� w�a�nie w tej sekundzie my�la-
�am o panu! To nies�ychane! A wie pan, �e
w Dortmundzie nazywano mnie �Cygank�"?
Francois przez moment ujrza� w wyobra�ni
ch�r przemys�owc�w na tle wielkiego paleniska �
nowoczesnej dekoracji do Z�ota Renu Wagnera �
ch�r m�czyzn, uzbrojonych w rzucaj�ce b�yski
okulary, opowiadaj�cych o czarodziejskich zakl�-
ciach Mouny Vogel. Zamkn�� powieki.
� Odgadywa�a pani przesz�o��?
� Przewiduj� tylko to, czego pragn�. M�j dro-
gi Francois, sk�d ten czas niedokonany?
� Tak powiedzia�em? Ja my�l� tylko o przy-
sz�o�ci...
� Doskonale. Ale chyba nie musimy si� ju�
d�u�ej przekomarza� � odpar�a Mouna surowo,
jakby to ona dzwoni�a do niego i to w bardzo wa�-
nej sprawie. � Powinni�my porozmawia� o tej
sztuce mo�liwie jak najszybciej, tylko we dwoje.
� Pani rzeczywi�cie posiada zdolno�ci proro-
cze � rzek� Francois. � Ja tak�e chcia�em o tym
z pani� pom�wi�.
U�miechn�� si�. Zwracaj�c si� do tej kobiety,
mia� wra�enie, �e gra rol� w bezsensownej sztucz-
ce, w ka�dym razie w takiej, kt�ra nie ma zwi�z-
ku z rzeczywisto�ci�. O ile m�g� si� zorientowa�,
Moun� Vogel otacza�a aura prawdziwej roman-
tyczno�ci: nie tkwi�a w k�amstwach, nie gra�a ko-
medii jak wiele innych kobiet, przebywa�a w �wie-
ci� w�asnych uroje�, co jest rzecz� zupe�nie od-
mienn�.
� Czy znalaz�by pan chwil� czasu ko�o sz�-
stej? � spyta�a g�osikiem ma�ej dziewczynki lub
mo�e tylko pragn�a, �eby to tak brzmia�o. �
Chcia�abym pana zaprosi� na herbat� z grzanka-
mi i miodem z Dortmundu, takiego miodu w og�-
le w Pary�u nie ma. Tylko prosz� nie m�wi�, �e
pan nie lubi miodu, panie Rosset... przepraszam,
Francois. By�oby mi bardzo przykro. Wystrzegam
si� os�b, kt�re nie lubi� miodu...
Roze�mia�a si� po raz ostatni i przerwa�a roz-
mow�. Francois przez dobr� chwil� sta� nierucho-
mo ze s�uchawk� w d�oni. Dawno ju� nie s�ysza�
podobnego dialogu � ani w towarzystwie, ani na
scenie. Ani nawet w telewizji