3553

Szczegóły
Tytuł 3553
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

3553 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 3553 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

3553 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Piotr Bednarski Czarcie nasienie Tower Press, Gda�sk 2001 Copyright by Piotr Bednarski 3 Tower Press 2000 Copyright by Tower Press, Gda�sk 2000 4 Na �owisku Noc, g��boka i ciemna, jak twardy sen. Niebo niskie ze smugami szarych szczelin � z nich lodowaty wiatr i ca�uny zadymki. Morze ci�kie, ruchome. T�ucze w burty jak grzesznik w piersi. �piewa, przeklina, szaleje. P�ynie przez czas, przestrze�, cz�owieka. Z niego i przez nie � dal bezkresna. Niezg��biona, straszna. � Pierwszy raz na tak� noc, nieszczeg�lnie. Niedobrze ci, wiem. Naci�gnij sztorm�wk� i chod� na ruf�. Tam wiatr, fala, ra�niej. � Siadaj tu na skrzynce. Zwracasz � to nic, ze mn� nie by�o lepiej. A teraz masz, jedz, wzi��em ze sob� troch� chabaniny, wcinaj. Nie mo�esz? Musisz, bo ��� wyplujesz � wtedy koniec. M�wisz, �e uczy�e� si� na ksi�dza, trzy lata. D�ugo. Zw�tpi�e�, m�wisz. A ja wierz�. I modl� si� czasem. Nie po waszemu, ca�ym sob�. I w ciebie wierz�. Dasz rad�. M�wisz, �e nie, �e jeste� bardzo s�aby, nied�ugo kipniesz. Chcesz, bym ci pom�g�. Wszystko jest w tobie. Wszystko w twoim r�ku. Nie wierzysz, wiadomo. Ale id� na ryzyko. Nie b�j si� nikogo, nie ma �adnej �mierci, nigdy. Nie mo�esz � k�amiesz nie mnie, ale sobie. I b�dziesz wstydzi� si� tego. Ech, bracie, blu�nisz, nikt nie jest silniejszy od nas. Tak, tak, synku, trzeba o tym wiedzie�, od urodzenia umierasz. Nie roz�mieszaj mnie. Komulcem ci� nie dobij�. A je�li chcesz, prosz� bardzo. Zdychaj, na zdrowie. Powodzenia. My�lisz, �e to tak � pach, trach i do widzenia. A kto b�dzie za ciebie ora� morze? Nie wykr�cisz si� sianem, nie. Rzygasz znowu � to dobrze. A teraz bierz si� za �arcie. Nie b�dziesz? B�dziesz, b�dziesz. Do gard�a ci wepchn�, popchn� ko�em. I nie zadzieraj ze mn�, bo b�dzie �le. Zamilkli. Bosman odwr�ci� si� i popatrzy� na wsch�d. Za grubymi zwa�ami chmur roznieca�o si� ognisko s�o�ca. Noc ust�powa�a niech�tnie. Chmurna i z�a �ci�ga�a z morza czarny sw�j at�as. Woda zaja�nia�a w oczach, podros�a, spot�nia�a. Fale z niesko�czono�ci w niesko�czono��, jak potworne owady, przed siebie. I wiatr wsta� razem ze s�o�cem, rozwin�� szerzej ch�odne skrzyd�a i za�piewa� zapami�tale, g��boko, smutno. Takielunek pobrz�kiwa� monotonnie, fa�szowa�, dra�ni�. Szyper s�ucha prognozy. Ostrze�enie przed sztormem. Wszystko na nic. Nie pierwszyzna, ale szarpie w�trob� i serce. � Mo�e by tak zrobi� jeden hol. Co? � pyta siebie i wgryza si� w horyzont zmru�onymi, uwa�nymi i czujnymi oczami. Northeast, kurewski wiatr, nie da robi�. A ryba jest tu, na g��binie, daleko od portu. Nie, zima, woda ci�ka. Mo�na potopi� ludzi. � Podrepta� w miejscu, poduma�, pogryz� si� ze sob�. �al i z�o��. Czwarty raz wraca� z pustymi r�kami. Pasowa�, nie przegrywa�. Ale przyjdzie kolej na niego, poka�e co umie. Splun��, zacisn�� pi�ci, poda� kurs do portu. Kuter zatrzeszcza�, fala bluzn�a na ruf�. Bosman otar� twarz, pokaza� morzu mocne z�by w u�miechu. M�ody zakl��, skuli� si�. � Blu�nisz, to dobrze, pomaga. Mieszasz z b�otem wszystko i wszystkich. Czego �a�ujesz? Aha, nie spa�e� jeszcze z bab�. �al, nie powiem. Ale �wiat przed tob�. Zaznasz jeszcze tej gor�cej m�ki, tego nieba. A potem zrozumiesz, jak chce si� morza. A na morzu jak chce si� baby. Och, bracie, jakby w tobie diabe� siedzia� i warzy� zio�a. A czujesz si� tak, jak czu� si� B�g, gdy by� m�ody. Tak, jak B�g, gdy mia� osiemna�cie lat � dodaje z emfaz� i mokra, ogromna pi�� opada z si�� na kolano m�odego. � Ka�dy musi powiedzie� sobie: Jestem rybak. I, �aden diabe� nie da mu rady. Niech fala t�ucze, zalewa, a ty wrastaj w pok�ad, wtedy spu�ci z tonu, zawr�ci, odejdzie. Co? Widzisz siebie, tam, w �rodku. Taki male�ki i �mieszny. Bzdury, przyjrzyj si� dobrze. Ale do�� tego, odpocznij troch�. Idziemy z fal�, wi�c marsz do koi. Teraz ju� za�niesz w cieple, jak kamie�... W porcie bosman obudzi� m�odego, zwichrzy� mu w�osy i poci�gn�� za sob�. Poszli do �Morskiej�. Poprosili o kaw�, piwo, w�dk�. M�ody mia� dziwnie spl�tane wra�enia. By� rozdwojony. Jego dawne my�li zmala�y, zatar�y si�, wype�z�y nowe, nieodparte, �arliwe, niepokoj�ce. Wypi� kaw�, si�gn�� po w�dk�. Potem przymkn�� oczy i zobaczy� morze, swoje, wielkie, niesko�czone. 5 � Na Boga, dom�wi� si� ze sob�, dogadam � powiedzia� do bosmana i dostrzeg� kobiety. Zachcia�o mu si� krzycze�, ta�czy�, chwyci� pierwsz� z brzegu, zaca�owa�, zgwa�ci�, tu, na �rodku sali, przy wszystkich. Wsta�, zachwia� si�, upad�. Wydawa�o mu si�, �e odpad� od ziemi i zacz�� kr��y� po wytyczonej przez siebie orbicie. Bosman ukry� go za kotar�, poklepa�, u�miechn�� si� i pi� dalej z przyby�ymi przed chwil� rybusami. M�ody uderzy� g�ow� o pod�og�, obudzi� si�, wyrwa� z mroku. Umy� twarz w toalecie, zmoczy� g�ow�. Przysiad� si� do bosmana, wypi� kaw�, przegryz� i znowu si�gn�� po w�dk�. Raz i drugi. Ogie� rozp�yn�� si� po �y�ach. P�on�� ca�y i nie m�g� wyle�� z tego ognia. Gra�o w nim i zawodzi�o. Prawdziwe piek�o, ogromne i n�c�ce. Trzeba je wy�piewa�, wyta�czy�, przybli�y� do oczu. � No i jak? � zapyta� bosman. � A jako� tam � odrzek�, za�wieci� u�miechem, rozejrza� si�. � Dasz sobie rad�. � Jako� tam � powt�rzy�, tak jak mawia� jego ojciec i ruszy� przed siebie w muzyk�, taniec. Chwyci� w ramiona co� smag�ego, drobnego, co by�o samym rytmem. Tylko oczy bezdenne z b��kitem w bia�kach. Ta�czyli, p�yn�li, w�drowali. Bosman g�aska� ich spojrzeniem, tuli�. Noc otrz�sa�a si� z chmur. S�ab� wiatr. Zimna pustynia nieba zal�ni�a jak brylant. Po Mlecznej Drodze p�dzi�y gwiazdy. �arzy�y si�, p�on�y, gas�y. I morze oprzytomnia�o, nie zdziera�o ju� z siebie szat, plot�o trzy po trzy, pieni�o si� z wysi�ku. Szklisty ksi�yc ton�� w nim jak szczeniak w przer�bli. Dal i mr�z, tam, a tu bosman ociera pot, przymyka oczy g�uszca, wywija pi�ci�. � To m�j syn! � krzyczy z zaci�to�ci� � rodzony dzieciak... � Ej�e, tw�j uton��, pami�tam jak dzi�... � Uton��, a fig� � drze si� bosman, w�osy w nie�adzie, oczy w ogniu. � Na ksi�dza si� uczy�, ale morze, wiesz, mami. Nie uciekniesz od niego, cho�by wiem co. I tak ci� dopadnie. Cho�by� by� kr�lem i tak przybiegniesz. Synusia ty moja � powiedzia� tkliwie, przygarn�� m�odego, nala� do kieliszk�w. � Pijmy, bracie, wszyscy. Unita! � krzykn�� i zakl�� przestraszywszy si� w�asnego g�osu.� siadaj tu do nas, Cyganicho... � Czego si� drzesz � odci�a si� smag�olica i do��czy�a do nich. Szczebiota�a, przechodzi�a z r�k do r�k, a� m�ody zn�w j� rozpozna�, zacisn�� d�o� na jej przegubie, zakleszczy�. I nie pami�ta� jak godzina trzecia wygasi�a �wiat�a w lokalu, wyrzuci�a ich na ch��d. Poszed� z Unit� i zapad� w mrok, tam, w jej klitce na poddaszu. Obudzi� go ranek, mro�ny, szklisty. Krew dzwoni�a w uszach. Dostrzeg� nagi brzuch kobiety. Przylgn��, zacz�� ca�owa�, ca�owa�... � Czego tam, no id� ju� do diab�a! � i zacz�a dysze� nier�wno, nerwowo. Cisza, szept, jasno�� i oczy g��bokie, czujne. A za oknem morze, nieruchome, bezbrze�ne, przyczajone. Podszed� do okna i patrzy� przez nie na swoje odbicie w lustrze. Potem nala� wina, wypi� i cisn�� szklank� o ziemi�. � Ech, do diab�a � powiedzia� � a ja chcia�em zdryfowa�. A tu tyle tego... wszystkiego... Kl�twa W ostatnim holu te� nie dostali ryby. Ale to zjawisko normalne, wi�c nie psioczyli, nie mamrotali pod nosem. Pracowali w milczeniu, zaryglowani w sobie na wszystkie spusty. Tylko oczy wpisywa�y w sw�j przestw�r nie ko�cz�ce si� zmagania. Miesza�y si� odcienie przekle�stw, b�aga�, nienawi�ci. Do cna ich prze�ar�a ta bezowocna har�wka. Wsz�dzie pusto: w �adowni, w nich, w sieci. 6 Ryby jak nie by�o, tak nie ma. Czasem trafi si� dobry zaci�g, ale jeden nie przynosi ulgi � podsyca bezsilno��. Jeszcze ni�ej opadaj� r�ce, jeszcze g��biej zapadaj� w siebie. Ci�gle nic i nic. Wczoraj nic, dzisiaj i jutro nic, od zarania � nic. A mo�e kiedy� � i co� si� tam tli, wzbiera jak wrz�d. Rzucili kotwic� i poszli spa�. Pow�azili do koi. Szukali snu na wszelkie sposoby, po omacku. Sen daje im to, czego pragn�. Czego nie mo�e zdoby� cia�o, zdobywa duch. Ale sen nie przychodzi� tak �atwo, a je�li przychodzi� to twardy, g��boki i gin�cy w mroku. I sen, i jawa w przymierzu �przeciwko nim. Zmierzch snu� coraz ciemniejsz� prz�dz� i podsyca� mrok. Zadymka gwiezdna wzmaga�a si�, i opada�a coraz ni�ej i si�ga�a wody. Martwa fala wzi�a j� na sw�j grzbiet, kruszy�a i nios�a. Morze syci�o si� gwiazdami i szuka�o swojej ziemi obiecanej. : Szyper przez trzy godziny siedzia� w ster�wce. Rozognionym wzrokiem wgryza� si� w kwadraty �owisk. Prze�uwa� my�li. Zmarszczki strumieniami sp�ywa�y po twarzy. Czyta�, patrzy�, kalkulowa� na wszystkie mo�liwe sposoby, ale nic, absolutnie nic nie m�g� dojrze�. Wyprostowa� si�, wyci�gni�ty, le��cy na mapie wskazuj�cy palec wr�ci� do pi�ci, r�ka unios�a si� .i z si�� opad�a na st�. Westchn�� ci�ko i wyszed�. Usiad� na rufie, zapali�, zwiesi� g�ow�. Od dw�ch lat nie sz�a mu ryba�ka. Jeszcze w tamtym roku chcieli mu zabra� �ajb�. Kto� tam wybroni�. Ale teraz koniec. Nie rozejdzie si� po ko�ciach. Przenios� do rezerwy jak amen w pacierzu. Dawniej sz�o jak innym, raz lepiej, raz gorzej, a teraz... jasny gwint. A przecie� robi, co mo�e, nawet wi�cej ni� mo�e. Bez skutku. Tylko sznurek na szyj�... � D�u�ej ju� tak nie mog� � szepn��. � Czy Ty tego nie rozumiesz � powiedzia� g�o�niej i gro�niej. Podni�s� g�ow� i p�on�cymi oczami omi�t� wszech�wiat. � Oczywi�cie, �e nie rozumiesz. Ty jeste� diabe� wie co. Przeklinam Ci�. Ja wiem, �e chcesz, bym pad� na kolana. Korzy� si�. Niedoczekanie... Ka�demu tylko czapkowa� i czapkowa�. Uh, nienawidz�... � Wsta�, kruchy, samotny w �rodku �wiata, rozgl�dn�� si� w kr�g, zgarbi� i wr�ci� do kabiny. Wyci�gn�� z szafki butelk� koniaku, wla� w siebie �wier�. Rozlu�ni� si�, zap�on�� i zacz�� wstydzi� si� swoich s��w wypowiedzianych na rufie. A kiedy wypi� nast�pne �wier�, zacz�� mie� wyrzuty sumienia, ale nie ukorzy� si�, nie bi� pi�ciami w pier�. ��opa� tylko koniak. Butelka za�wieci�a pustk�. Ogl�dn�� j� pod �wiat�o. Wszystko chwia�o si� i wirowa�o. Nic pewnego i sta�ego, jak w czasie strasznego sztormu. Aby do reszty ukoi� sw�j b�l, wsta� i si�gaj�c po nast�pn� butelk�, potkn�� si� i run�� na dywan. Rano, kiedy s�o�ce otrzepa�o si� z zimnych fal, zerwa� si� wiatr. Lodowaty i silny. Morze gra�o. Fale na�o�y�y baletniczy str�j i ruszy�y do ta�ca. Przez okno ster�wki patrzy� na szata�skie piruety i usi�owa� przypomnie� sobie minion� noc. Wszystko otacza� mrok. Pami�ta� tylko, �e zrobi� co� niegodnego, �e ��da� od kogo� tego, czego sam nie mo�e dokona�. I to by�o najgorsze. Wyda�o mu si�, �e utraci� prawo do ziemi. � Co, do portu? Nie da rady robi�. � Do �adnego portu - odrzek� i poda� kurs. Ruszyli przed siebie. W sztorm i wiatr. W sk��bion� jasno�� wysokiego i nie ko�cz�cego si� dnia. Fala Dwadzie�cia cztery mile przed Angli� otworzy�o si� przed nimi niebo. Przestronne, porysowane jasnosrebrnymi bruzdami, dr��ce od zimnych odblask�w. Po�udniowo-zachodni skraj horyzontu poci�gn�o ciemnym p�omieniem. W tym blasku stan�y chmury, jakby krzycz�ce i pe�ne niecierpliwo�ci. I stamt�d nadlecia� wiatr. Nag�y, pot�ny. Pierwszym podmuchem zagarn�� ca�y przestw�r, podporz�dkowa� swojemu tchnieniu. Rozrasta� si�, wciska� we wszystkie szczeliny. 7 Nape�nia� zgie�kiem i przera�eniem labirynt chyl�cego si� nad wodami dnia. Bieg� razem z morzem w oczekuj�cy mrok. Fale ciska�y obelgi, zapada�y si� w sobie i zn�w rodzi�y z odm�t�w chaosu, coraz wi�ksze i bielsze. Sun�y przed siebie � bezlitosne, �ar�oczne. Wszystko gna�o z wiatrem w dal, w mrok, do diab�a... Nikt nie mia� si�y ani odwagi przeciwstawi� si� jego woli. Tylko oni stan�li na jego drodze. Male�ka ich krypa nie spasowa�a, nie wykr�ci�a z wiatrem. Wiedziona r�k� cz�owieka trzeszcza�a w wi�zaniach jak wiklinowy kosz, dr�a�a od nag�ych uderze� fali i wys�uchiwa�a ponurych proroctw �ywio�u. Stary, przywo�any na mostek w czasie pierwszego szkwa�u, siedzia� wci�ni�ty w kapita�ski fotel. Dwie g��bokie zmarszczki bieg�y przez czo�o. Zerka� co chwila na kompas, kreska kursowa wykonywa�a p�obroty, odskakuj�c w prawo z trudem wraca�a na kurs. Ster le�a� �lewo na burt�, kreska kursowa pe�za�a w prawo coraz wolniej, wreszcie zatrzymywa�a si� i przez dziesi�� � pi�tna�cie minut sta�a w miejscu jak zamurowana, dwadzie�cia stopni odchylona od wykre�lonego kursu. Potem z wysi�kiem, milimetr po milimetrze, jakby d�wiga�a wielki ci�ar, rusza�a w lewo. Kapitan zerka� na kompas, sternik na kapitana. By� starym matrosem i wiedzia�, co ich czeka, kiedy �ajba nie us�ucha steru i nie wr�ci na kurs. Przy takiej fali zwrot � to czyste szale�stwo. � Dwa � pi�� � pi�� � rzek� wreszcie Stary i dym z papierosa otuli� jego ostr� twarz � i w prawo nie chodzi�. � Dwie�cie pi��dziesi�t pi�� i w prawo nie chodzi� � powt�rzy� z ulg� sternik i guz kurczu na �o��dku rozlu�ni� si�, z my�li strz�sn�o si� troch� czerni. Za�piewa� w sobie co� bardzo pi�knego, sam nie wiedzia�, sk�d wzi�a si� ta melodia. Do dnia dzisiejszego pozosta�o tajemnic�, jakim cudem us�ysza� t� pie�� oficer wachtowy. Czu� si� �le na fali, s�abo�� zgasi�a oczy, strawi�a twarz. Mia� do�� siebie i �wiata, i nagle jeszcze ta cholerna melodia. Zawrza�o w nim, ponios�o. � Zamknij si� � warkn��. Wywl�k� si� na skrzyd�o mostku, wyszarpa� z siebie tego potwornego kraba pe�zn�cego do gard�a. I wtedy nadbieg�a jedna z tych fal, kt�re nie wiadomo sk�d si� bior�. Nie mo�na ich przewidzie�. Run�a na pok�ad puchow� biel�, si�gn�a po pelengowy mostek. Zaborcza, k��bi�ca si� kolorami, oszala�a od nadmiaru sp�dnic. Statek zadr�a�, przechyli� si�, wnikn�� w mrok i czelu��. Przez szyby ster�wki przenika�a woda, s�czy�a si� jak ze �ciany p�aczu. � Serdeczna twoja ma� by�a � zgrzytn�� kapitan i rozlu�ni� palce zakleszczone na por�czy fotela. � Jak wied�ma. I nagle wstrz�sn�� nim dreszcz, przypomnia� sobie oficera wachtowego. Wybieg� na skrzyd�o mostku. Zamkn�� na chwil� oczy. Pok�ad szalupowy �wieci� pustk�. Po szalupie zosta�y tylko wspomnienia i pogi�te relingi. I w tym poskr�canym �elastwie zapl�ta�o si� cia�o oficera wachtowego. Nie wierz�c jeszcze, obmacywa� siebie i mamrota� w jakim� niezrozumia�ym j�zyku. Kapitan wci�gn�� go do ster�wki, rozebra�, u�o�y� na kanapie, okry� ko�uchem. Wytrzeszczonymi i niewidz�cymi oczyma patrzy� przed siebie, uleg�y i pokorny. Liczy� co� pod nosem, sumowa�, kre�li� w powietrzu zadziwiaj�ce arabeski. Przyk�ada� palec do ust, nas�uchiwa�. Potem jego oczy zal�ni�y, obejrza� si� za siebie i dostrzeg� sw�j zwielokrotniony cie� � jak on poszarpany. Przysz�a zmiana wachty, wym�czona bezsenno�ci�, obsesyjnymi my�lami, daleko istnienie od istnienia, milcz�ca. A wraz z ni� przylecia�a nowa nawa�nica. Teraz ju� wszystko wst�pi�o w wicher. Fale rwa�y si�, zach�ystywa�y, przemienia�y w zadymk�. Ale zmiana na sterze nie nast�pi�a. Sternik nie by� w stanie oderwa� si� od steru. Sta� blady, dziko skupiony, wkleszczony wzrokiem w kompas. Mia� w sobie pewno��, �e nikt opr�cz niego nie jest w stanie dogada� si� ze statkiem i. sztormem. Je�li st�d odejdzie, zagarnie go morze. Kapitan zerkn�� na niego spod oka, ruchem r�ki odprawi� przyby�� wacht�. I tak p�yn�li gubi�c pocz�tek i koniec, przez ca�� wieczno��, a� Anglia zlitowa�a si� nad nimi i podp�yn�a do ich statku, rozp�dzi�a chmury i zgasi�a wiatr. Zeszli wtedy z mostku do swoich kabin i run�li na koje. Gwiazdy w tym czasie k�pa�y si� w ciemnej wodzie jesiennego nieba i dojrzewaj�c spada�y do ich g��bokich, kamiennych sn�w. 8 Kwiaty Po trzech miesi�cach zawin�li do portu. Dziewi��dziesi�t dni zapisanych ko�lawym pismem rybackiej mord�gi. Arktyczny rejs. Kry, wiatr i mg�a. I ch��d. Lodowata woda, bogata i hojna. Setki, tysi�ce ryb. Sztuka w sztuk�. Krew i flaki. I tak bez przerwy, do trzewi... Wybieranie w�oka i wydawanie. A snu jak na lekarstwo. Nawet nie snu � gor�czkowego majaka na dwie, trzy godziny. Po dw�ch miesi�cach patrz� wilkiem. Najpierw ra�� s�owa, potem twarz, dalej reszta. Warcz� na siebie, odgryzaj� si�, wreszcie milkn�, zamykaj� si� w sobie. Groby nie ludzie. Broni� si� przed sob�, uginaj�, podnosz�. Mo�e za burt� � i spok�j. Nie, pok�ad nie pu�ci. Korab to magnes, ci�gnie, mami. Trzeba p�yn�� razem z nim, do upad�ego. Przez ca�y czas nie tu on jest, ale tam, za horyzontem... Tam s� kwiaty, r�nokolorowe, ca�e nar�cza. Widzi je dzie� i noc. Przy rybie zerka na siebie jak na obcego, bluzga na �ywio�. Patrzy na l�d chciwie, zach�annie. Inni zwyczajnie, a on � oczy przepa�cie. Wierci si� po pok�adzie i w sobie. Wreszcie ziemia, gwar ulicy i � niby l�ej. Zmierzch, sobota, po�piech. I on si� spieszy, do kwiaciarni. Biegnie. I � nie zd��y�. Kwiaty pod kluczem. Przypomnia� sobie bosmanich�, solidna baba, pomo�e. Wali do niej. Ale bosmanichy te� nie ma. Uton�a w kanale, jesieni�. Najpierw m�� pod Grenlandi�, a potem ona tu. Posz�a za nim. Zamkn�� oczy, zawr�ci�, zgrzytn�� z�bami. Wst�pi� wypi� za jej wieczno��, nie spok�j, ale wieczno��. Wypi� za ni� i za niego. Troch� ucich�o, rozp�yn�o si� po ko�ciach, po �wiecie. Wzi�� butelk�, usiad� przy oknie. Patrzy� w dal, w siebie i pi�. Zobaczy�a go dziewczyna. � Posiedzimy razem? Skin�� g�ow�. A mo�e nie. Potem popatrzy� na ni�, u�miechn�� si�. � Z morza? Nie odpowiedzia�, oczy-dziwo utkwiwszy w my�lach. Nape�ni� kieliszki. Wypili. Patrzy� na ni�, przez ni�. Potem zab�bni� palcami po stole, wyci�gn�� banknot. � Id�, przynie� kwiat�w � powiedzia� i zn�w popatrzy� przez ni�. � Za wszystko. R�nych. Go�dzik�w, r�... bratk�w. � Kwiaty. Dobrze - zamy�li�a si�. � Daleko trzeba, za mosty, do ogrodnika. � Za mosty, daleko. Nie, blisko, jed�. � Dobrze. � I nie wracaj bez kwiat�w, rozumiesz... U�miechn�a si�, wesz�a w mrok i deszcz. Od morza ci�gn�� wiatr. Szumia�y i gi�y si� drzewa. Nad portem w ciemno�ci kr��y�y mewy. Gada� przyp�yw. Morze garbi�o si�, ros�o, daleka boja gas�a w przepa�ciach wody. P�yn�� zapach wodorost�w i �ni�tej ryby. Czeka� na dziewczyn� i pi�. Mija�y minuty, kwadranse. Kiedy straci� nadziej� � wr�ci�a. Mokra, zdyszana, z nar�czem kwiat�w. � Utrapienie z tymi lud�mi � rzek�a ze z�o�ci� � temu to, tamtemu tamto. Nie s�ucha�, patrzy� na kwiaty jak nawiedzony. Bra� w r�ce, przytula� do twarzy. U�miechn�� si�. Poszed� przed siebie. Za nim wysz�a dziewczyna. Nie widzia� jej. By�o tak cicho... Dziewczyna nie wytrzyma�a, chwyci�a za rami�. � A ja to drzewo � rzek�a cicho, gniewnie. � Jak wariat biegam, a on tak mi odp�aca. Co mu tam ja � szarpn�a go za r�k�, przyci�gn�a do siebie. Kwiaty wy�lizn�y si�, rozsypa�y po jezdni. Popatrzy� na nie, na dziewczyn� i ogromny �wiat zachwia� si�, zawali�. Odepchn�� j� Dowl�k� si� z trudem do �awki, usiad�, zgarbi� si�, zas�oni� d�o�mi twarz. Dziewczyna pozbiera�a kwiaty i usiad�a obok niego. Potem przytuli�a si�. Siedzieli tak do rana, u�yczaj�c sobie ciep�a, a porzucone kwiaty to wi�d�y w ich oczach, to zn�w rozkwita�y... 9 Sztorm Martwa fala sz�a ju� od rana, ale ma�o to sztorm�w t�ucze si� po �wiecie. Tylko Kuba zerka� podejrzliwie na niebo i marszczy� brwi. Prawd� m�wi�c i nam si� to niebo nie podoba�o. Do najbli�szego portu by�y trzy godziny drogi, lecz Stary wzi�� kurs na Blath: sze�� godzin � pod fal� dziesi��. Nikomu nie by�o to w smak, ale na morzu Stary jest bogiem i kropka. Ja jeden wiedzia�em, dlaczego Stary �egluje do Blath. Napali� si� tam na jedn� dziwk�. Pochodzi�a z Walii, ale przepada�a za szkockimi pie�niami. Poznali�my j� u Mac Donalda. Maureen siedzia�a w k�cie i patrzy�a w okno, kiedy odwr�ci�a si� � Stary zwariowa�. Pos�a� po butelk� i dziewczyn�. Ale ona by�a ju� um�wiona. Pozosta�o jutro. Przysz�a wieczorem. Stary patrzy� na ni� i milcza� jak gr�b. Potem �aman� angielszczyzn� powiedzia�, �e chce j� st�d zabra� do siebie, do kraju. By� dziobaty, niekszta�tny, ale matros jakich ma�o. Maureen nie patrzy�a na niego, ale poprzez niego na siebie i obraz ten nie by� ciekawy. Zab�bni�a palcami, powiedzia�a, �e pomy�li, a nast�pnym razem odpowie. Mo�e s�dzi�a, �e to ostatni rejs. Stary zamkn�� si� w sobie i stan�� na czatach. I nie czeka� d�ugo. Po tygodniu przyszed� sztorm A po dw�ch godzinach piek�o. Woda po��czy�a si� z niebem. J�k, �wist, szum. I ta piekielna muzyka. Kuter dr�a� jak li�� topoli, ale nie zbacza� z kursu. By�a to drewniana �ajba, pos�uszne, uczciwe bydl�. Po godzinie ,,dziadek� wyt�uk� w ster�wce okno. Fala wdar�a si� do �rodka. I wtedy do ster�wki zajrza� Kuba. � Oj, co� mi si� widzi, �e koniec. � Diab�a tam � odrzek� Stary. � Oj, co� mi si� widzi... � Nie m�d� � Stary nie odwracaj�c si� zepchn�� Kub� do mesy, a ja zamkn��em drzwi na klucz. Zatka�em okno materacem. I tak p�yn�li�my, steruj�c na zmian�. Wszystko straci�o znaczenie, tylko to jedno olbrzymia�o � dop�yn�� do Blath. I dobrn�li�my � na przek�r niebu czy piek�u. Nikt do tego portu nie wszed� na takiej fali, a nam si� to uda�o. Patrzyli na nas jak na wariat�w i pukali si� w czo�o. Stary przywo�a� Kub� do ster�wki, klepn�� w rami�, u�miechn�� si�. � I jako� tam dali�my sobie rad�, co? I co� mi si� widzi, nie potopili�my si�. A teraz ty ten ca�y bajzel � wskaza� r�k� na pok�ad � doprowadzisz do �adu. Zapali� fajk�, cmokn�� i po ci�gn�� mnie ze sob�. Kiedy ko�czyli�my butelk�, dostrzeg�em Maureen wychodz�c� z drugiej sali. Za ni� wl�k� si� Don Kichot. Wyskoczy�em za nimi i dopad�em na rogu. Z�apa�em za mankiet. � Przez ciebie prze�yli�my piek�o, a ty sobie gwi�d�esz na to, co? � Ano, gwi�d��... � Morze zostawcie diab�u, to robota dla niego � krzykn�� Don Kichot i przekrzywi� g�ow�. � Diab�u zostawcie morze. Bo�e jedyny � zamkn��em mu jap�, zachwia� si� i znikn�� za rogiem. Wzi��em Maureen za r�k� i przyprowadzi�em do Starego. Usiad�a obok niego, poca�owa�a, a potem zacz�a kl��... 10 Kapita�ski bal Od rana siedzia� w kajucie i patrzy� w bulaj. Mi�sie� na szcz�ce porusza� si�. �ciska� w palcach n�k� kieliszka. Alkohol nie smakowa�. Dawniej pij�c koniak widzia� wysokie i b��kitne niebo Francji, rozleg�e dale i winne grona pr꿹ce si� w promieniach s�o�ca. Te czasy min�y. Ju� trzeci dzie� wia� mro�ny north. Sztorm dusi� ziemi�, targa� morze. Fale grzmia�y. Statek skrzypia� przy nabrze�u, zawodzi�. Chmury coraz ni�ej wlok�y fr�dzle szarych chust. Wszystko rwa�o si�, dr�a�o, lecz nie poddawa�o. Nie poddawa�a si� r�wnie� staruszka le��ca w starej chacie na Podkarpaciu. Byli ju� doktor i ksi�dz, i ka�dy z nich postawi� krzy�yk, a ona �y�a jak na z�o��. Dwa podp�omyki ch�opskich d�oni le�a�y na bieli p��tna. Twarz by�a ju� martwa, �y�y tylko oczy. Nie mog�a si� rusza�, lecz nie by�o jej s�abo, tylko tak �le, �e mia�a ochot� ur�ga� wszystkim po kolei. I ur�ga�a bezg�o�nie i Bogu, i diab�u, i rodowi ludzkiemu. Potem targa�o ni� sumienie, wraca�a do modlitwy i bli�nich. My�la�a o synu, kt�ry w��czy� si� po jakich� tam morzach, rozleg�ych jak niebo z gwiazdami, i od paru lat nie by� ju� w domu. M�wi�, �e zarabia krocie, lecz nigdy nie �mierdzia� groszem, przecieka� mu przez palce jak ta jego woda. Ale teraz nie my�la�a ju� o nim. Chcia�o jej si� tylko pi�, ale i pragnienie min�o. Zrobi�o si� rozlegle, znikn�y wszystkie drzwi i �ciany, nie by�o ju� �mierci, tylko szeroka i jasna droga. Patrzy� w bulaj. Czu� si� �le, jak zwykle w czasie sztormu w portowym zaciszu. Kocha� sztormy tam, na morzu. Stoj�c przy sterze i wgryzaj�c si� nogami w chwiejny pok�ad, odwala� wacht� za wszystkich i zapomnia� o wszystkim. Istnia� tylko on � i statek. I jeszcze jaka� z�owr�ebna si�a. To ona budzi�a w nim moc. Nie by�o takiej �wi�to�ci, kt�ra zmusi�aby go do pokory i kl�ski. Wypi� jeszcze jeden kieliszek, powi�d� uwa�nie wzrokiem po grzbietach ksi��ek, a chmura papierosowego dymu zawis�a nad nim jak ko�pak... W pobliskiej knajpie Kirgiz � pierwszy oficer � chla� z dwoma dziewczynami. Pili wino, a potem wszystko po kolei. R�ce ich p�on�y, splata�y si�, garn�y do siebie. Sigrid kiwa�a rozwichrzon� g�ow� i p�aka�a gor�cymi �zami. � Koniec ze mn� � mamrota�a � kropka. Mia�am i�� do lekarza, ale ba�am si� tego kata. Jeszcze tylko z tob�, a jutro kamie� do szyi, Jestem uczciwa i nie plot� trzy po trzy... � Zrobi to � rzek�a druga � znam j�. Ech, g�upia, to g�upia. A ja tego nie zrobi�. Jak mi si� przytrafi, wybuduj� dom na wrzosowiskach i kupi� dziesi�� kot�w... � Tak, trzeba �y� rozs�dnie � powtarza� w k�ko Kirgiz i nagle przypomnia� sobie swojego kapitana, patrz�cego od rana w bulaj, i poczerwienia� z rado�ci. � Hajda, za mn�! � krzykn��. � Na kapita�ski bal. Przecie� on tam siedzi jak derwisz na Synaju. � Bierz wino! � I koniak, i rum... Ale kapitana nie by�o ju� w kajucie. Sta� na mostku i wodzi� palcem po mapie, omiata� wzrokiem morze i niebo. Wachtowy wywiesi� na flaglince �B��kitnego Piotrusia� i pobieg� za bosmanem wyci�ga� za�og� z pobliskich kafejek i knajp. Dziewczyny usiad�y na polerach i zarechota�y. � Ale bal � r�a�y � kapita�ski. Na pe�nym morzu. Mro�ny wiatr wt�rowa� im na wantach. 11 Wigilia W k�ko, ci�gle w k�ko. Wydaj� sie� i wybieraj�. Od kiedy, nie pami�ta. Nie by�o pocz�tku, nie b�dzie ko�ca. A ryby coraz wi�cej, i wiatru, i szarugi. I jego. Szczeg�lnie w oczach � mrocznych, przepastnych. I w my�lach. Ale morza najwi�cej. Zalewa wszystko. Ziemi�, statki, ludzi. Jest we krwi, ko�ciach. �re sol�. Nie uwolnisz si� od niego za �adne skarby. Przemieni w siebie, zabije swoim istnieniem. On nie chce tego. Trwa przy swoim. Dzie� niski, chwiejny, szary. Zimny kapu�niaczek. Prze�roczystymi palcami wiatr szarpie morze. Korab zatacza si�, skrzypi, dr�y. Jak nawiedzony bije pok�ony. W lewo, w prawo, spojrzenie w niebo, upadek i ch�osta za zuchwalstwo � fala k��liwa, ci�ka jak o��w. Dosi�ga ludzi, kul� si�, nie przerywaj� pracy. Patrosz� dorsze. ��te sztormowe cha�aty zbryzgane krwi�. Na r�kach te� krew i na twarzy. Krew wsz�dzie i bryzga nadal. Teraz z jego palca. Zachwia� si� i skaleczy�. Popatrzy� na krew i czerwie� zaj�a mu oczy. B�l wzbudzi� gniew. Zblad� i zakl��. � Wypatroszy�bym - mrukn�� po chwili � i wyrzuci� w diab�y W�asnymi z�bami bym zagryz�. � Kogo? � T� kurewsk� wod�. Morze i morze, od pieluszki morze. � Daj spok�j, przez g�upi palec. Id�, zr�b z nim porz�dek. Damy rad� bez ciebie. Niewiele tego zosta�o. Dzisiaj Wigilia, b�d� cz�owiekiem. � Cz�owiekiem, cz�owiekiem! � krzykn�� i rozejrza� si� dziko. � A czym ja jestem? � Przynajmniej dzisiaj b�d�my lud�mi � rzek� znowu spokojnie starszy rybak, jakby nie s�ysza� jego s��w. Cisn�� n�, poszed� do siebie. Umy� r�k�, nie m�g� znale�� jodyny, zala� ran� spirytusem. Usiad�, zamy�li� si�, znowu zablu�ni�. Nie m�g� oderwa� wzroku od butelki ze spirytusem. Wzi�� j� do r�ki. Obejrza� pod �wiat�o. Ze z�o�ci� chlusn�� p�yn do szklanki, dola� wody i zamykaj�c oczy wypi� do dna, odsapn�� w zaci�ni�t� pi�� raz i drugi. Nie zrobi�o si� l�ej. Zrzuci� cuchn�ce ciuchy, w�o�y� czyste ubranie, zawi�za� krawat. Poszed� na g�r� do kapitana. � Kapitanie � powiedzia� i drgn�� od w�asnego g�osu. � Dzisiaj Wigilia, a co pan z nami wyprawia. Czy nie za du�o tego dobrego. Co? Niczego tu nie ma, nawet tej gwiazdy na niebie... � A czego ty chcesz? � Czego ja chc�?! � krzykn�� i zamacha� r�kami. � I pan nie wie czego ja chc�? Troch� ciszy, odrobiny b��kitu. � Nie ma i nie b�dzie. � Nie b�dzie, powiadasz � sapn��. � Nigdy � zacisn�� pi�ci, post�pi� naprz�d. Pociemnia�o w oczach. Straci� panowanie nad sob�. Kapitan uchyli� si�, wykr�ci� mu r�ce, posadzi� w fotelu, przytrzyma�, uspokoi�, wla� w usta kieliszek brandy. � Teraz powiedz, czego chcesz? � Ju� niczego nie chc� � szepn��. � Zawsze mam wszystko. I pi�tek, i �wi�tek. � No, to masz, wypij jeszcze jednego i id� spa�. A wieczorem przyjd� do mesy. Podzielimy si� op�atkiem. A ryba idzie jak naj�ta � doda� weso�o. � I warta jest tego grzechu... 12 Noc� Zda� o p�nocy wacht� przy sterze, wypali� dwa papierosy, a sen nie nadchodzi�. Tam, w g�rze, na rozleg�ej pustyni nieba p�on�o bedui�skie ognisko ksi�yca. Jego zimne �wiat�o p�yn�o jak wieczno�� i nie dawa�o spokoju tej kruchej cz�steczce zwanej sercem. Le�a� z otwartymi oczami i �ni� na jawie. By�o mu lekko, przestronnie, jakby widzia� bramy raju. Rozleg�y wiosenny dzie� rozpi�� nad nim sw�j b��kitny namiot. Klangor �urawi ni�s� daleko zawi�e tony. Nad polami p�on�y smugi �wiat�a. Jaka� wewn�trzna potrzeba wyrzuci�a z niego ci�kie przekle�stwo. Wylaz� z koi i wyszed�. Uda� si� na swoje ulubione miejsce � pok�ad szalupowy. Morze �uszczy�o si� srebrem, odwraca�o stronice �agodnych fal i zapami�tywa�o si�. Samotna gwiazda wisia�a na wschodzie i jej zielone �wiat�o nie mog�o zgasn�� od milion�w lat. Granica mi�dzy morzem i niebem zatar�a si�, wszystko sta�o si� wielk� szklan� kul�. T� jedno�� zak��ca� ludzki g�os. Bosman nale�a� do wymieraj�cego gatunku wielkolud�w o rozleg�ych barach, z ko�cist� twarz� ociosan� niewprawn� jeszcze r�k� stw�rcy. Oczy p�on�y niewyblak�ym turkusem. Mia� pi��dziesi�t lat, ale na r�wni z m�odymi w��czy� si� po wszystkich knajpach. Pi� niewiele, nie ta�czy�, tylko wnikliwie wpatrywa� si� w twarze. Siedzia� teraz po turecku, a s�ki d�oni wrzyna�y si� w kolana. Mamrota�: � No, odezwij si�, powiedz, gdzie jeste�. Jak�e to tak... Milczysz... Chryste ty m�j nieznany, ile� to lat ju� szukam ciebie. Zobaczy�em ci� u Mac Donalda... Przez dwie noce �eglowali�my po tych swoich morzach. Powiedzia�a�, �e wszystko za�atwimy po drugim rejsie. A ja g�upi uwierzy�em. I wyfrun�a sikoreczka... Przetar� twarz otwart� d�oni�. Pochylona g�owa unios�a si�, a szyja napr�y�a jak cia�o w�a w cyrkowym numerze. Patrzy� przed siebie skamienia�ym wzrokiem. � Nie mia�bym ci za z�e, �e by�a� kurw�. O nie... Niech mnie B�g ska�e, je�li ���. Ani s�owa bym nie pisn��. � Zaci�ni�ty bochen pi�ci dotkn�� piersi. � Bo czy ja jestem �wi�ty? Grzech�w na mnie jak rzep�w na bezdomnym psie. Co ja wyprawia�em przed spotkaniem ciebie � strach pomy�le�. I co si� p�niej dzia�o... Cz�owiek bez grzechu, to, po prawdzie, jakby nie cz�owiek. Ale widzisz, tylko ciebie zatrzyma�em. Siedzisz we mnie i nie spos�b ciebie wyrwa�. My�lisz, �e nie pr�bowa�em? A jak�e... Na wszystkie sposoby. I tak, i siak. A ty si� nawet nie przy�nisz. Dlaczego?... Tak mi jako� markotnie, patrz� w bulaj jak w mogiln� jam�. A ty nic. I mnie ju� nied�ugo p�ywania, par� lat i hajda na grzyby. Gdybym wiedzia�, �e umar�a�, by�oby l�ej. By�o, min�o, i ja tam przyjd�. Mo�e tam te� miesi�czek �wieci... I by�oby o�key. A tak... Ech!... � Uderzy� pi�ci� w pok�ad. K�cikiem oka dostrzeg� odbity przez ksi�ycowe �wiat�o, lekki i zwiewny cie�. � Kto tam, do diab�a? � A tam?... � Czemu si� p�tasz po nocy � rzek� ze z�o�ci� i wyrzutem. � Bezsenno�� morduje, bosmanie. Trafi�by to grom. � Aha, mnie te� � podni�s� swoj� ogromn� posta�, otrz�sn�� si� jak wielb��d po �nie, i kleszcze twardych palc�w zacisn�y si� na r�ce tamtego. � Chod� do mnie. W kajucie nape�ni� szklanki whisky, podsun�� piwo. Pili w milczeniu, opar�szy g�owy na r�kach i patrz�c na siebie tak, jak patrz� �agodne zwierz�ta nale��ce do innego gatunku. Obydwum by�o ciasno pod tym ogromnym parasolem �wiata... 13 Blinda Ile dni siedzia� w�r�d zwoj�w lin? Pi��, sze��, a mo�e ca�� wieczno��? Przywyk� ju� do ciemno�ci i mieszaniny zapach�w. Drzema�, kiedy wsta� dzie�. Zerwa� si� i wyskoczy� na pok�ad. Zapatrzy� si�, zobaczy�, jak p�ynie czas. U�miechaj�c si� zacz�� go zwija� w balot. Czyni� to tak, jak uk�ada si� s�omiak wyci�gany z wody. Potem zastyg� jak �wieca... I sta� tak nieruchomy, wzrok utkwiwszy w niewidzialnym punkcie. Statek przewala� si� z boku na bok, dr�a� od dotyku fali. Z ciemnych i niskich chmur wybiega� wiatr, zimny, przenikliwy. A morze jak skrawek ludzkiego marzenia � bezdenne i bezbrze�ne. A niebo � odbicie morza. Na zachodzie s�o�ce, a mo�e czyje� ognisko, rozlane w chmurach. Nad korabiem chlipi� mewy. Stefan siedzi na zr�bie luku, zgarbiony i nagle osiwia�y, z g��bokimi zmarszczkami. � Blinda! � krzykn�� sternik zoczywszy go z mostku. � Na prawej burcie. Oficer wachtowy podbieg� do okna, d�ugo przygl�da� si� siedz�cemu, gryz� kr�tki, rudy w�s, mru�y� oczy. Pozna�, u�miechn�� si�. I znowu zamy�li�. O nim, siedz�cym. Pi�� lat bez urlopu siedzia� na wodzie. Wys�ali go na wypoczynek, bo chwilami dostawa� ob��du. Nie pojecha�. On te� by tak zrobi�. Ob��d � a mo�e w�a�nie to, czego si� pragnie. I gdzie jest mrok � tu, czy tam? Podszed� do tuby. Odezwa� si� kapitan, g�os mia� senny, g�uchy, z�y. � Kapitanie, bosman Stefan na pok�adzie. � Bosman Stefan? - zawiesi� g�os, potem wybuchn��. � Sobacza ma�! A jak on tam, spokojnie? � Wiadoma rzecz... � Pogadaj z nim. Ja p�niej. � W porz�dku � odpowiedzia� i wyszed� na skrzyd�o mostku. Wychyli� si�, krzykn��. � Bosmanie, za pi�tna�cie minut wybieramy! Bosman odwr�ci� si�, u�miechn��, popatrzy� na wod�, naci�gn�� sztorm�wki. Wysz�a reszta za�ogi. Wielkie oczy. Bosman Stefan! Sk�d? Klepali po ramionach, �artowali. � Znowu z nami. � Tu przynajmniej robota... Posz�y w ruch stal�wki i b�bny. Morze lekko zas�pione, fala �agodna, przyjazna, nie wyrywa sieci, mruczy przy burcie. I ryby jak manny. Szare niebo, szare morze, a na pok�adzie jasno��. Trzepot serc. R�ce i oczy, oczy i r�ce. �ledzi p�ynie �awic�. I brak czasu na sen, posi�ek. � Ale rok � szepcze urzeczony bosman. � Jak w raju. � Bosman przyni�s� szcz�cie, bo sz�o jak z kamienia. Nie b�j si�, staniemy za tob� w razie czego. � Nie boj� si�. Jak mnie zabior�, to tak czy siak uciekn�. Morze to m�j dom. Nie uprz�tn�li jeszcze ryby z pierwszego holu, a ju� drugi sypn�� zamieci�. Szron �usek rozp�ywa si�. Gubi� si� ju� w tym srebrnym czarze. Coraz mniej przestrzeni dla nich, ale co tam. Oni maj�, czego chcieli. A nigdy nie s� syci. Nie licz� niczego: mamony, kropli potu, bezsennych nocy. Wszystko mija jak sen. Wa�ne jest tylko to, co przed nimi. I bagruj� wody dzie� i noc. I tylko cia�a nie nad��aj�. Kiedy min�y dzie� i noc, i znowu z jesiennych chmur wykrzesa� si� dzie�, a razem ze s�o�cem ruszy� wiatr, ostry, zimowy i w�ciek�y, zacz�li zakleszcza� si� w sobie, kl�� i warcze�... W nawigacyjnej kapitan zn�ca� si� nad radiem. Nie m�g� po��czy� si� z baz�. Nie wiedzia�, co zrobi� z blind�. A bosman gwizda� ju� na losy �wiata. �y� teraz jak dawniej. ��czy� siebie z morzem i widzia� tak du�o, �e nieraz to wszystko pl�ta�o si� z sob�. Nie mog�c chwilami z tego wybrn��, gubi� swoje granice, czerwienia� z wysi�ku i zaczyna� m�wi� o rzeczach najzupe�niej oderwanych. 14 Konstelacja Perseusza Sztorm nie trwa� d�ugo, ca�ego kramu trzy dni, ale mia� specyficzn� cech� � zostawa� w cz�owieku. P�dzi� co tchu, by nagle zawr�ci�, jeszcze szerzej rozwin�� skrzyd�a, wybuchn�� fal� obelg i przekle�stw, potem w mgnieniu oka znikn��, przemieni� si� w zmor� senn�. Nastroszyli si�, ka�dy kry� si� przed samym sob�. Ale schowa� si� nie by�o gdzie. Do l�du daleko. Wok� nich � morze i niebo. Gwiazdy odbite w morzu, statki w �ywiole nieba. Oni i tu, i tam. Tu jesienne ch�ody, mg�a i fala. I bez przerwy ryba i ryba. P�yn�ca jak czas. Od kra�ca jawy do kra�ca snu. Koszmar. Te same twarze, kszta�ty, kolory... A tam niesko�czono��... I nagle zgrzyt z�bami: ci�gle te cholerne wody, do grobowe, deski... Od trzech dni kapitan zacz�� siwie�. Wi�d� w oczach i wi�d� nie ko�cz�cy si� dialog. Podzieli� si� na wiele os�b i z ka�d� z osobna pertraktowa� nami�tnie i bez skutku. Zadziwiaj�cy to by� korow�d. Wszystko w jego wn�trzu by�o sk��cone, dzikie. Odbywa�a si� tam walka tytan�w. Pioruny, trz�sienia ziemi, potopy. Wszystkie �ywio�y zderza�y si� z sob�, rozsypywa�y wraca�y do stanu pierwotnego. Potem, nagle, nasta� okres ciszy, g��bokiej zadumy. Zmarszczki na twarzy u�o�y�y si� w zadziwiaj�ce wzory. Porusza� si� cichutko jak poluj�cy kot. Kre�li� zdumiewaj�ce kursy. Kiedy zidentyfikowa� konstelacj� Perseusza � zastyg�. Potem rozja�ni� si�, pe�en skupienia i wewn�trznej pewno�ci. Ju� nie walczy�, nie szala�, lecz p�yn�� jak Kolumb. �eglowa� do konstelacji Perseusza. Tam zacznie si� ryba�ka, �ycie na ca�ego. Przestanie babra� si� w tej drobnicy. Pozatyka wszystkim gard�a i oczy. Przestan� wiesza� na nim psy. Z�apie ryb� i sam osobi�cie wci�gnie na pok�ad. A teraz niech ludzie odpoczn�, czeka ich har�wka nie lada... � Anker do wody. Maszyny stop! � krzykn��. � Dwana�cie godzin snu, ani minuty wi�cej. Zmieniamy �owisko � doda� niedbale i u�miechn�� si�. Nalana twarz wypi�knia�a na chwil�. � Nic lepszego nie znajdziemy. Nie trzeba budzi� licha. � Trzeba � doda� twardo i wyprosi� wszystkich z mostku. Wychodzi� na skrzyd�o, zerka� na niebo, zegarek, niecierpliwi� si�. Bezruch go dra�ni�, chodzi� coraz szybciej, dzwoni�ca krew przes�oni�a oczy. Kiedy opad� mrok, zobaczy� siebie siedz�cego w fotelu. Ruszy� ku tej wizji. � Daleko do tego Perseusza � szepn�� � ale pop�yniemy. To b�dzie rejsik. Wr�cimy. Na ziemi� zawsze si� wraca. Ale nie wr�ci� by�oby lepiej. Mie� wszystko za sob� � to dopiero rado��. Bo jaka pociecha z tej naszej mord�gi? No jaka?! � krzykn��, za�wieci� oczyma, wyrzuci� r�ce i zacz�� sam siebie ok�ada� pi�ciami. � Gra w ciemno, gra... Tamten, w fotelu, wsta� � zimny, pewny siebie, z�apa� za gard�o i zaci�gn�� do nawigacyjnej. Zdzieli� na odlew, wcisn�� w kanap� i okry� snem. Kiedy obudzi� si�, wszystko by�o znowu takie, jakie jest, szare, niewyra�alne, doprowadzaj�ce do sza�u, jak ten tajemniczy b�ysk z konstelacji Perseusza. Wybrali kotwic� i znowu zacz�li bagrowa� te odludne i zimne wody. 15 Spotkanie W przedzia�ach by�o du�o miejsca, ale pozosta� na korytarzu. By�a noc i podr�ni spali, nie chcia� im przeszkadza�. Z natury nie�mia�y, czu� si� dobrze w pustym korytarzu. Nuci� z nawyku ulubion� piosenk�, pali�, rozmy�la�... By�o mu lekko, przestronnie. Mia� dwa miesi�ce urlopu. A teraz jesie�, sztorm za sztormem, a najgorsze - nie ma ryby. Od miesi�ca z holu pi��, dziesi�� skrzynek. I to drobnicy. Przez to ze�ar� p� w�troby. Bywa�y chwile, �e got�w by� bagrowa� nawet piek�o. I teraz o tym my�la�, ale ju� nie tak, jak tam, na �owisku. Na polnej stacyjce wagon zatrzyma� si� naprzeciwko latarni. �wiat�o zala�o przedzia�. Przez szczelin� w zas�onie dostrzeg� zarys znajomej twarzy. Przyjrza� si� uwa�niej. Tak, niew�tpliwie, to Ku�aga. Ten orli nos... Otworzy� drzwi przedzia�u. � Roma, Roma - zawo�a� cicho. � Roma � powt�rzy� � to ty? Tamten obudzi� si�, przetar� oczy, rozejrza� si�, zatrzyma� wzrok na Pawle, zmarszczy� czo�o. � Ano, ja � odrzek�. � Nie poznajesz? Byli�my razem na galerze u Madeja. Drewniana krypa, solidna, To by�a robota, co? Przyszed�e� wiosn�, pami�tam. Har�wka na okr�g�o, r�ce d�ugie jak u goryli. I ryby jak gwiazd na niebie. Ale spotkanie... Dobrze, �e �wiat�o wpad�o do przedzia�u. Trzeba by to obla�, skocz� do restauracyjnego, co� tam dostan�. Roman wsta� i zapali� �wiat�o. Twarz mia� zaspan�, ceglast� i dziobat�. Poprawi� krawat, wyg�adzi� spodnie. Si�gn�� na p�k�. � Nie trzeba, ja mam. Wyci�gn�� z walizki Sterna, firmowe szklaneczki, czekolad�. Stukn�li si� szk�em, wypili, popatrzeli na siebie. � Min�o pi�� lat. Jak ten czas leci. Niby niedu�o, a jednak szmat czasu. Zna�e� Franka Skarp�? Umar�, bracie, na serce. Zasn�� przy stoliku � i na wieki. Przedtem Leon Stachurski w basenie portowym. Nawet nagrobk�w nie maj�. Kupa ziemi na grobie. Co za czasy. A jakie matrosy. I nas to czeka, jecha� to s�k. I nas zapomn�. � Zamilk�, popatrzy� w okno, ciemno�� otula�a �wiat, gwizda� wiatr, gwiazdy przedziera�y si� przez niskie chmury. � Ale co ja tak na smutno. A� wstyd. Wybacz. Powiedz, co u ciebie? Taki� elegant teraz. Z�oto na palcach... � Po staremu. P�ywam teraz w handlowej To nie ryba�ka. Odwalisz wacht� i masz spok�j �adna tam szarpanina. Nie mam nawet sztorm�wki ani gumowych but�w. Jak troch� fali, nie wychodzi si� na pok�ad. Rozumiesz? Pawe� kiwa g�ow�, nape�nia szklanki, patrzy uwa�nie i wnikliwie na m�wi�cego. Jego b��kitne, niewymowne jasne oczy smutniej�. Przechyli� szklaneczk�, zagryz� czekolad�. � A dla nas ten rok, bracie � rzek� cicho, ruchem g�owy odrzuci� do ty�u w�osy i uderzy� pi�ci� w kolano � chudziutki. Sied� si� nie pokaza� wiosn�, latem meduza, a jesieni� wiesz, jak jest. Wzi��em urlop i czekam na zim�. Znam jedno miejsce, mi�dzy kamieniami. Z jednej strony g�azy i z drugiej, a �rodek czysty. Dorsza tam zatrz�sienie. Tamtej zimy targa�em po dwie�cie skrzy�. Wagon skrzypia�, zgrzyta�, telepa� si�. I oni ko�ysali si� razem z nim, na zakr�tach przytrzymywali zastaw�. S�owa gin�y w tej wrzawie. Wszed� konduktor, sprawdzi� bilety. � Podr�ujecie z przyjemno�ci� � rzek� z u�miechem, wypi� podany kieliszek, zapali�, zasalutowa� i wyszed�. � No i jak ty �yjesz? � zapyta� Roman. � Jak dawniej. W Domu Rybaka mieszkam. 16 � A ja, bracie, przez ten czas dom wystawi�em, kupi�em samoch�d i odpowiedni zapasik na czarn� godzin� od�o�y�em. �yje si�. Szeroki �wiat. Handelek to �wietna rzecz. Trzeba tylko wiedzie�, co kupi� i gdzie sprzeda�. Pieni�dz robi pieni�dz. Par� peruczek pod pasek i gra muzyka. � Pod pasek, dlaczego? � Przed celnikami, rozumiesz. � Ciemna sprawa. � Jaka tam ciemna, normalna rzecz. Nie b�d� g�upi i chod� do nas. Pomog� ci. Rzu� ryba�k� w choler� jasn�. Zostaw j� kator�nikom. � I co ja b�d� u was robi�? � Te� pytanie, to, co ja. Pawe� skrzywi� si�, potem spojrza� na butelk�. By�a pusta. � A jednak p�jd� do restauracyjnego � powiedzia� i szybko wyszed�. Ba� si�, �e Roman go zatrzyma. Kupi� dwie butelki. Jedn� dla siebie, drug� przez konduktora odes�a� Romanowi. Nie mia� si�y wr�ci� do przedzia�u. Usiad� w restauracyjnym i pij�c ma�ymi kieliszkami patrzy� przez okno w mrok. By� w�ciek�y. � Rzu� ryba�k� w jasn� choler�. Chod� do nas � szepta� przedrze�niaj�c Romana. � Akurat. B�d� kramarzem. Niedoczekanie, �ebym si� chowa� przed byle fal�... I przed kim innym... 17 Ojciec i syn Stary podszed� do bufetu, wzi�� lampk� koniaku i usiad� przy stoliku os�oni�tym li��mi fikusa. Kawiarnia by�a pusta, a on teraz to lubi�. Wypi� �yk i zastanowi� si�, jak� drog� p�j��. I poszed� drog� s�o�ca. Od urodzenia ko�ysa� si� na jego fali, a� sk�ra pokry�a si� zmarszczkami. Na morzach dojrzewa� wiatr, i p�yn�y statki bia�e jak zamie�. Fale rzuca�y na brzeg swoje w�osy. St�ka�y i powraca�y, sk�d przyby�y. Wraz z nimi szumia�y muszle i kamienie. Do kawiarni wszed� m�ody cz�owiek. Du�y i silny, z zorz� p�on�c� na policzkach. Poprzez li�cie dojrza� starego. Wzi�� butelk� whisky i usiad� przy nim. Nala� do szklanek i podsun��. � Od samego rana uciekamy � rzek� cicho, przeci�gaj�c s�owa... � Od samego rana chowamy si�, gramy w ciuciubabk�... � W nic nie gramy � odpowiedzia� stary i podni�s� g�ow�. Za oknem r�s� deszcz, jesienny, zimny. Mewy kr���ce nad miastem wrzeszcza�y i mkn�y w zam�cie. Kar�owate brzozy obwiesza�y si� �zami. Z tych �ez wycieka�o pi�kno i nawiedza�o oczy. Bola�o, dr��y�o, gas�o i wschodzi�o. � Unikasz mnie, ale ja ciebie znajd� � wcisn�� staruszkowi szklank� do r�ki. � Wypij. Musisz, jeste� moim ojcem. � Nie zaprzeczam, jestem � i stary wypi� do dna. � Zostawi�e� matk� i mnie i pop�yn��e� w �wiat. My�lisz, �e u�ciskam ci� za to, braciszku z�oty, nie, ukatrupi�... Zosta�em matrosem, �eby ci� odnale��. Stary milcza�, jego du�e d�onie obci�gni�te br�zow� sk�r� poruszy�y si�. Dostrzeg� nagle nocne wzg�rza w wiosennej mgle, pe�ne gwiezdnych cieni. Tyle lat... Przecie� nie on to zrobi�. Ale... mg�a, czas, przestrze�. Bezsenne noce, wiatr, kto� obcy... � Milczysz. Syn nie syn, krzywdy trzeba liczy� � m�ody popatrzy� na niego, zgrzytn�� z�bami, kwadratowa broda zastyg�a. � Sta�e� si� hardy. Stary milcza� dalej. Patrzy� na syna i poprzez niego chcia� wr�ci� do siebie, ale �wiat stan�� mi�dzy nimi jak wysoki p�ot. Nie m�g� go przeskoczy�. � Hardy jeste� � powt�rzy� znowu syn. Zacisn�� pi�ci. � Ale tak nie mo�e zosta�. Po ludzku trzeba, no nie? Tak d�ugo ciebie szuka�em. ��� si� we mnie warzy�a. Ja nie tw�j wr�g, ale nie mog� tego... - z�apa� ojca za klapy i przytrzyma�. Pu�ci�. � Nie mog� � szepn�� � ale szmata ze mnie. Cisn�� butelk� i zacz�� si� t�uc z barmanem. 18 Na p�wyspie Miko�aj odprowadzi� trawler do stoczni i wracaj�c zacz�� kombinowa�, jak tu si� wkr�ci� na jak�� �ajb�. Wiedzia�, �e z jego zabieg�w wyjd� nici, ale nie traci� nadziei. Szybko znudzi� si� wszystkim, wypisano mu kart� urlopow�. By� samotny i nigdy nie korzysta� z urlopu. Wyp�acano mu r�wnowarto�� pieni�n�, lub urlop po prostu przepada�, wi�c teraz czu� si� zawiedziony. � Jestem za�atwiony � powiedzia� i musku�y na jego twarzy poruszy�y si� niespokojnie. � Co ja b�d� robi� na tym urlopie? � Jak to co?... Wypoczywa�. � Nie jestem zm�czony � odrzek� i wyszed�. Wszyscy znajomi byli w morzu. Pow�drowa� troch� po mie�cie, wst�pi� tu i tam, i zacz�a go zalewa� krew. Postanowi� upija� si� codziennie. Wst�pi� do kawiarni. Po trzecim koniaku poczu� si� ra�niej, po dw�ch nast�pnych przypomnia� sobie ciotk� Toni�, mieszkaj�c� na p�wyspie, tam gdzie si� urodzi�. � Ech, co tam, pojad� � mrukn�� i wyjecha� ostatnim poci�giem. Ciotka Tonia pracowa�a sezonowo w kuchni i nie mia�a dla niego czasu. Historia si� powt�rzy�a. Zacz�� zagl�da� do kawiarni. Lipiec by� b��kitny, czysty i wysoki, morze nieruchome. Pla�e wyblak�y, piasek sta� si� sypki i nie skrzypia� pod nogami. Sosnowy las okry� si� py�em. O zmierzchu wykrzesywa�y si� du�e, migotliwe gwiazdy. Powietrze by�o suche, od miesi�ca nie spad�a kropla deszczu. Od rana skwar la� si� z nieba, a na brzegu morza roi�o si� od ludzi. W kawiarni by�o cicho, przytulnie i do�� ch�odno. Lokal �wieci� pustkami, Miko�aj siedzia� samotnie i samotnie pi�. Czasami przychodzi� w�a�ciciel, k��ci� si� z obs�ug� i kln�c na interes siada� przy jego stoliku, aby koi� troski koniakiem. Kt�rego� dnia zajrza�a kobieta z dzieckiem, Potem zacz�a przychodzi� codziennie, mi�dzy �sm� a dziewi�t�. Siedzia�a godzin�, przez ten czas wypija�a kaw�. Jej synek zjada� szybko lody i w�drowa� do stolika Miko�aja. Mia� sze�� lat i niespokojn� natur�. Zadawa� dziwaczne pytania. Miko�aj zmy�la� cudy-niewidy, bajdurzy�, i znajdowa� w tym przyjemno��. Zacz�� odprowadza� ich na pla��. � A pan nie lubi s�o�ca? -� zapyta�a kiedy� Anna. � Uciekam przed nim � odrzek�. � Tam, w tropiku, gdzie cz�sto bywam, mamy go powy�ej uszu. Przy kamiennym s�upku rozstawali si�. Z pocz�tku wraca� do kawiarni i pi� dalej, ale zaniecha� tego i zacz�� w�drowa� przed siebie. Szed� i rozmy�la� o tym i owym, i odnajdowa� kamie� akurat wtedy, gdy wracali z pla�y. Odprowadza� kobiet� i dziecko do domu. Rozmowy ich stawa�y si� coraz d�u�sze i ja�niejsze, nie zawiera�y ju� zdawkowych pyta� i odpowiedzi. Wieczorem rozp�ta�a si� burza. Miko�aj po raz pierwszy z takim zainteresowaniem patrzy� na rodz�ce si� b�yskawice i nie spa� ca�� noc. Nad ranem zdrzemn�� si� i do kawiarni przyszed� troch� p�niej. Czeka�. Zamierza� w�a�nie dzi� powiedzie� co� wa�nego, ale Anna jak na z�o�� nie przychodzi�a. � Ta pani ju� by�a � powiedzia�a kelnerka. � Przyjecha� po ni� m��. Przybieg�a zobaczy� pana i nie zasta�a... Anna mieszka�a naprzeciwko. Przez otwarte okno zobaczy� m�czyzn� krz�taj�cego si� przy samochodzie. Co� tam dokr�ca�, dolewa�, czy�ci�. Miko�aj patrzy� na niego uwa�nie i przenikliwie. Kiedy Anna wysz�a z domu, sta� ju� przed kawiarni� i zaciska� d�onie na metalowym ogrodzeniu. Kr�ci�o mu si� w g�owie, jak po silnym uderzeniu. Popatrzy�a na niego d�ugo, uwa�nie, a potem szybko wsiad�a do samochodu. � Odjecha�a � mrukn��, kiedy samoch�d znikn�� za zakr�tem. � Zabra� j�, kanalia. I co ja teraz b�d� robi� tam... na oceanie... bez niej! Rozlu�ni� u�cisk, wr�ci� do kawiarni. 19 Synowie marnotrawni � Dok�d bogi prowadz�? � Staruszek by� schludny, malutki, smutny. Tylko oczy mia� du�e, b��kitne, jakby nie swoje. Wielkolud rozpl�t� d�onie, u�miechn�� si� ufnie, po dziecinnemu. � Syn marnotrawny wraca do domu � rzek� dobrodusznie. Zdj�� z p�ki torb� podr�n�, wyj�� butelk� Bardineta, dwie szklanki i paczk� krakers�w. � Strzelim po jednym. Za spotkanie. Starzec zaprzeczy� g�ow�. � Serce wysiada. Ledwie, ledwie si� tam telepie. � Smutna sprawa... Ale po jednym... Bior� to na siebie... Staruszkowi podoba� si� ten m�ody, du�y m�czyzna. Patrzy� na niego z przyjemno�ci�. Wstyd mu by�o odm�wi�. � Dobrze, ale niewiele � dotkn�� szklanki tu� przy samym dnie. Wielkolud u�miechn�� si�, nala� �wier�, a sobie p� szklanki, popatrzy� na p�yn pod �wiat�o, kiwn�� g�ow� i wypi� do dna. � Ech, �obuzy � szepn�� stary z emfaz� � jecha� was ciort. Pi� to umiecie. Jak smoki. � Zacisn�� palce na szklance, zamkn�� oczy i wypi� tak szybko jak wielkolud. Skrzywi� si�, �cisn�� gard�o i wytar� �zy. � Dawno nie pi�em. Wielkolud nala� znowu tak jak poprzednio � p� i �wier� szklanki. I znowu popatrzy� na koniak pod �wiat�o. Staruszek po�o�y� r�ce na sercu. � To szale�stwo � powiedzia�. � Takie tempo. � Na drug� stop�. Koniecznie. Inaczej b�dziemy tego... Inwalidzi. � By�o nie by�o � szepn�� stary. � Raz kozie �mier�... � Jasne � odrzek� wielkolud. � Inaczej nie mo�na. I oszuka� nie idzie. Wypili, popatrzyli w okno, potem na siebie i roze�miali si�. � Ze �wiata jedziesz, do matki? � Z Atlantyku. Przez p� roku orali�my morze. W pi�tek i �wi�tek. Jak skaza�cy. Niech to krew zaleje. Staruszek powesela�, maki zakwit�y na policzkach, chabry w oczach. Lekkie w�osy rozwia�y si� zafalowa�y. � M�j Bo�e, poklnij sobie! Najlepiej po rosyjsku. Oni zaraz dobieraj� si� do Boga. A� rado�� bierze... Poci�g wjecha� na o�wietlony peron bez dachu. Stary w�o�y� okulary i wyjrza� przez okno. Deszcz niesiony wiatrem zalewa� grube szk�a i zaciera� kontury. Usiad�, przyg�adzi� zwichrzone w�osy. Twarz sta�a si� zuchwa�a, zadziorna. � Pierwszy raz w �yciu omin� dom - powiedzia� rado�nie. � Jedziemy do powiatu! Przebradzia�ym ca�� noc. Nalej no, synku, jeszcze po jednym. Wielkolud si�gn�� po now� butelk�. Nala� i poda� staremu. Tamten stukn�� szklank� o ciemne s