355

Szczegóły
Tytuł 355
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

355 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 355 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

355 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Kim Stanley Robinson Czerwony Mars * * * �wi�teczna noc Przed naszym przybyciem Mars by� tylko wielk�, ja�ow� pustk�. Co oczywi�cie nie oznacza, �e pozostawa� w ca�kowitym bezruchu i martwocie. Przez miliony lat ska�y tworz�ce powierzchni� globu wrza�y w ogniu gwa�townych reakcji chemicznych i elektromagnetycznych burz, potem za� zacz�y stopniowo stygn��. Ten d�ugotrwa�y proces odcisn�� niezatarte pi�tno na powierzchni planety, g�sto poznaczonej ogromnymi kraterami, kanionami i wulkanami. Wszystkie te przeobra�enia dotyczy�y jednak wy��cznie niczego nie�wiadomych ska�: nie by�o �wiadk�w - z wyj�tkiem nas, a i my obserwowali�my Marsa z s�siedniej planety tylko w ostatnim okresie jego d�ugiej historii. To w�a�nie my jeste�my ca�� �wiadomo�ci�, jak� kiedykolwiek mia�. Wszyscy wiemy, �e Czerwona Planeta fascynowa�a ludzko�� od zarania dziej�w: ju� dla naszych prehistorycznych przodk�w by�a jednym z najwa�niejszych cia� �wietlnych na nocnym niebie. Zawsze intrygowa� nas jego charakterystyczny blask, cyklicznie zmieniaj�cy intensywno��, jego barwa oraz droga, po kt�rej w�drowa� w�r�d gwiazd tam i z powrotem. Zdawa�o nam si�, �e t� w�dr�wk� pr�buje nam co� istotnego powiedzie�, wi�c czcili�my go i przypisywali�my mu nadnaturaln� moc. Z pewno�ci� dlatego te� wszystkie najstarsze nazwy Marsa - Nirgal, Mangala, Au�akuh, Harmakhis - brzmi� tajemniczo i fascynuj� niezrozumia�ym dzi� ukrytym znaczeniem, jakby by�y o wiele starsze ni� staro�ytne j�zyki, w kt�rych zosta�y sformu�owane, jakby by�y pras�owami, pochodz�cymi z epoki lodowcowej, a mo�e nawet i sprzed niej. Tak, przez tysi�ce II CZERWONY MARS lat Mars by� dla ludzko�ci symbolem �wi�tej si�y, jego kolor za� sprawia�, �e moc t� uznawano za niebezpieczn� i z�owieszcz�. Uosabia� dla nas krew i wojn�, szale�stwo i �lep� odwag�. Nieco p�niej pierwsze teleskopy pozwoli�y nam dok�adniej przyjrze� si� Marsowi i wtedy naszym oczom ukaza� si� ma�y, pomara�czowy dysk z bia�ymi biegunami i ciemnymi obszarami, kt�re rozszerza�y si� i kurczy�y wraz ze zmianami d�ugich p�r roku. Mimo �e powstawa�y coraz doskonalsze teleskopy, d�ugi czas nie uda�o nam si� zobaczy� wiele wi�cej. Z drugiej strony ju� na pocz�tku naszego wieku odkrywcza pasja i niezwyk�a pot�ga naukowej wyobra�ni wystarczy�y Lowellowi do stworzenia wspania�ej opowie�ci, opowie�ci znanej nam wszystkim: o umieraj�cym �wiecie i bohaterskiej rasie, kt�rej przedstawiciele rozpaczliwie budowali kana�y, chc�c powstrzyma� nios�c� ostateczn� zag�ad� ekspansj� piask�w pustyni. By�a to wspania�a opowie��; jednak jaki� czas p�niej sondy Mariner i Yiking przes�a�y na Ziemi� fotografie Marsa i nagle wszystko si� zmieni�o. Nasza wiedza o Marsie niepomiernie wzros�a - dotar�y do nas miliony nowych informacji, a Czerwona Planeta objawi�a nam si� jako zupe�nie nowy �wiat, ca�kowicie r�ny od naszych dotychczasowych wyobra�e�. Jednak �wiat ten wydawa� si� przera�liwie martwy. Rozpocz�li�my gor�czkowe poszukiwania �lad�w minionego lub obecnego �ycia, pragn�li�my znale�� cokolwiek - szcz�tki cywilizacji nieszcz�snych budowniczych kana��w, mikroorganizmy albo cho�by tylko pozosta�o�ci po wizycie obcych przybysz�w. Jak wiecie, niczego nie znale�li�my. Zrozumia�e wi�c, �e aby wype�ni� t� pustk� - podobnie jak w prehistorycznych jaskiniach i na sawannach, jak w czasach Homera i Lowella - zacz�li�my snu� opowie�ci o mikroskamienia�o�ciach zniszczonych przez ziemskie bio-ogranizmy, o ruinach pojawiaj�cych si� w�r�d szalej�cej burzy py�owej, kt�rych nigdy nie da�o si� ponownie odnale��, o Wielkim Cz�owieku i jego licznych przygodach oraz o ma�ych czerwonych ludzikach na granicy naszego pola widzenia. Wymy�lali�my te historie, poniewa� nade wszystko pragn�li�my obdarzy� Marsa �yciem albo przynajmniej mu je przywr�ci�. Nadal jeste�my przecie� tymi samymi zwierz�tami, kt�re prze�y�y epok� lodowcow�, kt�re z l�kiem i zdumieniem wpatrywa�y si� w nocne niebo i snu�y opowie�ci. Tak naprawd� Mars nigdy nie przesta� by� dla 12 �WI�TECZNA NOC nas tym, czym by� od pocz�tku: wa�nym znakiem, istotnym symbolem, pot�n� si��. I wreszcie tu przybyli�my. Dotychczas Mars by� dla nas symbolem, teraz sta� si� rzeczywisto�ci�. - .. .A wi�c wreszcie tu przybyli�my. Nikt jednak nie przypuszcza�, �e gdy wyl�dujemy na Marsie, b�dziemy tak bardzo odmienieni przez lot, �e wszystko, co nam kiedy� wpajano, straci wszelkie znaczenie. Ta podr� bowiem nie przypomina�a ani wyprawy podwodnej, ani zdobywania Dzikiego Zachodu - to by�o ca�kowicie nowe, fascynuj�ce do�wiadczenie. Ziemia, w miar� trwania lotu Aresa, oddala�a si� od nas coraz gwa�towniej, a� w ko�cu sta�a si� ju� tylko b��kitn� gwiazdk� po�r�d wielu innych migocz�cych w przestrzeni; g�osy z niej dociera�y tak p�no, �e zdawa�o si�, i� pochodz� z poprzedniego stulecia. Byli�my zdani wy��cznie na siebie, w zwi�zku z czym stali�my si� zupe�nie innymi istotami. To wszystko stek k�amstw, pomy�la� z rozdra�nieniem Frank Chal-mers. Siedzia� w�r�d marsja�skich dostojnik�w i obserwowa�, jak jego stary przyjaciel John Boone wyg�asza typow� dla siebie �inspiruj�c� mow�". Przem�wienie straszliwie Chalmersa nu�y�o. Prawda by�a taka, �e podr� na Marsa okaza�a si� po prostu kosmicznym odpowiednikiem bardzo d�ugiej jazdy poci�giem. Jej uczestnicy nie tylko nie stali si� �zupe�nie innymi istotami", ale przeciwnie, teraz byli sob� bardziej ni� kiedykolwiek: odci�ci od znajomego �rodowiska i zmuszeni do wyzbycia si� starych nawyk�w, musieli si� zmierzy� z nag�, surow� substancj� w�asnych ja�ni. A John sta� tam i celuj�c palcem w t�um m�wi�: - Lecieli�my na Marsa z nadziej� stworzenia nowego �wiata i kiedy wreszcie tu dotarli�my, okaza�o si�, �e zanik�y r�nice, kt�re dzieli�y nas na Ziemi, znik�y bez �ladu, poniewa� tutaj nie maj� najmniejszego znaczenia!! Tak, Boone rozumia� to dos�ownie. Jego wizja Marsa stanowi�a jakby soczewk� zniekszta�caj�c� rzeczywisto��, co� w rodzaju religii. Chalmers przesta� s�ucha� i w zamy�leniu wodzi� wzrokiem po panoramie nowego miasta. Postanowili nazwa� je Nikozj�. By�o to pierwsze miasto zbudowane na powierzchni Marsa; wszystkie budynki umieszczono pod ogromn� przezroczyst� kopu��, wspart� na niemal niewidocznej konstrukcji i usytuowan� na wzniesieniu Tharsis, na zach�d od Noctis 13 CZERWONY MARS Labyrinthus. Lokalizacja ta sprawia�a, �e z miasta rozci�ga� si� osza�amiaj�cy widok, z szerokim, p�askim wierzcho�kiem Pavonis Mons przecinaj�cym odleg�y horyzont. Wszystkich marsja�skich pionier�w znajduj�cych si� w t�umie widok ten z pewno�ci� przyprawia� o zawr�t g�owy: nareszcie byli na powierzchni, porzuciwszy na zawsze rozpadliny, p�askowzg�rza i kratery! I tak ju� b�dzie zawsze! Hurra! �miech, kt�ry nagle przelecia� przez t�um, skierowa� uwag� Franka z powrotem na starego przyjaciela. John Boone przemawia� lekko ochryp�ym g�osem z przyjemnym dla ucha, �rodkowozachodnim akcentem i w jaki� sobie tylko w�a�ciwy spos�b by� jednocze�nie rozlu�niony i skoncentrowany, szczery i autoironiczny, skromny i pewny siebie, powa�ny i rozbawiony. Kr�tko m�wi�c, stanowi� niemal idea� m�wcy. Nic wi�c dziwnego, �e s�uchacze byli wniebowzi�ci: przecie� przemawia� do nich �pierwszy cz�owiek na Marsie". Mieli tak zachwycone miny, jakby widzieli przed sob� Jezusa rozmna�aj�cego na wieczerz� chleb i ryby. I John chyba rzeczywi�cie zas�ugiwa� na ich uwielbienie, gdy� dokona� niemal cudu, cho� w nieco innej dziedzinie - dzi�ki niemu ich pe�na wyrzecze�, m�cz�ca egzystencja przekszta�ca�a si� w osza�amiaj�ce duchowe do�wiadczenie. - Na Marsie b�dziemy si� troszczy� o siebie nawzajem bardziej ni� kiedykolwiek - oznajmi� John. W praktyce oznacza to, pomy�la� Chal-mers, przera�aj�ce zachowanie obserwowane u szczur�w, kt�rych populacj� eksperymentalnie zwi�kszono, nie stwarzaj�c jednak mo�liwo�ci ekspansji terytorialnej. - Mars jest miejscem wspania�ym, egzotycznym, ale i niebezpiecznym - kontynuowa� m�wca, opisuj�c w ten spos�b zmro�on� kul� zwietrza�ej ska�y, gdzie ich organizmy przyjmowa�y dawk� oko�o pi�tnastu rem�w rocznie szkodliwego promieniowania. - A je�li chodzi o nasz� prac� - stwierdzi� Boone - kszta�tujemy nowy porz�dek spo�eczny i stawiamy kolejny olbrzymi krok w historii ludzko�ci. Jak sobie u�wiadomi� z rozbawieniem Frank, ten �olbrzymi krok" mia� znaczenie wy��cznie dla dominacji rz�du naczelnych. Tym szumnym stwierdzeniem John zako�czy� przemow�, a t�um natychmiast zareagowa� rykiem aplauzu. Gdy zaleg�a wreszcie cisza, na podium wesz�a Maja Toj-towna, aby przedstawi� Chalmersa. Frank pos�a� jej ostrzegawcze spojrzenie, m�wi�ce, �e nie jest w nastroju do jej zwyk�ych �art�w. Z pewno�ci� go zrozumia�a. 14 �WI�TECZNA NOC - Nasz nast�pny m�wca jest czym� w rodzaju paliwa rakietowego do naszego ma�ego statku kosmicznego. - W�r�d zgromadzonych rozleg�y si� st�umione chichoty. - To w�a�nie dzi�ki jego �mia�ej wizji i niespo�ytej energii dotarli�my wiele lat temu tu, na Marsa, je�li wi�c macie jakie� problemy, on w�a�nie jest osob�, kt�rej powinni�cie je przedstawi�. Oto m�j stary przyjaciel, Frank Chalmers. Gdy wszed� na podium, natychmiast uderzy� go rozci�gaj�cy si� st�d widok miasta: wydawa�o si� zaskakuj�co du�e. Zajmowa�o obszar przypominaj�cy wyd�u�ony tr�jk�t, a oni znajdowali si� teraz niemal w jego najwy�szym punkcie, w parku zajmuj�cym zachodni wierzcho�ek. Park przecina�o promieni�cie siedem �cie�ek, kt�re na jego obrze�ach zmienia�y si� w szerokie, trawiaste aleje, obramowane rz�dami drzew. Mi�dzy alejami sta�y niskie trapezoidalne budynki o �cianach wy�o�onych p�ytami z polerowanego kamienia w najrozmaitszych kolorach. Rozmiar i architektura budowli nadawa�y miastu troch� paryski wygl�d, przy czym by� to Pary� widziany wiosn� oczyma pijanego fowisty, z kawiarenkami na chodnikach i ca�� reszt�. Cztery czy pi�� kilometr�w dalej, u st�p wzg�rza, granic� miasta wyznacza�y trzy smuk�e drapacze chmur, a za nimi rozci�ga�a si� ziele� po�o�onych na nizinie farm. Wie�owce stanowi�y r�wnocze�nie cz�� wspornik�w kopu�y, kt�ra u g�ry z sieci przewod�w w kolorze nieba tworzy�a �ukowate sklepienie. Sam� kopu�� wykonano z przezroczystej materii, co wywo�ywa�o u patrz�cych z�udzenie, �e znajduj� si� na otwartej przestrzeni. By�o to wspania�e prze�ycie. Nikozja z pewno�ci� b�dzie przyci�ga� ca�e rzesze osadnik�w. Chalmers opowiedzia� to wszystko zgromadzonym, a ci entuzjastycznie przyznali mu racj�. Wygl�da�o na to, �e zdoby� sobie t�um - te niesta�e duszyczki, wyczulone na najdrobniejsze nawet potkni�cia m�wcy - prawie tak niezawodnie jak John. Frank by� pot�nym m�czyzn� o ciemnej karnacji i zdawa� sobie spraw�, �e stanowi fizyczne przeciwie�stwo pogodnego, jasnow�osego Johna, kt�ry samym wygl�dem zdobywa� zaufanie ludzi. Wiedzia� jednak r�wnie�, �e ma w�asn�, szorstk� charyzm�, teraz tak�e z niej korzysta�, czerpi�c pe�nymi gar�ciami z zapasu ulubionych s��w i wyra�e�. Nagle chmury przeci�� promie� s�o�ca, padaj�c na skierowane ku g�rze twarze i Frank poczu� dziwny ucisk w �o��dku. Tylu obcych! T�um wyda� mu si� czym� przera�aj�cym - wszystkie te wpatrzone w niego, 15 CZERWONY MARS wilgotne porcelanowe oczy na tle niewyra�nych, r�owych plam twarzy... To by�o prawie nie do zniesienia. Pi�� tysi�cy os�b w jednym jedynym marsja�skim mie�cie. Po wszystkich tych latach w Underhill trudno to by�o poj��. Chalmers nierozs�dnie spr�bowa� wyja�ni� swe odczucia zgromadzonym. - Kiedy rozgl�dam si� wok�... uderza mnie, jak niesamowita jest nasza obecno�� tutaj... Wyra�nie traci� przychylno�� t�umu. Ale w jaki spos�b mia� im to wyja�ni�? Jak przekaza� tym twarzom, ja�niej�cym niby papierowe lampiony, my�l, �e s� samotni w�r�d ca�ego morza ska�? Jak im powiedzie�, �e nawet je�li �ywe istoty nie s� niczym wi�cej, ni� tylko nosicielami gen�w nastawionych wy��cznie na przetrwanie - co przecie� w jaki� spos�b te� oznacza martwot� - to i tak s� cenniejsze ni� ja�owa, nieorganiczna nijako�� tej planety? Rzecz jasna, w �adnym wypadku nie mo�e im tego powiedzie�. W ka�dym razie nie teraz i oczywi�cie nie przy takiej okazji. Musi si� wi�c wzi�� w gar��. - Na marsja�skim pustkowiu - oznajmi� - ludzka obecno�� jest... hmm... czym� bardzo szczeg�lnym. - Jaki� g�os w jego umy�le powt�rzy� szyderczo: �B�dziemy si� troszczy� o siebie nawzajem bardziej ni� kiedykolwiek". - Ta planeta sama w sobie jest tylko martwym, zamarzni�tym koszmarem (�Mars jest egzotycznym i wspania�ym miejscem", zad�wi�cza�o mu w uszach), ale poniewa� los przeznaczy� j� na nasz dom, z konieczno�ci musimy troszeczk� j�... przekszta�ci�. (�Tworzymy nowy porz�dek spo�eczny".) - No tak, przy�apa� si� na tym, �e wyg�asza dok�adnie takie same k�amstwa, jak te, kt�re przed chwil� us�yszeli od Johna! Dzi�ki temu jednak za swoj� przemow� r�wnie� otrzyma� gromkie oklaski. Zirytowany zgry�liwie o�wiadczy�, �e czas ju� si� uda� na posi�ek, i w ten spos�b pozbawi� Maj� okazji do podsumowania. Chocia� prawdopodobnie przewidzia�a, �e Frank tak post�pi, bo wcale nie wyrazi�a ochoty na zabranie g�osu. Frank Chalmers znany by� z tego, �e lubi mie� ostatnie s�owo. Na prowizorycznej m�wnicy t�oczy�o si� mn�stwo os�b, aby zbli�y� si� do marsja�skich znakomito�ci. Niezwykle rzadko mo�na by�o spotka� 16 �WI�TECZNA NOC w jednym miejscu tak wielu przedstawicieli pierwszej setki pionier�w. Korzystaj�c z okazji, nowi przybysze gromadnie obiegli Johna, Maj�, Sa-manth� Hoyle, Saxa Russella i Chalmersa. Frank wzrokiem odszuka� w t�umie Johna i Maj�. W otaczaj�cej ich grupie Ziemian nie rozpozna� nikogo, co go troch� zaciekawi�o. Ruszy� wolno przez podest w ich stron�; zbli�aj�c si�, zauwa�y�, �e Maja i John wymieniaj� porozumiewawcze spojrzenia. - Nie widz� przeszk�d, aby to miejsce nie mog�o funkcjonowa� zgodnie z powszechnie przyj�tymi prawami - m�wi� jeden z przybysz�w. Maja odpowiedzia�a mu pytaniem: - A czy Olympus Mons naprawd� przypomina panu hawajsk� Mau-n� Loa? - Oczywi�cie - odpar� m�czyzna. - Wszystkie tarczowe wulkany wygl�daj� podobnie. Frank spojrza� na Maj� ponad g�ow� tego idioty. Nie odpowiedzia�a spojrzeniem. John r�wnie� udawa�, �e nie zauwa�a jego obecno�ci. Maja odwr�cona by�a ty�em do Franka, Samantha Hoyle przez chwil� wyja�nia�a co� p�g�osem innemu przybyszowi, kt�ry pokiwa� g�ow�, po czym zerkn�� niepewnie na Chalmersa. Samantha wci�� sta�a odwr�cona ty�em. Ale ona go nie interesowa�a, liczy� si� tylko John, tylko John i Maja, a oboje udawali, �e nie dzieje si� nic niezwyk�ego, chocia� niezale�nie od tego na jaki temat rozmawiali, gwa�townie przerwali rozmow�. Chalmers opu�ci� podest. Przybysze grupkami pod��ali przez park ku umieszczonym w g�rnych kra�cach siedmiu alei sto�om. Frank ruszy� za go��mi pod koronami m�odych, przeszczepionych platan�w; ich li�cie koloru khaki po�yskiwa�y w popo�udniowym �wietle, dzi�ki czemu ca�y park wygl�da� jak dno akwarium. Przy bankietowych stolikach przepijali do siebie w�dk� robotnicy budowlani. Zachowywali si� coraz ha�a�liwiej i zapewne niejasno zdawali sobie spraw� z faktu, �e wraz z uko�czeniem budowy zako�czy� si� r�wnie� pionierski, bohaterski okres Nikozji. By� mo�e dotyczy�o to ca�ego Marsa. Powietrze wype�nia� gwar rozm�w. Frank przebi� si� przez rozgada^ ny t�umek, po czym ruszy� w stron� p�nocnego kra�ca miasta. Zatr^pSi�li si� przy si�gaj�cym do pasa betonowym murze - granicy mias^j^meta-17 2. CZERWONY MARS CZERWONY MARS lowego okucia na szczycie muru wyrasta�a kopu�a zbudowana z czterech warstw r�nych stop�w przezroczystego plastiku. Jaki� Szwajcar fachowo obja�nia� grupie zwiedzaj�cych szczeg�y techniczne: - Zewn�trzna membrana z piezoelektrycznego plastiku przetwarza si�� wiatru w elektryczno��. Pod ni� znajduj� si� dwie tafle, a mi�dzy nimi izolacja z aero�elu. Wewn�trzn� warstw� stanowi b�ona poch�aniaj�ca promieniowanie. Gdy staje si� purpurowa, wymieniamy j�. Jasne jak s�o�ce, prawda? Zwiedzaj�cy przytakn�li. Frank wyci�gn�� r�k� i nacisn�� wewn�trzn� membran�. Rozci�gn�a si� spr�y�cie, a� wbi� w ni� palce po kostki. By�a do�� ch�odna. Na plastiku zauwa�y� wydrukowany wyblak�y napis: ISIDIS PLANITIA POLYMERS. Poprzez platany nad swoim ramieniem m�g� dostrzec trybun� na wzg�rzu. Otoczeni wianuszkiem wielbicieli z Ziemi, John i Maja rozprawiali o czym� z o�ywieniem. Zarz�dzali t� planet�, decydowali o losie Marsa. Frank wstrzyma� powietrze i pod�wiadomie zacisn�� z�by a� do b�lu. Ze z�o�ci� r�bn�� w kopu�� tak mocno, �e a� poruszy�a si� najbardziej zewn�trzna b�ona, co oznacza�o, �e jaka� cz�stka jego gniewu zostanie schwytana, przetworzona na elektryczno�� i przekazana do miejskiej sieci wysokiego napi�cia. To by� naprawd� wyj�tkowy polimer - atomy w�glowe po��czono z cz�steczkami wodoru i fluoru w taki spos�b, �e uzyskana substancja okaza�a si� bardziej piezoelektryczna ni� kwarc. Wystarczy�o jednak wymieni� jeden z trzech element�w, by uzyska� zupe�nie inny syntetyk: zast�puj�c na przyk�ad fluor chlorem, otrzymywa�o si� winylowe w��kno saranu. Frank popatrzy� na swoj� d�o� wbit� a� po k�ykcie, potem podni�s� oczy i dostrzeg�, �e dwie warstwy kopu�y nadal si� ze sob� stykaj�. U�wiadomi� sobie, �e bez jego si�y s� niczym! Ruszy� gwa�townie w stron� labiryntu w�skich uliczek miasta. By� naprawd� w�ciek�y. W centrum placu, skupiona niczym ma��e na skale, rozsiad�a si� grupka popijaj�cych kaw� Arab�w. Przedstawiciele tej nacji przybyli na Marsa zaledwie dziesi�� lat temu, ale ju� stanowili si��, z kt�r� trzeba si� 18 T �WI�TECZNA NOC by�o liczy�. Mieli sporo pieni�dzy i to w�a�nie oni wraz ze Szwajcarami stworzyli projekt budowy szeregu miast. Jednym z nich by�a w�a�nie Nikozja. Podoba�o im si� na Marsie. �Tu jest jak w ch�odny dzie� w Rub al-Chali" - mawiali Saudyjczy-cy. Podobie�stwo do tamtego miejsca by�o tak du�e, �e arabskie wyrazy zacz�y masowo przenika� do angielszczyzny, poniewa� arabski okaza� si� o wiele bogatszy od angielskiego, je�li chodzi o opis marsja�skiego krajobrazu: akaba oznacza�o strome stoki wulkan�w, badia - wielkie piaszczyste wydmy, nefuds - g��bokie piaski, seyl - licz�ce sobie miliard lat wyschni�te koryta rzeczne. Chalmers sp�dza� sporo czasu z Arabami, wi�c i teraz siedz�cy na placu ucieszyli si� na jego widok. Salaam aleyk\ - krzykn�li do niego, a on odpowiedzia�: Marhabba\ Pod smolistymi w�siskami Saudyjczyk�w b�ysn�y rado�nie bia�e z�by. Grupa jak zwykle sk�ada�a si� z samych m�czyzn. Kilku m�odzie�c�w poprowadzi�o Franka do g��wnego stolika, przy kt�rym skupili si� starsi. By� w�r�d nich r�wnie� przyjaciel Chal-mersa, Zeyk. On te� zagai� rozmow�: - Zamierzamy nazwa� ten skwer Hajr el-kra Meshab, czyli �plac miejski z czerwonego granitu". - Wskaza� r�k� kamie� brukowy w kolorze rdzy. Frank skin�� g�ow�, zwykle z uprzejmo�ci rozmawia� z nimi po arabsku najd�u�ej jak potrafi�, co kosztowa�o go wprawdzie nieco wysi�ku, ale warto by�o si� pom�czy�, bo zyskiwa� sobie w zamian przychylno�� i sympati�. Usiad� przy stole i rozlu�ni� si�. Nagle poczu� si� tak, jakby znajdowa� si� na ulicy w Damaszku albo Kairze, owiewany przyjemnym zapachem kosztownych arabskich pachnide�. Z uwag� studiowa� twarze rozm�wc�w. Nie ulega�o w�tpliwo�ci, �e reprezentuj� zupe�nie obc� kultur�. Najwidoczniej r�wnie� nie mieli najmniejszego zamiaru si� zmienia� tylko dlatego, �e zamieszkali na Marsie, a to wyra�nie zak��ca�o harmonijn� wizj� Johna. Ich �wiatopogl�d w zasadniczych kwestiach bardzo si� r�ni� od zachodniego stylu my�lenia. Na przyk�ad za rzecz niew�a�ciw� uwa�ali rozdzia� Ko�cio�a od pa�stwa. Problem ten zreszt� stanowi� jedn� z przyczyn, z powodu kt�rych, pomimo wielu wysi�k�w rz�du, niemo�liwe by�o ich porozumienie z lud�mi Zachodu. Poza tym do tego stopnia kultywowali tradycje patriarchatu, �e niekt�re ich kobiety podobno w og�le nie umia�y pisa�. Analfabetki na Marsie! By� to jaki� znak. I rzeczywi�cie, ci m�czy�ni naprawd� mieli 19 CZERWONY MARS co� gro�nego w spojrzeniu, co�, co Frankowi kojarzy�o si� z okre�leniem macho. Wygl�dali na ludzi, kt�rzy niemi�osiernie maltretuj� swoje kobiety, a te - odgrywaj�c si� na m�czyznach w jedyny dost�pny im spos�b -terroryzuj� syn�w, kt�rzy potem terroryzuj� swoje �ony, kt�re terroryzuj� swych syn�w i tak w niesko�czono��, a� wszyscy pogr��aj� si� coraz bardziej w spirali chorej mi�o�ci i wzajemnej nienawi�ci dw�ch p�ci. W tym wzgl�dzie wszyscy oni byli szale�cami. Mi�dzy innymi zreszt� w�a�nie za to Frank ich lubi�. Poza tym oczywi�cie traktowa� ich jako nowy element w rozgrywce, poniewa� zaczynali stanowi� spor� si��. Post�powa� zgodnie z rad� Machiavellego: �Wspieraj nowego, s�abego s�siada, aby os�abi� si�y starych i pot�nych". Frank dopi� kaw�, a potem stopniowo, aby nie podra�ni� dumy Arab�w, przeszed� na angielski. - Jak wam si� podoba�y przem�wienia? - spyta�, wpatruj�c si� w czarne fusy na dnie swojej fili�anki. - John Boone taki sam jak zawsze - odpar� stary Zeyk. Pozostali za�miali si� zgry�liwie. - Kiedy m�wi, �e stworzy na Marsie ca�kowicie now� kultur�, ma jedynie na my�li, �e poprze jedn� z ziemskich kultur, a pozosta�e b�d� prze�ladowane. Te, kt�re on arbitralnie uzna za zacofane, zostan� skazane na zag�ad�. To pewna forma ataturkizmu. - Boone s�dzi, �e wszyscy mieszka�cy Marsa po prostu stan� si� Amerykanami - o�wiadczy� m�czyzna imieniem Nejm. - Co w tym dziwnego? - u�miechn�� si� Zeyk. - Na Ziemi to si� ju� prawie dokona�o. - Nie, nie - wtr�ci� Frank. - Musieli�cie go �le zrozumie�. Ludzie m�wi�, �e Boone my�li tylko o w�asnych korzy�ciach, a to... - Ale� on naprawd� skupia si� jedynie na sobie! - krzykn�� gniewnie Nejm. � �yje w sali pe�nej luster! S�dzi, �e przybyli�my na Marsa, aby za�o�y� fili� starej, dobrej ameryka�skiej superkultury i �e wszyscy zgodz� si� na ten plan, poniewa� stworzy� go sam John Boone. - Nie potrafi zrozumie�, �e niekt�rzy ludzie maj� ca�kowicie odmienn� wizj� tej planety - doda� Zeyk. - To wcale nie tak. On po prostu z g�ry wie, �e jego wizja jest naj-sensowniejsza ze wszystkich - za�artowa� Frank. Wybuchn�li �miechem, ale na twarzach m�odych Arab�w pojawi� si� wyra�ny grymas goryczy. Niemal wszyscy Saudyjczycy byli przekonani, 20 �WI�TECZNA NOC �e przed ich przybyciem na planet� Boone potajemnie sprzeciwia� si� udzielonej przez Organizacj� Narod�w Zjednoczonych zgodzie na osadnictwo arabskie. Frank celowo utwierdza� ich w tej wierze, kt�ra by�a zreszt� niedaleka od prawdy, poniewa� John nienawidzi� wszelkich ideologii, kt�re mog�y w jakikolwiek spos�b przeszkodzi� mu w jego planach. Wymaga� od wszystkich bezwzgl�dnej akceptacji w�asnych pomys��w, uwa�aj�c je za absolutnie najlepsze. Arabowie jednak�e s�dzili, �e John w�a�nie ich nacj� darzy szczeg�ln� niech�ci�. M�ody Selim el-Hayil w�a�nie zamierza� co� powiedzie�, ale Frank rzuci� mu szybkie, ostrzegawcze spojrzenie. Selim zawaha� si� na moment, po czym z w�ciek�o�ci� zacisn�� usta. - C�, w gruncie rzeczy on nie jest wcale taki z�y - powiedzia� lekko Frank. - Chocia�, prawd� m�wi�c, faktycznie wyzna� kiedy�, �e jego zdaniem by�oby o wiele lepiej, gdyby Amerykanie i Rosjanie po przybyciu na planet� og�osili j� swoj� wy��czn� posiad�o�ci�, jak zwyk�o si� czyni� w czasach wielkich odkry� geograficznych. Arabowie wybuchn�li kr�tkim, troch� wymuszonym, gorzkim �miechem. Selim przygarbi� si�, jak po uderzeniu. Frank wzruszy� ramionami, u�miechn�� si� szeroko i uspokajaj�co roz�o�y� r�ce. - Nie ma sprawy, przecie� to tylko s�owa! To znaczy... sam ju� nie wiem. A wy jak my�licie, czy John co� szykuje? Stary Zeyk uni�s� z powag� brwi. - Boone'a nie mo�na lekcewa�y�. Gdy Chalmers zbiera� si� do odej�cia, pochwyci� na moment badawcze spojrzenie Selima. Zszed� boczn� uliczk� -jednym z w�skich zau�k�w, kt�re ��czy�y siedem g��wnych alei miasta. Wi�kszo�� tych uliczek by�a brukowana albo obsiana traw�, ale ta akurat zosta�a wylana betonem. Min�� ukryte w niszy wej�cie do jednego z budynk�w, po czym zwolni� kroku i zatrzyma� si� przed oknem zamkni�tego warsztatu szewskiego. Na tle ci�kich but�w od walkera za szyb� sklepowej witryny dostrzeg� niewyra�ny zarys swojej twarzy. �Boone'a nie mo�na lekcewa�y�". Bez w�tpienia wi�kszo�� os�b nie docenia�a Johna - nawet Frankowi zdarzy�o si� to przecie� kilkakrotnie. Stan�a mu przed oczami pami�tna scena w Bia�ym Domu, kiedy jego przyjaciel - poczerwienia�y z przej�cia - wyg�asza� niezwykle przekonu-21 CZERWONY MARS jacy wyk�ad. Niesforne blond w�osy fruwa�y dziko na wszystkie strony, wp�ywaj�ce przez okna Owalnego Gabinetu s�o�ce przydawa�o mu jakiego� nieziemskiego blasku, sam John za� szale�czo gestykuluj�c spacerowa� po pokoju tam i z powrotem, rozprawiaj�c z niezwyk�� pewno�ci� siebie. Prezydent potakuj�co kiwa� g�ow�, a jego doradcy obserwowali m�odego m�czyzn� i zastanawiali si�, w jaki spos�b pozyska� dla siebie tego charyzmatycznego m�wc�. Tak, w tamtych czasach obaj byli gwa�towni: Frank mia� nowatorskie, czasem nawet genialne pomys�y, John za to by� cz�owiekiem �z pierwszej linii", kt�ry potrafi� o nich opowiada�. Na dobr� spraw� niemal nic nie by�o w stanie go powstrzyma�. W�r�d but�w na wystawie pojawi�o si� odbicie Selima el-Hayila. - Czy to prawda? - zapyta�. - Co mianowicie? - odpowiedzia� pytaniem Frank. - Czy Boone jest nastawiony antyarabsko? - A jak s�dzisz? - Czy to on zablokowa� zezwolenie na budow� meczetu na Fobosie? - Boone jest pot�nym cz�owiekiem. Twarz m�odego Saudyjczyka wykrzywi� grymas. - Jest najpot�niejszym cz�owiekiem na Marsie i jeszcze mu ma�o! Chyba chce zosta� kr�lem! - Selim w�ciekle uderzy� si� pi�ci� w d�o�. By� smuklejszy od innych Arab�w, a jego poci�g�� twarz zdobi� g�sty w�s przykrywaj�cy w�skie usta. - Ju� wkr�tce mamy odnowi� traktat - zaduma� si� Frank - a koalicja Boone'a najwyra�niej mnie unika. - Zacisn�� wargi. - Nie wiem, jakie snuj� plany, ale zamierzam si� tego dowiedzie� dzi� wieczorem. Chocia� w�a�ciwie i bez tego mo�na je sobie wyobrazi�. Marsja�sk� spo�eczno�ci� nadal rz�dz� ziemskie uprzedzenia. Boone mo�e si� sprzeciwi� podpisaniu nowego porozumienia, je�li nie znajdzie w nim gwarancji, �e na Marsie b�d� mieli prawo osiedla� si� jedynie pierwotni sygnatariusze traktatu. - Selim zadr�a� z oburzenia, a Frank doda� zimno: - W�a�nie tego chce Boone i bardzo mo�liwe, �e uda mu si� to osi�gn��, poniewa� dzi�ki tej nowej koalicji czuje si� pot�niejszy ni� kiedykolwiek przedtem. A nowy uk�ad mo�e oznacza� kres osadnictwa nacji, kt�re nie podpisa�y tamtego porozumienia. C�, wtedy albo zostaniecie na Marsie wy��cznie na prawach pracownik�w kontraktowych albo b�dziecie musieli powr�ci� na Ziemi�. 22 �WI�TECZNA NOC Odbita w oknie twarz Selima przypomina�a zastyg�� w grymasie w�ciek�o�ci teatraln� mask�. �Battal, battal", mamrota� m�ody Arab, �fatalnie, fatalnie". Splata� i rozplata� nerwowo r�ce i mrucza� co� o Koranie, Camusie, Persepolis i Pawim Tronie. Miesza� fakty i wyci�ga� dziwaczne wnioski. Be�kota�. - S�owa nic nie znacz� - przerwa� mu cierpko Chalmers. - Teraz, kiedy sprawy zasz�y ju� tak daleko, liczy si� tylko dzia�anie. M�ody Arab gwa�townie umilk�. - Na pewno nie ma innego wyj�cia? - b�kn�� w ko�cu. Frank poklepa� go przyjacielsko po ramieniu, zauwa�aj�c, �e cia�em m�czyzny wstrz�sn�� nerwowy dreszcz. - We� pod uwag�, �e m�wimy o twoim narodzie. I o przysz�o�ci tej planety. Usta Selima zacisn�y si� gniewnie pod w�sem. Po chwili powiedzia� stanowczo: - Tak, to prawda. Frank milcza� wyczekuj�co. Obaj wpatrzyli si� w witryn�, jakby oceniali wystawione za szyb� buty. Wreszcie Frank podni�s� r�k�. - Jeszcze raz pom�wi� z Boonem - szepn��. - Dzi� wieczorem jest po temu ostatnia okazja, poniewa� jutro wyje�d�a. Spr�buj� go przekona�, ale... w�tpi�, czy to co� da. Nigdy przedtem nikomu si� to nie uda�o... Ale spr�buj�. A p�niej... Hmm... powinni�my si� zn�w spotka�. - Dobrze. - Wi�c w parku, na skrajnej po�udniowej �cie�ce. Oko�o jedenastej. Selim skin�� g�ow�. Chalmers zmierzy� go czujnym wzrokiem. - Pami�taj, �e s�owa nic nie znacz� - powt�rzy� szorstko i odszed�. W alei k��bi� si� t�um. Ludzie t�oczyli si� przed otwartymi barami i licznymi kioskami, gdzie sprzedawano kuskus i bratwurst. Arabowie i Szwajcarzy. Z pozoru kombinacja wydawa�a si� dziwna, ale te dwie nacje potrafi�y ca�kiem dobrze ze sob� wsp�pracowa�. Wieczorem tego dnia niekt�rzy Szwajcarzy z prog�w swoich dom�w rozdawali maski. Najwyra�niej �wi�towali �narodziny miasta" w taki spos�b, jak gdyby by�o to co� w rodzaju karnawa�u, T�usty Czwartek (nazy-23 CZERWONY MARS wali je Fassnacht): z muzyk� i przebierankami, kt�re zawsze mog�y przemieni� �ebraka w ksi�cia, tak samo jak to robili niegdy� w burzliwe lutowe noce w Bazylei, Zurychu czy Lucernie... Pod wp�ywem impulsu Frank wmiesza� si� w t�um. - Ka�dego prawdziwego m�drca zawsze powinna skrywa� maska -zagadn�� stoj�ce przed nim dwie m�ode kobiety. Uprzejmie skin�y g�owami, a potem wr�ci�y do przerwanej rozmowy, kt�r� prowadzi�y w gard�owym schwyezerduutch, dialekcie nigdy nie spisanym, sekretnym szyfrze, niezrozumia�ym nawet dla Niemc�w. Szwajcarzy stanowili kolejn�, niemo�liw� do zg��bienia kultur� i w jakim� sensie byli nawet bardziej tajemniczy ni� Arabowie. Te dwa narody tak �wietnie umiej� ze sob� wsp�dzia�a� w�a�nie dlatego, pomy�la� Frank, �e oba s� tak bardzo zamkni�te, tak niedost�pne dla obcych, i� nigdy nie mog�yby si� ca�kowicie zasymilowa�. Roze�mia� si� g�o�no, kiedy otrzyma� mask�. Przypad�a mu czarna twarz przyozdobiona czerwonymi sztucznymi klejnocikami. W�o�y� j� z u�miechem. Alej� przesuwa� si� radosny korow�d postaci w karnawa�owych maskach. Wszyscy byli pijani, swobodni, rozlu�nieni. Na skrzy�owaniu aleja rozszerza�a si� w ma�y placyk, gdzie strzela�a w niebo fontanna wody, mieni�c si� kolorami w promieniach s�o�ca. Obok po�udniowoameryka�ski zesp� perkusyjny wystukiwa� rytm calypso, a wok� zgromadzi�y si� t�umy, ta�cz�c albo podryguj�c w takt niskich ton�w werbli. Nad g�owami ludzi, sto metr�w wy�ej, tu� pod sklepieniem kopu�y wirowa�o �wie�e powietrze tak lodowate, �e unosi�y si� w nim male�kie p�atki �niegu, migocz�c jak od�amki miki. I nagle tam wysoko w g�rze zacz�y wybucha� sztuczne ognie, a barwne iskry zmiesza�y si� z p�atkami �niegu. Zach�d s�o�ca, bardziej ni� jakakolwiek inna pora dnia, u�wiadamia� im, �e znajduj� si� na obcej planecie. W k�cie padania promieni i czerwieni �wiat�a by�o co� nienaturalnego; w niczym nie przypomina�o to widoku, jaki ludzie od milion�w lat znali i ogl�dali na otwartej przestrzeni. Dzisiejszy wiecz�r stanowi� szczeg�lnie wyra�ny przyk�ad tego niepokoj�cego zjawiska. Chalmers szed� w �wietle, kieruj�c si� zn�w do muru okalaj�cego miasto. R�wnina na po�udnie od Nikozji usiana by�a ska�ami, rzucaj�cymi d�ugie, czarne cienie. Frank zatrzyma� si� pod betono-24 �WI�TECZNA NOC wym �ukiem po�udniowej bramy miasta. Nie by�o tu nikogo. Podczas tego typu festyn�w bramy zamykano, by pijani nie mogli wyj�� na zewn�trz, co z pewno�ci� nie sko�czy�oby si� dla nich dobrze. Frank jednak rano otrzyma� z departamentu po�arnictwa kod bezpiecze�stwa przewidziany na ten dzie�, upewniwszy si� wi�c, �e nikt go nie widzi, wystuka� kod i pospiesznie wszed� do �luzy. Tam na�o�y� walker, buty i he�m, po czym przeszed� przez �rodkowe i zewn�trzne drzwi. Na zewn�trz jak zwykle panowa�o dotkliwe zimno, wi�c ju� po chwili system grzewczy walkera zacz�� go grza� przez ubranie. Chalmers z chrz�stem przeszed� po betonie i wkroczy� na tward� skorup� planety. Silny wiatr posuwa� na wsch�d lu�ne drobiny piasku. Ponuro rozejrza� si� na wszystkie strony. Wsz�dzie doko�a wznosi�y si� ska�y. Meteory uderza�y w planet� ju� miliardy razy i spada�y nadal. Pewnego dnia jaki� meteor mo�e trafi� w kt�re� z miast. Frank obr�ci� si� i spojrza� za siebie. Nikozja wygl�da�a jak po�yskuj�ce w ciemno�ciach akwarium. Bez ostrze�enia, po prostu wszystko nagle si� rozpadnie: �ciany, pojazdy, drzewa, ludzkie cia�a. Aztekowie wierzyli, �e koniec �wiata nast�pi w wyniku jednego z czterech wydarze�: trz�sienia ziemi, po�aru, powodzi albo jaguar�w spadaj�cych z nieba. Tutaj nie mog�o by� mowy ani o ogniu, ani o trz�sieniu ziemi, ani o potopie, tego Frank by� pewien. Pozostawa�y wi�c tylko jaguary. Wieczorne niebo nad Pavonis Mons mia�o barw� ciemnego r�u. Na wschodzie rozci�ga�a si� nikozyjska farma: d�uga, niska oran�eria ustawiona na spadzistym wzg�rzu obok miasta. Z miejsca, w kt�rym sta� Chalmers, wype�niona zielon� ro�linno�ci� farma wydawa�a si� nawet wi�ksza ni� samo miasto. Frank westchn�� i ruszy� ku jednej z zewn�trznych �luz farmy. Wszed�. Wewn�trz by�o gor�co, o ca�e sze��dziesi�t stopni cieplej ni� na zewn�trz i o pi�tna�cie stopni cieplej ni� w mie�cie. Nie m�g� jednak zdj�� he�mu, poniewa� powietrze farmy przystosowano do potrzeb ro�lin, a wi�c by�o bogate w dwutlenek w�gla, ubogie za� w tlen. Frank zatrzyma� si� przy biurku i przeszuka� szuflady zape�nione narz�dziami ogrodniczymi, pr�bkami pestycydowymi, r�kawicami i woreczkami. Wybra� trzy male�kie pr�bki, w�o�y� je do plastikowej torebki i delikatnie wsun�� do kieszeni walkera. Pr�bki by�y tak zwanymi pestycydami inteligentnymi, biosty-mulatorami przeznaczonymi do og�lnoustrojowej ochrony ro�lin. Frank 25 CZERWONY MARS czyta� o nich troch� i wiedzia�, jakie ich po��czenie mo�e sta� si� zab�jcze dla ludzkiego organizmu... Do drugiej kieszeni walkera w�o�y� par� no�yc. W�skie �wirowe �cie�ki poprowadzi�y go pomi�dzy rozleg�ymi �anami j�czmienia i pszenicy z powrotem ku centrum. Wszed� do �luzy prowadz�cej do miasta, zdj�� he�m, walker i buty, a potem prze�o�y� zawarto�� kieszeni do marynarki i ruszy� w kierunku dolnej dzielnicy miasta. W�a�nie tam Arabowie zbudowali medin�, dzielnic� na wz�r swych ziemskich miast. Uparli si� na t� w�a�nie lokalizacj� twierdz�c, �e jest niezb�dna dla estetyki ca�o�ci. Alejki zw�a�y si� symetrycznie, a mi�dzy nimi przebiega�y tuziny kr�tych pasa�y, jakby �ywcem przeniesionych z Tunisu czy Algieru, ale mo�e te� napr�dce wymy�lonych ju� na Marsie. Z �adnej alejki nie da�o si� zobaczy� nast�pnej, a niebo w kolorze �liwy by�o widoczne tylko w prze�witach mi�dzy pochylaj�cymi si� ku sobie budynkami. Wi�kszo�� alejek by�a teraz pusta, poniewa� zabawa przenios�a si� do p�nocnej cz�ci miasta. Pomi�dzy budynkami przemkn�a para kot�w; pewnie ocenia�y swoje nowe mieszkania. Frank wyj�� z kieszeni no�yczki i wydrapa� na kilku plastykowych oknach arabskimi literami s�owa: �yd, �yd, �yd. Potem ruszy� dalej, pogwizduj�c. Mija� naro�ne kafejki, kt�re wygl�da�y jak male�kie roz�wietlone jaskinie. Niby kilofy poszukiwaczy z�ota pobrz�kiwa�y tam butelki. Na ma�ym czarnym podwy�szeniu siedzia� jaki� Arab i gra� na gitarze elektrycznej. Frank znalaz� g��wn� alej� i wszed� w ni�. Ch�opcy siedz�cy w ga��ziach lip i platan�w wykrzykiwali do siebie piosenki w schwyzerdeutsch. Jedna z przy�piewek by�a po angielsku: John Boone, cz�owiek m�ny Wybra� si� na Ksi�yc. No i czy� nie farsa -Dotar� a� na Marsa\* Ma�e, powstaj�ce spontanicznie zespo�y muzyczne stara�y si� przekrzycze� g�stniej�cy t�um. Kilku w�saczy ubranych jak ameryka�skie wo-* Przek�ad Ewy Rojewskiej-Olejarczuk 26 �WI�TECZNA NOC dzirejki wywija�o po mistrzowsku nogami w skomplikowanych krokach kankana. Dzieciaki uderza�y w ma�e b�benki z tworzyw sztucznych. By�o g�o�no. Materia kopu�y t�umi�a wprawdzie d�wi�k, nie by�o wi�c echa, jakie dawa�o si� s�ysze� pod kopu�ami w marsja�skich kraterach, ale i tak panowa� niesamowity ha�as. Gdy Frank znalaz� si� w miejscu, gdzie aleja wychodzi�a na park platan�w, zobaczy� Johna w otoczeniu ludzi. Boone r�wnie� go dostrzeg�, rozpozna� natychmiast mimo maski i pomacha� r�k�. Jak dobrze zna�a si� nawzajem ta ich pierwsza setka podr�nik�w... - Cze��, Frank - zagai� John. - Wygl�dasz, jakby� si� nie�le bawi�. - Oczywi�cie - rzuci� Frank przez mask�. - Uwielbiam takie miasta, ty nie? Wielonarodowe stadko. Rozgl�dasz si� i u�wiadamiasz sobie, ile kultur miesza si� tu na Marsie. John u�miechn�� si� nieznacznie, po czym odwr�ci� wzrok i przez chwil� lustrowa� uliczk�. Frank przerwa� ostrym tonem t� kontemplacj�. - To miejsce stanowi nie lada przeszkod� dla twojego planu, prawda? Boone zn�w popatrzy� na Franka. Otaczaj�cy ich t�um rozchodzi� si� pospiesznie, czuj�c wisz�c� w powietrzu k��tni�. John odpar� spokojnie: - Nie mam �adnego planu. - Och, daj spok�j! A co z przem�wieniem? Boone wzruszy� ramionami. - Maja je napisa�a. Podw�jne k�amstwo: �e Maja je napisa�a i �e John nie wierzy w to, co m�wi�. Po tych wszystkich latach sp�dzonych razem Frank poczu� si�, jakby rozmawia� z nieznajomym. Z politykiem przy pracy. - Nie �artuj, John - warkn�� Frank. - Wierzysz w ka�de s�owo tego przem�wienia i dobrze o tym wiesz. Powiedz mi lepiej, co zamierzasz zrobi� ze wszystkimi obcymi nacjami? Jak sobie poradzisz z wa�niami etnicznymi i religijnym fanatyzmem? Twoja koalicja nie b�dzie w stanie wszystkiego kontrolowa�. Nie mo�esz zatrzyma� Marsa dla siebie, John, to nie jest ju� stacja badawcza i teraz nie uda ci si� wynegocjowa� traktatu, w kt�rym tak b�dzie zapisane. - Wcale tego nie pr�bujemy. - Wi�c dlaczego usi�ujesz mnie wyeliminowa� z rozm�w?! 27 CZERWONY MARS - To nieprawda! - John zrobi� ura�on� min�. - Spokojnie, Frank. Przebrniemy przez to razem, jak zawsze. Nie denerwuj si�. Frank z zak�opotaniem popatrzy� na starego przyjaciela. W co mia� wierzy�? Nigdy nie wiedzia�, co naprawd� ma my�le� o Johnie, kt�ry czasem u�ywa� go jako trampoliny w rozmaitych rozgrywkach, innym za� razem by� taki przyjazny... Czy� nie zaczynali jako sprzymierze�cy, jako przyjaciele... Przysz�o mu do g�owy, �e John szuka Mai. - No wi�c, gdzie ona jest? - Gdzie� tutaj - odrzek� kr�tko Boone. Min�y lata, zanim byli w stanie zacz�� rozmawia� o Mai. Teraz Boone rzuci� mu szybkie spojrzenie, jakby chcia� da� do zrozumienia, �e to nie jest sprawa Franka. Jak gdyby wszystko, co sta�o si� dla Boone'a wa�ne w ci�gu tych ostatnich lat, nie by�o ju� jego spraw�. Dlatego Frank wi�cej si� ju� nie odezwa�. Po prostu odszed� bez s�owa. Niebo przybra�o teraz barw� g��bokiego fioletu, upstrzonego kleksami ��tych pierzastych chmur. Chalmers min�� dwie postaci skute razem kajdankami i ubrane w �nie�nobia�e, pow��czyste togi. Uosabia�y staro�ytn� Komedi� i Tragedi�. Ulice miasta powoli ciemnia�y, za to blaskiem zaczyna�y p�on�� okna. Wsz�dzie widzia� sylwetki bawi�cych si� ludzi, zauwa�y� jednak�e, �e spojrzenia rzucane spod wielu dziwacznych, maskaradowych masek nie wyra�aj� wcale spokoju czy beztroskiej rado�ci, lecz nerwowo omiataj� okolic�, jakby pr�buj�c znale�� �r�d�o wisz�cego w powietrzu napi�cia. Ponad faluj�cym t�umem rozleg� si� nagle niski, rozdzieraj�cy uszy d�wi�k. W zasadzie nie powinien by� zaskoczony, naprawd� nie powinien. Zna� przecie� Johna tak dobrze, jak tylko mo�na zna� drugiego cz�owieka; zreszt� wszystko to nigdy nie powinno go by�o obchodzi�. Wszed� mi�dzy platany w parku i przystan�� pod li��mi wielko�ci ludzkiej d�oni. Jak�e si� zmienili! Ca�y czas razem, rami� w rami�, ��czy�o ich tyle lat przyja�ni, a teraz to wszystko, co prze�yli, przesta�o si� ju� liczy�. Pozosta�a tylko polityka. Spojrza� na zegarek. Dochodzi�a jedenasta. Zbli�a�a si� pora spotkania z Selimem. Nast�pne spotkanie. Jego �ycie sk�ada�o si� z podzielo-28 T �WI�TECZNA NOC nych na kwadranse dni, kiedy to biega� z jednego spotkania na drugie, przybiera� kolejne maski, walczy� z kolejnymi kryzysami, zarz�dza�, manipulowa�, za�atwia� interesy, a wszystko odbywa�o si� w szale�czym, nieustannym po�piechu. Teraz wsz�dzie �wi�towano, trwa� karnawa�, Fas-snacht, a on wci�� tylko si� miota�. Nie m�g� sobie przypomnie�, czy kiedykolwiek by�o inaczej. Wszed� na teren budowy. Po�rodku sta�a szkieletowa konstrukcja z magnezu; otacza�y j� stosy cegie�, piasku i kamieni. Jakie� to nieostro�ne z ich strony zostawia� takie rzeczy wsz�dzie woko�o. Napcha� sobie kieszenie kurtki kawa�kami ceg�y. Wyprostowa� si� i spostrzeg�, �e kto� z drugiego ko�ca budowy przygl�da mu si� z uwag� - niewysoki m�czyzna o poci�g�ej twarzy i czarnych nastroszonych dredlokach. W jego spojrzeniu by�o co� niepokoj�cego; Frankowi zdawa�o si�, �e mimo maski ten obcy widzi jego twarz i wpatruje si� we� z tak� uwag�, poniewa� przejrza� jego najskrytsze my�li i plany. Przestraszony, zacz�� szybko ucieka�, kieruj�c si� ku peryferiom parku. Kiedy si� upewni�, �e zgubi� m�czyzn� i �e nikt inny go ju� nie obserwuje, zacz�� rzuca� kamieniami i ceg�ami w stron� dolnej cz�ci miasta. Ciska� je z ca�ych si�, wy�adowuj�c w�ciek�o��. Jeszcze jeden, dla tego nieznajomego, prosto w twarz! Sklepienie kopu�y nad jego g�ow� widoczne by�o jedynie jako blady kontur na tle zimnobarwnych gwiazd; wydawa�o mu si�, �e przebywa na otwartej przestrzeni, w mro�nym, nocnym wietrze Marsa. Wiatr by� tego wieczoru bardzo silny. Dobieg� go brz�k t�uczonego szk�a i jakie� wrzaski. Czyj� krzyk. By�o naprawd� g�o�no, ludzie szaleli. Frank cisn�� ostatni kamie� poprzez traw� w du�� o�wietlon� witryn�. Chybi�. Wsun�� si� g��biej mi�dzy drzewa. Przy po�udniowej �cianie zobaczy� kogo� pod platanem - by� to kr���cy nerwowo Selim. - Selimie! - zawo�a� cicho Frank; poci� si�. Si�gn�� do kieszeni kombinezonu, ostro�nie pomaca� wewn�trz torebki i ukry� w d�oni trzy zabrane z farmy pr�bki gruntu. Dzia�a�y naprawd� silnie, zar�wno na dobre, jak i na z�e. Frank podszed� i ostro�nie u�ciska� m�odego Araba. Pr�bki zetkn�y si� z lekk� bawe�nian� koszul� i przesi�kn�y w cia�o Selima. Frank odsun�� si� nieznacznie. Teraz Selim mia� przed sob� oko�o sze�ciu godzin �ycia. - Rozmawia�e� z Boonem? - spyta� Arab. 29 CZERWONY MARS - Usi�owa�em - odpar� Chalmers - ale mnie nie s�ucha�. I k�ama�. -Tak �atwo by�o udawa� smutek. - Dwadzie�cia pi�� lat przyja�ni, a on mnie po prostu ok�amuje! - Uderzy� pi�ci� w pie� drzewa i pr�bki ziemi rozsypa�y si� w ciemno�ci. Opanowa� si�. - Jego koalicja b�dzie optowa� za tym, aby na Marsie jako osiedle�cy pozostali jedynie przedstawiciele pa�stw, kt�re podpisa�y pierwotny traktat. - To by�o przecie� ca�kiem mo�liwe, a poza tym brzmia�o prawdopodobnie. - On nas nienawidzi! - krzykn�� Selim. - Nienawidzi wszystkich, kt�rzy wchodz� mu w drog�. I widzi, �e islam nadal stanowi prawdziw� si�� przewodni� w �yciu wielu ludzi. Kszta�tuje ich spos�b my�lenia, a John nie mo�e tego znie��. Selim wzruszy� ramionami. Bia�ka jego oczu b�yszcza�y w ciemno�ciach. - Trzeba go powstrzyma�. Frank odwr�ci� si� i opar� o drzewo. - No... nie wiem. - Sam to m�wi�e�. S�owa nic nie znacz�. Frank obszed� drzewo; kr�ci�o mu si� w g�owie. Ty g�upcze, pomy�la�, s�owa oznaczaj� wszystko. Bez wymiany informacji jeste�my niczym, wszystko, co mamy, to s�owa! Zbli�y� si� znowu do Selima i spyta�: - W jaki spos�b? - Planeta. To jest nasza droga. - Bramy miasta s� w nocy zamkni�te. M�ody Arab zamilk�. Jego r�ce porusza�y si� nerwowo. - Ale wej�cie na farm� jest stale otwarte - zasugerowa� Frank. - Tylko �e wewn�trzna brama b�dzie zamkni�ta. Frank wzruszy� ramionami, daj�c Selimowi czas do namys�u. I rzeczywi�cie, Arab po chwili zamruga� i powiedziawszy: �Aha", szybko odszed�. Frank siedzia� w�r�d drzew, na go�ej ziemi. By�o to piaszczyste, lekko wilgotne, br�zowe pod�o�e, w przewa�aj�cej cz�ci wytw�r ludzkiej techniki. Nic w tym mie�cie nie by�o naturalne, zupe�nie nic. Po jakim� czasie wsta�. Przeszed� przez park, spogl�daj�c na ludzi. �Je�li znajd� jedno sprawiedliwe miasto, oszcz�dz� tego cz�owieka". Na 30 �WI�TECZNA NOC ma�ym placyku splot�y si� w walce dwie zamaskowane postacie, otoczone przez gapi�w, kt�rzy najwyra�niej czekali na krew. Frank ruszy� z powrotem na teren budowy, aby wzi�� wi�cej cegie�. Gdy je rzuca�, zobaczyli go jacy� ludzie i musia� ucieka�. Znowu znalaz� si� mi�dzy drzewami, w tej ma�ej, os�oni�tej kopu�� namiastce dzikiego �wiata, uciekaj�c przed napastnikami, pobudzony adrenalin�, najmocniejszym ze wszystkich narkotyk�w. Roze�mia� si� dziko. Nagle napotka� spojrzenie Mai, kt�ra sta�a samotnie przy prowizorycznej trybunie na wzg�rzu. Przebra�a si� w jaki� bia�y kostium, ale to bez w�tpienia by�a ona - sylwetka, w�osy, postawa, tak, to z pewno�ci� by�a Maja Tojtowna. Pierwsza setka kiedy� stanowi�a ma�y zesp�; zreszt� tylko oni byli dla Franka naprawd� prawdziwi, reszta to tylko widma. Pospieszy� ku niej, potykaj�c si� na nier�wnej ziemi. �cisn�� w r�ce kamie� zagrzebany g��boko w kieszeni kurtki, my�l�c: �Chod� tu, ty suko. No, powiedz co�, aby go uratowa�. Powiedz co�, co sprawi, �e przebiegn� ca�e miasto, aby go ocali�". Us�ysza�a jego kroki i odwr�ci�a si�. Jej str�j po�yskiwa� idealn�, niemal nienaturaln� biel�, na kt�rej jarzy�y si� metalicznie niebieskie cekiny. Pod mask� trudno by�o dostrzec oczy. - Cze��, Frank - rzuci�a, rozpoznaj�c go. Niewiele brakowa�o, by si� obr�ci� i uciek�. Wi�c wystarczy tylko na niego spojrze�... Pozosta� jednak i spokojnie odpowiedzia�: - Witaj, Maju. Pi�kny zach�d s�o�ca, nie uwa�asz? - Bardzo widowiskowy. Natura chyba nie ma gustu. To jest tylko otwarcie miasta, a wygl�da jak Dzie� S�du Ostatecznego. Stali pod latarni�, depcz�c cienie. - Dobrze si� bawisz? - spyta�a. - Bardzo dobrze. A ty? - Robi si� troch� zbyt... dziko. - To zrozumia�e, nie s�dzisz? Wyszli�my wreszcie z naszych nor, Maju, w ko�cu jeste�my na powierzchni! I jaka wspania�a jest ta powierzchnia! Tylko na Tharsis s� tak rozleg�e widoki. - Usytuowanie rzeczywi�cie jest doskona�e - przyzna�a. - To b�dzie wspania�e miasto - zawyrokowa� Frank. - Gdzie ostatnio mieszkasz? - W Underhill, Frank, jak zawsze. Przecie� o tym wiesz. 31 CZERWONY MARS - Ale wcale tam nie bywasz, co? Nie widzia�em ci� pewnie od roku albo i d�u�ej. - A� tak d�ugo? No c�, by�am w Hellas. Pewnie s�ysza�e�? - A kto niby mia� mi powiedzie�? Potrz�sn�a g�ow�; cekiny zamigota�y b��kitem. - Frank, prosz�. - Odwr�ci�a si�, jakby chcia�a uciec przed podtekstem tego pytania. Chalmers obszed� j� gniewnie i stan�� przed ni�. - Wtedy naAresie - zaczai. W jego g�osie da�o si� wyczu� napi�cie; pokr�ci� szyj�, by rozlu�ni� mi�nie karku. - Co si� zdarzy�o, Maju? Co si� wtedy sta�o? Wzruszy�a ramionami, unikaj�c jego spojrzenia. D�ugo si� nie odzywa�a. Potem podnios�a na niego oczy. - Chwilowy impuls - wyja�ni�a. W�a�nie wtedy wybi�a p�noc i znale�li si� w marsja�skiej szczelinie czasowej, trwaj�cej trzydzie�ci dziewi�� i p� minuty luce mi�dzy 12:00:00 a 12:00:01, kiedy wszystkie zegary zastygaj� w bezruchu. W ten spos�b pierwsza setka postanowi�a pogodzi� nieco d�u�sz� marsja�sk� dob� z ziemsk� i ku ich w�asnemu zaskoczeniu to rozwi�zanie okaza�o si� dziwnie zadowalaj�ce. Co noc mo�na by�o na chwil� zapomnie� o migaj�cych cyferkach, o bezlitosnym ruchu ma�ej wskaz�wki... Ale tej nocy, kiedy dzwony wybi�y p�noc, ca�e miasto wprost oszala�o. Prawie czterdzie�ci minut poza czasem! Celebracja osi�gn�a szczyt, wszyscy wiedzieli o tym instynktownie. W g�rze rozb�ys�y sztuczne ognie, ludzie zacz�li wznosi� okrzyki, a poniewa� zag�usza�y ich syreny, owacje stawa�y si� coraz g�o�niejsze. Frank i Maja obserwowali fajerwerki, ws�uchuj�c si� w narastaj�cy zgie�k. I nagle co� zak��ci�o t� radosn� wrzaw�: rozpaczliwe wrzaski, powa�ne wo�anie o pomoc. - Co si� dzieje? - spyta�a z niepokojem Maja. - Pewnie si� bij� - odpar� Frank, ale nadstawi� czujnie ucha. - Pewnie czyj� chwilowy impuls. - Wpatrzy�a si� w niego z napi�ciem, wi�c szybko doda�: - Mo�e powinni�my rzuci� okiem. Krzyki nasila�y si� gwa�townie. Najwyra�niej gdzie� sta�o si� co� z�ego. Ruszyli przez park; ich kroki stawa�y si� coraz d�u�sze, a� zmieni�y 32 �WI�TECZNA NOC si� w wielkie marsja�skie susy. Park wyda� si� teraz Frankowi jakby wi�kszy i na moment poczu� strach. G��wn� alej� pokrywa�y �miecie. Ludzie p�dzili w ciemno�ciach jak stada drapie�nik�w. Powietrze rozdziera� �widruj�cy w uszach ryk syreny, kt�ry sygnalizowa�, �e w jakim� miejscu zosta�a przerwana powierzchnia. Wsz�dzie wok� s�ycha� by�o trzask p�kaj�cych szyb w oknach. Na trawniku le�a� na wznak jaki� m�czyzna, a trawa wok� pokryta by�a ciemnymi smugami. Chalmers chwyci� za rami� jedn� z pochylaj�cych si� nad m�czyzn� kobiet. - Co tu si�, do cholery, sta�o? - krzykn��. P�aka�a. - Bili si�! Oni si� bili! - Kto? Szwajcarzy? Arabowie? - Nieznajomi - wyja�ni�a. - Ausldnder. - Spojrza�a na Franka nie-widz�co. - Sprowad�cie pomoc! Frank wr�ci� do Mai, kt�ra rozmawia�a z grupk� os�b otaczaj�cych drug� le��c� posta�. - Co tu si�, u diab�a, dzieje? - spyta�, kiedy odchodzili w kierunku miejskiego szpitala. - Jakie� zamieszki - wyja�ni�a. - Nie znam powod�w. - Jej usta wygl�da�y jak cienka kreska na twarzy r�wnie bia�ej jak maska ci�gle zakrywaj�ca j ej oczy. Frank zdj�� swoj� mask� i odrzuci� na bok. Ca�a ulica by�a pokryta warstw� pot�uczonego szk�a. Jaki� m�czyzna spieszy� w ich stron�. - Frank! Maja! To by� Sax Russell. Frank nigdy nie widzia�, by ten ma�y cz�owieczek by� czym� tak poruszony. - To John... To jego zaatakowano. - Co?! -wykrzykn�li oboje jednocze�nie. - Pr�bowa� za�agodzi� jaki� sp�r i trzech czy czterech m�czyzn rzuci�o si� na niego. Powalili go, a potem gdzie� zabrali! - I nie powstrzymali�cie ich? - wrzasn�a Maja. - Pr�bowali�my... �cigali�my ich ca�� grup�, ale zgubili�my ich w medinie. Maja spojrza�a zimno na Franka. - Co� takiego! - krzykn��. - Gdzie go mogli zabra�? 33 CZERWONY MARS - Do bram - szepn�a. - Ale przecie� s� zamykane na noc, prawda? - Mo�e nie dla wszystkich. Ruszyli za ni� do mediny. Wszystkie uliczne latarnie by�y pot�uczone, przez ca�y czas mieli pod nogami szk�o. Odszukali stra�nika i poszli z nim do Bramy Tureckiej; stra�nik otworzy� j� i kilku m�czyzn z grupy wysforowa�o si� naprz�d, w po�piechu nak�adaj�c walkery. Wyszli na zewn�trz w noc, aby si� rozejrze�, o�wietleni jedynie przez bij�c� od miasta �un� �wiat�a. Frank natychmiast odczu� przera�liwy ch��d nocnego Marsa: b�yskawicznie zmartwia�y mu kostki i niemal wyczuwa� dok�adny kszta�t swoich p�uc, jak gdyby w klatk� piersiow� w�o�ono mu dwie lodowe kule, by sch�odzi�y zbyt szybko bij�ce serce. Nic nie znale�li, wi�c wr�cili do �rodka. Przeszli wzd�u� p�nocnego muru, przekroczyli Bram� Syryjsk� i jeszcze raz wyszli na zewn�trz. Znowu nic, tylko �wiec�ce wysoko gwiazdy. Min�o wiele czasu, zanim pomy�leli o farmie. Do tej pory ju� ze trzydzie�ci os�b mia�o na sobie walkery, wi�c teraz szybko zbiegli w d�, przeszli przez �luz� i rozproszyli si� w�r�d zagon�w farmy. Znale�li go przy rzodkiewkach. Na twarz mia� naci�gni�t� kurtk� w charakterystyczny, cz�sto stosowany