3545
Szczegóły |
Tytuł |
3545 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
3545 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 3545 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
3545 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Gustaw Flaubert
LEGENDA O �WI�TYM
JULIANIE SZPITALNIKU
3
Tower Press 2000
Copyright by Tower Press, Gda�sk 2000
4
I
Ojciec i matka Juliana zamieszkiwali zamek w�r�d lasu, na stoku wzg�rza.
Cztery naro�ne wie�e mia�y spiczaste dachy z o�owianych �usek i podwaliny mur�w
wspiera�y si� na stopniach skalnych, opadaj�cych stromo a� do dna fosy.
P�askie kamienie, kt�rymi by� wy�o�ony dziedziniec, l�ni�y od czysto�ci, jak posadzka w
ko�ciele. Nachylone g�owy smok�w, kt�rymi ko�czy�y si� rynny, wypluwa�y deszcz�wk� do
cysterny, a gzymsy okien na wszystkich pi�trach zdobi�y kolorowe doniczki, pe�ne kwitn�cych
b�awatk�w i heliotrop�w.
Dalej ogrodzenie, zrobione z zaostrzonych pali, zamyka�o sad, ogr�d, na kt�rego klombach
uk�adano kwiaty w monogramy, szpalery winogradu, gdzie w lecie zawsze mo�na by�o za�ywa�
ch�odu, wreszcie placyk do gry w kr�gle, ulubionej rozrywki pazi�w. Po drugiej stronie
zamku by�a psiarnia, stajnie, piekarnia, t�ocznia i spichrze. Wszystko otacza� szeroki pas ��ki
przeznaczonej na pastwisko, zamkni�tej g�stym i kolczastym �ywop�otem.
Pok�j panowa� tutaj od tak dawna, �e nikt nie spuszcza� kolczastej kraty wisz�cej nad bram�,
a w rowach sta�a woda; jask�ki lepi�y gniazda w otworach strzelnic, a �ucznik, kt�ry
przez ca�y dzie� czuwa� na wa�ach chodz�c tam i z powrotem, gdy tylko s�o�ce przygrza�o
zbyt silnie, chowa� si� do wie�yczki i zasypia� jak mnich.
Wewn�trz b�yszcza�y wsz�dzie �elazne okucia, kobierce w komnatach chroni�y przed zimnem,
szafy by�y wype�nione przyodziewkiem, beczki wina pi�trzy�y si� w lochach, d�bowe
kufry trzeszcza�y od ci�aru wor�w srebra.
W zbrojowni, w�r�d sztandar�w i �b�w dzikich zwierz�t, wisia�a bro� wszystkich narod�w
i epok: od proc Amalekit�w i w��czni Garamant�w a� do ci�kich sarace�skich mieczy i drucianych
koszulek Norman�w.
Na najwi�kszym ro�nie w kuchni mo�na by�o obraca� wo�u, bogatego sprz�tu kaplicy nie
powstydzi�aby si� rodzina kr�lewska. By�a nawet w odosobnionym miejscu �a�nia rzymska, z
kt�rej jednak pan zamku nie korzysta�, poczytuj�c j� za poga�ski wynalazek.
Otulony zawsze w peleryn� podbit� lisami, przechadza� si� po zamku, rozs�dza� sprawy
wasal�w, godzi� zwa�nionych s�siad�w. W zimie przygl�da� si� spadaj�cym p�atkom �niegu
albo kaza� czyta� sobie g�o�no opowie�ci. Z nastaniem cieplejszych dni rusza� w objazd w�o�ci.
Kierowa� mu�a polnymi drogami, brzegiem zieleniej�cych ozimin, gaw�dzi� z poddanymi
i udziela� im rad. Po wielu przygodach po�lubi� pann� z wysokiego rodu.
By�a bardzo bia�a, w miar� dumna i powa�na. Czepiec, kt�ry zwykle k�ad�a, zawadza�
czubami o g�rn� framug� drzwi, tren sukni ci�gn�� si� o trzy stopy za ni�. Podda�a regu�om
klasztornym zaj�cia s�u�by: ka�dego ranka rozdziela�a prac� pannom respektowym, czuwa�a
nad sma�eniem konfitur i przyrz�dzaniem pachnide�, prz�d�a lub haftowa�a obrusy na o�tarz.
Poniewa� modli�a si� gorliwie, B�g da� jej syna.
Wtedy zapanowa�a wielka rado�� i wydano uczt�, kt�ra trwa�a trzy dni i cztery noce. Biesiadowano
przy �wietle pochodni, d�wi�ku harf i na pos�aniach z li�ci i kwiat�w. Podano kury
t�uste jak barany, przyprawione najrzadszymi korzeniami; ku wielkiej uciesze go�ci karze�
wyszed� z olbrzymiego pasztetu; a kiedy t�um biesiadnik�w wzr�s� tak dalece, �e nie starczy�o
kielich�w, pito z he�m�w i rog�w.
5
M�odej matki nie by�o na uroczysto�ciach. Le�a�a spokojnie w �o�u. Obudziwszy si� z
wieczora, zobaczy�a w promieniach ksi�yca, kt�re wpada�y przez okno, poruszaj�cy si� cie�.
By� to starzec o wygl�dzie pustelnika, w habicie z w�osiennicy, z r�a�cem u pasa i torb�
przewieszon� przez rami�. Zbli�y� si� do wezg�owia i rzek� nie rozchylaj�c warg:
� Raduj si�, matko! Tw�j syn zostanie �wi�tym!
Krzykn�a, lecz on, sun�c po smudze �wiat�a, uni�s� si� spokojnie w powietrze i znik�.
�piewy ucztuj�cych dolecia�y wyra�niej. Us�ysza�a g�osy anio��w i g�owa jej opad�a na poduszk�,
nad kt�r� wisia�a ko�� m�czennika w relikwiarzu wysadzanym diamentami.
S�u��cy zapytywani nazajutrz o�wiadczyli, �e nie widzieli pustelnika. Sen czy jawa, musia�
to by� znak z nieba. Ale strzeg�a si�, a�eby nie zdradzi� nikomu tajemnicy, gdy� pom�wiono
by j� o pych�.
Go�cie rozjechali si� o �wicie i ojciec Juliana sta� przed furtk�, do kt�rej odprowadzi� najbardziej
zap�nionych, kiedy nagle z mgie� wyr�s� przed nim �ebrak. By� to Cygan o p�on�cych
�renicach. Brod� mia� splecion� w warkoczyki, a na nagich ramionach brz�cza�y srebrne
bransolety. W natchnieniu jakby wybe�kota� kilka s��w bez zwi�zku;
� Ach, ach, tw�j syn!... du�o krwi!... wielka s�awa!... wiecznie szcz�liwy... r�d cesarski!...
I schyliwszy si�, aby podnie�� ja�mu�n�, zapad� pod ziemi� albo rozwia� si� w powietrzu.
Zacny kasztelan rozejrza� si� w prawo i w lewo, zawo�a�, ile tylko mia� si�. Nie by�o nikogo!
Wiatr �wista� i rozgania� mg�y poranne.
Przypisa� �w majak zm�czeniu po nie przespanych nocach. ,,Je�li opowiem o tym, wy�miej�
mnie" � powiedzia� sobie. Jednak my�li o wspania�ej przysz�o�ci syna ol�niewa�y go,
mimo �e obietnica by�a niejasna i w�tpi� chwilami, czy s�ysza� j� na pewno.
Ma��onkowie nie wyjawili sobie sekretu. Oboje kochali ch�opczyka r�wn� mi�o�ci� i uwa�aj�c,
�e B�g go naznaczy�, mieli o niego szczeg�lne i nie ko�cz�ce si� nigdy starania. Sypia�
w ��eczku wys�anym najmi�kszym puchem, lampa o kszta�cie go��bicy pali�a si� nieustannie
nad pos�aniem dziecka i ko�ysa�y je trzy mamki. Mocno zawini�te w pieluchy, z r�ow� buzi�
i niebieskimi oczami, w p�aszczyku z brokatu i czepku ci�kim od pere�, by�o podobne do
ma�ego Jezuska. Z�by wyros�y mu tak szybko, �e nawet nie zd��y�o zap�aka�. Kiedy Julian
mia� siedem lat, matka nauczy�a go �piewa�. A�eby zawczasu zaprawia� go do rzemios�a rycerskiego,
ojciec sadza� go na wielkim koniu, ch�opiec �mia� si� rado�nie i pr�dko nauczy� si�
kierowa� wierzchowcem.
Stary, bardzo uczony mnich zapozna� go z Pismem �wi�tym, cyframi arabskimi, literami
�aci�skimi i nauczy� malowa� pi�kne obrazki na welinie. Pracowali razem w komnacie na
szczycie wie�y, z dala od ha�asu.
Po sko�czonej lekcji schodzili do ogrodu i tam przechadzali si� studiuj�c budow� kwiat�w.
Czasami z g��bi doliny wysuwa� si� rz�d jucznych zwierz�t, obok kt�rych szed� cz�owiek
w szatach wschodnich. Kasztelan, widz�c kupca, wysy�a� po niego pacho�ka. Cudzoziemiec
okazywa� zaufanie i zbacza� z drogi; wprowadzony do sali przyj�� wydobywa� z kufr�w sztuki
jedwabiu i aksamitu, wyroby z�otnicze, pachnid�a, przedmioty dziwaczne i nieznanego
przeznaczenia; wreszcie odchodzi�, zarobiwszy dobrze i nie doznawszy �adnej krzywdy. Innym
razem grupa pielgrzym�w stuka�a do bramy. Przemoczone szaty dymi�y przed ogniskiem.
Kiedy si� najedli, opowiadali o swoich podr�ach: zb��kane nawy na spienionym morzu,
w�dr�wki przez rozpalone piaski, okrucie�stwa pogan, jaskinie w Syrii, ��obek i �wi�ty
Gr�b... Potem odczepiali przytwierdzone do opo�cz muszle i obdarowywali m�odego pana.
Czasami kasztelan go�ci� dawnych towarzyszy broni. Wspominano przy kielichu wojny,
szturmy do fortec, zdobywanie maszyn obl�niczych i liczne rany. Julian przys�uchiwa� si� z
boku i wydawa� okrzyki zapa�y. Wtedy ojciec nie w�tpi�, �e syn zostanie zdobywc�. Ale wieczorem,
gdy odm�wiwszy Anio� Pa�ski przechodzi� obok schylonych kornie biedak�w, si�ga�
do sakiewki ruchem tak skromnym i godnym, �e matka oczyma wyobra�ni widzia�a go na
tronie arcybiskupim.
6
Miejsce w kaplicy mia� obok rodzic�w. Kl�cza� przez ca�y czas najd�u�szych nawet nabo�e�stw,
Toczek k�ad� na ziemi, r�ce trzyma� z�o�one.
Pewnego dnia spostrzeg� na mszy, podni�s�szy nagle wzrok, bia�� myszk�, kt�ra wysz�a
przez otw�r w murze. Podrepta�a na pierwszy stopie� o�tarza i pokr�ciwszy si� troch� to w
prawo, to w lewo, uciek�a drog�, kt�r� przysz�a. Nast�pnej niedzieli niepokoi�a go my�l, �e
mo�e zobaczy� j� znowu. Wr�ci�a. Od tej pory czeka� na mysz w ka�d� niedziel�, przeszkadza�a
mu, wreszcie znienawidzi� j� i postanowi� od niej si� uwolni�. Zamkn�wszy drzwi rozsia�
na schodach o�tarza okruchy ciasta i zaczai� si� z kijkiem w r�ce. Po bardzo d�ugiej chwili
ukaza� si� r�owy pyszczek, a za nim ca�a mysz. Uderzy� j� niezbyt mocno i os�upia� nad
zwierz�tkiem, kt�re nie drgn�o wi�cej. Kropla krwi splami�a posadzk�. Star� j� szybko r�kawem,
wyrzuci� mysz przez okno i nie opowiedzia� nikomu o tym zdarzeniu.
Ptaszki wszelkiego rodzaju dzioba�y ziarna w ogrodzie. Wpad� na pomys�, �eby nasypa�
grochu do pustej wewn�trz trzciny. Kiedy us�ysza� �wiergot na drzewie, podchodzi� cicho,
przyk�ada� rurk� do ust, nadyma� policzki, a ptactwo jak deszcz, spada�o mu na ramiona w
takiej obfito�ci, �e nie m�g� powstrzyma� si� od �miechu, rad z figla.
Pewnego ranka, mijaj�c wa�, zobaczy� na grzbiecie sza�ca wielkiego go��bia, pusz�cego
si� w promieniach s�o�ca. Przystan��, �eby popatrze�. Mur by� w tym miejscu wyszczerbiony
i kamie� sam podsun�� si� ch�opcu pod r�k�. Wystarczy� ruch ramienia i ptak spad� ci�ko do
fosy.
Julian zbieg� p�dem na d�, kalecz�c si� o krzaki, szukaj�c wok�, zwinniejszy ni� m�ody
pies.
Go��b ze z�amanymi skrzyd�ami szamota� si� zapl�tany w ga��zie ligustru.
Up�r, z jakim tkwi�o w nim �ycie, rozz�o�ci� ch�opaka. Zacz�� go dusi�. Drgawki ptaka
przyspieszy�y rytm serca Juliana, nape�ni�y je dzik� i k��bi�c� si� rozkosz�. Gdy go��b wypr�y�
si� po raz ostatni, malec dozna� zawrotu g�owy.
Podczas wieczerzy ojciec oznajmi� mu, �e dor�s� do lat, w kt�rych nale�y uczy� si� my�listwa;
poszuka� starego zeszytu, zawieraj�cego traktat o �owiectwie, uj�ty w pytania i odpowiedzi.
Mistrz wpaja� w ucznia sztuk� uk�adania ps�w; i oswajania soko��w, zak�adania side�,
tropienia jeleni w czasie rykowiska; jak pozna� trop � lisa, �lady, kt�re k�y wilka zostawiaj�
na korze drzew, dobry spos�b odr�niania dukt�w, jak nale�y szczu�, gdzie szuka� k�z, jakie
wiatry s� najbardziej sprzyjaj�ce. Na koniec autor wylicza� nawo�ywania i zasady odprawy
dla ps�w.
Kiedy Julian umia� ju� wszystko na pami��, ojciec podarowa� mu sfor�.
By�y tam przede wszystkim dwadzie�cia cztery charty berberyjskie, szybsze ni� gazele.
Mia�y t� wad�, �e rozszala�e w pogoni cz�sto p�dzi�y na o�lep. Nast�pnie siedemna�cie par
ps�w breto�skich, o sier�ci rdzawej w bia�e c�tki, szerokich w piersi, niez�omnie wiernych i
znakomitych wyjc�w. Zadaniem czterdziestu gryfon�w w�ochatych jak nied�wiedzie by�o
otaczanie dzika i przeszkadzanie mu w stosowaniu niebezpiecznych podst�p�w. Brytany tatarskie
koloru ognia, o szerokim. grzbiecie, prostych nogach, prawie tak wielkie �jak os�y,
mia�y goni� za turem. Sier�� czarnych spanieli l�ni�a jak at�as. W osobnym ogrodzeniu warcza�o
szarpi�c si� na �a�cuchu i �ypi�c �lepiami osiem p�owych dog�w, bestii gro�nych, kt�re
skacz� je�d�com do piersi i nie boj� si� lwa. Wszystkie dostawa�y pszenny chleb, pi�y z kamiennego
koryta i nosi�y d�wi�czne imiona.
Kto wie, czy sokolarnia nie by�a jeszcze pi�kniejsza od psiarni. Pan zamku sprowadzi� nie
szcz�dz�c grosza soko�y z Kaukazu, rarogi z Babilonu, bia�ozory z Niemiec i soko�y w�drowne,
chwytane w dalekich krajach na urwistych brzegach zimnych m�rz. Ptaki mieszka�y
w szopie krytej s�om� i uwi�zane pod�ug wzrostu na �erdzi mia�y przed sob� k�py darni, na
kt�rych sadzano je od czasu do czasu, �eby mog�y rozprostowa� skrzyd�a.
Torby, haki, pu�apki, wszystkie rodzaje my�liwskich przybor�w le�a�y w pogotowiu.
7
Cz�sto prowadzano w pole setery, kt�re zaraz wystawia�y zwierzyn�. Wtedy doje�d�acze,
zbli�aj�c si� krok za krokiem, rozpo�cierali ostro�nie siatk� na znieruchomia�ych cia�ach
ps�w. Na dany sygna� rozlega�o si� szczekanie. Sp�oszone przepi�rki podrywa�y si�, a damy z
okolicznych zamk�w, ich m�owie, dzieci, s�u�ba, wszyscy rzucali si� i chwytali ptaki r�kami.
Innym razem walono w b�ben, �eby wyp�oszy� zaj�ca. Lisy wpada�y w pu�apk� albo potrzask
wi�zi� nogi wilk�w.
Julian gardzi� tymi �atwymi sposobami. Wola� polowa� z dala od �wiata, na koniu i z soko�em.
Towarzyszy� mu zawsze wielki rar�g scytyjski, bia�y jak �nieg. Mia� sk�rzany kaptur
ozdobiony pi�ropuszem, z�ote dzwoneczki pobrz�kiwa�y mu u b��kitnych �ap. Siedzia� mocno
na ramieniu pana, kt�ry jecha� galopem, a wok� roztacza�y si� �any. Julian rozlu�niaj�c lon��
wypuszcza� go nagle. �mia�y ptak wznosi� si� w powietrze prosto jak strza�a. Wida� by�o, jak
dwie nier�wnej wielko�ci plamy kr��y�y, ��czy�y si�, wreszcie nik�y w g��binach lazuru. Sok�
ukazywa� si� po chwili i rozdar�szy jakiego� ptaka siada� na r�kawicy. Skrzyd�a mu dr�a�y.
W ten spos�b Julian �ciga� czaple, kanie, wrony i s�py.
Lubi�, graj�c na tr�bce, cwa�owa� za psami, kt�re gna�y po stokach pag�rk�w, przeskakiwa�y
strumienie i zawraca�y do lasu; kiedy jele� zaczyna� j�cze� pod uk�szeniami, dobija� go
zr�cznie, �wiartowa� i rozkoszowa� si� w�ciek�o�ci� ogar�w, rw�cych na sztuki kawa�y mi�sa,
roz�o�one na dymi�cej jeszcze sk�rze.
W mgliste dni zapuszcza� si� na mokrad�a; tropi� tam dzikie g�si, wydry i m�ode kaczki.
Trzech koniuszych oczekiwa�o go od �witu przy drzwiach wej�ciowych; i stary mnich wychylaj�c
si� przez okienko na pr�no stara� si� znakami przywo�a� ch�opca. Julian nawet nie
spojrza�. Jecha� zar�wno w deszcz, jak w skwar i burz�, pi� r�k� wod� �r�dlan�, jad� dzikie
jab�ka nie zsiadaj�c z konia, odpoczywa� pod d�bem; wraca� p�n� noc�, ochlapany krwi� i
b�otem; we w�osach mia� pe�no cierni i roztacza� od�r, jaki wydaj� drapie�ne bestie. Sta� si�
jak one. Zapomnia� o poca�unkach matki, oboj�tnie przyjmowa� jej pieszczoty i zdawa� si�
marzy� o sprawach g��boko utajonych.
Zabija� nied�wiedzie ciosem no�a, tury toporem, oszczepem dziki; kiedy� nawet, uzbrojony
tylko w kij, obroni� si� przed wilkami, kt�re obgryza�y trupy pod szubienic�.
Pewnego razu wyjecha� wczesnym rankiem zimowym, jeszcze przed wschodem s�o�ca,
ubrany ciep�o, z kusz� na ramieniu i p�kiem strza� u siod�a.
Ziemia d�wi�cza�a pod miarowymi uderzeniami kopyt du�skiego ogiera, za kt�rym bieg�y
dwa jamniki. Do p�aszcza przymarza�y sopelki lodu i d�� gwa�towny wiatr. Z jednej strony
przeja�ni�o si� ju� na widnokr�gu i w bladej pomroce ukaza�y si� kr�liki, kicaj�ce doko�a
nory. Jamniki rzuci�y si� na nie i sprawnie zmia�d�y�y im kr�gos�upy.
Po chwili wjecha� w. las; na ko�cu ga��zi spa� g�uszec zdr�twia�y z zimna, schowawszy
g�ow� pod skrzyd�o.. Jednym zamachem miecza obci�� mu nogi i nie schyliwszy si� do ptaka
pojecha� dalej.
W trzy godziny p�niej stan�� na szczycie tak wysokiej g�ry, �e niebo wydawa�o mu si� tu
prawie czarne. Przed nim ska�a, podobna do d�ugiego muru, obni�a�a si� zwisaj�c nad przepa�ci�.
Znad jej brzegu spogl�da�y w otch�a� dwa dzikie koz�y. Nie mia� przy sobie strza�, gdy�
konia zostawi� ni�ej. Postanowi� je podej��: nachylony, boso dotar� wreszcie do pierwszego z
koz��w i wbi� mu sztylet w bok. Drugi, przera�ony, dal susa w pr�ni�. Julian poskoczy�,
a�eby go ugodzi�, lecz po�lizn�� si� na prawej nodze, upad�szy na swoj� ofiar�, z twarz� nad
otch�ani�, z rozkrzy�owanymi ramionami.
Zszed�szy w dolin� pojecha� wzd�u� wierzb rosn�cych nad brzegiem rzeki. �urawie lec�ce
bardzo nisko kr��y�y mu nad g�ow�. Pozabija� je uderzeniami bata, nie oszcz�dziwszy ani
jednego. Tymczasem cieplejszy powiew stopi� szrony, rozp�yn�y si� szerokie p�aty mgie� i
wyjrza�o s�o�ce. Zobaczy�, jak w oddali b�ys�o zamarzni�te jezioro, podobne do o�owianej
8
p�yty. Na �rodku siedzia� b�br o czarnym pysku, zwierz� nie znane dotychczas Julianowi:
pomimo odleg�o�ci zabi� je; przystan�� i zmartwi� si�, �e nie mo�e zabra� sk�ry.
Potem znikn�� w alei ogromnych drzew, kt�rych wierzcho�ki tworzy�y u wej�cia do lasu
jakby �uk triumfalny. Z zaro�li wyskoczy� kozio�, daniel przystan�� na skrzy�owaniu dr�g,
borsuk wyszed� z nory, na polanie paw rozwin�� ogon � i Julian pozabija� te wszystkie zwierz�ta;
ukaza�y si� inne koz�y, inne daniele, inne pawie, borsuki, tch�rze, kosy, s�jki, lisy, je�e,
rysie, niezliczone ilo�ci zwierz�t, rosn�ce bez przerwy. Kr��y�y ko�o niego �agodnie, z niem�
pro�b� w oczach. Ale my�liwy zabija� je bez wytchnienia to napinaj�c kusz�, to dobywaj�c
miecza, to znowu k�uj�c no�em. Nie my�la� o niczym, nie zdawa� sobie sprawy, co si� naoko�o
dzieje. Nie wiedzia�, gdzie by� i od jak dawna. Byt na �owach, istnia� dzi�ki mordowaniu,
wszystko dokonywa�o si� z �atwo�ci�, jakiej doznajemy niekiedy w snach. Zatrzyma� go
niezwyk�y widok. Dolin� okr�g�� jak amfiteatr wype�nia�y jelenie. St�oczone jedne przy drugich,
grza�y si� w�asnymi oddechami, tworz�cymi we mgle k��by pary.
Nadzieja wielkiej rzezi �cisn�a Julianowi gard�o na kilka minut. Zsiad� z konia, zakasa�
r�kawy i zacz�� strzela�.
Na �wist pierwszej strza�y wszystkie jelenie obejrza�y si� razem. W jednolitej dot�d masie
potworzy�y si� luki, podnios�y si� g�osy pe�ne skarg i w stadzie powsta�o zamieszanie.
Brzeg doliny by� zbyt wysoko, �eby mog�y go przeskoczy�. Miota�y si� w pu�apce, szukaj�c
wyj�cia. Julian mierzy�, szy� strza�ami, strza�y lecia�y jak strugi ulewy. Oszala�e jelenie
bod�y si�, stawa�y d�ba, wskakiwa�y na siebie; cia�a ich i rogi utworzy�y szeroki pag�r, przewalaj�cy
si� z miejsca na miejsce. Nareszcie wszystkie pad�y. Le�a�y na piasku z o�linionymi
nozdrzami i powypuszczanymi wn�trzno�ciami. Niekt�re dysza�y jeszcze, ale falowanie
brzuch�w stopniowo s�ab�o. Potem znieruchomia�y.
Noc zapada�a. Za lasem niebo zwisa�o mi�dzy ga��mi, czerwone niby ogromna krwawa
p�achta.
Julian opar� si� o drzewo. Rozszerzonymi oczami obejmowa� potworn� rze�, nie pojmuj�c,
jak m�g� by� jej sprawc�. Po drugiej stronie doliny, na skraju lasu, spostrzeg� jelenia, �ani� i
jej ma�e.
Olbrzymi, czarny jele� mia� szesna�cie wie�c�w i bia�� brod�. �ania, jasna jak zesch�e li�cie,
skuba�a traw�, a nakrapiany jelonek nie wstrzymuj�c chodu matki ssa� wymi�. Kusza
warkn�a raz jeszcze. Jelonek pad� martwy. Wtedy matka patrz�c w niebo zarycza�a g��boko,
rozdzieraj�ca, po ludzku. Julian w ostatniej pasji powali� j� jednym ciosem w pier�.
Wielki jele� zobaczy� go i skoczy�. Julian pos�a� ostatni� strza��. Utkwi�a w �rodku czo�a.
Wielki jele� jakby nie poczu� rany. Sadz�c przez trupy zbli�a� si� wci��, �eby run�� na cofaj�cego
si� z niewypowiedzianym strachem Juliana i wypru� mu wn�trzno�ci. Naraz cudowne
zwierz� zatrzyma�o si�. Z oczami p�on�cymi, dostojne jak patriarcha i najwy�szy s�dzia,
przy wt�rze dzwonu, kt�ry odezwa� si� z oddali, powt�rzy�o trzy razy:
� �Przekl�ty, przekl�ty, przekl�ty! Nadejdzie dzie�, serce okrutne, w kt�rym zamordujesz
rodzonego ojca i rodzon� matk�.
Zgi�� kolana, zamkn�� spokojnie oczy i skona� Julian stan�� os�upia�y. P�niej przyt�oczy�o
go niespodziewane znu�enie. Niesmak i wielki smutek zaw�adn�y nim. Ukry� twarz w d�oniach
i zap�aka�. Otaczaj�ce pustkowie zdawa�o si� grozi� tajemniczym niebezpiecze�stwem.
Gnany strachem pop�dzi� przez pola, wybra� pierwsz� z brzegu �cie�k� i wkr�tce stan�� u
bram zamku.
Sp�dzi� bezsenn� noc. W dr��cym �wietle lampy wisz�cej nad pos�aniem jawi� mu si� ci�gle
wielki, czarny jele�. Wr�ba nie dawa�a mu spokoju. Stara� si� z ni� walczy�. �Nie, nie,
nie, nie mog� ich zabi�!" Potem my�la�: ,,Gdyby jednak ogarn�a mnie taka ch��?!" I ba� si�,
�eby diabe� mu jej nie zes�a�.
Zrozpaczona matka modli�a si� przez trzy miesi�ce u jego wezg�owia. Ojciec, wzdychaj�c
ci�ko, chodzi� tam i z powrotem po korytarzach. Wezwa� najznakomitszych znachor�w, kt�-
9
rzy przepisali wiele lekarstw. Niemoc Juliana, powiadali, spowodowa� z�owieszczy wiatr albo
mi�osne po��danie. Ale wszystkie pytania m�odzieniec zbywa� milczeniem i potrz�sa� przecz�co
g�ow�.
Si�y mu powraca�y; przechadza� si� po podw�rcu. Dobry ojciec i stary mnich podtrzymywali
go z obu stron.
Kiedy zupe�nie wyzdrowia�, poprzysi�g� sobie nigdy ju� nie wyruszy� na �owy.
Ojciec chc�c go uradowa� podarowa� mu wielki miecz sarace�ski, kt�ry wisia� na wysokim
filarze w sali rycerskiej. �eby go zdj��, trzeba by�o przystawi� drabin�. Julian wszed� na
ni�. Miecz, za ci�ki, wypad� mu z r�ki i spadaj�c otar� si� tak blisko o kasztelana, �e przeci��
mu opo�cz�. Julian my�l�c, �e zabi� ojca, zemdla�.
Od tego czasu ba� si� broni. Blad� na widok nagiego �elaza. Ta s�abo�� doprowadza�a rodzic�w
do rozpaczy.
Wreszcie stary mnich w imieniu Boga i honor przodk�w zakl�� go, �eby wr�ci� do �wicze�,
w kt�rych winien zaprawia� si� szlachcic. Giermkowie zabawiali si� co dzie� rzucaniem
oszczepu. Julian prze�cign�� ich bardzo pr�dko. Str�ca� szyjki butelek, �ama� kury na
wie�ach i o sto krok�w trafia� gwo�dzie, kt�rymi by�y nabite drzwi.
W pewien letni wiecz�r, kiedy mg�a zaciera wyra�ne kontury przedmiot�w, zobaczy� siedz�c
w altanie par� bia�ych skrzyde�, podlatuj�cych tu� nad �ywop�otem. Nie w�tpi�c, �e to
bocian, cisn�� oszczepem. Rozleg� si� rozdzieraj�cy krzyk.
By�a to matka. Czepiec, przybrany w d�ugie wst�gi, zawis� przybity do muru.
Julian uciek� z zamku i nigdy ju� nie wr�ci�.
10
II
Przysta� do napotkanej bandy poszukiwaczy przyg�d.
Pozna� g��d, pragnienie, robactwo i choroby. Przywyk� do zgie�ku potyczek i do widoku
konaj�cych. Ogorza� na wietrze. Pod ci�arem zbroi jego mi�nie nabra�y twardo�ci stali. A
�e g�rowa� nad innymi si��, by� odwa�ny, pow�ci�gliwy i przebieg�y, stan�� wkr�tce na czele
ca�ego oddzia�u. Szerokim ruchem miecza dawa� �o�nierzom znak do bitwy. Nocami, ko�ysany
huraganem, wdziera� si� po linach na mury fortec, p�omyki ognia greckiego liza�y mu pancerz,
z blank�w lecia�a strugami kipi�ca �ywica i roztopiony o��w. Czasami kamie� druzgota�
mu puklerz. Mosty prze�adowane lud�mi wali�y si� razem z nim. Tocz�c m�y�ca czekanem
uwalnia� si� od konnych napastnik�w. Wzywa� do walki ka�dego, kto odwa�y� si� stawi� mu
czo�o. Wiele razy my�lano, �e poleg�.
Poniewa� stawa� w obronie duchownych, wd�w, sierot, a zw�aszcza starc�w, zawsze wychodzi�
ca�o dzi�ki Boskiej opiece. Kiedy dostrzeg� z daleka cz�owieka pochylonego wiekiem,
wo�a� na�, �eby przyjrze� si� jego twarzy, tak jakby obawia� si� zabi� go przez pomy�k�.
Zbiegli niewolnicy, zbuntowani poddani, bastardzi bez mienia, wszyscy nieustraszeni zaci�gali
si� pod jego sztandary. Po nied�ugim czasie stworzy� w�asn� armi�. Ros�a. Sta� si�
s�awny. Zabiegano o jego wzgl�dy.
Wspomaga� po kolei delfina Francji i kr�la angielskiego, templariusz�w z Jerozolimy,
w�adc� Part�w, negusa Abisynii i cesarza Kalkuty. Podbi� Skandynaw�w pokrytych rybi�
�usk�, Murzyn�w zbrojnych w okr�g�e tarcze z hipopotamiej sk�ry, je�d��cych na rdzawych
os�ach, Indian koloru z�ota, wywijaj�cych ponad diademami szablami szerokimi i ja�niejszymi
od luster. Pokona� troglodyt�w i ludo�erc�w. Zwiedzi� kraje tak gor�ce, �e w�osy zapala�y
si� same od s�onecznego skwaru i gorza�y jak pochodnie, i kraje tak mro�ne, �e cia�o odrywa�o
si� od ko�ci i spada�o na ziemi�; kraje tak mgliste, �e ludzie, obok kt�rych przechodzi�,
wygl�dali jak widma.
Zagro�one w swoim istnieniu rzeczpospolite prosi�y Juliana o rad�. W rozmowach z ambasadorami
uzyskiwa� nadspodziewanie korzystne warunki. Je�li kt�ry� z monarch�w rz�dzi�
niesprawiedliwie, zjawia� si� nagle, aby udzieli� mu napomnienia. Dawa� wolno�� ludom.
Oswobadza� kr�lowe zamkni�te w wie�ach. On to, a nie kto inny, zabi� potwora z Mediolanu
i smoka z Oberbirbach.
Pewnego razu cesarz Okcytanii, podbiwszy muzu�man�w hiszpa�skich, z��czy� si� w konkubinacie
z siostr� kalifa Kordoby. Sp�odzi� z ni� c�rk�, kt�r� wychowa� po chrze�cija�sku.
Kalif, udaj�c, �e chce si� nawr�ci�, zjecha� w odwiedziny na czele du�ego zast�pu wojska.
Wybiwszy do nogi za�og� szwagra, uwi�zi� go w lochu pod fos� i obchodzi� si� z nim okrutnie,
aby wydrze� mu wszystkie skarby.
Julian przyszed� z pomoc�. Rozbi� wojska niewiernych, zabi� kalifa i uci�wszy mu g�ow�
wyrzuci� j� jak pi�k� za mury zamku. Potem, uwolniwszy cesarza, przywr�ci� mu tron w
obecno�ci ca�ego dworu.
11
Cesarz, wdzi�czny za przys�ug�, kaza� przynie�� kosze pe�ne srebra. Julian nie spojrza� na
nie. My�l�c, �e ��da wi�cej, ofiarowa� mu trzy czwarte swoich bogactw. Znowu spotka� si� z
odmow�. Do�o�y� wi�c p� kr�lestwa. Julian podzi�kowa� i nie przyj��. Cesarz o ma�o nie
rozp�aka� si� z �alu, bo ju� nie wiedzia�, w jaki spos�b ma okaza� wdzi�czno��. Nagle uderzy�
si� w czo�o i szepn�� co� jednemu z dworzan. Rozsun�y si� zas�ony i ukaza�o si� dziewcz�.
Ogromne, czarne oczy b�yszcza�y �agodnie jak przy�mione lampy. Wdzi�czny u�miech
rozchyla� wargi. Pukle w�os�w zaczepia�y o klejnoty, kt�rymi mia�a naszyt� rozchylon� szat�;
pod przejrzyst� tunik�, wzrok wyczuwa� j�drno�� jej cia�a. By�a pe�na czaru, pulchna, ale
gibka w pasie.
Juliana o�lepi�a mi�o�� tym silniej, �e do tej pory �y� wstrzemi�liwie.
Po�lubi� c�rk� cesarsk�, kt�ra otrzyma�a w wianie zamek po matce. Po sko�czonych uroczysto�ciach
weselnych rodzice rozstali si� z dzie�mi, czu�ym po�egnaniom nie by�o ko�ca.
Pa�ac z bia�ego marmuru, zbudowany w stylu maureta�skim, sta� na pag�rku w pomara�czowym
gaju. Ogr�d kwiatowy opada� tarasami a� do zatoki, gdzie r�owe muszle chrz�ci�y
pod stopami. Z drugiej strony las rozpo�ciera� si� jak wachlarz. Niebo by�o bez przerwy b��kitne,
a drzewa chwia�y si� to od powiewu, kt�ry przynosi�o morze, to zn�w pod wiatrem,
kt�ry nadlatywa� od g�r zamykaj�cych daleki widnokr�g.
W mrocznych salach b�yszcza�y inkrustacje. Wysokie kolumienki, cienkie jak trzciny,
podpiera�y kopulaste sklepienia, przybrane rze�bami na�laduj�cymi stalaktyty.
W salach szemra�y wodotryski, podw�rka by�y wy�o�one mozaik�, mury ozdobiono festonami;
architektura by�a tu wymy�lna i delikatna; wsz�dzie panowa�a taka cisza, �e s�ysza�o si�
szelest wst��ki lub echo westchnienia.
Julian porzuci� rzemios�o rycerskie. Spocz��, otoczony spokojnym ludem; co dzie� przeci�ga�
przed nim t�um, przykl�kaj�c i ca�uj�c mu r�ce, jak nakazywa� obyczaj wschodni.
Odziany w purpur� lubi� siadywa� oparty o framug� okna, wspominaj�c dawne �owy; wola�by
przebiega� pustyni�, goni�c za gazel� i strusiem; albo ukryty w bambusowym gaju czatowa�
na leoparda, b��dzi� po lasach pe�nych nosoro�c�w, wspina� si� na niezdobyte szczyty
g�r, sk�d mo�na �atwiej zabija� or�y, lub na lodowcach morskich walczy� z bia�ym nied�wiedziem.
Czasami we �nie widzia� si� w raju po�r�d zwierz�t, jak nasz praojciec Adam. Wyci�ga�
rami� i kaza� im umiera�. Albo te� sz�y pod jego okiem parami, wed�ug wzrostu, od s�oni i
lw�w do gronostaja i kaczki, jak w dniu, gdy wchodzi�y do arki Noego. Zaczajony w jaskini,
ciska� w nie oszczepem, nigdy nie chybiaj�c. Przychodzi�y inne; bez ko�ca; Julian budzi� si�,
rozgl�daj�c si� nieprzytomnie i dziko.
Zaprzyja�nieni ksi���ta zapraszali go na �owy. Odmawia� zawsze, wierz�c, �e taki akt ofiary
odwr�ci od niego nieszcz�cie; zdawa�o mu si�, i� los jego rodzic�w jest zwi�zany z �yciem
zwierz�t. Cierpia� te�, b�d�c z dala od ojca i matki, i ta druga t�sknota stawa�a si� nie do
zniesienia.
�eby go rozweseli�, �ona sprowadzi�a kuglarzy i tancerki. Noszono oboje w otwartej lektyce
po polach; innym razem, pochyleni nad brzegiem ��dki, przygl�dali si� rybom snuj�cym
si� w wodzie czystej jak niebo; czasem obsypywa�a mu twarz kwiatami lub przysiad�szy u
jego st�p gra�a na trzystrunowej mandolinie, a potem oplataj�c r�ce wok� jego ramienia,
pyta�a nie�mia�o:
� Co ci jest, drogi panie m�j?
Nie odpowiada� albo wybucha� szlochaniem; wreszcie pewnego dnia przyzna� si� do n�kaj�cej
go my�li.
Stara�a si� go przekona�, snuj�c prawid�owe rozumowanie: rodzice jego pewno ju� umarli;
a je�li mia�by ich kiedykolwiek ujrze�, to jakim sposobem i w jakim celu mia�by pope�ni�
tak� okropno��? Obawy nie mia�y wi�c podstaw i m�g� wr�ci� do �ow�w.
Julian u�miecha� si� s�uchaj�c jej s��w, ale nie m�g� zdoby� si� na zaspokojenie pragnie�.
12
Sierpniowego wieczoru byli razem w sypialni. Ona ju� zasypia�a, gdy nagle on, ukl�k�szy
do modlitwy, us�ysza� skomlenie lisa i lekkie kroki pod oknem. Zobaczy� w mroku jakby cienie
zwierz�t. Pokusa by�a zbyt silna. Zdj�� ko�czan ze �ciany.
Zdziwi�a si�.
� To dlatego, �eby ciebie us�ucha� � odpowiedzia�. � Wr�c� o wschodzie s�o�ca.
Zatrwo�y�a si� jednak, przeczuwszy jak�� straszn� przygod�.
Uspokoi� �on� i wyszed�, zdziwiony t� odmian� w jej usposobieniu.
W chwil� p�niej zjawi� si� pa� i oznajmi� przybycie dwojga nieznajomych, kt�rzy nie zastawszy
pana zamku, pragn�li niezw�ocznie widzie� si� z pani�. I zaraz do komnaty wszed�
stary cz�owiek i stara kobieta. Zgarbieni, zakurzeni, ubrani w grube suknie, oparci na kiju.
Nabrali �mia�o�ci o�wiadczywszy, �e przynosz� Julianowi wiadomo�� o rodzicach.
Nachyli�a si�, �eby wys�ucha�.
Porozumiawszy si� spojrzeniem, zapytali, czy Julian kocha ich jeszcze i czy ich wspomina.
� O tak! � odpowiedzia�a.
� A wi�c to my jeste�my rodzicami Juliana � rzekli i usiedli, bo byli bardzo zm�czeni.
M�oda pani chcia�a upewni� si�, czy rzeczywi�cie byli rodzicami jej m�a. Dali temu
�wiadectwo, opisuj�c znamiona, jakie mia� na ciele. Wsta�a wi�c z pos�ania, przywo�a�a pazia
i rozkaza�a poda� wieczerz�. Byli bardzo g�odni, ale nie mogli nic prze�kn��; widzia�a, spozieraj�c
ukradkiem, jak dr�a�y im ko�ciste r�ce, gdy podnosili kubki do ust.
Zadawali tysi�ce pyta� o syna. Odpowiada�a na ka�de, bacz�c, by nie zdradzi� ponurych
my�li, kt�re go n�ka�y.
Nie mog�c doczeka� si� powrotu Juliana opu�cili sw�j zamek; w�drowali ju� wiele lat,
kieruj�c si� niejasnymi wskaz�wkami i nie trac�c na chwil� nadziei. Trzeba by�o tyle pieni�dzy
na op�acenie przepraw na promie, pokoi w zajazdach, danin, kt�re udzielni ksi���ta nak�adali
na podr�nych, ��da� opryszk�w, �e dno ich kalety �wieci�o pustk� i ostatnio szli o
�ebranym chlebie. Ale to nie mia�o znaczenia, skoro za chwil� mieli u�ciska� syna. Uroda
jego �ony powi�ksza�a jeszcze ich rado��. Nie mogli jej si� nadziwi�. Wpatrywali si� w m�od�
kobiet� i ca�owali j� bez przerwy.
Zdziwi�y ich bogactwa pa�acu. Starzec rozejrzawszy si� po �cianach zapyta�, czemu wisz�
na nich tarcze herbowe cesarza Okcytanii.
� To by� m�j ojciec � odpowiedzia�a. Wtedy zadr�a�, wspomniawszy wr�b� Cygana; a
staruszka my�la�a o s�owach pustelnika. By�a pewna, �e doczesna s�awa jej syna jest tylko
jutrzenk� chwa�y wieczystej; i tak oboje siedzieli zadumani, w �wietle kandelabr�w, kt�re
pada�o na st�.
Musieli by� bardzo pi�kni w m�odo�ci. Matka mia�a jeszcze bujne w�osy, kt�rych pasma
delikatne i bia�e jak �nieg przys�ania�y policzki, a ojciec wysokim wzrostem i wspania�� brod�
przypomina� figur� ko�cieln�.
�ona Juliana prosi�a, aby nie czekali d�u�ej. Pomog�a im zdj�� szaty, u�o�y�a we w�asnym
�o�u i sama zamkn�a okno. Zasn�li. Dnia�o ju� na dworze i ptaki zaczyna�y �wiergota�.
Julian przeszed� park; krok jego by� czujny. Id�c, radowa� si� mi�kko�ci� trawy i spokojem,
jaki panowa� w powietrzu. Cienie drzew k�ad�y si� na mchu. Przystawa� w miejscach,
gdzie ksi�yc rzuca� jasne plamy na polan�, s�dz�c, �e ma przed sob� ka�u�� albo �e g�adka
tafla rozlewisk miesza si� z kolorem traw. Wsz�dzie panowa� g��boki spok�j i Julian nie dostrzeg�
�adnego ze zwierz�t, kt�re przed chwil� wa��sa�y si� w pobli�u zamku. B�r g�stnia�,
ciemno�ci stawa�y si� coraz g��bsze. Powia�o ciep�ym podmuchem, pe�nym osza�amiaj�cych
zapach�w. Potkn�� si� o stos zwi�d�ych li�ci i przystan�� wsparty o d�b, �eby chwil� wytchn��.
Dotar�szy znowu do skraju lasu, zobaczy�, jak wilk przemyka si� wzd�u� p�otu. Pos�a� za
nim strza��. Zwierz� zatrzyma�o si�, obejrza�o i pobieg�o dalej. Bieg�o truchtem, nie oddalaj�c
13
si� zbytnio od my�liwego, a kiedy Julian mierzy� w nie, rzuca�o si� do ucieczki. W ten spos�b
przebiegli bezkresn� r�wnin�, piaszczyste wzg�rza i stan�li na wzniesieniu g�ruj�cym nad
spor� po�aci� kraju.
W�r�d zrujnowanych, grobowc�w le�a�y p�askie g�azy. Julian potyka� si� o ko�ci umar�ych;
tu i tam stercza�y spr�chnia�e krzy�e, pochylone �a�o�nie. W szarawym mroku cmentarza
porusza�y si� cienie; wyros�y z nich hieny, przera�one i dygoc�ce. Dzwoni�c pazurami o
p�yty zbli�y�y si� do Juliana, obw�chiwa�y mu szaty, rozdziawia�y pyski i ukazywa�y dzi�s�a.
Doby� szabli. Rozpierzch�y si� jednocze�nie we wszystkich kierunkach i nie przerywaj�c
szybkiego i kulawego biegu znik�y w tumanie kurzu.
W godzin� potem natrafi� w w�wozie na rozszala�ego byka, kt�ry nastawi� rogi i grzeba� z
w�ciek�o�ci� piach. Julian wbi� mu pik� w gard�o. P�k�a, jak gdyby zwierz� by�o z br�zu; zamkn��
oczy czekaj�c na �mier�. Kiedy je otworzy�, byka ju� nie by�o.
Wtedy przyt�oczy� go wstyd. Wy�sza moc �ama�a jego si��. ale gdy chcia� zawr�ci� do
domu, znalaz� si� znowu w lesie. Przeszkadza�y mu pn�cze i kiedy rozcina� je szabl�, �asica
przemkn�a mu nagle mi�dzy nogami, pantera skoczy�a mu przez rami�, a w�� owin�� si�
doko�a jesionu.
W listowiu siedzia�a potworna kawka, wpatruj�c si� w Juliana: w wielu miejscach zaja�nia�y
w�r�d ga��zi �wiate�ka, tak jakby wszystkie gwiazdy z niebieskiego stropu spad�y do
lasu. By�y to oczy zwierz�t: dzikich kot�w, wiewi�rek, s�w, papug i ma�p. Julian godzi� w nie
strza�ami: pierzaste wi�z�y po�r�d li�ci i wygl�da�y jak bia�e motyle. Zacz�� rzuca� kamieniami;
kamienie spada�y na ziemi� o nic nie zawadzaj�c. Zacz�� z�orzeczy�, chcia� walczy�,
zion�� przekle�stwami, dusi�a go w�ciek�o��.
Pojawi�y si� wszystkie zwierz�ta, jakie kiedykolwiek tropi�, i zamkn�y go ciasnym kr�giem.
Jedne przysiad�y na zadzie, inne sta�y wyprostowane. Sta� po�rodku, zdr�twia�y z trwogi,
niezdolny do jakiegokolwiek poruszenia. Trzeba mu by�o nadludzkiego wysi�ku woli, �eby
post�pi� krok naprz�d: wtedy ptaki, kt�re siedzia�y na drzewach, rozwin�y skrzyd�a, a zwierz�ta,
co chodzi�y po ziemi, ruszy�y; towarzyszy�y mu wszystkie.
Na czele sz�y hieny, za nimi dzik i wilk. Z prawej strony byk ko�ysa� g�ow�; po lewej w��
czo�ga� si� w�r�d traw, a pantera, gn�c grzbiet w kab��k, posuwa�a si� w d�ugich, aksamitnych
susach. Stara� si� i�� jak najostro�niej � �eby ich nie rozdra�ni�; widzia�, jak z g��bi zaro�li
wy�ania�y si� lisy, �mije, szakale i nied�wiedzie.
Zacz�� biec. W�� sycza�, pyski cuchn�cych bestii ocieka�y �lin�. Dzik tr�ca� k�ami jego
nogi, wilk w�ochatym pyskiem ociera� mu si� o d�onie. Ma�py szczypa�y go, wykrzywiaj�c
mordy, �asica pl�ta�a si� pod stopami. Nied�wied� machni�ciem �apy zrzuci� mu czapk�,
pantera wyplu�a z pogard� strza��, kt�r� nios�a w pysku.
Szyderstwo przebija�o z podst�pnych ruch�w zwierz�t, patrzy�y na Juliana z ukosa, zdaj�c
si� obmy�la� zemst�; i oszo�omiony brz�czeniem owad�w, o�lepiony skrzyd�ami ptak�w,
dusz�c si� w�r�d gor�cych oddech�w, szed� jak �lepiec z r�kami wyci�gni�tymi, z przymkni�tymi
powiekami i nawet nie mia� si�y krzykn��: ��aski".
W dali rozleg�o si� pianie kura. Inne mu odpowiedzia�y. Wstawa� dzie� i za gajem pomara�cz
zobaczy� dach pa�acu. Odetchn�� z ulg� i spostrzeg�, �e tu�, tu� nad zbo�em podlatuj�
czerwone kuropatwy. Zdj�� p�aszcz i zarzuci� na nie jak siatk�. Kiedy go podni�s�, znalaz�
tylko jednego ptaka, od dawna zdech�ego i gnij�cego.
To rozczarowanie by�o sro�sze od poprzednich. Znowu schwyci�a go ��dza mordu. W braku
zwierz�t powyrzyna�by ch�tnie ludzi.
Wbieg� z tarasu na taras, uderzeniem pi�ci otworzy� drzwi, ale kiedy by� na schodach, obraz
umi�owanej �ony wzruszy� mu serce. Na pewno �pi jeszcze, zrobi jej niespodziank�.
Zdj�wszy sanda�y, obr�ci� cicho klucz i wszed�.
14
Oprawne w o��w szybki przyciemnia�y nik�y blask �witu. Julian zapl�ta� si� w ubranie, porzucone
na ziemi, tr�ci� kredens, na kt�rym sta�y jeszcze naczynia. �Pewno co� jad�a" � pomy�la�
i b��dz�c w ciemno�ciach, kt�re panowa�y w g��bi komnaty, znalaz� wreszcie �o�e.
Gdy opar� si� o brzeg, �eby poca�owa� �on�, i nachyli� si� nad poduszk�, gdzie spoczywa�a
zwykle jej g�owa, poczu� mu�ni�cie czyjej� brody. Cofn�� si�, my�l�c, �e straci� zmys�y. Po
chwili palce jego natrafi�y na d�ugie warkocze. �eby przekona� si� o pomy�ce, zacz�� wolno
przesuwa� d�o� po poduszce. Tym razem by�a to z pewno�ci� broda: m�czyzna! Jaki� m�czyzna
spa� z jego �on�!...
Skoczy� zadaj�c z niepohamowan� w�ciek�o�ci� razy sztyletem, tupa�, pieni� si� i wy� jak
dzikie zwierz�. Uspokoi� si� na chwil�. Ofiary z g��bokimi ranami w sercach nawet nie
drgn�y. S�ucha� ich r�wnomiernych rz�e� i w miar�, jak s�ab�y, inny g�os, towarzysz�cy im
od pocz�tku, zacz�� bra� g�r�: wo�anie pe�ne skargi, najpierw niepewne i przeci�gle, zbli�a�o
si�, nabiera�o si�y, nabrzmiewa�o, stawa�o si� bezlitosne; ogarni�ty niewypowiedzian� trwog�
pozna� ryk wielkiego, czarnego jelenia.
Kiedy si� obejrza�, zobaczy� w drzwiach �on� stoj�c� ze �wiat�em w r�ku i wzi�� j� za zjaw�.
Obudzi� j� ha�as. Jednym rzutem oka poj�a wszystko i przera�ona rzuci�a w ucieczce pochodni�.
Podni�s� j�. Zobaczy� przed sob� rodzic�w, le��cych na wznak, z ranami w piersiach;
twarze ich, pe�ne uroczystego spokoju, zdawa�y si� kry� wieczyst� tajemnic�.
Krew, ociekaj�ca z ich bladych cia�, zrosi�a po�ciel, rozla�a si� w ka�u�� na posadzce i
zbryzga�a krzy� z ko�ci s�oniowej, wisz�cy w alkowie. W tej chwili promie� s�o�ca pad� na
czerwony witra�, o�wietli� czerwone plamy, pomno�y� je i rozrzuci� po ca�ej komnacie.
Julian podszed� do dwojga umar�ych. Chcia� wm�wi� w siebie, uwierzy�, �e to tylko
okropne z�udzenie albo pomy�ka, �e istniej� czasami niewyt�umaczone podobie�stwa. Wreszcie,
lekko nachylony, zacz�� przygl�da� si� twarzy starca: mi�dzy nie domkni�tymi powiekami
spostrzeg� zgas�e �renice, kt�re sparzy�y go jak ogie�. Potem podszed� do pos�ania z
drugiej strony i utkwi� wzrok w kobiecie. Swe w�osy zas�ania�y jej twarz. Wsun�� r�k� pod
warkocze, podni�s� g�ow� matki wpatruj�c si� w ni� i tak j� podtrzymuj�c zesztywnia�ym
ramieniem, przybli�y� pochodni�. Krople �ciekaj�c z pos�ania spada�y wolno na posadzk�.
Pod wiecz�r stan�� przed �on�. G�osem innym ni� zwykle nakaza� jej przede wszystkim
milczenie, zabroni� jej zbli�a� si� do siebie, nawet patrze� jej nie by�o wolno, i pod gro�b�
wiecznego pot�pienia poleci� wype�ni� wszystkie rozkazy, kt�re s� nieodwo�alne.
Pogrzeb odb�dzie si� wed�ug wskaz�wek, kt�re napisa�, i zostawi� na kl�czniku w pokoju
umar�ych. Przekaza� jej pa�ac, lennik�w, wszystkie dobra, nie zatrzymuj�c nawet ubrania,
kt�re mia� na sobie, i sanda��w porzuconych na schodach. Ma podda� si� woli Bo�ej, kt�ra
sprowadzi�a t� zbrodni�, i modli� si� za jego dusz�, poniewa� �d tej chwili przesta� istnie�.
Umar�ych pochowano z przepychem w ko�ciele przy klasztorze odleg�ym o trzy dni drogi.
Z dala od wszystkich szed� za orszakiem mnich w opuszczonym kapturze i nikt nie �mia� do
niego przem�wi�. Podczas mszy le�a� krzy�em po�rodku kruchty z czo�em w pyle. Widziano,
�e odszed� po pogrzebie w kierunku g�r. Przystawa� na drodze, ogl�da� si� wiele razy, a�
wreszcie znik�.
15
III
Poszed� w �wiat o �ebraczym chlebie.
Wyci�ga� r�k� do je�d�c�w na drogach, zbli�a� si� na kl�czkach do �niwiarzy albo czeka�
pokornie przed ogrodzeniami wiejskich obej��, twarz mia� tak smutn�, �e nigdy nie odmawiano
mu ja�mu�ny.
�eby upokorzy� si� jeszcze bardziej, opowiada� swoje dzieje; wtedy wszyscy uciekali robi�c
znak krzy�a. W miasteczkach, kt�re ju� raz nawiedzi�, ludzie zamykali przed nim drzwi,
krzyczeli za nim obelgi, obrzucali go kamieniami. Najlito�ciwsi zostawiali na progu misk� i
zamykali okiennice, nie chc�c patrze� na, niego. Odtr�cony przez wszystkich, unika� ludzi,
jad� korzonki, ro�liny, opad�e owoce i �limaki, kt�re znajdowa� na piaszczystych brzegach.
Czasami zza zbocza wy�ania�y si� pomieszane i st�oczone dachy, kamienne iglice, mosty,
wie�e, krzy�uj�ce si� ciemne uliczki, z kt�rych unosi� si� i dociera� do jego uszu nieustanny
gwar.
Potrzeba zmieszania si� z lud�mi popycha�a go w kierunku miasta. Lecz obce twarze, ha�as
warsztat�w, oboj�tne s�owa mrozi�y mu serce. W dni �wi�teczne, kiedy lud ju� od �witu cieszy�
si� dzwonami katedry, przygl�da� si� mieszka�com. wychodz�cym z domostw, ta�com
na placach publicznych, strugom jab�ecznika tryskaj�cym na skrzy�owaniach ulic, kobiercom
z adamaszku roz�o�onym przed siedzibami ksi���t, a wieczorem stawa� przy okienkach
mieszka� parterowych, widzia� starc�w, jak zasiadali do d�ugich sto��w rodzinnych i sadzali
sobie ma�e dzieci na kolanach; wtedy dusi� go p�acz i wraca� na wie�.
Patrzy� z mi�o�ci� na �rebaki hasaj�ce po ��kach, ptaki w gniazdach, motyle odpoczywaj�ce
na kwiatach; ale kiedy si� zbli�a�, ucieka�y, kry�y si� przera�one, ulatywa�y, �piesz�c, ile
tylko mia�y si�.
Szuka� samotno�ci, ale wiatr szumia� mu w uszach jak rz�enie w agonii; opadaj�ce �zy rosy
przypomina�y mu inne, ci�kie krople. Ka�dego wieczoru s�o�ce rozlewa�o krew w�r�d
chmur: w snach ka�dej nocy powtarza�a si� jego zbrodnia. Zrobi� sobie w�osiennic� nabijan�
�elaznymi kolcami. Wdrapywa� si� kl�cz�c na ka�dy pag�rek z kaplic� na szczycie. Ale
straszne wspomnienie za�miewa�o bez lito�ci wspania�o�� o�tarzy, dr�czy�o go mimo umartwie�
i skruchy.
Nie buntowa� si� przeciw Bogu, co przecie� narzuci� mu ten czyn, ale rozpacza�, �e by� w
stanie go pope�ni�.
Czu� do siebie tak�, odraz�, �e nara�a� si� na najwi�ksze niebezpiecze�stwa my�l�c, i� w
ten spos�b zdo�a uwolni� si� na zawsze od siebie. Ratowa� paralityk�w z p�on�cych dom�w,
dzieci z g��bi przepa�ci. Przepa�� go wyrzuca�a, ogie� go szcz�dzi�. Czas nie koi� jego cierpie�.
Stawa�y si� nie do zniesienia. Postanowi� umrze�.
Pewnego dnia, gdy siedz�c nad �r�d�em pochyli� si�, aby zobaczy�, czy woda jest g��boka,
ujrza� naprzeciw starca wychud�ego, z bia�� brod�, o tak �a�osnym wygl�dzie, i� nie m�g�
powstrzyma� �ez. Tamten tak�e zap�aka�. Nie poznaj�c w�asnego odbicia, Julian przypomnia�
sobie niejasno, �e widzia� ju� kiedy� t� twarz. Krzykn��. To by� jego ojciec. I nie my�la� wi�cej
o samob�jstwie.
16
D�wigaj�c tak ci�ar wspomnienia przew�drowa� wiele kraj�w, a� przyby� nad brzeg rzeki,
gdzie porywisty nurt i mokrad�a, ci�gn�ce si� z obu stron, udaremnia�y przepraw�. Z dawien
dawna nikt nie �mia� kierowa� si� tym szlakiem.
W�r�d trzcin stercza� dzi�b starej �odzi, do po�owy osiad�ej w mule. Ogl�daj�c j� Julian
odkry� par� wiose� i przysz�a mu my�l, aby odda� �ycie s�u�bie dla bli�nich.
Najpierw zbudowa� na brzegu rodzaj drogi, kt�ra pozwoli�aby zej�� do przystani; przy
przesuwaniu olbrzymich g�az�w mia�d�y� sobie paznokcie, przenosi� wielkie kamienie, opieraj�c
je o brzuch, brn�c w �liskim b�ocie; cz�sto by� o krok od �mierci. Na koniec naprawi�
��d� szcz�tkami rozbitych statk�w oraz skleci� sobie lepiank� z gliny i pniak�w.
Kiedy rozesz�a si� wie�� o przewo�niku, nap�yn�li podr�ni. Wo�ali go z drugiego brzegu,
dawali znaki chustami; Julian po�piesznie wskakiwa� do �odzi. By�a bardzo ci�ka, prze�adowywano
j� baga�ami i ci�arami, nie m�wi�c ju� o jucznych zwierz�tach, kt�re wierzgaj�c ze
strachu, utrudnia�y poruszenia. Za t� prac� nie ��da� wynagrodzenia. Niekt�rzy dawali mu
resztki �ywno�ci, wyci�gni�te z dna work�w, albo star� odzie� tak zniszczon�, �e nikt ju� me
chcia� jej nosi�. Nieokrzesani rzucali przekle�stwa i g�o�no blu�nili.
Julian nie traci� spokoju. Odpowiadali obelgami.
B�ogos�awi� ich.
Ma�y st�, niewygodny sto�ek, pos�anie z suchych li�ci i trzy gliniane garnki stanowi�y ca�y
jego maj�tek. Dwie dziury w murze s�u�y�y za okna. Z jednej strony ja�owe roz�ogi i rozsiane
gdzieniegdzie blade stawy rozpo�ciera�y si� tak daleko, �e wzrok si� w nich gubi�. Ogromna
rzeka toczy�a przed chat� zielonawe wody. Na wiosn� zgni�e opary unosi�y si� z mokrej ziemi,
W czasie suszy porywisty wiatr podnosi� i p�dzi� tumany kurzu. Kurz przenika� wsz�dzie,
trzeszcza� mi�dzy z�bami i woda do picia robi�a si� b�otnista. P�niej przylatywa�y roje komar�w
tn�cych bezustannie, brz�cz�cych dniem i noc�. Potem chwyta�y srogie mrozy, nadaj�c
przedmiotom twardo�� granitu i wznieca�y nieposkromiony g��d potraw mi�snych.
By�y miesi�ce, w czasie kt�rych Julian nie widywa� nikogo. Cz�sto zamyka� oczy staraj�c
si� wr�ci� pami�ci� w lata m�odo�ci: jawi� mu si� dziedziniec zamkowy i charty przed gankiem,
s�u�ba w sali rycerskiej, a w altanie oplecionej winogradem jasnow�osy m�odzieniec
pomi�dzy starcem ubranym w futro i pani� w wysokim czepcu. Nagle stawa�y przed nim dwa
trupy. Rzuca� si� na pos�anie i powtarza� z p�aczem:
� Biedny ojcze! Biedna matko, biedna matko!
I zapada� w p�sen, podczas kt�rego dalej nawiedza�y go �a�obne zjawy.
Pewnej nocy wyda�o mu si� we �nie, �e s�yszy wo�anie. Nat�y� ucha, ale uchwyci� tylko
szum fal.
Ale ten sam g�os powt�rzy�:
� Julianie!
Wo�ano z drugiego brzegu i to wydawa�o mu si� niezwyk�e z powodu szeroko�ci rzeki.
Kto� krzykn�� po raz trzeci:
� Julianie!
Tym razem g�os by� wysoki i dono�ny, brzmia� jak dzwon ko�cielny. Zapaliwszy latarni�
wyszed� z lepianki. Rozszala�y huragan w�ada� noc�. Panowa�y g��bokie ciemno�ci, przedarte
w kilku miejscach bia�ym b�yskiem spi�trzonych fal. Po chwili wahania Julian odwi�za� lin�.
Wody uspokoi�y si� natychmiast i ��d� �lizgaj�c si� stukn�a o drugi brzeg, na kt�rym czeka�
jaki� cz�owiek.
By� spowity w �achmany, mia� twarz podobn� do gipsowej maski i oczy czerwie�sze ni�
rozpalone w�gle. Przysun�wszy latarni�, Julian zobaczy�, �e cia�o n�dzarza pokrywa ohydny
tr�d, a jednak ca�a posta� mia�a w sobie co� z majestatu kr�lewskiego.
Gdy usiad�, ��d� zanurzy�a si� bardzo g��boko, jakby przygnieciona wielkim ci�arem.
Wstrz�s przywr�ci� jej w�a�ciwe po�o�enie i Julian zacz�� wios�owa�. Nachyla� cia�o, pr�y�
ramiona i wyginaj�c w ty� nogi przechyla� si�, skr�caj�c w pasie, dla nabrania nowego zama-
17
chu. Grad ch�osta� mu r�ce, deszcz �cieka� po plecach, wicher zapiera� dech; zatrzyma� si�.
Wtedy ��d� zboczy�a z drogi. Ale rozumiej�c, �e idzie tu o spraw� wielkiej wagi, o rozkaz,
kt�rego s�ucha� nale�y, chwyci� wios�a i �oskot dulek przerywa� wycie burzy. Latarka p�on�a
na przodzie. Nocne ptaki w locie przes�ania�y j� co chwila. Widzia� wci�� �renice tr�dowatego,
kt�ry sta� w tyle, nieruchomy jak kolumna. I to trwa�o d�ugo, bardzo d�ugo.
Kiedy dotarli do lepianki, Julian zawar� drzwi; tr�dowaty przysiad� na sto�ku. Ca�un, kt�rym
si� okrywa�, zsun�� mu si� a� do bioder. Ramiona, piersi, chude r�ce gin�y pod p�atami
�uszcz�cych si� krost. G��bokie bruzdy przeora�y mu czo�o. Zamiast nosa mia� dziur�, jak
szkielet. Z sinych warg wydobywa� si� oddech g�sty jak mg�a i wstr�tny.
� Je�� � powiedzia�.
Julian odda� mu wszystko, co posiada�: po�e� zje�cza�ej s�oniny i sk�rki czarnego chleba.
Kiedy je po�ar� � na stole, misce i trzonku no�a zosta�y takie same plamy, jakie mia� na
ciele. Wtedy odezwa� si� znowu:
� Pi�!
Julian poszuka� dzbana. Kiedy wzi�� go do r�ki, rozszed� si� zapach, kt�ry uradowa� mu
serce. Wino! Co za odkrycie! Ale tr�dowaty wyci�gn�� r�k� i duszkiem, wychyli� wszystko.
Potem powiedzia�:
� Zimno mi!
Julian zapali� �wieczk� p�k suszonych paproci i po�o�y� go na �rodku izby. Tr�dowaty
podszed�, �eby si� ogrza�, i przykucn�wszy dr�a� ca�y, s�ab�.; oczy przesta�y mu b�yszcze�, z
wrzod�w pociek�o i ledwie dos�yszalnym, g�osem szepn��:
� Gdzie ��ko?
Julian pom�g� mu bez s�owa dowlec si� do pos�ania, u�o�y� i okry� �aglem.
Tr�dowaty j�cza�. K�ciki ust podnios�y si� i ods�oni�y z�by, szybki i charcz�cy oddech
podrzuca� mu piersi, a gdy wypuszcza� powietrze, brzuch zapada� mu si� a� do kr�gos�upa.
Wreszcie zamkn�� oczy...
� Tak jakbym l�d mi�� w ko�ciach, chod� do mnie...
I Julian, unosz�c pos�usznie �agla, po�o�y� si� na suchych li�ciach tu� przy nim, przy jego
boku.
Tr�dowaty obr�ci� g�ow�.
� Rozbierz si�. Chc� mie� ciep�o twojego cia�a. Julian zrzuci� odzie� i nagi, jak w dniu narodzin,
zn�w u�o�y� si� na pos�aniu. Czu� przy l�d�wiach cia�o tr�dowatego, zimniejsze ni�
w�� i chropowate jak pilnik.
Stara� si� doda� mu otuchy, ale tr�dowaty powiedzia� dysz�c:
� O, umr� na pewno!... Przysu� si� wi�cej, ogrzej mnie! Nie, nie r�kami, ca�ym cia�em.
Julian rozpostar� si� na nim, otuli� go sob�, jak m�g�, i tak le�eli z ustami na ustach, z piersi�
na piersi.
Wtedy tr�dowaty przycisn�� go do siebie; oczy jego rozb�ys�y �wiat�o�ci� gwiazd; w�osy
wyd�u�y�y si� jak promienie s�o�ca; ob�ok kadzid�a kr��y� nad ogniskiem, fale �piewa�y.
Rozkosz tryskaj�ca jak z rogu obfito�ci i rado�� nadludzka zala�y jak pow�d� dusz� omdla�ego
Juliana. A ten, kt�rego ramiona wci�� go obejmowa�y, r�s�, r�s�, g�ow� i stopami dotyka�
ju� przeciwleg�ych �cian lepianki.
Dach ulecia� i rozpostar� si� firmament. Julian wst�powa� w b��kitne przestrzenie, wpatrzony
w oblicze Pana Naszego Jezusa, kt�ry unosi� go do nieba.
I tu si� ko�czy legenda o �wi�tym Julianie Szpitalniku, opowiedziana prawie tak, jak ja
widzia�em na witra�u ko�cio�a w moich stronach rodzinnych.