3515

Szczegóły
Tytuł 3515
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

3515 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 3515 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

3515 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

DAWID GEMMEL WYLANDER SCAN-DAL Prolog Potw�r patrzy� z cienia, jak uzbrojeni ludzie, nios�c pochodnie, weszli w ciemno�ci g�ry. Cofa� si� przed nadchodz�cymi, chowaj�c cielsko za kr�giem �wiat�a. Ludzie dotarli do wykutej w skale komnaty i wetkn�li �uczywa w zardzewia�e �elazne kaga�ce na granitowych �cianach. W �rodku dwudziestoosobowej grupy szed� m�� w zbroi z br�zu, l�ni�cej w blasku pochodni i zdaj�cej si� jarzy� �ywym p�omieniem. Zdj�� skrzydlaty he�m, a dwaj cz�onkowie �wity ustawili przed nim drewnian� ram�. Wojownik umie�ci� he�m na jej czubku i rozpi�� napier�nik. By� m�czyzn� w podesz�ym wieku, ale wci�� silnym - o przerzedzonych w�osach i oczach zmru�onych w migotliwym �wietle. Poda� gruby napier�nik dworzaninowi, kt�ry zawiesi� pancerz na ramie i ponownie zapi�� sprz�czki. - Jeste� pewny, �e ten plan si� powiedzie, m�j panie? - spyta� chudy starzec w niebieskiej szacie. - Tak pewny jak niczego innego, Derianie. Miewam ten sen ju� od roku i wierz� we�. - Zbroja ma tak wielkie znaczenie dla Drenaj�w... - Dlatego znalaz�a si� tutaj. - Czy nie m�g�by� - nawet teraz - rozwa�y� rzecz ponownie? Niallad jest m�ody i m�g�by zaczeka� jeszcze co najmniej dwa lata. Wci�� jeste� silny, m�j panie. - Moje oczy s�abn�, Derianie. Niebawem b�d� �lepy. S�dzisz, �e to mi�a perspektywa dla kr�la znanego ze zr�czno�ci w boju? - Nie chc� ci� utraci�, m�j panie - rzek� Derian. - Mo�e jestem zuchwa�y, ale tw�j syn... - Znam jego s�abe strony - warkn�� Kr�l - tak samo jak jego przysz�o��. Stajemy w obliczu kresu wszystkiego, o co walczyli�my. Nie teraz... nie za pi�� lat. Jednak wkr�tce nadejd� krwawe dni, a wtedy Drenajowie musz� mie� jak�� nadziej�. A t� nadziej� b�dzie Zbroja. - Panie m�j, przecie� ona nie jest magiczna. Ty by�e� jej magi�. Ona to tylko metal, kt�ry zechcia�e� nosi�. Mog�a by� ze srebra, z�ota czy sk�ry. To Kr�l Orien stworzy� Drenaj�w. A teraz nas opuszczasz. Kr�l, odziany w br�zow� tunik� z jeleniej sk�ry, po�o�y� d�onie na ramionach doradcy. - W ostatnich latach mia�em wiele k�opot�w, ale zawsze mog�em polega� na twoich dobrych radach. Ufam ci, Derianie, i wiem, �e zajmiesz si� Nialladem i pokierujesz nim, najlepiej jak potrafisz. Kiedy jednak nadejd� krwawe dni, nie zdo�a skorzysta� z twoich rad. Zaprawd�, czarno widz� nasz� przysz�o��: straszliw� armi� atakuj�c� drenajski lud, nasze wojska rozbite lub w odwrocie - i widz� t� Zbroj� l�ni�c� jak pochodnia, przyci�gaj�c� ludzi, daj�c� im wiar�. - A czy widzisz zwyci�stwo, m�j panie? - Zwyci�stwo dla jednych. �mier� dla innych. - A je�li ta wizja nie jest prawdziwa? Je�eli to tylko podst�p uknuty przez Ducha Chaosu? - Sp�jrz na Zbroj�, Derianie - rzek� Orien, prowadz�c go do stojaka. Pancerz nadal l�ni� w �wietle pochodni, lecz teraz przybra� jaki� eteryczny, przedziwny wygl�d. - Wyci�gnij r�k� i dotknij jej - rozkaza� Kr�l. Kiedy Derian zrobi� to, jego d�o� przesz�a na wylot przez Zbroj�. Cofn�� si� jak u��dlony. - C� z ni� uczyni�e�, panie? - Nic, zaczyna si� spe�nia� sen. Tylko Wybrany mo�e dotkn�� Zbroi. - Czy kto� mo�e z�ama� zakl�cie i ukra�� Zbroj�? - Zaiste, mo�e, Derianie. Spojrzyj jednak za kr�g �wiat�a. Doradca odwr�ci� si� i ujrza� tuziny oczu spogl�daj�ce na niego z ciemno�ci. Cofn�� si� o krok. - Bogowie! C� to takiego? - Pono� kiedy� by�y lud�mi. Jednak plemiona zamieszkuj�ce t� okolic� opowiadaj� o strumieniu, kt�ry czernieje w lecie. Nadal p�ynie w nim woda, lecz wypita przez ci�arn� kobiet� staje si� trucizn� deformuj�c� dzieci� w �onie. Nadirowie zostawiaj� te dzieci w g�rach, �eby umar�y... lecz najwidoczniej nie wszystkie gin�. Derian porwa� pochodni� z kaga�ca i ruszy� do przodu, ale Kr�l powstrzyma� go. - Nie patrz, przyjacielu, gdy� ten widok prze�ladowa�by ci� po kres twoich dni. Wierz mi, s� niezwykle gro�ne. Trzeba by znacznej si�y, �eby zdoby� t� pieczar�, a je�li kto� inny pr�cz Wybranego spr�buje zabra� Zbroj�, zostanie rozdarty na strz�py przez bestie zamieszkuj�ce ciemno�ci. - A co ty teraz poczniesz, m�j panie? - Po�egnam si�. - Dok�d pod��ysz? - Tam, gdzie nikt nie pozna we mnie Kr�la. Ze �zami w oczach Derian pad� na kolana przed Orienem, lecz Kr�l podni�s� go z ziemi. - Zapomnijmy o hierarchii, stary przyjacielu. Rozsta�my si� jak towarzysze. Obj�li si�. ROZDZIA� l Zacz�li torturowa� kap�ana, kiedy obcy wyszed� z cienia drzew. - Ukradli�cie mi konia - rzek� spokojnie. Bandyci b�yskawicznie odwr�cili si� do nadchodz�cego. Za ich plecami m�ody kap�an bezw�adnie zwis� na p�taj�cych go sznurach i uni�s� g�ow�, by zerkn�� podbitymi oczami na przybysza. M�czyzna by� wysoki, barczysty, okryty czarnym sk�rzanym p�aszczem. - Gdzie m�j ko�? - zapyta�. - Kto to wie? Ko� to ko�, a w�a�cicielem jest ten, kto go dosiada - odpar� Dectas. W pierwszej chwili, s�ysz�c g�os nieznajomego, poczu� dreszcz strachu, spodziewaj�c si� ujrze� kilku otaczaj�cych ich zbrojnych. Jednak teraz, spojrzawszy na pogr��aj�ce si� w mroku drzewa, wiedzia�, �e ten cz�owiek jest sam. Samotny i scalony. Z kap�ana nie mieli wielkiego po�ytku, bo zaciska� z�by z b�lu i nie przeklina� ich ani nie b�aga�. Natomiast ten b�dzie d�ugo w noc wy�piewywa� sw�j b�l. - Przyprowad�cie konia - powiedzia� m�czyzna lekko znudzonym g�osem. - Bra� go! - rozkaza� Dectas i miecze za�wiszcza�y w powietrzu, gdy ca�a pi�tka run�a do ataku. Przybysz szybko zarzuci� opo�cz� na jedno rami� i podni�s� r�k�. Czarny be�t przeszy� pier� najbli�szego napastnika, drugi wbi� si� w brzuch kr�pego wojownika z uniesionym mieczem. Obcy upu�ci� ma�� podw�jn� kusz� i zr�cznie odskoczy�. Pierwszy napastnik nie �y�, a drugi kl�cza�, trzymaj�c si� za brzuch. Przybysz rozwi�za� rzemie� przytrzymuj�cy p�aszcz, pozwalaj�c mu opa�� na ziemi�. Z bli�niaczych pochew wyj�� dwa no�e O czarnych klingach. - Przyprowad�cie konia! - rozkaza�. Pozostali dwaj zawahali si�, zerkaj�c na Dectasa. Czarne ostrza �wisn�y w powietrzu i obaj padli, nie wydawszy nawet j�ku. Dectas zosta� sam. - Mo�esz wzi�� swego konia - powiedzia�, przygryzaj�c warg� i cofaj�c si� w stron� drzew. M�czyzna potrz�sn�� g�ow�, - Za p�no - odpar� �agodnie. Dectas odwr�ci� si� i pomkn�� w kierunku drzew, lecz silne uderzenie w plecy pozbawi�o go r�wnowagi i rzuci�o twarz� na ziemi�. Podpar�szy si� r�kami, usi�owa� wsta�. Czy�by ten przybysz cisn�� w niego kamieniem? Ogarni�ty nag�� s�abo�ci�, osun�� si� na ziemi�... mi�kk� jak puchowe �o�e i pachn�c� s�odko jak lawenda. Konwulsyjnie drgn�� nog�. Przyby�y podni�s� p�aszcz i otrzepa� go z kurzu, po czym �ponownie zawi�za� rzemie� na ramieniu. Potem odzyska� swoje �trzy no�e, ocieraj�c je o szaty zabitych. Na ostatku zabra� oba be�ty, dobiwszy rannego szybkim ci�ciem w gard�o. Podni�s� ikusz� i sprawdzi�, czy ziemia nie zablokowa�a jej mechanizmu, aanim przypi�� j� z powrotem do szerokiego pasa. Nie ogl�daj�c ,si� za siebie, ruszy� w kierunku koni. - Czekaj! - zawo�a� kap�an. - Uwolnij mnie. Prosz�! M�czyzna odwr�ci� si�. - Dlaczego? - spyta�. Tak oboj�tnie zada� to pytanie, �e kap�an przez chwil� nie potrafi� znale�� na nie odpowiedzi. - Umr�, je�li mnie tak zostawisz - rzek� w ko�cu. - To nie jest wystarczaj�cy pow�d - powiedzia� m�czyz-oia, wzruszywszy ramionami. Podszed� do koni, znalaz� swego wierzchowca i przekona� si�, �e jego siod�o i juki pozosta�y nietkni�te. Zadowolony, odwi�za� konia i wr�ci� na polank�. Przez chwil� spogl�da� na kap�ana, a potem cicho zakl�� i przeci�� mu wi�zy. Uwolniony osun�� si� w jego ramiona. By� ci�ko pobity i mia� poci�t� pier�; sk�ra wisia�a na niej w�skimi paskami, a b��kitna szata by�a poplamiona krwi�. Wojownik przetoczy� kap�ana na plecy, rozerwa� mu tog�, a potem poszed� do konia i wr�ci� ze sk�rzanym buk�akiem. Odkr�ciwszy zakr�tk�, pola� rany wod�. Kap�an wi� si�, ale nawet nie j�kn��. Wojownik wprawnie umie�ci� paski sk�ry na miejscu. - Nie ruszaj si� przez chwil� - poleci�. Z ma�ych juk�w przy siodle wyj�� ig�� z nitk�, po czym zr�cznie pozszywa� rozci�cia. - Musz� rozpali� ognisko! - rzek�. - Nic nie widz� w tym przekl�tym mroku! Gdy zap�on�� ogie�, kap�an obserwowa� krz�taj�cego si� wojownika. Ten mru�y� oczy w skupieniu, lecz kap�an zauwa�y�, �e by�y nadzwyczaj ciemne, br�zowe jak sobolowe futro, z migocz�cymi z�otymi plamkami. By� nie ogolony, a szczecina na jego brodzie by�a usiana siwizn�. Potem kap�an zasn��... Kiedy si� zbudzi�, j�kn�� g�o�no, gdy b�l ran j�� k�sa� go jak warcz�cy pies. Usiad�, krzywi�c si�, czu� bowiem ka�dy szew na piersi. Jego szaty znikn�y, a obok ujrza� rzeczy najwidoczniej zdj�te z zabitych, poniewa� le��c� w�r�d nich bluz� znaczy�y brunatne plamy krwi. Wojownik pakowa� juki i troczy� koc do siod�a. - Gdzie moje szaty? - spyta� kap�an. - Spali�em je. - Jak �mia�e�! To by� �wi�ty str�j. - To tylko zwyk�a niebieska bawe�na. Mo�esz znale�� inny w ka�dym mie�cie czy wiosce. - Wojownik wr�ci� do kap�ana i przysiad� obok niego. - Przez dwie godziny �ata�em twoje mi�kkie cia�o, kap�anie. By�bym rad, gdyby� pozwoli� mu po�y� przez kilka dni, zanim rzucisz si� w ogie� m�cze�stwa. W ca�ym kraju twoi bracia s� paleni, wieszani lub �wiartowani. A wszystko dlatego, �e brak im odwagi, by zrzuci� te przekl�te szaty. - Nie b�dziemy si� kry� - broni� si� kap�an. - A zatem umrzecie. - Czy to takie straszne? - Nie wiem, kap�anie - ty mi powiedz. Zesz�ego wieczoru .by�e� tego bliski. - Jednak pojawi�e� si� ty. - Szuka�em swojego konia. Nie nadawaj temu nadmiernego znaczenia. - Czy w dzisiejszych czasach ko� jest wi�cej wart od cz�owieka? - Zawsze tak by�o, kap�anie. - Nie dla mnie. - Zatem gdybym to ja by� przywi�zany do drzewa, ocali�by� mnie? - Pr�bowa�bym. - I obaj byliby�my martwi. A tak, ty �yjesz, a ja - co wa�niejsze - odzyska�em konia. - Znajd� moje szaty. - Nie w�tpi� w to. A teraz musz� rusza�. Je�li chcesz jecha� ze mn�, bardzo prosz�. - Nie s�dz�, bym mia� ochot�. Wojownik wzruszy� ramionami i wsta�. - W takim razie �egnaj. - Czekaj! - rzek� kap�an, z trudem podnosz�c si� z ziemi. - - Nie chcia�em by� niewdzi�czny i z ca�ego serca dzi�kuj� ci Za pomoc. Po prostu jad�c z tob�, narazi�bym ci� na niebezpiecze�stwo. - To niezwykle uprzejmie z twojej strony - odrzek� m�czyzna. - Jak chcesz. Podszed� do konia, podci�gn�� popr�g i wskoczy� w siod�o, zagarn�wszy po�y p�aszcza. - Jestem Dardalion - zawo�a� kap�an. Wojownik pochyli� si� nad ��kiem siod�a. - A ja jestem Waylander - rzek�. Kap�an drgn��, jak uderzony w twarz. - Widz�, �e s�ysza�e� o mnie. - Nie s�ysza�em niczego dobrego. - A wi�c s�ysza�e� tylko prawd�. �egnaj. - Zaczekaj! Pojad� z tob�. Waylander �ci�gn�� wodze. - A co z niebezpiecze�stwem? - zapyta�. - Tylko wagryjscy naje�d�cy chc� mojej �mierci, ale przynajmniej mam paru przyjaci� - czego nie mo�na powiedzie� o Waylanderze Zab�jcy. Po�owa �wiata zap�aci�aby, �eby naplu� na tw�j gr�b. - Zawsze przyjemnie by� docenianym - rzek� Waylander. - A teraz, Dardalionie, je�li jedziesz ze mn�, to w�� te szaty, bo musimy rusza�. Dardalion kl�kn�� obok ubra� i si�gn�� po we�nian� koszul�, lecz gdy wzi�� j� w palce, wzdrygn�� si� i krew odp�yn�a mu z twarzy. Waylander ze�lizgn�� si� z siod�a i podszed� do kap�ana. - Dokuczaj� ci rany? - zapyta�. Dardalion potrz�sn�� g�ow�, a kiedy spojrza� na Waylandera, ten ze zdziwieniem ujrza� w jego oczach �zy. Zdumia�o to wojownika, widzia� bowiem, jak ten m�czyzna dzielnie znosi� tortury. A teraz p�aka� jak dziecko, cho� nikt go nie m�czy�. Dardalion g��boko wci�gn�� powietrze. - Nie mog� nosi� tych ubra�. - Nie s� przecie� zawszone i wyczy�ci�em je z krwi. - Wi��� si� z nimi wspomnienia, Waylanderze... okropne wspomnienia... gwa�t�w, morderstw, nieopisanych potworno�ci. Samo ich dotkni�cie wprawia mnie w przygn�bienie... nie mog� ich nosi�. - A zatem jeste� mistykiem? - Tak. Mistykiem. Dardalion zn�w usiad� na kocu, dr��c w porannym s�o�cu. Waylander poskroba� si� po podbr�dku i wr�ci� do konia, po czym wydoby� z juk�w zapasow� koszul�, sk�rznie i par� mokasyn�w. - S� czyste, kap�anie. Jednak zwi�zane z nimi wspomnienia mog� okaza� si� r�wnie bolesne - rzek�, rzucaj�c rzeczy Dar-dalionowi. M�ody kap�an z wahaniem si�gn�� po we�nian� koszul�. Gdy jej dotkn��, nie poczu� z�a, tylko przesz�a go fala b�lu podszytego niepokojem. Zamkn�� oczy i uspokoi� umys�, a potem podni�s� g�ow� i u�miechn�� si�. - Dzi�kuj�, Waylanderze. Te mog� nosi�. Ich oczy spotka�y si� i wojownik odpowiedzia� krzywym u�mieszkiem. - - Teraz pewnie znasz ju� wszystkie moje sekrety? - Nie. Tylko b�l. - B�l jest rzecz� wzgl�dn�. Przez ca�y ranek jechali przez doliny i pag�rki rozdzierane szponami wojny. Na wschodzie s�upy dymu unosi�y si� spiralami i ��czy�y z chmurami. P�on�y miasta, dusze odchodzi�y w Ot-rch�a�. Wsz�dzie wok�, na polach i w lasach, le�a�y porozrzucane trupy, wiele obdartych ju� ze zbroi i or�a, a w g�rze kr��y�y ;'stada czarnoskrzyd�ych wron, po��dliwym okiem mierz�c �yzn� ziemi� w dole. �mier� zbiera�a obfite �niwo. W ka�dej dolinie napotykali spalone wioski i na twarzy Dardaliona zago�ci�a udr�ka. Waylander ignorowa� �lady wojny, tylko jecha� ostro�nie, wci�� przystaj�c, by obejrze� si� za siebie, -i czujnie spogl�daj�c na odleg�e wzg�rza na po�udniu. - Jeste� tropiony? - spyta� Dardalion. - Zawsze - pad�a ponura odpowied�. Dardalion ostatni raz jecha� konno pi�� lat temu, kiedy opu�ci� ojcowski dom na szczycie urwiska, �eby uda� si� do odleg�ej O pi�� mil �wi�tyni w Sardii. Teraz, czuj�c narastaj�cy b�l ran I dr�twienie n�g �ciskaj�cych ko�skie boki, zmaga� si� z cierpieniem. Zmuszaj�c umys� do koncentracji, skupi� wzrok na jad�15 cym przed nim wojowniku i dostrzeg� swobod�, z jak� ten siedzia� w siodle, oraz to, �e trzyma� wodze w lewej r�ce, prawej nigdy nie odsuwaj�c od czarnego pasa obwieszonego �mierciono�n� broni�. Przez jaki� czas, gdy droga by�a szersza, jechali rami� w rami� i kap�an spogl�da� na twarz wojownika. By�a wyrazista i w pewien spos�b urodziwa, lecz o pos�pnie zaci�ni�tych ustach, a oczach twardych i przenikliwych. Pod p�aszczem wojownik nosi� sk�rzany kubrak, a na nim kr�tk� kolczug�, pokryt� licznymi �ladami ci�� i uderze� oraz starannie naprawionych rozdar�. - D�ugo �yjesz za pan brat z wojn�? - spyta� Dardalion. - Zbyt d�ugo - odpar� Waylander, zn�w przystaj�c, by spojrze� na szlak. - Wspomnia�e� o �mierci kap�an�w i powiedzia�e�, �e umarli, poniewa� nie mieli odwagi, by zdj�� swoje szaty. Co mia�e� na my�li? - Czy to nie oczywiste? - Wydaje si�, �e �mier� za w�asne przekonania jest aktem najwi�kszej odwagi - stwierdzi� kap�an. Waylander za�mia� si�. - Odwagi? �mier� nie wymaga odwagi. Jednak potrzeba jej, aby �y�. - Jeste� dziwnym cz�owiekiem. Nie obawiasz si� �mierci? - Obawiam si� wszystkiego, kap�anie - wszystkiego, co chodzi, pe�za czy lata. Ale zostawmy t� rozmow� na wieczorne ognisko. Musz� pomy�le�. Wjecha� pierwszy w niewielki zagajnik, gdzie - znalaz�szy polank� skryt� w dolince przy spokojnie p�yn�cym strumyku - zsiad� z konia i rozlu�ni� mu popr�g. Wierzchowiec rwa� si� do wodopoju, lecz Waylander wpierw powoli oprowadzi� go wko�o, daj�c mu och�on�� po d�ugiej je�dzie. Potem rozsiod�a� konia i nakarmi� go obrokiem z sakwy przywi�zanej do ��ku. Oporz�dziwszy konie, Waylander rozpali� ognisko, otoczy� je kr�giem kamieni i roz�o�y� koc w jego pobli�u. Spo�y� posi�ek z�o�ony z zimnego mi�siwa - z kt�rego Dardalion zrezygnowa� - i suszonych jab�ek, a nast�pnie zaj�� si� swoj� broni�. Trzy no�e tkwi�ce u pasa naostrzy� ma�� ose�k�. Kr�tk� podw�jn� kusz� rozebra� i wyczy�ci�. - Ciekawa bro� - zauwa�y� Dardalion. - Tak, zrobiona na zam�wienie w Yentrii. Bywa niezwykle u�yteczna; wypuszcza dwa be�ty i jest skuteczna na odleg�o�� do dwudziestu st�p. - A wi�c musisz podchodzi� blisko swoich ofiar. Pos�pne oczy Waylandera napotka�y spojrzenie towarzysza. - Nie pr�buj mnie os�dza�, kap�anie. - To tylko lu�na uwaga. W jaki spos�b straci�e� konia? - By�em z kobiet�. - Rozumiem. Waylander u�miechn�� si�. - O bogowie, m�ody cz�owiek przybieraj�cy pompatyczn� min� zawsze wygl�da �miesznie. Nigdy nie mia�e� kobiety? - Nie. I od pi�ciu lat nie jad�em mi�sa. Ani nie kosztowa�em trunk�w. - �ywot nudny, lecz szcz�liwy - zauwa�y� wojownik. - M�j �ywot wcale nie by� nudny. �ycie to co� wi�cej ni� zaspokajanie cielesnych potrzeb. - Tego jestem pewien. Mimo to nie zaszkodzi zaspokoi� je od czasu do czasu. Dardalion nie odpowiedzia�. Jaki sens wyja�nia� wojownikowi harmoni� �ycia sp�dzanego na wzmacnianiu si�y ducha? Rado�� szybowania ze s�oneczn� bryz�, bezciele�nie i swobodnie, podr�owania do odleg�ych s�o�c i ogl�dania narodzin nowych gwiazd? Skok�w przez mgliste korytarze czasu? - O czym my�lisz? - spyta� Waylander. - Zastanawiam si�, dlaczego spali�e� moje szaty - odpar� Dardalion, nagle u�wiadamiaj�c sobie, �e to pytanie dr�czy�o go przez ca�y dzie�. - Zrobi�em to pod wp�ywem kaprysu, nic wi�cej. D�ugo obywa�em si� bez towarzystwa i zat�skni�em za nim. Dardalion kiwn�� g�ow� i dorzuci� dwie ga��zie do ognia. - To wszystko? - zapyta� wojownik. - Nic wi�cej ci� nie interesuje? - Jeste� rozczarowany? - Chyba tak - przyzna� Waylander. - Zastanawiam si� dlaczego. - Mam ci powiedzie�? - Nie, lubi� zagadki. Co teraz zrobisz? - Znajd� innych mojego obrz�dku i podejm� moje obowi�zki. - Innymi s�owy umrzesz. - Mo�e. - Nie widz� w tym sensu - rzek� Waylander - lecz �ycie samo w sobie jest bezsensowne. Tak wi�c to brzmi rozs�dnie. - Czy �ycie mia�o kiedy� dla ciebie sens, Waylanderze? - Tak. Dawno temu, zanim dowiedzia�em si� o or�ach. - Nie rozumiem ci�. - To dobrze - rzek� wojownik, k�ad�c g�ow� na siodle i zamykaj�c oczy. - Wyja�nij mi, prosz� - nalega� Dardalion. Waylander przetoczy� si� na plecy i otworzy� oczy, spogl�daj�c w gwiaz-dy. - Niegdy� kocha�em �ycie i radowa�em si� blaskiem s�o�ca. Jednak rado�� bywa czasem kr�tkotrwa�a, kap�anie. A kiedy umiera, cz�owiek spogl�da w siebie i pyta: dlaczego? Czemu nienawi�� jest o wiele silniejsza ni� mi�o��? Dlaczego niegodziwi s� tak hojnie nagradzani? Czemu si�a i zr�czno�� licz� si� bardziej ni� uczciwo�� i uprzejmo��? A potem cz�owiek zdaje sobie spraw�... �e nie ma na to odpowiedzi. �adnej. I aby nie postrada� zmys��w, musi zmieni� sw�j stosunek do �wiata. Kiedy� by�em owieczk�, bawi�c� si� na zielonej ��ce. Potem przysz�y wilki. Teraz jestem or�em i latam w innym wszech�wiecie. - I zabijasz owieczki - szepn�� Dardalion. Waylander zachichota� i odwr�ci� si�. - Nie, kap�anie. Za owieczki nikt nie p�aci. ROZDZIA� 2 Najemnicy odjechali, pozostawiaj�c za sob� trupy. Siedemna�cie cia� le�a�o na poboczu drogi: o�miu m�czyzn, cztery kobiety i pi�cioro dzieci. M�czy�ni i dzieci umarli szybko. Z pi�ciu w�zk�w ci�gni�tych przez uchod�c�w cztery p�on�y �ywym ogniem, a pi�ty dymi�. Kiedy mordercy znikn�li za wzniesieniem na po�udniu, m�oda rudow�osa kobieta wysz�a z krzak�w przy drodze i poprowadzi�a tr�jk� dzieci do dymi�cego w�zka. - Zga� ogie�, Culasie - powiedzia�a najstarszemu. Sta�, patrz�c na zw�oki szeroko otwartymi ze zgrozy i przera�enia, niebieskimi oczami. - Ogie�, Culasie. Pom� im zgasi� ogie�. On jednak zobaczy� cia�o Sheery i j�kn��. - Babciu... - wymamrota�, ruszaj�c do niej na dr��cych nogach. M�oda kobieta podbieg�a do niego, chwyci�a go w ramiona i przycisn�a do siebie. - Ona nie �yje i nie czuje b�lu. Chod� ze mn� gasi� ogie�. Zaprowadzi�a go do w�zka i wr�czy�a mu koc. Dwoje m�odszych dzieci - bli�niaczki w wieku siedmiu lat - sta�y obok siebie, plecami do pomordowanych. - No ju�, dzieci. Pom�cie bratu. A potem ruszamy. - Dok�d mo�emy p�j��, Danyal? - spyta�a Krylla. - Na p�noc. M�wi�, �e na p�nocy jest genera� Egel z liczn� armi�. P�jdziemy tam. - Nie lubi� �o�nierzy - powiedzia�a Miriel. - Pom� bratu. Ju�, szybko! Danyal odwr�ci�a si�, kryj�c przed mmi �zy. Okrutny, okrutny �wiat! Trzy miesi�ce wcze�niej, kiedy wybuch�a wojna, do wioski dotar�a wie��, �e Ogary Chaosu ci�gn� na Drenan. M�czy�ni �miali si� z tego, prze�wiadczeni o rych�ym zwyci�stwie. Jednak kobiety instynktownie przeczuwa�y, �e armia zw�ca si� Ogarami Chaosjn, b�dzie trudnym przeciwnikiem. Niewielu przeczuwa�o, jak trudnym. Danyal mog�a zrozumie� podb�j - kt�ra kobieta nie mo�e? Jednak Ogary nie zadowala�y si� tym; sia�y �mier� i zniszczenie, tortury, udr�k� i niewiarygodne okropno�ci. Kap�ani �r�d�a byli �cigani i zabijani, ich zakon wyj�ty spod prawa przez nowych pan�w. A przecie� kap�ani �r�d�a nie stawiali oporu �adnej w�adzy, modl�c si� tylko o pok�j, harmoni� i szacunek dla autorytet�w. Jakim� byli zagro�eniem? Wiejskie wsp�lnoty zosta�y spalone i zniszczone. Kto teraz zbierze plony jesieni�? Gwa�ty, rabunki i mordy bez ko�ca. Ta bezrozumna orgia niszczenia przekracza�a zdolno�ci pojmowania Danyal. Trzykrotnie zosta�a zgwa�cona. Raz przez sze�ciu �o�nierzy i to, �e jej nie zabito, by�o najlepszym �wiadectwem jej zdolno�ci aktorskich, poniewa� udawa�a zadowolenie i za ka�dym razem zostawiali j� posiniaczon� i upokorzon�, lecz u�miechni�t�. Instynkt podpowiedzia� jej, �e dzi� b�dzie inaczej, wi�c kiedy pojawili si� pierwsi je�d�cy, zabra�a dzieci i umkn�a w krzaki. Ci je�d�cy nie chcieli gwa�ci�, tylko grabi� i zabija�. Dwudziestu zbrojnych wyr�n�o grupk� uchod�c�w. - Ogie� zgaszony, Danyal - zawo�a� Culas. Danyal wesz�a na w�z, wyszukuj�c koce i �ywno�� pozostawione przez rabusi�w jako zbyt skromny �up. Kawa�kami rzemienia powi�za�a koce, tworz�c trzy w�ze�ki dla dzieci, a potem pozbiera�a buk�aki z wod� i przewiesi�a je sobie przez rami�. - Musimy i�� - powiedzia�a i powiod�a tr�jk� na p�noc. Nie uszli daleko, kiedy us�yszeli t�tent ko�skich kopyt i Danyal wpad�a w panik�, poniewa� znajdowali si� na otwartej przestrzeni. Obie dziewczynki zacz�y p�aka�, lecz ch�opiec wyj�� sztylet z pochwy schowanej w zwini�tym kocu. - Daj mi to! - krzykn�a Danyal, wyrywaj�c mu ostrze i odrzucaj�c je na bok, podczas gdy Culas patrzy� na ni� z przera�eniem. - To nic nam nie da. S�uchaj mnie. Cokolwiek mi zrobi�, sied� cicho. Rozumiesz? Ni�_Jffzycz i nie wrzeszcz. Obiecujesz? Zza zakr�tu wyjechali dwaj je�d�cy. Pierwszy by� ciemnow�osym wojownikiem z rodzaju tych, kt�rych pozna�a ju� a� za dobrze; o twardej twarzy i jeszcze twardszych oczach. Drugi zadziwi� j�, gdy� by� szczup�y i ascetyczny, o szlachetnych rysach i �agodnym wyrazie twarzy. Kiedy nadje�d�ali, Danyal odgarn�a d�ugie rude w�osy i przyg�adzi�a fa�dy zielonej tuniki, przywo�uj�c mi�y u�miech na usta. - Szli�cie z uchod�cami? - spyta� wojownik. - - Nie. Tylko przechodzili�my tamt�dy. M�odzieniec o delikatnej twarzy ostro�nie zsun�� si� z siod�a, krzywi�c si�, jakby z b�lu. Podszed� do Danyal i wyci�gn�� r�ce. - Nie musisz nam k�ama�, siostro, me jeste�my lud�mi takiego pokroju. ��cz� si� z tob� w b�lu. - Jeste� kap�anem? - Tak. - Obr�ci� si� do dzieci. - Podejd�cie do mnie, chod�cie do Dardahona - rzek�, wyci�gaj�c ramiona. Zdumiewaj�ce, lecz pos�ucha�y; najpierw dziewczynki, a p�niej ch�opiec. Obj�� ca�� tr�jk� szczup�ymi ramionami. - Na razie jeste�cie bezpieczni - rzek�. - Nic wi�cej nie mog� wam obieca�. - Zabili babci� - powiedzia� ch�opiec. - Wiem, Culasie. Jednak ty, Krylla i Miriel wci�� �yjecie. Przebyli�cie d�ug� drog�. A teraz pomo�emy wam. Zaprowadzimy was na pomoc, do Gana Egela. Jego g�os by� �agodny i koj�cy, zdania kr�tkie, proste i �atwo zrozumia�e. Danyal sta�a obok, oczarowana si��, kt�r� emanowa�. Nie w�tpi�a w jego s�owa, lecz nie mog�a oderwa� oczu od 'ciemnow�osego wojownika, kt�ry nadal siedzia� na koniu. - Ty nie jeste� kap�anem - powiedzia�a. - Nie. A ty nie jeste� dziwk�. - Sk�d wiesz? - Sp�dzi�em ca�e �ycie w�r�d dziwek - odpar�. Przerzuciwszy nog� przez ��k siod�a, zeskoczy� na ziemi� i podszed� do niej. Czu� go by�o potem, ko�sk� sier�ci� i z bliska i by� r�wnie przera�aj�cy jak inni je�d�cy. Jednak odczuwa�a ten strach dziwnie s�abo, jakby obserwowa�a przedstawienie i wiedzia�a, �e �otr jest okropny, lecz nie mo�e opu�ci� sceny. Czu�a jego si��, lecz nie wyczuwa�a zagro�enia. - Ukryli�cie si� w krzakach - rzek�. - M�drze. Bardzo m�drze. - Widzieli�cie? - Nie. Czyta�em �lady. Godzin� wcze�niej ukryli�my si� przed tymi samymi rabusiami. To najemnicy - nie prawdziwe Ogary. - Prawdziwe Ogary? Co jeszcze musieliby zrobi�, �eby zas�u�y� na ten tytu�? - Byli nieudolni - zostawili was przy �yciu. Ogarom nie uszliby�cie tak �atwo. - Jak to mo�liwe - spyta�a Danyal - �e taki cz�owiek jak ty podr�uje z kap�anem �r�d�a? - Taki cz�owiek jak ja? Szybko wydajesz s�dy, kobieto - odpar� spokojnie. - Mo�e powinienem si� by� ogoli�. Odwr�ci�a si� do nadchodz�cego Dardaliona. - Musimy znale�� miejsce na ob�z - rzek� kap�an. - Dzieci potrzebuj� snu. - Dopiero trzy godziny po po�udniu - powiedzia� Way-lander. - Potrzeba im specjalnego rodzaju snu - odpar� Dardalion. - Wierz mi. Mo�esz znale�� odpowiednie miejsce? - Chod� ze mn� - powiedzia� wojownik, odchodz�c trzydzie�ci st�p od szlaku. Dardalion do��czy� do niego. - Co si� z tob� dzieje? Nie mo�emy ich zabra�. Mamy tylko dwa konie, a Ogary s� wsz�dzie. Tam, gdzie ich nie ma, s� najemnicy. - Nie mog� ich zostawi�. Masz racj� - jed�. - Co mi zrobi�e�, kap�anie? - Ja? Nic. - Rzuci�e� na mnie zakl�cie? Odpowiadaj! - Nie znam �adnych zakl��. Mo�esz robi�, co chcesz, zaspokaja� dowolne zachcianki. - Nie lubi� dzieci. Tak samo jak kobiet, kt�rym nie p�ac�. - Musimy znale�� jakie� miejsce, gdzie b�d� m�g� ul�y� ich cierpieniu. Zrobisz to, zanim odjedziesz? - Odjad�? Dok�d mia�bym odjecha�? - My�la�em, �e chcesz nas opu�ci�, uwolni� si� od nas. - Nie uwolni�bym si�. Bogowie, gdybym s�dzi�, �e rzuci�e� na mnie czar, zabi�bym ci�. Przysi�gam! - Jednak nie uczyni�em tego. I nie zrobi�bym, nawet gdybym m�g�. Kln�c paskudnie pod nosem, Waylander wr�ci� do Danyal i dzieci. Gdy podchodzi�, dziewczynki chwyci�y si� sp�dnicy Danyal, szeroko otwieraj�c oczy z przera�enia. Zaczeka� obok konia, a� Dardalion wr�ci do dzieci. - Czy kto� chce jecha� ze mn�? - zapyta�. Nikt nie odpo-wiedzia� i Waylander zachichota�. - Tak my�la�em. Jed�cie za mn� do tamtych drzew. Znajd� jakie� miejsce. P�niej, gdy Dardalion siedzia� z dzie�mi, opowiadaj�c im cudowne bajki o pradawnych czarach �agodnym, hipnotycznym g�osem, Waylander le�a� przy ognisku, obserwuj�c kobiet�. - Chcesz mnie? - zapyta�a nagle, wytr�caj�c go z zadumy. - Ile? - spyta�. - Dla ciebie za darmo. - Zatem nie chc�. Twoje oczy nie k�ami� tak dobrze jak Skargi. - Co to oznacza? - To, �e mn� gardzisz. Nic nie szkodzi; spa�em z wieloma koobietami, kt�re mn� gardzi�y. - Nie w�tpi�. - Wreszcie szczero��? - Nie chc�, �eby dzieciom sta�a si� jaka� krzywda. - My�lisz, �e skrzywdzi�bym je? - M�g�by�. - �le mnie os�dzasz, kobieto. - A ty nie doceniasz mojej inteligencji. Czy nie chcia�e� powstrzyma� kap�ana przed udzieleniem nam pomocy? No? - Tak, ale... - Nie ma �adnego ale. Bez pomocy nasze nadzieje prze�ycia s� �adne. Czy� nie jest to krzywd�? - Kobieto, masz j�zyk jak bat. Nic ci nie jestem winien i nie masz prawa mnie krytykowa�. - Nie krytykuj� ci�. To by oznacza�o, �e dbam o ciebie na tyle, �eby chcie� ci� naprawi�. Pogardzam tob� i takimi jak ty. Zostaw mnie w spokoju, niech ci� szlag! Dardalion siedzia� z dzie�mi tak d�ugo, a� ostatnie zasn�o, a potem kolejno po�o�y� d�o� na czole ka�dego z nich i wyszepta� modlitw�. Obie dziewczynki le�a�y przytulone pod kocem, a Culas wyci�gn�� si� obok nich, z g�ow� na ramieniu. Kap�an zako�czy� modlitw� i usiad�, wyczerpany. Trudno mu by�o si� skoncentrowa�, maj�c na sobie ubranie Waylandera. Niewyra�ne wizje b�lu i tragedii troch� z�agodnia�y, lecz wci�� nie pozwala�y Dardalionowi wej�� na najwy�sze �cie�ki Drogi do �r�d�a. Daleki krzyk przywr�ci� go do rzeczywisto�ci. Gdzie� w ciemno�ciach cierpia�a kolejna ofiara. Dardalion zadr�a� i podszed� do ogniska, przy kt�rym siedzia�a Danyal. Waylander znikn��. - Obrazi�am go - powiedzia�a Danyal, gdy kap�an usiad� naprzeciw niej. - Jest taki zimny. Taki twardy. Tak dostosowany do dzisiejszych czas�w. - Owszem - przyzna� Dardalion - lecz jest tak�e cz�owiekiem, kt�ry mo�e doprowadzi� nas w bezpieczne miejsce. - Wiem. My�lisz, �e wr�ci? - Tak s�dz�. Sk�d pochodzisz? Danyal wzruszy�a ramionami. - St�d i owad. Urodzi�am si� w Drenanie. - Mi�e miasto z wieloma bibliotekami. - Tak. - Powiedz mi o tym, jak by�a� aktork� - poprosi� Dardalion. - Sk�d... no tak, nic nie skryje si� przed �r�d�em. - Nie ma w tym �adnej magii, Danyal. Dzieci mi powiedzia�y; m�wi�y, �e kiedy� gra�a� w Duchu Circei przed Kr�lem Nialladem. - Gra�am sz�st� c�rk� i powiedzia�am trzy zdania - od-' par�a z u�miechem. - Jednak to by�o pami�tne prze�ycie. M�wi�, �e Kr�l nie �yje, zabity przez zdrajc�w. - Tak s�ysza�em - odpar� Dardalion. - Ale nie m�wmy O tym teraz. Noc jest jasna, gwiazdy pi�kne, a dzieci �pi�, �ni�c s�odkie sny. Jutro b�dziemy si� martwi� �mierci� i rozpacz�. - Nie mog� przesta� o tym my�le� - powiedzia�a. - Los jest okrutny. W ka�dej chwili je�d�cy mog� wyjecha� spomi�dzy drzew i zn�w zacznie si� koszmar. Wiesz, �e do g�r Delnoch, gdzie Egel szkoli sw� armi�, jest dwie�cie mil? - Wiem. - B�dziecie za nas walczy�? Czy tylko sta� i patrze�, jak nas zabij�? - Ja nie walcz�, Danyal, ale zostan� z wami. - A tw�j przyjaciel b�dzie walczy�? - Tak. Tylko to umie. - Jest zab�jc� - powiedzia�a Danyal, otulaj�c si� kocem. - Niczym nie r�ni si� od najemnik�w czy Yagryjczyk�w. j A jednak mam nadziej�, �e wr�ci - czy to nie dziwne? - Spr�buj zasn�� - nalega� Dardalion. - A ja postaram si� zapewni� ci spokojny sen. - To by�oby mi�e - do takiej magii mog�abym si� przekona�. Leg�a przy ogniu i zamkn�a oczy. Dardalion odetchn�� I zn�w spr�bowa� si� skoncentrowa�, odmawiaj�c modlitw� pokoju i bezg�o�nie otaczaj�c ni� cia�o dziewczyny. Zacz�a miarowo oddycha�. Dardalion uwolni� swego ducha z okow�w i poszybowa� w nocne niebo, unosz�c si� w ksi�ycowym blasku i pozostawiaj�c cia�o skulone przy ognisku. Wolny! Sam z Otch�ani�. Z trudem powstrzymawszy spiralny lot w g�r�, spojrza� na ziemi�, szukaj�c �ladu Waylandera. Daleko na po�udniowym wschodzie p�on�ce miasta roz�wietla�y niebo postrz�pion� szkar�atn� �un�, podczas gdy na p�nocy i zachodzie pali�y si� ogniska, kt�re w regularnych odst�pach wygl�da�y jak vagryjskie posterunki. Na po�udniu, w ma�ym lasku migota� w�t�y p�omyk i zaciekawiony Dardalion pomkn�� w tym kierunku. Wok� ogniska spa�o sze�ciu m�czyzn, podczas gdy si�dmy siedzia� na g�azie, zajadaj�c polewk� z miedzianego garnka. Dardalion zawis� nad nimi, dostrzegaj�c budz�cy si� strach. Wyczu� z�o i szykowa� si�, by odlecie�. Nagle siedz�cy m�czyzna spojrza� na niego i wyszczerzy� z�by w u�miechu. - Znajdziemy was, kap�anie - szepn��. Dardalion si� nie ruszy�. M�czyzna postawi� miedziany garnek obok siebie, zamkn�� oczy... i Dardalion nie by� ju� sam. Obok niego unosi� si� zbrojny wojownik, z tarcz� i czarnym mieczem. M�ody kap�an �mign�� w przestworza, lecz duch wojownika by� szybszy i w przelocie dotkn�� jego plec�w. Dardalion poczu� przeszywaj�cy cia�o b�l i krzykn��. Wojownik zawis� przed nim, �miej�c si�. - Nie zabij� ci� jeszcze, kap�anie. Chc� Waylandera. Wydaj mi go, a b�dziesz �y�. - Kimjeste�? - szepn�� Dardalion, chc�c zyska� na czasie. - Moje imi� nic ci nie powie. Nale�� do Bractwa i otrzyma�em zadanie. Waylander musi zgin��. - Bractwa? Jeste� kap�anem? - Kap�anem? W spos�b, jakiego nigdy nie pojmiesz, ty n�dzna �winio! Si�a, zr�czno��, spryt, strach - oto umiej�tno�ci, kt�rym oddaj� cze��, poniewa� umo�liwiaj� w�adz�. Prawdziw� w�adz�. - A wi�c s�u�ysz Ciemno�ci? - Ciemno�ci czy �wiat�u... to tylko s�owa. S�u�� Ksi�ciu K�amstw, Stw�rcy Chaosu. - Dlaczego �cigasz Waylandera? On nie jest mistykiem. - Zabi� niew�a�ciwego cz�owieka, cho� niew�tpliwie ten zas�u�y� sobie na �mier�. A teraz postanowiono, �e musi umrze�. Wydasz mi go? - Nie mog�. - Zatem odejd�, robaku. Twoja bierno�� mnie obra�a. Zabij� ci� jutro - tu� po zmroku. Odszukam twego ducha, gdziekolwiek si� skryje, i zniszcz� go. - Dlaczego? Co ci to da? - Tylko przyjemno�� - odpar� wojownik. - Jednak to mi wystarczy. - A wi�c b�d� ci� oczekiwa�. - Oczywi�cie. Tacy jak wy lubi� cierpie� - to czyni was �wi�tymi. Waylander by� z�y, co go zdziwi�o, a tak�e zaniepokojony i zabawnie ura�ony. Wjecha� na poro�ni�ty lasem pag�rek i zsiad� z konia. Jak mo�esz gniewa� si� o s�owa prawdy, pyta� si� w duchu. A jednak bola�o go, �e potraktowano go jak tych, kt�rzy gwa�cili i grabili niewinnych, bo mimo budz�cej strach reputacji siewcy �mierci, nigdy nie zabi� kobiety ni dziecka. Nigdy te� nikogo nie zgwa�ci� � nie upokorzy�. Dlaczego wi�c ta kobieta wprawi�a go w tak ponury nastr�j? Czemu widzia� wszystko w tak ciemnych barwach? Ten kap�an. Przekl�ty kap�an! Przez ostatnie dwadzie�cia lat Waylander �y� w cieniu, lecz Dardalion by� jak latarnia o�wietlaj�ca najciemniejsze zakamarki jego duszy. Usiad� na trawie. Noc by�a ch�odna i jasna, powietrze s�odkie. Dwadzie�cia lat. Znikn�y w mroku pami�ci. Dwadzie�cia lat bez gniewu, kt�re Waylander przetrwa� jak pijawka przyczepiona do nieporuszonej ska�y �ycia. I co teraz? - Teraz umrzesz, g�upcze - powiedzia� g�o�no. - Ten kap�an zabije ci� swoj� czysto�ci�. Czy o to chodzi�o? Czy tego tak si� obawia�? Przez dwadzie�cia lat Waylander kr��y� po g�rach i r�wninach cywilizowanych krain, po stepach i pograniczach nadyryj-skich plemion, dalekich pustyniach nomad�w. Przez ten czas nie pozwala� sobie na przyja�nie. Nikt nie przebi� jego skorupy. Jak �ywa forteca, bezpieczny za grubymi murami, Waylander przemyka� przez �ycie jak najbardziej samotny z ludzi. Dlaczego uratowa� kap�ana? Dr�czy�o go to pytanie. Jego forteca run�a, a jej mury rozdar�y si� jak mokry pergamin. Instynkt podpowiada� mu, �eby dosi��� konia i zostawi� grupk� w�drowc�w - a on ufa� swemu instynktowi, wyostrzonemu przez niebezpiecze�stwa, jakie nios�a jego profesja. Ruchliwo�� i szybko�� trzyma�y go przy �yciu; m�g� uderzy� jak w�� i znikn�� przed nadej�ciem �witu. Waylander Zab�jca, ksi��� zamachowc�w. Tylko przypadkiem m�g� zosta� uj�ty, nie mia� bowiem domu - jedynie kr�tk� list� kontakt�w, ludzi zbieraj�cych dla niego kontrakty w tuzinie r�nych miast. Pojawia� si� tam w �rodku nocy, po kolejny kontrakt lub zap�at�, po czym znika�, nim nadszed� �wit. Zawsze tropiony i znienawidzony, Zab�jca porusza� si� w mroku, skryty w ciemno�ciach. Wiedzia�, �e �cigaj�cy s� ju� bardzo blisko. Teraz, bardziej ni� kiedykolwiek, powinien znikn�� w�r�d pustkowi lub pop�yn�� za morze, do Yentrii i wschodnich kr�lestw. - Ty g�upcze - szepn��. - Czy�by� chcia� umrze�? A jednak kap�an zatrzyma� go nie rzuconym zakl�ciem. - Podci��e� skrzyd�a or�u, Darda�ionie - powiedzia� cicho. Przypomnia� sobie wiejski ogr�d pe�en kwiat�w: hiacynt�w, tulipan�w i przekwitaj�cych narcyz�w. Jego syn wygl�da� tak spokojnie, le��c tam, a krew nie odr�nia�a si� od jaskrawego kwiecia. Waylander poczu� szarpi�cy b�l, ostry jak kraw�dzie rozbitego szk�a. Tanya zosta�a przywi�zana do ��ka, a potem wypatroszona jak ryba. Dwie dziewczynki... malutkie... Zap�aka� za utraconymi latami. Wr�ci� do obozu godzin� przed wschodem s�o�ca i znalaz� ich wszystkich pogr��onych we �nie. Potrz�sn�� g�ow� nad ich g�upot� i podsyci� dogasaj�ce ognisko, przygotowuj�c gor�cy posi�ek z p�atk�w zbo�owych w miedzianym garnku. Dardalion obudzi� si� pierwszy; u�miechn�� si� na powitanie i przeci�gn��. - Rad jestem, �e wr�ci�e� - rzek�, podchodz�c do ognia. - Musimy zdoby� jak�� �ywno�� - powiedzia� Waylander - - bo mamy niewielkie zapasy. W�tpi�, czy znajdziemy jak�� nie spalona wie�, zatem b�dziemy musieli zapolowa�. Mo�e b�dziesz zmuszony zapomnie� o swoich zasadach, kap�anie, je�li nie zechcesz pa�� z g�odu. - Mog� z tob� porozmawia�? - Dziwne pytanie. My�la�em, �e rozmawiamy? Dardalion odszed� od ogniska, a Waylander westchn�� i zdj�� miedziany garnek z ognia, zanim do��czy� do kap�ana. - Sk�d to przygn�bienie? Czy�by� �a�owa�, �e obci��y�e� nas t� kobiet� i jej dzieciakami? - Nie. Ja... musz� poprosi� ci� o przys�ug�. Nie mam iprawa... - Wydu� to z siebie, cz�owieku. Co si� z tob� dzieje? - Zaprowadzisz je do Egela? - S�dzi�em, �e taki w�a�nie mamy plan. Dobrze si� czujesz, Dardalionie? - Tak... Nie... Widzisz, ja umr�. Dardalion odwr�ci� si� i wszed� na zbocze dolinki. Waylander poszed� za nim. Znalaz�szy si� na szczycie, Dardalion opowiedzia� mu o spotkaniu z duchem wojownika, a towarzysz wys�ucha� go w milczeniu. Sprawy mistyk�w by�y dla niego zamkni�t� ksi�g�, lecz zna� ich moc i nie w�tpi�, �e Dardalion m�wi prawd�. Nie zdziwi�o go to, �e po�cig depcze mu po pi�tach. W ko�cu zabi� jednego z nich. - Widzisz zatem - zako�czy� kap�an - dlaczego mia�em nadziej�, �e kiedy mnie ju� nie b�dzie, zaprowadzisz Danyal i dzieci w bezpieczne miejsce. - Czy�by� by� tak dobrze wy�wiczony w apatii, Dardalionie? - Nie mog� zabija� - a to jedyny spos�b, aby ich powstrzyma�. - Gdzie by� ich ob�z? - Na po�udniu. Nie mo�esz tam i�� - jest ich siedmiu. - Ale tylko jeden, twoim zdaniem, dysponuje Moc�? - Tak s�dz�; powiedzia�, �e zabije mnie tu� po zmroku. Prosz�, nie id�, Waylanderze. Nie chc� by� powodem niczyjej �mierci. - Ci ludzie �cigaj� mnie, kap�anie, wi�c nie mam wyboru. Je�li obiecam zosta� z kobiet�, na pewno mnie znajd�. Lepiej b�dzie, je�li sam ich poszukam i podejm� walk� na moich warunkach. Dzi� musisz tu zosta�. Czekaj na mnie. Je�li nie wr�c� do rana, ruszajcie na p�noc. Waylander pozbiera� swoje juki oraz ekwipunek i o.pierw-szym brzasku odjecha� na po�udnie. Wskakuj�c na ko�, zawo�a�: - Zga�cie ogie� - dym wida� na wiele mil. Nie rozpalajcie go do zmroku. Dardalion odprowadza� go pos�pnym spojrzeniem. - Dok�d on jedzie? - zapyta�a Danyal, podchodz�c i staj�c obok niego. - Ocali� mi �ycie - orzek� Dardalion i jeszcze raz opowiedzia� o podr�y, kt�r� odby� jego duch. Kobieta zdawa�a si� rozumie� go i ujrza� lito�� w jej oczach. W tym momencie poj��, �e tym wyznaniem wzi�� na swoje sumienie ogromny ci�ar. Opowiadaj�c o tym Waylanderowi, zmusi� go, �eby za niego walczy�. - Nie obwiniaj si�. - Nie powinienem by� mu m�wi�. - A czy w ten spos�b nie zgubi�by� nas wszystkich? On musia� wiedzie�, �e na niego poluj�. - Powiedzia�em mu o tym, �eby mnie ocali�. - Nie w�tpi�. Jednak musia� to wiedzie�. Musia�e� go ostrzec. - Tak, cho� uczyni�em to z egoistycznych pobudek. - Jeste� cz�owiekiem, Dardalionie, nie tylko kap�anem. Jeste� dla siebie zbyt surowy. Ile masz lat? - Dwadzie�cia pi��. A ty? - Dwadzie�cia. Od jak dawna jeste� kap�anem? - Pi�� lat. Ojciec wyuczy� mnie na architekta, ale nigdy nie toia�em do tego serca. Zawsze pragn��em s�u�y� �r�d�u. Jako dziecko cz�sto miewa�em wizje, kt�re moich rodzic�w wprawia�y w zak�opotanie. - Dardalion nagle u�miechn�� si� i potrz�sn�� g�ow�. - Ojciec by� przekonany, �e jestem op�tany, i kiedy sko�czy�em osiem lat, zabra� mnie do �wi�tyni �r�d�a w Sardii, �eby odprawiono nade mn� egzorcyzmy. W�ciek� si�, gdy mu powiedzieli, �e po prostu mam dar! Od tego czasu chodzi�em do Szko�y przy �wi�tynnej. Powinienem zosta� akolit� w wieku pi�t-tiastu lat, lecz ojciec nalega�, �ebym zosta� w domu i uczy� si� Zawodu. Zanim mu to wyperswadowa�em, sko�czy�em dwudziejltk�. - Czy tw�j ojciec jeszcze �yje? - Nie wiem. Yagryjczycy spalili Sardi� i wymordowali 'kap�an�w. Zak�adam, �e zrobili to samo z okolicznymi mieszka�cami. - Jak zdo�a�e� uciec? - Nie by�em tam w tej strasznej chwili; opat pos�a� mnie do Skody z wie�ciami dla monasteru w g�rach, jednak gdy tam przyby�em, klasztor te? ju� p�on��. W powrotnej drodze zosta�em pojmany i wtedy ocali� mnie Waylander. - Nie wygl�da na cz�owieka, kt�ry ratowa�by kogokolDardalion zachichota�. - No c�, nie. Prawd� m�wi�c, odbiera� konia najemnikom, kt�rzy mu go ukradli, a ja - do�� nieoczekiwanie - dosta�em mu si� jako dodatek. Dardalion za�mia� si� ponownie, a potem uj�� d�o� Danyal. - Dzi�kuj� ci, siostro. - Za co? - Za to, �e po�wi�ci�a� sw�j czas, �eby odwie�� mnie od litowania si� nad sob�. Przykro mi, �e obarczy�em ci� tym brzemieniem. - To �adne brzemi�. Jeste� mi�ym cz�owiekiem i pomagasz nam. - Jeste� bardzo m�dra i ciesz� si�, �e ci� spotka�em - odpar� Dardalion, ca�uj�c j� w r�k�. - Chod�my, zbud�my dzieci. Przez ca�y dzie� Dardalion i Danyal zabawiali dzieci w lesie. Kap�an opowiada� im r�ne historie, a Danyal bawi�a si� z nimi w szukanie skarb�w, zbieranie kwiatk�w, splatanie wiank�w. Przez wi�ksz� cz�� ranka �wieci�o s�o�ce, lecz w po�udnie niebo zacz�o ciemnie� i wkr�tce deszcz zagoni� ich z powrotem do obozu, gdzie schronili si� pod roz�o�yst� sosn�. Tam zjedli reszt� chleba i troch� suszonych owoc�w pozostawionych przez Way-landera. - Robi si� ciemno - powiedzia�a Danyel. - Czy mo�emy ju� rozpali� ogie�? Dardalion nie odpowiedzia�. Nie odrywa� oczu od siedmiu m�czyzn wychodz�cych spomi�dzy drzew, z mieczami w d�oniach. ROZDZIA� 3 Dardalion ze znu�eniem podni�s� si� z ziemi. Naci�gaj�ce si� przy tym szwy na piersi i si�ce na zebrach sprawi�y, �e si� skrzywi�. Nawet gdyby by� wojownikiem, nie zdo�a�by sam powstrzyma� ani jednego z tych wolno podchodz�cych ku niemu napastnik�w. Wi�d� ich ten cz�owiek, kt�ry tak wystraszy� go poprzedniej nocy. Szed� z u�miechem na ustach. Za nim, post�puj�c p�okr�-g�em, pod��a�o sze�ciu �o�nierzy w d�ugich p�aszczach, narzuconych na czarne pancerze. He�my zas�ania�y im twarze, tak �e tylko oczy by�y widoczne w prostok�tnych szczelinach wizjer�w. Za plecami Dardaliona Danyal odwr�ci�a si� do dzieci i ob32 j�a je ramionami, aby do ostatniej chwili oszcz�dzi� im strasznego widoku. Kap�an poczu�, �e ogarnia go straszliwa bezradno��. Zaledwie kilka dni wcze�niej ch�tnie zni�s�by m�czarnie - tortury i �mier�. Jednak teraz czu� strach dzieci i po�a�owa�, �e nie ma miecza lub �uku, �eby ich broni�. Nadchodz�cy przystan�li i wojownik, kt�ry ich prowadzi�, obr�ci� si� bokiem do Dardaliona, patrz�c na przeciwleg�y skraj kotlinki. Dardalion obejrza� si�. W gasn�cym czerwonym blasku zachodz�cego s�o�ca sta� Waylander, szczelnie owini�ty opo�cz�. S�o�ce zachodzi�o za jego plecami i wojownik sta� na tle krwawoczerwonego nieba - nieruchomy, lecz tak gro�ny, �e zdawa� si� rzuca� czar na ca�� t� scen�. Jego sk�rzany p�aszcz l�ni� w gasn�cym �wietle i na jego widok Dardalion poczu� przyp�yw otuchy. Ju� raz na jego oczach rozgrywa� si� taki dramat i wiedzia�, �e pod p�aszczem Waylander mia� �mierciono�n� kusz�, napi�t� i gotow� do strza�u. Jednak ta nadzieja zgas�a r�wnie szybko, jak si� pojawi�a. Wtedy mia� przeciw sobie pi�ciu niczego nie podejrzewaj�cych najemnik�w, a teraz siedmiu wojownik�w w zbrojach. Wyszkolonych zab�jc�w. Yagryjskie Ogary Chaosu. Waylander nie zdo�a stawi� im czo�a. W tej okropnej chwili Dardalion stwierdzi�, �e zastanawia si�, dlaczego Waylander wr�ci� w tak beznadziejnej sytuacji. Przecie� nie mia� powodu, �eby odda� za nich �ycie - nie z powodu wiary czy niez�omnych przekona�. Tymczasem sta� tam, jak jaki� le�ny pos�g. Cisza dzia�a�a na nerwy Yagryjczykom jeszcze bardziej ni� Dardalionowi. Wojownicy wiedzieli, �e w ci�gu kilku nast�pnych minut rozgorzeje walka, �mier� spadnie na kotlink� i mi�kk� muraw� sp�ynie krew. Byli lud�mi wojny, na co dzie� obcuj�cymi ze �mierci�, kt�r� powstrzymywali zr�czno�ci� lub szale�stwem, topi�c strach we krwi. Tymczasem teraz stan�li z ni� 'twarz� w twarz... ka�dy z osobna. Pos�pny kap�an Bractwa obliza� wargi i miecz zaci��y� mu w d�oni. Wiedzia�, �e przewaga jest po ich stronie, mia� pewno��, i� Waylander zginie, je�li wyda rozkaz ataku. A jednocze�nie doskonale wiedzia�... �e umrze w tej samej chwili, gdy wyda ten rozkaz. Danyal nie mog�a d�u�ej znie�� tej ciszy; odwr�ci�a si� i ujrza�a Waylandera. Ruch jej cia�a sprawi�, �e Miriel otworzy�a oczy i zobaczy�a wojownik�w w he�mach. Krzykn�a. Czar prysn��... P�aszcz Waylandera za�opota� i kap�an Bractwa run�� na wznak z czarnym be�tem w oku. Zadrga� konwulsyjnie i znieruchomia�. Sze�ciu wojownik�w nie ruszy�o si� z miejsca; po chwili pierwszy powoli wsun�� miecz do pochwy, a inni poszli za jego przyk�adem. Niezmiernie wolno wycofali si� w mrok zapadaj�cy w�r�d drzew. Waylander nawet nie drgn��. - Przyprowad�cie konie - powiedzia� cicho - i pozbierajcie koce. Godzin� p�niej rozbili ob�z w p�ytkiej jaskini na wy�ynie i rozpalili male�kie ognisko. Dym unosi� si� przez szczelin� w sklepieniu groty, kt�r� mimo to wype�ni� zapach palonego drewna. By�a to przyjemna wo�. Kap�an podszed� do le��cej opodal Danyal, a widz�c, �e nie �pi, usiad� ko�o niej. - Wszystko w porz�dku? - zapyta�. - Dziwnie si� czuj� - przyzna�a. - By�am tak przygotowana na �mier�, �e opu�ci� mnie strach. A jednak �yj�. Dlaczego on wr�ci�? - Nie wiem. On te� nie wie. - Czemu oni odeszli? Dardalion opar� si� plecami o �cian� jaskini, wyci�gaj�c nogi do ognia. - Nie jestem pewien. Wiele o tym my�la�em i doszed�em do wniosku, �e to chyba le�y w naturze �o�nierzy. S� wyszkoleni, by walczy� i zabija� na rozkaz - s�ucha� bez wahania. Nie dzia�aj� indywidualnie. A gdy dochodzi do walki, zazwyczaj sytuacja jest jasna: trzeba zdoby� miasto lub pokona� wojska nieprzyjaciela. Pada rozkaz, narastaj� emocje - zag�uszaj�c strach - i atakuj� t�umnie, czerpi�c si�� z otaczaj�cej ich ci�by. Tymczasem dzi� nikt nie wyda� rozkazu, a Waylander, stoj�c nieruchomo, nie da� im powodu do rozlewu krwi. - Przecie� nie m�g� wiedzie�, �e uciekn� - upiera�a si�. - Nie m�g�. Jednak nie dba� o to. - Ni e rozumiem. - Prawd� m�wi�c, ja te� nie jestem pewien, �e rozumiem, ale czu�em to wtedy. Nie zale�a�o mu... i oni o tym wiedzieli. Z nimi by�o przeciwnie, im bardzo zale�a�o. Nie chcieli umiera� i nie byli gotowi do walki. - Przecie� mogli go zabi�... zabi� nas wszystkich. - Owszem, mogli. Jednak nie zrobili tego - i za to jestem wdzi�czny. �pij teraz, siostro. Zyskali�my kolejn� noc. Na zewn�trz Waylander patrzy� w gwiazdy. Wci�� by� ot�pia�y po potyczce i raz po raz przywo�ywa� wspomnienia. Znalaz� ich ob�z opuszczony i ruszy� za nimi, czuj�c narastaj�cy strach. Zsiad�szy z konia w lesie, dotar� do kotlinki tylko po to, by ujrze� nadchodz�ce Ogary. Napi�� kusz� i przystan��. P�j�� naprz�d oznacza�o umrze� i instynkt kaza� mu wraca�. ! A jednak poszed� tam, odrzucaj�c lata do�wiadcze�, aby odda� �ycie w imi� jakiej� bzdury. Dlaczego, do wszystkic