3511
Szczegóły |
Tytuł |
3511 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
3511 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 3511 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
3511 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Autor: Janusz Cyran
Tytul: �abi kr�l
1. Berli�czycy
Kr�tko ostrzy�one, srebrzyste w�osy dobrze pasowa�y do
czarnego munduru Wilhelma Daffnera. Przed nim, na szklanym
stoliku, sta�a butelka z sokiem i pusta szklanka.
- Zak�adam, �e nie wiecie wi�cej ni� przeci�tni
mieszka�cy Centrum. Mamy k�opoty w nawi�zaniu ��czno�ci ze
Stref� B. Trwa to ju� od p� roku i jest uci��liwe i
niepokoj�ce dla os�b, kt�re pozostawi�y tam krewnych i
interesy. Sytuacja jest zupe�nie inna ni� w przypadku Strefy
A i D, z kt�rymi utracili�my kontakt po doniesieniach o
rozszerzaniu si� zarazy. S�yszeli�cie o tym. Zak��cenia w
��czno�ci. Dziwne komunikaty. I w tym w�a�ciwie nie mijamy
si� z prawd�.
Daffner spojrza� na zebranych z uwag�, po kolei, jakby
mobilizuj�c ich gotowo�� do skupienia si�. Pochyli� si�,
nape�ni� szklank� sokiem. Oci�a�o�� ruch�w wskazywa�a, jak
bardzo jest znu�ony.
- Naprawd� otrzymali�my dziwne komunikaty. ��czno�� by�a
z�a, potem ca�kiem zanik�a.
W��czy� wy�wietlacz �cienny i przerzuca� zasoby serwera
Wydzia�u Wywiadu Zdalnego.
- Oto co zd��y�o dotrze�: Nadszed� dzie� s�du, trw�cie
si� i radujcie, bo Pan jest s�dzi� surowym i �wiat�em
�wiata! Albo: D�ugo czekali�my na powt�rne przyj�cie, bracia
najmilsi, i teraz chcieliby�my podzieli� si� z wami nasz�
rado�ci�. Ale jest ona niepodzielna, wymagaj�ca i zazdrosna,
c� zatem mo�emy wam powiedzie�? Chwalcie i oczekujcie
Wielkiego Przybysza, bowiem On jest m�dro�ci�, wybawieniem i
sensem, i On tak�e i wam przyniesie spok�j. Amen. Ostatni
komunikat. Porzuci�em wszelk� nadziej�. Wszystkich ogarnia
tu ob��d. Na Boga, zr�bcie co�, bo czeka nas co�
straszliwego! Kixmoller... Christof Kixmoller to jeden z
naszych pracownik�w w Kattowitz.
Riks zna� Kixmollera. Przypomnia� sobie jego zaaferowan�
g�b�, obwis�e, ��te policzki. I odra�aj�cy zwyczaj d�ubania
w nosie. Wielokrotnie si� kontaktowali.
Daffner westchn�� i wbi� wzrok w napisy.
- Wys�ali�my do Oberschlesien sze�� ekip. Kamie� w wod�,
cho� byli to najlepsi fachowcy. Dok�adni i ch�odni jak l�d.
Znali�cie ich. Norbert Hertell. Barbara Nowicka. Alfred
Rinsche. Rimarzik. Georg Kutbay. To nieproste, wys�a� kogo�
poza Centrum. Ogromne ryzyko. Procedura przygotowania
organizmu do spotkania z wirusami innej strefy jest
piekielnie kosztowna, tak samo jak przeniesienie przez
barier� strefow�. Wielu ludzi w Urz�dzie uwa�a, �e
powinni�my machn�� r�k� na Stref� B. Postawi� na niej
krzy�yk. Po tym, co si� sta�o, nie mo�emy pozwoli� sobie na
straty, powiadaj�. Nie zgadzam si� z tymi opiniami. Wiemy,
co sta�o si� w Strefie A i D, ale nie wiemy nic o Strefie B.
By� mo�e b�dzie to mia�o znaczenie dla naszego przetrwania.
Dlatego chc� podj�� jeszcze jedn� pr�b�. Uda�o mi si�
przekona� kierownictwo Wydzia�u. Mamy teraz wi�ksze szanse.
Opracowali�my bezpieczny spos�b transferu powrotnego. Je�li
b�d� k�opoty z konwencjonalnymi �rodkami ��czno�ci,
zabierzemy was z powrotem do Centrum.
- To jeszcze nikomu si� nie uda�o.
Remi Czarnezki zawsze m�wi� cicho, ledwo otwieraj�c usta
tak, �e Daffner w pierwszej chwili nie zrozumia� go.
- Jak pan widzi, w�o�yli�my w to naprawd� wiele wysi�ku.
Czarnezki kiwn�� g�ow�. Mia� smutn�, d�ug� twarz z
wpadni�tymi zielonymi oczyma.
- Czy b�dziemy uzbrojeni? - zapyta� Falkenburg.
Riks pierwszy raz widzia� Falkenburga. Zdecydowany i
spokojny g�os pasuj�cy do kr�pego i silnego cia�a spodoba�
mu si�. O Falkenburgu kr��y�y w Wydziale niesamowite plotki.
- To jeszcze nie rozstrzygni�te. Czy chcia�by pan by�
uzbrojony? - odbi� pytanie Daffner, zerkaj�c na Falkenburga z
zainteresowaniem.
- Sytuacja jest niejasna. Na razie trudno powiedzie�, czy
by�by to atut.
- To prawda - zafrasowa� si� Daffner. - Niekt�re pomiary
wskazuj�, �e czas w Oberschlesien rozsynchronizowa� si�.
Czas w�asny Strefy mo�e r�ni� si� od berli�skiego o
kilkadziesi�t lat. Nasz zesp� ekspert�w ci�gle szuka
optymalnego wariantu zachowa�. Na razie musicie
odpowiedzie�, czy przyjmujecie zadanie.
Popatrzy� pytaj�co na Czarnezkiego.
- Tak - powiedzia� cicho Czarnezki. Nawet nie drgn��.
Siedzia� wbity w fotel z wyci�gni�tymi chudymi nogami. Riks
pami�ta� Remiego, kiedy nie by� tak flegmatyczny. Po misji w
Afryce Po�udniowej, z kt�rej Riks przywi�z� go w lod�wce,
Remi bardzo si� zmieni�.
Falkenburg czeka� na Riksa. W jego wzroku nie by�o
niezdecydowania. Co� innego. Oczekiwa� na odpowied� kolegi,
jakby Riks by� starszy stopniem i nale�a� mu si� szacunek.
Jakby Riks, kt�ry wcale si� tak nie czu�, by� kim�
wa�niejszym.
Twarz Riksa skrzywi� mimowiedny grymas.
- Tak.
Falkenburg odczeka� p� sekundy.
- Tak.
2. Kattowitz
Riks wypad� z tunelu oszo�omiony. Nic nie widzia�. To
by�o idiotyczne. Szcz�ka� z�bami, �ciska� teczk� i mruga�
oczyma, usi�uj�c co� zobaczy�. Twardo uderzy� o pod�o�e,
jakby spad� z pierwszego pi�tra; program steruj�cy
transferem musia� mie� k�opoty.
Ale �y�. By�o mu straszliwie zimno i dosta� dreszczy.
Ci�gle nie widz�c zrobi� trzy chwiejne kroki.
Najpierw zacz�� s�ysze�, potem przejrza�. �wiat�o by�o
jaskrawe, pora�aj�ce. Odbija�o si� od zmro�onego �niegu.
Sta� w potokach �wiat�a i rozgl�da� si� wok�.
By� na �rodku jeziora skutego lodem. S�o�ce sta�o wysoko
nad lasem czerniej�cym na wprost. Z lasu ku o�nie�onej tafli
wybiega� w�ski drewniany most, a� do wysepki poro�ni�tej
drzewami. Po lewej trwali w�dkarze nad przer�blami, za nimi
by�a szosa i osiedle niskich dom�w. Program przenosz�cy
wybra� w miar� puste i pewne miejsce.
Ruszy� w stron� szosy. P�ytki �nieg nie utrudnia� marszu.
Min�wszy w bezpiecznej odleg�o�ci w�dkarzy wdrapa� si� po
wale na szos�. Lekki p�aszcz nie chroni� od zimna, lecz
szybki marsz rozgrza� Riksa, wi�c nie odczuwa� ju� dreszczy.
Mijaj�ce go samochody nie r�ni�y si� od produkowanych w
Centrum. By� niewielki ruch, mo�e trafi� na dzie�
�wi�teczny. Nauczy� si� na pami�� starej mapy Kattowitz i
teraz por�wnywa� j� z otoczeniem. Zmiany by�y znaczne. Park
w miejscu du�ej dzielnicy mieszkaniowej. Ko�ci� �wi�tego
Krzy�a na Wzniesieniu Szachist�w razem z przyleg�ym
cmentarzem znikn�y, zast�pione klasycystycznym pa�acem i
polem golfowym. Natomiast przechodnie byli ubrani
zwyczajnie, nie zwracali uwagi na Riksa. Min�� Wzniesienie
Szachist�w i zbli�a� si� do starego centrum Kattowitz. Na
dawnym Placu Przemys�owym, gdzie niegdy� wznosi� si� surowy
pomnik genera�a Otterbecka, by� inny monument. Na granitowym
postumencie sta�a istota nie przypominaj�ca cz�owieka.
Trwa�a w niezdarnym rozkroku, z �abimi przednimi odn�ami
wyci�gni�tymi w g�r�. Szeroki, bezz�bny pysk skierowany by�
w d�; patrzy�a wyba�uszonymi, ogromnymi �lepiami (mo�e by�
to rodzaj okular�w) na ludzi podchodz�cych z szacunkiem do
st�p pomnika. P�aska g�owa ��czy�a si� z tu�owiem bez
po�rednictwa szyi. Cia�o istoty, zw�aszcza jej wielki,
obwis�y brzuch, pokryte by�o pomarszczonymi fa�dami ubrania
lub sk�ry. Naprawd� obchodzono jakie� �wi�to. Do postumentu
podchodzi�y matki z dzie�mi ubranymi w jaskrawe
r�nokolorowe futerka i sk�ada�y kwiaty u st�p pomnika.
Dopiero teraz do�wiadczy� uczucia bolesnej obco�ci.
Po�o�y� teczk� na ziemi i potar� nerwowo d�onie. Wok�
pomnika przechadza�o si� kilkunastu m�czyzn w szarych
mundurach. Byli uzbrojeni i u�miechali si�. Riks pospiesznie
opu�ci� plac, przeszed� przez zasypany �niegiem park i
znalaz� si�, tak jak oczekiwa�, przed betonow� p�yt� Dworca
G��wnego. W �rodku ogarn�o go przyjemne ciep�o i szum
ludzkich g�os�w. Pod �cian� dostrzeg� rz�d kabin z ciemnego
szk�a. Wszed� do jednej z nich. zamkn�� za sob� drzwi i
usiad� w fotelu. Panowa� tu p�mrok. Obrzydliwe uczucie
obco�ci zel�a�o. Ciep�e, izolowane wn�trze kabiny
dostarcza�o z�udnego poczucia bezpiecze�stwa.
Na wprost zamigota� ��ty napis: "Prosz� poda� numer
identyfikacyjny..." Odetchn��, wyj�� z teczki mikro i
po�o�y� je na kolanach. Przed sob� mia� gniazda nieznanego
typu. Wszystko zale�a�o od tego, jak Dawid wybrnie z
sytuacji. Otworzy� pokryw� mikro. Wy�wietlacz zajarzy� si�
przyjemnym b��kitem. Uruchomi� Dawida.
Szybko�� i pewno�� dzia�ania Dawida zawsze wprawia�a go
w podziw. Dawid �mign�� przez wy�wietlacz mikro i przywar�
do siedmiu gniazd kabiny jednocze�nie. Pisn�y cicho i
zaraz zamilk�y - Dawid cofn�� si� i ju� wiedzia�, kt�re z
nich otworzy si� w nast�pnej mikrosekundzie. Na wy�wietlaczu
pojawi� si� schemat wej�� i Riks zobaczy�, �e Dawid atakuje
ca�� si�demk�. Wszed� jak w mas�o.
Riks pomy�la�, �e nie by�o to zadanie godne Dawida.
��ty napis znikn��, pojawi�o si� zaproszenie: "Prosz�
wybra� us�ug�". Ale Dawid korzysta� ju� z o�miu tysi�cy
pi�ciuset czterdziestu siedmiu us�ug pow�oki naraz i
wy�wietlacz pulsowa� czerwonym wska�nikiem nasycenia
transmisji danych.
Po kilkunastu sekundach Dawid zawy� i zala� wy�wietlacz
ostrzegawcz� czerwieni�. Riks nie pr�bowa� dowiadywa� si�,
jakie odkry� niebezpiecze�stwo. Zamkn�� pokryw� mikro i
przerwa� po��czenie. Schowa� mikro do teczki, zrobi� g��boki
wdech i wyszed� z kabiny. Z peronu wali� t�um pasa�er�w.
Wmiesza� si� we� i opu�ci� dworzec. Zn�w z�apa�y go
dreszcze. Skr�ci� w skwer, stan�� przy �awce i postawi� na
niej teczk�. Wok� nie by�o nikogo. Wyci�gn�� mikro i
odnalaz� map� Kattowitz z adresami tajnych mieszka�.
Przyjrza� si� lokalizacji czerwonych punkt�w. Speerstra�e
20, mieszkanie numer 8. Dobre miejsce.
3. Tajne mieszkania
Po kwadransie przy spokojnej ulicy otworzy� kluczem
przeprogramowanym przez Dawida drzwi do trzypi�trowego domu.
W korytarzu min�� si� ze starsz� kobiet�, u�miechn�a si�,
jakby go pozna�a. Ciarki przebieg�y Riksowi po plecach.
Czy�by demon zainstalowany w pow�oce przez Urz�d
Bezpiecze�stwa Rzeszy zadba� nawet o fizyczne podobie�stwo
do poprzedniego lokatora? Mieszkanie na parterze. Jeden du�y
pok�j, kuchnia, �azienka. Stare, dobre mieszkanie, idealne
dla agenta Urz�du Bezpiecze�stwa. Okna pokoju wychodz� na
park, pogr��aj�cy si� w mi�kkim mroku zimowego wieczoru.
Siedzia� chwil� na wielkim wygodnym ��ku i patrzy� w okno.
Odkurzacz mrucza� cicho i �ypa� na niego czerwonymi oczkami.
Podszed� do staromodnej d�bowej szafy, by�a tam odzie� w
kilku rozmiarach, tak�e pasuj�ca na niego.
Nie m�g� wyj�� z podziwu dla ludzi, kt�rzy zaprojektowali
to tajne mieszkanie. Tajne mieszkania nie by�y przecie�
obiektami realnymi. Stworzone przez spec�w Urz�du
Bezpiecze�stwa Rzeszy mia�y stanowi� azyl dla agent�w
niezale�nie od okoliczno�ci. Zobaczy� teraz na w�asne oczy,
jaka pot�ga zaprogramowanej inteligencji za nimi stoi.
Wiadomo, �e agent wchodz�cy we wrogie �rodowisko b�dzie
potrzebowa� schronienia. Oczywi�cie Urz�d Bezpiecze�stwa
Rzeszy dysponowa� agentami zakotwiczonymi wsz�dzie - na
w�asnym terytorium i na terytorium wroga (jak�e �atwo
terytorium w�asne zmienia�o si� w terytorium wroga i
odwrotnie!) - instalowa� tam ich przez lata. Jednak w
pewnych okoliczno�ciach agent musia� wej�� w �rodowisko w
biegu, zaraz po wyl�dowaniu. M�g�by oczywi�cie zosta�
przyj�tym przez agent�w zainstalowanych wcze�niej, jednak
by�o to ryzykowne, a niekiedy niemo�liwe. Tak jak tym razem.
Otworzy� mikro i sprawdzi� dat�. �smy grudnia 2107 roku.
Czas Oberschlesien rozsynchronizowa� si� o pi��dziesi�t lat.
Wykluczone by jaki� agent Urz�du Bezpiecze�stwa Rzeszy
zdo�a� go przej��.
I tu objawia� si� geniusz projektant�w i programist�w
Wydzia�u Planowania Urz�du Bezpiecze�stwa Rzeszy. Tajne
mieszkania przetrwa�y w doskona�ym stanie mimo
prawdopodobnych przemian, jakimi podlega�a w ci�gu
pi��dziesi�ciu lat spo�eczno�� Sektora B. By�y tak naprawd�
programowymi obiektami, kt�rym przypisano szereg chronionych
i zmiennych metod. Na podstawie wnikliwych bada� ustalono,
jakimi og�lnymi cechami powinno odznacza� si� tajne
mieszkanie. Wybrano cechy b�d�ce wzgl�dnymi niezmiennikami
czasu. Cechy te zosta�y zaimplementowane jako zmienne
chronione obiektu. Klasa tajnych mieszka� by�a klas�
pochodn� abstrakcyjnej klasy tajnych obiekt�w og�lnego
przeznaczenia. By�a powi�zana z klas� tajnych kont, kt�ra
r�wnie� by�a derywatem klasy tajnych obiekt�w og�lnego
przeznaczenia. W efekcie tajne mieszkania zawsze oczekiwa�y
na podj�cie niespodziewanego go�cia, puste, ch�tne,
przytulne i z op�aconym na czas czynszem, rachunkami za
elektryczno��, wod� i wyw�z �mieci.
Przejrza� hierarchi� klas i wybra� klas� "Persona".
Zorientowa� si�, �e po w�amaniu do pow�oki Dawid stworzy�
obiekt klasy "Persona". Zmienna chroniona obiektu "Imi�"
przybra�a warto�� "Georg", zmienna "Nazwisko" -
"Gonschewski". Gonschewski by� prawnikiem, mia� czterdzie�ci
dwa lata, jak on. R�wnie� cechy fizyczne zapisane w
kartotece Gonschewskiego by�y zgodne z jego cechami.
Gonschewski by� rozwiedziony od pi�ciu lat. Riks popatrzy�
na zdj�cie pani Karoline Gonschewski. Mi�a, niska brunetka.
Gonschewski nie mieszka� chwilowo w Kattowitz, znalaz� prac�
w firmie wydawniczej w Wien. Czy Dawid nie pope�ni� pomy�ki?
Wien by� poza stref� izolacyjn� obejmuj�c� Oberschlesien,
zatem Gonschewski nie m�g� tam jecha�! Riks wiedzia� jednak,
�e kreacja obiektu klasy "Persona" nie by�a tylko spraw�
Dawida. Dawid wykorzystywa� moc tajnego demona pow�oki
zainstalowanego przez Urz�d Bezpiecze�stwa Rzeszy. To ten
demon czuwa� nad zachowaniem sp�jno�ci danych mi�dzy sob� i
ze �wiatem realnym, otulanym przez lokaln� pow�ok�. M�g�
mie� tylko nadziej�, �e demon wiedzia�, co robi. Gonschewski
w�a�nie wr�ci� po czterech latach z Wien - Riks znalaz� w
gazetach jego og�oszenie o poszukiwaniu pracy. Dw�jka
dzieci. Dwunastoletni Heinz i siedmioletnia Edith.
U�miechni�te buzie, za nimi mamusia w fioletowym kapeluszu,
szepcz�ca do ucha Edith, kt�ra trzyma bukiecik konwalii.
Obecne miejsce zamieszkania Karoline - Breslau. Riks
skrzywi� si�. Czy demon zwariowa�? Przecie� Breslau tak�e
nie nale�a� do strefy izolacyjnej obejmuj�cej Oberschlesien!
Zsynchronizowa� zegarek. Ju� po siedemnastej. Przebra�
si� i poszed� do banku, bez problem�w dosta� kart� p�atnicz�
na nazwisko Gonschewski. Na razie wszystko dzia�a. Kupi�
troch� �ywno�ci i wr�ci� do mieszkania. Zjad� kolacj� i
przejrza� jeszcze raz kartotek� Gonschewskiego.
Od dwudziestego roku �ycia cz�onek bractwa strzeleckiego.
Dzia�acz Wsp�lnoty Kosmicznej. Zawiadomienie o zebraniu
oddzia�u Wsp�lnoty w nast�pny pi�tek. Zatem jutro. Plan
zebrania. Wyb�r zast�pcy prezesa ko�a. Referat brata Arnolda
Gronke na temat ostatnich doniesie� o spotkaniach z
Przybyszami. K�ko szale�c�w?
Przerzuci� si� na lokalne serwisy informacyjne. �adnej
wzmianki o stacji transferowej. Istnia�y dwie mo�liwo�ci:
albo stacje transferowe, kt�re umo�liwia�y komunikacj�
mi�dzy strefami ju� nie istnia�y, bo zosta�y zniszczone lub
uszkodzone, albo zosta�y utajnione. Patrzy� zdumiony na
tytu�y: Rz�d krajowy podejmuje delegacj� Przybysz�w. Jakie
b�d� przysz�oroczne wakacje? Rozmowa z porwanym przez
wehiku� Obcych. Implanty. Tajemnica d�ugowieczno�ci
cielesnej. Co Przybysze s�dz� o mi�o�ci i seksie? Nina
Schaarenberg odkrywa karty. Zakupy w stylu
mi�dzyplanetarnym. Nowa sie� Hanaska. Czy uczeni i
filozofowie s� jeszcze potrzebni? Jutro bez wysi�ku.
Strefa izolacyjna. Brak powi�zanych dokument�w.
Przeciera� oczy, kiedy Dawid wyda� ostrzegawczy pisk.
Drgn��. Dawid od��czy� si� od pow�oki i wy�wietlacz �cienny
zgas�. Na ekranie mikro zobaczy� napis: "Pr�ba przej�cia
kontroli. Alarm trzeciego stopnia".
Par� sekund trwa� w os�upieniu. To oczywiste, u�y� hase�,
kt�re uruchomi�y mechanizm zaczepny. Obudzi�y demona czu�ego
na s�owa takie jak strefa izolacyjna. Cho� to wr�cz
niepoj�te ze wzgl�du na ogrom przedsi�wzi�cia, demon taki
musia� istnie� i kontrolowa� ca�o�� komunikat�w pow�oki.
Zamkn�� mikro, wsun�� stopy do but�w i w�o�y� p�aszcz, po
czym zgasi� �wiat�o. Czu� bicie serca. Schyli� si� i
zasznurowa� buty. Cisza. Szybkie kroki na korytarzu.
Otworzy� okno i wyskoczy�. Zacz�� biec w g��b parku.
- St�j!
O�lepiaj�ce �wiat�o. Skoczy� w bok, mi�dzy drzewa.
- St�j!
G�osy z kilku stron. Zn�w z�apa� go snop �wiat�a. Dwa
strza�y, jeden po drugim. Zatrzyma� si� i podni�s� r�ce do
g�ry. Podeszli ludzie w szarych mundurach. Jeden wyszarpn��
mu mikro, dwaj wykr�cili r�ce do ty�u i skuli je kajdankami.
W jasnym prostok�cie okna tajnego mieszkania zobaczy�
jeszcze sylwetk� m�czyzny patrz�cego w ich stron�.
4. Doktor Ponto
Przywieziono go do wysokiego budynku pogr��onego w
ciemno�ci. Wraz z kilkoma pi�trowymi pawilonami, otoczony
by� dwumetrowej wysoko�ci ceglanym murem. Kimkolwiek byli
umundurowani ludzie, nie rozmawiali z Riksem i wygl�dali na
znudzonych. Wymieniali p�g�osem uwagi; kto� zapyta�, czy
ma�y Fred jest ju� zdrowy, inny poskar�y� si� na �on�.
Wprowadzono go do halu na parterze. Przywita� ich stra�nik
siedz�cy za konsol�.
- Dawno nikogo nie przytachali�cie. Co to za jeden?
- Georg Gonschewski. Prawnik. W�a�nie przyjecha� z Wien.
Musia�o go dopa�� w podr�y, w Wien chyba by� jeszcze
czysty. Patrz, co przy nim znale�li�my.
Policjant poda� stra�nikowi mikro Riksa.
- Schowaj od razu do depozytu. Ponto b�dzie zn�w si�
w�cieka�.
- Jasne. Doktor Ponto powinien zaraz by�. Zawiadomi�em
go. Wiesz, �e si� skurczybyk ucieszy�?
Stra�nik zarechota�.
- Musi lecie� do roboty wieczorem, a ten si�, cholera,
cieszy, g�upi palant. Dobra, zaprowad�cie nawiedzonego do
siedemnastki. Tam jest w��czone ogrzewanie. Miejcie go na
oku. Wiecie, jaki Ponto jest szybki do pisania raport�w.
Dw�ch policjant�w poprowadzi�o Riksa schodami w g�r�.
Budynek sprawia� wra�enie zaniedbanego szpitala. Olejowe
lamperie, tanie, niedostateczne o�wietlenie. Wysokie
sklepienie odbija�o echo krok�w.
Na drugim pi�trze jeden z policjant�w otworzy� kluczem
drzwi z judaszem.
- Wejd� tutaj i rozgo�� si�.
W �rodku by� stolik z krzes�em i ��ko. Pok�j nie mia� okna.
- Zdejmijcie mi kajdanki.
- Poczekaj, ch�opie, najpierw pogada z tob� doktor Ponto.
Usiad�, a policjanci zostali na zewn�trz. Drzwi pozosta�y
uchylone i s�ysza� ich �ciszone g�osy. Po kilkunastu
minutach na korytarzu zastuka�y kroki.
- Mamy go�cia? Ju� w �rodku?
- Tak jest, panie doktorze.
G�os przybysza by� energiczny.
- Nazywam si� Ponto. Peter Ponto.
Wysoki m�czyzna z jasn� br�dk� i niebieskimi oczyma.
Zdj�� br�zowy p�aszcz i rzuci� go na ��ko.
- Nazywaj� mnie doktorem, ale �aden ze mnie doktor.
Jestem zarz�dc� o�rodka, rozumie pan. Praca administracyjna.
- Zdejmijcie mi kajdanki.
Ponto usiad� na ��ku i za�o�y� nog� na nog�.
- Nie b�dzie si� pan wyg�upia�? Po co pan ucieka�?
- Dlaczego zosta�em zatrzymany?
Ponto skrzywi� si�.
- Nie zosta� pan. Jitschin, chod�cie tu i zdejmijcie
kajdanki panu Gonschewskiemu! Wi�c nie zosta� pan
zatrzymany. Otrzymali�my sygna�, �e mo�e pan potrzebowa�
pomocy. Zjawili�my si� tak szybko, jak by�o to mo�liwe i
okaza�o si�, i� sygna� by� prawdziwy. Dlaczego pan ucieka�?
Ponto patrzy� z �yczliwym zaciekawieniem, a policjant
zdejmowa� kajdanki.
- Przestraszy�em si�. Kto� w�amywa� si� do mojego
mieszkania. Strzelano do mnie.
- Nie strzelano do pana. M�g� pan si� znajdowa� w stanie
wstrz�su, oszo�omienia. Ci policjanci zostali przeszkoleni,
jak post�powa� w takich przypadkach. Mogli, co prawda, pana
nieco przestraszy�, ale przecie� nigdy nie strzelaliby do
pana! No i uda�o si� im pana zatrzyma�, prawda?
Ponto u�miechn�� si�.
- Czy to d�ugo potrwa, panie Ponto? Chcia�bym i�� do domu
- poskar�y� si� Jitschin.
- My�l�, �e wszystko przebiegnie sprawnie, sier�ancie.
Poczekajcie chwil� na zewn�trz - powiedzia� z dobrodusznym
wyrazem twarzy Ponto. - Czuje si� pan lepiej?
- Nadal nie rozumiem, dlaczego mnie aresztowano.
- Nie jest pan aresztowany. Mam nadziej�, �e jutro b�dzie
m�g� pan odej��. Czuje si� pan dobrze?
- Tak. Ale jestem zm�czony podr� i ostatnimi wypadkami.
- Podr� z Wien?
- Tak. Przyjecha�em dzisiaj z Wien.
Ponto kiwn�� g�ow� ze zrozumieniem.
- Jak pan dosta� si� tutaj z Wien?
Rzeczywi�cie, jak m�g� dosta� si� tu z Wien, skoro by�o
to fizycznie niemo�liwe?
- Dlaczego zadaje mi pan takie pytania? Dlaczego jestem
tutaj? ��dam, aby�cie oddali mi moje mikro!
- Mikro? Ma pan na my�li ten dziwny, p�aski przedmiot?
Obawiam si�, �e nie b�dzie d�ugo istnia�.
- Co to znaczy? To moja w�asno��, nie mo�ecie jej zniszczy�!
- Przecie� pan wie, powinien pan wiedzie�, �e wszystkie
przedmioty pochodz�ce od Przybysz�w ulegaj� szybkiej
anihilacji. A ten przedmiot z pewno�ci� pochodzi od nich.
Nie zosta� wyprodukowany w Rzeszy, nie figuruje w globalnym
rejestrze produkt�w. Pan dosta� ten przedmiot od Przybysz�w,
rozumie pan?
- Nie wiem, o czym pan m�wi.
W oczach Ponto Riks widzia� coraz �ywsze zainteresowanie.
- Czy chce pan powiedzie�, �e nie wie pan niczego o
Przybyszach?
- Oczywi�cie, �e nie. Dlaczego zabrali�cie moje mikro?
- To "mikro", jak pan m�wi, mo�e istnie� najwy�ej kilka
godzin. Musimy je zbada�, zanim ulegnie rozpadowi.
Jitschin! Chod�cie tu. Przykro mi, to troch� potrwa.
Zawiadomcie Hopkena, niech si� zaraz zjawi i uruchomi
laboratorium. Musimy zrobi� badanie na implant.
Jitschin wyda� j�k zawodu, jego szeroka twarz posmutnia�a.
- No ju�, po�pieszcie si�, to szybciej sko�czymy. Hopken
to nasz laborant. Przypuszczam, �e Przybysze wszczepili panu
implant. To dlatego nie pami�ta pan o spotkaniu z nimi.
Cz�sto tak post�puj�. Ju� od dawna nie mieli�my �adnego
przypadku. Kiedy� ca�y ten budynek pe�ny by� ludzi. Widzi
pan, pomagamy wam w odnalezieniu si� po spotkaniu z
Przybyszami. Jeste�cie zagubieni i zdezorientowani. Cz�sto
tracicie pami��, nie pami�tacie wielu rzeczy. Musimy pomaga�
wam w odzyskaniu sprawno�ci spo�ecznej. Ale i my co�
zyskujemy. Przybysze w miejsce wiedzy traconej przez ludzi
wstawiaj� wiedz� inn�. Rodzaj przekazu, pos�ania, opowie�ci.
Sztuczne wspomnienia o wydarzeniach, kt�re nigdy nie mia�y
miejsca. Jest to jedna z nielicznych mo�liwo�ci uzyskania o
nich informacji, kt�ra ma przecie� dla nas podstawowe
zupe�nie znaczenie. Przekazy Przybysz�w tworz� wci�� �yw� i
uzupe�nian� �wi�t� Ksi�g� naszej cywilizacji. Ciesz� si�, �e
pan do nas trafi�. Mo�e to by� dla pana uci��liwe, ale mo�e
te� okaza� si� dobroczynne.
- Dlaczego pan s�dzi, �e spotka�em si� z Przybyszami?
Ten budynek jest stary, wr�cz archaiczny. Data w
serwisach informacyjnych? Ka�dy mo�e zmieni� dat�. Rzecz
umowy. Mo�e w og�le nie dosz�o do desynchronizacji? W
kt�rym� momencie powiedzieli tu sobie - liczymy czas
inaczej? Zaczynamy spotyka� si� z Przybyszami i nic innego
nas nie obchodzi?
- Powiedzia� pan, �e nic nie wie o Przybyszach. Ka�de
dziecko na �wiecie zna Przybysz�w. Zawdzi�czamy im
wszystko. Dzi�ki nim jeste�my nie�miertelni.
Riks otworzy� szeroko oczy.
- Nie�miertelni?
Ponto u�miechn�� si� pob�a�liwie.
- Sam pan widzi! Mia� pan spotkanie z Przybyszami!
B�dzie pan we wszystkich jutrzejszych dziennikach!
- Doktorze Ponto, Hopken jest gotowy.
Jitschin sapa� ci�ko, musia� biec po schodach.
- Zejd�my na parter, tam jest laboratorium. Na szcz�cie
Hopken ma dzisiaj dy�ur, i zaraz b�dziemy mieli to z g�owy.
Laborant, ruchliwy starszy cz�owiek w bia�ym fartuchu,
kaza� si� Riksowi rozebra�, a potem usadowi� go w kabinie
aparatu pomiarowego. Badanie trwa�o kilka minut.
- Dane trzeba przetworzy� - zaskrzecza� Hopken. - Wyniki
jutro rano.
- Dzi�kuj� panu - Ponto by� zadowolony. - Prosz�, panie
Gonschewski, by przenocowa� pan dzisiaj u nas. Na wszelki
wypadek. Nie wiemy, co zrobili z panem Przybysze. Musimy
mie� pewno��, �e nie stanie si� panu nic z�ego. Tu b�dzie
pan mia� dobr� opiek�.
- Nie mog� odm�wi�?
- Taka jest procedura. Jutro jeszcze porozmawiamy.
Kiedy Jitschin zamyka� go na klucz, Riks poczu� si�
niedobrze. Mikro. Tam by�o wszystko. Mo�e nale�a�o dzia�a�
inaczej? Ci policjanci nie mogli stanowi� powa�nej
przeszkody. A w mikro mia� ju� mas� informacji. Czy
zdo�aliby prawid�owo je zinterpretowa� bez kontaktu z lud�mi
tu, na miejscu? Czemu sze�� poprzednich ekip przepad�o?
Nie nale�y lekcewa�y� niebezpiecze�stwa. Na razie
traktuj� mnie jak �agodnego czubka. Jakie mogli robi�
badania? Mikro. Dawid blokuje dost�p do informacji po
pierwszej pr�bie w�amania. Na szcz�cie w �rodku by�
wy��cznik �wiat�a. Riks po�o�y� si� do ��ka. Poni�ej kto�
biega� stukaj�c g�o�no obcasami po marmurowej posadzce.
�miech.
Ogarn�o go uczucie obco�ci i samotno�ci. Falkenburg.
Ten pewnie nie patrzy� na �wiat w taki spos�b. Wygl�da� na
ch�odnego i precyzyjnego. Czarnezki. Gdzie byli? Lepiej,
gdyby kt�ry� z nich zdo�a� wr�ci� ze swoim mikro. Pi�tro
ni�ej kto� biega� niezmordowanie w pustej przestrzeni
korytarzy. Riks zapada� ju� w otch�a� snu, kiedy zn�w
zobaczy� �abiego potwora. Ockn�� si� z �omoc�cym sercem i
d�ugo musia� czeka� na nadej�cie b�ogos�awionej nico�ci.
5. Czarnezki
Ponto wszed� do pokoju Riksa z Jitschinem, kt�ry ni�s�
du�y zielony r�cznik i przybory toaletowe.
- Naprzeciwko jest �a�nia, poczekam na pana, a potem
�niadanie.
�a�nia mia�a wielkie okna zbrojone drutem. Podszed� do
koryta z jasnobr�zowych kafelk�w i odkr�ci� wypolerowany
mosi�ny kurek, pociek�a ze� w�skim strumykiem wrz�ca woda.
Twarz w lustrze. Twarz Gonschewskiego, prawnika z Wien,
kt�ry mia� spotkanie z Przybyszami, kimkolwiek oni byli.
Riks u�miechn�� si�. Promienie s�o�ca, rozpraszaj�c si�
mi�kko na szybach, nastraja�y optymistycznie.
- Cztery lata temu by� tu ruch, powiadam panu! -
rozmarzy� si� Ponto. Weszli do obszernej sto��wki. -
Skoczcie do kuchni i przynie�cie co�, Jitschin. Nic dzisiaj
nie mia�em w ustach. I wy mo�ecie co� przek�si�.
- Dzi�kuj�, panie doktorze. Stara o mnie dba, nie powiem,
zawsze robi mi rano co� do �arcia.
Usiedli obok okna.
- Sto��wka pe�na, mn�stwo ludzi! Ruch, gwar, k��cili si�,
dochodzi�o do r�koczyn�w! Po spotkaniach z Przybyszami
bywali nerwowi. Trzymali�my tu obstaw�. Teraz kontakty z
Przybyszami s� sporadyczne. Dlaczego? Jak pan uwa�a?
- Nic nie wiem o Przybyszach - ostro�nie przypomnia� Riks.
- Taaaak.
Ponto rozejrza� si� z roztargnieniem.
- Tosty z szynk� i serem, bu�ki, mas�o, d�em ananasowy,
kakao.
Jitschin postawi� przed nimi paruj�c� tac�, sam usiad�
przy s�siednim stoliku.
- Dzi�kuj� - powiedzia� z op�nieniem Ponto. - Pan wie
du�o o Przybyszach. Wi�cej ni� ja albo Jitschin, chocia�
zajmuj� si� nimi od pi�tnastu lat. Pan by� ich go�ciem.
- Nic o tym nie wiem.
Riks zabra� si� do jedzenia. Rozmowa z Ponto by�a taka
niekonkretna. Czu� niepowag�, wr�cz �mieszno�� sytuacji.
- Mia� pan ze sob� przedmiot, kt�ry nazywa� pan "mikro".
To dow�d materialny, �e pan by� ich go�ciem. W pewnym
sensie materialny, bo ju� nie istnieje.
- Zniszczyli�cie moje mikro?!
- Prosz� si� nie denerwowa�. Uleg�o samoistnemu
rozk�adowi. Tak jest ze wszystkimi przedmiotami, kt�re
pochodz� od Przybysz�w. Dlatego nie mo�na poda�
materialnych dowod�w ich istnienia, rozumie pan?
- Mikro nie pochodzi�o od Przybysz�w. To produkt, jeden z
wielu wytwarzanych w Rzeszy.
- Nie ma go w katalogu. In�ynierowie nie rozpoznali go.
- To dla mnie niepoj�te.
- Jestem po to, �eby panu pom�c. Ma pan szcz�cie. Kiedy
by� tu t�um, nie mieli�my czasu dla ka�dego cz�owieka, kt�ry
zetkn�� si� osobi�cie z Przybyszami.
- Co wykaza�y wczorajsze badania?
- Rozmawia�em z Hopkenem. Ma pan implant w czaszce.
- Czy m�g�bym zobaczy� zdj�cia? Analizy?
- Jasne. Ale nic z tego pan nie zrozumie. Jest pan
przecie� prawnikiem, prawda? Troch� nietypowy implant.
Materia nieorganiczna, niemetal. Kontroluje cz�ciowo
funkcje pa�skiego m�zgu.
- Implanty... Rozumiem.
Ostro�nie. B�d� ostro�ny.
- Czy pr�bowali�cie usuwa� takie implanty?
- Oczywi�cie. Bez powodzenia. Nie przywraca�o to
poprzedniego stanu umys�u pacjenta. Implanty znika�y po
kilku godzinach. Nie mog�y istnie� poza organizmem
nosiciela. Ulega�y anihilacji, jak "mikro".
Riks wytar� usta serwetk�.
- Prosz� mi powiedzie�, kim s� Przybysze?
- Naprawd� niczego pan nie pami�ta?
- A co mia�bym pami�ta�?
Ponto westchn��.
- Go�cie z kosmosu. Istoty z innej planety, kt�rej nazwy
nie poznali�my. Przybyli w krytycznym momencie historii i
ocalili nas przed katastrof�. Oddajemy im cze��, tak� sam�,
jak� w prymitywnych i barbarzy�skich czasach oddawali�my
Bogu. M�wi�, �e przybyli przypadkiem, ale mo�e obserwowali
nas od dawna? Uwa�am, �e tak by�o.
- O jakim krytycznym momencie pan m�wi?
- O wojnie biologicznej, rozpocz�tej przez Azjat�w.
- To pami�tam - Riks wzi�� s�oik z d�emem i spojrza� na
dat� przydatno�ci. Zgadza si�. Brak niesp�jno�ci. - Te�
przypuszczali�my, �e zaatakowali nas Azjaci. Na granicy
mi�dzy Niemieck� Zachodni� Syberi� a Prowincj�
Wschodniosyberyjsk� Cesarstwa Japonii sytuacja wymkn�a si�
spod kontroli.
- Nie jest tak �le! Pami�ta pan wiele... I wtedy
pojawili si� Przybysze. Konflikty mi�dzy narodami sta�y si�
prze�ytkiem. Przybysze dostarczyli nam nowych technologii.
Zmienili spos�b sprawowania w�adzy.
Riks przerwa� mu.
- Kiedy zaraza zagrozi�a istnieniu narodu, zdecydowali�my
�e szans� na przetrwanie Rzeszy, a mo�e i ca�ej ludzko�ci,
b�dzie podzielenie obszaru pod nasz� kontrol� na izolowane
strefy, by zatrzyma� mutuj�ce wirusy. Komunikacja pomi�dzy
strefami sta�a si� trudna i kosztowna. W wypadku transferu,
chodzi�o o to, by zapewni� biologiczne bezpiecze�stwo
przechodz�cym z jednej strefy izolacyjnej do drugiej.
Idealna by�aby sytuacja, gdyby do transfer�w w og�le nie
dochodzi�o.
- To taki obraz �wiata wszczepili panu Przybysze -
zamy�li� si� Ponto. - Rozumiem. Chcieli nam uzmys�owi�, jak
koszmarnie wygl�da�by �wiat, gdyby nie ich ingerencja.
- Panie Ponto, przyby�em tu z Berlina, by wyja�ni�, co
si� dzieje. Przerzucono mnie z Berlina, rozumie pan? Z
Berlina, z kt�rym nie macie fizycznego kontaktu.
- Przykro mi, panie Gonschewski. W ka�dej chwili mo�e
si� pan po��czy� z Berlinem. Mamy doskona�� ��czno�� z
Berlinem. Naprawd�. Przekona si� pan osobi�cie. Czy to nie
szalony pomys� - te strefy izolacyjne? Absurd. Oczywisty
absurd.
- M�wi pan o Przybyszach, bez �adnego dowodu.
Wcze�niejsze badania wykaza�y, �e w naszym otoczeniu nie ma
obcych cywilizacji. �e w og�le powstanie �ycia poza Ziemi�
jest ma�o prawdopodobne. Pami�ta pan projekt "Wielka Cisza"?
- Oczywi�cie. Ale jego tw�rcy przyznawali, �e nie mog�
da� definitywnej odpowiedzi na pytanie o Obcych. Przybysze
wywarli g��boki wp�yw na kszta�t naszej cywilizacji.
Przeczenie ich istnieniu mija si� z podstawowym poczuciem
realno�ci. Implant w pana czaszce. "Mikro". To, �e nie
pami�ta pan fragmentu najnowszej historii. Niech pan o tym
pomy�li.
- Friedrich Dalg, kierownik "Wielkiej Ciszy" stwierdzi�,
�e kontakt z obc� cywilizacj� musia�by by� kresem ludzkiej
cywilizacji. Nawet nie dlatego, �e ta obca cywilizacja
mog�aby nas unicestwi�. Je�li staniemy kiedy� twarz� w twarz
z inteligentnymi Obcymi, m�wi� Dalg, b�d� oni znacznie
bardziej rozumi ni� my. Nie zanosi si�, by�my umieli odbywa�
podr�e mi�dzygwiezdne albo mi�dzygalaktyczne. Zatem ju� z
faktu przybycia hipotetycznych Obcych b�dzie wynika� ich
wy�szo��. Konkwistadorzy i Indianie, ale do setnej pot�gi.
Je�li ich dostrze�emy, zniknie ostatnia z�uda naszej
wyj�tkowo�ci. Bo chocia� ka�dy krzyczy, �e cz�owiek nie jest
niczym szczeg�lnym, to przecie� przekonanie takie stanowi
podstaw� naszej cywilizacji. Jeste�my dzie�mi bo�ymi albo
nie r�nimy si� niczym od naszej trzody. Je�li dostrze�emy
kiedy� rozumnych Obcych, powiedzia� Dalg, to wyd�ubmy sobie
oczy i wyrwijmy j�zyki. I udawajmy, �e by�o to tylko
z�udzenie.
Ponto dar� na drobne kawa�eczki drug� serwetk�. Poblad�.
- Jednak nie mo�na �y� z�udzeniami. Dalg by� idealist�.
By� g�upcem. Kiedy pojawili si� Przybysze, nikt nie mia�
ochoty na wyd�ubywanie sobie oczu. Brednie. Przybysze
wyzwolili nas z takiego sposobu my�lenia. Nie potrzebujemy
ju� bog�w, bo�k�w, ani prymitywnych religii. Wystarcza to,
co mo�emy zobaczy� i dotkn��. Rozumie pan? Musi si� pan tego
nauczy�, je�li chce pan normalnie funkcjonowa�. Wie pan,
jaki by� ich najwi�kszy dar? Niech to b�dzie tym
materialnym dowodem, kt�rego ci�gle pan ��da. Dzi�ki nim
uzyskali�my spos�b na osi�gni�cie nie�miertelno�ci.
Prymitywne religijne baj�dy... wszystkie one wywodzi�y si�
ze strachu przed �mierci�.
Ponto wsta�.
- Poka�� co� panu. My�l�, �e to pana zainteresuje.
Wr�cili na drugie pi�tro, do sali z wy�wietlaczem.
- Ludzie, kt�rych funkcje �yciowe ulega�y istotnemu
zak��ceniu, kiedy� po prostu umierali. Przybysze przekazali
nam technik� umo�liwiaj�c� przeniesienie psychiki ludzkiej
do no�nika niebiologicznego. Ka�dy zagro�ony mo�e zosta�
uratowany i trwa� w niesko�czono��. Poka�� panu cz�owieka,
kt�ry uleg� nieszcz�liwemu wypadkowi. Jego umys� i psychika
s� bezpieczne i integralne, mimo �e cia�o uleg�o
zniszczeniu. B�dzie m�g� si� z nami porozumiewa�. B�dzie nas
widzia� i s�ysza�. Ciekawy przypadek, tak samo jak pan
spotka� si� niedawno z Przybyszami. Doznany szok by�
przyczyn� wypadku.
Ponto w��czy� wy�wietlacz.
Riks zamar�. Na wielkim ekranie zobaczy� wykrzywion�
twarz Czarnezkiego.
- Pan Thomas Bertram odczuwa b�le powypadkowe, chocia�
jego uk�ad nerwowy ju� nie istnieje. Dzie� dobry, panie
Bertram. Jak si� pan czuje?
Czarnezki j�kn��. By� straszliwie blady, jego sk�ra mia�a
per�ow�, delikatn� przejrzysto��.
- Co mu zrobili�cie? - sapn�� Riks cicho.
Ponto zerkn�� z zaciekawieniem.
- Pan zna tego cz�owieka?
- Zabili�cie go.
Ponto wzruszy� ramionami.
- O czym pan m�wi? Pan zna pana Bertrama?
Czarnezki przymkn�� oczy i krzykn�� bole�nie:
- Ja nie znam tego cz�owieka.
- Daj spok�j - zawo�a� Riks. - Co oni ci zrobili?!
- Nie znam tego cz�owieka - powt�rzy� Czarnezki. Jego
czo�o pokrywa�y krople potu.
- Jednak wydaje mi si�, �e si� znacie. Dlaczego chce pan
to ukry�, panie Bertram? Panie Gonschewski, czy pan go zna?
- Obaj przybyli�my z Berlina, by sprawdzi� sytuacj� w
Kattowitz. Dlaczego to zrobili�cie?
- Nie chcieli�my zrobi� krzywdy panu Bertramowi. Niestety
po spotkaniu z Przybyszami niekt�rzy zupe�nie trac�
orientacj� i ulegaj� fatalnym wypadkom. Dlatego otaczamy ich
opiek�. Wi�c powiada pan, �e przybyli�cie razem z Berlina?
Ciekawe. Przybysze rzadko wyposa�aj� ludzi we wsp�lne
fa�szywe wspomnienia. Tym bardziej jestem zafrapowany.
B�dzie mi pan musia� szczeg�owo o tym opowiedzie�.
- Remi - powiedzia� cicho Riks. - Nie zapomn� o tobie,
s�yszysz?
Twarz� Remiego Czarnezkiego targn�a kolejna fala b�lu.
Ponto po�o�y� r�k� na ramieniu Riksa, ale ten
odepchn�� j�.
- Lepiej wyjd�my st�d - zaproponowa� Ponto i wy��czy�
wy�wietlacz.
Poszli do pokoju, w kt�rym Riks nocowa�.
- Bardzo mi przykro. Widz�, �e te fa�szywe wspomnienia s�
bardzo �ywe. Czy byli�cie przyjaci�mi? Mam na my�li t�
nieprawdziw� przesz�o��, kt�r� obarczyli was Przybysze?
Riks odzyska� panowanie nad sob�. Patrzy� na Ponto z
oboj�tno�ci�.
- Znali�my si�.
- To dziwne, �e nie powiedzia� nam pan, �e kto� jeszcze z
panem tu przyby�. Dlaczego pan o tym nie wspomnia�? Nie ufa�
nam pan?
- Wydarzy�o si� zbyt du�o rzeczy.
- Tak, oczywi�cie. Czy poza Bertramem przyby� tu kto�
jeszcze? Kto� w grupie z Berlina z tej fa�szywej
przesz�o�ci? Prosz� si� zastanowi�. Od odpowiedzi mo�e
wiele zale�e�. Tak�e �ycie tej osoby, je�li taka by�a.
- Nie. Nikt poza nami - rzek� Riks i wbi� wzrok w Ponto.
- Jaki wypadek przydarzy� si� panu Bertramowi?
Ponto u�miechn�� si� smutno.
- Wpad� pod samoch�d. Panu Bertramowi?... Zdaje si�, �e
tam nazywali�cie si� inaczej? Pan Bertram mia� tam imi�
Remi?
Riks nie odpowiedzia�.
- Jest pan zm�czony. Ale czuje si� pan ju� lepiej? Niech
pan odpocznie. I w razie k�opot�w prosz� si� zwr�ci� do
mnie. B�d� do pana dyspozycji. Jest pan wolny.
6. Falkenburg
Kiedy wyszed� na zewn�trz, by�o wczesne popo�udnie. Nie
m�g� uwierzy�, �e si� uda�o. Widzia� ci�gle wykrzywion�
twarz Czarnezkiego. By�o mro�no; �wiat�o s�oneczne
przenika�o zamglone powietrze daj�c wra�enie nierealno�ci
wszystkiego dooko�a. Nie wiedzia�, gdzie jest. Szed� przez
osiedle dwupi�trowych blok�w. Dzieci zje�d�a�y na sankach z
przydro�nej skarpy. Kroczy� przed siebie, owoce
jarz�biny czerwienia�y na �niegu, dzieci �mia�y si�.
Dawno nie czu� si� tak �le. Przyt�aczaj�ce poczucie
obco�ci i wrogo�ci. Stara� si� omija� z daleka przechodni�w.
Musiano go nafaszerowa� jak�� chemi�. Zna� to uczucie,
teraz sobie przypomnia�. W dzieci�stwie przechodzi� stany
depresyjne, miewa� samob�jcze my�li. To on by� nie w
porz�dku.
Mo�e Ponto ma racj�.
Opanuj si�. By�e� w gorszych opresjach. Nie my�l o
rzeczach, na kt�re nie masz wp�ywu. Tylko twoje dzia�anie
mo�e odnie�� skutek. Przecie� nie wybrano ci� przypadkowo.
Czy w kartotece Riksa by� zapis o wczesnych k�opotach ze
zdrowiem psychicznym? Zapewne. Mo�e to zadecydowa�o.
Na za�nie�onym trawniku ko�o �mietnika przykucn�a
kilkuletnia dziewczynka. Zielon� �opatk� wygrzebywa�a dziur�
w ziemi. Obok tekturowe pude�ko, na nim czerwona r�a.
- Co tu robisz?
Dziewczynka spojrza�a w g�r� oczyma pe�nymi �ez.
- Zakopuj� Augusta.
- Augusta? A kto to jest?
- To m�j chomik. Mama powiedzia�a, �e trzeba Augusta
spali�, ale ja nie chc�. W�o�y�am go do pude�ka i tu go
schowam.
- R�a jest dla niego?
- Tak. Chc�, �eby August wiedzia�, �e go kocha�am.
Dziewczynka otar�a buzi� r�kawem.
- Nie p�acz. Pochowamy Augusta razem. Na pewno b�dzie
zadowolony.
- Ale b�dzie mu zimno! - za�ka�a.
- Nie martw si�. Teraz jest w takim miejscu, gdzie nikomu
nie jest zimno.
Dziewczynka spojrza�a na Riksa ze zdziwieniem.
- Mama m�wi�a, �e Augusta ju� nigdzie nie ma?
Pog�aska� j� po g�owie, a potem zakopali pude�ko z chomikiem.
Nie jestem ju� tym dzieckiem, kt�re my�la�o o �mierci.
Jestem twardym, cholernym draniem. Dlatego mnie tu
przys�ano. Sprawdzi� kieszenie p�aszcza i stwierdzi�, �e ma
kart� p�atnicz�. Wst�pi� do najbli�szej restauracji. Kiedy
kelner stawia� przed nim talerze, na sali pojawi� si� t�gi
cz�owiek w granatowym ubraniu. Ujrzawszy Riksa stan�� jak
wryty, a potem podszed� z wyrazem zafrapowania na twarzy.
- Ja pana znam. Widzia�em pana zdj�cia w serwisach.
Jestem w�a�cicielem tej restauracji, nazywam si� Josef
Bloser. Czy mog� si� przysi���?
- O co chodzi? - burkn�� Riks z pe�nymi ustami.
- Przepraszam, nie chc� panu przeszkadza� - Bloser siad�.
- Pan zetkn�� si� z Przybyszami, prawda?
- Czyta� pan o tym w serwisach?
- Tak. O dw�ch m�czyznach. Jednego potr�ci� samoch�d i
zosta� przeniesiony. A drugi to pan, prawda?... Nic pan nie
m�wi. Rozumiem. Zabronili panu.
Bloser spochmurnia�.
- Oni nie chc�, �eby�my si� dowiedzieli, jacy s� naprawd�
Przybysze. Nie dopuszczaj� zwyk�ych ludzi, jak ja. Dzi�ki
temu sprawuj� w�adz�, trzymaj� nas za pysk. Przybyszom
wydaje si�, �e pomagaj� ludziom, a naprawd� pomagaj� tylko
im. Prosz�, niech pan powie, jacy oni s�, Przybysze?
Naprawd� maj� aureole i przypominaj� anio�y?
- Nie widzia�em nigdy obcych istot z gwiazd. Oni nie
istniej�.
Bloser rozdziawi� usta.
- Nie istniej�? W og�le?
- Nie rozumiesz, co m�wi�? �adnych przybysz�w, kapujesz?
Widzia�e� ich kiedy�? A mo�e zabrali ci� na przeja�d�k� po
galaktyce albo do innego wszech�wiata, durniu?
Bloser zrobi� si� blady, jego d�o� polu�ni�a krawat.
- Dosta� pan implant, z pewno�ci� dosta� pan implant.
Albo ci dranie zrobili panu pranie m�zgu, �eby nikt si� nie
dowiedzia�, jak s� dobrzy i jak mogliby�my �y�, gdyby nie ci
�ajdacy. Rozumiem pana. Musi by� pan tak samo wkurzony jak
ja. Odebra� cz�owiekowi wspomnienia. Najlepsze. Niech pan
pos�ucha. Mo�e pan tu przychodzi� codziennie, b�dzie pan
moim go�ciem, rozumie pan? Przez kwarta�. Nie, ca�y rok
albo nawet dwa lata. Zgoda? Przez dwa lata b�dzie pan moim
go�ciem. Mo�e co� pan sobie przypomni i wtedy pogaw�dzimy?
Riks sko�czy� je��.
- Dzi�kuj�. - Przywo�a� kelnera i zap�aci� za obiad.
- Zapraszam pana na jutro. I na pojutrze. Na ca�e dwa lata.
Szybko �ciemnia�o si�. Zapyta� o drog� i wr�ci� do swojego
mieszkania na Speersta�e.
Przejrza� serwisy informacyjne. Wszystkie notki na sw�j
i Czarnezkiego temat. W dniu wczorajszym policja zatrzyma�a
pana Thomasa Bertrama, in�yniera z zak�ad�w naprawczych OST.
Pan Bertram zachowywa� si� dziwnie, co wzbudzi�o niepok�j
wsp�obywateli. Kiedy policjanci zw�cili mu uwag�, zacz��
ucieka� i wpad� pod samoch�d. Z powodu powa�nych uszkodze�
cia�a konieczne okaza�o si� przeniesienie. Pan Bertram
przyzna�, �e by� w stanie szoku po kontakcie z Przybyszami.
Nie chcia� zdradzi� szczeg��w. Trudno przypuszcza�, �e
Przybysze nie przewidzieli skutk�w swojego post�powania. Z
pewno�ci� pan Bertram w przysz�o�ci opowie nam, do jakiego
dobra przywiod�o go to spotkanie.
Wczoraj zatrzymano te� Georga Gonschewskiego, prawnika,
kt�ry wr�ci� z Wien. Badania specjalistyczne wykaza�y w
jego czaszce obecno�� implantu. Gonschewski twierdzi�, �e
nic nie wie o Przybyszach! Ten oczywisty dow�d kontaktu
potwierdzi� si�, gdy wysz�o na jaw, �e Gonschewski zna
Bertrama, chocia� w rzeczywisto�ci nigdy si� nie spotkali.
Peter Ponto, dyrektor o�rodka rehabilitacji kontaktowc�w,
wyja�nia, i� dosz�o tu do rzadkiego przypadku wykreowania
przez Przybysz�w wsp�lnej pami�ci dla os�b, kt�re
odwiedzili. Po rozmowie Georg Gonschewski zosta� zwolniony z
o�rodka.
By�o ju� ciemno. Postanowi� p�j�� na Plac Przemys�owy.
Czu�, �e musi spojrze� jeszcze raz na dziwaczny pomnik.
Szed� wzd�u� szeregu starych kamienic. Po przeciwnej stronie
ulicy drzewa przystrojone by�y kolorowymi lampkami.
Zbli�a�o si� Bo�e Narodzenie. Jak oni mogli prze�ywa� ten
czas? Rocznica przybycia boskich istot z Kosmosu?
Przyspieszy� kroku.
Jutro odejdzie. Najwy�szy czas. Mo�e Falkenburg ju�
wr�ci� do Berlina? Tak, musi to sprawdzi�. Wszed� do budki
komunikacyjnej, wybra� po��czenie z Berlinem. Pami�ta�
zastrze�ony adres Falkenburga. Brak wybranego adresu.
Odszuka� aktualny adres biblioteki Reichstagu. Przez kilka
minut przegl�da� tytu�y ksi��ek. Zastanawiaj�ce luki.
Ksi�gozbi�r powa�nie przetrzebiony. Brak literatury
religijnej i filozoficznej, ogromny zbi�r dzie� po�wi�conych
Przybyszom.
A gdyby pojecha� do Berlina? Oszala�e�. Przyjmujesz ich
punkt widzenia? Zaczynasz bra� na serio ich brednie?
By�o ju� p�no, spotyka� niewielu przechodni�w. Kto�
bardzo silny i szybki z�apa� go za lewe rami� i wci�gn�� do
ciemnej sieni.
- To ja, Falkenburg.
Twarz Falkenburga zniekszta�cona by�a straszn� ran� na
prawym policzku.
- Nie przejmuj si�, mia�em troch� k�opot�w, ale to
niewa�ne. - Falkenburg m�wi� cicho, wyra�nie i spokojnie. -
Musia�em zabi� czterech z nich.
- Przecie� otrzymali�my rozkaz; nikogo nie likwidowa�?!
- Ten rozkaz dotyczy� tylko was, ludzi.
Riks cofn�� si�. Falkenburg skrzywi� si�.
- I co z tego? Jeste�my po tej samej stronie, prawda? Tak
mnie zaprogramowano. Moje mikro zawiera informacje, kt�re
nie mog� si� tu przedosta�. Musia�em to zrobi�. Oni te� si�
ze mn� nie patyczkowali.
- Zabili Czarnezkiego.
- Wiem. Zosta� poddany "przeniesieniu".
- U nas te� pr�bowano przeszczepia� psychik� w struktury
pseudobiologiczne. Prace zarzucono, bo rezultaty by�y
zniech�caj�ce, a sens etyczny w�tpliwy. Mo�e to to samo?
- Jeszcze jedna magiczna sztuczka dla maluczkich. Zdj�cie
udaj�ce osobowo��. �atwo to sprokurowa�, je�li ma si�
kontrol� nad sytuacj�. A rz�dy sprawuje Rada Rzeszy, kt�rej
cz�onk�w wyznaczaj� Przybysze. Kt� wie lepiej, jacy ludzie
nadaj� si� do sprawowania w�adzy, jak nie niesko�czenie
m�drzy i dobrzy Przybysze?
- Chc� jutro wraca�. Mam do��. Zabrali moje mikro,
podobno uleg�o anihilacji.
- Zgoda. Mamy do�� informacji. Wiesz, �e oni nie maj� tu
w og�le cmentarzy?
Falkenburg odwr�ci� si� w stron� ulicy. Pad� strza� i
jego g�owa odskoczy�a w bok. Zwali� si� na ziemi�.
Riks przywar� do �ciany.
Zbli�a�o si� kilkunastu m�czyzn. Pierwsi, z karabinkami
wycelowanymi w le��ce cia�o, byli w pe�nym rynsztunku, z
he�mami i w ochronnych kamizelkach. �wiat�o latarek ta�czy�o
po ciele Falkenburga, po znieruchomia�ym Riksie, po �cianach
sieni i po pod�o�u wy�o�onym ceramicznymi kostkami.
- R�ce do g�ry, powoli!
Wok� g�owy Falkenburga poszerza�a si� ciemna plama.
Pochyli�a si� nad nim tr�jka szturmowc�w, jeden machn�� r�k�
do kogo� w tyle.
- Podjed�cie tu z karetk�.
Falkenburg, le��cy dot�d z rozrzuconymi cz�onkami,
poderwa� si� jak wyrzucony spr�yn�, skoczy� ku najbli�szemu
policjantowi i przewr�ci� go wyrywaj�c bro�. Zacz��
strzela�, oni tak�e. Wstrz�sa�y nim kolejne uderzenia
pocisk�w, wreszcie wypu�ci� karabinek z r�k i run�� twarz� w
�nieg.
- Nie ruszaj si�!
Rozleg�y si� j�ki rannych i wo�anie o pomoc. Nadjecha�a
karetka.
- Oprzyj r�ce o �cian�, tak, stopy do ty�u!
Nikt nie podchodzi� do Riksa. S�ysza� przekle�stwa.
- To przecie� pan Gonschewski! Nie musicie si� go
obawia�! - to wo�a� Ponto.
- Niech pan si� nie zbli�a - powiedzia� jeden z
policjant�w. - Stracili�my pi�ciu ludzi, przez to �cierwo.
Obszukajcie go. Dobra, pan go zna, doktorze?
- Oczywi�cie, nie s�ysza� pan o nim, kapitanie? - Ponto
z�apa� Riksa za rami�. - Co pan tu robi? Dobrze, �e nic si�
panu nie sta�o. Ten cz�owiek zabi� wczoraj czterech
policjant�w. Czy widzia� go pan wcze�niej?
Riks, o�lepiony �wiat�em silnej latarki, mru�y� oczy.
- Nie zna�em go. Zaczepi� mnie na ulicy. Nie zrozumia�em
czego chcia�.
- By� pan w niebezpiecze�stwie. Zn�w panu pomogli�my!
My�la�em, �e on mo�e te� przyby� z Berlina, co?
- Musi pan p�j�� z nami i z�o�y� zeznanie - powiedzia�
kapitan. Dwu sanitariuszy z�apa�o cia�o Falkenburga za r�ce
i nogi i rzuci�o na nosze.
- Ci�ki - sapn�� jeden.
Obok noszy le�a�o rozbite pociskami mikro Falkenburga.
Ponto schyli� si�.
- Spotkamy si� jutro w o�rodku, dobrze? - powiedzia�
ogl�daj�c mikro. - Porozmawiamy o panu Bertramie, o waszym
wymy�lonym przez Przybysz�w Berlinie. Mo�e chcieli nam
przekaza� wa�n� wiadomo��? Przyjdzie pan? Bardzo prosz�.
- Dobrze - powiedzia� Riks. - Z przyjemno�ci�.
7. Riks
Kiedy si� obudzi� by�o jeszcze ciemno. Spa� �le, �ni� mu
si� Czarnezki i podryguj�cy Falkenburg. Zjad� �niadanie,
potem obejrza� na wy�wietlaczu map� Kattowitz. Do jeziora
podjecha� autobusem. Szed� asfaltow� drog� w lesie. Ci�gle
trzyma� mr�z, �nieg skrzypia�. Przy jeziorze by� o�rodek
wypoczynkowy. Za ogrodzeniem widzia� opr�niony basen, korty
tenisowe. Ku wysepce na zamarzni�tym jeziorze prowadzi�
d�ugi drewniany mostek. Za plecami cicho zatrzyma� si�
samoch�d. Wysiedli z niego Ponto i Jitschin.
- Dzie� dobry, panie Gonschewski. Dok�d si� pan wybiera?
Martwimy si� o pana.
- �ledzili�cie mnie?
- Mia� pan si� dzisiaj ze mn� spotka�. Pami�ta pan?
- Zosta�o jeszcze du�o czasu.
- Mo�emy pana podrzuci� do centrum. Po co pan tu
przyjecha�? To jest szczeg�lne miejsce?
Riks skin�� g�ow�.
- Chyba zaczynam sobie co� przypomina�.
- Przypomina�? - Na twarzy Ponto pojawi�y si� wypieki. -
Ma pan na my�li spotkanie z Przybyszami?
- W�a�nie. To miejsce... To by�o chyba tutaj.
- Kiedy? Kiedy to si� sta�o?
Riks pchn�� Ponto z ca�ej si�y. Doktor run�� na
Jitschina, ten z�apa� go, straci� r�wnowag� i obaj padli na
ziemi�. Riks skoczy� ku nim i uderzy� gramol�cego si�
Jitschina w twarz. Jitschin upad� w �nieg, a Riks wyrwa� mu
z kabury pistolet.
- Odwr�� si� - przeszuka� te� Ponto, ale ten nie mia� broni.
Podszed� do samochodu i rozbi� system kieruj�cy.
- Odejd�cie st�d. Chc� zosta� sam.
Jitschin j�cza� i trzyma� si� za krwawi�cy nos.
- Czy pan oszala�?! Napad� pan na policjanta! To powa�ne
przest�pstwo!
- Odejd�cie st�d. - Ruszy� w stron� mostku.
- Jitschin, zatrzymajcie go. Nie wiadomo, co on chce zrobi�!
Jitschin wszed� na mostek.
- Oddajcie bro�. Ostrzegam was.
Riks wymierzy� pistolet w nogi Jitschina.
- Nie zrobisz tego!
Jitschin wykona� dwa kroki i wtedy Riks strzeli�.
Jitschin upad�. Deski mostku ugi�y si� pod jego ci�arem.
Riks