3511

Szczegóły
Tytuł 3511
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

3511 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 3511 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

3511 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Autor: Janusz Cyran Tytul: �abi kr�l 1. Berli�czycy Kr�tko ostrzy�one, srebrzyste w�osy dobrze pasowa�y do czarnego munduru Wilhelma Daffnera. Przed nim, na szklanym stoliku, sta�a butelka z sokiem i pusta szklanka. - Zak�adam, �e nie wiecie wi�cej ni� przeci�tni mieszka�cy Centrum. Mamy k�opoty w nawi�zaniu ��czno�ci ze Stref� B. Trwa to ju� od p� roku i jest uci��liwe i niepokoj�ce dla os�b, kt�re pozostawi�y tam krewnych i interesy. Sytuacja jest zupe�nie inna ni� w przypadku Strefy A i D, z kt�rymi utracili�my kontakt po doniesieniach o rozszerzaniu si� zarazy. S�yszeli�cie o tym. Zak��cenia w ��czno�ci. Dziwne komunikaty. I w tym w�a�ciwie nie mijamy si� z prawd�. Daffner spojrza� na zebranych z uwag�, po kolei, jakby mobilizuj�c ich gotowo�� do skupienia si�. Pochyli� si�, nape�ni� szklank� sokiem. Oci�a�o�� ruch�w wskazywa�a, jak bardzo jest znu�ony. - Naprawd� otrzymali�my dziwne komunikaty. ��czno�� by�a z�a, potem ca�kiem zanik�a. W��czy� wy�wietlacz �cienny i przerzuca� zasoby serwera Wydzia�u Wywiadu Zdalnego. - Oto co zd��y�o dotrze�: Nadszed� dzie� s�du, trw�cie si� i radujcie, bo Pan jest s�dzi� surowym i �wiat�em �wiata! Albo: D�ugo czekali�my na powt�rne przyj�cie, bracia najmilsi, i teraz chcieliby�my podzieli� si� z wami nasz� rado�ci�. Ale jest ona niepodzielna, wymagaj�ca i zazdrosna, c� zatem mo�emy wam powiedzie�? Chwalcie i oczekujcie Wielkiego Przybysza, bowiem On jest m�dro�ci�, wybawieniem i sensem, i On tak�e i wam przyniesie spok�j. Amen. Ostatni komunikat. Porzuci�em wszelk� nadziej�. Wszystkich ogarnia tu ob��d. Na Boga, zr�bcie co�, bo czeka nas co� straszliwego! Kixmoller... Christof Kixmoller to jeden z naszych pracownik�w w Kattowitz. Riks zna� Kixmollera. Przypomnia� sobie jego zaaferowan� g�b�, obwis�e, ��te policzki. I odra�aj�cy zwyczaj d�ubania w nosie. Wielokrotnie si� kontaktowali. Daffner westchn�� i wbi� wzrok w napisy. - Wys�ali�my do Oberschlesien sze�� ekip. Kamie� w wod�, cho� byli to najlepsi fachowcy. Dok�adni i ch�odni jak l�d. Znali�cie ich. Norbert Hertell. Barbara Nowicka. Alfred Rinsche. Rimarzik. Georg Kutbay. To nieproste, wys�a� kogo� poza Centrum. Ogromne ryzyko. Procedura przygotowania organizmu do spotkania z wirusami innej strefy jest piekielnie kosztowna, tak samo jak przeniesienie przez barier� strefow�. Wielu ludzi w Urz�dzie uwa�a, �e powinni�my machn�� r�k� na Stref� B. Postawi� na niej krzy�yk. Po tym, co si� sta�o, nie mo�emy pozwoli� sobie na straty, powiadaj�. Nie zgadzam si� z tymi opiniami. Wiemy, co sta�o si� w Strefie A i D, ale nie wiemy nic o Strefie B. By� mo�e b�dzie to mia�o znaczenie dla naszego przetrwania. Dlatego chc� podj�� jeszcze jedn� pr�b�. Uda�o mi si� przekona� kierownictwo Wydzia�u. Mamy teraz wi�ksze szanse. Opracowali�my bezpieczny spos�b transferu powrotnego. Je�li b�d� k�opoty z konwencjonalnymi �rodkami ��czno�ci, zabierzemy was z powrotem do Centrum. - To jeszcze nikomu si� nie uda�o. Remi Czarnezki zawsze m�wi� cicho, ledwo otwieraj�c usta tak, �e Daffner w pierwszej chwili nie zrozumia� go. - Jak pan widzi, w�o�yli�my w to naprawd� wiele wysi�ku. Czarnezki kiwn�� g�ow�. Mia� smutn�, d�ug� twarz z wpadni�tymi zielonymi oczyma. - Czy b�dziemy uzbrojeni? - zapyta� Falkenburg. Riks pierwszy raz widzia� Falkenburga. Zdecydowany i spokojny g�os pasuj�cy do kr�pego i silnego cia�a spodoba� mu si�. O Falkenburgu kr��y�y w Wydziale niesamowite plotki. - To jeszcze nie rozstrzygni�te. Czy chcia�by pan by� uzbrojony? - odbi� pytanie Daffner, zerkaj�c na Falkenburga z zainteresowaniem. - Sytuacja jest niejasna. Na razie trudno powiedzie�, czy by�by to atut. - To prawda - zafrasowa� si� Daffner. - Niekt�re pomiary wskazuj�, �e czas w Oberschlesien rozsynchronizowa� si�. Czas w�asny Strefy mo�e r�ni� si� od berli�skiego o kilkadziesi�t lat. Nasz zesp� ekspert�w ci�gle szuka optymalnego wariantu zachowa�. Na razie musicie odpowiedzie�, czy przyjmujecie zadanie. Popatrzy� pytaj�co na Czarnezkiego. - Tak - powiedzia� cicho Czarnezki. Nawet nie drgn��. Siedzia� wbity w fotel z wyci�gni�tymi chudymi nogami. Riks pami�ta� Remiego, kiedy nie by� tak flegmatyczny. Po misji w Afryce Po�udniowej, z kt�rej Riks przywi�z� go w lod�wce, Remi bardzo si� zmieni�. Falkenburg czeka� na Riksa. W jego wzroku nie by�o niezdecydowania. Co� innego. Oczekiwa� na odpowied� kolegi, jakby Riks by� starszy stopniem i nale�a� mu si� szacunek. Jakby Riks, kt�ry wcale si� tak nie czu�, by� kim� wa�niejszym. Twarz Riksa skrzywi� mimowiedny grymas. - Tak. Falkenburg odczeka� p� sekundy. - Tak. 2. Kattowitz Riks wypad� z tunelu oszo�omiony. Nic nie widzia�. To by�o idiotyczne. Szcz�ka� z�bami, �ciska� teczk� i mruga� oczyma, usi�uj�c co� zobaczy�. Twardo uderzy� o pod�o�e, jakby spad� z pierwszego pi�tra; program steruj�cy transferem musia� mie� k�opoty. Ale �y�. By�o mu straszliwie zimno i dosta� dreszczy. Ci�gle nie widz�c zrobi� trzy chwiejne kroki. Najpierw zacz�� s�ysze�, potem przejrza�. �wiat�o by�o jaskrawe, pora�aj�ce. Odbija�o si� od zmro�onego �niegu. Sta� w potokach �wiat�a i rozgl�da� si� wok�. By� na �rodku jeziora skutego lodem. S�o�ce sta�o wysoko nad lasem czerniej�cym na wprost. Z lasu ku o�nie�onej tafli wybiega� w�ski drewniany most, a� do wysepki poro�ni�tej drzewami. Po lewej trwali w�dkarze nad przer�blami, za nimi by�a szosa i osiedle niskich dom�w. Program przenosz�cy wybra� w miar� puste i pewne miejsce. Ruszy� w stron� szosy. P�ytki �nieg nie utrudnia� marszu. Min�wszy w bezpiecznej odleg�o�ci w�dkarzy wdrapa� si� po wale na szos�. Lekki p�aszcz nie chroni� od zimna, lecz szybki marsz rozgrza� Riksa, wi�c nie odczuwa� ju� dreszczy. Mijaj�ce go samochody nie r�ni�y si� od produkowanych w Centrum. By� niewielki ruch, mo�e trafi� na dzie� �wi�teczny. Nauczy� si� na pami�� starej mapy Kattowitz i teraz por�wnywa� j� z otoczeniem. Zmiany by�y znaczne. Park w miejscu du�ej dzielnicy mieszkaniowej. Ko�ci� �wi�tego Krzy�a na Wzniesieniu Szachist�w razem z przyleg�ym cmentarzem znikn�y, zast�pione klasycystycznym pa�acem i polem golfowym. Natomiast przechodnie byli ubrani zwyczajnie, nie zwracali uwagi na Riksa. Min�� Wzniesienie Szachist�w i zbli�a� si� do starego centrum Kattowitz. Na dawnym Placu Przemys�owym, gdzie niegdy� wznosi� si� surowy pomnik genera�a Otterbecka, by� inny monument. Na granitowym postumencie sta�a istota nie przypominaj�ca cz�owieka. Trwa�a w niezdarnym rozkroku, z �abimi przednimi odn�ami wyci�gni�tymi w g�r�. Szeroki, bezz�bny pysk skierowany by� w d�; patrzy�a wyba�uszonymi, ogromnymi �lepiami (mo�e by� to rodzaj okular�w) na ludzi podchodz�cych z szacunkiem do st�p pomnika. P�aska g�owa ��czy�a si� z tu�owiem bez po�rednictwa szyi. Cia�o istoty, zw�aszcza jej wielki, obwis�y brzuch, pokryte by�o pomarszczonymi fa�dami ubrania lub sk�ry. Naprawd� obchodzono jakie� �wi�to. Do postumentu podchodzi�y matki z dzie�mi ubranymi w jaskrawe r�nokolorowe futerka i sk�ada�y kwiaty u st�p pomnika. Dopiero teraz do�wiadczy� uczucia bolesnej obco�ci. Po�o�y� teczk� na ziemi i potar� nerwowo d�onie. Wok� pomnika przechadza�o si� kilkunastu m�czyzn w szarych mundurach. Byli uzbrojeni i u�miechali si�. Riks pospiesznie opu�ci� plac, przeszed� przez zasypany �niegiem park i znalaz� si�, tak jak oczekiwa�, przed betonow� p�yt� Dworca G��wnego. W �rodku ogarn�o go przyjemne ciep�o i szum ludzkich g�os�w. Pod �cian� dostrzeg� rz�d kabin z ciemnego szk�a. Wszed� do jednej z nich. zamkn�� za sob� drzwi i usiad� w fotelu. Panowa� tu p�mrok. Obrzydliwe uczucie obco�ci zel�a�o. Ciep�e, izolowane wn�trze kabiny dostarcza�o z�udnego poczucia bezpiecze�stwa. Na wprost zamigota� ��ty napis: "Prosz� poda� numer identyfikacyjny..." Odetchn��, wyj�� z teczki mikro i po�o�y� je na kolanach. Przed sob� mia� gniazda nieznanego typu. Wszystko zale�a�o od tego, jak Dawid wybrnie z sytuacji. Otworzy� pokryw� mikro. Wy�wietlacz zajarzy� si� przyjemnym b��kitem. Uruchomi� Dawida. Szybko�� i pewno�� dzia�ania Dawida zawsze wprawia�a go w podziw. Dawid �mign�� przez wy�wietlacz mikro i przywar� do siedmiu gniazd kabiny jednocze�nie. Pisn�y cicho i zaraz zamilk�y - Dawid cofn�� si� i ju� wiedzia�, kt�re z nich otworzy si� w nast�pnej mikrosekundzie. Na wy�wietlaczu pojawi� si� schemat wej�� i Riks zobaczy�, �e Dawid atakuje ca�� si�demk�. Wszed� jak w mas�o. Riks pomy�la�, �e nie by�o to zadanie godne Dawida. ��ty napis znikn��, pojawi�o si� zaproszenie: "Prosz� wybra� us�ug�". Ale Dawid korzysta� ju� z o�miu tysi�cy pi�ciuset czterdziestu siedmiu us�ug pow�oki naraz i wy�wietlacz pulsowa� czerwonym wska�nikiem nasycenia transmisji danych. Po kilkunastu sekundach Dawid zawy� i zala� wy�wietlacz ostrzegawcz� czerwieni�. Riks nie pr�bowa� dowiadywa� si�, jakie odkry� niebezpiecze�stwo. Zamkn�� pokryw� mikro i przerwa� po��czenie. Schowa� mikro do teczki, zrobi� g��boki wdech i wyszed� z kabiny. Z peronu wali� t�um pasa�er�w. Wmiesza� si� we� i opu�ci� dworzec. Zn�w z�apa�y go dreszcze. Skr�ci� w skwer, stan�� przy �awce i postawi� na niej teczk�. Wok� nie by�o nikogo. Wyci�gn�� mikro i odnalaz� map� Kattowitz z adresami tajnych mieszka�. Przyjrza� si� lokalizacji czerwonych punkt�w. Speerstra�e 20, mieszkanie numer 8. Dobre miejsce. 3. Tajne mieszkania Po kwadransie przy spokojnej ulicy otworzy� kluczem przeprogramowanym przez Dawida drzwi do trzypi�trowego domu. W korytarzu min�� si� ze starsz� kobiet�, u�miechn�a si�, jakby go pozna�a. Ciarki przebieg�y Riksowi po plecach. Czy�by demon zainstalowany w pow�oce przez Urz�d Bezpiecze�stwa Rzeszy zadba� nawet o fizyczne podobie�stwo do poprzedniego lokatora? Mieszkanie na parterze. Jeden du�y pok�j, kuchnia, �azienka. Stare, dobre mieszkanie, idealne dla agenta Urz�du Bezpiecze�stwa. Okna pokoju wychodz� na park, pogr��aj�cy si� w mi�kkim mroku zimowego wieczoru. Siedzia� chwil� na wielkim wygodnym ��ku i patrzy� w okno. Odkurzacz mrucza� cicho i �ypa� na niego czerwonymi oczkami. Podszed� do staromodnej d�bowej szafy, by�a tam odzie� w kilku rozmiarach, tak�e pasuj�ca na niego. Nie m�g� wyj�� z podziwu dla ludzi, kt�rzy zaprojektowali to tajne mieszkanie. Tajne mieszkania nie by�y przecie� obiektami realnymi. Stworzone przez spec�w Urz�du Bezpiecze�stwa Rzeszy mia�y stanowi� azyl dla agent�w niezale�nie od okoliczno�ci. Zobaczy� teraz na w�asne oczy, jaka pot�ga zaprogramowanej inteligencji za nimi stoi. Wiadomo, �e agent wchodz�cy we wrogie �rodowisko b�dzie potrzebowa� schronienia. Oczywi�cie Urz�d Bezpiecze�stwa Rzeszy dysponowa� agentami zakotwiczonymi wsz�dzie - na w�asnym terytorium i na terytorium wroga (jak�e �atwo terytorium w�asne zmienia�o si� w terytorium wroga i odwrotnie!) - instalowa� tam ich przez lata. Jednak w pewnych okoliczno�ciach agent musia� wej�� w �rodowisko w biegu, zaraz po wyl�dowaniu. M�g�by oczywi�cie zosta� przyj�tym przez agent�w zainstalowanych wcze�niej, jednak by�o to ryzykowne, a niekiedy niemo�liwe. Tak jak tym razem. Otworzy� mikro i sprawdzi� dat�. �smy grudnia 2107 roku. Czas Oberschlesien rozsynchronizowa� si� o pi��dziesi�t lat. Wykluczone by jaki� agent Urz�du Bezpiecze�stwa Rzeszy zdo�a� go przej��. I tu objawia� si� geniusz projektant�w i programist�w Wydzia�u Planowania Urz�du Bezpiecze�stwa Rzeszy. Tajne mieszkania przetrwa�y w doskona�ym stanie mimo prawdopodobnych przemian, jakimi podlega�a w ci�gu pi��dziesi�ciu lat spo�eczno�� Sektora B. By�y tak naprawd� programowymi obiektami, kt�rym przypisano szereg chronionych i zmiennych metod. Na podstawie wnikliwych bada� ustalono, jakimi og�lnymi cechami powinno odznacza� si� tajne mieszkanie. Wybrano cechy b�d�ce wzgl�dnymi niezmiennikami czasu. Cechy te zosta�y zaimplementowane jako zmienne chronione obiektu. Klasa tajnych mieszka� by�a klas� pochodn� abstrakcyjnej klasy tajnych obiekt�w og�lnego przeznaczenia. By�a powi�zana z klas� tajnych kont, kt�ra r�wnie� by�a derywatem klasy tajnych obiekt�w og�lnego przeznaczenia. W efekcie tajne mieszkania zawsze oczekiwa�y na podj�cie niespodziewanego go�cia, puste, ch�tne, przytulne i z op�aconym na czas czynszem, rachunkami za elektryczno��, wod� i wyw�z �mieci. Przejrza� hierarchi� klas i wybra� klas� "Persona". Zorientowa� si�, �e po w�amaniu do pow�oki Dawid stworzy� obiekt klasy "Persona". Zmienna chroniona obiektu "Imi�" przybra�a warto�� "Georg", zmienna "Nazwisko" - "Gonschewski". Gonschewski by� prawnikiem, mia� czterdzie�ci dwa lata, jak on. R�wnie� cechy fizyczne zapisane w kartotece Gonschewskiego by�y zgodne z jego cechami. Gonschewski by� rozwiedziony od pi�ciu lat. Riks popatrzy� na zdj�cie pani Karoline Gonschewski. Mi�a, niska brunetka. Gonschewski nie mieszka� chwilowo w Kattowitz, znalaz� prac� w firmie wydawniczej w Wien. Czy Dawid nie pope�ni� pomy�ki? Wien by� poza stref� izolacyjn� obejmuj�c� Oberschlesien, zatem Gonschewski nie m�g� tam jecha�! Riks wiedzia� jednak, �e kreacja obiektu klasy "Persona" nie by�a tylko spraw� Dawida. Dawid wykorzystywa� moc tajnego demona pow�oki zainstalowanego przez Urz�d Bezpiecze�stwa Rzeszy. To ten demon czuwa� nad zachowaniem sp�jno�ci danych mi�dzy sob� i ze �wiatem realnym, otulanym przez lokaln� pow�ok�. M�g� mie� tylko nadziej�, �e demon wiedzia�, co robi. Gonschewski w�a�nie wr�ci� po czterech latach z Wien - Riks znalaz� w gazetach jego og�oszenie o poszukiwaniu pracy. Dw�jka dzieci. Dwunastoletni Heinz i siedmioletnia Edith. U�miechni�te buzie, za nimi mamusia w fioletowym kapeluszu, szepcz�ca do ucha Edith, kt�ra trzyma bukiecik konwalii. Obecne miejsce zamieszkania Karoline - Breslau. Riks skrzywi� si�. Czy demon zwariowa�? Przecie� Breslau tak�e nie nale�a� do strefy izolacyjnej obejmuj�cej Oberschlesien! Zsynchronizowa� zegarek. Ju� po siedemnastej. Przebra� si� i poszed� do banku, bez problem�w dosta� kart� p�atnicz� na nazwisko Gonschewski. Na razie wszystko dzia�a. Kupi� troch� �ywno�ci i wr�ci� do mieszkania. Zjad� kolacj� i przejrza� jeszcze raz kartotek� Gonschewskiego. Od dwudziestego roku �ycia cz�onek bractwa strzeleckiego. Dzia�acz Wsp�lnoty Kosmicznej. Zawiadomienie o zebraniu oddzia�u Wsp�lnoty w nast�pny pi�tek. Zatem jutro. Plan zebrania. Wyb�r zast�pcy prezesa ko�a. Referat brata Arnolda Gronke na temat ostatnich doniesie� o spotkaniach z Przybyszami. K�ko szale�c�w? Przerzuci� si� na lokalne serwisy informacyjne. �adnej wzmianki o stacji transferowej. Istnia�y dwie mo�liwo�ci: albo stacje transferowe, kt�re umo�liwia�y komunikacj� mi�dzy strefami ju� nie istnia�y, bo zosta�y zniszczone lub uszkodzone, albo zosta�y utajnione. Patrzy� zdumiony na tytu�y: Rz�d krajowy podejmuje delegacj� Przybysz�w. Jakie b�d� przysz�oroczne wakacje? Rozmowa z porwanym przez wehiku� Obcych. Implanty. Tajemnica d�ugowieczno�ci cielesnej. Co Przybysze s�dz� o mi�o�ci i seksie? Nina Schaarenberg odkrywa karty. Zakupy w stylu mi�dzyplanetarnym. Nowa sie� Hanaska. Czy uczeni i filozofowie s� jeszcze potrzebni? Jutro bez wysi�ku. Strefa izolacyjna. Brak powi�zanych dokument�w. Przeciera� oczy, kiedy Dawid wyda� ostrzegawczy pisk. Drgn��. Dawid od��czy� si� od pow�oki i wy�wietlacz �cienny zgas�. Na ekranie mikro zobaczy� napis: "Pr�ba przej�cia kontroli. Alarm trzeciego stopnia". Par� sekund trwa� w os�upieniu. To oczywiste, u�y� hase�, kt�re uruchomi�y mechanizm zaczepny. Obudzi�y demona czu�ego na s�owa takie jak strefa izolacyjna. Cho� to wr�cz niepoj�te ze wzgl�du na ogrom przedsi�wzi�cia, demon taki musia� istnie� i kontrolowa� ca�o�� komunikat�w pow�oki. Zamkn�� mikro, wsun�� stopy do but�w i w�o�y� p�aszcz, po czym zgasi� �wiat�o. Czu� bicie serca. Schyli� si� i zasznurowa� buty. Cisza. Szybkie kroki na korytarzu. Otworzy� okno i wyskoczy�. Zacz�� biec w g��b parku. - St�j! O�lepiaj�ce �wiat�o. Skoczy� w bok, mi�dzy drzewa. - St�j! G�osy z kilku stron. Zn�w z�apa� go snop �wiat�a. Dwa strza�y, jeden po drugim. Zatrzyma� si� i podni�s� r�ce do g�ry. Podeszli ludzie w szarych mundurach. Jeden wyszarpn�� mu mikro, dwaj wykr�cili r�ce do ty�u i skuli je kajdankami. W jasnym prostok�cie okna tajnego mieszkania zobaczy� jeszcze sylwetk� m�czyzny patrz�cego w ich stron�. 4. Doktor Ponto Przywieziono go do wysokiego budynku pogr��onego w ciemno�ci. Wraz z kilkoma pi�trowymi pawilonami, otoczony by� dwumetrowej wysoko�ci ceglanym murem. Kimkolwiek byli umundurowani ludzie, nie rozmawiali z Riksem i wygl�dali na znudzonych. Wymieniali p�g�osem uwagi; kto� zapyta�, czy ma�y Fred jest ju� zdrowy, inny poskar�y� si� na �on�. Wprowadzono go do halu na parterze. Przywita� ich stra�nik siedz�cy za konsol�. - Dawno nikogo nie przytachali�cie. Co to za jeden? - Georg Gonschewski. Prawnik. W�a�nie przyjecha� z Wien. Musia�o go dopa�� w podr�y, w Wien chyba by� jeszcze czysty. Patrz, co przy nim znale�li�my. Policjant poda� stra�nikowi mikro Riksa. - Schowaj od razu do depozytu. Ponto b�dzie zn�w si� w�cieka�. - Jasne. Doktor Ponto powinien zaraz by�. Zawiadomi�em go. Wiesz, �e si� skurczybyk ucieszy�? Stra�nik zarechota�. - Musi lecie� do roboty wieczorem, a ten si�, cholera, cieszy, g�upi palant. Dobra, zaprowad�cie nawiedzonego do siedemnastki. Tam jest w��czone ogrzewanie. Miejcie go na oku. Wiecie, jaki Ponto jest szybki do pisania raport�w. Dw�ch policjant�w poprowadzi�o Riksa schodami w g�r�. Budynek sprawia� wra�enie zaniedbanego szpitala. Olejowe lamperie, tanie, niedostateczne o�wietlenie. Wysokie sklepienie odbija�o echo krok�w. Na drugim pi�trze jeden z policjant�w otworzy� kluczem drzwi z judaszem. - Wejd� tutaj i rozgo�� si�. W �rodku by� stolik z krzes�em i ��ko. Pok�j nie mia� okna. - Zdejmijcie mi kajdanki. - Poczekaj, ch�opie, najpierw pogada z tob� doktor Ponto. Usiad�, a policjanci zostali na zewn�trz. Drzwi pozosta�y uchylone i s�ysza� ich �ciszone g�osy. Po kilkunastu minutach na korytarzu zastuka�y kroki. - Mamy go�cia? Ju� w �rodku? - Tak jest, panie doktorze. G�os przybysza by� energiczny. - Nazywam si� Ponto. Peter Ponto. Wysoki m�czyzna z jasn� br�dk� i niebieskimi oczyma. Zdj�� br�zowy p�aszcz i rzuci� go na ��ko. - Nazywaj� mnie doktorem, ale �aden ze mnie doktor. Jestem zarz�dc� o�rodka, rozumie pan. Praca administracyjna. - Zdejmijcie mi kajdanki. Ponto usiad� na ��ku i za�o�y� nog� na nog�. - Nie b�dzie si� pan wyg�upia�? Po co pan ucieka�? - Dlaczego zosta�em zatrzymany? Ponto skrzywi� si�. - Nie zosta� pan. Jitschin, chod�cie tu i zdejmijcie kajdanki panu Gonschewskiemu! Wi�c nie zosta� pan zatrzymany. Otrzymali�my sygna�, �e mo�e pan potrzebowa� pomocy. Zjawili�my si� tak szybko, jak by�o to mo�liwe i okaza�o si�, i� sygna� by� prawdziwy. Dlaczego pan ucieka�? Ponto patrzy� z �yczliwym zaciekawieniem, a policjant zdejmowa� kajdanki. - Przestraszy�em si�. Kto� w�amywa� si� do mojego mieszkania. Strzelano do mnie. - Nie strzelano do pana. M�g� pan si� znajdowa� w stanie wstrz�su, oszo�omienia. Ci policjanci zostali przeszkoleni, jak post�powa� w takich przypadkach. Mogli, co prawda, pana nieco przestraszy�, ale przecie� nigdy nie strzelaliby do pana! No i uda�o si� im pana zatrzyma�, prawda? Ponto u�miechn�� si�. - Czy to d�ugo potrwa, panie Ponto? Chcia�bym i�� do domu - poskar�y� si� Jitschin. - My�l�, �e wszystko przebiegnie sprawnie, sier�ancie. Poczekajcie chwil� na zewn�trz - powiedzia� z dobrodusznym wyrazem twarzy Ponto. - Czuje si� pan lepiej? - Nadal nie rozumiem, dlaczego mnie aresztowano. - Nie jest pan aresztowany. Mam nadziej�, �e jutro b�dzie m�g� pan odej��. Czuje si� pan dobrze? - Tak. Ale jestem zm�czony podr� i ostatnimi wypadkami. - Podr� z Wien? - Tak. Przyjecha�em dzisiaj z Wien. Ponto kiwn�� g�ow� ze zrozumieniem. - Jak pan dosta� si� tutaj z Wien? Rzeczywi�cie, jak m�g� dosta� si� tu z Wien, skoro by�o to fizycznie niemo�liwe? - Dlaczego zadaje mi pan takie pytania? Dlaczego jestem tutaj? ��dam, aby�cie oddali mi moje mikro! - Mikro? Ma pan na my�li ten dziwny, p�aski przedmiot? Obawiam si�, �e nie b�dzie d�ugo istnia�. - Co to znaczy? To moja w�asno��, nie mo�ecie jej zniszczy�! - Przecie� pan wie, powinien pan wiedzie�, �e wszystkie przedmioty pochodz�ce od Przybysz�w ulegaj� szybkiej anihilacji. A ten przedmiot z pewno�ci� pochodzi od nich. Nie zosta� wyprodukowany w Rzeszy, nie figuruje w globalnym rejestrze produkt�w. Pan dosta� ten przedmiot od Przybysz�w, rozumie pan? - Nie wiem, o czym pan m�wi. W oczach Ponto Riks widzia� coraz �ywsze zainteresowanie. - Czy chce pan powiedzie�, �e nie wie pan niczego o Przybyszach? - Oczywi�cie, �e nie. Dlaczego zabrali�cie moje mikro? - To "mikro", jak pan m�wi, mo�e istnie� najwy�ej kilka godzin. Musimy je zbada�, zanim ulegnie rozpadowi. Jitschin! Chod�cie tu. Przykro mi, to troch� potrwa. Zawiadomcie Hopkena, niech si� zaraz zjawi i uruchomi laboratorium. Musimy zrobi� badanie na implant. Jitschin wyda� j�k zawodu, jego szeroka twarz posmutnia�a. - No ju�, po�pieszcie si�, to szybciej sko�czymy. Hopken to nasz laborant. Przypuszczam, �e Przybysze wszczepili panu implant. To dlatego nie pami�ta pan o spotkaniu z nimi. Cz�sto tak post�puj�. Ju� od dawna nie mieli�my �adnego przypadku. Kiedy� ca�y ten budynek pe�ny by� ludzi. Widzi pan, pomagamy wam w odnalezieniu si� po spotkaniu z Przybyszami. Jeste�cie zagubieni i zdezorientowani. Cz�sto tracicie pami��, nie pami�tacie wielu rzeczy. Musimy pomaga� wam w odzyskaniu sprawno�ci spo�ecznej. Ale i my co� zyskujemy. Przybysze w miejsce wiedzy traconej przez ludzi wstawiaj� wiedz� inn�. Rodzaj przekazu, pos�ania, opowie�ci. Sztuczne wspomnienia o wydarzeniach, kt�re nigdy nie mia�y miejsca. Jest to jedna z nielicznych mo�liwo�ci uzyskania o nich informacji, kt�ra ma przecie� dla nas podstawowe zupe�nie znaczenie. Przekazy Przybysz�w tworz� wci�� �yw� i uzupe�nian� �wi�t� Ksi�g� naszej cywilizacji. Ciesz� si�, �e pan do nas trafi�. Mo�e to by� dla pana uci��liwe, ale mo�e te� okaza� si� dobroczynne. - Dlaczego pan s�dzi, �e spotka�em si� z Przybyszami? Ten budynek jest stary, wr�cz archaiczny. Data w serwisach informacyjnych? Ka�dy mo�e zmieni� dat�. Rzecz umowy. Mo�e w og�le nie dosz�o do desynchronizacji? W kt�rym� momencie powiedzieli tu sobie - liczymy czas inaczej? Zaczynamy spotyka� si� z Przybyszami i nic innego nas nie obchodzi? - Powiedzia� pan, �e nic nie wie o Przybyszach. Ka�de dziecko na �wiecie zna Przybysz�w. Zawdzi�czamy im wszystko. Dzi�ki nim jeste�my nie�miertelni. Riks otworzy� szeroko oczy. - Nie�miertelni? Ponto u�miechn�� si� pob�a�liwie. - Sam pan widzi! Mia� pan spotkanie z Przybyszami! B�dzie pan we wszystkich jutrzejszych dziennikach! - Doktorze Ponto, Hopken jest gotowy. Jitschin sapa� ci�ko, musia� biec po schodach. - Zejd�my na parter, tam jest laboratorium. Na szcz�cie Hopken ma dzisiaj dy�ur, i zaraz b�dziemy mieli to z g�owy. Laborant, ruchliwy starszy cz�owiek w bia�ym fartuchu, kaza� si� Riksowi rozebra�, a potem usadowi� go w kabinie aparatu pomiarowego. Badanie trwa�o kilka minut. - Dane trzeba przetworzy� - zaskrzecza� Hopken. - Wyniki jutro rano. - Dzi�kuj� panu - Ponto by� zadowolony. - Prosz�, panie Gonschewski, by przenocowa� pan dzisiaj u nas. Na wszelki wypadek. Nie wiemy, co zrobili z panem Przybysze. Musimy mie� pewno��, �e nie stanie si� panu nic z�ego. Tu b�dzie pan mia� dobr� opiek�. - Nie mog� odm�wi�? - Taka jest procedura. Jutro jeszcze porozmawiamy. Kiedy Jitschin zamyka� go na klucz, Riks poczu� si� niedobrze. Mikro. Tam by�o wszystko. Mo�e nale�a�o dzia�a� inaczej? Ci policjanci nie mogli stanowi� powa�nej przeszkody. A w mikro mia� ju� mas� informacji. Czy zdo�aliby prawid�owo je zinterpretowa� bez kontaktu z lud�mi tu, na miejscu? Czemu sze�� poprzednich ekip przepad�o? Nie nale�y lekcewa�y� niebezpiecze�stwa. Na razie traktuj� mnie jak �agodnego czubka. Jakie mogli robi� badania? Mikro. Dawid blokuje dost�p do informacji po pierwszej pr�bie w�amania. Na szcz�cie w �rodku by� wy��cznik �wiat�a. Riks po�o�y� si� do ��ka. Poni�ej kto� biega� stukaj�c g�o�no obcasami po marmurowej posadzce. �miech. Ogarn�o go uczucie obco�ci i samotno�ci. Falkenburg. Ten pewnie nie patrzy� na �wiat w taki spos�b. Wygl�da� na ch�odnego i precyzyjnego. Czarnezki. Gdzie byli? Lepiej, gdyby kt�ry� z nich zdo�a� wr�ci� ze swoim mikro. Pi�tro ni�ej kto� biega� niezmordowanie w pustej przestrzeni korytarzy. Riks zapada� ju� w otch�a� snu, kiedy zn�w zobaczy� �abiego potwora. Ockn�� si� z �omoc�cym sercem i d�ugo musia� czeka� na nadej�cie b�ogos�awionej nico�ci. 5. Czarnezki Ponto wszed� do pokoju Riksa z Jitschinem, kt�ry ni�s� du�y zielony r�cznik i przybory toaletowe. - Naprzeciwko jest �a�nia, poczekam na pana, a potem �niadanie. �a�nia mia�a wielkie okna zbrojone drutem. Podszed� do koryta z jasnobr�zowych kafelk�w i odkr�ci� wypolerowany mosi�ny kurek, pociek�a ze� w�skim strumykiem wrz�ca woda. Twarz w lustrze. Twarz Gonschewskiego, prawnika z Wien, kt�ry mia� spotkanie z Przybyszami, kimkolwiek oni byli. Riks u�miechn�� si�. Promienie s�o�ca, rozpraszaj�c si� mi�kko na szybach, nastraja�y optymistycznie. - Cztery lata temu by� tu ruch, powiadam panu! - rozmarzy� si� Ponto. Weszli do obszernej sto��wki. - Skoczcie do kuchni i przynie�cie co�, Jitschin. Nic dzisiaj nie mia�em w ustach. I wy mo�ecie co� przek�si�. - Dzi�kuj�, panie doktorze. Stara o mnie dba, nie powiem, zawsze robi mi rano co� do �arcia. Usiedli obok okna. - Sto��wka pe�na, mn�stwo ludzi! Ruch, gwar, k��cili si�, dochodzi�o do r�koczyn�w! Po spotkaniach z Przybyszami bywali nerwowi. Trzymali�my tu obstaw�. Teraz kontakty z Przybyszami s� sporadyczne. Dlaczego? Jak pan uwa�a? - Nic nie wiem o Przybyszach - ostro�nie przypomnia� Riks. - Taaaak. Ponto rozejrza� si� z roztargnieniem. - Tosty z szynk� i serem, bu�ki, mas�o, d�em ananasowy, kakao. Jitschin postawi� przed nimi paruj�c� tac�, sam usiad� przy s�siednim stoliku. - Dzi�kuj� - powiedzia� z op�nieniem Ponto. - Pan wie du�o o Przybyszach. Wi�cej ni� ja albo Jitschin, chocia� zajmuj� si� nimi od pi�tnastu lat. Pan by� ich go�ciem. - Nic o tym nie wiem. Riks zabra� si� do jedzenia. Rozmowa z Ponto by�a taka niekonkretna. Czu� niepowag�, wr�cz �mieszno�� sytuacji. - Mia� pan ze sob� przedmiot, kt�ry nazywa� pan "mikro". To dow�d materialny, �e pan by� ich go�ciem. W pewnym sensie materialny, bo ju� nie istnieje. - Zniszczyli�cie moje mikro?! - Prosz� si� nie denerwowa�. Uleg�o samoistnemu rozk�adowi. Tak jest ze wszystkimi przedmiotami, kt�re pochodz� od Przybysz�w. Dlatego nie mo�na poda� materialnych dowod�w ich istnienia, rozumie pan? - Mikro nie pochodzi�o od Przybysz�w. To produkt, jeden z wielu wytwarzanych w Rzeszy. - Nie ma go w katalogu. In�ynierowie nie rozpoznali go. - To dla mnie niepoj�te. - Jestem po to, �eby panu pom�c. Ma pan szcz�cie. Kiedy by� tu t�um, nie mieli�my czasu dla ka�dego cz�owieka, kt�ry zetkn�� si� osobi�cie z Przybyszami. - Co wykaza�y wczorajsze badania? - Rozmawia�em z Hopkenem. Ma pan implant w czaszce. - Czy m�g�bym zobaczy� zdj�cia? Analizy? - Jasne. Ale nic z tego pan nie zrozumie. Jest pan przecie� prawnikiem, prawda? Troch� nietypowy implant. Materia nieorganiczna, niemetal. Kontroluje cz�ciowo funkcje pa�skiego m�zgu. - Implanty... Rozumiem. Ostro�nie. B�d� ostro�ny. - Czy pr�bowali�cie usuwa� takie implanty? - Oczywi�cie. Bez powodzenia. Nie przywraca�o to poprzedniego stanu umys�u pacjenta. Implanty znika�y po kilku godzinach. Nie mog�y istnie� poza organizmem nosiciela. Ulega�y anihilacji, jak "mikro". Riks wytar� usta serwetk�. - Prosz� mi powiedzie�, kim s� Przybysze? - Naprawd� niczego pan nie pami�ta? - A co mia�bym pami�ta�? Ponto westchn��. - Go�cie z kosmosu. Istoty z innej planety, kt�rej nazwy nie poznali�my. Przybyli w krytycznym momencie historii i ocalili nas przed katastrof�. Oddajemy im cze��, tak� sam�, jak� w prymitywnych i barbarzy�skich czasach oddawali�my Bogu. M�wi�, �e przybyli przypadkiem, ale mo�e obserwowali nas od dawna? Uwa�am, �e tak by�o. - O jakim krytycznym momencie pan m�wi? - O wojnie biologicznej, rozpocz�tej przez Azjat�w. - To pami�tam - Riks wzi�� s�oik z d�emem i spojrza� na dat� przydatno�ci. Zgadza si�. Brak niesp�jno�ci. - Te� przypuszczali�my, �e zaatakowali nas Azjaci. Na granicy mi�dzy Niemieck� Zachodni� Syberi� a Prowincj� Wschodniosyberyjsk� Cesarstwa Japonii sytuacja wymkn�a si� spod kontroli. - Nie jest tak �le! Pami�ta pan wiele... I wtedy pojawili si� Przybysze. Konflikty mi�dzy narodami sta�y si� prze�ytkiem. Przybysze dostarczyli nam nowych technologii. Zmienili spos�b sprawowania w�adzy. Riks przerwa� mu. - Kiedy zaraza zagrozi�a istnieniu narodu, zdecydowali�my �e szans� na przetrwanie Rzeszy, a mo�e i ca�ej ludzko�ci, b�dzie podzielenie obszaru pod nasz� kontrol� na izolowane strefy, by zatrzyma� mutuj�ce wirusy. Komunikacja pomi�dzy strefami sta�a si� trudna i kosztowna. W wypadku transferu, chodzi�o o to, by zapewni� biologiczne bezpiecze�stwo przechodz�cym z jednej strefy izolacyjnej do drugiej. Idealna by�aby sytuacja, gdyby do transfer�w w og�le nie dochodzi�o. - To taki obraz �wiata wszczepili panu Przybysze - zamy�li� si� Ponto. - Rozumiem. Chcieli nam uzmys�owi�, jak koszmarnie wygl�da�by �wiat, gdyby nie ich ingerencja. - Panie Ponto, przyby�em tu z Berlina, by wyja�ni�, co si� dzieje. Przerzucono mnie z Berlina, rozumie pan? Z Berlina, z kt�rym nie macie fizycznego kontaktu. - Przykro mi, panie Gonschewski. W ka�dej chwili mo�e si� pan po��czy� z Berlinem. Mamy doskona�� ��czno�� z Berlinem. Naprawd�. Przekona si� pan osobi�cie. Czy to nie szalony pomys� - te strefy izolacyjne? Absurd. Oczywisty absurd. - M�wi pan o Przybyszach, bez �adnego dowodu. Wcze�niejsze badania wykaza�y, �e w naszym otoczeniu nie ma obcych cywilizacji. �e w og�le powstanie �ycia poza Ziemi� jest ma�o prawdopodobne. Pami�ta pan projekt "Wielka Cisza"? - Oczywi�cie. Ale jego tw�rcy przyznawali, �e nie mog� da� definitywnej odpowiedzi na pytanie o Obcych. Przybysze wywarli g��boki wp�yw na kszta�t naszej cywilizacji. Przeczenie ich istnieniu mija si� z podstawowym poczuciem realno�ci. Implant w pana czaszce. "Mikro". To, �e nie pami�ta pan fragmentu najnowszej historii. Niech pan o tym pomy�li. - Friedrich Dalg, kierownik "Wielkiej Ciszy" stwierdzi�, �e kontakt z obc� cywilizacj� musia�by by� kresem ludzkiej cywilizacji. Nawet nie dlatego, �e ta obca cywilizacja mog�aby nas unicestwi�. Je�li staniemy kiedy� twarz� w twarz z inteligentnymi Obcymi, m�wi� Dalg, b�d� oni znacznie bardziej rozumi ni� my. Nie zanosi si�, by�my umieli odbywa� podr�e mi�dzygwiezdne albo mi�dzygalaktyczne. Zatem ju� z faktu przybycia hipotetycznych Obcych b�dzie wynika� ich wy�szo��. Konkwistadorzy i Indianie, ale do setnej pot�gi. Je�li ich dostrze�emy, zniknie ostatnia z�uda naszej wyj�tkowo�ci. Bo chocia� ka�dy krzyczy, �e cz�owiek nie jest niczym szczeg�lnym, to przecie� przekonanie takie stanowi podstaw� naszej cywilizacji. Jeste�my dzie�mi bo�ymi albo nie r�nimy si� niczym od naszej trzody. Je�li dostrze�emy kiedy� rozumnych Obcych, powiedzia� Dalg, to wyd�ubmy sobie oczy i wyrwijmy j�zyki. I udawajmy, �e by�o to tylko z�udzenie. Ponto dar� na drobne kawa�eczki drug� serwetk�. Poblad�. - Jednak nie mo�na �y� z�udzeniami. Dalg by� idealist�. By� g�upcem. Kiedy pojawili si� Przybysze, nikt nie mia� ochoty na wyd�ubywanie sobie oczu. Brednie. Przybysze wyzwolili nas z takiego sposobu my�lenia. Nie potrzebujemy ju� bog�w, bo�k�w, ani prymitywnych religii. Wystarcza to, co mo�emy zobaczy� i dotkn��. Rozumie pan? Musi si� pan tego nauczy�, je�li chce pan normalnie funkcjonowa�. Wie pan, jaki by� ich najwi�kszy dar? Niech to b�dzie tym materialnym dowodem, kt�rego ci�gle pan ��da. Dzi�ki nim uzyskali�my spos�b na osi�gni�cie nie�miertelno�ci. Prymitywne religijne baj�dy... wszystkie one wywodzi�y si� ze strachu przed �mierci�. Ponto wsta�. - Poka�� co� panu. My�l�, �e to pana zainteresuje. Wr�cili na drugie pi�tro, do sali z wy�wietlaczem. - Ludzie, kt�rych funkcje �yciowe ulega�y istotnemu zak��ceniu, kiedy� po prostu umierali. Przybysze przekazali nam technik� umo�liwiaj�c� przeniesienie psychiki ludzkiej do no�nika niebiologicznego. Ka�dy zagro�ony mo�e zosta� uratowany i trwa� w niesko�czono��. Poka�� panu cz�owieka, kt�ry uleg� nieszcz�liwemu wypadkowi. Jego umys� i psychika s� bezpieczne i integralne, mimo �e cia�o uleg�o zniszczeniu. B�dzie m�g� si� z nami porozumiewa�. B�dzie nas widzia� i s�ysza�. Ciekawy przypadek, tak samo jak pan spotka� si� niedawno z Przybyszami. Doznany szok by� przyczyn� wypadku. Ponto w��czy� wy�wietlacz. Riks zamar�. Na wielkim ekranie zobaczy� wykrzywion� twarz Czarnezkiego. - Pan Thomas Bertram odczuwa b�le powypadkowe, chocia� jego uk�ad nerwowy ju� nie istnieje. Dzie� dobry, panie Bertram. Jak si� pan czuje? Czarnezki j�kn��. By� straszliwie blady, jego sk�ra mia�a per�ow�, delikatn� przejrzysto��. - Co mu zrobili�cie? - sapn�� Riks cicho. Ponto zerkn�� z zaciekawieniem. - Pan zna tego cz�owieka? - Zabili�cie go. Ponto wzruszy� ramionami. - O czym pan m�wi? Pan zna pana Bertrama? Czarnezki przymkn�� oczy i krzykn�� bole�nie: - Ja nie znam tego cz�owieka. - Daj spok�j - zawo�a� Riks. - Co oni ci zrobili?! - Nie znam tego cz�owieka - powt�rzy� Czarnezki. Jego czo�o pokrywa�y krople potu. - Jednak wydaje mi si�, �e si� znacie. Dlaczego chce pan to ukry�, panie Bertram? Panie Gonschewski, czy pan go zna? - Obaj przybyli�my z Berlina, by sprawdzi� sytuacj� w Kattowitz. Dlaczego to zrobili�cie? - Nie chcieli�my zrobi� krzywdy panu Bertramowi. Niestety po spotkaniu z Przybyszami niekt�rzy zupe�nie trac� orientacj� i ulegaj� fatalnym wypadkom. Dlatego otaczamy ich opiek�. Wi�c powiada pan, �e przybyli�cie razem z Berlina? Ciekawe. Przybysze rzadko wyposa�aj� ludzi we wsp�lne fa�szywe wspomnienia. Tym bardziej jestem zafrapowany. B�dzie mi pan musia� szczeg�owo o tym opowiedzie�. - Remi - powiedzia� cicho Riks. - Nie zapomn� o tobie, s�yszysz? Twarz� Remiego Czarnezkiego targn�a kolejna fala b�lu. Ponto po�o�y� r�k� na ramieniu Riksa, ale ten odepchn�� j�. - Lepiej wyjd�my st�d - zaproponowa� Ponto i wy��czy� wy�wietlacz. Poszli do pokoju, w kt�rym Riks nocowa�. - Bardzo mi przykro. Widz�, �e te fa�szywe wspomnienia s� bardzo �ywe. Czy byli�cie przyjaci�mi? Mam na my�li t� nieprawdziw� przesz�o��, kt�r� obarczyli was Przybysze? Riks odzyska� panowanie nad sob�. Patrzy� na Ponto z oboj�tno�ci�. - Znali�my si�. - To dziwne, �e nie powiedzia� nam pan, �e kto� jeszcze z panem tu przyby�. Dlaczego pan o tym nie wspomnia�? Nie ufa� nam pan? - Wydarzy�o si� zbyt du�o rzeczy. - Tak, oczywi�cie. Czy poza Bertramem przyby� tu kto� jeszcze? Kto� w grupie z Berlina z tej fa�szywej przesz�o�ci? Prosz� si� zastanowi�. Od odpowiedzi mo�e wiele zale�e�. Tak�e �ycie tej osoby, je�li taka by�a. - Nie. Nikt poza nami - rzek� Riks i wbi� wzrok w Ponto. - Jaki wypadek przydarzy� si� panu Bertramowi? Ponto u�miechn�� si� smutno. - Wpad� pod samoch�d. Panu Bertramowi?... Zdaje si�, �e tam nazywali�cie si� inaczej? Pan Bertram mia� tam imi� Remi? Riks nie odpowiedzia�. - Jest pan zm�czony. Ale czuje si� pan ju� lepiej? Niech pan odpocznie. I w razie k�opot�w prosz� si� zwr�ci� do mnie. B�d� do pana dyspozycji. Jest pan wolny. 6. Falkenburg Kiedy wyszed� na zewn�trz, by�o wczesne popo�udnie. Nie m�g� uwierzy�, �e si� uda�o. Widzia� ci�gle wykrzywion� twarz Czarnezkiego. By�o mro�no; �wiat�o s�oneczne przenika�o zamglone powietrze daj�c wra�enie nierealno�ci wszystkiego dooko�a. Nie wiedzia�, gdzie jest. Szed� przez osiedle dwupi�trowych blok�w. Dzieci zje�d�a�y na sankach z przydro�nej skarpy. Kroczy� przed siebie, owoce jarz�biny czerwienia�y na �niegu, dzieci �mia�y si�. Dawno nie czu� si� tak �le. Przyt�aczaj�ce poczucie obco�ci i wrogo�ci. Stara� si� omija� z daleka przechodni�w. Musiano go nafaszerowa� jak�� chemi�. Zna� to uczucie, teraz sobie przypomnia�. W dzieci�stwie przechodzi� stany depresyjne, miewa� samob�jcze my�li. To on by� nie w porz�dku. Mo�e Ponto ma racj�. Opanuj si�. By�e� w gorszych opresjach. Nie my�l o rzeczach, na kt�re nie masz wp�ywu. Tylko twoje dzia�anie mo�e odnie�� skutek. Przecie� nie wybrano ci� przypadkowo. Czy w kartotece Riksa by� zapis o wczesnych k�opotach ze zdrowiem psychicznym? Zapewne. Mo�e to zadecydowa�o. Na za�nie�onym trawniku ko�o �mietnika przykucn�a kilkuletnia dziewczynka. Zielon� �opatk� wygrzebywa�a dziur� w ziemi. Obok tekturowe pude�ko, na nim czerwona r�a. - Co tu robisz? Dziewczynka spojrza�a w g�r� oczyma pe�nymi �ez. - Zakopuj� Augusta. - Augusta? A kto to jest? - To m�j chomik. Mama powiedzia�a, �e trzeba Augusta spali�, ale ja nie chc�. W�o�y�am go do pude�ka i tu go schowam. - R�a jest dla niego? - Tak. Chc�, �eby August wiedzia�, �e go kocha�am. Dziewczynka otar�a buzi� r�kawem. - Nie p�acz. Pochowamy Augusta razem. Na pewno b�dzie zadowolony. - Ale b�dzie mu zimno! - za�ka�a. - Nie martw si�. Teraz jest w takim miejscu, gdzie nikomu nie jest zimno. Dziewczynka spojrza�a na Riksa ze zdziwieniem. - Mama m�wi�a, �e Augusta ju� nigdzie nie ma? Pog�aska� j� po g�owie, a potem zakopali pude�ko z chomikiem. Nie jestem ju� tym dzieckiem, kt�re my�la�o o �mierci. Jestem twardym, cholernym draniem. Dlatego mnie tu przys�ano. Sprawdzi� kieszenie p�aszcza i stwierdzi�, �e ma kart� p�atnicz�. Wst�pi� do najbli�szej restauracji. Kiedy kelner stawia� przed nim talerze, na sali pojawi� si� t�gi cz�owiek w granatowym ubraniu. Ujrzawszy Riksa stan�� jak wryty, a potem podszed� z wyrazem zafrapowania na twarzy. - Ja pana znam. Widzia�em pana zdj�cia w serwisach. Jestem w�a�cicielem tej restauracji, nazywam si� Josef Bloser. Czy mog� si� przysi���? - O co chodzi? - burkn�� Riks z pe�nymi ustami. - Przepraszam, nie chc� panu przeszkadza� - Bloser siad�. - Pan zetkn�� si� z Przybyszami, prawda? - Czyta� pan o tym w serwisach? - Tak. O dw�ch m�czyznach. Jednego potr�ci� samoch�d i zosta� przeniesiony. A drugi to pan, prawda?... Nic pan nie m�wi. Rozumiem. Zabronili panu. Bloser spochmurnia�. - Oni nie chc�, �eby�my si� dowiedzieli, jacy s� naprawd� Przybysze. Nie dopuszczaj� zwyk�ych ludzi, jak ja. Dzi�ki temu sprawuj� w�adz�, trzymaj� nas za pysk. Przybyszom wydaje si�, �e pomagaj� ludziom, a naprawd� pomagaj� tylko im. Prosz�, niech pan powie, jacy oni s�, Przybysze? Naprawd� maj� aureole i przypominaj� anio�y? - Nie widzia�em nigdy obcych istot z gwiazd. Oni nie istniej�. Bloser rozdziawi� usta. - Nie istniej�? W og�le? - Nie rozumiesz, co m�wi�? �adnych przybysz�w, kapujesz? Widzia�e� ich kiedy�? A mo�e zabrali ci� na przeja�d�k� po galaktyce albo do innego wszech�wiata, durniu? Bloser zrobi� si� blady, jego d�o� polu�ni�a krawat. - Dosta� pan implant, z pewno�ci� dosta� pan implant. Albo ci dranie zrobili panu pranie m�zgu, �eby nikt si� nie dowiedzia�, jak s� dobrzy i jak mogliby�my �y�, gdyby nie ci �ajdacy. Rozumiem pana. Musi by� pan tak samo wkurzony jak ja. Odebra� cz�owiekowi wspomnienia. Najlepsze. Niech pan pos�ucha. Mo�e pan tu przychodzi� codziennie, b�dzie pan moim go�ciem, rozumie pan? Przez kwarta�. Nie, ca�y rok albo nawet dwa lata. Zgoda? Przez dwa lata b�dzie pan moim go�ciem. Mo�e co� pan sobie przypomni i wtedy pogaw�dzimy? Riks sko�czy� je��. - Dzi�kuj�. - Przywo�a� kelnera i zap�aci� za obiad. - Zapraszam pana na jutro. I na pojutrze. Na ca�e dwa lata. Szybko �ciemnia�o si�. Zapyta� o drog� i wr�ci� do swojego mieszkania na Speersta�e. Przejrza� serwisy informacyjne. Wszystkie notki na sw�j i Czarnezkiego temat. W dniu wczorajszym policja zatrzyma�a pana Thomasa Bertrama, in�yniera z zak�ad�w naprawczych OST. Pan Bertram zachowywa� si� dziwnie, co wzbudzi�o niepok�j wsp�obywateli. Kiedy policjanci zw�cili mu uwag�, zacz�� ucieka� i wpad� pod samoch�d. Z powodu powa�nych uszkodze� cia�a konieczne okaza�o si� przeniesienie. Pan Bertram przyzna�, �e by� w stanie szoku po kontakcie z Przybyszami. Nie chcia� zdradzi� szczeg��w. Trudno przypuszcza�, �e Przybysze nie przewidzieli skutk�w swojego post�powania. Z pewno�ci� pan Bertram w przysz�o�ci opowie nam, do jakiego dobra przywiod�o go to spotkanie. Wczoraj zatrzymano te� Georga Gonschewskiego, prawnika, kt�ry wr�ci� z Wien. Badania specjalistyczne wykaza�y w jego czaszce obecno�� implantu. Gonschewski twierdzi�, �e nic nie wie o Przybyszach! Ten oczywisty dow�d kontaktu potwierdzi� si�, gdy wysz�o na jaw, �e Gonschewski zna Bertrama, chocia� w rzeczywisto�ci nigdy si� nie spotkali. Peter Ponto, dyrektor o�rodka rehabilitacji kontaktowc�w, wyja�nia, i� dosz�o tu do rzadkiego przypadku wykreowania przez Przybysz�w wsp�lnej pami�ci dla os�b, kt�re odwiedzili. Po rozmowie Georg Gonschewski zosta� zwolniony z o�rodka. By�o ju� ciemno. Postanowi� p�j�� na Plac Przemys�owy. Czu�, �e musi spojrze� jeszcze raz na dziwaczny pomnik. Szed� wzd�u� szeregu starych kamienic. Po przeciwnej stronie ulicy drzewa przystrojone by�y kolorowymi lampkami. Zbli�a�o si� Bo�e Narodzenie. Jak oni mogli prze�ywa� ten czas? Rocznica przybycia boskich istot z Kosmosu? Przyspieszy� kroku. Jutro odejdzie. Najwy�szy czas. Mo�e Falkenburg ju� wr�ci� do Berlina? Tak, musi to sprawdzi�. Wszed� do budki komunikacyjnej, wybra� po��czenie z Berlinem. Pami�ta� zastrze�ony adres Falkenburga. Brak wybranego adresu. Odszuka� aktualny adres biblioteki Reichstagu. Przez kilka minut przegl�da� tytu�y ksi��ek. Zastanawiaj�ce luki. Ksi�gozbi�r powa�nie przetrzebiony. Brak literatury religijnej i filozoficznej, ogromny zbi�r dzie� po�wi�conych Przybyszom. A gdyby pojecha� do Berlina? Oszala�e�. Przyjmujesz ich punkt widzenia? Zaczynasz bra� na serio ich brednie? By�o ju� p�no, spotyka� niewielu przechodni�w. Kto� bardzo silny i szybki z�apa� go za lewe rami� i wci�gn�� do ciemnej sieni. - To ja, Falkenburg. Twarz Falkenburga zniekszta�cona by�a straszn� ran� na prawym policzku. - Nie przejmuj si�, mia�em troch� k�opot�w, ale to niewa�ne. - Falkenburg m�wi� cicho, wyra�nie i spokojnie. - Musia�em zabi� czterech z nich. - Przecie� otrzymali�my rozkaz; nikogo nie likwidowa�?! - Ten rozkaz dotyczy� tylko was, ludzi. Riks cofn�� si�. Falkenburg skrzywi� si�. - I co z tego? Jeste�my po tej samej stronie, prawda? Tak mnie zaprogramowano. Moje mikro zawiera informacje, kt�re nie mog� si� tu przedosta�. Musia�em to zrobi�. Oni te� si� ze mn� nie patyczkowali. - Zabili Czarnezkiego. - Wiem. Zosta� poddany "przeniesieniu". - U nas te� pr�bowano przeszczepia� psychik� w struktury pseudobiologiczne. Prace zarzucono, bo rezultaty by�y zniech�caj�ce, a sens etyczny w�tpliwy. Mo�e to to samo? - Jeszcze jedna magiczna sztuczka dla maluczkich. Zdj�cie udaj�ce osobowo��. �atwo to sprokurowa�, je�li ma si� kontrol� nad sytuacj�. A rz�dy sprawuje Rada Rzeszy, kt�rej cz�onk�w wyznaczaj� Przybysze. Kt� wie lepiej, jacy ludzie nadaj� si� do sprawowania w�adzy, jak nie niesko�czenie m�drzy i dobrzy Przybysze? - Chc� jutro wraca�. Mam do��. Zabrali moje mikro, podobno uleg�o anihilacji. - Zgoda. Mamy do�� informacji. Wiesz, �e oni nie maj� tu w og�le cmentarzy? Falkenburg odwr�ci� si� w stron� ulicy. Pad� strza� i jego g�owa odskoczy�a w bok. Zwali� si� na ziemi�. Riks przywar� do �ciany. Zbli�a�o si� kilkunastu m�czyzn. Pierwsi, z karabinkami wycelowanymi w le��ce cia�o, byli w pe�nym rynsztunku, z he�mami i w ochronnych kamizelkach. �wiat�o latarek ta�czy�o po ciele Falkenburga, po znieruchomia�ym Riksie, po �cianach sieni i po pod�o�u wy�o�onym ceramicznymi kostkami. - R�ce do g�ry, powoli! Wok� g�owy Falkenburga poszerza�a si� ciemna plama. Pochyli�a si� nad nim tr�jka szturmowc�w, jeden machn�� r�k� do kogo� w tyle. - Podjed�cie tu z karetk�. Falkenburg, le��cy dot�d z rozrzuconymi cz�onkami, poderwa� si� jak wyrzucony spr�yn�, skoczy� ku najbli�szemu policjantowi i przewr�ci� go wyrywaj�c bro�. Zacz�� strzela�, oni tak�e. Wstrz�sa�y nim kolejne uderzenia pocisk�w, wreszcie wypu�ci� karabinek z r�k i run�� twarz� w �nieg. - Nie ruszaj si�! Rozleg�y si� j�ki rannych i wo�anie o pomoc. Nadjecha�a karetka. - Oprzyj r�ce o �cian�, tak, stopy do ty�u! Nikt nie podchodzi� do Riksa. S�ysza� przekle�stwa. - To przecie� pan Gonschewski! Nie musicie si� go obawia�! - to wo�a� Ponto. - Niech pan si� nie zbli�a - powiedzia� jeden z policjant�w. - Stracili�my pi�ciu ludzi, przez to �cierwo. Obszukajcie go. Dobra, pan go zna, doktorze? - Oczywi�cie, nie s�ysza� pan o nim, kapitanie? - Ponto z�apa� Riksa za rami�. - Co pan tu robi? Dobrze, �e nic si� panu nie sta�o. Ten cz�owiek zabi� wczoraj czterech policjant�w. Czy widzia� go pan wcze�niej? Riks, o�lepiony �wiat�em silnej latarki, mru�y� oczy. - Nie zna�em go. Zaczepi� mnie na ulicy. Nie zrozumia�em czego chcia�. - By� pan w niebezpiecze�stwie. Zn�w panu pomogli�my! My�la�em, �e on mo�e te� przyby� z Berlina, co? - Musi pan p�j�� z nami i z�o�y� zeznanie - powiedzia� kapitan. Dwu sanitariuszy z�apa�o cia�o Falkenburga za r�ce i nogi i rzuci�o na nosze. - Ci�ki - sapn�� jeden. Obok noszy le�a�o rozbite pociskami mikro Falkenburga. Ponto schyli� si�. - Spotkamy si� jutro w o�rodku, dobrze? - powiedzia� ogl�daj�c mikro. - Porozmawiamy o panu Bertramie, o waszym wymy�lonym przez Przybysz�w Berlinie. Mo�e chcieli nam przekaza� wa�n� wiadomo��? Przyjdzie pan? Bardzo prosz�. - Dobrze - powiedzia� Riks. - Z przyjemno�ci�. 7. Riks Kiedy si� obudzi� by�o jeszcze ciemno. Spa� �le, �ni� mu si� Czarnezki i podryguj�cy Falkenburg. Zjad� �niadanie, potem obejrza� na wy�wietlaczu map� Kattowitz. Do jeziora podjecha� autobusem. Szed� asfaltow� drog� w lesie. Ci�gle trzyma� mr�z, �nieg skrzypia�. Przy jeziorze by� o�rodek wypoczynkowy. Za ogrodzeniem widzia� opr�niony basen, korty tenisowe. Ku wysepce na zamarzni�tym jeziorze prowadzi� d�ugi drewniany mostek. Za plecami cicho zatrzyma� si� samoch�d. Wysiedli z niego Ponto i Jitschin. - Dzie� dobry, panie Gonschewski. Dok�d si� pan wybiera? Martwimy si� o pana. - �ledzili�cie mnie? - Mia� pan si� dzisiaj ze mn� spotka�. Pami�ta pan? - Zosta�o jeszcze du�o czasu. - Mo�emy pana podrzuci� do centrum. Po co pan tu przyjecha�? To jest szczeg�lne miejsce? Riks skin�� g�ow�. - Chyba zaczynam sobie co� przypomina�. - Przypomina�? - Na twarzy Ponto pojawi�y si� wypieki. - Ma pan na my�li spotkanie z Przybyszami? - W�a�nie. To miejsce... To by�o chyba tutaj. - Kiedy? Kiedy to si� sta�o? Riks pchn�� Ponto z ca�ej si�y. Doktor run�� na Jitschina, ten z�apa� go, straci� r�wnowag� i obaj padli na ziemi�. Riks skoczy� ku nim i uderzy� gramol�cego si� Jitschina w twarz. Jitschin upad� w �nieg, a Riks wyrwa� mu z kabury pistolet. - Odwr�� si� - przeszuka� te� Ponto, ale ten nie mia� broni. Podszed� do samochodu i rozbi� system kieruj�cy. - Odejd�cie st�d. Chc� zosta� sam. Jitschin j�cza� i trzyma� si� za krwawi�cy nos. - Czy pan oszala�?! Napad� pan na policjanta! To powa�ne przest�pstwo! - Odejd�cie st�d. - Ruszy� w stron� mostku. - Jitschin, zatrzymajcie go. Nie wiadomo, co on chce zrobi�! Jitschin wszed� na mostek. - Oddajcie bro�. Ostrzegam was. Riks wymierzy� pistolet w nogi Jitschina. - Nie zrobisz tego! Jitschin wykona� dwa kroki i wtedy Riks strzeli�. Jitschin upad�. Deski mostku ugi�y si� pod jego ci�arem. Riks