3490
Szczegóły |
Tytuł |
3490 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
3490 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 3490 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
3490 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Eugeniusz D�bski
Smoczy duch
Ma'ysie Idissa wyj�a kszta�tn� r�k� z dzbana i pokaza�a wszystkim
wylosowan� kul�. Sama - jakby boj�c si� wyroku - nie patrzy�a jeszcze w
tej chwili na ni�. Pierwszy roze�mia� si� jej brat, M'her Oblitas, ale
ksi�niczka wci�� jeszcze pe�nym napi�cia wzrokiem wpatrywa�a si� w
zebranych. Dopiero gdy ojciec, M'her Kasedelia, szacowny gospodarz, sapn��
w obfite w�sy, a matka, Me'yre Sino, plasn�a w d�onie i wznios�a je na
wysoko�� ust, dziewczyna popatrzy�a na trzyman� kul� i widz�c jaskraw�
��� westchn�a czy te� odetchn�a, a potem post�pi�a krok w bok i
zawo�a�a:
- Niech ta kula przejdzie we w�adanie Ouatesaby!
Odwr�ci�a si� i cisn�a kul� w ogromne palenisko komina, jednego z
sze�ciu odgrzewaj�cych sal�. Nie by�o jeszcze tak zimno, ale skoro M'her
Kasedelia kaza� pali� - niech b�dzie. Siedzia�em do�� blisko paleniska,
by�o mi gor�co, musia�em zdj�� kaftan, inaczej pot kapa� mi do misy, a
przecie� potrawy by�y wystarczaj�co s�one. Siedzia�em blisko, wi�c kiedy
dr��ca r�ka zawiod�a ksi�niczk� i ci�ni�ta przez ni� kula pechowo
uderzy�a w wystaj�ce polano i wytoczy�a si� na sal�, poderwa�em si�
pierwszy, chwyci�em kul� i celnie pos�a�em w samo p�omieniej�ce piek�o
paleniska. Zanim ktokolwiek zd��y� cho�by j�kn�� - by�o po wszystkim.
Oboj�tnie usiad�em na swoim miejscu i zaj��em si� odcinaniem p�ata mi�sa z
j�drnej perc�wki. Me'yre Sino podnios�a si� i podesz�a do c�rki, by
�agodnie ale dumnie przytuli� j� do swej piersi, a potem poprowadzi�a na
miejsce obok siebie. Skinienie palca gospodarza spowodowa�o, �e s�u�ba
rzuci�a si� do dzbana i wynios�a do szybko z sali, pewnie na podw�rze,
gdzie reszta dziewczyn, mia�a si�ga� po kule, budowa� sw�j los,
szczeg�lnie ta, kt�ra wyci�gnie kul� purpurow�.
Mistrz Podewer, przychylny nam jak scorpion cielakowi, wpi� we mnie
swoje spojrzenie czarnych oczu. Widzia�em to nawet k�tem oka, zreszt� - co
tu kry� - spodziewa�em si� tego, wi�c musia�em zauwa�y� pal�ce spojrzenie.
Poza tym spojrzeniem nie mia� mistrz niczego do zaoferowania, ale w tej
g�uchej krainie i to wystarczy�o, by zosta� nadwornym magiem. Obok niego
ma�lane ga�y wytrzeszcza� pijany kanclerz... Zapomnia�em jak si� zwa�.
Padaer Bregon �ykn�� cierpkiego wina z Tohlassy, na dodatek mocno
rozcie�czonego wod�, otar� w�sy i zapyta� nie poruszaj�c ustami:
- No i jak?
- Ciep�a - mrukn��em na�laduj�c go. - Musia�a j� wylosowa�.
- Yhy - mrukn�� Padaer Bregon.
- Podewer musia� si� postara� - doda�em.
- Oczywi�cie. Gdy odprawia� mod�y wypu�ci� kul� z r�kawa. Przedtem
kaza� rozpali� ogie�, �eby dziewcz� mia�o jak pozby� si� podgrzanej kuli.
Mag! - prychn�� z pogard�.
Poci�gn��em wina z wod�.
- On ma w sobie tyle magii - mrukn��em - �e starczy mu mo�e na
utrzymanie w cieple w�asnych j�der.
- A i to musia� skorzysta� z we�ny i us�ugi jakiej� dziewoi -
uzupe�ni� Padaer Bregon.
- Mniej wi�cej tak my�l� - zgodzi�em si�. Wpi�em si� z�bami w wyborny
soczysty kawa�ek mi�sa, oderwa�em j�drny kawa� i z przyjemno�ci� zacz��em
go obrabia� z�bami. - Mog� jeszcze wina?
- Nie. Jutro pracujemy.
Wiedzia�em! Trudno by zapomnie�, wszak po to tu przybyli�my. W ko�cu
Sance i Muel jeszcze przed zmierzchem pojechali w g�ry z czteroma jucznymi
ko�mi. Odsun��em puchar z winem i zaj��em si� perc�wk�. Minstrele
przestali zawodzi�... przepraszam - kwili�, jak�� sm�tn� opowie��. Me'yre
Sino rozp�aka�a si� tak g�o�no, �e wypu�ci�em soczysty k�s i popatrzy�em
na ni�. Musia�a si� zdenerwowa� losowaniem, i teraz skorzysta�a z okazji,
by da� uj�cie emocjom. Siedz�cy obok ma��onek, M'her Kasedelia, nasz
pracodawca, po�o�y� r�k� na jej ramieniu. Jedynym, kt�ry si� nie przej��
by� kanclerz Jaki� Tam, trzyma� w lewej r�ce pot�ny gnat wieprzowy, dwa
psy delikatnie oskubywa�y ko�� z mi�sa. W ko�cu r�ka opad�a z kolana pod
st� i do pary ucztuj�cych do��czy�y dwa inne, zakot�owa�o si�; nagle
kanclerz otworzy� kuleczki oczu i rykn�� przera�liwie, gdy poderwa� si� i
uni�s� r�k� z rozcapierzonym palcami zobaczyli�my, �e z zakrwawionej d�oni
wystaj� tylko trzy palce. Kilka dam j�kn�o, Me'yre Sino, porzuci�a p�acz
i tragicznym gestem wyci�gn�a r�ce do s�u�by - nie wiedzia�em tylko, czy
chodzi�o jej o pomoc, czy usuni�cie grubasa z jej oczu. Kanclerz rykn��
raz jeszcze, potem zarechota� i pokaza� wszystkie palce.
Ach-ach! Jaka� �wietna sztuczka! Och, co za poczucie humoru!
Salwy �miechu przetoczy�y si� przez sal�.
Wychyli�em si� do Padaera Bregona.
- Nie maj� tu tyle tego kwasu, �ebym si� upi� na tyle mocno, by
doceni� kunszt tego b�azna - mrukn��em.
- To nie b�azen, to kanclerz.
- A czy to ma tutaj jakie� znaczenie?
- Nie. Tylko �e b�azna to mi �al, siedzi tam smutny czeg�...
Z prze��czy widok rozci�ga� si� przepi�kny - plamy las�w i zagajnik�w
mieni�y si� wszystkimi mo�liwymi kolorami, mo�e poza niebieskim. Niemal
ka�de drzewo dorobi�o si� w�asnej barwy, rywalizowa�o z s�siednimi
kolorem, przez co te bli�sze lasy wida� by�o jak z odleg�o�ci strza�u z
�uku, cho� znajdowa�y si� o p� dnia drogi. Z jakiej� hali odrywa�y si�
wst�gi mg�y i ulatywa�y do g�ry by przela� si� przez gra� i znikn�� nam z
oczu. Nasz szlak, cho� ozdobiony przez naiwnych wie�niak�w r�nokolorowymi
wst��kami, p�kami pi�r, u�o�onymi na �cie�ce z kolorowych kamyk�w wzorami,
wydawa� si� w tym otoczeniu lich� tandetn� ozd�bk�, pstr� wst��k� w
otoczeniu wspania�ych bogatych, szlachetnych szarf.
Ale ten by� najwa�niejszy. I cho� przedzieraj�ce si� przez nier�wne
chmurki s�o�ce ostrymi sztychami o�wietla�o poszczeg�lne fragmenty
krajobrazu, jeszcze go zdobi�c, zalewaj�c wspania�ym niebia�skim z�otem,
nie skierowali�my si� w �adnym z tych pi�knych kierunk�w. Brn�li�my tym
jednym, najmniej ciekawym.
Co kilkana�cie krok�w, najcz�ciej w kolejnej plamie kolorowego wzoru,
widzieli�my �lad albo �lady kopyt kuc�w Muela i Sance i ich jucznych koni.
Dziesi�� dwana�cie godzin wyprzedzenia. Wszystko zgodnie z planem.
Obejrza�em si� do ty�u. Miecz Padaera Bregona, jego ukochany Saphyr, z
pracowicie szczerbion� g�owni�, po�yskiwa� ju� wyj�ty z pochwy i
przygotowany do walki. Pozostali kompani - Oltz-kusznik, Ubertia-kusznica
i miecznik Ghreda r�wnie� nie drzemali w siod�ach. Padaer Bregon sykn��
przez z�by, zatrzymali�my si�. Ruchem g�owy przywo�a� nas do siebie.
Udawali�my wszyscy, �e nie wiemy o chodzi. Rzuci� mi flakon z mikstur�.
Ubertia j�kn�a. Zeskoczy�em z konia, odszed�em na bok i �ykn��em
pot�nie. Nalewka z pieluny z dodatkiem grysalu pop�yn�a prze�ykiem,
odwr�ci�em si� do Oltza i cisn��em mu flakon, a sam ju� pochyla�em si�
opieraj�c jedn� r�k� o zimny g�az. Nalewka dotar�a do �o��dka, ale ten nie
zamierza� wpuszcza� cuchn�cego, gorzkiego, pal�cego go�cia do swojej
komory - wys�a� na spotkanie ca�� zawarto�� swojego mieszka, fala torsji
podrzuci�a mn�, rykn��em jak d�awiony p�tl� �o� i - by�o po wszystkim. Za
mn� us�ysza�em jak po kolei wszyscy cz�onkowie frachtalii rzygaj� g�o�no i
obficie. Kiedy�, na Quatesaboo, jak to by�o dawno!, zapyta�em Padaera po
co to robimy, a on bez s�owa wzi�� z talerza b�yszcz�ca do t�uszczyku,
p�kat� kiszk� i drasn�� jej bok ko�cem no�a. Flak p�k� i paruj�ca
zawarto�� zacz�a wype�za� na talerz.
- Tak wygl�da�by tw�j wypakowany �arciem ka�dun tkni�ty no�em, szabl�
albo szponem - powiedzia� padaer. - A teraz - wzi�� do r�ki pomarszczon�
such� fig� - zobacz co si� dzieje z tym.
Domy�li�em si� ju�, co si� stanie - nic. I tak si� sta�o. Master
nadci�� sk�rk�, potem chwyci� j� w dwa palce i poci�gn��.
- Widzisz? Mog� naci�gn�� i nawet zaszy� t� ran� - pokaza� mi jak to
robi, a potem cisn�� fig� w moim kierunku.
Chwyci�em j� i zjad�em. A co mia�em zrobi�? Nafaszerowa� kiszk�?
Kiszk�, zreszt�, te� zjad�em.
Na wspomnienie owej demonstracji zaburcza�o mi w zadowolonym z udanego
kontrnatarcia �o��dku.
- Fuj, �winia - rzuci�a Ubertia ocieraj�c usta wierzchem d�oni. - W
takiej chwil my�le� o �arciu!
Mia�em wielk� ochot� podra�ni� si� z ni� troch�, ale powstrzyma�em
si�. W ko�cu - jestem praw� r�k� padaera Bregona i kiedy� od��cz� si�,
za�o�� w�asn� frachtali� i... i zawsze b�d� pami�ta�, �eby mie� pod r�k�
nap�cznia�� kiszk� i such� fig�.
Padaer Bregon skorzysta� z chwilowego rozszerzenia �cie�ki i
przy�pieszywszy krok swojego wa�acha przysun�� si� do Ubertii. Zerkn�� do
ty�u i - mimo �e w tym momencie gapi�em si� na zapadni�ty po lewej stronie
od drogi par�w - postanowi� jako� usprawiedliwi� swoj� obecno�� u boku
kuszniczki.
- Pami�tasz dlaczego nale�y zmusi� smoka do wyci�gni�cia szyi?
- Oczywi�cie. - Wyprostowa�a si� w siodle, wypi�a do przodu biodra i
chwil� tak trwa�a prostuj�c ko�ci. - W siodle szyi znajduje si� mi�kka,
nieos�oni�ta plama, nieco ja�niejsza od pokrytego �usk� cia�a. Tam trzeba
zapu�ci� be�t, najlepiej zatruty. - Zwr�ci�a g�ow� do mistrza i nieco j�
pochyli�a; czeka�a i pyta�a.
- No. Tak w�a�nie - odetchn�� Padaer. - Nie robi�a� jeszcze tego...
- Ale m�wi�e� mi o tym... - Chyba zrozumia�a, �e po prostu chcia� do
niej zagada� i przypomnia�a sobie o mnie wi�c doda�a: - ... mistrzu.
Mistrzu, zabarwi�em swoj� my�l drwin�. Dwa dni temu, kiedy obudzi�em
si� i postanowi�em porozkoszowa� si� plastrem zas�u�enie s�ynnej
satehercha�skiej w�dzonki mija�em izb� mistrza z g�b� wype�nion� pachn�cym
mi�siwem, kiedy us�ysza�em jaki� g�os. Nie wiem dlaczego stukn��em w drzwi
i wszed�em. Ale Padaer Bregon, je�li wzywa� to nie mnie, a pewnie i nie
wiedzia�, �e co� m�wi. Ubertia siedzia�a na jego �o�u do pasa obna�ona,
pewnie ni�ej te�, a mistrz le�a� na jej �onie niczym osesek i ni to
ca�owa�, ni to ssa� jej obfit� pier�. Zamar�em jak ostatni cynder i
gapi�em si� na nich d�ug� chwil�, a� �lina z wype�nionej mi�sem g�by
pola�a mi si� na pier�. Ubertia u�miechn�a si� samymi oczami i wtedy
odzyska�em w�adz� w cz�onkach, wypad�em z izby na palcach i pogna�em do
siebie. Chwil� potem przysz�a do mnie dziewka z cyrremas pani zamku,
Me'yre Sino i miotali�my si� po �o�u do rana. Ale chyba przez ca�y czas
przed oczami mia�em swojego mentora i mistrza, cz�owieka, kt�ry zabi�
jedena�cie smok�w, le��cego z twarz� ulokowan� pod piersi� krzepkiej
kobiety, zatraconego w przyjemno�ci ca�owania jej du�ych twardych cyc�w.
Ozdoba sk�adaj�cego si� z dwu tuzin�w dziewczyn cyrremas, Ranchida,
mia�a o wiele mniejsze.
Ale s�odkie i spe�niaj�ce. Och, tak!..
- A pami�tasz dlaczego nale�y od zabitego cia�a smoka... - ci�gn��
Padaer Bregon. Ach, Mistrzu, Mistrzu... Po co te wysi�ki? Wszak ja wiem,
�e po prostu chcesz popatrze� w oczy Ubertii. - ... nale�y odci�gn�� jego
odchody?
- No tak - odpowiedzia�a kuszniczka. - Z tego samego powodu, dla
kt�rego nale�y od razu po zabiciu zabra� jak najwi�cej pi�r i wyrwa�
szpony - gdy si� zapali wszystko i odchody mog�oby si� spopieli� -
wzruszy�a ramionami. - A w �ajnie mog� si� znajdowa� kamienie seicherron,
czyli smocze per�y.
Otworzy�em usta, ale zmilcza�em. Kiedy ja pierwszy i jedyny raz
powiedzia�em o smoczych odchodach "�ajno" mistrz poderwa� si� i hukn��
mnie w ucho a� przez dwa dni musia�em nadstawia� drugiego ucha, chc�c
us�ysze� co do mnie m�wi�. "�ajno - powiedzia� Bregon - to domena �wi�.
Smok jest stworzeniem niesko�czenie wy�szym. Nie kalaj go tylko dlatego,
�e na� polujemy i zabijamy". Ale od tego czasu min�o troch� czasu i nie
by�em kobiet�. Ubertia popatrzy�a wyczekuj�co na padaera Bregona, jakby
chcia�a zapyta� czy ma jeszcze jakie� pytania, a ja pomy�la�em jeszcze, �e
padaer ma ju� swoje lata i �e nie b�dzie do ko�ca �ycia ugania� si� za
smokami i �e kiedy� si� ustatkuje i zacznie korzysta� z owoc�w swojej
pracy. Mo�e w�a�nie z kuszniczk� Uberti�? A Oltz? Kusznik, kt�ry j�
przywi�d� do naszej frachtalii? Czy ��czy ich co� poza mi�o�ci� do
ci�kich i ostrych be�t�w i pieszczeniem ci�ciw?
Obejrza�em si� na Oltza, kiwa� si� miarowo na swojej klaczy i -
oczywi�cie - przeciera� p�atem mi�kkiej dwustronnie grysowanej sk�ry
kusz�. Zupe�nie nie zwraca� uwagi na to, co dzia�o si� doko�a. Pozostali
kompanierzy od wczoraj czuwali na ska�ach za i nad wylotem z jaskini
smoka. Sieciowi Sance i Muel mieli w nocy rozwin�� przygotowane wcze�niej
sieci, tak, by gdy obudzimy smoka i wypadnie z pieczary zosta� cho�
cz�ciowo skr�powany a przynajmniej zaskoczony. Pr�cz tych dw�ch znajdowa�
si� tam jeszcze miecznik Ghreda, najm�odszy i najbardziej narwany cz�onek
naszej frachtalii. Trzeba by� narwanym, �eby podj�� si� wabienia smoka na
siebie, sob� w�a�ciwie. I nie mo�na by� starym, bo nie ma starych
miecznik�w we frachtaliach.
Droga zawin�a si� wok� zbocza i zsun�a ze zbocza w d�. M�j ko�
potkn�� si� o kamie�, kopyto, cho� owini�te p�atem sk�ry, wyda�o niezbyt
g�o�ny, ale w g��bokiej ciszy dono�ny d�wi�k. Padaer Bregon obejrza� si� i
zmierzy� mnie w�ciek�ym spojrzeniem. Ciekawe, sk�d wiedzia�, �e to potkn��
si� m�j, a nie Oltza, ko�? Zrobi�em min�, kt�ra mia�a zapewni� mistrza, �e
to si� ju� nie powt�rzy. Zaraz potem zaburcza�o mi pot�nie w pustym
brzuchu, a potem do ust nap�yn�a fala ci�kiego kwa�nego powietrza. Nie
odwa�y�em si� otworzy� ust, zaburcza�em przeci�gle, mistrz obejrza� si�
ponownie, ale mia� pytanie w oku. Pewnie my�la�, �e co� do niego burcz�,
pokr�ci�em g�ow� i u�miechn��em si�. Przejechali�my jeszcze dwa staggi.
Bregon �ci�gn�� wodze i przerzuciwszy niedbale nog� ponad g�ow� wa�acha
zsun�� si� na ziemi�.
Z prawej strony zbocza w litej skale znajdowa�a si� �y�a mi�kkiego
wapnia, wyp�uka� si� tworz�c g��bok� wyjm� obok drogi. Tam sta�y kuce,
kt�re wczoraj przywioz�y tu sieci i konie Sance'a i Muela. Zsiedli�my
wszyscy, przywi�zali�my wierzchowce do skalnych grot�w stercz�cych tu i
�wdzie ze �ciany. Sko�czy�y si� rozmowy. Ubertia podesz�a do Oltza i
poda�a mu swoj� kusz�, on da� jej swoj�, zaj�li si� starannymi
ogl�dzinami. Ja zbli�y�em si� do Padaera Bregona z obitym od wewn�trz i z
zewn�trz kilkoma warstwami sk�ry puzdrem. Przysiedli�my na kamieniach,
otworzy�em przemy�lny zamek i odchyli�em tajn� �ciank�. Puzdro mog�o le�e�
w wodzie kilka dni, a potem przez kilkana�cie innych sprytny z�odziej
szuka�by skrytki i nie znalaz�by. Kasetnicy z Horogo znali si� na swym
rzemio�le. Wyj��em trzy szklane ample z zakr�canymi wieczkami, r�wnie�
cudo horoga�skich r�k, Bregon przej�� puzdro i wy�uska� z dna spieczon� od
wewn�trz, nadpalon� miseczk�. Wla�em do niej sze�� kropel g�stej
�luzowatej cieczy z jednej ampli, cztery z drugiej i - ju� mniej ostro�nie
- dola�em z trzeciej. Zasycza�o, kilka banieczek pojawi�o si� na
powierzchni mieszanki. Odwr�cili�my g�owy, �eby �r�cy od�r nie trafi� do
nozdrzy. Oltz podszed� z p�kiem be�t�w, wyj�� jeden i ostro�nie zamiesza�
nim w czarce, potem po kolei zanurzy� w niej wszystkie swoje groty, to
samo zrobi�a Ubertia. Na ko�cu wyj��em cztery no�e, miernej roboty,
kupowane niemal na kopy przez mistrza, i, nabieraj�c na czubek jednego
�r�cej mieszaniny z czarki, przetar�em wszystkie ostrza. No�e by�y
kiepskie, bo i tak s�u�y�y tylko raz, potem najlepszy metal z�era�a rdza,
wi�c nie by�o potrzeby kupowania lepszych. Delikatnie pomacha�em no�ami,
a� mogilnica pozornie wysch�a, wsun��em ostrza w specjalne pochewki do
rzucania, z metalowymi czubami. Kilka godzin wytrzymaj�, potem, gdyby nie
by�y u�yte i tak trzeba je wyrzuci�, to znaczy zakopa� w jakim� wykrocie.
Po dw�ch dniach nie zostanie po nich nawet grudka metalu... Przej��em
czark� z r�k mistrza i teraz on poznaczy� mogilnic� swoje dwa no�e.
Jeszcze ani razu w �yciu nie u�y�em takiego no�a, a mistrz przyznawa�, �e
on - tylko raz. Ale ten raz uratowa� mu �ycie...
Ostro�nie pochyli�em czark�, na dnie sycza�a cicho resztka mogilnicy.
Popatrzy�em na Uberti� i Oltza, oboje przyjrzeli si� swoim grotom i
pokr�cili jednocze�nie g�owami. Szkoda. Zawsze wylewa si� kilka kropel
jadu, kosztuj�cego wi�cej ni� z�oto. Trudno. Odszed�em na bok i po�o�y�em
czark� dnem do g�ry w miejscu, w kt�re nawet przypadkiem nie m�g� wdepn��
cz�owiek ani ko�. Wr�ci�em do towarzyszy. Wszyscy przykucn�li, mistrz
siedzia� na g�azie.
- No to co? - zapyta�.
Pyta� czy kt�re� z serc nie dr�y, czy nie czujemy w sobie wahania, czy
jeste�my gotowi zaryzykowa� �yciem. Swoim. Niczyim wi�cej. Tego mnie i
wszystkich we frachtalii uczy� Padaer Bregon - mo�esz ryzykowa� tylko
w�asnym �ywotem. Idziesz na smoka, tak jakby� szed� sam. Je�li nie masz w
duchu takiego hartu, to stawiasz pod ostrze kosy g�ow� obcego cz�owieka, a
tego nie wolno nikomu robi�.
- Jestem got�w - odezwa�em si� po wywa�onej chwili. Nie za szybko, by
nie wygl�da�o, �e nie wejrza�em przedtem w siebie, nie za p�no - w ko�cu
by�em w hierarchii zaraz za mistrzem Bregonem. I chcia�em, �eby inni o tym
pami�tali.
- Got�w - mrukn�� Oltz.
- Mo�emy i�� - rzuci�a Ubertia.
Bregon poderwa� g�ow� i strzeli� w kuszniczk� ci�kim jak lawina
wzrokiem. Zrozumia�a, �e mi�osne harce w �o�u to jedno, a wydzieranie
smokom �ycia, swojego, w ko�cu, �ycia - co innego.
- Jestem gotowa! - poprawi�a si� szybko i spu�ci�a g�ow�.
- Wejrzyjmy w siebie - powiedzia� po chwili Bregon i przymkn��
powieki.
Mieli�my chwil�, by zwr�ci� si� do Bog�w. Ja od dawna ju� w takiej
chwili zastanawia�em si� czy wie�� o smoku b�dzie prawdziwa, czy trafimy
na rzeczywistego drakona, czy tylko na ci�ni�t� mi�dzy ludzi, przez
kt�rego� z leniwych czy nieuwa�nych Bog�w, stwor� w rodzaju sykawki,
czo�gana, o�cielnicy czy kabeluszana. Pewnie - za ka�d� tak� te� p�acono,
ale dodatkowe zyski, dla kt�rych tak naprawd� polowali�my na smoki: �uski,
pi�ra, szpony, seicherron, R�g, to wszystko, gdy zamiast smoka ubi�o si�
kabeluszana albo strewierra - omija�o nas. Tylko sakiewka. Tylko kilka dni
w karczmie czy dworze. Czasem, gdy okazywa�o si�, �e do zabicia potwora
wystarczy�o kilku odwa�niejszych my�liwych, sakiewka przed wyp�at� chud�a,
a podawane mi�so dziwnie si� kurczy�o i obrasta�o �y�ami.
Oby to by� smok!
Nie wiadomo dlaczego przypomnia�a mi si� Ma'ysie Idissa; nie ona
pierwsza i nie ostatnia chcia�a unikn�� po�arcia przez smoka. Inna sprawa,
�e dziewcz� by�o �adne... Troch� szkoda, szczeg�lnie �e smokowi jest
ca�kowicie wszystko jedno co z�era - krow�, cielca, jelenia, my�liwego czy
dziewic�. Trudno uwierzy� by smokom jako� szczeg�lnie smakowa� dziewiczy
skarb? A stary drakonierski dowcip g�osi, �e smoki po prostu nie trawi�
dziewic - musz� je prze�uwa� przez trzy dni.
- Gotowi - odezwa� si� Padaer Bregon.
Otworzy�em oczy, wsta�em. Poprzeci�ga�em si� i wysmarka�em.
Odchrz�kn��em. Je�li o mnie chodzi - by�em gotowy. Odczepi�em od siod�a
buk�ak z wod� i starannie zla�em ni� spodnie i kurt�, odczepi�em z czapki
sk�rzan� mask� i j� r�wnie� nas�czy�em wod�. Pozostali czekali cierpliwie.
Oltz uwa�a�, �e �wie�a woda wr�cz przyci�ga smoki, ja wola�em uwa�a�, �e
przypadkowe pasmo ognia nie zrobi mi krzywdy po takim zabezpieczeniu.
Zakorkowa�em buk�ak i popatrzy�em na mistrza wyczekuj�co.
- Idziemy - powiedzia�.
Ruszy� pierwszy. Dwa miecze w zaplecznych pochwach, trzeci, ulubiony
Karnik, u boku. Za nim kroczy�em ja. Te� dwa ostrza na �opatkach, trzecie,
jeszcze bezimienne, przy pasie, w r�ku ci�ki cerkiel - top�r, rohatyna i
kopia w jednym. Za mn� maszerowali kusznicy, nie odwraca�em si� i nie
sprawdza�em w jakiej kolejno�ci. Szli�my w d�, ostro�nie omijaj�c
wystaj�ce kamienie, st�paj�c tylko po tych wtopionych w grunt, mistrz
patrzy� przed siebie, ja na boki, kusznicy mieli strzec ty��w. Zd��y�em
si� rozgrza�, a nawet na czo�o wyszed� mi lekki pot, kiedy dotarli�my do
wbitej w gleb� strza��. "Jeste�my na miejscu, sieci za�o�one" - g�osi�y
dwa zielone i jeden czerwony sznurek, kt�rymi kt�ry� z sieciowych, pewnie
Muel, owin�� drzewce strza�y. Padaer Bregon skin�� g�ow� i ruszy� dalej.
Korzystaj�c z tego, �e Bregan jest odwr�cony odkorkowa�em buk�ak i szybko
�ykn��em. Jakim� cudem wyczu� to, cho� nie zrodzi� si� nawet najcichszy
bulgot; w marszu, nie odwracaj�c g�owy, podni�s� r�k� i pogrozi� mi
palcem. Kilka krok�w dalej uni�s� niespodziewanie r�k� i zatrzyma� nas.
Pochyli� si� i sykn��.
Wyjrza�em mu spod ramienia. W grunt wbita by�a druga strza�a, to ju�
by�o niecodzienne. Strza�a mia�a trzy niebieskie sznurki zawi�zane na
drzewcu. Po co? Wszak jeden znaczy� "niebezpiecze�stwo", dwa - "du�e".
Trzech nigdy nie stosowali�my. Obieg�em mistrza i wpi�em si� wzrokiem w
strza��, ale od razu poderwa�em si�, Padaer Bregon te� nie na ni� patrzy�.
Obok strza�y le�a�a na kamieniu cz�� pi�ra, tak przynajmniej pomy�la�em
wtedy. W pierwszej chwili. Dutka.
Pusta rurka. Wyci�gn��em r�k�, ale wyprzedzi� mnie mistrz. Wzi��
ostro�nie zw�aj�c� si� z dwu stron cz�� pi�ra w palce i uni�s�. Nabra�em
powietrza w p�uca, �eby powiedzie� co�, zapyta�, ale nie zd��y�em.
- Smok kolcowy - szepn�� Padaer Bregon.
Kolcorgon?! Legendarny? Przez nikogo nie widziany kolcorgon? Pot�ny,
pokryty nie �uskami jak gadowe, nie pi�rami jak ptaszniki, nie grub�
sk�r�, jak nielotne b�otodawy - kolcami!
- Czy to w nich znajduje si� mogilnica? - szeptem zapyta� Oltz.
- Tak - mistrz uni�s� r�k� i popatrzy� pod �wiat�o na dutk�. - Ta jest
pusta. - W jego g�osie zabrzmia� szczery �al. Niekt�rzy m�wi�, �e smok
kolcowy to po prostu bardzo stary ptasznik, kt�remu pierze wysch�o i dutki
lotek zamieni�y si� w kolce. Te �wie�sze, m�odsze pi�ra s� wype�nione
mogilnic�, za kt�r� p�acimy jak za najdro�sze kamienie. Te starsze
wysychaj� i mo�e dlatego si� gubi�, wypadaj�. - Podni�s� dutk� pod nos i
ostro�nie w�szy� chwil�. - Nigdy nie widzia�em kolcorgona - powiedzia�. -
Nie znam nawet nikogo, kto odwa�y�by si� twierdzi�, �e widzia� smoka
je�owego...
Nie opuszczaj�c r�ki przyjrza� si� nam po kolei. Je�li szuka� zach�ty
to - mam nadziej� - znalaz� j� tylko w moim spojrzeniu. Oltz najwyra�niej
si� przestraszy�, a Ubertia wodzi�a od twarzy do twarzy nic nie
rozumiej�cym wzrokiem.
- Skoro Muel zostawi� nam t� wiadomo��... - zacz�� Oltz i urwa�. To,
�e chcia� nas nam�wi� do ucieczki widoczne by�o jak g�wno na po�cieli.
Odkaszln�� i podrapa� si� po policzku. - Nigdy nie stosowa� a� trzech... -
urwa� znowu.
- A co to za r�nica? - wtr�ci�em si� szybko. - Dwa sznurki, trzy,
cztery? Du�y jest, na pewno, niebezpieczny - zgoda. Ale czy chcieli�my �y�
z polowania na przepi�rki?
- Ja jeszcze nie widzia�am smoka... - b�kn�a Ubertia.
Roz�mieszy�a mnie, u�miechn�� si� i Padaer Bregon, Oltz zmarszczy�
brwi i kr�tko prychn�� przez nos. Chwila paniki i ba�aganu min�a. Padaer
Bregon si�gn�� po buk�ak i spryska� swoje odzienie, a potem poda� go
Ubertii i rzuci� rozkazuj�ce spojrzenie. Nie odzywa�a si�, tylko zmoczy�a
ubranie, przetar�a zmoczonymi d�o�mi g�ste w�osy i ukry�a je pod czepirs�.
Chwil� potem przygi�ci skradali�my si� drog�. Za zakr�tem spotkali�my
jeszcze jedn� strza��. Pierwsz� zak�adali�my zawsze tu� przy koniach, by
reszta frachtalii wiedzia�a, �e sieciowi s� na posterunku; druga,
ustawiana bli�ej legawy smoka, �eby na d�ugo nie spuszcza� go z oka, by�a
t�, kt�ra dawa�a dodatkowe informacje, trzecia mog�a by�, je�li sieciowi
chcieli co� doda�, ale nie musieli. Ta by�a najbli�ej legawy, tak, �eby
wystarczy�o na kilka chwil odskoczy� od zasadzki.
Trzecia strza�a - czerwony, czerwony, niebieski i dwa zielone...
"Niebezpiecznie. Z nami wszystko w porz�dku. Mo�liwe inne
niespodzianki"...
- Co to znaczy? - tchn�a Ubertia. - Powiedzcie!..
Mia�em ochot� rzuci� co� takiego: "Czy to znaczy, �e w brew moim
poleceniom nie uczy�a� si� po nocach znak�w? A co robi�a�?". Zacisn��em
z�by. Nie kryj�c si� �ykn��em z buk�aka, a mistrz nic nie powiedzia�.
Sprawdzi�em swoje no�e, z jednego unosi� si� ju� kwa�ny dymek. Bregon
pochyli� si� i wezwa� reszt�, by zrobi�a tak samo.
- Ghreda i ja ustawiamy si� przed jaskini� - szepn��. - Ubertia -
prawe skrzyd�o, prawe patrz�c na jaskini� - sprecyzowa�. - Oltz - lewe.
Pami�tajcie - ustawia� si� tak, by nie postrzeli� przypadkiem mnie czy
Ghredy. - "Pami�tajcie"?! Powinien powiedzie�: "pami�taj"! Oltz, co by o
nim nie m�wi�, nie pope�nia� takich b��d�w.
Pomacha�em r�k�.
- Nie, to ja p�jd� z Ghred�. Ty, mistrzu, mo�esz szy� z g�ry, i
b�dziesz mia� przegl�d sytuacji.
Gapi� si� pustym wzrokiem chwil� przed siebie, rozwa�a� kilka
mo�liwo�ci, w ko�cu skin�� g�ow�.
- Dobrze. Idziesz od lewej, staraj si� ci�� w skrzyd�a, wtedy zawsze
skr�ca g�ow� do bolesnego miejsca... - M�wi� to do Ubertii, rzecz jasna. -
Musisz wi�c widzie�, co si� dzieje z miecznikami, gdzie tn� i czy si�
uda�o; wtedy mo�esz mie� ods�oni�te Pi�tno Sagredona. - Umilk� na chwil�.
- No to - idziemy...
Przesun�li�my si� kilkana�cie krok�w, na skale zobaczyli�my strza�k�
zostawion� po niedba�ym i szybkim ma�ni�ciu kamienia ko�cem soczystej
smolistej ga��zi. Poszli�my tym szlakiem. �cie�ka kr�ta jak my�li
niewiernej �ony prowadzi�a g��bokim parowem, w�skim tak, �e trzeba by�o
stawia� stopy jedn� przed drug�, ka�de z nas co kilka krok�w musia�o
wymachiwa� mocno ramionami, �eby nie straci� r�wnowagi i nie zwali� si� na
bok. Spoci�em si� mocno zanim �leb rozszerzy� si�. Ciekawe jak dali sobie
rad� Sance i Muel z kop� lepkiej sieci? Padaer Bregon szed� coraz wolniej,
po sobie tylko znanych oznakach - zapachu? - wyczuwa� zbli�anie si� do
legawy smoka. Po chwili i ja poczu�em zwyk�� w takich miejscach wo� - co�
jak skis�y zakwas chlebowy z domieszk� palonego pierza i �wie�ych kurzych
g�wien. Odetchn��em g��boko, nie dlatego, �e lubi� smr�d smoka, po prostu,
serce - zacz�o mi wali�, jak na widok cycatej, mojej pierwszej i przez
d�ugi czas jedynej spolegawki. Ostro�nie pomacha�em r�kami, wyprostowa�em
kilka razy palce, cicho strzeli�y mi jakie� ko�ci, czy co tam. �leb
niespodziewanie rozszerzy� si�, ale za to skr�ci� dwa razy - w lewo i
zaraz potem w prawo, jakby niepewny, gdzie prowadzi�. Na �cianie skalnej
zobaczyli�my now� strza�� - w g�r�. Tak mia�o by� - w pionowej �cianie
skalnej jaskinia, przed ni�, otoczona kamienn� palisad�, polana. Tam
mieli�my ubi� potwora. Smoki nie s� takie m�dre, jak si� na og� wydaje;
gdyby by�y nie zasiadywa�yby jaski�, przed kt�rymi zawsze s� miejsca, w
kt�rych mo�na je zaatakowa�. Wystarczy�oby, �eby ich legawy znajdowa�y
si�, na przyk�ad, w pionowych ska�ach, �eby wlatywa�y do swoich jaski�, a
nie da�oby si� ich dopa��, chyba �e przypadkiem, gdy po�era�y krow� czy
co� innego. Dziewic�, chocia�by.
Mistrz nagle przykucn��, strzeli�o mu w kolanach, rzuci� przez rami�
u�miech i zacz�� wspina� si� po kamiennej pochy�o�ci. Odczeka�em chwil�,
odczepi�em i po�o�y�em buk�ak, wskaza�em �cian� Oltzowi, poprawi� swoje
durne r�kawice, te z uci�tymi palcami, i zacz�� wspina� si� za mistrzem.
Po nim, zerkaj�c gdzie wpija palce, zacz��em wspina� si� i ja. Nie
patrzy�em na Uberti� i nie mia�em zamiaru jej pomaga�. Nie by�em nia�k�,
nie gzi�em si� z ni�, niech si� martwi sama o to, by zachowa� swoje
roz�o�yste cia�o dla Padaera, czy kogo tam b�dzie na sobie nosi�a.
Przy�apa�em si� na tym, �e nie my�l� o robocie, a o czym� innym, skl��em
si� w duchu. Zobaczy�em, �e Oltz zatrzyma� si�, widocznie mistrz przesta�
si� wspina�, ale gdy wychyli�em si� w bok zobaczy�em, �e stopy Padaera
znikaj� za kraw�dzi� grani. Oltz poszed� jego �ladem. Wspi��em si� i ja,
ale nie rzuci�em si�, jak kusznik do przekraczania grzbietu, wysun��em
g�ow� i zlustrowa�em okolic�.
Legawa smoka nie odbiega�a w niczym od innych widzianych wcze�niej.
Pionowa ska�a, na kt�rej m�g�by si� utrzyma� co najwy�ej �limak czy mucha,
przed gardziel� jaskini rozleg�a p�aska kamienna misa, z gdzieniegdzie
widocznymi plackami go�ej ciemnobrunatnej gleby. Smok musia� zamieszkiwa�
legaw� od niedawna, wbrew temu, co m�wi� M'her Kasedelia, a szczeg�lnie
jego syn, M'her Oblitas, kt�ry, podobno pierwszy, cztery miesi�ce temu
widzia� smoka. Nie wierzy�em g�wniarzowi, mia� kose chytre spojrzenie, ale
nie mia�em zamiaru k��ci� si� z nim - jego ojciec p�aci� nam za uwolnienie
si� od potwora, mia� wi�c prawo do urobienia w posp�lstwie szacunku do
swojego kaprawego synalka. Szczeg�lnie �e, jak si� przekonali�my,
zamierza� - tak na wszelki wypadek - przy pomocy "maga" uratowa� c�rk� od
ofiarowania smokowi.
Znowu zamy�li�em si� o czym� innym. Precz! Wpatrzy�em si� ponownie w
mis�. Odchod�w nie by�o zbyt du�o, smok niekoniecznie sra pod swoj�
jaskini�, ale to, co zobaczy�em, szczeg�lnie kilka nierozdeptanych przez
samego stwora kopc�w, spowodowa�o, �e niemal gwizdn��em. Los podes�a�
mistrzowi, na zako�czenie czynnej drakonlady, prawdziwego Smoka! Musia�
by� du�y, ogromny. Najwi�kszy.
By�o cicho, potw�r chyba siedzia� w legawie. Chyba? Na pewno, inaczej
sieciowi nie wisieliby w swoich sznurowych kolebach na skale - nad i z
boku wej�cia. Mi�dzy nimi wisia� poziomy wa� zrolowanej sieci. Jednym
ruchem r�ki, no - dwoma, bo musz� to zrobi� jednocze�nie, uwolni� sie�,
kt�ra winna opa�� na smoka, najlepiej na jego skrzyd�a. Obaj sieciowi
unie�li jednocze�nie r�ce i pokazali rozcapierzone palce. Wszystko gotowe,
smok w jaskini, zreszt� w tej samej chwili z ciemnego otworu dobieg� nas
wyra�ny szurgot. Jednak Muel pomacha� r�k�, �eby przyci�gn�� nasz� uwag�,
wskaza� kopy odchod�w i roz�o�y� r�ce na ca�� szeroko��. Ogromny smok. To
ju� wiedzieli�my. Dobra.
Przewali�em si� przez kraw�d�. Oltz przygi�ty przesuwa� si� w lewo od
wej�cia do jaskini, Ubertii obsun�a si� stopa, uderzy�a kolanem w kamie�,
sykn�wszy skierowa�a si� w prawo. Padaer Bregon zsuwa� si� w d�,
poszed�em w jego �lady. Po kilku krokach zobaczy�em, �e za olbrzymim
g�azem siedzi Ghreda. Popatrzy� do g�ry. Mia� dziwn� twarz - szerok� jak
bania ksi�yca, ale usta, nos i oczy przesuni�te by�y do �rodka, jakby
ci�gn�o je co� do siebie albo przeskoczy�y na jego oblicze z innej
mniejszej twarzy. Ale miecznikiem by� wspania�ym i odwa�nym. Nie robi�
�adnych min, wiedzia�, �e my wiemy. Zsun�li�my si� do niego,
przykucn�li�my.
- Nie widzieli�my go - tchn��. - Co� si� szurgoli w legawie, ale nie
wysuwa� nosa. Jeste�my gotowi.
Mistrz skin�� g�ow�, obejrza� si� i sprawdzi� czy kusznicy s� na
stanowiskach. Byli.
- Nie wiem... - zacz�� Ghreda. - Co� mi si� nie podoba...
- Co?
- Nie wiem - powt�rzy�. - Je�li siedzi w jaskini drug� noc i drugi
dzie� powinien by� ob�arty. - Skin��em g�ow�, cho� nikt mnie nie prosi� o
moj� opini�. - Tedy powinien b�dzi� i ryha�?..
Teraz mistrz skin�� g�ow�.
- A nie s�ysza�em tego! - uni�s� brew i skrzywi� swoj� koci�
twarzyczk�.
- Ale jest w jaskini? - upewni� si� mistrz.
- Tak, na pewno.
- Chyba �e siedzi tam co� innego - szepn��em.
Odwr�cili si� do mnie obaj i chwil� zastanawiali. W ko�cu Bregon
pokr�ci� g�ow�.
- Nie, �adne zwierz� nie wejdzie do legawy smoka.
Ja te� to wiedzia�em, ale nie chcia�o mi si� ust�powa� bez boju.
- Zaj�c normalnie te� nie ugryzie psa, ale zbiesiony albo zaszczuty
potrafi uk�si� posokarza.
- Durny� - rzuci� mistrz.
Nie obrazi�em si�. Wysun��em si� i wietrzy�em, patrzy�em, s�ucha�em.
Pozostali czekali na moj� opini�. Co by nie m�wi� w�ch i s�uch mia�em
najlepszy we frachtalii. Nie, wszystko si� zgadza�o. Kis�y zapach
dominowa�. Tak, smok tu by�. Popatrzy�em na mistrza.
- Idziemy - powiedzia�.
Wysun��em si� zza g�azu i zerkn�wszy na wylot jaskini przebieg�em w
lewo, pod Oltza. Mistrz przesun�� si� w kierunku Ubertii, Ghreda zosta� za
kamieniem a� zobaczy� ruch r�ki Bregona. Szcz�kn�y zaczepy kusz. W
ostatniej chwili wypatrzy�em za�om skalny, znajduj�cy si� jeszcze bardziej
w bok. "St�d, pomy�la�em, jeszcze zr�czniej b�dzie dopa�� smoka, gdy
wyceluje �eb w Ghred�. Wtedy siekn� po skrzyd�ach, bestia, jak zawsze
odwr�ci �eb podstawiaj�c szyj� Ubertii. �eby tylko nie przegapi�a
momentu!". Wpad�em w za�om, przytuli�em si� do ska�y. Odetchn��em, wyj��em
dwie pochewki z no�ami i uj��em je w lew� d�o�, w prawej gar�ci zacisn��em
r�koje�� miecza. Wysun��em g�ow�.
Ghreda wyszed� zza kamienia, przytupn��, szurn�� nog� po gruncie,
sprawdzi� czy kamienie nie s� �liskie. Teraz nie musieli�my zachowywa�
ciszy, wr�cz przeciwnie. Miecznik zrobi� kilka krok�w, u�miechn�� si�
krzywo i gwizdn��. D�ugo, g�o�no; �wist zadr�a� w powietrzu, zanim ucich�
- odezwa�o si� echo. Kilka fal d�wi�cznego pog�osu dop�yn�o do nas.
Wpi�em si� wzrokiem w mrok jaskini. Nic si� nie porusza�o. Ghreda
zaczerpn�� pe�ne p�uca powietrza i wyda� z siebie �wist, kt�rym m�g�by na
jarmarku sp�oszy� tabuny koni i kopce kur. Czekali�my. Otar�em spocon�
d�o� o po�� kurtki, g�upio - jeszcze bardziej zmoczy�em d�o� o mokr�
sk�r�. Opar�em miecz o ska�� i nie spuszczaj�c oka z legawy potar�em r�k�
o zimny kamie�. Zimny i te� wilgotny! W�ciek�em si� na siebie. Dopiero gdy
wsun��em d�o� pod po�� kurty i znalaz�em suchy kawa�ek koszuli uda�o mi
si� pozby� potu. Podmucha�em na palce. Ghreda obejrza� si� do�� bezradnie
na mistrza i w tej samej chwili z jaskini dobieg� nas d�wi�k, kt�ry
zaowocowa� nag�ymi ciarkami na moich plecach. Przeci�g�y wysoki j�k, mo�e
nie j�k, tylko skarga, p�aczliwy odg�os, jaki mo�e wyda� z siebie fletnia
w r�kach dobrego muzyka. Niczego takiego nigdy dot�d nie widzia�em, tfu -
nie s�ysza�em. Niski jedwabisty mi�kki d�wi�k. Wychyli�em si� mocniej i
spojrza�em na Padaera Bregona. Sta� wyprostowany i zastanawia� si�. Potem
opar� Karnik o kamie� i zacz�� do mnie miga�:
- Co my�lisz?
U�o�y�em no�e na wyst�pie ska�y i nie spuszczaj�c oka z jaskini
odmiga�em:
- G�uchy?
- Durny�, nie ma g�uchych smok�w.
- Mo�e chory?
Zastanawia� si� chwil�.
- Zdycha?
- Widzieli�my kiedy� zdychaj�cego bez naszego udzia�u smoka?
- Mo�e zdychaj� w niedost�pnych miejscach?
- Uczy�e� mnie, �e smoki s� nie�miertelne i tylko my mo�emy to
zmieni�.
- Mog�em si� myli�.
Padaer Bregon opu�ci� r�ce i zastanawia� si� chwil�. Ghreda u�o�y�
miecz na �okciach wyci�gni�tych do przodu r�k i zamiga�:
- Wrzuc� flar�?
Mistrz rozwa�a� chwil� propozycj�. Nie robili�my tego zazwyczaj -
smoki wypadaj� wtedy w�ciek�e i s� o wiele niebezpieczniejsze ni� wtedy,
gdy wy�a�� jedynie zaciekawione, rozespane, ob�arte.
- Nie. Dmuchnij jeszcze par� razy.
Ghreda odchyli� si� do ty�u, a potem, zaczerpn�wszy powietrza a� po
szczyty uszu pochyla� si� i gwizda�, gwizda�, gwizda�... Nawet st�d
widzia�em, �e poczerwienia�. Nagle do��czy� do niego Muel, a potem i
Sance. Nie wiadomo dlaczego wyda�o mi si� to �mieszne. Oczekiwali�my
ci�kiego niebezpiecznego boju, �miertelnej walki, na dodatek z jakim�
olbrzymem, a tu - gwizdali�my jak czw�rka dzieciak�w, kt�ra uciek�a z
s�siedzkiego sadu i gwizdem szydzi z ju� niegro�nego w�a�ciciela.
- Ho! - krzykn�� Padaer Bregon.
Przestali�my gwizda�. Rozz�oszczone echa jeszcze chwil� pokrywa�y si�
ze sob�, zderza�y i wymija�y, ale w ko�cu i one ucich�y. Mistrz wykrzywi�
twarz, ale chwyci� tylko ustami koniec w�sa i zacz�� go ssa�. Po chwili,
nie kryj�c si� ju�, nie migaj�c, po prostu krzykn��:
- Flara!
Niespodziewanie odezwa� si� Oltz:
- Nie r�bmy tego!
Wszyscy obejrzeli�my si� na niego.
- Bo? - zawo�a� Bregon.
- Tu co� jest nie tak.
- No to co b�dziemy robi�? - krzykn�� Ghreda.
Chyba troch� za g�o�no, obudzi�o si� jakie� najczujniejsze echo.
-... emy robi�...
- Nie wiem, ale bez po�piechu.
- Nie mo�emy tu siedzie� do nocy - powiedzia� Padaer Bregon. - Rzucaj
flar�.
Ghreda wyj�� z kieszeni dwa mieszki, wsun�� jeden do drugiego i
energicznie potar� krzesionk�, sypn�o iskrami, cz�� wpad�a do mieszka,
zadymi�. Miecznik szybko pochyli� si�, wsun�� do mieszka kamie� i po kilku
krokach rozbiegu zamachn�� si� i pos�a� dymi�cy pocisk w ciemne trzewia
legawy.
- �le! - krzykn�� nagle Oltz. - To nie tak!..
Oby zdech�. Wykraka� wszystko. Mo�e zreszt� zobaczy� to wcze�niej ni�
my.
Ghreda cofa� si� od wej�cia, Muel w kolebie ze sznur�w odbi� si� lekko
od ska�y, �eby lepiej widzie� wylot jaskini. Wtedy zza ska�y, w kt�rej
smok upatrzy� sobie le�e, wylecia� on sam.
Pot�ny. Ogromny. Czarny, z zielonkawymi bokami i skrzyd�ami, kt�rymi
mo�na by nakry� dachy dw�ch wielkich stod�. G�ow� mia� wi�ksz� od
ja��wki, karmienie go dziewicami nie mia�o �adnego sensu. Ogromny Smoczy
R�g, stercz�cy znad g�owy, mia� d�ugo�� chyba m�skiego przedramienia.
Kolcergon ze �wistem przeci�� powietrze, przelecia� nad wal�cym si� na
plecy Ghred�, a podmuch wbi� miecznika po prostu w kamienie; smok wzbi�
si� w g�r� tu� przed ska��, �mijasty ogon chlasn�� w �cian�. Gdy smok
ulecia� wy�ej, �eby pikowa� na nas ponownie, zobaczy�em, �e w miejscu,
gdzie przed chwil� wygodnie usadowiony siedzia� Sancel znajduje si�
czerwona plama, krwawa miazga �cieka po skale, jakie� zajuszone p�aty
odzienia odrywa�y si� i spada�y w d�. Sta�em i gapi�em si�, nagle jaka�
gruda odczepi�a si� od krwawej miazgi w sieci i spad�a na kamienie. To
by�a g�owa Sancela. Co� wrzeszcza� Muel wyszarpuj�cy swe nogi z sieci lin.
Wszystko dzia�o si� jako� wolno, jak by�my wszyscy pogr��yli si� w
niewidzialnym, ale g�stym kisielu; a jednocze�nie smok nie by� sp�tany t�
prze�roczyst� brej�. Gdy z wysi�kiem podnios�em na niego oczy zobaczy�em,
�e od pancerza na brzuchu odbi� czyj� be�t. Zaraz po nim drugi. �e Ubertia
straci�a g�ow� i szy�a w najtwardsze miejsce na ciele smoka - rozumia�em,
ale Oltz?!
Nadal sta�em nieruchomo, cz�ciowo os�oni�ty ska��, ale - jak na
zab�jc� smok�w - jednocze�nie za bardzo wysuni�ty. Z wysi�kiem oderwa�em
wzrok od przewalaj�cego si� w powietrzu, �eby uderzy� znowu na nas,
giganta, i popatrzy�em na mistrza. Wysun�� si� zza swojego g�azu, w obu
r�kach trzyma� miecze, Karnik i drugi. Czeka� na atak, �eby dopa��
jakiego� wra�liwego miejsca i ci��, ci��, ci��...
Chwyci�em no�e, wsun��em za pas i wysun��em si� r�wnie� z dwoma
mieczami w r�ku. Kolcergon wykona� pi�kny jask�czy przewr�t w powietrzu,
zadar� d�ugi jak trzy furmanki ogon i run�� w d�. Mierzy�, jak si�
wydawa�o w Ghred�, kt�ry - tak wszystko wolno si� dzia�o - dopiero
gramoli� si� na r�wne nogi.
- Padnij! - rykn��em i wypad�em na otwart� przestrze� wymachuj�c
r�kami.
Chcia�em, �eby smok si� zawaha�, �eby zgubi� rytm lotu, �eby musia�
skr�ci�, a wtedy b�dzie mu trudniej odzyska� cel... Zobaczy�em jak nadyma
mu si� wole za doln� szcz�k� i wiedzia�em, �e za chwil� rzygnie ogniem.
Ghreda r�wnie� to zobaczy�, zacz�� szykowa� si� do skoku w bok, ale nikt z
nas nie przewidzia� piekielnego sprytu smoka. Opadaj�c na Ghred� nagle
wykr�ci� szyj� i splun�� d�ugim ognistym ob�okiem w kierunku Ubertii.
Przysi�gam, widzia�em jak miotn�a w g�r� ramionami, jak nagle ca�a
zaj�a si� ogniem, ale sta�a jeszcze chwil�, mo�e mia�a nogi wklinowane w
jak�� szczelin�. Nie wiem. Widzia�em tylko jeszcze, cho� stara�em si� jak
najszybciej wr�ci� spojrzeniem do smoka, jak jej g�owa nagle wybucha i na
wszystkie strony lec� jakie� jasne grudy, jak wychlu�ni�ta z garnka kasza.
Uda�o mi si� w ko�cu oderwa� od niej wzrok, z�arzone cia�o opada�o na bok.
Kolcergon nadlatywa� na Ghred�. Inny smok, ka�dy inny, ka�dy z kt�rym
walczyli�my czy o kt�rym s�yszeli�my, m�g� charkn�� ogniem najwy�ej dwa
razy podczas ca�ej walki. Ten by� inny, na ile inny, pr�cz tego, �e by�
niewyobra�alnie du�y? Czy m�g� spopieli� r�wnie� miecznika? Wrzasn��em
jeszcze raz, g�os mnie zawi�d�, skrzekn��em tylko chrapliwie. Wole smoka
pulsowa�o, ale nie nadyma�o si�, wali� z g�ry na Ghred�, ja bieg�em w
kierunku miejsca, w kt�rym mia� znale�� si� jego bok, w chwili gdy uderzy.
Ghreda zacz�� biec w bok, potem uskoczy� i zmieni� kierunek, ale zrobi� to
za wcze�nie - kolcergon by� jeszcze na tyle daleko, �e nie musia�
gwa�townie zmienia� kierunku, wykr�ca� tylko g�ow�, wodzi� ni� za
miotaj�c� si� przed jego legaw� figurk�. Zreszt� przy tych wymiarach
potwora d�ug� chwil� trzeba by�o biec wzd�u� jego boku, ci�gle w zasi�gu
potwornego �ba, k��w wielko�ci kind�a�u, szpon�w grubo�ci i d�ugo�ci
m�skiego ramienia.
Gdy opad� ni�ej i zacz�� wyr�wnywa� lot, by jednym uderzeniem skosi�
miecznika ten przystan�� i wyprostowa� si� na ca�� wysoko��, a nawet
uni�s� si� na palcach. Wiedzia�em o co mu chodzi, co wymy�li� patrz�c w
oczy �mierci - smok uderzy, a on w ostatniej chwili, jedynej mo�liwej, ani
o mgnienie oka wcze�niej, ani mgnienie p�niej, zwali si� na ziemi� i
spr�buje wbi� miecz gdzie� w cielsko, mo�e sieknie po skrzydle. Gdyby
uda�o mu si� przeci�� b�on�...
Kolcergon nadlecia� i Ghreda wykona� sw�j najpi�kniejszy pad, wyrzuci�
nogi do przodu, wysun�� przed siebie miecz i... wbi� go! Wbi� w otwart�
paszcz� potwora!
Pope�ni� tylko jeden b��d, na wi�cej, zreszt� nie by�o czasu. R�koje��
miecza znajdowa�a si� na wysoko�ci jego brzucha, gdy smok, z utkwion� w
j�zorze g�owni�, ca�� si�� swego cielska uderzy� szyszk� r�koje�ci w
brzuch miecznika. Chwil� potem z nanizanym na t�py koniec miecza Ghred�
wzbi� si� wy�ej, a potem majtn�� koszmarnym �bem i strzepn�� miecznika z
wci�� tkwi�cego w paszczy miecza. Rycz�ca, bezw�adnie machaj�ca ko�czynami
posta� po kr�tkiej chwili lotu uderzy�a z g�uchym pla�ni�ciem w kamienne
dno misy przed jaskini�. Ryk ucich�.
Bogowie! Nie odczu� nawet, �e jego pysk obci��a s�usznej postury m�� w
kolczudze! Dot�d s�yszeli�my, �e najwi�ksze widziane smoki mog� unie��, z
trudem, ciel�. Jakie mieli�my seanse?
- Kryj si�! - us�ysza�em wrzask mistrza.
Zawr�ci�em do kryj�wki, cho� wiedzia�em, �e �aden zaatakowany smok nie
uchyla si� od walki i nie ustaje p�ki nie zginie lub nie zabije wroga. Ten
potw�r, kr�l smok�w, jaki� przekl�ty kolcergon, musia� mie� w sobie
zawzi�to�ci tyle co stado mniejszych. Dopad�em swojego schronienia i
wbi�em si� w szczelin�. Natychmiast odwr�ci�em si� i wyjrza�em. Smok
ulecia� wy�ej i zrobi� w powietrzu ko�o, najwyra�niej chcia� rozezna�
po�o�enie, mo�e policzy� jeszcze �ywych wrog�w. Wtuli�em si� w ska��.
Widzia�em jak z koleby wysup�uje si� Muel, nie mia�, biedak, gdzie si�
schowa� - pi�� si� do g�ry, na szczyt, �eby sam podmuch go str�ci�? Na
d�? Na kamienny placek przed ligaw�, niemal bezronny? Wybra� to drugie,
wyszarpn�� si� z sieci, zacz�� zsuwa�, jedna noga zapl�ta�a si� w linach,
zawis� na chwil� g�ow� w d�. Kolcergon zwin�� si� w powietrzu, wykona�
zwrot niczym lekka chy�a jask�ka, dojrza� ruch na �cianie i run�� jak
jastrz�b na kurcz�. By� w tym momencie �miertelnie pi�kny - wali� w d�
jak piorun, z narastaj�cym w uszach �wistem, ale mieli�my jeszcze szans� -
by� wysoko. Wyskoczy�em zza kamienia i pobieg�em przed siebie, gna�em w
kierunku wylotu jaskini, w poprzek p�askiej niecki. Po kilku krokach
cisn��em oba miecze; mia�em trzeci w pochwie na plecach, a ten nie
przeszkadza� mi w biegu. P�dzi�em jak nigdy w �yciu, ale nigdy w �yciu nie
�ciga�em si� z a� tak blisk� �mierci�. Je�li smok zgromadzi� ju� w wolu
ognist� plwocin� to za chwil� g�owa wybuchnie mi �arem, ale je�li teraz
si� nie rusz�, to ten gad b�dzie wy�uskiwa� nas po kolei i zabija� niemal
ca�kowicie bezpieczny.
Zobaczy�em, �e Muel w ko�cu wypl�ta� si� z sieci i zacz�� zje�d�a� po
linie, potem, gdy czas zacz�� p�yn�� wolniej, jak wyp�ywaj�ca na nizin�
rzeka, gdy przebija�em si� przez lepkie powietrze wiedz�c, �e nie zdo�am
si� wyrwa� z jego kleistych obj��, gdy - mimo wszystko - zbli�a�em si� do
legawy, a smok do Muela, sieciowy pu�ci� lin� i zsun�� si� po skale, po
drodze zaczepiaj�c bokiem o jaki� wyst�p. Uderzy� g�ucho w ziemi�, ale nie
us�ysza�em takiego p�kaj�cego odg�osu, jaki wyda�o cia�o Ghredy. Wpad�em
pod sklepienie jaskini, zahamowa�em i odwr�ci�em si�. Z g�ry dochodzi�
mnie �omot, trzaskanie, jakby ch�opcy ok�adali si� batami czy pasami.
Podbieg�em do wylotu, wyjrza�em.
Muel le�a� nieruchomo, podnios�em g�ow� do g�ry, smoczysko wali�o
skrzyd�ami w powietrze usi�uj�c wyhamowa� i to w�a�nie b�ona olbrzymich
skrzyde� wydawa�a ten trzaskaj�cy odg�os. W ko�cu mi�kko opad� na grunt,
zgrzytn�y szpony. Na mnie nie zwraca� uwagi, wysun��em si� z jaskini, i
na palcach, ocieraj�c bokiem o ska�� sun��em w stron� jego boku, �eby
przynajmniej chlasn�� mieczem po b�onie lotnej, mo�e podwa�y� no�em �usk�
na boku, gdzie nie by�o jeszcze zatrutych kolc�w, i wbi� w cia�o zatruty
n�... Mistrz Bregon zacz�� wrzeszcze� odwracaj�c uwag� kolcergona ode
mnie i Muela, ale smok nie zwraca� na� uwagi. Wysun�� �eb w kierunku
nieruchomego sieciowego, z paszczy wci�� wystawa� mu miecz Ghredy. Mo�e
dlatego nie m�g� plu� �arem? Pomyka�em ju� wzd�u� ogona potwora, zapach
ki�nicy wydusza� �zy z oczu, ba�em si�, �e za chwil� rozkaszl� si�, a
wtedy potw�r odwr�ci g�ow� i spojrz� mu w oczy. Nie wiem czemu, ale
wola�em w tamtej chwili umrze� od razu ni� spojrze� mu w �lepia i prze�y�.
W miejscu gdzie ogon przechodzi� ju� w kad�ub ten pierwszy mia�
grubo�� piwnego anta�ka. Potem cielsko rozszerza�o si� jeszcze bardziej,
by przy skrzyd�ach doj�� do grubo�ci dw�ch pni wiekowych d�b�w. Dobiega�em
ju� do ko�c�w zwini�tych skrzyde�, od ostrego smrodu la�y mi si� po twarzy
�zy, a oddycha�em nie wiem czym, ale na pewno nie by�o to powietrze.
Nagle, kiedy ju� si�ga�em do r�koje�ci miecza zobaczy�em, �e ogon potwora
usuwa si� na bok, a z nagle ods�oni�tego otworu kloatowego wali g�sta,
smolista ma�, z kt�rej stercz� jakie� bia�e szczapy. Czarniawa breja
wyp�ywa�a i wyp�ywa�a, wali�a z niej para, kt�ra wraz ze smrodem chlasta�a
po oczach. Zatka�em nos i odetchn��em g��boko, poczu�em, �e mam fetorem
zaklejone i oparzone p�uca. Rzuci�em si� w bok, w t� ciep��, ohydn�,
�mierdz�c� jak szata�skie g�wna brej�, mi�dzy szczapy nies