3487
Szczegóły |
Tytuł |
3487 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
3487 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 3487 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
3487 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Eugeniusz D�bski
Sen o wolno�ci, sen o �mierci...
Najpierw bili dwaj stra�nicy, trzeci, jakby znudzony zabaw� ze skutymi
wi�niami, sta� w drzwiach oparty barkiem o kamienn� okut� pionowymi
�elaznymi sztabami futryn�. Trzyma� w ustach koniec rzemyka, kt�rym
zapina� pod brod� szyszak, gryz� go i ssa�, co jaki� czas popluwaj�c na
pod�og�. Odezwa� si� tylko raz, kiedy jeden z oprawc�w spl�t� palce i
utworzon� w ten spos�b maczug� z d�oni uderzy� s�aniaj�cego si� ju� i tak
Hondelyka w bok g�owy, a drugi natychmiast poprawi� w kark. Hondelyk run��
bezw�ad- nie na kolana i zwali�by si� twarz� w cienk� warstw� s�omy na
kamieniach, ale podtrzyma�y go kajdany. Wtedy w�a�nie ten przy drzwiach
przesun�� koniec rzemyka w k�t ust i wyda� z siebie co� jak: "No-o!?".
Pierwszy so�dafon kopn�� jeszcze Hondelyka w bok, ale nie pozwoli� zrobi�
tego samego drugiemu - odsun�� go i wskaza� brod� Cadrona. Ten przy
drzwiach westchn�� g�o�no, przypomnia�o to co� obu �o�dakom, w po�piechu
uderzyli po dwa razy Cadrona w g�ow� i niespodziewanie skierowali si� do
drzwi. Ostatni wyszed� ten, kt�ry nie bi�, rzuciwszy na niego spojrzenie
Cadron zrozumia�, �e on w�a�nie jest najbardziej niebezpieczny z widzianej
tr�jki. Dwaj piersi bili, bo trzeba, bo rozkaz, ten trzeci lubi� widok i
zapach krwi, on tu wr�ci i nie b�dzie macha� r�kami, nie b�dzie kopa�, on
przysunie sobie zydel i chwyci nos w c�gi, wolno b�dzie obraca�
wytrzeszczonymi oczami wpatruj�c si� w usi�uj�c� okr�ci� si� za ruchem
c�g�w ofiar�. Potem chwyci w klamerni� j�dra i b�dzie przez ca�y wiecz�r
skr�ca� po troch� mutr� napawaj�c si� jarz�cymi z b�lu oczami ofiary. Mo�e
b�dzie przeje�d�a� wolno po plecach rozpalonym do czerwono�ci pr�tem. Mo�e
wsadzi twarz w kosz z roz�arzonym w�glem, mo�e... Och, na Kreista, jakie�
mo�liwo�ci otwieraj� si� dla kogo�, kto potrafi zaanga�owa� si� w ulubion�
zabaw�!?
Cadron opad� na kolana czuj�c jak r�ce same podnosz� si� mu do g�ry
szarpni�te �a�cuchami. W �cianach lochu umocowane by�y solidne �elazne
pier�cienie, przez kt�re przewleczono �a�cuchy ��cz�ce praw� r�k� jednego
wi�nia z lew� drugiego. W nik�ym i pulsuj�cym �wietle s�cz�cym si� z dwu
olejowych kagank�w przy drzwiach Cadron zobaczy�, �e jest przy��czony do
jakiego� m�czyzny z lewej, praw� r�k� po��czony z Hondelykiem, a jego z
kolei prawa r�k� kr�tkim �a�cuchem z��czono z k�kiem, tak samo jak lew�
r�k� wsp�towarzysza niedoli. Zebrawszy troch� �liny oczy�ci� ni� usta,
splun�� w s�om� i z wysi�kiem d�wign�� si� na nogi. Zauwa�y�, �e
nieznajomy wsp�wi�zie� przesun�� si� jak m�g� najbli�ej lewej obr�czy, by
da� Cadronowi mo�liwo�� odpoczynku na kolanach.
- Postaraj si� wyci�gn�� do przodu - powiedzia� obcy. - Mo�e si�gniesz
nog� kub�a z wod� - popchnij go do mnie, a ja skorzystam z rogu i mo�e uda
mi si� przyci�gn�� do nas.
- Zaraz - wychrypia� Cadron - Najpierw zobacz�... - Przyci�gn�� praw�
r�k� do boku, lewa r�ka Hondelyka pow�drowa�a do g�ry, ca�e cia�o
zako�ysa�o si�, g�owa majtn�a na boki, ale nic wi�cej nie da�o si� z tej
pozycji zobaczy�.
Wybra� ca�y mo�liwy luz ok�w, nieznajomy z lewej przysun�� si� do
niego jak m�g� najbli�ej, Cadron odetchn�� i wyrzuci� do przodu obie nogi.
Stukn�� czubkami but�w w �ciank� kub�a, zawis� na kajdanach, otarte i
pot�uczone przeguby zabola�y tak, �e wrzasn�� g�o�no. Ty�em g�owy uderzy�
w lodowat� �cian� lochu. Pomys�odawca z lewej poci�gn�� za �a�cuch
pomagaj�c Cadronowi wsta�.
- Przykucnij, a dopiero potem si�gaj kub�a - pouczy� go.
- Wtedy nie si�gn�, �a�cuchy mnie przyci�gn�. - Poprawi� u�o�enie
d�oni w kajdanach, napr�y� �a�cuchy i chwyci� je w d�onie. Wybra� ile si�
da�o �a�cucha od strony Hondelyka i szybko, by nie m�czy� przyjaciela
ponownie rzuci� si� nogami do przodu. Tym razem uda�o mu si� obj��
rozpaczliwie wypr�onymi stopami kube�. Kiedy bezw�adne cia�o Hondelyka
poci�gn�o go do ty�u przyci�gn�� kube�. Kiedy zako�ysa� si�
niebezpiecznie pu�ci� wiedz�c, �e nast�pnym razem si�gnie ju� niemal bez
trudu. I tak si� sta�o. Mia� kube� przy nogach.
- I co dalej? - zapyta� siebie wpatruj�c si� w m�tn� rozedrgan�
powierzchni� cieczy.
M�g� si�gn�� r�k� do pasa, wykluczone by�o by jego r�ce zetkn�y si�.
Zastanawia� si� chwil�.
- Zrzu� but do wiadra a je�li masz sprawne palce u st�p podasz sobie
potem but. Widzia�em tu takiego jednego, zawsze m�g� si�, kiedy chcia�
napi�.
- Nie �artuj.
- Tu si� w og�le nie �artuje. Nie zauwa�y�e�? - zapyta� nieznajomy.
Woda w wiadrze by�a zimna. Wype�ni�a but do�� szybko, Cadron chwyci�
mi�dzy paluch i drugi palec kraw�d� cholewki i wykr�caj�c pod
nienaturalnym k�tem nog� w kolanie wolno podni�s� but do poziomu po�owy
ud. Na tym sko�czy�y si� jego mo�liwo�ci. Przez chwil� stara� si� chwyci�
but lew� r�k�, ale b�l w kolanie zmusi� go do rezygnacji. Postawi� but
patrz�c z �alem jak wylewa si� cz�� wody. Poruszy� nog� �eby szybciej
odzyska� w niej ca�kowit� w�adz�. Odetchn�� g��boko.
- Mo�e... - Zacz�� obcy, ale umilk� uciszony sykni�ciem Cadrona.
Tym razem podnosi� nog� szybko, gdy sko�czy� si� zasi�g nogi rozwar�
palce stopy i si�gn�� po lec�cy do g�ry but. Pud�o. Powt�rzy� od pocz�tku
czynno�� - zaczerpywanie wody, "podrzucanie" buta. Zaczerpywanie wody,
podrzucanie... Zaczerpywanie... Zaczerpywanie...
- Jest! - sykn�� triumfalnie nieznajomy.
Chwycony w koniuszki palc�w but grozi� wypadni�ciem z uchwytu, wi�c
Cadron delikatnie, przyspieszaj�c ile m�g� podni�s� go do g�ry,
jednocze�nie szarpn�� g�ow� w d� i chwyci� cholewk� w z�by. Teraz m�g�
chwil� odpocz��. Zamycza� triumfalnie, przest�pi� z nogi na nog�, opu�ci�
r�ce. Nie czu� smaku sk�ry, ale wo� wody uderzy�a w nos. Na pewno w
normalnych warunkach nie przysz�oby mu do g�owy nawet pomy�le� o
zaspokojeniu pragnienia t� bryj�. Odczeka� chwil�, w lewej s�ysza�
ponaglaj�ce sapanie obcego, zgi�� si� w p�, wysun�� do g�ry r�ce i
wypu�ci� but z z�b�w. Przycisn�� obiema r�kami but do brzucha, ostro�nie
manipuluj�c prze�o�y� cholewk� do prawej r�ki. Teraz popu�ci� wypr�ony
�a�cuch, pozwoli� opa�� r�ce Hondelyka i ca�emu jego cia�u, zamachn�� si�
wychlusn�� cz�� wody na g�ow� przyjaciela. Nie czekaj�c na efekt,
�piesz�c si�, bo wody nieustannie wycieka�a ze spoiny cholewki i podeszwy,
powt�rzy� operacj�, struga trafi�a gorzej - w plecy. Jeszcze raz,
uwzgl�dniaj�c poprawki dokona� jeszcze jednego zamachu trafiaj�c tym razem
znowu dobrze w kark i g�ow�. Hondelyk drgn��. Teraz Cadron odwr�ci� si� do
obcego.
- Chcesz?
- Tak, ale najpierw wy. - Nagle wyszczerzy z�by, z przodu, nie mia� co
wyszczerza�, ciemny par�w prowadzi� prosto do prze�yku. - P�niej b�dzie
troch� ten but przep�ukany - zachichota� chrapliwie.
Cadron odkry�, �e �ciskaj�c cz�� buta mo�e wydusi� wod� z jego czubka
do napi�tka, sk�d - jak s�dzi� - �atwiej b�dzie wyla� j� w dowolnym
kierunku. Hondelyk potrz�sn�� lekko g�ow�, sykn��. Potem ko�ysa� si�
chwil�, podni�s� si� z kl�czek i dopiero wtedy rozejrza�. Ze zlanej krwi�
twarzy wyjrza�o jedno oko, drugie zaklei� gruby skrzep. W dolnej cz�ci
krwawej maski otworzy�a si� szczelina i rozleg� si� najpierw charkot,
potem Hondelyk odkaszln�� bole�nie wzdrygn�wszy si� ca�ym cia�em i na
koniec zapyta�:
- D�ugo?
- Nie, ale g��boko. Chcesz jeszcze wody?
Hondelyk odwr�ci� oko na brzuch Cadrona, chwil� zastanawia� si�.
- Jak ty� to zrobi�?
- Niewa�ne, chcesz czy nie? Jak nie - oddaj� towarzyszowi z lewej.
Hondelyk wychyli� si�, wyszarpni�te o wiele wcze�niej spod pier�cienia
d�ugie w�osy przesun�y si� na twarz, przyklei�y do klej�cej maski.
- Pij, bracie, pij - pozwiedza�.
Cadron przestawia� chwil� palce na bucie, popatrzy� w lewo. Nieznajomy
skin�� g�ow�, ci�ni�ty but chwyci� zr�cznie i przed�u�aj�c ruch r�ki
chlusn�� sobie w twarz. Z drugim razem by�o ju� o wiele gorzej - w bucie
ko�czy�a si� woda i mniejsza struga trafi�a w pier�. Wsp�towarzysz
niedoli westchn��, wytrz�sn�� z buta reszt� wody staraj�c si� nie
pochlapa� swoich n�g, zdziwionemu Cadronowi wyja�ni�, �e w lochu jest
upiornie zimno.
- Acha - powiedzia� Cadron. Odwr�ci� si� do Hondelyka, ale nieznajomy
dorzuci�:
-, Dlatego ci czaruj�cy woje tak lubi� macha� tu na dole r�kami.
- Acha - powt�rzy� Cadron - Rozumiem. - Popatrzy� na Hondelyka. -
Czujesz si� jako�? Po�amany? Zapytany poruszy� r�kami, barkami, przest�pi�
z nogi na nog�.
- Chyba nie... - Rozpocz�� d�ug� seri� ostro�nego pocharkiwania a�
zako�czy� j� soczystym spluni�ciem w stron� drzwi. - Ale nie wiem, czy
b�dzie mi si� chcia�o by� niepo�amanym jeszcze raz.
- Bydl�! - warkn�� Cadron - Nie jestem m�ciwy, ale ten szubrawiec mi
zap�aci za to wszystko.
Obcy z lewej parskn�� �miechem. Nikt nie do��czy� do niego. Cadron i
Hondelyk zabrali si� do ogl�dania swoich kajdan i �a�cuch�w. Zlustrowali
r�wnie� k�ka, za po�rednictwem kt�rych byli z��czeni ze �cianami. Przy
pobie�nym ogl�dzie nie zauwa�yli �adnych s�abych stron. Niemal
jednocze�nie wyprostowali si� i odetchn�li g��boko.
- No i co? D�ugo jeszcze Ferny Sad�ow�r b�dzie �y�? - zakpi� obcy.
Nikt mu ni odpowiedzia�. Odchrz�kn�� i powiedzia�:
- Zwyczaj jest taki - je�li wejdzie tu z �o�dakami - koniec z nami, a
przynajmniej z jednym z nas. Lubi wdycha� zapach ulatuj�cej duszy. Je�li
go nie ma - tylko troch� poboli. - Dalej nikt nie podchwytywa� tematu. - A
tak w og�le - po co�cie tu...
...przyjechali wczesnym rankiem, nie �witem, ale wcze�nie. Miasto
dr�a�o niczym ogarni�ty febr� organizm w oczekiwaniu czterech dni �wi�t,
ju� kilka krok�w za murami trafili na pierwszych cz�onk�w klanu kurkowe-
go, kt�rzy usi�owali im sprzeda� kryszta�owo czyst� lodowat� wod� po cenie
niez�ego wina, ale sprzed bramy. Obok nich kr�cili si� piekarze z gor�cymi
pachn�cymi apetycznie a� do b�lu bu�kami, rogalami, ko�aczami,
podp�omykami, bach�awami, palcherem, chalaw�, plecionkami, gurlakami i
ca�� reszt� asortymentu. Cadron wiedzia� co mu grozi, je�li skusi si� na
kawa�ek pieczywa, ale nie mia� zamiaru rezygnowa� z przyjemno�ci. Przy
drugim kramie pochyli� si� i cisn�� dwureklow� monet�, zawirowa�a tn�c
powietrze srebrzystymi b�yskami i uderzy�a z d�wi�cznym brz�kiem w dno
misy.
- Dwie chalawy!
Zanim piekarski czeladnik poda� p�askie uginaj�ce si� pod w�asnym ci�-
�arem puszyste stinmesle za pi�t� buta Hondelyka chwyci� puco�owaty
pacho�ek od masarza wyci�gaj�cy do g�ry tr�jk�tn� tac� z kawa�kami
paruj�cego mi�sa i zimnych pasztet�w.
- Skosztuj, panie, do chalawy. Je�li nie posmakuj� ci - nie zap�acisz!
- Zamruga� oczami i nie wytrzyma�: - Nie wierz� by� sk�ama�!..
Obejrza� si� przez rami� najwyra�niej obawiaj�c, �e mistrz us�yszy jak
nie utrzyma� si� w roli i d�gnie go stalk� w obfity zad.
Hondelyk pochyli� si� lekko i mocno wci�gn�� powietrze przez nos.
- Je�li masz chrzan, albo - jeszcze lepiej - m�ode grzybki wofe-le!..
- Oczywi�cie! - Czeladnik obejrza� si� i rykn��: - Grzyby, chrzan,
ketczo�p, pieprzowy mi�d, kurna wasza maty, rychlej, bo ryje powy... -
obejrza� si� na Hondelyka. - O-p-przepraszam, panie - do�� kiepsko zagra�
takie mocne zaanga�owanie w obs�ug� godnego klienta, �e a� si� niby
zapomnia� poganiaj�c pacho�y. - Dawa�-dawa�-dawa�!
Chwil� p�niej Cadron i Hondelyk musieli zsi��� z koni, uznaj�c, �e
zjadanie �niadania w siodle o tyle ma ma�o sensu, �e nie utrzyma si� w
r�ku wszystkiego, co oferuj� piekarze i masarze, a dobrowolna rezygnacja
to przywilej staro�ci a nie ich wieku zaledwie dojrza�ego. Rzucili wi�c
cugle bojkowi i zsun�wszy si� z siode�, nawet nie rozprostowawszy
grzbiet�w, opar�szy si� tylko o ch�odne jeszcze po nocy mury zach�annie
rzucili na ciep�e pieczywo i mi�sa. Cadron zw�aszcza chwyta� kawa�y, ci��
zdecydowanymi �akomymi ruchami szcz�k, mlaska� i oznajmia� na przyk�ad:
- Brzu�ciec parwowy, och, ale mi�sny, �eby go pho-okr�... - Ten w�a�-
nie kawa�ek pardwona by� gor�cy, przed kilkoma chwilami zaledwie wyj�ty z
bulionu, parzy�. - Au�! Ale cyndra...uomblom! uff! - Odrywa� kawa� chalawy
i traktuj�c j� jak przebitk� szybko prze�uwa�. Hondelyk jad� na poz�r
wolniej, ale jego taca o p� kawa�ka szybciej opustosza�a. Przetar� j�
ostatnim k�sem bu�y, porzuci� go i chwyci� w usta, Cadron z �alem
popatrzy� na po�yskuj�c� sosami tac�, ale ostatni kawa�ek pieczywa zjad�
chwil� wcze�niej.
- No, teraz mog� z g�odnym porozmawia�, jak mawia� tata - powiedzia�
t�umi�c b�d�c� objawem syto�ci czkawk�. - Dok�d?
- Chyba spa�, nie?
W najbli�szym zaje�dzie gospodarz z wyra�n� satysfakcj� w g�osie po-
informowa� ich, �e miejsc nie ma, nie w ca�ym mie�cie i nie b�dzie przez
trzy dni. Przyj�� natomiast do stajni konie i - po chwili zastanawiania
si� - pozwoli� za niewielk� dop�at� roz�o�y� tam swoje dery.
- �eby go... - oburzy� si� Cadron, ale dopiero wtedy gdy roz�o�yli si�
do drzemki na sianie. - Za niewielk� dop�at�, suczysyn jeden! Przesz tyle
by�my zap�acili za ca�� izb� kilka dni temu?!
- Cicho b�d�, bo si� rozbudzisz i nie za�niesz... �ekch-hu�aaaa...
-ziewn�� Hondelyk zamaszy�cie okrywaj�c si� ceinkim kocem. - Albo id� daj
mu w spasiony zadowolony chciwy pysk.
- Zadzieram kiece i lece!
Zamilkli, konie chrz�ci�y sieczk�, kt�ry� przest�pi� z nogi na nog�,
ale ludzie ju� tego nie s�yszeli. Gdy popo�udniowe s�o�ce przez szpar� w
drzwiach musn�o twarz Cadrona obudzi� si� natychmiast, chwil� le�a� nie-
ruchomo, potem poderwa� i poszed� w k�t stajni za potrzeb�. Wr�ciwszy zo-
baczy�, �e Hondelyk ju� nie �pi.
- My�la�em, �e to Gaber tak szczy - mrukn�� Hondelyk.
Cadron zrobi� dumn� min� i nie odzywaj�c si� sprawdzi� poid�a obu Pok,
ogier Hondelyka wypi� tylko p� wiara, Gaber, jego cisawy wa�ach, wy- pi�
wszystko, a teraz ch�odnym pyskiem potr�ca� pana domagaj�c si� pieszczot.
Chwil� przytulali si� do siebie , cz�owiek i ko�, r�ka Cadrona
pieszczotliwie drapa�a szyj� wierzchowca.
- Idziemy na turniej? - rzuci� przez rami� pytanie Cadron.
- Jutro dopiero miecze.
- To i dobrze, za bardzom si� objad�. Ale mo�emy szy� z kuszy?
- Jak chcesz - szyj, ja po prostu - Hondelyk poderwa� si� do siadu,
zrzuci� koc, wsta� - popatrz�. - Wci�gn�� buty, otrzepa� ubranie z kilku
�d�be� siana. Sprawdzi� rapier, przypasa�, wyci�gn�wszy do przodu d�o�
zobaczy�, �e sygnet z po�yskuj�c� w granacie literk� "X" jest przybrudzona
oczy�ci� sygnet pocieraj�c pier�cieniem o kaftan na piersi. Popatrzy�
wyczekuj�co na Cadrona. - No?
Niebo podczas ich drzemki zd��y�o spochmurnie�, gdy wyszli skropi� ich
leciutki deszczyk, ale zanim zd��yli zerkn�� do g�ry deszcz usta�. Ulicami
ci�gn�y g�ste rzesze mieszka�c�w go�ci. Wygl�da�o i tak chyba by�o, �e
wszyscy jednocze�nie wyszli na w�skie ulice i poruszaj� si� tylko w dwu
kierunkach - na ��g przed twierdz� Mroclave'a i od niego. Najwy�szy punkt
twierdzy - wie�� obserwacyjn� zobaczyli jeszcze ponad dachami budynk�w,
potem, ponad ostatnim szeregiem dach�w pojawi� si� wieloboczny don�on,
miejsce ostatniego punktu obrony, z kt�rego wobec pot�gi twierdzy nigdy
jeszcze nie korzystano. Potem, gdy wyszli na obszern� �aw� ��g�w
otaczaj�cych twierdz� ogrom budowli zatchn�� oddech w piersiach.
Budowniczowie maj�c do dyspozycji niemal nieograniczone zasoby niewolnik�w
i pot�ne skarbce, za� obie te rzeczy do wykorzystania przez kilka pokole�
wybudowali na naturalnym skalnym wzniesieniu gigantyczn� budowl�
sk�adaj�c� si� z niezliczonych i pot�nych bastion�w, kurtyn, don�on�w,
kleszczy i wie� obserwacyjnych po��czonych wysokimi grubymi murami. Przed
frontami obronnymi widnia�y tr�jk�tne lunety, pot�ne kamienne bastiony
naje�one ramionami katapalet�w os�oni�te by�y s�oniczo�ami, kt�re rozbija�
mia�y impet jazdy napastnika i kroi� szeregi jego piechoty. Z obu stron
bramy, kt�rej pot�ga nawet z tej odleg�o�ci odstrasza�a ewentualnych
napastnik�w znajdo- wa�y si� na dodatek raweliny w kszta�cie p�ksi�yc�w
i czo�obitnie, ot, gdyby kiedy� strace�cza szar�a jazdy na otwart� bram�
nast�pi�a.
Oszo�omieni przyjaciele zastygli w milczeniu ch�on�c wzrokiem
niewys�awialn� pot�g� twierdzy.
- Gdyby... Gdyby - sykn�� Cadron - wszyscy w�adcy mieszkali w ta-
kich... - pokr�ci� g�ow� i nie znajduj�c s��w doko�czy�: - To czy by�by
sens naje�d�a� kogo�? �eby t�uc �bem o takie mury?
- Zawsze mo�na spl�drowa� miasto - mrukn�� sceptycznie Hondelyk.
- Nie zaryzykowa�bym - ripostowa� Cadron - Sk�d wiesz dok�d si�gaj�
podziemne chodniki? Wtargniesz do miasta i oka�e si�, �e masz z obu stron
si�y obro�c�w.
Szturchni�ty �okciem Hondelyka zamilk� i ruszy� z maszeruj�cym d�ugimi
krokami druhem. Szli brzegiem ��ki tu� przy tylnych �cianach ostatnich
dom�w, tu by�o mniej ludzi i zupe�nie nie by�o kram�w. W zadomowych
ogrodach mieszczanie porozk�adali sto�y, �awy, wywiesili hamaki. S�u�ba
krz�ta�a si� dymi�c apetycznie pachn�cymi ro�nami, gdzie� hukn�� szpunt z
beki, sykn�a struga piwa i kto� rykn��: "Marucha! P�jd� tu, ale migiem,
bo pierwsze �yki, te najlepsze kto� inszy wypije!", "Nie daj!" rykn�� �w
Marucha i pokaza� si� na chwil�, pot�ne brodate ch�opisko przeskakuj�ce
kucakiem niski p�ot mi�dzy ogrodami. Cadron zachichota� a Hondelyk
westchn��. Kilka chwil p�niej dotarli do miejsca, gdzie heroldowie,
zmagaj�c si� ze sob� o miano najg�o�niejszego, grzmi�cymi g�osami
obwieszczali rozpocz�cie turnieju arbalet�w. Cadron przyspieszy�,
wyprzedzi� Hondelyka i niczym pocisk zacz�� si� przebija� przez
g�stniej�cy t�um. Potem tempo po- ruszania si� zacz�o spada�, t�um
g�stnia� i coraz trudniej by�o przedziera� si� przeze�. Cadron obejrza�
si� na Hondelyk i mrukn��, �e pewnie si� sp�ni na losowanie. Potem t�um
zafalowa� i gdzie� od twierdzy nad g�owami zbitego t�umu zacz�o pofruwa�
jedno s�owo, gdy dotar�o do Hondelyka us�ysza�, �e wszyscy czy niemal
wszyscy powtarzaj� imi� Mroclave'a. Widocznie sam kasztelan raczy� przyby�
na zawody kusznik�w. Da�o to Cadronowi czas na dotarcie do pierwszego
szeregu. Lektyka sta�a ju� na ziemi, na d�ugim drewnianym stole le�a�o
kilkadziesi�t arbalet�w, z kt�rych mieli strzela� uczestnicy zawod�w. Z
lektyki leniwie wysiad� - Cadron odwr�ciwszy si� do Hondelyka szepn�� mu
na ucho, �e wreszcie wie, co znaczy "mi�o�ciwie prze- mie�ci� swe cia�o" -
pot�ny kiedy�, dzi� oty�y m�� z twarz� opuchni�t�, nalan�, b�yszcz�c� od
zimnego potu mimo ciep�ego dnia. Wyra�nie z�o�ci� go obowi�zek bycia na
b�oniach, cho� sam go sobie narzuci�. T�um jakby nie zauwa�y� tego,
ludziska rozdarli si� z ca�ej mocy, m�odsi powsadzali palce do g�b i
poci�li powietrze na smugi trylowanymi gwizdami, dopiero teraz Mroclave
�askawie podni�s� obie r�ce i pozdrowi� zgromadzony t�um. Wrzask
spot�gowa� si� jeszcze, ale gdy kasztelan zatrzepota� d�o�mi w najbli�szej
odleg�o�ci zaleg�a cisza i niczym kr�gi na wodzie po rzuconym kamieniu
rozszerzy�a si� na ca�y ��g. Mroclave odchrz�kn�� chrapliwie i rykn��:
- S� kusznicy w�r�d was, ludzie?
Odpowiedzia�y mu pojedyncze okrzyki.
- Wyst�pcie zatem i losujcie bro�. Zwyci�zca dostanie ten oto szlem
pe�en srebra - wskaza� za siebie, gdzie jeden z giermk�w uni�s� nad g�ow�
najwi�kszy he�m, jaki kiedykolwiek wykuto, chyba nawet nie dla cz�owieka,
bo ka�demu opad�by na brod�. Cadron sapn�� usatysfakcjonowany. - Og�o� -
warkn�� Mroclave do herolda.
- Kusznicy losuj� arbalety z wystawionych tu oto - wrzasn�� soczystym
barytonem wywo�any. - Oddaj� po trzydzie�ci strza��w do trzech tarcz
ka�dy. Po ka�dej tarczy odpada po�owa strzelaj�cych. Po trzeciej tarczy
zostaje pi�ciu i oni strzela� b�d� nie na trzy, ale na pi�� przekrok�w, po
dziesi�� znowu strza�. I najlepszy odejdzie z nagrod� mi�o�ciwego
kasztelana.
- Oby tylko trafi� na bro� zacn� - mrukn�� Cadron
- Naprawd� chcesz startowa� w zawodach?
- A czemu nie?
- Hm, my�la�em, �e ci� ju� nie bawi� takie... Gho�p! - st�kn�� gdy
przyjaciel wsadzi� mu solidn� s�jk� w bok.
Cadron wysun�� si� przed pierwszy szereg, podszed� do grupki ju�
zdecydowanych strzelc�w. Ca�a grupka zachowywa�a si� podobnie i ka�dy kto
do- chodzi� zaczyna� tak samo patrze� taksuj�co na rywali a potem podnosi�
si� na palcach i zerka� na zgromadzon� bro�. Nikt si� temu nie dziwi� -
nawet z daleka wida� by�o, �e le�a�y tam egzemplarze starannie wykonane i
zapewne dobrze bij�ce, obok takich kusz, kt�rych nawet pijany �lepiec nie
pr�bowa�by naci�gn��. I by�o te� kilka arbalet�w, do kt�rych nawet
pozornie spokojnemu i niemal oboj�tnemu Hondelykowi serce si� rwa�o.
Nasun�� na czo�o rondo fagrowego kapelusza, bo przelotny deszczyk znowu
sypn�� wilgoci� w t�um.
- Teraz ka�dy b�dzie bra� po kolei kul� z korca - og�osi� herold. - Na
kuli jest znak, po kt�rym znajdzie swoj� bro�.
Mroclave nagle poruszy� si� i zrobi� dwa kroki w kierunku kamiennego
gara, po drodze poci�gn�� za sob� szczup�ego wysokiego m�czyzn� z
przebieg�� lisi� twarzyczk�, ubranego w sk�rzane w�skie porty i kamzol� z
�wiekami. Str�ki bezbarwnych w�os�w opada�y mu na uszy, ale nie mog�y ich
zakry� - i w�os�w by�o za ma�o i uszy za du�e. M�czyzna podda� si�
ochoczo woli Mroclavea i ruszy� do korca.
- Sam Shuanej - sykn�� s�siad Hondelyka do siebie. - Kim jest? -
Hondelyk pochyli� si� do jego ucha.
- Najlepszy u nas kusznik, panie - szybko odpowiedzia� zapytany nie
odwracaj�c si� nawet, by nie straci� ani chwilutki z rozgrywaj�cego si�
przed nim turnieju.
- Aha. Zobaczymy...
Mroclave podszed� do korca i zapyta� t�um:
- Mog� za niego wyci�gn�� kul�?
Ryk zadowolenia przemkn�� nad g�owami porywaj�c kilka co s�abiej
osadzonych czapek. Mroclave wsun�� pulchn� d�o� w sagan, pomanewrowa� ni�
chwil�, wsadzi� g��biej. Oczekiwanie przeci�ga�o si�, Mroclave opu�ci�
wzrok, skierowa� go na t�um i nagle mrugn�� �obuzersko do kogo�, co ci�ba
przyj�a zadowolonym rechotem. W ko�cu Mroclave wyj�� kul� i rzuci� j�
Shuanejowi.
- Nie wiem czy mnie nie przeklniesz - powiedzia� g�o�no. - Ale taki z
ciebie mistrz, �e i z krokownika powiniene� wygra�.
- Do�o�� stara�, panie. - Shuanej pochyli� g�ow� w uk�onie. Od�o�y�
swoj� kul� na st� i odsun�� si� by da� innym miejsce. Wszystko robi�
starannie, dok�adnie, jakby chcia� oznajmi� �wiatu: "Patrzcie - jam
wzorowy s�uga".
Hondelyk wpatrywa� si� w kasztelana i jego zausznika z uwag�, fa�sz
tej scenki dolatywa� do niego wyra�nie i do innych r�wnie�, ale oni byli
miejscowi, pragn�li zwyci�stwa swojego strzelca i - przede wszystkim - nie
wiadomo dlaczego, ale uwielbiali Mroclave'a. Kasztelan r�wnie� odsun�� si�
i z wyra�nym niezadowoleniem zerkn�� na niebo, z kt�rego pr�szy�a mglista
wilgo�. Przysun�� si� bli�ej lektyki, obejrza� przez rami�. Jeden z
towarzysz�cych mu pazi szybko wspi�� si� po balaskach na dach lektyki i
odwin�� p�acht�, dwaj inni sprawnie umocowali jej brzegi w wystaj�cych
tycz- kach. Tymczasem pierwszy z rywali Shuaneja odwa�y� si� i podszed� do
kor- ca, wyj�� kul� i popatrzywszy na emblemat odetchn�� z widoczn� ulg�.
Hondelyk przyjrza� si� totumfackiemu kasztelana spokojnie rozgl�daj�cemu
si� po najbli�szej okolicy. Spokojny o wynik, pomy�la�, jakby ju� od
wczoraj wiedzia�, �e wygra. Ciekawym z jakiej broni b�dzie...
Pochyli� si� do przodu chc�c dojrze� znaczek na kuli Shuaneja,
zmarszczy� czo�o i nagle wysun�� si� do przodu o krok i zawo�a�:
- Fa�szujecie, kasztelanie, turniej!
Min�a chwila zanim do wszystkich dotar�o znaczenie s��w Hondelyka.
Cadron odsun�� zas�aniaj�cego mu widok m�czyzn�, Mroclave podni�s�
ci�kie powieki i przesun�� na bok doln� szcz�k�, jakby chcia� rozetrze�
co� mi�dzy z�bami. Shuanej szarpn�� si� do przodu, ale zaraz zatrzyma� i
obejrza� na pana. Hondelyk szybko podszed� do sto�u z korcem i nie
dotykaj�c niczego wskaza� palcem kul� Shuaneja:
- Patrzcie! Jest rozgrzana i dlatego �atwo mo�na by�o j� znale�� w�r�d
innych!
Drobniutkie kropelki m�awki osiada�y na kuli i prawie natychmiast
parowa�y, kula pokryta wi�c by�a nieregularnymi plamami ciemniejszymi,
po�yskuj�cymi, wilgotnymi i szarawymi - suchymi. Czasem nad kul� unosi�
si� przez chwil� malutki ob�oczek pary. Cadron wysun�� si� przed szereg
zawodnik�w i krzykn��:
- To takie s� warunki kasztelana?! Ludzie?
W �miertelnej ciszy nagle z t�umu rozleg� si� cienki krzyk. Wrzeszcza�
kto� m�ody albo bardzo staraj�cy si�, by jego dyszkant dotar� do
wszystkich:
- Jaki fa�sz!? To przyb��dy!!! Czego tu szukaj�, to nasze �wi�to!
Jeszcze przez chwil� panowa�a cisza, a potem nagle kto� wrzasn�� "Tak
jest-e-est!" i jeszcze kto�, i nagle t�um zacz�� wygra�a� Hondelykowi.
Mroclave u�miechn�� si� szeroko i wskaza� go palcem:
- Bra� i do ciemnicy!
Shuanej mrukn�� co� patrz�c pod swoje stopy. Mroclave rozejrza� si� po
strzelcach.
- I tego te�! - wskaza� brod� Cadrona.
Us�u�ni s�dziowie, zawodnicy i stra� migiem prze�amali op�r obu
przyjaci�. Przy okazji ka�dy kto si�gn�� r�k� stara� si� uderzy� pi�ci�,
�okciem, uszczypn��, zadrapa�. Na samym pocz�tku zawieruchy kto� podbi�
oko Cadronowi, kto� inny zdo�a� wsun�� r�k� w k��b innych i uderzy� w
krocze Hondelyka, jeszcze kto� inny szarpn�� jednego a potem drugiego za
w�osy, musia�o ich by� kilku, bo szarpanie za w�osy powtarza�o si� stale.
Potem, kiedy wyci�gni�to ich z t�umu do dzie�a zabrali si� stra�nicy.
Mieli wi�cej miejsca do zamachu, razy bola�y bardziej i przynosi�y wi�cej
szk�d. Po drugim kopniaku w pier� Cadron poczu�, �e co� trzasn�o za� po
trzecim, zanim zemdla�, zrozumia�, �e kopniak z�ama� mu kilka �eber.
Hondelykowi z�amano jednocze�nie palec czwarty i pi�ty w lewej r�ce, a
potem ten sam �o�dak umy�lnie za te w�a�nie palce go szarpa�, a
najch�tniej poni�s�by. Kt�ry� wpad� na pomys�, �e �eby nie kaleczy� r�k o
ko�ci twarzy wi�ni�w trzeba ich bi� czym� innym, mniej cennym ni� w�asne
�apy. Takim czym� by�y pasy, wi�c przez ca�e b�onia, bram�, kilka szereg�w
schod�w i kilka dziedzi�c�w co jaki� czas na os�aniane przedramionami i
ramionami twarze Cadrona i Hondelyka spada�y d�wi�czne uderzenia grubych
ledwie wyprawionych �o�nierskich pas�w. Ju� po kilku chla�ni�ciach
spe�ni�y swoje zadanie: po- szatkowa�y twarze aresztant�w, poci�y wargi,
zmasakrowa�y nosy i upu�ci�y z nich krew. Ca�e szcz�cie, �e - Cadron
us�ysza� to wyra�nie i za to postanowi� zabi�, je�li prze�yje - propozycja
jednego z rozochoconych so�dafon�w, �eby u�y� klamer nie spotka�a si� z
uznaniem dow�dcy.
- Nie teraz - rzuci� zdyszany �o�dak. Zamachn�� si� i chlasn��
Hondelyka w kark. - Jeszcze nie t-he!.. - st�kn�� staraj�c si� ko�cem
z�o�onego pasa trafi� w oko - ...r-ras! F-chu-uu... - odetchn��. - Do
ciemnicy i dobrze przyku�. I ju� nie tyka�, bo Mroclave musi mie� co� dla
siebie.
Przyprowadzili ich trzej �o�dacy, skuci i pobici nie mieli ani okazji
do stawiania oporu, ani mo�liwo�ci, ani si�. Gdy w lochu przekuto ich
kajdany na �a�cuchy przy�cienne �o�dacy, kt�rzy odpocz�li troch� prowadz�c
wi�ni�w po schodach dope�nili zabawy t�uk�c ju� tylko dla w�asnej
przyjemno�ci.
- A tak, w og�le - po co�cie tu przyjechali? - zapyta� wsp�wi�zie�,
gdy zaspokoili pragnienie �mierdz�c� wod�. - Na turniej - mrukn�� z ironi�
Cadron
- Na turniej - powt�rzy� nieznajomy. - Nie wiedzieli�cie, �e tu nikt
obcy wygra� nie mo�e?
- A co teraz wspomina�, co wiedzieli�my i czego nie. Lepiej pomy�lmy
co mo�na zrobi� tu i teraz, �eby nie s�u�y� Mroclave'owi za tarcz�
strzelnicz�.
- Nie �ud� si� - tu �cinaj� �by - po�piesznie o�wiadczy� nieznajomy. -
Dowiedzia�em si�, bo mnie to czeka, wi�c nie chcia�em by� nieprzygotowany.
Po prawej stronie Cadrona poruszy� si� Hondelyk, d�ugo post�kiwa�,
pocharkiwa�, j�kn�� kilka razy, ale w ko�cu nadspodziewanie ra�nym g�osem
zapyta�:
- Kto� ty i za ci� zdekapitowa� maj�?
- Ukloper, przyjacielu drogi, do us�ug - m�czyzna wykona� co� na
kszta�t uk�onu, na tyle na ile pozwoli�y mu �a�cuchy. - A odetn� mi nos z
przyleg�o�ciami za z�odziejstwo.
Jednocze�nie i Cadron i Hondelyk chrz�kn�li.
- Wiem - westchn�� z fa�szywym �alem Ukloper. - Nie cieszy si� ten
fach szczeg�lnymi wzgl�dami ludzi, zw�aszcza zamo�nych. Ale co robi� -
taki los mi Kreist przeznaczy�.
- Jak st�d uciec? - przeszed� do rzeczy Hondelyk.
- Och, na wiele sposob�w - parskn�� zapytany. - Najlepiej by�
niewidzialnym. - Na korytarzu czyje� kroki wzbudzi�y echo, Ukloper zamilk�
a Cadron poczu�, �e nawet przez ��cz�ce ich zimne �a�cuchy dotar�o do
niego napi�cie, z jakim z�odziej ws�uchiwa� si� w kroki. Odetchn�� gdy
oddali�y si�, ale ju� nie �artowa�. - Gdybym wiedzia� sam bym dyla sobie
zafundowa�.
Zapad�a cisza. Nowi wi�niowie zaniechali rozpytywania, zaj�li si�
rozgl�daniem po lochu, ocenianiem grubo�ci mur�w, drzwi, si�y sztab,
szczelin pod i nad drzwiami, wielko�ci dziury od klucza. Hondelyk zrobi�
krok do przodu i wychyliwszy si� usi�owa� obejrze� �ciany celi za Cadronem
i Ukloperem. Przy okazji przyjrza� si� z�odziejowi. Cadron z kolei zaj��
si� sufitem, zadar� g�ow� do g�ry i starannie oceni� powa��, cho� ju� na
pierwszy rzut oka dawa�a ona szans� na harce tylko paj�kom. Kilka chwil
p�niej lustracja by�a zako�czona. Na korytarzu, gdzie� daleko od ich lo-
chu zabrzmia� d�wi�k dzwonu. Ukloper wzdrygn�� si� s�ysz�c go.
- Zawsze zastanawia�em si� - powiedzia� po�piesznie, jakby chcia�
swoimi s�owami wypchn�� z celi cisz�, albo zag�uszy� l�k - jak to jest po
�mierci - mo�e dusza w�drowa� czy nie, mo�e da� jaki� znak �yj�cemu czy
nie?
- Jeszcze jak dla mnie za wcze�nie na takie rozwa�ania - oznajmi�
zniecierpliwiony Cadron, od razu zawstydzi� si� czuj�c, �e nie dodaje
ducha Ukloperowi, jednak�e gadatliwo�� z�odzieja zaczyna�a go m�czy�. Od-
wr�ci� si� do Hondelyka: - Chcesz jeszcze wody? Nie?
Chwyci� cholew� buta i podni�s� jak poprzednio na wysoko�� pasa,
przechwyci� but w r�k� i napi� si�. Upu�ci� but i odsun�� troch� od
siebie, przewiduj�c, �e za jaki� czas m�g�by go zmoczy� mocz, a wtedy
obrzydzenie do wody z buta jeszcze by si� wzmog�o.
- Wa�� zgrabne masz te nogi - odezwa� si� ponownie Ukloper. Widocznie
chcia� rozmawia�, albo m�wi�, oboj�tne mu by�o na jaki temat. - Ja w
dzieci�stwie wsadzi�em nog� do buta, do kt�rego moja siostra wrzuci�a tu�
przed tym kilka w�gielk�w z komina. Zosta�a mi po tym taka d�uga�na blizna
na stopie i nie mog� tak zr�cznie jej zgina� jak ty, panie. - Przerwa� by
z�apa� oddech, ale zanim ktokolwiek zd��y� co� wtr�ci� zatrajkota�: -
Kiedy�, kiedy by�em w bandzie Wachlowanki, by� tam te� taki zwijus, kt�ry
potrafi� naniza� ig�� na ni� i zaszy� dziur� na kaftanie nogami. Pokazywa�
to na targach, a my �e�my tarmosili sakiewki a� mi�o...
Przerwa� i nas�uchiwa� w napi�ciu. Cadron poczu�, �e ni st�d, ni zo-
w�d je�� mu si� w�osy na karku i drobniutkie ch�odne ciarki przebiegaj� po
plecach, ogarniaj� uda i zsuwaj� si� na stopy. Ta rozzuta, prawa
natychmiast �cierp�a.
- Wiele�my... tych sakiewek... na...darli - powiedzia� wolno Ukloper
j�kaj�c si� i spazmatycznie chwytaj�c oddech, jakby go rozgrzanego wsadza-
li do lodowatej przer�bli. Zamilk� na chwil�. - Nie ma co - id� - rzuci�
prze�ykaj�c jednocze�nie �lin�, przez co jego mowa sta�a si� prawie
niezrozumia�a. - �ebym tylko si� nie zesra� - warkn�� nagle przez z�by. -
�eby, �cierwa, nie mieli satysfakcji! - Szarpn�� �a�cuchy �eby widzie� obu
wsp�wi�ni�w. - Ale przecie� nic nie �ar�em od dw�ch dni, to czym?
Prawda?
- Nie b�j si� - powiedzia� spokojnym g�osem Hondelyk - Na pewno
wystarczy ci odwagi.
Kroki zadudni�y na kamiennej posadzce, zbli�y�y si�, nas�uchiwali ich
wszyscy troje z niepokojem, zatrzyma�y si� przed drzwiami do ich lochu.
G�adko zaterkota� klucz w naoliwionym zamku, drzwi otworzy�y si� i wesz�a
czw�rka �o�dak�w. Pierwszy mia� w r�ku klucz, drugi top�r a dwaj ostatni
nie�li na dw�ch dr�gach niewysoki pniak. Okorowany, ale br�zowy na ca�ej
widocznej powierzchni i od g�ry, i z bok�w.
- Ten - wskaza� kluczem Uklopera pierwszy. Przystan�� skromnie pod
�cian�. - Bierzcie.
Dwaj od pniaka ustawili go, jeden sprawdzi� czy si� nie chybocze,
drugi zrobi� krok w kierunku wi�nia, ale widz�c, �e Ukloper stoi
nieruchomo zatrzyma� si� i obejrza� na pozosta�ych.
- Jestem miejscowy, dlatego tu mnie zetn� - wyrzuci� z siebie przez
z�by z�odziej. - Mroclave nie chce straci� mi�o�ci mieszczan, bo wtedy
mo�e z nimi robi� co chce.
- Zamknij ryj! - warkn�� �o�nierz, ten kt�ry przestraszy� si�
nieruchomej postawy wi�nia. - Ukl�knij!
Ukloper sta� nieruchomo i nie zamierza� wykona� polecenia; poruszy�
si� kat, od�o�y� top�r na pniak, wymin�� tch�rzliwego stra�nika i nagle
b�yskawicznym ruchem wyszarpn�� spod po�y kr�tk� pa�k� i z do�u do g�ry
prowadz�c zamach uderzy� Uklopera w skro�. Wi�zie� run�� na twarz, ale
zawis� na �a�cuchach napr�onych odruchowo przez Cadrona. Kat pokaza�
skaza�ca i odsun�� si�. Teraz wszystko odby�o si� sprawnie - Ukloper
zosta� rozkuty migiem, jego �a�cuchy po��czone i przy��czone do dalszego
od Cadrona k�ka, sam on zawleczony do pniaka i u�o�ony na nim. Ale ci�gle
si� obsuwa�, wi�c znudzony ceremoni� klucznik zaszed� go od ty�u,
przycisn�� stop� plecy do pniaka.
- No? - ponagli� i gdy top�r uderzy� w napr�ony kark zr�cznie od-
skoczy�, �eby krew nie pobrudzi�a mu but�w i nogawek. G�owa z�odzieja
opad�a, mi�kko uderzy�a twarz� w kamienie, przewr�ci�a si� kieruj�c
zamkni�te oczy na Hondelyka. - Na ciebie si� gapi - powiedzia� ponuro
klucznik do Hondelyka, ale nie doczeka� si� odpowiedzi. - Zbiera�!
Ci dwaj od pniaka szybko zarzucili cia�o na pie�, jeden lekkimi
kopniakami porozmieszcza� z obu stron pnia r�ce i nogi, drugi niedbale
zadar� kaftan na plecach i wcisn�� tam g�ow�, d�wign�li ca�o��. Kat
wyszed� jeszcze przed nimi, klucznik chwil� zamarudzi� szukaj�c jakich�
s��w, od kt�rych �cierp�a by wi�niom sk�ra, ale nie znalaz�, wi�c tylko
splun�� w ich kierunku i wyszed�. Dawno ucich�y ich kroki i uspokoi�y si�
pe�gaj�ce p�omyki kagank�w, gdy Hondelyk odezwa� si� cicho:
-Szast-prast i po z�odzieju... Tyle to trwa�o ile wypicie kufla piwa.
- Milcza� chwil�. - To dla nas to widowisko - nie us�ysza� �adnej odpowie-
dzi wi�c doda�: - Mo�e nawet ten biedak nie da�by szyi, gdyby nie my? -
Cadronowe "E,tam..." nie uspokoi�o jego sumienia: - Po diab�a ci�gn��em
ci� tutaj? Mogli�my...
- Przesta�! - mrukn�� Cadron. - B�dziemy tak d�ugo "pocomka�": po com
ci� tu ci�gn��, a ja pocom bra� si� za te kusze, pocom te� si� odzywa�, a
deszcz po co pada�, a Mroclave to gnida i tak dalej. Pomy�lmy lepiej jak
si� st�d wyrwa�.
Hondelyk podni�s� zmasakrowan� twarz i wpatrywa� si� chwil� w oblicze
przyjaciela, spr�bowa� u�o�y� zmia�d�one wargi w u�miech.
- Je�li tak wygl�dam jak ty...
- Ty? - zdziwi� si� nieweso�o Cadron. - Ty by� chcia� wygl�da� jak ja!
- Rozumiem. A powiedz mi co z moim prawym okiem? - Podni�s� mo�liwie
wysoko twarz i ustawi� j� w �wiat�o kagank�w.
- Skrzep ci je zaklei�. Hondelyk odetchn�� z ulg�: - Chwa�a Kreistowi,
bo ju� my�la�em, �e mi wyr�s� j�czmie�. - Chwil� milcza�, przest�powa� z
nogi na nog� usi�uj�c znale�� wygodniejsz� pozycj�, jakby nie�wiadom tego,
�e nie mog�o jej by�. - D�ugo by�em nieprzytomny?
- Nie. Dlaczego pytasz?
- Jaka to pora dnia? - odpowiedzia� pytaniem na pytanie.
Cadron odruchowo zerkn�� w g�r� szukaj�c s�o�ca, parskn�� nieweso�ym
�miechem, ale gdy Hondelyk zachrypia� parskn�� jeszcze raz.
- �ebym tak mia� taki przyrz�d, o kt�rym opowiada� Zager, pami�tasz?
- Pami�tam - �e niby takie co� ma�e jak p� jaja czas wskazuje...
Bzdura.
- Bzdura - zgodzi� si� Cadron. - Ale gdybym taki mia�...
- To by ci go kapole zabrali! Tak jak sakiewki.
- No tak - zgodzi� si� Cadron
Jeszcze raz zadomowiona tu wi�zienna cisza zapanowa�a nad cel�.
- Ale jak my�lisz - b�dzie wiecz�r? - zapyta� Hondelyk
- Co� si� w�ciek� z tym czasem?! Czekasz, �e ci wieczerz� przynios�
czy si� z dam� jak�� um�wi�e�? Odwo�aj wszy... - Ponury odg�os dzwonu
przemkn�� przed drzwiami celi i zgas� gdzie� w dalszych korytarzach
podziemi. - Co za ponury d�wi�k - mrukn�� Cadron zapominaj�c, �e nie
doko�czy� poprzedniego zdania. - Milcza� chwil� wpatruj�c si� w pod�og�
przed swoimi stopami. - A niby jaki ma by� - odpowiedzia� sam sobie.
Westchn��. - Srebra mi si� zachcia�o - powiedzia� z gorycz�. - Przecie�
mam tyle ile potrzebuj�, prawda? - zerkn�� spod oka na Hondelyka.
Sta� z pochylon� g�ow� oddychaj�c z chrapliwym po�wistem, jakby spa�.
Cadron skrzywi� si�, ale nie odezwa�. Szczeg�lnie, �e na korytarzu kto�
zarechota� i brz�kn�o co� metalowego uderzonego o pod�og� albo �cian�.
Ciemna kratownica w drzwiach poja�nia�a, blask wzm�g� si� tak, �e zacz��
konkurowa� z kijankowatymi chwo�cikami ognia w kagankach, a potem
prostok�t sta� si� wyra�nie ja�niejszy i g�osy zd��aj�cych w tym kierunku
�o�nierzy sta�y si� wyra�ne. I zrodzi�y nerwowe ciarki w d�oniach i
stopach.
- Udawaj nieprzytomnego - dobieg�o Cadrona ciche mrukni�cie od strony
Hondelyka. - Za skarby si� nie odzywaj. Ju�! - sykn�� ponaglaj�co.
Cadron cicho podci�gn�� okowy, ugi�� nogi w kolanach i ostro�nie
zawis� na kajdanach. Poprawi� si� i zamar� s�ysz�c pokas�ywanie pod
drzwiami i g�os �o�daka, kt�ry kln�c szpetnie niemal bez przerwy wskazywa�
drzwi do ich celi. Klucz g�adko porozsuwa� rygle, blask pochodni rozja�ni�
przymkni�te powieki.
- Obu, w dr-ryzd ich, bierzem, tak?
- Ta-a...
- Jeden �pi czy kiego?..
- Akurat �pi! - parskn�� pierwszy z pogard�. - Mo�e omdla�, kijem
robiony, ze strachu. Zara si� sprawdzi jak mu pochodnie pod kinol wsadzem.
Szurn�y podeszwy i Cadron gor�czkowo przerzuci� w g�owie kilka
wariant�w post�powania, ale �aden nie przewidywa� wytrwa�ego sma�enia
w�asnej twarzy.
- Te, a ten drugi? - Kto� zrobi� dwa szybkie kroki. - Przecie� to nie
ten, co mia� by�!
- Jak to, wszawa jego... Poka� pysk!
Obaj stra�nicy przygl�dali si� Hondelykowi. Cadron s�ysza� ich
gor�czkowe oddechy, jeden st�kn��.
- O-�esz w trzy rzycie dr�giem ruchany! - j�kn�� ten aktywniejszy. -
Nie ten... Nie tego �cieli, wypierdziawy grochowe! - Kto� ty? - rykn��
drugi g�os, g�os dr�a� a si�a nie pokrywa�a bij�cego z niego strachu. Po
chwili rozleg� si� og�os uderzenia i j�k. Gadaj! - na drugiej sylabie g�os
si� za�ama� do koguciego skrzeku.
- Ukloper...- us�ysza� Cadron g�os Uklopera. Nadal nieruchomy
odetchn�� z ulg�. Przynajmniej wiem, co mo�e by� dalej, pomy�la�.
- Jak to? Mieli ci� �ci��! - wrzasn�� stra�nik. Przez zaci�ni�te z�by
doda�: - Gad-daj!
- A co ja wiem? Przyszli, wzi�li tego nowego i ciach! Nikt go o nic
nie pyta�.
- No to im Mroclave smarki zagotuje... - powiedzia� cicho stra�nik.
- Im? A nam to nie?
Chwil� sapali zmagaj�c si� z ci�kimi my�lami. - Mo�e we�miemy ich...
�e niby nic si� nie sta�o? - b�kn�� jeden. - Akurat Mroclave nie pozna,
kapcanie posrany! - Zagrzechota� �a�- cuch. - Nie ma co - bierzem tego
z�odzieja, chiba go trza �cion�, bo by� do �ciencia przewidziany, nie?
- I co - by�o trzech �ci�li jednego i zosta� jeden? - zaprotestowa�
drugi.
- No tak... - straci� kontenans pierwszy. My�la� mozolnie a� s�ycha�
to by�o w ciszy lochu. - To co robim?
- Mo�e we�wa do g�ry i poka�emy Trybuchowi? To on ci��, niech tera
my�li. Nie?
- Tak! - ucieszy� si� pierwszy. - Dawaj go!
Cadron ostro�nie rozchyli� powieki, k�tem oka widzia� jak jeden ze
stra�nik�w rozkuwa Hondelyka, drugi stoi z boku, ale za daleko jeden i
drugi, by ich si�gn��. Okowy Hondelyka z grzechotem zsun�y si� przez
pier�cienie wyd�u�aj�c jednocze�nie �a�cuchy Cadrona. Odetchn�� bezg�o�nie
i czeka�. Hondelyk szarpni�ty przez �o�nierza poderwa� si� nagle,
grzmotn�� go pi�ci� w z�by, w kierunku Cadrona i rzuci� si� na drugiego,
kt�ry zamar� z pochodni� w jednej r�ce i kluczem do celi w drugiej. Cadron
poderwa� do g�ry nogi i obj�� nimi stra�nika, uda�o mu si� zaple�� stopy,
zacisn�� c�gi z ca�ej si�y, a� �o�nierz przeci�gle bekn��, a potem g�ucho
st�kn��, szarpn�� si� bezmy�lnie kilka razy i opad� na ziemi�, ale Cadron,
mimo �e �a�cuchy wpi�y mu si� a� do ko�ci w przeguby, nie pu�ci� chwytu.
Dopiero gdy uzna�, �e sam traci przytomno�� z b�lu rozwar� imad�o n�g i
sycz�c stan�� na nogach. Drugi stra�nik przesta� kl��, ta�czy� z
rozp�dzlowanym na mi�kko nosem, i w og�le - s�ania� si�, po celi kierowany
pot�nymi zamaszystymi uderzeniami, ale nie pada� z n�g. W ko�cu, trafiony
w skro� polecia� do ty�u, hukn�� ty�em g�owy w �cian� i dopiero wtedy
zwali� si� na bok, jednak�e przez ca�y czas opadania patrzy� z wyrzutem w
oczy napastnikowi.
- Czas najwy�szy - sykn�� Cadron. - Zn�casz si� nade mn� czy co?
Zdyszany m�czyzna odwr�ci� si� do Cadrona, ten pokiwa� g�ow�:
- Tak w�a�nie my�la�em. �e nie ma Hondelyka, a jest Ukloper...
Ukloper w ubraniu Hondelyka pochyli� si� nad stra�nikiem, wyszarpn��
klucze spod jego boku i uwolni� Cadrona. Nie zmawiaj�c si� podeszli do
beki, napili si� �mierdz�cej wody, potem Cadron zanurzy� w niej ki�cie r�k
i posykuj�c ch�odzi� je chwil� poszarpane okowami. Hondelyk-Ukloper
podci�gn�� pod �a�cuchy oba bezw�adne cia�a.
- Chod�, pom� - poprosi�.
Przyjaciel wyj�� r�ce, pomacha� nimi w powietrzu, ale zbli�ywszy si�
do stra�nika najpierw wci�gn�� na stop� but. Potem sprawnie zdarli ubranie
z obu stra�nik�w, przykuli do �ciany jednego wbiwszy w usta k��b onucy,
przykuli drugiego, drug� cz�ci� szmaty wype�niwszy g�b�. Cadron szybko
narzuci� na siebie tyle cz�ci ubrania ile trzeba by�o, by uda� stra�nika,
rozejrza� si� za Hondelykiem. Druh sta� przy beczce i pochylaj�c twarz nad
zm�conym lustrem wody op�ukiwa� twarz posykuj�c z b�lu. Potem odwr�ci� si�
i pokaza� twarz - nieca�kiem udan� kopi� oblicza stra�nika, kt�rego sam
bi� a� do skutku. Dysza� ci�ko, Cadron podbieg� i podtrzyma� go.
- Dasz rad�?
- Chyba musz� - st�kn�� Hondelyk - Ale im szybciej wyjdziemy tym dla
nas lepiej.
- Oprzyj si� na mnie - Cadron chwyci� przyjaciela w p� i przyci�gn��
do siebie.
- Nie, bo co powiedz� inni...
- Pies im rzycie liza�! Powiemy, �e jeden wi�zie� si� stawia� i uda�o
mu si� kopn�� ci� s�abizn�.
Hondelyk nic nie odpowiedzia�, ale po tym jak raptownie wzr�s� jego
ci�ar na ramieniu Cadrona ten ostatni zrozumia�, �e tych kilka krok�w
zrobi� ostatkiem ju� si�. Wysun�li si� na korytarz i pow�drowali ku
schodom. Korytarz by� dziwnie w�ski i niski, co kilka krok�w skwiercza�y
umocowane w specjalnie wykutych szczelinach kopc�ce pochodnie. Pod ka�d� z
nich musieli przechodzi� ostro�nie - inaczej przypaliliby sobie w�osy.
Szcz�liwie przedarli si� przez dwie kondygnacje, wyszli na wewn�trzny
dziedziniec. S�o�ce ju� zasz�o, albo niemal zasz�o, w ka�dym razie zmrok
nieoczekiwanie i fartownie pokry� za�omy mur�w cieniami, w kt�rych �atwo
by�o przystan��, odpowiedzie� krzywym u�mieszkiem na powitania innych
�o�dak�w, wys�ucha� kpin i niemrawo odszczekn��. Dopiero przy g��wnej
bramie zrodzi� si� problem, ale jak na zawo�anie los podes�a� im pow�z z
kim� znacznym, pod nosem wi�c stra�y zaj�tej przekomarzaniem ze stangretem
wyszli be�koc�c pod nosem pijackie komentarze, kln�c i chichoc�c na prze-
mian. Potem Hondelyk zemdla� i Cadron wci�� udaj�c podpitego �o�daka
taszczy� go a� pod lini� ostatnich przed twierdz� domostw, gdzie z�o�y� na
zroszonej obficie ca�odzienna widocznie m�awk� trawie, a sam wykona� zwiad
po ogrodach. Wr�ci� po chwili, by przeci�gn�� przyjaciela pod gigantyczny
s�siek drewna, w kt�rym kto� ju� wcze�niej wybra� troch� bali z do�u
tworz�c wystarczaj�co obszern� komor�. Potem wypu�ci� si� jeszcze raz i
wr�ci� z dwoma flaszami, w kt�rych bulgota�o co�, co pachnia�o jak wino i
kilkoma plackami. Placki zosta�y nienaruszone - zbyt bola�y z�by i wargi,
ale wino wybornie pokrzepi�o. U�o�yli si� jak mogli najwygodniej,
przytulaj�c bokami do siebie.
- Rano - wyszepta� Hondelyk - p�jd� do karczmy po nasze rzeczy, po-
wiem, �e Mroclave kaza� skonfiskowa�. I won z tego przekl�tego miasta!
- A je�li ju� skonfiskowali?
- Niemo�liwe. W taki dzie� nie mieli czasu na wyszukanie naszego
noclegu.
Zapad� zmrok, ksi�yc, schowany za jednym z wy�ej ulokowanych
bastion�w bezszelestnie wychyli� si� zza kamiennego muru, nada� i tak
imponuj�cym kszta�tom fortecy jeszcze bardzie z�owrog� otoczk�. Jaki�
nocny ptak, mo�e dzienny tyle �e sp�niony w drodze do gniazda przelecia�
nad ich g�owami dwa razy strzeliwszy lotkami w powietrze. T�umi�c j�k
Cadron obr�ci� si� na bok, wr�ci� do poprzedniej pozycji, zamkn�� oczy.
Poczu�, �e zawirowa�o co� nad nim, jaka� ciemna mi�kka ciep�a p�achta...
Odetchn�� g��boko, z ulg�, zrobi�o mu si� cieplej i przyjemniej. Cia�o
przesta�o bole� i...
- Zawsze podziwia�em twoj� umiej�tno�� zasypiania w najdziwaczniej-
szych miejscach - us�ysza� jakby nie swoimi uszami. Poderwa� powieki, na
moment powr�ci� b�l w obitym ciele, ale zaraz zosta� pokryty snem,
przyduszony...
... i mi�kka ciep�a puszysta ciemna p�ach...
- Obud� si�!
Cichy, ale przenikliwy szept wwierci� si� w otulin� snu, jak
nieprzyjemny zimny podmuch wdzieraj�cy si� pod pierzyn�, wstrz�sn��
Cadronnem, poderwa� go. Wyprostowa� wyci�gni�t� gdzie� ponad g�ow� r�k�,
uderzy� o co� przegubem. Rozleg� si� przy tym d�wi�k, kt�ry na chwil�
zmrozi� wszystkie zmys�y. Serce uderzy�o kilka razy mocno, gwa�townie i
pocwa�owa�o, a echo uderze� puchatym �omotem zabrzmia�o w uszach.
- Zawsze podziwi