3484
Szczegóły |
Tytuł |
3484 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
3484 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 3484 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
3484 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Carlos Maria Federici
Pierwsza potrzeba
Osi�gn��em ju� granice wytrzyma�o�ci i rozmy�la�em o podj�ciu metod
wr�cz drastycznych. Trzyma�em w r�ku po�yczone przez Willogha obc�gi i
rozwa�a�em wszystkie za i przeciw. Nie wiem, co zdarzy�oby si� dalej, ale
na szcz�cie w tym w�a�nie momencie przyby� z wie�ciami Flaco.
Niemal rzuci�em si� na niego.
- I CO?
U�miechn�� si�, zadowolony.
- Zrobione, szefie - powiedzia�. - Zlokalizowali�my A.P.P. Mo�e pan by�
spokojny.
Poprosi�em, aby usiad� na skrzyni, a sam uplasowa�em si� naprzeciw.
- Ilu ich jest? - zapyta�em.
- No c�... - odpowiedzia� po kr�tkim namy�le. - Jest ich sporo, je�li
wliczy� tak�e trzech paralityk�w i jednego �lepca. S�dz�, �e damy sobie z
nimi rad�, zw�aszcza je�eli zaskoczymy ich znienacka. Na mil� wida�, �e to
nowicjusze i nie znaj� si� na tym.
- Poradzi my sobie - potwierdzi�em. Musimy sobie poradzi�, pomy�la�em w
duchu.
- I jeszcze jedno, Flaco, ten A.P.P. to m�czyzna czy kobieta? Wsadzi�
r�k� pod psi� sk�r�, kt�r� by� okryty, i drapi�c si� pod pach�
odpowiedzia�:
- Tego nie potrafi� powiedzie�. Wiadomo�� przekaza� mi Sammy i nic o
tym nie wspomnia�.
- Mam nadziej�, �e to m�czyzna - stwierdzi�em. - Je�li nie, to rzecz
skomplikuje si� podw�jnie... No c�, zawo�aj reszt� - rozkaza�am.
W minut� ca�a m�ska cz�� grupy by�a zebrana. Rozlokowali si� jak
mogli, pomi�dzy gruzami, spogl�daj�c na mnie jak psy na swego w�a�ciciela.
Ju� wiedzieli o co chodzi, a trzech, czy te� czterech by�o niemal tak
zdesperowanych jak ja. Tym lepiej, pomy�la�em, w ten spos�b p�jd� na
ca�ego.
- No wi�c, ch�opcy - zacz��em - znale�li�my A.P.P. Obecny tutaj Flaco
poinformuje was o tym. M�w, Flaco.
Post�pi� do przodu, troch� pompatycznie - nie mo�e zapomnie� dawnych
dobrych czas�w, kiedy by� m�wc� - i wspar� si� na kiju, przybieraj�c
postaw�, kt�ra widocznie wydawa�a mu si� w najwy�szym stopniu wspania�a i
kt�ra rzeczywi�cie co� w sobie mia�a, cho� niew�tpliwie rezultat by�by
lepszy, gdyby �ysa g�owa i blizny nie psu�y og�lnego efektu.
- Jest ich oko�o trzydziestki, wed�ug tego co mi przekaza� Sammy
rozpocz��. - Znajduj� si� w Metropolitan Museum. Do�� dobrze obwarowani,
oczywi�cie. S� tam gruzowiska zagradzaj�ce prawie wszystkie otaczaj�ce
muzeum aleje... Ale utorujemy sobie drog� - podni�s� palec wskazuj�cy -
naszym wsp�lnym, grupowym wysi�kiem i wszyscy razem potrafimy dotrze� na
sa m szczyt...
- Wystarczy, Flaco - przerwa�em mu. - Nie jeste�my na zebraniu. Zrobimy
lepiej rozpoczynaj�c przygotowania do ataku.
I wzi�li�my si� do roboty. Aczkolwiek jako szefowi nie wypada mi tego
m�wi�, to s�dz�, �e jeste�my grup� zaprawion� w tego rodzaju
przedsi�wzi�ciach, wiec w kr�tkim czasie mieli�my nakre�lony plan
dzia�ania.
- Nie b�dziemy czeka� a� si� �ciemni - o�wiadczy�em. - Wszyscy tak
robi� i dlatego w ten spos�b nikogo nie da si� ju� zaskoczy�. My spadniemy
na nich w samo po�udnie - zignorowa�em pomruk, jaki si� natychmiast
podni�s� i kontynuowa�em. - Kiedy dobrze przygrzeje, wi�kszo�� z nich si�
zdrzemnie, a wartownicy nie b�d� si� spodziewali nic gro�niejszego ni�
uk�ucie komara. To najodpowiedniejszy moment, aby uderzy� na nich ca��
si��.
- Chwileczk� - wysun�� obiekcje �Doc", przygl�daj�c mi si� przez
pozbawione szkie� oprawki. Z uporem ich u�ywa, na przek�r wiatrom i
burzom, chocia� nie harmonizuj� z narzuconym na podarte koszule futrem z
norek. - Je�eli p�jdziemy tak otwarcie, dostrzeg� nas natychmiast i nie
b�dzie �atwo ich zaskoczy�. Oszala�e�, Matt! Musimy podej�� noc�. To
jasne.
- Zamknij si� �Doc". Nie demonstruj w ten spos�b swojej uwstecznionej
inteligencji. Kto m�wi o jawnym podchodzeniu? Zbli�ymy si�, klucz�c mi�dzy
ruinami, durniu. Okr��ymy ich, nast�pnie jeden lub dw�ch pozwoli si�
dostrzec i kiedy oni spr�buj� ich pojma�, reszta zaatakuje ze wszystkich
stron jednocze�nie. To najlepszy spos�b, ja ci to m�wi�.
- Matt ma racj�! - krzykn�� Bull.
Bull zawsze jest po mojej stronie. P odobnie jak ja walczy� w wadze
p�ci�kiej i kilka dobrych cios�w pi�ci, to jedyne pisma
uwierzytelniaj�ce, jakie uznaje. Kiedy mianowa�em si� szefem, wsp�lnie
sko�czyli�my z niewielk� opozycj�, jaka si� nam przeciwstawia�a. Teraz
wiedzia�em, �e by� got� w u�y� analogicznych metod przeciwko tym, kt�rzy
nie wykazywali nale�ytego entuzjazmu. Ale nie by� to odpowiedni moment.
Potrzebowali�my wszystkich i to w dobrej kondycji. Da�em to do zrozumienia
Bunowi, po czym kontynuowa�em
- Wszystkie sposoby obrony przy gotowuje si� bior�c pod uwaga ataki w
nocy. Szturm w bia�y dzie� przerazi ich.
- Sk�d wiesz, �e b�dzie gdzie si� ukry�? - wtr�ci� si� ponownie ,Doc".
- Nie martw si� tym. Flaco i ja zbadali�my okolice Central Park kilka
dni temu... z Durkeyem. Tam wsz�dzie s� g�ry z�om�w. Po�amane drzewa,
stosy li�ci. Je�li chodzi o Metropolitan - jest tam w tylnej �cianie otw�r
wielko�ci s�onia. Tamt�dy mogliby�my si� przedosta�, gdyby zaistnia�a
konieczno��... No nie, Flaco? Je�eli zaskoczymy ich w sali g��wnej, s�
ugoto wani.
Znalaz�o si� jeszcze kilku w�tpi�cych, ale w ko�cu wszystkich
zdo�ali�my przekona�. W�wczas zabrali�my si� do przegl�du broni.
Wypolerowali�my kije, a na ich ko�cach umie�cili�my nowe sk�rzane paski;
obuli�my si� najlepiej jak kto m�g�. Ja mia�em na nogach lakiery,
wygrzebane w ruinach jakiego� sklepu - by� to sklep Macy'ego, jak s�dz�.
Je�li kto� mia� czym, ochrania� sobie tak�e g�owi�. Ch�tnie zrobi�bym to
r�wnie�, os�aniaj�c zw�aszcza jej �ys� cz��, ale zgubi�em m�j kask
stra�acki kiedy uwieszony n a mniej porwanych kablach stara�em si�
przedosta� przez most w Brooklynie. Ponadto kazali�my kobietom przygotowa�
gor�c� wod� i szmaty, poniewa� wkr�tce mia�y udziela� pomocy tym, kt�rzy
bud� jej potrzebowali. Nie spodziewali�my si�, �e wyjdziemy z tego b e z
szwanku. Dwie kobiety zarezerwowa�em do innej pracy. Przysz�o mi bowiem do
g�owy co�, co stanowi�o mistrzowskie poci�gni�cie w naszym planie batalii.
Na koniec zosta�a ju� tylko rzecz najwa�niejsza: sprawdzenie, czy kto�
z grupy nie ukry� w zanadrzu broni. Nie dalej jak miesi�c przedtem podczas
walki u�yto no�a i w rezultacie jeden facet poni�s� �mier�. Tego nale�a�o
unikn�� za wszelk� cena. Zbyt ma�o nas ju� zosta�o na Manhattanie, aby
pozwoli� sobie na luksus zabijania si� nawzajem. Walka na kije, w po r
z�dku; takie by�o prawo rz�dz�ce grupami i, niestety, jedyny spos�b
porozumienia miedzy nimi. Natomiast �adnych strza��w czy pchni�� no�em.
Ten, kto z�amie to kardynalne prawo zostaje skazany na ca�kowity
ostracyzm. Jest to Najsurowsza kara. Samotny cz�ow i ek nie mo�e dzi�
d�ugo przetrwa�. Je�li nie zginie z g�odu, wyko�cz� go dzikie psy lub
szczury, albo te� zginie zmia�d�ony przez obsuwaj�ce si� z op�nieniem
gruzy. Surowe to prawo, ale niew�tpliwie jedyna forma unikni�cia
nieczystych walk pomi�dzy grupam i.
Wreszcie byli�my gotowi do wymarszu. Wspania�y oddzia�, powiedzia�em
sobie z gorycz�, patrz�c na ozdobione bliznami i si�cami twarze moich
ludzi i na nich samych poprzebieranych jak na karnawa�. Ale umieli by�
twardzi i to by�o najwa�niejsze. Wyruszyli�my, posuwaj�c si� zgi�ci w p�
za g�rami cegie�, wapiennej zaprawy, cementu i powykr�canych belek,
nosz�cych kiedy� - jak to ju� dawno? - eleganck� nazw� Rockefeller Center.
Przej�cie Pi�t� Alej� by�o niemo�liwe. Nawet za pomoc� d�wigu nie
zdo�aliby�my otworzy� sobie drogi. Madison natomiast, wprost przeciwnie,
zbyt g�adka, r�wnie� nie by�a dla nas dogodna. Zawsze kr��y� tam jaki�
zwiadowca. Wybrali�my Alej� Obu Ameryk, skracaj�c w tylne uliczki jedynie
wtedy, gdy przeszkody stawa�y si� zbyt uci��liwe, aby j e sforsowa�. Na
wysoko�ci Pi��dziesi�tej Si�dmej ulicy zatrzyma�a nas wyrwa wi�ksza ni�
wszystkie widziane poprzednio.
- Stop! - rozkaza�em, podnosz�c jedn� raka. - Jama mastodonta. W ten
spos�b okre�lali�my te ogromne leje po bombach. Nazwa klasyczna, �lisia
dziura", okaza�a si� nieadekwatna. Kto kiedykolwiek s�ysza� o lisach 98
-metrowej d�ugo�ci? Jama mastodonta by�a wype�niona wod�. Mogli�my
wprawdzie przeprawi� si� na belkach, dryfuj�cych po b�otnistym bajorze,
ale to znaczy�o wyj�� na otwart� przestr z e�. Wola�em okr��y� j� a� do
Kolumba od ty�u, kryj�c si� za rumowiskami. Manewr ten oddala� nas do��
znacznie od celu, ale lepiej by�o zachowa� ostro�no��.
Do parku weszli�my Sze��dziesi�ty Sz�st�. Uderzeniami kij�w
utorowali�my sobie droga przez prawdziw� d�ungl�, kt�ra tam wyros�a. By�o
ju� prawie po�udnie i gor�co dawa�o si� mocno we znaki. Sk�ry, w kt�re
byli�my odziani pod wp�ywem potu przylepia�y si� do cia�. Wok� nas zacz��
si� unosi� niezbyt mi�y zapach.
- Przekle�stwo ! - mrukn�� Curls, drapi�c si� w wystaj�cy ow�osiony
brzuch. - Odkryj� nas przez ten smr�d. Powinni�my k�pa� si� przynajmniej
raz w roku.
Niekt�rzy roze�mieli si�. Ja nie mog�em. Pog�adzi�em si� po policzku.
- Musimy zabra� im A.P.P. - moje palce zacisn�y si� mocniej na kiju.
- Zamkn �� si�, byd�o! - w�ciekle warkn�� Bull. - Us�ysz� nas!
Przedzierali�my si� przez to, co dawniej by�o ogrodem zoologicznym, a
obecnie lasem pr�t�w tworz�cych rodzaj z�batej masy i miazg�
rozk�adaj�cych si� zwierz�cych �cierw. Dwa koty, ucztuj�ce na resztka c h
jakiego� niezidentyfikowanego czworonoga, uciek�y wystraszone - same
ko�ci, zje�ona sier�� i ��te, b��dne �lepia. Nie mog�em powstrzyma�
dr�enia na widok przera�aj�cego wygl�du tych zwierz�t. Zada�em sobie
pytanie, jak te� ja wygl�dam, z t� sze�ciotygo d niow� brod�, rosn�c�
tylko po jednej stornie twarzy, z drugim policzkiem spuchni�tym i po�ow�
g�owy �ys� niczym budy�. Dla ukoronowania ca�o�ci, ubrany by�em w damskie
spodnie, a w gar�ci trzyma�em dr�g.
Wyszli�my z zoo i pod��ali�my, kryj�c si� pod gigantycznym pniem.
Szcz�cie zdawa�o si� nam sprzyja�: ga��zie i li�cie zas�ania�y nas.
Mogli�my niepostrze�enie podej�� bardzo blisko.
Na koniec osi�gn�li�my Obelisk Kleopatry. Jak na ironi� losu sta�
nietkni�ty, podczas gdy o tyle wiek�w m�odsze Empire, Chrisley i Katedra
�w. Patryka gryz�y asfalt. Obok Obelisku stare Metropolitan Museum
obna�a�o swoje krwawi�ce tynkiem rany.
- Dobra - obwie�ci�em. - Teraz kolej na ochotnik�w. Zapanowa�a cisza.
Wszyscy z zainteresowaniem spogl�dali w inn� strona.
- Przekonam k ilku, co, Matt? - zaofiarowa� si� Bull i zacisn�� swoje
ogromne pi�ci, ale potrz�sn��em przecz�co g�ow�.
- Wystarczymy tylko ty i ja, Bull. Reszta zostaje pod dow�dztwem Flaco.
Otoczy� miejsce i kiedy zobaczycie, �e wskazuj� na Obelisk, atakowa�.
Kto� jeszcze protestowa�, ale w ko�cu zosta� przekonany. Ci�gn�c za
sob� krowi� sk�r� wypchan� papierem - to w�a�nie by�a ta praca, kt�r� na
moje polecenie wykona�y przedtem kobiety, bez wahania skierowali�my si� w
stron� ruin muzeum.
Nie min�o wiele czasu, gdy z atrzymano nas okrzykiem.
- Chcemy przy��czy� si� do waszej grupy! - zawo�a�em. - Przynosimy
�ywno��.
Magiczne s�owo. Wypchana papierem krowia sk�ra z daleka przypomina�a
martwe zwierz�, a tamci byli tak zg�odniali, �e nie wzbudzili�my w nich
nieufno�ci. Po kr�tkim wahaniu, jeden za drugim, wynurzyli si� z dziury.
Otoczyli nas, zawczasu si� oblizuj�c.
- Sk�d jeste�cie? - zapyta� olbrzym o g�stej, jasnej brodzie, kt�ry
niew�tpliwie by� szefem. Nosi� wysoki ko�nierzyk i ekstrawaganckie
bermudy.
- Ze wsi - odpo wiedzia�em.
- Dlaczego nie widzieli�my jak si� zbli�acie?
- Przyszli�my przez park. Z tej strony - odpar�em i wskaza�em na
Obelisk.
M�j oddzia� by� zdyscyplinowany. W kilka sekund znale�li si� przy nas.
Zaskoczenie by�o ca�kowite. Odg�os uderze� kijami po czerepach obwieszcza�
zwyci�stwo. Po�r�d tego tumultu i wrzawy poszuka�em wzrokiem A.P.P. Bez
trudu go zidentyfikowa�em. Na szcz�cie by� to m�czyzna. jego postawa
by�a charakterystyczna. Spogl�da� na walk� wzrokiem troch� nieobecnym,
jakby dotyczy�a go o na tylko w spos�b po�redni. W jego zachowaniu by�o
co� z dyletanta, co� z widza, ogl�daj�cego mecz rugby. Skazaniec.
Wiedzia�, �e jakikolwiek b�dzie rezultat walki, on w �adnym wypadku na tym
nie ucierpi. Nie by�o dla niego istotne, kt�ra grupa go zagarni e . Da�o
si� dostrzec, �e przyzwyczai� si� do cz�stego przechodzenia z r�k do r�k.
Sta� oparty �okciami o parapet okienny; jego bystre oczka przychylnie nas
obserwowa�y.
W ko�cu blondyn podni�s� r�k�.
- W... porz�dku - wydysza�, tamuj�c krew ciekn�c� ze zmia�d�onego,
niegdy� wydatnego, nosa. - Zwyci�yli�cie... Czego... do diab�a...
chcecie?
- Tanio was to b�dzie kosztowa� - odpowiedzia�em. - Zatrzymujemy A.P.P.
Reszt� mo�ecie zabiera�.
W jego szarych oczach b�ysn�a jakby pro�ba, ale twardo sta�em przy
swoim. Przede wszystkim w�asna grupa, a inni... Z dr�eniem przypomnia�em
sobie obc�gi.
Odeszli. M�czyzna z okna, zrozumiawszy sytuacj�, powoli szed� w naszym
kierunku. By� niski, �ysy, a w jego ruchach zauwa�a�o si� pewien budz�cy
irytacj� odcie� wy�szo�ci. Mia� na sobie do�� dyskretne ubranie,
aczkolwiek ozdobione �at� burego koloru dok�adnie na ty�ku. Z
niewys�owion� ulg� dostrzeg�em pod jego pach� czarn� walizeczk�.
- Lubi� ryby - powiedzia� p�g�bkiem. - W porz�dku - odrzek�em.
- Lubi� te� sypia� na mi�kkim materacu, je�li nie macie nic przeciwko.
- Dobra jest, dostanie pan.
- Pod porz�dnym dachem, oczywi�cie - podsun��.
- A tak�e ogie�, kobiety i wszystko co tylko pan zechce - zapewni�em.
Przesun�� j�zykiem po w�skich wargach. - Kobiety... z w�osami?
- Zost a�o nam dziewi��. Dwie blondynki - i ugryz�em si� w j�zyk,
pomy�lawszy o Lydii.
- Znakomicie. Zostaj� z wami.
W jednej chwili zostali�my otoczeni, ale jednym mocnym pchni�ciem
utorowa�em sobie drog�.
- Do ty�u, bestie!- krzykn��em.
Chwyci�em cz�owieczka za jedno rami� i, ignoruj�c gard�owy ch�r
protest�w wywo�any tym aktem, wszed�em z Artyku�em Pierwszej Potrzeby do
muzeum.
Opad�em na pierwsze napotkane krzes�o. Spojrza�em na niego z
niecierpliwo�ci�.
- Ja pierwszy, doktorze - poprosi�em. - Ten przekl�ty trzonowy z�b
zabija mnie:
I otworzy�em usta tak szeroko, jak tylko mog�em.
przek�ad : Maria Nowakowska