347
Szczegóły |
Tytuł |
347 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
347 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 347 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
347 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Brian W. Aldiss
Zima Helikoni
Prze�o�y�: Tomasz Wy�y�ski
ISKRY
Tytu� orygina�u: Helliconia Winter
Ilustracja na ok�adce: Janusz Gutkowski
Redaktor: Zofia Uhrynowska
Redaktor techniczny: El�bieta Kozak
Korektorzy: Jolanta Rososi�ska, Jolanta Spodar
ISBN 83-207-1381-1
Copyright 1985 by Brian W. Aldiss
For the Polish edition copyright 1992 by Wydawnictwo �Iskry", Warszawa Wydawnictwo �Iskry", Warszawa 1992 r.
Wydanie I.
Ark. wyd. 18,2. Ark. druk. 17.
Papier offset, kl. III, 70 g, 61 cm (rola).
��dzka Drukarnia Dzie�owa. Zam. nr 210/1100/91.
* * *
Patrzaj - oto i ziemia, i morze, co j� ch�odzi,
i wiatr mi�y, i upa� gor�cy, rzeczy owe,
Kt�rym ziemia zawdzi�cza tre�� swoj� i budow�,
Skoro ze �miertelnego s� utworzone cia�a,
Musi mie� takie samo cia�o natura ca�a. (...)
Dalej, jako �e wszystko, co ziemia �ywi i tuczy,
Musi w tej samej mierze znowu do ziemi wr�ci�,
�e ziemia dla wszystkiego, co kiedy� si� z niej urodzi�o
Jak ze wsp�lnej matki, b�dzie te� wsp�ln� mogi��,
Wi�c raz si� wyczerpuje ziemia, a raz odnawia.
Lukrecjusz O naturze wszechrzeczy, 55 p.n.e.
W przek�adzie Edwarda Szyma�skiego, PWN, 1957 (Ksi�ga V, 235�239, 256�260).
PROLOG
Luterin wyzdrowia�. Tajemnicza choroba min�a. Pozwolono mu wychodzi� na dw�r. �o�e pod oknem, bezruch, siwow�osy preceptor przychodz�cy dzie� w dzie� nale�eli ju� do przesz�o�ci. �y� i z rozkosz� wdycha� ch�odne powietrze. Z g�ry Shivenink d�� lodowaty wicher zdzieraj�cy kor� z p�nocnej strony drzew. Mr�z orze�wi� Luterina. Zar�owi�y mu si� policzki, cia�o za� wczu�o si� w ruchy wierzchowca, na kt�rym przemierza� w�o�ci ojca. Wyda� gromki okrzyk i wbi� ostrogi w boki mustanga, zmuszaj�c go do galopu. Zostawiwszy za plecami cichn�cy g�os dzwonu we dworze, gdzie sp�dzi� jak w wi�zieniu ca�y rok, pogna� drog� przez pole zwane nadal Winnic�. Upaja� go p�d, wiatr, gor�czkowy szum w�asnej krwi. Wok� rozci�ga� si� maj�tek ojca, surowa p�nocna posiad�o��, mikro-kosmos bagien, g�r, dolin, wartkich potok�w, mgie�, �nieg�w, bor�w, wodospad�w - lecz Luterin stara� si� nie my�le� o wodospadzie. �y�y tu miriady dzikich zwierz�t, kt�rych nie przetrzebi�y nawet ci�g�e wyprawy �owieckie ojca. W g�rach myszkowa�y fagory. Niebo przes�ania�y stada w�drownych ptak�w. Niebawem, za przyk�adem rodzica, sam wybierze si� na polowanie. Zamar�e �ycie rozbudzi�o si� na nowo. Powinien si� radowa� i zapomnie� o mroku czaj�cym si� na kra�cach �wiadomo�ci. Przegalopowa� ko�o p�nagich niewolnik�w, kt�rzy uje�d�ali jajaki w Winnicy, uczepieni rozpaczliwie uzd. Spod kopyt zwierz�t pryska�y kretowiska. Luterin Shokerandit wspomnia� krety z sympati�. Nie zwa�a�y one na kaprysy obydwu s�o�c. Polowa�y i rozmna�a�y si� o ka�dej porze roku. Po �mierci po�erali je pobratymcy. Ich �ycie by�o nie ko�cz�cym si� tunelem, gdzie samce poszukiwa�y po�ywienia i samic. Zapomnia� o nich, gdy chorowa�. - Kr�lestwo kret�w! - wykrzykn��, podskakuj�c w siodle i staj�c w strze-mionach. Pod kaftanem ze sk�ry aranga poruszy�y mu si� na ciele wiotkie fa�dy t�uszczu. Przy�pieszy� biegu. Potrzebowa� �wicze�, by odzyska� sprawno�� bojow�. Ju� dzi�, na pierwszej przeja�d�ce od ma�ego roku, pozbywa� si� nadwagi. Zmarnowa� w �o�u swoje dwunaste urodziny. Le�a� ponad czterysta dni, przez wi�kszo�� czasu sparali�owany i niemy. Pos�anie, komnata, dw�r rodzic�w, wielka pos�pna rezydencja Dzier�yciela Ko�a, sta�y si� jego grobowcem. Teraz nale�a�o to do przesz�o�ci. Luterin czerpa� si�y z wierzchowca, z drzew umykaj�cych do ty�u, z w�asnych zasob�w wewn�trznych. Ze sceny �wiata usun�a go niszczycielska si�a, kt�rej natury nie pojmowa�. Teraz powr�ci� i zamierza� odegra� swoj� ulotn� rol�. Zanim dotar� do dwuskrzyd�owej bramy wjazdowej, otworzy� j� przed nim niewolnik. Luterin pogalopowa� naprz�d, nie zwalniaj�c biegu ani nie spogl�daj�c na boki. �wist wiatru w uszach przypomina� wycie ogara. W dali ucich�y znajome d�wi�ki dworskiego dzwonu. S�ycha� by�o tylko dzwoneczki uprz�y i t�tent kopyt. Nad po�udniowym horyzontem �wieci�y nisko Bataliksa i Freyr. Du�e i ma�e s�o�ce w�r�d pni drzew. Dotar�szy do wiejskiego go�ci�ca, Luterin zwr�ci� si� do nich plecami. Rok po roku Freyr zni�a� si� na niebie Sibornalu, doprowadzaj�c ludzi do szale�stwa. Nadchodzi� kres znajomego �wiata. Pot na jego piersi styg� b�yskawicznie. Luterin odzyska� si�y i zamierza� nadrobi� stracony czas, oddaj�c si� zalotom i �owom niczym krety. M�g� dotrze� na mus�angu na skraj nieprzebytego boru kaspiarn�w, si�gaj�cego do najdalszych zakamark�w g�r. Nied�ugo zapu�ci si� w owe lasy, utonie w nich, rozkoszuj�c si� w�asn� podst�pno�ci�, jak zwierz� w�r�d zwierz�t. Ale najpierw utonie w obj�ciach Insil Esikananzi. Roze�mia� si�. - Masz w sobie co� dzikiego, ch�opcze - rzek� ongi� ojciec, gdy Luterin co� zbroi�. Patrzy� na syna w�a�ciwym sobie ch�odnym wzrokiem, po�o�ywszy mu d�o� na ramieniu, jakby chcia� oszacowa� miar� dziko�ci w jego ciele. Luterin spu�ci� oczy, nie mog�c znie�� tego spojrzenia. Czy� mo�na kocha� syna, kt�ry boi si� odezwa� przed obliczem ojca? Mi�dzy nagimi drzewami ukaza�y si� w dali szare dachy klasztor�w. Nie opodal znajdowa�a si� brama maj�tku Esikananzich. Wyczuwaj�c, �e mus�ang opada z si�, Luterin pozwoli� mu przej�� w k�us. Zwierz� szykowa�o si� do snu zimowego. Mus�angi stan� si� wnet bezu�yteczne jako wierzchowce. Pora uje�d�a� oporne, lecz wytrzyma�e jajaki. Kiedy niewolnik otworzy� bram�, mus�ang przeszed� przez ni� st�pa. Z przodu dobiega� znajomy g�os dzwonu Esikananzich, ledwo s�yszalny w porywach wiatru. Luterin modli� si� do Boga Azoiaxica, by ojciec nie dowiedzia� si� o jego stosunkach z samicami Ondod�w, o wszetecze�stwach, jakich si� dopu�ci� na kr�tko przed chorob�. Ondodki dawa�y mu to, czego odmawia�a jak dot�d Insil. Musi oprze� si� pokusie. Jest m�czyzn�. Na skraju puszczy sta�y obskurne chaty, dok�d chodzi� wraz z kolegami ze szko�y, mi�dzy innymi z Umatem Esikananzim, by zadawa� si� z bezwstydnymi o�miopalczastymi wied�mami przyby�ymi z samego serca boru. M�wiono, �e sypiaj� r�wnie� z samcami fagor�w. C�, wi�cej si� to nie powt�rzy. Nale�y to do przesz�o�ci, podobnie jak �mier� brata. I podobnie jak o �mierci brata, trzeba o tym zapomnie�. Dw�r Esikananzich nie odznacza� si� urod�. Cechowa�a go przede wszystkim toporno��. Wzniesiono go, by opiera� si� brutalnym atakom p�nocnego klimatu. Podstaw� stanowi� rz�d �lepych �uk�w i dopiero na pierwszym pi�trze zaczyna�y si� w�skie prze�wity zamkni�te ci�kimi okiennicami. Budynek mia� kszta�t �ci�tej piramidy. Dzwon brzmia� niewyra�nie, jakby dochodzi� z granitowego serca gmachu. Luterin zsiad� z mus�anga, wszed� po schodach i poci�gn�� za dzwonek u drzwi. By� barczystym m�odzie�cem odznaczaj�cym si� wysokim wzrostem w�a�ciwym Sibornalczykom. Jego okr�g�a twarz wydawa�a si� stworzona do weso�o�ci, cho� teraz, przed spotkaniem z Insil, zmarszczy� brwi i zacisn�� wargi. Napi�cie maluj�ce si� na jego twarzy upodobni�o go do ojca, mimo �e oczy, szare i przejrzyste, r�ni�y si� bardzo od ciemnych nieprzeniknionych �renic rodzica. Jasnoruda k�dzierzawa czupryna opadaj�ca na szyj� kontrastowa�a wyra�nie ze schludn� fryzur� ciemnow�osej dziewczyny, przed kt�rej oblicze go zaprowadzono. Insil Esikananzi by�a urodzon� arystokratk�. Przemawia�a ostro i wynio�le. Szydzi�a. K�ama�a. Udawa�a bezbronn�, lecz stawa�a si� w�adcza, je�li mia�a z tego korzy��. Jej ch�odny u�miech nie wyra�a� uczu�, lecz stanowi� raczej ust�pstwo na rzecz dobrych manier. Z nieprzeniknionej twarzy spogl�da�y fio�kowe oczy. Sz�a korytarzem z dzbanem wody w d�oniach. Zbli�ywszy si� do Luterina, unios�a pytaj�co podbr�dek, jakby co� j� zdumia�o. Kapry�ny charakter Insil wydawa� si� Luterinowi niezmiernie poci�gaj�cy. Byli zar�czeni zgodnie z umow� zawart� przez ich ojc�w w chwili narodzin Insil, by scementowa� sojusz dw�ch najpot�niejszych rod�w w okolicy. Kiedy znale�li si� sam na sam, Luterina omota�a natychmiast dawna sie� sekret�w, paj�czyna melancholii, jak� snu�a wok� siebie Insil. - O, Luterinie, widz�, �e stan��e� na nogi. Jak cudownie! I niczym wytworny narzeczony uperfumowa�e� si� aromatem mus�ang�w, nim z�o�y�e� wizyt� przysz�ej ma��once. Uros�e� le��c w �o�u, zw�aszcza w talii. Chcia� j� obj��, lecz zas�oni�a si� dzbanem. Otoczy� ramieniem jej smuk�� kibi�, a ona poprowadzi�a go olbrzymimi ponurymi schodami, gdzie wisia�y portrety antenat�w rodu. Skurczeni ze staro�ci, patrzyli przed siebie martwym wzrokiem. - Nie drwij ze mnie, Sil. Nied�ugo zn�w zeszczupleje. Jak dobrze wr�ci� do zdrowia! Na ka�dym stopniu d�wi�cza� lekko jej dzwoneczek. - Mama jest taka s�aba... Ci�gle choruje. Moja szczup�o�� to oznaka choroby, nie zdrowia. Masz szcz�cie, �e przyjecha�e�, gdy moi nudni rodzice i r�wnie nudni bracia, wraz z twoim druhem Umatem, uczestnicz� w jakiej� nudnej ceremonii. Pewnie si� spodziewasz, �e ci si� oddam? Oczywi�cie podejrzewasz, �e w czasie twojego rocznego snu zimowego gzi�am si� na sianie z ch�opcami stajennymi, synami niewolnik�w. Poprowadzi�a go korytarzem wy�o�onym wytartymi madyjskimi dywanami, pod kt�rymi skrzypia�a pod�oga. Sz�a blisko, nieziemska w szarym �wietle wpadaj�cym przez szpary w okiennicach. - Czemu dr�czysz moje serce, Insil, skoro nale�y do ciebie? - Nie potrzebuj� twojego serca, tylko duszy. - Roze�mia�a si�. - Nie tra� otuchy. Uderz mnie, jak to robi ojciec. Czemu nie? Czy� kara nie jest istota �ycia? - Kara?! - spyta� gor�co. - Pos�uchaj, pobierzemy si� i uczyni� ci� szcz�liw�. Pojedziemy razem na �owy. Nic nas nie roz��czy. Zapu�cimy si� w najdziksze ost�py... - Wiesz, �e bardziej od las�w interesuj� mnie komnaty. Przystan�a z d�oni� na klamce, u�miechaj�c si� prowokuj�co, wysuwaj�c ku Luterinowi drobne piersi zakryte p��tnem i koronkami. - �wiat nie jest taki z�y, Sil. Nie �miej si�. Czemu traktujesz mnie jak g�upca? Znam cierpienie r�wnie dobrze jak ty. Ca�y ma�y rok sp�dzony w �o�u, czy� to nie najgorsza kara, jak� mo�na sobie wyobrazi�? Insil przy�o�y�a mu palec do podbr�dka i przesun�a ku g�rnej wardze. - Tw�j parali� pozwoli� ci sprytnie unikn�� czego� jeszcze gorszego: �ycia pod w�adz� naszych autokratycznych rodzic�w, w naszym autokratycznym spo�ecze�stwie, gdzie ty na przyk�ad musisz sp�kowa� z nielud�mi, by znale�� zaspokojenie... U�miechn�a si�, widz�c rumieniec Luterina, i ci�gn�a s�odziutko: - Nie rozumiesz, dlaczego cierpisz? Zarzuca�e� mi cz�sto, �e ci� nie kocham, i mo�e to prawda, ale czy� nie troszcz� si� o ciebie bardziej ni� ty sam? Rozmowa z Insil stanowi�a udr�k�. - O co ci chodzi? - Tw�j ojciec jest w domu czy na �owach?
- Jest we dworze.
- O ile pami�tam, wr�ci� z polowania zaledwie dwa dni przed �mierci� 10 twojego brata. Dlaczego Favin pope�ni� samob�jstwo? Podejrzewam, �e wiedzia� co�, czego ty nie chcesz wiedzie�. Nie spuszczaj�c z Luterina ciemnych oczu, otworzy�a drzwi za swoimi plecami. Stali na progu w promieniach s�o�ca, bliscy, a jednak dalecy. Luterin porwa� Insil w ramiona, dr��c na my�l, �e jest mu r�wnie potrzebna jak zawsze i r�wnie tajemnicza. - Co wiedzia� Favin? Co powinienem wiedzie� ja? Oznak� w�adzy Insil nad Luterinem by�o to, �e stale zadawa� jej pytania. - Tw�j parali� wywo�a�o w�a�nie to, co wiedzia� tw�j brat, a nie jego samob�jstwo, jak si� wszystkim wydaje. Mia�a dwana�cie lat i kwadr� i do niedawna by�a jeszcze dzieckiem, cho� napi�cie w jej gestach czyni�o j� na poz�r znacznie starsz�. Unios�a brwi na widok zdumienia Luterina. Wszed� za ni� do komnaty. Chcia� zadawa� dalsze pytania, lecz milcza� onie�mielony. - Sk�d to wiesz, Insil? Wymy�li�a� to wszystko, �eby si� wydawa� tajemnicz�. Wiecznie zamkni�ta w tych komnatach... Postawi�a dzban na stole, na kt�rym le�a� bukiet zebranych wcze�niej bia�ych kwiat�w. Ich kielichy odbija�y si� niewyra�nie w politurze blatu. - Postaram si� tak ci� wychowa�, �eby� nie wyr�s� na jednego z nich... - rzek�a jakby do siebie. Podesz�a do okna obramowanego ci�kimi br�zowymi draperiami si�gaj�cymi od sufitu do pod�ogi. Chocia� odwr�ci�a si� plecami, Luterin czu�, �e nie patrzy na dw�r. �wiat�o dw�ch s�o�c, padaj�ce z r�nych stron, czyni�o j� zwiewn�, nieziemsk�, a jej cienie na posadzce wydawa�y si� bardziej materialne od niej. Zn�w mia� przed sob� nieuchwytn� Insil. Nigdy przedtem tu nie wchodzi�. By�a to typowa komnata Esikananzich, prze�adowana ci�kimi meblami. Unosi� si� w niej dziwny odpychaj�cy zapach. Mo�e by� to tylko sk�ad mebli na czas zimy Weyra, gdy nikt nie b�dzie wyrabia� mebli? W pokoju sta�a zielona kanapa z rze�bionymi por�czami i olbrzymia szafa. Wszystkie meble pochodzi�y z zagranicy: Luterin pozna� to po stylu. Zamkn�� drzwi i patrzy� w zadumie na Insil. Zapomniawszy na poz�r o jego istnieniu, nape�ni�a wazon wod� z dzbana i j�a' uk�ada� bukiet, niedbale przesuwaj�c �ody�ki smuk�ymi palcami. - Moja matka te� stale choruje, biedaczka - westchn�� Luterin. - Dzie� w dzie� zapada w pauk i ��czy si� z duchami swoich rodzic�w. Insil spojrza�a na niego ostro. - A ty, le��c w �o�u, nie nabra�e� tego zwyczaju? - Nie. Mylisz si�. Ojciec mi zabroni�. Poza tym... poza tym jest co� jeszcze... Insil przy�o�y�a r�ce do skroni. - Pauk to rozrywka gminu. Zabobon. Wpada� w trans i schodzi� do �wiata cieni, gdzie gnij� ohydne trupy... Brr, to wstr�tne. Na pewno tego nie robisz? - Nigdy. My�l�, �e pauk to przyczyna choroby matki. - A niech ci�! Ja uprawiam pauk codziennie. Ca�uj� babk� w usta pe�ne robak�w... - Parskn�a �miechem. - Nie r�b takiej g�upiej miny, �artowa�am. Brzydz� si� trupami i rada jestem, �e si� z nimi nie zadajesz. Spojrza�a na bukiet. - Te �nie�niki to znak �mierci �wiata, nie s�dzisz? Zosta�y ju� tylko bia�e p�ki, niewidoczne na �niegu. Kiedy�, jak podaj� kroniki, w Kharnabharze kwit�y r�nobarwne kwiaty. Z rezygnacj� odsun�a wazon. W g��bi bia�ych kielich�w wida� by�o z�ociste cienie, kt�re zmienia�y si� na pr�cikach w szkar�atne kropki, symbol znikaj�cego s�o�ca. Luterin podszed� do Insil po wzorzystej posadzce. - Usi�d� ko�o mnie na kanapie i porozmawiajmy o czym� przyjemnym. - Masz zapewne na my�li klimat: pogarsza si� tak szybko, �e nasze wnuki, je�li przyjd� na �wiat, sp�dz� �ycie w p�mroku odziane w sk�ry zwierz�ce. B�d� pewnie warcze� jak nied�wiedzie... Mi�y temat, nie powiem. - Ale� nonsensy opowiadasz! Luterin skoczy� ze �miechem ku Insil i chwyci� j� w ramiona. Gor�czkowo wypowiada� pieszczotliwe s�owa, a ona pozwala�a mu ci�gn�� si� w stron� kanapy. - Oczywi�cie nie wolno ci mnie posi���, Luterinie. Mo�esz mnie obmacywa� jak poprzednio, lecz nic ponadto. Chyba nigdy nie pozwol�, �eby� poszed� ze mn� do ��ka. Gdybym si� na to zgodzi�a, nasyci�by� ��dz� i przesta�abym ci� interesowa�. - To k�amstwo, k�amstwo... - Przyjmijmy to za prawd�, je�li mamy by� szcz�liwi w ma��e�stwie. Nie wyjd� za m�czyzn� zaspokojonego. - Nigdy si� tob� nie znudz�... Kiedy to m�wi�, jego d�o� zapuszcza�a si� coraz g��biej w szaty Insil. - Najazd obcych wojsk - westchn�a, ca�uj�c Luterina i wsuwaj�c mu do ust czubek j�zyka. W tej�e chwili otworzy�a si� gwa�townie szafa i wyskoczy� z niej m�odzieniec o ciemnej karnacji Insil. Jego furia dor�wnywa�a bierno�ci siostry. By� to Umat, kt�ry wywija� mieczem i krzycza�: ��� Siostro, siostro! Nadchodzi odsiecz! Oto tw�j wybawca, kt�ry ocali od ha�by nasz r�d! Co to za potw�r?! Czy nie wystarcza mu rok w �o�u?! Czy zaraz po wstaniu musi szuka� najbli�szej kanapy?! Szelma! Gwa�ciciel! - Ty przebieg�y szczurze! - zawo�a� Luterin. Podbieg� z furi� do Umata, wytr�ci� mu z r�ki drewniany miecz i zacz�li si� w�ciekle mocowa�. W czasie d�ugiej choroby Luterin straci� si�y i przyjaciel powali� go na ziemie. Kiedy Luterin si� podni�s�, Insil zd��y�a ju� opu�ci� komnat�. Podbieg� do drzwi. Znikn�a w ciemnych zakamarkach dworu. W czasie walki wazon spad� na posadzk� i st�uk� si�. Dopiero jad�c st�pa w stron� go�ci�ca, przygn�biony Luterin pomy�la�, �e to Insil mog�a zaaran�owa� ca�� scen�. Opu�ciwszy maj�tek Esikananzich, skr�ci� w prawo i zamiast jecha� do dworu, ruszy� do wioski napi� si� czego� w gospodzie Icen. Kiedy Luterin zd��a� do domu, wiedziony �a�obnymi d�wi�kami dzwonu Shokerandit�w, Bataliksa wisia�a nisko nad horyzontem. Pada� �nieg. Szary �wiat opustosza�. W zaje�dzie s�ysza�o si� g��wnie �arty i utyskiwania na ostatnie edykty Oligarchy, takie jak godzina policyjna. Dekrety te mia�y przygotowa� ludno�� Sibornalu do nadchodz�cej zimy. Banalne rozmowy mierzi�y Luterina. Ojciec nie m�wi�by nigdy o takich rzeczach, przynajmniej nie w obecno�ci jedynego �yj�cego syna. D�ug� sie� dworu o�wietla�y lampy gazowe. Kiedy Luterin odpina� od pasa sw�j dzwoneczek, podszed� do� niewolnik, kt�ry sk�oni� si� i oznajmi�, �e pragnie si� z nim zobaczy� sekretarz ojca. - A gdzie jest rodzic? --- spyta� Luterin. Dzier�yciel Shokerandit wyjecha�, paniczu. Luterin pop�dzi� gniewnie schodami i otworzy� drzwi do pokoju sekretarza, kt�ry by� jednym z domownik�w. Krogulczy nos, proste brwi, niskie czo�o i zmierzwione w�osy czyni�y go podobnym do kraka. Jego gniazdo stanowi�a w�ska komnata wy�o�ona boazeri� z szufladkami, gdzie le�a�y setki tajnych dokument�w. Bieg�y st�d niezliczone sekretne nici, kt�rych natury Luterin nawet si� nie domy�la�. - - Wasz rodzic wyruszy� na �owy, paniczu - oznajmi�o upiorne ptaszysko tonem, w kt�rym czo�obitno�� miesza�a si� z wyrzutem. - Poniewa� nie mo�na by�o was znale��, musia� wyjecha� bez po�egnania. - Czemu nie pozwoli� mi sobie towarzyszy�? Wie, �e kocham polowania. Mo�e zdo�am go dogoni�. Dok�d pod��y� jego poczet? - Powierzy� mi list do was, paniczu. Lepiej, by�cie go przeczytali, nim odjedziecie. Sekretarz wyj�� du�� kopert�. Luterin wyrwa� mu j� ze szpon�w, rozdar� i przeczyta� list napisany du�ym, starannym charakterem ojca: Drogi Synu! Mo�e si� zdarzy�, i� w przysz�o�ci obejmiesz po mnie urz�d Dzier�yciela Ko�a. Jak Ci wiadomo, ��czy on w sobie obowi�zki �wieckie i duchowne. 13 Kiedy przyszed�e� na �wiat, zawieziono Ci� do Rivenjk, gdzie pob�ogos�awi� Ci� najwy�szy kap�an Ko�cio�a Krwawego Pokoju. Ufam, �e umocni�o to bogobojn� stron� Twej natury. Okaza�e� si� pos�usznym synem, w kt�rym znalaz�em ukontentowanie. Nadesz�a pora umocni� stron� �wieck�. Jak przystoi starszym synom, Tw�j brat uzyska� patent oficerski w armii. Powiniene� p�j�� w jego �lady, zw�aszcza �e w perspektywie og�lno�wiatowej (o kt�rej nie masz jak dot�d poj�cia) dzieje Sibornalu zbli�aj� si� do punktu zwrotnego. W zwi�zku z tym powierzy�em sekretarzowi pewn� sum� pieni�dzy, kt�ra zostanie ci wr�czona. Udasz si� do Askitosh, stolicy naszego dumnego kontynentu, gdzie wst�pisz do wojska w randze porucznika. Zamelduj si� u arcykap�ana wojny Asperamanki, kt�ry zna Twoj� sytuacj�. Wyda�em rozkaz, aby przed Twym odjazdem wystawiono mask� na Twoj� cze��. Masz wyruszy� nie zwlekaj�c i okry� chwa�� r�d Shokeran-dit�w. Tw�j ojciec Luterin obla� si� rumie�cem czytaj�c rzadkie pochwa�y rodzica. Chocia� mia� liczne wady, ojciec by� ze� zadowolony i raczy� uhonorowa� go mask�!... Szcz�cie przygas�o, gdy przypomnia� sobie, �e ojciec nie b�dzie obecny na przedstawieniu. Niewa�ne. Wst�pi do armii i wykona ka�dy rozkaz. Rodzic b�dzie ze� dumny. Chwale wojennej mo�e nie oprze� si� nawet Insil. Mask� wystawiono w sali balowej dworu Shokerandit�w w wigili� odjazdu Luterina na po�udnie. Majestatyczne postacie we wspania�ych kostiumach odgrywa�y z g�ry okre�lone role. Przedstawiano znan� opowie�� o niewinno�ci i zbrodni, o ��dzy posiadania, o dwuznacznej roli wiary w �yciu cz�owieka. Niekt�rym bohaterom przypad�o w udziale dobro, innym z�o. Wszyscy podlegali pot�nym prawom, na kt�re nie mieli wp�ywu. Muzykanci, pochyleni nad instrumentami, podkre�lali matematyczne prawid�owo�ci rz�dz�ce �wiatem. Orkiestra stwarza�a klimat surowego mi�osierdzia, sk�aniaj�cy do interpretowania spraw ludzkich w oderwaniu od potocznych kategorii optymizmu i pesymizmu. W motywach muzycznych towarzysz�cych opowie�ci o kobiecie, kt�r� zmuszono, by odda�a si� znienawidzonemu w�adcy, oraz o m�czy�nie nie potrafi�cym opanowa� swoich niskich instynkt�w, wra�liwsza cz�� widz�w 14 wyczuwa�a fatalistyczne przekonanie, �e nawet najsilniejsze indywidualno�ci s� tworem �rodowiska, podobnie jak pojedyncze nuty stanowi� cz�� nadrz�dnej harmonii. Interpretacj� t� podkre�la�a koturnowa gra aktor�w. Publiczno�� wita�a niekt�rych uprzejmymi oklaskami, innych �ledzi�a bez specjalnego zainteresowania. Znali dobrze swoje role, lecz nie dor�wnywali widzom pod wzgl�dem dostoje�stwa. M�owie stanu, arystokraci, dygnitarze ko�cielni, fagory, monstra, alegorie mi�o�ci, nienawi�ci, z�a, nami�tno�ci, strachu i czysto�ci odegrali swoje role i znikn�li. Scena opustosza�a. Zapad�a ciemno��. Muzyka ucich�a. Jednak�e dramat Luterina Shokerandita dopiero si� zaczyna�.
I. OSTATNIA BITWA
Trawa ros�a pomimo wiatru, gdy� tak� mia�a natur�. Trawa k�ania�a si� wiatrom. Jej korzenie rozrasta�y si� pod ziemi�, umacniaj�c gleb� i nie pozwalaj�c si� rozkrzewi� innym ro�linom. Trawa ros�a zawsze. To lodowaty wicher pojawi� si� niedawno. Po niebie p�yn�y �awice szarych i czarnych ob�ok�w, przygnane przez pot�ne powiewy z p�nocy. Nad odleg�ymi g�rami pada� z nich deszcz i �nieg. 'Tutaj, na stepach Chalce, chmury po prostu powleka�y niebo. Jego szaro�� wsp�gra�a z szaro�ci� krajobrazu. A� po horyzont ci�gn�y si� rz�dy falistych wzg�rz. Wida� by�o tylko rozko�ysane trawy. Na niekt�rych k�pach ros�y ��tawe kwiatki faluj�ce na wietrze niczym futro le��cego zwierz�cia. Jedyny drogowskaz stanowi�y nieliczne kamienne s�upy milowe. Od po�udnia porasta� je czasem szaro��ty mech. Tylko bystre oczy zdo�a�yby dostrzec w trawie niewidoczne tropy zwierz�t, kt�re wychodzi�y z kryj�wek noc� lub w okresie szar�wki, gdy nad horyzontem �wieci�o tylko jedno s�o�ce. Pustkv w ci�gu dnia t�umaczy�a obecno�� samotnych jastrz�bi ko�uj�cych na niebosk�onie na nieruchomych skrzyd�ach. G��wny szlak przez stepy stanowi�a rzeka p�yn�ca na po�udnie ku odleg�emu morzu. G��boka i powolna, wydawa�a si� wr�cz zastyg�a. Mia�a barw� wyblak�ego nieba. Z p�nocnej cz�ci owej niego�cinnej krainy przyby�o stado arang�w. D�ugonogie zwierz�ta, pokrewne kozicom, pod��a�y leniwie wzd�u� kr�tej rzeki. Stada pilnowa�o sze�� ps�w z zakr�conymi rogami. Nad zapracowanymi asokinami sprawowa�o piecz� sze�ciu pasterzy na mustangach. Od czasu do czasu stawali w strzemionach, by urozmaici� sobie drog�. Odziani byli w sk�ry zwierz�ce przepasane rzemieniami. Je�d�cy ogl�dali si� cz�sto za siebie, jakby obawiali si� pogoni. Podr�owali wolno, porozumiewaj�c si� z asokinami za pomoc� okrzyk�w i gwizd�w, kt�re rozchodzi�y si� daleko po stepie, dobrze s�yszalne w�r�d meczenia arang�w. Pasterze zerkali do ty�u, jednak�e pos�pny p�nocny horyzont pozostawa� pusty. 16 Z przodu, w zakolu rzeki, pojawi�y si� ruiny osady ludzkiej, skupisko kamiennych chat bez dach�w. Najwi�kszy budynek przypomina� pust� skorup�. W�r�d kamieni ros�y popl�tane chwasty, kt�re wygl�da�y z oczodo��w okien. Pasterze omin�li ruiny z daleka w obawie moru. Rzeka, skr�caj�ca �agodnie, rozdziela�a nie opodal terytoria, o kt�re toczono odwieczne spory. Zaczyna�a si� tu kraina zwana Hazzizem, najbardziej na p�noc wysuni�ta cz�� r�wninnego Kampannlatu. Psy pogna�y arangi drog� wzd�u� brzegu rzeki. Zwierz�ta drepta�y pr�dko g�siego. Po pewnym czasie dotar�y do szerokiego, solidnego mostu, kt�rego �uki spina�y pomarszczon� to�. Dwie mile dalej, na p�nocnym brzegu, znajdowa�a si� kolista osada zwana Isturiach�. D�wi�k tr�bki oznajmi� pasterzom, �e ich dostrze�ono. Osady strzeg�y czarne armaty Sibornalu. - Witajcie! - zawo�ali wartownicy. - Co widzieli�cie na p�nocy? Czy spotkali�cie wojsko? Pasterze zagnali arangi do przygotowanych zagr�d. Kamienne chaty i stodo�y tworzy�y kolisty pier�cie� obronny, chroni�cy gospodarstwa, gdzie uprawiano rol� i hodowano byd�o. Po�rodku sta�a wysoka �wi�tynia, otoczona przez koszarowe budynki administracyjne. W Isturiachy panowa� nieustanny harmider, kt�ry jeszcze si� powi�kszy�, gdy pasterzy zaprowadzono do jednego ze �rodkowych budynk�w, by pokrzepili si� po podr�y przez stepy. Po po�udniowej stronie mostu rze�ba terenu stawa�a si� bardziej urozmaicona. Rosn�ce tu i �wdzie drzewa �wiadczy�y o wi�kszej liczbie opad�w. Ziemia usiana by�a bia�ymi od�amkami przypominaj�cymi z dala okruchy wapienia. Przy bli�szym przyjrzeniu okazywa�y si� one fragmentami ko�ci. Rzadko by�y d�u�sze ni� sze�� cali. Nieliczne z�by lub �uchwy zdradza�y, i� s� to szcz�tki ludzi i fagor�w. Owe pozosta�o�ci dawnych boj�w pokrywa�y wielkie po�acie r�wniny. Po nieruchomym, pos�pnym stepie k�usowa� na jajaku m�czyzna, zbli�aj�c si� do mostu od po�udnia. W pewnej odleg�o�ci za nim pod��a�o dw�ch innych. Wszyscy trzej nosili mundury i byli uzbrojeni. Pierwszy je�dziec, niski m�czyzna o ostrych rysach, zatrzyma� si� w znaczne) odleg�o�ci od mostu i zsiad� z wierzchowca. Sprowadzi� zwierz� do zag��bienia w ziemi i przywi�za� do pnia kar�owatego wrzo�ca. Nast�pnie wspi�� si� do kraw�dzi do�u i zacz�� ogl�da� nieprzyjacielsk� osad� przez lunet�. Niebawem do��czyli do� dwaj pozostali je�d�cy. Zsiedli z jajak�w i przywi�zali je do korzeni usch�ej rad�ababy. Jako starsi rang� stan�li w pewnej odleg�o�ci od zwiadowcy. - Isturiach� - rzek� �o�nierz, wskazuj�c osad�. Szar�e nie odezwa�y sif. do 2 Zima Helikonii] / niego. One tak�e zlustrowa�y Isturiach� przez lunet�, rozmawiaj�c �ciszonymi g�osami. Dokonano pobie�nego rekonesansu. Jeden z oficer�w, artylerzysta, pozosta� w dole na czatach. Jego towarzysz pogalopowa� ze zwiadowc�, by przekaza� informacje armii nadci�gaj�cej z po�udnia. W ci�gu dnia r�wnina zaroi�a si� od pieszych, jezdnych, armat i tabor�w. Wozy ci�gni�te by�y przez jajaki i mniej wytrzyma�e mus�angi. Kolumny �o�nierzy maszerowa�y w ordynku, w przeciwie�stwie do markietanek i ciur obozowych id�cych bez �adu i sk�adu. Nad niekt�rymi oddzia�ami powiewa�y sztandary Pannowalu, miasta u podn�a g�r, i proporce o znaczeniu religijnym. Dalej jecha�y wozy szpitalne, kuchnie polowe oraz zapasy fura�u i paszy dla zwierz�t bior�cych udzia� w wyprawie. Chocia� tysi�ce �o�nierzy stanowi�y tylko tryby w machinie wojennej, ka�dy z nich prze�ywa� niepowtarzalne wydarzenia, patrz�c na rzeczywisto�� przez pryzmat swoich przyg�d. Jedna z takich przyg�d przytrafi�a si� artylerzy�cie czekaj�cemu wraz z rumakiem ko�o z�amanej rad�ababy. Le�a� w milczeniu, obserwuj�c przedpole, gdy nag�e r�enie jajaka kaza�o mu odwr�ci� g�ow�. Do uwi�zanego zwierz�cia zbli�a�y si� cztery drobne postacie si�gaj�ce oficerowi zaledwie do piersi. Wynurzywszy si� z dziury w ziemi u podstawy martwego drzewa, najwyra�niej nie zauwa�y�y artylerzysty. Istoty te przypomina�y ludzi o cienkich nogach i drobnych ramionach. Ich cia�a porasta�a rudawa sier��, kt�ra wyd�u�a�a si� na nadgarstkach, zakrywaj�c o�miopalczaste d�onie. Pyski stwor�w by�y podobne do psich. - Nondadzi! - wykrzykn�� oficer. Natychmiast ich pozna�, cho� widywa� ich tylko w niewoli. Przera�ony jajak zacz�� wierzga�. Kiedy dwaj Nondadzi rzucili si� zwierz�ciu do gard�a, oficer wyci�gn�� dwulufowy pistolet i zamar�. Spomi�dzy prastarych korzeni wynurzy�a si� g�owa nowej postaci, kt�ra wysun�a ramiona nad ziemi�, wygramoli�a si� na powierzchni�, otrz�sn�a py� z g�stego futra i rykn�a. Fagor by� wy�szy od Nondad�w. Na szczycie jego ogromnego kwadratowego �ba stercza�y dwa cienkie rogi skierowane do tym. Wyswobodziwszy tu��w z podziemnej jamy, poruszy� t�pym pyskiem i wbi� �lepia w skulonego oficera. Trwa� przez chwil� w bezruchu, zastrzyg� uchem, a p�niej pochyli� �eb i rzuci� si� w stron� cz�owieka. Artylerzysta przewr�ci� si� na wznak, uj�� pistolet obiema r�kami i wypali� z obydwu luf prosto w brzuch bestii. Na sier�ci wykwit�a nieregularna plama z�ocistej krwi, jednak�e fagor szar�owa� dalej. Otworzywszy ohydny pysk, obna�y� ��tawe ostre z�by osadzone w ��tych dzi�s�ach. Kiedy oficer zrywa� si� na nogi, fagor zderzy� si� z nim z pe�n� si��. Toporne tr�jpalczaste �apy zacisn�y si� wok� cia�a cz�owieka. 18 Artylerzysta wali� bez ko�ca kolb� w grub� czaszk�.