3467
Szczegóły |
Tytuł |
3467 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
3467 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 3467 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
3467 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Eugeniusz D�bski
Furta mroku
Bitwa trwa�a ju� niemal ca�y dzie�.
S�o�ce, oboj�tne na �mier�, b�l i krew, zbyt w ci�gu dnia wysoko
wisz�ce, by s�ysze� okropne odg�osy, teraz, zanurzaj�c si� za pasmem
wzg�rz, nadal zbyt odleg�e, posy�a�o ponad g�owami �ywych i konaj�cych
ostre, zapalaj�ce szczyty koron drzew promienie. Poni�ej, pod warstw�
promienist�, w zalegaj�cej nad ziemi� smudze cienia, sta�y nieprzebrane
hordy naje�d�c�w i stawiaj�ce im czo�a masy wojska Rozmera.
Ksi��� Rozmer wolno jecha� na siwym ogierze pasem ��gu dziel�cego obie
armie. Towarzyszy� mu korpulentny m�czyzna z twarz� przekre�lon�
poszarpan� blizn�. Rozmer przygryza� doln� warg� i wzdryga� si� s�ysz�c
charkot kt�rego� z zarzynanych m��w. Swoje wojsko mia� po prawej r�ce. Co
jaki� czas rzuca� na nie z ukosa spojrzenie, jakby sprawdza� czy wszystkie
formacje tu s�. By�y. Na skrzydle sta�y niemal w kamiennym bezruchu dwie
korty jazdy z Senhenu, pot�nie okute postacie na niskich grubych koniach
opakowanych w metalowe �aty. Potem min�li dwa po�kany piechoty, za kt�rymi
przykl�k�o sze�� linii �ucznik�w przys�anych przez lennik�w Groudi.
�ucznicy w zasadzie tkwili nieruchomo, podobnie jak piechota i jazda, co
jaki� czas jeden lub dw�ch, najcz�ciej znajduj�cych si� nie obok siebie,
wolnym ruchem, zupe�nie nie jak na polu bitwy, kt�ra, w ko�cu, si�
toczy�a, chwyta� jedn� z wbitych przed sob� w ziemi� strza�, p�ynnym
ruchem naci�ga� �uk i posy�a� strza�� w kierunku przeciwnika. Strza�a albo
trafia�a kogo�, wtedy kolejny pojedynczy odg�os - j�k, charkot, wycie,
�omot spadaj�cego je�d�ca, kwik konia - ulatywa� ponad szarzej�c� dolin� w
jeszcze jasne niebo, albo tylko wbija�a si� w ziemi�, bezg�o�nie,
Za piechot� sta� monolit z o�miu brekat szturmowc�w rodu Rozmera.
Najlepsza cz�� jego wojska, elita, samodzielnie mog�ca wygrywa�
pomniejsze wojny - zespolone oddzia�y teranier�w, shauhar�w, kuszmistrz�w
i dobijgan�w. Normalnie, po przygotowaniu, po ostrzale przeciwnika,
brekaty rusza�y z daleka, stopniowo nabieraj�c tempa, by run�� na wroga z
pot�nym rykiem tr�b, w kt�re d�li dobijganowie, ale tylko w pierwszej
fazie utarczki, w ko�cowej za� - dobijaj�cy rannych wrog�w, terminuj�cy w
mordowaniu, aby kiedy� przej�� w szeregi teranier�w i zwolni� miejsce
innym m�odzie�com, ch�tnym do �wiczenia wojaczki.
W tej bitwie ca�y monolit sta� nieruchomo, pojedyncze cia�a wala�y si�
pomi�dzy szeregami wojownik�w.
Co kilka mgnie� oka jeden z wojownik�w Rozmera rusza� do przodu,
dochodzi� do usianej plackami le��cych cia� armii przeciwnika, i zaczyna�
rze�: oboj�tnie, jak na szkoleniu, �cina� g�owy, wbija� ostrza w
nieruchome cia�a, wyszarpywa� i atakowa� nast�pne. Na oczach ksi�cia jeden
z takich woj�w wbi� mizeryc� w brzuch najbli�szego sobie je�d�ca,
rozp�ata� go od mostku do podbrzusza i zacz�� wyszarpywa� paruj�ce flaki,
kt�re przelewa�y si� przez ��k siod�a, zwisa�y, a potem ci�te mizeryc�
opada�y na ziemi�, pod kopyta skamienia�ego rumaka, i tylko dziko �ypi�ce
oczy zwierz�cia zdradza�y, �e co� z tej sceny widzi. Ofiara za� siedzia�a
nieruchomo, ze wzrokiem wbitym w co� przed sob�, a ksi��� pomy�la� sobie,
�e nie chcia�by zobaczy� tego czego� a� tak zajmuj�cego, �e patrz�cy nie
ma ochoty popatrze� nawet na w�asne wypadaj�ce na ziemi� trzewia.
Wojownik, kt�ry rozp�ata� przeciwnika, odsun�� si�, gdy jelita
opl�ta�y mu stopy. Oboj�tnie post�piwszy w bok rozerwa� k��b z cichym
pla�ni�ciem, dopiero wtedy wypatroszony dzikus zsun�� si� z siod�a; jego
oprawca niespiesznie podszed� do innego je�d�ca i spokojnie wbi� mu
mizeryc� w brzuch.
Ksi��� odwr�ci� si� i kontynuowa� przegl�d, drgn��, gdy kt�ry� z
nieprzyjaci� nagle zacz�� t�sknie rycze�, monotonnie, jednostajnie i
g�o�no. W pierwszej chwili ksi��� chcia� rozkaza� kt�remu� z �ucznik�w
uciszy� wyj�cego wroga, ale u�wiadomi� sobie, �e to nie ten czas, nie ta
bitwa.
Przesun�li si� przed front kolejnej formacji, nieruchomy
wieloszeregowy szpaler kopijnik�w, potem lancer�w, znowu �ucznik�w.
- To nudne - powiedzia� ksi��� do towarzysza.
Us�ysza�, �e chrypi. Zacisn�� z�by i odchrz�kn��.
- I makabryczne - dorzuci� z wyzwaniem w g�osie.
Jego towarzysz, kt�ry dotychczas nie po�wi�ci� wojsku ani jednego
spojrzenia, tylko patrzy� uwa�nie przed siebie, jakby tam rozgrywa� si�
w�a�ciwy b�j, leniwie wyrwa� si� z kontemplacji. Wolno odwr�ci� g�ow� w
prawo, zlustrowa� w�asne wojsko, apatycznie odwr�ci� g�ow� w lewo i
obejrza� zdziesi�tkowane ju� szeregi przeciwnika.
- Ale jakie szcz�dz�ce w�asne wojsko - odezwa� si� spokojnie.
Kilka strza� przelecia�o im nad g�owami, wi�kszo�� dosz�a celu,
wrogowie Rozmera ustawili si� jakby na �yczenie - g�sto, zwarcie. Wbijaniu
si� strza� towarzyszy� odg�os przebijania pancerzy i sk�rzanych kurt.
Potem j�ki i charkoty, i brz�czenie, gdy cia�o wali�o si� na ziemi�,
czasem zaczepiaj�c o inne, oboj�tne, nieruchome, czekaj�ce na sw� strza��.
- Mo�e tak? - zaproponowa� nagle tandel Saraman.
Ksi��� nie zd��y� odpowiedzie� swojemu tandelowi, najlepszemu dow�dcy
swego a wcze�niej ojcowego wojska. Tandel nieznacznie poruszy� g�ow�. Z
ty�u rozleg� si� chrz�st, ruszy� jeden z brekat�w. Bojowe rumaki st�pa�y
wolno, ka�demu krokowi towarzyszy� brz�k i �oskot. Nie by�y to formacje
przeznaczone do cichej partyzantki. Zazwyczaj brekat nabiera� p�du i wali�
si� ca�� swoj� zwart� formacj� na wroga, dzisiaj brekat przemieszcza� si�
miarowym ale i tak z�owrogim krokiem. Rozmer pomy�la�, �e na miejscu
przeciwnika ju� by zacz�� ostrza� albo odwr�t, ale szeregi przeznaczonych
do wyr�ni�cia niszczycieli Doyana tym razem sta�y nieruchomo. W pustych
oczach �o�nierzy nie pojawi� si� �aden wyraz, nawet kiedy pierwsze szeregi
brekatu dosz�y i rozpocz�y metodyczne wyrzynanie kolejnych linii.
Ksi��� odwr�ci� g�ow�. Ruszy� konia, ale s�ysz�c po raz kolejny ten
sam, dziwny i cz�sty dzi� d�wi�k, odwr�ci� si� do Saramana.
- Co to za d�wi�k, jakby pierdzia�y jakie�...
Zabrak�o mu okre�lenia. Tandel zmarszczy� czo�o i wzni�s� ku niebu
spojrzenie.
- E-ech... Po prostu ka�dy cz�owiek, niemal ka�dy... - poprawi� si�
-... ma swoj� s�ab�, ale jednak ma - aur�. To, co nakazuje mu �y�, nawet w
ci�kich okoliczno�ciach, nawet w biedzie i nieszcz�ciu. Nad polem jest
taka aura, �ciera si� z czarem, a wynikiem jest �w ma�o dworski odg�os.
- Tfu... - rzuci� ksi���. Zniecierpliwiony tr�ci� wierzchowca pi�tami,
zak�usowa�. Gdy tandel dogoni� go przyzna�: - Taki spos�b walki nie jest
mi mi�y! To wyrzynanie nieszcz...
- Jak pami�tam - nie narzuca�em si� z ofert�, ksi��� - powiedzia�
Saraman.
- Tak, wiem - powiedzia� zniecierpliwiony w�adca Taorcheju. - Nie
musisz mi przypomina�, �e to ja prosi�em ci� o pomoc.
- Nie prosi�e�, a wynaj��e�, ksi���.
Rozmer przeszed� w cwa�, tandel nie �pieszy� si�, odleg�o�� mi�dzy
nimi zwi�ksza�a si� z ka�dym krokiem wierzchowca ksi�cia. Ksi��� dobrze
pami�ta�, kto kogo wynaj��, kto s�uchaj�c opowie�ci szperaczy i
uciekinier�w zrozumia�, �e mrowie dziczy zaleje hufce Taorcheju, cho�by
sk�ada�y si� z najlepszych wojownik�w �wiata i sprzyjali im wszyscy
Bogowie. Wtedy kto� b�kn�� co�, �e pradziad Rozmera poradzi� sobie w
takiej sytuacji i Rozmer uda� si� do Ksi�gmistrza Bono Damanta.
Ksi�gmistrz najpierw zrobi� du�e oczy, obieca� poszpera� w kronikach, cho�
zna� je na pami��.
A potem przybieg� w �rodku nocy, rozdygotany, ze zmierzwionymi
kud�ami, w kt�re pewnie wpija� palce czytaj�c przera�aj�ce wersy.
- Panie, okaza�o si�, �e tw�j pradziad skorzysta� z pomocy Magmistrza
Grachenara!.. - wyszepta� wytrzeszczaj�c oczy tak, �e w p�mroku
o�wietlonej dwoma migotkami komnaty, jego bia�ka b�yska�y w�ciekle,
chorobliwie.
- Co to znaczy?
- To znaczy, �e nie pokona� hord Vijjada w szlachetnej i ci�kiej
bitwie - wychrypia� Ksi�gmistrz niemal do ucha ksi�cia. Oddech skryby
�mierdzia� czym� kwa�nym i ciep�ym, jakby wydobywa� si� z kadzi pe�nej
octu, w kt�rej fermentowa�o �cierwo utopionej �wini. - Zap�aci� ci�kie
pieni�dze za magiczne wsparcie i - w�a�ciwie - wyci�cie tych dzikus�w.
Ksi��� odsun�� si� i machn�� r�k�, a potem, widz�c, �e Damanta chce
uzupe�ni� informacj�, zatrzepota� przecz�co d�oni�. Zastanawia� si� d�ugo.
- Jak mo�na go wez...
- Ksi���! Nie chcesz chyba?..
- Musz�. Inaczej padniemy pod nawa��...
Ksi�gmistrz zamajta� g�ow�, ale milcza�.
- Jak go wezwa�? Jego? Czy innego Magmistrza? Ten pewnie nie �yje...
Damanta prychn��.
- �yje. - Sapn�� i zatar� ma�e wysuszone d�onie. - Jest tam kantacja
wywo�awcza...
- A czym si� p�aci?
- Z�otem.
- Nie krwi�?
- Nie. Z�oto, kamienie, metale... We�na, miody...
Teraz, przegalopowawszy niemal przed ca�� swoj� armi� Rozmer zwolni� i
poczeka� a� k�usuj�cy bez po�piechu i nie zwracaj�cy zupe�nie uwagi na
"bitw�" Saraman go dogoni.
- A po co Magmistrzowi z�oto? Mo�esz zdradzi�?
Saraman obrzuci� go ci�kim spojrzeniem spod przypuchni�tych powiek,
ksi��� po�a�owa� pytania.
- Mog�.
Rozmer zacisn�� z�by i pokonuj�c strach wyrzuci� z siebie:
- No to po co?
- Mog� odpowiedzie�, ale nie chc�.
M�ody, g�upi troch�, pomy�la� Saraman. Sam m�g�by domy�li� si�, �e
�aden Magmistrz nie b�dzie sobie zawraca� g�owy utrzymywaniem w ryzach
ca�ego swego maj�stwa, nie b�dzie traci� czasu na kierowanie kmieciami -
kiedy ora�, sia� i kosi�, kiedy si� ry�ka�, kiedy wypr�nia�, �eby nie
chodzi� o obsranych gaciach... Nie b�dzie czuwa� nad porz�dkiem w
komorach, kuchniach, stajniach i piwnicach. Owszem, m�g�by, ale wtedy na
badania i pr�by zosta�oby mu tyle czasu, co wcale. Nie post�puje si� tak,
bo i po co? Wszak za wszelkie us�ugi zleceniodawcy p�ac�, to utrzymuje
w�a�ciwe proporcje: oni pracuj�, on - robi co chce. Albo nic.
- Jak to b�dzie wygl�da�o p�niej? - zapyta� ksi��� nie doczekawszy
si� odpowiedzi i czuj�c w�a�ciwie niech�� do jej uzyskania. - Gdy wszyscy
si� ockn�?
Saraman odwr�ci� si� i zlustrowa� wzrokiem niedobitki dziczy, zwa�y
trup�w, miotaj�ce si� w agonii albo w spl�tanej uprz�y koniki.
- Nie zosta�o ju� wielu... - obwie�ci� spokojnie. - Wyrzynamy w pie�,
czy zostawi� troch�?
Ksi��� milcza�.
- Ze swej strony proponuj� pozostawi� przy �yciu ze dwa manuska�y -
kontynuowa� lekkim tonem tandel. - Ch�opstwo ich troch� jeszcze pomaca,
wi�c niewielu wr�ci, a w�a�nie oni opowiedz� co prze�yli. Poci�gn�� nosem
i splun�� w traw�. - Zostan�, rzecz jasna, �ci�ci, ale na kilka pokole�
b�dzie spok�j.
Rozmer prze�kn�� p�czniej�c� w gardle �lin�.
- A moje... oddzia�y?
Tandel wzruszy� ramionami.
- Jak zawsze w takich razach - b�d� pami�ta�y okropn� bitw�, morze
krwi, czyny szlachetne i niegodne ciosy, i zwyci�stwo... Op�akiwanie
towarzyszy... - Trzeba by troch� jeszcze ich postr�ca�, pomy�la�. Troch�
za ma�o ich zgin�o, ale to potem, niech ten m�odzian zniknie z pola. -
Obudz� si� zm�czeni, g�odni i tak dalej - doko�czy�.
- A ja? - cicho zapyta� ksi���.
- Sam wybieraj - powiedzia� tandel unosz�c jedn� brew. - Mo�esz
zachowa� pami��, albo - jak tw�j dziad - dobre samopoczucie. Doradzam to
drugie...
A pierwszego i tak nie spe�ni�, uzupe�ni� w g�owie.
- Nie - wychrypia� Rozmer. - Nie chc� zapomnienia. Wol�... Ale to
fa�sz!? B�d� triumfowa� i zbiera� pochwa�y wiedz�c, �e...
- Nie wiedz�c! - przerwa� z naciskiem tandel. - Nic nie wiedz�c! Nie
b�dziesz mia� nawet �wiadomo�ci, �e istnieje na �wiecie kto�, ja, kt�ry
wie. - U�miechn�� si� po raz pierwszy odk�d Rozmer go zobaczy�. - A ja...
Ksi���... - powiedzia� z lekkim politowaniem w g�osie - ...nie takie
tajemnice mam w swojej g�owie...
Ksi��� skin�� g�ow� i zawr�ci� konia, od razu uderzy� we wrz�cy
w�ciek�y galop, jakby chcia� wynagrodzi� wierzchowcowi to, �e nie brali
udzia�u w bitwie. Saraman otworzy� usta, ale powstrzyma� okrzyk - chcia�
zdradzi�, �e dziad Rozmera, w takiej samej sytuacji b�d�c, nie mia� krzty
wyrzut�w sumienia, wi�cej - osobi�cie podjecha� do sp�tanych czarem
szereg�w wroga i nie�le st�pi� ostrza miecza i mizerycy na karkach
skamienia�ych dzikus�w. Potem jeszcze - mrukn�wszy co� o zachowaniu
pozor�w - rozwali� morgensternem kilka czerep�w i dopiero gdy jucha i
szare strz�py m�zg�w na dobre oblepi�y kolczast� kul� odetchn�� i -
buchaj�c par� z szeroko otwartych ust - sapn��: - No, teraz wracamy do
siebie!
Wracajmy do siebie.
Pos�uszne czarowi szeregi armii Rozmera ruszy�y nagle do przed, linia
ordynku za�ama�a si�, wojownicy rozpe�zali si� po ca�ym polu bitwy.
Musia�o tak by�, je�li nie mieli ockn�� si� we w�asnych szeregach
naprzeciwko zmia�d�onego wroga. �o�nierze masakrowali niedobitki, dobijali
rannych; nie�wiadomi tego, co czyni� chwytali �upy i - przede wszystkim -
rozchodzili si� po ca�ej dolinie. Za chwil� mieli ockn�� si� przepe�nieni
rado�ci�, energi�, troch� smutkiem - na widok poleg�ych druh�w...
Tandel Saraman pogoni� konia, wydostawszy si� z pasma pola
dzielaj�cego dwie armie: wi�ksz� i mniejsz�, przegranych i zwyci�zc�w,
martw� i �yw�, strzepn�� palcami. Armia Rozmera, ca�a, ruszy�a do przodu -
wojownicy musieli unurza� si� we krwi, musieli da� si� ponadcina� jeszcze
�ywym wrogom, musieli zdoby� troch� trofe�w. Musieli uwiarogodni� swoje
zwyci�stwo.
Niespiesznie k�usuj�c dotar� do obozu. Ksi��� ju� znajdowa� si� w
swoim namiocie. Saraman �mia�o min�� dwa pier�cienie ochrony osobistej i
wszed� odchyliwszy po�� zas�aniaj�c� otw�r drzwi. Rozmer odstawia� kielich
z winem. Widz�c na �cianie ja�niejsz� plam� odwr�ci� si� szybko, odruchowo
si�gaj�c do pasa.
- Pozw�l po�egna� si�, ksi��� - powiedzia� Saraman.
Nie odm�wi� sobie chwili przyjemno�ci, pomy�la�. Podszed� do zydla i
ci�ko rozsiad� si� na nim. U�o�y� d�onie na grubych kolanach, odetchn��
g��boko. Nagle g�owa opad�a mu na pier�. Ksi��� odsun�� si� o krok,
sp�oszone spojrzenie obieg�o namiot w poszukiwaniu broni. Tandel Saraman
drgn��.
Jego cia�o jakby zacz�o parowa�, ulatywa�a z niego czarne smoliste
g�ste powietrze. Po chwili Rozmer zobaczy�, �e k��b mroku uformowa� si� w
kontur innej postaci, wy�szej i szczuplejszej. Kraw�dzie obrysu cia�a
dr�a�y i jakby zapada�y si� w siebie, przez co ca�a sylwetka trzepota�a i
nie dawa�o si� oceni� ani odleg�o�ci do niej, ani czy si� zbli�a...
Ksi��� odst�pi� jeszcze o krok. Mroczna posta� nagle zgi�a si� w p�
w g��bokim dworskim uk�onie, w jej p�askiego, jak si� okaza�o, jakby
wyci�tego z czarnej tkaniny, cia�a dolecia�o:
- �egnaj, ksi���. Gdyby� mnie potrzebowa� - b�d� wiedzia� i przyjd�.
P�aski obrys ruszy� do drzwi. Gdy odchyli� p��tno na moment znalaz�
si� na jasnym tle, w promieniach niemal wprost �wiec�cego s�o�ca, ale ono
szybko przygas�o. Czarny kszta�t znikn��.
Ksi��� Rozmer zachwia� si�, przymkn�� na chwil� powieki, przez g�ow�
przemkn�a mu burza skot�owanch my�li, a gdy je podni�s� wzrok tandel
Saraman usi�owa� wsta� w�a�nie z zydla.
- Wybacz, panie - wychrypia�. - N�g nie czuj�... Przyszed�em z wie�ci�
o triumfie...
- Tak... - wychrypia� podobnie ksi���. "Dlaczego tak chrypi�?
pomy�la�. Musz� si� napi� wina..." - Wiem. Podobnie� dokonali�my cudu?
Strasznie jestem rad i dumny z twojej armii.
- To twoja armia - powiedzia� skromnie tandel, ale nie kry� -
w�a�ciwie nieumiej�tnie kry� - �e w�a�ciwie zgadza si� z w�adc�.
- S�u�ba! - krzykn�� Rozmer. - Wina.
Chwil� potem wychylili pierwsze pe�ne puchary, �apczywie, zach�annie;
podstawili puchary po drug� porcj�. Obojgu wydawa�o si�, �e wino wsi�ka w
ich cia�a jak odrobina wody w piasek pustyni. Po drugim kielichu zacz�li
pochrz�kiwa� i pokas�ywa�.
- Teraz - powiedzia� ksi��� - opowiedz ze szczeg�ami.
Skin�� na s�u��cego, tamten nape�ni� puchary, Rozmer usiad� wygodnie,
zobaczy� na swoim kolanie plam� podesch�ej krwi. Opu�ci� wzrok, stopy
tandela unurzane by�y w �wie�ej krwi, do �ydki przyczepi� si� strz�pek
albo futra, albo ow�osionej sk�ry z czaszki jakiego� wroga.
- No, by�o ich mrowie... - Stary w�dz westchn��, a potem sapn��
jeszcze dwa razy.
Ksi��� pomy�la�, �e bogowie czuwali nad nim, kiedy podsuwany przez
zausznik�w pomys�, by wymieni� starego na kogo� m�odszego, odrzuci� po
kilkunastu dniach namys��w: kto inny, nawet maj�c t� wspania�� armi� i
naprzeciwko niej tak ogromnie przewa�aj�ce si�y, da�by sobie z nimi rad�?
Nie trac�c przy tym nawet po�owy swoich si�?!
- Prawd� m�wi�c, ksi���, ich taktyka by�a jedn� z przyczyn ich kl�ski
- z moc� o�wiadczy� tandel.
Nigdy nie potrafi� i nie chcia� k�ama�, pomy�la� z pewnym wzruszeniem
Rozmer.
- O tym nie b�dziemy m�wili zbyt g�o�no i zbyt cz�sto - powiedzia�.
Tandel skin�� g�ow� i chrz�kn��: "No, wiadomo!".
Czarny i mroczny kszta�t przemkn�� mi�dzy szpalerami budz�cej si� z
odr�twienia stra�y, zacz�� si� rozmywa� jakby topiony ostatnimi
promieniami s�o�ca.
Pierwsze pojedyncze �cierwiarze, te najodwa�niejsze albo najbardziej
g�odne, a za nimi ju� inne, stadnie, zacz�y podlatywa� na pole bitwy,
pole rzezi. Wcze�niej wyczuwa�y, �e nie miejsce tam dla nich i cierpliwie
czeka�y w pobliskich lasach.
Doczeka�y si�.
Zaczyna�a si� uczta.
We dworze zaczyna�a si� uczta.
W�a�ciwie ka�dy dzie� ko�czy� si� uczt�.
W�adca, Cie� Na Kraw�dzi Czerni - Synguird Had-Zubag, siedzia� na
swoim tronie stale. Od kilkudziesi�ciu lat. Od niepami�tnych czas�w.
Zestarza� si� przy tym zaj�ciu tak mocno, �e w�a�ciwie ca�y czas spa�. Sen
mia� tak mocny, �e najcz�ciej nawet nie czu�, �e si� wypr�ni� i �e z
tronu unosz� go mocne d�onie oddanych s�ug, nie s�ysza� chlupotu wody, ani
nie czu� jej ciep�oty czy ch�odu. Cz�ciowo moc snu by�a spowodowana
wiekiem, cz�ciowo - drobnym czarem Magmistrza Grachenara. Synguird budzi�
si� bardzo p�nym popo�udniem, w�a�ciwie dopiero o zmroku - latem p�niej,
jesieni� i zim� wcze�niej, i jaka� resztka jego ludzkiej natury ��da�a
kontaktu z lud�mi, rozrywki, chcia� przez tych kilka godzin �wiadomo�ci
nasyci� si� p�ytk� wi�zi� z poddanymi. Dlatego codziennie wraz za
zapadni�ciem zmroku zaczyna�y si� uczty.
Synguird poruszy� jedn� brwi�, gdy Grachenar wszed� i krocz�c
rozst�puj�cym si� szpalerem s�u�by zbli�y� do nominalnego w�adcy
Calinderry. Kilka lat temu, gdy jeszcze przebudzenia nie by�y tak ci�kie,
a okresy czuwania tak kr�tkie, w�adca powiedzia�:
- Wiesz, budz�c si� mam wra�enie, �e w powiekach osadzono mi palisad�
z zaostrzonych bali, z kt�rych zawsze, ale to zawsze - jeden odchyla si� i
wbija mi w oko. Nie m�g�by� jako� temu zaradzi�?
- Ale� oczywi�cie, panie - powiedzia� Grachenar. Pomy�la�, �e
najrozs�dniej by�oby wyk�u� oczy marudnemu Synguirdowi, ale post�pi�
inaczej. - Postaram si� do�o�y� stara�...
- Mi�o b�dzie - mrukn�� ca�kiem ju� rozbudzony i dlatego mniej ch�tny
do zwierze� w�adca.
Potem nie wracali ju� do tego. Nie by�o potrzeby - wszak czar dzia�a�
sprawnie.
Teraz brew poruszy�a si�, ale nic wi�cej - poza p�ytkim ruchem
rozdymanej i kurczonej klatki piersiowej - nic nie wskazywa�o, �e Synguird
�yje. Grachenar powstrzyma� si� od niegodnych Magmistrza gest�w czy s��w,
omin�� tron, odruchowo wci�gaj�c nosem powietrze - nie znosi� leniwej
s�u�by, i - odsun�wszy ci�k�, haftowan�, szamerowan� z�otymi, srebrnymi i
kobaltowymi sznurami, ta�mami i plecionkami kotar�-kilim - wszed� na
mroczne pachn�ce suchym kurzem schody. Niedbale, nie my�l�c o tym
wyczarowa� �wietlisty ob�ok nad g�ow� i nieco z przodu, i w jego �wietle
zacz�� zbiega� po schodach. M�g� znale�� si� migiem w miejscu, do kt�rego
zmierza�, ale zawsze, od kiedy pami�ta�, od szcz�liwych czas�w niebycia
Magmistrzem, lubi� ruch, i teraz r�wnie� korzysta� z poruszania si� po
nieznanych ludziom, kr�tkich korytarzach Mi�dzyprzestrzeni, tylko wtedy,
gdy rzeczywi�cie uwalnia�o to od mozolnych d�ugich i niewygodnych - a� do
zm�czenia - podr�y.
Schody ko�czy�y si� dwoma szczerbatymi stopniami, kt�rych Magmistrz
nie pozwala� naprawi�; nikt poza nim t�dy nie chodzi�, jemu to nie
przeszkadza�o, a wr�cz chcia� mie� taki naoczny sygna� zbli�aj�cego si�
ko�ca spirali schod�w. Przeskoczy� nad zaj�cz� warg� schod�w, zwolni�.
Teraz znalaz� si� na terenie, na kt�rym ka�dy Mag musia� wyci�gn�� przed
siebie swoje szczupad�o i sprawdzi� czy na pewno jest bezpieczny, czy nie
czai si� za wyimaginowanym rogiem niebezpiecze�stwo.
Kt�re tu mieszka�o od wiek�w.
W nos uderzy� zapach starego moczu i fekali�w; przez kilka dni jego
nieobecno�ci s�u�ba nie odwiedza�a tego miejsca, s�usznie - nie zezwoli�
na to, a bez wyra�nego wezwania nikt nie o�mieli�by si� cho�by zbli�y� do
wykutego w litej skale, przenicowanej kilkudziesi�cioma s�upami magicznej
energii, miejsca.
By�o bezpiecznie.
Grachenar wiedzia�, �e kiedy� w przysz�o�ci niebezpiecze�stwo mo�e
wzrosn�� do tego stopnia, �e nawet on go nie wyczuje. I zginie.
Albo gorzej.
Ale wiedzia� te�, �e wtedy zadzia�aj� si�y, wobec kt�rych on jest
bezradny, dlatego nauczy� si� nie przejmowa� swoj� zgub� i ewentualnym
cierpieniem.
Zatrzyma� si� przed zakr�tem korytarza, odetchn�� g��boko cho� zapach
uryny i odchod�w sta� si� jeszcze mocniejszy, i pewien, �e panuje nad
twarz� zrobi� ostatnie kilka krok�w.
Wyszed� na wykut� w skale, najwi�ksze tego typu dzie�o r�k ludzkich,
jaskini�. O�wietla�o j� kilka tuzin�w wiecznie �wiec�cych lampion�w,
umieszczonych tak, by nie dawa�y ani skrawka cienia, nawet na nier�wnych
chropowatych �cianach i stropie.
Laihana sta�a tu� przy kurtynie, jak zwykle, ci�gle w nadziei, �e albo
go w jaki� spos�b zaskoczy, trafi na s�aby punkt w kurtynie mocy albo
przyjdzie kto� inny, s�abszy, albo �e - przynajmniej - wystraszy. Ale od
razu zrozumia�a, �e i tym razem nic z tego si� nie uda, sta�a wi�c
nieruchomo, ogromna, stalowa, gro�na, �miertelnie niebezpieczna, doskonale
odizolowana i w tym czasie niegro�na.
- �yjemy sobie - rzuci� niedbale Grachenar zatrzymawszy si� i
skrzy�owawszy na piersi r�ce. Ko�ysa� si� na stopach, przenosz�c ci�ar
cia�a z pi�t na palce i z powrotem. Tr�jk�tne oczy smoka wpatrywa�y si� w
niego nieruchomo; powieki, sk�adaj�ce si� z trzech p�atk�w, z kt�rych
zawsze przynajmniej jeden by� otwarty, przez co Laihana nie traci�a nigdy
niczego z oczu, denerwuj�co jakby pomrugiwa�y. Ale Magmistrz nie zamierza�
z powodu w�asnej irytacji wdziera� si� za kurtyn� i zmienia� tego, co kto
inny sp�ta�. - Za ka�dym razem mam nadziej�...
Wzruszy� ramionami. Laihana nie otworzy�a pyska, widok jej setek z�b�w
nie dzia�a� na Magmistrza, wiedzieli o tym oboje, tak samo nie dzia�a�
grzmi�cy g�os, kt�rym usi�owa�a kiedy� go zastraszy�. Potem przesta�a
m�wi�. Tylko my�la�a.
"Ja te� si� dziwi�, i te� nie jestem zadowolona. My�la�am..." -
zawiesi�a my�l podobnie jak Grachenar g�os.
-Nie �ud� si�. Jeste� sp�tana skutecznie, nieodwo�alnie i na
wieczno��.
"To dlaczego zawsze po nieobecno�ci w zamku schodzisz tutaj? M�j widok
nie napawa ci� dreszczem emocji. Nie jeste� jak..."
Urwa�a. Grachenar domy�li� si�, co chcia�a pomy�le�, i wiedzia� te�,
�e u�wiadomi�a sobie: je�li wspomni o go�ciach b�dzie to znaczy�o, �e j�
obchodz�. A do �adnej s�abo�ci przed sob� si� nie przyznawali.
- Kiedy jestem czego� pewien - sprawdzam to. Kiedy jestem bardzo
pewien - sprawdzam po dwakro�...
"Och, co za kundla przemy�lno��!" zakpi�a Laihana. Grachenar
u�miechn�� si� swobodnie, wewn�trz kipia� ze z�o�ci, ale wiedzia�, �e nic
z tych uczu� do smoka nie dociera�o. Nie mog�o dotrze�. Gdyby by�o inaczej
- Laihana ju� by uderzy�a. Magmistrz odwr�ci� si� i ruszy� w stron�
schod�w. Nie na poduszce czaru, to by by�o trywialne i znaczy�o, �e chce
co� Laihanie udowodni�. A nie chcia�. Mia�a wiedzie�, �e jest ponad to.
Wszed� po schodach na poziom sali tronowej, min�� go i przenikn��
przez kamienn� �cian� do korytarza zamkowego. Skr�ci� w odnog� prowadz�c�
do w�asnego skrzyd�a; z naprzeciwka maszerowa� u�miechni�ty do jakich�
swoich my�li pacho�ek. Na widok Magmistrza potkn�� si� na r�wnej pod�odze,
u�miech wsi�k� w piegowate oblicze, a ch�opak uskoczy� i niemal wtopiwszy
si� w �cian� sk�oni� g��boko. Grachenar omin�� go nie patrz�c, doszed� do
swojej komnaty i pchn�� drzwi. Zlustrowa� widok szukaj�c jakiego�
niedopatrzenia; �o�e zas�ane kilka chwil temu pachnia�o gorzkimi kwiatami
trekotu, w kominku p�on�� ogie�, a komin pracowicie zasysa� dym, nie
odwa�aj�c si� ani krzty wypu�ci� do izby. Varic sta� przy plagecie z jedn�
r�k� na piersi i �agodnym spojrzeniem utkwionym w panu i w�adcy. Stw�rcy.
Niedbale machn�wszy r�k� Magmistrz pozby� si� kochanka, podszed� do
wysokiego kamiennego fotela i ci�ko zwali� si� w jego obj�cia. Mebel
natychmiast zmieni� swoj� struktur�, sta� si� odpowiednio mi�kki,
stosownie ciep�y, wygi�te oparcie nabra�o kocich cech, zadr�a�o, jego
powierzchni� zacz�y przebiega� drobne j�drne fale przyjemnie masuj�ce
plecy Grachenara. Mad wyci�gn�� nogi i zrzuci� buty, przymkn�� powieki, a
kiedy po chwili je uni�s� zobaczy�, �e buty karnie ustawi�y si� we wn�ce,
wyprostowa�y jak w prawid�ach i zacz�y nabiera� po�ysku.
W ko�cu, pomy�la�, to s� dobre �o�nierskie buty. Przyjemnie jestem
zm�czony. Mo�e niepotrzebnie wyrzuci�em Varica? Na my�l o jego ciep�ych
bezz�bnych ustach, umy�lnie do pewnych pos�ug stworzonych, poczu�
przyjemn� wibracj� w dole brzucha, ale zaraz potem przysz�y inne my�li i,
tak kiedy� przyjemne, cielesne doznania, odp�yn�y nie pozostawiaj�c ani
nuty w muzyce duszy. Czy�bym mia� dzisiaj znowu �ni�, zapyta� siebie
Magmistrz. Och, nie! Nie chc�! Poderwa� si� i gwa�townie zdar� z siebie
ubranie. By�o przepocone i zakurzone. Nie musia�o takie by�, ale Grachenar
lubi� czu� si� cz�owiekiem, z wszystkimi jego s�abostkami, po to, by -
kiedy zechcia� - zamanifestowa�, �e tak wcale nie jest. Ciska�
poszczeg�lne cz�ci garderoby na pod�og�, a one podrywa�y si� i frun�y do
wn�ki, gdzie rozprostowane i ju� czyste zawisa�y nad butami na
niewidzialnych wieszakach. Grachenar pomy�la� zakl�cie, wyprostowa� r�ce
nad g�ow� i odda� si� cudownemu, �agodnie owiewaj�cemu ca�e cia�o,
powiewowi o�ywczego czaru. Wystarczy�oby mgnienie oka, ale oddawa� si�
revii kilka chwil, potem przywo�a� inne ubranie i pozwoli� by mi�kko
osiad�o na jego ciele.
Zamar� na chwil�. Wok� niego powietrze zafalowa�o, jak nad rozgrzanym
w upalnym s�o�cu dachem, cia�o Magmistrza unios�o si� w powietrze,
przekr�ci�o i zawis�o sztywne. Grachenar roztoczy� wok� siebie kurtyn�
mocy i rozes�a� we wszystkie strony szczupad�a, by sprawdzi� co si� dzieje
w podleg�ej mu krainie. Wsz�dzie bariery mocy trwa�y pewnie, nic nie
pr�bowa�o, nikt nie pr�bowa� naruszy� kordonu, ani od zewn�trz, ani od
wewn�trz. Kilka niewidzialnych nici pot�gi wyd�u�y�o si� i pomkn�o w
siedem stron �wiata, powr�c� za jaki� czas, zapewne, jak zwykle, nie
wszystkie. Kilka musi trafi� na kordony innych mocy, zostan� unicestwione,
chocia�by dla zamanifestowania si�y ich stw�rc�w, tak samo post�powa�
Grachenar, gdy wyczuwa� zbli�aj�ce si� obce szczupad�o, co nie zdarza�o
si� cz�sto, ale co jaki� czas - tak.
Cia�o ponownie przekr�ci�o si� i ustawi�o pionowo, a potem opad�o na
wysypany nasionami garchu dywan. Magmistrz czkn�� g�o�no i otworzy� oczy.
Uczta. Tak, uczta. Wino i ma�a porcja belzeny, po kt�rej sen jest ma�o
od�wie�aj�cy, smolisty jak mrok dusznej jaskini, ci�ki niczym macierzysta
ska�a, ale za to pozbawiony majak�w, upior�w i l�k�w. Gdy my�l podsun�a
okre�lenie "l�k" Grachenar zgrzytn�� z�bami, potem okr�ci� si� na czubku
stopy i ca�ej si�y trzepn�� pi�ci� w stron� okna. Od pi�ci oderwa� si�
k��b ognia i run�� topi�c kolorowy witra� przywieziony a� z Bia�ej ��ki.
Na pod�og� spad�y zastyg�e w locie �ezki o�owiu, a gdy Magmistrz podszed�
do drzwi sk�d� z daleka doszed� odg�os st�umionego gromu.
Mam nadziej�, �e trafi�em w jak�� wie�, w jaki� dom, mo�e w t�um
ucztuj�cych wie�niak�w, pomy�la� ponuro mag, ale nie sprawdza� tego. Na
korytarzu sta�a para pacho�k�w czekaj�cych na jego pojawienie si�. Jednym
z nich by� spotkany wcze�niej weso�y piegus.
- Okno! - warkn�� Grachenar mijaj�c s�u�b�.
Obaj jednocze�nie jeszcze ni�ej pochylili g�owy. Magmistrz zwolni�
niemal niezauwa�alnie, przemkn�o mu przez my�l, �e m�g�by wypru� z nich
wn�trzno�ci, ale nie znalaz� w tym pomy�le niczego, co przynios�oby mu
cho� cie� nadziei na ukojenie, wi�c ch�opcy, nie�wiadomi tego, cho� i tak
sztywni z przera�enia, uszli z �yciem. Lampiony roz�wietla�y korytarz,
by�o jasno i nieciekawie. Czy tak ju� b�d� �y� zawsze - �atwo, bez rado�ci
i nieciekawie, pomy�la� Magmistrz, a potem przypomnia� sobie, �e gdy
niedawno nast�pi�a zmiana w jego g�adko tocz�cym si� �yciu, to nie by�a to
zmiana na lepsze i ciekawsze. To by� koszmar.
Sal� rozjarza�o magiczne �wiat�o, im dalej od tronu tym by�o ja�niej.
Tak za�yczy� sobie kiedy� Cie� Na Kraw�dzi Czerni - Synguird Had-Zubag; on
sam i jego najbli�si go�cie siedzieli niemal w p�mroku, z jasnej sali
niewiele by�o wida� z tego, co si� dzia�o na honorowych miejscach, cho�
opini� ucztuj�cych nikt si� nie przejmowa�. Grachenar jak klin przeszed�
przez t�um miotaj�cej si� s�u�by. To w�a�ciwie dla nich musz� wynajmowa�
si� do prac, pomy�la� nie po raz pierwszy. Ja m�g�bym �y� bez tego ca�ego
blichtru, tych uczt, dworu, �wiat�a i jedzenia. I te� nikt by si� nie
o�mieli� mnie zaczepi�.
"M�g�by� te� po prostu skoncentrowa� z�oto!" - us�ysza� w g�owie
kpi�c� my�l Synguirda.
"Ale� to by by�o nudne, panie!" - zaprotestowa� bezg�o�nie zbli�aj�c
si� do tronu.
W�adca dzisiaj nie �mierdzia�. S�u�ba ocali�a swe karki. Grachenar
usiad� i odruchowo si�gn�� po puchar. Skosztowa� wina. Bez zarzutu. Z
boku, do�� daleko, gdzie s�dzono, �e siedz� poza zasi�giem s�yszalno�ci,
go�cie zacz�li komentowa� jego zjawienie si� po rozpocz�ciu uczty i
toa�cie Cienia Na Kraw�dzi Czerni.
- Rozwali�e� m�j witra�, a by� bia�o��cki - kapry�nie, tonem ma�ego
dziecka powiedzia� na g�os Synguird.
- Wybacz, panie - sk�oni� g�ow�. - Ju� tam jest wprawiony nowy.
- A kto� w Bia�ym ��ku zachodzi w g�ow�... - skrzywi� si� w�adca.
Grachenar wzruszy� ramionami. Synguird m�g� nazwa� go z�odziejem,
magicznym z�odziejem, a jemu i tak nie robi�o to r�nicy. W taki spos�b
nie dawa�o si� sprowokowa� Magmistrza. Si�gn�� po pier� kapellona z
rusztu, zatopi� z�by w soczystym mi�sie otoczonym chrupi�c� aromatyczn�
koszulk�. Pokiwa� z uznaniem g�ow�. Z niespodziewanie rozbudzonym apetytem
zjad� ca�y kawa�ek i si�gn�� po drugi.
- Opowiedz co� o bitwie - powiedzia� Synguird.
- Mrowie po tamtej stronie - zacz�� Grachenar. - Mieli jak�� otoczk�,
ale md��, nic ciekawego. - Odwr�ci� si� i popatrzy� Synguirdowi w oczy. -
Nic ciekawego - powt�rzy�.
W�adca poruszy� jedn� brwi� i straci� zainteresowanie spraw�. Zmru�y�
oczy i chwil� lustrowa� jasn� cz�� sali. Nagle wyprostowa� si�, odrzuci�
ramiona. Na chwil� jego twarz zatraci�a starcze rysy, z wyblak�ych oczu
trysn�y m�odzie�cze niemal skry.
- Mo�e naka�emy orgi�? - zaproponowa�.
Niespodziewanie pomys� roz�mieszy� i nawet zainteresowa� Grachenara,
ale nie �pieszy� si� z odpowiedzi�. Wychyli� si� i popatrzy� na zebranych
dzisiaj go�ci. Przewa�ali stali i starzy domownicy, ale by�o te�
kilkunastu nowych na dworze lennik�w z rodzinami. Wi�kszo�� kobiet by�a
ju� zu�yta porodami, kilka niewinnych albo sprawiaj�cych takie wra�enie
podlotk�w, chudych, pryszczatych i ch�on�cych wielki �wiat szeroko
otwartymi oczami, ale i w�r�d matron i ich c�rek nie znalaz� ani jednej,
kt�rej zapragn��by. Albo przynajmniej zapragn�� widoku kryguj�cych si�
najpierw, a potem z oddaniem kopuluj�cych par. Nie raz ju� delikatnie
narzucali obecnym eksplozj� chuci i siedz�c w kokonie mroku komentowali z
Synguirdem ko�ysz�ce si� piersi, trz�s�ce po�ladki, wykrzywione spazmami
o�linione, cz�sto szczerbate usta. Czasem nakazywa� go�ciom wykonywanie
rzeczy, �wiadomo�� wykonywania kt�rych, na oczach syn�w, c�rek i �on,
spowodowa�aby gremialne skakanie z wie�y czy wbijanie ostrzy w trzewia. A
co najmniej ci�kie wymioty i odebranie ochoty na mi�osne szamotania do
ko�ca �ycia. Przemkn�a mu my�l o gohelli Varicu, jego oddaniu, ��dzy
zaspokojenia pragnie� pana i zdecydowa�, �e gremialne ry�kanie nie
interesuje go zupe�nie.
- To mo�e by� ciekawe - stwierdzi�.
- Je�li to ma by� tylko ciekawe, to dajmy sobie spok�j.
Synguird, pomy�la� Grachenar otoczywszy si� nieprzenikliw� barier�,
ciekaw jestem ile ty naprawd� wiesz, na ile �yjesz, na ile udajesz? Jeste�
osadzon� na magicznym tronie wieczn� istot�, kt�ra zatraci�a niemal ca�e
cz�owiecze�stwo, niezniszczaln�, ale te� do�� �atwo do odizolowania, czy
chytrym, kpi�cym ze mnie i cz�ciowo nawet z bog�w, starcem? Twa niemoc
jest prawdziwa? Twoje ��dze udawane? Co ja o tobie wiem i co ty wiesz o
mnie? Zobaczymy.
- Mo�e ka�emy ob�o�y� t� grub� mandast�... - wskaza� brwi� pot�n�
�on� olbrzymiego lorda Ulbitta, jej pot�ne piersi powodowa�y, �e musia�a
siedzie� nieco dalej od sto�u ni� inni biesiadnicy - ... plastrami mi�sa i
polejemy sosami? - zaproponowa� niedbale. - B�d� objadali j� jak psy, a
mi�dzy uda... - zawiesi� g�os.
Synguird skrzywi� si�.
- Ile� razy mo�emy robi� to samo?.. - Westchn�� i obrzuci� Grachenara
ci�kim ponurym spojrzeniem. - Nudz� mnie te drgawki, uci�te j�zyki,
schn�ce na s�o�cu wymiona, psy bij�ce si� o cz�onki kawaler�w... - Wolno
si�gn�� po sztylet i nabi� na jego czubek ma�y ociekaj�cy s�odkim sosem
owoc oleandry. Wolno doni�s� przysmak do ust i z wysi�kiem w�o�y� do ust.
- Je�li si� �yje odpowiednio d�ugo - nic nie dziwi, nic nie bawi...
- I nic nie jest z�e - dopowiedzia� Grachenar.
- Tak, oczywi�cie. Przecie� z�o, to co� nowego, gdy powszednieje staje
si� zwyczajem...
Czkn��, po chwili z jego wychudzonego cia�a, przypominaj�cego pusty
odw�ok wysch�ego na s�o�cu owada, rozleg�o si� g�o�ne burczenie.
- Hej tam! - powiedzia� Synguird nie przejmuj�c si� trawiennymi
odg�osami. W sali w mgnieniu oka wszystkie d�wi�ki zakrzep�y i zamar�y,
nasta�a cisza. - Mamy tu jeszcze jakiego� bardonist�? Wiem, �e wam jest
bardzo weso�o, ale mo�ecie si� po�wi�ci� dla swojego w�adcy?..
Na kilku twarzach pojawi�a si� ochota gor�cego "szczerego" zapewnienia
o swym oddaniu, ale nikt nie by� na tyle g�upi, by odzywa� si� do Cienia
Na Kraw�dzi Czerni nie zapytany wyra�nie. Wcze�niej by�o takich kilku, ale
ju� nawet grabarze nie pami�tali, gdzie sczez�y ich ci�ni�te niedbale
zw�oki. Para bardonist�w, ona m�oda i zgrabna, apetyczna, on - niski i
gruby, mo�e jej ojciec, wyst�pi�a do przodu. M�czyzna zacz�� zwyczajowe
zapewnienia o zaszczycie, nadziei, staraniach... Magmistrz zrozumia�, �e
za chwil�, mo�e po kilku pie�niach, Synguird wykorzysta ich obecno��, ich
pokrewie�stwo i r�nic� p�ci i wieku i zafunduje go�ciom jak�� ohydn�
rozrywk�. Przez chwil� zastanawia� si� czy nie uratowa� dziewczyny,
wygl�da�a przyjemnie, ale potem przypomnia�a sobie swoje sny i uzna�, �e
nie b�dzie nikomu u�atwia� �ycia. Odsun�� si� od sto�u i zerkn�� pytaj�co
na w�adc�. Ten przymkn�� powieki, Grachenar wsta� i sk�oniwszy si� ruszy�
do wej�cia. Jeszcze zanim wyszed� us�ysza� pierwsze tony halimony i jasny
czysty g�os dziewczyny.
Ruszy� korytarzem odruchowo wybieraj�c nieco d�u�sz� drog�, belzena
czeka�a i kusi�a, a Grachenar, cho� ulega� jej, nie lubi� nawet sam przed
sob� przyznawa� si� do tego. Skr�ci� w prawo, potem jeszcze raz, znalaz�
si� w miejscu, gdzie korytarz rozdwaja� si� - prawa odnoga wiod�a doko�a
sali tronowej w okolice jego komnaty, ale to z lewej odnogi emanowa�a
czyja� obecno��. Magmistrz bezszelestnie ruszy� w tamtym kierunku. Po
chwili wszed� w ciemno��, uruchomi� niedba�� my�l� zakl�cie Kociego Oka i
spokojnie kroczy� dalej. Po chwili zobaczy� ch�opaka przyciskaj�cego do
kamiennej �ciany dziewk�. On nie widzia� ju� niczego poza jej cia�em, ona,
spokojniejsza, opiera�a si�, niezbyt energicznie, ale skutecznie. Nie
krzycza�a, o nie, nie by�a a� tak rze�lona...
Nie widzieli Magmistrza, p�ki nie stan�� o p� kroku od nich i nie
trzasn�� ch�opaka w kark. Ten zwali� si� jak k�oda, dziewczyna pisn�a i
rzuci�a si� do ty�u, uderzaj�c plecami i g�ow� o kamie�. Rozleg� si�
wyra�ny trzask.
- Jak ci� zw�? - warkn�� Grachenar.
- Moj... Mojrena... - wykrztusi�a dziewczyna. - Panie...
Magmistrz wyci�gn�� r�k� i chwyci� dziewczyn� za w�osy, szarpn�� w
bok, sam przest�pi� przez nieruchomo le��cego ch�opaka, w przelocie
wstrzymuj�c bicie jego serca. Jeszcze raz mocno szarpn�� za gruby p�k
w�os�w, pomagaj�c sobie drug� r�k� okr�ci� dziewczyn� i pchn�� �cian�.
Chc�c uchroni� si� przed uderzeniem twarz� opar�a si� d�o�mi o ch�odny
kamie�, a wtedy Magmistrz napar� na ni� z ty�u swoim cia�em.
- Chcesz si� gzi�? - wycedzi� przez z�by. - Wyj�tkowo jestem w humorze
do spe�nienia jakiej� czyjej� zachcianki...
Szarpn�� do g�ry kiec� dziewczyny, drug� r�k� si�gn�� pod jej pach� i
znalaz� tward�, zaskakuj�co j�drn� i kszta�tn� pier�.
- Panie...
- Milcz!- sykn�� maj�c ju� d�o� na po�ladkach. Og�askiwa� je chwil�,
czekaj�c a� niespodziewanie rozkwit�a z�o�� przemieni si� w chu�. Wsun��
palce mi�dzy po�ladki, docisn�� swoje podbrzusze. Mocno uszczypn�� sutek.
- Panie, nie, panie! B�agam... - dziewczyna rozp�aka�a si�. - Mam
miesi�czne dni... Ja...
- Milcz! - Si�gn�� do swojego podbrzusza, ale nie znalaz� tam powodu
do rado�ci. Pewnie, �e m�g� zrobi� wszystko r�wnie� ze swoim cia�em. Ale
czy warto, pomy�la�. Jaka� prosta, nieczysta na dodatek dziewka? Ale nie
odsuwa� si�, dziewczyna coraz g�o�niej chlipa�a, a to sprawia�o
Magmistrzowi coraz wi�ksz� rado��. Poruszy� mocno palcami nie zwracaj�c
uwagi na op�r po�ladk�w, �cisn�� pier�. - Jeszcze raz dasz g�os... -
mrukn��.
Dziewczyna zamilk�a, a nawet przesta�a napina� mi�nie. Grachenar
przekl�� w duchu. Chwyci� w drug� d�o� lew� pier� dziewczyny i zacisn��
mocno wszystkie palce. Dziewczyna st�kn�a i zwiotcza�a mi�dzy nim a
kamienn� �cian�.
- Tego �adna nie wytrzyma - mrukn�� Magmistrz odsuwaj�c si� i
pozwalaj�c cia�u opa�� na posadzk�.
Przekroczy� po raz drugi sztywniej�ce zw�oki ch�opaka i poszed� do
siebie. Wiedzia�, �e za kilka dni, o ile tak cz�sto za�ywa k�pieli lub
mi�o�ci, dziewczyna zobaczy czer� na jednej i drugiej piersi, potem kto�
jej powie, �e usiad�a go�ym zadkiem na stercie w�gla, tak sczerniej� jej
po�ladki. Potem czarne plamy rozrosn� si�, cia�o zacznie puchn�� i bole�,
a w ko�cu posypi� ci� czarne wrzody na mi�dzypiersiu, kt�re pomkn� w d�,
a wtedy zostanie jej kilka dni �ycia. Kt�re b�dzie przeklina�a, kt�re b�d�
si� wlok�y jak wieki, w kt�rych za�yje cierpie� wi�kszych ni� kilka
tuzin�w torturowanych je�c�w razem wzi�tych.
Na zakr�cie zgrzytn�� z�bami i przeni�s� si� do swojej komnaty. Okno
by�o naprawione, po �wie�o umytym witra�u sp�ywa�o kilka kropel wody.
Zapach wysypanych na dywan kwiat�w sta� si� mocniejszy, ogie� nadal
p�on��, a polana cicho potrzaskiwa�y; kt�re� sykn�o, gdy p�omienie
dotar�y do odrobiny wilgoci zasklepionej w jego w��knach i uwolni�y j�.
Magmistrz podszed� do �o�a i zwali� si� na wznak. Ziewn��. I wystraszony
poderwa� si� do siadu.
Nie chcia� spa�.
Nie m�g�.
W ko�cu - nie musia�.
Ale co� trzeba by�o robi� podczas nocy. Wsta� i nie pr�buj�c nawet
wykorzysta� magii, sam przyrz�dzi� porcj� belzeny: starannie odmierzy� dwa
zio�owe sk�adniki, rozcie�czy� sokiem tryffy, podgrza�. Gdy na powierzchni
mikstury p�k� pierwszy p�cherzyk dosypa� po jednej szczypcie czarnego i
szarego proszku, zdj�� tygielek i pochyli� si� nad nim. Zapach by�
w�a�ciwy, si�gn�� umys�em g��biej - do sk�adu i dzia�ania. Spodoba�y mu
si�. Przela� zawarto�� do stoj�cego obok kominka pucharu, trzymaj�c w obu
d�oniach naczynie zasiad� w fotelu, pos�uszny mebel natychmiast zacz��
w�owymi ruchami masowa� plecy i l�d�wie. Z pucharu s�czy� si� gorzki,
obiecuj�cy zapomnienie aromat, pe�en wizji, tych, nad kt�rymi Grachenar
potrafi� panowa� i kierowa� nimi.
Upi� �yk. Gorycz spe�z�a po prze�yku, w ustach rozp�ta�a si� feeria
odczu�. Belzena oszukiwa�a smak - j�zyk i podniebienie podsuwa�y s�odycz,
kwas, s�l, gor�co i zimno na przemian. Po drugim �yku gard�o opanowa�
pal�cy ch��d, obcy, nieznany, nie przypominaj�cy niczego innego, mo�e
troch� mi�t�, swoisty i niebia�ski. Magmistrz rozlu�ni� si� i odp�yn�� w
wizje kolorowe, nie daj�ce si� opisa� ani opowiedzie�, ale bezpieczne dla�
i jedyne do przyj�cia. Nie widzia� jak w komnacie pojawi� si�
bezszelestnie Varic, na widok rozwalonego w fotelu Grachenara, kt�rego
cia�o porusza�o si� lekko poszturchiwane kamiennymi falami p�yn�cymi z
fotela, zamruga� powiekami i r�wnie bezszelestnie wymkn�� si� na korytarz.
Tylko umys� Magmistrza odnotowa� to, ale nie zareagowa�. Nie by�o
potrzeby.
Grachenar ockn�� si�, gdy polana dopali�y si� niemal zupe�nie.
Przeci�gn�� si� czuj�c s�odkie nasycenie, wsta� i odetchn�� g��boko.
Wiedzia�, �e zagnie�d�ona w umy�le belzena nie daje tak naprawd�
wypoczynku znu�onemu cia�u, �e za jaki� czas poczuje si� ponownie znu�ony
i z�y, ale postanowi� tym przejmowa� si� p�niej. Si�gn�� okiem do sali
tronowej, prychn�� widz�c, �e Synguird jednak rozp�ta� orgi�. Cia�a
k��bi�y si� na stole i obok niego, odrzucone suknie nasi�ka�y sosami i
rozlanym ju� wcze�niej winem, hurkota�y �awy tr�cane kolanami i �okciami,
warkocze zwisa�y do pod�ogi... Kt�ry� unurzany w sosie sta� si�
przedmiotem adoracji dw�ch ps�w, kt�re powarkuj�c na siebie oblizywa�y go
po�piesznie wietrz�c szybki koniec przyjemno�ci. Dziewczyna, kt�ra
�piewa�a z bardem, le�a�a na stole przed w�adc� z szeroko rozrzuconymi
nogami, a ten, patrz�c pustym wzrokiem przed siebie, z ponur� zawzi�to�ci�
szczypa� jej uda.
Magmistrz oderwa� spojrzenie od sali tronowej.
Nie mia� tam nic do roboty.
Nie mia� w og�le nic do roboty, a na pewno nie mia� na nic ochoty.
Do komnaty wnikn�� jak cie� Varic. Widz�c skierowane na siebie
spojrzenie Grachenara u�miechn�� si� ujmuj�co, leciutko. Denerwuj�co.
Magmistrz omal nie spopieli� go, ale wzi�a g�r� duma, kt�ra przez ca�e
�ycie kaza�a mu powstrzymywa� okazywanie irytacji i si�ganie do magii z
byle powodu, co mog�o by� wzi�te, przez samego siebie, rzecz jasna, za
oznak� s�abo�ci. Sykn�� tylko niecierpliwie, a Varic ponownie niemal
rozmy� si� w powietrzu. Kiedy drzwi zamkn�y si� szybko i cicho Magmistrz,
jakby poczu� przyp�yw si�y, postanowi� po�o�y� si� spa�.
- Nie mog� ulega� - szepn�� do siebie. - Je�li b�d� ulega�, pr�dzej
czy p�niej si� poddam. Nie...
Zrobi� dwa kroki w kierunku �o�a, uni�s� r�ce i pozwoli� garderobie by
odlecia�a z jego cia�a. Nagi u�o�y� si� na po�cieli, a mi�kkie puszyste
koce pos�usznie wpe�z�y na jego wyprostowane cia�o. Przywo�a� Varica, a
ten zjawi� si�, jakby trwa� przy drzwiach, cho� tak naprawd�, gdy
wychodzi� z komnaty Maga zwala� si� w niebyt, z kt�rego mog�o go wywo�a�
tylko wezwanie pana lub w�asna ch�� wys�ugi.
- Gdybym si� rzuca� przez sen albo w og�le... - umilk� i zastanawia�
si� chwil�. Mo�e, pomy�la�, dopu�ci� Varica do moich sn�w? To by si�
mog�o... - K�ad� si�.
Przymkn�� powieki i chwil� zastanawia� si� jak spowodowa�, by gohella
m�g� czu� jego sen, ale nie m�g� go rozumie� czy wkroczy�. To by�o - jak
si� okaza�o - �atwe. Chwil� potem ogarni�ty radosnym uniesieniem rozlu�ni�
si� i odp�yn�� w mocny normalny sen. Varic le�a� na po�cieli wyprostowany,
usztywniony i nieruchomy. Przed jego oczami przemyka�y sny Magmistrza,
mia�y posta� rozmytych pasm. Wiedzia�, �e ma obudzi� Maga, gdy tylko
pojawi� si� czerwone pasma, a gdyby rozpali�y si� do karminu, nawet odda�
swe mizerne istnienie, byle wyrwa� go z oszo�omienia. Nie czeka� d�ugo.
Najpierw czarne zdrowe pasma zacz�y przetyka� szare, potem mign�y kilka
razy ��te, w ko�cu przemkn�y jedno czy dwa r�owe, jak jasna krew w
p�ucnej ranie. Dotkn�� mi�kk� ch�odn� d�oni� ramienia Maga, ale ten tylko
j�kn��. Przed oczami wiernego gohelli pop�yn�y czerwone smugi, rzuci� si�
na Magmistrza, niemal przykry� go swoim cia�em i zacz�� tarmosi� za
ramiona. Grachenar zawy�, wtedy Varic uderzy� go w twarz, �wiadomy, �e to
oznacza �mier�, ale nie mia� wyboru.
Magmistrz szarpn�� si� i otworzy� oczy. Natychmiast pot z czo�a
zaszczypa� w k�cikach oczu, ale tylko pomruga� oszo�omiony wspomnieniem,
wyrazistym i przera�aj�cym wspomnieniem snu. Poderwa� si� i nie zwa�aj�c
na dygoc�cego Varica zakry� twarz d�o�mi i wyda� z siebie d�ugi przeci�g�y
j�k. Koszmary senne, nawiedzaj�ce go najpierw z rzadka i dlatego odbierane
jak po prostu g�upie i straszne sny, stawa�y si� coraz cz�stsze, a teraz
sta�y si� niemal codziennymi go��mi jego nocnych wycieczek po krainie snu,
jedynej krainie, w kt�rej nie czu� si� wszechmocnym, wszechpot�nym,
niepodzielnym panem.
Siedzia� dygoc�cy niemal tak samo jak �wiadomy kresy swego istnienia
gohella, walczy� z torsjami i coraz mocniejsz� ochot� by zebra� si�y, ale
tylko po to, by strzeli� ca�� moc� w zamek, przyleg�e wsie, ca�� krain�,
ca�y �wiat. I tylko �wiadomo��, �e gdy opadnie kurz i py�, gdy przestan�
p�on�� rzeki i zastygn� nowe g�ry, gdy - jak gdyby nigdy nic - za�wieci
s�o�ce zobaczy tron z Synguirdem, a z odbicia w wodzie wy�oni si� jego
w�asna twarz.
To nie mia�o sensu.
Uspokoi� si� na tyle, �e, zaczerpn�wszy spazmatycznie powietrza, m�g�
oderwa� d�onie od mokrej twarzy. Zsun�� si� z �o�a i podszed� do dr��cej
jeszcze po wywo�aniu miski z wonn� wod�. Umy� za�zawion� i o�linion�
twarz, wbi� palce w mokre str�ki w�os�w, prze