3466
Szczegóły | |
---|---|
Tytuł | 3466 |
Rozszerzenie: |
3466 PDF Ebook podgląd online:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd 3466 pdf poniżej lub pobierz na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. 3466 Ebook podgląd za darmo w formacie PDF tylko na PDF-X.PL. Niektóre ebooki są ściśle chronione prawem autorskim i rozpowszechnianie ich jest zabronione, więc w takich wypadkach zamiast podglądu możesz jedynie przeczytać informacje, detale, opinie oraz sprawdzić okładkę.
3466 Ebook transkrypt - 20 pierwszych stron:
Eugeniusz D�bski
Fiollun
cnotliwe, nieszcz�liwe...
Na skrzy�owaniu szlak�w Hondelyk �ci�gn�� wodze i zacz�� si�
zastanawia�, wi�c Cadron umy�lnie zmusi� konia do niecierpliwego
podreptywania w kierunku szerszej, wygodniejszej, lepiej ubitej drogi,
jednym s�owem tej pewniejszej. Hondelyk popatrzy� na konie, ws�ucha� si� w
siebie i pokr�ci� g�ow�:
- Nie, zjed�my do Fiollun. To ledwie godzina st�d, a jutro w po�udnie
wyruszymy i...
Cadron uczyni� wysi�ek, by milcze� jeszcze g�o�niej, wyrazi�ciej;
Hondelyk m�wi�c zerkn�� na niego, przerwa� i po chwili namys�u zapyta�:.
- Nie widzi ci si� Fiollun?
- Tak. To znaczy nie. Jeny! Co ja plot�!? Racja: nie widzi mi si�.
Nikt o nim nie m�wi, jakby by�o przekl�te czy zakl�te, czy jeszcze jakie�.
Po co nam ono?
- M�j drogi, nie chodzi mi o �adne w�a�ciwo�ci miasta. Po prostu chc�
jak najszybciej przy�o�y� g�ow� do jakiej� jasieczki. Konie - wskaza�
brod� jednego i drugiego wierzchowca, juczna klacz z ty�u poruszy�a si� i
tr�ci�a kopytem kamie�, jakby obra�ona brakiem zainteresowania Hondelyka -
maj� do- sy�. W ko�cu od �witu...
- Je�li powiesz mi, panie, �e nie czujesz niczego szczeg�lnego w tej
mie�cinie... - Cadron chytrze zawiesi� g�os i przekrzywiwszy g�ow�
popatrzy� na rycerza.
Hondelyk wytrzyma� chwil�, potem roze�mia� si�.
- No dobrze - czuj�. Bije do niego jaka� aura, dziwna, pomieszana,
skomplikowana. Dziwi mnie, intryguje, kusi...
- No, to tak trzeba by�o od razu m�wi�. - Cadron �ci�gn�� wodz�, ko�
pos�usznie odchyli� g�ow� do boku, zrobi� krok i ustawi� si� na wprost
drogi do Fiollun. - Wa�ci - jak mawia�a moja matka - ani je��, ani spa�
nie trza dawa� tylko perypetie!
- Tak? Moja matka te� tak mawia�a. - Hondelyk na chwil� zamy�li� si�.
- Dlaczego akurat dzisiaj przypomnia�e� swoj� matk�?
Zapytany wzruszy� ramionami, jego ko� zrobi� pierwszy krok po drodze,
zatrzyma� si�, ale je�dziec nie zareagowa� w �aden spos�b, wierzchowiec
zrobi� jeszcze jeden niepewny krok i - nie czuj�c zakazu - poszed�
odwa�nie do przodu. Hondelyk tr�ci� lekko pi�t� swojego ogiera, ko�
ruszy�, bez komendy wyprzedzi� obie klacze i wyszed� na prowadzenie.
Jechali d�ug� chwil� w milczeniu.
Okolica nie r�ni�a si� niczym od widzianych ju� i widywanych stale -
wiosenne pola ze wschodz�cymi odwa�nie zbo�ami, z tirlikaj�cymi nad nimi
ptakami; ��ki, na kt�rych �ar�ocznie po�era bujn� traw� byd�o; k�py
bia�ych owczych stad z ujadaj�cymi co jaki� czas bryphe�skimi psami
pasterskimi; gdzie� pod lasem zapilika� na fujarce m�ody pastuszek.
Hondelyk odwr�ci� si� do Cadrona.
- Zawsze chcia�em mie� takiego psa - o�wiadczy� z wyra�nym
rozmarzeniem a nawet �alem w g�osie.
- Zg�upia�by przecie� - oburzy� si� Cadron. - Dop�ki b�dziesz co i
rusz zmienia� posta�, na ��danie tego czy owego tch�rza i za niego
dokonywa�...
- Przesta�!..
- ... czyn�w rycerskich, bojowych czy honorowych, czy jakich� innych,
do kt�rych nie ma ikry, a na kt�re go sta�, i kt�re przydadz� mu si� w
jego biografii... - doko�czy� z naciskiem s�uga, pami�taj�c, �e nie raz
ju� to m�wi� i �e rycerz nie raz to s�ysza�. I �e nie raz jeszcze b�dzie
m�wi� o psie i czeka� na racjonaln� uwag� Cadrona. - Gdyby�cie
zaniechali... Zamilk� i omal nie machn�� z rezygnacj� r�k�, ale
przypomnia� sobie, �e jego pan nie lubi takiego "gdybania". Westchn��.
- A mnie si� wydaje, �e niewa�ne kto co� dobrego zrobi, kto przegoni
rabusi�w czyli te� kto ubije zbyczonego tura. Wa�ne �eby cho� troch� �wiat
oczy�ci�...
- Taaa... Wiem, nie bierzesz si� do rob�t pod�ych, niepewnych, kt�rych
celem jest zagarni�cie czyich� d�br, wiem. Ale...
Umilk�, a po kilkunastu krokach machn�� r�k� ko�cz�c dyskurs. Ujechali
w milczeniu kilkaset krok�w, droga zachybota�a si� od lewej do prawej i z
powrotem, pokrywaj�c dno p�ytkiego jaru mi�dzy �agodnymi wzg�rzami.
Wspi�li si� nie zwalniaj�c na przeciwstok i ujrzeli Fiollun. Mie�cina
wtuli�a si� w nieck� powsta�� w podkowiaste w kszta�cie pasmo wzg�rz, jak
psiak w wybity cia�em matki d� obok budy. Hondelyk zatrzyma� konia i
chwil� przygl�da� si� domom, dymom, dachom. Wi�kszo�� z nich by�a kryta
dach�wk�, cz�� tylko - i to te na peryferiach - z drewnianym gontem lub z
rzadka s�om�. Pyrkn�� przez przymykane i otwierane na przemian usta.
- Nieciekawe - mrukn��.
- To wiadomo by�o wcze�niej - wtr�ci� z uraz� Cadron. - Dlatego
w�a�nie ciekawe - doko�czy� rycerz �miej�c si� przekornie i tr�ci�
wierzchowca pi�t�. Zak�usowa� nawet, ale zaraz wstrzyma� konia. - Nie
czuj� tu jakiej� roboty dla siebie, ale te�... Hm... Co� tu jest - po-
kr�ci� g�ow�. - Co� dziwnego, ale niezupe�nie mi obcego.
Zamy�li� si� i przesta� odzywa� a s�uga uszanowa� milczenie rycerza.
Bli�ej granic miasta pojawi�y si� sady, du�e, obficie i ro�nokolorowo
ukwiecone, wielogatunkowe i wieloodmianowe. Zadbane. To wida� by�o z
daleka. Hondelyk rzuci� okiem na owocowy dostatek i wi�cej nie patrzy�,
Cadron dok- �adnie obejrza� sady, policzy� na palcach gatunki i z podziwem
pokr�ci� g�ow�. Zaraz w pierwszej linii domostw ujrza� kr�c�cy si� wok�
w�asnej osi, wisz�cy nad drzwiami jednego z dom�w, drewniany kloc z
zaostrzonym jednym ko�cem i z wy��obion� mozolnie nieck� na drugim.
- M�wi�e�, panie, �e cyrulika by� ch�tnie odwiedzi�, oto okazja -
wskaza� d�oni�.
- A tak, s�usznie.
Hondelyk podjecha� pod drzwi, wyskoczy� z nich bojek, chwyci� rzucone
wodze, poczeka� na Cadronowe i nie�mia�o u�miechn�wszy si� poprowadzi�
konie do stajenki. Rycerz przeci�gn�� si� i st�kn��. Kiwn�� g�ow�, weszli.
- Mistrzu! Golenie - dwa razy, migiem. Mycie g��w - dwa razy, te�
po�piesznie. Po�lij ch�opaka do karczmy po dwa garnce piwa, a to musi by�
wykonane najszybciej. No! - Hondelyk usiad� w krze�le i energicznie
uderzy� g�ow� w oparcie wysokiego zydla. Cyrulik mrukn�� co� do ch�opaka i
podszed� do Hondelyka, do Cadrona zbli�y� si� inny ch�opak, znacznie od
pierwszego starszy i widz�c wahanie w oku klienta zr�cznie zakr�ci�
otwart� brzytw� wok� palc�w, a poniewa� kiedy sko�czy� mia� je wszystkie
- Cadron skin�� g�ow� z aprobat�, usiad� i przymkn�� powieki. Zdziwi� si�
s�ysz�c g�os swojego pana:
- Pi�kne macie tu sady, a szczerze m�wi�c nie s�ysza�em by�cie s�yn�li
z owoc�w. Od kiedy tak si� zabrali�cie do tego zaj�cia?
- A?
Cadron otworzy� oczy, w odbiciu zobaczy� niespokojne spojrzenie
czeladnika rzucone na mistrza; ten, ju� dotykaj�c prawie brzytw� policzka
klienta, odsun�� ostre narz�dzie, zmarszczy� w namy�le czo�o, potem, gdy
ju� zna� odpowied�, pomy�la� chwil� jeszcze raz i dopiero odpowiedzia�:
- Sze�� lat b�dzie.
Zamilk�. Hondelyk otworzy� oczy i przyjrza� si� cyrulikowi uwa�nie i
dwakro�: raz w odbiciu i korzystaj�c z chwili przerwy w mydleniu -
bezpo�rednio. Ch�op by� jak ch�op, jak barber - szczup�y, gi�tki,
starannie ostrzy�ony i wygolony do b�ysku. Rycerz zaczerpn�� powietrza i
zacz�� jeszcze raz:
- Wojewod� kt� tu jest? Nie Kalehan? Takie pot�ne ch�opisko, z
blizn� od ucha do ust? G�b� sobie rozdar� jak kiedy� przez p�ot skaka�?
- On. Ale blizn� zakrywa w�siskami, broda mu nie ros�a, wi�c w�sy za-
pu�ci�.
Zamilk�. Cadron postanowi� gruchn�� z grubej rury, tak �eby golibroda
wreszcie zaj�� si� tym, czym od zarania dziej�w zajmuj� si� barberzy.
Plotkami.
- A �ona Kalehana? Podobnie� zadaje si� z m�odymi...
- Panie, my plotkami si� nie zajmujemy i wam nie radzimy! - gwa�townie
przerwa� cyrulik.
"Nawet je�li rzeczywi�cie cyrulik w tym mie�cie nie zajmuje si�
plotkami - pomy�la� Cadron - to i tak nazbyt gwa�townie reaguje na
zaczepki." Popatrzy� na Hondelyka, rycerz odda� mu zaniepokojone i
zaciekawione spojrzenie. D�ug� niezr�czn� chwil� chrz�ci�y tylko pod
brzytwami golibrod�w zarosty go�ci, potem rycerz zapyta�:
- Jakie� dobre myd�o do w�os�w masz?
- Dobre? Ja mam znakomite! - o�ywi� si� mistrz. - Sam skomponowa�em z
kilku sk�adnik�w. Myd�o i trefid�o w jednym. Myje znakomicie, delikatne i
od razu nasyca w�osy wyci�giem z tataraku, chnei, brze��ca, pokrzywy i
dynki. Za przeproszeniem wa�ci, ale t�pi wszy znakomicie, i mendoweszki.
Najwi�ksze damy do mnie przychodzi�y �ebym im g�owy umy� - doda� i zaraz
umilk� skonfundowany umieszczeniem wzmianki o najwi�kszych damach tu� obok
informacji o paso�ytach.
Umilk�. Jednocze�nie Hondelyk poczu�, �e bezb��dnie dot�d operuj�ca po
jego policzku brzytwa drgn�a. Minimalnie, nie zaci�a, ale jednak jej
p�ynny bieg zosta� zak��cony. Rycerz odchrz�kn��.
- A ju� nie przychodz�? Te damy? - Nie, ju� nie.
- Mo�e za daleko od �r�dmie�cia? Mo�e zacznij sprzedawa� w naczyniach
swoje szwarc-myd�o-trefid�o?
- Pr�bowa�em. - Mistrz na tyle energicznie poci�gn�� po szyi od grdyki
do czubka brody, �e nawet siedz�cy o trzy kroki od niego Cadron zrozumia�,
�e temat nie jest mu mi�y.
- No to musi do chrzanu - prychn�� Hondelyk.
"Zdekapituje mnie - pomy�la�. - Albo wywlek� ze� wszystkie jego
cyrulikowe sekrety, ��cznie z tajemnica i alkowy Kalehana i receptur� tego
specyfiku".
- Nie. - golibroda odsun�� si� o krok jakby nie by� pewien swych
reakcji. - Jest �wietne. - I jakby na chwil� zrywaj�c jakie� p�ta wyrzuci�
z siebie gwa�townie: - Kiedy� rzuc� to cholerne miasto, wyjad� i gdzie
indziej zbij� fortun�! Bo tu... Tu... - zatchn�� si�, machn�� r�k� i
umilk�.
Czeladnik odczeka� chwil� i widz�c, �e mistrz na dobre zamilk�
odetchn�� z wyra�n� ulg�. Hondelyk wyci�gn�� r�k� spod okrywaj�cego go
prze�cierad�a, poci�gn�� si� za ucho odchrz�kuj�c trzy razy. Cadron
zrozumia�: "Ju� nic wi�cej nie r�b", w tym przypadku: "Nie pytaj". Zamkn��
oczy, w ciszy odda� si� goleniu a potem myciu w�os�w. - Niez�e,
rzeczywi�cie - powiedzia� Hondelyk wstaj�c z fotela, dotykaj�c jedn� r�k�
w�os�w, a drug� wyci�gaj�c z kieszeni cztery srebrne monety. - Mo�e mi
patent sprzedasz, skoro sam nie masz z tego korzy�ci?
- A co mi po pieni�dzach tutaj? �ebym tylko podatek p�aci�? - ponuro
burkn�� cyrulik.
W tej samej chwili do izby wpad� zdyszany ch�opak z dwoma garncami w
r�ku. Przystan�� i odetchn�� g��boko. - Wybaczcie panie, ale karczmarz
musia� zej�� dopiero...
- Dobrze, postaw i zmiataj! - warkn�� barber.
Ch�opak postawi� piwo na stole i okr�ciwszy si� na pi�cie znikn��.
Hondelyk wskaza� piwo palcem.
- Wypijcie, mistrzu. Oby wam humor poprawi�o... - i do Cadrona: - My
si� i tak wybieramy do gospody. Konie nam tam przyprowad�cie, dobrze?
Karczma znajdowa�a si� o kilkadziesi�t krok�w od golarni, wygl�da�a o
niebo lepiej ni� setki podobnych sobie, w podobnych miastach. Na przyk�ad
- czyste �ciany z zewn�trz, nie po wczorajszym bieleniu, a mimo to bez
charakterystycznych smug wieczornego i nocnego moczu podchmielonych go�ci,
i spro�nych napis�w, i malunk�w. Cadron popatrzy� znacz�co na pana, ale
Hondelyk �ci�gn�wszy brwi wpatrywa� si� w budynek, niemal w�szy�; zanim
wszed� zrobi� kilka krok�w w bok, �eby zerkn�� na podw�rko i stajnie.
Przechwyci� czujne spojrzenie towarzysza, wzruszy� ramionami. Weszli do
�rodka przygotowani na niespodzianki i dlatego nie zdziwi�a ich czysto��
izby, bia�y fartuch karczmarza, l�ni�ce �awki, wyskrobane do bia�o�ci
blaty sto��w, zio�owy, niezwyczajny w karczmach zapach. Przy jednym ze
sto��w do�� ponuro siedzia�a pi�tka miejscowych z niewielkimi naczyniami w
splecionych d�oniach. Spojrzeli na wchodz�cych z ciekawo�ci� a karczmarz
chy�o okr��y� kontuar, strzepn�� �nie�nobia�� �cierk� najbli�szy st�,
wskaza� go zapraszaj�cym gestem przyby�ym. Jednocze�nie westchn�� ci�ko.
Jakby nie wie- dzia�: cieszy� si� z go�ci, czy te� martwi� ich naj�ciem.
- Piwa dostaniemy? - zapyta� Hondelyk.
- Specjalne, miejscowe. Troch� s�absze - zatrajkota� ober�ysta. - Ale
uczciwie warzone...
- Skosztujemy - powiedzia� rycerz siadaj�c. - Mi�sa jakiego� daj, i
gor�cego i zimnego. Jakby� mia� jab�ka moczone w occie, jakie� grzybki,
h�?
- Z mi�sem, to... tego... Dzisiaj wtorek, nie wolno mi mi�sa
sprzedawa�, ale mam znakomit� kie�bas� serow�, og�reczki twarde i j�drne,
soczyste; knedle ziemniaczane z grzybami i kapust�. Sield�, jakiej cz�sto,
panie, nie spotkasz. Kwas razowy, ostry jak kosa...
- To i dawaj po kolei, jak dla siebie - zarz�dzi� oblizuj�c si� Hon-
delyk. Odpi�� rapier i po�o�y� w poprzek sto�u, przy lewym �okciu. - A kto
mi�so aresztowa�? Kalehan?
- Dzie tam! On sam cierpi... - Karczmarz chcia� co� doda�, ale w
ostatniej chwili ugryz� si� w j�zyk. Zabola� go chyba, bo u�miecha� si�
niez- darnie, gdy gna� na zaplecze.
Cadron nieznacznie oszacowa� spojrzeniem grup� z pi�ciu fiollu�czyk�w.
Siedzieli niezbyt rado�ni, cho� pora by�a sprzyjaj�ca zabawie - sobotnie
p�ne popo�udnie; obmacywali palcami swoje kufle i kielichy, ale rzadko
si�gali po nie, by wla� zawarto�� do garde�. Pochyli� si� do pana, chc�c
podzieli� si� t� informacj�, ale Hondelyk skorzysta� z jego zbli�enia i
mrukn��:
- Czy mi si� zdaje, czy oni zachowuj� si� jakby nie mieli pieni�dzy na
nast�pny kufel?
- W�a�nie tom chcia� rzec - szepn�� zmartwiony jego spostrzegawczo�ci�
Cadron. - A biednie nie wygl�daj�...
- Mo�e...
Przerwa�, bo nadszed� a w�a�ciwie nadbieg� karczmarz z tac�. Za nim
k�usowa�a dziewczyna w szarej sukni z zapi�tym pod szyj� ko�nierzem; na
g�owie mia�a chustk� zakrywaj�c� szczelnie g�ow� a� do brwi, tak, �e nawet
nie wida� by�o jakiego koloru ma w�osy. Rozstawi�a sprawnie talerze,
kufle, kilka ma�ych dzbanuszk�w z korzennymi przyprawami, ober�ysta w tym
czasie zr�cznie naciacha� plastr�w ciemnego, prawie czarnego ostro
pachn�cego sera, zaszlachtowa� kilka chrz�szcz�cych og�rk�w, u�o�y� je na
podk�adzie z marynowanych li�ci rzepy, baldaszk�w kopru i brze�czechy,
kiszonych rzodkwi, chrzanu, jab�ek, pomidor�w i grzyb�w. Oddzielnie
wy�o�y� zawini�te wo k� rzodkwi i og�rka p�aty dalekomorskiej sieldzi,
t�ustej, grubej, korzennej. Mi�dzy Cadronem i Hondelykiem dziewczyna
porozk�ada�a miseczki, w kt�rych mo�na dostrzec by�o papryk�, agrest
utarty z czarnym pieprzem, sza�win z grochem i kukurydz� i jeszcze co�, i
jeszcze co�. Trzy gatunki pieczywa: puchow� pszenn� bu�k�, �ytnio-razowy i
ciemny greyhayemski. K��b aromat�w uderzy� w nozdrza go�ci, zerkn�li na
siebie i rzucili si� do pa�aszowania. Karczmarz odsun�� si� o krok i z
wyra�n� przyjemno�ci� wpatrywa� w �apczywie zajadaj�cych Hondelyka i
Cadrona. Dziewczyna r�wnie� usun�a si�, poprawi�a chustk� na czole, a
rzucaj�cy akurat na ni� przyjazne spojrzenie Hondelyk zobaczy�, �e pod
czyst� chustk� ma wysmarowane sadz� czy te� w�glem czo�o. Zjad� do ko�ca
og�rek, przek�si� jajem, si�gn�� po drugie i nagle ol�ni�o go. Powstrzyma�
si�, �eby nie wbija� znowu spojrzenia w dziewk�, prze�o�y� plaster sera
jarzynami, ugryz� i kiwaj�c z aprobat� g�ow� popatrzy� w naturalny spos�b
na karczmarza a potem r�wnie naturalnie na dziewczyn�. Schowa�a ju� czo�o
pod chustk� i nic nie zobaczy�, obdarzy�a go natomiast troch� smutnym
u�miechem, odwr�ci�a si� i odesz�a. Karczmarz r�wnie� odchrz�kn�� z
zadowoleniem i skin�wszy go�ciom poszed� za szynkwas.
- Mo�e nie wolno im? - mrukn�� w ko�cu Hondelyk.
Cadron prychn�� z niedowierzaniem. Hondelyk skin�� g�ow� dwa razy
wiedz�c, �e zostanie to w�a�ciwie odczytane - czyste i nie biedne ubrania
pi�tki go�ci szynku nie wskazywa�y na tak prozaiczn� przyczyn� ich
wstrzemi�liwo�ci jak brak funduszy, musia�o to wi�c by� co� innego.
Zakaz? Jedli przez chwil� w milczeniu, grupa miejscowych oszcz�dnie
�ykn�a z kufli r�wnie� nie przerywaj�c milczenia. Zachowywali si�, jak
gdyby nie do ober�y przyszli, ale do domu �a�oby, cho� chyba - tak wyda�o
si� Hondelykowi - trawi�a ich zwyczajna w takim czasie i w takim miejscu
gor�czka sobotniego wieczora. Rycerz odetchn�� g��boko, si�gn�� po
cieniutko na�upane drewienka do d�ubania w z�bach, chwil� manipulowa�
ko�cem jednego w ustach a potem, sapn�wszy, si�gn�� do kufla i poci�gn��
ze�. Z boku wygl�da�o jakby zamierza� opr�ni� naczynie duszkiem, ale po
dw�ch �ykach gwa�townie przesta� pi�, oderwa� usta od brzegu naczynia i
zadziwiony popatrzy� w jego wn�trze. Przeni�s� ostre zaskoczone spojrzenie
na Cadrona, potem na karczmarza, ale ten nie zauwa�y�, �e go�� szuka u
niego wyja�nienia jakiej� kwestii. Hondelyk popatrzy� na pi�tk�
miejscowych, uni�s� kufel i pokaza� im go, jednocze�nie pytaj�co unosz�c
brwi i brod� do g�ry. Czworo z zapytanych opu�ci�o wzrok, ale pi�temu
drgn�y ramiona i dolna warga, gest stary jak woda, ogie�, powietrze i
wiatr. Cadron zrozumia�, �e jego pan potrzebuje mocniejszego wsparcia w
zamierzonej prowokacji, umy�lnie ostro�nie skosztowa� piwa i j�kn��:
- Co to jest? - Rozejrza� si� teatralnie. Znalaz� wzrokiem gospodarza.
- Po licho, karczmarzu, wod� rozcie�czasz wod�!?
Ober�ysta zamruga� oczami, przejecha� spojrzeniem po suficie tam
szukaj�c jakiej� pomocy i nie znalaz�szy obliza� wargi, obliza� raz
jeszcze, odchrz�kn��, jeszcze raz obliza� wargi:
- Tak� mam nakazan� moc. Innym by� nie mo�e...
- A kto ci zakazuje warzy� uczciwe piwo? Ha! Istnieje przecie� edykt
obowi�zkowy w tym kraju? Tak? - Hondelyk przechyli� sw�j kufel i z lekkim
obrzydzeniem zerkn�� do jego wn�trza. - Kto ci... - Przerwa� i zacz��
inaczej: - Sk�d wiesz jakie ma by� piwo?
Karczmarz z wyra�n� gorycz� pokiwa� g�ow�: - Ju� ja wiem - powiedzia�
wzdychaj�c przeci�gle na zako�czenie.
I popatrzy� na Hondelyka, jakby chcia� powiedzie�: "Lepiej by�, panie,
nie wiedzia�. Nic to dobrego". Si�gn�� po szklanic�, chuchn�� na jej bok i
zacz�� j� zaciekle pucowa�. Po chwili oderwa� si� od swego zaj�cia, nabra�
powietrza do p�uc, ale w ostatniej chwili powstrzyma� si� i wyda� z siebie
tylko dziwne hmykni�cie. Zza jego plec�w wynurzy�a si� dziewka, za ni�
wysz�a druga, podesz�a do sto�u tubylc�w i przetar�a go czyst� �ciereczk�.
Trzecia dziewczyna, wszystkie trzy identycznie ubrane - chustki i skromne
suknie - zaj�a si� szynkwasem.
- Dobrze, pal diabli piwo - powiedzia� weso�o rycerz. - Ju�em sp�uka�
gard�o, ale teraz - mrugn�� swawolnie do Cadrona - przyda�oby si� co�
mocniejszego. �eby sield� nie my�la�a, �e j� �winie jedz�, che-che!
Jego kompan zawt�rowa� rechotem. Karczmarz jakby zblad�, a od sto�u
pi�tki miejscowych dobieg�o wyra�ne szlochliwe chlipni�cie. Cadron nie
zauwa�aj�c reakcji obecnych zamacha� do karczmarza:
- Hej, daj�e-no nalewki �o��dkowej!
- N-nie... - zaj�kn�� si� zrozpaczony ober�ysta. - Nie mam - doko�czy�
dr��cym g�osem.
- Co� ty powiedzia�? - W skamienia�ej ciszy zapyta� wolno, gro�nym
g�osem Hondelyk. - Jak to? - Odczeka� chwil�. - Poder�n� ci za chwil�
gard�o - zagrozi�, ale karczmarz milcza�. - Jak� masz w�dk�? - wrzasn��.
- �ad... �ad... �ad-nej...
- No-o-o to�, bracie, straci� w tej chwili certyfikat na karczm� -
wycedzi� Hondelyk. - Natychmiast zamelduj� w izbie cechowej, niezw�ocznie!
Tyle jeszcze b�dziesz tu siedzia� ile potrwa wylanie ca�ego tego �wi�stwa.
- Podni�s� do g�ry dzban z "piwem" i patrz�c w oczy karczmarzowi wolno
przechyli� i wyla� zawarto�� na pod�og�. Popatrzy� na ka�u�� i powiedzia�
oskar�ycielskim tonem: - Nawet si� nie spieni�o. Ha�ba!
- Ja... - szynkarz wyprostowa� si�. Zacisn�� z�by, jego oczy strzeli�y
uraz�. - To nie ja! - krzykn��.
Popatrzy� na miejscowych, jakby u nich szuka� wsparcia. I otrzyma� je.
- To nie jego wina - wydusi� z siebie kto� za plecami Hondelyka.
I jakby przerwa�o to tam�, drugi g�os potwierdzi� wcze�niejszy, i
trzeci, i kobiecy, jeden i drugi.
- Nie winny on...
- Ka�dy na jego miejscu!..
- Nie m�g� inaczej...
- Wcale go to nie cieszy, i nas te�!..
- Co by to by� za szynkarz...
- ...a i my te� by�my...
Hondelyk wolno rozejrza� si� po karczmie a pod jego spojrzeniem, cho�
wcale nie taki by� jego zamiar, gas�y protesty. W ko�cu jego pytanie
rozleg�o si� w zupe�nej ciszy:
- No to kto?
Cisz�, jaka zapanowa�a w izbie, mo�na by�o zmierzy� na �okcie. A potem
dziewczyna, ta z brudnym czo�em, powiedzia�a wyzywaj�cym tonem:
- Sheilerd!
- Hm... - odpowiedzia� jej po chwili namys�u Hondelyk.
- No w�a�nie - rzuci�a jeszcze bardziej hardo dziewoja. - Wszyscy
mocni, p�ki nie us�ysz� z kim maj� do czynienia.
Dziwnie zachowywa�a si� jak na dziewczyn� z karczmy. Sama to poczu�a i
zdecydowa�a si� brn�� dalej, bo wycofa� si� bez t�umaczenia ju� nie mo�na
by�o.
- Powt�rz� "hm", bo po prostu imi� to nic mi nie m�wi - powiedzia� z
u�miechem Hondelyk. - Ani si� go nie boj�, ani nie lekcewa��. Nie rozumiem
po prostu... Dziewczyna wci�gn�a i przygryz�a doln� warg�. Mocno, ale
nawet si� nie skrzywi�a. W izbie cisza a� za�omota�a w uszach. Karczmarz
poruszy� si�, dziewczyna podnios�a r�k�.
- Nie, ojcze, trzeba opowiedzie�...
- No to ja! - powiedzia� z moc� szynkarz. Zrobi� krok i obj��
dziewczyn�, a potem przesun�� j� w bok i za siebie. "Ach, ojciec!"
zrozumia� Cadron. "Ojciec i c�rka, podobni przecie� s�!". - Ty si� nie
mieszaj... Przynajmniej nie wi�cej ni� ju� si� mieszasz... - Podszed�
bli�ej do sto�u i powiedzia�: - Powinienem w takiej chwili postawi� na
st� co� godnego, ale same takie berbeluchy mam w piwnicy, �e... Aa-ch...
- machn�� r�k�.
- Nic to dziwnego, ka�dy ober�ysta ma lepsze i gorsze trunki -
powiedzia� spokojnie Hondelyk od niechcenia nabijaj�c na czubek no�a
dorodn� rzodkiew, obejrza� j� ze wszystkich stron, wolno w�o�y� do ust i
zacz�� gry�� z chrz�stem s�yszalnym mimo zamkni�tych ust.
- Tak, ale ja mam tylko te najgorsze. Wstyd mi, nie tak prowadzi�em
ten zajazd... - westchn��. - Cztery lata temu, dok�adnie cztery lata,
siedem miesi�cy i czterna�cie dni, przyjecha� do nas cz�ek, kt�ry kaza�
si� nazywa� Sheilerd. Na oko normalny, troch� chudy, skromne odzienie,
tylko oczy mu si� pali�y. Najpierw stan�� na kwaterze u mnie, a potem
przeni�s� si� do wdowy Gadki. �e niby u mnie ha�as, �piewy, ta�ce, pij�,
szcz� i... tego... siano rzyciami dziewczy�skimi m��c�... Co tam
dysputowa� - wszystko to prawda, ale niech no mi kto poka�e karczm�, gdzie
si� nie pije, nie �piewa, nie kurzy fajki i wszystko inne? - Rozejrza� si�
po izbie. Miejscowi z zapa�em przytakn�li jednakowymi ruchami g�owy, w
oczach zal�ni�o im mi�e sercu wspomnienie. Hondelyk zerkn�� na Cadrona,
jakby chcia� go przestrzec, �eby przypadkiem nie strzeli� czym� w rodzaju:
"No, chyba w�a�nie jeste�my w ober�y?!". - Zacz�� po miesi�cu nas
namawia�, wszystkich, ka�dego z osobna i razem, i Kalehana, �eby�my
skromniej �yli, ale... Nikt go po prawdzie specjalnie nie s�ucha� -
okolica bogata nie jest, co tam biedaka do skromno�ci namawia�!? Jeszcze
miesi�c p�niej przyszed� tu kiedy� wieczorem, w sobot�, pe�na karczma
ludzi by�a... - Oczy zamgli�o mu wspomnienie, zmarszczy�o czo�o. -
Siedzia� w k�cie, te jego �lepia mu si� jarzy�y jak koboldowi, potem
zacz�� poucza� kogo si� da�o: najpierw dziewcz�ta, �eby si� tak nie
pochyla�y nad blatami, bo to nieskromnie...
- Najpierw czepi� si� Hozego, �e mu w twarz czosnkiem zionie! -
poprawi� karczmarza jeden z go�ci. Poderwa� si� od swojego sto�u i
podszed� bli�ej. - Potem mu gada�, �eby tyle nie pi�...
- No tak, ale to niewa�ne - powiedzia� niezadowolony z przerwy
karczmarz. - Najpierw Hoze, potem dziewczyny, potem wskoczy� na st� i
zacz�� do wszystkich przemawia� - �e niby pi� nie wolno, kopci� tytuniu,
gzi� si�, kra�� i obgadywa� i jeszcze co�, ale ch�opy zacz�li gwizda� i
nie by�o go s�ycha�. Inny by si� uspokoi�, ale on ci�gle przeszkadza�, nie
dawa� dziewczynom roznosi� tac, strofowa� pij�cych, wyszed� nawet na dw�r
i tam przemawia� do szcz�cych... Potem - bo nikt go nie s�ucha� - doczeka�
do chwili przerwy w pie�niach, jeszcze raz wskoczy� na st� i zacz��
grozi�. Nie powiem - nawet zrobi�o si� cicho, tak gro�nie zacz�� gada�.
M�wi�, �e uruchomi gosthy i puniry, kt�re b�d� nas kara� za grzechy, za
mord, z�odziejstwo, cudzo��stwo, bicie s�abszych, za picie wina i
okowity...
- Za ob�apianie dziewek! - wtr�ci� si� ten tubylec, kt�ry przypomnia�
sobie Hozego. W jego g�osie s�ycha� by�o zgroz� i �al. - Tak!
- Tak, to te� - zgodzi� si� karczmarz. - W ka�dym razie d�ugo m�wi�,
a� Hoze �ci�gn�� go z blatu i da� w pysk, ot, �eby si� przymkn��. Ta-ak...
I to by� pocz�tek naszego tera�niejszego �ycia. My�my si� �miali z
Sheilerda, a nast�pnego dnia zacz�y si� dzia� u nas dziwy i cuda.
Najpierw to by� pow�d do chichotu, bo tak - przychodzi na przyk�ad Hoze
rano, kwasu ��da - wszystko dobrze. Po chwili uszczypn�� dziewczyn� w
zadek i zawo�a� o flaszk� w�dki - i dosta� w pysk. Rzuci� si� do b�jki,
ale nie by�o z kim, knajpa jeszcze pusta, nie wiadomo kto go strzeli� w
jap�. Nala� sobie kielich, do ust - b�c, w mord�! Co� go bi�o za ka�dym
razem, gdy wyci�ga� r�ce do dziewek i w�dy. Potem przyszli inni go�cie,
po�miali si� z Hozego, ale ich te� zacz�o to samo od trunku odstr�cza�.
Wieczorem przybieg� be�koc�cy Rajek. Sta� w progu i krzycza�, �e co� mu
�on� zabi�o. Pobieglim tam, a ona le�y- go�a, w ich stajni, na s�omie,
zlana krwi�, blada i zimna. Kiedy tam stali�my, jak zamurowani, zza s�upa
wysun�� si� blady i te� go�y Truwol. Wszyscy zrozumieli co si� sta�o -
kobieta Rajka wielu ch�opak�w obdzieli�a swoimi wdzi�kami, ale Truwol
j�ka� si� i be�kota� co�, �e to nie on j� zaszlachtowa�. Nikt mu nie
uwierzy�, najpierw go ch�opcy troch� poszturchali, potem odprowadzili do
komory w rynku i zamkn�li. A on gada� ca�y czas, �e niby tylko si� zacz�li
ob�apia� jak co� niewidzialnego na nich run�o, jego odrzuci�o a j� jako�
tak przygniot�o, �e krew z niej buchn�a i po zabawie. Dwa dni tak
siedzia� i mamrota� a� si� przydarzy�o to samo - kobita zaczepi�a parobka,
wci�gn�a do �o�a i sta�o si� z ni� to samo co z Rajkow�. I jeszcze by�my
nie wiedzieli co to jest, ale Sheilerd dumny przyszed� na plac i wszystko
nam wyja�ni� - gosthy i puniry b�d� od tej pory czuwa�y nad naszym zacnym
�ywotem. A kto nie b�dzie przestrzega� cn�t - na kar� si� narazi,
odpowiedni� do przest�pstwa. Pami�tam jak si� zrobi�o cicho w rynku, a on
nam wy�uszcza� wszystko - co za cudzo��stwo, co za kradzie�, co za plotki,
oszczerstwa, przekupstwo, blu�nierstwo, gwa�t...
- Nikt mu chyba nie uwierzy�! - wtr�ci� si� rozgor�czkowany miejscowy.
- My�my si� rozeszli do dom�w zadziwieni, ale chyba nikt nie zamierza� go
s�ucha�. Ale ju� w nocy okaza�o si�, �e niekt�rzy w�asn� sk�r� pobierali
nauk�, co znacz� puniry i gosthy. A potem zrobi�o si� jeszcze gorzej - te
niewidzialne diabelstwa najpierw kara�y za ka�dy grzech inaczej, za lekki
lekko, za ci�szy - ci�ej, ale potem - popatrzy� na karczmarza i
zmarszczy� brwi - gdzie� po miesi�cu, prawda? - Karczmarz skin�� g�ow�. -
Sheilerd og�osi�, �e jeste�my oporni, �e gosthy nie nad��aj�, i �e b�d�
ostrzej kara�y, �eby szybciej nas nauczy� jak godnie �y�. Taki, cholera,
dobroczy�ca...
- I zabi�y Kanti�! - powiedzia�a dziewczyna.
- Zabi�y Kanti� - zgodzi� si� karczmarz. - Za �piewanie spro�nych
piosenek. Wiecie? Tu, w okolicy, zawsze si� �piewa�o tak� "Poleczk�
cwan�"; no, jak sobie ch�opy popij� to i �wi�tusz� troch�, prawda? Ka�dy
chyba z Fiollun znalaz� si� w tej piosence, wszystkie urodziny, �luby,
pogrzeby... Taka �piewana kronika miasta, tyle �e spro�na... No, a Kantia
tu troch� �piewa�a u mnie w soboty. I poleczk� te� czasem... A� za�piewa�a
i na naszych oczach chlustn�a z niej posoka. Koniec...
Jeden z pi�tki, wci�� jeszcze siedz�cy przy swoim stole poderwa� si� i
zatrajkota�:
- I to wtedy si� zacz�o naprawd�! Okaza�o si�, �e ju� nic nie mo�na -
ok�amiesz �on� - kto� niewidzialny �wiczy si� batogiem przez kwadrans,
podbierzesz owoce nie ze swego sadu - duch wyrywa ci dwa palce, napijesz
si� okowity - dostajesz takiego kopa w bebech, �e ci� wywraca na nice.
Wszystkiego nam zakaza�! Obgadywania, puszczania b�k�w...
Cadron nie wytrzyma� i roze�mia� si�.
- To nie jest �mieszne - powiedzia� spokojnie karczmarz. - Ch�op
soczewic� ch�tnie jada i groch. No to jak ma sobie potem nie ul�y�? Musi.
A tu puniry d�gaj� go czym�, jakby rozpalonym pr�tem w zad. P�niej przez
ca�y tydzie� krwawi z rzyci. To si� robi taka g�upawka - ch�op nie b�dzi,
bo si� boi, ale w ko�cu kiedy� musi, bo p�knie. Jak kiedy� popu�ci�
cichacza - by� spok�j, teraz wszyscy wstrzymuj� si� tak d�ugo a� nie mog�
i przez to w k�ko pierdzenie s�ycha� g�o�ne.
- A powa�niejsze przewiny? - zapyta� Hondelyk.
- No, pewnie, nikt tu ju� nikogo nie morduje, cho� i wcze�niej nie
by�o tu ludob�jc�w. Ale jak wojewoda skaza� jednego na kar� �ci�cia - kat
odm�wi�. �ni�o mu si�, �e jak dotknie skaza�ca... - Ober�ysta obrazowo
przejecha� kantem d�oni po gardle. - Wojewoda musia� skazanemu zagrozi�,
�e spali go na stosie, dopiero morderca sam poci�gn�� za sznur, a wtedy
ci�ka k�oda opad�a i zgruchota�a mu krzy�e. A ile przedtem by�o
kombinowania jak go zabi�, �eby sam si� zabi�?.. - wzruszy� ramionami. - I
fakt - nie ma gwa�t�w, nikt �ony nie bije, bo mu r�ka usycha... -
popatrzy� na jednego z klient�w. - O, ten pr�bowa�, Kintup... - wskaza� go
brod�.
M�czyzna podni�s� si� i wyci�gn�� przed siebie praw� r�k�, palce
stercza�y sztywno we wszystkie strony, jak niekszta�tna wiecha. Trzyma� j�
tak chwil�.
- Czy to sprawiedliwe? - powiedzia� wysokim g�osem, falsetem
nieomal�e. - Raz j� tylko pizn��em, raz! Jajko rozgniot�a, to co mia�em
tylko patrze� jak si� rusza niczym krowa po izbie?! Pizn��em i o! Teraz
ani do siewu, ani do orki, ani do sadu; dzieciska g�odne, stara ryczy ca�y
czas, sama przyznaje, �e z jej winy... Tfu! - Splun�� na pod�og� i nagle
szarpn�� si� wystraszony swoim zachowaniem. Wytrzeszczy� oczy,
zniekszta�con� d�o� przycisn�� do piersi, nerwowo rozejrza� si� doko�a.
Wszyscy umilkli, miejscowi r�wnie� rozgl�dali si� po suficie i na boki.
Cadron te� zerkn�� za siebie, ale - przy�apa� si� na pewnym rodzaju �alu -
nic tam si� nie rusza�o, nie skaka�o, nie przypala�o i nie ha�asowa�o.
Kintup delikatnie schyli� si� i niemal bezg�o�nie usiad�. - Ot i wszystko
- powiedzia� szeptem.
- A Kalehan? - zapyta� Hondelyk.
- A on siedzi cicho w dworku i udaje, �e go cieszy takie �ycie. Raz na
tydzie�, po niedzielnym obiedzie z Sheilerdem, g�o�no gada jak to dobrze
teraz tu jest, i tyle. Ale my go pami�tamy wcze�niejszego - nie taki
t�usty, ale fajny by� ch�op, sprawiedliwy i �yciowy, a teraz to on ju� nic
nie ma do gadania i do roboty. No bo co? Wojewoda Starchi powiedzia�
podobno do niego: "Jak tacy�cie �wi�ci to p�a�cie!" - i p�acimy wszystkie
mo�liwe podatki: dochodowy, placowy, drogowy, spadkowy, chorobowy, a
jeszcze podymne, bykowe, pog��wne... Grzecznie i terminowo p�acimy, to po
co komu w�jt? Kalehan to rozumie, ale co ma robi�? Jeszcze troch� i
Starchi powie, �e w�jt tu niepotrzebny. Bo i prawda - od dawna nikt nas
nie naje�d�a, bo nikt g�upi nie jest, �eby z gosthami i punirami
zadziera�...
- Babka Sanitreba walczy�a... - powiedzia�a c�rka karczmarza.
- A tak, ale co to za walka? - roze�mia� si� z gorycz� ojciec. -
Zio�ami do ognia sypa�a, co� mamrota�a... Kto tam wierzy� w jej duchy? -
zapyta� sam siebie i sam sobie odpowiedzia�: - Nikt i nigdy. A gosthy co
innego, prawie ka�dy co� po nich ma... - Umilk�, zerkn�� na sw�j prawy
przegub, prze�u� co�, a w ka�dym razie poruszy� �uchw�. - Zawsze tu
mieszka�a, tak nam si� przynajmniej wydaje... Uroki odczynia�a, mo�e i
rzuca�a, kto j� tam wie. Leczy�a troch� ludzi, porody przyjmowa�a, no i te
tam... Wiadomo dziewki czasem do niej biega�y... - Ober�ysta wyci�gn��
przed siebie lew� d�o�, trzasn�� w ni� kantem prawej. - Koniec! Po dw�ch
miesi�cach Sanitreba znikn�a, albo si� wynios�a jakiej� nocy, albo j�
gosthy...
- Gdzie tam si� wynios�a - ponuro powiedzia� ten najrozmowniejszy z
miejscowych. - Przesz za sam zamiar mo�na straci� ko�czyn�.
Nasta�a g��boko cisza. Ten z miejscowych, kt�ry pierwszy wtr�ci� si�
do opowie�ci karczmarza westchn��, podci�gn�� spodnie i wr�ci� na swoje
miejsce. Energicznie si�gn�� po sw�j kubek i przechyli� nad owartymi
ustami, ale nie sp�yn�a z niego ani jedna kropla; porywczym gestem
wyci�gn�� kubek w kierunku ober�ysty, nagle jakby si� opami�ta� - pokr�ci�
g�ow�, odstawi� kubek i usiad�.
- Powiedz jeszcze - jak ju� tak plotkujemy, i tak nas kara spotka... -
Dziewczyna stan�a obok ojca - ...jak si� teraz gosthy zachowuj�. - Z
wyzwaniem wysun�a brod� do przodu.
Karczmarz szarpn�� g�ow�, troch� jak ko� przesuwaj�cy kantar. Wysun��
dziewczyn� przed siebie.
- Te pomioty Sheilerda si� nudz� - powiedzia� cicho. - Od roku nic si�
u nas nie dzieje, wszyscy �yj� jak sobie tego Sheilerd �yczy. Wi�c od
niedawna gosthy zacz�y tak si� zachowywa�, jakby si� nudzi�y -
podstawiaj� nam nogi na schodach, zupe�nie bez powodu, przysi�gam.
Przypalaj� ty�ki, gdy si� z �onami ten-tego... Ona... - Popatrzy� na
c�rk�. Dziewczyna szarpn�a chustk�, pod ni� mia�a r�nokolorowe w�osy i
ca�e czo�o upstrzone siniakami. - Co i rusz co �adniejsze dziewczyny maj�
oblewane g�owy jakimi� farbami, co i rusz jaka� niewidzialna zo�za wycina
jej szczutka w czo�o... - Zacisn�� z�by, dziewczyna hardo podnios�a do
g�ry g�ow�.
Hondelyk u�miechn�� si� do dziewczyny, odpowiedzia�a mu u�miechem,
naci�gn�a chustk� na w�osy, ale ju� nie nasuwa�a jej tak starannie na
czo�o.
- Nie daj bo�e wej�� na drabin� w sadzie - odezwa� si� trzeci z
odwa�niejszych miejscowych. - Na pewno ni st�d, ni zow�d zachwieje si� i
spadniesz jak grucha! Ju� cztery razy tak si� wali�em.
- Jak si� Maawemu dom pali� - szybko dorzuci� Kintup - ca�a woda z
wiader chlusta�a nam z powrotem w twarz!
- A wiatr ko�owa� tak, �e nikt nie wiedzia�, kt�r� cha�up� polewa�,
�eby si� ogie� nie przedosta�.
- A Kalehanowi ostatnio kto� ci�gle do jedzenia dorzuca bobk�w
kozich... - zachichota�a dziewczyna.
Po raz pierwszy roze�mia� si� kto� z miejscowych.
- Po co? - zapyta� Cadron.
- Bo za t�usty si� zrobi�, tak puniry uwa�aj�!
- Widzia�em te� capa, kt�rego kto� niewidzialny w zad kopa�! -
krzykn�� czwarty z miejscowych. - Musi nie do swojej kozy si� zabiera�!
- Szalej� jakby si� urwa�y z powroza!
- No, do��-do��! Id� tu inni go�cie. - Karczmarz oderwa� spojrzenie od
okna, wyci�gn�� szyj�, uni�s� r�k� i powstrzyma� otwieraj�cego ju� usta
Kintupa. - Go�cie ju� wiedz� jak �yjemy, sam nie wiem dlaczego tak si�
rozgadali�my. I sam nie wiem dlaczego jeszcze nikt z nas nie wyje z b�lu,
mo�e wy, panie, macie jak�� moc?.. - W miar� wypowiadania s��w ros�a w nim
nadzieja, s�owo "moc" wypowiedzia� niemal modlitewnym szeptem, jak
zakl�cie, modlitw�..
- Na pewno nie - energicznie i wiarogodnie zaprzeczy� rycerz.
Ober�ysta westchn��, przypomnia� sobie co�, poderwa� g�ow�, ale nie
zd��y� nic powiedzie�.
- Czego si� boisz? M�w, przecie� donosicielstwo jest karane? - zapyta�
Hondelyk. - Nikt nie rozpowie Sheilerdowi.
- E-e-e... - Karczmarz podrapa� si� po g�owie. - Masz racj�, panie -
parskn�� cichym, ale nieweso�ym �miechem. - Chocia� gadanie z wami te�...
- Jeszcze raz chwyci� czupryn� i szarpn�� na boki. - No tak... Ale jacy�
ju� tacy jeste�my od tych nieszcz�snych czterech lat, �e sami nie wiemy
kiedy i czego si� ba�...
- I czy w og�le trzeba si� ba� - powiedzia� cicho Hondelyk.
Gdy otwiera� usta trzasn�y drzwi i do izby weszli czterej nowi
go�cie, nikt nie us�ysza� s��w rycerza. Przybyli poci�gali nosami,
podchodzili do szynkwasu, odbierali zwyczajowe kubki z rozcie�czonym piwem
i szprycerem z wody i kilku kropel wina, odchodzili i siadali na �awach.
C�rka ober�ysty posz�a w kierunku drzwi do kuchni, ale nagle zawr�ci�a i
podesz�a do Hondelyka. Pochyli�a si�.
- Czy ja was dobrze, panie, us�ysza�am?
- My�l�, �e dobrze - u�miechn�� si� Hondelyk.
- Aha.
U�miechn�a si� nie�mia�o i energicznie ruszy�a na zaplecze. Hondelyk
popatrzy� na Cadrona.
- Zap�a� i jedziemy.
Cadron skin�� g�ow�, ucieszy�a go ta wiadomo��. Si�gn�� do kabzy,
wyj�� kilka srebrnych monet i po�o�y� na stole. Hondelyk mrugn�� na co
Cadron szybko do�o�y� jeszcze dwie monety, rycerz mrugn�� jeszcze raz, tym
razem z aprobat�, wyci�gn�� do g�ry r�k�, �ci�gn�� na siebie uwag�
w�a�ciciela karczmy i wskaza� mu pieni�dze na stole. Ober�ysta ruszy�
doko�a szynkwasu. Kiedy mija� drzwi do kuchni omal nie zderzy� si� z
c�rk�. Wysz�a z zaplecza z odkryt� g�ow�, trzymaj�c w r�ku kantorytk�,
skromnie zdobion�, ale o �adnym kontrastowo intarsjowanym deklu i o dwa
tony ja�niejszym ode� szpiglu. Karczmarz odskoczy� od c�rki jakby zobaczy�
zjaw�, wytrzeszczy� oczy. Dziewczyna min�a go i posz�a w kierunku sto�u
pod oknem. Hondelyk tr�ci� Cadrona w rami� i wskaza� drzwi. Wstali i
ruszyli w kierunku wyj�cia.
- Nie pami�tasz, co si� przytrafi�o Kantii!? - krzykn�� ober�ysta.
Cadron przepu�ci� w drzwiach Hondelyka, obejrza� si�.
- B�dziemy �piewa�y po jednej zwrotce - powiedzia�a dziewczyna
siadaj�c na brzegu sto�u i uk�adaj�c instrument na kolanach. W drzwiach
pojawi�y si� dwie inne dziewczyny, r�wnie� mia�y zdj�te chustki i dumnie
trzyma�y r�nokolorowe g�owy i spuchni�te niebieskofioletowe czo�a. -
Wszystkich nas nie pozabija - rzuci�a dumne i pytaj�ce spojrzenie na
wychodz�cego Hondelyka, ale tylko Cadron to zobaczy�.
Pu�ci� drzwi, szybko poszed� do stajni, osiod�a� konie, wyprowadzi�
przed karczm�. Hondelyk podzi�kowa� u�miechem, wskoczy� w siod�o. Ruszyli
przed siebie, nagle z karczmy dopad�o ich:
Jedna dziewka dworska, zawsze niedomyta,
Parobek j� cmokn�� - wyci�gn�� kopyta!
Cadron zerkn�� na rycerza. Hondelyk u�miechn�� si� tajemniczo.
- Kiedy� siod�a� konie nas�ucha�em si� tej poleczki cwanej -
powiedzia�. - Kunsztowne - trzeba przyzna� - s� niekt�re zwrotki. Lud ma
dar do takiego nagromadzenia i takiej kompozycji s��w plugawych, kt�re
nikomu poza nim nie przyjd� do g�owy...
- A-a-a... - Cadron obejrza� si� przez rami�, chwil� jecha� niemal
ty�em, ale nic si� nie dzia�o. - ...Czy ja dobrze zrozumia�em twoj� rad�?
Bunt?
- Op�r.
- Op�r? A co to da? Przecie� opierali si�, na pocz�tku i za to w�a�nie
zacz�li by� karani...
- Nie. Karani zacz�li by� za niegodziwe - czyim� zdaniem - �ycie. A
teraz radz� im op�r, nie dlatego bym pochwala� czkanie w towarzystwie dam,
czy cudzo��stwo, ale dlatego, �e nikt ze �miertelnych nie ma prawa do
ferowania wyrok�w co jest dobre, a co z�e. Op�r dla zasady. A potem,
rzeczywi�cie - bunt.
- A oni b�d� za to karani - prychn�� Cadron.
- Chyba tak. Mo�e je�li wezm� si� wszyscy razem, to ofiar nie b�dzie
zbyt wiele, ale jakie� na pewno b�d�.
- A je�li si� nie wezm�?
Rycerz wzruszy� ramionami. Chwil� jechali w milczeniu.
- Z�o �ywi si� bierno�ci�. Im d�u�ej b�d� zwleka� tym ci�ej b�dzie
si� ruszy� i tym wi�cej wysi�ku b�dzie nale�a�o w�o�y�. Ale to konieczne.
Chyba �e chc� by� baranami prowadzonymi na postronku od urodzenia do
�mierci.
- Chyba by mi si� nie podoba� taki wyb�r.
- Wyboru - przyznaj� - nie ma. Musz� tak post�pi� dla w�asnej godno�ci
i mo�e dla innych. �eby to si� nie powtarza�o, �eby Sheilerd nie pr�bowa�
tego samego w innej wiosce, mie�cie. Z ca�ym �wiatem.
- On uwa�a, �e ma dobre zamiary?..
- W piekielnej otch�ani najwi�cej jest takich, co mieli dobre zamiary.
Cadronie... - Hondelyk odetchn�� g��boko, ziewn��. - Nie da si� ludzi
ulepszy�, uzdrowi�, uszlachetni� jednym ruchem zaczarowanej d�oni.
S�ysza�e� - jak zaka�esz cichego puszczania wiatr�w, to si� je b�dzie
puszcza�o g�o�no, bo mus.
- No, z�y to przyk�ad - zaoponowa� Cadron. - Inne rzeczy, zbrodnie
we�my, nie s� przypisane cz�owiekowi; nie musi gwa�ci�, kra��, mordowa�...
- Pewnie, przyk�ad z�y, masz racj�, ale ludzie nie szlachetniej� na
rozkaz. Widzia�e� kogo z�ego, kogo by nawr�cono karami, czy przyk�adem?
Nie, musi sam dojrze�, wtedy to b�dzie trwa�a i pewna zmiana. Ludzi nie
mo�na wychowywa� na si��, to znaczy - mo�na, ale efektu nie b�dzie.
Jechali chwil� w milczeniu.
- Czyli co?
- Co? Mieszka�cy grodu pewnego dnia chwyc� za wid�y i cepy i zat�uk�
albo przegoni� Sheilerda i b�d� obgadywali, kl�li i pili. I d�ugo jeszcze,
wiele pokole� urodzi si� i zemrze, i dopiero - mo�e - wtedy pewne skazy
znikn�, mo�e bezpowrotnie...
- Dopiero kiedy� tam b�dziemy lepsi?
- Tak s�dz�.
Kilkadziesi�t ko�skich krok�w przejechali w milczeniu.
- Tak� mam nadziej�...