3465

Szczegóły
Tytuł 3465
Rozszerzenie: PDF

Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby pdf był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

 

3465 PDF Ebook podgląd online:

Pobierz PDF

 

 

 


 

Zobacz podgląd 3465 pdf poniżej lub pobierz na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. 3465 Ebook podgląd za darmo w formacie PDF tylko na PDF-X.PL. Niektóre ebooki są ściśle chronione prawem autorskim i rozpowszechnianie ich jest zabronione, więc w takich wypadkach zamiast podglądu możesz jedynie przeczytać informacje, detale, opinie oraz sprawdzić okładkę.

3465 Ebook transkrypt - 20 pierwszych stron:

 

James Tiptree jr. Drugi Exodus Nie tak to chcia�am zacz��. Mia� to by� przyjemny oficjalny Apendyks, czy te� Dodatek, do urz�dowych Archiw�w. Sprawozdanie o pierwszym kontakcie cz�owieka z Obcymi, czyli jak to by�o naprawd�. Nie mog� jednak znale�� cho�by jednego oprawnego egzemplarza Bia�ej Ksi�gi; nie ma jej nawet w gabinecie prezydenta. Wyszpera�am gdzie� jeden ca�y zalany przez kogo� musztard� i drugi, do kt�rego dobra�y si� szczury. Podejrzewam, my�l�, �e nikt nigdy Bia�ej Ksi�gi nie doko�czy�. Znajduj� tylko puste pude�ka z tytu�ami, tote� w�o�� te dyskietki do jednego z nich, aby ludzie wiedzieli, �e nagrano na nich co� wa�nego. W ko�cu jestem oficjaln� Archiwistk� - sama wypisa�am sobie awans, gdy odesz�a Hattie. Nazywam si� Theodora Tanton i pe�ni� obowi�zki Naczelnego Archiwisty NASA. A dzi� rano sko�czy�am siedemdziesi�t sze�� lat. Wszyscy s� starzy - to jest wszyscy, kt�rzy pami�taj�. Kto wi�c tego pos�ucha? Wy, sze�ciopalcza�ci czy dwug�owi, czy co tam jeszcze? Ale b�dziecie tu. To nam obiecali - �e nie wysadzimy si� wszyscy w powietrze. Powiedzieli, �e za�atwili to. I ja im wierz�. Nie dlatego, �e w i e r z � im z zasady, ale poniewa� s�dz�, i� mogliby kiedy� zechcie� tu wr�ci� i zasta� co� wi�cej opr�cz popio��w. Nie przykazali nam wszak�e powstrzyma� si� od u�ycia broni atomowej. My�l�, �e wiedzieli ju� wtedy, i� kiedy b�g nakazuje "Nie Jedz Tych Jab�ek" czy "Nie Otwieraj Tej Puszki", cz�owiek od razu z�amie zakaz. (I obarczy win� kobiet�, jak zreszt� wielokrotnie bywa�o. Ale to nie na temat.) Nie, oni o�wiadczyli po prostu: "Za�atwili�my to". Mo�e Rosjanie wiedz� ju� teraz, co to mia�o znaczy�. Albo Izraelczycy. Niedobitki, kt�re pozosta�y z Pentagonu, boj� si� nawet o tym my�le�. A wi�c, Witaj, Potomno�ci. Oto historia o tym, co si� naprawd� zdarzy�o; mo�ecie j� doda� do Bia�ej Ksi�gi, je�li kiedy� znajdziecie jaki� egzemplarz... uff, to by� szczur. Na szczury mam trutk� i kij hokejowy. Zacznijmy od Pierwszego Kontaktu. Pierwszy Kontakt nast�pi� na Marsie, a wzi�li w nim udzia� dwaj cz�onkowie Pierwszej Ekspedycji Marsja�skiej. Ci dwaj, kt�rzy wyl�dowali. Pilot modu�u orbitalnego, Pastor Perry Danforth, po prostu kr��y� wok� planety, patrzy� w d� i widzia� r�ne osobliwe rzeczy. Spotkanie na Marsie spowodowa�o zrazu niewielkie zamieszanie; Obcy bowiem nie byli Marsjanami. Najlepsze sprawozdanie z tego spotkania pochodzi z o�rodka kontroli lotu. Znalaz�am faceta, kt�ry w�wczas by� ch�opcem, zatrudnionym w o�rodku jako co� w rodzaju go�ca. W tej wielkiej sali z ekranami - widzieli�cie j� milion razy w telewizji, je�li ogl�dali�cie stare relacje z lot�w kosmicznych. Tak wi�c pierwszy fragment mojego Dodatku nagra� osobi�cie Kevin "Red" Blake, obecnie lat 99,5. Przedtem jeszcze chcia�abym opisa�, jakie to wszystko by�o. Takie n o r m a 1 n e. Nie dzia�o si� nic z�owrogiego czy dramatycznego. Tak jak ze statkiem, kt�ry powoli, bardzo powoli przechyla si� na jeden bok, tylko �e o tym nikt nie m�wi. Wszystko dzieje si� pod powierzchni�. Ale najr�niejsze drobiazgi pozwalaj� domy�li� si� prawdy - tak jak z tym wszystkim, co opowiedzia� mi Kevin. By�a to d�uga podr�, kapujecie: ponad dwa lata. Wszyscy znajdowali si� w przedziale dowodzenia nosz�cym imi� "Orze� Marsja�ski". James Aruppa, dow�dca lotu, Todd Fiske oraz Pastor Perry, kt�ry mia� pozosta� na orbicie. (Ja osobi�cie z�ama�abym Toddowi r�k� albo co�, �eby tylko dosta� si� na powierzchni� Marsa. Wyobra�cie sobie: dosta� si� tak blisko, a potem ca�y tydzie� robi� k�ka wok� planety, na kt�rej wyl�dowali i n n i! Ale on robi� wra�enie zadowolonego; �artowa� sobie nawet, �e jest "kierownikiem najdro�szego w historii parkingu strze�onego". Bardzo mi�y i uczynny ten Pastor. Nigdy w�a�ciwie si� nie dowiedzia�am, jakiego ko�cio�a by� pastorem; mo�e to po prostu przezwisko.) W ka�dym razie gdzie� po pi�ciu czy sze�ciu miesi�cach lotu, w porze, gdy ca�a za�oga powinna smacznie spa�, Aruppa po��czy� si� z kontrol� lotu. - Wszystko u was w porz�dku? - zapyta�. - Jasne, bez odchyle� od normy. A co u was? No wi�c okaza�o si�, �e astronauci dostrzegli b�ysk, jakie� odbicie czy co�, co spowodowa�o, �e w miejscu, gdzie znajdowa�a si� Ziemia, zobaczyli silny wybuch �wiat�a. My�leli, �e to pociski, III wojna �wiatowa... ka�dy by wtedy tak pomy�la�. To mia�am na my�li, m�wi�c o tym, co si� dzieje "pod powierzchni�". Na wierzchu nikt by z�ego s�owa nie powiedzia�. Pojawia�y si� jeszcze inne rzeczy pod powierzchni�, r�ne dla r�nych ludzi, wszystkie zmierzaj�ce ku Ko�cowi. Ale nie ma co gada� o tym, co by�o; teraz jest zupe�nie inaczej. Na razie wystarczy, a teraz oddam g�os Kevinowi: "Pami�tam, jakby to by�o wczoraj. Ca�e rano wszyscy mieli na g�owie tylko l�downik wioz�cy Todda i Jima Arupp�, szukaj�cy kawa�ka p�askiego gruntu, �eby usi���. Prawie mnie wyrzucili z sali kontroli lotu za to, �e wyci�ga�em szyj� ku ekranowi i zas�ania�em innym, zamiast roznosi�. Ale� oni wtedy potrafili wypi� kawy! Niekt�rzy te� jedli - jaki� facet wr�ba� siedem kanapek z jajkiem, tak byli wszyscy nabuzowani. Dobra, b�d� si� trzyma� tematu. Wiem, co chcesz us�ysze�. No wi�c wtedy by�o na Marsie ciemno jak w grobie, tylko reflektory l�downika omiata�y teren - kamienisty i Sp�kany. Komputer przekazywa� obraz jako czerwony i my�l�, �e teren taki by� tam naprawd�. Kontrola lotu nie pozwoli�a im jeszcze wychodzi�; kazali im spa�, dop�ki si� zupe�nie nie rozja�ni. Dziesi�� godzin... Wyobra� sobie: pierwsza noc sp�dzona przez ludzi na Marsie, a oni maj� j� przespa�! Jeszcze tylko Perry pilotuj�cy przedzia� dowodzenia doni�s� o poblasku na wschodnim horyzoncie. Nie by�o to �wiat�o wstaj�cego ksi�yca - tamto ju� widzieli�my i by�o zupe�nie inne. Ma�y zielonawy p�ksi�yc, zasuwaj�cy w g�r� jak cholera. Tak wi�c w nocy Perry mia� sprawdzi�, co to takiego �wieci na wschodzie - mo�e wulkan? Ale kiedy ju� si� znalaz� nad tym miejscem, poblask zanik� prawie zupe�nie, a po jeszcze jednym okr��eniu w og�le ju� nic nie by�o wida�. O tej porze na stanowisku w O�rodku powinna znajdowa� si� obsada zapasowa, lecz co chwila jeden z tych, kt�rzy akurat powinni spa�, wpada� do sali, by popatrze� przez kilka minut na ekran. Ale by�o wida� tylko s�aby zarys poszarpanej linii horyzontu, a nad ni� - gwiazdy. Brzask mia� nast�pi� o 5.50 naszego czasu (widzisz - pami�tam nawet takie szczeg�y!); do tej pory w sali zebra�a si� ju� ca�a zmiana dzienna, pomieszana z nocn�, a wszyscy darli si� o kaw� i dro�d��wki. Na ekranach niebo by�o jakby odrobin� ja�niejsze, tak �e horyzont odcina� si� ostrzej i ciemniej - a� nagle s�aby blask pad� na r�wnin� u podn�a g�r. I wtedy nast�pi� moment, kt�rego nigdy nie zapomn�. By�o tak, jakby wszyscy w sali wstrzymali oddech, szepc�c tylko czy szeleszcz�c papierami obok ciemnych ekran�w biurkowych. I nagle Eggy Stone rozdar� si� na ca�e gard�o: - Tam co� jest! Co� wielkiego! O Jezu! W ten spos�b niejako usankcjonowa� to, co bystroocy obserwatorzy zobaczyli ju� wcze�niej, ale bali si� nazwa� - i wszyscy zacz�li m�wi� jednocze�nie. A przez og�lny jazgot przedziera�y si� g�osy astronaut�w, dochodz�ce z czteroip�minutowym op�nieniem, donosz�ce o tym, jak to siedzi przed l�downikiem �w Tw�r, nie o�wietlony, nieruchomy, pochodz�cy nie wiadomo sk�d, przyby�y nie wiadomo jakim sposobem (przype�z�? przylecia�? wynurzy� si� spod powierzchni planety?). Wszyscy oczywi�cie my�leli, �e to Marsjanie. Wygl�da�o to jak wielkie, olbrzymie, gdzie� pi��dziesi�ciometrowe hantle le��ce oko�o stu metr�w od g��wnego okna l�downika. Dwie wielkie sferoidy czy te� mo�e sze�cio... co� tam, po��czone jednym wielkim, grubym walcem �rodkowym - zupe�nie hantle. Tyle �e po�rodku walca znajdowa�a si� komora, grubsza od niego o jakie� trzy metry w ka�d� stron�. Mo�na by�o bez trudu zobaczy�, co jest w �rodku, bo ca�a przednia �ciana zosta�a rozsuni�ta niczym olbrzymie drzwi harmonijkowe. Wygl�da�a na obit� we wn�trzu jak�� wyk�adzin�. Komputer stwierdzi�, �e obicie jest koloru jasnoniebieskiego, a z pod�ogi stercz� dwa wyst�py koloru rdzawego, chyba wy�cie�ane siedzenia. A obie wielkie komory na ko�cach "hantli" otoczone by�y oknami. W jednym z okien bli�szego nam ko�ca, w oknie, do kt�rego mo�na by�o zajrze�, co� si� porusza�o czy b�yska�o, co� po�yskliwego i bladoniebieskiego. Dopiero po chwili rozpoznali�my, co to takiego, ze wzgl�du na jego wielko��: mia�o ponad metr �rednicy, o kszta�cie prawie dok�adnie kulistym. By�o to oko. Wielkie, galaretowate, �ywe oko, niebieskie z bia�� obw�dk�. I patrzy�o na nas. Wygl�da�o to tak, jakby stw�r, do kt�rego nale�a�o oko, by� tak olbrzymi, �e musia� tkwi� skulony w komorze, z okiem przyci�ni�tym do szyby. Z jakiego� powodu, od pocz�tku wszyscy wiedzieli�my, �e ten stw�r, ta istota czy cokolwiek to by�o, mia�o tylko jedno oko po�o�one centralnie. Oko patrzy�o na nas - to znaczy, na kamer� - prawie przez ca�y czas; niekiedy jednak obraca�o si�, by spojrze� na reszt� l�downika i na okolic�. W czasie tego ca�ego zamieszania Todd i Jim w l�downiku usi�owali nam co� powiedzie�. Nie bardzo to do mnie dociera�o, ale kiedy tylko trafia�em w pobli�e g�o�nika ��czno�ci akustycznej, s�ysza�em co� jakby: - Nie powariowali�my! M�wi� wam, �e�my nie powariowali: to m�wi w naszych g�owach. Tak, po angielsku. Odbieramy wyra�nie dwa s�owa: p o k � j i w i t a j c i e. Ca�y czas. I nie postradali�my zmys��w; gdyby tylko mo�na by�o jako� nada� to przez radio... Robili si� coraz bardziej w�ciekli; chyba kontrola lotu nie�le ich wa�kowa�a, a szczeg�lnie genera� Streiter, kt�ry by� pewien, �e to jaki� kawa� Ruskich. I oczywi�cie w �aden spos�b nie mo�na by�o przekaza� radiem g�osu, kt�ry rozlega si� w g�owie. Ale Obcy chyba sobie z tym sami poradzili, bo kiedy Jim po raz dziesi�ty zapewnia�, �e nie zwariowa� ani nie wypi� za du�o kawy, ca�a ��czno�� na chwil� zdech�a, a p�niej ten wielki, pot�ny, spokojny g�os zag�uszy� wszystko. - POK�J... - powiedzia�. A potem: - WITAJCIE! Co� w tym g�osie, jego tonie, sprawi�o, �e przez chwil� w sali kontroli lotu by�o, jak... no, jak w katedrze. - POK�J!... WITAJCIE!... POKOJ... PRZYJACIELE... A potem doda�, bardzo �agodnie i majestatycznie: - CHOD�CIE... CHOD�CIE... I wtedy kontrola lotu zda�a sobie spraw�, �e Todd i Jim przygotowuj� si� do wyj�cia z l�downika. Rozp�ta�o si� piek�o! No wi�c pomin� opis tych chwil, gdy O�rodek rozkazywa� im pozosta� w �rodku, pod �adnym pozorem nie wytkn�� nawet nosa, zdj�� skafandry (bo Jim i Todd spokojnie si� w nie ubierali) i wszystko, co im przysz�o na my�l, a genera� Streiter zarz�dza� s�d wojenny dla wszystkich, kto mu si� tylko nawin�� pod r�k�, na Marsie czy na Ziemi... dosz�o nawet do tego, �e wyci�gn�li z ��ka prezydenta, by osobi�cie zakaza� im wychodzi�. P�niej dowiedzia�em si�, �e biedny prezydent by� taki sko�owany, �e z pocz�tku my�la�, i� oni o d m a w i a j � wyj�cia na powierzchni�, a on im ma to nakaza�! I to wszystko z czteroip�minutowym op�nieniem, wszystko na tle wielkiego, �ciszonego g�osu m�wi�cego: - POK�J... WITAJCIE... A� w ko�cu wszyscy zrozumieli, nawet genera�, �e nic si� nie da zrobi�, �e siedemdziesi�t milion�w kilometr�w od Ziemi dw�ch Ziemian zbiera si� do wyj�cia na powierzchni� Marsa, by stan�� przed Obcymi." (Tu si� w��cza na chwil� Theodora. Widzicie, wszyscy byli tak przekonani, �e na Marsie nie ma �ycia poza mo�e jakimi� porostami, �e nie pomy�lano absolutnie o �adnych instrukcjach na wypadek spotkania przedstawicieli innych ras rozumnych, co wi�cej - obdarzonych zmys�em telepatycznym.) "No wi�c opr�nili �luz� i gdy schodzili po trapie, Jim Aruppa schwyci� Todda za rami�, a wszyscy us�yszeli poprzez mikrofon umieszczony w he�mie: - Pami�taj, draniu! W nog�! I nikt nie wiedzia�, o co chodzi, dop�ki nie us�yszeli�my o ich wzajemnej prywatnej umowie. Widzicie, po tylu miesi�cach sp�dzonych razem Jim nie mia� zamiaru zagarn�� ca�ej s�awy jako Pierwszy Cz�owiek na Marsie. Zawsze pyta� Todda: - Jak si� nazywa� d r u g i cz�owiek na Ksi�ycu? - I Todd zgadywa� dwukrotnie, a nikt inny te� tego nie wiedzia�. Jim nie �yczy� sobie, aby si� to powt�rzy�o. Rozkaza� wi�c Toddowi, by schodzi� po drabince obok niego; w nog�, i dotkn�� powierzchni Marsa r�wnocze�nie z nim. To te� stanowi�o jedn� z drobnych utarczek, dzi�ki kt�rym przez te dwa lata w o�rodku kontroli lotu nie by�o a� tak strasznie nudno. R�wny go��, ten Jim. I tak zst�powali w nog� po drabince ku powierzchni Marsa M a r s a! - a z odleg�o�ci stu metr�w gapi� si� na nich nieziemski Tw�r. Podeszli do niego powoli i ostro�nie, przygl�daj�c si� wszystkiemu, a oko �ledzi�o ka�dy ich ruch. I nie mo�na si� by�o domy�li�, jak ta konstrukcja si� tam znalaz�a - chyba �e po bardzo spokojnym i �agodnym locie. Ale nie wida� by�o �adnych maszyn, w og�le nic poza tymi wielkimi sze�ciok�tnymi sferoidami otoczonymi pier�cieniem okien. I znajduj�cym si� mi�dzy nimi przedzia�em. Pierwsze obserwacje, jakie przekaza� Jim, by�y nast�puj�ce: - Wydaje si�, �e jest to ca�kowicie niemetaliczne. Ale to r�wnie� nie plastyk. Wygl�da to jak... jak wypolerowany suchy str�k ro�linny, z wprawionymi oknami. Ramy okien r�wnie� nie s� z metalu. A potem dotarli do miejsca, sk�d wida� by�o okna drugiej sferoidy... : z nich spogl�da�o drugie oko! Wygl�da�o dok�adnie tak samo jak pierwsze, tylko by�o nieco wi�ksze i bledsze. Nawiasem m�wi�c, cia�o otaczaj�ce oko r�wnie� mia�o odcie� niebieskawy... niczego w rodzaju rz�s nie dostrzegli�my. A p�niej obaj, Jim i Todd, zacz�li si� upiera�, �e to oko na nich m r u g n � � o i kontrola lotu zn�w zacz�a ich nazywa� wariatami. Kiedy znale�li si� z przodu, przy otwartej komorze, dali znaki, jakby co� s�yszeli. Nast�pnie g�os s�yszany przez radio r�wnie� si� zmieni�. - Chod�cie - przem�wi� tonem wielce przyjaznym. Wejd�cie... prosz�, wejd�cie do �rodka. Wejd�cie i przywitajmy si�, przyjaciele. To spowodowa�o, �e O�rodek wybuchn�� now� seri� zakaz�w, w czasie kt�rych obaj m�czy�ni ustawili kamer� na zewn�trz na statywie, po czym weszli do przedzia�u Obcych, podskakuj�c lekko na wy�cie�anej pod�odze. Nast�pnie zwr�cili si� twarzami do nas i usiedli na podobnych do siedze� wyst�pach. I w�wczas te olbrzymie drzwi harmonijkowe zsun�y si� �agodnie i zamkn�y ich w �rodku. By�o w nich okno; faktycznie to prawie ca�e sk�ada�o si� z okna. Nim jednak ktokolwiek zdo�a� w jaki� spos�b zareagowa�, drzwi si� znowu otworzy�y i Todd z Jimem wyszli na zewn�trz. Us�yszeli�my: - Powiedzieli nam, �eby�my przynie�li jedzenie na jeden dzie�. I poszli do l�downika po zapasy. Jako� tak si� sta�o, �e ten zwyk�y, czy te� mo�e przemy�lany spos�b, w jaki to wszystko zrobili, odebra� si�� wielu rozgniewanym krzykaczom. - M�wi�, �e wody nie trzeba - powiedzia� Jim Aruppa, gdy ponownie wychodzili z l�downika. - Ale na wszelki wypadek troch� wzi�li�my. Nigdy nie my�la�em, �e tak si� st�skni� za piwem. - Wyszczerzy� z�by w u�miechu i pokaza� sw� manierk�. - Jak b�dzie za du�o wody, to umyjemy w niej r�ce. - Jezu, jaki� piknik sobie robi�, czy co? - g�os Eggy'ego Stone'a przebi� si� przez qg�lny rozgardiasz. No i tamte drzwi znowu si� zamkn�y. Widzieli�my ich przez okno, jak do nas machaj�. A potem ten ca�y pojazd uni�s� si� po prostu w ca�kowitej ciszy i przelecia� jak zaczarowany nad kamer�, potem nad l�downikiem i znikn�� nam z oczu. I przez nast�pne trzydzie�ci sze�� godzin nic si� absolutnie nie wydarzy�o, a�... Pani pos�ucha, pani Tanton, mo�e ma pani nagranie tego, co powiedzieli, kiedy wr�cili? Tak mnie podci�o, �e nie dam rady wykrztusi� ani s�owa wi�cej." A wi�c mamy przerw�. Ca�a nast�pna cz�� zosta�a napisana przeze mnie na podstawie raport�w Jima i Todda oraz oficjalnej, wyg�adzonej wersji, jaka ukaza�a si� w Timesie. Znalaz�am stert� kopii ta�m w s�u�b�wce dozorcy. Przedtem jednak musz� powiedzie�, �e Pastor Perry by� bardzo zaj�ty na marsja�skim niebie. Kontrola lotu mia�a w ko�cu cho� jednego astronaut�, kt�ry reagowa� na rozkazy, tote� polecono mu, by sprawdzi�, sk�d Tw�r przyby� w nocy. Pastor Perry zaj�� si� wi�c swymi wizjerami i czujnikami, po czym, mniej wi�cej wtedy, gdy Jim i Todd szli po wa��wk�, przekaza� swoje dane. Marsja�ski budynek czy te� konstrukcja "przypominaj�ca stos b�belk�w" znajdowa�a si� u st�p Mount Eleuthera na wschodzie. Ale jak na miasto wygl�da�o to osobliwie: bez przedmie��, bez ulic, bez prowadz�cych do miasta dr�g i �adnych r�nic pomi�dzy poszczeg�lnymi segmentami. (Oczywi�cie, �e to nie by�o miasto; teraz wiemy, �e Pastor Perry zobaczy� statek.) Kiedy wi�c lataj�ce hantle z dwoma m�czyznami na pok�adzie znikn�y z pola widzenia kamer NASA, Perry wiedzia�, gdzie ich szuka�. A w og�le cho� Pastor by� pos�uszny rozkazom, on r�wnie� zachowywa� si� dziwacznie. Nie z w�asnej woli, ale pod ogniem pyta� przyzna� si� jednak, �e s�yszy w g�owie jakie� g�osy zrazu nazywa� to "dzwonieniem w uszach" - a kiedy Obcym uda�o si� wej�� na fal� kontaktu radiowego, Perry pad� na kolana i obserwatorzy z NASA zobaczyli, i� pr�buje on jednocze�nie modli� si� i p�aka�. Specjalnie ich to nie przej�o - zwa�ywszy na to wszystko, co si� w�wczas dzia�o - poniewa� wiadomo by�o, i� Pastor lub zag��bia� si� w kr�tkiej modlitwie na widok jakiego� kolejnego dziwu Kosmosu, a przy ka�dym kolejnym pomy�lnym wydarzeniu sk�ada� dzi�kczynienie. Robi� to wszystko ca�kowicie naturalnie i w �aden spos�b nie obni�a�o to jego sprawno�ci, tote� ludzie w NASA nie sprzeciwiali si�, my�l�c mo�e, i� w ten spos�b s� kryci na wszystkie strony. Genera� Streiter zapyta� Perry'ego o samopoczucie. - Nie b�d� wi�cej o tym m�wi�, generale - odpar� Pastor. Rozumiem, �e na obecnym etapie ekspedycji wszelkie domniemania s� niew�a�ciwe. Szczerze jednak wierz�, i� zetkn�li�my si� w�a�nie z... z Moc� Nadprzyrodzon� i je�li oka�emy si� tego warci, kontakt ten wyjdzie nam tylko na dobre. Streiter wys�ucha� tego w milczeniu; zna� Perry'ego jako wroga czerwonych co najmniej r�wnego sobie i do tej pory spodziewa� si�, �e on te� w nag�ej materializacji Tworu zobaczy spisek komunist�w. My�li Pastora najwyra�niej jednak pod��a�y innym torem, genera� za� szanowa� go dostatecznie mocno, i� nie stara� si� wp�yn�� na zmian� tego toru. Wracajmy wi�c do Todda i Jima, kt�rych pojazd Obcych unosi� bezszelestnie nad powierzchni� Marsa. Obaj tkwili przy wielkim oknie komory. Samo wzniesienie si� w g�r� by�o tak �agodne, �e Jim, jak sam to przyzna�, nie zauwa�y�by tego, gdyby nie wygl�da� przez okno. Tym samym wyja�ni� si� brak jakichkolwiek pas�w czy uprz�y bezpiecze�stwa w wy�cie�anym pomieszczeniu, w kt�rym si� znajdowali. Obaj oczywi�cie szukali jakiego� miasta czy osady, czy cho�by wlot�w tuneli, i pojawienie si� "stosu b�belk�w", o kt�rym wspomina� Perry, ca�kowicie ich zaskoczy�o. U g�ry stosu znajdowa�a si� luka, gdzie brakowa�o jednego czy dw�ch b�bli; kiedy si� do niej zbli�yli, spostrzegli, i� ich pojazd doskonale pasowa� do tego miejsca. Ruch do przodu usta� ca�kowicie; z delikatnym, niemetalicznym szelestem nios�ce ich modu�y osun�y si� w pust� przestrze�. Todda ol�ni�o. - Hej! - zawo�a� - to wszystko, to jeden wielki statek, a nasz pojazd to szalupa! W jego umy�le pojawi� si� odpowiedni obraz. - Tak! odezwali si� ch�rem Obcy w odpowiedzi - nasz statek! Zanim obaj Ziemianie zdo�ali cokolwiek zobaczy� z wn�trza statku, w ich komorze otworzy�y si� boczne drzwi i pojawi�a si� w nich jasnoniebieska macka o sk�rzastej powierzchni i rozmiarach mniej wi�cej w�a stra�ackiego. - Witajcie! - rozleg�o si� wyra�nie w ich g�owach. - Witaj - powiedzieli obaj na g�os. Macka wyci�gn�a si� ku d�oni Jima, kt�ry odruchowo si� uchyli�. - Witaj? Witaj? Przyjaciele! - m�wi� bezd�wi�czny g�os. - Dotkn��? Jim ostro�nie wyci�gn�� r�k� i ku jego zdumieniu, po chwili zamieszania kontakt, kt�rego pragn�� nieziemiec, zosta� osi�gni�ty. - On chce u�cisn�� nam r�ce! - Jim wykrzykn�� do Todda. - Tak! Przyjaciele! U�cisn��! - i w przeciwleg�ej �cianie otworzy�y si� takie same drzwi, ujawniaj�c drugiego nieziemca. Jego macka by�a wi�ksza, bardziej pomarszczona, o ja�niejszym odcieniu. - Przyjaciele? Nast�pi�a seria energicznych u�cisk�w ko�czyn. P�niej drugiemu nieziemcowi zachcia�o si� czego� wi�cej. Wyrostkiem macki poci�gn�� niezgrabnie, lecz �agodnie za r�kawic� Todda, kt�ry my�l� odebra� niezbyt jasn� pro�b� o zdj�cie r�kawicy i m�wienie. Kiedy zdj�� r�kawic� i dotkn�� go�� d�oni� cia�a nieziemca, westchn�� przeci�gle i zachwia� si� na nogach. - Co si� sta�o? Todd? - Nic... w porz�dku, to bardzo... Spr�buj sam. Jim zdj�� r�kawic� i uchwyci� wyrostek ko�czyny Obcego. On r�wnie� westchn�� - bo gdy nast�pi� kontakt, run�a wraz z nim na niego lawina komunikat�w, zar�wno s�ownych, jak i obrazowych, z kt�rych wydobywa� kawa�eczki opis�w wydarze� historycznych, tego, co dzia�o si� obecnie, domniema�, wyobra�e� (w��cznie z obrazem jego samego!), plan�w, pyta�... By�o tak, jakby si� znalaz� w e w n � t r z u umys�u Obcego. Obaj Ziemianie za�miewali si�, oczarowani t� niesamowit� atrakcj�, kt�ra si� im trafi�a... a ich chichoty odbija�y si� echem od �cian komory. Poprzez filtry powietrza przedostawa� si� mi�y aromat, jakby cynamonu. Jim i Todd byli pierwszymi lud�mi, kt�rzy poznali korzenn� wo� wydzielan� przez nieziemc�w, kiedy ci okazywali podniecenie czy zainteresowanie. - To b�dzie wymaga�o pewnej praktyki - wykrztusi� Jim. Spr�bowa� przekaza� sw� my�l Obcemu, kt�rego mack� �ciska�, i otrzyma� silne wra�enie potwierdzenia. Nieziemiec delikatnie wysun�� mack� z u�cisku, tak �e powierzchnia styku uleg�a ograniczeniu, i nap�r dozna� psychicznych uspokoi� si� nieco. Potem Obcy postuka� w d�o� Jima w pewien spos�b, kt�ry wkr�tce zacz�to rozpoznawa� jako sygna� g�osz�cy: "Mam ci co� do powiedzenia - pokazania". I Jim stwierdzi�, �e ogl�da sp�jny, zrozumia�y "film" o wcze�niejszym przylocie statku Obcych w pobli�e Ziemi, o rejestracji licznych transmisji kr���cych w eterze - zar�wno fonicznych, jak i wizyjnych - i o wyborze wielkiej masy l�dowej Ameryki P�nocnej na miejsce pobytu na orbicie stacjonarnej. - Ten sam j�zyk - powiedzia� g�os w jego g�owie. - Wiele obraz�w... mo�na du�o pozna�. - A p�niej pr�bka materia�u badawczego, jaki nieziemcy mieli do dyspozycji: rozpoznawalne fragmenty Dallas, Muppet�w czy Kojaka, dziennik�w telewizyjnych - i nieprzerwany strumie� reklam�wek. - Wielu nie zrozumieli�my. Fiu! Jim chcia� przerwa�, ale potok ��czno�ci trwa�. W dalszym ci�gu dowiedzia� si� z niego, �e pojawienie si� statku Obcych spowodowa�o nieprzyjazne reakcje ze strony si� obrony powietrznej U.S.A. Nieziemcy r�wnie� wkr�tce odgadli, �e na Ziemi wyst�puj� liczne konflikty mi�dzy r�nymi ugrupowaniami. Mieli nawet ju� odlecie�, "poszuka� lepszej planety", kiedy dowiedzieli si� o planowanej wyprawie na Marsa. Wyda�o si� im, �e b�dzie to idealne miejsce na pierwszy kontakt z ludzko�ci�. I tak si� tu znale�li, a wkr�tce znale�li si� tu r�wnie� dwaj ziemscy astronauci, pogr��eni teraz w rozmowie, cho� do tej pory nie zobaczyli jeszcze ca�ych postaci czy nawet twarzy swych nowych przyjaci�. (Od pocz�tku bowiem nie ulega�o �adnej w�tpliwo�ci, �e jest to p r z y j a c i e 1 s k i e spotkanie, a owa przyja�� ros�a mi�dzy nimi z ka�d� chwil�.) - Teraz chcecie przywita� si� z innymi, a potem jeszcze porozmawiamy? - Tak, oczywi�cie. Sekwencja obraz�w w my�lach Ziemian przygotowa�a ich na to, co mia�o nast�pi�, po czym ca�a tylna �ciana ich przedzia�u otworzy�a si� jak ogromna przes�ona w obiektywie, ods�aniaj�c ogromn�, lekko jarz�c� si� przestrze�. Kiedy si� zbli�yli, dostrzegli, i� "stos b�belk�w" to w rzeczywisto�ci pow�oka otaczaj�ca puste wn�trze; wszystkie "b�belki" otwiera�y si� do �rodka, gdzie znajdowa�y si� jakie� konstrukcje, kt�rych przeznaczenia Ziemianie nawet nie pr�bowali odgadn��. Na �cianach, suficie i pod�odze widnia�y drzwi prowadz�ce do takich samych przedzia��w jak ten, w kt�rym tu przybyli; niekt�re z nich by�y jasno o�wietlone, inne ciemniejsze, jeszcze inne zupe�nie czarne. Ca�o�� przypomina�a ogromne audytorium czy sal� kongresow�. U wej�cia do poszczeg�lnych przedzia��w sta� nieziemiec, czasem dw�ch lub wi�cej, a wszyscy swymi pojedynczymi oczyma patrzyli w ich kierunku. I tu musz� si� zatrzyma�, aby przygotowa� was na to, co do tej pory skrz�tnie omija�am: kszta�ty Obcych. Barw� oczywi�cie znacie: g��wnie b��kit nieba, tu i �wdzie przetykany ja�niejszymi lub ciemniejszymi plamami, od granatu do bladej niebiesko�ci, odcienie za� - od szarego do jaskrawego. A kszta�t oczu by� ca�kiem ludzki, cho� rozmiar zbli�ony do �redniej wielko�ci beczki. A wspomniane ju� macki - ka�da zaopatrzona by�a w przyssawki, na razie nie aktywne, chyba �e kt�remu� z w�a�cicieli przysz�a ochota, by zawisn�� u g�ry. Do tej pory nie wspomnia�am jeszcze wszak�e o og�lnym ich kszta�cie. Na Ziemi znajduje si� jedno i tylko jedno zwierz�, do kt�rego Obcy byli podobni i to bardzo. M�wi�c kr�tko i brutalnie, wygl�dem przypominali olbrzymie niebieskie o�miornice. Widok ich by�, oczywi�cie, przera�aj�cy. Poza oczywistymi problemami j�zykowymi (ten o�miornic czy ta o�miornica?) odrodzi�y si� przy okazji wszystkie dawne stereotypy z powie�ci i film�w grozy. I nic dziwnego - by�y to bowiem f a k t y c z n i e zwyk�e wielkie, powietrzodyszne o�miornice; p�nij wszyscy dowiedzieli�my si�, �e ich ewolucja nast�pi�a w oceanach, a w miar� ich wysychania, Obcy stopniowo przystosowali si� do �ycia na l�dzie. Ich p�aszcze zatraci�y zdolno�� odrzutu, a cztery tylne macki przekszta�ci�y si� w ko�czyny zdolne do poruszania si� po l�dzie, podczas gdy pozosta�e przej�y funkcj� manipulator�w oraz organ�w zmys�u telepatycznego. G�owy ich by�y wielkie i ca�kowicie pozbawione ow�osienia; nad pojedynczym okiem b�yszcz�ce. P�aszcze zaczyna�y si� w tym miejscu, gdzie cz�owiek ma podbr�dek; pod nimi skrywa�y si� nosy i usta czy te� dzioby, cokolwiek maj� o�miornice. Poni�ej faluj�cej kraw�dzi p�aszcza ukazywa�a si� ciemniejsza masa wyrostk�w, niczym k�pki sier�ci, a mi�dzy nimi wida� by�o drobne, bardzo delikatne macki o niewiadomym przeznaczeniu. W sumie, gdyby nie ich naprawd� przepi�kne ubarwienie, mi�y zapach, a tak�e wyj�tkowo przyjazne spojrzenie olbrzymich oczu, pierwszym wra�eniem cz�owieka na ich widok by�aby odraza granicz�ca z przera�eniem. Ziemska prasa i telewizja na pocz�tku oczywi�cie oszala�y; nawet najstateczniejsze gazety pe�ne by�y tytu��w w rodzaju: OLBRZYMIE NIEBIESKIE OSMIORNICE NA MARSIE! O�miornica! - ta nazwa sama w sobie nie wzbudza zaufania, st�d ca�y ten m�j przyd�ugi wst�p zamiast prostej relacji fakt�w z notatek prasowych. Kiedy pojawi�y si� pierwsze zdj�cia, zrobi�o si� troch� lepiej, poniewa� sylwetki Obcych by�y tak wdzi�czne i gibkie. Ich zasadniczo promieniste cia�a znajdowa�y si� wyra�nie w stadium przechodzenia do postawy pionowej, dwustronnie symetrycznej: cztery "tylne" nogi-macki by�y znacznie d�u�sze i mocniejsze, przez co uwalnia�y od konieczno�ci chodzenia pozosta�e cztery ko�czyny. Szczerze m�wi�c, je�li (jak si� faktycznie dzia�o p�niej) niezbyt du�y osobnik wk�ada� d�ugi p�aszcz z kapturem okrywaj�cym po�yskliwe sklepienie czaszki, m�g� uchodzi� za mocniej zbudowanego cz�owieka. A Obcy utrzymywali przewa�nie postaw� wyprostowan�, wygl�daj�c jak wielor�kie b�stwa indyjskie - no i pachn�li przepi�knie. Tak wi�c, gdy Ziemianie lepiej si� im przyjrzeli, dawne fantastyczne wyobra�enia potwor�w komiksowych okaza�y si� zdecydowanie nieodpowiednie i zosta�y wkr�tce zapomniane. Podczas gdy Todd i Jim ch�on�li zmys�ami wygl�d otaczaj�cych ich s�uchaczy - i odwrotnie - nowi przyjaciele rozsuwali �ciany ich przedzia��w i przenosili siedzenia na sam skraj. - B�dziemy m�wi� wszyscy do wszystkich w ten spos�b. Poka�emy wam. - I gestami wskazali siedzenia Jimowi i Toddowi. - Nie b�jcie si�, �e spadniecie, z�apiemy was. Nast�pnie obaj nieziemcy stan�li z dw�ch bok�w, mackami komunikacyjnymi obj�li ramiona Jima oraz Todda i zdawali si� s�ucha�. - Nie... ubranie za grube. Mo�ecie zdj��? Powietrze tu dobre. - I obaj m�czy�ni ochoczo odpi�li he�my (doznaj�c z miejsca zawrotu g�owy od go�dzikowego aromatu), po czym zacz�li si� rozbiera�. Troch� by�o im g�upio na oczach tylu obserwator�w, ale do cholery, nie mia�o to wi�kszego znaczenia ni� widok nied�wiadka bez majtek. Gdy byli ju� ca�kowicie nadzy, usiedli ponownie, a macki powr�ci�y. - Ach! Bardzo dobrze! Po tych s�owach Obcy wyci�gn�li pozosta�e ramiona komunikacyjne do swych braci zajmuj�cych s�siednie przedzia�y, ci za� jeszcze dalej, tak �e w ko�cu ca�y amfiteatr osnu� si� jakby mistern� sieci�, w kt�rej o�rodku znajdowali si� dwaj Ziemianie. Kiedy to si� wszystko dzia�o, Todd poczu�, �e co� �echce go w �ydk�. Spojrza� w d� i dostrzeg� ciemnoniebiesk� mack� wysuwaj�c� si� z pomieszczenia pod spodem. Us�ysza� czy raczej wyczu� co�, co mog�o by� tylko chichotem i w nast�pnej chwili nad kraw�dzi� pod�ogi pojawi�o si� troje okr�g�ych, jasnych oczu. Do nozdrzy Todda dolecia� wyra�ny korzenny aromat zainteresowania. S�siaduj�cy z nim nieziemiec wyda� karc�cy odg�os i machn�� woln� mack� w kierunku ciekawskich oczu. - Ci m�odzi! - Zagl�daj�c za kraw�d� pod�ogi Todd i Jim zobaczyli grupk� ma�ych nieziemc�w, kt�rzy wyra�nie usi�owali w��czy� si� do sieci za pomoc� kr�tkiego spi�cia. - Nic nie szkodzi - u�miechn�� si� Todd. - Nam to �adna r�nica. W�wczas dwaj opiekunowie Ziemian zezwolili ma�ym, by swymi mackami dotykali ich n�g i st�p. - Dobrze wi�c... wy zaczynacie? - odezwa si� s�siad Jima. - Och, zaraz.. my nazywamy si� Anglowie. An-glo-wie - powt�rzy� na g�os. - A wy? - Witajcie, Anglowie! - powiedzia� Jim do obu. - My nazywamy si� lu-dzie. Ale - tu wskaza� na jednego z nich - masz chyba w�asne imi�, tylko dla siebie? No wi�c ta "godzina pyta� i odpowiedzi" sta�a si� wst�pem do nauki trudniej umiej�tno�ci mowy umys��w. Chwil� zabra�o ustalenie poszczeg�lnych osobnik�w, a i p�niej Ziemianie nie mieli pewno�ci, czy im si� to uda�o. - Zwyczajowo - o�wiadczy� Jim - gdy o kim� tu m�wi�, nast�puje szybki obraz danego osobnika czy te� jakiej� jego czy jej charakterystycznej cechy osobistej. Nie wydaje mi si�, by imiona wyra�ane s�owami cz�sto tu wyst�powa�y. Nasi przyjaciele wszak�e m�wi�c o sobie wypowiedzieli co� jakby imiona - Urizel i Azazel, o ile dobrze zrozumia�em. Spr�bujemy tak si� do nich zwraca� i zobaczymy, co z tego wyjdzie. - Nast�pnie otoczy� Todda ramieniem i zwr�ci� si� do nieziemc�w. - My razem to lu-dzie. Ale on sam - wskaza� r�k� - nazywa si� Todd. Ja, to Jim. Todd... Jim. Jim... Todd. Rozumiecie? - Ja Jane, ty Tarzan - mrukn�� Todd. - Zamknij si�, idioto, nie pora na �arty. Wpierw musimy si� upewni� co do ich poczucia humoru. Dobrze. Urizelu, Azazelu i wy, pozostali Anglowie - czego chcecie si� najpierw dowiedzie� o nas, ludziach? I tak si� zacz�� najwi�kszy wyk�ad antropologiczny w ich �yciu. Zdumiewaj�co szybko wszystko zacz�o si� toczy� w spos�b uporz�dkowany: pytania ludziom przekazywali ich obaj nieziemscy przyjaciele. I nie by�o w tym nic dziwnego, zwa�ywszy na to, �e pierwsze informacje o Ziemi Obcy czerpali z telewizji, i� pocz�tkowe pytania dotyczy�y spraw gospodarczych. Todda spotka�a przyjemno�� odpowiedzi na pytanie "Co to s� pieni�dze?" Uda�o mu si� wywo�a� w umy�le obraz �rodka wymiennego przechodz�cego z r�k do r�k w �wiecie cz�owieka. Szcz�liwie Anglowie znali ras�, do kt�rej da�o si� to odnie��: Jim otrzyma� telepatycznie obraz kosmatych br�zowych stwor�w nosz�cych nawleczone na ogony stosy kwadratowych przedmiot�w, kt�re musia�y by� prymitywnymi monetami. - Cholera, a jak kt�ry� naprawd� si� wzbogaci? - Todd nie oczekiwa� na to odpowiedzi, ale Anglowie zrozumieli sens tego pytania i przekazali mu wyra�ny obraz pompatycznie krocz�cego kosmacza, za kt�rym post�powa� orszak wyspecjalizowanych tragarzy monet z wypr�onymi ogonami za�adowanymi po sam czubek. Roze�mieli si� zar�wno ludzie, jak i Anglowie. - A po co wam pieni�dze? - zapyta� Azazel. Jim prze�kn�� �lin� i spr�bowa� wywo�a� obraz kasjera bankowego, skarbca, ksi��eczki czekowej. - Boj� si�, �e oni dostan� zupe�nego pomieszania w kwestii systemu finansowego - powiedzia� do Todda. - Ale do cholery, chyba jest on bardziej sensowny ni� noszenie pieni�dzy na ogonie! - Zaczynam mie� w�tpliwo�ci - mrukn�� Todd. - Nie, nie - odezwa� si� pospiesznie do Azazela. - Niewa�ne. Z powy�szego wynika wyra�nie, �e Ziemianie nie byli pierwsz� ras�, na jak� napotkali Anglowie. Jim i Todd otrzymywali przelotne obrazy wielu innych obcych gatunk�w, planet, miast, statk�w. Ich przyjaciele wyra�nie nale�eli do rasy galaktycznych turyst�w, uwielbiaj�cych zwiedzanie i poznawanie nowych istot rozumnych. Co si� za� tyczy ojczystej planety Angl�w - ju� dawno bowiem Jim i Todd zyskali pewno��, i� nie s� oni Marsjanami pokazano im obraz �wiata bardzo przypominaj�cego Ziemi�, ale ziele�szego, kr���cego wok� s�o�ca typu GO. Widok pobliskich konstelacji pozwoli� Ziemianom ustali�, i� s�o�ce znajdowa�o si� w pobli�u mg�awicy w mieczu Oriona. Zbli�enie obrazu ukaza�o przeuroczy krajobraz z miastem zbudowanym r�wnie� z "b�belk�w". Anglowie za� nie byli jedynymi mieszka�cami tej planety! Znajdowa�a si� tam jeszcze jedna rasa... nie, chwileczk�, k i e d y � zamieszkiwa�a ten �wiat inna rasa "wiele czas�w temu". Z wielu nieziemskich umys��w pop�yn�� ku Ziemianom obraz stworzenia przypominaj�cego z wygl�du mor�wina, lecz z nogami. - Odeszli - m�wili Anglowie, ale czy oznacza�o to, �e opu�cili ten �wiat, czy te�, �e wymarli, nigdy si� do ko�ca nie wyja�nia�o; mo�e sami Anglowi tego nie wiedzieli. Teraz oni jedni zamieszkiwali ten �wiat. Jeden z ostatnich przekazanych fakt�w okaza� si� sensacyjny: marsja�skie "b�belki" nie by�y jedynym statkiem Angl�w w Uk�adzie S�onecznym. Umie�cili oni kilkana�cie innych wraz z wielk� ilo�ci� sprz�tu na Ksi�ycu, po drugiej stronie, gdzie nie mo�na by�o tego wszystkiego dojrze�. Na ich pok�adach znajdowali si� kolejni Anglowie, kt�rzy po prostu chcieli spa� a� do chwili znalezienia naprawd� obiecuj�cej planety. ("Obud�cie nas dopiero wtedy, gdy dok�d� dotrzemy!") W stanie u�pienia znajdowa�y si� r�wnie� bardzo m�ode osobniki. Jeden (czy mo�e kilka) ze statk�w zawiera� przedstawicieli innej rasy, kt�rych planeta by�a zagro�ona, tote� Anglowie podj�li si� znale�� im now�. (Z ich do�wiadczenia wynik�o, �e galaktyka pe�na jest odpowiednich planet tylko czekaj�cych na odnalezienie.) Tej konkretnie rasie potrzebne by�a �rodowisko wodne. Kolejny statek zawiera� zestaw nasion i zapas�w �ywno�ci; pomimo swobodnego zachowania Anglowie byli w istocie ras� bardzo praktyczn�, je�li chodzi o sprawy zasadnicze. I przynajmniej dwa ze statk�w by�y puste; na jednym uprzednio podr�owa�y jeszcze inne istoty, kt�rym Anglowie ju� znale�li odpowiedni� planet�. Ostatni za� mia� na pok�adzie spektakularny �adunek, kt�ry ju� wkr�tce mieli zobaczy� wszyscy Ziemianie. (Oczywi�cie, dowiedziawszy si� o istnieniu nast�pnych statk�w genera�owie i inni zacz�li natychmiast podejrzewa�, i� s� tam r�wnie� okr�ty bojowe oraz inne urz�dzenia militarne, i podj�li realizacj� tajnych plan�w zmierzaj�cych do przeprowadzenia lotu szpiegowskiego wok� Ksi�yca. Ale nic z tego nie wysz�o i r�wnie� nic wrogiego si� nie pokaza�o.) Ka�de pytanie prowadzi�o do dziesi�ciu nast�pnych; godziny mija�y niczym minuty. W ko�cu narastaj�ce uczucie pustki w �o��dkach zmusi�o Jima i Todda do pro�by o przerw�. - Zjemy teraz? Okaza�o si�, i� Anglowie r�wnie� byli g�odni i zm�czeni, ale fascynacja opowie�ci� ludzi nie dawa�a im przesta� pyta�. Jednak na s�owa Jima rozleg� si� okrzyk ulgi ze strony m�odych zebranych w przedziale poni�ej. Po chwili wnie�li do audytorium kosze czego�, co wygl�da�o jak suchary, i zacz�li je roznosi� w�r�d obecnych. Ka�dy z Angl�w wzi�� jeden i wsun�� go pod p�aszcz, gdzie, jak zak�adali Ziemianie, znajdowa�y si� usta czy te� mo�e dzioby nieziemc�w. - Musimy sobie teraz wyja�ni� sprawy p�ci - stwierdzi� Todd, m�wi�c z pe�nymi ustami. - A, do diab�a. Jak si� do t e g o zabra�, Tarzanie? - Mo�e lepiej si� wstrzyma�, dop�ki nie znajdziemy prawdziwej Jane? - Jego s�owa, niestety, si� sprawdzi�y. Co prawda, Todd spotka� si� z pewnym zrozumieniem, kiedy zacz�� opisywa� ludzkie p�ci: - Ludzie tacy, jak Jim i ja - wskaza� na swe genitalia - nazywaj� si� "m�czyznami". Inni ludzie maj� wyrostki t u, ale nie t u, i nazywamy ich "kobietami". Oba za� rodzaje s� potrzebne do powstawania m�odych. A jak u was powstaj� m�ode? - zako�czy� pytaniem. I tu wszelkie pozory zrozumienia znik�y, a pytanie Angl�w Jak nazywacie Mathlon? - zap�dzi�o wszystkich w kozi r�g. Obrazy umys�owe Angl�w wybieraj�cych co� z ka�u�y niewiele pomog�y. To znowu ja, Theodora Tanton, od siebie. Wybra�am to wszystko z d�ugiego raportu Jima, by przekaza� nastr�j i niekt�re z problem�w; podejrzewam zreszt�, i� pewne kwestie poruszono dopiero po obiedzie. I nie mordujcie mnie, siostry, o te sprawy p�ci oraz "wyrostki" - facet si� w�a�nie w ten spos�b wyrazi�. Przewa�nie przekazuj� dialog tak, jakby przez ca�y czas m�wiono na g�os; nie podkre�lam tego, czy dana wypowied� pad�a telepatycznie, czy g�osem. Ludzie i Anglowie wypracowali sobie swoisty �argon p�s�owny, p�telepatyczny, kt�ry spe�nia� swe zadnie. Popo�udnie, czy te� raczej jego reszta, min�o r�wnie szybko, jak ranek i wkr�tce �wiat�o s�oneczne przes�czaj�ce si� do wn�trza audytorium nabra�o czerwonej barwy typowego marsja�skiego wieczoru. - Musimy ju� wraca� - powiedzieli m�czy�ni. - Pewnie si� ju� o nas boj�. - Okay! - rzek� Urizel i wszyscy si� za�miali. Ziemianom najtrudniej by�o oswoi� si� z tym, jak bardzo �miech Angl�w przypomina� ludzki - oni za� my�leli to samo o naszym. Zamkni�to wi�c drzwi, ludzie w�o�yli skafandry, modu� bezszelestnie wysun�� si� ze swej luki i ranna podr� si� powt�rzy�a, tyle �e w odwrotnej kolejno�ci. Ziemianie znowu spr�bowali sprawa ta uprzednio nawraca�a przez ca�y dzie� - poj�� �r�d�o si�y nap�dowej, ale zawsze ta sama odpowied� nie przybli�a�a zrozumienia ani troch�. - Robimy to cia�em - wyja�niali Anglowie. - W�a�nie tak... - i m�wi�cy te s�owa unosi� si� kilka metr�w w g�r�, bez wyra�nego wysi�ku, po czym znowu opada�. - Wy nie robicie, co? Znale�li�my wiele ras, kt�re tego nie robi�; a tylko jedn�, kt�ra robi. - I w g�owach Ziemian pojawia� si� obraz wielkiego stwora przypominaj�cego p�aszczk�, unosz�cego si� nad obcym krajobrazem. Anglowie z �alem postukiwali si� w czaszki. - Lata �adnie, ale nie ma za du�o m�zgu. Mo�e b�dzie p�niej. Teraz, w drodze powrotnej okaza�o si� jasne, i� przyjaciele Ziemian po prostu nap�dzali sw�j pojazd p o p y c h a j � c go w g�r� od wewn�trz, tak jak siedz�cy pod sto�em cz�owiek m�g�by unie�� go na plecach, ale bez konieczno�ci posiadania punktu oparcia. I wyra�nie ich to nie m�czy�o. - Jest to najpewniej jaka� antygrawitacja - Jim p�niej przekaza� na Ziemi�. Pokazano im jeszcze co�: w pomieszczeniach na obu ko�cach pojazdu znajdowa�o si� okno w pod�odze, pod kt�rym stercza� rz�d �wiate� zewn�trznych, r�wnie� podczerwonych. Zasila�y je niewielkie akumulatory. - Szybko si� zu�ywaj� - stwierdzi� Azazel, wyra�nie niezadowolony. I Anglowie w��czyli �wiat�a zewn�trzne, dopiero gdy znale�li si� nad l�downikiem. To urz�dzenie by�o pierwsz� konstrukcj� z metalu czy drutu; jak� Jim i Todd zobaczyli u Obcych. Wygl�da�a na r�czn� robot�. - Dostali�my to od specjalnych istot - stwierdzi� Azazel i przekaza� obraz jakich� nieziemc�w wyra�nie w warsztacie. - Nie u nas. - My te� robimy �wiat�o - doda� Urizel i spod jego (czy jej) p�aszcza b�ysn�a nagle �agodna po�wiata, kt�ra osi�gn�a pewne nat�enie, po czym zgas�a. - Dzia�a - o�wiadczy� z naciskiem wi�kszy nieziemiec. �wiat�o wyra�nie przeznaczone by�o tylko do spraw specjalnych; Anglowie mieli fantastycznie dobry wzrok, r�wnie sprawny w nocy. Ziemianie podejrzewali, i� tamci u�yli reflektor�w g��wnie na rzecz ludzi, a nie ich samych. - Wy dobrze nie widzicie w ciemno�ci. - Mo�e si� zdziwili, gdy�my nie zobaczyli, jak wczoraj nadlatywali - powiedzia� Jim. A potem trzeba si� by�o po�egna� i wraca� do w�asnego male�kiego pojazdu. I zda� sprawozdanie kontroli lotu. - Za�o�� si�, �e przetrzymaj� nas par� godzin - nachmurzy� si� Todd. Okaza�o si�, �e mia� s�uszno��. Kevin dobrze pami�ta okrzyk, jaki rozleg� si� w wielkiej sali, gdy kamera pochwyci�a �wiat�a zbli�aj�cego si� pojazdu. A potem astronauci sp�dzili p� nocy przekazuj�c i zapisuj�c to wszystko, co tu zrelacjonowa�am, pomijaj�c liczne wyci�te przeze mnie powt�rzenia i pomy�ki. Och, zapomnia�am o jednej wa�nej rzeczy. Na chwil� przed odlotem z kopu�y wa�nie wygl�daj�cy Anglo przekaza� propozycj� za po�rednictwem Azazela. - M�wi, �e mogliby�my was zabra� na Ziemi�. B�dzie szybko, mo�e trzydzie�ci-czterdzie�ci waszych dni. Zabierzemy tego cz�owieka, co teraz jest na niebie, zostawimy tu wasze statki, zabierzecie je kiedy indziej. A wy nam pomo�ecie przywita� si� z Ziemi�. Co za propozycja! - I z mi�kkim l�dowaniem na ko�cu! wyj�cza� Todd w ekstazie. - Powiedz mu, �e tak, bardzo si� cieszymy - odpar� Jim. Zaraz... czy to wasz przyw�dca? I tu mamy kolejny temat, kt�rym si� dot�d nie zajmowa�am: system w�adzy u Angl�w. Na ile mogli�my w og�le to ustali�, nie mieli �adnego. Starsi Anglowie tworzyli lu�n� struktur� cia�a doradczego, w kt�rym m�g� si� znale�� ka�dy, kto mia� na to ochot�. Wszelkie kwestie, na przyk�ad, dok�d si� uda� czy jak post�pi� w konkretnej sprawie, rozstrzygano, jak si� wydaje, za pomoc� wsp�lnoty umys��w. Kto� podsuwa� jaki� pomys�, nad kt�rym wszyscy si� zastanawiali do chwili uzyskania porozumienia. A co si� dzia�o w przypadku jakiej� powa�nej r�nicy zda�? Anglom jednak si� widocznie takie nie trafia�y. - Ka�dy po kolei ma racj� - o�wiadczy� Azazel niedbale. W ka�dym razie sta�o si� tak, �e wielki powr�t do domu naszej zako�czonej powodzeniem wyprawy marsja�skiej nast�pi� na pok�adzie obcego statku w �aden spos�b nie podporz�dkowanego NASA, cho� Anglowie uprzejmie przystali na utrzymywanie ��czno�ci z kontrol� lotu. Dziwili si� te� niezmiernie �cis�ym nadzorem, jaki o�rodek kontroli lotu �yczy� sobie nad nami sprawowa�. U nich by�o wyra�nie tak, �e je�li kto� chcia� gdzie� lecie�, to po prostu lecia�, na ksi�yc czy gdzie�. Wygl�da�o na to, �e rytua� dojrza�o�ci obejmowa� zadanie wykonania w�asnego pojazdu kosmicznego (za surowiec s�u�y� olbrzymi wysuszony str�k nasienny) oraz przygotowanie go do dalekich wypraw. Dysponuj�c zmys�em telepatycznym Anglowie nie obawiali si� tego, i� kto� si� mo�e zagubi�, a zreszt� na ich w�asnej planecie nic im specjalnie nie grozi�o. Co najwy�ej kt�ry� z m�odych m�g� tak sw� telepatyczn� paplanin� czy natr�ctwem dokuczy� starszemu, �e ten poskar�y� si� radzie, a ta z kolei uziemi�a �obuziaka na tydzie� czy dwa. M�odym, tak jak wsz�dzie, imponowa�a szybko��, tote� nieustannie usprawniali swe pojazdy; kt�re stawa�y si� niemal ich drugimi domami. Jak mo�na by�o wnioskowa�, klimat na planecie Angl�w nie nale�a� do najsurowszych. Wszystko to wygl�da�o idyllicznie; nie tylko ja si� zastanawia�am, dlaczego zatem opu�cili sw�j �wiat... Dzie� przybycia Angl�w na Ziemi� zosta� tak dok�adnie om�wiony w najr�niejszych �r�d�ach, �e mam tylko niewiele do dodania - na przyk�ad o panice. Na pocz�tku wszystko sz�o normamie: wielkie be�owe gniazdo b�bli opada�o ku miejscu l�dowania - jedynej wyspie na morzu ludzi - eskortowane pod koniec lotu przez wszystko, co lotnictwo zdo�a�o unie�� w powietrze. Statek Obcych osiad� spr�y�cie i nim jeszcze sko�czy� si� ko�ysa�, w otwartych drzwiach pojawi�y si� postaci Angl�w ciekawie wygl�daj�cych na zewn�trz. Kilkoro z nich unios�o trzech astronaut�w i przelecia�o z nimi ku otoczonemu kordonem stra�nik�w miejscu powitania. W�r�d towarzysz�cych astronautom Angl�w znajdowali si� Urizel i Azazel oraz paru starszych cz�onk�w rady, kt�rych uda�o si� do tego nam�wi�. Powitanie odbywa�o si� w spos�b nader nietypowy: wszyscy widzieli, �e astronauci pr�bowali zda� sprawozdanie dow�dcy lotu zgodnie z rygorami dyscypliny wojskowej, ale Angl�w trudno by�o utrzyma� w ryzach. Ju� po chwili zacz�y si� przekazy telepatyczne do wszystkich, bez zwracania uwagi na protok�. Nast�pnie dobrali si� do systemu nag�o�nienia i zaraz wszyscy us�yszeli: "Witajcie! Pok�j! Przyjaciele!" Dziennikarze przerwali kordon stra�nik�w w pobli�u statku i zacz�li wsz�dzie w�azi�. W�r�d reporter�w z NASA by� i Kevin, kt�ry p�niej przekaza� mi co nieco. Natomiast starsi cz�onkowie rady Angl�w, dla kt�rych jeden Ziemianin by� podobny do drugiego, zacz�li pozdrowia� policjant�w i ludzi z bezpieki, kt�rzy ze zwartymi ramionami usi�owali przezwyci�y� nap�r t�umu. Podczas za� powolnego przelotu astronaut�w na miejsce powitania inni Anglowie zacz�li ju� kr�tkie przeloty nad g�owami t�umu. Wszystko wi�c zwiastowa�o k�opoty i wkr�tce si� to wydarzy�o: paru m�odych Angl�w wylecia�o ze swych przedzia��w z ramionami pe�nymi czego�; przelecieli na prawo szukaj�c miejsca do l�dowania, wo�aj�c: "Przyjaciele!" i �miej�c si� tym

O nas

PDF-X.PL to narzędzie, które pozwala Ci na darmowy upload plików PDF bez limitów i bez rejestracji a także na podgląd online kilku pierwszych stron niektórych książek przed zakupem, wyszukiwanie, czytanie online i pobieranie dokumentów w formacie pdf dodanych przez użytkowników. Jeśli jesteś autorem lub wydawcą książki, możesz pod jej opisem pobranym z empiku dodać podgląd paru pierwszych kartek swojego dzieła, aby zachęcić czytelników do zakupu. Powyższe działania dotyczą stron tzw. promocyjnych, pozostałe strony w tej domenie to dokumenty w formacie PDF dodane przez odwiedzających. Znajdziesz tu różne dokumenty, zapiski, opracowania, powieści, lektury, podręczniki, notesy, treny, baśnie, bajki, rękopisy i wiele więcej. Część z nich jest dostępna do pobrania bez opłat. Poematy, wiersze, rozwiązania zadań, fraszki, treny, eseje i instrukcje. Sprawdź opisy, detale książek, recenzje oraz okładkę. Dowiedz się więcej na oficjalnej stronie sklepu, do której zaprowadzi Cię link pod przyciskiem "empik". Czytaj opracowania, streszczenia, słowniki, encyklopedie i inne książki do nauki za free. Podziel się swoimi plikami w formacie "pdf", odkryj olbrzymią bazę ebooków w formacie pdf, uzupełnij ją swoimi wrzutkami i dołącz do grona czytelników książek elektronicznych. Zachęcamy do skorzystania z wyszukiwarki i przetestowania wszystkich funkcji serwisu. Na www.pdf-x.pl znajdziesz ukryte dokumenty, sprawdzisz opisy ebooków, galerie, recenzje użytkowników oraz podgląd wstępu niektórych książek w celu promocji. Oceniaj ebooki, pisz komentarze, głosuj na ulubione tytuły i wrzucaj pliki doc/pdf na hosting. Zapraszamy!