3460

Szczegóły
Tytuł 3460
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

3460 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 3460 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

3460 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Gregorio Cortez Transport nr 37 "Nowe prawa, nowy spos�b �ycia, nowy uk�ad spo�eczny - to wszystko przydawa�o im si� i o�ywia�o; tak zyskali niezale�no��." J.Hector St John de Crevecoeur "Letters from an American Farmer"(1782) PROLOG M�czyzna w czarnym mercedesie rozmawia� przez holofon, projektor holograficzny by� wy��czony, a na uszach mia� s�uchawki, da�o si� wi�c s�ysze� jedynie strz�pki rozmowy. - ... wiem o ich planach... tak, nie przeszkodz� nam, wr�cz przeciwnie. To ich porozumienie pozwoli za�atwi� spraw� w Radzie znacznie �atwiej. Nie b�dzie pan musia� kupowa� sekretarza Rajiva... nie, cz�� ju� przekonali�my, ale oni zrobi� za nas reszt�... czyste r�ce - m�czyzna u�miechn�� si� - Johns? -m�czyzna wybuchn�� g�o�nym �miechem - On jest politycznym bankrutem, tylko jeszcze o tym nie wie. Na razie pozwolimy mu dzia�a�, niech powyka�czaj� si� sami... Wiem o jego planach... nasi ludzie pracuj� nad tym... wystarczy, �e wiemy co robi� tu na Ziemi... on dzia�a na razie na nasz� korzy��... oczywi�cie, �e o tym nie wie... nikt nie wie i nikt si� nie dowie... do zobaczenia na spotkaniu Wysokiej Rady... OLYMPUS VILLAGE Transporter zatrzyma� si� na pustej drodze przecinaj�cej czerwon� pustyni�. Daleko na horyzoncie w rzadkich chmurach ton�� szczyt pot�nego krateru. W s�abym �wietle s�o�ca wydmy rzuca�y d�ugie cienie. Mark spojrza� w czerwone niebo i zamy�li� si�. Gdzie� tam daleko by�a Ziemia, ojczyzna jego dziadka. B�d�c jednym z tych, kt�rzy urodzili si� na tej planecie Ziemi� zna� tylko ze zdj�� i opowiada�. Wydawa�a mu si� rajem utraconym, niemal legendarn� krain� gdzie niegdy� wszystko by�o �atwe i pi�kne. Ale Ziemia mia�a te� swoje drugie, z�owrogie oblicze. Gdyby nie ono jego rodzina nigdy nie przylecia�aby tutaj, na t� czerwon� planet�. Przylecieli na planet� boga wojny po to, aby szuka� pokoju. Odwr�ci� si�. Daleko na horyzoncie srebrna strza�a poci�gu przemierza�a pustyni�. - To Olympus Express. Jedzie do New Boston - powiedzia� odwracaj�c si� do Andrei - jutro to ja nim pojad�. - Naprawd� musisz? Nikt nie wymaga od ciebie, �eby� tam by�. - by�a wyra�nie zmartwiona. - Musz�. Wiesz... s� sprawy, o kt�rych nie wszystko mog� ci powiedzie�, ale zrozum, to dla dobra nas wszystkich - odwr�ci� si� - kocham ten krater. Czy wiesz, �e to najwi�ksza g�ra w ca�ym uk�adzie? - raptownie zmieni� temat. - Kocham t� planet�. Jest nieprzyjazna, zimna i pustynna, ale w�a�nie dlatego kocham j�. Kocham ten czerwony piasek, to czerwone niebo, kocham New Boston, Olympus Village, Mars High... kocham te miasta, te drogi, kaniony, kopalnie i pustynie, kratery... wszystko.. wiesz dlaczego? Bo to jest wolno��. My tutaj, mimo ogranicze�, kt�re narzuca nam ta planeta i w�adze, mo�emy robi� wiele rzeczy, kt�rych nie mog� ludzie na Ziemi... wkr�tce przyjdzie nam o to walczy�. - By�e� nad Valis Marineris? Uderzaj�co pi�kne. Kiedy by�am na Ziemi, widzia�am wiele niesamowicie pi�knych miejsc, ale nic nie przebije Valis... to po prostu boskie. Czy wiesz, �e dla ludzi stamt�d szansa wyrwania si� na Marsa jest marzeniem ich �ycia? -Andrea spojrza�a w niebo - Dla nich Mars to raj pe�en mo�liwo�ci i szans na przysz�o��... - Widzisz. My mo�emy pozwoli� sobie, by zwiedzi� ca�� nasz� planet� - wyra�nie zaakcentowa� s�owo nasz� - mo�emy nawet raz w �yciu polecie� na Ziemi�, ale ludzie tam nie mog�. Tam nie ma tego, co mamy my... swobody, ale ci co ograniczaj� t� swobod� tam, chc� odebra� j� r�wnie� nam tutaj... na NASZEJ planecie. Ju� wiesz dlaczego musz� jecha� do New Boston? - Rozumiem. - Andrea powiedzia�a cicho i spojrza�a w niebo przez przeszklony dach transportera - Sp�jrz! - Po niebie przelecia� cie� wielkiego statku. Transporter podjecha� do �luzy w murze otaczaj�cym jedn� z kilkudziesi�ciu wielkich, przezroczystych kopu� przykrywaj�cych stolic� marsja�skich kolonii - Olympus Village. W oddali, na po�o�onym u podn�a krateru p�askowy�u wida� by�o maszyny stawiaj�ce nast�pne konstrukcje z pleksiglasu i kevlaru. Dalej, tu� przy torach kolei prowadz�cych do kopal� na p�askowy�u Tharsis, powstawa� nowy zesp� podziemnych dworc�w prze�adunkowych. Mark jeszcze raz odwr�ci� si�. - Stolica ro�nie w oczach. Tam - pokaza� r�k� na olbrzymi wykop przy torach - powstanie nowy dworzec. Nad nim wybuduj� kopu�� nowego typu, prawie raz wi�ksz� ni� te dotychczasowe, b�dzie bardziej wytrzyma�a i pomie�ci wi�cej ludzi, pod ziemi� b�d� sk�ady i rampy. Tam dalej - wskaza� r�k� na du�y wyr�wnany plac - b�dzie sk�ad kontener�w, kiedy tylko zbuduj� wiatro�apy i os�oni� to wszystko... o, a tam - wskaza� na srebrz�ce si� na tle czerwonej pustyni tory - tam jest nowa linia do kopalni i huty palladu na zachodnim zboczu... Andrea milcza�a. Mark promieniowa�, kiedy pokazywa� jej to wszystko, a jednak wyczu�a pod powierzchni� niezwyk�e napi�cie. Nie chcia�a nic m�wi�, ale ba�a si� tego jego wyjazdu do New Boston. Czu�a, �e nie wyjdzie z tego nic dobrego, ostatnio wszystko si� skomplikowa�o. Ba�a si�, �e ten wyjazd przysporzy mu tylko k�opot�w. �luza otworzy�a si� i pojazd wjecha� do mrocznego wn�trza. Kiedy przesta�o miga� czerwone �wiat�o na �cianie wy�wietli� si� napis "Oczyszczanie zako�czone. �luza napowietrzona." Mark w��czy� dehermetyzacj� pojazdu i do wn�trza wtargn�o duszne powietrze z wn�trza �luzy. Drzwi otworzy�y si� i ich oczom ukaza� si� jasno o�wietlony tunel. Kiedy wjechali do du�ej hali i wysiedli z transportera natychmiast, jak spod ziemi wyr�s� przed nimi stra�nik z plakietk� Mortimer Securities. - Witam pa�stwa. Mam nadziej�, �e wyprawa si� uda�a. Poprosz� o wasze karty identyfikacyjne. - Formalno�ci - westchn�� Mark i niech�tnie poda� ubranemu w czarny mundur m�czy�nie dwa kawa�ki plastiku. - �eby jeszcze miasto mia�o w�asn� stra� i policj�, a nie... -mrukn�� - Takie s� przepisy musimy kontrolowa� wszystkich, kt�rzy opuszczaj� i przybywaj� do bazy. - stra�nik przejecha� czytnikiem po kartach - To wszystko, mi�ego dnia. Kiedy stra�nik si� oddali� Mark mrukn�� z oburzeniem. - Niby wolno�� i swoboda, ale nadal traktuj� nas jak dzieci. Od dwustu lat m�wi� nam co mamy robi� i przestaje to by� �mieszne. - Mark! - Andrea wyra�nie si� unios�a - uwa�aj na s�owa. Jeszcze kto� us�yszy... - i doda�a szeptem - masz racj�, ale nie musisz tego tak wykrzykiwa�... W gabinecie sta�o dw�ch umundurowanych oficer�w. Z okna roztacza� si� widok na, przykryt� przezroczystym plastikowym tunelem, szerok� alej� biegn�c� mi�dzy przezroczystymi kopu�ami mieszkalnymi i betonowymi budynkami bez okien kryj�cymi w sobie fabryki. Nagle drzwi otwar�y si� i do gabinetu wszed� m�czyzna w cywilu. - Ciesz� si�, �e panowie zaczekali. C� to za niecierpi�ca zw�oki sprawa, �e nalegali�cie na spotkanie? - m�czyzna usiad� przy biurku - Mo�e zn�w chodzi o tych z FWM? - Poniek�d - odpar� starszy stopniem - ostatnio robi� si� coraz bardziej aktywni. - Zwa�ywszy na poczynania rz�du, kt�ry, nota bene, pr�buje kierowa� t� planet� z Ziemi nie maj�c zupe�nie poj�cia, co si� tu dzieje, to sami dostarczamy im powod�w. Czy� nie pu�kowniku?- m�czyzna zdradza� ni to rozdra�nienie, ni to ironi� - Chcemy, �eby pan wiedzia� gubernatorze, �e wkr�tce przyb�dzie do New Boston statek dodatkowymi lud�mi i zaopatrzeniem dla naszych oddzia��w stacjonuj�cych na planecie. To poufne informacje. Chcemy, �eby wszystko by�o przygotowane w ten spos�b aby wygl�da�o to na normalny transport, dajmy na to... - zawiesi� g�os - Herbaty... - wszed� mu w s�owo m�odszy stopniem - czegokolwiek. Chodzi nam o to by przybycie dodatkowego wojska na planet� nie podsyca�o niepokoj�w. - Macie panowie racj�. Ju� teraz obecno�� tylu �o�nierzy z Oddzia��w Szturmowych wywo�uje konsternacj� i niepokoje. Ludzie zaczynaj� pyta�, czy aby nie dlatego przysy�aj� tu tylu ludzi, �e boj� si�... niepodleg�o�ci? - Odwa�nie formu�uje pan opinie, gubernatorze. - Wol� nazywa� sprawy po imieniu. - Nie ja podejmuj� decyzje, a jak sam pan doskonale wie, na Ziemi robi� to nie maj�c kompletnie poj�cia o sytuacji na Marsie. Poza tym, dzia�ania tych z Frontu Wyzwolenia nie polepszaj� sytuacji. - Jednego mo�emy by� pewni. Sytuacja robi si� napi�ta. - Nie ma pan racji, majorze, sytuacja ju� jest napi�ta. Ostatnio policja zatrzyma�a dw�ch ludzi z FWM, pr�bowali wys�a� wirusa do systemu komputerowego czwartego departamentu. Na szcz�cie zaj�li�my si� nimi w por�. - Na razie ograniczaj� si� do takich atak�w, ale nasz wywiad ostrzega, �e oni planuj� co� powa�niejszego. Oto dlaczego chcieliby�my tak zaaran�owa� przylot tego statku, �eby wygl�da�o to na cywilny transport. - Armia mo�e liczy� na moj� pe�n� wsp�prac� - odpar� ci�ko wzdychaj�c gubernator i podszed� do okna - ale czy jeste�cie pewni, �e oni nie maj� wtyki gdzie� u was? Mog� wiedzie�, z innych �r�de�, cho�by z Ziemi, �e na tym statku przybywa wojsko. - Widzi pan.- podni�s� si� major - Na rejsowych promach Mars-Ziemia zawsze jest mn�stwo transport�w wojskowych i tego nie spos�b ukry�, ale tylko my wiemy, �e to b�dzie ten konkretny statek, w tym konkretnym miejscu. Od momentu prze�adunku na orbicie Marsa to my mamy w r�ku wszystkie atuty. Poza tym nie przechwycili�my dotychczas �adnej transmisji dla FWM z Ziemi. - Dobrze w takim razie. Zajm� si� wszystkim osobi�cie. A teraz... panowie wybacz�. Mam du�o pracy. Mark szed� du�ym przezroczystym tunelem mi�dzy kopu�ami Olympus Village. Za plekisiglasowymi os�onami roztacza� si� niesamowicie pi�kny widok na skraj pot�nego urwiska na zboczu g�ry. Z zadumy wyrwa� go d�wi�k miniaturowego komunikatora. - Tak s�ucham - w s�uchawce us�ysza� znajomy g�os. - Dobrze, b�d�.... Jeszcze przed wyjazdem... Dzi�kuj�. Um�wienie si� na spotkanie oznacza�o, �e ma odebra� wiadomo�� zostawion� w swojej skrzynce kontaktowej w Village. Informator nie m�g� przekaza� mu jej przecie� osobi�cie ani tym bardziej przez telefon. ZIEMIA W sali konferencyjnej panowa� gwar. Co chwil� do siedz�cych przy stole podbiega�y sekretarki i podawa�y im kartki papieru uzgadniaj�c co� nerwowo, kto� rozmawia� �ciszonym g�osem przez przeno�ny holofon rzucaj�cy przed nim zmniejszon� projekcj� niewyra�nej postaci, kto� wychodzi�, inni �ywo o czym� dyskutowali. Nagle do sali wszed� ubrany w garnitur m�czyzna, a za nim wtoczy�o si� trzech m�czyzn w mundurach oficer�w Armii Narod�w Zjednoczonych. - Przepraszam za sp�nienie - odezwa� si� m�czyzna w garniturze - ale nasz samolot mia� ma�e op�nienie, poza tym dotarcie z lotniska do centrum Nowego Jorku graniczy z cudem. - Ciesz� si�, �e jeste�my ju� wszyscy, panie Komisarzu. My�l�, �e mo�emy rozpocz��. - Wysoki m�czyzna w mundurze genera�a lotnictwa wyszed� na �rodek sali. - Zebrali�my si� tutaj, ca�a Wysoka Rada, aby om�wi� pewne wa�ne kwestie zwi�zane z koloniami. - No w�a�nie - podni�s� si� t�gi m�czyzna w garniturze - sytuacja na Marsie robi si� napi�ta, ostatnio pojawiaj� si� propozycje wys�ania tam wi�kszej ilo�ci wojska. Nastroje niepodleg�o�ciowe na tej planecie zaczynaj� robi� si� niebezpieczne. W�adowali�my w t� planet� zbyt du�o pieni�dzy i nie mo�emy teraz pozwoli� sobie... - Ca�kowicie si� z panem zgadzam, ale musi pan przyzna�, �e wysy�anie wojska tylko podsyci tam negatywne nastroje. Dojdzie do tego, �e kolejny transport wojska b�dzie iskr�, kt�ra wysadzi beczk� prochu. - Panowie, panowie. - podni�s� si� komisarz - Spr�bujmy najpierw zda� sobie spraw� z sytuacji na planecie. Populacja od pocz�tk�w kolonizacji wzros�a do prawie p�tora miliona. Planeta jest ju� niemal samowystarczalna. Co wi�cej, importujemy stamt�d wiele strategicznych surowc�w- deuter, german, hafn, lantan, ren, pallad, iryd, platyn�, rod... Ta planeta to istna tablica Mendelejewa... Wci�� powstaj� nowe kopalnie, huty, elektrownie, zak�ady przemys�owe, miasta i linie kolejowe. Ci�gle s� tysi�ce ch�tnych, �eby tam wyjecha�. Mi�dzy Ziemi� a Marsem kr��y ze trzydzie�ci rz�dowych prom�w rejsowych, nie licz�c komercyjnych transportowc�w. Utrzymujemy na planecie dziesi�� tysi�cy wojska, lokalnej policji i s�u�b porz�dkowych z Mortimer Securities. W tym, nale�y mie� na uwadze, jest dwa tysi�ce �o�nierzy Oddzia��w Szturmowych Armii Narod�w Zjednoczonych. Jak rozumiem, generale, nalega pan aby zwi�kszy� ten kontyngent do pi�ciu tysi�cy? - Tak, zwi�kszy� do pi�ciu tysi�cy w perspektywie dziesi�ciu lat, w tym czasie wed�ug naszych prognoz populacja si� podwoi. Tym bardziej, �e musimy utrzymywa� w ryzach rosn�ce nastroje separatystyczne. - Pragn� zauwa�y� - odezwa� si� oficer w mundurze lotnictwa - �e to my sami niejako podsycamy te nastroje. Nasza polityka w stosunku do tej planety jest, �agodnie rzecz ujmuj�c... represyjna... - A jaka� inna mo�e by� nasza polityka przy takiej ilo�ci �rodk�w, kt�re ONZ i wszystkie kraje zainwestowa�y w t� koloni�? - Komisarzu. Nie m�wi� o wycofaniu si� z Marsa, nie m�wi� o utracie wp�yw�w na Marsie, ale m�wi� o wi�kszej swobodzie dla ludzi tam �yj�cych. Je�li wy�lemy tam wi�cej wojska, mo�e doj�� do rozruch�w albo, co gorsza, do wybuchu powstania i wojny... - Prosz� nie dramatyzowa�. Nie wydaje mi si�, �eby ludzie w kolonii byli rzeczywi�cie w stanie zbrojnie wyst�pi� przeciw nam... - Wr�cz przeciwnie, panie generale. Nasz wywiad donosi o zwi�kszonej aktywno�ci Frontu Wyzwolenia Marsa. Na jednym z komercyjnych transportowc�w wykryli�my du�y transport broni, kto wie, ile z nich zdo�a�o dotrze� tam wcze�niej. Poza tym, czy nie dziwi pana, �e na tak samowystarczalnej planecie nie ma zak�adu zdolnego do produkcji broni? A w obecnej sytuacji nietrudno znale�� tam ludzi ch�tnych si� t� broni� pos�u�y�. - Racja pu�kowniku, co wi�cej mamy informacje, �e FWM ma cichych sprzymierze�c�w w zarz�dzie planety. - A sk�d pan mo�e wiedzie� takie rzeczy, panie Roberts? - komisarz wygl�da� na wyra�nie wzburzonego - Sk�d wasza kompania mo�e mie� takie informacje? - Zapomina pan o jednym, komisarzu, moja firma ma na Marsie wielkie wp�ywy... �miem twierdzi�, �e mamy tam wp�ywy por�wnywalne w rz�dem. Ale my�l�, �e wszyscy tutaj mamy te same priorytety... - Uhmm! - M�czyzna w rogu znacz�co chrz�kn��, a potem roze�mia� si�. - Jest pan bardzo pewny siebie. - Do rzeczy panowie. Przedstawi� wam teraz projekt, kt�ry uzgodnili�my ju� z genera�em Parkerem i komisarzem Johnsem. My�l�, �e wszyscy si� zgodzicie co do jego zasadno�ci. Projekt ten uprawomocni niejako nasze dzia�ania na planecie... - Czy nie wystarczy�oby zagrozi� im sankcjami? Bez dostaw z Ziemi s� tak samo bezradni... - Wydaje mi si�, �e zapomina pan o pewnym bardzo znacz�cym fakcie panie Popow. Mars ju� sta� si� samowystarczalny i nasze sankcje niewiele pomog�. Przyspiesz� tylko wybuch wojny, kt�ra, jak si� chyba wszyscy zgadzamy, jest nieunikniona. - A czy to nie o wybuch wojny nam wszystkim chodzi?! - Roberts a� podni�s� si� z krzes�a. - Mo�e i chodzi, ale nie doprowadzajmy do tego tak ma�o politycznymi metodami. - Genera� u�miechn�� si�. - Sugeruj� bardziej subtelny spos�b... - Prowokacja? - W�a�nie. Wci�� wysy�amy na Marsa transporty wojska. Tymczasem mamy informacje, �e FWM zamierza zaatakowa� jeden z takich transport�w i w ten spos�b rozpocz�� kampani� terroru. Poniewa� nie mo�emy pozwoli� sobie na utrat� sprz�tu i ludzi podsun�li�my im fa�szywy trop. Oficjalny transport wojskowy przywiezie w rzeczywisto�ci co innego, ale oni nie b�d� o tym wiedzie�. Podsun�li�my im t� informacje tak, �eby wygl�da�a na prawdziw�. Tymczasem prawdziwy transport przyb�dzie w innym miejscu i czasie. Tylko my obecni w tej sali i jeszcze co najwy�ej dziesi�� os�b na Marsie i na statku wiedz�, co tak naprawd� przyb�dzie wkr�tce do New Boston... - A co przyb�dzie? - Herbata... - odpar� z u�miechem oficer - wysadz� w powietrze transport herbaty... - A my wykorzystamy to do cel�w propagandowych. Oficjalnie wyleci w powietrze transport wojskowy, co uzasadni wys�anie wi�kszej ilo�ci �o�nierzy na planet� - u�miechn�� si� genera�. - Co w konsekwencji spowoduje tylko eskalacj� konfliktu, a mo�e nawet wojn�... - pad�o z ko�ca sali - Nawet? C�, wojna by�aby nam wr�cz na r�k�... to �wietnie rozbudzi�oby ziemsk� gospodark�... jak wiadomo panuje stagnacja, a dostawy broni dla obu stron wydatnie nap�dzi�yby koniunktur�... - Panu na tym zale�y, panie Roberts - My�l�, �e nam wszystkim na tym zale�y, panie generale. Dla pana to �wietna okazja, �eby wykaza�, �e ma pan racj� i pos�a� tam wi�cej �o�nierzy, dla nas, biznesmen�w wojna, czy jakikolwiek konflikt to �wietna szansa zarobienia pieni�dzy, a dla pana, Komisarzu, i dla pa�skich koleg�w polityk�w to okazja do wzmocnienia swojej pozycji i wp�yw�w zar�wno na Marsie, jak i na Ziemi... - Tak wi�c prowokacja... - To ju� przes�dzone. W pokoju hotelowym panowa� p�mrok. Dym z cygar uk�ada� si� w wymy�lne wzory. W fotelach siedzia�o trzech m�czyzn. - �wietnie pan gra� komisarzu. Przyznaj�, by�em pod wra�eniem. Ju� wydawa�o mi si�, �e nie poprze pan naszej propozycji, tak jak si� umawiali�my. Niemal da�em si� nabra�. - Musia�em zachowa� pozory panie Roberts. Nie mog�em zdradzi� si� przed Wysok� Rad�, �e od pocz�tku wiedzia�em, ba, �e jestem jednym z inicjator�w tej prowokacji. - Przyst�pili�my ju� do dzia�ania. Moi ludzie we wsp�pracy z gubernatorem zadbaj�, �eby wszystko wygl�da�o tak, jakby do New Boston mia� przyby� prawdziwy transport wojska, pod przykrywk� transportu tej, przys�owiowej ju�, herbaty. Tymczasem przyleci w�a�nie herbata. - genera� za�mia� si� - My�l�, �e opr�cz nas nikt tak naprawd� nie wie, co gdzie przyb�dzie... - Czy gubernator wie, �e na statku nie b�dzie wojska? - Panie Roberts. Gubernator wie tylko, �e to b�dzie transport wojska i polecono mu zadba� o to, �eby wszyscy my�leli, �e to b�dzie �ywno��. Wzi��em pod uwag� pa�skie obawy o jego sympatii do FWM. - Tak wi�c, je�li gubernator poinformuje FWM o tym, co wie, to wysadz� oni transport my�l�c, �e to wojsko. Je�li nie poinformuje to... - Komisarzu zadbali�my o to, �eby Front Wyzwolenia dowiedzia� si� o tym transporcie z innych �r�de�. To, �e w�adze b�d� pr�bowa� zakamuflowa� zawarto�� transportu, tylko utwierdzi FWM w przekonaniu, �e to jednak nie �ywno��... - genera� u�miechn�� si� - Poza tym, kiedy wysadz� transport zdyskredytuj� gubernatora i b�dziemy mieli pretekst, �eby si� go pozby�... - No tak, skoro nie potrafi nawet zabezpieczy� g�upiego transportu... - wszyscy wybuchli gromkim �miechem - A Wysoka Rada? Nie b�dzie blokowa� decyzji o wys�aniu wojska? - Wysoka Rada nas popiera, nie jeste�my z reszt� jedynymi wojskowymi politykami i biznesmenami, kt�rym zale�y na otwartym konflikcie. To takie... Tr�jprzymierze czy Triumwirat jak panowie wolicie... - Widzicie panowie, na Ziemi ju� od dawna nie by�o wojny i dlatego nie budzi ona ju� tak negatywnych skojarze�. Poza tym, trzeba czym� uzasadni� utrzymywanie na Ziemi si� zbrojnych. A do tego potrzeba nam wroga... dlatego, panowie, jestem zagorza�ym zwolennikiem niepodleg�o�ci Marsa. - genera� wypu�ci� z ust k��b dymu i za�mia� si� sarkastycznie. - A pan, panie Roberts? - Dla ka�dego biznesmena wojna jest szans� wzbogacenia si�, a wojna na skal� planetarn� jest szans� zysk�w na tak� sam� skal�... poza tym przysz�a niepodleg�o�� Marsa to szansa dla mojej firmy... znacznie wygodniej jest handlowa� z niepodleg�ym pa�stwem ni� z koloni�, nawet je�li jest na innej planecie - Roberts u�miechn�� si� - proponuj� nazw� Konfederacja Marsja�ska. Co panowie na to? - �adnie brzmi - komisarz na chwil� si� zamy�li� - tylko jak to wp�ynie na polityk� tu na Ziemi... - Niech pan sobie wyobrazi siebie, komisarzu, jako tego, kt�ry podpisuje porozumienie pokojowe... jako tego, kt�ry t� wojn� zako�czy, rozwinie gospodark� na Ziemi... poza tym wr�� panu, �e kiedy stworzymy niepodleg�ego Marsa, pa�ska rola wzro�nie, kiedy trzeba b�dzie podj�� negocjacje na temat uk�ad�w politycznych i gospodarczych... ju� moja w tym g�owa. - Genera� u�miechn�� si� pod nosem. - He he... Mamy nawet odpowiedniego cz�owieka na prezydenta Konfederacji... prawda generale? - Tak, to m�j cz�owiek. Od kilku miesi�cy jest przyw�dc� FWM w New Boston i zamierzamy wykreowa� go na przyw�dc� na skal� planety... to nasz agent, podpu�kownik Juan Perez. - Majstersztyk generale - Roberts u�miechn�� si� szeroko. - A wi�c, panowie, wypijmy za niepodleg�ego Marsa, niech �yje Konfederacja Marsja�ska! Wszyscy powstali i unie�li kieliszki koniaku. - Niech �yje! - krzykn�li z rozbawieniem. NEW BOSTON W hali odjazd�w dworca w Olympus Village panowa� gwar. Z g�o�nik�w zapowiadano odjazd Olymus Express do New Boston. Mark po�egna� si� z Andre� i przepchn�� si� do poci�gu. Odwr�ci� si� jeszcze i spojrza� na ni�, jak sta�a na peronie, ale rozleg� si� wysoki d�wi�k sygna�u ostrzegaj�cego przed zamkni�ciem si� drzwi. Ludzie odsun�li si� od szyb oddzielaj�cych peron od poci�gu. Podw�jne drzwi �luz zatrzasn�y si� i poci�g powoli zacz�� toczy� si� po szynach w kierunku tunelu. Mark przeszed� w�skim korytarzem i usiad� w jednym z rz�d�w foteli u�o�onych jak w ziemskich samolotach. Po chwili poci�g wyjecha� z tunelu i zacz�� mkn�� przez pustyni�. Za oknem zacz�y przemyka� niezwyk�e widoki marsja�skiego krajobrazu. Mark zamy�li� si�. Srebrzysty pocisk Olympus express sun�� z zawrotn� pr�dko�ci� przez marsja�sk� pustyni�. Wewn�trz hermetycznej kabiny projektor nad g�owami pasa�er�w rzuca� hologram Marsa i tras� poci�gu. Co chwila zmienia�y si� opisy mijanych w�a�nie miejsc - tak zwanych "turystycznych atrakcji". Mark jednak nie zwraca� uwagi na hologramy i zmieniaj�ce si� za oknem widoki. Pustym wzrokiem gapi� si� w dal, nerwowo stukaj�c palcami w oparcie fotela. Kontakt, z kt�rym spotka� si� w Village, przekaza� mu wa�ne wie�ci od gubernatora. Okaza�o si�, �e w�adze wojskowe kaza�y zadba� o to, aby transport wojska do New Boston wygl�da� na transport �ywno�ci. Jedno go tylko zastanawia�o, przecie� z innych �r�de� FWM doskonale wiedzia�o, �e ten transport mia� przywie�� w�a�nie �ywno��, a tylko wygl�da� mia� na wojskowy... Wygl�da�o to na wyj�tkowo pokr�tny kamufla�. A mo�e to mia�y by� dwa transporty? Dziwne, bo oba nosi�yby ten sam numer. Transport trzydziesty si�dmy. By� przekonany, �e chodzi�o jednak o ten sam statek. Co wi�cej, Mark by� prawie pewien, �e zarz�d zorganizowa� to jako prowokacj�. Bo do New Boston mia�o przyby� nie wojsko, ale herbata i �ywno��... herbata. Mark wbi� wzrok w widoki za oknem. Wewn�trz wielkiego, wygl�daj�cego jak bunkier, budynku bez okien na obrze�ach portu gwiezdnego New Boston znajdowa�o si� wiele sal. Jedna z nich o�wietlona md�ym �wiat�em jarzeni�wek mie�ci�a w sobie kilka sto��w i krzese�. Przy sto�ach siedzia�o dziesi�ciu m�czyzn. - No wi�c Perez, kiedy przybywa ten transport? - D�ugow�osy m�czyzna przypali� papierosa. - Za dwa dni wyl�duje statek. W�adze chc�, �eby wszyscy my�leli, �e to b�dzie transport �ywno�ci, nieoficjalnie jest to transport wojska. Przysy�aja na planet� kolejny oddzia� i sprz�t. Je�eli chcemy zacz��, to wydaje mi si�, �e jego l�dowanie b�dzie najlepszym momentem. - Juan Perez by� postawnym m�czyzn� o �r�dziemnomorskiej urodzie. - Dlaczego uwa�asz, �e to w�a�nie jest ten w�a�ciwy moment? Nie s�dz�, �eby�my byli ju� przygotowani do powstania. - Frank. Od dw�ch lat zaostrzaj� restrykcje. Nied�ugo nie b�dzie ju� mo�na przemieszcza� si� po tej planecie bez zezwolenia. Poza tym za chwil� nie b�dziemy ju� mieli za co �y�, bo wszystko z�eraj� podatki. Zapytaj ka�dego cz�owieka na ulicy, a on powie ci dlaczego jest to najlepszy moment... poza tym moralnie jeste�my gotowi... - Brawo. - Mark zaklaska� w r�ce - pi�knie m�wisz, tylko powiedz prawd�, Perez. Doskonale wiesz, �e na tym statku nie b�dzie wojska. - Kilka os�b spojrza�o po sobie ze zdziwieniem, ale reszta zdawa�a si� wiedzie�, o czym by�a mowa. - W�a�nie mia�em wam o tym powiedzie�. W�adze, chc� nas sprowokowa�. Wiedz�, �e uderzymy. Dlatego robi� wszystko, �eby ten transport wygl�da� na wojskowy pod przykrywk� cywilnego, podczas gdy w rzeczywisto�ci to w�a�nie jest przykrywka dla transportu najnormalniejszej �ywno�ci. - To po co chcesz, �eby�my to wysadzili? To prowokacja! - uni�s� si� jeden z m�czyzn - Dobrze to uj��e� Max, prowokacja. Je�li my nie wysadzimy tego transportu w powietrze, to oni wysadz� co�, co nale�y do nas. Im bardzo zale�y na wybuchu tego powstania, my�l�, �e tak samo jak nam. Ten transport zostanie wysadzony dla cel�w propagandowych. Poza nami i nimi nikt nie wie, co naprawd� b�dzie na tym statku... - Perez... Perez... przesz do rozniecenia otwartego konfliktu jak w�ciek�y. Co ci tak na tym zale�y? - A tobie by nie zale�a�o? - podni�s� si� Mark - teraz jest najodpowiedniejszy moment. Teraz nie wiedz� jeszcze, jak� si�� dysponujemy. Nasze oddzia�y we wszystkich miastach s� gotowe, je�li b�d� czeka� d�u�ej, wkr�tce zostan� zdekonspirowane. Nastroje w�r�d ludzi s� antyrz�dowe. Poza tym teraz jeszcze nie ma na planecie tyle wojska. Czy wysadzimy ten transport czy nie, oni wkr�tce rozpoczn� zwi�kszanie liczebno�ci Oddzia��w Szturmowych. - Dzi�kuj� ci Mark za poparcie. Plan jest nast�puj�cy. Statek l�duje za dwa dni. Nasz oddzia� pod�o�y materia�y wybuchowe tu� po wyl�dowaniu. Tej samej nocy statek wyleci w powietrze. Kampani� informacyjn� pozostawimy w�adzom. Roztr�bi� na wszystkie strony, jacy to jeste�my �li i wysadzamy transporty wojska. Ludzie s� po naszej stronie. W ci�gu nast�pnych pi�ciu dni planujemy kilka mniejszych zamach�w w Olympus Village, New Boston, Elysium City i Vikingtown. W tym czasie uderz� nasze boj�wki i rozpoczniemy werbunek do oddzia��w milicji. Wtedy og�osimy niepodleg�o��. - Brawo! Jestem za! C� za pi�kna wizja, Perez... wszystko ju� obmy�lili�cie? Kto zaproponuje nazw� kraju? A pomy�leli�cie, co b�dzie, je�li co� si� nie uda? - My�leli�my nad tym z Juanem - odezwa� si� Max - stan�o na "Konfederacji Marsja�skiej". - Max u�miechn�� si�. - Nie b�jcie si�, ten plan jest dobry i musi si� uda�... - My�leli�my te� nad ustrojem. Najlepszym rozwi�zaniem ze wzgl�du na du�e rozproszenie miast by�aby w�a�nie konfederacja. Wszystkie wi�ksze miasta mia�yby niezale�no�� w stanowieniu lokalnego prawa, podatk�w, itp. Rz�d Konfederacji reprezentowa�by kraj na zewn�trz. To na razie ramowe za�o�enia... - Perez by� wyra�nie w swoim �ywiole. - Oczywi�cie panowa�by ustr�j w pe�ni demokratyczny - wtr�ci� si� Mark - z przesuni�ciem w�adzy ku samorz�dom lokalnym. Chcieliby�my, aby konstytucja deklarowa�a pe�n� wolno�� obywateli. Wi�ksz� ni� na Ziemi... - Najpierw trzeba wywalczy� niepodleg�o��. Proponuj� jednak podpisa� jak�� deklaracj� opisuj�c� za�o�enia przysz�ego ustroju. Ludzie musz� wiedzie�, o co walcz�... - Co wy na to? - Frank popatrzy� na zebranych - zgoda? - Zgoda! - wszyscy odezwali si� jednog�o�nie. - A wi�c podpiszmy to jeszcze dzi�. Zaraz przygotujemy tekst. Co do planu wysadzenia transportu nie ma zastrze�e�? - Mam jedn� uwag�. - Mark zwr�ci� si� do Pereza - uwa�am, �e powiniene� na najbli�szych par� dni wyjecha� z miasta. Najlepiej do Village. Moi ludzie przygotuj� ci tam kryj�wk�. Pojutrze b�dzie tu gor�co. B�d� na ciebie polowa�, gdyby co� ci si� sta�o, mieliby�my powa�ny problem. - Zgadzam si� z Markiem - odezwa� si� Max - powiniene� wyjecha�. Najlepiej jutro. Zorientuj� si�, �e nie ma ci� w mie�cie dopiero po zamachu. - Ja te� jestem za - podni�s� si� Frank - nie b�dziesz bezpieczny w New Boston. - Dobrze wi�c. Ale robi� to niech�tnie. Powinienem by� tutaj. Skoro jednak nalegacie, jutro wyjad� do Village. KONTRAPUNKT Juan przyby� do Village porannym ekspresem. Andrea czeka�a na niego przygotowana. Jej zadanie polega�o na utwierdzeniu go w przekonaniu, �e jest bezpieczny. Potem mia�a tylko nacisn�� spust. Reszt� zaj�li si� ludzie Robertsa. Cia�o Juana wywieziono daleko poza miasto i tam zakopano. Tymczasem ju� po po�udniu Andrea siedzia�a w ekspresie do New Boston. Juanowi Perezowi nie by�o dane do�y� og�oszenia na Marsie niepodleg�o�ci. NEW BOSTON cz.2 Kiedy Mark zobaczy� Andre� w drzwiach swego pokoju w New Boston by� bardziej ni� zdziwiony. - Co ty... - Mark nie m�g� wyj�� z podziwu. - Co ty tu robisz? - Zdziwiony? Postanowi�am zrobi� ci ma�� niespodziank�. -Andrea rozsiad�a si� w fotelu. - My�la�am, ze si� ucieszysz. - Ma�� niespodziank�? Dziewczyno! Nie mo�esz tu zosta�. Tu jest niebezpiecznie... -Mark sam nie wiedzia� jak jej to wy�uszczy�, �eby si� nie zdradzi�. Nie chcia� m�wi� jej o dzia�aniach i planach Frontu i jego w tym roli. - A wkr�tce b�dzie tu bardzo gor�co. Wsiadaj w poci�g i wracaj do Village. Z reszt� mia�a� zaj�� si� Juanem... - Zaj�am si� nim. Jest bezpieczny, nic mu nie grozi - k�ama�a bez zmru�enia oka. Mark zastanowi� si�. Andrea mia�a umie�ci� Juana w bezpiecznej kryj�wce i czeka� na dalsze instrukcje. Skoro przyjecha�a do New Boston, to co� musia�o p�j�� nie tak. Wszystko mu si� pl�ta�o. Przecie� nie zostawi�aby Juana samego... Andrea nie by�a cz�onkiem FWM, ani te� nie wiedzia�a, �e Mark by� aktywnym dzia�aczem Frontu. Mo�e czego� si� domy�la�a... raczej na pewno si� domy�la�a. Tym bardziej powinna zdawa� sobie spraw� z wagi sytuacji. Jej przyjazd tu by� wyrazem skrajnej nieodpowiedzialno�ci i naiwno�ci... albo... Mark sam zdziwi� si�, �e co� takiego pomy�la�. Ona nie mog�a... to nie mog�o by� zaplanowane... ale przez kogo? Postanowi� to zbada�. - Wychodz�. Zosta� tutaj i nie wychod�. Wr�c� za godzin�, tylko b�agam, nie nar�b mi wi�cej k�opot�w. Naiwna dziewczynko... - Mark zrobi� zatroskan� mink� - we� gor�c� k�piel, a potem przyjd� do ciebie... Telefon do swojego cz�owieka w stolicy wprawi� go w os�upienie. O tym, �e Juan przyjecha� do Village wiedzia�a tam tylko Andrea. Tymczasem us�ysza� w s�uchawce przera�aj�c� wie��. Juan nie �y�. Jeden z ich ludzi widzia� jak do mieszkania jego i Andrei wesz�o kilku m�czyzn. Potem wyszli nios�c du�� skrzyni�. Razem z nimi by�a Andrea. W mieszkaniu podobno znaleziono �lady krwi... Wszystko by�a jednocze�nie jasne i niejasne. Wygl�da�o na to, �e to Andrea zabi�a Juana, a je�li nie zabi�a, to przynajmniej da�a zna�, gdzie on jest. Tak czy inaczej wynika�o, z tego, �e jest szpiegiem albo... Mogli przecie� j� kupi�. Nie bardzo chcia� w to uwierzy�. Je�li by�a szpiegiem, to prawdopodobnie jej zadaniem by�o kontrolowanie jego poczyna�. Szcz�cie w nieszcz�ciu, �e nie m�wi� jej wszystkiego. Ale z drugiej strony... kocha� j�, przynajmniej tak chcia� my�le�. Jej mi�o�� do niego te� wygl�da�a autentycznie, ale niczego nie by� pewny... gubi� si� w tym. Szybko zwo�ane spotkanie odby�o si� w starym magazynie na obrze�ach miasta. Nomen omen w s�siedniej kopule maszerowa� w�a�nie ma�y oddzia� �o�nierzy - Panowie, mamy du�y problem. - Mark by� wyra�nie zdenerwowany. - Ba, bardzo du�y problem... - Mark. Uspok�j si� i do rzeczy. - Juan nie �yje, a ja chyba osobi�cie znam szpiega... Kurwa, to moja wina... nie powinienem by� go tam wysy�a�. -Andrea! - Max waln�� d�oni� w st� - Wiedzia�em! Cholera! Wiedzia�em, �e ona ma z nimi jaki� zwi�zek, ale nie s�dzi�em, �eby a� do tego stopnia! Niech to... mog�em wam powiedzie�, ale nie chcia�em jej sp�oszy�... Kurwa �esz jej ma�! - Wiedzia�e�?! Co wiedzia�e�? No m�w cz�owieku! - Mia�em informacje o tym, �e Andrea od jakiego� czasu kontaktowa�a si� z lud�mi Rogera Robertsa. Wyda�o si� mi to o tyle dziwne, �e dotychczas zajmowali si� raczej szpiegostwem przemys�owym. Nami interesowa� si� wywiad wojskowy, ale nie Roberts... Mia�em zamiar j� obserwowa� i czeka�, co si� stanie. - No to mamy problem. Mo�e wywiad wykorzystuje ludzi Robertsa, �eby si� do nas dosta�? Jak na razie im si� uda�o. - Co z naszymi planami? Wypada�oby wszystko wstrzyma�... - Andrea nic nie wie o prowokacji. Statek wysadzimy zgodnie z planem. Im tylko zale�a�o by na powstrzymaniu naszych poczyna�, je�li w og�le taki by� cel tego zamachu. - Mark by� ju� spokojniejszy. - A z Andr� uporam si� osobi�cie. Jakie� uwagi? - W porz�dku, ale uwa�aj na ni�. Kto wie, co jeszcze zrobi... - w g�osie Rushida da�o si� wyczu� wyra�n� podejrzliwo��. Mark zda� sobie spraw�, �e to jego podejrzewaj� o zdrad�. W ko�cu to on wys�a� Preza do Village i to z nim chodzi�a Andrea, to na jego polecenie mia�a zapewni� Perezowi go�cin� w stolicy. My�leli, �e to walka o wp�ywy... Musia� zrobi� co�, aby pozbyli si� podejrze�. Przede wszystkim musia� pozby� si� wtyczki... Roberts by� bardzo zadowolony, kiedy nadszed� list od jego cz�owieka w Olympus Village. Jego plan si� powi�d�. Juan Perez, cz�owiek podstawiony przez koalicj� genera��w i polityk�w nie �y�. Teraz to on mia� w r�ku wszystkie atuty i m�g� dyktowa� warunki. Pozbywaj�c si� Pereza rozwi�za� jednocze�nie dwie sprawy. Pokrzy�owa� szyki swoim "wsp�lnikom" i umocni� swoj� pozycj� tutaj, jednocze�nie otworzy� drog� do przyw�dztwa cz�owiekowi, z kt�rym wi�za� wielkie nadzieje. Tym cz�owiekiem by� Mark Packard z Olympus Village. Kontroluj�c jego dziewczyn�, m�g� kontrolowa� jego. Andrea ju� dowiod�a swojej lojalno�ci. Mark kocha� j� do szale�stwa, wi�c Roberts by� pewny, �e b�dzie w stanie poprzez ni� kontrolowa� jego. Poza tym, ta jego mi�o�� do niej gwarantowa�a jej bezpiecze�stwo ze strony Frontu. W jego planach Mark zajmowa� bardzo powa�ne stanowisko prezydenta przysz�ej Konferderacji... A maj�c w r�ku prezydenta planety m�g� kontrolowa� j� bardziej ni� ktokolwiek inny z jego "wsp�lnik�w"... Co wi�cej, mia� nadzieje pozby� si� na Marsie wp�yw�w pewnego cz�owieka, kt�ry bezczelnie za�mia� si� z niego na posiedzeniu Wysokiej Rady... cz�owieka znanego jako Mortimer... Roberts u�miechn�� si�. Komisarze i genera�owie... wszyscy ci wojskowi i politycy zaj�ci byli wci�� tylko jednym - trzymaniem si� swoich sto�k�w. Pragn�li wci�� wi�cej ale stale w ramach tego co mieli. Wojskowi chcieli wi�cej wojska i w�adzy nad nim. Politycy wi�cej pieni�dzy podatnik�w i wi�cej w�adzy nad tymi pieni�dzmi. Tymczasem on chcia� wi�cej, ale poszerza� swoje horyzonty.. Mia� ju� pot�n� w�adz� w biznesie i pot�ne pieni�dze... kolejnymi przedmiotami jego zainteresowania by�y wojsko i polityka... Uni�s� do g�ry kieliszek koniaku... pi�kny kolor... "Za Marsa" pomy�la�. Wszystko by�o na jak najlepszej drodze. Mark i Max stali na najwy�szej platformie w najbardziej na po�udnie wysuni�tej kopule New Boston. Urz�dzono tu taras widokowy, sk�d roztacza� si� doskona�y widok na znajduj�cy si� na horyzoncie kosmodrom. Na olbrzymim placu przylegaj�cym do instalacji portu gwiezdnego sta�y transportowce. - Kt�ry to? - Max przy�o�y� do oczu lornetk�. Mimo p�nej pory przez lornetk� wida� by�o doskonale wszystkie szczeg�y na rz�si�cie o�wietlonym placu. - Przyjdzie? Jak j� do tego zmusi�e�? - Numer trzydziesty si�dmy. - Mark wspar� si� na barierce i spojrza� na zegarek. Dochodzi�a sz�sta. - Nie zmusza�em jej... Mo�e i nawet zrobi�a to z mi�o�ci... Zawsze by�a g�upia i naiwna. Pewnie dlatego da�a si� Robertsowi wci�gn�� w t� afer�... Powiedzia�em jej, �e nikt z nas tam nie wejdzie, bo nas obserwuj�, ale ona jest czysta i mo�e to zrobi�. dosta�a papiery i ma zanie�� tam pewn� paczk�... Proste. Nie powiedzia�em jej tylko, co ma wnie�� w tej paczce... - Idzie. To ona? W tym �wietle nie rozpoznam twarzy... - Max wpatrywa� si� przez lornetk� w posta� w kombinezonie, kt�ra zbli�a�a si� do statku od strony magazyn�w. - Ona - Mark by� pewny siebie - Kt�by inny? - W�a�nie wesz�a na statek. Mark, powiedz mi, kocha�e� j�? - Na kt�r� ustawi�e� zapalnik? - Minuta od wej�cia na statek. Zdetonuje te� �adunki pod�o�one przez naszych ludzi... nie odpowiedzia�e� mi na pytanie... - Daj - Mark wzi�� lornetk� i zacz�� obserwowa� statek - wiesz... kto� kiedy� powiedzia� mi, �eby nikomu nie ufa�... Mo�e i ja kocha�em, sam ju� nie wiem... od jakiego� czasu co� podejrzewa�em. Mia�em informacje, �e ludzie Robertsa maj� u nas zakamuflowanego agenta. Ona niewiele o nas wiedzia�a, ale... kiedy� kontaktowa�a si� z jednym z jego ludzi. Wy�ga�a si�, �e to sprawy zawodowe, potem nigdy nic takiego si� nie powt�rzy�o, ale nie mia�em pewno�ci, czy nie kontaktowali si� w inny spos�b... - �mier� Pereza wszystko rozja�ni�a... - B�ysk eksplozji o�wietli� ich twarze upiornym �wiat�em. Statek numer trzydzie�ci siedem w u�amku sekundy zamieni� si� w kul� ognia. - Zacz�o si�... - p�omienie, pocz�tkowo jasne, powoli czerwienia�y i mala�y w beztlenowej atmosferze planety. Po chwili na placu pozosta�y tylko zw�glone szcz�tki transportowca i dopalaj�ce si� gdzieniegdzie resztki �adunku. - Bosto�ska herbatka... - doda� Mark z sarkazmem. - W tym miejscu i w tej chwili tworzy si� historia... pami�tajmy o tym. Kiedy�, kiedy ta planeta b�dzie wolna, ludzie b�d� wspomina� ten dzie�. B�d� pami�ta�, od czego zacz�a si� wojna o niepodleg�o�� Marsa. Kiedy powsta�a Konfederacja... - Max wpatrywa� si� w resztki statku rozrzucone po placu kosmodromu. - Komuna� Max. Te wszystkie mity o tworzeniu historii to brednie. Wydaje ci si�, �e co� robisz z w�asnej woli, a tak w rzeczywisto�ci to jeste� tylko marionetk�... - Mark spojrza� na Maxa przenikliwie, po czym odwr�ci� si� - Nam mo�e si� tylko wydawa�, �e gramy w tym jak�� rol�. Kto� kto jest ponad nami te� mo�e odnie�� takie wra�enie. To wszystko bzdura... kompletna bzdura. - Mark m�wi� jak w transie zapatrzony w dopalaj�ce si� szcz�tki i u�miechaj�c si� pod nosem. - Mark, w takim razie powiedz mi tylko jedno. Wiesz mo�e, kto w tym wszystkim poci�ga za sznurki? - Fatum. - Mark u�miechn�� si� tajemniczo - Fatum Max, fatum... - Na placu pozosta�y tylko powyginane i zw�glone szcz�tki transportowca. EPILOG Czarny mercedes powoli sun�� ulicami Szanghaju. Pasa�er rozmawia� przez komunikator. - Tak... za�atwili to po mistrzowsku... wysadzili ten statek zgodnie z planem, wczoraj dosta�em wiadomo�� od Maxa... tak szefie... Mark my�li, �e nie �yje i �e si� jej pozby�... wkr�tce przyleci, nasz transportowiec przywiezie j� na Ziemi� i za kilka tygodni si� z ni� spotkam... oczywi�cie, �e j� od pana pozdrowi�, panie Mortimer... "Wszyscy razem zb��dzili, stali si� nikczemni, takiego, co dobrze czyni nie ma ani jednego" Biblia Ps 53,4