3460
Szczegóły | |
---|---|
Tytuł | 3460 |
Rozszerzenie: |
3460 PDF Ebook podgląd online:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd 3460 pdf poniżej lub pobierz na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. 3460 Ebook podgląd za darmo w formacie PDF tylko na PDF-X.PL. Niektóre ebooki są ściśle chronione prawem autorskim i rozpowszechnianie ich jest zabronione, więc w takich wypadkach zamiast podglądu możesz jedynie przeczytać informacje, detale, opinie oraz sprawdzić okładkę.
3460 Ebook transkrypt - 20 pierwszych stron:
Gregorio Cortez
Transport nr 37
"Nowe prawa, nowy spos�b �ycia, nowy uk�ad spo�eczny - to wszystko
przydawa�o im si� i o�ywia�o; tak zyskali niezale�no��."
J.Hector St John de Crevecoeur "Letters from an American Farmer"(1782)
PROLOG
M�czyzna w czarnym mercedesie rozmawia� przez holofon, projektor
holograficzny by� wy��czony, a na uszach mia� s�uchawki, da�o si� wi�c
s�ysze� jedynie strz�pki rozmowy.
- ... wiem o ich planach... tak, nie przeszkodz� nam, wr�cz
przeciwnie. To ich porozumienie pozwoli za�atwi� spraw� w Radzie znacznie
�atwiej. Nie b�dzie pan musia� kupowa� sekretarza Rajiva... nie, cz�� ju�
przekonali�my, ale oni zrobi� za nas reszt�... czyste r�ce - m�czyzna
u�miechn�� si� - Johns? -m�czyzna wybuchn�� g�o�nym �miechem - On jest
politycznym bankrutem, tylko jeszcze o tym nie wie. Na razie pozwolimy mu
dzia�a�, niech powyka�czaj� si� sami... Wiem o jego planach... nasi ludzie
pracuj� nad tym... wystarczy, �e wiemy co robi� tu na Ziemi... on dzia�a
na razie na nasz� korzy��... oczywi�cie, �e o tym nie wie... nikt nie wie
i nikt si� nie dowie... do zobaczenia na spotkaniu Wysokiej Rady...
OLYMPUS VILLAGE
Transporter zatrzyma� si� na pustej drodze przecinaj�cej czerwon�
pustyni�. Daleko na horyzoncie w rzadkich chmurach ton�� szczyt pot�nego
krateru. W s�abym �wietle s�o�ca wydmy rzuca�y d�ugie cienie. Mark
spojrza� w czerwone niebo i zamy�li� si�. Gdzie� tam daleko by�a Ziemia,
ojczyzna jego dziadka. B�d�c jednym z tych, kt�rzy urodzili si� na tej
planecie Ziemi� zna� tylko ze zdj�� i opowiada�. Wydawa�a mu si� rajem
utraconym, niemal legendarn� krain� gdzie niegdy� wszystko by�o �atwe i
pi�kne. Ale Ziemia mia�a te� swoje drugie, z�owrogie oblicze. Gdyby nie
ono jego rodzina nigdy nie przylecia�aby tutaj, na t� czerwon� planet�.
Przylecieli na planet� boga wojny po to, aby szuka� pokoju.
Odwr�ci� si�. Daleko na horyzoncie srebrna strza�a poci�gu
przemierza�a pustyni�.
- To Olympus Express. Jedzie do New Boston - powiedzia� odwracaj�c si�
do Andrei - jutro to ja nim pojad�.
- Naprawd� musisz? Nikt nie wymaga od ciebie, �eby� tam by�. - by�a
wyra�nie zmartwiona.
- Musz�. Wiesz... s� sprawy, o kt�rych nie wszystko mog� ci
powiedzie�, ale zrozum, to dla dobra nas wszystkich - odwr�ci� si� -
kocham ten krater. Czy wiesz, �e to najwi�ksza g�ra w ca�ym uk�adzie? -
raptownie zmieni� temat. - Kocham t� planet�. Jest nieprzyjazna, zimna i
pustynna, ale w�a�nie dlatego kocham j�. Kocham ten czerwony piasek, to
czerwone niebo, kocham New Boston, Olympus Village, Mars High... kocham te
miasta, te drogi, kaniony, kopalnie i pustynie, kratery... wszystko..
wiesz dlaczego? Bo to jest wolno��. My tutaj, mimo ogranicze�, kt�re
narzuca nam ta planeta i w�adze, mo�emy robi� wiele rzeczy, kt�rych nie
mog� ludzie na Ziemi... wkr�tce przyjdzie nam o to walczy�.
- By�e� nad Valis Marineris? Uderzaj�co pi�kne. Kiedy by�am na Ziemi,
widzia�am wiele niesamowicie pi�knych miejsc, ale nic nie przebije
Valis... to po prostu boskie. Czy wiesz, �e dla ludzi stamt�d szansa
wyrwania si� na Marsa jest marzeniem ich �ycia? -Andrea spojrza�a w niebo
- Dla nich Mars to raj pe�en mo�liwo�ci i szans na przysz�o��...
- Widzisz. My mo�emy pozwoli� sobie, by zwiedzi� ca�� nasz� planet� -
wyra�nie zaakcentowa� s�owo nasz� - mo�emy nawet raz w �yciu polecie� na
Ziemi�, ale ludzie tam nie mog�. Tam nie ma tego, co mamy my... swobody,
ale ci co ograniczaj� t� swobod� tam, chc� odebra� j� r�wnie� nam tutaj...
na NASZEJ planecie. Ju� wiesz dlaczego musz� jecha� do New Boston?
- Rozumiem. - Andrea powiedzia�a cicho i spojrza�a w niebo przez
przeszklony dach transportera - Sp�jrz! - Po niebie przelecia� cie�
wielkiego statku.
Transporter podjecha� do �luzy w murze otaczaj�cym jedn� z
kilkudziesi�ciu wielkich, przezroczystych kopu� przykrywaj�cych stolic�
marsja�skich kolonii - Olympus Village. W oddali, na po�o�onym u podn�a
krateru p�askowy�u wida� by�o maszyny stawiaj�ce nast�pne konstrukcje z
pleksiglasu i kevlaru. Dalej, tu� przy torach kolei prowadz�cych do kopal�
na p�askowy�u Tharsis, powstawa� nowy zesp� podziemnych dworc�w
prze�adunkowych. Mark jeszcze raz odwr�ci� si�.
- Stolica ro�nie w oczach. Tam - pokaza� r�k� na olbrzymi wykop przy
torach - powstanie nowy dworzec. Nad nim wybuduj� kopu�� nowego typu,
prawie raz wi�ksz� ni� te dotychczasowe, b�dzie bardziej wytrzyma�a i
pomie�ci wi�cej ludzi, pod ziemi� b�d� sk�ady i rampy. Tam dalej - wskaza�
r�k� na du�y wyr�wnany plac - b�dzie sk�ad kontener�w, kiedy tylko zbuduj�
wiatro�apy i os�oni� to wszystko... o, a tam - wskaza� na srebrz�ce si� na
tle czerwonej pustyni tory - tam jest nowa linia do kopalni i huty palladu
na zachodnim zboczu...
Andrea milcza�a. Mark promieniowa�, kiedy pokazywa� jej to wszystko, a
jednak wyczu�a pod powierzchni� niezwyk�e napi�cie. Nie chcia�a nic m�wi�,
ale ba�a si� tego jego wyjazdu do New Boston. Czu�a, �e nie wyjdzie z tego
nic dobrego, ostatnio wszystko si� skomplikowa�o. Ba�a si�, �e ten wyjazd
przysporzy mu tylko k�opot�w.
�luza otworzy�a si� i pojazd wjecha� do mrocznego wn�trza. Kiedy
przesta�o miga� czerwone �wiat�o na �cianie wy�wietli� si� napis
"Oczyszczanie zako�czone. �luza napowietrzona." Mark w��czy�
dehermetyzacj� pojazdu i do wn�trza wtargn�o duszne powietrze z wn�trza
�luzy. Drzwi otworzy�y si� i ich oczom ukaza� si� jasno o�wietlony tunel.
Kiedy wjechali do du�ej hali i wysiedli z transportera natychmiast, jak
spod ziemi wyr�s� przed nimi stra�nik z plakietk� Mortimer Securities.
- Witam pa�stwa. Mam nadziej�, �e wyprawa si� uda�a. Poprosz� o wasze
karty identyfikacyjne.
- Formalno�ci - westchn�� Mark i niech�tnie poda� ubranemu w czarny
mundur m�czy�nie dwa kawa�ki plastiku. - �eby jeszcze miasto mia�o w�asn�
stra� i policj�, a nie... -mrukn��
- Takie s� przepisy musimy kontrolowa� wszystkich, kt�rzy opuszczaj� i
przybywaj� do bazy. - stra�nik przejecha� czytnikiem po kartach - To
wszystko, mi�ego dnia.
Kiedy stra�nik si� oddali� Mark mrukn�� z oburzeniem.
- Niby wolno�� i swoboda, ale nadal traktuj� nas jak dzieci. Od dwustu
lat m�wi� nam co mamy robi� i przestaje to by� �mieszne.
- Mark! - Andrea wyra�nie si� unios�a - uwa�aj na s�owa. Jeszcze kto�
us�yszy... - i doda�a szeptem - masz racj�, ale nie musisz tego tak
wykrzykiwa�...
W gabinecie sta�o dw�ch umundurowanych oficer�w. Z okna roztacza� si�
widok na, przykryt� przezroczystym plastikowym tunelem, szerok� alej�
biegn�c� mi�dzy przezroczystymi kopu�ami mieszkalnymi i betonowymi
budynkami bez okien kryj�cymi w sobie fabryki. Nagle drzwi otwar�y si� i
do gabinetu wszed� m�czyzna w cywilu.
- Ciesz� si�, �e panowie zaczekali. C� to za niecierpi�ca zw�oki
sprawa, �e nalegali�cie na spotkanie? - m�czyzna usiad� przy biurku -
Mo�e zn�w chodzi o tych z FWM?
- Poniek�d - odpar� starszy stopniem - ostatnio robi� si� coraz
bardziej aktywni.
- Zwa�ywszy na poczynania rz�du, kt�ry, nota bene, pr�buje kierowa� t�
planet� z Ziemi nie maj�c zupe�nie poj�cia, co si� tu dzieje, to sami
dostarczamy im powod�w. Czy� nie pu�kowniku?- m�czyzna zdradza� ni to
rozdra�nienie, ni to ironi�
- Chcemy, �eby pan wiedzia� gubernatorze, �e wkr�tce przyb�dzie do New
Boston statek dodatkowymi lud�mi i zaopatrzeniem dla naszych oddzia��w
stacjonuj�cych na planecie. To poufne informacje. Chcemy, �eby wszystko
by�o przygotowane w ten spos�b aby wygl�da�o to na normalny transport,
dajmy na to... - zawiesi� g�os
- Herbaty... - wszed� mu w s�owo m�odszy stopniem - czegokolwiek.
Chodzi nam o to by przybycie dodatkowego wojska na planet� nie podsyca�o
niepokoj�w.
- Macie panowie racj�. Ju� teraz obecno�� tylu �o�nierzy z Oddzia��w
Szturmowych wywo�uje konsternacj� i niepokoje. Ludzie zaczynaj� pyta�, czy
aby nie dlatego przysy�aj� tu tylu ludzi, �e boj� si�... niepodleg�o�ci?
- Odwa�nie formu�uje pan opinie, gubernatorze.
- Wol� nazywa� sprawy po imieniu.
- Nie ja podejmuj� decyzje, a jak sam pan doskonale wie, na Ziemi
robi� to nie maj�c kompletnie poj�cia o sytuacji na Marsie. Poza tym,
dzia�ania tych z Frontu Wyzwolenia nie polepszaj� sytuacji.
- Jednego mo�emy by� pewni. Sytuacja robi si� napi�ta.
- Nie ma pan racji, majorze, sytuacja ju� jest napi�ta. Ostatnio
policja zatrzyma�a dw�ch ludzi z FWM, pr�bowali wys�a� wirusa do systemu
komputerowego czwartego departamentu. Na szcz�cie zaj�li�my si� nimi w
por�.
- Na razie ograniczaj� si� do takich atak�w, ale nasz wywiad ostrzega,
�e oni planuj� co� powa�niejszego. Oto dlaczego chcieliby�my tak
zaaran�owa� przylot tego statku, �eby wygl�da�o to na cywilny transport.
- Armia mo�e liczy� na moj� pe�n� wsp�prac� - odpar� ci�ko
wzdychaj�c gubernator i podszed� do okna - ale czy jeste�cie pewni, �e oni
nie maj� wtyki gdzie� u was? Mog� wiedzie�, z innych �r�de�, cho�by z
Ziemi, �e na tym statku przybywa wojsko.
- Widzi pan.- podni�s� si� major - Na rejsowych promach Mars-Ziemia
zawsze jest mn�stwo transport�w wojskowych i tego nie spos�b ukry�, ale
tylko my wiemy, �e to b�dzie ten konkretny statek, w tym konkretnym
miejscu. Od momentu prze�adunku na orbicie Marsa to my mamy w r�ku
wszystkie atuty. Poza tym nie przechwycili�my dotychczas �adnej transmisji
dla FWM z Ziemi.
- Dobrze w takim razie. Zajm� si� wszystkim osobi�cie. A teraz...
panowie wybacz�. Mam du�o pracy.
Mark szed� du�ym przezroczystym tunelem mi�dzy kopu�ami Olympus
Village. Za plekisiglasowymi os�onami roztacza� si� niesamowicie pi�kny
widok na skraj pot�nego urwiska na zboczu g�ry. Z zadumy wyrwa� go d�wi�k
miniaturowego komunikatora.
- Tak s�ucham - w s�uchawce us�ysza� znajomy g�os. - Dobrze, b�d�....
Jeszcze przed wyjazdem... Dzi�kuj�.
Um�wienie si� na spotkanie oznacza�o, �e ma odebra� wiadomo��
zostawion� w swojej skrzynce kontaktowej w Village. Informator nie m�g�
przekaza� mu jej przecie� osobi�cie ani tym bardziej przez telefon.
ZIEMIA
W sali konferencyjnej panowa� gwar. Co chwil� do siedz�cych przy stole
podbiega�y sekretarki i podawa�y im kartki papieru uzgadniaj�c co�
nerwowo, kto� rozmawia� �ciszonym g�osem przez przeno�ny holofon rzucaj�cy
przed nim zmniejszon� projekcj� niewyra�nej postaci, kto� wychodzi�, inni
�ywo o czym� dyskutowali. Nagle do sali wszed� ubrany w garnitur
m�czyzna, a za nim wtoczy�o si� trzech m�czyzn w mundurach oficer�w
Armii Narod�w Zjednoczonych.
- Przepraszam za sp�nienie - odezwa� si� m�czyzna w garniturze - ale
nasz samolot mia� ma�e op�nienie, poza tym dotarcie z lotniska do centrum
Nowego Jorku graniczy z cudem.
- Ciesz� si�, �e jeste�my ju� wszyscy, panie Komisarzu. My�l�, �e
mo�emy rozpocz��. - Wysoki m�czyzna w mundurze genera�a lotnictwa wyszed�
na �rodek sali. - Zebrali�my si� tutaj, ca�a Wysoka Rada, aby om�wi� pewne
wa�ne kwestie zwi�zane z koloniami.
- No w�a�nie - podni�s� si� t�gi m�czyzna w garniturze - sytuacja na
Marsie robi si� napi�ta, ostatnio pojawiaj� si� propozycje wys�ania tam
wi�kszej ilo�ci wojska. Nastroje niepodleg�o�ciowe na tej planecie
zaczynaj� robi� si� niebezpieczne. W�adowali�my w t� planet� zbyt du�o
pieni�dzy i nie mo�emy teraz pozwoli� sobie...
- Ca�kowicie si� z panem zgadzam, ale musi pan przyzna�, �e wysy�anie
wojska tylko podsyci tam negatywne nastroje. Dojdzie do tego, �e kolejny
transport wojska b�dzie iskr�, kt�ra wysadzi beczk� prochu.
- Panowie, panowie. - podni�s� si� komisarz - Spr�bujmy najpierw zda�
sobie spraw� z sytuacji na planecie. Populacja od pocz�tk�w kolonizacji
wzros�a do prawie p�tora miliona. Planeta jest ju� niemal
samowystarczalna. Co wi�cej, importujemy stamt�d wiele strategicznych
surowc�w- deuter, german, hafn, lantan, ren, pallad, iryd, platyn�, rod...
Ta planeta to istna tablica Mendelejewa... Wci�� powstaj� nowe kopalnie,
huty, elektrownie, zak�ady przemys�owe, miasta i linie kolejowe. Ci�gle s�
tysi�ce ch�tnych, �eby tam wyjecha�. Mi�dzy Ziemi� a Marsem kr��y ze
trzydzie�ci rz�dowych prom�w rejsowych, nie licz�c komercyjnych
transportowc�w. Utrzymujemy na planecie dziesi�� tysi�cy wojska, lokalnej
policji i s�u�b porz�dkowych z Mortimer Securities. W tym, nale�y mie� na
uwadze, jest dwa tysi�ce �o�nierzy Oddzia��w Szturmowych Armii Narod�w
Zjednoczonych. Jak rozumiem, generale, nalega pan aby zwi�kszy� ten
kontyngent do pi�ciu tysi�cy?
- Tak, zwi�kszy� do pi�ciu tysi�cy w perspektywie dziesi�ciu lat, w
tym czasie wed�ug naszych prognoz populacja si� podwoi. Tym bardziej, �e
musimy utrzymywa� w ryzach rosn�ce nastroje separatystyczne.
- Pragn� zauwa�y� - odezwa� si� oficer w mundurze lotnictwa - �e to my
sami niejako podsycamy te nastroje. Nasza polityka w stosunku do tej
planety jest, �agodnie rzecz ujmuj�c... represyjna...
- A jaka� inna mo�e by� nasza polityka przy takiej ilo�ci �rodk�w,
kt�re ONZ i wszystkie kraje zainwestowa�y w t� koloni�?
- Komisarzu. Nie m�wi� o wycofaniu si� z Marsa, nie m�wi� o utracie
wp�yw�w na Marsie, ale m�wi� o wi�kszej swobodzie dla ludzi tam �yj�cych.
Je�li wy�lemy tam wi�cej wojska, mo�e doj�� do rozruch�w albo, co gorsza,
do wybuchu powstania i wojny...
- Prosz� nie dramatyzowa�. Nie wydaje mi si�, �eby ludzie w kolonii
byli rzeczywi�cie w stanie zbrojnie wyst�pi� przeciw nam...
- Wr�cz przeciwnie, panie generale. Nasz wywiad donosi o zwi�kszonej
aktywno�ci Frontu Wyzwolenia Marsa. Na jednym z komercyjnych
transportowc�w wykryli�my du�y transport broni, kto wie, ile z nich
zdo�a�o dotrze� tam wcze�niej. Poza tym, czy nie dziwi pana, �e na tak
samowystarczalnej planecie nie ma zak�adu zdolnego do produkcji broni? A w
obecnej sytuacji nietrudno znale�� tam ludzi ch�tnych si� t� broni�
pos�u�y�.
- Racja pu�kowniku, co wi�cej mamy informacje, �e FWM ma cichych
sprzymierze�c�w w zarz�dzie planety.
- A sk�d pan mo�e wiedzie� takie rzeczy, panie Roberts? - komisarz
wygl�da� na wyra�nie wzburzonego - Sk�d wasza kompania mo�e mie� takie
informacje?
- Zapomina pan o jednym, komisarzu, moja firma ma na Marsie wielkie
wp�ywy... �miem twierdzi�, �e mamy tam wp�ywy por�wnywalne w rz�dem. Ale
my�l�, �e wszyscy tutaj mamy te same priorytety...
- Uhmm! - M�czyzna w rogu znacz�co chrz�kn��, a potem roze�mia� si�.
- Jest pan bardzo pewny siebie.
- Do rzeczy panowie. Przedstawi� wam teraz projekt, kt�ry uzgodnili�my
ju� z genera�em Parkerem i komisarzem Johnsem. My�l�, �e wszyscy si�
zgodzicie co do jego zasadno�ci. Projekt ten uprawomocni niejako nasze
dzia�ania na planecie...
- Czy nie wystarczy�oby zagrozi� im sankcjami? Bez dostaw z Ziemi s�
tak samo bezradni...
- Wydaje mi si�, �e zapomina pan o pewnym bardzo znacz�cym fakcie
panie Popow. Mars ju� sta� si� samowystarczalny i nasze sankcje niewiele
pomog�. Przyspiesz� tylko wybuch wojny, kt�ra, jak si� chyba wszyscy
zgadzamy, jest nieunikniona.
- A czy to nie o wybuch wojny nam wszystkim chodzi?! - Roberts a�
podni�s� si� z krzes�a.
- Mo�e i chodzi, ale nie doprowadzajmy do tego tak ma�o politycznymi
metodami. - Genera� u�miechn�� si�. - Sugeruj� bardziej subtelny spos�b...
- Prowokacja?
- W�a�nie. Wci�� wysy�amy na Marsa transporty wojska. Tymczasem mamy
informacje, �e FWM zamierza zaatakowa� jeden z takich transport�w i w ten
spos�b rozpocz�� kampani� terroru. Poniewa� nie mo�emy pozwoli� sobie na
utrat� sprz�tu i ludzi podsun�li�my im fa�szywy trop. Oficjalny transport
wojskowy przywiezie w rzeczywisto�ci co innego, ale oni nie b�d� o tym
wiedzie�. Podsun�li�my im t� informacje tak, �eby wygl�da�a na prawdziw�.
Tymczasem prawdziwy transport przyb�dzie w innym miejscu i czasie. Tylko
my obecni w tej sali i jeszcze co najwy�ej dziesi�� os�b na Marsie i na
statku wiedz�, co tak naprawd� przyb�dzie wkr�tce do New Boston...
- A co przyb�dzie?
- Herbata... - odpar� z u�miechem oficer - wysadz� w powietrze
transport herbaty...
- A my wykorzystamy to do cel�w propagandowych. Oficjalnie wyleci w
powietrze transport wojskowy, co uzasadni wys�anie wi�kszej ilo�ci
�o�nierzy na planet� - u�miechn�� si� genera�.
- Co w konsekwencji spowoduje tylko eskalacj� konfliktu, a mo�e nawet
wojn�... - pad�o z ko�ca sali
- Nawet? C�, wojna by�aby nam wr�cz na r�k�... to �wietnie
rozbudzi�oby ziemsk� gospodark�... jak wiadomo panuje stagnacja, a dostawy
broni dla obu stron wydatnie nap�dzi�yby koniunktur�...
- Panu na tym zale�y, panie Roberts
- My�l�, �e nam wszystkim na tym zale�y, panie generale. Dla pana to
�wietna okazja, �eby wykaza�, �e ma pan racj� i pos�a� tam wi�cej
�o�nierzy, dla nas, biznesmen�w wojna, czy jakikolwiek konflikt to �wietna
szansa zarobienia pieni�dzy, a dla pana, Komisarzu, i dla pa�skich koleg�w
polityk�w to okazja do wzmocnienia swojej pozycji i wp�yw�w zar�wno na
Marsie, jak i na Ziemi...
- Tak wi�c prowokacja...
- To ju� przes�dzone.
W pokoju hotelowym panowa� p�mrok. Dym z cygar uk�ada� si� w wymy�lne
wzory. W fotelach siedzia�o trzech m�czyzn.
- �wietnie pan gra� komisarzu. Przyznaj�, by�em pod wra�eniem. Ju�
wydawa�o mi si�, �e nie poprze pan naszej propozycji, tak jak si�
umawiali�my. Niemal da�em si� nabra�.
- Musia�em zachowa� pozory panie Roberts. Nie mog�em zdradzi� si�
przed Wysok� Rad�, �e od pocz�tku wiedzia�em, ba, �e jestem jednym z
inicjator�w tej prowokacji.
- Przyst�pili�my ju� do dzia�ania. Moi ludzie we wsp�pracy z
gubernatorem zadbaj�, �eby wszystko wygl�da�o tak, jakby do New Boston
mia� przyby� prawdziwy transport wojska, pod przykrywk� transportu tej,
przys�owiowej ju�, herbaty. Tymczasem przyleci w�a�nie herbata. - genera�
za�mia� si� - My�l�, �e opr�cz nas nikt tak naprawd� nie wie, co gdzie
przyb�dzie...
- Czy gubernator wie, �e na statku nie b�dzie wojska?
- Panie Roberts. Gubernator wie tylko, �e to b�dzie transport wojska i
polecono mu zadba� o to, �eby wszyscy my�leli, �e to b�dzie �ywno��.
Wzi��em pod uwag� pa�skie obawy o jego sympatii do FWM.
- Tak wi�c, je�li gubernator poinformuje FWM o tym, co wie, to wysadz�
oni transport my�l�c, �e to wojsko. Je�li nie poinformuje to...
- Komisarzu zadbali�my o to, �eby Front Wyzwolenia dowiedzia� si� o
tym transporcie z innych �r�de�. To, �e w�adze b�d� pr�bowa� zakamuflowa�
zawarto�� transportu, tylko utwierdzi FWM w przekonaniu, �e to jednak nie
�ywno��... - genera� u�miechn�� si� - Poza tym, kiedy wysadz� transport
zdyskredytuj� gubernatora i b�dziemy mieli pretekst, �eby si� go pozby�...
- No tak, skoro nie potrafi nawet zabezpieczy� g�upiego transportu...
- wszyscy wybuchli gromkim �miechem - A Wysoka Rada? Nie b�dzie blokowa�
decyzji o wys�aniu wojska?
- Wysoka Rada nas popiera, nie jeste�my z reszt� jedynymi wojskowymi
politykami i biznesmenami, kt�rym zale�y na otwartym konflikcie. To
takie... Tr�jprzymierze czy Triumwirat jak panowie wolicie...
- Widzicie panowie, na Ziemi ju� od dawna nie by�o wojny i dlatego nie
budzi ona ju� tak negatywnych skojarze�. Poza tym, trzeba czym� uzasadni�
utrzymywanie na Ziemi si� zbrojnych. A do tego potrzeba nam wroga...
dlatego, panowie, jestem zagorza�ym zwolennikiem niepodleg�o�ci Marsa. -
genera� wypu�ci� z ust k��b dymu i za�mia� si� sarkastycznie.
- A pan, panie Roberts?
- Dla ka�dego biznesmena wojna jest szans� wzbogacenia si�, a wojna na
skal� planetarn� jest szans� zysk�w na tak� sam� skal�... poza tym
przysz�a niepodleg�o�� Marsa to szansa dla mojej firmy... znacznie
wygodniej jest handlowa� z niepodleg�ym pa�stwem ni� z koloni�, nawet
je�li jest na innej planecie - Roberts u�miechn�� si� - proponuj� nazw�
Konfederacja Marsja�ska. Co panowie na to?
- �adnie brzmi - komisarz na chwil� si� zamy�li� - tylko jak to
wp�ynie na polityk� tu na Ziemi...
- Niech pan sobie wyobrazi siebie, komisarzu, jako tego, kt�ry
podpisuje porozumienie pokojowe... jako tego, kt�ry t� wojn� zako�czy,
rozwinie gospodark� na Ziemi... poza tym wr�� panu, �e kiedy stworzymy
niepodleg�ego Marsa, pa�ska rola wzro�nie, kiedy trzeba b�dzie podj��
negocjacje na temat uk�ad�w politycznych i gospodarczych... ju� moja w tym
g�owa. - Genera� u�miechn�� si� pod nosem.
- He he... Mamy nawet odpowiedniego cz�owieka na prezydenta
Konfederacji... prawda generale?
- Tak, to m�j cz�owiek. Od kilku miesi�cy jest przyw�dc� FWM w New
Boston i zamierzamy wykreowa� go na przyw�dc� na skal� planety... to nasz
agent, podpu�kownik Juan Perez.
- Majstersztyk generale - Roberts u�miechn�� si� szeroko.
- A wi�c, panowie, wypijmy za niepodleg�ego Marsa, niech �yje
Konfederacja Marsja�ska! Wszyscy powstali i unie�li kieliszki koniaku.
- Niech �yje! - krzykn�li z rozbawieniem.
NEW BOSTON
W hali odjazd�w dworca w Olympus Village panowa� gwar. Z g�o�nik�w
zapowiadano odjazd Olymus Express do New Boston. Mark po�egna� si� z
Andre� i przepchn�� si� do poci�gu. Odwr�ci� si� jeszcze i spojrza� na
ni�, jak sta�a na peronie, ale rozleg� si� wysoki d�wi�k sygna�u
ostrzegaj�cego przed zamkni�ciem si� drzwi. Ludzie odsun�li si� od szyb
oddzielaj�cych peron od poci�gu. Podw�jne drzwi �luz zatrzasn�y si� i
poci�g powoli zacz�� toczy� si� po szynach w kierunku tunelu.
Mark przeszed� w�skim korytarzem i usiad� w jednym z rz�d�w foteli
u�o�onych jak w ziemskich samolotach. Po chwili poci�g wyjecha� z tunelu i
zacz�� mkn�� przez pustyni�. Za oknem zacz�y przemyka� niezwyk�e widoki
marsja�skiego krajobrazu. Mark zamy�li� si�.
Srebrzysty pocisk Olympus express sun�� z zawrotn� pr�dko�ci� przez
marsja�sk� pustyni�. Wewn�trz hermetycznej kabiny projektor nad g�owami
pasa�er�w rzuca� hologram Marsa i tras� poci�gu. Co chwila zmienia�y si�
opisy mijanych w�a�nie miejsc - tak zwanych "turystycznych atrakcji". Mark
jednak nie zwraca� uwagi na hologramy i zmieniaj�ce si� za oknem widoki.
Pustym wzrokiem gapi� si� w dal, nerwowo stukaj�c palcami w oparcie
fotela.
Kontakt, z kt�rym spotka� si� w Village, przekaza� mu wa�ne wie�ci od
gubernatora. Okaza�o si�, �e w�adze wojskowe kaza�y zadba� o to, aby
transport wojska do New Boston wygl�da� na transport �ywno�ci. Jedno go
tylko zastanawia�o, przecie� z innych �r�de� FWM doskonale wiedzia�o, �e
ten transport mia� przywie�� w�a�nie �ywno��, a tylko wygl�da� mia� na
wojskowy... Wygl�da�o to na wyj�tkowo pokr�tny kamufla�. A mo�e to mia�y
by� dwa transporty? Dziwne, bo oba nosi�yby ten sam numer. Transport
trzydziesty si�dmy. By� przekonany, �e chodzi�o jednak o ten sam statek.
Co wi�cej, Mark by� prawie pewien, �e zarz�d zorganizowa� to jako
prowokacj�. Bo do New Boston mia�o przyby� nie wojsko, ale herbata i
�ywno��... herbata. Mark wbi� wzrok w widoki za oknem.
Wewn�trz wielkiego, wygl�daj�cego jak bunkier, budynku bez okien na
obrze�ach portu gwiezdnego New Boston znajdowa�o si� wiele sal. Jedna z
nich o�wietlona md�ym �wiat�em jarzeni�wek mie�ci�a w sobie kilka sto��w i
krzese�. Przy sto�ach siedzia�o dziesi�ciu m�czyzn.
- No wi�c Perez, kiedy przybywa ten transport? - D�ugow�osy m�czyzna
przypali� papierosa.
- Za dwa dni wyl�duje statek. W�adze chc�, �eby wszyscy my�leli, �e to
b�dzie transport �ywno�ci, nieoficjalnie jest to transport wojska.
Przysy�aja na planet� kolejny oddzia� i sprz�t. Je�eli chcemy zacz��, to
wydaje mi si�, �e jego l�dowanie b�dzie najlepszym momentem. - Juan Perez
by� postawnym m�czyzn� o �r�dziemnomorskiej urodzie.
- Dlaczego uwa�asz, �e to w�a�nie jest ten w�a�ciwy moment? Nie s�dz�,
�eby�my byli ju� przygotowani do powstania.
- Frank. Od dw�ch lat zaostrzaj� restrykcje. Nied�ugo nie b�dzie ju�
mo�na przemieszcza� si� po tej planecie bez zezwolenia. Poza tym za chwil�
nie b�dziemy ju� mieli za co �y�, bo wszystko z�eraj� podatki. Zapytaj
ka�dego cz�owieka na ulicy, a on powie ci dlaczego jest to najlepszy
moment... poza tym moralnie jeste�my gotowi...
- Brawo. - Mark zaklaska� w r�ce - pi�knie m�wisz, tylko powiedz
prawd�, Perez. Doskonale wiesz, �e na tym statku nie b�dzie wojska. -
Kilka os�b spojrza�o po sobie ze zdziwieniem, ale reszta zdawa�a si�
wiedzie�, o czym by�a mowa.
- W�a�nie mia�em wam o tym powiedzie�. W�adze, chc� nas sprowokowa�.
Wiedz�, �e uderzymy. Dlatego robi� wszystko, �eby ten transport wygl�da�
na wojskowy pod przykrywk� cywilnego, podczas gdy w rzeczywisto�ci to
w�a�nie jest przykrywka dla transportu najnormalniejszej �ywno�ci.
- To po co chcesz, �eby�my to wysadzili? To prowokacja! - uni�s� si�
jeden z m�czyzn
- Dobrze to uj��e� Max, prowokacja. Je�li my nie wysadzimy tego
transportu w powietrze, to oni wysadz� co�, co nale�y do nas. Im bardzo
zale�y na wybuchu tego powstania, my�l�, �e tak samo jak nam. Ten
transport zostanie wysadzony dla cel�w propagandowych. Poza nami i nimi
nikt nie wie, co naprawd� b�dzie na tym statku...
- Perez... Perez... przesz do rozniecenia otwartego konfliktu jak
w�ciek�y. Co ci tak na tym zale�y?
- A tobie by nie zale�a�o? - podni�s� si� Mark - teraz jest
najodpowiedniejszy moment. Teraz nie wiedz� jeszcze, jak� si��
dysponujemy. Nasze oddzia�y we wszystkich miastach s� gotowe, je�li b�d�
czeka� d�u�ej, wkr�tce zostan� zdekonspirowane. Nastroje w�r�d ludzi s�
antyrz�dowe. Poza tym teraz jeszcze nie ma na planecie tyle wojska. Czy
wysadzimy ten transport czy nie, oni wkr�tce rozpoczn� zwi�kszanie
liczebno�ci Oddzia��w Szturmowych.
- Dzi�kuj� ci Mark za poparcie. Plan jest nast�puj�cy. Statek l�duje
za dwa dni. Nasz oddzia� pod�o�y materia�y wybuchowe tu� po wyl�dowaniu.
Tej samej nocy statek wyleci w powietrze. Kampani� informacyjn�
pozostawimy w�adzom. Roztr�bi� na wszystkie strony, jacy to jeste�my �li i
wysadzamy transporty wojska. Ludzie s� po naszej stronie. W ci�gu
nast�pnych pi�ciu dni planujemy kilka mniejszych zamach�w w Olympus
Village, New Boston, Elysium City i Vikingtown. W tym czasie uderz� nasze
boj�wki i rozpoczniemy werbunek do oddzia��w milicji. Wtedy og�osimy
niepodleg�o��.
- Brawo! Jestem za! C� za pi�kna wizja, Perez... wszystko ju�
obmy�lili�cie? Kto zaproponuje nazw� kraju? A pomy�leli�cie, co b�dzie,
je�li co� si� nie uda?
- My�leli�my nad tym z Juanem - odezwa� si� Max - stan�o na
"Konfederacji Marsja�skiej". - Max u�miechn�� si�. - Nie b�jcie si�, ten
plan jest dobry i musi si� uda�...
- My�leli�my te� nad ustrojem. Najlepszym rozwi�zaniem ze wzgl�du na
du�e rozproszenie miast by�aby w�a�nie konfederacja. Wszystkie wi�ksze
miasta mia�yby niezale�no�� w stanowieniu lokalnego prawa, podatk�w, itp.
Rz�d Konfederacji reprezentowa�by kraj na zewn�trz. To na razie ramowe
za�o�enia... - Perez by� wyra�nie w swoim �ywiole.
- Oczywi�cie panowa�by ustr�j w pe�ni demokratyczny - wtr�ci� si� Mark
- z przesuni�ciem w�adzy ku samorz�dom lokalnym. Chcieliby�my, aby
konstytucja deklarowa�a pe�n� wolno�� obywateli. Wi�ksz� ni� na Ziemi...
- Najpierw trzeba wywalczy� niepodleg�o��. Proponuj� jednak podpisa�
jak�� deklaracj� opisuj�c� za�o�enia przysz�ego ustroju. Ludzie musz�
wiedzie�, o co walcz�...
- Co wy na to? - Frank popatrzy� na zebranych - zgoda?
- Zgoda! - wszyscy odezwali si� jednog�o�nie.
- A wi�c podpiszmy to jeszcze dzi�. Zaraz przygotujemy tekst. Co do
planu wysadzenia transportu nie ma zastrze�e�?
- Mam jedn� uwag�. - Mark zwr�ci� si� do Pereza - uwa�am, �e
powiniene� na najbli�szych par� dni wyjecha� z miasta. Najlepiej do
Village. Moi ludzie przygotuj� ci tam kryj�wk�. Pojutrze b�dzie tu gor�co.
B�d� na ciebie polowa�, gdyby co� ci si� sta�o, mieliby�my powa�ny
problem.
- Zgadzam si� z Markiem - odezwa� si� Max - powiniene� wyjecha�.
Najlepiej jutro. Zorientuj� si�, �e nie ma ci� w mie�cie dopiero po
zamachu.
- Ja te� jestem za - podni�s� si� Frank - nie b�dziesz bezpieczny w
New Boston.
- Dobrze wi�c. Ale robi� to niech�tnie. Powinienem by� tutaj. Skoro
jednak nalegacie, jutro wyjad� do Village.
KONTRAPUNKT
Juan przyby� do Village porannym ekspresem. Andrea czeka�a na niego
przygotowana. Jej zadanie polega�o na utwierdzeniu go w przekonaniu, �e
jest bezpieczny. Potem mia�a tylko nacisn�� spust. Reszt� zaj�li si�
ludzie Robertsa. Cia�o Juana wywieziono daleko poza miasto i tam zakopano.
Tymczasem ju� po po�udniu Andrea siedzia�a w ekspresie do New Boston.
Juanowi Perezowi nie by�o dane do�y� og�oszenia na Marsie niepodleg�o�ci.
NEW BOSTON cz.2
Kiedy Mark zobaczy� Andre� w drzwiach swego pokoju w New Boston by�
bardziej ni� zdziwiony.
- Co ty... - Mark nie m�g� wyj�� z podziwu. - Co ty tu robisz?
- Zdziwiony? Postanowi�am zrobi� ci ma�� niespodziank�. -Andrea
rozsiad�a si� w fotelu. - My�la�am, ze si� ucieszysz.
- Ma�� niespodziank�? Dziewczyno! Nie mo�esz tu zosta�. Tu jest
niebezpiecznie... -Mark sam nie wiedzia� jak jej to wy�uszczy�, �eby si�
nie zdradzi�. Nie chcia� m�wi� jej o dzia�aniach i planach Frontu i jego w
tym roli. - A wkr�tce b�dzie tu bardzo gor�co. Wsiadaj w poci�g i wracaj
do Village. Z reszt� mia�a� zaj�� si� Juanem...
- Zaj�am si� nim. Jest bezpieczny, nic mu nie grozi - k�ama�a bez
zmru�enia oka.
Mark zastanowi� si�. Andrea mia�a umie�ci� Juana w bezpiecznej
kryj�wce i czeka� na dalsze instrukcje. Skoro przyjecha�a do New Boston,
to co� musia�o p�j�� nie tak. Wszystko mu si� pl�ta�o. Przecie� nie
zostawi�aby Juana samego...
Andrea nie by�a cz�onkiem FWM, ani te� nie wiedzia�a, �e Mark by�
aktywnym dzia�aczem Frontu. Mo�e czego� si� domy�la�a... raczej na pewno
si� domy�la�a. Tym bardziej powinna zdawa� sobie spraw� z wagi sytuacji.
Jej przyjazd tu by� wyrazem skrajnej nieodpowiedzialno�ci i naiwno�ci...
albo... Mark sam zdziwi� si�, �e co� takiego pomy�la�. Ona nie mog�a... to
nie mog�o by� zaplanowane... ale przez kogo? Postanowi� to zbada�.
- Wychodz�. Zosta� tutaj i nie wychod�. Wr�c� za godzin�, tylko
b�agam, nie nar�b mi wi�cej k�opot�w. Naiwna dziewczynko... - Mark zrobi�
zatroskan� mink� - we� gor�c� k�piel, a potem przyjd� do ciebie...
Telefon do swojego cz�owieka w stolicy wprawi� go w os�upienie. O tym,
�e Juan przyjecha� do Village wiedzia�a tam tylko Andrea. Tymczasem
us�ysza� w s�uchawce przera�aj�c� wie��. Juan nie �y�. Jeden z ich ludzi
widzia� jak do mieszkania jego i Andrei wesz�o kilku m�czyzn. Potem
wyszli nios�c du�� skrzyni�. Razem z nimi by�a Andrea. W mieszkaniu
podobno znaleziono �lady krwi...
Wszystko by�a jednocze�nie jasne i niejasne. Wygl�da�o na to, �e to
Andrea zabi�a Juana, a je�li nie zabi�a, to przynajmniej da�a zna�, gdzie
on jest. Tak czy inaczej wynika�o, z tego, �e jest szpiegiem albo... Mogli
przecie� j� kupi�. Nie bardzo chcia� w to uwierzy�. Je�li by�a szpiegiem,
to prawdopodobnie jej zadaniem by�o kontrolowanie jego poczyna�. Szcz�cie
w nieszcz�ciu, �e nie m�wi� jej wszystkiego. Ale z drugiej strony...
kocha� j�, przynajmniej tak chcia� my�le�. Jej mi�o�� do niego te�
wygl�da�a autentycznie, ale niczego nie by� pewny... gubi� si� w tym.
Szybko zwo�ane spotkanie odby�o si� w starym magazynie na obrze�ach
miasta. Nomen omen w s�siedniej kopule maszerowa� w�a�nie ma�y oddzia�
�o�nierzy
- Panowie, mamy du�y problem. - Mark by� wyra�nie zdenerwowany. - Ba,
bardzo du�y problem...
- Mark. Uspok�j si� i do rzeczy.
- Juan nie �yje, a ja chyba osobi�cie znam szpiega... Kurwa, to moja
wina... nie powinienem by� go tam wysy�a�.
-Andrea! - Max waln�� d�oni� w st� - Wiedzia�em! Cholera! Wiedzia�em,
�e ona ma z nimi jaki� zwi�zek, ale nie s�dzi�em, �eby a� do tego stopnia!
Niech to... mog�em wam powiedzie�, ale nie chcia�em jej sp�oszy�... Kurwa
�esz jej ma�!
- Wiedzia�e�?! Co wiedzia�e�? No m�w cz�owieku!
- Mia�em informacje o tym, �e Andrea od jakiego� czasu kontaktowa�a
si� z lud�mi Rogera Robertsa. Wyda�o si� mi to o tyle dziwne, �e
dotychczas zajmowali si� raczej szpiegostwem przemys�owym. Nami
interesowa� si� wywiad wojskowy, ale nie Roberts... Mia�em zamiar j�
obserwowa� i czeka�, co si� stanie.
- No to mamy problem. Mo�e wywiad wykorzystuje ludzi Robertsa, �eby
si� do nas dosta�? Jak na razie im si� uda�o.
- Co z naszymi planami? Wypada�oby wszystko wstrzyma�...
- Andrea nic nie wie o prowokacji. Statek wysadzimy zgodnie z planem.
Im tylko zale�a�o by na powstrzymaniu naszych poczyna�, je�li w og�le taki
by� cel tego zamachu. - Mark by� ju� spokojniejszy. - A z Andr� uporam si�
osobi�cie. Jakie� uwagi?
- W porz�dku, ale uwa�aj na ni�. Kto wie, co jeszcze zrobi... - w
g�osie Rushida da�o si� wyczu� wyra�n� podejrzliwo��.
Mark zda� sobie spraw�, �e to jego podejrzewaj� o zdrad�. W ko�cu to
on wys�a� Preza do Village i to z nim chodzi�a Andrea, to na jego
polecenie mia�a zapewni� Perezowi go�cin� w stolicy. My�leli, �e to walka
o wp�ywy... Musia� zrobi� co�, aby pozbyli si� podejrze�. Przede wszystkim
musia� pozby� si� wtyczki...
Roberts by� bardzo zadowolony, kiedy nadszed� list od jego cz�owieka w
Olympus Village. Jego plan si� powi�d�. Juan Perez, cz�owiek podstawiony
przez koalicj� genera��w i polityk�w nie �y�. Teraz to on mia� w r�ku
wszystkie atuty i m�g� dyktowa� warunki.
Pozbywaj�c si� Pereza rozwi�za� jednocze�nie dwie sprawy. Pokrzy�owa�
szyki swoim "wsp�lnikom" i umocni� swoj� pozycj� tutaj, jednocze�nie
otworzy� drog� do przyw�dztwa cz�owiekowi, z kt�rym wi�za� wielkie
nadzieje. Tym cz�owiekiem by� Mark Packard z Olympus Village.
Kontroluj�c jego dziewczyn�, m�g� kontrolowa� jego. Andrea ju�
dowiod�a swojej lojalno�ci. Mark kocha� j� do szale�stwa, wi�c Roberts by�
pewny, �e b�dzie w stanie poprzez ni� kontrolowa� jego. Poza tym, ta jego
mi�o�� do niej gwarantowa�a jej bezpiecze�stwo ze strony Frontu. W jego
planach Mark zajmowa� bardzo powa�ne stanowisko prezydenta przysz�ej
Konferderacji... A maj�c w r�ku prezydenta planety m�g� kontrolowa� j�
bardziej ni� ktokolwiek inny z jego "wsp�lnik�w"... Co wi�cej, mia�
nadzieje pozby� si� na Marsie wp�yw�w pewnego cz�owieka, kt�ry bezczelnie
za�mia� si� z niego na posiedzeniu Wysokiej Rady... cz�owieka znanego jako
Mortimer...
Roberts u�miechn�� si�. Komisarze i genera�owie... wszyscy ci wojskowi
i politycy zaj�ci byli wci�� tylko jednym - trzymaniem si� swoich sto�k�w.
Pragn�li wci�� wi�cej ale stale w ramach tego co mieli. Wojskowi chcieli
wi�cej wojska i w�adzy nad nim. Politycy wi�cej pieni�dzy podatnik�w i
wi�cej w�adzy nad tymi pieni�dzmi. Tymczasem on chcia� wi�cej, ale
poszerza� swoje horyzonty.. Mia� ju� pot�n� w�adz� w biznesie i pot�ne
pieni�dze... kolejnymi przedmiotami jego zainteresowania by�y wojsko i
polityka...
Uni�s� do g�ry kieliszek koniaku... pi�kny kolor... "Za Marsa"
pomy�la�. Wszystko by�o na jak najlepszej drodze.
Mark i Max stali na najwy�szej platformie w najbardziej na po�udnie
wysuni�tej kopule New Boston. Urz�dzono tu taras widokowy, sk�d roztacza�
si� doskona�y widok na znajduj�cy si� na horyzoncie kosmodrom. Na
olbrzymim placu przylegaj�cym do instalacji portu gwiezdnego sta�y
transportowce.
- Kt�ry to? - Max przy�o�y� do oczu lornetk�. Mimo p�nej pory przez
lornetk� wida� by�o doskonale wszystkie szczeg�y na rz�si�cie o�wietlonym
placu. - Przyjdzie? Jak j� do tego zmusi�e�?
- Numer trzydziesty si�dmy. - Mark wspar� si� na barierce i spojrza�
na zegarek. Dochodzi�a sz�sta. - Nie zmusza�em jej... Mo�e i nawet zrobi�a
to z mi�o�ci... Zawsze by�a g�upia i naiwna. Pewnie dlatego da�a si�
Robertsowi wci�gn�� w t� afer�... Powiedzia�em jej, �e nikt z nas tam nie
wejdzie, bo nas obserwuj�, ale ona jest czysta i mo�e to zrobi�. dosta�a
papiery i ma zanie�� tam pewn� paczk�... Proste. Nie powiedzia�em jej
tylko, co ma wnie�� w tej paczce...
- Idzie. To ona? W tym �wietle nie rozpoznam twarzy... - Max wpatrywa�
si� przez lornetk� w posta� w kombinezonie, kt�ra zbli�a�a si� do statku
od strony magazyn�w.
- Ona - Mark by� pewny siebie - Kt�by inny?
- W�a�nie wesz�a na statek. Mark, powiedz mi, kocha�e� j�?
- Na kt�r� ustawi�e� zapalnik?
- Minuta od wej�cia na statek. Zdetonuje te� �adunki pod�o�one przez
naszych ludzi... nie odpowiedzia�e� mi na pytanie...
- Daj - Mark wzi�� lornetk� i zacz�� obserwowa� statek - wiesz... kto�
kiedy� powiedzia� mi, �eby nikomu nie ufa�... Mo�e i ja kocha�em, sam ju�
nie wiem... od jakiego� czasu co� podejrzewa�em. Mia�em informacje, �e
ludzie Robertsa maj� u nas zakamuflowanego agenta. Ona niewiele o nas
wiedzia�a, ale... kiedy� kontaktowa�a si� z jednym z jego ludzi. Wy�ga�a
si�, �e to sprawy zawodowe, potem nigdy nic takiego si� nie powt�rzy�o,
ale nie mia�em pewno�ci, czy nie kontaktowali si� w inny spos�b...
- �mier� Pereza wszystko rozja�ni�a... - B�ysk eksplozji o�wietli� ich
twarze upiornym �wiat�em. Statek numer trzydzie�ci siedem w u�amku sekundy
zamieni� si� w kul� ognia.
- Zacz�o si�... - p�omienie, pocz�tkowo jasne, powoli czerwienia�y i
mala�y w beztlenowej atmosferze planety. Po chwili na placu pozosta�y
tylko zw�glone szcz�tki transportowca i dopalaj�ce si� gdzieniegdzie
resztki �adunku. - Bosto�ska herbatka... - doda� Mark z sarkazmem.
- W tym miejscu i w tej chwili tworzy si� historia... pami�tajmy o
tym. Kiedy�, kiedy ta planeta b�dzie wolna, ludzie b�d� wspomina� ten
dzie�. B�d� pami�ta�, od czego zacz�a si� wojna o niepodleg�o�� Marsa.
Kiedy powsta�a Konfederacja... - Max wpatrywa� si� w resztki statku
rozrzucone po placu kosmodromu.
- Komuna� Max. Te wszystkie mity o tworzeniu historii to brednie.
Wydaje ci si�, �e co� robisz z w�asnej woli, a tak w rzeczywisto�ci to
jeste� tylko marionetk�... - Mark spojrza� na Maxa przenikliwie, po czym
odwr�ci� si� - Nam mo�e si� tylko wydawa�, �e gramy w tym jak�� rol�. Kto�
kto jest ponad nami te� mo�e odnie�� takie wra�enie. To wszystko bzdura...
kompletna bzdura. - Mark m�wi� jak w transie zapatrzony w dopalaj�ce si�
szcz�tki i u�miechaj�c si� pod nosem.
- Mark, w takim razie powiedz mi tylko jedno. Wiesz mo�e, kto w tym
wszystkim poci�ga za sznurki?
- Fatum. - Mark u�miechn�� si� tajemniczo - Fatum Max, fatum... - Na
placu pozosta�y tylko powyginane i zw�glone szcz�tki transportowca.
EPILOG
Czarny mercedes powoli sun�� ulicami Szanghaju. Pasa�er rozmawia�
przez komunikator.
- Tak... za�atwili to po mistrzowsku... wysadzili ten statek zgodnie z
planem, wczoraj dosta�em wiadomo�� od Maxa... tak szefie... Mark my�li, �e
nie �yje i �e si� jej pozby�... wkr�tce przyleci, nasz transportowiec
przywiezie j� na Ziemi� i za kilka tygodni si� z ni� spotkam...
oczywi�cie, �e j� od pana pozdrowi�, panie Mortimer...
"Wszyscy razem zb��dzili, stali si� nikczemni,
takiego, co dobrze czyni nie ma ani jednego"
Biblia Ps 53,4