3456

Szczegóły
Tytuł 3456
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

3456 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 3456 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

3456 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Feliks W. Kres W�adcy �niegu Kiedy� by�y tu pot�ne fortyfikacje. Sta�y si� zb�dne i wch�on�o je rozrastaj�ce si� miasto. Baszty, kt�rych nie wyburzono, popad�y w ruin�. Potem miasto umar�o w mro�nych okowach lodu, okryte ca�unem �niegu. I nie powsta�o z martwych, gdy l�d i �nieg odesz�y. Szed�em spiesznie wzd�u� poszczerbionego muru, u st�p kt�rego pleni�o si� zielsko, skrywaj�ce pokruszone ceg�y. Po drugiej stronie ulicy sta�y domy, strasz�ce czelu�ciami wybitych okien. Ogarn�y mi� setki wspomnie� - z�ych i dobrych, rozkosznych i straszliwych. Z coraz wi�kszym trudem odp�dza�em my�li o przesz�o�ci. Pr�ny wysi�ek i daremna walka. Re Alide, martwa stolica przekl�tej prowincji Valaquet, zaj�a przecie� w mym �yciu nazbyt du�o miejsca. Tu przyszed�em na �wiat. Tu kocha�em, zdradza�em, a na koniec sam zosta�em zdradzony. Od�egnawszy si� od przesz�o�ci czynem i s�owem - �adn� miar� nie umia�em wyrzuci� jej z pami�ci. Bo i jakim sposobem? B�g nie zsy�a, na ka�de �yczenie, daru zapomnienia. Lecz oto by�em u celu i wspomnienia uciek�y. Zwolniwszy kroku, spogl�da�em na stary oktogon. Kilka po�amanych p�yt kamiennych tworzy�o kiedy� stopnie, wiod�ce do ostro�ukowych drzwi. Teraz owe stopnie stanowi�y ledwie kup� gruzu. Lecz nabijane �wiekami odrzwia wci�� trwa�y, solidne i mocne... Cofn��em si� mimo woli. Wierzeje pokrywa� szron. Opar�em d�o� na r�koje�ci rapiera, nie spuszczaj�c wzroku z owych drzwi. Cofn��em si� jeszcze o krok, bo zda�o mi si�, �em stan�� przed g�r� lodow�: z wn�trza oktogonu bi� przera�liwy ch��d; prawiem widzia�, jak kamienne �ciany przebijaj� sztylety mrozu. "Dalej�e, spiesz si�!" - nap�yn�o ponaglenie z oddali. Pani Dorota Atheves, niegdy� dama dworu i przyjaci�ka mojej matki. Oskar�ona o zdrad� stanu, wyp�dzona... Kim�e teraz by�a ta kobieta? Wstr�tna wied�ma, jawnie i nieomal ostentacyjnie praktykuj�ca swe magiczne sztuczki w kr�lestwie, gdzie za czary p�on�o si� na stosie... Lecz pomaga�em jej w dobrej wierze - i w�a�nie zaczyna�em rozumie�, �e oto po raz kolejny sprowadzono mi� do roli bezwolnego pionka na szachownicy. Ten oktogon! Uni�s�szy d�o�, dotkn��em zroszonego potem czo�a. - Nie post�pi� nawet p� kroku dalej, mo�ci czarownico - rzek�em cokolwiek ochryple. - Postrada�em honor tak dawno, �e po jedno mi, czy spe�ni� dzi� swoje zadanie, czy te� znowu z�ami� dane s�owo. Nie p�jd� tam. Owia� mi� nowy lodowaty podmuch, id�cy od drzwi wie�y. Zdj�wszy kapelusz, osuszy�em czo�o sztywnym mankietem kaftana. - Co tam jest? Chc� wiedzie�, co tam jest. Przez chwil� nie by�o odpowiedzi. Powt�rzy�em pytanie; przecie� dziwna ta rozmowa na odleg�o�� nie toczy�a si� bynajmniej tak g�adko, jakem to ukaza�. Pe�na przerw i niejasno�ci, przywodzi�a na my�l, wypisz wymaluj, dialog dwojga przyg�uchych... Brzydzi�em si� wszelkimi czarami i magi� - bom mia� po temu powody, na honor. Wiedz�c o tym, pani Atheves uciek�a si� do podst�pu, cz�stuj�c mi� winem, po kt�rym do tej pory szumia�o mi w g�owie. �w napitek sprawi�, �em m�g� s�ysze� jej wypowiedziane my�li. Ale i na odwr�t... Chcia�a mi� kontrolowa�. Intrygantka, przed kt�r� pilnie nale�a�o mie� si� na baczno�ci. A najgorsze... owe czarcie sztuczki. - Co jest za tymi drzwiami? - rzek�em po raz trzeci. - Czy pani s�yszy, co do niej m�wi�? Faluj�cy g�os zda� mi si� wyra�niejszy. "To po co przyszed�e� - pos�a�a. - Wype�nij swoj� misj�, a ja ze swojej strony dotrzymam warunk�w umowy." - Dotrzyma pani warunk�w? "B�d� pan pewien." - Jak mog� by� pewien widz�c, �e ok�ama�a mnie pani? Nie znajd� tu przecie� nic, co mog�oby skompromitowa� ksi�n� Se Potres i zachwia� jej pozycj�. Zamiast tego znajd� pewien klejnot, czy tak? Milczenie. - Odpowiadaj, do diab�a! "Tak, to prawda. Obawia�am si�, �e nie zechce pan..." - Pos�uchaj mnie, podst�pna kobieto - przerwa�em brutalnie i gniewnie. - Tysi�c grzech�w ci��y na moim sumieniu i pragn��em udzieli� ci wsparcia, by odkupi� jak�� ich cz��. Ale teraz widz�, �em pope�ni� najstraszliwszy b��d. Jeste� pani piek�em i szatanem, wszystkim co najgorsze. Dobrze wiesz, co jest za tymi drzwiami. Na wszystko co �wi�te! - zawo�a�em. - Jak mog�a� mi uczyni� co� takiego!? Chwyci�em si� za g�ow�. - Jak�e by�em naiwny, �em nie poj�� od razu... Ale jakim cudem, wielki Bo�e, ten diament trafi� w to miejsce? Jakim cudem!? I w jaki spos�b dowiedzia�a� si� pani, �e tu jest? "Przecie� musi by� tam, gdzie osoba, do kt�rej nale�a�." Najpierw nie poj��em, co rzek�a. - Osoba?... Co chcesz pani przez to powiedzie�? "Ona jest martwa, hrabio, martwa od lat. Stan��e� pan u celu, przedar�e� si� do serca Re Alide. Czy po to, by wr�ci� z niczym? Zwa� o jak� stawk� toczy si� nasza gra. Je�li zawiedziesz... - grozi�a i prosi�a na przemian. - Ty jeden mo�esz wykona� to zadanie, zupe�nie niemo�liwe dla innych. Tak, to prawda, na szczycie tej wie�y znajdziesz komnat�, b�d�c� jej grobowcem... Wi�c c�, uciekniesz przed trupem? Ta kobieta jest martwa od dw�ch lat!" - Nie kobieta, bo by�a potworem z lodowego piek�a. I nie martwa, bo mr�z nie umiera. Mo�esz pani o tym nie wiedzie�, albo chocia� udawa�, �e nie wiesz. Ale zechciej pami�ta�, kim jestem. Zn�w zacz��em cofa� si� bezwiednie. Przenikliwy ch��d wci�� by� tak samo dojmuj�cy - i dopiero �ciana domu za plecami powiedzia�a mi, �em odst�powa� w ty� krok po kroku. Nie zdejmuj�c r�kawicy, przetar�em oczy i twarz. - By�em jej m�em przez pi�� lat. Pi�� potwornych lat, wype�nionych sam� tylko nienawi�ci�, wstr�tem i zdrad�. Nie chcia�a� o tym pami�ta�, wysy�aj�c mi� tutaj po sw�j diament. Ale co m�wi�? Przecie� po jej diament, po m�j diament, na Boga! Milcza�a. - Mam wi�c przynie�� pani �lubn� koli�... przekl�t� koli� hrabiny Se Rhame Sar, mojej �ony. Bez odpowiedzi. - Tego chcesz? - nalega�em ze �ci�ni�tym gard�em. "Tak..." - W nic ju� nie wierz� - rzek�em. Wn�trze oktogonu pobrzmiewa�o cisz� - t� szczeg�ln�, rozedrgan� cisz�, podszyt� rykiem �nie�nej zawiei, zawodzeniem pot�nym, ale tak odleg�ym, �e niemal nies�yszalnym. Zna�em ten rodzaj ciszy. Pokryte szadzi� stopnie kr�tych schod�w wtapia�y si� w ciemno��. Szed�em po omacku; tylko czasem przecina�y mrok wst�gi szarego �wiat�a, wp�ywaj�ce przez w�skie okienka. K��bi� si� w tych wst�gach m�j oddech, przemieniony w par�. Wyj��em zza pasa pistolet i odwiod�em kurek. To dziwne zaiste, jak bardzo krzepi m�czyzn� cho�by sam dotyk broni. Wiedzia�em przecie, �e rapier czy pistolet nie zdadz� si� tu na nic. Przesz�o�ci niepodobna unicestwi� �adn� kul� - oboj�tne: zwyk�� o�owian�, czy te� po�wi�con�, albo srebrn� nacinan� w znak krzy�a. Ale szed�em. Bo i c� mog�em zrobi� innego? Zawr�ci�, uciec... Przyszed�bym znowu, skoro wreszcie pokazano mi jej gr�b. O, doprawdy, przewrotna pani Atheves doskonale wiedzia�a, kogo pos�a� do tych zimnych ruin! Kog�, je�li nie morderc�, kt�ry musia� cho� raz w �yciu ujrze� mogi�� ofiary (nie wierzy�em kiedy� w t� prawd�) - i tak samo musia� oprze� si� pokusie podniesienia z grobu upiora. Bo nieprawda, �e tylko ja jeden mog�em wykona� zadanie. Owszem, by�em jedynym na ca�ym �wiecie cz�owiekiem, kt�rego �aden mr�z nie �mia� dotkn�� i kt�rego p�uca bez obawy mog�y wdycha� zatrute powietrze lodowego piek�a. Lecz w ruinach Re Alide dawno ju� nie by�o mrozu ani �niegu i cho� powszechnie uwa�ano to miejsce za przekl�te, to jednak �atwo znalaz�by si� najemnik, got�w za pieni�dze dokona� takiego czynu. Ale ka�dy m�g� ulec pokusie, zdradzi�. Wskrzesi� okrutn� i pi�kn�, potworn� kr�low� �niegu, zwiedziony u�ud� bogactwa, mo�e pot�gi i w�adzy. Ka�dy m�g� odda� odebrane �ycie. Ka�dy - opr�cz mordercy. Spowity ch�odem i mrokiem, przeby�em mo�e p� drogi. W kamiennej �cianie zia�a wyrwa. Ujrza�em ulic� w dole, fragmenty martwych mur�w, kt�re naraz przesta�y by� gro�ne i wstr�tne. W zamian ogarn�� mi� smutek. Opuszczone, umar�e, niepotrzebne miasto. Nic wi�cej. Lecz czy naprawd� nic wi�cej?... Powoli ruszy�em dalej. �elazne okucia na masywnych drzwiach rozpozna�em dotykiem. Namaca�em wielki pier�cie� i szarpn��em. Drzwi ust�pi�y z j�kiem. Z czarnej czelu�ci buchn�y, uniesione wirem powietrza, drobniutkie igie�ki lodu. Stopnie wiod�y dalej. Pokona�em ich dziesi�� czy pi�tna�cie, by zn�w natkn�� si� na drzwi. Te tak�e nie stawi�y oporu. Z uniesionym pistoletem przekroczy�em pr�g ma�ej izby, roz�wietlonej takimi samymi smugami �wiat�a, jak na schodach. Smugi owe krzy�owa�y si� w �rodku pomieszczenia, pokazuj�c spoczywaj�ce na wysokim krze�le, za sto�em, drobne cia�o, przyodziane w bia�o-czarn� sukni�. Upu�ci�em pistolet pod nogi i sta�em, opieraj�c plecy o �cian�. Znowu zdj�wszy z g�owy kapelusz, unios�em d�o� do oczu, kt�re pocz�y mi� piec. Szron na w�sach i brodzie usztywni� moj� twarz - wi�c mo�e pozosta�a nieruchoma i bez wszelkiego wyrazu... Sta�em patrz�c. By�em w �rodku przesz�o�ci; czu�em j� ka�dym skrawkiem roztrz�sionego cia�a i struchla�ej duszy. Bo hrabina Se Rhame Sar tak w�a�nie zosta�a wydana w r�ce �mierci. Tak umar�a, a raczej - tak zacz�a umiera�, jeszcze o tym nie wiedz�c, u�miechaj�c si� i rozmawiaj�c, pij�c wino... Na tym krze�le i w tej samej sukni. Otru�em j�. A potem patrzy�em, jak skr�ca si� z b�lu, �ebrz�c o lito�� i ratunek. Sta�em i patrzy�em, a na koniec uciek�em. Jak tch�rz. W komnacie, podobnie jak na schodach, wsz�dzie srebrzy� si� szron, okryty zastyg�ym w powietrzu, s�abym mrozem. Na blacie sto�u, obok sztu�c�w i pustych naczy�, pokryte tym szronem le�a�y drobne przedmioty, noszone b�d� u�ywane na codzie�: troch� klejnot�w, wachlarz, puderniczka z masy per�owej, aksamitna czarna wst��ka i grzebie�... Batystowa chusteczka z inicja�ami w rogu - zamarzni�ta szmatka bez warto�ci, kt�rej nigdy ju� nie dotkn� smuk�e palce w�a�cicielki. Nie widzia�em, jak umar�a. Widzia�em tylko, jak - umiera�a... Ok�ama�em pani� Atheves, bo cho� Helena hrabina Se Rhame Sar by�a lodowym potworem, to by�a tak�e kobiet�. Prawdziw�, ciep�� kobiet�. Mr�z mia�a dla innych, nigdy dla mnie. - Znowu... - powiedzia�em, nie panuj�c nad g�osem. - Znowu i zawsze... Nie wiedzia�em co m�wi�, ani po co. Post�pi�em dwa kroki naprz�d, pochyli�em si� i podnios�em koli�, a tak�e ow� sztywn�, niepotrzebn� chustk�, kt�rej widok sprawi� mi szczeg�lny b�l. Cofn��em si� poznaj�c narz�dzie mojej zbrodni - kryszta�owy pucharek, w kt�rym po raz ostatni umoczy�a usta. Ale potem wykrzywiona w strasznej m�ce twarz zamordowanej, skurczone wargi na kt�rych zamarz�a krwawa piana a wy�ej b��kitne, zeszklone, szeroko otwarte oczy, odrzucona w ty� g�owa - wszystko to przyku�o moj� uwag�... Sta�em i patrzy�em, oddychaj�c z coraz wi�kszym trudem. Przed chwil� z ni� rozmawia�em; przed minut� zach�ca�a mi�, bym jad�, ja za� nie umia�em prze�kn�� po�ywienia, obraca�em tylko k�s w ustach, nie maj�c wcale �liny. Przed godzin�... przed kwadransem... przed minut�... Ale nie przed dwoma laty, niemo�liwe. Ma�a izba kamienna pocz�a wirowa�, rozmazywa� si� coraz bardziej, rozp�ywa�... Ze zd�awionym gard�em, p�acz�c, pochyli�em si� i obj�wszy r�k� sztywn� szyj� �ony opiera�em czo�o na jej czole, wreszcie dotkn��em ustami posiwia�ych od szronu, twardych w�os�w. Potem odwr�ci�em si� i bieg�em w d� po schodach, na kt�rych taja� niepotrzebny ju� szron; bieg�em uciekaj�c od tej chwili pragnienia, by przekl�ta kolia rozb�ys�a na staniku starej sukni, przenosz�c przesz�o�� do tera�niejszo�ci. Wydostawszy si� z oktogonu, najpierw pocz��em b��dzi� po ulicach, bezmy�lnie i rozpaczliwie, g�uchy na wezwania okrutnicy, kt�ra zrobi�a ze mnie swe narz�dzie, �lepy na obrazy ruin, nieczu�y. Oboj�tne mi by�o, co nast�pi - chcia�em my�le� tylko o przesz�o�ci. Raz jeszcze d�wign��em sw�j krzy�; raz jeszcze str�cono mi� do piekie�. Wspomnienia, tak d�ugo t�umione na wszelkie mo�liwe sposoby, zwyci�y�y, przedar�y si� do jawy, odsun�y j� i uczyni�y ma�o wa�n�. Cienie ponurej historii Valaquet o�ywa�y w tle krwawych dziej�w mej rodziny. Valaquet! Ach, zdradzona ziemia, z kt�rej uczyniono jedn� wielk� mogi��! Plemiona i ca�e narody wyt�piono tu z imieniem Zbawiciela na ustach, pod pozorem krzewienia wiary. Ale stare kulty, zdeptane i pokonane, pomi�sza�y si�, splot�y, tworz�c ohydn�, u�pion� czarn� magi�. Przez dwa wieki, i ju� nawet d�u�ej, Damy i Kawalerowie Bractwa Rycerskiego z woli kr�la zarz�dzali przekl�t� przez Boga i ludzi prowincj�; potomkowie tych, kt�rzy kiedy� przynie�li poga�skim ludom krzy�, mieli pokutowa� za grzechy swoich ojc�w. Ja sam, moja matka, moje cztery siostry - wszyscy byli�my spadkobiercami wstr�tnych zbrodni. Przekl�tnicy, nawiedzani w snach przez demony - nie chcieli�my ich przeb�aga�, ani ob�askawi�. A� nadszed� dzie� kary: nie�wiadom straszliwego b��du po�lubi�em kobiet�, w kt�rej duszy zbieg�y si� wszystkie nici starej magii. Diamentowa kolia, b�d�ca rodzinn� jej pami�tk� i relikwi�, otwiera�a drzwi do �wiata wiecznego lodu i �niegu, przywo�ywa�a mr�z, od kt�rego p�ka�y kamienie. Walcz�c z niechcianym dziedzictwem pradawnej pot�gi, Helena wygl�da�a mej pomocy. Ja za�, pe�en wstr�tu i odrazy, przera�ony, nie umia�em uczyni� nic. Owszem, pog��bi�em przepa��, dopuszczaj�c si� zdrady ma��e�skiej, i to zdrady grzesznej podw�jnie - kazirodczej. Zwi�zek z m�odsz� moj� siostr� zaowocowa� trzyletnim wygnaniem, na kt�re musia�em si� uda�. Gdym wr�ci� - Valaquet sta�o w po�odze wojny domowej, wojny najstraszliwszej, w kt�rej matka walczy�a z pierworodn� sw� c�rk�, nie potrafi�c dzieli� z ni� w�adzy. Chcia�em zapobiega�, ratowa� i nawraca� - lecz daremnie. Intrygi i przemoc zebra�y krwawe �niwo, pogr��y�y kraj w chaosie, z kt�rego ju� nikt nie m�g� go wydoby�. Jedna tylko istota poda�a mi wtedy r�k�, wzgardziwszy w�adz�, uchylaj�c si� od walki i rzezi, pragn�c jedynie uczucia. �nie�ne monstrum, lodowa bestia Valaquet - by�a zarazem kobiet�. Odepchni�t� i wzgardzon�, samotn�, lecz wci�� i stale kochaj�c�... Jak�e bardzo zgrzeszy�em przed laty, nie umiej�c tego doceni�! To ja wyzwoli�em potwora. A potem by�o za p�no. Hrabina Se Rhame Sar mog�a ju� tylko niszczy�. Wbrew swej woli i ch�ciom, wbrew staraniom, sprowadza�a �mier� samym istnieniem, samymi spojrzeniami, oddechem, samym �yciem. By�em �wiadkiem nies�ychanych cierpie�, widywa�em nieszcz�nik�w, co straciwszy wszystkich swoich bliskich, sami przychodzili na pr�g mego domu, prosz�c by im tak�e zabra� �ycie. Przeklinany przez obcych, opuszczony przez bliskich, przesta�em w ko�cu wychodzi� do ludzi. A wreszcie - do kog� by? W moich dobrach kr��y�y upiory �ywi�ce si� �niegiem, oddychaj�ce mrozem, z lodowat� wod� w �y�ach zamiast krwi. Posiwia�y w wieku lat dwudziestu sze�ciu, p�ob��kany, ujrza�em jeszcze zag�ad� stolicy Valaquet - wielkiego, t�tni�cego �yciem miasta i wszystkich jego mieszka�c�w. Zamordowa�em Helen�, bom rozumia�, �e staj� w obronie innych miast Valaquet; bom by� za uczynki prawowitej mojej �ony tak jak ona odpowiedzialny i ba�em si� dalej obci��a� sumienie �mierci� tysi�cy ludzi. Lecz osi�gn��em tylko, �em do starych wyst�pk�w do�o�y� prawdziw� zbrodni�. Najohydniejsz� ze wszystkich. To nie stara magia by�a przekle�stwem tej prowincji. Przekle�stwem by�a moja rodzina i ja sam. Od pokole�, bo od chwili przecie, gdy pierwszy z Kawaler�w �wieckiego Zakonu Rycerskiego postawi� sw� stop� na tej ziemi - spotyka�y j� same nieszcz�cia. �mier� hrabiny Se Rhame Sar - demona, kt�rego sam obudzi�em - nie mog�a odwo�a� kl�twy. Wszelako nie by�o odwrotu... Nie umiej�c paln�� sobie w �eb z pistoletu, odda�em si� pod rozkazy Wanesy ksi�nej Se Potres, przekl�tej mojej siostry, wsp�winnej rozp�tania domowej wojny w Valaquet. Uczyni�em to, maj�c w sercu przygotowany spisek i zdrad� - bo w istocie zaoferowa�em swe us�ugi pani Dorocie Atheves, kobiecie napi�tnowanej przez moj� matk� haniebnym zarzutem zdrady. Atheves wspiera�a Wanes� - nawet wi�cej, bo w istocie kierowa�a ni�. Nie nosi�a w �y�ach naszej krwi, nie by�a spokrewniona z Rodzin�. Wr�ci�a z wygnania, gdy wybuch�a wojna w Valaquet, my�l�c tylko o zem�cie za doznane krzywdy. By� to pow�d najzupe�niej dostateczny - dla ka�dego, ale nie dla mnie. Zna�em dobrze pani� Atheves nie tylko z czas�w, gdy by�a dam� dworu i powiernic� wszystkich sekret�w mojej matki. Widywa�em j� tak�e p�niej. Przez trzy lata przebywa�em na wygnaniu w Lazenne, a dok�adnie w Loyniwe, rezydencji kr�lewskiej. Pani Dorota Atheves zyska�a tam ogromne wp�ywy i pozycj�, zast�puj�c kr�lowi kr�low� (domy�lano si� tego, a niekt�rzy wr�cz o tym wiedzieli); mia�a w�adz� r�wn� w�adzy ministr�w i doprawdy mog�a co najwy�ej dzi�kowa� Dostojnej Marii Teresie Se Alide Sar, mojej matce, za �w niebywa�y awans. Zemsta? Powr�t do przekl�tej prowincji tylko po to, by wyr�wna� stare, jak�e stare rachunki? To nie wchodzi�o w rachub�. Zmusiwszy Dorot� Atheves do wyjawienia mi prawdy - bom zagrozi�, �e j� zdemaskuj� przed sw� siostr� - pozna�em zamiary kr�la. Valaquet mia�a zosta� wyj�ta spod w�adzy Dam i Kawaler�w Bractwa Rycerskiego. Kr�l mia� d�ugi; kr�lestwo mia�o d�ugi. Kr�l potrzebowa� stanowisk i d�br, by rozdawa� je i sprzedawa�, kupuj�c w zamian pos�usze�stwo i wierno��; kr�l potrzebowa� atut�w, kt�re umocni�yby s�abn�c� w�adz� monarsz�. Najwi�ksza i najbogatsza (ach, bezwstydnie przecie� bogata!) prowincja kr�lestwa - oboj�tne: przekl�ta, czy nie - musia�a zosta� �ci�lej zwi�zana z koron�, a wi�c straci� sw�j niezwyk�y status pa�stwa w pa�stwie, kt�rym si� cieszy�a do tej pory. Wojna domowa rozbi�a Bractwo Rycerskie na dwa zwalczaj�ce si� obozy, os�abi�a w�adz� w prowincji, po�ar�a armi� - najliczniejsz� przecie� i najlepsz� armi� �wiata, kt�ra jeszcze niedawno mog�a porazi� ka�de rami� wyci�gni�te po Valaquet. Pani Atheves by�a emisariuszk� pos�an� dla podsycania wyniszczaj�cej wojny. Powodzenie jej plan�w - oznacza�o upadek mojej rodziny; wszak�e ten upadek by� jutrzenk� dla przekl�tej od dw�ch wiek�w prowincji. Widzia�em to a� nazbyt wyra�nie. Ach, nie pozwoli�bym przecie, by w�adz� tutaj przej�a czarownica o sercu przepe�nionym niezg��bionym mrokiem! Ale kr�l? Wierzy�em w swego kr�la. Zna�em kr�la - ten m�ody cz�owiek bez w�tpienia m�g� zosta� w�adc�, jakiego nie zna�a historia Zjednoczonych Kr�lestw. M�dry i szlachetny, obdarzony zmys�em politycznym, zas�ugiwa� na to, by poprze� jego plany. Pani Atheves by�a tylko narz�dziem; chcia�em odda� Valaquet kr�lowi, nie jej I jak ton�cy brzytwy, chwyci�em si� pozoru, kt�ry da� mi pow�d do dalszego �ycia. Spiskowa�em oto przeciw matce i siostrze, bo do cna ju� obrzyd�y mi ich zbrodnie. Mo�e by�, �em zasn�� na jawie. �ni�em id�c. Widzia�em tylko wydarzenia sprzed lat - to zn�w wybiega�em my�l� naprz�d, rozwa�aj�c przysz�o�� swego kraju. Trzymaj�c w d�oni parz�cy mrozem klejnot nie wiedzia�em dok�d zmierzam, nie rozumia�em gdzie jestem. Gdzie� z oddali wo�a�a mi� pani Atheves; doprawdy, niepodobna opisa�, jak mierzi�a mi� ta dziwaczna komunikacja. Chcia�em wierzy�, �e my�li nie wypowiedziane pozostaj� moj� w�asno�ci� - ale kt� m�g� mi zar�czy�?... I znowu. Nawo�ywa�a mi� kobieta, w kt�rej r�ce z�o�y�em ostatnie okruchy swej nadziei na sprawiedliwsze jutro, kt�rej zawierzy�em - i kt�ra mego zaufania nadu�y�a. Poczyna�em j� nienawidzi�. Pom� mi, wielki Bo�e. - Hrabia Se Rhame Sar umar� - odrzek�em wreszcie chrapliwie. - Nie ma ju� Roberta hrabiego Se Rhame Sar. Odebrano mi moje ziemie, za� nazwisko sam okry�em nie�mierteln� ha�b�. Wicekr�lowa, moja matka, skona z r�kami gnij�cymi od zbrodni, kt�rych dotyka�a, najstarsza moja siostra nie jest wcale lepsza, splamiwszy si� krwi� dw�ch innych, za� Anna Jasena to bezwolne narz�dzie Dostojnej. Pani za� oszuka�a mnie w�a�nie, p�ac�c ohyd� za przys�ugi, kt�re jej odda�em. Nic ju� nie mam, nikogo ju� nie mam... Szkoda doprawdy mitr�gi, by walczy� o jakie� gruzy, w kt�rych tylko zbrodnia, krew i �mier�. Nie jeste� pani lepsza od tych, z kt�rymi walczysz. "Musisz odda� mi diament." Milcza�em, cho� jej s�owa dobiega�y wyra�nie i czysto - zrozumia�e jak nigdy wcze�niej. "Czy mnie s�yszysz, hrabio? Przynie� diament." - W nic ju� nie wierz�. Odejd�. "Dok�d?" - Donik�d. "Musisz mi odda�..." - Kiedy w�a�nie nie oddam - przerwa�em. - Do�� ju�, pani, nie chc� s�ysze� �adnych nalega�, a tym bardziej rozkaz�w. Nadu�y�a� mego zaufania, posy�aj�c mi� do miejsca, kt�re zgotowano specjalnie. Ten stary oktogon... To upiorne. Przeniesiono zw�oki razem z krzes�em i sto�em, nie zapomniano o niczym, nawet o naczyniach i kobiecych drobiazgach... Wszystko po to, by pogn�bi� morderc�, kt�rym jestem. Zabi�em jedyn� istot� na �wiecie, kt�ra mi� prawdziwie kocha�a, by naprawi� z�o, wyrz�dzane przez ni� bezwolnie, a nawet wbrew staraniom. Tylko ona jedna opar�a si� pokusie walki o w�adz� w Valaquet. Tylko ona jedna chcia�a kocha�, zamiast nienawidzi�. Odm�wiono jej tego. "To co sprowadzi�a, zabi�o tysi�ce ludzi, niewinnych ludzi, panie hrabio. Ale mo�e to panu nie przeszkadza? Prawda, to ty przecie� kaza�e� strzela� z armat do t�um�w" - przypomnia�a bez cienia lito�ci. Poczu�em, jakby mi� uderzono. Spieszy�em, by ocali� niewinn� istot�, kt�r� usi�owano podst�pnie zamordowa�. Spieszy�em na ratunek siostrze - prawda, �e po trupach. - Chc� wiedzie�, kto zbezcze�ci� doczesne szcz�tki mojej �ony, zak��caj�c jej wieczny spok�j. " Ale�... zbezcze�ci� szcz�tki? - zapyta�a z przejmuj�cym szyderstwem. - Mo�e w�a�nie pochowa� je w grobowcu, kt�rym sta� si� ten stary oktogon? Ty, panie, zostawi�e� j� tam, gdzie upad�a, wij�c si� w �miertelnych bole�ciach." - Zapewni�em jej spok�j. "Bez poch�wku? Zamurowa�e� pan tylko komnat�, w kt�rej spo�yli�cie wsp�lny obiad, b�d�cy jej ostatnim posi�kiem. �lady �wie�ej zaprawy zakry�e� obiciami... W samej rzeczy, jak morderca pragn�cy ukry� sw� zbrodni�". Zmilcza�em, nie maj�c �adnej odpowiedzi. - Sk�d pani zna te szczeg�y? - zapyta�em po d�ugiej chwili. "Prosz� mi odda� koli� - za��da�a. - To przekle�stwo, kt�re raz na zawsze trzeba wymaza� ze �wiata, nim dostanie si� w niepowo�ane r�ce. Panie hrabio, przecie� toczymy sprawiedliw� wojn�, wype�niamy wol� kr�la, pan i ja... Valaquet znajdzie si� wreszcie w granicach Zjednoczonych Kr�lestw, prawdziwie, nie za� tylko nominalnie. To bogaty kraj, zasobny w ziemi� uprawn�, lasy pe�ne zwierzyny, s� drogi i wioski, liczne miasta - t�umaczy�a coraz bardziej �arliwie, nie s�ysz�c protest�w z mojej strony i wyczuwaj�c snad�, i� s�owa padaj� na podatny grunt. - Ale trzymasz w d�oni z�owieszczy przedmiot, kt�rego mo�na u�y� jak pot�nej broni. Czy nie widzisz, �e za spraw� tej kolii losy wojny o Valaquet mog� ulec gwa�townej odmianie? Po wielokro� zapewnia�e�, i� pragniesz odkupi� grzechy swoje i swojej rodziny. Dowied� tego! Oto klejnot b�d�cy przekle�stwem twego �ycia i �wiata. Klejnot, kt�ry mo�e pokrzy�owa� wszystkie nasze plany." - Nic pani nie wiesz - powiedzia�em. - Ten diament to ca�a stara magia Valaquet, rzecz nies�ychanie pot�na, tu masz s�uszno��. Lecz jego pot�ga najbardziej polega na �atwo�ci, z jak� porywa ludzkie dusze. Hrabina Se Rhame Sar nie umia�a pokona� mocy tej kolii. Pani za�, bez �adnych podstaw, s�dzi �e to potrafi? To pokusa, to pot�ga w zasi�gu r�ki. Chcesz by� now� kr�low� wiecznej zimy? "Oddaj mi t� koli�". - Potrafisz j� zniszczy�? Zniszczysz j�? "Przysi�gam panu. Przysi�gam na wszystko co �wi�te, panie hrabio." - Mo�e zatem j� oddam, lecz pod jednym warunkiem. Przystan��em. - S�yszysz mnie? Pod jednym warunkiem: chc� zobaczy� cz�owieka, kt�ry przeni�s�... hrabin� do tej wie�y. "Najpierw oddaj mi koli�". - Najpierw chc� go zobaczy�. "Najpierw kolia, hrabio. Im szybciej..." - Traci pani czas. W nic ju� nie wierz� - powiedzia�em po raz trzeci tego dnia. - Oddam koli� nie pr�dzej, a� zobacz� si� z owym cz�owiekiem. Im szybciej przy�lesz go do mnie, tym lepiej. Znam moc tego klejnotu, zaiste - teraz ja szydzi�em, bom by� w�a�nie cz�owiekiem, kt�ry zna� j� najlepiej na �wiecie. - Opiera�em si� jej sile po wielokro�, ale teraz nie wiem, czy warto. Mo�e by�, �e zwlekaj�c, znajdziesz we mnie �miertelnego wroga, nowego w�adc� lodu i mrozu... Spiesz si� zatem, pani. "Hrabio, zaklinam pana" - prosi�a przera�ona, cho� wiedzia�em sk�din�d, �e nie wierzy w t� gro�b�; och, zna�a mi� przecie� nazbyt dobrze! - Po raz ostatni, pani: chc� zobaczy� tego cz�owieka. "Ale ja nie wiem, kto to jest!" - Znowu k�amstwo. "Nie wiem, m�wi� panu, �e nie wiem!" - Czemu wi�c obiecywa�a�, �e je�li oddam koli�, wtedy postawisz go przede mn�? "Bo go znajd�, przyrzekam to panu." - Czy na pewno? S�dz� raczej, pi�kna Atheves, �e ka�e pani, by strzelono mi w �eb. Oto jak� drog� biegn� my�li cz�owieka, kt�ry zosta� ok�amany i podle wykorzystany. "Mylisz si�, hrabio..." - Nie s�dz�. "Ale m�wi� ci, �e si� mylisz!" - Pozw�l pani, �e zostan� przy swoim. Poch�oni�ty my�lami, a potem rozmow� z odleg�� interlokutork�, zszed�em na manowce i zgubi�em drog�; sporo czasu min�o, nim zdo�a�em si� odnale�� w labiryncie ruin. Wreszcie odszuka�em ludzi pilnuj�cych mego wierzchowca; do oktogonu musia�em i�� pieszo, bo zwierz�ta po�ama�yby nogi po�r�d gruz�w. Lecz nie mog�em samotnie odby� ca�ej wyprawy, albowiem ruiny Re Alide nie ka�demu zdawa�y si� przekl�te; owszem, dla r�nych �otr�w i obwiesi�w by�y miejscem b�ogos�awionym. Tote� mia�em zbrojn� eskort�: towarzyszy� mi s�u��cy i czterej �o�nierze. By�em pewien tych ludzi tak bardzo, jak tylko mo�na by� pewnym. Benocht, wierny s�uga, trwa� u mego boku od lat, nie odst�puj�c w �adnym nieszcz�ciu, halabardnicy za� byli kiedy�, za starych dobrych czas�w, jeszcze przed moj� podr� do Lazenne, w regimencie gwardii pieszej, faworyzowanym przeze mnie, ulubionym. W doborowej tej jednostce s�u�y�a wy��cznie szlachta, pieszo albo konno, pomimo i� regiment zwa� si� pieszym, z muszkietem w polu, b�d� halabard� w pa�acu, gdy przysz�o pe�ni� zaszczytn� wart� u boku Dostojnej. Sam decydowa�em o przyj�ciu b�d� odprawieniu ka�dego kandydata; ci czterej s�u�yli mojej matce jeszcze niespe�na przed p�tora rokiem, bo w przegranej przez ni� bitwie pod Cassey, a dostawszy si� do niewoli, zawdzi�czali mi zdrowie i �ycie - wszyscy byli ranni, za� w lazarecie wojskowym niepodzielnie kr�lowa�a gangrena, gor�czka, g��d i ch��d, febra i wszystko, co wynaleziono na dnie piekie�. Poznawszy starych swych �o�nierzy, wydoby�em ich stamt�d i wstawiwszy si� u siostry - kt�ra nie �mia�a odm�wi� naczelnemu dow�dcy swej armii - zapewni�em w�a�ciw� opiek�. W ten oto spos�b zyska�em cztery wierne dusze, cztery m�ne serca, cztery szpady w stalowych d�oniach - czterech ludzi gotowych za mnie zgin��. W �wiecie, gdzie nikt nie mia� przyjaci�, a samych tylko wrog�w, by� to znacz�cy kapita�. Widz�c, �e powracam zdr�w i ca�y, moi towarzysze odetchn�li. Skin�wszy im g�ow� na znak, �e wszystko w porz�dku, dosiad�em swego wierzchowca. - Dzi�ki Bogu, wasza dostojno��. Nie powinien pan chodzi� samotnie w�r�d tych gruz�w. - Waszmo�� wiesz, �e musia�em. - Tak, lecz w�a�nie ci ludzie wybierali si� w t� stron�, co i pan. Obejrza�em si� we wskazanym kierunku. Istotnie, po�r�d gruzowisk chowali si� jacy� m�czy�ni. Zda�o mi si�, �em pochwyci� b�ysk na lufie muszkietu. - Ale to nie s� �o�nierze? - Nie potrafi� powiedzie�. Wasza dostojno�� rozka�esz nam sprawdzi�? - Nie, to niepotrzebne. �o�nierz z kt�rym m�wi�em, nosi� nazwisko Se Noles i pochodzi� z tak starego i �wietnego rodu, �em nigdy nie wstydzi� si� z nim jada� i pi� - owszem, czy to po s�u�bie w garnizonie, czy na �o�nierskim biwaku, nie raz i nie dwa razy prosi�em owego szlachcica do sto�u, znajduj�c �yw� przyjemno�� w rozmowach z cz�owiekiem bywa�ym i nosz�cym si� z nale�yt� godno�ci�. O swym �yciu zawsze m�wi� ma�o; rozumia�em, �e jak wielu innych, wst�pi� by� do gwardii pod przybranym nazwiskiem, uciekaj�c od jakich� grzech�w m�odo�ci. Mo�e by�y to zaleg�e d�ugi, mo�e proces, a mo�e k�opotliwa kochanka... Wojna w Valaquet w jaki� spos�b musia�a przekre�li� tamte sprawy, bo Se Noles wr�ci� do prawdziwego nazwiska. Lecz o swojej przesz�o�ci nadal m�wi� nie chcia�, b�d� nie m�g�. - Ruszajmy. Lecz nie t�dy - rzek�em, albowiem dwaj �o�nierze wysun�li si� do przodu, chc�c prowadzi� drog�, kt�r� przyjechali�my. - Wi�c kt�r�dy pan ka�e, generale? Wskaza�em w�a�ciwy kierunek. - Ku rzece? - Nie pytaj mnie waszmo��, tylko jed� jak pokaza�em. Gwardzi�ci bez dalszych pyta� ruszyli w nakazanym kierunku. Pami�ta�em, �e wszystko co powiem, mo�e by� us�yszane przez pani� Atheves. "Mo�e by�", nie za� "b�dzie" - dlatego, �em nie s�ysza� jej od d�u�szego czasu i zaczyna�em s�dzi�, i� wypite przed podr� paskudztwo nareszcie przesta�o dzia�a�. S�dzi�em tak tym bardziej, �e ostatnie zamienione zdania rwa�y si� i gin�y, wreszcie sta�y si� ca�kiem niezrozumia�e. Alem nie mia� pewno�ci, czy to nie jaki podst�p. Mog�a milcze� czekaj�c, a� niebacznie co� zdradz�, odzywaj�c si� do os�b drugich. Nie ufa�em tej kobiecie. Mo�e by�, �em zna� j� po prostu za dobrze. Nie wiedzia�a, kim by� cz�owiek, kt�ry przygotowa� dla mnie ow� straszn� komnat� w starej wie�y? W jaki zatem spos�b wesz�a w posiadanie informacji o miejscu ukrycia kolii? Pod czyim nadzorem, na Boga, dokonano tej upiornej czynno�ci, jak� by�o przewiezienie zmarzni�tego cia�a Heleny z Rhame Sar do Alide? Pytania pojawia�y si� kolejno, a ka�de - pozostaj�c bez odpowiedzi - przywo�ywa�o dwa nowe. Niewiele rozumia�em i w nic ju� nie wierzy�em - a najbardziej nie wierzy�em w uczciwe intencje Atheves. Zbyt jej zale�a�o na kolii, kt�r� nios�em, bym m�g� uzna�, �e pragnie j� zniszczy� - ot, tak tylko, na wszelki wypadek. Je�li nawet chcia�a unicestwi� klejnot (a r�wnie dobrze mog�a wykorzysta� jego moc) to nie dlatego, �e by� broni�, kt�r� u�yje - kto�, kiedy� i by� mo�e... Ba�a si� wyra�nie, �e nie "kiedy�" i nie "by� mo�e" lecz - zaraz i z ca�� pewno�ci�. Nie wiedzia�em tylko: kto? Kto opr�cz pani Atheves m�g� wiedzie�, gdzie jest klejnot hrabiny Se Rhame Sar? Kto chcia�by go wykorzysta�? Na pierwsze pytanie odpowied� nasuwa�a si� sama: wiedzie� m�g�, a nawet musia�, cz�owiek kt�ry �w klejnot tu przyni�s�. Na drugie pytanie odpowiedzi nie mia�em. Ksi�na Se Potres wygrywa�a wojn� i nie musia�a chwyta� si� tak rozpaczliwych i niepewnych sposob�w. Za� Dostojna ba�a si� magii Valaquet. Pytanie tylko, jak bardzo si� ba�a? Czy a� tak, by nie u�y� jej nawet w obliczu zupe�nej, nieuchronnej kl�ski? Jad�c, unios�em w pewnej chwili spojrzenie - i zadr�a�em, bom mija� w�a�nie dawny pa�ac mojej matki. Szcz�tki �wietnej niegdy� i przebogatej rezydencji, kt�ra nie mia�a sobie r�wnych w �adnym spo�r�d Zjednoczonych Kr�lestw. Loyniwe, siedziba kr�lewska, postawiona obok wygl�da�aby jak ober�a... Popatrzywszy przed siebie, a nast�pnie w ty�, zobaczy�em smutek i zadum� na twarzach moich gwardzist�w. Prawda - nigdy ich nic z�ego nie spotka�o w tym domu; przeciwnie, wiele razy pe�nili s�u�b� przy tych drzwiach, przy tych oto schodach... Dla nich mijane ruiny by�y pami�tk� po niegdysiejszej �wietno�ci gwardii, przypomnieniem beztroskiego �o�nierskiego �ycia w elitarnym regimencie, strzeg�cym domu i osoby wicekr�lowej. Lecz dla mnie inaczej: dla mnie by� to pomnik pod�o�ci i zdrady. Tu, w tym domu, utraci�em wszystkie z�udzenia, dowiedziawszy si� �e ci, kt�rych kocha�em, maj� w zamian tylko nienawi��, tak dla mnie, jak i wzajem dla siebie... Ulice zalega� gruz. W okowach strasznego mrozu ceg�y i kamienie p�ka�y kiedy� jak szk�o, za� dzikie wichry przesycone okruchami �niegu, rozrzuca�y szcz�tki budowli. Uliczny bruk zmieni� si� w drobny �wir. Tylko gdzieniegdzie osta�a si� jaka� niska, szczerbata �ciana. Nie umia�em powiedzie�, dlaczego dzielnice w tak nier�wnym stopniu zosta�y pora�one �ywio�em. Zyskawszy odporno�� na najwi�ksze nawet mrozy - �adn� miar� nie umia�em poj�� ich natury, praw rz�dz�cych lodow� magi�. Wci�� mog�em rozr�nia� ciep�o i ch��d, tyle tylko, �e zima nie wyrz�dza�a mi krzywdy - cho�by nagi, �pi�c w �nie�nej zadymce, nie mog�em zamarzn��, ani nawet skostnie�. Ostatni dar Heleny. Dar straszny, bo niepoj�ty i niezrozumia�y; dar kr�lewski, bo �yciodajny... W podzi�ce da�em jej �mier�. Jeden z jad�cych z ty�u �o�nierzy ponagli� konia i zr�wnawszy si� ze mn� powiedzia�: - Wasza dostojno��. Uni�s�szy g�ow� pozna�em Chal-Cheneta. - M�w pan. - Jeste�my �ledzeni. Nie by�em wpierw pewien, ale teraz jestem. To ci sami ludzie, generale, kt�rych widzieli�my wcze�niej. Co pan rozka�e? Obejrzawszy si� stwierdzi�em, �e gwardzista ma s�uszno��. W pewnej odleg�o�ci za nami, kryj�c si�, pod��a�o kilkana�cie postaci. - Uwa�asz pan, �e to ci sami? - Na pewno, wasza dostojno��. Jest w�r�d nich kobieta. - Kobieta w�r�d rzezimieszk�w kryj�cych si� w ruinach? - Kobieta na pewno, pomimo m�skiego ubioru. Ju� wtedy, gdy�my czekali na pana, zda�a mi si� niezwykle podobna do kogo�, kogo znam, i to zwr�ci�o moj� uwag�. Twierdz� wi�c na pewno, �e kobieta. Ale czy w�r�d rzezimieszk�w, tego nie by�bym pewien, generale. - Co pan chcesz powiedzie�? - �e to raczej przebrani �o�nierze, albo ludzie b�d�cy w czyjej� s�u�bie. Rabusie nie bywaj� tak dobrze uzbrojeni. Ka�dy tam ma muszkiet i rapier. - To cenne obserwacje. Jeste� pan spostrzegawczy. �o�nierz uchyli� kapelusza. Przypomnia�em sobie, �e istotnie powiadano o tym cz�owieku, i� ma �wietny wzrok, a tak�e wyborn� pami��. - Ale m�wisz, �e kobieta zda�a ci si� do kogo� podobna? - Nie inaczej, wasza dostojno��, tylko dlatego spostrzeg�em, �e kobieta. - Wi�c to podobie�stwo...? - Wykluczone, wasza dostojno��. - Pozw�l pan, �e sam to os�dz�. Czy to kto�, kogo znam? - Bez w�tpienia... - M�w pan. - Ta osoba przypomina mi pa�sk� dostojn� siostr�, generale. Szarpn��em w�dzid�em, ko� stan��. W milczeniu patrzy�em na powa�n� twarz gwardzisty. - Pa�sk� siostr�, a raczej... dwie pa�skie siostry - rzek� jeszcze. - Lecz dostojna Anna Luiza... - Nie �yje - doko�czy�em za niego. - Wi�c widzia�e� pan Ann� Jasen�? - Tylko kogo�, kto jest do niej podobny. - Sta�! - krzykn��em, bo jad�cy na czele nie dostrzegli, �em zatrzyma� si� z ariergard�. Zn�w zwr�ci�em si� do Chal-Cheneta: - M�wisz pan, �e na czele przebranych �o�nierzy idzie naszym �ladem pani Anna Jasena? - Tylko kto� podobny. - Do stu diab��w, czy przestaniesz waszmo��? Tak czy nie? - Powiedzia�bym... powiedzia�bym: tak, generale. Doprawdy, wszystko to a� nazbyt dobrze pasowa�o. Jasena w pobli�u miejsca, sk�d zabra�em klejnot. Oto odpowied� na pytanie, kto lada chwila mia� si�gn�� po u�pion� magi� Valaquet. Jasena nic nie znaczy�a, czy te� raczej znaczy�a tyle co: Dostojna. By�a �lepym i bezwolnym narz�dziem w r�ku naszej matki. - Wi�c, panowie - rzek�em, gdy do��czyli ci z awangardy - szpady z pochew, pistolety w d�onie. Chc� by ludzie id�cy za nami zdradzili sw� to�samo��, b�d� zgin�li. Przedstawi�em w dw�ch s�owach podejrzenia Chal-Cheneta i swoje - zmilcza�em tylko o powodach, dla kt�rych Anna Jasena mog�a by� w Re Alide; to nie obchodzi�o tych ludzi, zreszt� taka wiedza mog�a by� im tylko ci�arem, a mo�e i przepustk� do piek�a... - Lecz pan, pod stra�� Benochta, pozostanie tutaj, generale? - Benocht owszem, pozostanie tutaj - rzek�em, podaj�c wiernemu s�udze niedu�y przedmiot owini�ty w batystow� chusteczk�. - Gdyby spotka�o mi� co� z�ego, pojedziesz galopem ku rzece i wrzucisz to do wody, jak najdalej od brzegu. Ani s�owa - doda�em surowo. - Powierzam ci w�a�nie co� o wiele wa�niejszego, ni� moje lub twoje marne �ycie. S�u��cy zadr�a� - i poj��em, �e domy�li� si�... R�wnie dobrze jak ja zna� wyhaftowane na chustce monogramy, poczu� ch��d bij�cy przez cienki materia�, a powaga, z jak� mu zleci�em prost� na poz�r misj�, powiedzia�a wi�cej ni� s�owa. Blady jak �ciana, schowa� zawini�tko do kieszeni. - Lecz wasza dostojno�� tak�e musisz tu zosta�! - nalega� wzburzony Se Noles, trzymaj�cy ju� szpad� pod pach�, a pistolet w d�oni. - To niemo�liwe - odpar�em - bo po pierwsze i najwa�niejsze, je�li tymi lud�mi istotnie dowodzi moja siostra, to nie ka�e strzela� widz�c, i� jad� razem z wami. - A po drugie? Prosz� zwa�y�, wasza dostojno��, �e to jednak mo�e nie by� pani Anna Jasena, a tylko kto� bardzo podobny. - A po drugie, kawalerze - odpar�em ponuro, dobywaj�c z olstr�w pistolety - czas najwy�szy, by kto� wreszcie zlitowa� si� nade mn� i pocz�stowa� o�owiem... Prosz� ze mn�, w szeregu marsz. Konie posz�y st�pa, r�wno jak na paradzie, ca�� szeroko�ci� ulicy. Szli�my niczym w bitwie do karakolu, ka�dy z uniesionym pistoletem w d�oni, bacznie przepatruj�c ruiny, w poszukiwaniu ukrytych przeciwnik�w. By�a to szar�a zaiste samob�jcza, bo je�li Chal-Chenet si� omyli�, to schowani w gruzach rozb�jnicy mogli nas wystrzela� niczym kaczki. Chyba, �e omyli� si� po dwakro� - i byli to w�a�nie rozb�jnicy z kiepsk� broni�, a jeszcze gorsz� r�k� i niepewnym okiem. Bo je�li jednak przebrani �o�nierze, lecz pod komend� obcej osoby... W�wczas byli�my p�dziesi�tkiem trup�w, wprawdzie do�� niezwyk�ych, bo jeszcze jad�cych konno. Zdj��em z g�owy kapelusz i wzi��em go pod udo. Nie chcia�em, by zasz�a najstraszliwsza na �wiecie pomy�ka. Do�� ju� krwi przelano w tej rodzinie; nie chcia�em dopu�ci�, by teraz siostra kaza�a strzela� do brata, nie poznawszy jego twarzy ocienionej rondem wojskowego kapelusza. Lecz Jasena wiedzia�a o mnie wcze�niej, ni� ja o niej... Ujrza�em j� pod wyszczerbion�, odart� z tynku �cian�, samotnie trwaj�c� przy ulicy. Niewysoka sylwetka w lichym mieszcza�skim przyodziewku. W jednej d�oni trzyma�a kapelusz, za� w drugiej obna�on� szpad�, ale opuszczona klinga dotyka�a ziemi. Przechyliwszy lekko g�ow�, patrzy�a jak nadje�d�amy. Ujrza�em niesforne pier�cionki rozsypanych na ramionach w�os�w, obrys twarzy - i zabola�o mi� serce. Te rysy by�y przecie� wsp�lnymi rysami obu m�odszych moich si�str... T� drug�, nie�yj�c�, kocha�em. I wcale nie jak brat siostr�. Nie, w moim przypadku B�g nie czeka� a� do Dnia S�du. J�� kara� za grzechy jeszcze na tym padole, a kara� straszliwie, dotkliwie i bole�nie... Da�em znak mym gwardzistom, by stan�li. Po czym sam zsiad�em z konia, zatkn��em pistolet za pas i pieszo poszed�em ku siostrze. - Pani. Przygl�da�a mi si� w milczeniu, z uwag� i skupieniem, ale przede wszystkim - ze smutkiem. Oto drugie nieszcz�sne stworzenie. Wyjawi�a mi kiedy� swoj� tajemnic�; kocha�a mi� w ten sam spos�b, jak ja kocha�em Ann� Luiz�. Lecz moja mi�o�� przynajmniej by�a odwzajemniona. Prawda, �e tylko do pewnego czasu, bo potem zamieni�a si� w cuchn�ce bajoro zdrad i k�amstw... Zaiste, przekl�t� byli�my rodzin�. Wielki Bo�e. - Panie hrabio - odpar�a bardzo cicho, odwracaj�c oczy od mej twarzy. Nie poda�a mi r�ki ani policzka do poca�owania. Prawda, byli�my wszak wrogami. - Co pani robi w tym miejscu? Widz�c skradaj�cych si� ludzi, got�w by�em wda� si� w potyczk�. - Co tu robi�? - Tak, co pani robi w tym mie�cie? Przebrana za m�czyzn�, otoczona lud�mi o podejrzanym wygl�dzie. - Nie wiem, co tutaj robi� - rzek�a niezbyt przytomnie, nie potrafi�c zatrzyma� oczu na czymkolwiek. - Za� moje przebranie nie powinno chyba dziwi�, jestem przecie� na wrogim terytorium. Chcesz mi� zaaresztowa�? Lecz uprzedzam, �e to mo�e by� trudne. Zrozumia�em, �e si� nie dogadamy. - Wydaje mi si�, �e wiem, czego pani szuka w Re Alide - rzek�em. - B�dziesz jednak musia�a wr�ci� do Dostojnej z niczym. Rzeczy, o kt�r� nam obojgu chodzi�o, nie by�o tam, gdzie mia�a si� znajdowa�. Ja tak�e wracam z pustymi r�kami. - A o co nam chodzi�o? - Skoro pani nie wie, to tym lepiej. Jej spojrzenie, kt�re przez moment dotyka�o mojej twarzy, zn�w zacz�o ucieka� na boki. - Przede wszystkim, m�j bracie - powiedzia�a - nie jestem tu z rozkazu naszej matki. Realizuj� swoje w�asne plany. - Ty, Jaseno? - Tak, Robercie, ja: Anna Jasena. To budzi zdumienie, nieprawda�? Przecie� mam pusto w g�owie, a jedyne co potrafi�, to wype�nia� rozkazy innych. Nie zaprzeczy�em. Bom istotnie tak w�a�nie my�la�. - Pozw�l siostro, �e ci nie uwierz�. - Pozw�l bracie, �e i ja ci� nazw� k�amc�. - O, a czemu� to? - Bo znalaz�e� koli� hrabiny Se Rhame Sar, a nawet wi�cej. Znalaz�e� sam� hrabin�. Lecz nie zwr�ci�e� jej �ycia, cho� by� mo�e powiniene� to uczyni�. Powiedz mi, dlaczego? Milcza�em. - I powiedz mi jeszcze - pyta�a dalej po chwili - dlaczego nie wracasz t� drog�, kt�r� przyjecha�e�? Czy�by� ucieka�, Robercie? Czy�by� nie zamierza� odda� kolii pani Dorocie Atheves? - Nie rozumiem, o czym pani m�wi - odpar�em, czuj�c wszak�e coraz wi�kszy niepok�j, pomieszany ze zwyczajnym l�kiem; Jasena wiedzia�a zbyt wiele. - Prosz� mi wyt�umaczy�. - M�wi�, �e nie s�u�ysz wcale naszej siostrze ksi�nej Se Potres. M�wi�, �e� uwik�a� si� w intryg�, kt�rej dusz� jest pani Atheves. M�wi� wreszcie, �e wiem, po co ci� tu wys�a�a. I m�wi�, �e nie jestem tu z rozkazu Dostojnej. - A ja m�wi�, �e to wszystko nieprawda. Westchn�a. - A wi�c jed� pan dalej swoj� drog�, hrabio - powiedzia�a z gorycz�, kt�rej nie zdo�a�a ukry�. - Nie mamy o czym rozmawia�. - Przeciwnie, s�dz� �e mamy. - Nie, nie mamy. Prosz� mnie ju� nie m�czy�. �egnam pana, obiecuj� �e nie p�jd� dalej pa�skim �ladem. Pomyli�am si� i �a�uj�. Sta�em milcz�c, bom by� ca�kowicie bezradny wobec takiej postawy. Prawda, nie widzia�em Jaseny od lat - ale by�o niepodobie�stwem, by zmieni�a si� a� tak bardzo. Wiedzia�a o rzeczach, kt�re mia�em za najg��biej ukryte, lecz nie o to nawet chodzi�o. Obchodzi�o mi� �ywo, co m�wi�a, ale bardziej jeszcze - spos�b, w jaki m�wi�a... Ta rezygnacja, ta szczeg�lna beznami�tno��, w�a�ciwa tylko ludziom, co nie maj�c ju� nic do stracenia, spokojnie wst�puj� na szafot... Nie tak� j� zna�em. Zn�w poczu�em b�l, i �al, i gorycz - bom pomy�la� o Annie Luizie. Tak wiele wsp�lnego mia�y z Jasen� - i tak ma�o zarazem. Identyczne twarze - lecz zupe�nie inne upodobania. Luiza kocha�a si� w broni, w wojskowych paradach, w grzmocie werbli, w �owach i dzikich galopadach po bezdro�ach - gdy Jasena uwielbia�a muzyk� i poezj�, ta�ce i biesiadne rozmowy pe�ne niedom�wie�, znacz�cych spojrze� i u�miech�w... Prawda, obie by�y tylko narz�dziami w r�kach matki, lecz jakimi wybornymi narz�dziami! Jasena? Nieokie�znany temperament, �ywio� nami�tno�ci zamkni�ty w najpi�kniejszym kobiecym ciele i rozsadzaj�cy je prawie, szukaj�cy uj�cia w ka�dym s�owie i ge�cie, ba! w ka�dym nieomal spojrzeniu i oddechu! Przecie�, na rozkaz matki, potrafi�a oczarowa�, uwie��, usidli� i og�upi� ka�dego; gdyby rozkazano jej rozkocha� w sobie mnicha, pustelnika i ascet�, bez wahania przyj��bym zak�ad, i� osi�gnie cel. Lecz oto sta�a przede mn� nie pi�kna zalotnica z figlarnymi iskierkami w oczach - lecz zrezygnowana, smutna i powa�na panna, nie potrafi�ca nawet udawa�, �e cokolwiek jeszcze j� obchodzi. Czy kto� taki m�g� przyby� tutaj z misj� od Dostojnej? A wreszcie - z jak� misj�? Wyprawa w m�skim odzieniu, z pistoletem i szpad�, po gro�ny klejnot ukryty w zburzonym mie�cie - to mog�o by�... kiedy�... zadanie w sam raz dla Anny Luizy. Ale nie dla Jaseny! Nie umia�em wyobrazi� sobie kogo�, kto by gorzej pasowa� do takiej roli, przecie� nie umia�a nawet naturalnie porusza� si� w m�skim przebraniu, najwyra�niej stale szuka�a wachlarza i bada�a dotykiem pantalony, czy aby z niej nie spadaj�... Na honor, nie mia�em poj�cia, o co w tym wszystkim chodzi. - Jaseno to... niem�dre - rzek�em z niejakim wysi�kiem, bom dawno odwyk� od wszelkich szczerych deklaracji, a tym bardziej intymnych wyzna�. - Jeste�my siostr� i bratem... mamy w �y�ach t� sam� krew... Na Boga, pom�wmy jak dwoje przyjaci�, nie wrog�w. Czy to jest jeszcze mo�liwe? Unios�a spojrzenie i po raz pierwszy na d�u�ej spojrza�a mi w oczy. - Niczego wi�cej nie pragn� - powiedzia�a i ujrza�em naraz, �e jest bliska p�aczu. - Dlaczego nie zacz��e� w ten spos�b? Ju� my�la�am, �e i ty zapar�e� si� samego siebie. A tymczasem twoja prawo��, ta twoja naiwna uczciwo��, i poczucie odpowiedzialno�ci za wszystko i wszystkich... to jedyne rzeczy, w kt�re warto jeszcze wierzy� na tym �wiecie. Je�li dzisiaj nie znajd� w tobie oparcia... nie odnajd� celu... sensu... - m�wi�a chaotycznie, a wreszcie urwa�a, by wzi�� g��boki oddech. - Mo�e by�, �e nie zobaczysz mnie ju� nigdy. - Co to znaczy? - Nic - powiedzia�a. - Nic zupe�nie... Gdzie mo�emy porozmawia�? Czy tutaj? - Tutaj nie. Ale czy zgodzisz si� pojecha� ze mn�? - Dok�d? - Tylko mil� lub dwie. Chc� wydosta� si� z tego przekl�tego miasta. Z most�w na rzece jeden jeszcze stoi, cho� podobno w kiepskim jest stanie. By� mo�e b�d� musia� ucieka� i chcia�em.