3452

Szczegóły
Tytuł 3452
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

3452 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 3452 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

3452 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Andrzej Stoff Narzeczona z Hibernatora Ceremonia powitania trwa�a ju� od dw�ch godzin. Raport dow�dcy "Argonauty", liczne przem�wienia powitalne, toasty - wszystko to uczestnicy ceremonii mieli ju� poza sob�. Z kolei odbywa�a si� konferencja prasowa, kt�r� transmitowano bezpo�rednio na Ziemi�, do baz naukowych na Marsie i jego obu ksi�ycach, a tak�e do stacji orbitalnych kr���cych wok� Ksi�yca, Ziemi, Wenus i Jowisza. Za�oga "Argonauty", ubrana specjalnie na t� okazj� w b��kitne mundury Agencji Astronautycznej, prezentowa�a si� wspaniale. Szcz�liwi, �e wr�cili z najdalszej z podj�tych przez cz�owieka podr�y, astronauci ch�tnie odpowiadali na pytania, przekazywali pierwsze fascynuj�ce wiadomo�ci. Tylko porucznik Raffik Shah kr�ci� si� niecierpliwie w fotelu. Kapitan widzia� jego niecierpliwo�� i w przerwie przed odpowiedzi� na kolejne pytanie pokr�ci� z dezaprobat� g�ow�, ale zaraz u�miechn�� si� i przymru�y� znacz�co oko. Odpowied� kapitana mia�a by� ilustrowana filmem. Z sufitu sp�yn�� bezszelestnie ekran, aparat projekcyjny poch�on�� pojemniki z kryszta�ami wideofonii. Uczestnicy konferencji zacz�li si� przesiada� na miejsca zapewniaj�ce lepsz� widoczno��. Raffik Shah korzystaj�c z chwili zamieszania wymkn�� si� z sali. Ruchomymi schodami dosta� si� do hotelu na Trzecim Poziomie. Szybko spakowa� sw�j niewielki baga�, umie�ci� go w pojemniku poczty pneumatycznej, a sam ruszy� wznosz�cym si� lekko korytarzem w kierunku dworca rakietowego. Odprawa trwa�a kr�tko. Kontroler lot�w pokaza� mu niewielki pomara�czowy rakietoplan na skraju l�dowiska. Po kilkunastu minutach porucznik Shah, ubrany w lekki kombinezon, by� ju� w kabinie. Obejrza� tablic� kontroln�, przesun�� z zadowoleniem r�k� po przyrz�dach i poprawi� si� w fotelu. Pokiwa� r�k� mechanikowi, kt�ry, wsiadaj�c do stoj�cego obok wyrzutni �azika, podniesionym kciukiem �yczy� mu pomy�lnego lotu. Na sygna� z centrali w��czy� system kierowania. Tablica kontrolna o�y�a, zamigota�y lampki, drgn�y wskaz�wki zegar�w, rozb�ys�y ekrany pozycyjne. Odliczanie kontrolera wydawa�o mu si� zbyt powolne. Przy "5" wy��czy� automatycznego pilota i przesun�� ku sobie d�wigni� ci�gu. Jeszcze kontroler nie zako�czy� odliczania, kiedy rakietoplan drgn�� i zacz�� si� wznosi�. Ju� dwie�cie pi��dziesi�t kilometr�w nad powierzchni� Ksi�yca dotar�o do niego ostrze�enie, �e przekroczy� przepisy. Oficer kontrolny grozi�, �e zamelduje o tym odpowiednim w�adzom, kt�re mog� go pozbawi� prawa samodzielnego pilotowania statk�w kosmicznych na co najmniej sze�� miesi�cy. - Wyprawa ju� si� sko�czy�a, trzeba na nowo przyzwyczai� si� do rygor�w cywilizacji - doda� na koniec, chc�c z�agodzi� poprzednie ostre s�owa. Shah nie s�ucha�, nie odpowiedzia� te� na ostatnie �yczenia pomy�lnego lotu. U�o�y� si� wygodniej w fotelu i jeszcze bardziej zwi�kszy� ci�g silnika. Pokryta kraterami powierzchnia Srebrnego Globu sp�ywa�a w d� coraz mniejsz� tarcz�. Szczeg�y rze�by terenu powoli zaciera�y si�. Na lewo od rakietoplanu zamigota�y �wiat�a. Stacja Luna 51, s�u��ca jako baza orbitalna, przesuwa�a si� szybko za przezroczyst� pokryw� kabiny. Tu� ko�o niej zdawa� si� dryfowa� w przestrzeni pot�ny kad�ub "Argonauty", przynajmniej dwa razy wi�kszy od samej stacji. Jego pot�ne silniki milcza�y, opustosza�e pok�ady, pozamykane w�azy czeka�y na-now� za�og�, kt�ra pewnego dnia pojawi si� tu, by wyruszy� na now� wypraw�. Porucznik odprowadza� gwiazdolot wzrokiem, dop�ki ten nie znikn�� z pola widzenia. By� ju� blisko Ziemi, kiedy nadszed� rozkaz l�dowania w bazie Puerto Rico. Kosmodrom ko�o Quito, do kt�rego zd��a�, zosta� z jakich� powod�w zamkni�ty. Zdenerwowany op�nieniem, l�dowa� wi�c na wyspie i Morzu Karaibskim. Z rozpacz� s�ucha� informacji mi�ej, u�miechni�tej urz�dniczki, �e nie ma �adnej mo�liwo�ci dostania si� dzisiaj do Quito. Samolot utrzymuj�cy po��czenie z Miami na Florydzie mia� odlecie� dopiero nazajutrz. Musia� nocowa�. Tej pierwszej od wielu, wielu lat nocy sp�dzonej znowu na Ziemi nie m�g� jednak zasn��. Pojecha� wind� do ogrodu na dachu hotelu. Oparty balustrad� patrzy� z wysoko�ci trzydziestego czwartego pi�tra na pla��, na kt�r� bezustannie wpe�za�y z monotonnym szumem fale. Wdycha� chciwie zapachy prawie zapomniane przez czas wyprawy i my�la� o Marii. Jakie b�dzie to spotkanie? Co jej powie? Jak ona go przywita? Pytania cisn�y si� do g�owy bez ustanku. Nie znajdowa� na nie odpowiedzi, nawet ich nie szuka�. By� tylko szcz�liwy, �e wr�ci� i �e ju� jutro j� zobaczy. Uspokojony ch�odem i niezwyk�� sceneri� nocy, wr�ci� do pokoju. Plac dziel�cy heliport w Quito od po�o�onego naprzeciw budynku porucznik Shah po prostu przebieg� przeskakuj�c mi�dzy pojazdami. Przed wej�ciem zatrzyma� si� i spojrza� na tablic�. "Agencja Astronautyczna. Akademia Medycyny Kosmicznej". A wi�c pami�� go nie zawiod�a. Ni�ej znajdowa�a si� jednak druga tablica, zawieszona wida� niedawno: "Obiekt w likwidacji". Rozejrza� si�. Rzeczywi�cie, wschodnia �ciana zosta�a ca�kowicie zerwana. Wida� by�o opustosza�e wn�trza sal i gabinet�w. Tu� obok wyrasta�y z ziemi fundamenty nowoczesnej konstrukcji. Ramiona d�wig�w porusza�y si� p�ynnie przenosz�c z s�siedniego placu monta�owego ca�e segmenty stalowej konstrukcji. Po stalowej paj�czynie pe�za�y automatyczne spawarki. Zaniepokojony wbieg� na schody. Drzwi rozsun�y si� przed nim bezszelestnie, ale automat nie by� wida� przyzwyczajony do takiego po�piechu, bo porucznik uderzy� si� bole�nie w rami� o jedno ze skrzyde� nie do�� szybko otwartych drzwi. Portier siedz�cy w kabinie podni�s� g�owo, na jego widok. Na szcz�cie nie automat, odetchn�� Shah. Ale portier okaza� si� mniej poinformowany, a za to bardziej nieust�pliwy ni� wi�kszo�� automat�w. - Sto lat temu? Ho, ho! Sporo czasu. Nic o tym nie s�ysza�em. Niech pan poczeka, a� przyjdzie dyrektor. Rozmow� us�ysza� m�ody cz�owiek, kt�ry wysiad� w�a�nie z windy i kierowa� si� do wyj�cia. - Czy pan Raffik Shah? Po potwierdzeniu wprowadzi� go do ma�ego gabinetu nie przestaj�c m�wi�. - Czekali�my na pana. Wiadomo�� o powrocie "Argonauty" poda�y wszystkie agencje informacyjne, a wczoraj otrzymali�my wiadomo�� z Centrali Ewidencyjnej na Ksi�ycu, �e odlecia� pan na Ziemi� jeszcze przed zako�czeniem oficjalnych uroczysto�ci. Ale te� sytuacja pana jest rzeczywi�cie niezwyk�a. Niech si� pan niczego nie obawia. Przez ca�y czas wszystko by�o w najlepszym porz�dku. Tylko obs�uga zmienia�a si� wielokrotnie. Rozumiem pana zdenerwowanie - doda� szybko, widz�c, �e Shah chce co� powiedzie� - ale b�dziemy musieli zaczeka� jeszcze kilkana�cie minut. Zaraz przyb�dzie profesor Cortez i cz�onkowie komisji. To jest, niestety, konieczne. Minuty wlok�y si� niesko�czenie powoli, jak gdyby i tu obowi�zywa�o prawo wzgl�dno�ci czasu. Wreszcie drzwi otworzy�y si� i do gabinetu wszed� starszy, szpakowaty m�czyzna. - Jestem Cortez - przedstawi� si�. - Witamy, witamy! No i przede wszystkim gratuluj� szcz�liwego powrotu z wielkiej wyprawy. To by�o naprawd� nies�ychane osi�gni�cie. Ogl�da�em wczoraj filmy pokazywane na konferencji prasowej. To naprawd� fascynuj�ce - powt�rzy�. Potem uj�� Shaha pod rami� i wyprowadzi� na korytarz. Zjechali wind� do podziemi budynku i szli dalej korytarzami. Za profesorem, kt�ry prowadzi� porucznika, posuwa�a si� w milczeniu liczna asysta, lustruj�c uwa�nie cz�owieka, kt�ry odlecia� ku gwiazdom wtedy, kiedy oni jeszcze si� nie narodzili, a przyby� w pe�ni si�, m�odszy od wielu z nich. Profesor tymczasem dalej m�wi� g�osem, w kt�rym mo�na by�o wyczu� przej�cie. - Ca�a operacja potrwa w przybli�eniu dwana�cie godzin. Musi wi�c pan by� cierpliwy. B�dzie pan obecny w pocz�tkowej fazie zako�czenia hibernacji, a za kilkana�cie godzin zobaczy pan narzeczon�, na razie jeszcze przez szyb�. Okres przygotowawczy do powrotu do normalnego �ycia potrwa jeszcze tydzie�. Potem... to ju� zale�y wy��cznie od was obojga. Nasze obowi�zki si� ko�cz�... Manipulowa� chwil� przy zamku cyfrowym. Drzwi otworzy�y si�. Weszli do jeszcze jednego korytarza. - Ju� niedaleko - zapewni� profesor. Jego asystent odezwa� si� z ty�u: - Pa�ska narzeczona jest ostatni� osob� hibernowan� na �wiecie. Zapewne nie zd��y� si� pan jeszcze zorientowa� we wszystkich zmianach, jakie zasz�y od odlotu "Argonauty". Ot� kilkana�cie lat po wyruszeniu wyprawy Rada Narod�w Zjednoczonych postanowi�a zakaza� stosowania hibernacji z tego wzgl�du, �e sta�a si� ona powodem przetarg�w i machinacji. Poza tym obawiano si� k�opot�w, jakie mog�oby spowodowa� upowszechnienie si� tej formy przed�u�ania �ycia. Dzi� ju� nie mo�na podda� si� hibernacji nawet za cen� najwi�kszego maj�tku. Jest tylko kilka wydzielonych plac�wek, gdzie dokonuje si� nielicznych tego rodzaju zabieg�w, wy��cznie dla cel�w naukowych, mi�dzy innymi dla potrzeb astronautyki. Niekt�rzy wi��� z hibernacj� nadziej� znacznego przed�u�enia lot�w, nawet poza nasz� Galaktyk�... Profesor otworzy� ostatnie drzwi. Znale�li si� w niewielkiej sali. By�a ona prawie pusta. Tylko na �rodku wznosi� si� pulpit sterowniczy otoczony fotelami. �ciana z przezroczystego tworzywa pozwala�a widzie� w�a�ciw� sal� hibernacyjn�. Pl�tanina przewod�w o najrozmaitszych przekrojach, kszta�tach i kolorach oplata�a ca�e pomieszczenie skupiaj�c si� w centrum, gdzie tkwi� pojemnik. Tam by�a Maria... Wszyscy usiedli. Po chwili do sali hibernacyjnej weszli dwaj asystenci w lekkich przezroczystych kombinezonach izolacyjnych naci�gni�tych na bia�e kitle. Rozpocz�y si� przygotowania do zako�czenia procesu hibernacji. Wskaz�wki wszystkich przyrz�d�w jeszcze tkwi�y nieporuszone. Shah jednak z napi�ciem wpatrywa� si� w bia�y pojemnik nieco wi�kszy od ludzkiego cia�a. Asystenci sko�czyli tymczasem swoje czynno�ci i jeden z nich da� znak r�k�, �e mo�na zaczyna�. Profesor uruchomi� po��czenie z maszyn� cyfrow�. Zapatrzony w widok za �cian� Shah nie zauwa�y� nawet, kiedy profesor zacz�� manipulowa� przyciskami na pulpicie. I wtedy sta�a si� rzecz nieoczekiwana. Ostrym rubinowym blaskiem rozjarzy� si� sygna� alarmowy. �wiate�ka na pulpicie oszala�y migaj�c wszystkimi kolorami w osza�amiaj�cym tempie. Potem wszystkie zgas�y. Absolutna ciemno��, zgas�o bowiem tak�e o�wietlenie, panowa�a jednak zaledwie u�amek sekundy. Porucznik sta� wyprostowany zaciskaj�c d�onie na kraw�dzi pulpitu. Musia� krzykn��, bo profesor Cortez po�o�y� mu d�o� na ramieniu i powiedzia�: - Spokojnie, ju� wszystko w porz�dku. W tej chwili pracuje uk�ad zapasowy. Sam by� jednak blady, a na jego brwiach nad okularami zatrzyma�y si� krople potu, kt�ry momentalnie zrosi� mu czo�o. Podszed� do przeciwleg�ej �ciany i nacisn�� niewidoczny z dala przycisk. W �cianie ukaza�a si� wn�ka, z kt�rej wysun�� si� pulpit podobny zupe�nie do pierwszego. Tymczasem w sali hibernacyjnej asystenci uwijali si� w�r�d przyrz�d�w sprawdzaj�c obwody. Po chwili przy��czy�o si� do nich kilku technik�w. Przygotowania do rewitalizacji wstrzymano. - Nie ma �adnych obaw - uspokaja� profesor. - Przerwa w dostawie pr�du po przepaleniu si� instalacji podstawowej by�a tak kr�tka, �e przyrz�dy dostarczaj�ce bezpo�rednio danych o ciele znajduj�cym si� w hibernatorze nie zarejestrowa�y nawet najdrobniejszej zmiany. Do przerwania hibernacji przyst�piono ponownie dopiero po dw�ch godzinach, kiedy technicy zameldowali, �e aparatura zosta�a sprawdzona. Ale w chwili gdy profesor prze��czy� kierowanie na maszyn� cyfrow� i powinno zaci�� si� kompleksowe stopniowe ocieplanie i nawadnianie organizmu, znowu zgas�o �wiat�o, a sal� wype�ni� sw�d spalenizny. W sali zaleg�a absolutna cisza. Dopiero po kilku sekundach kto� zacz�� kaszle�. Kto� inny ruszy� w ciemno�ci na poszukiwanie drzwi i uda�o mu si� je otworzy�. Na korytarzu tak�e by�o ciemno, ale przynajmniej nie czu�o si� sw�du spalonych instalacji. Kiedy profesor Cortez i jego towarzysze wyszli przed gmach, z pojazd�w s�u�by przeciwpo�arowej pompowano ju� pian� do pomieszcze� centrali energetycznej. Na szcz�cie pali�o si� tylko to jedno pomieszczenie. Profesor rozejrza� si�: - Gdzie jest porucznik Shah? - zapyta�. Nie by�o go w�r�d os�b zgromadzonych przed gmachem. Kilku asystent�w rzuci�o si� w kierunku drzwi do podziemi, ale niemal r�wnolegle pojawili si� w nich sanitariusze wyprowadzaj�cy porucznika. Znaleziono go opartego o �cian�, za kt�r� sta� hibernator. Da� si� wyprowadzi� i zachowywa� si� bardzo spokojnie. Szed� ze spuszczon� g�ow�. Sprzeciwi� si� odes�aniu go do hotelu razem z innymi i pozosta� przed budynkiem. Tymczasem na plac przybywa�y stale helikoptery z zawiadomionymi naukowcami i ekipami technicznymi. Uczeni postanowili podj�� jeszcze jedn� pr�b�. Przeci�gni�to prowizoryczn� lini� energetyczn�, po��czono Akademio z maszyn� cyfrow� jednego z s�siednich instytut�w. Raffik Shah towarzyszy� kilkunastoosobowej grupie, kt�ra zjecha�a uruchomion� znowu wind� do podziemi. W sali hibernatora wszystko wydawa�o si� na poz�r nietkni�te, ale po bli�szym zapoznaniu si� ze stanem aparatury in�ynierowie pospuszczali g�owy. Wymiana wszystkich zepsutych urz�dze� musia�aby potrwa� kilka godzin. Toczy�y si� jeszcze fachowe dyskusje, gdy kt�ry� z asystent�w przywo�a� profesora i pokaza� mu koniec jednego z przewod�w. By� owini�ty niezbyt starannie zwyk�� ta�m� izolacyjn�. Tak nie m�g� wygl�da� �aden oryginalny element. Twarz profesora zdradza�a g��bokie zdumienie: nikt nigdy nie wspomina�, �eby w ci�gu stulecia hibernator by� reperowany. Wezwani technicy zacz�li od��cza� poszczeg�lne urz�dzenia od pojemnika hibernacyjnego. Kiedy odci�to ju� wszystkie przewody i przyst�piono do odkr�cania �rub dociskowych wierzchniej pokrywy, profesor Cortez wstrzyma� na chwil� prac� i nieznaczym ruchem g�owy wskaza� porucznika. Jeden z asystent�w podszed� do niego proponuj�c wyj�cie z sali, ale Shah odm�wi�. Po kilku minutach pokrywa unios�a si� do g�ry. Kabina by�a pusta! R�nokolorowe przewody zewn�trznego uk�adu podtrzymywania funkcji biologicznych i p�aty piankowej materii wy�cielaj�cej zwisa�y nad pustym wn�trzem... Przez najbli�sze dni po wypadku Raffik Shah nie wychodzi� wcale z hotelu. Nie chcia� spotka� si� z nikim, nawet z kolegami z "Argonauty", kt�rzy tak�e przybyli ju� na Ziemi�. Krewni i bliscy ich wszystkich dawno ju� umarli. Mogli si� najwy�ej spotka� z ich potomkami. Wydzia� Przyj�� Agencji Astronautycznej proponowa� niekt�rym wyk�ady na wy�szych uczelniach, o zatrudnienie wielu ubiega�y si� agencje informacyjne. Pozostawiono jednak astronautom ca�kowit� swobod� w podejmowaniu decyzji. Trzeciego dnia w pokoju porucznika zjawi� si� profesor Cortez. Shah siedzia� w fotelu przed telewizorem. G�os by� ca�kiem wyciszony i sceny na ekranie rozgrywa�y si� zupe�nie bezg�o�nie. Pok�j ton�� w p�mroku. �aluzje izolowa�y wn�trze od �aru ulicy, tylko tapeta promieniowa�a ledwo dostrzegalnym, przyjemnym niebieskawym �wiat�em. Raffik Shah odwr�ci� si� i widz�c wchodz�cego skin�� g�ow�, a potem wr�ci� do poprzedniej pozycji. Profesor, nie zra�ony takim powitaniem, usiad� i zacz�� m�wi�: - Chcia�bym panu przekaza� wyniki przeprowadzonego �ledztwa. Oczywi�cie otrzyma pan oficjalny raport, ale chcia�bym porozmawia� najpierw z panem osobi�cie. Poniewa� porucznik nie zareagowa�, profesor m�wi� dalej. - Ot� obydwie awarie, kt�re nast�pi�y podczas pr�b przerwania hibernacji, powsta�y na skutek spi�� w sieci energetycznej. W normalnych warunkach jest to niemo�liwe, gdy� istnieje wiele r�wnoleg�ych zabezpiecze�. Ale nie by�a to sytuacja normalna: nie zawini�a tu technika, lecz ingerencja cz�owieka... Nad wideofonem zapali� si� sygna� wywo�awczy. Profesor przerwa� i spojrza� na porucznika. Ten jednak nawet nie drgn��. Profesor wsta� wi�c i w��czy� wideofon. Zg�osi� si� kierownik Biura Depozyt�w. By� zadowolony, �e powr�ci� ju� adresat przesy�ki czekaj�cej od blisko siedemdziesi�ciu lat i pyta�, czy maj� przes�a� do hotelu. Profesor spojrza� na Shaha. Poniewa� ten nie zdradza� �adnego zainteresowania, poprosi� o przes�anie depozytu i wr�ci� do przerwanej relacji. - W ca�ej tej sprawie s� momenty, kt�re prawdopodobnie ju� nigdy nie zostan� wyja�nione. Jedno jest pewne: Maria Caghliari znikn�a z hibernatora najp�niej w trzy lata po odlocie "Argonauty". Prawdopodobnie wtedy tak�e dokonano przebudowy urz�dze� w taki spos�b, zreszt� bardzo prymitywny, �e uk�ady kontrolne zosta�y zablokowane i wskazywa�y zawsze idealny stan. Jest to fakt niew�tpliwie smutny, �e przez tyle lat nikt nie pozna� si� na tym. Przecie� ja pracuj� ju� w Akademii trzydzie�ci dziewi�� lat, przede mn� byli inni i wszyscy polegali�my na wskazaniach przyrz�d�w, nigdy nie kontroluj�c dok�adnie samych urz�dze�. Nikt nie zwr�ci� te� uwagi na to, �e wskazania przyrz�d�w nie podlega�y najmniejszym chocia�by wahaniom. Wszelkie wahania s� natychmiast korygowane przez automatyczn� central� dyspozycyjn�, ale wskazuj� przynajmniej, �e ca�e urz�dzenie dzia�a. O sprawcach tego wydarzenia, jego okoliczno�ciach i udziale w nim pa�skiej narzeczonej mo�emy tylko snu� najbardziej fantastyczne domys�y. Nie przypuszczam, by ca�a ta sprawa by�a z g�ry ukartowana jeszcze przed odlotem "Argonauty". By� mo�e kto�, kto mia� dost�p do hibernatora, zafascynowany romantyczno�ci� sytuacji, zakocha� si� w dziewczynie czekaj�cej na powr�t ukochanego z gwiazd, obudzi� j� ze snu hibernacyjnego, a potem przekona�, by zosta�a z nim. Ale to tylko hipoteza. Oczywi�cie drobiazgowe badania biografii wszystkich ludzi, kt�rzy byli zatrudnieni w Akademii od czasu pana odlotu, pozwoli�yby mo�e ujawni� sprawc�... Ale to s� tylko domys�y. �ledztwo prowadzone na wielk� skal� by�oby szeroko komentowane, oczywi�cie przy u�yciu wszystkich �rodk�w informacji. A tak - nikt si� o niczym nie dowie. Cz�onk�w zespo�u, kt�rzy byli obecni przy wypadku, obowi�zuje tajemnica zawodowa, do wiadomo�ci publicznej podali�my inn� przyczyn� po�aru. Oczywi�cie ma pan prawo domaga� si� oficjalnych dochodze� w jakiejkolwiek formie. Jestem stale do pana dyspozycji, czuj� si� winny, mo�na by�o zapewne przy mniejszym zaufaniu do automat�w zapobiec tym wypadkom i przykrym prze�yciom, kt�re sta�y si� naszym udzia�em... W pokoju nasta�a cisza. Dopiero po chwili Shah odwr�ci� si� w kierunku profesora i powiedzia� tylko jedno s�owo: - Dzi�kuj�. Po wyj�ciu dyrektora Akademii porucznik nie zmieni� pozycji. Kilkana�cie minut p�niej rozleg� si� przyt�umiony sygna� poczty pneumatycznej. Sygna� powt�rzy� si� jeszcze kilkakrotnie. Wreszcie Shah wsta� i naci�ni�ciem guzika skierowa� do koszyka pojemnik z przesy�k�. By�a zawini�ta w gruby szary papier. Zauwa�y� swoje nazwisko. Porucznik Raffik Shah Drugi pilot I wyprawy gwiezdnej FSS "Argonauta" Informacji o nadawcy nie by�o. Jak zd��y� si� zorientowa�, teraz ju� nikt nie u�ywa� przesy�ek tego rodzaju. Rozwin�� papier. W �rodku koperta z folii. Zniecierpliwiony zerwa� ta�m� izolacyjn�, kt�r� by�a zalepiona. Z koperty wypady wycinki z gazet i kilka arkusik�w zielonkawego papieru zapisanych jak�e znajomym pismem. Dlaczego pewnych rzeczy nie zapomina si� nawet przez tyle lat? Przezwyci�aj�c ciekawo�� wzi�� najpierw do r�ki wycinki prasowe. Z po��k�ego kawa�ka papieru �mia�a si� Maria. Reporter sfotografowa� j� id�c� przez park. Na innej fotografii on w mundurze lotnika astronauty na tarasie O�rodka Kierownictwa Lot�w na Hawajach, zapatrzony w biegn�c� a� po horyzont p�yt� startow� i ustawione na niej rakiety. Skrzywi� si� czytaj�c tytu�: Mi�o�� silniejsza od czasu. Poni�ej nieco mniejszym drukiem: Narzeczona b�dzie czeka� na ukochanego 100 lat. Inny wycinek: Nauka w s�u�bie mi�o�ci. Z wiekowym op�nieniem dotar�y do niego wiadomo�ci dotycz�ce ich obojga w ordynarnej, obliczonej na sensacj� i zaintrygowanie czytelnik�w formie. Nie czyta� artyku��w, wertowa� tylko stos po��k�ych wycink�w. Wzi�� do r�ki list Marii. Pami�� podsuwa�a strz�py przechowywanych obraz�w, rozm�w, potem przychodzi�a refleksja. Musia� przyzna�, �e to, do czego sk�oni� Mari�, wykorzystuj�c jej bezgraniczn� mi�o��, by�o kra�cowym przejawem egoizmu. Zachowa� wy��cznie dla siebie drug� osob� bez wzgl�du na konsekwencje, odebra� jej pe�ni� �ycia, skaza� na niepewn� i trudn� przysz�o�� - m�g� przecie� nie wr�ci� - to by�o g�upie i samolubne. Tak wygl�da�o to przynajmniej z perspektywy czasu, wtedy my�la� inaczej. Ale pozostawa� �al. By� tam, gdzie nie dotar� jeszcze nigdy �aden cz�owiek, uczestniczy� w spe�nianiu marzenia ludzko�ci, a �wiat oszuka� go, odebra� mu jedyny cel powrotu. Maria nie dowie si� nigdy, czym by�a dla niego pami�� o niej. Spojrza� na trzymany w r�ce list Marii. Zawaha� si�, ale po chwili zgni�t� go w d�oni i wrzuci� do zsypu anihilatora odpadk�w. Przez �aluzje dociera� z ulicy narastaj�cy ha�as. Wsta� i zbli�y� si� do drzwi balkonu. Gdy znalaz� si� zupe�nie blisko, automat podci�gn�� �aluzje i otworzy� drzwi. Zapada� ju� zmierzch. Wyszed� na balkon i spojrza� na ulic�. W dole k��bi� si� barwny, gwarny t�um. Strzela�y w g�r� kolorowe rakiety, unosi�y si� tysi�ce balonik�w o najwymy�lniejszych kszta�tach, dziesi�tki rozmaitych melodii miesza�y si� w przedziwn� symfoni� d�wi�k�w. Karnawa�? stwierdzi� niepewnie. A wi�c pozosta�o co� z dawnych lat. Z wyrozumia�ym u�miechem cz�owieka, dla kt�rego nie jest to nic wi�cej jak zabawa dzieci, zjecha� wind� na d� i wyszed� na bulwar. W miesza� si� w t�um widz�w. Po kilku chwilach znalaz� si� na kraw�dzi jezdni, kt�r� przeci�ga� barwny poch�d. W rozpi�tym lekkim kombinezonie, z kolorowym emblematem wyprawy na piersi, z kt�rym nie rozstawa� si� od chwili powrotu na Ziemi�, m�g� uchodzi� za jednego z przebiera�c�w. W�a�nie zbli�a�a si� posta� przebrana za pi�knego motyla. Poprzez w�skie szparki maseczki ich oczy spotka�y si� na kr�tk� chwil�. Drobna d�o� chwyci�a jego r�k� i poci�gn�a na jezdni�. W�r�d huku sztucznych ogni, mieszaj�cych si� coraz to nowych melodii i piosenek, porucznik Raffik Shah przy��czy� si� do karnawa�owego pochodu... powr�t