3451
Szczegóły |
Tytuł |
3451 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
3451 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 3451 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
3451 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Andrzej Bursa
Smok
Do odjazdu autobusu pozosta�o mi jeszcze kilka godzin popo�udnia i
ca�y niemal wiecz�r. Gotowy do drogi, z teczk� i trenczem przerzuconym
przez rami�, usiad�em na skarpie poro�ni�tej bujn� traw�. Materia� do
reporta�u o trudno�ciach i problemach wytw�rc�w stylowych uprz�y we wsi
Grz��le mia�em zebrany solidnie, tak �e nawet przegl�danie brulionu celem
skontrolowania notatek nie mia�oby sensu.
Pozostawa�o mi wi�c sze�� godzin bezczynnego oczekiwania w Grz��lach
na autobus.
Na szcz�cie by�o ciep�o i s�onecznie, mog�em wi�c wyci�gn�� si�
wygodnie na ��ce. By�o st�d wida� prawie ca�� wie�. Grz��le by�y wsi�
du��, szeroko wybiegaj�c� przysi�kami w okoliczne wzg�rza i kotliny. W
rynku obok zwyczajnych s�om� krytych cha�up sta�y dwie jednopi�trowe
kamieniczki i murowana piekarnia mechaniczna. Ni�ej ci�gn�y si� pola i
p�yn�a po�r�d wiklin wartka rzeczka. Wszystko to otacza�y g�ry poros�e na
szczytach �wierkowym lasem. Grz��le by�y typow� wsi� g�rsk�, mieszka�cy
ich trudnili si� przede wszystkim pasterstwem i wyrobem stylowych uprz�y.
Z racji swojego po�o�enia geograficznego Grz��le odci�te by�y od wi�kszych
o�rodk�w, ale mimo to grz��lacy byli stosunkowo do�� kulturalni i ch�tnie
garn�li si� do szk�, nawet, jak mnie poinformowano, pewien niedawno
zmar�y profesor najstarszej wszechnicy kraju pochodzi� z Grz��li.
Tak wi�c le��c na brzuchu w�r�d bujnej trawy, przygl�da�em si�
grz�zielskim zabudowaniom i przyrodzie. Leniwie pali�em papierosy i
mru�y�em oczy pod s�o�ce, co dawa�o mi jak� tak� rozrywk�. W pewnej chwili
zauwa�y�em, �e niedaleko mnie przycupn�� jaki� chudy staruszek. Po chwili
staruszek zbli�y� si� do mnie nios�c w palcach kr�tki sczernia�y
niedopa�ek i poprosi� o ogie�. Pocz�stowa�em go papierosem. Pocz�tkowo si�
wzbrania�, ale w ko�cu skwapliwie wzi�� dwa. Zapali� i rozsiad� si�
wygodnie ko�o mnie. Przyj��em to z rezygnacj�. Ostatecznie staruszek nie
wydawa� mi si� bynajmniej bardziej nudny od grz�zielskich g�r i ob�ok�w.
Zacz�li�my pagaw�dk�. Staruszek by� emerytowanym nauczycielem
grz�zielskiej szko�y. Skar�y� si� na b�le w stawach. By�em nawet
zadowolony z takiego obrotu rozmowy. Staruszek nie ��da�, abym dzi�ki
mojemu dziennikarskiemu stanowisku wystara� mu si� o zapomog� i nie
wtajemnicza� mnie w sprawy mieszka�c�w Grz��li. By�em mu za to wdzi�czny i
uprzejmie wys�uchiwa�em jego skarg na b�le w stawach. Palili�my ju�
drugiego papierosa, gdy zauwa�y�em, �e na rynku zbieraj� si� ludzie.
Zbiorowisko to przypomina�o wie�niak�w wychodz�cych z sumy. O ile mog�em z
daleka rozpozna�, ch�opi odziani byli od�wi�tnie i czysto. Staruszek
spojrza� w ich stron� i zakonkludowa� oboj�tnie:
- Oho, ju� si� szykuj�...
- Do czego?
- Pan redaktor nie wie? - zdziwi� si�. - Dzi� dwudziesty maja...
�wi�to smoka.
- Jakiego smoka?
- Jak to, nie s�ysza� pan o grz�zielskim smoku? Ludzie panu nie
opowiadali?
- Nnnie... A mo�e?...
Przypomnia�em sobie, �e gdy m�wi�em w klubie o swoim wyje�dzie do
Grz��li, kt�ry� z koleg�w wspomnia� o grz�zielskim smoku. W tym momencie
jednak kelner przyni�s� w�dk� i po wypitej kolejce rozmowa zesz�a na inne
tory. W dzisiejszej mojej rozmowie z przewodnicz�cym Rady Wiejskiej te�
zdaje si� pad�o s�owo "smok", a bodaj�e nawet "�wi�to" smoka". Jednak
niczego wi�cej si� nie dowiedzia�em, wi�c poprosi�em mojego rozm�wc� o
wyja�nienie, na czym polega �wi�to smoka.
- O, to stary zwyczaj - powiedzia� staruszek - si�gaj�cy chyba jeszcze
poga�skich czas�w. A polega to na tym, �e raz do roku, wieczorem,
dwudziestego maja, rzuca si� smokowi mieszkaj�cemu w jamie nad rzek� na
po�arcie najdorodniejszego ch�opca i najdorodniejsz� dziewuch�, z tym �e
obydwoje nie mog� mie� lat wi�cej ni� osiemna�cie, a mniej ni� szesna�cie.
Oczywi�cie przymiotnika "najdorodniejszy" nie mo�na rozumie� dos�ownie.
Wybiera si� po prostu jednego z wielu zdrowych ch�opc�w i jedn� z wielu
zdrowych dziewcz�t w tym wieku drog� losowania. - A co nazywamy smokiem? -
spyta�em ubawiony.
- Smok jest najzupe�niej autentyczny. Jest to stary, ogromny jaszczur
o nie okre�lonym bli�ej gatunku. Mieszka o tam... - starzec wskaza� palcem
w kierunku olszyn po przeciwnej stronie rzeki. - Zreszt� mo�e pan zechce
przyjrze� si� uroczysto�ci? Przy��czymy si� do ludzi, kt�rzy musz� t�dy
przechodzi�. Zobaczy pan ca�y ceremonia� po�arcia.
Nie wiedzia�em, czy starzec kpi sobie ze mnie, czy bredzi. Staruszek
zauwa�y� moj� rozterk� i u�miechn�� si�:
- Pan si� dziwi? Wszyscy przyjezdni dziwi� si�, gdy si� o tym
dowiedz�. Ale potem oswajaj� si� z tym faktem. Ju� trzydzie�ci lat temu
Towarzystwo Krzewienia Wiedzy w�r�d Ludu podj�o pierwsz� kampani� przeciw
smokowi, ale przegra�o. Problemem tym interesowa�y si� tak�e czynniki
rz�dowe i partyjne, ale jak dot�d nie podj�y w tej sprawie �adnych
zasadniczych krok�w. Wie pan, prawd� m�wi�c, w�adze licz�c si� z
konserwatyzmem i umi�owaniem tradycji przez miejscowych g�rali przymykaj�
po trosze oczy na spraw� smoka. Ja sam blisko trzydzie�ci lat temu jako
dzia�acz TKWwL ostro wyst�powa�em przeciw smokowi i innym zabobonom
szerz�cym si� w�r�d ludno�ci wiejskiej. Napisa�em nawet kiedy� artyku�
specjalnie po�wi�cony sprawie smoka pt. "Potw�r wysysa sok
naj�ywotniejszy". Artyku� ukaza� si� w czasopi�mie "Pochodnia" b�d�cym
naszym organem. Ju� pi�� lat przed wojn� przesta�o wychodzi� to
czasopismo.
- Jak to - zawo�a�em wzburzony - wi�c co roku skazuje si� na �mier�
dwoje niewinnych ludzi, prawie dzieci?
- A tak... Wie� na tym specjalnie nie cierpi, bo grz��lanki s�
szerokie w biodrach i rodz� nader �atwo, prawie bez b�lu. Istnieje nawet
takie przys�owie: "Grz��lanka, daj B�g zdrowa, bez �ez wnuk�w si�
dochowa". Ksi�dz nawet troch� sarka� na to przys�owie twierdz�c, �e
sprzeczne jest ono ze s�owami Pisma �wi�tego.
- A co robi smok przez pozosta�� cz�� roku?
- Le�y w swojej jamie i �pi przetrawiaj�c dwoje ludzi. Nie upomina si�
ju� o nic.
- A gdyby tak... gdyby tak... odm�wi� mu ofiary... Co by si� sta�o? -
Nie wiem. Jeszcze nikt tego nie pr�bowa�.
- A gdyby tak zabi� tego potwora... - zawo�a�em.
- To nie takie proste. Wydaje mi si�, �e tak rzadkie zwierz� znajduje
si� pod ochron�. Zreszt� nie jest on wcale taki gro�ny, jak sobie pan
redaktor wyobra�a... Zobaczy pan.
Tymczasem go�ci�cem nadchodzi� ju� poch�d. Na czele szed�
przewodnicz�cy Rady Wiejskiej w towarzystwie dw�ch ch�op�w z, kt�rych w
jednym pozna�em sekretarza kom�rki partyjnej, a w drugim artyst� ludowego,
snycerza Lelka. W odleg�o�ci dobrych paru metr�w za nimi dwie starsze
kobiety, strojne w wykrochmalone sp�dnice i korale, prowadzi�y ch�opca.
Ch�opiec, mimo i� nie mia� wi�cej ni� osiemna�cie lat, by� ros�y i
barczysty jak dojrza�y m�czyzna. Czo�o przecina�a mu g��boka pozioma
zmarszczka. By� to bardzo dorodny blondyn. Na szyi ch�opca wisia� kr�tki
sznur, poza tym by� wolny, tylko baby podtrzymywa�y go lekko pod ramiona.
Twarz ch�opca by�a ca�a mokra �d potu, szcz�ki lekko dr�a�y. Dalej dwaj
starzy ch�opi w czarnych surdutach prowadzili dziewczyn�. Ta ubrana w
jedwabn� sukienk� i pantofelki na wysokim obcasie szlocha�a bez przerwy.
Raz po raz si�ga�a do bia�ej torebki, by wyci�gn�� z niej chustk�,
wyciera�a ha�a�liwie nos, chowa�a chustk� i zn�w wyci�ga�a j� z powrotem.
Dalej wali� t�um bab, ch�op�w i dzieci.
Zeszli�my z moim staruszkiem ze skarpy i przy��czyli�my si� do
pochodu. Ch�opi rozst�pili si� i dali nam miejsce na czele t�umu tu� za
dziewczyn�. Poch�d brn�� w pyle rozgrzanej drogi, ludzie ocierali spocone
czo�a i posapywali. Po p�godzinnym marszu doszli�my do k�adki na rzece.
Przed k�adk� dziewczyna zacz�a histeryzowa�. K�ad�a si� na ziemi�,
czepia�a si� but�w ch�op�w i spazmowa�a. Poch�d zatrzyma� si�, aby
przeczeka� atak. Niekt�rzy zapalili papierosy. Po chwili dziewczyna
wsta�a, otrzepa�a sukienk� i pos�usznie przesz�a przez k�adk�. K�adka by�a
tak w�ska, �e przej�� przez ni� mo�na by�o tylko pojedynczo, przeprawa
trwa�a wi�c dosy� d�ugo. Niekt�rzy zzuwali buty i przechodzili rzek� w
br�d.
Miejsce, w kt�rym poch�d zatrzyma� si�, nie r�ni�o si� niczym od
ca�ej przestrzeni ci�gn�cej si� wzd�u� rzeki. Mo�e tylko zaro�la olch i
wiklin by�y tu g�stsze. Lud ustawi� si� p�kolem. Przewodnicz�cy wzni�s�
r�k� i wyrecytowa�:
O smoku zielony
Siark� karmiony
Do tego sio�a
Gromada wola
Przyjm ofiar�
Przyjm ofiar�.
W wiklinie zaszura�o co� i wyszed� smok.
By� to czterometrowej d�ugo�ci gad �lepy i wylenia�y. Z trudem stawia�
mi�kkie, s�abe �apy.
Sta� se pyskiem do zorzy
Do zachodu chwostem
wyrecytowa� zn�w przewodnicz�cy, a widz�c, �e smok grzebie si�
niezgrabnie, uderzy� go kijem w grzbiet: - Nu�e, nast�p si�! - zawo�a�
ostro.
Smok prychn�� i stan�� pos�usznie, jak mu kazali. Ch�opiec, kt�ry
dotychczas zachowywa� si� spokojnie, zzielenia� i poruszy� si�.
- Matko - wymamrota� do jednej z trzymaj�cych go bab - zemdli�o mnie
troch�.
Baby odprowadzi�y go kilka krok�w w bok i troskliwie przytrzyma�y mu
g�ow�. Ch�opiec zwymiotowa� i skwapliwie otar� usta r�kawem. Baby
zaprowadzi�y go pod sam pysk smoka i cofn�y si�. Ch�opiec ukl�k� na
ziemi, prze�egna� si� i wybe�kota� na�laduj�c ton przewodnicz�cego:
�egnam ciebie rodzino
I ty mi�a dziewczyno
I s�oneczko jasne
I pole zielone.
- Amen - odpowiedzia� t�um.
Wtedy smok zbli�y� si�, obw�cha� ch�opaka, zgarn�� �apami pod siebie
rozerwa�. Rozerwane szcz�tki po�kn�� trzema d�ugimi k�sami. Teraz przysz�a
kolej na dziewczyn�. Nie p�aka�a ju�. Ukl�k�a, wytar�a nos i wyrecytowa�a
formu�k�. Smok za�atwi� si� z ni� dwoma k�apni�ciami paszczy.
Przewodnicz�cy powiedzia�:
Smoku ofiara ci dana
Wracaj�e do swojej jamy.
Smok uni�s� si� z wysi�kiem i znikn�� w wiklinie. Przewodnicz�cy
zaintonowa� pie��. Ludzie �piewali ospale. Ostatnich s��w nikt ju� nie
�piewa�. m rozchodzi� si�. I na mnie by�a ju� pora. Autobus odchodzi� za
dwadzie�cia minut.
powr�t