3448

Szczegóły
Tytuł 3448
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

3448 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 3448 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

3448 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Alfred Bester Ludzie kt�rzy zamordowali Mahometa By� raz cz�owiek, kt�ry przewraca� do g�ry nogami histori�. Cz�owiek, kt�ry obala� imperia i podkopywa� dynastie. Za jego spraw� Mount Vernon nie powinno by� przedmiotem kultu narodowego, a Columbus, Ohio, winno si� nazywa� Cabot, Ohio. Przez niego imi� Marii Curie powinno by� we Francji przekl�te i nikt na �wiecie nie powinien przysi�ga� na brod� Mahometa. W rzeczywisto�ci jednak nic takiego si� nie sta�o, jako �e by� on zwariowanym profesorem; czyli, innymi s�owy, dokonywa� tego wszystkiego jedynie we w�asnym odczuciu. Cierpliwy czytelnik a� nazbyt dobrze zna stereotypowych zwariowanych profesor�w, odznaczaj�cych si� ma�ym wzrostem i wielkim umys�em, kt�rzy w swoich laboratoriach powo�uj� do �ycia potwory, obracaj�ce si� zwykle przeciwko nim samym lub stanowi�ce gro�b� dla ich pi�knych c�rek. Ale bohaterem tej historii nie jest taki zmy�lony cz�owiek. Jest nim Henry Hassel, prawdziwy zwariowany profesor, tej samej klasy, co lepiej od niego znani Ludwig Boltzmann (patrz kinetyczna teoria gazu doskona�ego), Jacques Charles i Andre Marie Ampere (1775-1836). Ka�dy wie, �e jednostka nat�enia pr�du zosta�a nazwana amperem na cze�� Ampere'a. Ludwig Boltzmann by� wybitnym fizykiem austriackim, znanym ze swoich bada� nad promieniowaniem cia�a czarnego i nad gazem doskona�ym. Znajdziecie go w tomie trzecim Encyklopedii BALT do BRAI. Jacques Alexandre Cesar Charles by� pierwszym matematykiem, kt�ry zainteresowa� si� zagadnieniem lot�w i wynalaz� balon wodorowy. Wszystko to byli autentyczni ludzie. Ale byli oni tak�e autentycznymi zwariowanymi profesorami. Taki Ampere na przyk�ad jecha� kiedy� na wa�n� konferencj� naukow� w Pary�u. Nagle w doro�ce ol�ni�a go jaka� my�l (z dziedziny elektryczno�ci, jak s�dz�), wyj�� b�yskawicznie o��wek i na �cianie powozu napisa� r�wnanie. Z grubsza brzmia�o ono tak: dH=ipdl/r2, gdzie p jest odleg�o�ci� P od elementu dl; albo dH=i sin e d1/rz. R�wnanie to znane jest tak�e jako prawo Laplace'a, chocia� Laplace nie by� obecny na tej konferencji. Doro�ka podjecha�a pod Akademi�, Ampere wyskoczy�, zap�aci� wo�nicy i pospieszy� na konferencj� obwie�ci� wszystkim o swoim odkryciu. Po czym stwierdzi�, �e nie ma kartki z r�wnaniem. Nagle przypomnia� sobie, gdzie je zapisa�, i pu�ci� si� za nim w pogo� po ulicach Pary�a. Czasem sobie my�l�, �e w podobny spos�b Fermat musia� zgubi� dow�d swego Wielkiego Twierdzenia, jakkolwiek i Fermata nie by�o na tej konferencji; zmar� mniej wi�cej dwie�cie lat wcze�niej. Albo we�my Boltzmanna. Wyk�adaj�c teori� gazu doskona�ego urozmaica� swoje wyk�ady r�wnaniami matematycznymi, kt�rymi sypa� jak z r�kawa. Studenci �amali sobie g�owy usi�uj�c rozwi�zywa� w pami�ci zagadki, kt�re im zadawa�, ale nie mogli nad��y� i b�agali Boltzmanna, �eby swoje r�wnania pisa� na tablicy. Boltzmann przeprasza� i obiecywa�, �e si� na przysz�o�� poprawi. Nast�pny sw�j wyk�ad zacz�� od s��w: Panowie, ��cz�c prawo Boyle'a z prawem Charlesa otrzymujemy r�wnanie: pv=povo (1 -at). Z czego jasno wynika, �e je�li aSb=f(x)dx (a), to pv=RT, a 'vSf(x,y,z) dV=O. Jest to proste jak dwa i dwa cztery. - W tym momencie Boltzmann przypomnia� sobie o swojej obietnicy. Odwr�ci� si� do tablicy i pracowicie wypisa� na niej kred�: 2-I-2=4, po czym szybko i bez wysi�ku rozwi�za� skomplikowane r�wnanie w pami�ci. Jacques Charles. wybitny matematyk, odkrywca prawa Charlesa (znanego r�wnie� jako prawo Gay-Lussaca), kt�re wspomnia� Boltzmann w swoim wyk�adzie, mia� pewn� idee fixe - postanowi� mianowicie zosta� s�awnym paleografem, czyli badaczem staro�ytnych manuskrypt�w. My�l�, �e to konieczno�� podzielenia s�awy z Gay-Lussakiem tak go rozstroi�a nerwowo. Zap�aci� on mianowicie znanemu oszustowi Vrain-Lucasowi 200 000 frank�w za rzekomo odr�czne Listy Juliusza Cezara, Aleksandra Wielkiego i Poncjusza Pi�ata. Charles, cz�owiek, kt�ry potrafi� przejrze� ka�dy gaz - doskona�y czy niedoskona�y - wierzy� w owe fa�szerstwa., mimo �e niedba�y Vrain-Lucas pisa� te listy wsp�czesn� francuszczyzn� na nowoczesnym francuskim papierze listowvym z nowoczesnymi znakami wodnymi. Charles usi�owa� ofiarowa� je nawet Luwrowi. Ci ludzie to przecie� nie idioci. To geniusze, kt�rzy za sw�j geniusz zap�acili straszn� cen�, poniewa� byli nie z tego �wiata. Geniusz to ten, co zmierza do prawdy nie przetartymi szlakami. Niestety cz�sto w �yciu te nie przetarte szlaki wiod� do zguby. I w�a�nie co� podobnego spotka�o Henry'ego Hassela, profesora terroru stosowanego na Uniwersytecie Nieznanym w roku 1980. Nikt nie wie, gdzie znajduje si� Uniwersytet Nieznany ani czego tam ucz�. Jego cia�o profesorskie sk�ada si� z oko�o dwustu ekscentryk�w, a s�uchacze to dwa tysi�ce nieprzystosowanych... Ludzie ci zwykle pozostaj� anonimami, dop�ki kt�ry� z nich nie zdob�dzie nagrody Nobla albo nie zostanie Pierwszym Cz�owiekiem na Marsie. �atwo mo�na pozna� absolwent�w U.N. pytaj�c ludzi, na jakiej uczelni studiowali. Je�li us�yszycie odpowied� wymijaj�c� w rodzaju: "Na stanowej" albo "Na takiej jednej, na pewno o niej nie s�ysza�e�", mo�ecie by� pewni, �e macie do czynienia z absolwentem Uniwersytetu Nieznanego. Kiedy�, mam nadziej�, b�d� m�g� powiedzie� wam co� wi�cej na temat tej uczelni, kt�ra jest o�rodkiem naukowym jedynie w Pickwickowskim sensie. W ka�dym razie Henry Hassel wyruszy� do domu ze swojej pracowni w Psentrum Psychotyki wczesnym popo�udniem i szed� wolno przez Galeri� Kultury Fizycznej. To nieprawda, �e wybra� t� drog� po to, �eby si� pogapi� na go�e studentki, kt�re tam mia�y �wiczenia z eurytmiki; chcia� poogl�da� sobie wystawione w Galerii trofea zdobyte przez najlepsze dru�yny Uniwersytetu Nieznanego w takich dyscyplinach sportu, jak: zez zbie�ny i rozbie�ny, szcz�ko�cisk i skr�t kiszek. (Sam Hassel by� kiedy� przez trzy lata z rz�du mistrzem w �pi�czce, w konkurencji jedynek). W �wietnym nastroju wpad� do domu... prosto na �on� w obj�ciach m�czyzny. Urocza trzydziestopi�cioletnia kobieta, o rudych w�osach i migda�owych oczach, nami�tnie tuli�a si� do m�czyzny, kt�rego kieszenie wypchane by�y broszurami, a ponadto zawiera�y sprz�t mikrochemiczny i m�otek do badania odruch�w nerwowych... Kr�tko m�wi�c facet wygl�da� na typowego absolwenta U.N. Byli tak zaj�ci sob�, �e �adne z nich nie dostrzeg�o przygl�daj�cego im si� z przedpokoju Henry'ego Hassela. Ale przypomnijmy sobie, jak wygl�dali Ampere, Charles czy Boltzmann. Hassel wa�y� sto pi��dziesi�t funt�w. By� , silny i nie mia� �adnych hamulc�w. Zmasakrowanie �ony i jej kochanka by�oby dla niego dziecinn� igraszk�; osi�gn��by w ten spos�b cel - pozbawi�by �on� �ycia. Ale Hassel nale�a� do klasy geniuszy; jego my�li innymi chodzi�y drogami. Westchn�� wi�c ci�ko, odwr�ci� si� i powl�k�, jak poci�g towarowy., do swojego laboratorium. Otworzy� nast�pnie szufladk� z tabliczk� DWUNASTNICA, sk�d wyj�� rewolwer kalibru 45. Z kolei pootwiera� inne szufladki, zatytu�owane bardziej interesuj�co, i skompletowa� cz�ci aparatu. Dok�adnie w ci�gu siedmiu i p� minuty (taka by�a jego w�ciek�o��) skonstruowa� maszyn� czasu (taki by� jego geniusz). Profesor Hassel zmontowa� maszyn� w ten spos�b, �e si� znalaz� w jej �rodku, nastawi� tarcz� na 1902, wzi�� do r�ki rewolwer i nacisn�� guzik. Maszyna narobi�a ha�asu jak zepsuty klozet i Hassel znikn��. Zjawi� si� 3 czerwca 1902 roku w Filadelfii, poszed� prosto na Walnut Street nr 1218, do domu z czerwonej ceg�y z marmurowymi schodami, i zadzwoni�. Otworzy� mu m�czyzna, kt�ry m�g�by uchodzi� za trzeciego Brata Smitha, i spojrza� na niego pytaj�co. - Czy mam przyjemno�� z panem Jessupem? - zapyta� Hassel zd�awionym g�osem. - Tak. S�ucham? - Pan jest panem Jessupem? - Tak, to ja. - Pan b�dzie mia� syna Edgara. Edgara Allana Jessupa... kt�re to imiona b�dzie zawdzi�cza� pa�skiemu ubolewania godnemu podziwowi dla Poego... Trzeci Brat Smith by� wyra�nie zaskoczony. - Nic o tym nie wiem - odpar�. - Nawet nie jestem �onaty. - Ale pan b�dzie - powiedzia� Hassel ze z�o�ci�. Mam nieszcz�cie by� m�em c�rki pa�skiego syna, Grety. Prosz� mi wybaczy�. - Z tymi s�owy uni�s� rewolwer : zastrzeli� przysz�ego dziadka swojej �ony. - B�dzie musia�a przesta� istnie� - mrukn�� zdmuchuj�c dym z lufy. A ja b�d� kawalerem. Mo�e si� nawet o�eni� z kim� innym... M�j Bo�e... ale z kim?! Hassel czeka� niecierpliwie, a� maszyna czasu automatycznie przeniesie go z powrotem do domu. Wpad� do jadalni. Zasta� swoj� rudow�os� �on� w dalszym ci�gu w obj�ciach m�czyzny. Stan�� jak wryty. - Aha, rozumiem - burkn�� - rodzinna tradycja niewierno�ci. Jeszcze zobaczymy. Znajd� si� na to sposoby i �rodki. - Za�mia� si� ponuro, wr�ci� do swojego laboratorium i wyprawi� si� tym razem w rok 1901, gdzie zabi� Emm� Hotchkiss, przysz�� babk� po k�dzieli swojej �ony. Nast�pnie wr�ci� do swojego w�asnego domu w swoje w�asne czasy i... zasta� swoj� w�asn� rudow�os� �on� w dalszym ci�gu w ramionach m�czyzny. - Ale przecie� ja wiem, �e ta stara wied�ma by�a jej babk� - mrukn�� Hassel. - Podobie�stwo jest uderzaj�ce. Co to wszystko ma do diab�a znaczy�? Hassel by� zdezorientowany i speszony, ale nie bezradny. Poszed� do swojej ,pracowni, nie bez trudno�ci uj�� s�uchawk� telefonu i jaka� zdo�a� po��czy� si� z Laboratorium Wyst�pku. - Sam? - powiedzia�. - Tu m�wi Henry. - Kto? - Henry. - Prosz� g�o�niej! - Henry Hassel! - A, jak si� masz, Henry. - Powiedz mi wszystko o czasie. - O czasie? Hmmm - Komputer Simpleks i Multipleks odchrz�kn�� w oczekiwaniu na zamkni�cie si� obwod�w danymi. - No wi�c czas: 1. Absolutny. 2. Wzgl�dny. 3. Naracaj�cy. 1. Absolutny: okres, zale�no��, trwanie, zmieno��, wieczysto��. - Przepraszam ci�, Sam, �le sformu�owa�em pytanie. Wr��. Chodzi mi o nast�pstwo wydarze� w podr�ach czasie. Sam przestawi� si� i zacz�� od nowa. Hassel s�ucha� uwa�nie. Kiwa� g�ow�. Mrucza�. - Aha, aha. W porz�dku. Rozumiem. Tak przypuszcza�em. Kontinuum. Czyny dokonane w przesz�o�ci musz� wp�ywa� na przysz�o��. To znaczy, �e jestem na w�a�ciwym tropie. Ale taki czyn musi by� donios�y. Musi mie� efekt jakiej� akcji masowej. B�ahostlii nie odwracaj� toku istniej�cych zjawisk. Ale jak z tego punktu widzenia wa�na jest jej babka? - Co ty zamierzasz zrobi�, Henry? - Zabi� moj� �on� - uci�� kr�tko Hassel. Po�o�y� s�uchawk�. Wr�ci� do swojego laboratorium i w dalszym ci�gu szalej�c z zazdro�ci pogr��y� si� w rozmy�laniach. - Musz� zrobi� co� donios�ego - mrukn��. - Zetrze� Gret� z powierzchni ziemi. Wszystkich ich zetrze� z powierzchni ziemi. W porz�dku. Ju� ja im poka��. Hassel cofn�� si� do roku 1775, zjawi� si� na jednej z farm w Wirginii i strzeli� pewnemu m�odemu pu�kownikowi w pier�. Nazwisko pu�kownika brzmia�o Jerzy Waszyngton. Hassel upewni� si�, czy jego ofiara rzeczywi�cie nie �yje. Wr�ci� do swoich czas�w, do domu. Rudow�asa �ona nadal pozostawa�a w ramionach jakiego� m�czyzny. - Do jasnej cholery! - zakl�� Hassel. Jego zapasy amunicji by�y ju� na wyczerpaniu. Otworzy� �wie�e pude�ko naboj�w, cofn�� si� w czasie i rozwali� Krzysztofa Kolumba, Napoleona, Mahometa i jeszcze kilka znakomito�ci. - To do diab�a powinno wystarczy� - powiedzia�. Wr�ci� do swoich czas�w, ale z �on� nic si� nie zmieni�o. Poczu�, jak kolana robi� mu si� mi�kkie, a nogi wrastaj� w ziemi�. Ze strasznym widokiem przed oczami powl�k� si� do swojego laboratorium. - Niech mi kto powie, co do diab�a ma na �wiecie donios�e znaczenie? - zadr�cza� si� Hassel. - Co takiego trzeba zrobi�, �eby zmieni� przysz�o��? Ale tym razem to ju� ja j� zmieni� na pewno. Tym razem nie b�d� si� patyczkowa�. Wybra� si� do Pary�a w pocz�tek dwudziestego wieku odwiedzi� pani� Curie w jej pracowni na strychu niedaleko Sorbony. - Madame - powiedzia� swoj� �a�osn� francuszczyzn�, - Z ca�� pewno�ci� mnie pani nie zna, ale niech mi pani wierzy, jestem prawdziwym uczonym. Wiedz�c o pani do�wiadczeniach z radem... Ach, pani jeszcze nie dosz�a do radu?... To zreszt� nie ma znaczenia. Przyszed�em tutaj, �eby zapozna� pani� z problemem rozszczepienia j�dra. I zapozna� j�. Zanim automatycznie zosta� przeniesiony do powrotem do domu, z satysfakcj� obejrza� sobie grzyb dymu nad Pary�em. - Ju� ja naucz� kobiety wierno�ci - warkn��. Szszlag... - to ostatnie wyrwa�o si� z jego ust na widok rudow�osej �ony, kt�ra dalej... ale nie ma potrzeby powtarza� rzeczy oczywistych. Hassel jak we �nie wr�ci� do gabinetu i odda� si� rozmy�laniom. Gdy wi�c on rozmy�la, ja tymczasem uprzedz� was, �e nie jest to stereotypowa historia z podr�ami w czasie. Je�eli na przyk�ad spodziewacie si�, �e Hasses odkryje, i� m�czyzn�, z kt�rym �ona go zdradza, jest on sam, to jeste�cie w b��dzie. Ten potw�r nie jest Henrym Hasselem ani jego synem, ani krewnym, ani nawet Ludwigiem Boltzmannem (1844-1906). Hassel bowiem nie zrobi� p�tli w czasie wracaj�c do punktu, w kt�rym historia si� zaczyna, dla tego prostego powodu, �e czas nie jest ko�owy ani liniowy, ani posabny, ani tarczowy, ani syzygetyczny, ani wzd�u�ny, ani pandykularny. Czas jest mianowicie, jak stwierdzi�, spraw� osobist�. - Mo�e si� w czym� pomyli�em - mrukn��. - Musz� znale�� sw�j b��d. - Zmaga� si� przez jaki� czas z telefonem, kt�ry zdawa� si� wa�y� tony, ale w ko�cu po��czy� si� z Bibliotek�. - Halo, to Biblioteka? M�wi Henry. - Kto m�wi? - Henry Hassel. - G�o�niej prosz�! - Henry Hassel! - A, dzie� dobry, Henry. - Co macie o Jerzym Waszyngtonie? Biblioteka zgrzyta�a., gdy jej sortery przerzuca�y katalogi. - Jerzy Waszyngton, pierwszy prezydent Stan�w Zjednoczonych, urodzony... - Pierwszy prezydent? A nie zosta� zamordowany w roku 1775? - Co za g�upie pytanie, Henry. Przecie� ka�dy wie, �e Jerzy Wasz... - A czy ka�dy nie wie, �e zosta� zastrzelony? - Przez kogo? - Przeze mnie. - Kiedy? - W 1775 roku. - Jakim cudem? - Mam rewolwer. - Nie o to mi chodzi. Jak mog�e� to zrobi� dwie�cie lat temu? - Mam maszyn� czasu. - Nie ma tu �adnej wzmianki na ten temat - odpowiedzia�a Biblioteka. - Wed�ug moich �r�de� dzia�a� wtedy i by� w jak najlepszej formie. Musia�e� chyba spud�owa�. - Nie spud�owa�em. A co z Krzysztofem Kolumbem? Czy jego data �mierci nie brzmi 1489? - Ale przecie� on odkry� Ameryk� w 1492. - Nic podobnego. Zosta� zamordowany w roku 1489. - W jaki spos�b? - Strza�em w brzuch z czterdziestki pi�tki. - I te� przez ciebie, Henry? - Tak. - �adnej wzmianki - powiedzia�a z naciskiem Biblioteka. - Musisz by� kiepskim strzelcem. - Nie strac� cierpliwo�ci - powiedzia� Hassel dr��cy ze z�o�ci g�osem. - Dlaczego, Henry? - Bo ju� j� straci�em! wrzasn��. - Ale dobrze, co z Mari� Curie? Wynalaz�a bomb� wodorow�, kt�ra zniszczy�a Pary� na pocz�tku dwudziestego wieku, czy nie? - Nie. Enrico Fermi... - Wynalaz�a. - Nie wynalaz�a. - Sam j� tego nauczy�em. Ja. Osobi�cie. Henry Hassel. - Wszyscy m�wi�, Henry, �e jeste� wspania�ym teoretykiem, ale bardzo kiepskim nauczycielem. Ty... - Id� do diab�a, stary gruchocie. To trzeba wyja�ni�. - Dlaczego? Po co? - Zapominam. Wylecia�a mi jedna rzecz z g�owy, ale to i tak nie ma ju� teraz znaczenia. Co proponujesz? - Rzeczywi�cie masz maszyn� czasu? - Rzeczywi�cie. - No to wracaj i sprawdzaj. Hassel wr�ci� w rok 1775, odwiedzi� Mount Vernon, gdzie trafi� akurat na siewy wiosenne. - Przepraszam bardzo, pu�kowniku... - zacz��. Ogromny m�czyzna spojrza� na niego ciekawie. - Jako� dziwnie pan si� wyra�a - rzek� - sk�d pan jest? - Z takiej jednej uczelni, na pewno pan o niej nie s�ysza�. - I wygl�da pan dziwnie. Jak gdyby mgli�cie. - Niech pan mi powie, pu�kowniku, co pan s�ysza� o Krzysztofie Kolumbie? - Niewiele - odpar� pu�kownik Waszyngton. - Nie �yje od dwustu-trzystu lat. - Kiedy zmar�? - Jaki� 1500-setny rok czy co� ko�o tego, o ile pami�tam. - Nie. Zgin�� w roku 1489. - Chyba si� panu pomyli�y daty, przyjacielu. Odkry� przecie� Ameryk� w 1492. - Cabot odkry� Ameryk�. Sebastian Cabot. - Nic podobnego. Cabot przyby� tam odrobin� p�niej. - Ale ja mam niezbity dow�d! - zacz�� Hassel, lecz urwa� na widok kr�pego, za�ywnego m�czyzny, czerwonego ze z�o�ci, kt�ry zbli�a� si� ku nim. Mia� na sobie szare workowate spodnie i tweedow� marynark� o wiele za ma��. W r�ku trzyma� rewolwer kalibru 45. Dopiero po chwili Henry Hassel zorientowa� si�, �e patrzy na siebie i �e ten widok wcale nie sprawia mu przyjemno�ci. - M�j Bo�e! - mrukn�� - przecie� to ja, kiedy przyszed�em po raz pierwszy zabi� Waszyngtona. Gdybym si� tym razem wyprawi� o godzin� p�niej, zasta�bym Waszyngtona nie�ywego. - Hej! - krzykn��. - Zaczekaj jeszcze chwil�. Musz� co� wyja�ni�. Hassel jednak nie zwr�ci� na siebie uwagi, prawdopodobnie nawet nie by� �wiadom w�asnej obecnor�ci. Podszed� prosto do pu�kownika Waszyngtona i strzeli� mu w brzuch. Pu�kownik Waszyngton run�� patetycznie. Morderca obejrza� dok�adnie cia�o, a nast�pnie, ignoruj�c ca�kowicie pr�by Hassela zatrzymania go i wci�gni�cia w rozmow�, odwr�ci� si� i odszed� �uj�c przekle�stwa. - On mnie chyba nie s�ysza� - zastanawia� si� Hassel. - Nie czu� nawet mojego dotyku. Ale dlaczego ja nie pami�tam, �ebym za pierwszym razem usi�owa� powstrzyma� siebie przed zabiciem pu�kownika? Co to wszystko ma do diab�a znaczy�? Henry Hassel, przybity, wybra� si� do Chicago z wczesnych lat czterdziestych i wpad� na korty tenisowe tamtejszego uniwersytetu. Tutaj w�r�d g�adkich grafitowych cegie�ek, pokrytych unosz�cym si� wsz�dzie grafitowym py�em, odnalaz� w�oskiego uczonego nazwiskiem Fermi. - Widz�, �e pan powtarza prac� Marii Curie, dottore powiedzia� Hassel. Fermi obejrza� si�, jakby us�ysza� jaki� cichy d�wi�k. - Powtarza pan prac� Marii Curie, dottore - rykn�� Hassel. Fermi spojrza� na niego zdziwiony. - Sk�d pan jest, amico? - Ze stanu. - Z Departamentu Stanu? - Nie. Po prostu ze stanu. Prawda, dottore, �e na prze�omie dziewi�tnastego i dwudziestego wieku Maria Curie odkry�a rozszczepienie j�dra? - Nie! Nic podobnego! - wykrzykn�� Fermi. - My jeste�my pierwsi, a zreszt� jeszcze do tego nie doszli�my. Policja! Policja! Szpieg! - No, tym razem to ju� przejd� do historii - mrukn�� Hassel. Nacisn�� spust swojej niezawodnej czterdziestki pi�tki i opr�ni� magazynek w pier� doktora Fermi, spokojnie czekaj�c na aresztowanie, a co za tym idzie, wzmiank� w gazetach. Ku jego zdumieniu jednak doktor Fermi nie upad�. Zbada� jedynie bardzo ostro�nie ran�, a ludziom, kt�rzy przybiegli na jego krzyk, powiedzia�: - To nic wielkiego. Poczu�em nagle w �rodku jakie� pieczenie; mo�e to by� zwyk�y nerwob�l w okolicy serca, ale najprawdopodobniej by�a to po prostu kolka. Hassel zbyt by� podniecony, by czeka� na automatyczne nastawienie maszyny czasu na powr�t. U�ywaj�c w�asnej energii uda� si� natychmiast na Uniwersytet Nieznany. Powinno mu to nasun�� rozwi�zanie zagadki, ale by� zbyt zaabsorbowany, �eby cokolwiek zauwa�y�. Wtedy w�a�nie po raz pierwszy .zobaczy�em go ja (1913-1975)... niewyra�n� posta� przemykaj�c� si� w�r�d zaparkowanych samochod�w, pozamykanych drzwi i mur�w z ceg�y, z blaskiem szale�stwa w oczach. Wpad� do Biblioteki, przygotowany na wyczerpuj�c� dyskusj�, ale nie m�g� uczyni� si� ani widzialnym, ani s�yszalnym dla katalog�w. Poszed� wi�c do Laboratorium Wyst�pku, gdzie znajdowa� si�. Sam, Komputer Simpleks i Multipleks, o instalacjach czu�ych a� do 10 700 angstr�m�w. Sam nie widzia� wprawdzie Henry'ego, ale dzi�ki pewnego rodzaju zjawisku interferencji fal zdo�a� go us�ysze�. - Sam - powiedzia� Hassel - zrobi�em jedno cholerne odkrycie. - Ty zawsze robisz jakie� odkrycia, Henry. Twoje konto jest ju� wype�nione - upomnia� go Sam. - Czy mam zacz�� dla ciebie �wie�� ta�m�? - Sam, potrzebn� mi ,jest porada. Kto jest najwi�kszym autorytetem w sprawie nast�pstwa wydarze� w podr�ach w czasie? - Israel Lennox, mechanik przestrzenny, profesor Yale. - Jak mog� si� z nim skontaktowa�? - Nie mo�esz. On nie �yje. Zmar� w 75. - A kogo z �yj�cych m�g�by� mi poleci�? - Wileya Murphy. - Murphy'ego? Tego od nas z Wydzia�u Urazowego? To dla mnie rewelacja. A gdzie on teraz jest? - Je�li chodzi o �cis�o��, to poszed� w�a�nie z jak�� spraw� do ciebie. Hassel uda� si� do domu, przeszuka� swoje laboratorium i gabinet i nie znalaz�szy nikogo, wp�yn�� do jadalni, gdzie zasta� swoj� rudow�os� �on� w ramionach tamtego m�czyzny. (Wszystko to, prosz� pami�ta�, zdarzy�o si� w ci�gu kilku chwil od zmontowania maszyny czasu... taka ju� jest w�a�ciwo�� czasu i podr�y w nim). Hassel odchrz�kn�� raz i drugi, usi�uj�c uj�� ,swoj� �on� za rami�, ale jego palce przesz�y przez ni� na wylot. - Przepraszam ci�, kochanie - powiedzia� - czy nie przychodzi� tu do mnie Wiley Murphy? Po czym przyjrza� si� bli�ej m�czy�nie, w kt�rego obj�ciach pozostawa�a, i stwierdzi�, �e jest to Murphy we w�asnej osobie. - Murphy! - wykrzykn�� Hassel. - Cz�owiek, kt�rego w�a�nie szukam! Co za przedziwna historia. - I Hassel natychmiast uj�� t� przedziwn� histori� w przejrzyst� formu�� matematyczn�, kt�ra brzmia�a mniej wi�cej tak: Murphy, u-v=(u'-v'') (ua-I-uXvy+vb), ale je�li Jerzy Waszyngton F (x)yz dx, a Enrico Fermi F(u'�) dxdt po�owa Marii Curie, to wobec tego, co z Krzysztofem Kolumbem razy pierwiastek kwadratowy z Ininus jeden? Murphy zignorowa� jednak profesora, podobnie zreszt� jak i pani Hassel. Skre�li�em pospiesznie r�wnanie Henry'ego na masce przeje�d�aj�cej taks6wki. - Murphy, pos�uchaj mnie - prosi� Hassel. - Greta, kochanie, czy nie mog�aby� nas na chwil� zostawi� samych? Ja... Na lito�� bosk�, przesta�cie si� wreszcie wyg�upia�! To powa�na sprawa. Hassel usi�owa� ich rozdzieli�. Ale tak samo bezskutecznie, jak bezskuteczne by�y jego pr�by uczynienia si� dla nich s�yszalnym. Zrobi� si� czerwony z w�ciek�o�ci i nie przestawa� atakowa� Murphy'ego i pani Hassel. Ale z tym samym skutkiem m�g�by atakowa� gaz doskona�y. Pomy�la�em sobie, �e trzeba mu w tym jednak przeszkodzi�. - Hassel! - Kto to? - Wyjd� na chwil�, chc� z tob� porozmawia�. Przenikn�� �cian�. - Gdzie jeste�? - Tutaj. - A wi�c jeste�. - A wi�c jeste�. - Kim jeste�? - Nazywam si� Lennox, Israel Lennox. - Israel Lennox, mechanik przestrzenny, profesor Yale? - Ten sam. - Ale przecie� ty umar�e� w 75. - Znikn��em w 75. - Ca chcesz przez to powiedzie�? - Wynalaz�em maszyn� czasu. - M�j Bo�e! Ja te� - rzek� Hassel. - Dzi� po po�udniu. Ten pomys� ol�ni� mnie tak nagle... sam nie wiem jak... I doszed�em do niezwyk�ego wniosku. Lennox, czas nie ma ci�g�o�ci. - Nie? - Nie. To szereg odrobnych cz�stek... jak sznur pere�. - Co ty powiesz. - Ka�da pere�ka to "teraz". Ka�de "teraz" ma swoj� przesz�o�� i przysz�o��, nie powi�zan� z �adn� inn�. Rozumiesz - je�eli a=ai-�-aaji-f- ax(b)... - Daj spok�j z matematyk�, Henry. - Jest to forma kwantowego przenoszenia energii. Czas jest emitowany w postaci oddzielnych cz�stek czy kwant�w. Mo�emy zjawia� si� w poszczeg�lnych kwantach i dokonywa� w nich pewnych zmian, ale �adna z tych zmian nie ma wp�ywu na inne cz�stki. Zgadza si�? - Nie zgadza si� - odpar�em z �alem. - Co to ma znaczy�, �e si� nie zgadza? - zapyta� ze zniecierpliwieniem gestykuluj�c poprzez posta� przechodz�cej w�a�nie studentki. - Za pomoc� r�wna� trochoidalnych... - Nie zgadza si�! - powt�rzy�em z moc�. - Czy zechcesz mnie wys�ucha�, Henry? - M�w - odpar�. - Czy zauwa�y�e� mo�e, �e sta�e� si� bezcielesny? Mglisty? Widmowy? �e przestrze� i czas przesta�y mie� na ciebie jakikolwiek wp�yw? - No-i-co? - Henry, ja mia�em nieszcz�cie skonstruowa� maszyn� czasu w 75. - W�a�nie m�wi�e�. A co u ciebie z moc�? Ja u�ywam mniej wi�cej 7,3 kilowata na... - Daj spok�j z moc�, Henry. W czasie mojej pierwszej podr�y w przesz�o�� by�em w pleistocenie. Chcia�em koniecznie sfotografowa� mastodonta, olbrzymiego leniwca naziemnego i szabloz�bnego tygrysa. Kiedy si� cofa�em, �eby obj�� mastodonta obiektywem, o ogniskowej 6,3, czas 1/100 sekundy, albo w skali LVS... - Daj spok�j ze skal� LVS - powiedzia�. - Wi�c kiedy si� cofa�em, nadepn��em niechc�cy na ma�ego pleistoce�skiego owada. - Ha! - wykrzykn�� Hassel. - By�em tym przera�ony. Wyobrazi�em sobie, �e na skutek �mierci tej male�kiej istotki m�j �wiat ulegnie jakiemu� zasadniczemu przeobra�eniu. I wyobra� sobie moje zdumienie, kiedy po powrocie do naszych czas�w stwierdzi�em, �e nic si� nie zmieni�o. - Aha - rzek� Hassel. - Rozbudzi�o to moj� ciekawo��. Wr�ci�em do pleistocenu i zabi�em mastodonta. W 1975 roku nic si� nie zmieni�o. Jeszcze raz wr�ci�em do pleistocenu morduj�c zwierzyn� na prawo i lewo... te� bez efektu. Grasowa�em po czasie niszcz�c i zabijaj�c, co si� da, �eby tylko zmieni� tera�niejszo��. - To zupe�nie tak samo jak ja. Dziwne, �e�my na siebie nie wpadli! - wykrzykn�� Hassel. - Nie ma w tym nic dziwnego. - Ja zabi�em Kolumba. - Ja zabi�em Marco Polo. - Ja zabi�em Napoleona. - Ja uwa�a�em, �e Einstein jest wa�niejszy. - Mahomet nie mia� zbyt wielkiego wp�ywu na bieg wypadk�w; wi�cej po nim oczekiwa�em. - Wiem. Jego te� zabi�em. - Co to znaczy, �e te� go zabi�e�? - zapyta� zdumiony Hassel. - Zabi�em go we wrze�niu 599. Wed�ug kalendarza julia�skiego. - Jak to - przecie� ja zabi�em Mahometa w styczniu 598. - Wierz� ci. - Ale jak mog�e� go zabi�, skoro ja go zabi�em wcze�niej? - Obydwaj go zabili�my. - To niemo�liwe. - M�j drogi - przypomnia�em mu - czas jest ca�kowicie subiektywny. To sprawa prywatna... osobiste prze�ycie. Nie istnieje poj�cie czasu obiektywnego, tak samo jak nie ma obiektywnej mi�o�ci czy obiektywnej duszy. - Czy chcesz przez to powiedzie�, �e nie ma podr�y w czasie? Przecie� je odbywali�my. - Naturalnie, i nie tylko my, o ile wiem. Ale ka�dy z nas cofa si� we w�asn� przesz�o��, niczyj� inn�. Nie ma �adnej powszechnej ci�g�o�ci, Henry., a jedna ci�g�o�� nie ma wp�ywu na drug�. Jeste�my jak miliony nitek spaghetti w jednym naczyniu. Podr�nicy w czasie nie mog� si� spotyka� ani w przesz�o�ci, ani w przysz�o�ci. Ka�dy z nas podr�uje swoim w�asnym kana�em w obie strony. - Ale przecie� teraz si� spotkali�my. - Bo to ju� nie jest podr� w czasie, Henry. Zrobi�a si� ju� z nas zupa makaronowa. - Zupa makaronowa? - Tak, mo�emy przenikn�� dowoln� rurk� spaghetti, poniewa� doprowadzili�my do samounicestwienia. - Nie rozumiem. - Kiedy cz�owiek zmienia przesz�o��, dotyczy to jedynie jego w�asnej przesz�o�ci... niczyjej innej. Przesz�o�� jest jak pami��. Kiedy niszczysz czyj�� pami��, niszczysz zarazem tego kogo�, ale nikogo poza tym. My�my obaj wymazali swoj� przesz�o��. Poszczeg�lne losy ludzkie tocz� si� nadal, a tylko my dwaj przestali�my istnie�. - Jak to rozumiesz, �e "przestali�my istnie�"? - Za ka�dym aktem zniszczenia jak gdyby�my si� po trochu rozpuszczali. W tej chwili proces jest ju� zako�czony. Dokonali�my na sobie czasob�jstwa. Jeste�my duchami. My�l�, �e pani Hassel b�dzie szcz�liwa z panem Murphy... A teraz chod�my do Akademii, Ampere opowiada dzi� kapitaln� histori� o Ludwigu Boltzmannie. przek�ad : Zofia Uhrynowska powr�t