3447

Szczegóły
Tytuł 3447
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

3447 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 3447 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

3447 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Algis Budrys Kt� By Niepokoi� Gusa? Dwa lata temu Gus Kusevic jecha� powoli w�sk� boczn� drog� do Boonesboro. Tutaj warto by�o jecha� powoli, zw�aszcza p�n� wiosn�. Poza nim na drodze nie by�o nikogo. Las w�a�nie rozkwita� ciemn� soczyst� zieleni�, jeszcze nie spalon� przez lato, a popo�udnia by�y nadal ch�odne i �wie�e. Zanim za� Gus dotar� do granic Boonesboro, zobaczy� domek na sprzeda� stoj�cy na �wier�-akrowej dzia�ce. �agodnie zatrzyma� samoch�d, obr�ci� si� bokiem na siedzeniu i popatrzy� na domek. Trzeba by go pomalowa�; bia�a farba ze �cian zszarza�a, a dobry stan nale�a� ju� do przesz�o�ci. Na dachu �lady po brakuj�cych gdzieniegdzie gontach tworzy�y ciemne kwadraty na tle zbiela�ego od s�o�ca cedru. Niekt�re szyby oczywi�cie pop�ka�y. Nie rozsun�� si� jednak sam szkielet domu, dach si� nie zapad�. Komin trzyma� si� prosto. Gus spojrza� na rzadkie k�py zaro�li i kopki zgrabionego siana; tylko tyle pozosta�o z krzew�w i trawnika. Jego szeroka, dobroduszna twarz z�o�y�a si� do u�miechu wzd�u� g��bokich bruzd. A� zasw�dzia�y go r�ce, by chwyci� za �opat�. Wysiad� z samochodu, przeci�� drog� id�c ku drzwiom domku i z kartki przyczepionej do framugi przepisa� nazwisko po�rednika. Dzi� min�y ju� prawie dwa lata od tamtej chwili, by� pocz�tek kwietnia i Gus nawozi� trawnik. Rankiem, obok sterty pr�chnicy za domkiem ustawi� przegrod�; przerzuca� przez ni� ziemi�, miesza� z rozkruszonym torfem i wywozi� na trawnik rozmieszczaj�c w ma�ych kupkach. Teraz rozgrabia� j� dok�adnie na m�odej trawie cienk� warstw�, kt�ra przykrywa�a tylko korzenie, a �d�b�a mog�y si� przez ni� �atwo przebi�. Zamierza� sko�czy�, zanim rozpocznie si� druga po�owa meczu baseballowego mi�dzy Gigantami a Kodiakami. Zale�a�o mu, by go obejrze�, poniewa� w Kodiakach rzuca� Halsey, a Gus �ywi� wobec niego niejako matczyne uczucie. Pracowa� bez zb�dnych ruch�w, nie trac�c nadmiernie energii. Raz czy dwa przerwa�, by napi� si� piwa w cieniu krzewu r�y, kt�ry zasadzi� ko�o drzwi frontowych. S�o�ce jednak pra�y�o i wczesnym popo�udniem zdj�� koszul�. Na kr�tko przed zako�czeniem pracy u wej�cia wyl�dowa� podniszczony wirop�at. Zaparkowa� z szumem rotor�w, a ze �rodka wygramoli� si� ko�cisty m�czyzna w znoszonym garniturze z ser�y, o rzadkich w�osach przylepionych do w�skiej g�owy. M�czyzna popatrzy� niepewnie na Gusa. Gus zd��y� si� ju� wcze�niej przyjrze� gratowi, kiedy ten cicho podchodzi� do l�dowania. Dostrzeg� ledwie widoczne "Urz�d Okr�gu Falmouth" wymalowane na wyblak�ym lakierze, wzruszy� ramionami i wr�ci� do przerwanego zaj�cia. Gus by� wysokim m�czyzn�. Mia� pot�ne, szerokie bary, rozros�� klatk� piersiow� pokryt� g�stymi stalowoszarymi w�osami. Z biegiem lat ur�s� mu nieco brzuch, ale pod sk�r� wci�� jeszcze kry�y si� mi�nie. Ramiona mia� grubsze ni� uda u wielu ludzi i olbrzymie d�onie. Twarz pokrywa�a siatka fa�d i zmarszczek. P�askie policzki znaczy�y dwie g��bokie bruzdy, kt�re biegn�c od zakrzywionego nosa zlewa�y si� ze zmarszczkami okalaj�cymi szerokie wargi i pod��a�y ku zaokr�gleniu szcz�ki. Zmarszczki ��obi�y te� wystaj�ce ko�ci policzkowe, a ponad nimi pob�yskiwa�y bladoniebieskie oczy. Kr�tko przystrzy�one w�osy by�y bia�e jak �nieg. Jedynie d�ugotrwa�e i dokuczliwe dzia�anie s�o�ca mog�o jego cia�u nada� opalenizn�, ale twarz by�a zawsze br�zowa. R�owo�� spalonego s�o�cem cia�a przerywa�y w wielu miejscach bia�e blizny. Nad spodniami wy�ania�a si� cienka szrama od ci�cia no�em, kt�ra znika�a gdzie� po prawej stronie brzucha. Inne wyra�ne blizny przecina�y nier�wne kostki d�oni o grubych palcach. Urz�dnik spojrza� na skrzynk� pocztow�, by sprawdzi� nazwisko; por�wna� je z kopert�, kt�r� trzyma� w r�ku. Stan�� i ponownie spojrza� na Gusa, z jakiego� powodu zdenerwowany. Gus zda� sobie nagle spraw�, �e pewnie swoim wygl�dem nie wzbudza zaufania. Od grabienia i przesypywania ziemi w powietrzu unosi�y si� tumany kurzu. Py�, zmieszany z potem, pokrywa� ca�� jego twarz, tors, r�ce i plecy. Gus wiedzia�, �e nawet w swoim najlepszym i najczystszym ubraniu nie wygl�da zbyt ujmuj�co. Teraz wi�c nie m�g� mie� pretensji do urz�dnika, �e ten czuje si� nieswojo. Pr�bowa� u�miechn�� si� zach�caj�co. Urz�dnik obliza� wargi, lekko odchrz�kn�� i skin�� g�ow� w kierunku skrzynki pocztowej. - Kusevic? To pan? - Zgadza si� - potwierdzi� Gus. - Czym mog� s�u�y�? Urz�dnik wyci�gn�� r�k� z kopert�. - Mam dla pana zawiadomienie z Rady Okr�gu - wymamrota�. Znacznie bardziej jednak absorbowa� go wysi�ek, by zestawi� Gusa z tym, co go otacza�o: krzew r�y, starannie uformowane i pieczo�owicie wypiel�gnowane rabaty, �ywop�oty, �cie�ki z kamiennych p�yt, pod wierzb� ma�a sadzawka ze z�otymi rybkami, bia�o pomalowany domek ze skrzynkami na kwiaty w oknach i jasnymi �aluzjami, firanki ukazuj�ce wn�trze za b�yszcz�cymi szybami. Gus czeka�, a� m�czyzna sko�czy te naturalne por�wnania, ale gdzie� w �rodku zrodzi�o si� ciche westchnienie. Widzia� podobne zaskoczenie u tak wielu ludzi, �e ju� si� prawie do niego przyzwyczai�. Nie przesta�o mu to by� jednak oboj�tne. - No c�, wejd�my do �rodka - rzek� po odpowiednio d�ugiej chwili. - Tu jest do�� gor�co, a w lod�wce mam piwo. Urz�dnik ponownie si� zawaha�. - Mia�em tylko dostarczy� ten papier - powiedzia� wci�� si� rozgl�daj�c. - Nie�le to pan urz�dzi�, nie powiem. - W ko�cu to m�j dom - u�miechn�� si� Gus. - Cz�owiek lubi przecie� �adnie mieszka�. �pieszy si� pan? Urz�dnika jakby zaniepokoi�o co� w s�owach Gusa. Nagle podni�s� g�ow�, u�wiadamiaj�c sobie, �e pytanie by�o skierowane bezpo�rednio do niego. - Co? - Mam nadziej�, �e si� pan nie �pieszy. Prosz� do �rodka, napijemy si� piwa. Nie musi pan chyba nigdzie p�dzi� w takie wiosenne popo�udnie. Urz�dnik u�miechn�� si� za�enowany. - Nie, no tak, ma pan racj�. - Nagle jego twarz si� rozja�ni�a. - No dobra. Gus wprowadzi� go do domu, u�miechaj�c si� z zadowoleniem. Nikt nie widzia� jego mieszkania, jak ju� je urz�dzi�: urz�dnik by� pierwszym go�ciem od momentu, kiedy si� tu sprowadzi�. Nie zagl�da� tu nawet �aden dostawca - Boonesboro by�o tak� dziur�, �e po zakupy trzeba by�o je�dzi� samemu. Poczty te� nikt nie rozwozi�, a do Gusa i tak listy nie przychodzi�y. Wprowadzi� urz�dnika do salonu. - Prosz� usi���. Zaraz wracam. Poszed� prosto do kuchni, wyci�gn�� piwo z lod�wki. Postawi� na tacy szklanki, miseczk� chrupek i precelk�w, piwo i zani�s� to wszystko do pokoju. Urz�dnik sta� przygl�daj�c si� ksi��kom, kt�re pokrywa�y dwie �ciany salonu. Widz�c jego twarz Gus u�wiadomi� sobie ze szczerym smutkiem, �e urz�dnik nie jest z tych, kt�rzy mogliby w�tpi�, czy kto� najwyra�niej tak przeci�tny jak Kusevic przeczyta� cho� jedn� z tych ksi��ek. Z takim, je�li ju� si� obali jego wst�pne b��dne pogl�dy, da�oby si� jeszcze pogada�. Nie, urz�dnik po prostu zbyt banalnie si� zdziwi�, �e doros�y m�czyzna mo�e si� grzeba� w ksi��kach. Zw�aszcza kto� taki jak Gus; no, jeden z tych dzieciak�w bawi�cych si� w polityk� na uczelni to co innego. Ale cz�owiek doros�y nie powinien tak robi�. Gus zda� sobie spraw� z pomy�ki w ocenie urz�dnika - nie trzeba si� by�o zbyt wiele po nim spodziewa�. Powinien si� od razu zorientowa�, niezale�nie od tego, czy ma ochot� z kim� pogada�, czy nie. Z a w s z e t�skni� do towarzystwa i najwy�sza pora u�wiadomi� sobie, �e go po prostu nie znajdzie. Postawi� tac�, szybko otworzy� piwo i poda� je m�czy�nie. - Dzi�kuj� - wymamrota� urz�dnik. Poci�gn�� �yk, g�o�no westchn�� i otar� usta wierzchem d�oni. Raz jeszcze rozejrza� si� po pokoju. - Sporo to musia�o kosztowa�. Gus wzruszy� ramionami. - Wi�kszo�� rzeczy sam zrobi�em, na przyk�ad p�ki, meble. Musia�em kupi� troch� obrazk�w, ksi��ki, no i p�yty. Urz�dnik chrz�kn��. Wyra�nie czu� si� nieswojo, prawdopodobnie z powodu zawiadomienia, kt�re przywi�z�. Gus zacz�� si� zastanawia�, co to mo�e by�, ale skoro ju� pope�ni� ten b��d, �e pocz�stowa� faceta piwem, musi uprzejmie poczeka�, a� tamten sko�czy, zanim go spyta. Podszed� do telewizora. - Lubi pan baseball? - Pewnie! - W�a�nie leci mecz Gigant�w z Kodiakami. - W��czy� telewizor, wyci�gn�� podn�ek i usiad� na nim, �eby nie zabrudzi� kt�rego� z krzese�. Urz�dnik przysun�� si� i na stoj�co patrzy� na ekran, wolno popijaj�c piwo. Kiedy odbiornik si� nagrza�, trwa�a ju� druga cz��, a na ekranie pojawi�a si� znajoma posta� Halseya. Gibki lewor�czny m�odzieniec rzuca� tak jak zawsze, poruszaj�c si�, jakby nie mia� ko�ci, na poz�r bez wi�kszego wysi�ku, ale pi�ka mija�a odbijaj�cych ze �wistem, kt�ry wychwytywa� wyra�nie nawet odleg�y mikrofon. - Nie�le rzuca, co? - Gus ruchem g�owy wskaza� na Halseya. - Owszem. - Urz�dnik wzruszy� ramionami. - Ale najlepszy jest Walker. Gus westchn��, bo u�wiadomi� sobie, �e znowu si� zapomnia�. To zrozumia�e, �e urz�dnik nie zwraca zbytniej uwagi na Halseya. Powoli zaczyna� go irytowa� ten cz�owiek ze sw� z g�ry ustalon� opini� na temat tego, co z�e, a co dobre, i kto ma niby prawo hodowa� r�e, a kto nie. - Mo�e pan pami�ta zesz�oroczne wyniki Halseya? - spyta�. - Niespecjalnie. - Urz�dnik wzruszy� ramionami. - Ale chyba nienajgorsze. Trzyna�cie-siedem, czy co� takiego. No c�, Gus znowu mia� racj�! - Hm. A Walker? - Ach, Walker! Cz�owieku! Wygra� jakie� dwadzie�cia pi�� spotka�. I mia� trzy bomby. No wie pan! Te� pytanie! - Owszem, jest niez�y - Gus pokr�ci� g�ow�. - Ale takich rzut�w nie mia�. I wygra� tylko osiemna�cie mecz�w. Urz�dnik zmarszczy� czo�o. Otworzy� usta, �eby zaprzeczy�, ale si� rozmy�li�. Wygl�da� jak facet, kt�ry stawia� na pewniaka i nagle zorientowa� si�, �e pami�� go zawiod�a. - No tak, mo�e pan ma i racj�. Ki diabe�, sk�d mi przysz�o do g�owy, �e to Walker? I wie pan co? Ca�� zim� si� o nim gada�o i nikt s�owa nie powiedzia�, �e si� myl�. - Podrapa� si� w g�ow�. - Ale kto� te punkty zdoby�. Kto to by�, do diab�a? - Nachmurzy� si� zamy�lony. Gus spokojnie si� przygl�da�, jak Halsey eliminuje trzeciego z kolei zbijaj�cego, i jego twarz wolno pofa�dowa�a si� w u�miechu. Halsey by� wci�� m�ody - w sile wieku. Rzuca� si� w wir gry z ca�� energi� i rado�ci� cz�owieka, kt�ry u�wiadamia sobie, �e jest u szczytu formy. I tam, na tym nas�onecznionym wzg�rku wiedzia�, �e nigdy nie by�o lepszego od niego w tej specjalno�ci. Zastanawia� si�, kiedy Halsey zauwa�y, �e zastawi� pu�apk� sam na siebie. Bo dla Halseya nie by�a to rywalizacja. Nie. Dla Christy Mathewsona, owszem, dla Lefty Grove'a i dla Dizzy Deana, Boba Fellera i dla Slatsa Goulda to by�o wsp�zawodnictwo. Ale dla Halseya by� to po prostu skomplikowany pasjans, kt�ry mu zawsze wychodzi�. Wkr�tce zda sobie spraw�, �e w pasjansie trudno o handicap. Je�li wiesz, gdzie s� wszystkie karty, a nie oszukujesz samego siebie, mo�esz jedynie wygra� - tylko po co? Pewnego dnia Halsey u�wiadomi sobie, �e nie ma gry, w kt�rej by nie zwyci�y�, czy b�dzie to sportowe wsp�zawodnictwo - zorganizowane i formalnie uznane zawody, czy te� maszyneria z miliardami ruchomych pionk�w, zwana Spo�ecze�stwem. I wtedy co, Halsey? Co wtedy? A gdy znajdziesz na to odpowied�, to w imi� ��cz�cych nas wi�z�w, oboj�tnie jakich, daj mi z �aski swojej zna�. - No, to chyba nie ma znaczenia - mrukn�� urz�dnik. - Takie rzeczy mo�na przecie� sprawdzi� w tabeli wynik�w. Owszem, mo�na, skomentowa� Gus w duchu. Ale nie zauwa�ysz, co to oznacza, a je�li zauwa�ysz, to i tak zapomnisz, i nie b�dziesz nawet wiedzia�, �e zapomnia�e�. Urz�dnik sko�czy� piwo, odstawi� je na tac� i m�g� ju� sobie przypomnie�, po co przyszed�. Raz jeszcze rozejrza� si� po pokoju, jakby w pami�ci szuka� jakiej� wskaz�wki. - Ale tu ksi��ek - zauwa�y�. Gus skin�� g�ow�, przygl�daj�c si� jednocze�nie Halseyowi, kiedy wchodzi� na wzg�rek miotacza. - Przeczyta� je pan? Zaprzeczy�. - A ta, Millera? Podobno niez�a? A wi�c objawia� pewne w�skie zainteresowanie pewnymi aspektami pewnego typu literatury. - Chyba tak - odpowiedzia� Gus zgodnie z prawd�. - Przeczyta�em kiedy� trzy pierwsze strony. I potem wiedzia� ju�, jak si� potoczy akcja, kto co zrobi i kiedy, i przesta�a go interesowa�. Ksi��ki to by� b��d, tak samo zreszt�, jak i kilka innych podobnych eksperyment�w. Je�li chcia� dog��bnie zapozna� si� z literatur� ludzi, m�g� t� wiedz� zdoby� przerzucaj�c ksi��ki w ksi�garniach, a nie kupuj�c je, bo w domu robi� praktycznie to samo. I tak, cho�by nie wiem, jak si� stara�, nie wykrzesze z siebie �adnych emocji. Ale gdyby si� nad tym zastanowi�: rz�dy nawet bezu�ytecznych ksi��ek s� lepsze ni� go�a �ciana. Dostoje�stwo kultury stanowi pewn� ostoj�, mimo �e jest to kultura badana, a nie p r z e � y w a n a, i znaczy dla niego niewiele wi�cej ni� kultura Ink�w. Cho�by nie wiem co, nigdy nie m�g�by by� Ink�. Ani nawet Majem czy Aztekiem, ani �adnym ich krewniakiem, chyba �e jak�� tam najmniej istotn� cz�stk� swego ja. Ale w�asnej kultury nie mia�. W tym rzecz: pustka, kt�ra mimo wszystko boli; nigdzie nie zapu�ci� korzeni, o �adnym miejscu nie m�g� powiedzie�: nale�y do mnie. Halsey trzema rzutami wyeliminowa� pierwszego zbijaj�cego. Potem wolno umie�ci� pi�k� dok�adnie tam, gdzie nast�pny gracz m�g� j� jak najlepiej uderzy�, i nie spojrza� nawet, kiedy ze �wistem wyfrun�a z boiska. Nast�pnych dw�ch graczy wyeliminowa� o�mioma rzutami. Gus wolno pokr�ci� g�ow�. Oto pierwszy symptom: nie dbasz ju� o zachowanie pozor�w dla swego handicapu. Urz�dnik wr�czy� mu kopert�. - Prosz� - rzuci� obcesowo najwidoczniej podj�wszy decyzj�, pomimo wyra�nych obaw, jaka b�dzie reakcja Gusa. Gus otworzy� kopert� i przeczyta� zawiadomienie. A potem, dok�adnie tak samo, jak przed chwil� urz�dnik, rozejrza� si� po pokoju. Przez jego twarz musia� przemkn�� cie�, bo urz�dnik poczu� si� jeszcze bardziej nieswojo. - Chcia�bym... chcia�bym powiedzie�, �e bardzo mi przykro. Jak zreszt� nam wszystkim. - Tak, oczywi�cie - Gus po�piesznie skin�� g�ow�. Wsta� i wyjrza� na ogr�dek przed domem. U�miechn�� si� krzywo patrz�c na cienk� warstw� ziemi starannie rozrzucon� na pieczo�owicie wywalcowanym trawniku, powoli nabieraj�cym kszta�tu tam, gdzie w ubieg�ym roku go przeora�, gdzie wybra� kamienie, posia� i podlewa� traw�, przekopa� ziemi�, zasadzi� klomby... ech, nie ma co si� ju� teraz nad tym zastanawia�. Ca�a dzia�ka, dom, wszystko sz�o pod buldo�er - i koniec. - Drog�... przerabiaj� na dwunastopasmow� autostrad� dla ci�ar�wek - wyja�ni� urz�dnik. Gus skin�� g�ow� z roztargnieniem. Urz�dnik podszed� bli�ej i zni�y� g�os. - Niech pan pos�ucha. Kazali mi to panu powiedzie�, nie chcieli pisa�... - Przysun�� si� jeszcze bli�ej i rozejrza�, nim zacz�� m�wi�. Po�o�y� poufale r�k� na nagim przedramieniu Gusa. - Mo�e pan za��da� dowolnej sumy - wymamrota�. - Oczywi�cie bez przesady. Rozumie pan, p�aci za to nie okr�g, ani nawet stan. Gus rozumia�. Dwunastopasm�wki buduje tylko rz�d federalny. Zrozumia� jeszcze wi�cej. Nie buduje ich bez przyczyny. - Autostrada mi�dzy Hallister a Farnham? - spyta�. Urz�dnik zblad�. - Nic pewnego mi nie wiadomo - wymrucza�. Gus u�miechn�� si� niewyra�nie. Niech si� facet g�owi, jak do tego doszed�. Trudno to zreszt� b�dzie utrzyma� w tajemnicy, kiedy si� ju� zacznie budowa i wszystko stanie si� jasne. Poza tym urz�dnik nie b�dzie d�ugo sobie zaprz�ta� tym g�owy. Nagle Gusa opanowa�a ogromna ch�� przekory. Jej �r�d�a upatrywa� w z�o�ci na to, �e traci domek, ale nie widzia� powodu, �eby sobie troch� nie pofolgowa�. - Jak si� nazywasz? - spyta� obcesowo. - Harry... Harry Danvers. - S�uchaj, Harry, wyobra� sobie, �e gdybym tylko chcia�, m�g�bym zatrzyma� budow� tej autostrady. Przypu��my, �e �aden buldo�er nie m�g�by si� tutaj zbli�y� bez awarii. Przypu��my, �e �adna koparka nie zag��bi�aby tu �y�ki w ziemi�, �e laski dynamitu po prostu by nie wybucha�y. Przypu��my, �e gdyby j� ju� zbudowali, m�g�bym j� rozpu�ci� jak lody waniliowe i sp�yn�aby jak rzeka. - Co takiego? - Daj mi pi�ro. Danvers automatycznie wyci�gn�� r�k� i wr�czy� mu pi�ro. Gus w�o�y� je mi�dzy d�onie i utoczy� z niego kulk�. Upu�ci� j� i z�apa�, kiedy spr�y�cie odbi�a si� od mi�kkiego, grubego dywanu. Rozci�gn�� j� palcami i powr�ci�a do swego cylindrycznego kszta�tu. Zdj�� nakr�tk�, dwoma palcami sp�aszczy� j� na blaszk�, co� na niej nagryzmoli�, z powrotem utoczy� z niej nakr�tk� i pos�uguj�c si� paznokciem wybra� atrament, kt�ry teraz stanowi� jej cz�stk�, by na sta�e wpisa� imi� Danversa tu� pod metalow� powierzchni�. Na�o�y� nakr�tk� z powrotem i wr�czy� pi�ro urz�dnikowi. - Na pami�tk� - rzuci�. Urz�dnik spojrza� na pi�ro. - No i jak? - spyta� Gus. - Czy nie ciekawi ci�, jak to zrobi�em i kim jestem? Urz�dnik potrz�sn�� g�ow�. - Niez�a sztuczka. Wy magicy musicie pewnie du�o trenowa�. Ja chyba nie m�g�bym tyle czasu po�wi�ca� na swoje hobby. - Oto w�a�ciwe, rozs�dne, praktyczne podej�cie do sprawy - przytakn�� Gus. Szczeg�lnie, kiedy my wszyscy automatycznie t�umimy ciekawo��, pomy�la�. Czy m � g � b y � mie� inny punkt widzenia? Ponad ramieniem urz�dnika spojrza� na trawnik i k�cikiem ust skrzywi� si� ponuro. Tylko B�g mo�e stworzy� drzewo, pomy�la� patrz�c na krzewy i klomby. Czy wszyscy zatem powinni�my pr�bowa� swych si� w uprawianiu ogrod�w krajobrazowych? Czy mamy sta� si� ogrodnikami bogatych istot ludzkich, kt�re mieszkaj� w swych ekskluzywnych domach, je�dzi� starymi, zardzewia�ymi ci�ar�wkami, oliwi� kosiarki, kl�cz�c na ludzkich trawnikach i szcz�kaj�c no�ycami, podchodzi� do drzwi kuchennych prosz�c o �yk wody w czasie upalnego, letniego dnia? Autostrada. Tak. M�g� j� zatrzyma�. Albo sprawi�, �eby go omin�a. Nie mo�na wy��czy� pola t�umienia ciekawo�ci, tak jak i si�� woli nie mo�na zatrzyma� swego serca, ale mo�na podwy�szy� nat�enie. M�g�by zmusi� sw�j umys�, by pracowa� na granicy przeci��enia, i nikt by nie z a u w a � y � domku, trawnika, krzewu r�y, czy pokiereszowanego starca popijaj�cego piwo. A gdyby nawet widzia�, nie zwr�ci�by na to wszystko uwagi. Ale je�li tylko pojedzie do miasta czy umrze, pole przestanie istnie�. I co wtedy? Ciekawo��, dochodzenie, gdzieniegdzie strz�pek jakiej� teorii, kt�r� mo�na by dopasowa� do innej. A potem? Pogrom? Pokr�ci� g�ow�. Ludzie nie byli w stanie wygra�, odnie�liby druzgoc�c� pora�k�. W�a�nie dlatego nie mo�e zostawi� im �adnych wskaz�wek. Nie gustowa� w rzezi niewini�tek i w�tpi�, �eby jego wsp�bracia to lubili. Ach, wsp�bracia! Zacisn�� usta. Pewno�� mia� tylko co do Halseya. Musieli te� by� i inni, ale nie potrafi� ich odnale��. Nie wywo�ywali w ludziach �adnych reakcji, nie pozostawiali po sobie �adnego �ladu. I tylko wtedy, kiedy tak jak Halsey pokazywali si� publicznie, mo�na ich by�o zauwa�y�. Niestety, nie istnia�a mi�dzy nimi �adna prywatna linia telepatyczna. Zastanawia� si�, czy Halsey wierzy, �e kto� zwr�ci na niego uwag� i skontaktuje si� z nim. Zastanawia� si�, czy tamten w og�le podejrzewa, �e s� inni, tacy jak on. Zastanawia� si�, czy na przyk�ad j e g o kto� zauwa�y�, kiedy nazwisko Kusevic sporadycznie pojawia�o si� w gazetach. Oto �wit mojej rasy, pomy�la�. Pierwsze pokolenie - na pewno? A zreszt�, czy to ma jakie� znaczenie? - ciekawe te�, gdzie s� kobiety. - Chc� tyle, ile zap�aci�em - odwr�ci� si� ponownie do urz�dnika. Ani grosza wi�cej. M�czyzna szerzej otworzy� oczy, potem odetchn�� i wzruszy� ramionami. - Jak pan chce. Na pana miejscu dobrze bym ich oskuba�. Tak, pomy�la� Gus, nie mam co do tego w�tpliwo�ci. Ale ja nie, bo przecie� dzieciom nie zabiera si� zabawek. A wi�c superman pakuje walizki i usuwa si� ludziom z drogi. Gus zdusi� bezg�o�ny �miech. Pole t�umi�ce. Pole t�umi�ce. Po trzykro� przekl�te, odwiecznie dobroczynne, niezawodne, autonomiczne, ochronne pole t�umi�ce! Ewolucja niestety nie u�wiadomi�a sobie jeszcze, �e istnieje co� takiego, jak spo�ecze�stwo ludzi. Wyprodukowa�a istot�, kt�ra w jakim� sensie r�ni si� od ich stada, i tym samym osi�gn�a praktycznie "psi". Aby os�oni� ten s�aby gatunek, kt�rego przedstawiciele byli tak strasznie nieliczni, obdarzy�a ich doskona�ymi barwami ochronnymi. Wynik: Kiedy m�odego Augustyna Kusevica zapisano do szko�y, okaza�o si�, �e nie ma �wiadectwa urodzenia. �aden szpital nie odnotowa� jego narodzin. Co gorsza, jego ludzkim rodzicom zdarza�o si� ca�ymi dniami nie pami�ta� o jego istnieniu. Wynik: Kiedy m�ody Gussie Kusevic pr�bowa� zapisa� si� do szko�y �redniej, okaza�o si�, �e przedtem nie ucz�szcza� do podstaw�wki. Mimo �e m�g� wymieni� nazwiska nauczycieli, podr�czniki czy numery klas. Mimo �e m�g� przedstawi� �wiadectwa. Wk�adano je do z�ych teczek, a uci��liwe rozmowy egzaminacyjne sz�y w zapomnienie. Nikt nie w�tpi� w jego istnienie; ludzie pami�tali fakt, �e by�, �e co� robi�, �e z nim co� robiono, ale tylko tak jakby czytali o tym w jakiej� potwornie nudnej ksi��ce. Nie mia� przyjaci�, dziewczyny; nie zna� przesz�o�ci, chwili obecnej, mi�o�ci. Nie mia� swojego miejsca. Mo�e jakiego� kumpla znalaz�by po�r�d duch�w, gdyby istnia�y. Kiedy wkroczy� w wiek m�odzie�czy, stwierdzi�, �e absolutnie nic go nie ��czy z gatunkiem ludzkim. Zajmowa� si� nim, poniewa� stanowi� widoczny element jego �rodowiska. Nie wsp�y� z nim. Ludzie nie byli w stanie da� mu niczego, co mia�oby dla niego jak�� warto��. Ich motywacje, moralno��, zachowanie nie wywo�ywa�y w nim najmniejszej reakcji. I oczywi�cie to, co on reprezentowa�, na nich nie robi�o absolutnie �adnego wra�enia. �ycie ch�opa w staro�ytnej Babilonii interesuje zaledwie kilku historyk�w antropolog�w, z kt�rych �aden faktycznie nie chcia�by tym ch�opem by�. Kiedy dzi�ki swej beznami�tnej postawie ustali� wz�r dla ludzkiej spo�eczno�ci i nie traktowa� tego z wi�kszym przej�ciem ni� przyrodnik, kt�ry odkrywa, �e jelenie wyj�tkowo lubi� zielone li�cie osiki, postanowi� si� wy�y� fizycznie. Odkry� dreszcz emocji w prowokowaniu b�jek i zwyci�stwach, w z m u s z a n i u ludzi, by zwracali na niego uwag�, kiedy im rozkwasza� nos. Zosta�by mo�e sta�ym bywalcem dok�w Manhattanu, gdyby inny robotnik portowy nie przejecha� go no�em do ci�cia karton�w. Regu�y gry by�y jasne. Musia� go zabi�. I to by� koniec toczonych dziko bijatyk. Odkry�, nie tyle z przera�eniem, co z niesmakiem, �e morderstwo mo�e mu uj�� na sucho. Nie by�o �adnego dochodzenia; nikt nawet nie pr�bowa� go szuka�. Taki by� wi�c koniec, kt�ry doprowadzi� go jednak do wyrwania si� w jedyny mo�liwy spos�b z pu�apki, w jakiej si� znalaz�. W sytuacji, gdy rywalizacja intelektualna nie wchodzi�a w gr�, pozostawa�o uprawianie sportu. Wyczyny sportowe, ukierunkowuj�ce jego energi� i odnotowywane w stercie wycink�w prasowych, utworzy�y pierwsz� w jego �yciu ci�g�o��. Ludzie nadal zapominali o jego osi�gni�ciach, lecz kiedy zagl�dali do tabel wynik�w, jego imi� by�o tam czarno na bia�ym. Akta mo�na prze�o�y� do innej teczki. �wiadectwa szkolne mog� znikn��. Ale pole t�umienia nie wystarczy, by zamkn�� w szufladach stert� gazet czy listy wynik�w, kt�re przeci�tny nawet sportowiec ci�gnie za sob� jak kul� u nogi. Gusowi zdawa�o si� - i wiele si� nad tym zastanawia� - �e w przypadku m�skiego przedstawiciela jego gatunku taki rozw�j osobniczy jest czym� oczywistym. Kiedy trzy lata temu odkry� Halseya, znalaz� potwierdzenie swojej hipotezy. Ale jaki po�ytek mo�e mie� z Halseya inny m�ski osobnik? �eby si� jako� wzajemnie pociesza�? Nie mia� najmniejszego zamiaru si� z nim kontaktowa�. Urz�dnik chrz�kn��. Zaskoczony Gus gwa�townie obr�ci� si� w jego kierunku. Zapomnia� o nim. - Chyba ju� p�jd�. Prosz� pami�ta� - ma pan tylko dwa miesi�ce. Gus wykona� jaki� nieokre�lony gest. Facet dostarczy� to pismo. Czemu nie uzna wi�c, �e spe�ni� swoje zadanie, i ju� sobie nie p�jdzie? U�miechn�� si� ponuro. A jakie� zadanie m�g� mie� Homo nondescriptus, dok�d w�a�ciwie zmierza�? Halsey schodzi� ju� ze wzg�rka po wyznaczonej trasie. Czy byli inni? Je�li tak, musieli znajdowa� si� gdzie� obok, w nast�pnej koleinie, i nie by�o wida� nawet czubk�w ich g��w. Istoty jego gatunku mog�y si� nawzajem rozpozna� jedynie drog� szczeg�owej eliminacji - musia�y szuka� tych, kt�rych nikt nie zauwa�a. Otworzy� urz�dnikowi drzwi, zobaczy� drog� i jego my�li zn�w powr�ci�y do autostrady. B�dzie bieg�a od Hallister, w�z�a kolejowego, do bazy lotniczej w Farnham; tam w�a�nie, wed�ug jego du�o wcze�niejszych oblicze� socjomatematycznych, mia� zosta� skonstruowany i wystrzelony pierwszy statek mi�dzygwiezdny. Ci�ar�wki b�d� dudni� po autostradzie wrzucaj�c w paszcz� molocha ludzi i budulec. Zwil�y� wargi. Gdzie� tam, w Kosmosie, gdzie� poza Uk�adem S�onecznym �yje inna rasa. �lady jej bytno�ci tutaj s� a� nadto wyra�ne. Ludzie mieli si� z ni� zmierzy� i zn�w potrafi� przewidzie� wynik: ludzie wygraj�. Gus nie m�g� odpowiedzie� na wyzwanie, kt�re niew�tpliwie kry�o si� po�r�d gwiazd. Kariera Kusevica nie dociera�a do �wiadomo�ci kibic�w, mimo �e jemu uda�o si� zape�ni� ca�e skoroszyty notatkami i wycinkami. Halsey, kt�ry spokojnie pobi� wszelkie rekordy w baseballu, znany by� jako "niez�y miotacz ligi krajowej". Jakimi referencjami m�g�by poprze� swoje podanie o przyj�cie do lotnictwa? Nawet gdyby je znalaz�, czy kto� by o nich pami�ta� nast�pnego dnia? Jak wygl�da�by rejestr jego szczepie�, kontroli lekarskich, szkole�? Kto pami�ta�by o tym, �eby zarezerwowa� dla niego koj�, za�adowa� zapasy, uwzgl�dni� jego osob� przy planowaniu rezerwy tlenu? Na gap�? Nic �atwiejszego. Ale kto mia�by umrze�, aby w �cis�ym harmonogramie przydzia��w zmie�ci� si� on? Kt�r� owc� trzeba by wyda� na rze�, i wreszcie ostatnie pytanie - w jakim po�ytecznym celu? - A wi�c do zobaczenia - rzuci� urz�dnik. - Do widzenia - odpowiedzia�. Urz�dnik ruszy� chodnikiem w kierunku wirop�atu. Wydaje mi si�, skomentowa� Gus w duchu, �e du�o lepiej by�oby dla nas, gdyby ewolucja, miast chroni�, wi�cej si� o nas troszczy�a. Pogrom od czasu do czasu nie zrobi�by nam nic z�ego. Getto za� przynajmniej rozwi�zuje problem kojarzenia par. Nasze ziarno pad�o na ziemi� kamienist�. Nagle Gus, pchni�ty my�l�, kt�rej nie stara� si� nawet nazwa�, rzuci� si� przed siebie. Zajrza� przez uchylone drzwiczki wirop�atu, a urz�dnik spojrza� na niego zal�kniony. - Jeste� kibicem sportowym - rzuci� Gus po�piesznie, u�wiadamiaj�c sobie, �e jego g�os brzmi zbyt natarczywie, �e urz�dnika przera�a jego si�a. - Zgadza si� - odpowiedzia� tamten prostuj�c si� nerwowo na siedzeniu. - Kto jest mistrzem �wiata w wadze ci�kiej? - Mike Frazier. A co? - Z kim wygra� walk� o tytu�? Kto by� przed nim? Urz�dnik zacisn�� usta. - Hm, to ju� tyle lat temu. Nie pami�tam. Ale m�g�bym to chyba sprawdzi�. Gus och�on�� powoli. Odwr�ci� si� bokiem i popatrzy� na domek, trawnik, klomby, �cie�k�, krzew r�y, sadzawk� pod wierzb�... - Niewa�ne - rzuci� i ruszy� w kierunku domu, a wirop�at wzlecia� ko�ysz�c si� niepewnie. Telewizor hucza�. Gus sprawdzi� stan meczu. Posz�o szybko. Halsey mia� jak na razie jedn� bomb�, a miotacz Gigant�w spisa� si� prawie r�wnie dobrze. By� remis 1:1, ostatnia zmiana w dziewi�tej rundzie, Giganci byli w obronie. Kamera zjecha�a na twarz Halseya. Halsey popatrzy� na odbijaj�cego bez cienia zainteresowania, obr�ci� si� i rzuci� ko�cow� pi�k�. Prze�o�yli Magda Iwi�ska Piotr Paszkiewicz