3420

Szczegóły
Tytuł 3420
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

3420 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 3420 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

3420 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

ALFRED HITCHCOCK TAJEMNICA NERWOWEGO LWA PRZYGODY TRZECH DETEKTYW�W (Prze�o�y�a: ANNA IWA�SKA) Kilka s��w wst�pu Alfreda Hitchcocka Witajcie! Mi�o zn�w Was spotka� u progu nowych, je��cych w�osy na g�owie przyg�d Jupitera Jonesa, Pete'a Crenshawa i Boba Andrewsa. To moi m�odzi przyjaciele, Trzej Detektywi. Tym razem, przez labirynt tajemnic i intryg wiedzie ich pewien nerwowy lew. By� mo�e nie zetkn�li�cie si� dot�d z tymi nadzwyczajnymi detektywami. A wi�c mieszkaj� oni w Rocky Beach, ma�ym kalifornijskim mie�cie na wybrze�u Pacyfiku, nie opodal Hollywoodu. Ich Kwater� G��wn� stanowi przyczepa kempingowa, starannie ukryta na terenie sk�adu z�omu. Ta nies�ychana rupieciarnia nale�y do wujostwa Jupitera, Matyldy i Tytusa Jones�w. Kiedy ch�opcy nie zajmuj� si� rozwik�ywaniem dziwnych przypadk�w, pracuj� w sk�adzie, zarabiaj�c w ten spos�b na swoje wydatki. Do�� wst�pu. Przechodzimy do akcji. Lew zaczyna si� denerwowa�! Alfred Hitchcock ROZDZIA� 1 Klatki Rozleg� si� d�wi�k klaksonu samochodowego i Jupiter Jones odwr�ci� g�ow�. Och, nie - zamrucza�. - Jedzie wujek Tytus z pe�nym �adunkiem. Wiadomo, co nas czeka. Praca! Pete Crenshaw i Bob Andrews patrzyli wraz ze zdesperowanym Jupiterem na ma�� ci�ar�wk�, kt�ra w�a�nie wtacza�a si� do sk�adu z�omu przez wielk�, �elazn� bram�. Za kierownic� siedzia� Konrad, jeden z dw�ch Bawarczyk�w, pracownik�w pana Jonesa, a obok niego sam w�a�ciciel, niedu�y pan z wielkim w�sem. Ci�ar�wka zatrzyma�a si� i pan Jones wyskoczy� z szoferki. Platforma wy�adowana by�a mas� z�omu �elaznego, g��wnie grubych, zardzewia�ych p�at�w. Niekt�re by�y po��czone i wygl�da�y jak po�amane klatki. Ko�o budki, stanowi�cej biuro sk�adu, siedzia�a na ogrodowym krze�le ciocia Matylda. Teraz zerwa�a si� na r�wne nogi. - Tytusie Jones! - zawo�a�a. - Czy� ty rozum postrada�? Jak masz zamiar sprzeda� to ca�e �elastwo? - Bez problemu, moja droga - odpar� Tytus z niewzruszonym spokojem. Wiedzia� z do�wiadczenia, �e niemal wszystko, co go zainteresowa�o i co nabywa� dla swego sk�adu, sprzedawa� nast�pnie i to z niez�ym zyskiem. - Niekt�re pr�ty s� z klatek. - Z klatek? - powt�rzy�a �ona. Podesz�a bli�ej, zagl�daj�c do ci�ar�wki. - Te klatki musz� by� dla specjalnie du�ych kanark�w. - Kobieto, to s� klatki dla zwierz�t. A raczej by�y. Oddam je w r�ce Jupitera i jego przyjaci�. Obejrzyj to, Jupe. Da si� je doprowadzi� do u�ytku? Jupiter sceptycznie ogl�da� �adunek. - No - powiedzia� z wolna - chyba da si� je wyreperowa�. Trzeba doda� kilka nowych pr�t�w, zrobi� dach, naprawi� pod�og�, pomalowa� wszystko Pewnie, �e mo�emy to zrobi�, ale co z tego? - Co z tego? - zagrzmia� wujek Tytus. - Wiadomo, co z tego. W razie potrzeby b�dziemy mieli gotowe klatki. - Kto kiedy b�dzie ich potrzebowa�, wujku? - Cyrk oczywi�cie, m�j ch�opcze. Przecie� cyrk co roku przyje�d�a do miasta. No wi�c kiedy przyjedzie, b�dziemy mieli dobre, solidne klatki, takie, jakie potrzebne s� dla zwierz�t. - By� mo�e - mrukn�� Jupiter wzruszaj�c ramionami. - By� mo�e!? - wykrzykn�� wujek Tytus. - Nie zapominaj, �e na podr�ach z cyrkiem sp�dzi�em moje m�ode lata. Nie uwa�asz, �e powinienem wiedzie�, czego potrzebuj�? - Tak, wujku - u�miechn�� si� Jupiter. Zapomnia�, jak dumny by� jego wuj ze swej cyrkowej przesz�o�ci. - No to do roboty! - zawo�a� Tytus. - Hans! Konrad! Roz�adujcie to. Klatki z��cie oddzielnie, �eby nied�ugo mo�na si� by�o do nich zabra�. Brat Konrada, Hans, nadszed� z g��bi placu i obaj zabrali si� do pracy. Wujek Tytus wyci�gn�� fajk� i zacz�� przetrz�sa� kieszenie w poszukiwaniu zapa�ek. Zaci�gn�� si� wreszcie i wydmuchuj�c z wolna k��by dymu, m�wi�; - Te klatki dosta�em w dolinie za bezcen. Znalaz�em je w�r�d wrak�w samochod�w. Facet nie mia� na nie zbytu, wi�c sprzeda� mi wszystko za grosze. Pojad� tam znowu. Mo�e znajdzie si� tego na jeszcze jeden �adunek. Odszed�, pykaj�c z zadowoleniem sw� wrzo�cow� fajk�. Pani Jones natomiast dosz�a do wniosku, �e trzeba wykorzysta� ch�opc�w. - Jupe! - zawo�a�a. - Te sztaby i sztachety trzeba z�o�y� razem. Mo�e uda nam si� to sprzeda� za jak�� niez�� cen�. - Tak jest, ciociu. Dobra, ch�opaki. S�yszeli�cie rozkaz. - Korpulentny Jupe wdrapa� si� niezgrabnie na ci�ar�wk�. Wraz z nim Bob i Pete. Pete spogl�da� na stert� zardzewia�ych sztab i pr�t�w. - Zawsze mnie zastanawia, Jupe, gdzie tw�j wujek wynajduje takie �mieci. A najbardziej mnie zadziwia, �e mu si� udaje to potem sprzeda�. Jupiter za�mia� si�. - Wujek ma zawsze szcz�cie. Przywozi rzeczy, kt�rych, mo�esz przysi�c, nikt na �wiecie nie kupi i sprzedaje je zaraz nast�pnego dnia. Wierz� wi�c, �e i teraz znajdzie si� nabywca. - Tak czy inaczej - powiedzia� Bob - my zarobimy. Przyda si� troch� pieni�dzy. Potrzebujemy nowego ekwipunku do Kwatery G��wnej. Kwatera G��wna by�a to stara, uszkodzona przyczepa kempingowa. Pan Jones podarowa� j� Jupiterowi, �eby siostrzeniec mia� gdzie zaprasza� koleg�w. Sta�a w rogu placu i ukryta by�a za stertami z�omu, kt�re ch�opcy sami dla zamaskowania przyczepy wznie�li. Nieco bli�ej znajdowa�a si� pracownia Jupe'a. Mia� tam r�ne narz�dzia, nawet pras� drukarsk�. Ch�opcy urz�dzili si� w Kwaterze G��wnej. Podzielili przyczep� na biuro z biurkiem, z szafk� na akta, z telefonem i magnetofonem, i na ma�e laboratorium i ciemni� fotograficzn�. Wi�kszo�� urz�dze� zmajstrowali sami ze z�omu nap�ywaj�cego do sk�adu. Pocz�tkowo Bob, Pete i Jupiter za�o�yli Klub Mi�o�nik�w Zagadek, poniewa� interesowali si� rozwi�zywaniem r�nych �amig��wek. P�niej przekszta�cili klub w zesp� detektywistyczny: "Trzej Detektywi". Zesp� zosta� za�o�ony dla zabawy, ale natkn�li si� na kilka powa�nych tajemnic, kt�re uda�o im si� rozwik�a�. Postanowili wi�c potraktowa� ca�� spraw� bardziej serio. Pete Crenshaw, najsilniejszy z tr�jki, sta� teraz z nieszcz�liw� min� nad stert� �elastwa, kt�ra pozosta�a na ci�ar�wce po wy�adowaniu klatek. - Okay, bierzmy si� za to - powiedzia� bez entuzjazmu. Wyszarpn�� kilka d�ugich sztab, zarzuci� je sobie na rami� i ugi�� si� pod ich ci�arem. - Gdzie mam to z�o�y�, Jupe? Jupe wskaza� miejsce ko�o biura. - Tam je u�o�ymy. Pete mrukn�� co� i wycofa� si� ze swym �adunkiem. Nast�pnie Jupe i Bob podawali Pete'owi kolejne sztaby i pr�ty. Praca szybko posuwa�a si� naprz�d i wkr�tce na ci�ar�wce zosta� tylko jeden gruby pr�t. Pete podszed�, rozcieraj�c d�onie. - Dobra, Jupe, dawaj ten ostatni. Jupe pochyli� si�, by poda� pr�t, ale zawaha� si�. Zwa�y� pr�t w d�oniach. - Od��my go lepiej. Akurat takiego szuka�em. Bob spojrza� na niego zaciekawiony. - Do czego? Zak�adasz w�asny sk�ad z�omu? - Ten pr�t jest kr�tszy od innych. Mo�na go u�y� do zabezpieczenia drzwi naszej Kwatery G��wnej. - Zabezpieczenia? Jupe poczerwienia�. - Zaczyna mnie nudzi� czo�ganie si� przez tunel, ile razy chc� si� dosta� do Kwatery G��wnej. Trzeba u�atwia� sobie �ycie. My�la�em o odblokowaniu drzwi. Bob i Pete u�miechn�li si� do siebie na to wykr�tne wyja�nienie. Prawda by�a taka, �e Jupe by� nieco za gruby, �eby mog�o go bawi� korzystanie z sekretnego tunelu. Jupe zeskoczy� z ci�ar�wki i skierowa� si� w stron� stert z�omu okalaj�cych przyczep�. - Pewnie wujek Tytus nie b�dzie tego pr�tu potrzebowa�, zreszt� mo�emy mu to odpracowa�. Pete otar� pot z czo�a. - My�l�, �e ju� odpracowali�my. M�w co chcesz, ale odwalili�my w godzin� prac� na ca�y dzie�. - Co teraz, Jupe... - zacz�� Bob, lecz w tym momencie dostrzegli, �e nad pras� drukarsk� zamigota�o czerwone �wiate�ko. - Telefon! - zawo�a� Pete. - Mo�e kto� chce, �eby�my pomogli rozwi�za� jak�� tajemnic�. - Oby! - powiedzia� Jupe z o�ywieniem. - Od dawna nie rozwi�zywali�my �adnej dziwnej sprawy. Spiesznie odsun�li �elazn� krat� za pras� drukarsk�. Skrywa�a ona wej�cie do Tunelu Drugiego, kt�ry stanowi�a du�a, karbowana rura. Prowadzi�a wprost do klapy w pod�odze ukrytej przyczepy kempingowej. Mimo tuszy Jupe'a i jego narzeka�, wszyscy trzej przeczo�gali si� b�yskawicznie przez tunel i wynurzyli si� z niego w ma�ym biurze Kwatery G��wnej. Jupiter pierwszy z�apa� s�uchawk� dzwoni�cego wci�� telefonu. - Jupiter Jones, s�ucham. - Jupe, co u ciebie? - pop�yn�� serdeczny g�os z pod��czonego do s�uchawki g�o�nika. Ch�opcy popatrzyli na siebie, zdziwieni i uszcz�liwieni zarazem. Poznali g�os Alfreda Hitchcocka, znanego re�ysera, tw�rcy wielu wspania�ych dreszczowc�w, ich przyjaciela i mistrza. Pan Hitchcock zawierza� im cz�sto jakie� zagadkowe sprawy do rozwik�ania, - Mam nadziej�, �e nie jeste�cie, ty i twoi przyjaciele, zbyt zaj�ci - m�wi� re�yser. - M�j przyjaciel znalaz� si� w k�opotach. Pomy�la�em, �e tylko wy mo�ecie mu pom�c. - Zrobimy, co w naszej mocy - odpowiedzia� Jupiter. - Mo�e nam pan powiedzie� mniej wi�cej, o co chodzi? - Oczywi�cie. Je�li zechcecie przyj�� do mnie jutro rano, wyczerpuj�co przedstawi� wam ca�� spraw�. ROZDZIA� 2 Sprawa lwa Jaki� czas temu Jupiter wygra� konkurs, w kt�rym pierwsz� nagrod� by�a mo�no�� korzystania przez trzydzie�ci dni z autentycznego rolls-royce'a, wraz z szoferem. Dni te min�y ju�. Jednak�e pewien wdzi�czny klient, kt�remu ch�opcy pomogli uzyska� olbrzymi spadek, postara� si�, by rolls by� do ich dyspozycji, kiedy tylko zajdzie potrzeba. Okaza�o si� to bezcennym u�atwieniem w ich pracy detektyw�w. Czasami te� wyprawiali si� limuzyn� w odwiedziny do pana Hitchcocka. Re�yser mieszka� w g�rach Santa Monica, w domu, kt�ry by� niegdy� restauracj� U Charliego. Nowy w�a�ciciel przerobi� wielki budynek i dostosowa� go do swoich potrzeb. Kiedy rolls skr�ci� na podjazd, ch�opcom mign�a na moment rurka neonu wzd�u� okapu dachu - pozosta�o�� po przesz�o�ci. Jupiter pochyli� si� do przodu i dotkn�� ramienia szofera, wysokiego Anglika, Worthingtona. - Jeste�my na miejscu. Prosz� na nas zaczeka�. Nie zabawimy d�ugo. - Doskonale - odpar� Worthington. Delikatnie zatrzyma� stary samoch�d i wysiad�, by otworzy� ch�opcom tylne drzwi. - Ufam, �e pan Hitchcock ma dla was interesuj�c� misj�, m�odzie�cy. - Mamy nadziej� - powiedzia� Bob. - By�o do�� nudno ostatnio. Przyda�oby si� troch� emocji. Pan Hitchcock przywita� ch�opc�w serdecznie i poprowadzi� do swego przestronnego gabinetu. Jedn� jego �cian� stanowi�o olbrzymie, panoramiczne okno, przez kt�re rozpo�ciera� si� imponuj�cy widok na ocean. Zasiedli wok� sto�u i re�yser zapyta�: - Czy czujecie si� dobrze z dzikimi zwierz�tami? Jupiter, Pete i Bob spojrzeli na niego zaskoczeni. Jupe odchrz�kn��. - To zale�y od rodzaju zwierz�t i od odleg�o�ci. Powiedzia�bym, �e przy zachowaniu rozs�dnego dystansu i odpowiednich �rodk�w ostro�no�ci czujemy si� z nimi swobodnie i interesuj� nas ich zwyczaje i zachowanie. - Jupe chce powiedzie�, �e je lubimy - wyja�ni� Pete. - Powiedzie� co� po prostu, jest wbrew jego naturze. - Ale dlaczego pan pyta? - zainteresowa� si� Bob. - Czy to ma zwi�zek z tajemnicz� spraw�? - By� mo�e - odpar� pan Hitchcock zagadkowo. - Sprawa mo�e nic jest tajemnicza, ale wymaga zbadania. Zachodz� bowiem pewne dziwne wypadki w miejscu, gdzie znajduj� si� dzikie zwierz�ta. Czy s�yszeli�cie o parku-d�ungli? - Tak, jest w dolinie ko�o Chatwick - odpowiedzia� Bob. - To rodzaj farmy dzikich zwierz�t. Lwy i inne zwierz�ta biegaj� tam luzem. Taka atrakcja dla turyst�w. - Zgadza si� - przytakn�� pan Hitchcock. - W�a�ciciel parku-d�ungli, Jim Hall, jest moim przyjacielem. Opowiada� mi ostatnio o swoich k�opotach i pomy�la�em sobie o was i o waszych talentach detektywistycznych. - Jakiego rodzaju k�opoty ma pan Hall? - zapyta� Jupiter. - Wygl�da na to, �e Jim ma nerwowego lwa. Ch�opcy wytrzeszczyli oczy. - Pozw�lcie, �e podam wam wi�cej szczeg��w - m�wi� pan Hitchcock. - Park-d�ungla jest rodzajem weso�ego miasteczka. Jim wynajmuje go tak�e r�nym wytw�rniom filmowym. Niezwyk�a ro�linno�� parku stanowi doskona�y plener dla film�w, kt�rych akcja toczy si� w Afryce lub na Dalekim Wschodzie. Cz�sto wynajmowane s� te� zwierz�ta. Niekt�re s� zupe�nie dzikie, ale kilka zosta�o przez Jima oswojonych i wytresowanych. Ulubiony lew Jima jest doskona�ym przyk�adem jego talent�w treserskich. Lew wyst�powa� w wielu filmach i reklamach telewizyjnych. Stanowi� zawsze wielk� atrakcj� dla turyst�w, a tak�e przynosi� Jimowi niez�y doch�d. - Tak by�o dot�d - wtr�ci� Jupe. - Lew pa�skiego przyjaciela zrobi� si� nerwowy i nie mo�na na nim polega�. Czy na tym polega problem pana Halla? Pan Hitchcock spojrza� bystro na Jupitera. - Jak zwykle trafi�e� w dziesi�tk�, Jupe. Pewna wytw�rnia filmowa wynaj�a park. Kr�c� tam sekwencj� rozgrywaj�c� si� w d�ungli. Naturalnie Jim nie mo�e dopu�ci� do �adnego wypadku, kt�ry by op�ni� lub utrudni� uko�czenie filmu. Je�li co� si� stanie, b�dzie zrujnowany. Musimy wi�c uda� si� na miejsce i wyja�ni� tajemnic� nerwowego lwa - powiedzia� Jupe. - To wszystko? - Tak - odpar� pan Hitchcock. - Dzia�ajcie szybko i cicho, z mo�liwie najmniejszym rozg�osem. Nie musz� was te� ostrzega�, �e im mniej b�dziecie niepokoi� i tak ju� niespokojnego lwa, tym lepiej dla wszystkich. Tak�e dla was. Pete obliza� wargi. - Jak blisko b�dziemy musieli podej�� do tego zwariowanego kota? Pan Hitchcock u�miechn�� si�. - Zale�y, co uwa�asz za blisko, Pete. B�dziecie w parku-d�ungli, a lew Jima tam mieszka. Normalnie nie grozi�oby wam z jego strony �adne niebezpiecze�stwo. Musz� was jednak ostrzec, �e sytuacja si� zmieni�a. Nerwowy lew, ka�de nerwowe zwierz� mo�e by� niebezpieczne. - Mo�e pan zapewni� swego przyjaciela, �e jego lew nie b�dzie jedynym nerwowym stworzeniem w parku - powiedzia� Bob. - O, tak - przytakn�� Pete. - Jeszcze tam nie dotar�em, a ju� jestem zdenerwowany. - Czy masz jeszcze jakie� pytania, nim dam zna� Jimowi, �e zajmiecie si� spraw�? - zwr�ci� si� pan Hitchcock do Jupe'a. Jupe potrz�sn�� g�ow�. - �adnych pyta�. Ale mo�e by�oby nie�le, gdyby pan Hall szepn�� o nas lwu dobre s�owo! Pan Hitchcock roze�mia� si� i si�gn�� do telefonu. - Przeka�� mu to. Chc� od was o wszystkim us�ysze�. Do zobaczenia i �ycz� wam szcz�cia. Trzej Detektywi po�egnali si� i wyszli. Zastanawiali si�, jakiego rodzaju szcz�cia mo�na oczekiwa�, gdy si� ma do czynienia z nerwowym lwem. ROZDZIA� 3 Powitanie w parku-d�ungli Min�o po�udnie, gdy ci�ar�wka pokona�a ostatni� stromizn� w�skiej drogi. Faliste g�ry otacza�y dolin�, po�o�on� zaledwie o trzydzie�ci minut drogi od Rocky Beach. Wujek Tytus wys�a� po co� Konrada do Chatwick i zgodzi� si�, by po drodze podwi�z� ch�opc�w do parku-d�ungli. - Zwolnij, Konrad - odezwa� si� Jupe. - To tu. - Okay, Jupe - pot�ny Bawarczyk zahamowa� gwa�townie i ci�ar�wka stan�a pod g��wn� bram�. Nad ni� widnia� napis: WITAJCIE W PARKU-D�UNGLI op�ata: doro�li 1 dolar dzieci 50 cent�w Gdy tylko ch�opcy wysiedli, otoczy�y ich odg�osy parku - pohukiwania, �wiergot i skrzeczenie. Z oddali dobieg�o g�o�ne tr�bienie i roznios�o si� echem w�r�d wzg�rz. Jakby w odpowiedzi zagrzmia� g��boki ryk. Ch�opcom przebieg� dreszcz po plecach. - Tam idziecie, ch�opaki? - Konrad wskaza� bram�. - Lepiej uwa�ajcie. Chyba s�ysza�em lwa. - Nie ma si� czego obawia� - powiedzia� Bob. - Pan Hitchcock nie poleci�by nam naprawd� niebezpiecznej pracy. - Musimy tylko sprawdzi� co� dla w�a�ciciela - doda� Jupe. - Tu przychodz� tury�ci. To atrakcyjne i bezpieczne miejsce. Konrad wzruszy� ramionami. - Jak m�wicie, �e jest bezpiecznie, to okay. Ale na wszelki wypadek uwa�ajcie. Przyjad� po was za jaki� czas. Pomacha� im na po�egnanie i wycofa� ci�ar�wk� na g��wn� drog�. Wkr�tce znik� im z oczu. - No dobra - powiedzia� Jupe - na co czekamy? Pete wskaza� ma�� wywieszk� na bramie: DZI� ZAMKNI�TE Teraz rozumiem, dlaczego tak tu pusto. W�a�nie si� dziwi�em. To pewnie dlatego, �e kr�c� tu teraz film - stwierdzi� Jupe. Czy pan Hall nie powinien nas tu oczekiwa�? - zapyta� Bob, zagl�daj�c przez bram�. Jupe skin�� g�ow�. - Spodziewa�em si� go, ale mo�e mu co� wypad�o. - Na przyk�ad problemy z nerwowym lwem - powiedzia� Pete. - Mo�e ma trudno�ci z wyt�umaczeniem mu, �e nie przyszli�my tu jako jego obiad. Jupe pchn�� bram�. Ust�pi�a od razu. - Nie zamkni�ta - ucieszy� si�. - Pewnie ze wzgl�du na filmowc�w, �eby mogli swobodnie wchodzi� i wychodzi�. Albo dla nas. Chod�my. Brama zamkn�a si� za nimi z trzaskiem. W�r�d drzew rozbrzmiewa� dono�ny �wiergot, zmieszany z chrapliwym skrzeczeniem. - Ma�pki i ptaki - stwierdzi� Jupe. - Nieszkodliwe stworzenia. - To si� oka�e - powiedzia� cicho Bob. Poszli w�sk� i kr�t� drog�, biegn�c� w�r�d drzew i g�stych zaro�li. Z drzew zwiesza�y si� pokr�cone grube p�dy. - Rzeczywi�cie wygl�da jak d�ungla - zauwa�y� Pete. Szli wolno, popatruj�c podejrzliwie na g�ste zaro�la. Mo�e czai si� tam jakie� zwierz�, gotowe do skoku? Dziwne odg�osy nie ustawa�y i znowu rozleg� si� g��boki, wibruj�cy ryk. Doszli do rozwidlenia drogi i przystan�li pod drogowskazem. - "Miasteczko z westernu" i "Wymar�e miasto" - przeczyta� Bob na tabliczce wskazuj�cej w lewo. - A dok�d prowadzi druga? - Do zwierz�t - odczyta� Jupiter z kpin� w g�osie. Postanowili p�j�� w prawo. Uszli kilkaset metr�w, gdy Pete dostrzeg� w oddali zarysy jakiej� budowli. Mo�e to biuro pana Halla. - Wygl�da jak cha�upa - powiedzia� Jupe, gdy podeszli bli�ej. - Za ni� wida� chyba zagrod�. W tym momencie dziwny, przenikliwy krzyk rozdar� powietrze. Ch�opcy zamarli, a nast�pnie, tkni�ci t� sam� my�l�, dali nura w krzaki. Pete wychyli� si� zza grubego pnia palmy i wpatrzy� si� w cha�up� na ko�cu drogi. Jupe i Bob patrzyli w tym samym kierunku zza krzaka, za kt�rym si� ukryli. Serca wali�y im jak m�otem. Czekali w napi�ciu, czy powt�rzy si� �w krzyk, ale wok� panowa�a cisza. - Jupe - szepn�� Pete - co to by�o? - Nie bardzo wiem. Mo�e gepard. - Mog�a by� ma�pa - szepn�� Bob. Przycupni�ci w zaro�lach czekali nadal. - Psiako��! - zakl�� Pete ochryple. - Przyszli�my tu wyja�ni� spraw� nerwowego lwa. Nikt nam nie m�wi� o nerwowej ma�pie czy o gepardzie. - Mo�na si� by�o spodziewa�, �e zwierz�ta b�d� wydawa�y jakie� odg�osy - powiedzia� Jupe. - To zupe�nie naturalne. W ka�dym razie, cokolwiek krzycza�o, zamilk�o teraz. Chod�my do tej chaty, mo�e si� czego� dowiemy. Wolno, ostro�nie powr�ci� na drog�. Pete i Bob waHall si� chwil� d�u�ej, w ko�cu przy��czyli si� do niego. - W ka�dym razie to, co krzycza�o, jest gdzie� przed nami - mrukn�� Pete. - Dzikie zwierz�ta s� na pewno dobrze zamkni�te - powiedzia� Bob. - Mam nadziej�. - Chod�cie - ponagla� Jupe. - Jeste�my prawie na miejscu. Drewniany domek by� stary i zaniedbany. Farba ob�azi�a z desek. Wok� le�a�y rozrzucone bez�adnie cebry i koryta, a ziemia by�a g��boko poorana ko�ami licznych pojazd�w. P�ot zagrody pochyli� si�. Dom sta� cichy, jakby ich oczekiwa�. - Co teraz? - zapyta� Pete niemal szeptem. Jupe, ze zdecydowan� min�, wszed� na niski, zbity z desek ganek. - Zapukamy do drzwi i powiemy panu Hallowi, �e jeste�my. Zapuka� ostro, ale nikt nie odpowiedzia�. - Panie Hall! - zawo�a�. Bob podrapa� si� w g�ow�. - Chyba nie ma go w domu. Pete podni�s� r�k� ostrzegawczym gestem. - Czekajcie! Co� s�ysz�. Teraz us�yszeli wszyscy. Zza domu dobieg� skrzekliwy d�wi�k, wznosz�c si� i opadaj�c. Zbli�a� si� do nich. S�yszeli ju� chrobot �wiru. Wycofali si� przera�eni, wpatruj�c si� szeroko otwartymi oczami w naro�nik domu. Nagle ukaza� si�. Bieg� po nier�wnej linii, rzucaj�c w�ciekle g�ow�. ��te nogi wpiera� zapami�tale w ziemi�. Trzej Detektywi wytrzeszczyli oczy. ROZDZIA� 4 Podchodzi� lwa Jupiter pierwszy odzyska� g�os. - Baczno��! Kry� si� przed atakiem szalonego koguta! - Och, nie! - Pete by� zak�opotany. - To tylko kogut? Bob odetchn�� z ulg�. - Nie do wiary. Patrzy� na rozsierdzone czarne ptaszysko, kt�rego gdakanie jeszcze przed chwil� brzmia�o tak z�owieszczo, i wybuchn�� �miechem. - Sio! - zawo�a�, machaj�c r�kami. Wystraszony kogut rozpostar� czarne skrzyd�a. Gdacz�c gniewnie i potrz�saj�c czerwonym grzebieniem, czmychn�� w poprzek drogi. Ch�opcy �miali si� serdecznie. - Oto przyk�ad, jak mog� ci� zwie�� zmys�y - powiedzia� Jupe. Przestraszy�a nas d�ungla i g�osy dzikich zwierz�t i nastawili�my si�, ze wyskoczy na nas co� niebezpiecznego. - Wszed� ponownie na ganek. - Hej, Jupe! - zawo�a� Bob. - Tam! Zobacz! Popatrzyli na g�ste zaro�la. Co� porusza�o si� w�r�d nich. Wreszcie ukaza� si� m�czyzna w ubraniu khaki. - Pan Hall! - zawo�a� Jupe. Wszyscy trzej podbiegli do m�czyzny. - Dzie� dobry - powiedzia� Pete. - Szukali�my pana. M�czyzna patrzy� na nich pytaj�co. By� przysadzisty, o szerokiej piersi. Niebieskie oczy kontrastowa�y �ywo z g��bok� opalenizn� twarzy. Mia� d�ugi nos, skrzywiony w bok. Wyblak�a koszula safari by�a rozpi�ta pod szyj�. Na g�owie mia� stary wojskowy kapelusz z szerokim rondem, odgi�tym nad jednym uchem. Co� zamigota�o, gdy machn�� niecierpliwie r�k�. Dostrzegli d�ug� maczet� o szerokim ostrzu. Trzyma� j� niedbale w opuszczonej d�oni. Jeste�my detektywami, prosz� pana - powiedzia� szybko Jupiter. - Czy pan Hitchcock nie uprzedzi� pana o naszej wizycie? M�czyzna zdawa� si� by� zaskoczony. Zamruga� powiekami. - Ach tak, Hitchcock, M�wicie, �e jeste�cie detektywami? - Tak, panie Hall - Jupiter si�gn�� do kieszeni po ich kart� wizytowa. Wygl�da�a nast�puj�co: TRZEJ DETEKTYWI Badamy wszystko ??? Pierwszy Detektyw . . . . . . . . Jupiter Jones Drugi Detektyw . . . . . . . . . Pete Crenshaw Dokumentacja i analizy . . . . . Bob Andrews - Ja jestem Jupiter Jones, a to moi partnerzy, Pete Crenshaw i Bob Andrews. - Mi�o was pozna� - m�czyzna wzi�� kart� od Jupitera i przeczyta� j�. - Te znaki zapytania to po co? - Oznaczaj� rzeczy nieznane - wyja�ni� Jupe. - Pytania bez odpowiedzi, zagadki i tajemnice. Naszym zadaniem jest wyja�nienie ich. Dlatego tu jeste�my. Pan Hitchcock m�wi� nam o pa�skich k�opotach z nerwowym lwem. - Tak? - Wspomnia� tylko, �e lew sta� si� nerwowy. Zapewne oczekiwa�, �e pan osobi�cie zapozna nas ze szczeg�ami sprawy. Przysadzisty m�czyzna skin�� g�ow�. Schowa� ich kart� do kieszeni koszuli i zmarszczy� czo�o. Zapatrzy� si� gdzie� w dal. Ponownie da� si� s�ysze� g�os tr�bki i niemal natychmiast odpowiedzia� mu ryk. - Dobrze - powiedzia� z u�miechem - jak chcecie, mo�emy p�j�� zobaczy� lwa. - Po to tu jeste�my. - �wietnie, idziemy. Zawr�ci� na pi�cie, okr��y� drewniany budynek i wszed� na niewyra�ny trakt, wiod�cy przez d�ungl�. Ch�opcy post�powali jego �ladom. - Mo�e zechce nam pan udzieli� po drodze wyja�nie� - odezwa� si� Jupiter, zmagaj�c si� z pokr�conymi pn�czami. D�uga maczeta zal�ni�a w powietrzu. G�stwina p�d�w rozst�pi�a si�, jakby by�a z papieru. - Co chcesz wiedzie�? - zapyta� m�czyzna, id�c naprz�d d�ugimi krokami. Jupiter z trudem usi�owa� dotrzyma� mu kroku. - No wi�c... wiemy tylko, �e lew jest nerwowy. To... to raczej niezwykle u lwa, prawda? M�czyzna skin�� g�ow�. Szed� szybko, siek�c zarastaj�c� �cie�k� ro�linno��. - Zupe�nie niezwyk�e. Wiecie co� o lwach? Jupiter prze�kn�� �lin�. - Nie, prosz� pana. Dlatego chcieliby�my dowiedzie� si� czego�... To dziwne, prawda? Mam na my�li nowy obr�t rzeczy. - Aha - odburkn�� m�czyzna i da� znak, by zachowali cisz�. Najpierw s�yszeli tylko �wiergot, ale potem zagrzmia� ryk. M�czyzna u�miechn�� si�. - Wprost przed nami. To on - zerkn�� na Jupitera. - No, co powiesz? Brzmi nerwowo? - Ja... ja nie wiem. Brzmi jak... no, jak normalny ryk lwa - Jupe stara� si� za wszelk� cen� nie da� pozna�, jak bardzo sam jest zdenerwowany. - Racja - przytakn�� m�czyzna. Zatrzymali si� i siek� maczeta wysok� traw� wok� nich. - Widzicie, lew wcale nie jest nerwowym zwierz�ciem. - Ale... - zacz�� Jupe z zak�opotaniem. M�czyzna skin�� g�ow�. - Chyba �e kto� albo co� go zdenerwuje. Prawda? Ch�opcy skin�li potakuj�co. - Oczywi�cie, ale co? - zapyta� Bob. M�czyzna wykona� gwa�towny ruch. - Nie ruszajcie si� - szepn�� - tam co� jest. Nim si� zorientowali, o co chodzi, znik� w wysokiej trawie. Jaki� czas s�ycha� by�o jego kroki i szelest trawy, a potem wszystko ucich�o. A� podskoczyli, gdy co� zaskrzecza�o nad nimi znienacka. - Spokojnie - powiedzia� Pete - to tylko ptak. - Tylko ptak! - powt�rzy� Bob. - �adny ptak! To by� g�os s�pa. Zamilkli i stali, czekaj�c przez kilka minut. Jupe spojrza� na zegarek. - Mam g�upie uczucie, �e ten s�p chcia� nam co� powiedzie�. - Daj spok�j, co powiedzie�? - odezwa� si� Bob. Jupe poblad�. Obliza� wargi. - Czuj�, �e pan Hall nie wr�ci. Mo�e zaaran�owa� test, chcia� podda� nas pr�bie, jak si� zachowamy wobec niebezpiecze�stw d�ungli. - Ale dlaczego? - zapyta� Pete. - Jaki m�g�by mie� pow�d? Przecie� jeste�my tu, �eby mu pom�c, i on wie o tym. Jupe nie odpowiedzia�. Gdzie� z wysoka, spo�r�d drzew dobiega�o dziwne nawo�ywanie. Potem rozleg� si� ponownie g��boki ryk. Jupe zadar� g�ow� i nas�uchiwa�. - Nie wiem, czym kierowa� si� pan Hall, ale wiem, �e lew jest teraz znacznie bli�ej. Wygl�da na to, �e idzie w nasz� stron�. Mo�e to nam chcia� powiedzie� s�p. Mo�e zobaczy� w nas �up! S�py kr��� zazwyczaj nad martwymi albo bliskimi �mierci zwierz�tami. Pete i Bob spojrzeli na niego z przera�eniem. Wiedzieli, �e nie zwyk� �artowa� w powa�nych sytuacjach. Instynktownie stan�li ciasno, jeden przy drugim. Nas�uchiwali w napi�ciu. Zaszele�ci�a trawa. Dobieg�o ich mi�kkie, skradaj�ce si� st�panie. Wstrzymali oddech i przysun�li si� do olbrzymiego drzewa. Wtem, niemal tu� przy nich rozleg� si� mro��cy krew w �y�ach d�wi�k - gro�ny ryk lwa! ROZDZIA� 5 Niebezpieczna gra - Szybko na drzewo! - zakomenderowa� Jupe szeptem. - To nasza jedyna szansa! B�yskawicznie wdrapywali si� po g�adkim pniu. Bez tchu st�oczyli si� w rozwidleniu konar�w, niespe�na trzy metry nad ziemi�. W napi�ciu wpatrywali si� teraz w wysok� po pas traw�. Nagle Pete wskaza� k�p� g�stych zaro�li. - Tam! Wi... widzia�em, jak si� ugi�y. Co� si� tam rusza... - urwa� zaskoczony, s�ysz�c cichy gwizd. Ku ich zdumieniu z zaro�li wyszed� ch�opiec. Szed� rozgl�daj�c si� uwa�nie. - Hej! - zawo�a� Bob. - Tu, na g�rze! Ch�opiec odwr�ci� si� i uni�s� ku g�rze strzelb�. - Kim jeste�cie? - P... przyjaciele - wyj�ka� Bob nerwowo. - Opu�� t� strzelb�. - Zaproszono nas tutaj - doda� Pete. - Jeste�my detektywami. - Czekamy na pana Halla - powiedzia� Jupe. - Zostawi� nas tu i poszed� co� sprawdzi�. Ch�opiec opu�ci� strzelb�. - Z�a�cie stamt�d. Ze�lizn�li si� ostro�nie po pniu. - S�yszeli�my tam lwa przed chwil� - powiedzia� Jupe, wskazuj�c wysok� traw�. - Pomy�leli�my, �e na drzewie b�dzie bezpieczniej. Ch�opiec by� mniej wi�cej w ich wieku. U�miechn�� si� i powiedzia�: - To by� George. - George? - zdziwi� si� Pete. - Tak si� nazywa lew? Ch�opiec skin�� g�ow�. - Nie macie si� co obawia� George'a. To przyjacielski lew. W wysokiej trawie zagrzmia� ponowny ryk. By� przera�aj�co bliski. Trzej Detektywi zamarli. - T... to jest przyjacielski ryk? - wykrztusi� Pete. - To pewnie kwestia przyzwyczajenia. Ale to ryk George'a, a on nie zrobi nikomu krzywdy. Trzasn�a gdzie� ga��zka. Bob poblad�. - Sk�d masz t� pewno��? - Pracuj� tu i widuj� George'a ka�dego dnia - odpar� pogodnie ch�opiec. - Jestem Mike Hall. - Mi�o ci� pozna�, Mike - powiedzia� Jupe, po czym przedstawi� Mike'owi siebie i swych przyjaci�. - Musz� ci powiedzie�, �e poczucie humoru twego taty niezbyt przypad�o nam do gustu. Mike Hall spojrza� na niego pytaj�co. - Przyprowadzi� nas tu, blisko lwa, i zostawi� samych! - wybuchn�� Pete. - To wcale nie jest zabawne. - Pewnie dlatego ma teraz k�opoty - doda� Bob. - Robi�c takie dowcipy, mo�na sobie zrazi� wiele os�b, ��cznie z tymi, kt�re gotowe s� pom�c, Mike w os�upieniu patrzy� na rozz�oszczonych detektyw�w. - Nic nie rozumiem - powiedzia�. - Po pierwsze, jestem bratankiem Jima Halla, a nie synem. Po drugie, Jim nigdy nie zostawi�by was tu samych z lwem. George zawieruszy� si� gdzie� i wszyscy byli�my zaj�ci szukaniem go. W tym ca�ym zamieszaniu zapomnieli�my o waszym przyj�ciu. Szed�em za g�osem George'a, kiedy was spotka�em. Jupe wys�ucha� go spokojnie i pokr�ci� g�ow�. - Przykro mi, Mike, ale m�wili�my prawd�. Pan Hall przyprowadzi� nas tutaj. Potem s�yszeli�my ryk lwa i pan Hall kaza� nam zaczeka�, a sam znik� w wysokiej trawie. A my czekali�my i czekali�my, d�ugo i... no, do�� niespokojnie. Mike potrz�sn�� g�ow� z uporem. - To musi by� jakie� nieporozumienie. To nie m�g� by� Jim. By�em z nim ca�y dzie� i dopiero co rozstali�my si�. Pewnie spotkali�cie kogo� innego. Jak on wygl�da�? Bob opisa� kr�pego m�czyzn� w starym wojskowym kapeluszu. - Zwracali�my si� do niego: panie Hall, i on nie przeczy� - zako�czy�. - Mia� d�ug� maczet� i umia� si� ni� pos�u�y� - doda� Pete. - Musi dobrze zna� to miejsce. Przeci�� �cie�k� przez d�ungl� wprost tutaj. - Nie dziwi nas, �e starasz si� broni� wujka, Mike, ale... - zacz�� Jupe. - Nikogo nie broni� - przerwa� mu Mike ze z�o�ci�. - Cz�owiek, kt�rego opisali�cie, to Hank Morton. By� pomocnikiem wujka i tresowa� te� zwierz�ta. Zamilk� i zapatrzy� si� w wysok� traw�, nas�uchuj�c. - Nie rozumiem tylko, sk�d si� tu wzi��. Wujek Jim wyrzuci� go z pracy. - Wyrzuci�? Za co? - zapyta� Jupe. - Obchodzi� si� brutalnie ze zwierz�tami. Wujek Jim nie m�g� tego znie��. Poza tym to niedobry cz�owiek, intrygant, i du�o pije. Jak sobie podpije, jest nieobliczalny. - Mo�liwe - powiedzia� Jupe w zamy�leniu. - Ale je�li to by� Hank Morton, to nie by� ani troch� pijany. By� zupe�nie trze�wy i dobrze wiedzia�, co robi. - Ale dlaczego to zrobi�? - zastanawia� si� Bob. - Dlaczego nas tu przyprowadzi�? - Nie wiem. Mo�e... - w oczach Mike'a pojawi� si� b�ysk. - Czy powiedzieli�cie mu? No, czy powiedzieli�cie, po co tu jeste�cie? Jupe klepn�� si� w czo�o. - No pewnie! Powiedzieli�my mu, �e przys�a� nas Alfred Hitchcock w sprawie nerwowego lwa. Pami�tam, �e w pierwszej chwili zdawa� si� by� zaskoczony. - Teraz rozumiem - powiedzia� Pete. - Chcia� si� porachowa� z panem Hallem za wyrzucenie go z pracy i akurat mu si� nawin�li�my. - Ale dlaczego mia�by bra� odwet na nas? - spyta� Bob. - Nie mamy nic wsp�lnego ze zwolnieniem go z pracy. - Nerwowy lew - przypomnia� mu Jupe. - Sprawa, dla kt�rej tu jeste�my. Mo�e nie chce, �eby�my odkryli, co si� w tym kryje. - To mo�liwe - powiedzia� Mike. - Prawdopodobnie to on wypu�ci� George'a. Niemo�liwe, �eby George sam si� wydosta�. - Dobrze by by�o porozmawia� o tym z twoim wujkiem - powiedzia� Jupe. - By� mo�e znajdzie jeszcze inne wyja�nienie. Chod�my teraz do niego. - Nie s�dz�, �eby to by�o mo�liwe - szepn�� Bob. Jupe spojrza� na niego ze zdziwieniem. - Dlaczego? Co stoi na przeszkodzie? - Stoi tu� za wami - odpowiedzia� Bob cichym, dr��cym g�osem. - Bardzo du�y lew w�a�nie wyszed� z zaro�li. Pewnie to George, ale wcale nie wygl�da przyjacielsko. Mike odwr�ci� si�. - Zgadza si�, to George. On mnie zna. Tylko nie r�bcie �adnych gwa�townych ruch�w, a ja si� nim zajm�. Ch�opcy stali bez ruchu, obserwuj�c niespokojnie Mike'a. Zrobi� krok do przodu i ostro�nie wyci�gn�� otwart� d�o� w stron� lwa. - Wszystko dobrze, George. Spokojnie. Dobry George. Odpowiedzia�o mu warczenie. Pot�ny lew, o g�stej grzywie, posuwa� si� naprz�d, powoli i gro�nie. G�ow� trzyma� nisko, a wielkie, ��te oczy zw�zi�y si�. Przekrzywi� �eb i ponownie warkn��. Zatrzyma� si� w odleg�o�ci nieca�ych trzech metr�w od ch�opc�w. Pot�ne szcz�ki rozwar�y si�, ukazuj�c d�ugie, straszliwe k�y. Wyda� g��boki, dudni�cy ryk i znowu ruszy� naprz�d. Trzej Detektywi wpatrywali si� w niego bezradnie, a groza �cisn�a im gard�a. - Spokojnie, George - odezwa� si� Mike �agodnie. - Przecie� znasz mnie, ch�opie. Spokojnie. Wielki, �niady kot trzepn�� ogonem. Pot�ny ryk, podobny do grzmotu, rozdar� powietrze. Mike potrz�sn�� g�ow�. - �le, ch�opaki. George mnie zna, a wcale nie zachowuje si� przyjacielsko, jak zazwyczaj. I Mike powoli zacz�� si� wycofywa�. Lew post�powa�. ROZDZIA� 6 O w�os od katastrofy Trzej Detektywi stali jak wro�ni�ci w ziemi�, podczas gdy Mike cofa� si� krok za krokiem przed nacieraj�cym lwem. Przemawia� wci�� do niego cicho i �agodnie, ale lew nie reagowa�. Jupiter sta� sparali�owany strachem, podobnie jak przyjaciele. Jego umys� jednak pracowa� sprawnie. Stara� si� znale�� przyczyn� dziwnego zachowania lwa. Zwierz� zdawa�o si� w og�le nie poznawa� Mike'a. Nagle Jupe odkry�, w czym rzecz. - Popatrz na jego lew�, przedni� �ap�, Mike - powiedzia� bardzo cicho. - On jest ranny. Istotnie, �apa by�a pokryta grub� warstw� zakrzep�ej krwi. - Nic dziwnego, �e nie s�ucha - powiedzia� Mike. - Boj� si�, �e sytuacja jest fatalna. Ranne zwierz� jest niebezpieczne. Nie wiem, czy sobie z nim poradz�. - Masz strzelb� - szepn�� Bob. - Mo�e powiniene� jej u�y�, - To jest kaliber 22. Pocisk co najwy�ej po�askocze George'a i jeszcze bardziej go rozjuszy. Nosz� strzelb� na wszelki wypadek, �eby ostrzec, a nie postrzeli�. Lew zrobi� teraz krok naprz�d rann� �ap� i opar� na niej ca�y sw�j pot�ny ci�ar. Otworzy� szeroko paszcz� i wyda� przeci�g�y skowyt. Trzej Detektywi otrz�sn�li si� z odr�twienia i zacz�li si�, noga za nog�, przesuwa� w stron� drzewa. Mike zrozumia�, co zamierzaj�, i potrz�sn�� g�ow�. - Nawet nie pr�bujcie. Skoczy na was, nim zd��ycie podnie�� nog�. - S�usznie - zgodzi� si� Jupe. - Ale dlaczego jednak nie wystrzelisz? To go mo�e odstraszy�. Mike u�miechn�� si� ponuro. - Nie ma szans. Opu�ci� g�ow�, co oznacza, �e si� na co� upar� i nic na �wiecie nie zmieni jego zamiar�w. - Mike zagryz� wargi i doda�: - �eby tylko wujek Jim by� tutaj. W tym momencie delikatny gwizd dobieg� z wysokiej trawy i po chwili wy�oni� si� z niej wysoki, opalony m�czyzna. - Twoje �yczenie spe�ni�o si�, Mike - powiedzia� bez u�miechu. - A teraz niech nikt si� nie rusza i nie odzywa ani s�owem, zrozumiano? St�paj�c cicho, stan�� mi�dzy nimi a lwem. - No, Georgie, co z tob�? Powiedzia� to swobodnym, lekkim tonem i s�owa odnios�y efekt. Lew odwr�ci� g�ow� i trzepn�� swym d�ugim ogonem. Potem zadar� pysk i rykn��. Wysoki m�czyzna skin�� g�ow�. - Tak, widz� - powiedzia� mi�kko. - Jeste� ranny. To dlatego? Ku zdumieniu ch�opc�w, podszed� do lwa i uj�� w d�onie jego wielk� g�ow�. - Dobrze, George, zobaczymy, co z t� �ap�. Lew znowu rozwar� paszcz�, lecz zamiast spodziewanego ryku, wyda� skowyt. Powoli wysun�� do przodu okrwawion� �ap�. - Och, to ta? Dobrze, staruszku, nie martw si�. Zaraz si� tym zajm�. Wyci�gn�� z kieszeni chusteczk� i przykl�kn�� na jednym kolanie. Zr�cznie zabanda�owa� ran�, trzymaj�c przy tym g�ow� niebezpiecznie blisko paszczy lwa. Ale lew sta� spokojnie. Jim Hall zawi�za� chustk� i podni�s� si�. Podrapa� lwa za uchem, poczochra� jego grzyw� i serdecznie poklepa� zwierz� po grzbiecie. - Widzisz, George, ju� wszystko dobrze - powiedzia� z u�miechem i odwr�ci� si�. Nagle w gardle lwa zadudni� g�uchy d�wi�k, dr�enie przebieg�o przez pot�ne cielsko. Run�� znienacka, jak ��ta b�yskawica. Jim Hall le�a� rozci�gni�ty na ziemi, a lew na nim. Trzej Detektywi patrzyli ze zgroz� na rozgrywaj�c� si� przed ich oczami scen� - cz�owiek wi� si� bezradnie, przywalony ci�arem wielkiego, dzikiego kota. Jupe spojrza� na Mike'a. Ku jego zaskoczeniu, Mike patrzy� na to wszystko z u�miechem na ustach. - Zr�b co�! - krzykn�� Jupe. - Strzelaj! - wrzasn�� Bob. - Spokojnie, ch�opaki - powiedzia� Mike. - Oni si� po prostu bawi�. George kocha Jima. Zosta� przez niego wychowany. - Ale... - zacz�� Jupe i urwa�. To, co nast�pi�o, tak go zdumia�o, �e oczy omal nie wyskoczy�y mu z orbit. Jim Hall odrzuci� lwa tak, �e ten upad� na bok. Pozbiera� si� jednak b�yskawicznie i z dzikim warczeniem rzuci� si� ponownie na Jima, l�duj�c przednimi �apami na jego ramionach. Wielkie k�y w otwartej paszczy by�y o centymetry od twarzy cz�owieka. Nie do wiary! Jim Hall �mia� si�! Spr�y� si�, by odeprze� atak, ale nie da� rady. Powalony, zacz�� ok�ada� pi�ciami pier� zwierz�cia i szarpa� jego grzyw�. Lew powarkiwa� i trzepa� ogonem. Nast�pnie, ku zupe�nemu os�upieniu detektyw�w, przewr�ci� si� na grzbiet, wydaj�c dziwny, gard�owy d�wi�k. - On mruczy! - wykrzykn�� Bob. - Uff! - odsapn�� Jim Hall. Usiad� i zacz�� si� otrzepywa�. - Ten kot nie zdaje sobie sprawy ze swojej wagi. Zabawa by�a, kiedy by� jeszcze kociakiem. Pete odetchn�� z ulg�. - Zupe�nie zg�upia�em ze strachu - powiedzia� do Mike'a. - Czy oni zawsze si� tak ostro bawi�? - Te� si� przerazi�em, kiedy zobaczy�em to po raz pierwszy - przyzna� Mike, - Ale ju� si� przyzwyczai�em. George jest naprawd� dobrze wytresowany. Sami widzieli�cie, jaki jest �agodny. Zachowuje si� jak wyro�ni�ty szczeniak. - Ale pan Hitchcock m�wi�... - zacz�� Jupe, po czym zwr�ci� si� do Jima Halla, kt�ry wci�� pie�ci� lwa. - Jeste�my detektywami. Przys�a� nas pan Hitchcock. Podobno pa�ski lew sta� si� ostatnio nerwowy i ma pan z nim k�opoty. - To prawda, synu - odpar� Jim Hall. - To, co tu si� par� minut temu zdarzy�o, jest najlepszym tego przyk�adem. George nigdy przedtem tak si� nie zachowywa�. Zna Mike'a, a by� wobec niego napastliwy. Ja go wychowa�em, wi�c wci�� jest mi pos�uszny, ale nie mog� mu ufa�. - Mo�e zdo�amy odkry�, co zmieni�o George'a - powiedzia� Jupiter. - We�my t� ran� na jego �apie, czy s�dzi pan, �e sta�o si� to przypadkowo? - Jak�eby inaczej? - Rana wygl�da na rozci�cie. Mog�a by� zadana d�ugim, ostrym narz�dziem, na przyk�ad maczet�. Pan Hall skin�� g�ow�. - S�usznie, ale... - Kiedy przyszli�my tu, spotkali�my jakiego� cz�owieka, kt�rego wzi�li�my za pana. Poprowadzi� nas do tego miejsca przez d�ungl�, pos�uguj�c si� maczet�... - S�dz�c z opisu, by� to Hank Morton - wtr�ci� Mike. - To pewnie on wypu�ci� George'a. Jim Hall zacisn�� gniewnie usta. - Hank Morton by� tutaj? Powiedzia�em mu, �eby mi si� tu wi�cej nie pokazywa�. Zupe�nie mo�liwe, �e to on wypu�ci� George'a. M�wicie, �e was tu przyprowadzi�? - Tak - odpowiedzia� Bob. - Potem kaza� nam tu czeka�, a sam wszed� w t� wysok� traw�. - Je�li zajmowa� si� pa�skim lwem, m�g� podej�� do niego na tyle blisko, �eby go zrani� i rozjuszy� tak, by nas zaatakowa� - powiedzia� Pete. - Je�li to zrobi�, by�o to jego ostatnie zagranie - powiedzia� Jim Hall gniewnie. - Jak nie oberwie ode mnie, to na pewno od George'a. - Poci�gn�� lwa pieszczotliwie za uszy. - Chod�, kochany. Dawson musi ci� obejrze�. - Dawson to nasz weterynarz - wyja�ni� Mike na pytaj�ce spojrzenie Jupe'a. - Wszystkie nasze zwierz�ta s� pod jego opiek�. - Chod�cie, ch�opcy - powiedzia� Jim Hall, ruszaj�c przodem ze swoim lwem. - W domu opowiem wam wszystko. Alfred Hitchcock powiedzia�, �e jeste�cie �wietni w rozwi�zywaniu tajemnic. Mo�e uda si� wam odkry�, co tu si� dzieje. Jest bowiem jasne jak s�o�ce, �e dzieje si� co� niedobrego, nie mog� jednak doj�� co. ROZDZIA� 7 K�opoty z George' em - To tu. Jim Hall zatrzyma� si�. Przy drodze sta�a niewielka furgonetka. Jim otworzy� tylne drzwi i zap�dzi� George'a do �rodka. - Chod�cie - powiedzia� Mike - usi�dziemy z przodu. Jim Hall usiad� za kierownic� i uruchomi� silnik. Podczas gdy manewrowa�, by zawr�ci� samoch�d, Jupe zacz�� go wypytywa�. - Jak George si� wydosta�, prosz� pana? Gdzie pan go zazwyczaj trzyma? Czy on ma sw�j wybieg? - Mieszka ze mn� i Mike'em w domu. Jak si� wydosta�, nie wiem. Mo�e Morton widzia�, �e wychodzimy, i wypu�ci� go. George jest oswojony z Hankiem, m�g� wi�c Hank wypu�ci� go bez obawy. Potem George m�g� pobiec, gdzie tylko chcia�, i to w�a�nie mnie martwi. Jechali w�sk�, wij�c� si� drog� na wzg�rze, po czym skr�cili w �wirowany podjazd do du�ego, bia�ego domu. - Jeste�my na miejscu - Jim Hall zatrzyma� furgonetk�. - Mike, skocz do domu i zatelefonuj do Dawsona. Mike pobieg� spe�ni� polecenie, a Jupe rozgl�da� si� wok� ze zdziwieniem. - To tu pan mieszka? A my�my my�leli, �e ten pierwszy dom, kt�ry napotkali�my, ta chata... - To cz�� naszych atrakcji - odpar� Jim ze �miechem. - Nie tylko d�ungla i zwierz�ta �ci�gaj� tu odwiedzaj�cych. Mamy farm� zwierz�t i ranczo. Urz�dzili�my te� troch� starego Dzikiego Zachodu. Czasem wykorzystuj� park jako plener filmowy. W�a�nie teraz kr�c� tu film. - Pan Hitchcock m�wi� nam o tym - skin�� g�ow� Jupe. - Napomkn�� te� o komplikacjach, W parku s� filmowcy, a lew nie zachowuje si� jak zazwyczaj. - Zgadza si� - przytakn�� pan Hall. - Tak si� z�o�y�o, �e George r�wnie� zosta� wynaj�ty do filmu. Je�li postanowi nie by� ju� �agodnym lwem i przestanie mnie s�ucha�, Jay Eastland mo�e straci� swego g��wnego aktora. - Kto to jest Jay Eastland? - zapyta� Bob. - To nazwisko brzmi znajomo - odezwa� si� Pete. - M�j tato jest specjalist� od specjalnych efekt�w w filmach. Jestem pewien, �e wspomnia� kiedy� to nazwisko. - To bardzo znany re�yser i producent filmowy. W ka�dym razie on tak uwa�a - powiedzia� Jim Hall. Przeszed� na ty� furgonetki i odblokowa� drzwi. W tym momencie z domu wyszed� Mike. Gwizdn�� i wskaza� zbli�aj�c� si� chmur� kurzu. - K�opoty nadci�gaj�, wujku! - zawo�a�. - Nie ulega w�tpliwo�ci - Jim Hall ze zmarszczonym czo�em patrzy� na chmur� kurzu. - Oto pan Eastland we w�asnej osobie. Tuman kurzu opad�, ukazuj�c du�y samoch�d. W kilka chwil zatrzyma� si� przy nich i z tylnego siedzenia wyskoczy� niski, muskularny m�czyzna, twarz mia� poczerwienia�� z irytacji. Zbli�y� si� energicznym krokiem. - Hall - krzycza� - przypominam panu o warunkach naszego kontraktu. Jim Hall patrzy� z g�ry na spoconego re�ysera. - Nie mam poj�cia, o czym pan m�wi, Eastland. O co chodzi? - Kontrakt gwarantuje bezpiecze�stwo mnie i moim ludziom, je�li pan pami�ta. - Eastland potrz�sa� pi�ci� przed nosem Halla. - Niech pan lepiej znajdzie dobre usprawiedliwienie dla tego, co si� sta�o. Jim Hall uni�s� brwi ze zdziwieniem. - Nie wiem, co si� sta�o, ale wiem, �e zawsze dotrzymuj� kontraktu i zawartych w nim gwarancji. - powiedzia� ch�odno. - Rock Randalt jest ranny! - wrzeszcza� Eastland. - Jedno z pa�skich zwierz�t urwa�o si� i zaatakowa�o go. Oto, co si� sta�o! - To niemo�liwe! - powiedzia� Hall stanowczo. W�ciek�y re�yser wyci�gn�� r�k� w stron� furgonetki. - Tu jest niezbity dow�d! Pa�ski lew-pieszczoszek! Tak si� sk�ada, �e dosz�o mnie, �e uciek� godzin� temu i w��czy� si� po okolicy. Niech pan spr�buje zaprzeczy�! - To prawda. George zdo�a� si� niedawno wydosta� z zamkni�cia, ale to nie znaczy, �e zaatakowa� Randalla. Nigdy w to nie uwierz�. - Uwierzy pan, jak pan zobaczy Rocka - warkn�� Eastland. - Czy jest w ci�kim stanie? - zapyta� Hall nerwowo. Eastland wzruszy� ramionami. - Nikt nie by�by w kwitn�cej formie po ataku dzikiego zwierz�cia. Hall gniewnie zacisn�� usta. - Zaraz, zaraz. Nie mamy pewno�ci, �e George go zaatakowa�. - A co? Niech pan najpierw zobaczy... - W�a�nie zamierzam to zrobi� - przerwa� mu Hall. - Ale musz� najpierw zamkn�� George'a w domu. W�a�nie zamyka� tylne drzwi furgonetki, gdy rozleg� si� klakson samochodu. Na podjazd zajecha�a ma�a, staro�wiecka ci�ar�wka. - To Dawson - szepn�� Mike. Ci�ar�wka zahamowa�a ostro i wyskoczy� z niej wysoki, chudy m�czyzna. W ustach, pod siwym w�sem, stercza� mu niedopa�ek cygara. Dzier��c w r�ce torb� lekarsk�, przeszed� d�ugimi krokami ko�o zgromadzonych. Stan�� przed otwart� furgonetk� i ignoruj�c Eastlanda, zwr�ci� si� burkliwie do Jima Halla: - Przyjecha�em w te p�dy po telefonie Mike'a. Co to za historia z ran� George'a? - Przeci�cie do ko�ci na �apie. Kto� wypu�ci� George'a z domu pod nasz� nieobecno��. - To wygl�da, jakby kto� zada� mu cios no�em albo maczet� - odezwa� si� Mike. Weterynarz ze zmarszczonym czo�em spojrza� na Mike'a. - Dlaczego kto� mia�by tak skrzywdzi� staruszka George'a? Musz� to obejrze�. Przytrzymaj mi go, Jim, �eby sta� spokojnie. Jim Hall uj�� mocno lwa za grzyw�, a weterynarz pochyli� si� nad rann� �ap�. - Poka� no to, Georgie - powiedzia� �agodnie. Zsun�� banda� z chustki i podni�s� �ap�. Lew zaskowycza�. - Daj spok�j, George, przecie� opiekuj� si� tob� od niemowl�ctwa. Wiesz, �e nie zrobi� ci krzywdy. Zbada� pobie�nie ran� i opu�ci� �ap�. - Powierzchowne przeci�cie, ale brzydkie. Wezm� go lepiej do lecznicy i przebadam dok�adnie. Nie mo�emy ryzykowa� infekcji. - S�usznie. Jedziesz z Dawsonem, George - powiedzia� Hall. Weterynarz skierowa� si� do swej ci�ar�wki, ale zast�pi� mu drog� rozsierdzony re�yser. - Co tu si� dzieje?! - rycza�. - Gdzie pan bierze tego lwa?! On jest wynaj�ty do filmu. Zaczyna prac� jutro rano, punkt o �smej! Dawson zapali� niedopa�ek cygara i dmuchn�� k��b dymu prosto w twarz Eastlandowi. - Ten lew b�dzie got�w do pracy, kiedy ja zadecyduj�. Rana mo�e si� do jutra zagoi� i mo�e si� nie zagoi�. Moja sprawa zapewni� lwu zdrowie, a pa�ski film nie jest dla mnie wart dwu cent�w. Teraz prosz� mi zej�� z drogi, je�li nie chce pan, �ebym przeszed� przez pana. Jupe i jego przyjaciele przypatrywali si� bacznie rozgrywaj�cej si� scenie. Eastland poblad� i wycofa� si�. Dawson podszed� do swej ci�ar�wki i otworzy� klap� platformy. Jim Hall podprowadzi� lwa, klepn�� go po zadzie i podni�s� r�k�. - Hop, Georgie! Lew wskoczy� pos�usznie na ci�ar�wk�. Hall zamkn�� klap�. George przycisn�� si� do siatki, kt�r� obudowana by�a platforma, i zaskowycza� smutno. Dawson wsiad� za kierownic� i odjecha�. Eastland odzyska� rezon. - Powtarzam panu, Hall, ten lew niech lepiej b�dzie na jutro gotowy. A teraz, chce pan zobaczy�, co zrobi� Rockowi Randallowi, czy nie? Jim Hall bez s�owa wsiad� do samochodu re�ysera. Gdy samoch�d zatacza� �uk na podje�dzie, pomacha� r�k� i zawo�a�: - Przykro mi, ch�opcy! Zobacz� si� z wami p�niej! Jupe patrzy� w zamy�leniu za odje�d�aj�cym samochodem. - Je�li to prawda, sytuacja jest fatalna. - Co jest prawda?! - obruszy� si� Mike. - Wierzysz chyba w to, co powiedzia� m�j wujek, a nie Eastland. Jupe wzruszy� ramionami. - Nie twierdz� przecie�, �e tw�j wujek nie m�wi� prawdy. Musisz przyzna� jednak, �e by� zaniepokojony. - Przepraszam, Jupe, �e tak na ciebie napad�em - sumitowa� si� Mike. - Wszystko, co martwi mego wujka, martwi r�wnie� mnie. Mieszkam z nim, bo... bo moi rodzice zgin�li w wypadku samochodowym. Jest bratem mojego ojca i moj� jedyn� rodzin�, nie licz�c Cala. - Cala? - powt�rzy� Bob. - Kto to jest Cal? - zapyta� Pete. - Cal Hall to m�j drugi wujek. Jest wspania�ym my�liwym i badaczem Afryki - wyja�ni� Mike. - To on przysy�a Jimowi zwierz�ta. Czasem bardzo m�ode, jak to by�o z George'em, i wtedy Jim mo�e je �atwo oswoi� i wytresowa�. Starsze ma nadziej� r�wnie� kiedy� oswoi�. Ale z doros�ymi zwierz�tami to o wiele trudniejsze. - Dlaczego Jay Eastland zachowuje si� tak nieprzyjemnie? - zapyta� Pete. - Co on ma przeciw twemu wujkowi? - Nic, o ile mi wiadomo. Denerwuje si� tylko, �eby nic nie op�ni�o kr�cenia filmu. Przed podpisaniem umowy o wynajem parku, za��da� od Jima gwarancji bezpiecze�stwa dla swej za�ogi. S� tu w�r�d dzikich zwierz�t. I Jim da� mu t� gwarancj�, - Co si� stanie w razie niedotrzymania gwarancji? - zapyta� Bob. - Je�li zdarzy si� wypadek? - Jim poniesie wielkie straty. Musia� z�o�y� depozyt w wysoko�ci pi��dziesi�ciu tysi�cy dolar�w, a zabezpieczeniem depozytu jest park-d�ungla. Mo�e wi�c straci� wszystko. Ju� traci, bo obiekt jest zamkni�ty dla publiczno�ci na czas kr�cenia filmu. Jupiter s�ucha� z uwag�. - Je�li jednak filmowanie przebiegnie zgodnie z planem i bez wypadk�w, tw�j wujek zarobi du�o pieni�dzy. Zgadza si�? - zapyta�. - Tak - przyzna� Mike. - Nie wiem dok�adnie ile, ale ka�dy dzie� jest p�atny. George zarobi za sw�j wyst�p pi��set dolar�w. Tresowane zwierz�ta s� anga�owane za ci�kie pieni�dze. Tak jak gwiazdy filmowe. - Czy zdarzy� si� ju� kiedy� wypadek? Czy George zaatakowa� ju� kogo�? - zapyta� Jupe. - Nie, nigdy. Jest bardzo �agodny i �wietnie wytresowany. - Mike zagryz� wargi. - To znaczy by� dot�d. Ostatnio jest dziwny. Bob, kt�ry prowadzi� dokumentacj� pracy zespo�u, otworzy� sw�j notatnik. - Wci�� brak nam informacji na ten temat - powiedzia�. - Na czym polega to jego dziwne zachowanie? Czy robi co�, czego nie robi� przedtem? Jakie� szczeg�y mog� nas naprowadzi� na przyczyn� jego nerwowo�ci. - Po prostu nie jest sob�. Jest niespokojny. Ostatnio �le �pi. Po zmroku kr�ci si� po domu, porykuj�c, i stara si� wydosta� na dw�r. Jim nie jest w stanie go uspokoi�. George nie s�ucha go tak jak przedtem. Trudno go opanowa�, ju� zupe�nie nie przypomina tego �agodnego, pos�usznego stworzenia, jakim by� zawsze. - Mo�e na dworze jest co�, co go niepokoi? - zastanawia� si� Jupe. - Czy jakie� zwierz�ta s� wypuszczane na noc? Mike potrz�sn�� g�ow� przecz�co. - Sarny maj� ogrodzony wybieg i nie mog� si� stamt�d wydosta�. Mamy konie, kt�re by�y wynajmowane do licznych western�w, ale trzymamy je w zagrodzie. Dalej, ko�o jeziora, s� dwa s�onie, ich terytorium jest r�wnie� ogrodzone. Mamy szopy, ma�pki, ptaki, psy, kury i wiele innych zwierz�t. Wszystkie one s� liczone co wiecz�r i zamykane na noc. Niemniej jednak co� lub kto� denerwuje George'a - powiedzia� Jupe. - By� mo�e na tyle, �eby zaatakowa� Rocka Randalla - doda� Pete. - Ale mo�e Randall jest sam sobie winien. S�ysza�em, �e to wyj�tkowo niezno�ny typ. - Musia�by by� te� wyj�tkowo g�upi, �eby dra�ni� lwa - zauwa�y� Bob. - George nie wygl�da� mi ani �agodnie, ani tym bardziej przyjacielsko. Mo�e to z powodu rany, mo�e nie... - Niczego na razie nie wiemy na pewno - powiedzia� Jupe. - Dop�ki pan Hall nie wr�ci, nie mo�emy zak�ada�, �e to George zaatakowa� Rocka Randalla. Mo�e to by� w og�le jaki� inny wypadek i �adne zwierz� tu... Przerwa� mu Mike, kt�ry nagle klasn�� w d�onie i wykrzykn��: - Goryl! - Jaki goryl? - zdziwi� si� Pete. - Macie tu te� goryla? - zapyta� Bob. - Jeszcze nie, ale go oczekujemy. Cz�� ostatniej przesy�ki wujka Cala. Mo�e dostarczyli go ju�, wydosta� si� na wolno�� i zaatakowa� Randalla. Jupe odni�s� si� do tego sceptycznie. - Nawet je�li za�o�ymy, �e goryl zosta� ju� tu przywieziony, jak m�g� uciec? Czy nie powinien by� zamkni�ty w klatce? - Masz racj� - przyzna� Mike. - Ju� sam jestem podenerwowany jak George. Jim by przecie� wiedzia� o dostarczeniu goryla, a nic o tym nie m�wi�. Poza tym, rzeczywi�cie, nawet gdyby tu by�, jak m�g�by si� wydosta� z klatki. Chyba �e... chyba �e... - Chyba �e co, Mike? Mike nerwowo obliza� wargi. - Chyba �e kto�, kto nie l