3410
Szczegóły |
Tytuł |
3410 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
3410 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 3410 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
3410 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
ARTEMIS FOWL
Eoin Colfer
Z angielskiego prze�o�y�a:
Barbara Kope�-Umiatowska
PROLOG
Jak�e opisa� Artemisa Fowla? Pr�bowali tego rozmaici psychiatrzy, lecz bez skutku. G��wn� przeszkod� jest inteligencja Artemisa. Kpi z ka�dego podsuni�tego mu testu. Wprawia w os�upienie najwi�ksze medyczne autorytety, kt�re zmykaj� do swych szpitali, be�kocz�c bezmy�lnie.
Nie ulega w�tpliwo�ci, �e Artemis Fowl jest cudownym dzieckiem. Dlaczego jednak kto� tak genialny po�wi�ca si� dzia�alno�ci przest�pczej? Na to pytanie odpowiedzie� mo�e tylko jeden cz�owiek. On za� z rozkosz� nie m�wi nic.
By� mo�e najdok�adniejszy wizerunek naszego bohatera uzyskamy, relacjonuj�c jego pierwszy krok na drodze wyst�pku. Relacj� t� uda�o si� nam skleci� dzi�ki bezpo�rednim rozmowom z ofiarami Artemisa. Jak zapewne zrozumiecie w czasie lektury, nie by�o to zadanie �atwe.
Opowie�� nasza zaczyna si� kilka lat temu, u zarania dwudziestego pierwszego wieku. Wtedy to Artemis Fowl powzi�� misterny plan przywr�cenia swej rodzinie fortuny - plan, kt�ry m�g� obali� cywilizacj� i pogr��y� nasz glob w zam�cie mi�dzygatunkowej wojny...
Mia� w�wczas dwana�cie lat.
ROZDZIA� PIERWSZY
KSI�GA
Lato w mie�cie Ho Szi Min ka�dy uzna�by za skwarne. Ma si� rozumie�, �e Artemis Fowl zgadza� si� znosi� taki upa� jedynie w imi� spraw niezwyk�ej wagi - spraw istotnych dla planu.
S�o�ce nie s�u�y�o Artemisowi. �le w nim wygl�da�. D�ugie godziny, sp�dzone przed monitorem komputera, wywabi�y rumieniec z jego policzk�w. W �wietle dnia by� blady jak wampir i prawie tak samo zgry�liwy.
- Mam nadziej�, Butler, �e to nie kolejna �lepa uliczka - powiedzia� cichym, osch�ym g�osem. -Zw�aszcza po Kairze.
W s�owach tych kryla si� wym�wka. Do Kairu pojechali na wezwanie szpiega, kt�rego zatrudni� Butler.
- Nie, sir. Tym razem mam pewno��. Nguyenowi mo�na wierzy�.
- Hmm - mrukn�� Artemis bez przekonania. Przechodnie zapewne zdziwiliby si�, s�ysz�c, �e wielki Eurazjata m�wi "sir" do m�odego ch�opca. Przecie�
jest trzecie tysi�clecie! Ale ci dwaj nie byli zwyk�ymi turystami i nie ��czy�y ich normalne stosunki.
Siedzieli w ulicznej kawiarence przy ulicy Dong Khai, patrz�c, jak miejscowi m�odzie�cy je�d�� na motorynkach wok� placu. Nguyen sp�nia� si�, a �a�o�nie ma�y cie� parasola nad stolikiem bynajmniej nie poprawia� Artemisowi nastroju. Jednak pod pow�ok� jego zwyk�ego pesymizmu tli�a si� iskierka nadziei. A mo�e dzisiejsze spotkanie przyniesie wyniki? Mo�e... mo�e wreszcie odnajd� Ksi�g�? Ale o tym nie �mia� nawet marzy�.
Do ich stolika podbieg� truchtem kelner.
-Jeszcze herbaty, panowie? - zapyta�, kiwaj�c zawzi�cie g�ow�. Artemis westchn��.
- Oszcz�d� mi pan tych komedii i siadaj.
- Ale� jestem kelnerem, panie - kelner odruchowo zwr�ci� si� do Butlera. W ko�cu to on by� tutaj doros�y.
Artemis zastuka� w st�, wymuszaj�c uwag� rozm�wcy.
- Jest pan ubrany w r�cznie szyte pantofle i jedwabn� koszul�, a na palcach ma pan trzy z�ote sygnety. W pa�skiej mowie s�ysz� oksfordzki akcent, a pa�skie wypolerowane paznokcie wskazuj�, �e niedawno robiono panu manikiur. Nie jest pan kelnerem. Jest pan naszym ��cznikiem, Nguyenem Xuanem, a to nieudolne przebranie mia�o panu u�atwi� dyskretny rzut oka na nasz� bro�.
Nguyen zgarbi� si�.
- Wszystko prawda. Niebywa�e.
- Nic podobnego. Wymi�ty fartuch nie czyni kelnera.
Nguyen usiad� i nala� mi�towej herbaty do male�kiej porcelanowej czarki.
- Uzupe�ni� pa�sk� wiedz� o stanie naszego uzbrojenia - rzek� Artemis. - Ja nie nosz� broni. Ale tu obecny Butler, m�j... hmm... kamerdyner, nosi w kaburze pod pach� pistolet sig sauer. W cholewkach but�w ma dwa no�e bojowe, w r�kawie dwulufowego derringera, w zegarku stalow� link�, a w kieszeniach ukrywa trzy granaty og�uszaj�ce. Co� pomin��em, Butler?
- Po�czocha, sir.
- A, tak. Pod koszul� ukrywa star� dobr� po�czoch�, pe�n� metalowych kulek.
Dr��c� d�oni� Nguyen uni�s� czark� do ust.
- Prosz� si� nie obawia�, panie Xuan - u�miechn�� si� Artemis. - Nie u�yjemy tej broni przeciwko panu. Nguyen nie wydawa� si� uspokojony.
- Nie zrobimy tego - ci�gn�� Artemis - gdy� Butler potrafi pana zabi� go�ymi r�kami na sto r�nych sposob�w. Cho� jestem pewien, �e jeden spos�b ca�kiem by wystarczy�.
Xuan przerazi� si� nie na �arty. Artemis zazwyczaj tak dzia�a� na ludzi - blady nastolatek, kt�ry przemawia� jak doros�y, w�adczo i dobitnie. Xuan s�ysza� ju� nazwisko Fowl - kt� go nie zna� w mi�dzynarodowym p�wiatku? - ale s�dzi�, �e b�dzie mia� do czynienia z ojcem, a nie z tym ch�opakiem. Chocia�, z drugiej
strony, s�owo "ch�opak" niezbyt pasowa�o do chudego wyrostka. A Butler, c� to by� za olbrzym! W jego pot�nych d�oniach kr�gos�up m�czyzny z pewno�ci� p�k�by jak ga��zka! Nguyen szybko doszed� do wniosku, �e za �adne pieni�dze nie �yczy sobie sp�dzi� w ich towarzystwie ani minuty d�u�ej.
- A teraz do rzeczy - powiedzia� Artemis, k�ad�c na stole miniaturowy magnetofon. - Odpowiedzia� pan na nasze og�oszenie w Internecie.
Nguyen przytakn�� i nagle ze wszystkich si� zapragn��, by jego informacje okaza�y si� �cis�e.
- Tak, panie... paniczu Fowl. Wiem... wiem, gdzie jest to, czego pan szuka.
- Doprawdy? I mam uwierzy� panu na s�owo? Przecie� to mo�e by� zasadzka. Mojej rodzinie nie brak wrog�w.
Butler zr�cznie chwyci� moskita, unosz�cego si� tu� obok ucha pracodawcy.
- Nie, nie - zaprotestowa� Nguyen, si�gaj�c po portfel. - Prosz� spojrze�.
Artemis przyjrza� si� fotografii, si�� woli zmuszaj�c serce do spokoju. Zdj�cie wygl�da�o obiecuj�co, ale w dzisiejszych czasach, maj�c komputer i p�aski skaner, mo�na by�o sfa�szowa� wszystko. Widnia�a na nim r�ka, wy�aniaj�ca si� z g�stego cienia - r�ka, kt�r� pokrywa�y zielone plamy.
- Hmm- mrukn��.- Prosz� o wyja�nienie.
- To uzdrawiaczka. Mieszka przy ulicy Tu Do. Za leczenie przyjmuje wino ry�owe. Pijana bez przerwy.
Artemis skin�� g�ow�. Wszystko si� zgadza�o. Jednym z niewielu niezbitych fakt�w, jakie odkry� jego wywiad, by�o w�a�nie pija�stwo uzdrawiaczki. Wsta� i obci�gn�� bia�� koszulk� polo.
- A wi�c dobrze. Niech pan prowadzi, panie Xuan. Nguyen otar� pot z cienkiego w�sika.
- Mia�em tylko dostarczy� informacji. Taka by�a umowa. Nie chc�, �eby na moj� g�ow� pad�a kl�twa. Butler fachowo chwyci� Wietnamczyka za kark.
- Przykro mi, panie Xuan, ale dawno min�a pora, kiedy mia� pan jakikolwiek wyb�r.
S�u��cy poprowadzi� opieraj�cego si� Nguyena do wynaj�tego d�ipa z nap�dem na cztery ko�a. Taki pojazd w�a�ciwie nie by� potrzebny na p�askich ulicach miasta Ho Szi Min - miejscowa ludno�� nadal nazywa�a je Sajgonem - lecz Artemis wola� trzyma� si� jak najdalej od cywil�w.
D�ip posuwa� si� do przodu w dotkliwie wolnym tempie, i ta powolno�� pot�gowa�a jeszcze dr�cz�ce uczucie oczekiwania, wzbieraj�ce w piersi Artemisa. Z trudem nad sob� panowa�. Czy�by po sze�ciu fa�szywych alarmach na trzech kontynentach dotarli do celu wyprawy? Czy�by przesi�kni�ta winem uzdrawiaczka mia�a okaza� si� z�otym skarbem na ko�cu t�czy? Artemis niemal roze�mia� si� w g�os. Garnek z�ota na ko�cu t�czy. Uda�o mu si� za�artowa�, a to nie zdarza�o si� codziennie.
Wszechobecne motorynki rozdzieli�y si� przed nimi niczym gigantyczna �awica ryb. Wydawa�o si�, �e t�um ci�gnie si� bez ko�ca. Handlarze i kramarze t�oczyli si� nawet w zau�kach. Kucharze rzucali rybie �by na t�uszcz, sycz�cy na patelniach, pod stopami k��bili si� oberwa�cy, poluj�cy na niepilnowane przez w�a�cicieli cenne przedmioty. Inni ch�opcy siedzieli w cieniu i �wiczyli kciuki, graj�c na gameboyach. Artemis u�miechn�� si�, a w�a�ciwie z�agodzi� grymas, wykrzywiaj�cy jego twarz. Niemal podziwia� tych �obuziak�w. Byli podobni do niego, tylko o wiele biedniejsi. Zastanowi� si�, jak on sam poradzi�by sobie na ulicy, zw�aszcza tutaj, gdzie za odpowiedni� cen� mo�na by�o kupi� wszystko, od podrabianej koszulki Calvina Kleina do prawdziwego ka�asznikowa. .
Oliwkowa bluza Nguyena pociemnia�a od potu. Nie chodzi�o o wilgotny upa� - do tego by� przyzwyczajony. Chodzi�o o ca�� t� przekl�t� sytuacj�. Powinien by� wiedzie�, �e nie wolno miesza� czar�w z przest�pstwem. Przyrzek� sobie w duchu, �e je�li uda mu si� wyj�� ca�o z tej opresji, jego �ycie si� zmieni. Koniec z odpowiadaniem na podejrzane og�oszenia w Internecie - i z pewno�ci� koniec wsp�pracy z latoro�lami europejskich w�adc�w przest�pczego podziemia.
D�ip nie m�g� jecha� dalej. Pojazd terenowy z nap�dem na cztery ko�a nie mie�ci� si� w w�skim zau�ku. Artemis zwr�ci� si� do Nguyena.
- Chyba dalej udamy si� pieszo, panie Xuan. Je�li pan chce, mo�e pan pr�bowa� ucieczki, lecz w�wczas nie uniknie pan ostrego ciosu mi�dzy �opatki.
Nguyen zerkn�� w oczy Artemisa. Mia�y ciemnoniebiesk�, prawie czarn� barw�. Nie by�o w nich lito�ci.
- Nie ma obawy - powiedzia�. - Nie uciekn�.
Wysiedli z samochodu. Tysi�ce podejrzliwych oczu �ledzi�y ich kroki na paruj�cej wilgoci� uliczce. Jaki� niefortunny kieszonkowiec usi�owa� pozbawi� Butlera jego portfela, lecz ochroniarz z�ama� mu palce, nawet na� nie spojrzawszy. Po tym zdarzeniu wszyscy omijali ich szerokim �ukiem.
Uliczka zamieni�a si� w g��bok� kolein�. Zawarto�� �ciek�w i rynien wylewa�a si� wprost na b�otnist� nawierzchni�. Na wysepkach z mat ry�owych siedzieli �ebracy i kaleki, b�agaj�c przechodni�w o kilka dog�w. Ich pro�by by�y daremne; wi�kszo�� przechodni�w w zau�ku nie mia�a nic, czym mog�aby si� podzieli�. Z wyj�tkiem trzech os�b.
- A wi�c? - zapyta� Artemis. - Gdzie ona jest?
Nguyen d�gn�� palcem w kierunku tr�jk�tnego otworu, czerniej�cego pod zardzewia�� drabink� przeciwpo�arow�.
- Tam. Pod schodami. Nigdy nie wychodzi. Nawet po alkohol ry�owy kogo� posy�a. Mog� ju� i��?
Artemis nawet nie pofatygowa� si�, by odpowiedzie�. Omijaj�c ka�u�e, przeci�� zau�ek i stan�� w cieniu drabinki. W ciemnej czelu�ci otworu co� poruszy�o si� ukradkowo.
- Butler, m�g�by� mi poda� lornetk�?
Butler wyci�gn�� zza pasa noktowizor i umie�ci� go w wyci�gni�tej d�oni Artemisa. Automat �wiat�omierza zabzycza�, dostosowuj�c si� do panuj�cych warunk�w.
Artemis podni�s� urz�dzenie do oczu, nabra� tchu i spojrza� w rozedrgan� ciemno��. Wszystko nabra�o radioaktywnej, zielonej barwy. Na macie z rafii kto� siedzia�, moszcz�c si� w nik�ym �wietle. Artemis wyregulowa� ostro��. Ma�� - nienaturalnie ma�� - posta� spowija�a brudna chusta, a wok� niej, na p� zatopione w b�ocie, wala�y si� puste dzbany po winie. Spod fa�d tkaniny wystawa�a jedna r�ka. Wygl�da�a na zielon�. Ale przez noktowizor wszystko wygl�da�o na zielone.
- Madame - powiedzia� Artemis - mam dla pani propozycj�.
Posta� sennie obr�ci�a g�ow�.
- Wina - zaskrzecza� g�os, chrypliwy niczym zgrzyt gwo�dzia przeci�gni�tego po tablicy. - Wina, Angliku.
Artemis u�miechn�� si�. Dar j�zyk�w, niech�� do �wiat�a. Zgadza�o si�.
- W�a�ciwie jestem Irlandczykiem. No wi�c? Uzdrawiaczka nieufnie pogrozi�a ko�cistym palcem.
- Najpierw wino. Potem rozmowa.
- Butler?
Ochroniarz si�gn�� do nast�pnej kieszeni, z kt�rej wydoby� p� litra najlepszej irlandzkiej whisky. Artemis wzi�� butelk� i kusz�co pomacha� ni� tu� poza granic� cienia. Ledwie zd��y� zdj�� noktowizor, gdy z mroku wyprysn�a szponiasta d�o� i pochwyci�a trunek. D�o� zielona i nakrapiana. Bez najmniejszej w�tpliwo�ci.
- Butler, zap�a� naszemu przyjacielowi Nguyenowi. Ca�� nale�no��. Prosz� zapami�ta�, panie Xuan, sprawa musi pozosta� mi�dzy nami. Nie chce pan chyba, �eby Butler wr�ci�?
- Nie, nie, paniczu Fowl. Nie puszcz� pary z ust.
- Mam nadziej�. Inaczej Butler zakr�ci panu par� na zawsze.
Nguyen p�dem oddali� si� uliczk�. By� tak uszcz�liwiony, �e jeszcze �yje, i� nawet nie zada� sobie trudu, by - rzecz dla� do�� niezwyk�a - przeliczy� plik ameryka�skich banknot�w. Ale na pewno niczego nie brakowa�o. Dwadzie�cia tysi�cy dolar�w! Nie�le, jak na p� godziny pracy!
Artemis odwr�ci� si� do uzdrawiaczki.
- A teraz, madame... Posiada pani co�, co chcia�bym mie�.
Posta� koniuszkiem j�zyka zliza�a kropl� alkoholu z k�cika ust.
- Tak, Irlandczyku. B�l g�owy. Chory z�b. Ja wyleczy�.
Artemis za�o�y� noktowizor i kucn�� obok niej.
- Jestem ca�kowicie zdrowy, prosz� pani, nie licz�c lekkiej alergii na kurz, na kt�r� nawet pani nic nie poradzi. Nie. Chc� dosta� od pani Ksi�g�.
Wied�ma znieruchomia�a. Spod chusty b�ysn�y jasne oczy.
- Ksi�ga? - zapyta�a niepewnie. - Nic nie wiedzie� o �adnej ksi�dze. Ja uzdrawiaczka. Chcie� ksi��k�, i�� do biblioteki.
Artemis westchn��, okazuj�c ostentacyjn� cierpliwo��.
- Nie jest pani uzdrawiaczka. Jest pani chochlikiem, p-shog, wr�k�, ka-dalun, w ka�dym j�zyku, jaki si� pani spodoba. A ja chc� mie� Ksi�g�.
Istota milcza�a przez d�u�sz� chwil�, po czym odrzuci�a chust� z czo�a. W zielonej po�wiacie noktowizora jej twarz zaja�nia�a niesamowicie, niczym zapustna maska. Ponad d�ugim, haczykowatym nosem rozb�ys�y w�skie szparki z�ocistych oczu, spiczaste uszy i zniszczona przez alkohol sk�ra, mi�kka i obwis�a.
- Skoro wiesz o Ksi�dze, cz�owieku - rzek�a z wolna, odurzona wypit� whisky - to znasz r�wnie� magiczn� si�� mojej pi�ci. Mog�abym ci� zabi� jednym pstrykni�ciem!
- Nie s�dz� - Artemis wzruszy� ramionami. - Sp�jrz na siebie. Jeste� p�ywa. Wino ry�owe st�pi�o ci zmys�y. Zni�a� si� do leczenia kurzajek, to �a�osne! Przyszed�em, aby ci� uratowa�. W zamian za Ksi�g�.
- A po co cz�owiekowi nasza Ksi�ga?
- To ju� nie twoja sprawa. Masz dwie mo�liwo�ci - to wszystko, co musisz wiedzie�.
Wr�ka zastrzyg�a spiczastymi uszami. Mo�liwo�ci?
- Po pierwsze, mo�esz odm�wi� wydania nam Ksi�gi. Odejdziemy, a ty zgnijesz w rynsztoku.
- Tak - powiedzia�a istota. - T� mo�liwo�� wybieram.
- Hola, nie tak pr�dko! Je�eli wyjedziemy bez Ksi�gi, nie prze�yjesz dzisiejszego dnia.
- Dnia? Dnia? - za�mia�a si� uzdrawiaczka. - Prze�yj� ci� o sto lat. Nawet wr�ki przykute do rasy ludzkiej �yj� ca�e wieki.
- Ale nie po wypiciu p� litra wody �wi�conej - odpar� Artemis, pukaj�c w opr�nion� butelk� whisky.
Wr�ka zblad�a, po czym wyda�a z siebie krzyk, wysoki, j�kliwy i przera�aj�cy.
- Woda �wi�cona! Zabi�e� mnie, cz�owieku!
- To prawda - przyzna� Artemis. - Lada moment zacznie ci� pali�.
Istota delikatnie pomaca�a brzuch.
- A druga mo�liwo��?
- A, ju� s�uchamy, co? No, wi�c dobrze. Druga mo�liwo��. Dasz mi Ksi�g� tylko na p� godziny. Potem przywr�c� ci magiczn� moc.
Uzdrawiaczce opad�a szcz�ka.
- Przywr�cisz mi moc? To niemo�liwe.
- Ale� tak. Mam w swoim posiadaniu dwie ampu�ki. Jedna zawiera wod� ze �r�d�a wr�ek, bij�cego sze��dziesi�t metr�w pod �wi�tym kr�giem Tary - by� mo�e najbardziej magicznym miejscem na Ziemi. To odtrutka na wod� �wi�con�.
- A druga?
- W drugiej jest odrobina ludzkiej magii. Wirus, kt�ry �ywi si� alkoholem, zmieszany z czynnikiem wzrostu. Wyp�ucze z twego cia�a ka�d� kropl� ry�owego wina, zlikwiduje uzale�nienie, a nawet podleczy chor� w�trob�. Pocz�tkowo poczujesz si� paskudnie, ale ju� nazajutrz b�dziesz �miga�, jakby� zn�w mia�a tysi�c lat.
Istota obliza�a wargi. Powr�ci� do Ludu? N�c�ca perspektywa.
- Ale dlaczego mam ci zaufa�, cz�owieku? Ju� raz mnie oszuka�e�.
- S�uszna uwaga. Umawiamy si� tak. Wod� �r�dlan� dam ci na s�owo. Potem, kiedy rzuc� okiem na Ksi�g�, dostaniesz lekarstwo. Tak czy nie?
Wr�ka zastanowi�a si�. Czu�a ju� b�l kr���cy po brzuchu. Wyci�gn�a d�o�.
- Zgoda.
- Tak my�la�em. Butler?
Ogromny s�uga otworzy� zawini�tko z mi�kkiej sk�ry, zawieraj�ce strzykawk� i dwie ampu�ki. Nabra� z jednej przejrzystego p�ynu i wstrzykn�� go w lepkie od potu rami� wr�ki. Ta zesztywnia�a na chwil�, po czym rozlu�ni�a si�.
- Mocne czary - odetchn�a g��boko.
- Owszem. Ale nie tak mocne, jak stan� si� twoje, kiedy dostaniesz drugi zastrzyk. A teraz Ksi�ga.
Wr�ka si�gn�a pod fa�dy brudnej szaty i d�ugo grzeba�a. Artemis wstrzyma� oddech. To ju�. Niebawem rodzina Fowl�w odzyska dawn� wielko��. Powstanie nowe imperium, a przewodzi� mu b�dzie Artemis Fowl Drugi.
Uzdrawiaczka wyci�gn�a ku niemu zaci�ni�t� pi��.
- I tak ci si� nie przyda. Napisana jest w starej mowie.
Artemis, kt�ry nie �mia� wym�wi� s�owa, skin�� tylko g�ow�.
Rozwar�a s�kate palce. Na jej d�oni le�a� z�ocisty tomik wielko�ci pude�ka od zapa�ek.
- Masz, cz�owieku. P� twojej godziny. Ani chwili d�u�ej.
Butler z czci� wzi�� w palce male�ki wolumin. Uruchomi� niewielk� cyfrow� kamer� i j�� fotografowa� cienkie jak op�atek stronice Ksi�gi. Po kilkunastu minutach zawarto�� tomu by�a ju� zapisana w pami�ci kamery. Jednak Artemis wola� nie ryzykowa�, kiedy chodzi�o o informacje. Wiedzia�, �e urz�dzenia kontrolne na lotniskach zniszczy�y ju� zawarto�� niejednego wa�nego dysku. Na jego polecenie s�u��cy skopiowa� plik do telefonu kom�rkowego i przes�a� go poczt� elektroniczn� do dworu Fowl�w pod Dublinem. Nim up�yn�o p� godziny, ka�dy znak Ksi�gi Wr�ek znalaz� si� bezpiecznie w rodzinnym komputerze.
Artemis zwr�ci� male�ki tomik w�a�cicielce.
- Przyjemnie robi� z tob� interesy. Wr�ka z trudem ukl�k�a.
- A drugi eliksir, cz�owieku?
- A tak, mieszanka odtruwaj�ca - u�miechn�� si� Artemis. - Rzeczywi�cie, chyba ci obieca�em.
- Tak. Cz�owiek obieca�.
- A wi�c dobrze. Ale zanim j� podamy, musz� ci� uprzedzi�, �e odtrucie nie jest przyjemne. Nie spodoba ci si� ani troch�.
Wr�ka gestem wskaza�a odra�aj�cy �mietnik wok� siebie.
- A my�lisz, �e to mi si� podoba? Chc� znowu lata�.
Butler otworzy� drug� ampu�k� i wstrzykn�� jej zawarto�� wprost do t�tnicy szyjnej uzdrawiaczki.
Natychmiast upad�a na mat�, dygoc�c na ca�ym ciele.
- Pora i�� - rzek� Artemis. - Stuletnie z�ogi alkoholu opuszczaj�ce cia�o wszystkimi otworami to niepi�kny widok.
Butlerowie od wiek�w s�u�yli Fowlom. Zawsze tak by�o. Kilku znanych j�zykoznawc�w twierdzi�o wr�cz, �e od tego nazwiska pochodzi rzeczownik pospolity butler - kamerdyner. Pierwsza wzmianka o wzajemnych stosunkach obu rodzin datuje si� z 1095 roku, kiedy to Wergiliusz Butler zosta� naj�ty jako s�uga, pacho�ek i kucharz przez wielkiego Hugona de Fole podczas najazdu Norman�w na Angli�.
Kiedy dzieci Butler�w osi�ga�y wiek lat dziesi�ciu, wysy�ano je do prywatnego centrum szkoleniowego w Izraelu, gdzie nabywa�y najnowszych umiej�tno�ci, niezb�dnych na s�u�bie u aktualnego potomka rodu Fowl�w. Uczy�y si� gotowa� na �wiatowym poziomie oraz stosowa� specjalnie dobrane sztuki walki, zaawansowane metody pierwszej pomocy oraz techniki informacyjne. Je�eli pod koniec szkolenia okazywa�o si�, �e akurat nie istnieje �aden Fowl, kt�rego trzeba by�oby ochrania�, Butler�w z ochot� zatrudnia�y rozmaite koronowane g�owy, zazwyczaj z Monako lub Arabii Saudyjskiej.
Kiedy jednak kt�ry� z Butler�w zaczyna� s�u�y� kt�remu� z Fowl�w, pozostawali zwi�zani na ca�e �ycie. Praca ochroniarza wymaga�a wielu po�wi�ce� i skazywa�a na samotno��, ale wynagrodzenie za ni� by�o i�cie kr�lewskie - je�li oczywi�cie s�u��cemu uda�o si� prze�y�, aby cieszy� si� maj�tkiem. W przeciwnym wypadku jego rodzina otrzymywa�a jednorazow� sze�ciocyfrow� rekompensat� oraz comiesi�czn� rent�.
Obecny Butler strzeg� m�odego Artemisa od chwili jego narodzin, czyli od dwunastu lat. I chocia� obydwaj przestrzegali odwiecznych form i rytua��w, byli dla siebie nawzajem czym� wi�cej ni� panem i s�ug�. Butler znalaz� w Artemisie jedyn� osob�, kt�r� m�g� uwa�a� za przyjaciela, a jednocze�nie, pomimo i� musia� s�ucha� rozkaz�w, sam odgrywa� wobec ch�opca jakby rol� ojca.
Butler milcza� a� do chwili, gdy znale�li si� na pok�adzie rejsowego samolotu lec�cego z Bangkoku na londy�skie lotnisko Heathrow. Jednak w ko�cu nie wytrzyma�.
- Artemisie?
Artemis z trudem oderwa� wzrok od ekranu laptopa PowerBook. Chcia� jak najpr�dzej zacz�� przek�ad Ksi�gi.
-Tak?
- Chodzi o t� wr�k�. Czemu po prostu nie zabrali�my jej Ksi�gi? Niechby sobie potem umar�a.
- Zw�oki to pewien �lad. A tak Lud nie b�dzie mia� powodu do podejrze�.
- A wr�ka nic nie powie?
- Nie s�dz�, by przyzna�a si� do tego, �e pokaza�a Ksi�g� ludziom. Ale na wszelki wypadek domiesza�em do drugiego zastrzyku �rodek zak��caj�cy dzia�anie pami�ci. Kiedy si� wreszcie ocknie, b�dzie wspomina� ostatni tydzie� jako bez�adny zlepek zdarze�.
Butler kiwn�� g�ow� z uznaniem. Zawsze o dwa kroki do przodu, taki jest panicz Artemis! Ludzie m�wili, �e niedaleko pada jab�ko od jab�oni, ale mylili si�. Panicz Artemis wyrasta� na ca�kiem nowy rodzaj jab�oni, jakiego jeszcze �wiat nie widzia�.
Uspokojony powr�ci� do lektury najnowszego numeru "Guns and Ammo", swemu m�odemu pracodawcy pozostawiaj�c rozwik�ywanie tajemnic wszech�wiata.
ROZDZIA� DRUGI
PRZEK�AD
W tej chwili zapewne ju� odgadli�cie, jak daleko got�w by� posun�� si� Artemis Fowl, aby osi�gn�� cel. Ale c� to w�a�ciwie by� za cel? Jaki� to nies�ychany zamys� kaza� Artemisowi szanta�owa� wied�m� alkoholiczk�? Odpowied� brzmi - z�oto.
Nasz bohater rozpocz�� poszukiwania przed dwoma lary, gdy po raz pierwszy zyska� dost�p do Internetu. Jego uwag� szybko przyci�gn�y witryny, po�wi�cone wiedzy tajemnej - porwaniom przez kosmit�w, obserwacjom UFO oraz si�om nadprzyrodzonym, ale przede wszystkim istnieniu Ma�ego Ludu.
Przesiewaj�c gigabajty danych z ka�dego prawie kraju na �wiecie, Artemis znalaz� w�r�d nich setki odwo�a� do wr�ek i chochlik�w. Ka�da cywilizacja mia�a w�asne okre�lenie Ludu, lecz wszystkie bez najmniejszej w�tpliwo�ci dotyczy�y tego samego, podziemnego klanu. Ponadto, w kilku relacjach Artemis napotka� wzmianki o Ksi�dze, jak� nosi� przy sobie ka�dy duszek. Pe�ni�a ona funkcj� swoistej biblii, zawieraj�c ca�� histori� tajemnej rasy oraz przykazania, rz�dz�ce d�ugim �yciem jej cz�onk�w. Oczywi�cie, napisana by�a po gnomicku, w j�zyku wr�ek, tote� nie m�g� z niej skorzysta� �aden cz�owiek.
Lecz Artemis wierzy�, �e wsp�czesna technologia umo�liwia przet�umaczenie Ksi�gi, ten za�, kto posiad�by �w przek�ad, m�g�by eksploatowa� zupe�nie now� grup� istot.
Poznaj swego wroga, brzmia�o motto Artemisa, kt�ry odt�d zg��bia� wszelk� dost�pn� wiedz� o Ma�ym Ludzie, a� stworzy� na jego temat ogromn� baz� danych. Ale to nie wystarczy�o. A zatem Artemis umie�ci� w Internecie og�oszenie:
Irlandzki przedsi�biorca zap�aci znaczn� sum� dolar�w USA za umo�liwienie spotkania z wr�k�, duszkiem, skrzatem lub chochlikiem.
W�r�d licznych odpowiedzi, na og� oszuka�czych, znajdowa�a si� prawdziwa informacja z Ho Szi Min.
Artemis zalicza� si� do niewielu ludzi na ziemi, kt�rzy umieli wykorzysta� skarb, kt�ry w�a�nie zdoby�. Nadal zachowa� dziecinn� wiar� w czary, tylko nieznacznie zak��con� przez ca�kiem doros�� ch�� u�ycia magicznych mocy dla zysku. Je�li wi�c istnia�a osoba, zdolna odebra� wr�kom odrobin� czarodziejskiego z�ota, to by� ni� z pewno�ci� Artemis Fowl Drugi.
Dopiero wczesnym rankiem dotarli do dworu Fowl�w. Artemis nade wszystko pragn�� obejrze� plik Ksi�gi na swoim komputerze, jednak postanowi� najpierw zajrze� do mamy.
Od chwili znikni�cia m�a Angelina Fowl pozostawa�a przykuta do ��ka. Napi�cie nerwowe, m�wili lekarze. Pom�c jej m�g� tylko odpoczynek i proszki nasenne. Ale choroba trwa�a od ponad roku.
U podn�a schod�w siedzia�a Julia, m�odsza siostra Butlera, usi�uj�c wywierci� wzrokiem dziur� w przeciwleg�ej �cianie. Nawet po�yskliwy tusz do rz�s nie �agodzi� jej w�ciek�ego spojrzenia. Ostatni raz Artemis widzia� u niej tak� min�, kiedy zak�ada�a nelsona natr�tnemu dostarczycielowi pizzy. Dotychczas zawsze s�dzi�, �e nelson to chwyt, stosowany przez zapa�nik�w. Doprawdy, dziwnymi rzeczami zajmowa�a si� owa nastoletnia dziewczyna. No, ale b�d� co b�d�, nale�a�a do rodziny Butler�w.
- Jakie� k�opoty, Julio? Julia wsta�a po�piesznie.
- To moja wina, paniczu Artemisie. Podobno zostawi�am szpar� w zas�onach i pani Fowl nie mog�a zasn��.
- Hmm - mrukn�� Artemis, z wolna wst�puj�c na marmurowe stopnie.
Martwi� si� stanem matki. Ju� od bardzo dawna nie ogl�da�a �wiat�a dziennego, a jej sk�ra by�a bledsza ni� jego w�asna. Z drugiej strony, gdyby cudownie ozdrowia�a i kt�rego� dnia wy�oni�a si� rze�ka ze swej komnaty, oznacza�oby to koniec nadzwyczajnej wolno�ci Artemisa. A wtedy - marsz do szko�y, drogi ch�opcze, �adnych wi�cej podejrzanych przedsi�wzi��!
Delikatnie zapuka� do dwuskrzyd�owych drzwi skrytych pod kamiennym �ukiem.
- Mamo? Nie �pisz?
Co� rozbi�o si� z trzaskiem o drzwi od wewn�trz. S�dz�c po d�wi�ku, co� kosztownego.
- Oczywi�cie, �e nie �pi�! Jak�e mog�abym zasn�� w tym o�lepiaj�cym blasku!
Artemis zebra� si� na odwag� i zajrza� do �rodka. W p�mroku zamajaczy�y wysokie kolumny zabytkowego �o�a z baldachimem, na kt�re przez szpar� mi�dzy zas�onami pada� blady, w�ski promyczek �wiat�a. Angelina Fowl siedzia�a skulona na po�cieli, a jej bia�e ramiona po�yskiwa�y w cieniu.
- Artemis, kochany! Gdzie by�e�?
Artemis westchn��. Rozpozna�a go. To dobry znak.
- Na szkolnej wycieczce, mamo. Na nartach w Austrii.
- Ach, narty - zagrucha�a Angelina. -Jak�e mi tego brakuje! Mo�e... kiedy wr�ci ojciec...
Artemisowi �cisn�o si� gard�o, zjawisko bardzo dla� nietypowe.
- Tak. Mo�e kiedy ojciec wr�ci.
- Kochanie, czy m�g�by� zaci�gn�� te nieszcz�sne zas�ony? �wiat�o jest nie do zniesienia.
- Oczywi�cie, mamo.
Artemis po omacku przeszed� przez pok�j, staraj�c si� nie wpa�� na stoj�ce tu i �wdzie niskie kufry na ubrania. Wreszcie jego palce dotkn�y aksamitu zas�on. Przez chwil� kusi�o go, by rozsun�� je ca�kowicie, ale tylko westchn�� i zlikwidowa� szpar�.
- Dzi�kuj�, m�j drogi. Doprawdy, musimy pozby� si� tej pokoj�wki. Do niczego si� nie nadaje.
Artemis powstrzyma� si� od komentarza. Julia by�a pracowit� i lojaln� domowniczk� Fowl�w od przesz�o trzech lat. Pora, by w jej obronie wykorzysta� roztargnienie matki.
- Masz racj�, mamo. Ju� dawno zamierza�em to zrobi�. Butler ma siostr�, kt�ra �wietnie nadaje si� na t� posad�. Chyba ju� o niej wspomina�em, nazywa si� Julia.
- Julia? - Angelina zmarszczy�a brwi. - Tak, to imi� brzmi znajomo. Zreszt� ka�da b�dzie lepsza ni� ta g�upia dziewucha, kt�r� teraz mamy. Kiedy mo�e zacz��?
- Natychmiast. Ka�� Butlerowi wezwa� j� z domku dozorcy.
- Dobry z ciebie ch�opiec, Artemisie. A teraz przytul mamusi�.
Artemis wtuli� si� w ciemne fa�dy szlafroka matki. Pachnia�a perfumami niczym rozsypane na wodzie p�atki kwiatu. Ale jej ramiona by�y zimne i bezwolne.
- Och, kochanie - szepn�a, a d�wi�k ten sprawi�, �e kark Artemisa okry� si� g�si� sk�rk�. - S�ysz� w nocy r�ne rzeczy. Pe�zaj� mi po nogach i wchodz� do uszu.
Artemis zn�w poczu� ucisk w krtani.
- Mo�e ods�oniliby�my okno, mamo.
- Nie! - za�ka�a matka, wypuszczaj�c go z u�cisku. - Nie, bo wtedy bym je zobaczy�a.
- Mamo, prosz�.
Ale na nic si� to nie zda�o. Angelina odesz�a. Wczo�ga�a si� w najdalszy k�t ��ka i podci�gn�a ko�dr� pod brod�.
- Przy�lij t� now� dziewczyn�.
- Tak, mamo.
- Niech przyniesie wod� i og�rek w plasterkach.
- Tak, mamo.
Angelina zerkn�a na� chytrze.
- I przesta� m�wi� do mnie "mamo". Nie wiem, kim jeste�, ale na pewno nie moim ma�ym Artusiem. Artemis prze�kn�� kilka niepos�usznych �ez.
- Oczywi�cie. Przepraszam, ma... Przepraszam.
- Hmm. I nie wracaj tutaj albo zajmie si� tob� m�j m��. To bardzo wa�ny cz�owiek, wiesz?
- Dobrze, pani Fowl. Wi�cej mnie pani nie zobaczy.
- Mam nadziej�. Nagle Angelina zamar�a.
- S�yszysz?
- Nie, nic nie s�ysz� - pokr�ci� g�ow� Artemis.
- Id� po mnie. S� wsz�dzie.
Da�a nura pod ko�dr�. Schodz�c po marmurowych schodach, Artemis nadal s�ysza� jej przera�one �kanie.
Ksi�ga okaza�a si� znacznie bardziej zagadkowa, ni� Artemis pocz�tkowo s�dzi�. Wydawa�o si�, �e wr�cz stawia op�r. Bez wzgl�du na zastosowany program, wysi�ki komputera wci�� ko�czy�y si� na niczym.
Artemis wydrukowa� wszystkie stronice Ksi�gi i porozwiesza� je na �cianach swego pokoju - obejrzenie kopii na papierze czasem bywa�o pomocne. Znaki nie przypomina�y niczego, co ch�opiec dot�d widzia�, a jednak wygl�da�y dziwnie znajomo. Linie pisma, kt�re wyra�nie sk�ada�o si� z ideogram�w i liter, wi�y si� na kartkach, pozornie bez �adu i sk�adu.
Program potrzebowa� jakiego� uk�adu odniesienia, klucza, wedle kt�rego m�g�by skonstruowa� przek�ad. A zatem Artemis zabra� si� do pracy. Najpierw wyodr�bni� litery i por�wna� ka�d� ze znakami alfabetu �aci�skiego, chi�skiego, greckiego, arabskiego, a tak�e z cyrylic� i staro irlandzkim alfabetem ogham. Z�y i sfrustrowany przep�dzi� Juli�, kt�ra przynios�a mu kanapki, po czym przeszed� do ideogram�w. Najcz�ciej powtarza� si� w�r�d nich symbol, przypominaj�cy male�k� posta� m�sk�. To znaczy, Artemis przypuszcza�, �e jest to posta� m�czyzny, cho� zwa�ywszy jego ograniczon� znajomo�� anatomii wr�ek, znak m�g� r�wnie dobrze przedstawia� istot� p�ci �e�skiej. Wtem uderzy�a go pewna my�l. Otworzy� plik ze staro�ytnymi j�zykami w swoim power translatorze i wybra� staroegipski.
Nareszcie! Trafiony! Tajemniczy znak zdradza� niezwyk�e podobie�stwo do wyobra�e� boga Anubisa, znajduj�cych si� w�r�d hieroglif�w odkrytych w wewn�trznym grobowcu Tutenchamona. To zgadza�o si� z innymi wnioskami Artemisa. Wszak pierwsze opowie�ci spisane przez cz�owieka dotyczy�y w�a�nie wr�ek, co wskazywa�oby, �e ich cywilizacja jest dawniejsza od ludzkiej. By� mo�e wi�c Egipcjanie po prostu przystosowali istniej�ce pismo skrzat�w do w�asnych potrzeb.
Mi�dzy znakami Ksi�gi a alfabetem egipskim istnia�y tak�e inne podobie�stwa, lecz by�y one tak nieznaczne, �e prze�lizgiwa�y si� przez oczka komputerowej analizy. Musia� wykona� prac� r�cznie - powi�kszy� i wydrukowa� ka�dy gnomicki znak, po czym por�wna� go z hieroglifami.
Artemis czu�, jak wskutek podniecenia sukcesem serce wali mu o �ebra. Prawie wszystkie ideogramy i litery j�zyka wr�ek mia�y odpowiedniki w alfabecie Egipcjan. Wi�kszo�� z nich oznacza�a rzeczy powszednie, takie jak s�o�ce lub ptaki. Jednak niekt�re zdawa�y si� dotyczy� spraw nadprzyrodzonych i trzeba by�o domy�la� si� ich znaczenia. Na przyk�ad Anubis jako b�g z g�ow� psa nie m�g� wyst�powa� w Ksi�dze wr�ek, Artemis uzna� wi�c, �e jego wizerunek musi oznacza� w�adc� tajemnego Ludu.
Przed p�noc� Artemis wprowadzi� ostatnie wyniki do komputera. Teraz nale�a�o jedynie nacisn�� przycisk "dekoduj" - ale w rezultacie komputer wyprodukowa� jedynie d�ugi, zawi�y potok niedorzecznego be�kotu.
Normalne dziecko ju� dawno porzuci�oby prac�. Przeci�tny doros�y zapewne trzasn��by pi�ci� w klawiatur�. Ale nie Artemis. Ksi�ga poddawa�a go pr�bie, kt�rej musia� sprosta�.
Znaki zinterpretowa� prawid�owo, by� tego pewien. Po prostu czyta� je w niew�a�ciwej kolejno�ci. Przecieraj�c zaspane oczy, ponownie wpatrzy� si� w wydruk. Ka�d� jego cz�� otacza�a gruba ramka. Cz�ci te mog�y odpowiada� akapitom lub rozdzia�om, ale nie dawa�y si� czyta� w zwyk�y spos�b, od lewej do prawej i z g�ry do do�u.
A zatem Artemis zacz�� eksperymentowa�. Spr�bowa� czyta� sposobem Arab�w, od prawej do lewej, oraz z g�ry na d�, jak Chi�czycy. Nic to nie da�o. W�wczas zauwa�y�, �e na wszystkich stronach wyst�puje wsp�lny element - sekcja �rodkowa, stanowi�ca o�, wok� kt�rej u�o�one by�y inne ideogramy. By� mo�e by� to punkt pocz�tkowy, ale w kt�r� stron� nale�a�o czyta� dalej? Artemis przejrza� wydruk jeszcze raz, szukaj�c w zakre�lonych fragmentach innych cech wsp�lnych. I po kilku minutach znalaz�. Na ka�dej stronicy w jednej z sekcji pojawia�a si� male�ka strza�ka. Czy�by wskazywa�a kierunek lektury? T�dy droga?
Teoretycznie powinien wi�c zacz�� od �rodka i pod��a� w kierunku, wskazywanym przez strza�k� - czyta� po spirali. Ba, lecz komputer nie zosta� wymy�lony do takich zada�. Artemis musia� improwizowa�. Za pomoc� scyzoryka i linijki poci�� pierwsz� stronic� Ksi�gi i u�o�y� tekst w zwyk�ej kolejno�ci stosowanej na Zachodzie - w r�wnoleg�ych linijkach, czytanych od lewej do prawej. Nast�pnie zeskanowa� tak przygotowan� stronic� i wprowadzi� j� do poprawionego programu translatora dla j�zyka egipskiego.
Komputer mrucza� i warcza�, zamieniaj�c informacj� na kod binarny. Kilkakrotnie si� zatrzymywa�, aby uzyska� potwierdzenie znaku lub symbolu, jednak w miar� jak uczy� si� nowego j�zyka, zdarza�o si� to coraz rzadziej. Wreszcie na ekranie rozb�ys�y dwa s�owa:
KONWERSJA ZAKO�CZONA
Dr��cymi ze zm�czenia i podniecenia palcami Artemis wystuka� polecenie "drukuj". Z laserowej drukarki wysun�a si� pojedyncza kartka. Po angielsku! Owszem, tekst zawiera� b��dy, trzeba by�o jeszcze nad nim popracowa�, ale by� czytelny, a co wa�niejsze, ca�kowicie zrozumia�y!
W pe�ni �wiadom, �e jest zapewne pierwszym cz�owiekiem od kilku tysi�cy lat, kt�remu uda�o si� rozszyfrowa� magiczne s�owa, Artemis zapali� lamp� na biurku i zacz�� czyta�.
Ksi�ga Ludu,
czyli nauka czarodziejskich mocy i zasad �yciowych
Studiuj mnie pilnie, strze� na ka�dym kroku,
Bom ja twe �r�d�o zakl�� i urok�w,
No� mnie ze sob� o ka�dej godzinie,
Beze mnie bowiem moc twoja przeminie.
Dziesi��kro� dziesi�� regu� znajdziesz we mnie,
Zi� i alchemii prawid�a tajemne,
Zagadk� �ycia przeka�esz swym wnukom,
�wiat pojmiesz �acno dzi�ki mym naukom.
Ale tej �wi�tej przestrzegaj zasady,
�e nie dla B�otnych Ludzi me porady,
A kto je onym zdradziecko wyjawi
Tego od kl�twy �aden czar nie zbawi.
Artemis poczu�, jak krew t�tni mu w uszach. Mia� ich! Stan� si� jak mr�wki pod jego stopami. Technologia obna�y ka�dy ich sekret. Nagle poczu� ogromne wyczerpanie i zapad� si� w fotelu. Tyle jeszcze zosta�o do zrobienia! Na pocz�tek musia� prze�o�y� pozosta�e czterdzie�ci trzy strony.
Nacisn�� guzik, w��czaj�cy g�o�niki w ca�ym domu.
- Butler, znajd� Juli� i przyjd�cie tutaj oboje. Musicie rozwi�za� pewn� uk�adank�.
W tym miejscu przyda si�, by� mo�e, kr�tka historia Fowl�w.
�w przest�pczy r�d by� zgo�a legendarny. Jego cz�onkowie przez wieki opowiadali si� przeciwko prawu i porz�dkowi, a� wreszcie zgromadzili do�� �rodk�w, aby zalegalizowa� sw� dzia�alno��. Oczywi�cie, kiedy zacz�li dzia�a� zgodnie z prawem, wcale im si� to nie spodoba�o i natychmiast wr�cili na drog� zbrodni.
Wszelako Artemis Pierwszy, ojciec naszego bohatera, narazi� rodzinn� fortun� na znaczny uszczerbek. Po upadku komunizmu Artemis senior postanowi� zainwestowa� lwi� cz�� maj�tku Fowl�w w morski transport towar�w do Rosji. W tym ogromnym kraju - rozumowa� - mieszkaj� nowi konsumenci, kt�rzy potrzebowa� b�d� nowych d�br konsumpcyjnych. Ale mafia rosyjska nieprzychylnie potraktowa�a wdzieraj�cego si� na jej rynek cz�owieka z Zachodu i postanowi�a da� mu ma�� nauczk�. Nauczka, w postaci pocisku sidewinder, spad�a jak grom z jasnego nieba na transportowiec "Gwiazda Fowl�w", p�yn�cy w�a�nie na wysoko�ci Murma�ska. Na pok�adzie statku, opr�cz Artemisa seniora, znajdowa� si� stryj Butlera oraz dwie�cie pi��dziesi�t tysi�cy puszek koli. Podobno eksplozja by�a imponuj�ca.
Fowlowie nie zostali bez grosza, nic podobnego. Ale nie zaliczali si� ju� do miliarder�w i Artemis Drugi poprzysi�g� naprawi� ten stan rzeczy. Zamierza� przywr�ci� �wietno�� rodzinie. I zamierza� tego dokona� na sw�j niepowtarzalny spos�b.
Kiedy przek�ad Ksi�gi zosta� wreszcie uko�czony, Artemis m�g� na serio rozpocz�� planowanie. Ju� przedtem dobrze wiedzia�, do czego d��y, teraz zacz�� my�le�, jak osi�gn�� to, co zamierzy�.
Oczywi�cie, ostateczny jego cel stanowi�o z�oto. Zdobycie z�ota. Ma�y Lud upodoba� sobie ten metal prawie tak samo jak ludzie. Ka�da wr�ka, ka�dy chochlik i skrzat mia�y sw�j zapasik - cho� gdyby to zale�a�o od Artemisa, nie cieszy�yby si� nim d�ugo. Gdyby mu si� powiod�o, na pewno niejeden cz�onek czarodziejskiego plemienia zosta�by z pustymi r�kami.
Przespawszy osiemna�cie godzin, Artemis spo�y� lekkie �niadanie i uda� si� na pi�tro do gabinetu, kt�ry odziedziczy� po ojcu. By� to pok�j urz�dzony do�� tradycyjnie - ciemny d�b i p�ki na ksi��ki si�gaj�ce po sam sufit - lecz Artemis wype�ni� go najnowszymi produktami technologii komputerowej. Gdzie tylko spojrze�, szumia�y po��czone w sie� komputery Apple. Jeden z nich wy�wietla� zawarto�� internetowej witryny CNN na cyfrowy telebim, ukazuj�cy nadnaturalnie wielki obraz na �cianie naprzeciw drzwi.
Butler by� ju� na miejscu i ko�czy� uruchamia� twarde dyski.
- Zamknij wszystkie programy opr�cz Ksi�gi. Do tej pracy potrzebuj� ciszy.
S�u��cy drgn��. Witryna CNN wy�wietla�a si� od ponad roku. Artemis �ywi� niezbite przekonanie, �e z tej w�a�nie stacji nadejdzie wiadomo��, i� jego ojciec zosta� odnaleziony. Wy��czenie jej oznacza�o, �e utraci� wszelk� nadziej�.
- Wszystkie?
Artemis zerkn�� na monitory.
- Tak - powiedzia� w ko�cu. - Wszystkie.
Zanim Butler oddali� si� do swych obowi�zk�w, pozwoli� sobie raz lekko pog�aska� pracodawc� po ramieniu. Po jego wyj�ciu Artemis kilkakrotnie rozprostowa� i zgi�� palce. Pora zaj�� si� tym, co robi� najlepiej - knuciem zbrodniczych spisk�w.
ROZDZIA� TRZECI
HOLLTY
Holly Niedu�a le�a�a na ��ku, t�umi�c atak cichej z�o�ci. Nie by�o w tym nic dziwnego, gdy� Ma�y Lud na og� nie odznacza si� dobroduszno�ci�. Jednak nastr�j Holly by� wyj�tkowo pod�y, nawet jak na wr�k�. W�a�ciwie zalicza�a si� do elf�w - wr�ka to jedynie okre�lenie og�lne. A poza tym nale�a�a do SKRZAT�W, gdy� takie mia�a zaj�cie.
By� mo�e kr�tki opis powie nam wi�cej ni� wyk�ad o genealogii wr�ek. Ot� Holly Niedu�a by�a elfem. Mia�a orzechow� sk�r�, kasztanowe oczy, kr�tko ostrzy�one ciemnorude w�osy oraz prawie rzymski, lekko zakrzywiony nos i pe�ne usta cherubina - nader stosowne, zwa�ywszy, �e jej pradziadkiem by� sam Kupidyn. Matka Holly pochodzi�a z Europy i odznacza�a si� wiotk� figur� i ognistym temperamentem. Holly odziedziczy�a po niej delikatn� budow� i smuk�e palce, kt�re doskonale w�ada�y elektryczn� pa�k� policyjn�. Ma si� rozumie�, uszy Holly by�y spiczaste. Liczy�a sobie r�wno metr wzrostu, co oznacza�o, �e do elfiej �redniej zabrak�o jej zaledwie centymetra, jednak nawet centymetr to du�a r�nica, kiedy nie ma si� tych centymetr�w zbyt wiele.
Obecn� przyczyn� roz�alenia Holly by� komendant Bulwa. Od pierwszego dnia s�u�by patrzy� jej na r�ce. Czu� si� osobi�cie dotkni�ty faktem, i� pierwsza kobieta w historii SKRZAT zosta�a przydzielona w�a�nie do jego oddzia�u. Skierowanie do SKRZAT uwa�ano za niezwykle niebezpieczne, zdarza�o si� tu najwi�cej ofiar �miertelnych i Bulwa uwa�a�, �e nie ma w tej sekcji miejsca dla dziewczynek. No c�, musia� si� przywyczai�, albowiem Holly nie zamierza�a rezygnowa� - ani z jego powodu, ani z �adnego innego.
Chocia� Holly nigdy nie przyzna�aby si� do tego, drug� przyczyn� jej rozdra�nienia stanowi� Rytua�. Ju� od kilku miesi�cy mia�a zamiar go spe�ni�, ale jako� nigdy nie wystarcza�o jej czasu. Gdyby Bulwa odkry�, jak niski jest poziom jej czarodziejskiej mocy, z pewno�ci� wyl�dowa�aby w drog�wce.
Holly sturla�a si� z pos�ania i po omacku dobrn�a do �azienki. Woda by�a gor�ca jak zawsze, co nale�a�o do zalet mieszkania w pobli�u j�dra ziemi. Oczywi�cie, brakowa�o tu �wiat�a dziennego, ale by�a to niewielka cena za intymno��. Podziemie. Ostatnia strefa wci�� wolna od ludzi. Holly najbardziej lubi�a wr�ci� do domu po pracy, wy��czy� tarcz� ochronn� i zanurzy� si� w bulgoc�cej b�otnej sadzawce. Rozkosz!
Zaci�gn�a pod szyj� suwak matowego, zielonego kombinezonu i zapi�a kask. Nowe mundury SKRZAT by�y bardzo szykowne, ca�kiem niepodobne do archaicznych kostium�w, jakie s�u�by policyjne musia�y nosi� w przesz�o�ci. Pludry i trzewiki ze sprz�czkami! Jak babci� kocham! Nic dziwnego, �e w folklorze ludzkim postacie skrzat�w przedstawiano tak groteskowo. Swoj� drog�, mo�e to i lepiej, �e nie rzuca�y si� w oczy -gdyby B�otni Ludzie wiedzieli, �e s�owo "skrzat" to naprawd� SKRZAT - Specjalny Korpus Rozpoznawczy do ZAda� Tajemnych, elitarna jednostka SKR, Si� Krasnoludzkiego Reagowania - na pewno podj�liby kroki, �eby go zlikwidowa�. Niechaj rasa ludzka zachowa swoje stereotypy.
Tam na g�rze wschodzi� ju� ksi�yc, wi�c Holly nie mia�a czasu, aby zje�� porz�dne �niadanie. Chwyci�a z lod�wki resztk� przecieru z pokrzyw i wypi�a go, biegn�c tunelem. Jak zwykle na g��wnej arterii panowa� chaos. Uskrzydlone chochliki blokowa�y ruch niczym kamyki w szyjce butelki. Sytuacj� pogarsza�y gnomy, kt�rych wielkie, rozko�ysane zadki zajmowa�y po dwa pasy ruchu. W ka�dej ka�u�y k��bi�y si� o�lizg�e ropuchy, kln�ce jak marynarze. Ten konkretny gatunek, kt�ry zapocz�tkowa� swe istnienie wskutek dowcipu, rozmno�y� si� ostatnio do rozmiar�w plagi. Kto� straci� przez to r�d�k�, to pewne.
Holly przedar�a si� przez t�um do posterunku. Pod Salonem Kartoflanym trwa�o ju� zamieszanie, kt�re bezskutecznie usi�owa� u�mierzy� kapral Kijanka. Powodzenia, pomy�la�a Holly. Co za koszmar! Ona przynajmniej pracowa�a na powierzchni.
W drzwiach posterunku SKR t�oczyli si� protestuj�cy. Wojna gang�w mi�dzy krasnoludami i goblinami wybuch�a na nowo i ka�dego ranka hordy rozw�cieczonych rodzic�w domaga�y si� zwolnienia swych niewinnych latoro�li. Holly parskn�a; w �yciu nie spotka�a niewinnego goblina. Zajmowa�y ju� wszystkie cele, gdzie rycza�y plemienne pie�ni i rzuca�y w siebie kulami ognia.
�okciami utorowa�a sobie drog� w�r�d ci�by interesant�w.
- Przechodz�! - warkn�a. - Sprawy s�u�bowe! Rzucili si� na ni�, jak muchy na padlin�.
- M�j Grumpo nic nie zrobi�!
- Brutalno�� policji!
- Pani w�adzo, niech pani przeka�e ten kocyk mojemu ch�opczykowi! Nie mo�e bez niego spa�!
Holly ustawi�a sw� przy�bic�, zazwyczaj prze�roczyst�, na lustrzane odbicie, ignoruj�c od tej pory wszystkie pro�by. Kiedy� jej mundur wzbudza�by szacunek, ale nie teraz. Teraz sta�a si� celem. "Przepraszam, pani w�adzo, gdzie� mi zgin�� s�oik brodawek". "M�oda damo, m�j kot wlaz� na stalaktyt i nie chce zej��". "Chwileczk�, pani kapitan, jak trafi� do �r�d�a m�odo�ci?" Holly wzdrygn�a si�. Tury�ci! I bez nich mia�a do�� k�opot�w. Wi�cej ni� s�dzi�a, jak mia�o si� okaza� za chwil�.
Krasnal kleptoman, stoj�cy w kolejce do spisania przed okienkiem oficera dy�urnego, z zapa�em obrabia� kieszenie s�siad�w, w tym r�wnie� mundur funkcjonariusza, do kt�rego by� przykuty. Holly przy�o�y�a mu w ty�ek elektryczn� pa�k�, osmalaj�c siedzenie jego sk�rzanych portek.
- Co robicie, Mierzwa?
Mierzwa a� podskoczy�, upuszczaj�c na pod�og� �up ukryty w r�kawach.
- Kapitan Niedu�a - j�kn�� z zafrasowan� min�. - Nie umiem si� powstrzyma�. Tak� ju� mam natur�.
- Wiem o tym, Mierzwa. A my mamy tak� natur�, �e zaraz was wsadzimy na kilka stuleci. - Pu�ci�a oko do funkcjonariusza, kt�ry zatrzyma� krasnala. - Mi�o widzie�, �e jeste�cie czujni.
Czerwony ze wstydu elf podni�s� z pod�ogi portfel oraz odznak�.
Holly z trudem przepycha�a si� obok pokoju Bulwy, maj�c nadziej�, �e uda si� jej dotrze� do biurka, zanim...
- NIEDU�A! CHOD�CIE NO TUTAJ!
Holly westchn�a. No c�. Zacz�o si�.
Wsadziwszy kask pod pach�, przyg�adzi�a mundur i wesz�a do pokoju komendanta.
Powita�a j� sina ze z�o�ci twarz w�ciek�ego jak zwykle Bulwy. By� to dla� stan normalny, dzi�ki kt�remu zyska� przezwisko "Burak". Na posterunku przyjmowano zak�ady, ile jeszcze czasu wytrzyma jego serce, zanim kompletnie wysi�dzie. Co sprytniejsi funkcjonariusze obstawiali co najwy�ej p� wieku.
- No? - wrzasn�� komendant. - Kt�ra to godzina, waszym zdaniem?
Holly poczu�a, �e jej r�wnie� krew nap�ywa do twarzy. Sp�ni�a si� o nieca�� minut�. Wielu funkcjonariuszy na tej zmianie nawet nie zd��y�o si� jeszcze zameldowa�. Ale Bulwa zawsze mia� jej co� za z�e.
- G��wna aleja - wymamrota�a s�abym g�osem. - Cztery pasy zablokowane...
- Nie obra�ajcie mnie swoimi wykr�tami! - rykn�� komendant. - Wiecie, co si� dzieje w centrum! Trzeba wcze�niej wstawa�!
To prawda. Wiedzia�a, co si� codziennie dzieje w Oazie. By�a oaziank� z krwi i ko�ci, urodzi�a si� i wychowa�a w tym mie�cie. Od chwili, gdy ludzie rozpocz�li do�wiadczalne wiercenia w poszukiwaniu minera��w, coraz wi�cej elf�w i wr�ek opuszcza�o p�ytko po�o�one forty i szuka�o bezpiecznej przystani w g��boko po�o�onym Oaza City. Przeludniona metropolia cierpia�a na niedostatek us�ug komunalnych. A teraz w dodatku silna grupa nacisku nalega�a na wpuszczenie samochod�w do centrum, dotychczas przeznaczonego tylko dla pieszych. Jakby nie do�� by�o smrodu tych wszystkich wiejskich gnom�w, w��cz�cych si� po mie�cie!
Bulwa mia� racj�. Powinna wstawa� troch� wcze�niej. Ale nie chcia�a. Chyba �e wszyscy pozostali te� by musieli tak robi�.
- Wiem, co my�licie - powiedzia� Bulwa. - Czemu codziennie si� was czepiam? Czemu nie wrzeszcz� na innych obibok�w?
Holly milcza�a, lecz ca�a jej posta� wyra�a�a potwierdzenie.
- Chcecie, �ebym wam powiedzia�?
Holly odwa�y�a si� skin�� g�ow�.
- To dlatego, �e jeste�cie dziewczyn�. Holly poczu�a, �e jej d�onie zaciskaj� si� w pi�ci. Wiedzia�a, �e tak b�dzie!
- Ale nie z takich powod�w, jak my�licie - ci�gn�� Bulwa. - Jeste�cie pierwsz� kobiet� w grupie SKRZAT. Nigdy przedtem nie mieli�my tu kobiety. To sprawdzian, pr�ba. Jeste�cie na widelcu. Miliony wr�ek obserwuj� wasz ka�dy ruch. Wi��emy z wami wiele nadziei, ale s� tak�e uprzedzenia. W waszych r�kach spoczywa przysz�o�� organ�w �cigania. A w tej chwili powiedzia�bym, �e to brzemi� troch� przekracza wasze si�y.
Holly zdumia�a si�. Bulwa nigdy dot�d nie m�wi� nic podobnego. Zazwyczaj s�ysza�a tylko: zapi�� kask, wci�gn�� brzuch, ble, ble, ble.
- Musicie si� stara�, Niedu�a, i to bardziej ni� inni.
- Bulwa westchn�� i rozsiad� si� wygodniej w obrotowym fotelu. - Naprawd�, nie wiem, co z wami zrobi�
- doda�. - Zw�aszcza po tej aferze w Hamburgu.
Holly a� si� skr�ci�a. Hamburg by� ca�kowit� katastrof�. �cigany przez ni� przest�pca uciek� na powierzchni� i pr�bowa� uzyska� azyl u B�otnych Ludzi. Bulwa musia� zatrzyma� czas, wezwa� grup� Odzysku i dokona� czterokrotnego wymazania pami�ci. Mn�stwo zmarnowanego czasu oraz �rodk�w policyjnych. I to z jej winy.
Komendant wzi�� z biurka formularz.
- Nic z tego nie b�dzie. Podj��em decyzj�. Przenosz� was do drog�wki, a na wasze miejsce przyjdzie kapral Rz�ska.
- Rz�ska? - wybuchn�a Holly. - Ta lalunia, co ma pusto w g�owie? I to ma by� ten sprawdzian, kobieta przyj�ta na pr�b�? Nie mo�e pan tego zrobi�!
Twarz Bulwy sfioletowia�a jeszcze bardziej.
- Mog� i zrobi�. A dlaczego niby nie? Wcale si� nie staracie! A nawet kiedy si� staracie, to nie dajecie sobie rady, prawda, Niedu�a? Przykro mi, ale nie sprawdzili�cie si�.
Komendant pochyli� si� nad papierami, co oznacza�o koniec rozmowy. Wstrz��ni�ta Holly sta�a jak wryta. Najlepsza szansa zawodowa w �yciu, a ona j� zmarnowa�a! Jeden b��d i wszystko przepad�o! To niesprawiedliwe! Holly poczu�a, �e ogarnia j� niezwyk�y gniew, ale spr�bowa�a go opanowa�. Teraz nie mog�a sobie pozwoli� na awantur�.
- Panie komendancie, sir. Chyba zas�uguj� na jeszcze jedn� szans�.
- A sk�d to mniemanie? - Bulwa nawet nie podni�s� g�owy znad papier�w.
Holly wzi�a g��boki oddech.
- Z powodu moich osi�gni��, sir. M�wi� same za siebie, z wyj�tkiem tej sprawy w Hamburgu. Dziesi�� udanych zada� tajemnych. Ani jednego zatrzymania czasu lub zatarcia pami�ci, nie licz�c...
- Sprawy w Hamburgu - doko�czy� za ni� Bulwa. Holly postanowi�a zaryzykowa�.
- Gdybym by�a m�czyzn�, jednym z pa�skich drogocennych chochlik�w, w og�le nie by�oby tej rozmowy.
Bulwa spojrza� na ni� ostro.
- Zaraz, zaraz, Niedu�a...
Przerwa� mu ostry pisk jednego ze stoj�cych na biurku telefon�w, potem drugiego i trzeciego. Na �cianie za jego plecami o�y� ogromny ekran.
Bulwa nacisn�� przycisk g�o�nika, rozpoczynaj�c telekonferencj�.
-Tak?
- Mamy zbiega. Bulwa kiwn�� g�ow�.
- Jest co� na teleskopach?
Teleskopami w �argonie SKR nazywano ukryte urz�dzenia �ledz�ce, potajemnie zamontowane na ameryka�skich satelitach komunikacyjnych.
- Owszem - powiedzia� drugi dzwoni�cy. - Wielki rozb�ysk w Europie. Na po�udniu W�och. Nie ma tarczy.
Bulwa zakl��. Elf bez tarczy by� widoczny dla oczu �miertelnik�w. P� biedy, gdy nale�a� do humanoid�w...
- Klasyfikacja?
- Z�a wiadomo��, komendancie - powiedzia� trzeci rozm�wca. - To dziki troll samotnik.
Bulwa przetar� oczy. Dlaczego takie rzeczy zawsze zdarza�y si� na jego dy�urze?
Holly doskonale rozumia�a rozgoryczenie dow�dcy. Trolle by�y najwredniejszymi z podziemnych istot.
W��czy�y si� po labiryncie g��bokich tuneli, poluj�c na wszystko, co mia�o pecha wej�� im w drog�, W ich male�kich m�d�kach nie mie�ci�y si� �adne zasady ani ograniczenia. Czasem, zab��kane, wpada�y do szybu windy ci�nieniowej. Zwykle spala�y si� w gor�cym strumieniu spr�onego powietrza, ale te, kt�rym udawa�o si� prze�y�, wydostawa�y si� na powierzchni�. Oszala�e z b�lu, wpadaj�ce we w�ciek�o�� od najmniejszego promyka �wiat�a, zazwyczaj par�y na o�lep przed siebie, niszcz�c wszystko, co napotka�y.
Bulwa gwa�townie pokr�ci� g�ow�, bior�c si� w gar��.
- No, dobrze, kapitan Niedu�a. Wygl�da na to, �e macie okazj� si� wykaza�. Jeste�cie rozgrzani?
- Tak jest, sir - sk�ama�a Holly, doskonale �wiadoma faktu, �e gdyby Bulwa wiedzia�, i� zaniedba�a Rytua�, natychmiast by j� zawiesi�.
- �wietnie. Pobierzcie bro� z magazynu i udajcie si� na miejsce akcji.
Holly zerkn�a na ekran. Ukazywa� on wysokiej rozdzielczo�ci zbli�enie ufortyfikowanego w�oskiego miasteczka. W kierunku ludzkiego skupiska przez otaczaj�ce pola posuwa� si� szybko male�ki czerwony punkcik.
- Zr�bcie porz�dne rozpoznanie i zameldujcie. Nie pr�bujcie samodzielnego odzysku. Czy to jasne?
-Tak jest.
- W zesz�ym kwartale wskutek ataku trolla stracili�my sze�ciu funkcjonariuszy. Sze�ciu! I to pod ziemi�, na znanym terenie.
- Rozumiem, sir.
Bulwa z pow�tpiewaniem od�� usta.
- Naprawd� rozumiecie, Niedu�a?
- Chyba tak, sir.
- Widzieli�cie kiedy, co troll potrafi zrobi� z cia�em i ko��mi?
- Nie, sir. Nie z bliska.
- To lepiej, �eby�cie si� nie dowiedzieli.
- Tak jest, sir.
Bulwa �ypn�� na ni� ponuro.
- Nie wiem, jak to si� dzieje, Niedu�a, ale kiedy si� ze mn� zgadzacie, zaczynam si� niepokoi�.
S�usznie si� denerwowa�. Gdyby wiedzia�, jak zako�czy si� owo proste rozpoznanie, zapewne od razu uda�by si� na emerytur�. Dzisiejsza noc mia�a przej�� do historii. Nie do historii zdarze� szcz�liwych, takich, jak odkrycie radu albo wyl�dowanie pierwszych ludzi na Ksi�ycu. Wydarzenia tej nocy zalicza�y si� do historii z�ej i przypomina�y raczej hiszpa�sk� inkwizycj� lub przybycie sterowca "Hindenburg". By�a to noc niedobra dla wr�ek i ludzi. Niedobra dla wszystkich.
Holly uda�a si� prosto do wyrzutni. Jej usta, zazwyczaj ruchliwe, przybra�y kszta�t zawzi�tej, zdecydowanej kreski. Oto mia�a przed sob� jedn�, jedyn� szans�. Nie zamierza�a pozwoli�, by cokolwiek zak��ci�o jej koncentracj�.
Kolejka wczasowicz�w, czekaj�cych z nadziej� na wiz�, jak zwykle ci�gn�a si� a� do rogu placu Szybowego, ale Holly tylko machn�a odznak� i przedarta si� do przodu. Jednak jaki� uparty gnom nie chcia� ust�pi� jej z drogi.
- Dlaczego wam ze SKRZAT wolno