3386
Szczegóły |
Tytuł |
3386 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
3386 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 3386 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
3386 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Clive Barker
Ksi�gi krwi V
(Prze�o�y�a: Beata Jankowska-Rosadzi�ska)
Ka�de cia�o jest ksi�g� krwi.
Gdziekolwiek je otworzysz, jest czerwone.
ZAKAZANY
Jak doskona�a tragedia, kt�rej struktura zagubiona jest w cierpieniu - idealna geometria dzielnicy Spector Street by�a widoczna tylko z lotu ptaka. Spacerowanie jej mrocznymi, brudnymi uliczkami, z jednego betonowego placu do nast�pnego pobudza�o wyobra�ni�. Na placu otoczonym murami ros�y drzewa, zanim nie okaleczono ich i nie wyrwano z korzeniami, a wysoka trawa niewiele mia�a wsp�lnego ze zdrow� zieleni�.
Bez w�tpienia dzielnica by�a marzeniem architekta. Miejscy projektanci op�akiwali projekt zasiedlenia 36 os�b na jednym hektarze, ale wychwalali miejsce przeznaczone na plac zabaw dla dzieci. Spector Street, a dok�adniej m�wi�c jej podw�rza, cieszy�y si� w�tpliw� reputacj�, kt�rej w przysz�o�ci miano zaradzi�. Na razie projektanci porzucili j� na pastw� losu. Architekci zajmowali odbudowane domy Georgijczyk�w na drugim ko�cu miasta i prawdopodobnie nigdy nie postawili tu nogi.
Pewnie jednak nie byliby zawstydzeni odstraszaj�cym wygl�dem dzielnicy, nawet gdyby tu przyjechali. Ich dziecinne umys�y by�y r�wnie wspania�e, jak jej precyzyjna geometria. To ludzie zniszczyli Spector Street. Nawet nie sprzeciwiali si� temu oskar�eniu. Helen rzadko widywa�a centrum miasta tak zdewastowane. Porozbijane lampy i obdrapane �ciany dom�w. Samochody, z kt�rych wymontowano ko�a i silniki, a reszt� spalono, blokuj�c wjazd do gara�y. W jednym z podw�rzy dwa czy trzy dwupoziomowe mieszkania by�y ca�kowicie strawione przez ogie�; w oknach i drzwiach stercza�y osmolone deski i skorodowane �elastwo.
Jeszcze bardziej przera�aj�ce by�y graffiti, kt�re specjalnie przysz�a obejrze�, zach�cona przez Archiego, i nie rozczarowa�a si�. Trudno by�o uwierzy� patrz�c na r�norodno�� kompozycji: nazwiska, niemoralne obrazki i doktryny religijne bazgrane sprayami na ka�dym daj�cym si� wykorzysta� murze. Spector Street istnia�o od trzech i p� roku. �ciany, niedawno dziewicze, teraz by�y tak zniszczone, �e Miejski Departament Czysto�ci straci� nadziej�, i� kiedykolwiek uda si� przywr�ci� je do pierwotnego stanu. Warstwa bielid�a pokrywaj�ca t� wizualn� kakofoni� zach�ca�aby tylko do bazgrania od nowa.
Helen by�a w si�dmym niebie. Ka�dy k�t, w kt�ry spojrza�a, oferowa� nowe materia�y do jej rozprawy pt. "Graffiti wyrazem miejskiej rozpaczy". Temat skupia� jej ulubione dyscypliny - socjologi� i estetyk� - i kiedy w�drowa�a przez t� szczeg�ln� dzielnic�, zacz�a zastanawia� si�, czy kto� nie napisa� ju� o tym ksi��ki. Sz�a od podw�rza do podw�rza, kopiuj�c wi�kszo�� interesuj�cych bazgro��w i zapisuj�c, gdzie je znalaz�a. Potem posz�a do samochodu po aparat fotograficzny i wr�ci�a w ciekawsze rejony.
Kiepsko jej sz�o. Nie by�a ekspertem-fotografem. Promienie pa�dziernikowego s�o�ca po�yskiwa�y w kawa�kach metalu i pot�uczonego szk�a, w za�amaniach mur�w. Ka�d� �cian� fotografowa�a w r�nych uj�ciach, a by�o ich wiele. Przypomnia�a sobie, �e jej obecne z�e samopoczucie zostanie zrekompensowane, kiedy poka�e te materia�y Trevorowi.
- Pisanie po �cianach? - m�wi� u�miechaj�c si� w ten irytuj�cy, charakterystyczny dla niego spos�b. - Robili to ze sto razy.
Oczywi�cie, to by�a prawda. Sami nauczyli ich graffiti - wype�nionych po brzegi socjologicznym �argonem: pozbawienie praw obywatelskich, wyrzutki spo�ecze�stwa... Ale pochlebia�a sobie, �e w�a�nie ona mo�e znale�� mi�dzy tymi bazgro�ami co�, czego nie znale�li poprzedni analitycy - mo�e jakie� jednocz�ce konwencje, kt�rych mog�aby u�y� jako has�a przewodniego swej rozprawy. Odpowiedni efekt mo�e da� tylko sprawne skatalogowanie zebranych informacji i zdj��, zanim je ujawni. Bardzo wa�na jest tak�e jako�� zdj��. Pracowa�o tu zbyt wiele r�k, zbyt wiele my�li zosta�o tu uwiecznionych - chocia�, gdyby znalaz�a jaki� schemat, jaki� przewa�aj�cy motyw, mia�aby gwarancj�, �e rozprawa przyci�gnie uwag� powa�nych ludzi, a tym samym ona zostanie zauwa�ona.
- Co robisz? - zapyta� kto� stoj�cy za jej plecami. Odwr�ci�a si� i zobaczy�a m�od� kobiet� z w�zkiem.
Sta�a na chodniku. Wygl�da�a na zm�czon� i zmarzni�t�. Dziecko gaworzy�o trzymaj�c w r�czce pomara�czowego lizaka.
Helen u�miechn�a si� do kobiety. Wyda�a jej si� st�skniona serdeczno�ci.
- Fotografuj� �ciany - odpowiedzia�a.
- Masz na my�li te niemoralne brudy? - zapyta�a kobieta.
Wed�ug oceny Helen mog�a mie� najwy�ej dwadzie�cia lat.
- Napisy i rysunki... - powiedzia�a Helen, a po chwili doda�a: - Tak, niemoralne brudy.
- Jeste� z Rady Miejskiej?
- Nie, z uniwersytetu.
- To ohydne - powiedzia�a kobieta spogl�daj�c na �ciany. - To nie tylko dzieciaki.
- Nie?
- Doro�li m�czy�ni. Tak�e doro�li m�czy�ni. Przekl�ci. Rozejrzyj si�, a zobaczysz ich wsz�dzie... - Spojrza�a na dziecko, kt�re wyrzuci�o lizaka na ziemi�. - Kerry? - zawo�a�a starszego ch�opca, ale nie zwr�ci� na ni� uwagi. - Chc� to zamalowa�? - zapyta�a.
- Nie wiem. Jestem z uniwersytetu - przypomnia�a jej Helen.
- Ach! - zdziwi�a si�, jakby us�ysza�a co� nowego. - Wi�c nie masz nic wsp�lnego z Rad� Miejsk�?
- Nie.
- Niekt�re s� niemoralne, po prostu wstr�tne, prawda? Patrzenie na niekt�re z tych bazgro��w wprawia mnie w zak�opotanie.
Helen przytakn�a, obserwuj�c dzieci. Malec postanowi� w�o�y� Kerry'emu lizaka do ucha.
- Nie r�b tego! - powiedzia�a do niego matka i lekko pacn�a dziecko po r�czkach. To nie mog�o zabole�, ale rozp�aka� si�. Helen skorzysta�a z okazji i wr�ci�a do pracy, ale kobieta uparcie dalej chcia�a rozmawia�: - Nie tylko tutaj wida� ich dzia�alno�� - stwierdzi�a.
- S�ucham?
- W�amuj� si� do pustych mieszka�. Rada Miejska pr�bowa�a temu zaradzi�, ale niewiele zdzia�ali. Zawsze znajd� spos�b, by dosta� si� do �rodka. U�ywaj� ich jako toalet i jeszcze wi�cej �wi�stw wypisuj� na �cianach. Podpalaj� samochody i mieszkania. Nikt nie czuje si� tu bezpieczny.
Jej s�owa zaciekawi�y Helen. Czy graffiti na wewn�trznych �cianach r�ni�y si� od tych z miejsc publicznych? Tamte z pewno�ci� by�yby cenniejszym odkryciem.
- Znasz takie miejsca w tej okolicy?
- Chodzi ci o puste mieszkania?
- Z grafitti.
- W s�siedztwie jest takie jedno czy nawet dwa - powiedzia�a. - Mieszkam przy Placu Buttsa.
- Mog�aby� mi je pokaza�? - poprosi�a. Kobieta wzdrygn�a si�. - Przy okazji, nazywam si� Helen Buchanem.
- Anne-Marie - przedstawi�a si�.
- By�abym wdzi�czna, gdyby� mog�a zaprowadzi� mnie do jednego z nich.
Anne-Marie by�a zak�opotana entuzjazmem Helen, nie mog�a jej zrozumie� i tylko otrz�sn�a si� z niesmakiem.
- Nie ma tam nic wi�cej pr�cz tego, co tu widzisz.
Helen zebra�a sw�j sprz�t i posz�y uliczkami ��cz�cymi place. Wszystkie by�y otoczone pi�ciopi�trowymi, betonowymi budynkami, co w efekcie wywo�ywa�o okropn� klaustrofobi�. W�skie uliczki i schody, ciemne zakamarki i nie o�wietlone tunele by�y wymarzone dla z�odziei. Sterty �mieci, wyrzucanych z okien na wy�szych pi�trach, musia�y by� siedliskiem szczur�w i powodem wielu po�ar�w. Wsz�dzie by�o ich pe�no - nawet na klatkach schodowych. Od�r, nawet w ch�odny dzie�, by� nie do zniesienia, a co dopiero latem.
- Mieszkam po drugiej stronie - powiedzia�a Anne-Marie, kiedy dotar�y na miejsce. - Tam, gdzie te ��te drzwi. A po tej stronie znajdziesz pi�te albo sz�ste mieszkanie od ko�ca. Oba s� puste ju� od kilku tygodni. Jedna z rodzin przeprowadzi�a si� na Plac Ruskina.
Odwr�ci�a si� plecami do Helen i zaj�a dzieckiem.
- Dzi�kuj� - powiedzia�a Helen.
Anne-Marie spojrza�a na ni� przez rami�, ale nie odpowiedzia�a. Helen posz�a we wskazanym kierunku. Firanki we wszystkich oknach by�y g�ste i zaci�gni�te tak dok�adnie, �e nic nie by�o przez nie wida�. Przed drzwiami mieszka� nie by�o butelek na mleko ani porzuconych zabawek, kt�rymi bawi�y si� dzieci. Nic, ani �ladu �ycia. Na drzwiach okupowanych mieszka� by�o wi�cej szokuj�cych graffiti. Obejrza�a tylko t� na korytarzu, cz�ciowo dlatego, �e ba�a si� otworzy� kt�re� drzwi i znale�� co� naprawd� obrzydliwego, ale w ko�cu ciekawo�� zwyci�y�a.
Na progu mieszkania numer 14 w jej nozdrza uderzy� od�r odchod�w, farby i palonego plastyku. Waha�a si� dobrych dziesi�� sekund, zastanawiaj�c si�, czy warto zajrze� do �rodka. Bezspornie, dzielnica by�a dla niej obcym terytorium, zamkni�tym we w�asnej n�dzy, ale pokoje, do kt�rych wesz�a, przesz�y jej naj�mielsze oczekiwania - ledwie mog�a przebi� wzrokiem zastraszaj�c� ciemno�� tego labiryntu. Kiedy zaczyna�a traci� odwag�, pomy�la�a o Trevorze i o tym, jak bardzo chce uciszy� jego w�tpliwo�ci. Wesz�a do �rodka, rozmy�lnie kopi�c walaj�ce si� wsz�dzie deski - z nadziej�, �e nie spotka tam dzikiego lokatora.
Upewniwszy si�, �e z mieszkania nie dochodzi �aden d�wi�k, wesz�a do pierwszego pokoju. S�dz�c po stoj�cej w k�cie zniszczonej sofie i podartym dywanie - by� to pok�j dzienny. Jasnozielone �ciany, jak obieca�a Anne-Marie, pokryte by�y bazgro�ami, kt�rych wi�kszo�� by�a miniaturowym pierwowzorem tych z miejsc publicznych, malowanych sprayami w sze�ciu kolorach.
Niekt�re komentarze by�y interesuj�ce, cho� zna�a je ju� ze �cian na zewn�trz. Powtarza�y si� znajome imiona i pogr�ki. Cho� nigdy nie widzia�a tych ludzi - wiedzia�a, jak bardzo Fabian J. chcia� pozbawi� dziewictwa Michelle, a Michelle mia�a chrapk� na kogo� nazywanego Mr Sheen. M�czyzna nazywany Bia�ym Szczurem chwali� si� swoim interesem, a obietnica powrotu Okrutnych Braci wypisana by�a czerwon� farb�. Znalaz�a te� jeden czy dwa rysunki, kt�rych podpisy by�y szczeg�lnie interesuj�ce, jakby natchnione. Obok imienia Chrystusa namalowano chudego m�czyzn� z w�osami stercz�cymi wok� jego g�owy jak promienie, na kt�rych nadziane by�y inne g�owy. Tu� obok w bardzo brutalny, odra�aj�cy spos�b przedstawiono stosunek. W pierwszej chwili rysunek skojarzy� si� jej z no�em wbijanym w oko. Pok�j by� ciemny i Helen �a�owa�a, �e nie zabra�a lampy b�yskowej. Je�li chcia�a udokumentowa� swoje odkrycie, musia�a wr�ci� tu.
Mieszkanie nie nale�a�o do du�ych i mia�o ma�e okna. Od�r odchod�w by� odra�aj�cy. Czu�o si� go wsz�dzie. Wycofa�a si� z pokoju dziennego i kr�tkim korytarzykiem przesz�a do nast�pnego pomieszczenia, najbardziej oddalonego od drzwi. Tutaj by�o jeszcze ciemniej i musia�a odczeka�, a� jej oczy przywykn� do mroku, by mog�a cokolwiek zobaczy�. Domy�li�a si�, �e to sypialnia, cho� meble roztrzaskane by�y na drzazgi. Tylko materac zosta� prawie nietkni�ty, rzucony w k�t i przykryty n�dznymi, poszarpanymi kocami. Na pod�odze wala�y si� gazety i pot�uczone naczynia.
Na zewn�trz �wieci�o s�o�ce, ale niewiele �wiat�a przedostawa�o si� do pokoju, w kt�rym graffiti okaza�y si� jeszcze ciekawsze - od list�w mi�osnych do pogr�ek. W po�piechu ogl�da�a �ciany, a� jej uwag� przyku� obraz na �cianie, w kt�rej by�y drzwi.
Arty�ci nie sko�czyli go jeszcze. Wygl�da�o na to, �e celowo wybrali �cian� z drzwiami, kt�re wykorzystali jako usta namalowanej sprayami wielkiej twarzy. By�o to wymy�lniejsze graffiti ni� te, kt�re dot�d widzia�a. Zawiera�o wi�cej detali zapo�yczonych z wyobra�ni. Ko�ci policzkowe wystaj�ce przez sk�r�, z�by wbijaj�ce si� w drzwi. Z powodu niskiego sufitu oczy znajdowa�y si� zaledwie kilka cali nad g�rn� warg�, ale ta fizyczna niezgodno�� sprawia�a, �e obraz wywiera� silniejsze wra�enie. Gmatwanina poskr�canych w�os�w pokrywa�a ca�y sufit.
Czy to portret? By�o co� specyficznego w linii brwi i zmarszczkach wok� szerokich ust. Pewnie pochodzi� z nocnego koszmaru albo mo�e z transu narkotycznego. Jakiekolwiek by�o jego �r�d�o, by�o p�odne. Cho�by pomys� wykorzystania drzwi jako ust. W miejscu, gdzie powinna znajdowa� si� szyja, by� brzuch. Ca�a posta� przywodzi�a na my�l okaleczonego bezwstydnego upiora. Robi� wra�enie. Sta�a na �rodku sypialni oszo�omiona obrazem, z kt�rego, z bezlitosnym uporem, patrzy�y na ni� przekrwione oczy. Postanowi�a wr�ci� tu jutro z lamp� b�yskow� i filmem o wi�kszej czu�o�ci.
Kiedy zbiera�a si� ju� do wyj�cia, przez okno wpad�y promienie s�o�ca. Obejrza�a si� przez rami� i dopiero teraz zauwa�y�a na przeciwleg�ej �cianie wypisany sprayem slogan.
"S�odycze dla Cukiereczka!" - przeczyta�a. Pozna�a ju� r�ne cytaty, ale nie zna�a ich �r�de�. Czy by� to rodzaj wyznania mi�osnego? Je�li tak, to umieszczono je w dziwnym miejscu. Mimo materaca w k�cie i wzgl�dnej izolacji tego pokoju, nie mog�a wyobrazi� sobie autora tego napisu, stoj�cego tutaj i wr�czaj�cego bukiet swej wybrance. �adni m�odociani kochankowie, jakkolwiek zaanga�owani, nie le�eliby tutaj bawi�c si� w mam� i tat�. Nie pod t� �cian�, b�d�c� wyrazem terroru. Przebieg�a wzrokiem po pozosta�ych napisach. Przewa�a�y odcienie r�u. Nawet usta i d�onie przera�aj�cej postaci by�y r�owe.
Us�ysza�a za sob� ha�as. Odwr�ci�a si� tak gwa�townie, �e straci�a r�wnowag� i omal nie upad�a na materac.
- Kto tam?...
Do pokoju wszed� ch�opiec. M�g� mie� sze�� - siedem lat. Spojrza� na Helen b�yszcz�cymi oczyma, jakby czeka�, a� dojdzie do siebie.
- Tak? - odezwa�a si�.
- Anne-Marie pyta, czy chcesz herbaty - wyrecytowa� jednym tchem.
Rozmowa z t� kobiet� nale�a�a ju� do przesz�o�ci, ale Helen by�a jej wdzi�czna za zaproszenie. Zd��y�a ju� zmarzn��.
- Tak... - powiedzia�a do ch�opca. - Ch�tnie. Dziecko nie poruszy�o si�, wci�� w ni� wpatrzone.
- Poka�esz mi drog�? - zapyta�a.
- Je�li chcesz - odpowiedzia� bez entuzjazmu.
- Tak, chc�.
- Fotografujesz? - zapyta�.
- Tak, ale nie tutaj.
- Dlaczego?
- Jest za ciemno - wyja�ni�a.
- A nie mo�na po ciemku? - chcia� wiedzie�. - Nie.
Ch�opiec ze zrozumieniem pokiwa� g�ow�, jakby odpowied� zgadza�a si� z jego wiedz� na ten temat, odwr�ci� si� bez s�owa i Helen sama musia�a domy�li� si�, �e ma i�� za nim.
Kiedy weszli, Anne-Marie by�a w kuchni. Wykonywa�a kilka czynno�ci naraz, jak �ongler. Helen patrzy�a na ni� z podziwem. Jej umiej�tno�ci, je�li chodzi o prace domowe, by�y wprost �a�osne. W ko�cu rozmowa zesz�a na interesuj�cy j� temat.
- Po co fotografujesz te �ciany? - zapyta�a Anne-Marie.
- Pisz� prac� o graffiti i musz� mie� troch� ilustracji.
- Ale one nie s� �adne.
- Nie, masz racj�. Ale my�l�, �e s� interesuj�ce. Anne-Marie potrz�sn�a g�ow�.
- Nienawidz� ca�ej tej dzielnicy - powiedzia�a. - Tutaj nie ma bezpiecznego schronienia. Ludzie s� okradani na w�asnych klatkach schodowych. Dzieciaki co chwil� podpalaj� �mieci. Zesz�ego lata stra� po�arna musia�a przyje�d�a� dwa albo trzy razy dziennie. �mieci walaj� si� wsz�dzie i pe�no tu szczur�w. To nie do zniesienia.
- Mieszkasz sama?
- Tak, odk�d Davey odszed�.
- To tw�j m��?
- Ojciec Kerry'ego, ale nigdy nie byli�my ma��e�stwem. Mieszkali�my razem przez dwa lata, wiesz. Dobrze nam by�o ze sob�. Ale kiedy by�am z Kerrym w ci��y, jednego dnia spakowa� si� i odszed�. Mo�e nawet lepiej, �e tak si� sta�o - powiedzia�a. - Ale czasami boj� si� mieszka� tu sama. Chcesz jeszcze herbaty?
- Nie mam zbyt wiele czasu.
- Tylko jeszcze jedn� fili�ank� - nalega�a Anne-Marie. Kiedy odwraca�a si�, by si�gn�� po czajnik, zauwa�y�a co� przy zlewozmywaku i rozdusi�a kciukiem. - A masz, ty pluskwo - mrukn�a. - Mamy tu te� czerwone mr�wki - wyja�ni�a g�o�no.
- Mr�wki?
- Ca�a dzielnica jest ska�ona. To insekty z Egiptu - nazywaj� je mr�wkami faraona. Ma�e, brunatne robale. Dostaj� si� do mieszka� przez otwory wentylacyjne. Istna plaga.
Mr�wki z Egiptu? Chcia�o jej si� �mia�, ale nie odezwa�a si�. Anne-Marie wyjrza�a przez okno na tylne podw�rze.
- Powinna� im powiedzie�... - powiedzia�a, cho� Helen nie bardzo wiedzia�a komu - powiedz im, �e zwykli ludzie nie mog� nawet przej�� ulic�...
- Naprawd� jest a� tak �le? - zapyta�a z niedowierzaniem.
Kobieta spojrza�a jej w oczy.
- Tutaj wielu ludzi pada ofiar� morderstwa - powiedzia�a powa�nie.
- Naprawd�?
- Tego lata by�o jedno - starszy cz�owiek z Ruskin. To niedaleko st�d. Nie zna�am go, ale by� przyjacielem siostry mojej s�siadki. Nie pami�tam, jak si� nazywa�.
- I zosta� zamordowany?
- Po�wiartowali go w jego w�asnym pokoju. Le�a� tam prawie tydzie�.
- A co z jego s�siadami? Nie zauwa�yli, �e znikn��?
Anne-Marie wzruszy�a ramionami, jakby obecno�� s�siad�w nie mia�a najmniejszego znaczenia.
- To straszne - powiedzia�a Helen.
- Ale sta�o si�. - Kobieta m�wi�a, siedz�c bez ruchu. - Mia� wyd�ubane oczy.
Helen drgn�a.
- Nie - szepn�a wstrzymuj�c oddech.
- To prawda. Ale to jeszcze nie wszystko, co mu zrobili. - Przerwa�a na moment, by dalszy ci�g zabrzmia� efektownie. - Domy�lasz si�, jakiego rodzaju cz�owiek jest w stanie zrobi� co� takiego?
Helen skin�a g�ow�.
- Czy poci�gni�to go do odpowiedzialno�ci? - zapyta�a.
Anne-Marie parskn�a kpi�cym �miechem.
- Policji nie obchodzi, co si� tu dzieje. O ile to mo�liwe, omijaj� t� dzielnic�. Kiedy ju� przyjad� na patrol, ograniczaj� si� do wy�apywania pijanych dzieciak�w. Po prostu boj� si�. Wol� mie� czyste r�ce.
- Nie �cigaj� mordercy?
- W�tpi�.
A po chwili doda�a: - On mia� hak.
- Hak?
- M�czyzna, kt�ry to zrobi�, mia� hak, jak Jednor�ki Jack.
Helen nie by�a ekspertem, je�li chodzi o morderstwa, ale by�a pewna, �e Jednor�ki nie u�ywa� swego haka do takich cel�w. Opowiadanie Anne-Marie zakrawa�o na fantazje, cho� brzmia�o do�� makabrycznie - wyd�ubane oczy, hak, poszatkowane cia�o. Najskrupulatniejsi reporterzy z pewno�ci� nie przegapiliby takiego zdarzenia.
Kobieta chcia�a dola� jej herbaty.
- Nie, dzi�kuj� - powiedzia�a Helen. - Naprawd� musz� ju� i��.
- Jeste� m�atk�? - zapyta�a Anne-Marie.
- Tak. Jest wyk�adowc� na uniwersytecie.
- Jak ma na imi�? - Trevor.
Anne-Marie nala�a sobie herbaty, wsypa�a dwie �y�eczki cukru i zamiesza�a.
- Wr�cisz tu jeszcze? - zapyta�a.
- Tak, mam nadziej�. Pod koniec tygodnia. Chc� zrobi� kilka zdj�� graffiti w mieszkaniu, kt�re mi wskaza�a�.
- Odwied� mnie.
- Ch�tnie. I dzi�kuj� za pomoc.
- Nie ma sprawy - odpowiedzia�a Anne-Marie. - Ale nie m�w nikomu, dobrze?
- Prawdopodobnie m�czyzna mia� hak zamiast r�ki.
Trevor spojrza� na ni� nieprzytomnie.
- S�ucham?
Helen opowiedzia�a mu ca�� histori�, staraj�c si� nie koloryzowa� jej. Interesowa�o j�, co Trevor my�li o tym, a wiedzia�a, �e je�li pierwsza wyrazi opini�, to on instynktownie b�dzie pr�bowa� podwa�y� wiarygodno�� tej krwawej sceny.
- Mia� hak - powt�rzy�a.
Trevor od�o�y� widelec i poci�gn�� nosem.
- Nie czyta�em nic na ten temat.
- Nie czytasz lokalnej prasy. Zreszt�, �adne z nas. Mi�dzynarodowe chyba nigdy nie zajmowa�y si� tego typu sprawami.
- "Starzec zamordowany przez hako-r�kiego maniaka" - zastanawia� si�. - Taki tytu� musia�bym zauwa�y�. Kiedy mog�o si� to zdarzy�?
- Minionego lata. Chyba akurat byli�my w Irlandii.
- Mo�e - przyzna� i zabra� si� do jedzenia.
- Dlaczego powiedzia�e� "mo�e"? - nie dawa�a za wygran�.
- Bo nie jestem pewny - wyja�ni�. - A poza tym, to opowiadanie brzmi absurdalnie.
- Nie wierzysz, �e to si� sta�o?
Trevor spojrza� na ni�, oblizuj�c z k�cika ust resztki sosu. Jego twarz wyra�a�a cierpliwo�� - bez w�tpienia, tak samo wygl�da�a, gdy s�ucha� swoich student�w.
- A ty wierzysz? - zapyta�. To by� jego ulubiony chwyt - odpowiadanie pytaniem na pytanie - by zbi� kogo� z tropu.
- Nie jestem pewna - odpowiedzia�a, uparcie szukaj�c sta�ego gruntu w morzu w�tpliwo�ci.
- Dobrze, zapomnijmy o tym... - powiedzia� si�gaj�c po szklank� z czerwonym winem. - A ta kobieta? Uwierzy�a� jej?
- Tak. - Wyobrazi�a sobie Anne-Marie, zanim us�ysza�a t� przera�aj�c� histori�. - Tak, my�l�, �e wiedzia�abym, gdyby k�ama�a.
- Wi�c dlaczego pytasz mnie o zdanie? Czy to jest wa�ne, do cholery, czy ona k�ama�a, czy nie?
Dobre pytanie. Dlaczego to jest takie wa�ne? Mo�e chcia�a mie� w�asne zdanie o Spector Street, a nie sugerowa� si� plotkami? Dzielnica, rzeczywi�cie, by�a brudna, beznadziejna, za�miecona. Tuszowano nieporz�dek i jej niekorzystne po�o�enie, bo by�o to zbyt banalne, a ona akceptowa�a to jako nieprzyjemn� rzeczywisto��. Ale historia zamordowanego staruszka i innych okalecze� by�a czym� wi�cej ni� plotk�. Na samo wspomnienie o tej strasznej �mierci parali�owa�o j� przera�enie.
Zda�a sobie spraw�, �e uczucia ma wymalowane na twarzy i �e patrz�cy na ni� Trevor nie jest nimi zachwycony.
- Je�li tak bardzo ci� to martwi, to dlaczego nie wr�cisz tam i nie popytasz ludzi, zamiast zastanawia� si� przy obiedzie: uwierzy� czy nie uwierzy�?
Musia�a co� odpowiedzie�.
- My�la�am, �e lubisz takie �amig��wki. Rzuci� jej ponure spojrzenie.
- Znowu b��d.
Przeprowadzenie �ledztwa nie by�o z�ym pomys�em, cho� niew�tpliwie mia� swoje powody, by to zaproponowa�. Z dnia na dzie� patrzy�a na Trevora mniej lito�ciwie. Kiedy� uwa�a�a go za powa�nego, odpowiedzialnego cz�owieka, ale teraz wiedzia�a, �e tylko takiego zgrywa�. Namawia� j� nie z powodu dreszczyku grozy, wywo�anego makabrycznym opowiadaniem - by� patologicznie konkurencyjny. Patrzy�a na niego, podejmowa�a wyzwania i wiedzia�a, �e nie pomo�e jej, nawet je�li dojdzie do przelewu krwi. Dlaczego zawsze j� w to pakuje, dlaczego sam si� tym nie zajmie? Akademia by�a jedn� z ostatnich fortec zawodowego tracenia czasu, a ich otoczenie zdominowane przez wychowanych g�upc�w, zagubionych na straconym l�dzie przestarza�ej retoryki i nieodpowiedzialno�ci.
Z jednego straconego l�du na drugi. Nast�pnego dnia wr�ci�a do Spector Street z lamp� b�yskow� i filmem o wysokiej czu�o�ci. Zerwa� si� silny, arktyczny wiatr, wyczuwalny nawet w w�skich uliczkach i na otoczonych murami placach. Posz�a wprost pod numer 14 i ponad godzin� sp�dzi�a na fotografowaniu �cian sypialni i pokoju dziennego. My�la�a, �e od wczoraj prace nad wielk� graffiti w sypialni posun�y si� dalej, ale nie. Chocia� stara�a si�, jak mog�a - wiedzia�a, �e fragmentaryczne uj�cie wszystkich szczeg��w b�dzie tylko marnym echem wspania�ej graffiti.
Oczywi�cie, by odebra� w�a�ciwy efekt, trzeba b�dzie ogl�da� j� w ca�o�ci. Umieszczenie jej w tym szarym, okropnym miejscu by�o niewybaczalnym b��dem. To tak, jakby szuka�a ikony w zsypie na �mieci - po�yskuj�cego symbolu wywy�szenia ze �wiata ci�kiej pracy i rozk�adu. Tkwi�a w bolesnym prze�wiadczeniu, �e intensywno�� jej reakcji prawdopodobnie przewy�szy jej zdolno�ci krasom�wcze. Jej s�ownictwo by�o analityczne, pe�ne potocznych zwrot�w i akademickiej terminologii, ale teraz okaza�o si� zbyt ubogie. Mia�a nadziej�, �e fotografie b�d� wystarczaj�co czytelne, by mo�na by�o zauwa�y� przynajmniej si�� wyrazu graffiti, nawet je�li nie rzuci na nikogo uroku.
Kiedy wysz�a na dw�r, wiatr by� jeszcze silniejszy, ale ch�opiec - ten sam, kt�ry wczoraj zaprowadzi� j� do Anne-Marie - czeka� wytrwale, ubrany jak na wiosenn� pogod�. Na jej widok u�miechn�� si�.
- Cze��! - powiedzia�a Helen.
- Czeka�em - oznajmi�.
- Czeka�e�?
- Anne-Marie powiedzia�a, �e wr�cisz.
- Ale planowa�am przyj�� dopiero pod koniec tygodnia - powiedzia�a. - Mog�e� bardzo d�ugo czeka�.
Ch�opiec zmarszczy� nos w u�miechu.
- W porz�dku - powiedzia�. - I tak nie mam nic do roboty.
- A szko�a?
- Nie lubi� szko�y - oznajmi�, jakby nie musia� si� uczy�, je�li mu to nie odpowiada.
- Rozumiem - odpowiedzia�a Helen i ruszy�a w kierunku domu Anne-Marie. Ch�opiec pod��y� za ni�. Na �rodku placu by� ma�y trawnik z kilkoma krzes�ami i wyschni�tymi drzewkami u�o�onymi w stos.
- Co to jest? - mrukn�a do siebie.
- Noc Ogniska 1 - poinformowa� malec. - W przysz�ym tygodniu.
- Oczywi�cie.
- Idziesz odwiedzi� Anne-Marie? - zapyta�.
- Tak.
- Nie ma jej w domu.
- Jeste� pewien?
- Tak.
- No, to mo�e ty mi powiesz... - Zatrzyma�a si� i spojrza�a na niego. Patrzy� na ni� wyczekuj�co, a jego oczy b�yszcza�y dum�. - S�ysza�am o staruszku, kt�rego zamordowano tu w pobli�u. To by�o latem. Wiesz co� o tym?
- Nie.
- Nic? Nie pami�tasz, kto go zabi�?
- Nie - powiedzia� ponownie i doda�, by zako�czy� rozmow�. - Nie pami�tam.
- Tak czy inaczej, dzi�kuj�.
Tym razem, kiedy zawr�ci�a do samochodu, ch�opiec nie poszed� za ni�. Skr�ci�a w boczn� uliczk� i obejrza�a si� - sta� w tym samym miejscu, gdzie go zostawi�a, i patrzy� za ni�, jakby by�a wariatk�.
Dotar�a do samochodu i schowa�a sprz�t fotograficzny do baga�nika, gdy zacz�� pada� deszcz. Najch�tniej zapomnia�aby, �e w og�le s�ysza�a o czymkolwiek, i wr�ci�a do domu, gdzie by�a ciep�a kawa, nawet je�li nikt na ni� nie czeka�. Potrzebowa�a jednak odpowiedzi na pytanie Trevora: "A ty wierzysz?" Wtedy nie wiedzia�a, co mu odpowiedzie�, i teraz te�. Mo�e terminologia okre�laj�ca prawd� by�a tutaj bogatsza. Mo�e ostateczna odpowied� na jego pytanie wcale nie by�a odpowiedzi�, lecz kolejnym pytaniem. Je�li tak, to musia�a je znale��.
Plac Ruskina by�a r�wnie opuszczony, jak s�siednie, je�li nie bardziej. Nie by�o na nim nawet stosu na ognisko. Na trzecim pi�trze, na balkonie, jaka� kobieta zbiera�a pranie, by nie zmok�o. Na trawniku, po�rodku placu, goni�y si� dwa psy, beztrosko merdaj�c ogonami. Kiedy sz�a pustym chodnikiem, na jej twarzy malowa� si� wyraz zdecydowania. Odwa�ne spojrzenie, jak powiedzia�a raz Bernadette, powstrzymuj�ce atak. Ujrzawszy dwie kobiety rozmawiaj�ce na drugim ko�cu placu, szybko pod��y�a w ich kierunku.
- Przepraszam - powiedzia�a uprzejmie.
Kobiety, obie w �rednim wieku, spojrza�y na ni� zaskoczone.
- Czy mog�yby mi panie pom�c?
Wyczu�a ich nieufno��. W ko�cu jedna z nich zapyta�a wprost:
- Czego chcesz?
Helen nagle straci�a ca�� pewno�� siebie. Jakby tu je podej��, by uzyska� odpowied� nie wyjawiaj�c powodu zainteresowania?
- M�wiono mi... - zacz�a niepewnie - ...m�wiono mi, �e gdzie� tu w pobli�u mia�o miejsce morderstwo. Czy to prawda?
Kobieta unios�a brwi.
- Morderstwo?
- Jeste� z prasy? - zapyta�a druga. Wygl�da�a starzej. Wok� ust mia�a zmarszczki, a brunatne w�osy przypr�szone by�y siwizn�.
- Nie, nie jestem z prasy - powiedzia�a Helen. - Jestem przyjaci�k� Anne-Marie z Placu Buttsa. - Okre�lenie "przyjaci�ka" mija�o si� z prawd�, ale najwyra�niej uspokoi�o kobiety.
- Przyjecha�a� w odwiedziny?
- Mo�na to i tak nazwa�...
- Masz inn� wymow�...
- Anne-Marie m�wi�a mi o kim�, kto latem zosta� tutaj zamordowany. Zaciekawi�o mnie to.
- Naprawd�?
- Wiecie co� o tym?
- Tutaj dzieje si� wiele rzeczy - oznajmi�a jedna z kobiet. - Nawet po�owy jeszcze nie s�ysza�a�.
- A wi�c to prawda...
- Musieli zamkn�� toalety - wtr�ci�a druga.
- To prawda - przytakn�a pierwsza.
- Toalety? - zdziwi�a si� Helen. - Co to ma wsp�lnego ze �mierci� tego staruszka?
- To by�o przera�aj�ce. Josie, czy to tw�j Frank m�wi� ci o tym?
- Nie, nie Frank - odpowiedzia�a Josie. - On by� wtedy nad morzem. To by�a pani Tyzack.
Ustali�y fakty i Josie, spogl�daj�c na Helen, opowiedzia�a ca�� histori� od pocz�tku. Wci�� jednak by�a podejrzliwa.
- W�a�ciwie to by� ju� koniec lata - m�wi�a. - Koniec sierpnia, prawda? - spojrza�a na przyjaci�k�. - Ty masz g�ow� do dat, Maureen.
- Nie pami�tam - powiedzia�a niezadowolona. By�o jasne, �e nie chce mie� z tym nic wsp�lnego.
- Chcia�abym wiedzie�... - wtr�ci�a Helen, ale Josie nie dopu�ci�a jej do g�osu: - Przy sklepach by�y toalety. Wiesz, takie publiczne. Nie jestem pewna, jak to dok�adnie by�o, ale kr�ci� si� tu ch�opak... No, w�a�ciwie nie by� ju� ch�opcem, mia� dwadzie�cia lat albo i wi�cej, ale by�... - szuka�a odpowiedniego s�owa - niedorozwini�ty umys�owo. Matka musia�a si� nim zajmowa�, jakby mia� cztery latka. W ka�dym razie pozwoli�a mu p�j�� do toalety, podczas gdy sama posz�a do supermarketu, jak on si� nazywa�? - spojrza�a na Maureen, ale ta odwr�ci�a g�ow�... jakby w og�le nie s�ucha�a, wi�c Josie m�wi�a dalej: - To by�o w bia�y dzie�, w po�udnie. A wi�c ch�opak poszed� to toalety, a matka do sklepu. Potem, wiesz, jak to jest, zaj�a si� zakupami i zapomnia�a o nim, a kiedy przypomnia�a sobie, �e nie ma go ju� do�� d�ugo...
W tym momencie Maureen nie wytrzyma�a i wtr�ci�a si�:
- Pok��ci�a si� ze sprzedawc�, bo sprzeda� jej nie�wie�y bekon. Oto dlaczego straci�a tyle czasu...
- Rozumiem - powiedzia�a Helen.
- Tak czy inaczej - kontynuowa�a opowie�� Josie - sko�czy�a zakupy i kiedy wysz�a przed sklep, jego nadal tam nie by�o...
- Wi�c poprosi�a kogo� z personelu sklepowego - zacz�a Maureen, ale Josie nie pozwoli�a jej doko�czy�. - Poprosi�a jakiego� m�czyzn� ze sklepu, by poszed� do toalety i poszuka� go.
- To by�o straszne - wtr�ci�a Maureen.
- Le�a� na pod�odze w ka�u�y krwi.
- Zamordowany? Josie skin�a g�ow�.
- Dla niego lepiej, �e umar�. Zaatakowano go brzytw�... - przerwa�a na moment. - Odci�li mu intymne cz�ci cia�a, a potem wrzucili do muszli klozetowej i spu�cili wod�. Nie mieli �adnego powodu, by mu to zrobi�.
- O m�j Bo�e!
- Lepiej, �e umar� - powt�rzy�a Josie. - To znaczy... i tak nie mogliby mu pom�c, prawda?
Przera�aj�ca historia w rzeczywisto�ci musia�a wygl�da� gorzej, ni� kiedy kto� j� opowiada�, cho�by stwierdzenie: "Lepiej, �e umar�".
- A ch�opiec - zapyta�a Helen - nie by� w stanie opisa� napastnik�w?
- Nie - odpowiedzia�a Josie - by� niedorozwini�ty umys�owo. Nie potrafi� skleci� razem wi�cej ni� dwa s�owa.
- I nikt nie widzia� ich wchodz�cych do toalety? Albo wychodz�cych?
- Ludzie przez ca�y czas wchodz� tam i wychodz�... - powiedzia�a Maureen, ale takie wyja�nienie sprawy nie zadowoli�o Helen. W tej dzielnicy nie ma na ulicach a� takiego ruchu. Mo�e w okolicach sklep�w kr�ci si� wi�cej ludzi - zastanawia�a si� - ale kto� musia� co� zauwa�y�.
- Wi�c nie znale�li przest�pc�w? - zapyta�a.
- Nie. - Oczy Josie straci�y blask zapa�u. Dla niej najistotniejsz� rzecz� by�a zbrodnia i jej konsekwencje. Niewiele obchodzili j� sprawcy czy pojmanie ich.
- Nawet we w�asnych ��kach nie jeste�my bezpieczni - stwierdzi�a Maureen. - Zapytaj kogokolwiek.
- Anne-Marie m�wi�a to samo - przyzna�a Helen. - Opowiedzia�a mi o tym staruszku, kt�ry zosta� zamordowany latem, gdzie� w okolicy Placu Ruskina.
- Co� sobie przypominam - powiedzia�a Josie. - Stary cz�owiek i jego pies. Pobili go na �mier�, psa te� wyko�czyli... Nie wiem. To z pewno�ci� nie by�o tutaj. To musia�o by� w jednej z s�siednich dzielnic.
- Jest pani pewna?
Kobieta patrzy�a na ni� szukaj�c w pami�ci.
- Tak - powiedzia�a w ko�cu. - To znaczy, gdyby to zdarzy�o si� tutaj, zna�yby�my t� histori�, prawda Maureen?
Helen podzi�kowa�a im za pomoc i postanowi�a rozejrze� si� po placu w poszukiwaniu innych pustych mieszka�, kt�rych, jak przypuszcza�a, powinno by� wiele. Podobnie jak na Placu Buttsa, wi�kszo�� okien by�a dok�adnie pozas�aniana, a wszystkie drzwi zamkni�te na klucz. Ale je�li w Spector Street naprawd� grasowa� maniak zdolny mordowa� w tak okrutny spos�b, to nie by�a zaskoczona, �e spokojni mieszka�cy siedzieli w domach, pozamykani na cztery spusty. Poza tym nie znalaz�a nic ciekawego. Okna i drzwi wszystkich pustych mieszka� dok�adnie pozabijano deskami. Jednak jeden szczeg� przyci�gn�� jej uwag� - na chodniku, na wp� zmyty przez deszcz, widnia� ten sam napis, kt�ry widzia�a w sypialni pod numerem 14: "S�odycze dla Cukiereczka". S�owa brzmia�y tak �yczliwie. Dlaczego wi�c wyczuwa�a w nich gro�b�? Mo�e w�a�nie zbyt �yczliwie, zbyt s�odko?
Sz�a przed siebie w strugach deszczu, a� dotar�a do miejsca, do kt�rego wcale nie zmierza�a. By�o to, chyba jedyne w tej dzielnicy, normalne miejsce. Znajdowa� si� tam plac zabaw dla dzieci, ogrodzony p�otem wybieg dla ps�w i basen, co prawda pusty, ale by�. Zauwa�y�a te� sklepy. Niekt�re by�y nawet otwarte, ale niezbyt atrakcyjne - brudne i z kratami w oknach.
Mija�a je z niesmakiem. Na naro�niku ujrza�a ceglasty budynek. Mimo �e zlikwidowano tablice informacyjne - domy�li�a si�, �e to publiczne toalety. �elazne bramy pozamykane by�y na k��dki. Stoj�c przed tym budynkiem nie mog�a pozby� si� my�li o tym, co si� w nim wydarzy�o. Na samo wspomnienie dostawa�a md�o�ci. W ko�cu uda�o jej si� skupi� uwag� na zbrodniarzu. Zastanawia�a si�, jak m�g� wygl�da� cz�owiek zdolny do takiego okrucie�stwa. Pr�bowa�a wyobrazi� go sobie, ale nie by�a w stanie. Potwory rzadko pokazuj� si� w �wietle dnia. Ten cz�owiek pobudza� wyobra�ni� tak d�ugo, jak d�ugo znany by� tylko ze swych czyn�w, ale wiedzia�a, �e obraz stworzony przez ludzi ogarni�tych groz� by�by gorzkim rozczarowaniem. On nie by� potworem - musia� wygl�da� jak ka�dy, ale jego krwio�ercze potrzeby okaza�y si� silniejsze ni� strach.
Wiatr wzmaga� si� i pada�o coraz mocniej. Stwierdzi�a, �e wystarczy przyg�d, jak na jeden dzie�. Odwr�ci�a si� i pobieg�a do samochodu - t� sam� drog�, kt�r� tu przysz�a. Strugi lodowatego deszczu siek�y jej twarz.
Zaproszeni na obiad go�cie z uwag� wys�uchali jej opowiadania, ale Trevor, s�dz�c po wyrazie jego twarzy, by� z�y. A jednak sta�o si� - zacz�a opowiada� i musia�a sko�czy�. Gdy zamilk�a, zapad�a �enuj�ca cisza, kt�r� po chwili przerwa�a Bernadette, asystentka Trevora na wydziale historii.
- Kiedy to by�o? - zapyta�a.
- Latem - odpowiedzia�a Helen.
- Nie przypominam sobie, �ebym o tym czyta� - odezwa� si� Archie, kt�ry wypi� ju� troch� za du�o i pl�ta� mu si� j�zyk.
- Mo�e policja nie poda�a tego do wiadomo�ci - zastanawia� si� Daniel.
- Konspiracja? - zapyta� Trevor cynicznie.
- To si� cz�sto zdarza - broni� si� Daniel.
- Dlaczego mieliby nie podawa� tego do wiadomo�ci? - zdziwi�a si� Helen. - To bez sensu.
- Zapominasz, �e mog�o to mie� znaczenie dla policji, kt�ra musi post�powa� wed�ug okre�lonej procedury... - t�umaczy� jej Daniel.
Bernadette uci�a jego wyw�d, zanim Helen zd��y�a otworzy� usta.
- Przecie� my nawet nie wysilamy si�, by przeczyta� tego rodzaju notatki - powiedzia�a.
- M�w za siebie - wtr�ci� kto�, ale zignorowa�a go.
- Jeste�my kompletnie znieczuleni na takie zdarzenia. Nie zauwa�amy ich, nawet je�li maj� miejsce tu� przed naszymi nosami.
- W telewizji ka�dej nocy mo�esz obejrze� �mier� i nieszcz�cie w pe�nych kolorach - doda� Archie.
- Nie ma w tym nic nowego - stwierdzi� Trevor. -Za panowania El�biety I wci�� ogl�dano �mier�. Publiczne egzekucje by�y popularn� form� rozrywki.
Po dw�ch godzinach niewinnego plotkowania nagle rozp�ta�a si� burzliwa dyskusja. Temat okaza� si� kontrowersyjny. S�uchaj�c, Helen �a�owa�a, �e nie zacz�a od pokazania im fotografii. Purcell, jak zwykle, upiera� si� przy swoim punkcie widzenia, co zapowiada�o k��tni�.
- Przecie� ci ludzie mogli k�ama� - powiedzia�.
- K�ama�? - oburzy�a si� Helen.
- Dlaczego nie? - podchwyci� kto�. - Niekt�rzy maj� bujn� wyobra�ni�. Historia fizycznego okaleczenia w publicznej toalecie. Zamordowanie staruszka. Nawet ten hak. To do�� oklepane elementy. Musisz sobie u�wiadomi�, �e jest w nich co� tradycyjnego. Kto� pu�ci� plotk�, a ludzie powtarzali j� sobie, dodaj�c coraz to nowe szczeg�y.
- Mo�e dla ciebie to jest oklepane... - zaatakowa�a Helen. Purcell zawsze by� bardzo zr�wnowa�ony, co irytowa�o j�. Nawet je�li jego argumenty by�y logiczne, raczej przekl�aby sama siebie, ni� przyzna�a mu racj�. - Ja nigdy jeszcze nie s�ysza�am podobnej historii.
- Nie? - zapyta� Purcell, cho� wypowiedzia�a si� wystarczaj�co wyra�nie. - A ta o kochankach i zbieg�ym lunatyku? Tej te� nie s�ysza�a�?
- S�ysza�em o tym... - odezwa� si� Daniel.
- Kochanek zosta� wypatroszony przez hako-r�kiego m�czyzn�. Jego cia�o le�a�o na dachu samochodu, w kt�rym ukry�a si� jego luba. To mia�o by� ostrze�enie przed z�em rozprzestrzeniaj�cej si� hetero-seksualno�ci.
Z komentarza �miali si� wszyscy, pr�cz Helen.
- Te historie s� bardzo pospolite.
- Wi�c uwa�asz, �e k�amali... - protestowa�a.
- Nie k�amali, po prostu...
- Powiedzia�e�, �e k�amali...
- Zosta�em sprowokowany. - Purcell pr�bowa� odwr�ci� kota ogonem. - Tak tylko sobie powiedzia�em. Nie mia�em nic z�ego na my�li. Ale musisz przyzna�, �e wierzysz w ka�d� plotk�, kt�r� us�yszysz. Wszystkie te zdarzenia mia�y miejsce nie wiadomo kiedy i przytrafi�y si� niezwyk�ym ludziom. Na dodatek okazuje si�, �e byli bra�mi albo przyjaci�mi kogo� z dalszej rodziny. Prosz�, rozwa� mo�liwo��, �e w og�le nie wydarzy�y si� w realnym �wiecie, lecz s� wymys�em znudzonych gospody�...
Helen zabrak�o pomys��w, by odeprze� argumenty Purcella. Jego punkt widzenia wydawa� si� logiczny i musia�a ust�pi�. Kobiety zdecydowanie stwierdzi�y, �e staruszka zamordowano w innej dzielnicy. - To rzeczywi�cie dziwne - zastanawia�a si�.
- Ale dlaczego? - zapyta�a nagle Bernadette.
- Dlaczego co? - odpowiedzia� pytaniem Archie.
- Dlaczego opowiadaj� te okropne historie, skoro nie s� prawdziwe?
- W�a�nie - podchwyci�a Helen. - Dlaczego? Purcell westchn�� zadowolony, �e rozpoczynaj�c dyskusj� sta� si� dusz� towarzystwa.
- Nie wiem - powiedzia� z uszcz�liwion� min�. - Helen, naprawd� nie musisz bra� tak powa�nie tego, co m�wi�. Ja te� nie bior� siebie powa�nie. - Dusz� Purcella wype�nia�a pycha.
- Mo�e to jest temat tabu - podsun�� Archie.
- Nie ujawniany publicznie... - doda� Daniel.
- �le mnie zrozumia�e�, Danielu - zaprzeczy� Archie. - Przecie� ca�y �wiat nie jest polityk�.
- Co za naiwno��.
- Co mo�e by� tabu w �mierci? - wtr�ci� Trevor.- Bernadette ci�gle powtarza: mamy j� przez ca�y czas - w telewizji, w gazetach...
- Mo�e ta sprawa jeszcze nie jest zamkni�ta... - zauwa�y�a Bernadette.
- Co rozumiesz przez jeszcze nie zamkni�ta"? - spyta�a Helen.
- Nie wiem dok�adnie. - Wzruszy�a ramionami. - Mo�e to morderstwo mia�o miejsce ca�kiem niedawno i policja jeszcze nie skomentowa�a go przed dziennikarzami...
Helen �ci�gn�a brwi. To mia�oby sens, ale Anne-Marie twierdzi�a, �e to by�o latem.
- To naprawd� dziwne, �e nie spotka�am nikogo, kto widzia�by cokolwiek, nigdy nie by�o �wiadk�w.
- W porz�dku - powiedzia� Purcell. - Je�li znajdziesz cho� jednego �wiadka i b�dziesz mog�a udowodni�, �e tw�j maniak-morderca �yje i oddycha, stawiam wszystkim obiad w "Appollinaires". No i jak? My�lisz, �e zak�ada�bym si�, gdybym nie by� pewny wygranej? - �mia� si�, uderzaj�c d�o�mi w st�.
- Brzmi to ciekawie - u�miechn�� si� Trevor. - Co ty na to, Helen?
Nie wr�ci�a do Spector Street a� do nast�pnego poniedzia�ku, ale przez ca�y weekend by�a tam my�lami: stoj�c przed zamkni�t� toalet�, w deszczu i na wietrze, albo w sypialni wpatrzona w portret. Poch�ania�y ca�� jej uwag�. Kiedy w sobot�, p�nym popo�udniem, Trevor przedstawi� jej kilka nowych argument�w, udawa�a, �e nie docieraj� do niej. Jej oboj�tno�� doprowadza�a go do sza�u. Wpad� w furi� i postanowi� odwiedzi� kt�r�kolwiek z kobiet zapraszaj�cych go w tym miesi�cu. By�a zadowolona, �e wyszed�. Nie przejmowa�a si�, nawet kiedy nie wr�ci� na noc. By� g�upi i niezbyt inteligentny. Straci�a nadziej� na to, �e kiedykolwiek ujrzy natchnienie w jego t�pym spojrzeniu. A co jest wart m�czyzna bez natchnienia?
Nie wr�ci� do niedzielnego wieczoru, a nast�pnego ranka zaczyna�a si� ju� na niego z�o�ci�. Zaparkowa�a samoch�d w samym sercu dzielnicy i nikt nie wiedzia�, �e przyjecha�a i �e mo�e tu utkn�� na wiele dni. Jak staruszek, o kt�rym m�wi�a jej Anne-Marie - zapomniany, siedz�cy w swoim ulubionym fotelu, z wyd�ubanymi oczyma, przy stole, na kt�rym le�y sple�nia�e jedzenie, zje�cza�e mas�o.
Zbli�a�a si� Noc Ogniska i stos na Placu Buttsa znacznie ur�s� przez weekend. Mia� dziwny kszta�t, ale chyba nie zastanawia�o to nikogo, opr�cz niej. By�y na nim meble, stare dywany, gazety. Mia�a w�tpliwo�ci, czy w og�le uda im si� to zapali�, a je�li nawet, to up�ynie sporo czasu, zanim ca�y sp�onie. W drodze do domu Anne-Marie cztery razy zaczepia�y j� dzieci zbieraj�ce pieni�dze na zakup fajerwerk�w.
- Pieni��ek dla kuk�y! - wo�a�y, cho� �adne z nich nie mia�o jej ze sob�. W rezultacie Helen dotar�a do drzwi z pustymi kieszeniami.
Anne-Marie by�a w domu, ale nie powita�a jej u�miechem. Tylko patrzy�a na ni�, jak zahipnotyzowana.
- Mam nadziej�, �e nie zapomnia�a� mnie jeszcze... - Nie odpowiedzia�a. - ...chcia�abym porozmawia�.
- Jestem zaj�ta - odezwa�a si� w ko�cu. Nie zaprosi�a jej do �rodka ani nie zaproponowa�a herbaty.
- No, tak... zajm� ci tylko kilka minut.
Tylne drzwi by�y otwarte, wi�c sta�y w przewiewie. Na podw�rzu fruwa�y papiery. Helen zauwa�y�a je, spogl�daj�c ponad ramieniem kobiety.
- Czego chcesz? - zapyta�a Anne-Marie.
- Chc� tylko zapyta� o tego staruszka. Kobieta �ci�gn�a brwi. Wygl�da�a na chor�. Helen od razu zwr�ci�a uwag� na jej blad� twarz i przet�uszczone, spl�tane w�osy.
- O jakiego staruszka?
- Kiedy by�am tu ostatnim razem, opowiada�a� mi o staruszku, kt�rego zamordowano, pami�tasz?
- Nie.
- Powiedzia�a�, �e mieszka� przy s�siednim placu.
- Nie pami�tam - powiedzia�a stanowczo.
- Ale wyra�nie powiedzia�a� mi...
W kuchni co� spad�o na pod�og� i st�uk�o si�. Anne-Marie obejrza�a si�, ale nie odesz�a od drzwi. Jej rami� zagradza�o Helen wej�cie do mieszkania. Korytarz zawalony by� dziecinnymi zabawkami.
- Dobrze si� czujesz? Twierdz�co skin�a g�ow�.
- Mam co� do zrobienia.
- I nie pami�tasz, �e opowiada�a� mi o staruszku?
- Musia�a� �le zrozumie� - odpowiedzia�a, a potem doda�a ponuro. - Nie powinna� przychodzi�. Wszyscy wiedz�.
- Co wiedz�? Dziewczyna zaczyna�a dr�e�.
- Nie rozumiesz, prawda? My�lisz, �e ludzie nie patrz�?
- O co ci chodzi? Wszyscy, kt�rych pyta�am, byli...
- Nic nie wiem - powt�rzy�a Anne-Marie. - Cokolwiek ci powiedzia�am - sk�ama�am.
- W takim razie, dzi�kuj� - powiedzia�a Helen. Dotar�o do niej, �e Anne-Marie nie chce mie� z tym nic wsp�lnego. Odwr�ci�a si� i, prawie natychmiast, us�ysza�a, jak kobieta zamyka drzwi na klucz.
Rozmowa by�a pierwszym niepowodzeniem tego ranka. Pod��y�a do supermarketu, o kt�rym m�wi�a Josie. Chcia�a dowiedzie� si� czego� o toaletach, ale miesi�c temu zmieni� si� personel sklepu, a nowy w�a�ciciel, ma�om�wny Pakista�czyk, o�wiadczy�, �e nie wie, kiedy i dlaczego je zamkni�to. W pewnym momencie u�wiadomi�a sobie, �e wszyscy j� obserwuj�. Czu�a si�, jak parias. Uczucie to pog��bi�o si�, gdy wychodz�c z supermarketu zauwa�y�a Josie. Zawo�a�a j� tylko po to, by nie i�� samotnie w�skimi uliczkami. Nagle straci�a ca�� pewno�� siebie.
Sta�a ze �zami w oczach, zak�opotana w�asn� g�upot�. Nie pasowa�a do tego miejsca. Ile� to razy krytykowa�a innych za ich zarozumia�o�� i brak zrozumienia? A teraz sama przychodzi�a tutaj z aparatem fotograficznym i list� pyta�, traktuj�c �ycie i �mier� tych ludzi jak materia� na plotki opowiadane przy herbacie. Nie mia�a �alu do Anne-Marie, �e zamkn�a jej drzwi przed nosem. Czy� nie zas�u�y�a sobie na to?
Zm�czona i zmarzni�ta uzna�a, �e najwy�szy czas przyzna� Purcellowi racj�. Wszystko, co jej opowiedzia�y, by�o fikcj�. Zabawi�y si� jej kosztem, wyczuwaj�c jej pragnienie us�yszenia jakiej� strasznej historii, a ona - kompletna idiotka - uwierzy�a w ka�de ich s�owo. Najwy�szy czas spakowa� manatki i jecha� do domu.
Tak czy inaczej, zanim wr�ci do samochodu, chcia�a ostatni raz spojrze� na portret w mieszkaniu pod numerem 14. Kiedy tam dotar�a - okaza�o si�, �e drzwi s� zamkni�te na klucz, a okna pozabijane deskami.
Jednak nie da�a tak �atwo za wygran�. Obesz�a dom od podw�rza i znalaz�a tylne drzwi. Wygl�da�o na to, �e zamkni�to je od �rodka, ale pchn�a z ca�ej si�y i, ku jej zdziwieniu, ust�pi�y. Przej�cie zagradza�y stare dywany, kartony i sfatygowana choinka z ozdobami.
Wspi�a si� do okna zabitego deskami. Na dworze by�o jeszcze jasno, ale wewn�trz panowa� mrok, wi�c niewiele mog�a zobaczy�.
Wtem przez sypialni� przesun�� si� jaki� cie�. Odskoczy�a ze strachu. Nie by�a pewna, co w�a�ciwie zobaczy�a. Mo�e to by� jej w�asny cie�? Ale ona nie rusza�a si�, a on tak.
Ostro�nie zbli�y�a si� do okna. Powietrze drga�o. S�ysza�a czyj� oddech, ale nie by�a pewna, czy dochodzi� z pokoju. Ponownie zajrza�a przez szpary mi�dzy deskami i nagle co� doskoczy�o do okna. Krzykn�a. Co� skroba�o od wewn�trz, jakby chcia�o si� wydosta�.
Pies! I to du�y, bo skoczy� do�� wysoko.
- G�upia - powiedzia�a do siebie g�o�no. Odetchn�a z ulg�.
Skrobanie ucich�o, ale nie mia�a odwagi znowu podej��. Pewnie robotnicy, kt�rzy zabezpieczali mieszkanie, nie sprawdzili go dok�adnie i przez pomy�k� uwi�zili w nim to biedne zwierz�. Dobrze, �e nie uda�o jej si� wej�� do �rodka. Nie wiadomo, jak d�ugo ju� tam siedzia�. Na sam� my�l o zg�odnia�ym, mo�e oszala�ym w pu�apce psie ciarki przesz�y jej po plecach.
Czu�a, �e obserwuje j�. S�ysza�a jego r�wny oddech i skrobanie pazurami w parapet.
- Paskudna sprawa... - szepn�a. - Nie mog� go tak zostawi�.
Cofn�a si� do tylnych drzwi i zacz�a wyci�ga� choink�, a potem kartony i dywany, ale nie by�o to takie proste. Niekt�re kartony by�y pe�ne i za ci�kie, by mog�a ruszy� je z miejsca. Zamkn�a drzwi i obesz�a dom od frontu. Wtedy us�ysza�a syreny. Zatrzyma�a si� zdezorientowana. Co� dzia�o si� na Placu Buttsa. Dopiero teraz zauwa�y�a kilku policjant�w biegn�cych przez trawnik i ambulans zatrzymuj�cy si� na chodniku po drugiej stronie placu. Ludzie wyszli z mieszka� i stali na balkonach, spogl�daj�c w d�. Inni zebrali si� na dole. Helen poczu�a skurcz �o��dka, gdy dotar�o do niej, �e wszystko rozgrywa si� przed drzwiami Anne-Marie. Policja torowa�a przej�cie dla lekarza i sanitariuszy. Po chwili podjecha� drugi radiow�z, z kt�rego wysiad�o dw�ch oficer�w.
Podesz�a do t�umu. Gapie rozmawiali p�g�osem, a jedna czy dwie starsze kobiety p�aka�y. Stawa�a na palcach, ale nic nie mog�a zobaczy� ponad ich g�owami. Zapyta�a stoj�cego obok m�czyzn�. S�ysza�, �e kto� nie �yje, ale nie by� pewny.
- Anne-Marie? - zapyta�a Helen. Kobieta stoj�ca przed ni� odwr�ci�a si�.
- Znasz j�? - zapyta�a takim tonem, jakby chodzi�o o kogo� bardzo jej bliskiego.
- Troch� - odpowiedzia�a z wahaniem. - Czy mo�e mi pani powiedzie�, co si� sta�o?
Kobieta mimowolnie zakry�a usta d�oni�, jakby chcia�a powstrzyma� s�owa, kt�re ju� mia�a na ko�cu j�zyka.
- Dziecko... - wykrztusi�a.
- Kerry?
- Kto� w�ama� si� do mieszkania tylnymi drzwiami i poder�n�� mu gard�o.
Helen zn�w poczu�a skurcz �o��dka. Przypomnia�a sobie podw�rko, kt�re widzia�a ponad ramieniem Anne-Marie, i lataj�ce po nim gazety.
- Nie - szepn�a.
- Niestety, to prawda.
Patrzy�a na t� tragedi� i nic nie zauwa�y�a.
- Nie - powt�rzy�a. Nie mog�a w to uwierzy�. Czu�a, �e robi jej si� s�abo.
Odwr�ci�a si� na pi�cie i odesz�a. Nie by�o tu nic do ogl�dania, a nawet je�li by�o, to nie chcia�a tego widzie�. Nie chcia�a mie� nic wsp�lnego z tymi gapiami ��dnymi sensacji, kolejnego tematu do plotek. Nie nale�a�a do nich i nigdy nie b�dzie nale�e�. Mia�a ochot� uderzy� w ka�d� z tych zaciekawionych twarzy, by ich w�a�ciciele odzyskali wra�liwo��, zapyta�: "Chcecie pozna� b�l i cierpienie? Dlaczego? Dlaczego?" Ale nie mia�a odwagi. Nagle opu�ci�y j� si�y i stch�rzy�a.
Trevor wr�ci� do domu. Nie raczy� wyja�ni� swej d�ugiej nieobecno�ci - czeka�, a� zacznie go wypytywa�. Kiedy tego nie zrobi�a, zacz�� wymy�la� r�ne bzdury, co by�o gorsze ni� dotychczasowe, ostentacyjne milczenie. Zda�a sobie spraw�, �e jej brak zainteresowania by� dla niego gorsz� kar� ni� atakowanie go pytaniami. Jednak nie dba�a o to.
Nastawi�a radio na lokaln� stacj� i s�ucha�a wiadomo�ci. Sta�o si� jasne, �e kobieta chcia�a jej co� powiedzie�, ale nie mog�a. Kerry Latimer nie �y�. Nieznana osoba lub osoby w�ama�y si� do domu tylnymi drzwiami i zamordowa�y dziecko bawi�ce si� w kuchni. Policjant, z kt�rym rozmawia� reporter, okre�li� �mier� Kerry'ego jako "nie daj�c� si� opisa� zbrodni�", a napastnika jako "niebezpieczn� i g��boko niepokoj�c� indywidualno��". To by�o potworne, a m�czyzna ze spokojem opisywa�, co zastali w kuchni mieszkania Anne-Marie, jakby by�o to co� najnormalniejszego w �wiecie.
- S�uchasz radia? - zdziwi� si� Trevor. Nie by�o sensu robi� tajemnicy z tego, co odkry�a w Spector Street. Pr�dzej czy p�niej i tak by si� dowiedzia�. Kiedy ju� troch� och�on�a, opowiedzia�a mu, co wydarzy�o si� na Placu Buttsa.
- Ta Anne-Marie jest kobiet�, kt�r� spotka�a�, kiedy pojecha�a� tam pierwszy raz, prawda?
Helen skin�a g�ow� w nadziei, �e nie b�dzie zadawa� zbyt wielu pyta�. �zy cisn�y si� jej do oczu, a nie chcia�a si� przy nim rozklei�.
- Wi�c mia�a� racj� - powiedzia�.
- Racj�?
- �e grasuje tam maniak.
- Nie - powiedzia�a. - Nie.
- Ale ten dzieciak...
Wsta�a i podesz�a do okna. Dlaczego czu�a potrzeb� odrzucenia tej teorii? Dlaczego modli�a si�, by Purcell mia� racj�, by wszystko, co opowiedzia�y jej te kobiety, okaza�o si� k�amstwem? Przypomnia�a sobie wygl�d i zachowanie Anne-Marie, gdy odwiedzi�a j� rano: blada, zdenerwowana, przestraszona i pe�na nadziei. Potraktowa�a j� jak nieproszonego go�cia, kt�ry zak��ci� jej oczekiwanie. Ale na co czeka�a, albo na kogo? Czy to mo�liwe, by Anne-Marie ju� wtedy zna�a morderc�? Mo�e sama wpu�ci�a go do domu?
- Mam nadziej�, �e znajd� tego drania - powiedzia�a, wci�� wygl�daj�c na ulic�.
- Na pewno - odpowiedzia� Trevor. - Zamordowa� dziecko. Chryste! Za co� takiego powinien dosta� kar� �mierci.
Na rogu pojawi� si� jaki� m�czyzna. Rozejrza� si� i odszed�. Us�ysza�a pisk opon - to owczarek alzacki omal nie wpad� pod ko�a samochodu.
- Pies - mrukn�a do siebie.
- Co?
W tym wszystkim zapomnia�a o psie. Teraz, kiedy szok min��, przypomnia�a sobie o biednym zwierz�ciu.
- Jaki pies? - Trevor nie ust�powa�.
- Posz�am dzi� do mieszkania, w kt�rym znalaz�am t� du�� graffiti. By� tam zamkni�ty pies.
- No i?
- By� tam uwi�ziony. Nikt o nim nie wiedzia�.
- Sk�d wiesz, �e nie zamkni�to go tam, �eby pilnowa�?
- Robi� za du�o ha�asu... - odpowiedzia�a.
- Wszystkie psy szczekaj� - u�miechn�� si� Trevor. - Akurat to potrafi� najlepiej.
- Nie... - przypomnia�a sobie odg�osy dochodz�ce zza zabitego deskami okna. - On nie szczeka�...
- Zapomnij o psie - poradzi� jej. - I o dziecku. Nic na to nie poradzisz. Nie mia�a� na to �adnego wp�ywu.
Jego s�owa by�y echem jej w�asnych my�li, ale nie mog�a si� z nimi pogodzi�. Nie potrafi�a uwierzy�, uzna� tego, co si� sta�o, za przesz�o��. Do�wiadczenie zawsze zostawia jakie� pi�tno. Jeszcze nie wiedzia�a, w co si� wpl�ta�a, rozumia�a tylko, �e boi si� tego.
- Nie mamy ju� nic mocniejszego do picia - powiedzia�a, przechylaj�c pust� butelk� po whisky.
Trevor wygl�da� na ucieszonego, �e wreszcie ma pretekst, by okaza� jej uprzejmo��.
- Wychodz� na chwil� - powiedzia�. - Przynie�� butelk� albo dwie.
- Je�li chcesz - odpowiedzia�a oboj�tnie.
Nie by�o go tylko p� godziny. Wola�aby, �eby potrwa�o to d�u�ej. Nie chcia�a rozmawia�, tylko siedzie� i rozmy�la�. Cho� Trevor usilnie stara� si� odwr�ci� jej uwag� od psa, nie mog�a o nim zapomnie�, ani o zamkni�tym mieszkaniu, ani o grafitti w sypialni, ani o skrobaniu w deski... Cokolwiek m�wi�, nie wi