3385

Szczegóły
Tytuł 3385
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

3385 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 3385 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

3385 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

CLIVE BARKER Ksi�ga Krwi III KSI�GA KRWI Wszyscy jeste�my ksi�gami krwi, pod �nie�n� biel� kart t�tni krew gotowa wytrysn�� szkar�atn� fontann�. SYN CELULOIDU (SON OF CELLULOID) I. ZAPOWIED� Pomimo postrza�u Barberio czu� si� nie�le. Owszem, kiedy oddycha� g��boko, czu� w piersiach ucisk, a rozwalone udo nie nale�a�o do najmilszych widok�w, ale nie raz ju� go dziurawiono i zawsze wychodzi� z tego z u�miechem. Najwa�niejsze, �e w ko�cu by� wolny. Nikomu, przysi�g�, nikomu nie da si� zn�w zapuszkowa�; raczej si� zabije ni� da si� raz jeszcze wsadzi� do pud�a. Je�eli szcz�cie nie dopisze i nie b�dzie mia� innego wyj�cia, wpakuje sobie luf� w usta i poci�gnie za spust. Nie ma mowy, nie zawlok� go ju� �ywcem do celi. Je�li siedzi si� w ciupie i odmierza �ycie sekundami, robi si� ono zbyt d�ugie. Zrozumienie tej lekcji zaj�o mu zaledwie kilka miesi�cy. �ycie robi si� d�ugie, monotonne i og�upiaj�ce, a je�li nie jeste� do�� silny, szybko dochodzisz do wniosku, �e lepiej umrze� ni� �y� w tym pierdlu, do kt�rego ci� wpakowano. Lepiej w samym �rodku nocy zadynda� na pasku ni� znosi� brzemi� kolejnych dwudziestu czterech godzin, kolejnych osiemdziesi�ciu tysi�cy czterystu sekund. Tak wi�c postawi� na zrywk�. Zacz�� od kupienia na wi�ziennym czarnym rynku spluwy. Kosztowa�a go wszystko, co posiada�, i jeszcze gar�� rewers�w do sp�acenia na wolno�ci, o ile zostanie przy �yciu. Potem wykona� najklasyczniejszy ruch: przeszed� przez mur. I �w b�g strzeg�cy drobnych w�amywaczy, kimkolwiek by�, czuwa� nad nim tej nocy, gdy�, do cholery, uda�o mu si� przele�� przez ten mur i zwia�, a nawet pies z kulaw� nog� go nie zauwa�y�. A gliny? Pocz�wszy od niedzieli pieprzy�y wszystko r�wno i dok�adnie, szukaj�c go tam, gdzie nawet nie trafi�; zatrzymuj�c jego brata i bratow� pod zarzutem ukrywania go, podczas gdy tamci nawet nie wiedzieli, �e zwia�; wypuszczaj�c list go�czy z jego rysopisem z czas�w przedwi�ziennych, kiedy by� o dobre dziesi�� kilo grubszy ni� obecnie. Wszystkiego tego dowiedzia� si� od Geraldine, swej dziewczyny z dawnych lat, kt�ra opatrzy�a mu nog� i obdarowa�a butelk� southern comfort. Flaszka ta, nie: mai pusta, znajdowa�a si� w jego kieszeni. Przyj�� wtedy gorza�� i wsp�czucie i uda� si� w drog�, ufaj�c legendarnej g�upocie prawa i bogu, kt�ry doprowadzi� go tak daleko. Nazwa� tego boga Sing-Singiem. Wyobra�a� go sobie jako t�ustego faceta z u�miechem od ucha do ucha i pierwszorz�dnym salami w jednej r�ce, a fili�ank� czarnej kawy w drugiej. Wierzy�, �e Sing-Sing pachnie dobrym �arciem jak dom za czas�w, gdy mama mia�a jeszcze dobrze w g�owie, a on by� jej dum� i rado�ci�. Na nieszcz�cie, kiedy jedyny sokolooki glina w ca�ym mie�cie wypatrzy� Barberia, le��cego w zau�ku, i rozpozna� go na podstawie zdezaktualizowanego listu go�czego, Sing-Sing spogl�da� w inn� stron�. M�ody gliniarz, najwy�ej dwudziestolatek, rwa� si� do tego, by zosta� bohaterem. By� zbyt t�py, by poj�� lekcj�, jak� ni�s� w sobie ostrzegawczy strza� Barberia. Zamiast si� ukry� i da� opryszkowi szans� ucieczki, wymusi� rozstrzygni�cie, id�c przez zau�ek w jego kierunku. Barberio nie mia� wyboru. Strzeli�. Glina odpowiedzia� ogniem. Tu zapewne Sing-Sing si� wtr�ci� i zm�ci� celno�� policjanta, gdy� kula, kt�ra mia�a trafi� zbiega w serce, waln�a Barberia w nog�, natomiast jego pocisk, wiedziony bosk� moc�, wbi� si� prosto w nos gliniarza. Sokolooki run�� tak nagle, jakby w�a�nie przypomnia� sobie o randce z ziemi�, a Barberio umkn�� kln�c, ranny i przera�ony. Nigdy dot�d nie zastrzeli� cz�owieka, a teraz zacz�� od gliny. Niez�e wej�cie w fach. Ale Sing-Sing nadal go chroni�. Zraniona noga bola�a, lecz zabiegi Geraldine powstrzyma�y krwawienie, trunek cudownie u�mierzy� b�l i oto w par� godzin p�niej Barberio przeku�tyka� ju� p� miasta, tak g�stego od m�ciwych glin jak Bal Policjanta. Teraz prosi� swego opiekuna jedynie o miejsce, gdzie m�g�by spokojnie wypocz��. Nie d�ugo, tylko tyle, by z�apa� dech i zaplanowa� dalsze posuni�cia. Godzina czy dwie drzemki te� nie by�yby od rzeczy. Problem w tym, �e bola� go brzuch - by� to ostry b�l, nasilaj�cy si� z ka�dym dniem. Mo�e odpocz�wszy nieco, Barberio znalaz�by telefon i zadzwoni� do Geraldine prosz�c, by nak�oni�a s�odkimi s��wkami jakiego� lekarza do obejrzenia go. Pocz�tkowo planowa�, �e przed p�noc� opu�ci miasto, lecz teraz �w wariant wydawa� si� ma�o prawdopodobny. Mimo zagro�enia zmuszony by� sp�dzi� tu gdzie� noc, a mo�e nawet i wi�kszo�� nast�pnego dnia, a pr�b� wydostania si� z miasta podj�� dopiero wtedy, gdy nabierze troch� si� i wyjm� mu kul� z nogi. Rany, ale ten brzuch nadawa�! Barberio podejrzewa�, �e to wrz�d, pami�tka po ohydnej breji, kt�r� klawisze nazywali jedzeniem. Wielu facet�w z wi�zienia mia�o problemy z brzuchem i dup�. By� jednak cholernie pewien, �e po kilku dniach przy pizzy i piwie przejdzie mu to. W s�owniku Barberia nie istnia�o s�owo "rak". Nie zaprz�ta� sobie g�owy t� koszmarn� chorob�, a z pewno�ci� nie ��czy� jej ze sob�. To by�oby tak, jakby jaki� rze�ny w�, id�c pod n�, zadr�cza� si� wrastaj�cym kopytem. Cz�owiek z jego bran�y, �yj�cy za pan brat ze �mierci�, nie oczekuje, �e scze�nie przez nowotw�r z�o�liwy. Ale tym w�a�nie by� �w b�l. Na ty�ach kina "Movie Pa�ace" by�a kiedy� restauracja, lecz przed trzema laty zniszczy� j� ogie� i nikt nawet nie uprz�tn�� pogorzeliska. Nie nadawa�a si� do odbudowania, tote� nikt zbytnio si� ni� nie interesowa�. W s�siedztwie niegdy� bywa�o gwarno, ale to w latach sze��dziesi�tych i wczesnych siedemdziesi�tych. Przybytki rozrywki - restauracje, bary i kina - mia�y wtedy sw�j z�oty okres, kt�ry trwa� przesz�o dekad�. Potem dosz�o do nieuchronnego upadku. Coraz mniej dzieciak�w przychodzi�o tu wydawa� swoj� fors�; pojawi�y si� nowe lokale do podbicia, nowe miejsca, w kt�rych nale�a�o si� pokaza�. Bary pozamyka�y swe podwoje, restauracje posz�y w ich �lady. Pozosta� tylko "Movie Pal�ce", pami�tka dawnych dni w dzielnicy, kt�ra z ka�dym rokiem stawa�a si� coraz bardziej niebezpieczna. Bujne powoje, poprzetykane przegni�ymi belkami, pokrywaj�ce pusty plac, przypad�y do gustu Barberiowi. Noga dawa�a zna� o sobie, potyka� si� ze zm�czenia, a brzuch bola� coraz bardziej. Potrzebowa� miejsca, gdzie b�dzie m�g� z�o�y� otumanion� g�ow�, i to cholernie szybko; gdzie b�dzie m�g� doko�czy� southern comfort i pomy�le� o Geraldine. Dochodzi�a pierwsza trzydzie�ci, kocie schadzki na placu trwa�y w najlepsze. Kiedy rozsun�� kilka desek p�otu i zag��bi� si� w cie�, zwierzaki, sp�oszone, uciek�y w krzaki. Schronienie cuchn�o szczynami, ludzkimi i kocimi, �mieciami i spalenizn�, ale dla niego by�o prawdziwym sanktuarium. Barberio opar� si� o tyln� �cian� "Movie Palce" i wyrzuci� z siebie nadmiar southern comfort oraz ��ci. Kawa�ek dalej, pod sam� �cian�, jakie� dzieciaki postawi�y sza�as z d�wigar�w, osmalonych desek i skorodowanego �elastwa. "Idealny - pomy�la�. - Sanktuarium wewn�trz sanktuarium." Sing-Sing szczerzy� do niego zat�uszczone z�by. Barberio, j�cz�c cicho - brzuch dzi� naprawd� dawa� mu w ko�� - powl�k� si� wzd�u� muru i wsun�� si� do wn�trza owej szopy. Kto� tu kiedy� sypia� - zbieg siadaj�c wymaca� wilgotny worek. Jaka� butelka z brz�kiem upad�a na ceg��. �mierdzia�o tu tak strasznie, jakby gdzie� wzbiera�y �cieki - wola� nie my�le�, dlaczego. Wszystko tu by�o plugawe, ale mimo to dawa�o wi�ksze poczucie bezpiecze�stwa ni� ulica. Siedzia� oparty o �cian� "Movie Pa�ace" i d�ugo, powoli dochodzi� do siebie. Nie dalej ni� o przecznic�, a mo�e nawet bli�ej, niczym dziecko zbudzone w nocy, zawy�a syrena wozu policyjnego, i spok�j prysn�� bez �ladu. Zbli�ali si� tu, by go zabi�, wiedzia� o tym. Igrali z nim, pozwolili mu my�le�, �e uciek�, a ca�y czas kr��yli jak rekiny, bezszelestnie, czekaj�c, a� b�dzie zbyt zm�czony, by stawi� op�r. Rany, zabi� glin�; za�atwi� go na cacy, jak tylko go dostan�. Ukrzy�uj� go. "OK, Sing-Singu, co teraz? Zetrzyj ze swej twarzy ten wyraz zdziwienia i wyci�gnij mnie z tego." Przez chwil� nic si� nie dzia�o. Potem oczyma duszy ujrza� u�miech boga i niespodziewanie poczu�, �e w plecy uwieraj� go jakie� zawiasy. "Kurcz�! Drzwiczki. Opieram si� o drzwiczki." St�kaj�c z b�lu, odwr�ci� si� i przesun�� palcami po klapie, przy kt�rej siedzia�. Je�li wierzy� dotykowi, by�a to ma�a kratka doprowadzaj�ca powietrze, najwy�ej trzy stopy kwadratowe. Mo�e wiod�a do kana�u wentylacyjnego, a mo�e do czyjej� kuchni - jedna cholera! Wewn�trz jest bezpieczniej ni� na zewn�trz - tej lekcji uczy si� ka�dy noworodek przy pierwszym klapsie. Od wycia syreny cierp�a mu sk�ra. Serce bi�o szybciej. Grube palce Barberia w�drowa�y wzd�u� kraw�dzi kratki, szukaj�c jakiego� zamka i, do diab�a, znalaz�y k��dk�, r�wnie prze�art� przez rdz�, jak reszta metalu. "No, Sing-Singu - modli� si�. - Jeszcze jeden raz, to wszystko, o co ci� prosz�. Wpu�� mnie, a na zawsze b�d� tw�j, przysi�gam." Poci�gn�� za k��dk�, ale ta diablica nie zamierza�a ust�pi�. Albo by�a solidniejsza ni� mu si� zdawa�o, albo on by� s�abszy. Mo�e i jedno, i drugie. Samoch�d z ka�d� sekund� by� coraz bli�ej. Wycie zag�uszy�o nawet jego w�asny oddech. Wyci�gn�� z kieszeni spluw�, zab�jczyni� gliny i wepchn�� j� w k��dk� jak �om. Niezbyt nadawa�a si� do tego, by�a zbyt kr�tka, ale kilka chwil wysi�ku, okraszonych przekle�stwami, za�atwi�o spraw�. Zamek ust�pi�, deszcz p�atk�w rdzy zasypa� mu twarz. Barberio ledwie st�umi� okrzyk triumfu. Teraz pozostawa�o tylko otworzy� kratk� i uciec z tego wrednego �wiata w mrok. Przesun�� palce pomi�dzy pr�tami i poci�gn��. Przeszy� go b�l, skr�ci� mu trzewia, docieraj�c a� do nogi. Zakr�ci�o mu si� w g�owie. - Otw�rz si�, do cholery - powiedzia� do kratki. - Sezamie, otw�rz si�. Drzwiczki ust�pi�y. Otwar�y si� nagle, przewracaj�c go na wilgotny bar��g. W chwil� p�niej zn�w sta�, wpatruj�c si� w jeszcze g��bsz� ciemno��, wn�trze "Movie Pa�ace". "Niech gliny przyje�d�aj� - pomy�la� z satysfakcj�. -Mam kryj�wk�, w kt�rej b�dzie mi ciep�o". Bo by�o tam ciep�o, prawd� m�wi�c, gor�co. Powietrze w dziurze cuchn�o, jakby od wiek�w nie dotar� tam �wie�y powiew. Kiedy przeczo�giwa� si� przez drzwiczki w kompletn� czer�, czu� w nodze mr�wki, bola�o jak diabli. W tym samym czasie zawodzenie syreny ucich�o, samoch�d skr�ci� za pobliski r�g. Czy� to nie tupot praworz�dnych st�p s�ycha� by�o na chodniku? Niezgrabnie obr�ci� si� w ciemno�ci, wlok�c za sob� bezw�adn� ko�czyn�, stop� wielko�ci arbuza, i zamkn�� drzwiczki. To podnoszenie mostu zwodzonego i pozostawienie wroga po drugiej stronie fosy nape�ni�o go tak� satysfakcj�, �e nie liczy�o si� nawet, i� tamci mog� r�wnie �atwo otworzy� kratk� i w�lizn�� si� za nim do �rodka. Niczym dzieciak by� pewien, �e nikt go nie znajdzie, �e tak d�ugo, jak on nie b�dzie widzia� prze�ladowc�w, oni nie zobacz� jego. Je�li gliny rzeczywi�cie szuka�y go na placu, robi�y to cicho. Mo�e si� jednak myli�, mo�e �cigali nie jego, a jakiego� innego nieszcz�snego gnoja? No c�. Znalaz� sobie mi�� kryj�wk�, w kt�rej m�g� odpocz��, i wszystko by�o cacy. Zabawne, powietrze nie by�o tu takie z�e. Nic ze st�chlizny, typowej dla wn�k lub piwnic. Ono po prostu �y�o. Nie chodzi�o tu o �wie�y powiew - czu�o si�, �e nie ma tutaj �adnej wentylacji, ale mimo to wibrowa�o. �piewa�o mu w uszach, k�sa�o jego sk�r� jak zimny prysznic, wpe�za�o do nosa i wyczynia�o cuda w jego g�owie. Czu� si� �wietnie, zupe�nie jak na haju. Noga ju� nie bola�a, a je�li nawet, uwag� jego odwraca�y obrazy kr���ce pod czaszk�. Wype�nia� si� obrazami po same brzegi: ta�cz�cymi dziewczynami i ca�uj�cymi si� parami, po�egnaniami na dworcach, starymi, ciemnymi domami, komikami, kowbojami, podmorskimi przygodami - scenami, kt�rych nie prze�y�by w ci�gu miliona lat, ale kt�re porusza�y go teraz jak autentyczne do�wiadczenia, prawdziwe i niepodwa�alne. Chcia� p�aka� podczas po�egna�, ale i chcia� �mia� si� z komik�w, tyle �e dziewczyny potrzebowa�y zalotnych spojrze�, a kowbojom nale�a�o wt�rowa� okrzykami. Gdzie si� w�a�ciwie znajdowa�? Zamruga�, staraj�c si� przenikn�� wzrokiem owe po�yskliwe obrazy. Przebywa� w miejscu szerokim najwy�ej na cztery stopy, ale za to wysokim i rozja�nionym przez migoc�ce �wiat�o, prze�lizguj�ce si� przez szczeliny w �cianie. Barberio nazbyt by� zamroczony, aby poj�� pochodzenie owego �wiat�a, a szum w uszach nie pozwala� mu zrozumie� dialogu, dobiegaj�cego z ekranu po drugiej stronie �ciany. By� to "Satyricon", kolejny z dw�ch film�w Felliniego, jakie tej soboty prezentowano w "Pa�ace" na nocnym seansie. Barberio nigdy nie widzia� tego filmu, nie s�ysza� te� o Fellinim. Czu�by zreszt� niesmak. Wola� podmorskie przygody i filmy wojenne. I ta�cz�ce dziewczyny. Wszystko o tancerkach. Zabawne, cho� nikogo wi�cej nie by�o w kryj�wce, mia� dziwaczne wra�enie, �e jest obserwowany. Przez kalejdoskop rewii Busby'ego Berkeleya, migoc�cy pod jego czaszk�, czu�, �e jakie� oczy - nie kilkoro, tysi�ce - obserwuj� go. Nie by�o to takie z�e, by musia� sobie �ykn��, ale te oczy wci�� tam by�y, gapi�y si� na niego, jakby by� czym� wartym ogl�dania, czasem �mia�y si� z niego, czasem p�aka�y, ale przewa�nie wgapia�y si� w niego g�odnym wzrokiem. Prawd� m�wi�c, nic nie m�g� na to poradzi�. Nie czu� r�k ani n�g. Nie wiedzia� - i nawet lepiej, �e nie wiedzia� - i� czo�gaj�c si�, rozdrapa� ran� i wykrwawia� si� na �mier�. Oko�o drugiej pi��dziesi�t, kiedy "Satyricon" Felliniego dobiega� do niejasnego ko�ca, Barberio zmar� w szczelinie pomi�dzy murem budynku a tyln� �cian� sali projekcyjnej. "Movie Pa�ace" by� niegdy� Domem Misyjnym i gdyby zbieg, konaj�c, spojrza� w g�r�, zobaczy�by mo�e widoczny jeszcze poprzez brud, absurdalny fresk, przedstawiaj�cy Zast�p Anio��w, i dozna� osobistego Wniebowzi�cia. Ale umar�, ogl�daj�c ta�cz�ce dziewcz�ta i to go urz�dza�o. Fa�szyw� �cian�, t�, kt�ra przepuszcza�a �wiat�o ekranu, wzniesiono, by zas�oni� fresk z Zast�pem. W tym ge�cie kry�o si� z ca�� pewno�ci� wi�cej szacunku ni� w ewentualnym zamalowaniu anio��w, a poza tym cz�owiek, kt�ry zarz�dzi� ow� poprawk�, bra� pod uwag�, �e popyt na kino pr�dzej czy p�niej przeminie, a kiedy tak si� stanie, on po prostu zburzy �cian� i wr�ci do interesu opartego na wielbieniu Boga, a nie Grety Garbo. Nigdy do tego nie dosz�o. Popyt, cho� niepewny, nigdy nie siad�, a filmy lecia�y dalej. �w niewierny Tomasz, kt�ry nazywa� si� Harry Cleveland, zmar�, a o szczelinie zapomniano. Nikt z �yj�cych nawet nie podejrzewa� jej istnienia. Barberio, przeszukawszy ca�e miasto, nie znalaz�by bardziej sekretnego miejsca na swoj� �mier�. Szczelina ta - a zw�aszcza zawarte w niej powietrze -od pi��dziesi�ciu ju� lat �y�a w�asnym �yciem. Niczym zbiornik przyjmowa�a elektryzuj�ce spojrzenia tysi�cy, dziesi�tek tysi�cy oczu. Przez p� wieku wiod�a zast�pczy �ywot dzi�ki kinomanom z drugiej strony ekranu w "Movie Pa�ace", odciskaj�cym w migoc�cej iluzji swe sympatie i pasje, a energia ich emocji, niczym le�akuj�cy koniak zyskiwa�a na sile w powietrzu wype�niaj�cym kryj�wk�. Pr�dzej czy p�niej musia�o doj�� do wy�adowania. Brakowa�o tylko katalizatora. Do czasu nowotworu Barberia. II. G��WNY W�TEK Dziewczyna w wi�niowej sukience z cytrynowym nadrukiem snu�a si� po ciasnym foyer "Movie Pa�ace" ju� od dwudziestu minut i wygl�da�a na do�� zaniepokojon�. By�a ju� niemal trzecia nad ranem i nocny seans dawno si� sko�czy�. Od chwili gdy Barberio zmar� na ty�ach kina, min�o osiem miesi�cy, osiem leniwych miesi�cy, w najlepszym razie nieszczeg�lnych dla interesu. A mimo to nocne podw�jne seanse w pi�tki i soboty zawsze wype�nia�y widowni�. Dzi� by�y dwa filmy z Eastwoodem, spaghetti westerny. Zdaniem Birdy, dziewczyna w wi�niowej sukience nie wygl�da�a na wielbicielk� western�w; to nie by�o babskie kino. Mo�e przyci�ga� j� tu nie tyle gwa�t bij�cy z ekranu, co sam Eastwood, cho� Birdy nie widzia�a nic poci�gaj�cego w jego wiecznie zmru�onych oczach. - Mo�e ci pom�c? - zapyta�a. Dziewczyna spojrza�a na ni� nerwowo. - Czekam na swojego ch�opaka - powiedzia�a. - Na Deana. - Zgubi�a� go? - Pod koniec filmu poszed� do toalety i jeszcze nie wr�ci�. - Czy czu� si�... hm... �le? - O nie - odpowiedzia�a szybko dziewczyna, chroni�c swego partnera przed podejrzeniem o nietrze�wo��. - Wy�l� kogo�, �eby go poszuka� - oznajmi�a Birdy. Zrobi�o si� p�no, by�a zm�czona, a trawka przestawa�a ju� dzia�a�. My�l, �e mia�aby sp�dzi� w tej norze wi�cej czasu ni� nale�a�o, nie wygl�da�a specjalnie zach�caj�co. Chcia�a wr�ci� do domu, do ��ka i spa�. Po prostu - spa�. Maj�c trzydzie�ci cztery lata, uzna�a, �e wyros�a z seksu. ��ko by�o do spania, zw�aszcza dla grubych dziewczyn. Pchn�a wahad�owe drzwi i wetkn�a g�ow� do sali projekcyjnej. Ogarn�� j� g�sty zapach papieros�w, pra�onej kukurydzy i ludzi. By�o tu o kilka stopni cieplej ni� w foyer. - Ricky? Ricky zamyka� wyj�cie na drugim ko�cu sali. - Smr�d ju� si� ulotni� - zawo�a� do niej. - �wietnie. - Kilka miesi�cy temu w okolicach ekranu potwornie cuchn�o. - Co� zdech�o na podw�rzu, ko�o drzwi - powiedzia�. - Mo�esz po�wi�ci� mi minut�? - odkrzykn�a. - Czego chcesz? Ruszy� powoli w jej stron� po czerwonym chodniku, pobrz�kuj�c kluczami na pasku. Jego koszulka g�osi�a: "Tylko M�odzi Umieraj� Dobrze". - Problemy? - spyta�, wycieraj�c nos. - Tam jest dziewczyna. M�wi, �e jej ch�opak przepad� w kiblu. Ricky wygl�da� na zbola�ego. - W kiblu? - W�a�nie. Zajrzysz? Nie masz nic przeciwko temu, co? "Mog�aby sobie darowa� te docinki" - pomy�la�, posy�aj�c jej nieszczery u�miech. Rzadko si� teraz do siebie odzywali. Zbyt wiele ich ��czy�o, to zawsze rozwala�o przyja�� na d�u�sz� met�. Poza tym Birdy mia�a na swym koncie kilka wielce niemi�ych, cho� trafnych uwag na temat jego kumpli, na kt�re zareagowa� do�� gwa�townie. Nie odzywali si� potem do siebie przez trzy i p� tygodnia. Teraz trwa� niewygodny rozejm, bardziej w imi� zdrowia psychicznego ni� czegokolwiek innego. Nie przestrzegali go zbyt skrupulatnie. Zawr�ci�, powl�k� si� w d� przej�cia i ruszy� wzd�u� rz�du E w kierunku toalety, podnosz�c po drodze siedzenia foteli. Te siedzenia widywa�y lepsze dni w czasach "Voyagera". Teraz wygl�da�y jak postrzelane; domaga�y si� odnowienia albo nawet wymiany. W samym rz�dzie E cztery z nich poci�to tak, �e nie mog�a im pom�c �adna naprawa. Zauwa�y� te� pi�te, dzisiejszy nabytek. Jaki� bezmy�lny g�wniarz znudzi� si� filmem albo swoj� dziewczyn�, a by� zbyt przymulony, by wyj��. Bywa�y czasy, kiedy sam to robi� - uwa�a� to za wyraz wolno�ci, protest przeciwko kapitalistom, kt�rzy prowadzili takie przybytki. Bywa�y czasy, kiedy robi� wiele durnych rzeczy. Birdy patrzy�a, jak znika w "m�skiej". "B�dzie mia� frajd� - pomy�la�a z krzywym u�mieszkiem. - To w sam raz dla niego." I pomy�le�, �e kiedy� napala�a si� na niego, za dawnych czas�w - sze�� miesi�cy temu - kiedy w jej stylu byli chudzi jak brzytwa m�czy�ni z nosami jak Jimmy Durante i encyklopedyczn� wiedz� na temat film�w de Niro. Teraz widzia�a go takim, jaki by� naprawd�: szcz�tek z utraconego statku nadziei. Wci�� maniak pigu�ek, wci�� teoretycznie biseksualny, wci�� oddany wczesnym filmom Pola�skiego i symbolicznemu pacyfizmowi. Jaki w�a�ciwie towar mia� mi�dzy uszami? "Ten sam co ja" - zbeszta�a siebie my�l�c, �e jednak w tym typie jest co� sexy. Odczeka�a kilka sekund, obserwuj�c drzwi. Nie pojawi� si� jednak, wr�ci�a wi�c na chwil� do foyer, zobaczy�, co z dziewczyn�. Ma�a pali�a papierosa niczym pocz�tkuj�ca aktorka, kt�ra nie umie jeszcze tego robi� z klas�. Opiera�a si� o por�cz i zadar�szy sukienk�, drapa�a si� w nog�. - Rajstopy - wyja�ni�a. - Kierownik poszed� po Deana. - Dzi�ki. - Drapa�a si� dalej. - Mam od nich wysypk�. Jestem na nie uczulona. Na �adnych nogach dziewczyny wida� by�o plamy, kt�re raczej psu�y efekt. - To dlatego, �e mi gor�co i sm�tnie - ci�gn�a. - Kiedy jest mi gor�co i sm�tnie, uczulenie daje zna� o sobie. -Och. - Wiesz, Dean pewnie sp�yn��, gdy tylko si� odwr�ci�am. To by do niego pasowa�o. On si� nie pier... On si� nie przejmuje. Birdy widzia�a, �e dziewczyna jest bliska �ez, a to ju� by� kana�. �le znosi�a �zy. K��tnie, nawet b�jki, w porz�dku. �zy, nie ma mowy. - Wszystko b�dzie OK. - Tylko tyle mog�a powiedzie�, �eby zapobiec �zom. - Nie, nie jest - odpar�a dziewczyna. -1 nie b�dzie OK, bo to sukinsyn. Wszystkich traktuje jak �mieci. - Zdusi�a na wp� wypalonego papierosa spiczastym czubem wi�niowego buta, dbaj�c o to, by zgasi� wszystkie �arz�ce si� drobiny tytoniu. - M�czy�ni si� nie przejmuj�, co? - powiedzia�a, patrz�c na Birdy z roztkliwiaj�c� wprost szczero�ci�. Pod fachowo po�o�onym makija�em ukrywa�a si� co najwy�ej siedemnastolatka. Tusz nieco si� rozmaza�, a pod oczyma rysowa�y si� worki �wiadcz�ce o zm�czeniu. - Nie - potwierdzi�a Birdy, odwo�uj�c si� do bolesnych do�wiadcze�. - Niczym si� nie przejmuj�. Pomy�la�a ponuro, �e nigdy nie wygl�da�a tak atrakcyjnie jak ta zm�czona nimfetka. Oczy mia�a za ma�e i zbyt grube r�ce. "Nie ok�amuj siebie, dziewczyno, jeste� po prostu gruba. Ale r�ce wygl�daj� najgorzej" - przekonywa�a siebie. Bywali m�czy�ni, ca�e mn�stwo, kt�rzy lecieli na wielkie piersi, na poka�ny ty�ek, ale �aden, kt�rego zna�a, nie przepada� za grubymi r�kami. Zawsze chcieli zamyka� przegub swej dziewczyny pomi�dzy kciukiem i palcem wskazuj�cym. W ten prymitywny spos�b oceniali zwi�zek. Gdyby chcia�a by� brutalna wobec siebie, musia�aby stwierdzi�, �e jej przegub�w nie mo�na by�o w �aden spos�b wyr�ni�. Grube d�onie da�y pocz�tek grubym przedramionom, kt�re przechodzi�y w grube ramiona. M�czy�ni nie mogli obj�� jej przegub�w, gdy� nie mia�a przegub�w i to ich odstr�cza�o. C�, taki by� przynajmniej jeden z powod�w. Poza tym zawsze by�a bystra, a to zdecydowanie przeszkadza�o, je�li chcia�o si� mie� facet�w u swoich st�p. Bior�c jednak pod uwag� wszystkie powody, dla kt�rych nie znalaz�a szcz�cia w mi�o�ci, sk�ania�a si� ku twierdzeniu, �e najbardziej zawini�y w�a�nie grube r�ce. A tamta dziewczyna ramiona mia�a szczup�e niczym tancerka z Bali, przeguby jej zdawa�y si� by� z cienkiego, delikatnego szk�a. Doprawdy, za�amuj�ce. Na dodatek pewnie nie by�a zbytnio rozgarni�ta. Bo�e, ta dziewczyna mia�a wszelkie fory. - Jak si� nazywasz? - spyta�a Birdy. - Lindi Lee - odpowiedzia�a dziewczyna. Pewnie tak. Ricky mia� wra�enie, �e gdzie� pope�ni� b��d. "To nie mo�e by� toaleta" - powiedzia� do siebie. Wszystko wskazywa�o na to, �e sta� na g��wnej ulicy jakiego� miasteczka z pogranicza, jakie ogl�da� w paru setkach western�w. Doko�a szala�a chyba burza piaskowa. Musia� przymru�y� oczy w obawie przed wiruj�cym py�em. Odni�s� jednak wra�enie, �e przez wiry brunatno-szarego powietrza dostrzega sklep, biuro szeryfa i saloon. Sta�y tam, gdzie powinny by� kabiny. Nie opodal zata�czy� zb��kany chwast, gnany gor�cym, pustynnym wiatrem. Pod stopami Ricky'ego znajdowa� si� ubity piach, kafelki znik�y bez �ladu. Znik�o bez �ladu wszystko, co cho� troch� mog�o kojarzy� si� z toalet�. Ricky popatrzy� w prawo, w d� ulicy. Tam, gdzie powinna by�a znajdowa� si� �ciana kibla, ulica oddala�a si� w namalowan� przestrze�. To by� fa�sz, oczywi�cie, wszystko tu by�o fa�szem. Gdyby tylko Ricky zdo�a� si� dostatecznie skoncentrowa�, przenikn��by przez t� u�ud� odkrywaj�c, jak osi�gni�to �w efekt - projekcjami, sztuczkami z ukrytym o�wietleniem, dekoracjami na p��tnie, miniaturkami, ca�� gam� trik�w. A jednak, mimo i� koncentrowa� si� tak intensywnie, jak tylko by�o to mo�liwe w stanie lekkiego zaburzenia przestrzeni, nie m�g� zwalczy�, zdemaskowa� tej iluzji. Wiatr wci�� wia�, chwast nadal si� toczy�. Gdzie� po�r�d burzy trzasn�y wrota stodo�y, otworzy�y si� i zn�w trzasn�y targane podmuchami. Czu� by�o nawet ko�skie �ajno. Efekt doprowadzono do perfekcji. Podziw zapiera� dech. Ale ktokolwiek stworzy� t� niesamowit� scenografi�, dopi�� ju� swego. Zrobi� wra�enie na Ricky'm, m�g� ju� sko�czy� zabaw�. Ricky odwr�ci� si� ku drzwiom toalety. Znikn�y. �ciana py�u zmaza�a wszelki �lad po nich i Ricky nagle poczu� si� samotny i zagubiony. Wrota stodo�y nie przestawa�y trzaska�. W narastaj�cej burzy przekrzykiwa�y si� jakie� g�osy. A gdzie saloon i biuro szeryfa? Budynki r�wnie� przes�oni� piach. Ricky posmakowa� czego�, czego nie zna� od dzieci�cych lat: paniki spowodowanej znikni�ciem opiekuna. Tym razem utraci� zdrowy rozs�dek. Gdzie� na lewo od niego rozleg� si� strza�, co� �wisn�o mu ko�o ucha. Poczu� ostry b�l. Ostro�nie podni�s� r�k� i dotkn�� obola�ego miejsca. Odstrzelono mu kawa�ek ucha. Kolczyk znikn��, a palce splami�a krew. Kto�, kto chcia� rozwali� mu �eb, w�a�nie chybi�, a mo�e po prostu urz�dza� sobie morderczy ubaw. - Hej, cz�owieku! - krzykn�� prosto w g�b� tej �a�osnej fikcji i odwr�ci� si� na pi�cie, by sprawdzi�, czy dostrze�e napastnika. Nikogo jednak nie widzia�. Ukry� go wiruj�cy piach, nie by�o szans, by w kt�r�kolwiek stron� ruszy� si� z miejsca, nic nie ryzykuj�c. Rewolwerowiec m�g� by� w pobli�u, m�g� czeka�, a� ofiara ku niemu podejdzie. - To mi si� nie podoba - powiedzia� g�o�no Ricky, licz�c na to, �e rzeczywisty �wiat jako� go us�yszy i wkroczy, by wybawi� strz�py jego umys�u. Pogrzeba� w kieszeni d�ins�w, szukaj�c pigu�ki albo dw�ch, czegokolwiek, co mog�oby poprawi� sytuacj�, ale wyprztyka� si� ju� z proch�w, a w zakamarkach szw�w nie zawieruszy�o si� nawet byle walium. Poczu� si� nagi. Tak si� zamota� w koszmary a la Zene Grey! Pad� drugi strza�, ale temu ju� nie towarzyszy� �wist. Ricky by� pewien, �e to znaczy�o, i� zosta� trafiony. Oby�o si� jednak bez krwi i b�lu, nie m�g� wi�c tego potwierdzi�. Nagle us�ysza� to niepowtarzalne skrzypni�cie drzwiczek saloonu, a zaraz potem - jakiego� innego cz�owieka, b�d�cego tu� tu�. Burza na moment ucich�a. Czy rzeczywi�cie widzia� saloon i wytaczaj�cego si� stamt�d m�odego cz�owieka, kt�ry porzuci� namalowany �wiat stolik�w, luster i rewolwerowc�w? Nim zdo�a� wyt�y� wzrok, piasek zasypa� mu oczy i Ricky zw�tpi� w to, co ujrza�. I wtedy prze�y� kolejny wstrz�s: ch�opak, po kt�rego tu przyszed�, ni st�d ni zow�d pojawi� si� tu� obok i run�� mu w ramiona. Wargi mia� trupiosine. Jego kostium, podobnie jak ubi�r Ricky'ego, nie pasowa� do tego filmu. Wystrza�owa kurtka imitowa�a styl lat pi��dziesi�tych, a na koszulce widnia�o u�miechni�te oblicze Myszki Miki. Lewe oko Myszki by�o przekrwione i wci�� jeszcze krwawi�o. Kula nieomylnie znalaz�a serce tego m�okosa. Zd��y� jeszcze wyszepta� pytanie: "Co tu si� odpierdala?" i skona�. Jego ostatnim s�owom brakowa�o stylu, ale nie spos�b by�o odm�wi� im szczero�ci. Ricky przez chwil� przygl�da� si� st�a�ej twarzy ch�opaka, bezw�adne cia�o zrobi�o si� jednak zbyt ci�kie i nie mia� wyboru, musia� je pu�ci�. Kiedy zetkn�o si� z ziemi�, piasek na moment zamieni� si� w zasikane kafelki. I zn�w fikcja wzi�a g�r�: kurz zawirowa�, zab��kany chwast podj�� sw� w�dr�wk�, a Ricky raz jeszcze znalaz� si� na �rodku g��wnej ulicy Deadwood Gulch, z trupem pod nogami. Mia� wra�enie, �e po�kn�� mro�onego indyka. Uleg� czemu� na kszta�t ta�ca �wi�tego Wita, poza tym bardzo chcia�o mu si� la�. Jeszcze chwila a zmoczy portki. "Gdzie� tu - pomy�la� - gdzie� w tym ob��kanym �wiecie znajduj� si� pisuary. Jest �ciana pokryta napisami, prawdziwa ksi��ka telefoniczna dla erotoman�w. Jest has�o: To nie jest schron przeciwatomowy, wydrapane na kafelkach i mn�stwo obscenicznych rysunk�w. S� zbiorniki na wod�, rolki, kt�re od dawna nie ogl�da�y papieru, i po�amane sedesy. Unosi si� ohydny smr�d moczu i zastarza�ych piard�w. Trzeba to odnale��! Na Boga, odnale�� t� rzeczywisto��, zanim fikcja dokona nieodwracalnego spustoszenia." Je�eli przyj��, �e saloon i sklep to w rzeczywisto�ci kabiny, pisuary musia�y znajdowa� si� za plecami Ricky'ego. Nale�a�o si� wi�c cofn��. C� mog�o by� gorszego od stania na �rodku ulicy, gdzie kto� urz�dza� sobie strzelanin�? Dwa kroki, dwa ostro�ne kroki i zn�w trafi� jedynie na powietrze. Ale przy trzecim - no no, c� my tu mamy? - d�o� dotkn�a ch�odnej powierzchni kafelek. - Hurra! - zawo�a�. Znalaz� pisuar. Dotykaj�c go, czu� si� jak kto�, kto odkry� z�oto w sicie pe�nym �miecia. "Czy� to nie mdl�cy od�r lizolu, bij�cy z kanalizacji? Tak, ch�opie, to w�a�nie to." Wci�� pokrzykuj�c, rozpi�� rozporek i pospiesznie uwolni� p�cherz od b�lu, opryskuj�c sobie buty. No, do licha, dokopa� tej iluzji. Jak si� odwr�ci, zobaczy, �e z�udzenie prys�o. Saloon, martwego ch�opaka, burz� - wszystko trafi szlag. To by� tylko jaki� odjazd, spowodowany marn� chemi�; kiepski towar pad� mu na m�zg i pu�ci� w tr�b� jego wyobra�ni�. A jednak, kiedy Ricky strz�sn�� ostatnie krople na swoje b��kitne zamszaki, us�ysza� g�os gwiazdora western�w: - Lejesz na mojej ulicy, ch�opcze? G�os Johna Wayne'a, prawdziwy do ostatniej, niewyra�nej sylaby, dochodzi� tu� zza jego plec�w. A Ricky nie m�g� sobie nawet pozwoli� na w-ty�-zwrot. Facet niew�tpliwie rozwali�by mu �eb. To czu�o si� w jego tonie, t� gro�n� mi�kko��, kt�ra ostrzega�a: "Jestem got�w z�apa� za spluw�, zr�b wi�c co� g�upiego". Kowboj by� uzbrojony, a Ricky mia� w gar�ci jedynie swego palanta, kt�ry w �adnym wypadku nie m�g� r�wna� si� z rewolwerem. Jak najostro�niej ukry� swoj� bro� i zapi�� spodnie, po czym podni�s� r�ce. �ciana toalety zafalowa�a i zn�w znikn�a. Wicher zawy�, ze zranionego ucha �cieka�a na szyj� krew. - OK, ch�opcze. Odepnij teraz pas z broni� i rzu� go na ziemi�. S�ysza�e�? - poleci� Wayne. -Tak. - R�b to grzecznie i powoli. R�ce trzymaj wci�� na widoku. Ten facet nie bajerowa�. Grzecznie i powoli, tak jak tamtem nakaza�, Ricky odpi�� pasek, wyci�gn�� go ze szlufek d�ins�w i rzuci� na pod�og�. W zderzeniu z kafelkami klucze powinny brz�kn��, modli� si�, �eby tak si� sta�o. Nic z tego. Us�ysza� jedynie g�uche szcz�kni�cie, jakby upad�y na ziemi�. - �wietnie - stwierdzi� Wayne. - Zaczynasz post�powa�, jak nale�y. Co masz na swoje usprawiedliwienie? - Przepraszam - podsun�� s�abo Ricky. - Przepraszasz? - Za sikanie na ulicy. - Nie wydaje mi si�, by "przepraszam" by�o wystarczaj�cym zado��uczynieniem - powiedzia� Wayne. - Ale naprawd� mi przykro. To by� b��d. - Takich obcych, jak ty, mamy w tych stronach serdecznie do��. Dzieciak z portkami wok� kostek sadzi� kup� na �rodku saloonu. To w�a�nie nazywam nieokrzesaniem! Gdzie was tego ucz�, sukinsyny? To takie wykszta�cenie daj� owe dziwaczne szko�y na Wschodzie? - Nie wiem, co powiedzie�. - I dobrze, �e nie wiesz - o�wiadczy� Wayne, przeci�gaj�c s�owa. - By�e� z tym dzieciakiem? - W pewnym sensie. - Co to za gadka? - Wbi� luf� w plecy Ricky'ego. Efekt by� do�� realistyczny. - By�e� z nim czy nie? - Chcia�em tylko powiedzie�... - Na tym terytorium nie masz nic do powiedzenia, stary, mo�esz mi wierzy�. Odci�gn�� z trzaskiem spust. - Czemu si� nie odwr�cisz, synu? Zobaczymy, z czego jeste� zrobiony. Ricky zna� takie obrazki. Cz�owiek odwraca si�, si�ga po ukryt� spluw� i Wayne go zabija. Bez gadania, bez dyskusji o etyce takiego post�powania. Kula za�atwia spraw� skuteczniej ni� s�owa. - Odwr�� si�, powiedzia�em. Ricky najwolniej jak m�g�, odwr�ci� si�, by stan�� twarz� w twarz z bohaterem tysi�ca strzelanin. Zobaczy� go, a w�a�ciwie jego wyidealizowany wizerunek. Wayne ze �rodkowego okresu swojej kariery, jeszcze nie taki gruby i nie schorowany. Wayne z "Rio Grand�", okryty kurzem dalekich szlak�w, o oczach zm�czonych odwiecznym wpatrywaniem si� w horyzont. Ricky nigdy nie gustowa� w westernach. Nie trawi� tego wymuszonego kultu m�sko�ci, wielbienia brudu i taniego heroizmu. Jego pokolenie wk�ada�o kwiaty w lufy karabin�w. Wtedy uwa�a� to za co� fajnego; prawd� m�wi�c, s�dzi� tak i teraz. Ta twarz, tak krety�sko m�ska, tak bezkompromisowa, uosabiaj�ca legend� o chwale pionierskich pocz�tk�w Ameryki, o moralno�ci dora�nego wymiaru sprawiedliwo�ci, o czu�o�ci przepe�niaj�cej serca brutali. A� go r�ce �wierzbi�y, by r�bn�� tego dupka. Pieprzy� to! Je�eli aktor, kimkolwiek by�, zamierza� go zastrzeli�, c� szkodzi�o wpakowa� pi�� w g�b� sukinsyna? My�l zamieni�a si� w czyn; Ricky zacisn�� palce i zamachn�� si�. Kostki zderzy�y si� z podbr�dkiem Wayne'a. Aktor by� wolniejszy ni� jego filmowe kreacje. Nie zd��y� uchyli� si� przed ciosem. Ricky skorzysta� z okazji, by wytr�ci� mu rewolwer. Potem zasypa� kowboja lawin� uderze� w korpus, tak jak pokazywano to na filmach. �w popis m�g� robi� wra�enie. Ros�y m�czyzna zachwia� si� pod naporem cios�w. Potkn�� si�, ostroga wpl�ta�a si� we w�osy martwego ch�opaka. Straci� r�wnowag� i pokonany run�� w py�. Le�a�, sukinsyn! Ricky poczu� dreszcz, jakiego nigdy dot�d nie uda�o mu si� zazna�, eufori� p�yn�c� z przewagi fizycznej. M�j Bo�e! Pokona� najwi�kszego kowboja na �wiecie. Zwyci�stwo st�umi�o wrodzony krytycyzm Ricky'ego. Burza piaskowa zn�w nabra�a si�. Wayne wci�� le�a�, zalany krwi� z rozbitego nosa i p�kni�tej wargi. Tumany kurzu ogranicza�y widoczno��, kryj�c jego upokarzaj�c� kl�sk�. - Wstawaj! - za��da� Ricky, staraj�c si� zapanowa� nad sytuacj�, p�ki jeszcze mia� na to szans�. Poprzez wiruj�cy piach dostrzeg� u�miech Wayne'a. - No, ch�opcze - zadrwi� kowboj, rozcieraj�c podbr�dek. - Jeszcze zrobimy z ciebie m�czyzn�... I nagle jego cia�o rozwia�o si� w k��bach kurzu, ust�puj�c miejsca czemu� innemu, kszta�towi, kt�rego Ricky nie potrafi� nazwa�. Czemu�, co by�o i nie by�o Wayne'em, raptownie trac�cym cechy ludzkie. Piach natar� z furi�, wdzieraj�c si� do uszu i w oczy. Ricky, zataczaj�c si�, unikn�� z pola walki. Krztusi� si�. Jakim� cudem znalaz� �cian�, a potem drzwi i nim jeszcze dotar�o do niego, gdzie si� znalaz�, hucz�ca burza wyplu�a go w cisz� "Movie Pa�ace". I cho� w dniu, w kt�rym zdecydowa� si� na zapuszczenie w�s�w, obieca� sobie, �e nigdy ju� nie b�dzie p�ka�, teraz j�kn�� tak, �e nie powstydzi�aby si� tego Fay Wray, i zemdla�. A w foyer Lindi Lee t�umaczy�a Birdy, dlaczego nie przepada za kinem. - Wiesz, to Dean lubi westerny. Mnie specjalnie nie ci�gnie do kina. Ale zdaje si�, �e nie powinnam ci tego m�wi�... - Nie przejmuj si�. - Chodzi mi o to, �e ty pewnie kochasz kino. Pracujesz tu. - Niekt�re filmy lubi�. Nie wszystkie. - O? - Dziewczyna wygl�da�a na zaskoczon�. Wydawa�o si�, �e �atwo j� zaskoczy�. - Wiesz, ja lubi� filmy przyrodnicze. - Tak... - �apiesz, o co mi chodzi? Zwierz�ta... i w og�le. - Tak... - Birdy przypomnia�a sobie, jak dosz�a do wniosku, �e Lindi Lee nie nale�y do rozgarni�tych. Trafi�a w sedno. - Ciekawe, co ich zatrzyma�o? - zamy�li�a si� Lindi. Kawa� �ycia, jaki Ricky sp�dzi� po�r�d tuman�w piasku, w rzeczywisto�ci trwa� mo�e dwie minuty. Ale w filmach czas jest elastyczny. - P�jd� sprawdzi� - zaproponowa�a Birdy. - Pewnie wyszed� beze mnie - zas�pi�a si� zn�w Lindi. - Zobacz�. - Dzi�ki. - Nie �am si� - powiedzia�a Birdy, k�ad�c d�o� na chudym ramieniu dziewczyny. - Jestem pewna, �e wszystko gra. Znikn�a za wahad�owymi drzwiami sali projekcyjnej, zostawiaj�c Lindi Lee sam� w foyer. Dziewczyna westchn�a. Dean nie by� pierwszym, kt�ry od niej uciek� tylko dlatego, �e nie da�a mu tego, czego chcia�. Mia�a swoj� w�asn� koncepcj�, kiedy i jak nale�y i�� z ch�opakiem na ca�o��; to nie by� ten czas, a Dean nie by� tym ch�opakiem. By� zbyt �liski, zbyt zmienny, a jego w�osy cuchn�y naft�. Je�li zwia�, trudno, nie b�dzie wylewa�a wiader �ez. Jak mawia�a jej matka: ~W morzu jest jeszcze pe�no ryb". Kiedy gapi�a si� na plakat reklamuj�cy gw�d� przysz�ego tygodnia, co� g�ucho stukn�o za jej plecami. Na �rodku foyer siedzia�, wpatruj�c si� w ni�, �aciaty kr�lik, t�usty, zaspany rozkoszniaczek. - Cze�� - powiedzia�a do kr�lika. Zwierzak uroczo poliza� swe futerko. Lindi Lee kocha�a zwierz�ta; uwielbia�a te filmy, gdzie pokazywano je w ich naturalnym �rodowisku w takt muzyki Rossiniego - gdzie skorpiony urz�dza�y sobie pota�c�wki godowe, a ka�dego nied�wiadka s�odko nazywano gagatkiem. Ale najbardziej ze wszystkich lubi�a kr�liki. Kr�lik da� kilka sus�w i ju� by� przy niej. Ukl�k�a, by go pog�aska�. By� cieplutki, a �lepka mia� okr�g�e i r�owe. Przekica� obok niej, kieruj�c si� na schody. - Oj, chyba nie powiniene� tam i�� - powiedzia�a. Po pierwsze, na g�rze by�o ciemno. Po drugie, wisz�ca na �cianie tabliczka g�osi�a: "Nieupowa�nionym wst�p wzbroniony". Ale kr�lik wygl�da� na zdecydowanego i wyprzedzi� j�, bystrzak. Posz�a wi�c za nim. Szczyt schod�w ton�� w ca�kowitej czerni. Kr�lik przepad�. Na jego miejscu siedzia�o teraz co� innego, o jaskrawo p�on�cych oczach. Lindi Lee nie wymaga�a z�o�onych iluzji. W odr�nieniu od tamtego ch�opaka, nie trzeba jej by�o otacza� kompletn� fikcj�. Ona ju� �ni�a. �atwy k�sek. - Cze�� - powiedzia�a, troch� zaniepokojona tym, co mia�a przed sob�. Wyt�y�a wzrok, pr�buj�c wy�owi� z ciemno�ci jaki� zarys, cho�by �lad twarzy. Nic jednak nie znalaz�a. Nawet nie s�ysza�a oddechu. Zesz�a stopie� ni�ej, ale to co� si�gn�o po ni� i schwyci�o, zanim upad�a. Uciszy�o j� szybko i czule. Dziewczyna niewiele mia�a w sobie energii, kt�r� mo�na by jej skra��, ale mog�a pos�u�y� innemu celowi. Delikatne cia�o wci�� jeszcze by�o p�kiem; otwory nie zazna�y penetracji. To co� wci�gn�o Lindi na szczyt schod�w i ukry�o, by zbada� w przysz�o�ci. - Ricky? O Bo�e, Ricky! Birdy ukl�k�a przy ciele Ricky'ego i potrz�sn�a nim. Przynajmniej oddycha�, to ju� co�. Pocz�tkowo mia�a wra�enie, �e ca�y tonie we krwi, ale z ulg� stwierdzi�a, �e mia� tylko zadra�ni�te ucho. Zn�w nim potrz�sn�a, tym razem brutalniej, ale nie zareagowa�. Gor�czkowo poszuka�a pulsu: by� regularny i silny. Kto� musia� napa�� na Ricky'ego; prawdopodobnie zrobi� to ch�opak Lindi Lee. A gdzie w takim razie sam si� podziewa�? Mo�e nadal w kiblu, uzbrojony i niebezpieczny? Nie, mowy nie ma, nie b�dzie na tyle g�upia, by tam zajrze�, za cz�sto ogl�da�a to w filmach. "Kobieta w niebezpiecze�stwie" - standard. Ciemny pok�j, przyczajona bestia. Nie, zamiast pakowa� si� w t� konwencj�, zamierza�a zrobi� to, do czego nie raz w duchu nak�ania�a bohaterki: oprze� si� ciekawo�ci i wezwa� gliny. Zostawiwszy Ricky'ego tam, gdzie le�a�, posz�a do foyer. By�o puste. Pewnie odpu�ci�a sobie ch�opaka, a mo�e znalaz�a na ulicy kogo�, kto odprowadzi� j� do domu. Tak czy inaczej, zamkn�a za sob� drzwi frontowe, pozostawiaj�c w powietrzu nik�y aromat dzieci�cego pudru Johnsona. "OK, to u�atwia spraw�" - powiedzia�a sobie Birdy, wchodz�c do kasy, by zadzwoni� po gliny. By�a nawet zadowolona, �e dziewczyna znalaz�a w sobie do�� zdrowego rozs�dku, by darowa� sobie t� parszyw� randk�. Podnios�a s�uchawk� i z miejsca kto� si� odezwa�. - Cze�� tam - powiedzia� jaki� g�os, nosowy i nieprzyjemny. - Chyba ju� do�� p�no jak na korzystanie z telefonu, co? Jedno by�o pewne: to nie by� nikt z centrali. Nawet nie wybra�a jeszcze numeru. Poza tym �w g�os barw� przypomina� g�os Petera Lorre'a. - Kto m�wi? - Nie poznajesz mnie? - Chc� m�wi� z policj�. - Chcia�bym ci pom�c, naprawd� chcia�bym. - Wy��cz si� pan, dobra? To pilne! Musz� po��czy� si� z policj�. - Ju� to s�ysza�em - zapiszcza�o w s�uchawce. - Kim pan jest? - Ju� zagra�a� ten motyw. - Mam tu rannego, czy m�g�by pan... - Biedny Rick. "Wiedzia�, jak mu na imi�! "Biedny Rick", powiedzia�, tak jakby zna� go doskonale." Pot �cieka� jej na brwi. Czu�a, jak przeciska si� przez pory sk�ry. Wiedzia� jak mu na imi�. - Biedny, biedny Rick - powt�rzy� g�os. - Ale wci�� jestem pewien, �e b�dziemy mieli nappy end. A ty nie? - To sprawa �ycia i �mierci - nalega�a Birdy, marz�c o tym, by opanowanie w jej g�osie nie by�o tylko udawane. - Wiem - stwierdzi� Lorre. - Czy to nie podniecaj�ce? - Niech ci� cholera! Z�a� z tego telefonu. Albo pom� mi... - W czym ci pom�c? Czy� taka gruba dziewucha, jak ty, mo�e w sytuacji takiej, jak ta, zrobi� co� wi�cej ni� tylko si� rozbecze�? - Ty pieprzony zboku. - Ca�a przyjemno�� po mojej stronie. - Czy ja ci� znam? - I tak, i nie. - G�os teraz falowa�. - Jeste� jednym z kumpli Ricky'ego, tak? Jednym ze �wir�w, z kt�rymi si� kiedy� trzyma�? Ta idiotyczna zabawa jest ca�kiem w waszym stylu. Dobra, uda� ci si� ten krety�ski dowcip, a teraz wy��cz si�, zanim wi�cej narozrabiasz. - Jeste� zaniepokojona - stwierdzi� g�os, �agodniej�c. - Rozumiem... - Zmieni� si� w niepoj�ty spos�b, podni�s� si� o oktaw�. - Pr�bujesz pom�c m�czy�nie, kt�rego kochasz. - Ton by� teraz kobiecy, akcent zupe�nie inny. Zmieni� si� w g�os Garbo. - Biedny Richard - zwr�ci�a si� do Birdy. - Tak bardzo si� stara�, nieprawda�? - By�a �agodna jak baranek. Birdy zabrak�o s��w; kreacja by�a r�wnie nienaganna, jak przedtem Peter Lorre - tak kobieca, jak przedtem by�a m�ska. - W porz�dku, jestem pod wra�eniem - przyzna�a. - A teraz pozw�l mi porozmawia� z glinami. - Czy� to nie wspania�a noc na spacer, Birdy? Tylko my dwie i nikt wi�cej. - Wiesz jak mi na imi�? - Oczywi�cie, �e wiem, jak ci na imi�. Jestem ci bardzo bliska. - Co chcesz przez to powiedzie�? Odpowiedzi� by� jedynie gard�owy �miech, uroczy �miech Garbo. Birdy mia�a ju� tego do��. Sztuczka by�a zbyt perfekcyjna. Czu�a, �e ulega iluzji, i� naprawd� rozmawia z gwiazd�. - Nie - powiedzia�a do s�uchawki. - Nie przekona�a� mnie, s�yszysz? - I wtedy wysiad�y jej nerwy. - Jeste� kanciara! - wrzasn�a tak g�o�no, �e a� poczu�a dr�enie s�uchawki, a potem r�bn�a ni� o wide�ki. Wysz�a z kasy i ruszy�a w kierunku drzwi wej�ciowych. Lindi Lee nie zatrzasn�a ich za sob�. By�y zamkni�te na zamek i zasuwk�. - Cholera! - powiedzia�a cicho. Foyer skurczy�o si� nagle, podobnie jej zapas zimnej krwi. Wyobrazi�a sobie, �e si� policzkuje - standardowa technika bohaterek na skraju histerii. "Przemy�l to - pouczy�a siebie. Po pierwsze, drzwi s� zamkni�te. Lindi Lee tego nie zrobi�a, Ricky nie zdo�a�by nawet do nich doj��, ona sama te� nie mia�a z tym nic wsp�lnego. Czyli... Po drugie, w kinie jest psych, mo�e ten sam, z kt�rym rozmawia�a przez telefon. Czyli... Po trzecie, tamten czy tamta, musi mie� dost�p do innego aparatu. Jedyny, o kt�rym wiedzia�a Birdy, znajdowa� si� na pi�trze, w magazynie. Ale �adna si�a nie zawlok�aby jej tam teraz. Pow�d? Patrz - "Bohaterka w niebezpiecze�stwie". Czyli... Po czwarte, trzeba skorzysta� z kluczy Ricky'ego i otworzy� drzwi. Tak, to by�o najwa�niejsze: klucze Ricky"ego. Wr�ci�a na widowni�. Wszystkie �wiat�a migota�y, a mo�e to tylko jej przera�ony wzrok odmawia� pos�usze�stwa? Nie, lekko migota�y; ca�e wn�trze zdawa�o si� falowa�, jakby oddycha�o. Zignoruj to, we� klucze. Pogna�a w g��b przej�cia, �wiadoma - jak zawsze, kiedy bieg�a - �e jej piersi i po�ladki podskakuj�. "Je�li kto� mnie tu widzi - pomy�la�a - ma niez�y ubaw." P�przytomny Ricky j�cza�. Birdy poszuka�a wzrokiem kluczy. Jego pasek znikn��. - Ricky... - powiedzia�a, nachylaj�c si� nad jego twarz�. J�cza� coraz g�o�niej. - Ricky, s�yszysz mnie? Gdzie s� klucze? - Birdy? - Zamkni�to nas, Ricky. Gdzie s� klucze? - ...Klucze? - Nie masz swojego paska, Ricky - m�wi�a powoli, jak do debila. - Gdzie s� twoje klucze? �amig��wka, nad kt�r� pracowa�a obola�a g�owa Ricky'ego, z�o�y�a si� nagle w ca�o��. Usiad�. - Ch�opak! - zawo�a�. - Jaki ch�opak? - W kiblu. Martwy. - Martwy? Chryste! Martwy? Jeste� pewien? Wygl�da�o na to, �e Ricky jest w jakim� transie. Nie patrzy� na ni�, jego wzrok zatrzymywa� si� w po�owie drogi, dotykaj�c czego�, czego nie umia�a dostrzec. - Gdzie s� klucze? - zapyta�a ponownie. - Ricky, to wa�ne. Skoncentruj si�. - Klucze? Chcia�a trzasn��, ale na jego twarzy ju� i tak by�a krew i wygl�da�oby to na sadyzm. - Na pod�odze - powiedzia� po chwili. - W kiblu? Na pod�odze w kiblu? Ricky skin�� g�ow�. Zdawa�o si�, �e ten ruch wyzwoli� w nim jakie� okropne my�li; przez chwil� mia�a wra�enie, �e jest bliski p�aczu. - Wszystko b�dzie dobrze - pocieszy�a go. D�onie Ricky'ego znalaz�y jego twarz. Bada� swoje rysy, szukaj�c potwierdzenia w�asnej to�samo�ci. - Naprawd� tu jestem? - zapyta� cicho. Birdy nie us�ysza�a tego. Zbli�a�a si� do toalety. Musi tam wej��, trup nie trup, co do tego nie by�o najmniejszych w�tpliwo�ci. Wej��, z�apa� klucze, wyj��. Natychmiast. Przesz�a przez drzwi. Przemkn�o jej przez g�ow�, �e nigdy dot�d nie by�a w m�skiej toalecie. Mia�a szczer� nadziej�, �e b�dzie to pierwsza i ostatnia okazja. Toaleta ton�a w mroku. �wiat�a migota�y tu r�wnie kapry�nie, jak na widowni, by�y jednak o wiele s�absze. Stan�a przy drzwiach czekaj�c, a� oczy oswoj� si� z nowymi warunkami, a potem rozejrza�a si�. Pomieszczenie by�o puste. Nie widzia�a �adnego ch�opaka, martwego czy te� �ywego. Znalaz�a jednak klucze. Pasek Ricky'ego le�a� w rynience �ciekowej pisuaru. Wyci�gn�a go, mimo i� intensywny zapach lizolu przyprawi� j� o b�l g�owy. Zdj�wszy klucze z k�ka, wysz�a z toalety we wzgl�dn� �wie�o�� widowni. Ju� po wszystkim; tak �atwo posz�o. Ricky wgramoli� si� na jeden z foteli i tkwi� w nim bezw�adnie, wygl�daj�c jak obraz n�dzy i rozpaczy. Us�ysza� Birdy i podni�s� wzrok. - Mam klucze - oznajmi�a. Co� st�kn��. "Bo�e, wygl�da na chorego" - pomy�la�a. Nie mog�a jednak ju� zdoby� si� na wsp�czucie. Najwidoczniej mia� halucynacje, zapewne po jakich� �rodkach. Sam by� sobie winien. - Tam nikogo nie ma, Ricky. - Co? - W kiblu nie ma trupa, w og�le nikogo nie ma. A przy okazji, co bra�e�? Ricky popatrzy� na swoje rozedrgane d�onie. - Nic nie bra�em. Szczerze. - Kretyn - powiedzia�a. Mog�a podejrzewa�, �e robi j� w konia, tyle �e takie kawa�y nie by�y w jego stylu. Pod tym wzgl�dem Ricky mia� w sobie co� w purytanina; to by�o jedn� z jego zalet. - Potrzebujesz lekarza? Potrz�sn�� g�ow�, nad�sany. - Jeste� pewien? - Powiedzia�em: nie! - warkn��. - OK, ja proponowa�am. Sz�a ju� do wyj�cia, mijaj�c rz�dy foteli. Mamrota�a co� pod nosem. Przy drzwiach do foyer zatrzyma�a si�. - Zdaje si�, �e mamy nieproszonego go�cia - zawo�a�a do Ricky'ego. - Kto� bawi� si� naszym telefonem. Popilnujesz przy drzwiach, a� zawo�am gliny? - Za minut�. Ricky siedzia� w niepewnym �wietle lamp i zastanawia� si�. Skoro Birdy twierdzi�a, �e ch�opaka tam nie ma, nie by�o powodu w to w�tpi�. Najlepiej by�oby samemu to sprawdzi�. Zyska�by pewno��, �e prze�y� drobne zaburzenie rzeczywisto�ci pod wp�ywem jakiego� kiepskiego towaru, poszed�by do domu, waln�� si� spa� i zbudzi� oko�o po�udnia wyleczony. Nie mia� jednak ochoty pakowa� si� do tej �mierdz�cej nory. A je�eli to ona si� myli�a, mia�a zaburzenia? Czy� nie ma czego� takiego jak z�udzenie normalno�ci? Z trudem zwl�k� si� z fotela, min�� przej�cie i pchn�� drzwi toalety. Wewn�trz by�o stosunkowo ciep�o, ale nie na tyle, by nie m�g� si� przekona�, �e nie ma tam �adnych burz piaskowych, martwych dzieciak�w, rewolwerowc�w ani nawet kawa�ka zab��kanego chwastu. "Ten m�j umys� to dopiero co� - pomy�la�. - Stworzy� tak realistyczny alternatywny �wiat. Cudowny trik. Szkoda, �e nie pos�u�y� czemu� lepszemu, a tylko wystraszy� mnie jak diabli. Czasem si� wygrywa, czasem przegrywa." I wtedy zobaczy� krew. Na kafelkach. Smug� krwi, zbyt wielk� jak na jedno rozwalone ucho. Ha! Nie wymy�li� sobie tego wszystkiego. Widzia� krew, widzia� �lady but�w; wszystko, co dot�d uwa�a� za urojenia, wydarzy�o si� naprawd�, O Jezu, co jest w�a�ciwie gorsze - wiedzie� czy nie wiedzie�? Czy� nie lepiej by�oby si� �udzi� my�l�c, �e to by� tylko kiepski odlot, ni� zna� prawd�, mie� �wiadomo�� swoich nik�ych szans wobec mocy, zdolnej przekszta�ci� �wiat? Ricky przyjrza� si� smudze krwi i id�c jej tropem, przeci�� toalet�, zatrzymuj�c si� pod kabin�, kt�ra podczas owej burzy musia�a si� znajdowa� na lewo od niego. Teraz drzwi by�y zamkni�te, dopiero teraz. Morderca, kimkolwiek by�, ukry� w niej ch�opaka. Ricky nie musia� nawet zagl�da� do �rodka. - OK - powiedzia�. - Tu ci� mam. Poci�gn�� za klamk�. Drzwi otwar�y si� i zobaczy� ch�opaka, rozpartego na klozecie, z szeroko rozstawionymi nogami i wisz�cymi bezw�adnie r�kami. Wyd�ubano mu oczy. Po chamsku, bez chirurgicznej precyzji. Wypchni�to je, zostawiaj�c na policzkach strz�py mi�ni. Ricky zatka� d�oni� usta, m�wi�c sobie, �e nie rzygnie. �o��dek buntowa� si�, ale pos�ucha� rozkazu. M�czyzna pu�ci� si� p�dem w kierunku wyj�cia, jakby si� obawia�, �e trup wstanie i za��da zwrotu pieni�dzy za bilet. - Birdy... Birdy... Ta t�usta dziwa myli�a si�, myli�a si� na ca�ego. By�a tu �mier� i jeszcze co� gorszego. Ricky wyrwa� si� z kibla prosto w czelu�� widowni. �wiat�a, os�oni�te aba�urami w stylu Art Deco, ta�czy�y, pe�ga�y jak p�omyki tu� przed wyga�ni�ciem. Ciemno�ci by nie zni�s�, zwariowa�by. Nagle odnalaz� w owym migotaniu co� znajomego, co�, czego nie umia� nazwa�. Przez chwil� sta� w przej�ciu, beznadziejnie zagubiony. I wtedy us�ysza� ten g�os. Cho� by� pewien, �e to nadchodzi �mier�, podni�s� wzrok. - Halo, Ricky - powiedzia�a, id�c ku niemu wzd�u� rz�du E. To nie by�a Birdy. Nie, Birdy nigdy nie nosi�a przejrzystych bia�ych sukienek, nie mia�a zmys�owych warg, tak pi�knych w�os�w czy oczu obiecuj�cych tak� s�odycz. Sz�a ku niemu Monroe, przekl�ta r�a Ameryki. - Nie powiesz mi cze��? - zbeszta�a go �agodnie. - ...er... - Ricky, Ricky, Ricky. Po tym wszystkim. "Po tym wszystkim?" Co chcia�a przez to powiedzie�? - Kim jeste�? Obdarzy�a go promiennym u�miechem. - Tak jakby� nie wiedzia�. - Nie jeste� Marylin. Marylin nie �yje. - W filmach nikt nie umiera, Ricky. Wiesz to r�wnie dobrze, jak ja. Zawsze mo�na raz jeszcze przewin�� celuloidow� ta�m�... Z tym w�a�nie skojarzy�o mu si� migotanie �wiate�, z ruchem ta�my w projektorze; z klatkami, gnaj�cymi jedna za drug�; z iluzj� �ycia, stworzon� z doskona�ego ci�gu male�kich zgon�w. - ...i oto zn�w jeste�my, zn�w rozmawiamy, zn�w �piewamy. - Wybuchn�a �miechem, przypominaj�cym brz�k lodu w szklance. - Nigdy nie mylimy tekst�w, nie starzejemy si�, nie gubimy rytmu... - Ty nie istniejesz - przerwa� jej Ricky. Zdawa�a si� by� rozczarowana tym stwierdzeniem, tak jakby czepia� si� drobiazg�w. Dosz�a ju� do ko�ca rz�du i sta�a teraz nie dalej ni� o trzy stopy od Ricky'ego. I z tej odleg�o�ci iluzja by�a r�wnie pe�na i oszo�amiaj�ca. Zapragn�� j� posi���, tutaj, w przej�ciu. I co, do cholery, nawet je�li by�a fikcj�? I fikcje daj� si� pieprzy�, je�li tylko nie zale�y ci na ma��e�stwie. - Pragn� ci� - oznajmi�, zdumiony w�asn� �mia�o�ci�. - I ja ci� pragn� - odpowiedzia�a, co wprawi�o go w jeszcze wi�ksze os�upienie. - Prawd� m�wi�c, potrzebuj� ci�. Jestem bardzo s�aba. - S�aba? - Wiesz, nie�atwo by� obiektem westchnie�. Odczuwasz, �e trzeba ci tego coraz bardziej. Trzeba ludzi, kt�rzy na