3384

Szczegóły
Tytuł 3384
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

3384 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 3384 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

3384 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

CLIVE BARKER Ksi�ga Krwi I Ka�dy z nas jest krwaw� ksi�g� Gdziekolwiek si� nas otworzy, jeste�my czerwoni Wst�p napisany przez Ramseya Campbella "Stw�r zacisn�� wargi, napi�� mi�nie, czu� ka�dy musku�, ka�d� kosteczk�; usi�owa� na nowo poruszy� Balaclav�" Czujecie to? Oto jeszcze jedna pr�bka tego, czego mo�ecie si� spodziewa� od Clive'a Barkera: "Ka�dy m�czyzna, kobieta i dziecko w tej �ywej wie�y - wszyscy byli �lepi. Widzieli wszystko oczyma miasta. My�leli, jak my�la�o miasto, sami b�d�c bezmy�lnymi. Wierzyli, �e s� nie�miertelni dzi�ki swej powolnej, ale nieugi�tej sile. Ogromni, szaleni i nie�miertelni." Widzicie teraz, �e Barker jest r�wnie marzycielski jak makabryczny. Nast�pny cytat z kolejnego opowiadania brzmi: "Czym by�oby Zmartwychwstanie bez �mierci?" Zacytowa�em to celowo, aby ostrzec boja�liwych. Je�eli my�lisz, �e ksi��ka, kt�r� trzymasz w r�ku, jest �agodnym horrorem, wystarczaj�co nieprawdopodobnym, aby go nie bra� powa�nie i je�eli spodziewasz si�, �e nocne koszmary nie b�d� zak��ca�y Ci snu, to znaczy, �e trafi�e� na niew�a�ciw� ksi��k�. Je�eli z drugiej strony jeste� zm�czony tajemnicami, kt�re ci� otaczaj� i zostawiasz zapalone �wiat�o na noc, b�dziesz mia� tak� jak ja satysfakcj� odkrywaj�c, �e Clive Barker jest najbardziej oryginalnym tw�rc� horror�w, jaki pojawi� si� od kilkunastu lat. Jest przy tym, co bardzo wa�ne, pisarzem wstrz�saj�cym najg��biej, w odr�nieniu od wielu wsp�czesnych autor�w, kt�rzy nie maj� nic wi�cej do zaoferowania ni� zion�c� przeci�tno�ci� nud�. Bardziej wymagaj�cy czytelnik prawdopodobnie w og�le o nich nie s�ysza�. Spodziewamy si�, �e horror b�dzie wywo�ywa� �ywio�ow� reakcj�. Oczywi�cie, wielu najlepszych autor�w osi�gn�o ten efekt, jednak napisano tak�e mn�stwo nonsensownych ksi��ek i nie ma powodu, aby teraz pisarze tego typu powie�ci czerpali z tego dziedzictwa. Kiedy wkraczamy w �wiat wyobra�ni, jedynym naszym przewodnikiem jest instynkt. Clive'a Barkera prowadzi on nieomylnie. Twierdzenie /wypowiadane przez niekt�rych auto* r�w, co wydaje si� rodzajem obrony/, �e fundamentem horroru jest zestawienie tego co normalne z nadnaturalno�ci� i obco�ci�, nie jest zbyt odleg�e od pogl�du /notabene g�oszonego przez pewnych wydawc�w/, i� horror po prostu musi opisy wad zwyczajny dzie� szarego cz�owieka w konfrontacji z niesamowito�ci�. Dzi�ki Bogu, nikt nie przekona� Poe'go do takiego pogl�du. I dzi�ki Bogu za pisarzy tak radykalnych jak Clive Barker. Wcale zreszt� nie dlatego, �e jest on tak niekonwencjonalny. Po prostu tradycyjny motyw napisany przez Barkera przestaje by� tradycyjny. "Seks, �mier� i �wiat�o gwiazd" jest w�a�ciwie tylko zwyk�� histori� o strachach w teatrze. "Resztki cz�owieka" s� wspania�� wariacj� na temat duchowego sobowt�ra pewnego cz�owieka. Oba te opowiadania jednak s� dalsze od codzienno�ci ni� cokolwiek, co mo�na sobie wyobrazi�. Nie zmienia tego fakt, �e oba zawieraj� spor� doz� czarnego humoru i przewrotnego optymizmu. To samo mo�na powiedzie� o "Nowych mordercach z Rue Morque", raczej makabrycznej komedii. Tu wkroczyli�my ju� w najbardziej bulwersuj�ce fragmenty tw�rczo�ci Barkera - seksualn� otwarto��. Warn pozostawiam interpretacj� tych i innych opowiada�. Ostrzeg�em Was, �e ksi��ek tych nie napisano dla s�abych i boja�liwych. Warto mie� to na uwadze, kiedy zabieracie si� do opowiadania takiego jak "Nocny poci�g z mi�sem", w kt�rym wszystkie kolory wida� tak wyra�nie jak w filmie w Technicolorze. "Koz�y ofiarne" - pe�ne grozy opowiadanie zosta�o sfilmowane i jest obecnie dost�pne na wideokasetach. Kolejne opowiadanie, "Syn Plastiku", pod��a ku najbardziej chronionym tabu z nieomylno�ci� godn� tw�rczo�ci Davida Cronenberga. Warto jednak zauwa�y�, �e prawdziw� warto�ci� tego opowiadania jest przede wszystkim ogromna inwencja autora. Podobnie jest z opowiadaniem "W g�rach, miastach" /daje ono fa�szywe wyobra�enie, i� nie jest w rzeczywisto�ci horrorem/ i opowiadaniem "Sk�ry ojc�w". Fantazja i pomys�owo�� z jak� zosta�y napisane, przypomina najwspanialsze dzie�a malarzy fantastycznych. Naprawd� nie potrafi� wskaza� wsp�czesnego autora horror�w poza Clivem Barkerem, kt�rego dzie�a mo�na by por�wna� do prac tych malarzy. "Blues �wi�skiej krwi" czy "Strach" to utwory balansuj�ce na granicy pomi�dzy pornografi� a sadystycznymi zboczeniami. My�l� jednak, �e czas najwy�szy zako�czy� me wywody i pozwoli� Warn czyta�. Oto przed Wami �wier� miliona s��w napisanych przez Clive'a /mam nadziej�, �e kupicie ca�y cykl - planowa� go jako ca�o��/. Jest to jego wyb�r najbardziej zas�uguj�cych na publikacj� opowiada�. Pisa� je przez osiemna�cie miesi�cy. Siada� wieczorami, poniewa� dni wype�nia�o mu pisanie sztuk teatralnych /ciesz�cych si�, nawiasem m�wi�c, du�ym powodzeniem/. Moim zdaniem, opowiadania Clive'a dostarczaj� wielu zdumiewaj�cych dozna�. Jest to, bez w�tpienia, najbardziej ekscytuj�cy debiut w literaturze horroru przez ostatnie kilkana�cie lat. KRWAWA KSI�GA Umarli maj� swoje drogi. Podr�uj�, u�ywaj�c swych poci�g�w pe�nych duch�w, swych wagon�w-widm, poprzez pustynny kraj, jaki istnieje poza naszym �yciem. Kraj, pe�en dusz ludzi, kt�rzy odeszli. Odg�osy ich ruchu mog� by� us�yszane poprzez dziury w naszym �wiecie. Dziury, kt�re zosta�y zrobione przez tych, kt�rzy dopuszczaj� si� okrucie�stw, przemocy i deprawacji. T� w�druj�c� �mier� mo�na dostrzec w przelocie, gdy serce ju� prawie p�ka, a rzeczy, kt�re powinny by� ukryte, ukazuj� si� nagle jasno. Te drogi maj� swoje znaki, mosty i pobocza. Maj� swoje ronda i skrzy�owania. Najcz�ciej w�a�nie na skrzy�owaniach, gdzie t�um umar�ych si� miesza, zdarza si�, �e dostaj� si� oni do naszego �wiata i roz�a�� si� po nim. Ruch jest tu bardzo wielki, a g�osy umar�ych najbardziej przenikliwe. Tutaj bariera oddzielaj�ca rzeczywisto�� od �wiata umar�ych jest najcie�sza, gdy� zosta�a starta przez stopy niezliczonych, kt�rzy j� przekroczyli. Takie w�a�nie skrzy�owanie na drodze umar�ych znajdowa�o si� przy Tollington Place, pod numerem 65. Zwyk�y, ceglany, podrobiony na styl gregoria�ski dom sta� osobno. Nie wyr�nia� si� niczym. Stary, zapomniany, odarty ze swej wspania�o�ci, kt�r� niegdy� si� cieszy�. By� pusty od dziesi�ciu, mo�e nawet dwudziestu lat. To nie wilgo�, kt�ra panowa�a w tym domu, wyp�oszy�a z niego mieszka�c�w. Nie by�o tak�e przyczyn� gnicie sufit�w czy p�kni�cia przedniej �ciany domu, ci�gn�ce si� od ganku po dach. Prawdziw� przyczyn� porzucenia domu by� s�yszalny w nim odg�os przechodzenia bariery. Na wy�szych pi�trach odg�os tego ruchu nigdy nie ustawa�. Nieustaj�cy ha�as od�upa� tynk ze �cian i spowodowa� wypaczenie belek stropowych. Sprawia�, �e dzwoni�y szyby. Sprawia�, �e dr�a� m�zg. Dom nr 65 przy Tollington Place by� nawiedzony. Nikt nie by� w stanie by� jego w�a�cicielem i mieszka� w nim d�u�ej bez popadni�cia w ob��d. Horror wkroczy� do tego domu dawno, ale nikt nie wie, kiedy. Jednak nawet niewprawny obserwator nie mo�e si� pomyli� co do rodzaju zjawisk zachodz�cych w domu. W jego powietrzu czuje si� tchnienie wieczno�ci i krew. Szczeg�lnie mocno odczuwa si� t� atmosfer� na najwy�szym pi�trze. Wyczuwalny tam zapach potrafi� przyprawi� o md�o�ci nawet najodporniejszego. Budynek zosta� opuszczony przez robactwo i ptaki, nawet przez muchy. �aden kornik nie dr��y� desek kuchennej pod�ogi, �aden ptak nie za�o�y� gniazd na strychu. Nieistotne, jaki gwa�t mia� miejsce w tym domu. Wa�ne jest, �e rozpru� barier� pomi�dzy dworna �wiatami tak skutecznie, jak n� rozpruwa brzuch ryby. Przez t� ran� w granicy dziel�cej rzeczywisto�� od �wiata dusz, umarli mogli przej��. Tak w ka�dym razie g�osi�a plotka... Mija� trzeci tydzie� bada� w domu pod numerem 65 przy Tollington Place. Trzeci tydzie� bezprecedensowych sukces�w w paranormalnym kr�lestwie. Medium by� 20-letni Simon McNeal. By� nowicjuszem w bran�y, ale korzystaj�cy z jego us�ug Instytut Parapsychologii Uniwersytetu w Essex stwierdzi� bezspornie istnienie �ycia po �mierci. Eksperymenty z McNealem dokonywane by�y w najwy�ej po�o�onym pokoju, a w�a�ciwie w prowadz�cym do niego korytarzu. Korytarz budzi� klaustrofobiczny l�k nawet u najodporniejszych. Ch�opak zwo�a� co� w rodzaju zebrania umar�ych. Na jego pro�b� zostawiali oni wiele znak�w potwierdzaj�cych ich wizyt�. By�y to setki napis�w na �cianach koloru bladej orchy. Pisali wszystko, co tylko wpad�o im do g�owy: imiona, daty urodzenia i �mierci, fragmenty wspomnie� i �yczenia powodzenia dla ich �yj�cych potomk�w. Niekt�rzy zostawiali r�wnie� dziwne, niezrozumia�e wiersze, opisuj�ce ich obecne cierpienie i wyra�aj�ce �al za utraconymi rado�ciami �ycia. Niekt�re z pisz�cych r�k by�y kwadratowe i brzydkie, inne natomiast - delikatne, wyra�nie kobiece. Mi�dzy wersetami romantycznych wierszy mo�na by�o dostrzec nieprzyzwoite rysunki albo nie doko�czone dowcipy: kiepsko narysowana r�a, gra w k�ko i krzy�yk, lista zakup�w... Przy tej �cianie p�aczu pojawia�y si� tak�e r�ce s�aw tego �wiata. By� tam Mussolini, Lennon i Janis Joplin - podpisywali si� obok szarych ludzi. By�o to co� w rodzaju apelu umar�ych. Z dnia na dzie� �ciana zape�nia�a si� coraz bardziej. Wydawa�o si�, �e wszystko czego nie powiedzieli za �ycia, chc� teraz napisa� w pokoju na �cianie. Doktor Florescu ca�e �ycie zajmowa�a si� problemami psychiki. Zd��y�a ju� przyzwyczai� si� do niepowodze�. By�a to nawet swego rodzaju wygoda, wiedzie�, �e nigdy nie uzyska si� niezbitego dowodu na istnienie �wiata paranormalnego. Teraz, gdy nagle osi�gn�a niespodziewany sukces, poczu�a jednocze�nie dum�, podniecenie, ale i zmieszanie. By�a, tak jak zwykle w ci�gu ostatnich trzech tygodni, w du�ym pokoju na pierwszym pi�trze. Pi�tro wy�ej by� pok�j, w kt�rym pojawia�y si� napisy na �cianie. Z rodzajem trwogi s�ucha�a wrzawy dochodz�cej z g�ry, dziwi�c si� sobie, �e mia�a do�� odwagi, aby uczestniczy� w tym niesamowitym zjawisku. Wprawdzie ju� wcze�niej zdarza�y si� r�nego rodzaju sygna�y dochodz�ce ze �wiata umar�ych, ale nigdy nie by�o to tak wyra�ne i namacalne. G�osy na g�rze umilk�y. Mary spojrza�a na zegarek: by�a 18.17. Dla jakich� sobie tylko znanych powod�w, umarli nigdy nie kontaktowali si� po 18.30. Postanowi�a poczeka� wi�c do 18.30, potem p�j�� na g�r�. Co dzi� tam zobaczy? Kto pojawi� si� dzi� w tym ma�ym, obskurnym pokoju? Kto zostawi� sw�j znak? - Czy mam wyregulowa� kamery? - zapyta� jej asystent, Reg Fuller. - Prosz� - mrukn�a, wyrwana z zamy�lenia. - Damy im jeszcze dziesi�� minut. - Jasne. Pi�tro wy�ej McNeal siedz�cy w rogu pokoju patrzy� na pa�dziernikowe s�o�ce. Czu� si� osaczony w tym przekl�tym miejscu. U�miechn�� si� do siebie bladym u�miechem, kt�ry rozbraja� ka�dego. Doktor Florescu tak�e uleg�a magii jego �miechu, jego oczom i jego nieobecnemu spojrzeniu. To wszystko wydawa�o si� by� fajn� zabaw�. Faktycznie, na pocz�tku by�a to tylko zabawa, jednak teraz Simon zdawa� sobie spraw�, �e gra toczy si� o wi�ksz� stawk�. Zacz�o si� to zupe�nie niepowa�nie, ale teraz sta�o si� prawdziw� walk�: McNeal przeciwko Prawdzie. Prawda by�a oczywista: jest oszustem. Sam nabazgra� wszystkie te napisy na �cianach. Zrobi� to kawa�kiem grafitu, kt�ry ukry� pod j�zykiem. Wali�, �omota�, krzycza� dla zwyk�ej zgrywy. Te wszystkie nazwiska, kt�re napisa� na �cianach, bra� z ksi��ki telefonicznej. Chcia�o mu si� �mia�, gdy o tym pomy�la�. Tak, zabawa rzeczywi�cie �wietna. Obieca�a mu bardzo wiele, kusi�a go s�aw�, powoduj�c, �e wymy�la� coraz to nowe wyg�upy. Przyrzek�a mu bogactwo, wywiady w telewizji, aplauz i pochlebstwa jakich dot�d nie zna�. Jednak musia� stworzy� duchy, aby to wszystko osi�gn��. Jeszcze raz si� u�miechn��. Nazywa�a go Pos�a�cem! By� wed�ug niej prostodusznym dostarczycielem wiadomo�ci. Wiedzia�, �e pani doktor wkr�tce si� pojawi na g�rze. Popatrzy na niego i patetycznym, p�aczliwym g�osem b�dzie si� zachwyca� kolejnymi nagryzmolonymi na �cianie bzdurami. Lubi�, jak patrzy�a na jego nago��. Prawd� powiedziawszy, nigdy nie by� zupe�nie nagi. Podczas wszystkich sesji by� ubrany wy��cznie w slipki, aby wykluczy� ukrycie czegokolwiek. Zabawna ostro�no��. Wszystko, czego potrzebowa�, to kawa�ka grafitu ukrytego pod j�zykiem i dosy� energii, aby miota� si� i wrzeszcze� przez mniej wi�cej p� godziny. By� spocony, ca�a klatka piersiowa by�a mokra, w�osy lepi�y si� do czo�a. Dzisiaj ci�ko si� napracowa�. Chcia� wyj�� z pokoju i zazna� cho� troch� podziwu. Pos�aniec po�o�y� r�k� na slipkach i przez chwil� leniwie bawi� si� ze sob�. Gdzie� w pokoju brz�cza�a mucha, mo�e kilka much schwytanych w pu�apk�. Pora roku by�a ju� dosy� p�na jak dla much, ale s�ysza� ich kilka. Brz�cza�y niespokojnie w okolicy okna i �ar�wki. S�ysza� cienkie, w�t�e musze g�osy. Nie zwraca� jednak na to uwagi. By� zbyt zaabsorbowany my�lami o zgrywie i zadowoleniem z zabawy ze sob�. Jak one brz�cza�y - te nieszkodliwe insekty, jak brz�cza�y, �piewa�y i skar�y�y si�! Jak one si� skar�y�y! Mary Florescu zab�bni�a palcami w st�. Obr�czka �lubna by�a dzisiaj jaka� lu�na, czu�a, jak przesuwa si� na palcu, Czasami by�a ciasna, a czasami lu�na. By�a to jedna z tych ma�ych, nieistotnych tajemnic, kt�rych nigdy nie stara�a si� wyja�ni�. Po prostu je akceptowa�a. Dzisiaj obr�czka by�a bardzo lu�na, prawie spada�a. Wyobrazi�a sobie twarz Alana. Kochan� twarz Alana. Czy �mier� wygl�da jak tunel? Czy jest si� po prostu wci�ganym w ten mroczny tunel coraz g��biej i g��biej? Ko�cem palca by�a w stanie wyczu� kwa�ny smak metalu , obr�czki. Ciekawe odczucie, rodzaj iluzji? Aby usun�� gorycz, pomy�la�a o Simonie. Bardzo �atwo mog�a sobie wyobrazi� jego twarz. Pojawia� si� przed jej oczyma, u�miechaj�c si� w charakterystyczny dla niego spos�b. By� jeszcze tak bardzo ch�opi�cy - z jego g�adk� sk�r� i niewinno�ci� w oczach wygl�da� prawie jak dziewczyna. Palce wci�� dotyka�y obr�czki, a kwa�ny smak w ustach spot�gowa� si�. Podnios�a wzrok. Fuller przygotowa� sprz�t. Wok� jego �ysiej�cej g�owy migota�a i falowa�a bladozielona aureola. Oszo�omi�o j� to, co zobaczy�a. Fuller nic nie widzia� i nie czu�. By� zbyt zaabsorbowany prac�, aby cokolwiek zauwa�y�. Mary wpatrywa�a si� w niego. Ci�gle widzia�a nad nim to k�ko. Poczu�a co� dziwnego, co� w niej jakby o�y�o. Cz�steczki tlenu, wodoru i azotu naciera�y na ni�, poufale j� obejmuj�c. Aureola nad g�ow� Fullera zacz�a si� rozszerza�, przenosz�c sw�j blask na wszystkie przedmioty w pokoju. Dziwaczne uczucie w koniuszku palca tak�e jakby si� wzmog�o. Powietrze, kt�re wydycha�a, nie by�o prze�roczyste, a r�owo-pomara�czowe, s�ysza�a ca�kiem dobrze g�os biurka, na kt�rym siedzia�a; by� to skowyt wyra�aj�cy �al, �e jest sta�e, nieruchome i masywne. �wiat odkrywa� swe tajemnice. Doprowadzi�o to jej zmys�y do ekstazy, powodowa�o, �e normalne ich funkcje miesza�y si�. Nagle dostrzeg�a �wiat jako uk�ad nie polityczny czy religijny, ale jako uk�ad zmys��w. Uk�ad rozci�gaj�cy si� od istot �ywych do martwego drzewa, z kt�rego wykonano biurko, do starego z�ota, z jakiego zrobiono jej obr�czk�. I jeszcze dalej. Poza drzewo, poza z�oto. Szczelina, kt�ra powsta�a, prowadzi�a do drogi umar�ych. S�ysza�a g�osy dochodz�ce z ust, kt�re nie �y�y. Podnios�a wzrok, jaka� si�a zmusi�a j� do spojrzenia na sufit. Pokryty by� robactwem. Nie, to bzdura! Cho� wydawa� si� by� �ywy, ca�y ta�czy� i pulsowa�. Widzia�a poprzez sufit ch�opaka znajduj�cego si� pi�tro wy�ej. Siedzia� na pod�odze z g�ow� zadart� do g�ry i trzyma� w r�ku stercz�cy cz�onek. Jego ekstaza by�a tak g��boka jak jej. Jej nowy zmys� pozwoli� jej dostrzec przez sufit pulsuj�ce �wiat�o otaczaj�ce jego cia�o, widzia�a rozsadzaj�c� go nami�tno��. Zobaczy�a tak�e co innego. Ujrza�a wype�niaj�ce go k�amstwo, nie znalaz�a w nim �adnej mocy! Widzia�a teraz jasno, �e nigdy nie mia� �adnego daru umo�liwiaj�cego mu porozumiewanie si� z duchami. By� zwyk�ym, ma�ym �garzem, s�odkim, bia�ym �garzem. Nie mia� nawet poj�cia, �e odwa�y� si� na zbyt wiele. Teraz jednak nadszed� czas. K�amstwo ujawniono, sztuczki zosta�y pokazane. Umarli w�druj�cy po swej drodze zdecydowali, �e czas po�o�y� kres drwinom. Domagali si� zado��uczynienia. To ona spowodowa�a powstanie szczeliny. Nie�wiadomie, stopniowo otwiera�a to przej�cie. Po��da�a ch�opca i to by�o bezpo�redni� przyczyn�. My�la�a o nim bez przerwy, jej �ar spowodowa�, �e szczelina otwiera�a si� coraz szerzej. Mi�o��, jej towarzyszka, nami�tno�� i ich towarzyszka - strata, by�y g��wnymi sprawczyniami otwarcia szczeliny. Mary uciele�nia�a te trzy si�y. Jej uczucie do pos�a�ca powoli zamiera�o. Wypar�a si� go, ale teraz by�o ju� za p�no. To nieprawda! Nieprawda! Pragn�a go, pragn�a go teraz z g��bi serca. Jednak teraz by�o ju� za p�no. Ruch umar�ych nie m�g� by� d�u�ej powstrzymywany. Domagali si� przyst�pu do tego ma�ego oszusta. Nie mog�a nic zrobi�. Mog�a tylko obserwowa� drog� i skrzy�owanie ze �wiatem umar�ych, na kt�rym sta�a. Fuller wreszcie co� us�ysza�. - Pani doktor? - Oderwa� si� od swego zaj�cia. Mary k�tem oka widzia�a jego zalan� b��kitnym �wiat�em twarz, kt�ra wyra�a�a zainteresowanie. - Czy pani co� powiedzia�a? - zapyta�. Pomy�la�a, czuj�c md�o�ci, �e zaczyna zbli�a� si� do ko�ca. Eteryczne twarze umar�ych by�y tu� przed ni�. Widzia�a ich g��bokie cierpienie. Zrozumia�a ich bolesne d��enie do tego, aby ich us�yszano. Jasno widzia�a, �e skrzy�owanie dr�g umar�ych przy Tollington Place nie jest zwyk�ym skrzy�owaniem. Nie by� to zwyk�y i leniwy ruch umar�ych. Dom otworzy� si� na szlak, po kt�rym w�drowa�y ofiary i sprawcy gwa�t�w i przemocy. M�czy�ni, kobiety i dzieci cierpieli m�ki trudne do wyobra�enia. Ich my�li okre�lone by�y przez �mier�, jak� ponie�li. Ich oczy m�wi�y o agonii; cia�a, kt�re by�y ju� tylko wyobra�eniami prawdziwych cia�, wci�� nosi�y rany, kt�re im zadano. Widzia�a tak�e po�r�d tych wszystkich niewinnych ich oprawc�w i dr�czycieli. Te oszala�e potwory o zdegenerowanych m�zgach zagl�da�y przez szczelin� do jej �wiata. Straszliwe niemowy, wstr�tny wytw�r naszego gatunku, rycza�y i wy�y przera�liwie. Ch�opak b�d�cy pi�tro wy�ej nagle co� wyczu�. Zauwa�y�a, �e lekko si� poruszy�. G�osy, kt�re s�ysza�, nie by�y brz�czeniem much, to nie owady si� skar�y�y. U�wiadomi� sobie, �e �y� w k�cie �wiata, �e s� Trzecie, Czwarte i Pi�te �wiaty. �wiaty te atakowa�y go, jego - k�amc�. Mary wyczu�a jego panik� jako specyficzny zapach i smak. Nie by�o to jednak nic, co przypomina�oby poca�unek. By� to po prostu smak jego paniki. To dope�ni�o zjednoczenia mi�dzy ni� a Simonem. Jego przera�one spojrzenie sta�o si� jej przera�onym spojrzeniem. Z wyschni�tych garde� wydobywa� si� ten sam szept: - Prosz�... To mia�o ub�aga� dzieci-duchy. - Prosz�... To zapewnia�o opiek� i trosk�. - Prosz�... Nawet umarli powinni wys�ucha� tych pr�b. - Prosz�... Mary nagle zrozumia�a, �e nie b�dzie lito�ci. Duchy cierpia�y krzywd� przez wieki, znosi�y rany, od kt�rych umar�y, i szale�c�w, kt�rzy je zabili. Musia�y teraz znosi� lekkomy�lno�� i zuchwalstwo McNeala. Uczyni� zabaw� z tego, co by�o ci�k� pr�b�. Teraz chcia�y prawdy. Fuller spojrza� na ni�. Jego twarz zalana by�a pulsuj�cym, pomara�czowym �wiat�em. Poczu�a jego r�ce. Smakowa�y jak ocet. - Dobrze si� pani czuje? - zapyta�. Jego oddech by� jak �elazo. Potrz�sn�a g�ow�. Nie czu�a si� dobrze, nic nie by�o dobrze. Szpara poszerza�a si� z ka�d� sekund�. Widzia�a przez ni� niebo �wiata umar�ych. Ciemnoszare niebo chmurz�ce si� nad drog�, niebo, kt�re rzuca�o cie� na zwyczajno�� domu, w kt�rym byli. - Prosz�... - j�kn�a. Patrzy�a na bledn�cy materia� sufitu. Szerzej. Szerzej... Kruchy �wiat, w kt�rym �y�a, napina� si� coraz bardziej. Nagle p�k� niczym tama pod naporem wody. Czarna woda przela�a si� i wype�ni�a pok�j. Fuller czu�, �e co� jest nie w porz�dku. Dostrzeg� wreszcie dziwn� �wiat�o��, kt�ra go otacza�a. Nie rozumia� jednak, co si� dzieje. Mary widzia�a, jak napina grzbiet, czu�a, jak kr�ci mu si� w g�owie. - Co si� dzieje? - zapyta�. Bezsensowno�� pytania roz�mieszy�a j�. Pi�tro wy�ej woda pot�uk�a dzbanek, niszczy�a wszystko. Fuller podszed� do drzwi. Trz�s�y si� i dr�a�y, jakby walili w nie wszyscy mieszka�cy piekie�. Ga�ka w drzwiach obr�ci�a si�. I jeszcze raz. I jeszcze. Farba pokrywaj�ca drzwi wybrzuszy�a si� p�cherzykami. Klucz tkwi�cy w zamku rozjarzy� si� do czerwono�ci. Fuller popatrzy� na Mary. Ci�gle sta�a w tej dziwnej pozycji, w kt�rej j� zostawi�: g�owa zadarta do g�ry, nieobecny wzrok. Si�gn�� do klamki, ale drzwi otworzy�y si�, zanim ich dotkn��. Korytarz, kt�ry by� za drzwiami, znikn��. Swojskie wn�trze domu zosta�o zast�pione drog� nikn�c� na linii horyzontu. Ten widok zabi� Fullera w jednej chwili. Jego umys� nie m�g� tego znie��. Jego nerwy nie wytrzyma�y. Serce stan�o. To, co znalaz� za drzwiami, nie mog�o pomie�ci� mu si� w g�owie. Zawi�d� jego p�cherz i jelita, nogi si� pod nim za�ama�y. Kiedy pada� na pod�og�, jego twarz pokry�a si� b�blami jak wcze�niej drzwi. Cia�o trz�s�o si�. By� ju� tylko bezw�adnym cia�em, tak samo bezw�adnym jak drzewo czy stal. Gdzie� na wschodzie jego dusza do��czy�a do korowodu okaleczonych na drodze. Korowodu zmierzaj�cego do skrzy�owania, na kt�rym przed chwil� zmar�. Mary Florescu zrozumia�a, �e zosta�a sama. Pi�tro wy�ej jej cudowny ch�opak, ten pi�kny, k�amliwy dzieciak wi� si�, skrzecza�, gdy umarli dotykali go m�ciwymi r�koma. Wiedzia�a, czego chc�. Wyczyta�a to z ich oczu. Nie by�o w tym nic nowego; historia ma w sobie szczeg�lne okrucie�stwo i lubi si� powtarza�. Zamierzali u�y� go do zapisania swych testament�w, mia� by� ich stronic�, ksi�g�, w kt�rej zapisz� swe �yciorysy. Krwaw� ksi�g�. Ksi�g�, w kt�rej strony b�d� pe�ne krwi. Ksi�g� napisan� krwi�. Widz�c sk�r� umar�ych, mog�c jej dotkn��, my�la�a o okrucie�stwie, z jakim si� nad nimi zn�cano. My�la�a o �ladach przemocy, jakie widzia�a na ich cia�ach. Widzia�a ich bardzo wiele. Plecy niekt�rych z w�druj�cych umar�ych by�y poci�te. Takie pisanie krwawych ksi�g nie by�o niczym nowym, ale pisanie na tej delikatnej sk�rze by�o jednak zbrodni�. Ch�opak krzycza�, gdy szklane ig�y z pot�uczonego dzbanka wbija�y si� i ora�y jego cia�o. Odbiera�a jego m�czarnie tak, jakby to j� torturowano, nie by�o to jednak takie okropne, jak si� spodziewa�a. Jeszcze krzycza�. I walczy� z tymi, kt�rzy go atakowali. Nie zwracali na to uwagi. T�oczyli si� dooko�a, nie reagowali ani na obron�, ani na modlitwy. Pisali na nim z entuzjazmem w�a�ciwym tym, kt�rych zmuszano do milczenia zbyt d�ugo. Mary s�ysza�a, jak jego pe�en skargi g�os cichnie. Walczy�a ze s�abo�ci�, kt�ra i j� ogarnia�a. Jakim� dziwnym sposobem zrozumia�a, �e musi dosta� si� do pokoju na g�rze. Niewa�ne, co znajdzie za drzwiami czy na schodach. Wystarczy�o, �e Simon jej potrzebowa�. Widzia�a, �e jej w�osy poruszaj� si�, wij�c si� jak w�e na g�owie Gorgony. Ca�y �wiat jakby p�ywa�; ledwo mog�a dostrzec pod�og�, na kt�rej sta�a. Deski, z kt�rych zbudowany by� dom, sta�y si� deskami-duchami. Za nimi szczerzy�a si� na ni� szalona ciemno��. Popatrzy�a na drzwi. Ca�y czas by�a w letargu, kt�rego nie mog�a przezwyci�y�. Oczywi�cie umarli nie chcieli, aby dosta�a si� do pokoju na g�rze. Mo�liwe nawet, �e troch� si� jej obawiali. Kiedy o tym pomy�la�a, zrobi�o si� jej ra�niej. Gdyby si� jej nie bali, po c� staraliby si� j� przestraszy�? Niewykluczone, �e Mary, kt�ra mia�a dosy� si�y, aby otworzy� przej�cie mi�dzy dwoma �wiatami, by�a teraz dla nich gro�na, sama o tym nie wiedz�c. Ob�a��ce z farby drzwi by�y otwarte. Za nimi panowa� chaos w�a�ciwy drodze umar�ych. Przest�pi�a pr�g, staraj�c si� stop� wyczu� pod�og�. Nie potrafi�a jej dostrzec, poniewa� ca�y czas widzia�a drog� umar�ych. Niebo nad ni� mia�o kolor pruskiego b��kitu, droga by�a szeroka i wietrzna, umarli nadchodzili ze wszystkich stron. Przepycha�a si� mi�dzy nimi jak w normalnym t�umie �ywych ludzi. Spogl�dali na ni� bezmy�lnie. Ich g�upie twarze zwraca�y si� ku niej z grymasem niezadowolenia, �e �mia�a tu si� wedrze�. Przesta�a j�cze�: "Prosz�...". Nic nie m�wi�a, po prostu zacisn�a z�by i przymkn�a oczy. Posuwa�a si� do przodu, szukaj�c stopni schod�w, o kt�rych wiedzia�a, �e s�, wbrew temu, co m�wi� jej wzrok. Odnalaz�a je i potkn�a si�. Ryk t�umu sta� si� jeszcze g�o�niejszy. Nie mog�a si� zorientowa�, czy �miej� si� z jej niezdarno�ci, czy ostrzegaj�, �e zasz�a za daleko. Pierwszy stopie�. Drugi stopie�. Trzeci stopie�, Mimo, �e t�um szarpa� j�, wygrywa�a z nim. Widzia�a ju� drzwi do pokoju, w kt�rym le�a� ten ma�y oszust, otoczony ze wszystkich stron przez tych, kt�rzy go atakowali. Slipki opad�y mu do kostek. Wygl�da�o to wszystko jak rodzaj gwa�tu. Ju� nie krzycza�, ale oczy mia� pe�ne strachu i b�lu. Wci�� jednak �y�. Nawet jego m�ody i elastyczny m�zg nie m�g� obj�� tego, co si� wok� niego dzia�o. Nagle poderwa� g�ow� i spojrza� na ni� przez drzwi. W tej ekstremalnej sytuacji znalaz� w sobie prawdziw� zdolno��, kt�ra by�a tylko u�amkiem mo�liwo�ci Mary. Wystarczy�a jednak, aby nawi�za� z ni� kontakt Ich oczy spotka�y si�. W morzu atramentowej ciemno�ci, otoczeni przez co�, czego nigdy nie znali i nie rozumieli, potrafili si� odnale��. Ich serca spotka�y si� i po��czy�y. - Przepraszam - powiedzia� cicho. By� w tym zdaniu bezmierny �al. - Przepraszam. Przepraszam. - Odwr�ci� wzrok, jego spojrzenie pow�drowa�o gdzie indziej. By�a pewna, �e jest prawie na szczycie schod�w. Wzrok m�wi� jej, �e st�pa w powietrzu, a twarze podr�uj�cych umar�ych by�y wsz�dzie dooko�a niej. Widzia�a ju� jednak, wprawdzie bardzo s�abo, kontur drzwi pokoju, w kt�rym le�a� Simon. Od st�p do g�owy by� sk�pany we krwi. Znaki, hieroglify pokrywa�y ka�dy centymetr jego cia�a. Tors, twarz, ko�czyny. Skupi�a si� i przez moment widzia�a go w pustym pokoju, w kt�rym s�oneczny blask o�wietla� pot�uczony dzbanek. Nagle zawaha�a si� na moment i jej g��boka koncentracja os�ab�a. Zn�w widzia�a jak pisz� na ciele Simona, kt�re zawis�o teraz w powietrzu. Wyrywali w�osy z jego g�owy i cia�a tak, jakby czy�cili stron� w ksi��ce. Pisali pod pachami, pisali na powiekach, genitaliach i po�ladkach, nawet na podeszwach st�p. Krwawi� ci�gle, niezale�nie od tego, czy widzia�a go okr��onego przez autor�w makabrycznych napis�w, czy samego. Dotar�a do drzwi. Jej dr��ca r�ka dotkn�a twardego i rzeczywistego materia�u klamki. Jednak, mimo ca�ej koncentracji, nic nie dociera�o do niej wyra�nie. Mimo maksymalnego skupienia nie mog�a rozstrzygn��, czy klamka jest tylko urojeniem, czy jest prawdziwa. �cisn�a j�, przekr�ci�a i otworzy�a drzwi do pokoju. By� tam, naprzeciwko niej. Dzieli� ich najwy�ej metr niespokojnego powietrza. Ich oczy znowu si� spotka�y w spojrzeniu pe�nym zrozumienia. Spojrzeniu, kt�re przynale�a�o do jednego i drugiego �wiata. By�a w tym spojrzeniu i mi�o��, i lito��. Fikcje odesz�y, a k�amstwa rozsypa�y si� w proch. Zamiast sprytnego u�miechu, na twarzy ch�opca pojawi�a si� prawdziwa s�odycz. S�odycz, kt�ra znalaz�a odbicie w jej twarzy. Umarli, przera�eni tym spojrzeniem, odwr�cili g�owy. Ich twarze si� �ci�gn�y, tak jakby sk�ra naci�gn�a si� na czaszce. W przewidywaniu przegranej ich cia�a zsinia�y, g�osy sta�y si� smutne. Dotkn�a Simona. Nie musia�a ju� walczy� z hordami umar�ych. Uciekali we wszystkich kierunkach, obijaj�c si� o �ciany, jak umieraj�ce muchy, kt�re obijaj� si� o szyby. Delikatnie dotkn�a jego twarzy. To dotkni�cie by�o jak b�ogos�awie�stwo. �zy wype�ni�y oczy Simona i p�yn�y po pokaleczonych policzkach, mieszaj�c si� z krwi�. Umarli ju� ucichli. Zgubili si� na swej drodze, ich z�o�liwo�� zosta�a zahamowana. P�aszczyzna po p�aszczy�nie, pok�j si� uspokaja�. Pod�oga sta�a si� na powr�t widoczna. Wida� by�o ka�dy gw�d�, ka�d� brudn� desk�. Okna zn�w sta�y si� przejrzyste. Na zewn�trz zapada� zmierzch. S�yszeli wrzaw� bawi�cych si� dzieci. Droga znikn�a na dobre. Podr�uj�cy po niej odwr�cili si� ku ciemno�ci i odeszli w zapomnienie, zostawiaj�c po sobie tylko znaki. Na drugim pi�trze domu pod nr 65 pozosta�o poparzone, dymi�ce cia�o Rega Fullera. Zosta� on przypadkowo zadeptany przez stopy podr�nik�w, przechodz�cych przez skrzy�owanie. Dusza Fullera do��czy�a do t�umu umar�ych i spogl�da�a na cia�o, kt�re kiedy� zajmowa�a. Fullera zabi� dum umar�ych, kt�rzy pod��ali, aby wymierzy� sprawiedliwo��. Mary ukl�kn�a obok McNeala i pog�aska�a go po zakrwawionej g�owie. Nie chcia�a wychodzi�, aby wezwa� pomoc -nie chcia�a zostawi� go samego. Musia�a by� pewna, �e ich dr�czyciele nie wr�c�. By�o cicho. S�ysza�a tylko d�wi�k odrzutowca lec�cego przez stratosfer� na wsch�d. Simona nie otacza�a �adna aureola. Wszystkie zmys�y powr�ci�y na swoje miejsce. Wzrok. S�uch. Dotyk. Dotyk. Dotkn�a go jak nigdy przedtem. Zostawi�a �lady swych d�oni na jego pokrytym krwi� ciele. Jej palce porusza�y si� delikatnie po ciele Simona, jak palce �lepej czytaj�cej Breille'a. Malarskie s�owa zosta�y wydrapane tysi�cem r�k na ka�dym milimetrze jego cia�a. Nawet przez krew mog�a wyczu� drobiazgow� dok�adno��, z jak� wyryto te s�owa. Mimo przy�mionego �wiat�a mog�a odczyta� niekt�re wyra�enia. Istnienie duch�w zosta�o udowodnione ponad wszelk� w�tpliwo��, cho� bardzo by chcia�a, o Bo�e, jak bardzo, aby si� to nigdy nie sta�o. W ko�cu, po d�ugim czekaniu mia�a dow�d �ycia poza cia�em. Dow�d wypisany na ciele. Ch�opak prze�yje, to by�o pewne. Krew ju� wysch�a, setki ran powoli si� zamyka�y. By� zdrowy i silny. Nie mia� powa�niejszych obra�e�. Nigdy jednak nie b�dzie ju� pi�kny. W najlepszym przypadku b�dzie wzbudza� ciekawo��, a w najgorszym wstr�t i strach. Ale ona b�dzie go chroni�a, a Simon nauczy si� z czasem, �e mo�na jej ufa�. Ich losy by�y po��czone na zawsze. Po pewnym czasie, gdy s�owa na jego ciele stan� si� strupami i bliznami, przeczyta je. Z niewyczerpan� mi�o�ci� i cierpliwo�ci� b�dzie �ledzi�a histori�, kt�r� napisali na nim umarli. Tajemnice napisane kursyw� na brzuchu. �wiadectwo wypisane �licznym, eleganckim drukiem na jego twarzy i czole. Historie z jego plec�w, n�g i r�k. Przeczyta i zrelacjonuje je wszystkie, ka�d� sylab�, kt�r� wyczuje swymi delikatnie g�aszcz�cymi palcami. �wiat pozna historie, kt�re opowiedzieli umarli. On by� Krwaw� Ksi�g�, a ona b�dzie jedynym t�umaczem. Kiedy zapad�a ciemno��, poprowadzi�a go nagiego poprzez koj�c� b�l noc. Oto poni�ej macie historie zapisane w Krwawej Ksi�dze. Przeczytajcie je, je�eli chcecie i wynie�cie z nich nauk�. S� map� tej ciemnej drogi, kt�ra prowadzi przez �ycie w nieznanym kierunku. Niekt�rzy ni� nie p�jd�. Wi�kszo�� jednak spokojnie, z modlitw� na ustach, b�dzie pod��a�a o�wietlonymi ulicami, otwieraj�cymi si� poza �yciem. Jednak niekt�rzy napotkaj� na swej drodze strach, kt�ry b�dzie chcia� ich zepchn�� na drog� pot�pionych. Wi�c czytajcie. Czytajcie i uczcie si�. Najlepiej by� przygotowanym na najgorsze. M�drze jest nauczy� si� chodzi�, zanim zabraknie oddechu. NOCNY POCI�G Z MI�SEM Leon Kaufman ju� przywyk� do miasta. Kiedy by� jeszcze prostodusznym ch�opakiem, nazywa� je Pa�acem Rozkoszy. By�o to jednak dawno. Mieszka� wtedy w Atlancie, a Nowy Jork by� czym� w rodzaju Ziemi Obiecanej. By� miejscem, w kt�rym wszystko jest mo�liwe. Mieszka� ju� trzy i p� miesi�ca w Nowym Jorku i ten wymarzony Pa�ac Rozkoszy nie spe�nia� jego oczekiwa�. Czy rzeczywi�cie tylko trzy miesi�ce up�yn�y od czasu, kiedy wysiad� na Dworcu Autobusowym Port Authority? Spojrza� wtedy ciekawie wzd�u� 42. Ulicy, w kierunku jej skrzy�owania z Brodway'em. W tak kr�tkim czasie rozwia�o si� tak wiele jego marze�. Kiedy wspomina� sw� naiwno��, popad� w zak�opotanie. Krzywi� si�, kiedy sobie przypomnia�, �e stan�� wtedy i g�o�no powiedzia�: - Nowy Jorku, kocham ci�. By� wtedy �lepy. Teraz, po sp�dzonych tu trzech miesi�cach, Nowy Jork straci� ca�y sw�j urok i otaczaj�c� go aur� doskona�o�ci. Nowy Jork to po prostu miasto. Widzia�, jak Nowy Jork budzi si�, wyd�ubuje zabitych spomi�dzy z�b�w i wytrz�sa samob�jc�w ze swych w�os�w. Widzia� to miasto w nocy, jego brudne zau�ki, widzia�, jak bezwstydnie obna�a sw� deprawacj�. Widzia� je podczas gor�cego popo�udnia, leniwe i wstr�tne, oboj�tne na wszelkie okrucie�stwa i gwa�ty dokonuj�ce si� w mrocznych przej�ciach. To nie by� Pa�ac Rozkoszy. Nowy Jork - to nie rozkosz, lecz �mier�. Ka�dy, kogo spotka�, zetkn�� si� z przemoc�. Takie by�y realia �ycia w Nowym Jorku. Niemal do dobrego tonu nale�a�o zna� kogo�, kto zgin�� gwa�town� �mierci�. To dowodzi�o, �e mieszkasz w Nowym Jorku. Kaufman kocha� to miasto z daleka przez prawie dwadzie�cia lat. Ca�e swe przysz�e �ycie wi�za� z Nowym Jorkiem. Dlatego ci�ko mu by�o odrzuci� wszystkie te uczucia, tak jakby nigdy nic dla niego nie znaczy�y. Ci�gle jeszcze by�y chwile, wczesnym rankiem lub o zmierzchu, kiedy Manhattan wydawa� mu si� czym� cudownym. W�a�nie te chwile powodowa�y, �e ci�gle jeszcze mia� cie� nadziei, �e ci�gle jeszcze wierzy� w to miasto, mimo barbarzy�stwa, jakie w nim obserwowa�. To miasto nie mia�o zwyczaju przebaczania. Przez tych kilka miesi�cy Kaufman widzia� wiele rozlanej na jego ulicach krwi. W�a�ciwie, to nie ulice by�y najgorsze. Najniebezpieczniejsze by�y tunele pod tymi ulicami. "Rze� w metrze" sta�a si� przebojem miesi�ca. W ci�gu ostatniego tygodnia dokonano nast�pnych trzech zab�jstw. Cia�a znaleziono w wagonie na stacji Avenue of the Americas. By�y por�bane i cz�ciowo wypatroszone, tak jakby kto� przerwa� mordercy robot�. Ta makabryczna praca by�a wykonana z tak sumienn� fachowo�ci�, �e policja sprawdza�a ka�dego cz�owieka z kartoteki, kt�ry mia� w przesz�o�ci do czynienia z rze�nictwem. Obserwowano zak�ady pakuj�ce mi�so. Mimo tych stara�, nikogo jednak nie aresztowano. Trzy cia�a, kt�re znaleziono ostatnio, nie by�y jedynymi, jakie morderca zostawi� w tym stanie. W dniu przyjazdu Kaufmana ca�� histori� opisano w artykule w "The Times". Ci�gle jeszcze by� to temat numer jeden dla sekretarek i gospody� domowych. "The Times" wyja�ni�, �e turysta z Niemiec, zagubiwszy si� w metrze, odnalaz� zw�oki m�odej, dobrze zbudowanej kobiety. Mia�a trzydzie�ci lat. Pozbawiono j� ubrania. Morderca zdar� wszystko, ka�dy skrawek odzienia i ca�� bi�uteri�, wyj�� nawet kolczyki z uszu. Najdziwniejsze by�o to, �e ca�e ubranie zosta�o schludnie i starannie z�o�one. Ka�d� cz�� garderoby umieszczono w osobnym worku plastikowym i po�o�ono na siedzeniu obok cia�a. Co jeszcze dziwniejsze, cia�o by�o nie tylko rozebrane. Wed�ug doniesie�, nie potwierdzonych jednak przez policj�, cia�o by�o skrupulatnie ogolone. Dok�adnie usuni�to ka�dy w�os - z g�owy, pachwiny, spod pach. Kto� wyrwa� nawet brwi i rz�sy. To nie by� bezmy�lny rze�nik. Musia� to by� morderca o precyzyjnym m�zgu, z zami�owaniem do porz�dku. Na ko�cu morderca powiesi� tak spreparowane cia�o za stopy, przywi�zuj�c je do uchwyt�w pod dachem wagonu. Pod cia�em ustawi� czarne wiadro, wy�cielone r�wnie� czarn� plastikow� foli�, do kt�rego kapa�a p�yn�ca z ran krew. W�a�nie w takim stanie znaleziono cia�o. Nagie, ogolone, zawieszone i ca�kiem pozbawione krwi. Cia�o Loretty Dyer. By�o to ohydnie staranne i kompletnie niezrozumia�e. Nie znaleziono �lad�w gwa�tu ani tortur. Ofiara zosta�a obrobiona szybko i sprawnie, jakby by�a zwyk�ym kawa�kiem mi�sa. A rze�nik by� ci�gle na wolno�ci. Ojcowie miasta, w swej m�dro�ci, postanowili zabroni� publikacji prasowych na ten temat. Podano jedynie, �e cz�owiek, kt�ry znalaz� cia�o, przebywa w areszcie prewencyjnym w New Jersey. Uniemo�liwi�o to dziennikarzom rozmow� z nim. Jednak, mimo tych �rodk�w ostro�no�ci, pojawi� si� jaki� przeciek. Pewien chciwy policjant ujawni� istotne fakty reporterowi z "The Times". Ka�dy w Nowym Jorku zna� potworn� histori� zar�ni�tych ofiar. To by� g��wny temat rozmowy w ka�dym barze i sklepie. I rzecz oczywista, w metrze. Niestety, Loretta Dyer nie by�a jedyn� ofiar�. By�a tylko pierwsz� ofiar�. W takich samych okoliczno�ciach znaleziono nast�pne trzy cia�a. R�nica polega�a tylko na tym, �e kto� przerwa� prac� mordercy i ten nie m�g� jej doko�czy�. Nie wszystkie cia�a by�y ogolone, nie poder�ni�to im r�wnie� garde�, aby doprowadzi� do wykrwawienia. By�a jeszcze jedna istotna r�nica. Tym razem to nie turysta, lecz reporter z "The New York Times" znalaz� cia�o. Kaufman przejrza� doniesienie, kt�re zajmowa�o prawie ca�� pierwsz� stron�. Nie wzbudza�o to w nim niezdrowej ciekawo�ci; inaczej ni� u siedz�cego obok s�siada. Czu� tylko obrzydzenie, kt�re spowodowa�o, �e odsun�� talerz z gotowanymi zbyt d�ugo jajami. To by� jeszcze jeden pow�d dekadenckiego nastroju, jakim napawa�o go to miejsce. Nie potrafi� czerpa� zadowolenia z choroby tocz�cej Nowy Jork. Mimo wszystko, nie m�g� zignorowa� krwawych detali opisanych w artykule na pierwszej stronie. Artyku� nie by� utrzymany w tonie sensacyjnym, jednak prostota i lakoniczno�� stylu powodowa�y, �e by� jeszcze bardziej wstrz�saj�cy. Nie m�g� przesta� my�le� o okrucie�stwie mordercy. Czy autorem wszystkich morderstw by� ten sam cz�owiek, czy mo�e nast�pne by�y tylko na�ladowaniem pierwszego zab�jstwa? Mo�e to by� dopiero pocz�tek tego koszmaru? Ca�kiem mo�liwe, �e b�d� nast�pne morderstwa. Mo�e morderca b�dzie zabija� tak d�ugo, a� pope�ni b��d, zbyt ekscytuj�c si� tym, co robi, i uda si� go z�apa�. Do tego czasu ukochane miasto Kaufmana b�dzie �y�o w stanie pomi�dzy histeri� a ekstaz�. Siedz�cy obok brodacz przewr�ci kaw� Kaufmana. - Cholera - powiedzia�. Leon odsun�� sw�j sto�ek, aby unikn�� kapi�cej z lady kawy. - Cholera - znowu zakl�� brodacz. - Nic si� nie sta�o - rzek� Kaufman. Spojrza� na s�siada z lekk� pogard� na twarzy. Ten niezgrabny baran pr�bowa� wytrze� kaw� serwetk�, kt�ra momentalnie zmieni�a si� w papk�. Kaufman z�apa� si� na tym, �e zastanawia si�, czy ten idiota z rumianymi policzkami i zaniedban� brod� by�by zdolny do morderstwa. Czy wida� by�o co� w tej spasionej twarzy, jak�� nieprawid�owo�� w kszta�cie g�owy, kt�ra by na to wskazywa�a? - Chcesz jeszcze jedn�? - odezwa� si� s�siad. Kaufman potrz�sn�� g�ow�. - Kaw�. Zwyk��. Czarn� - powiedzia� brodacz do dziewczyny za lad�. Podnios�a g�ow� znad rusztu, kt�ry w�a�nie my�a. - Co? - Kaw�. G�ucha jeste�? Facet wyszczerzy� z�by do Leona. - G�ucha - powiedzia�. Kaufman zauwa�y�, �e facet nie ma trzech z�b�w w dolnej szcz�ce. - Nieciekawie wygl�da, nie? - rzek� s�siad. Co wygl�da nieciekawie? Kawa? Jego uz�bienie? - Trzej ludzie. Pokrojeni. Kaufman przytakn��. - Pobudza do my�lenia - powiedzia� brodaty. - Jasne. - To znaczy, �e oni wszystko zatajaj�. Wiedz�, kto to zrobi�. "Ta rozmowa jest �mieszna" - doszed� do wniosku Leon. Zdj�� okulary i schowa� je. Brodata g�ba ju� nie b�dzie tak dobrze widoczna. By� to w ko�cu jaki� podst�p. - Dranie - powiedzia� facet. - Pieprzone dranie, wszyscy oni. Powiem ci co� jeszcze. - O czym? - Maj� kartotek�. Tylko nas trzymaj� w pieprzonej niewiedzy. Jest w niej napisane o czym�, co nie jest cz�owiekiem. Kaufman zrozumia�. To by�a sekretna teoria tego idioty. Dzia�a�o to na niego jak panaceum. Leon s�ysza� ju� takie rzeczy wiele razy. - Kapujesz, robili eksperymenty genetyczne i sprawa wymkn�a im si� z r�k. To mog� by� rosn�ce pieprzone potwory, o kt�rych nie mamy poj�cia. Jest w tym co�, o czym nam nie powiedz�. Zatajaj�, powiedzia�em. Nie puszcz� pary. Wa��saj�ce si� potwory, oto, co zajmowa�o tego barana. Sze�� g��w, tuzin oczu. Dlaczego nie? To usprawiedliwia�o jego miasto, pozwala�o mu by� poza ca�� afer�. Ale Kaufman wiedzia�, �e potwory, kt�re zostan� znalezione w tunelach, b�d� prawdziwymi lud�mi. Brodacz rzuci� pieni�dze na lad�. Jego t�uste cia�o sp�yn�o z zaplamionego sto�ka. - Pewnie jaki� pieprzony gliniarz - rzek� na odchodnym -pr�bowa� stworzy� bohatera, a wyszed� pieprzony potw�r. -Wyszczerzy� si� groteskowo. - Nie puszcz� pary. - Wci�� gadaj�c, oci�ale wytoczy� si� z baru. Kaufman powoli odetchn��, nieco si� odpr�y�. Nie cierpia� tego rodzaju rozm�w. Powodowa�y, �e zapomina� j�zyka w g�bie i stawa� si� nieudolny. Nienawidzi� tak�e ludzi tego rodzaju; upartych brutali, kt�rych Nowy Jork tak czule piel�gnowa�. By�a prawie sz�sta, kiedy Mahogany si� obudzi�. Poranny deszcz przeszed� w wieczorn� m�awk�. Powietrze mia�o ten sam co zawsze na Manhattanie zapach. Przeci�gn�� si� i wsta�, odrzucaj�c brudny, we�niany koc. Musia� i�� do pracy. W �azience woda sp�ywa�a na obudow� klimatyzatora, wype�niaj�c ca�e mieszkanie rytmicznym odg�osem kapania. Mahogany w��czy� telewizor, aby zag�uszy� ten d�wi�k. Sam program wcale go nie interesowa�. Podszed� do okna. Po�o�ona sze�� pi�ter ni�ej ulica zat�oczona by�a lud�mi i samochodami. Po ci�kim dniu pracy Nowy Jork wraca� do domu. Po to, aby si� bawi�, kocha�. Ludzie wylewali si� z biur i wsiadali do samochod�w. Niekt�rzy z nich rozdra�nieni ca�odzienn� prac� w pocie czo�a, w s�abo wentylowanych biurach, inni, �agodni jak baranki, powlok� si� do dom�w alejami, do��czaj�c do rzeki id�cych ludzi. Jeszcze inni b�d� t�oczyli si� w metrze, �lepi na napisy na �cianach, g�usi na sw� w�asn� paplanin� i g�usi na nieprzyjazne gromy rozlegaj�ce si� w tunelach metra. Mahogany'emu my�lenie o tym sprawia�o przyjemno��. W ko�cu nie by� jednym z nich. Nie nale�a� do stada. M�g� na nich patrze� z g�ry przez okno, wiedz�c, �e jest wybra�cem. Mia� oczywi�cie, podobnie jak ci ludzie z ulicy, terminy, kt�rych musia� dotrzyma�. Jednak jego praca nie by�a tym, czym by�y ich bezsensowne zaj�cia. Jego praca by�a czym� w rodzaju u�wi�conego obowi�zku. Musia� �y�, spa� i sra� jak oni. Jednak to nie pragnienie pieni�dzy nim kierowa�o, a zew historii. By� wielk� tradycj�, kt�ra si�ga�a dalej wstecz ni� Ameryka. By� nocnym w�drowcem. Jak Kuba Rozpruwacz, jak Gilles de Rais. By� �ywym wcieleniem �mierci, widmem o twarzy cz�owieka, nocnym koszmarem, tym, kt�ry wzbudza przera�enie. Ludzie na dole nie mogli widzie� jego twarzy, ci, kt�rzy widzieli, nie mogli spojrze� na ni� dwa razy. Jego wzrok osacza� ich, podnosi�, wybiera� najlepszych, zdrowych i najm�odszych po to, aby padli od ciosu jego u�wi�conego no�a. Czasami Mahogany mia� wielk� ochot�, aby ujawni� swe oblicze �wiatu. Wiedzia� jednak, �e polega si� na nim, mia� odpowiedzialne zadanie. Nie m�g� oczekiwa� s�awy. M�g� dzia�a� tylko w tajemnicy. Wy��cznie jego pycha t�skni�a do s�awy. Zreszt�, czy befsztyk sk�ada ho�d rze�nikowi, gdy ten go oprawia? Mimo wszystko, by� zadowolony. By� cz�ci� tej wielkiej tradycji, to wystarczaj�ca nagroda. Ostatnio wprawdzie co nieco odkryli. Oczywi�cie nie pope�ni� �adnego b��du. Nikt nie m�g� go obwinia�. Po prostu mia� pecha. �ycie nie jest teraz takie �atwe jak dziesi�� lat temu. Teraz by� starszy, praca bardziej go wyczerpywa�a. Jego obowi�zek ci��y� mu coraz bardziej. By� wybra�cem. Ci�ko jednak by�o �y� z tym przywilejem. Od jakiego� czasu zastanawia� si�, czy nie powinien wy�wiczy� kogo� m�odszego, aby pe�ni� jego obowi�zki. Musia�by skonsultowa� si� z Ojcami. Zbrodni� by�oby zmarnowa� jego do�wiadczenie i nikomu go nie przekaza�. Mia� tyle ciekawych sekret�w do przekazania, tyle sztuczek z jego niezwyk�ego zawodu: jak najlepiej si� skrada�, ci��, rozbiera�, upuszcza� krew, jak wybiera� najlepsze mi�so, najprostsza metoda dzielenia na porcje. Tak wiele szczeg��w, tak wiele zgromadzonej wiedzy. Mahogany pocz�apa� do �azienki i odkr�ci� prysznic. Kiedy pod niego wchodzi�, spojrza� na swoje cia�o: zaokr�glaj�cy si� powoli brzuch, siwiej�ce w�osy na wiotczej�cej piersi, blizny i piegi pokrywaj�ce blad� sk�r�. Starza� si�. A mia� dzi� w nocy, zreszt� jak zawsze, prac� do wykonania. Kaufman pospiesznie wbieg� na klatk� schodow�, trzymaj�c w r�ku kanapk�. Opu�ci� ko�nierz i strz�sn�� krople, kt�re osiad�y na p�aszczu. Zegar nad drzwiami windy pokazywa� 7.16. M�g� pracowa� do dziesi�tej, nie d�u�ej. Winda zawioz�a go na 12. pi�tro do biur Pappasa. Zm�czonym krokiem posuwa� si� w labiryncie biurek i zakrytych maszyn do swego ma�ego terytorium. Ci�gle pali�o si� tam �wiat�o. Jedyn� osob� w pobli�u by�a sprz�taczka. Zdj�� p�aszcz, strz�sn�� z niego krople deszczu tak dok�adnie, jak si� da�o i powiesi�. Siad� przed stert� papier�w, z kt�rymi walczy� przez ostatnie trzy dni i zacz�� prac�. Jeszcze jedna noc i sko�czy prac�. By� tego pewien. �atwiej mu by�o si� skoncentrowa� teraz, bez tego ci�g�ego klekotu maszyn do pisania. Odwin�� sw� pszenn� bu�k� z szynk� i majonezem i schowa� jako prowiant na reszt� nocy. By�a dziewi�ta. Mahogany by� gotowy do nocnej wyprawy. Mia� na sobie jak zawsze spokojny, br�zowy garnitur, schludnie zawi�zany krawat, srebrne spinki do mankiet�w /prezent od pierwszej �ony/, nieskalan�, starannie wyprasowan� koszul�. Rzadkie w�osy by�y starannie u�o�one i zwil�one �elem, paznokcie starannie obci�te i wypolerowane. Twarz skropi� wod� kolo�sk�. Torba by�a ju� spakowana: r�czniki, instrumenty, fartuch ochronny. Sprawdzi� sw�j wygl�d w lustrze. Ci�gle jeszcze wygl�da� na 45-50 lat. Kiedy przygl�da� si� w�asnej twarzy, my�la� o obowi�zku, kt�ry musi spe�ni�. Poza wszystkim, musi by� ostro�ny. Wiele oczu mo�e go dzi� obserwowa�, kontrolowa� i ocenia�. Musi wygl�da� zupe�nie niewinnie, nie mo�e wzbudza� podejrze�. "Gdyby tylko wiedzieli" - pomy�la�. Ci, przechodz�cy obok niego, mijaj�cy go, zderzaj�cy si� z nim bez s�owa przeprosin. Gdyby tylko wiedzieli ci, na kt�rych patrzy� z pogard�, ci, kt�rzy u�miechali si�, widz�c jego wielk� posta�. Gdyby zdawali sobie spraw�, co zrobi� i co niesie ze sob�, a przede wszystkim, gdyby wiedzieli kim jest. - Uwaga - powiedzia� do siebie i zgasi� �wiat�o. W mieszkaniu zapad�a ciemno��. Podszed� do drzwi i otworzy� je. By� przyzwyczajony do poruszania si� w ciemno�ci. By� szcz�liwy w ciemno�ci. Chmury deszczowe ca�kowicie si� ju� rozproszy�y. Mahogany skierowa� si� Amsterdamsk� do stacji metra na 145. Ulicy. Zamierza� wsi��� do Avenue of the Americas, jego ulubionej i najbardziej urodzajnej linii. A wi�c po schodach do metra, trzymaj�c w d�oni �eton, potem przej�� przez automatyczne drzwi. Zapach tuneli metra znowu dra�ni� jego nozdrza. Nie by� to oczywi�cie zapach tych g��bokich tuneli, kt�re pachnia�y bardzo specyficznie. Mimo, �e powietrze w tunelach tej p�ytkiej linii by�o zestarza�e i raczej �mierdz�ce, by�o w tym zapachu co� koj�cego. Nie�wie�y oddech milion�w pasa�er�w, t�ocz�cych si� niczym mr�wki, miesza� si� z oddechami wszystkich wstr�tnych stworze� �yj�cych w tych tunelach. Kocha� to. Zapach, ciemno��, huk jad�cego poci�gu. Sta� na peronie i krytycznie obserwowa� wsp�pasa�er�w. Dwa lub trzy cia�a obejrza� dok�adniej. Wi�kszo�� jednak - to by�y �miecie. Tylko par� by�o wartych polowania. Fizycznie zniszczone, oty�e, chore i zm�czone. Cia�a zniszczone przez brak umiaru i niedba�o�ci. Jako profesjonalist� bardzo go to denerwowa�o. S�abo�� zepsu�a tak wiele dobrych cia�. Sta� na stacji przesz�o godzin�, wa��saj�c si� od peronu do peronu. Poci�gi przyje�d�a�y i odje�d�a�y, przyje�d�a�y i odje�d�a�y, a ludzie wraz z nimi. Przygn�biaj�cy by� fakt, �e tak ma�o w�r�d nich by�o cia� godnych uwagi. Wygl�da�o na to, �e ka�dego dnia b�dzie musia� czeka� coraz d�u�ej na cia�o warte u�ycia. By�o ju� prawie wp� do jedenastej, a on nie widzia� jeszcze nikogo, kto by�by naprawd� dobry do uboju. Niewa�ne, powiedzia� sobie, ci�gle jeszcze by� czas. Wkr�tce uka�� si� ludzie powracaj�cy z teatr�w. By�y to dobre, silne cia�a. Dobrze wykarmieni inteligenci, trzymaj�cy kurczowo resztki bilet�w i rozmawiaj�cy na temat rozrywek kulturalnych - tak, tam co� b�dzie. Je�eli nie /a by�y ju� noce, kiedy wydawa�o si�, �e nie znajdzie nic odpowiedniego/, pojedzie na przedmie�cie. Znajdzie na rogu jak�� zakochan� par� albo atlet�, kt�ry dopiero co opu�ci� sal� gimnastyczn�. Sportowcy zawsze stanowili dobry materia�, czasami jednak trafia�y si� tak dobre egzemplarze, �e atakuj�c je, nara�a� si� na op�r. Pami�ta� jak zaatakowa� dw�ch czarnych samc�w. Mo�e by�o to rok temu, mo�e dawniej. R�nica wieku pomi�dzy samcami wynosi�a mo�e 40 lat. Chyba byli to ojciec i syn. Bronili si�, u�ywaj�c no�y. W efekcie Mahogany trafi� do szpitala na 6 tygodni. By�a to ostra walka. Zacz�� ju� nawet w�tpi� w swe mo�liwo�ci. Gorzej, zastanawia� si�, co z nim zrobi� w�adcy, gdy odniesie powa�niejsze obra�enia. Mo�e zostanie dostarczony do swej rodziny w New Jersey i b�dzie mia� przyzwoity, chrze�cija�ski pogrzeb? A mo�e rzuc� jego padlin� w ciemno��, jak szmat�? Nag��wek porzuconego na �awce "New York Post" zwr�ci� jego uwag�: "Policja wzmaga wysi�ki, aby schwyta� morderc�". My�li o pora�ce, s�abo�ci i �mierci znikn�y. By� przecie� tylko cz�owiekiem, morderc� i my�l, �e m�g�by zosta� z�apany by�a �mieszna. Zreszt� jego poczynania by�y usankcjonowane przez najwy�sze mo�liwe autorytety. �aden policjant nie mo�e go z�apa�, �aden s�d s�dzi�. Prawo i porz�dek, kt�re go �ciga�y, s�u�y�y tym samym panom, kt�rym on s�u�y�. Czasami niemal mia� ochot�, �eby z�apa� go jaki� gliniarz z dwoma belkami na czapce. Pe�en triumfu zaprowadzi�by wtedy Mohogany'ego przed s�d. Mahogany zobaczy�by ich g�upie twarze, gdy okaza�oby si�, �e jest cz�owiekiem chronionym, stoj�cym ponad prawem i statutami. Teraz po 10.30 sytuacja si� polepszy�a. Strumie� powracaj�cych do domu wielbicieli teatru ju� nap�ywa�. Nie by�o jednak na razie nic ciekawego. Zreszt� i tak chcia� przeczeka� najwi�kszy ruch. Chcia� pod��y� za jednym lub dwoma upatrzonymi okazami do ko�ca linii. Jak ka�dy m�dry my�liwy, czeka� na w�a�ciwy moment. O jedenastej Kaufman jeszcze pracowa�, mimo �e obieca� sobie sko�czy� o dziesi�tej. Rozdra�nienie i zm�czenie jeszcze bardziej utrudnia�y prac�. Arkusze wykres�w zacz�y zamazywa� si� przed oczami. Dziesi�� po jedenastej rzuci� pi�ro i przyzna� si� do pora�ki. Tar� oczy wierzchem d�oni, a� zobaczy� wiruj�ce kolorowe p�aty. - Pieprzy� to - powiedzia�. Nigdy nie przeklina� w towarzystwie. Jednak przynosi�o mu ulg�, gdy raz na jaki� czas zakl�� sobie w samotno�ci. Wyszed� z biura, przewiesi� p�aszcz przez rami�, skierowa� si� do windy. By� zm�czony, oczy same mu si� zamyka�y. Na dworze by�o zimniej, ni� si� spodziewa�. Otrze�wi�o go to nieco. Ruszy� w kierunku stacji metra na 34. Ulicy. Z�apie lini� Express do Far Rockaway. Za godzin� b�dzie w domu. Kaufman ani Mahogany nie wiedzieli, �e na skrzy�owaniu 90. i Broadwayu policja aresztowa�a pewnego cz�owieka, bior�c go za Morderc� z Metra. Z�apano go w jednym z podmiejskich poci�g�w. Ma�y cz�eczyna, z pochodzenia Europejczyk, dzier�y� w r�ku m�otek i pi�� i grozi� zap�dzonej w k�t kobiecie, �e przetnie j� na p� w imi� Jehowy. W�tpliwym by�o, czy b