3378
Szczegóły |
Tytuł |
3378 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
3378 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 3378 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
3378 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
TIM DONNELL
CONAN I SZE�� WR�T STRACHU
(PRZE�O�Y�A EWA SK�RSKA)
SCAN-DAL
I
Tego dnia od samego rana niezrozumia�y niepok�j dr�czy� Conana, pot�nego kr�la Aquilonii. W�adca na pr�no szuka� przyczyny. Po s�awnych zwyci�stwach nad wrogami �ycie w kr�lestwie, kt�rym w�ada� m�drze i surowo, p�yn�o spokojnie, nie daj�c powod�w do niepokoju. Ale mimo to co� m�czy�o go przez ca�y dzie�. Wieczorem, gdy sko�czy� ju� ze sprawami pa�stwowymi, poszed� do komnat kr�lowej Zenobii. Mia� nadziej�, �e przy niej uda mu si� uwolni� od trosk. Szed� szybko korytarzami pa�acu, nie zwracaj�c uwagi na k�aniaj�ce si� z szacunkiem s�ugi. Czarne w�osy rozsypa�y mu si� na ramionach, niebieskie oczy spogl�da�y pos�pnie spod zmarszczonych brwi. Ale gdy za prowadz�cymi do komnat Zenobii drzwiami us�ysza� znajomy �miech, rozja�ni�a mu si� twarz i do komnaty kr�lowej wszed� pogodny. Zenobia go nie zauwa�y�a. Sta�a ze swoimi damami przy oknie i karmi�a tresowane go��bie, mieszkaj�ce wysoko nad dachami pa�acowych wie�. Przestraszone pojawieniem si� czarnow�osego giganta ptaki z szumem sfrun�y z parapetu. Zenobia wiedzia�a, kto stoi za jej plecami, i odwr�ci�a si� szybko. Wystarczy�o jedno spojrzenie na ukochanego, by zrozumia�a, �e dr�czy go jaki� niepok�j. Gestem odprawi�a damy.
- Co si� sta�o, m�j mi�y? - zapyta�a. - U�miechasz si�, ale widz�, �e ci�ko ci na duszy.
- Sam nie wiem, co mnie dr�czy. W kr�lestwie spok�j, go�cy nie przynie�li �adnych z�ych wie�ci, a jednak... Ty niczego nie czujesz?
- Nie, najdro�szy. Tylko od rana bardzo chce mi si� spa�. Kaza�am damom �piewa�, nawet pota�czy�y�my troch�, potem karmi�y�my go��bie...
Conan dopiero teraz zauwa�y�, jaka jest blada i jakie zm�czone ma oczy.
- Zanios� ci� do sypialni. Jutro obudzisz si� wypocz�ta i weso�a jak skowronek - powiedzia� i lekko, jak dziecko, wzi�� j� na r�ce.
W sypialni kaza� s�u�ebnym pom�c pani przebra� si� w str�j nocny. Gdy ca�owa� Zenobi� na dobranoc, ju� prawie spa�a. Wyszed� cicho.
Sen poch�on�� Zenobi� jak woda. Wci�gn�� w czarne, grz�skie odm�ty, sp�ta� jej r�ce i nogi, zd�awi� wyrywaj�cy si� z gard�a krzyk. Wydawa�o si� jej, �e ca�� wieczno�� pr�buje otrz�sn�� si� z tego koszmaru, okruchami �wiadomo�ci pojmuj�c, �e to sen. A jednocze�nie wszystko dzia�o si� jakby na jawie... Straszna, hipnotyzuj�ca, czarnoksi�ska realno��. Czyja� wola bawi�a si� ni� jak burza suchym listkiem.
Przed szeroko otwartymi, przera�onymi oczami przesuwa�y si� niewyra�nie cienie. Czasem przyjmowa�y jakie� kszta�ty, czasem rozp�ywa�y si�, tworz�c jaskrawe plamy, sploty kolorowych spiral, miriady migocz�cych w ciemno�ci punkt�w. Umys� kr�lowej wycie�czony by� zmaganiem si� z koszmarem. Wydawa�o si�, �e jeszcze chwila i sama rozpadnie si� na miliony iskier i rozp�ynie w ciemno�ci. Wtedy kr�lowa poczu�a, �e mrok patrzy jej w oczy.
- Ragon Sath... Ragon Sath... Ragon Sath... - rozleg� si� w jej m�zgu szept.
Znowu zacz�a si� szamota�, chc�c wyrwa� si� z upiornego koszmaru, ale gard�o �cisn�a jej ostra, �elazna obr�cz i wszystko uton�o w purpurowym l�nieniu i jej w�asnym krzyku...
Potem zapad�a cisza. Przed oczami ko�ysa� si� szary p�mrok, gdzie� daleko s�ycha� by�o jakie� szelesty. Stopniowo d�wi�ki stawa�y si� coraz g�o�niejsze i bli�sze. Kr�lowa pr�bowa�a wy�owi� cho�by s�owo i w tym momencie ciemna zas�ona rozerwa�a si� i �wiat�o chlusn�o w jej otwarte oczy. G�osy zamilk�y na chwil� i natychmiast odezwa�y si� znowu.
- Ockn�a si�! Kr�lowa otworzy�a oczy! - za�wiergota� radosny m�ody g�osik.
- Rozcieraj jej r�ce, Imma, nie przerywaj! - poleci� w�adczo surowy, m�ski g�os i Zenobia zobaczy�a pochylon� nad sob� twarz. Kiedy�, dawno, ca�� wieczno�� temu, zna�a te. twarz... Jej usta poruszy�y si� w niemym pytaniu. M�czyzna zrozumia�, nachyli� si�.
- To ja, kr�lowo - odpowiedzia� cicho. - Medyk Damunk. Za chwil� poczujesz si� lepiej. - Podsun�� jej flakonik z jakim� aromatycznym specyfikiem. Ostry zapach natychmiast rozp�dzi� mg��, spowijaj�c� �wiadomo��. Barwy, d�wi�ki, wspomnienia zala�y j� jak fala i koszmar odp�yn�� gdzie� daleko, ust�puj�c miejsca znajomemu �yciu.
Wyczerpana kr�lowa le�a�a na swoim �o�u. Wygl�d po�cieli �wiadczy� o tym, �e przez ca�� noc walczy�a z tuzinem wrog�w. Nawet ci�ka, wisz�ca na �o�em zas�ona wala�a si� na pod�odze rozerwana. Jej nocny str�j r�wnie� by� w strz�pach. Tak walczy�a kr�lowa, by wyzwoli� si� z niewoli swojego snu.
Przel�knione s�u�ebne kuli�y si� z boku. Prawie ca�� noc pr�bowa�y obudzi� kr�low�, ale koszmar nie wypuszcza� jej ze swych mocnych obj��. Przybieg� ze swoich komnat zaniepokojony kr�l Conan i on dopiero zdo�a� unieruchomi� miotaj�c� si� i j�cz�c� Zenobi�.
Nadwornemu medykowi Damunkowi i jego zr�cznej, ma�ej pomocnicy uda�o si� rozbudzi� kr�low� dopiero rankiem. Conan trzyma� jej wij�ce si� cia�o, a delikatne, silne r�ce Immy mocno naciera�y d�onie i stopy Zenobii leczniczymi ma�ciami. Medyk przez ca�y czas podsuwa� jej pod nos flakon z aromatycznym zielem. Gdy kr�lowej uda�o si� wreszcie otworzy� oczy i popatrzy�a zamglonym wzrokiem gdzie� w g�r�, pochyli� nad ni� swoj� siw� g�ow�, pr�buj�c pochwyci� jej wzrok i uwolni� od koszmaru.
- To ja, Damunk, kr�lowo! Medyk Damunk!
W oczach Zenobii pojawi� si� b�ysk zrozumienia i rozejrza�a si� woko�o, wida� by�o, �e wraca jej pami��. Jeszcze jedna twarz pochyli�a si� nad ni� i zobaczy�a niespokojne, niebieskie oczy, niepokorn� grzyw� czarnych w�os�w, mocno zarysowane usta. Twarz, kt�rej ka�d� zmarszczk� i ka�d� blizn� tak dobrze zna�a, straszn� w gniewie i szczer� w rado�ci, teraz wykrzywia� grymas niepokoju i m�ki. Wyschni�te wargi kr�lowej rozchyli�y si�.
- Ratuj mnie, Conanie! - szepta�a, z trudem poznaj�c sw�j g�os. R�ce m�a delikatnie �cisn�y kruche ramiona kr�lowej.
Conan uni�s� jej g�ow� i odsun�� spl�tane pasma w�os�w.
- Bogowie! Co to?! - rozleg� si� zduszony okrzyk medyka.
Bia�� szyj� Zenobii otacza�a w�ska, purpurowa szrama, przypominaj�ca �lad po obro�y. Conan dotkn�� jej ostro�nie koniuszkami palc�w. Kr�lowa odchyli�a g�ow� i j�kn�a. Cia�o jej przeszy� ostry b�l, w pami�ci rozb�ys�o gro�ne imi� - strach i udr�ka nocnych widziade�.
- Ragon Sath... Ragon Sath...
- Ragon Sath... Ragon Sath... - powt�rzy� jak echo Damunk. -Natrafi�em na to imi� w staro�ytnych czarnoksi�skich ksi�gach... To straszny mag, kt�ry zabija we �nie. Chce czego� od ludzi i ludzie gin�, wype�niaj�c jego wol�...
- Kln� si� na Croma, �e nie oddam mu kr�lowej! Nie b�j si�, jestem przy tobie, jestem przy tobie! - Conan g�adzi� czule r�ce, w�osy i czo�o pi�knej Zenobii, a� zasn�a spokojnym snem. S�u�ebne i ma�a Imma zosta�y przy niej, gotowe w ka�dej chwili wyrwa� kr�low� ze szpon�w strachu. Damunk zaprowadzi� Conana do swojego pokoju, gdzie sta�y na p�kach staro�ytne magiczne ksi�gi, a na sto�ach le�a�y stosy zwoj�w z receptami lek�w i zakl�ciami.
Tutaj, w ciemnym pokoju przesi�kni�tym kurzem i odstraszaj�cymi myszy zio�ami, w�r�d traktat�w, kryj�cych w sobie �mier� i ratunek, kr�l Conan usiad� naprzeciw medyka. Ten si�gn�� po ci�k�, grub� ksi�g� w sk�rzanej oprawie ze srebrnym zamkni�ciem i zacz�� przewraca� po��k�e kartki. Conan d�ugo czeka�, a� wreszcie zacz�� traci� cierpliwo��.
- No, znalaz�e� co� o tym pomiocie Nergala? - zapyta�. -Jest tam co� o Ragonie Sathu?
- Imi� Ragon Sath w staro�ytnym stygijskim narzeczu oznacza "Zniewolony Wieczno�ci�". W tej starej ksi�dze napisano, �e swoimi zbrodniami rozgniewa� i bog�w, i demon�w.
- I c�, bogowie i demony nie mogli go po prostu zabi�? Dlaczego nadal �yje i czyni z�o?
- My, ludzie, nie zawsze mo�emy poj�� zamys�y bog�w... Mo�e �mier� by�aby zbyt lekk� kar�...
- Zbyt lekk�? Co mo�e by� gorszego od �mierci?
- A ty, panie, co by� wybra� - �mier� czy nieko�cz�c� si� m�k� samotno�ci? Wi�zienie, w kt�rym jeste� sam ze sob� sto, tysi�c, dwa tysi�ce lat i z kt�rego nie mo�esz uciec?
- Masz racj�, Damunku, wybra�bym �mier�... - odpowiedzia� z niech�ci� Conan. - Ale czego on chce od ludzi?
- Obiecano mu wolno��, je�li �miertelnik zrobi dla niego co�, czego dokona� mo�e tylko czarownik. W�tpliwa szansa. I posy�a ludzi na pewn� �mier�.
- I teraz chce tego od Zenobii? Od s�abej kobiety?
- Nie wiemy, czego chce. Mo�e kobieta zdo�a�aby tego dokona�, a mo�e kryje si� za tym co� innego. W ksi�dze niczego wi�cej ju� nie ma... Tylko tyle, �e Ragon Sath ma w�adz� nad lud�mi jedynie noc�, we �nie...
Kr�lowa... Conan zacisn�� pi�ci, w�ciek�y, �e nie potrafi obroni� jej przed obc� wol�. Staro�ytne ksi�gi, kt�re przegl�da� Damunk, nie zawiera�y �adnych zakl�� i specyfik�w, kt�re mog�yby pom�c i odegna� czar.
Fotel, w kt�rym siedzia� kr�l, przewr�ci� si� z �oskotem, zwoje pospada�y na pod�og�, trzasn�y drzwi. Damunk zacz�� troskliwie zbiera� z pod�ogi swoje skarby.
Gdy Conan wr�ci� do sypialni Zenobii, kr�lowa ju� si� obudzi�a. Unosz�c si� na pomi�tych poduszkach, rozgl�da�a si� ze zdumieniem. Conan wszed�, odes�a� s�u�ebne skinieniem g�owy i rozkaza� Immie przynie�� wina. Usiad� obok kr�lowej. Czerwona szrama na jej szyi, kt�ra rano tak przerazi�a Damunka, zblad�a i ledwie odcina�a si� od bia�ej sk�ry r�ow� blizn�.
- Co si� sta�o, Conanie? Kto �mia� urz�dzi� tu takie pobojowisko? Moja ulubiona zas�ona rozdarta! Bogowie, co to znaczy?
Kr�lowa dopiero teraz zauwa�y�a, �e jej cia�o jest ledwie os�oni�te strz�pami lekkiej tkaniny, kt�ra jeszcze wczoraj by�a pi�knym, nocnym strojem. Przera�ona zerwa�a si� z �o�a. Spl�tane w�osy rozsypa�y si� na nagich ramionach, oczy miota�y b�yskawice gniewu.
- Niczego nie pami�tam! Wyt�umacz mi, co si� sta�o. Gdy wyszed�e� wieczorem, wszystko by�o jak zwykle. A teraz co� takiego! Co si� sta�o z moimi w�osami? Ca�y dzie� sp�dz� w fotelu, zanim s�u�ebne je rozczesz�! - Tupn�a gniewnie, pr�buj�c rozplata� pasmo w�os�w.
- Niczego nie pami�tasz? Nie pami�tasz, co ci si� �ni�o?
- Nic mi si� nie �ni�o! Kiedy wyszed�e�, zasn�am mocno, teraz si� budz� - a tu co� takiego! Co powinnam pami�ta�? Przecie� ja tego wszystkiego nie zrobi�am. A mo�e chcesz powiedzie�, �e ja?... - Zamilk�a nagle, z przera�eniem patrz�c na udr�czon� twarz Conana. Kr�l skin�� g�ow�, nachyli� si�, obj�� j� i czule
pog�adzi� jej w�osy. Kr�lowa spojrza�a w okno i zauwa�y�a, �e s�o�ce chyli si� ku zachodowi i wieczorne cienie k�ad� si� pod drzewami. Odwr�ci�a si� gwa�townie.
- Ju� wiecz�r! - krzykn�a. - Tak d�ugo spa�am? Nie m�cz mnie, Conanie, opowiedz, co si� sta�o.
Gdy pi�a wino, a raczej nalewk� na leczniczych zio�ach, i jad�a przyniesione przez Imm� potrawy, Conan opowiedzia� jej o wydarzeniach minionej nocy. Kr�lowa wys�ucha�a go zdumiona, raz jeszcze rozejrza�a si� po pokoju i kaza�a s�u�ebnym zrobi� porz�dek. Gdy jedne sprz�ta�y, doprowadzaj�c sypialni� do poprzedniego stanu, inne ostro�nie rozczesywa�y w�osy �enobii. Siedzia�a przed zwierciad�em, nie spuszczaj�c wzroku z r�owej blizny na szyi.
St�paj�c cicho po grubym kobiercu, do sypialni wszed� Damunk i stan�� przed kr�lem.
- Niczego nie pami�ta i nie bardzo wierzy w to, co jej opowiedzia�em - zaszepta� Conan, nie spuszczaj�c wzroku z Zenobii. - Nadchodzi noc. Co robi�? Nie odejd� od niej nawet na krok, ty te� zostaniesz ze swoimi lekami. Teraz musz� na chwil� wyj��, wyda� pewne polecenia, bo go�cy czekaj� od rana. Sied� tu i nie spuszczaj z niej oka!
Conan wyszed�, a kr�lowa przez ca�y czas patrzy�a na swoje odbicie, wodz�c palcem po r�owej bli�nie, i pr�bowa�a co� sobie przypomnie�. Gdy s�u�ebne rozczesa�y wreszcie jej w�osy i zaplot�y w dwa �cis�e warkocze, s�o�ce skry�o si� ju� za drzewami i tylko chmury p�on�y jeszcze purpur�.
Conan wr�ci� do Zenobii, got�w sp�dzi� przy niej ca�� noc. Mimo woli zachwyci� si� swoj� kr�low�, tak pi�knie wygl�da�a w nowej sukni z lekkiego, lej�cego si� materia�u, z dumnie uniesion� g�ow� i zaci�ni�tymi, stanowczymi ustami. Stoj�c obok swojego rozkosznego �o�a, w zadumie dotyka�a haftowanej zas�ony.
- Nie b�d� spa�a tej nocy - powiedzia�a. - B�d� przy mnie, nie pozw�l mi zasn��! To, co opowiedzia�e�, by�o takie straszne... Boj� si�, �e umr� nagle, jak tamci, kt�rych czarownik zabi� we �nie.
- Jestem z tob� i nigdzie nie odejd�. I Damunk tu zostanie, i Imma. B�dziemy rozmawiali przez ca�� noc, a rano spokojnie za�niesz. Imma, powiedz, by przyniesiono ko�ci. Na pewno ma je kt�ry� ze stra�nik�w. Naucz� was tej rozb�jniczej gry i tak si� wci�gniecie, i� nawet do g�owy wam nie przyjdzie, �e noc zosta�a stworzona do spania. Noc jest po to, by gra� i opowiada� r�ne niewiarygodne historie! Damunk zacznie jako cz�owiek uczony. Tylko �adnych powa�nych traktat�w, lepiej przypomnij sobie m�ode lata, gdy ugania�e� si� za sp�dniczkami! - Kr�l da� zmieszanemu medykowi s�jk� w bok i z rado�ci� zauwa�y� filuterny u�miech na wargach Zenobii.
Imma wr�ci�a z tac� od�wie�aj�cych napoj�w i s�odyczami dla kr�lowej, id�cy za ni� s�uga nie�mia�o postawi� na stole kubek z ko��mi. Gdy wyszed�, wszyscy czworo usiedli na kobiercu i czcigodny Damunk zacz�� snu� tak nieprawdopodobn� opowie��, �e Conan zacz�� si� zastanawia�, czy przypadkiem nie spotkali si� kiedy� na ulicach Shadizaru, gniazda z�odziei i rozb�jnik�w. Zenobia chichota�a, a ma�a Imma rzuca�a surowe spojrzenia na swojego nauczyciela, z niedowierzaniem potrz�saj�c k�dzierzaw� g��wk�. Medyk zako�czy� swoj�opowie�� z widoczn� ulg� i kr�l mia� w�a�nie nauczy� sw� kr�low� gry w ko�ci, gdy nagle poczu�, jak le��ca na jego ramieniu r�ka zsuwa si�. Pogr��ona w g��bokim �nie Zenobia upad�a na kobierzec.
Conan pr�bowa� obudzi� kr�low�, ale zmarszczy�a tylko brwi jak kapry�ne dziecko i zwin�a si� w k��bek. Kr�l wzi�� j� na r�ce i ostro�nie po�o�y� na �o�u, nie spuszczaj�c wzroku ze spokojnej twarzy. Wydawa�o si�, �e nic nie mo�e zak��ci� beztroski tego snu.
Czas p�yn�� powoli, cisza nocy ko�ysa�a do snu. Imma drzema�a w fotelu z g�ow� opart� o por�cz. Damunk walczy� ze snem, chodz�c z k�ta w k�t i ogl�daj�c znajome umeblowanie kr�lewskiej sypialni.
Wykwintna rze�ba drewnianych p�yt ozdabiaj�cych �ciany, tak zabawna za dnia, teraz, w migotliwym �wietle samotnego �wiecznika wydawa�a si� kry� w sobie gro�b�. Male�kie skrzydlate smoki gania�y si�, chowaj�c si� w�r�d kwiat�w i li�ci. Dr��ce �wiat�o p�omieni o�ywia�o miniaturowe potworki, a one wi�y si�, machaj�c b�oniastymi skrzyd�ami. Kwiaty wzdychaj�c �a�o�nie, porusza�y p�atkami. Medyk zmru�y� oczy i potrz�sn�� g�ow�, odganiaj�c przywidzenie.
Zenobia spa�a spokojnie. Conan ju� mia� nadziej�, �e koszmar si� nie powt�rzy, gdy jej wargi wykrzywi� b�l. Rozleg� si� cichy, �a�osny j�k. G�owa kr�lowej odchyli�a si� konwulsyjnie do ty�u, r�ce podnios�y si� do szyi, pr�buj�c uwolni� j� od czego� niewidocznego. I znowu kr�lowa szamota�a si� jak schwytany ptak, a Conan znowu pr�bowa� utrzyma� j� na �o�u, �ciskaj�c w silnych obj�ciach. Ma�e r�ce odpycha�y go z nieludzk� si��, cia�o szamota�o si� i wi�o, wyrywaj�c si� z niewidzialnej niewoli. Na szyi kr�lowej zal�ni�a w�ska, �elazna obro�a.
Medyk pr�bowa� podej�� do Zenobii ze swymi specyfikami, ale zosta� odepchni�ty. Tylko pot�ne r�ce Conana zdo�a�y utrzyma� kr�low�. Zwierz�cy instynkt Cymmerianina podpowiedzia� mu, �e walczy teraz ze z�o�liw�, wrog� si��. Przyciskaj�c do siebie zawsze tak po��dane cia�o Zenobii, poj��, �e dla uwolnienia si� od obcej woli nieszcz�liwa kr�lowa musia�aby si� zabi�.
Gdy Damunk i Imma znowu podeszli do �o�a, pr�buj�c podsun�� flakoniki, Conan nie rozlu�ni� stalowych obj��.
- Nie podchod�cie! Czekajcie do rana! Odejd�cie! - zarycza� przez zaci�ni�te z�by.
D�ugo jeszcze ci�gn�a si� walka z czarnoksi�sk� moc�, kt�ra zaw�adn�a cia�em pi�knej kobiety. Conan spostrzeg�, �e gwiazdy pogas�y i niebo zaczyna szarze�. Co przyniesie kr�lowej ten poranek? Czy zobaczy jeszcze s�o�ce, czy otworzy jasne oczy i za�mieje si� swym radosnym �miechem? Gdzie jest teraz, jakie m�ki prze�ywa jej dusza we w�adaniu demona?
- Na Croma! Nie oddam ci�! Wr�cisz! Wr�cisz! - szepta� ochryple Conan, nie wypuszczaj�c z obj�� miotaj�cej si� kr�lowej.
Nagle wszystko si� uspokoi�o. Kr�lowa le�a�a na �o�u nieruchoma jak pos�g. Conan dysza� ci�ko. Pu�ci� ramiona �ony i wpatrzy� si� w zastyg�� twarz. To nie jej twarz! Ona nie mia�a takiego wyrazu, jej wargi nie wykrzywia�y si� tak wynio�le i w�adczo! Oczy Zenobii by�y zamkni�te, lecz Conan mia� wra�enie, �e patrz� na niego przez opuszczone powieki.
- Niech oni odejd�! - wym�wi�a nagle kr�lowa obcym, w�adczym g�osem, od kt�rego powia�o �mierci�. - Niech odejd� szybko! Ty zosta�!
Damunk chcia� co� powiedzie�, ale Conan popchn�� go wraz z przera�on� dziewczyn� do drzwi, zamkn�� zasuw� i wr�ci� do Zenobii. Kr�lowa usiad�a powoli, niczym o�ywiony marmurowy pos�g. Ci�kie powieki unios�y si� i na Conana popatrzy�y ogromne, l�ni�ce blaskiem ognia i �niegu oczy. Wargi poruszy�y si�, wypowiadaj�c cudze s�owa.
- Kr�lowa jest w mojej w�adzy! Mo�e umrze�, ale mo�e te� �y�! Je�li nie zajmiesz jej miejsca, ka�dej nocy b�d� do niej przychodzi�. Ty jeste� mi potrzebny, barbarzy�co, tylko ty!
Serce Conana rozrywa�y b�l i w�ciek�o��. Mia� przed sob� strasznego wroga, kt�rego nie m�g� zabi�. Nie mia� wyboru, musia� si� przed nim ukorzy�.
- Uwolnij j�, zgadzam si� na wszystko! - Jego g�os dr�a� z gniewu, paznokcie wbi�y si� w d�o�, a� ukaza�a si� krew.
- Wiedzia�em, �e si� zgodzisz. Wy, ludzie, wszyscy jeste�cie jednakowi. Jutro w nocy zanikniesz si� w swojej sypialni i b�dziesz czeka�. Ja, Ragon Sath, chc� ci� widzie�! A teraz �egnaj!
Cia�o kr�lowej opad�o nagle na poduszki. Rozleg� si� cichy brz�k i na pod�og� stoczy�a si� p�kni�ta metalowa obro�a. Conan rzuci� si� do drzwi i rozsun�� zasuw�. Do sypialni wbieg� medyk i jego ma�a uczennica. Zacz�li si� krz�ta� przy Zenobii, cuc�c j�. Conan podni�s� z pod�ogi obr�cz i podszed� do okna, aby j� lepiej obejrze�. Przypominaj�cy wypolerowane �elazo metal lodowatym zimnem parzy� palce. W pierwszej chwili chcia� go odrzuci� jak jadowit� �mij�, ale opanowa� si� i zacz�� ogl�da� tajemnicze znaki, zdobi�ce czarnymi zygzakami obr�cz. Ju� chcia� zawo�a� Damunka i pokaza� mu czarnoksi�skie pismo, ale na obr�cz pad� r�owy promie� wschodz�cego s�o�ca i przekl�ta obro�a roztopi�a si�, zamieniaj�c w smu�k� dymu. Tylko palce ci�gle piek�y jak poparzone.
Zenobia le�a�a wpatrzona w sufit niewidz�cymi oczami. Jej twarz w ci�gu tej nocy zapad�a si�, w�osy straci�y blask, blade usta spierzch�y i pop�ka�y. Conan uni�s� bezw�adne cia�o �ony i medykowi uda�o si� wla� przez zaci�ni�te usta kilka kropel wina. Kr�lowa zamkn�a oczy i po�o�ono j� ostro�nie na poduszki. Spokojny sen sp�dzi� grymas m�ki z poblad�ej twarzy i pozwoli� odpocz�� wycie�czonemu cia�u.
Pod drzwiami kr�lewskiej sypialni sta�y przera�one damy, pa�ac zamar� w oczekiwaniu nieszcz�cia.
Conan wyszed� z pokoju Zenobii, szczelnie zamykaj�c za sob� drzwi. �ycie toczy�o si� dalej, sprawy kr�lestwa by�y nie mniej wa�ne od �ycia kr�lowej. Conan oznajmi�, �e kr�low� dr�czy�y koszmary i teraz odpoczywa. Us�ug dworzan na razie nie potrzebuje, medyk i s�u�ebne troskliwie si� ni� zaj�li.
Dzie� p�yn�� swoj� kolej�. Kwestie pa�stwowe kr�l rozwi�zywa� szybko i zdecydowanie i do wieczora w pa�acu zapanowa� spok�j. Conan zwolni� ostatniego go�ca i pospieszy� do Zenobii. Patrz�c na jego spokojn� twarz, nikt nie domy�li�by si�, �e
co� kr�la dr�czy. Jak si� czuje jego �ona? Od medyka nikt nie przychodzi�, a wi�c nic strasznego si� nie dzia�o. Zbli�a si� noc... Co przyniesie? Co b�dzie jutro? I czy w og�le b�dzie? Potrz�sn�� g�ow�, odp�dzaj�c w�tpliwo�ci. Wszystko b�dzie - i jutro, i ca�e d�ugie �ycie! Po prostu nadesz�a pora, by zmierzy� si� z jeszcze jednym magiem. Tylu ich ju� by�o! Conan u�miechn�� si�, z do�wiadczenia wiedzia�, jak wobec jego niez�omnej woli s�abi okazuj� si� czasem czarownicy. Z u�miechem wszed� do sypialni Zenobii.
Tak samo jak wczoraj siedzia�a przed lustrem, ubrana w od�wi�tn� sukni�, z wysoko upi�tymi w�osami. Mocny sen przywr�ci� rumie�ce i �wie�o�� jej twarzy, zapali� blask w oczach. Odwr�ci�a g�ow� i u�miechn�a si� do m�a. Jego oczy szuka�y �ladu po czarnoksi�skiej obro�y, ale podtrzymuj�ca dumn� g�ow� smuk�a szyja l�ni�a nieskaziteln� biel�.
- Co si� ze mn� dzieje, Conanie? Tak p�no si� budz�. Zbli�a si� wiecz�r, a ja dopiero wsta�am. Ale tak si� wspaniale czuj�! Chc� p�j�� do ogrodu. Rozka�, by przygotowano kolacj� w ogrodzie, b�dziemy si� do p�na weseli�. Niech graj� muzykanci, mam ochot� ta�czy�.
- Rad jestem, �e obudzi�a� si� w dobrym humorze. Zaraz nakryj� sto�y w ogrodzie, b�dziesz pani� naszego nocnego �wi�ta. Niech muzyka gra g�o�no, abym i ja m�g� j� s�ysze�. Niestety, musz� na ca�� noc odosobni� si� z Damunkiem. Wierz mi, �e to bardzo wa�na sprawa! Rano o wszystkim mi opowiesz. Tylko uwa�aj, nie u�miechaj si� za bardzo do m�odego Homara, inaczej b�d� musia� odes�a� go do odleg�ego garnizonu na po�ytek �mijom i �abom! Wybacz, na mnie ju� czas. Baw si� za nas dwoje, ukochana.
Damy otoczy�y kr�low� i nie zd��y�a rozgniewa� si� na Conana. Znowu si� u�miechn�a. Wieczorem w ogrodzie by�o cudownie. Na drzewach zapalono malutkie lampiony, przywiezione z zamorskich kraj�w, grali schowani w zaro�ni�tej bluszczem altance muzykanci.
Kr�lowa przypi�a do w�os�w wonny kwiat i siad�a u szczytu d�ugiego sto�u. Postanowi�a, �e dzisiaj musi zawr�ci� w g�owie m�odemu Hotnarowi. Jutro niech go wy�l� do najdalszego garnizonu, do Pikt�w i �ab! Wa�ne sprawy z medykiem, my�la�by kto! Uwa�aj, Conanie, �eby� nie po�a�owa�!
Muzyka zacz�a gra� g�o�niej, zad�wi�cza�y puchary. S�udzy biegali z ogrodu do pa�acowej kuchni i z powrotem, uginaj�c si� pod ci�arem p�misk�w i srebrnych dzban�w z winem.
Zas�piona kr�lowa spogl�da�a od czasu do czasu na pusty fotel, przeznaczony dla Conana. Ale szybko filuterny u�mieszek wraca� na karminowe usta, pochyla�a g�ow� i przes�aniaj�c oczy firankami rz�s, s�ucha�a szeptu Homara. Ten m�ody szelma ze �wity kr�la zawsze umia� tak manewrowa�, by znale�� si� przy niej, gdy Conana nie by�o w pobli�u. Bez wytchnienia wychwala� jej urod�. Gdy musia� towarzyszy� kr�lowi, szuka� jej p�omiennym wzrokiem i kr�lowa cz�sto czu�a, jak po�era j� oczami. Conan wy�mienicie bawi� si� ca�� t� sytuacj� i wieczorami chichotali oboje nad szamocz�c� si� na haczyku mi�o�ci rybk�.
Teraz jednak Zenobia by�a z�a na Conana. Czu�a, �e zachowuje si� zbyt frywolnie, ale kobiece pragnienie uwielbienia popycha�o j� do tej niebezpiecznej gry.
Tymczasem na jasno o�wietlon� r�nobarwnymi lampionami, niewielk� polank� wysz�a malutka para. Pocieszne karze�ki, specjalnie przywiezione z bardzo daleka, mia�y by� rozrywk� aquilo�skiego dworu. Fanaberia ta kosztowa�a kr�la dwie sztabki z�ota. Si�gaj�ce normalnemu cz�owiekowi najwy�ej do pasa zgrabne istotki o pi�knych, g�adkich twarzach, ufnych, br�zowych oczach i wij�cych si� kasztanowych w�osach wygl�da�y jak wieczne dzieci, jak rodze�stwo. Byli to jednak doro�li ludzie, cho� nikt nie wiedzia�, ile maj� lat. Cienkie i przenikliwe jak �wiergot ptak�w g�osiki zawsze bawi�y Zenobi�, a pie�ni mi�osne w ich wykonaniu �mieszy�y do �ez.
Teraz pocieszne liliputy odziano w stroje, stanowi�ce kopi� stroj�w kr�lewskiej pary, a ich g�owy zdobi�y z�ote obr�cze. Ogromny miecz, kt�ry mia� przypasany karze�ek, zaczepia� o nogi dworzan, co wywo�ywa�o salwy �miechu.
Karze�ki ta�czy�y bardzo dostojnie. K�ania�y si� sobie i rozchodzi�y z powa�nymi minami, by znowu chwyci� si� za r�ce i kr��y� majestatycznie. Miecz pl�ta� si� w trawie, zaczepia� o sp�dnic� male�kiej kr�lowej, ale tancerze obracali si� spokojnie, k�aniaj�c si� wynio�le i kiwaj�c d�o�mi.
Zenobia niemal p�aka�a ze �miechu. Z trudem �ci�gn�a z r�ki drogocenn� bransolet� i rzuci�a j� male�kiemu kr�lowi. Ten pochwyci� j� zr�cznie, u�miechn�� si� z wdzi�czno�ci� i z powa�n� min� za�o�y� na r�kaw. Inni dworzanie r�wnie� zacz�li rzuca� b�aznom klejnoty i male�ka kr�lowa zbiera�a je z dostoje�stwem w podo�ek niczym dojrza�e jab�ka, co wywo�a�o nowe wybuchy �miechu. Muzyka zabrzmia�a g�o�niej i na miejsce liliput�w na polan� zacz�y wychodzi� nowe pary. Kawalerowie i damy wirowali w ta�cu, rozkoszuj�c si� ch�odem nocy. Kr�lowa ta�czy�a z Homarem. Jej zagadkowy u�miech dra�ni� i dawa� nadziej�.
Odg�osy �wi�towania dolatywa�y do sypialni, gdzie kr�l wydawa� ostatnie polecenia medykowi i dw�m pot�nym stra�nikom. Wierni �o�nierze z jego osobistej ochrony wiele wiedzieli i milczeli jak gr�b. Teraz mieli pe�ni� nocn� wart� przed drzwiami kr�lewskiej sypialni, a rano by� pod r�k�, by ocuci� Conana, je�li czarnoksi�nik sam go nie uwolni. Malutka pomocnica medyka w przeczuciu, �e chc� j� odes�a�, patrzy�a b�agalnie na Conana. Kr�l wiedzia�, dlaczego Imma chce zosta�. Dawno ju� odgad� jej prawdziwe uczucia. Gdy naciera�a leczniczymi ma�ciami jego zm�czone wielodniowym polowaniem nogi lub masowa�a mu cia�o, przywracaj�c stwardnia�ym w�z�om mi�ni mi�kko�� i spr�ysto��, w dr�eniu jej mocnych rak czu�o si� co� wi�cej ni� tylko starania s�u��cej. To by�y mi�osne pieszczoty, kt�re zdradza�y j� tak samo jak przymkni�te oczy i dr��ce od skrywanej czu�o�ci usta.
Gdzie� w g��bi duszy Conana odzywa� si� odzew na to nie�mia�e wezwanie. Wiedzia�, �e kiedy� porwie w obj�cia smuk�e, ciemne cia�o, zanurzy twarz w niesfornych, czarnych k�dziorach i g��boko zajrzy jej w oczy. Jaki maj� kolor? Z�oty? Zielony? Nigdy nie m�g� ich zobaczy�. Przyjemnie by�o pomy�le�, �e to wszystko b�dzie... Ale nie teraz... Kiedy�, potem...
Chcia� j� odes�a�, aby nie widzia�a go w chwili niemocy, a mo�e nawet �mierci, ale jej oczy patrzy�y tak zdecydowanie i jednocze�nie b�agalnie, �e kr�l si� podda�.
- Dobrze, Imma. Ty te� zostaniesz. Przygotuj wino - to twoje wspania�e wino na zio�ach, zdolne o�ywi� umar�ego. Rano rozcieraj mnie jak najmocniej. Doskonale wiem, jak silne s� twoje d�onie.
Imma rozpromieni�a si� na t� pochwa�� i pos�uszna skinieniu Damunka pobieg�a przygotowa� medykamenty. Conan kaza� medykowi zapami�ta� wszystko, co b�dzie m�wi� rano, po czym zamkn�� si� w sypialni.
Drzwi zatrzasn�y si�, brz�kn�a zasuwa i Damunk przygotowa� si� na ca�onocne czuwanie. Stra�nicy zamarli po obu stronach drzwi niczym br�zowe pos�gi. Wsparci o halabardy, gotowi byli raczej umrze�, ni� wpu�ci� kogokolwiek do kr�la.
Conan przeszed� si� po sypialni, s�uchaj�c oddalonych d�wi�k�w muzyki i wybuch�w �miechu, posta� chwil� przy oknie, wdychaj�c upajaj�cy aromat kwitn�cego ogrodu, potem zdecydowanym ruchem zamkn�� okno i podszed� do �o�a. Mo�na by pomy�le�, �e niedaleko czeka osiod�any ko�, a on sam wybiera si� w niebezpieczn� podr�. Jak kiedy�, gdy w�drowa� po �wiecie, walcz�c mieczem i toporem, tak i teraz mia� na sobie lu�n� tunik�, szeroki pas z kind�a�em, a na nogach mocne sanda�y. Po chwili wahania przypi�� do pasa miecz ze wspania�ej stali, zdolny przecina� kamienie. To by� dawny Conan - wojownik, pirat, poszukiwacz przyg�d. Na czole zamiast z�otej obr�czy z ogromnym, skrz�cym si� kamieniem - symbolem kr�lewskiej w�adzy - widnia� zwyk�y sk�rzany rzemie�, �ci�gaj�cy niesforne, czarne w�osy.
Przysiad� na �o�u w oczekiwaniu nieznanego niebezpiecze�stwa, ale zamiast tego poczu� przyjemne ko�ysanie. Wydawa�o mu si�, �e jest ma�ym ch�opcem, zm�czonym i �pi�cym. I oto ma przed sob� ��ko i poduszki, takie upragnione i kusz�ce. Po chwili u�o�y� si� wygodnie w po�cieli, podk�adaj�c pod policzek pot�n� r�k�. Na surowych ustach pojawi� si� szcz�liwy u�miech i kr�l zasn�� spokojnie i beztrosko jak w dzieci�stwie.
II
Conan p�dzi� ze straszliw� pr�dko�ci� przez czarne spirale sn�w. Rozmazane postacie przelatywa�y obok niego jak niewyra�ne plamy i rozp�ywa�y si� gdzie� z ty�u. Wydawa�o si�, �e ten lot -bez uczu�, bez �wiadomo�ci siebie - trwa� b�dzie wiecznie, ale migotanie niewyra�nych plam zatrzyma�o si� nagle i Conan zawis� w pustce, kln�c w my�lach i wspominaj�c wszystkie demony, jakie tylko zna�. Wymaca� miecz, jednym szarpni�ciem wyci�gn�� go z pochwy i zrobi� zamach, pr�buj�c przeci�� niewidoczn� paj�czyn�, kt�ra nie pozwala�a mu zwyczajnie stan�� na ziemi. Ale nie by�o co przecina� ani na czym stan��. Strz�py mg�y wisia�y w pustce tak samo jak on sam - pot�ny kr�l Conan.
W�ciek�e przekle�stwa wyrywa�y mu si� z gard�a, ale zdradziecka mg�a t�umi�a je jak przyci�ni�ta do twarzy poduszka.
Nagle rozleg� si� d�wi�k, od kt�rego zatyka�o uszy, szare strz�py zatrzepota�y i zacz�y rozp�ywa� si� na boki. Od straszliwego chichotu, hucza�o mu w m�zgu, a oczy wysz�y z orbit. Na granicy utraty przytomno�ci, ale mocno �ciskaj�c w dr�twiej�cej r�ce bro�, Conan spad� w d� z potwornej wysoko�ci.
Upad� na co� mi�kkiego i zerwa� si� od razu. Sta� na lekko ugi�tych nogach, z mieczem w r�ku, got�w odeprze� ka�dy atak. I znowu rozleg� si� wywracaj�cy wn�trzno�ci i wywo�uj�cy dr�enie kolan ohydny chichot. Niewiarygodnym wysi�kiem woli pokona� zdradziecki dygot, oczy ze w�ciek�o�ci nap�yn�y mu krwi� i odwr�ci� si� gwa�townie, szukaj�c wroga.
Wr�g by� tutaj. Cho� oczy widzia�y tylko dziwny pok�j i stoj�cy na z�otym podwy�szeniu l�ni�cy, przezroczysty tron, Conan czu� jego obecno�� ka�d� cz�stk� swego cia�a.
Nie wypuszczaj�c miecza, ca�y czas got�w do szybkiego skoku jak rozw�cieczony lampart, barbarzy�ca rozejrza� si�.
Jego nogi ton�y po kostki w mi�kkim, czerwonym kobiercu lub te� w pokrywaj�cych ca�� pod�og� jakich� zr�cznie zszytych sk�rach nieznanych zwierz�t. Tylko z�ote podwy�szenie z tronem l�ni�o w mi�kkim puchu. Pok�j przypomina� ogromn� kopu��. Sze�� �cian z przypominaj�cego mied� czerwonoz�ocistego metalu ��czy�o si� nad g�ow�. Z punktu, w kt�rym si� schodzi�y, zwisa�a na cienkiej nici b�yszcz�ca, bia�a kula. Jej �wiat�o za�amywa�o si� dziwacznie na licznych kraw�dziach przezroczystego tronu, migocz�c male�kimi t�czami.
Conan oderwa� oczy od l�nienia i znowu zacz�� ogl�da� �ciany, got�w w ka�dej chwili na spotkanie z niebezpiecze�stwem.
Po�rodku ka�dego z sze�ciu naro�nik�w wisia� du�y kawa�ek materia�u z wyszytymi zagadkowymi symbolami. Za tkaninami by�y jakie� drzwi albo okna, bo p�achty trzepota�y jak od lekkich poryw�w wiatru. Conan chcia� odsun�� mieczem jedn� z nich, ale za jego plecami rozleg� si� w�adczy g�os.
- Zatrzymaj si�, szale�cze! Jeszcze nie pora! Odwr�� si�!
Conan wystawi� przed sob� miecz i odwr�ci� si� gwa�townie. Zobaczy� siedz�cego na tronie gospodarza tej dziwnej, pustej komnaty, gospodarza jego snu. Cymmerianin zrozumia�, �e �aden miecz nie mo�e wyrz�dzi� krzywdy przygl�daj�cej mu si� z wysoko�ci tronu istocie. Majestatyczna posta� migota�a, rozmazywa�a si� i dr�a�a. Twarz z przenikliwymi, �cinaj�cymi dusz� w l�d oczami te� si� zmienia�a. Surowy starzec przemienia� si� w m�odzie�ca o wynios�ej twarzy, by po chwili sta� si� niemal nieprzypominaj�cym cz�owieka stworem z krzywymi, zagi�tymi w d� k�ami.
Conan opu�ci� bezu�yteczny miecz na mi�kki kobierzec i patrzy� na nieko�cz�c� si� przemian� tego, kt�ry od tej chwili by� panem jego �ycia i �mierci. Ale ca�e �ycie gra� w t� gr� i teraz bez strachu czeka�, co b�dzie dalej. Demon czego� od niego chce, jak wszyscy czarownicy jest w czym� s�abszy od zwyk�ego cz�owieka i dlatego w�a�nie szuka pomocy u �miertelnik�w.
Siedz�cy na tronie czarnoksi�nik przesta� wreszcie zmienia� swoje oblicza i na Cymmerianina patrzy�a teraz podobna do cz�owieka istota. Jej cia�o by�o r�wnie pot�ne jak u Conana. Przypr�szone siwizn� w�osy by�y kr�tko ostrzy�one, co nadawa�o twarzy wygl�d wyciosanej z ciemnego kamienia rze�by. Gdyby nie przenikaj�ce na wylot parz�cym ch�odem, a jednocze�nie pe�ne �miertelnego znu�enia spojrzenie mo�na by nazwa� j� majestatyczn�. Gorzki grymas zaci�ni�tych ust pod szydercz� wynios�o�ci� skrywa� cierpienie.
- Podobasz mi si�, barbarzy�co! Dawno nie spotka�em kogo� takiego jak ty... Widz�, �e w twojej duszy nie ma strachu... Jeste� rozgniewany, ale si� nie boisz... To dobrze, to znaczy, �e starczy ci� na troje, mo�e nawet na czworo drzwi. Podarujesz mi trzy wspania�e noce nadziei! A potem koniec, jak ze wszystkimi. Nie b�d� ci� oszukiwa�, nie wyjdziesz st�d �ywy, tak jak ja st�d nigdy nie wyjd�... Obaj jeste�my je�cami - ty moim, ja wieczno�ci. Ty masz jednak wi�cej szcz�cia, mo�esz umrze�!
Conan patrzy� na twarz maga, s�uchaj�c spokojnie s��w, kt�re w jego sercu wywo�a�y niespodziewan� fal� zrozumienia i wsp�czucia. Uwi�ziona w jej miedzianej szkatule si�a, jeszcze bardziej nieposkromiona ni� jego w�asna, od wiek�w pr�buje si� st�d wydosta�, a przed ni� kolejne tysi�clecia mrocznej niewoli... Opar� d�onie na r�koje�ci miecza i spojrza� prosto w oczy pot�nego je�ca.
- A wi�c to ty jeste� Ragon Sath, Zniewolony Wieczno�ci� -powiedzia�. - Chcesz czego� ode mnie, tak samo jak od tych, kt�rzy umarli we �nie, przeklinaj�c twoje imi�? Po co jednak m�czy�e� Zenobi�, s�ab� kobiet�, skoro i tak nie mog�a ci pom�c?
Dla zabicia czasu? - Niebieskie oczy kr�la zap�on�y gniewem na wspomnienie bladej twarzy i odrzuconej do ty�u g�owy wycie�czonej kr�lowej.
Znowu rozleg� si� �miech i bole�nie przenikn�� cia�o Conana.
- Wieczno�� to wystarczaj�co d�ugo, by pozna� was, ludzi. �yj�ce jedn� chwilk� muszki. Wszyscy jeste�cie jednakowi, chocia� uwa�acie, �e tak nie jest. Jeste�cie tak podobni do siebie jak �d�b�a trawy na ��kach, jak ryby w wodzie, jak ptaki w stadzie... Gdy cierpi� wasi bliscy, gotowi jeste�cie zrobi� wszystko, �eby tylko u�mierzy� ich b�l. Na przyk�ad s�u�y� mi. Czy nie mam racji?
- Zgadza si�, magu. Nigdy nie ba�em si� o siebie, a o ni� si� boj�. Znalaz�e� m�j s�aby punkt. Dlatego jestem tu, przed tob� i czekam, a� powiesz mi, o co ci chodzi.
- Barbarzy�co, podobasz mi si� coraz bardziej. B�dzie mi naprawd� przykro, gdy zginiesz. Dop�ki nie pojawi si� kto� lepszy, b�d� ci� cz�sto wspomina�. Ale takich jest niewielu... Nie b�d� ci opowiada�, jak si� znalaz�em w tej wie�y. I tak nie zrozumiesz, a ja nie chc� wspomina� tego, co min�o... Tysi�clecia przygasi�y lekko p�omie� nienawi�ci, ale ugasi� go nie zdo�a nic i nigdy... Chyba �e st�d wyjd�. Ach, z jak�� �atwo�ci� zrobi�bym wszystko sam i wydosta� si� z tej klatki! Ale nie, musz� czeka�, a� jaki� n�dzny �miertelnik przejdzie po drodze bog�w i otworzy mi sze�cioro drzwi Wieczno�ci!
- Co mam zrobi�, aby� odzyska� swobod�? I co dostan�, je�li mi si� uda?
- Co dostaniesz? To samo co ja - wolno��, swoj� malutk�, ludzk� wolno��, a raczej to, co wy nazywacie wolno�ci�. C� mo�e wiedzie� o niej �miertelnik! Podejd� bli�ej. Jeszcze bli�ej!... -Wyci�gni�ta r�ka dotkn�a lekko szyi Conana i kr�l poczu�, jak obr�cz zamkn�a si�, przeszywaj�c sk�r� tysi�cem lodowatych igie�ek. Pr�bowa� zerwa� zimn� obro��, ale poczu� jeszcze wi�kszy b�l. Podni�s� gniewne oczy i napotka� przenikliwy, w�adczy wzrok Ragona Satha. Czarownik patrzy� na Conana z lekko przekrzywion� g�ow�, t�umi�c jego gniew. Na pot�nej szyi czarownika l�ni�a matowym blaskiem taka sama obro�a.
- M�wi�em ci ju�, �e obaj jeste�my je�cami. Teraz otw�rz pierwsze drzwi i zdob�d� za nimi to, co wyda ci si� najwa�niejsze. B�d� ci� obserwowa� i troch� ci pomog�. Ale tylko w�wczas, gdy zdo�asz zrozumie� i odczu�... Id�! - Wskaza� r�k� jedn� z p�acht, kt�ra unios�a si� w g�r� jak od porywu silnego wiatru. Conan schowa� do pochwy miecz i �mia�o wkroczy� w k��by mg�y.
Tym razem spadanie trwa�o kr�cej. Ra��ce, ostre �wiat�o uderzy�o go w oczy i w tym samym momencie spad� w wod�. Natychmiast zacz�� przebiera� r�kami i szybko wyp�yn�� na powierzchni� zielonkawej wody. Ile� to razy wychodzi� ca�o z przer�nych opresji! Morskie g��biny te� nie by�y mu obce. Ostatnie silne uderzenie r�k i g�owa wynurzy�a si� z wody. Mokre w�osy zalepia�y oczy, usta wypluwa�y gorzko-s�on� wod�. Conan odsun�� mokre kosmyki z oczu i rozejrza� si�. A� po horyzont wida� by�o spokojne, bezkresne morze. Ani �ladu l�du. O�lepiaj�co bia�e s�o�ce p�on�o niemi�osiernie na jasnym niebie, przypiekaj�c jego mokre cia�o. Jeszcze kilka razy przekr�ci� si� w wodzie, wypatruj�c cho�by niewyra�nego paska l�du. Niczego nie dostrzeg�. Ale oto na falach mign�� ciemny przedmiot, znikn�� i znowu wyp�yn��. Conan pop�yn�� w tamt� stron� pot�nymi wymachami ramion, w g��bi duszy pewien sukcesu. �api�c oddech, Cymmerianin wczepi� si� w o�lizg�y kawa�ek belki z jakiego� statku, od dawna niesiony na grzbietach fal. Pokonanie ostatnich kilku metr�w nie przysz�o mu �atwo. Nasi�kni�te wod� sanda�y i ci�ki miecz ci�gn�y go na dno, z g�ry piek�o s�o�ce, odbieraj�c resztk� si�...
Nie spos�b by�o ustali�, jak d�ugo siedzia� w obrzydliwie ciep�ej, gorzko-s�onej wodzie. S�o�ce przez ca�y czas sta�o w tym samym punkcie nad jego g�ow� jak przybite. Najwyra�niej nie mia�o zamiaru si� przesun��.
Wyschni�te gard�o p�on�o z pragnienia, piek�a napi�ta sk�ra na twarzy. Woda nie od�wie�a�a cia�a, lecz parzy�a rozpalon� sk�r�. Przez wiruj�ce przed oczami czarne kr�gi prze�witywa�a bezkresna g�ad� morza. G�owa opad�a bezsilnie, wtulaj�c si� w drewno, ale pos�uszne nieugi�tej woli r�ce przez ca�y czas mocno obejmowa�y kawa�ek zbawczej belki.
Gor�c� nieruchomo�� powietrza zast�pi�y wkr�tce parz�ce porywy wiatru. Fale sta�y si� wy�sze i potoki wody coraz cz�ciej przykrywa�y le��c� na belce g�ow�. Conan odzyskiwa� na kr�tko przytomno��, unosi� twarz, spluwa� ze z�o�ci�, nie otwieraj�c spuchni�tych powiek, chwyta� �apczywie ustami powietrze i mdla� znowu.
Fale szarpa�y nim coraz silniej, gdy nagle poczu� wewn�trzne skupienie. Poczu�, jak nogi zaczepiaj� o co�. Fala zabra�a go ze sob� w g��b morza, potem znowu wyrzuci�a i nogi przesun�y si� po dnie. W uszy wdar� si� szum przyboju. Teraz fale t�uk�y bezlito�nie jego cia�em o przybrze�ne kamienie. Z najwy�szym trudem otworzy� na wp�o�lepione oczy i zobaczy� niewyra�ny zarys brzegu - drzewa, krzaki i jasny piasek.
Nie wypuszczaj�c belki z rak, Cymmerianin rzuci� si� do przodu, by uciec przed fal�, kt�ra pr�bowa�a zaci�gn�� go z powrotem w morze. Kolejna fala pchn�a go silnie do przodu i zach�ystuj�cy si� wod�, ci�gle obejmuj�cy pozielenia�e drewno Conan znalaz� si� poza zasi�giem szalej�cego morza.
Oderwa� r�ce od belki i zacz�� pe�zn�� do przodu, zdzieraj�c r�ce o ostre muszle. Uni�s� spuchni�te powieki i spojrza� na bia�e s�o�ce, kt�re tkwi�o nieruchomo w tym samym punkcie. Zobaczy� na niebie nie jedno, lecz trzy identyczne, otoczone migotliw� aureol� s�o�ca. Poch�oni�ty pragnieniem, by dope�zn�� do drzewa, rzucaj�cego na piasek zbawczy cie�, natychmiast o tym zapomnia�. Gdy uda�o mu si� wreszcie dotrze� do wysepki cienia, us�ysza� nad sob� szelest li�ci. Straci� przytomno��.
Ockn�� si�, gdy poczu� czyj� dotyk. Us�ysza� ciche, po�wistuj�ce g�osy, przypominaj�ce �wiergot ptak�w. Z trudem otworzy� oczy, ale zobaczy� tylko bia�y piasek i k�pk� ostrej trawy. Ziarenka piasku przyklei�y mu si� do policzk�w i rz�s, chrz�ci�y w z�bach. Wargi mia� spieczone i pop�kane. Z j�kiem uni�s� si� na czworaka, obj�� r�kami pie� drzewa, kt�re podarowa�o mu �yciodajny cie�, i powoli, chwiej�c si�, wsta�.
Pragnienie pali�o gard�o, oczy zasnuwa�a czerwona mg�a, ale uda�o mu si� dojrze� stoj�ce wok� niego dziwaczne postacie. W podnieceniu rozmawia�y w swoim �wiszcz�cym j�zyku i dotyka�y go co chwila czym� �askocz�ce mi�kkim.
- Pi�... -wyszepta�, z trudem poruszaj�c wargami.-Na Cro-ma, gdzie tu jest woda?
Dziwne stworzenia zamilk�y na chwil�, potem zaszczebiota-�y zgodnie i jedno z nich podesz�o do drzewa. Odczepi�o od pasa przedmiot, przypominaj�cy ogromny pazur i zacz�o wygrzebywa� w korze g��bokie wy��obienie. Conan patrzy� na to nic nie rozumiej�cym spojrzeniem. Usi�owa� tylko nie upa��. Nagle poczu�, �e kilkana�cie r�k popycha go do drzewa.
Cymmerianin obj�� r�kami gruby pie�, by nie uderzy� w niego g�ow�. Jego wargi znalaz�y si� obok wyd�ubanej bruzdy. Co� ch�odnego prysn�o mu prosto w twarz i �wie�ym strumyczkiem pociek�o po wargach. J�zyk poczu� dziwny smak �wie�ej wody, pachn�cej m�od� traw� i kwiatami.
Woda bi�a z pnia drzewa, przywracaj�c jasno�� rozumowi, si�� i energi� cia�u. Z ka�dym �ykiem �ycie wlewa�o si� w niego na nowo, Conan pi� bez ko�ca. Nie m�g� przesta�. Gdy poczu�, �e nie zmie�ci mu si� nawet kropla wi�cej, zacz�� �apa� w r�ce cudown� wod� i polewa� oparzone s�o�cem twarz, szyj� i ramiona. Woda �cieka�a po piersi i plecach ch�odnymi stru�kami, a Cymmerianin j�cz�c z rozkoszy, pe�nymi gar�ciami ochlapywa� nogi.
Powoli �yciodajny strumyczek stawa� si� coraz cie�szy, wreszcie z bruzdy s�czy�y si� tylko krople cudownego p�ynu i Conan zliza� je z �alem, Poczu�, �e znowu jest pe�en si�, i obejrza� si�, chc�c zobaczy�, co za stworzenia mu si� przywidzia�y.
W pierwszej chwili pomy�la�, �e nadal ma halucynacje. Dobrze, �e wcze�niej nie m�g� si� im lepiej przyjrze�. Teraz, gdy m�zg pracowa� jasno i przed oczami przesta�y lata� t�czowe plamy, pomy�la�, �e Ragon Sath jest wielkim mistrzem w tworzeniu koszmarnych wizji.
Nie wiedzia�, co my�le� o dziesi�ciu istotach, kt�re mia� przed sob�. Ludzie? Nie, nie ludzie. Zwierz�ta? Nie, chocia� podobne. Pokryte kr�tk�, mi�kk� sier�ci�, z cienkimi, gi�tkimi cia�ami, gracj� ruch�w przypominaj�ce koty. Sta�y twardo i prosto jak ludzie i by�y tylko troch� ni�sze od Conana. Ich r�ce i nogi ko�czy�y si� r�wnymi, d�ugimi palcami z czarnymi, b�yszcz�cymi pazurami. Gdy gestykulowa�y, mi�dzy palcami wida� by�o sk�rzast� b�on�.
Ubraniami i ozdobami nie mog�y zdziwi� Conana, kt�ry podczas swojej wieloletniej w��cz�gi napatrzy� si� na dzikus�w odzianych w sp�dniczki uplecione z mi�kkiej, suchej trawy i obwieszonych paciorkami z rybich o�ci, ale ich twarze... A mo�e mordy? Nie, mimo wszystko twarze, chocia� pokryte sier�ci�.
G�owy z wielkimi, odstaj�cymi uszami by�y zbyt du�e w stosunku do male�kich twarzy. Zajmuj�ce p� twarzy dziwnych istot, czerwone, rozpalone oczy przys�oni�te by�y ci�kimi, szarymi powiekami, co nadawa�o im stary i zm�czony wygl�d. Malutkie, l�ni�ce, czarne nosy i sinobr�zowe usta gin�y wobec ogromu oczu.
Istoty z dziwnego �wiata nadal �wista�y pomi�dzy sob�, nie wykazuj�c wrogo�ci, i Conan poczu� nagle ze zdumieniem, �e rozumie, o czym rozmawiaj�. Im d�u�ej przys�uchiwa� si� dziwacznemu �wiergotowi, tym lepiej go rozumia�.
- Patrzcie, mo�e ju� chodzi�! Trzeba go zaprowadzi� do Rijpy i czym pr�dzej zacz�� �wi�towa�. Nareszcie morze zlitowa�o si� nad Lemnirami, dzie�mi Nocy. Nareszcie zgasn� te przekl�te s�o�ca. Nadejdzie czas mi�o�ci i urodz� si� nowe dzieci!
- Ale czy zechce z nami p�j��? Patrzcie, jaki jest ogromny! Ma na pasie ostry kawa�ek metalu. Je�li si� rozz�o�ci, wszyscy zginiemy! Morze nigdy jeszcze nie wyrzuci�o tak pot�nego Tirna.
- Zaraz zrozumie, �e b�dzie mu z nami dobrze, bardzo dobrze. Przecie� to tylko ogromny Tirn, podarunek od morza. Zacznijcie pie�� go�cinno�ci.
Conan chwyci� za miecz, got�w odp�dzi� Lemniry, ale same si� cofn�y. Uj�y si� za r�ce i stoj�c w bezpiecznej odleg�o�ci, zacz�y si� ko�ysa� i przeci�gle �wista�. Melodyjny �wist u�o�y� si� w czaruj�c� melodi� i napi�te mi�nie Conana rozlu�ni�y si�. Bez namys�u w�o�y� miecz z powrotem do pochwy i zrobi� krok w stron� Lemnir�w. �piewa�y, wpatruj�c si� w niego zagadkowymi, okr�g�ymi oczami, a on podchodzi� coraz bli�ej. Wreszcie Lemniry otoczy�y Conana zwartym ko�em i zacz�y g�adzi� lekko jego cia�o mi�kkimi �apkami. Ich dotyk wyda� mu si� przyjemniejszy od pieszczoty kobiety. Cymmerianin a� j�kn�� z rozkoszy.
Mi�kkie �apki g�adzi�y, popycha�y, poklepywa�y go po plecach, piersi, r�kach i Lemniry prowadzi�y go gdzie� po grz�skim piasku, potem po twardej trawie. Wyszli w ko�cu na wy�o�on� p�askimi kamieniami drog�. �wiszcz�cy, usypiaj�cy �piew nie milk�, pokryte sier�ci� �apki bez przerwy pie�ci�y jego cia�o. Conan dawno ju� zapomnia�, po co fale wyrzuci�y go na ten brzeg. Zwolni� kroku tylko po to, by wyra�niej odczu� doprowadzaj�ce do szale�stwa poklepywania. Jego m�zg jakby zgas� i chocia� rozumia�, co szczebiota�y Lemniry, by�o mu wszystko jedno.
- Zwyczajny Tirn, chocia� bardzo du�y. Patrzcie, jak mru�y oczy z rozkoszy! Czarny Offa obejmie go i Noc wyjdzie na wolno��! D�uga, ciemna Noc!
- Patrz, Rijpa wys�a�a ju� nam naprzeciw dzieci poprzedniej Nocy! Jakie� pi�kne s� te m�ode dzieci Mroku!
- Tak bardzo pragn� zanurzy� si� w ciemno�ci, szeroko otworzy� oczy i znowu zobaczy� prawdziwe kolory Nocy! Ten bezbarwny, pal�cy dzie� jest nie do zniesienia!
- Ju� za chwil�, za chwil�, za chwil�!
Male�kie istoty b�d�ce dok�adn� kopi� doros�ych Lemnir�w spogl�da�y z wysi�kiem spod przymkni�tych powiek i posypywa�y drog� przed Cymmerianinem ciemnoczerwonymi p�atkami kwiatk�w. Conanowi wydawa�o si�, �e idzie po ka�u�ach krwi, ale to go nawet bawi�o. Podsuwa� ramiona, r�ce i szyj� mi�kkim �apkom i by�o mu wszystko jedno, dok�d go ci�gn�. Niechby nawet Nergalowi w paszcz�.
Przyprowadzono go na wielki plac. Z jednej strony wychodzi� na las, z trzech otoczony by� stoj�cymi rzadko ostrymi kamieniami, stercz�cymi niczym z�by gigantycznego potwora.
Po�rodku placu siedzia� nieruchomo ogromny, czarny ptak z zanurzonymi w piasku grubymi nogami. Wok� ptaka u�o�ono kr�g z r�owych, mieni�cych si� per�owo muszli. Trzymaj�c si� jak najdalej od tego kr�gu, Lemniry poci�gn�y Conana w stron� zielonej �ciany szumi�cego lasu.
Od wysokich drzew powia�o ch�odem. Z wy��obie� w pniach s�czy� si� �yciodajny p�yn, �cieka� do wielkich, wyschni�tych skorup nieznanych owoc�w. Dwa drzewa ros�y niemal na samym placyku. Z ich gi�tkich ga��zi zwisa�y sznury, zr�cznie splecione z niezliczonych cienkich w��kien. Ko�ysa�o si� na nich szerokie gniazdo, przystrojone paciorkami z kawa�k�w muszli, rybich kr�g�w i suszonych jag�d. Siedz�ca w gnie�dzie istota mia�a o�lepiaj�co bia�� sier�� i jasnoczerwone oczy. Wida� by�o, jak stworzenie marszczy malutk� twarzyczk� i ze wstr�tem patrzy w niebo z trzema p�on�cymi s�o�cami.
Kilkana�cie Lemnir�w wielkimi, twardymi li��mi wachlowa�o sw� w�adczyni�, leciutko ko�ysz�c gniazdem.
Na widok zbli�aj�cego si� Conana Rijpa unios�a si� i rado�nie wyci�gn�a do niego r�k� w odwiecznym, kobiecym wezwaniu. Conan przyspieszy� kroku, chc�c jak najszybciej poczu� dotyk pokrytych bia�� sier�ci� male�kich d�oni. Lemniry posadzi�y go na le��cej na ziemi macie i Rijpa, przymykaj�c oczy i cichutko po�wistuj�c, wsun�a cieniutkie paluszki w g�ste w�osy Cymmerianina.
Resztki woli opu�ci�y cia�o omdlewaj�cego z rozkoszy giganta. Teraz nale�a� do niej, tylko do niej, by� jej rzecz� i mog�a robi� z nim, co chcia�a. Odwr�ci�a g�ow�.
- Czym pr�dzej przygotujcie uczt� - zaszczebiota�a przenikliwie! - Przynie�cie owoce irosy, tongi i du�o napoj�w! Silny i szcz�liwy Tim got�w jest p�j�� w obj�cia Czarnego Offy! Dzieci poprzedniej Nocy, �piewajcie pie�� Umieraj�cego �wiat�a!
Lemniry ustawi�y si� plecami wok� nieruchomego, czarnego ptaka, wzi�y si� za r�ce i zacz�y ko�ysa�. Od czasu do czasu kt�re� wydawa�o ostry, przeci�g�y �wist, a pozosta�e wt�rowa�y mu cichutkim szczebiotaniem.
Niemal ca�y plac zosta� us�any uplecionymi z trawy matami. Doros�e Lemniry wybiega�y z lasu z owocami i naczyniami pe�nymi pachn�cej cieczy i sadowi�y si� grupkami nieopodal gniazda w�adczyni.
Obok Conana ustawiono plecione koszyki z ��tymi i jasnozielonymi owocami wielko�ci sporej dyni. Wida� by�o, �e cienka sk�rka z trudem powstrzymuje nap�r mi�kkiego, soczystego mi��szu. Naczynia z bursztynow� ciecz� kusi�y ch�odem i aromatem.
Ma�e Lemniry zamyka�y oczy i ko�ysz�c si�, przez ca�y czas �piewa�y sw� monotonn� pie��. Doros�e osobniki �apczywie pi�y drzewny sok i przypadaj�c malutkimi ustami do wielkich owoc�w, wysysa�y ca�y mi��sz, pozostawiaj�c tylko zmarszczon� sk�rk�. Conan te� pr�bowa� przyssa� si� do ci�kiego, soczystego owocu, ale jego wysi�ki wywo�a�y tylko szczebiotliwy �miech. Patrz�c na zalan� s�odkim sokiem szerok� pier� i wymazan� twarz m�czyzny, Rijpa odchyli�a si� na �apki swoich s�ug, d�wi�cznie �wiergocz�c z rado�ci. Conan te� si� roze�mia�. Wyj�� zza pasa kind�a� i zacz�� je�� soczysty owoc, tn�c go na wielkie kawa�ki.
Czu� si� silny i szcz�liwy jak nigdy dot�d. Ma�e Lemniry �piewa�y pie�� o odchodz�cym �wietle. Cymmerianin zapomnia� o wszystkich smutkach. On tak�e chcia�, by gor�ce l�nienie s�o�c jak najszybciej zgas�o, by nasta�a cudowna, ch�odna noc i oplot�y mu szyj� pi�kne, puszyste r�ce Rijpy.
Pani Lemnir�w z wy�yn swojego gniazda popatrzy�a badawczo w oczy Conana.
- S�ysz�, jak wzywa Noc - zaszczebiota�a. - Pragnie Nocy
i mnie. Prowad�cie go do Czarnego Offy. Noc nadchodzi! Szybciej, szybciej!
Conan odsun�� puste kosze i skorupy. Zacz�� si� podnosi�, got�w i�� rado�nie tam, dok�d posy�a go Rijpa, gdy nagle �elazna obr�cz zd�awi�a jego gard�o. �wiat�o przygas�o i upad� z ochryp�ym j�kiem na maty, pod nogi wystraszonych Lemnir�w.
Gdy u�cisk os�ab�, kl�kn��, �apczywie chwytaj�c ustami parz�ce p�uca i dziwnym sposobem rozja�niaj�ce umys� powietrze. Wszystko sobie przypomnia�. Wydarzenia rozwin�y si� przed nim jak k��bek prz�dzy i oczy Ragona Satha w�adczo zajrza�y mu w dusz�.
- Znajd� i przynie� to, co uznasz za najwa�niejsze. Znajd� i przynie�!
Jego cia�o nie pragn�o ju� mi�kkich pieszczot i s�odkich obj��. Rozs�dek i spryt znowu do niego powr�ci�y i Conan widzia� siebie jakby z boku. Zrozumia�, �e mia� zosta� z�o�ony w ofierze jakiemu� Czarnemu Offie. Ma�e Lemniry rozst�pi�y si�, tworz�c �ywy szpaler, przez ca�y czas po�wistuj�c i ko�ysz�c si�.
Conan podszed� do granicy oddzielaj�cej Czarnego Off� od polany �wi�tuj�cych Lemnir�w. Dziesi�tki r�k pcha�o go, by przekroczy� wy�o�on� r�owymi muszlami lini�, ale sta� r�wnie nieruchomy jak czarna posta� przed nim.
By� to kamie�. Czarny, porowaty kamie�, kt�remu rze�biarz nada� kszta�t zrywaj�cego si� do lotu ptaka. Dwa otwory po bokach g�owy zalepione by�y zastyg��, czerwon� mas�. Symboliczne oczy wygl�da�y jak �ywe. Patrzy�y na niego z�owieszczo.
"To co najwa�niejsze! To co najwa�niejsze!". Conan nie mia� w�tpliwo�ci, co jest najwa�niejsze. Lodowaty u�cisk obro�y ust�pi�, jakby potwierdzaj�c jego przypuszczenie.
Z kamiennej g�owy ptaka stercza� l�ni�cy matowo z�oty dzi�b w kszta�cie sierpa. Ka�dy kamieniarz umocowa�by go lepiej, ale Conan czu� nieomylnie, �e to prawdziwy dzi�b �ywego ptaka.
Nie my�la� ju�, czego potrzebuje od niego Czarny Offa. Wiedzia� tylko, czego sam chce od z�owieszczego bo�ka. Bez namys�u podszed� do ptaka, �ciskaj�c r�koje�� miecza.
Z ty�u rozleg�o si� wielog�ose westchnienie, z wn�trza kamiennego ptaka dobieg� cichy, narastaj�cy klekot. Po chwili triumfalny d�wi�k zag�uszy� inne odg�osy i skrzyd�a unios�y si� powoli, a nogi zacz�y wygrzebywa� si� z piasku...
Bez chwili namys�u,