335
Szczegóły |
Tytuł |
335 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
335 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 335 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
335 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
tytu�: "Bo�a maszyneria"
autor: Jack Mcdevitt
tytu� orygina�u: "The Engines of God"
prze�o�y�a: Kinga Dobrowolska
Pruszy�ski i S-ka
WARSZAWA 1997
Copyright 1994 byjack McDewitt
Projekt ok�adki: Zombie Sputnik Corporation
Ilustracja na ok�adce: Piotr �ukaszewski
Redaktor prowadz�cy seri�: Dorota Malinowska
Redaktor merytoryczny: Lucyna �uczy�ska
Redaktor techniczny: Barbara W�jcik
Korekta: Maria Kaniewska
�amanie komputerowe: Klara �acisz
ISBN 83-7180-650-7
Fantastyka
Wydawca: Pr�szy�ski i S-ka SA, 02-651 Warszawa, ul. Gara�owa 7 Druk i oprawa: Wojskowa Drukarnia w �odzi 90-520 ��d�, ul. Gda�ska 130
* * *
Dla Maureen -z wyrazami mi�o�ci
Chcia�bym wyrazi� podzi�kowanie za techniczn� pomoc okazan� mi przez pan�w Jamesa H. Sharpa i Geoffa Chestera z Planetarium im. Alberta Einsteina przy Smithsonian Institution; panom Davidowi Steitzowi i Charlesowi Redmondowi z NASA; a tak�e panu George'owi B. Hyndsowi, Jr. z GBH Fabricating & Packaging, Inc. oraz doktorowi Charlesowi Stanmerowi, kt�rzy uzupe�nili moje istotne braki w dziedzinie chemii. Cennym �r�d�em wiedzy w tym zakresie okaza�a si� r�wnie� ksi��ka The Great Waves Dou-glasa Mylesa (McGraw-Hill, 1985). Mam nadziej�, �e wszystko poj��em jak nale�y. (Patrick Delahunt mia� absolutn� racj�.) Bob Me-lvin i Brian Cole przychodzili mi z pomoc� zawsze w najw�a�ciwszej chwili. Mark Van Name zawsze by� na miejscu, kiedy najbardziej go potrzebowa�em. Dzi�ki sk�adam tak�e Ralphowi Yicinanzy, Ginjer Buchanan i Carol Lowe. Wdzi�czny jestem ponadto za zrozumienie i zach�t�, jakich nie szcz�dzi�y mi moje dzieci - Merry, Scott i Chris - kt�rym musi si� czasem zdawa�, �e ich faktycznym ojcem jest Lamont Cranston. Wszystkie daty zosta�y zapisane przy u�yciu standardowych dat ziemskich - a to z respektu dla zdrowych zmys��w czytelnika.
* * *
Na ulicach Hau-kai czekamy.
Noc schodzi, nadci�ga wiatr
I stygn� �wiat�a �wiata.
W trzysetnym roku od Bilata wzej�cia
Przyjdzie ten, co w�druje do �witu,
Stopami rozgniata s�o�ce,
Os�dzi� przyjdzie ludzkie dusze.
St�pa� b�dzie nad dachami dom�w,
Rozp�omieni Bo�� maszyneri�.
Uraniczna Ksi�ga Psalm�w (Quraqua)
(Prze�o�y�a Margaret Tufu)
Prolog
lapetus, sobota, 12 lutego 2197, 8.46 czasu Greenwich
To Co� zosta�o wyrze�bione w lodzie. Stercza�o z niezm�conym spokojem po�r�d r�wnego, pokrytego �niegiem pustkowia -posta� jak z koszmaru: zakrzywione szpony, surrealistyczne oczy i pe�na gracji figura. Wypuk�e wargi lekko rozchylone - niemal zmys�owo. Priscilla Hutchins nie by�a pewna, dlaczego Monument napawaj� niepokojem. Nie tylko to, �e posta� sprawia�a wra�enie mi�so�ercy, nie tylko d�ugie, gro�ne w bezruchu szpony czy ksi�ycowy blask ukradkiem pob�yskuj�cy na tylnych ko�czynach. To nawet nie ledwo uchwytna agresywno�� w postawie ani nawet ustawienie - w samym centrum tego absolutnego pustkowia zalanego pa�dziernikowym �wiat�em pier�cieni wok� Saturna. Chodzi�o chyba raczej o wra�enie, �e posta� ca�� swoj� uwag� kieruje ku pier�cieniom �wiata zamro�onego na zawsze ponad lini� niewysokich wzg�rz na zachodzie. Rysy jej twarzy zastyg�y w wyrazie, kt�ry nazwa� by mo�na tylko filozoficzn� dziko�ci�. - Ci�gle tu wracam. - W s�uchawkach Hutchins zabrzmia�o echo przepe�nionego ekscytacj� g�osu Richarda. - Ze wszystkich Monument�w ten w�a�nie by� pierwszy, no i jest te� punktem centralnym. Stali na rusztowaniu, zbudowanym po to, by zachowa� �lady tamtej pierwszej wyprawy. W�a�nie tutaj sta� Terri Case, a tam - Ca-JACKMcDEVITT thie Chung. �lady ci�kich bucior�w, kt�re bieg�y dooko�a rze�by, nale�a�y do samego Steinitza. (Wiedzia�a o tym, bo w niesko�czono�� ogl�da�a stare zapisy wideo, przygl�daj�c si� astronautom brn�cym niezgrabnie w swych niewygodnych kombinezonach.) U�miechn�a si� do tego wspomnienia i wepchn�wszy r�ce w kieszenie, przypatrywa�a si� Richardowi Waldowi, odzianemu w swoje szare d�insy, bia�y sweter i niby-ludowy irlandzki kapelusz, wci�ni�ty zbyt g��boko na czo�o. (Nie pasowa� do kszta�t�w energetycznej ba�ki, kt�ra zapewnia�a przestrze� konieczn� do oddychania.) Widzia�a go niezbyt wyra�nie - obraz troch� zniekszta�ca�o pole Flickingera. Zreszt� ubi�r by� nawet w jego stylu. Richard nale�a� do czo��wki najwi�kszych nazwisk �wiatowej archeologii. Pami�� o nim pozostanie tak d�ugo, jak d�ugo ludzie b�d� si� interesowa� w�asnymi korzeniami, tak d�ugo, jak b�d� wysy�a� ekspedycje badawcze. A jednak tkwi� tu, tak samo jak ona zdj�ty nabo�nym podziwem - w obliczu tego Czego� na moment zn�w sta� si� dzieckiem. Na krajobraz dooko�a opad�a cisza i pustka. Hutchins na pierwszy rzut oka zdawa�a si� nale�e� do tych drobnych kobietek o delikatnych rysach twarzy, kt�re znacznie bardziej pasuj� do wytwornego salonu ni� do niego�cinnych ksi�ycowych krajobraz�w. Mia�a ciemne, weso�e oczy, z kt�rych powodu przy pierwszym spotkaniu mo�na by j� uzna� za osob� mi�� i towarzysk�, lecz o niezbyt bogatym wn�trzu. A przecie� jej oczy umia�y zap�on�� �arem. Czarne w�osy nosi�a kr�tko obci�te. Wystawa�y teraz spod szerokiego ronda kapelusza safari. Wszyscy, kt�rzy j� znali, wierzyli, �e to w�a�nie drobna postura by�a bod�cem i paliwem, kt�re nap�dza�o przer�ne jej ambicje. Ugania�a si� za m�czyznami, za zawodowymi sukcesami, a� w ko�cu pogna�a w gwiazdy, a wszystko to, �eby zrekompensowa� sobie niedostatek wzrostu. Ona sama wiedzia�a, �e to nieprawda, w ka�dym razie mocno w to wierzy�a. Rzeczywisto�� przedstawia�a si� o wiele pro�ciej, ale nie mia�a ochoty nikomu si� t�umaczy� - po prostu ojciec wzi�� j� kiedy�, o�mioletni�, na Lun�, a tam wiekowo�� miejsca wywar�a na 10 BO�A MASZYNERIA
niej pot�ne wra�enie. Zaj�o ono sta�e miejsce w jej snach i zaw�adn�o niemal zupe�nie jaw�. W dusz� g��boko ws�czy�o poczucie w�asnej przemijalno�ci. ��yj, p�ki mo�esz, i nurzaj si� w uczuciach. Spraw, niech si� licz�". U�piona w niej burza o�y�a na nowo, kiedy patrzy�a na emocje zastyg�e w rysach lodowej postaci. W ko�cu zdo�a�a je nazwa�. Richard Wald spl�t� r�ce na piersiach i przycisn�� je mocno do siebie, jakby zmarz� pomimo swej energetycznej pow�oki. By� wysokim m�czyzn� i prezentowa� sob� ten typ �wiadomej szlachetno�ci, jaki spotyka si� u ludzi, kt�rzy, cho� osi�gn�li pewien stopie� s�awy, nie bardzo si� z ni� oswoili. Mimo sze��dziesi�tki, Richarda cechowa�a podziwu godna �ywotno��. A tak�e wylewno��. Znany by� z tego, �e lubi dobre trunki i udane przyj�cia; uwielbia� przebywa� w towarzystwie kobiet. Jednak�e z Hutchins - swoim pilotem - starannie unika� wszelkich pozazawodowych zwi�zk�w. W jego wygl�dzie dopatrzy� si� mo�na by�o podobie�stwa do starotestamentowych prorok�w: g�sta grzywa siwych w�os�w, srebrne w�sy, wysoko sklepione policzki, obezw�adniaj�ce spojrzenie b��kitnych oczu. Ale ten surowy wygl�d to tylko fasada. Ku swemu rozbawieniu Hutchins dawno odkry�a, �e Richard by� r�wnie gro�ny co domowy kotek. Bywa� tu ju� wcze�niej. I tu - w pewnym sensie - si� narodzi�. To w�a�nie by� Pierwszy Monument, ten zupe�nie nieprawdopodobny pseudokontakt, kt�ry przesz�o dwa wieki temu zwr�ci� ludzko�ci uwag� na fakt, �e prawdopodobnie nie jest jedyn� rozumn� ras�. Badacze odnale�li p�niej pomi�dzy gwiazdami trzyna�cie innych - o najr�niejszych kszta�tach. Richard wierzy�, �e jest ich og�em kilka tysi�cy. Wielkie Monumenty to by�a jego najwi�ksza �yciowa pasja. Ich podobiznami zdobi� �ciany swego domu w Maine: ob�oczna piramida orbituj�ca na skalistym �wiatku wok� niebiesko-bia�ego Sy-riusza, czarny zlepek krystalicznych ku� i sto�k�w wzniesionych po�r�d �nie�nych po�aci na biegunie po�udniowym bezludnego Ar-misa V, przejrzysty sto�ek na orbicie Arktura. (Mikrofon na gar-11 JACKMcDEYTTT
dle Hutchins by� w rzeczy samej zr�cznie wykonan� miniaturk� Arkturia�skiego Klina.) Najpi�kniejszy zabytek stanowi� obiekt przypominaj�cy amfiteatr z kolumnami i schodami, wyci�ty w zboczu g�rskim na zniekszta�conym asteroidzie w systemie Procjona. (�Wygl�da�o to tak - powiedzia� jej kiedy� Richard -jakby tylko czekali na przyjazd jakiej� orkiestry".) Hutchins jak dot�d zna�a je tylko ze zdj��, jeszcze nie zwiedzi�a �adnego z tych magicznych miejsc. Ale mia�a taki zamiar. Pewnego dnia stanie w obliczu ka�dego z nich i poczuje dotyk d�oni ich tw�rc�w tak, jak czuje go tutaj. Samej trudno by�oby jej tego dopi�� -jest wielu pilot�w, a niewiele ekspedycji. Ale Richard od razu rozpozna� w niej pokrewn� dusz�. Chcia�, �eby obejrza�a z nim Monumenty, poniewa� w jej reakcjach od�ywa�y jego dawne uczucia. Poza tym by�a cholernie dobra w swoim fachu. Spo�r�d tych wszystkich dzie� tylko w figurze z lapetusa mo�na si� dopatrywa� autoportretu. Mia�a do po�owy zwini�te skrzyd�a. Sze�ciopalce, opatrzone szponami d�onie wyci�ga�y si� w stron� Saturna. Wyrazi�cie �e�ska, spogl�da�a gdzie� ponad Richar-dem, z wyci�gni�tymi ramionami, lekko podkurczonymi nogami, pochyla�a si� nieco do przodu w pozie niemal�e erotycznej. Niewidz�ce oczy wpatrywa�y si� daleko przed siebie. Usadowiono j� na bryle lodu, trzy razy mniejszej ni� ona sama. Na tym postumencie wyryto trzy linijki ostrych, bia�ych znak�w. Dla Hutchins pismo to mia�o lekko�� i elegancj� arabskich werset�w. Charakteryzowa�o je mn�stwo p�telek, p�koli i krzywych. A kiedy s�o�ce przesuwa�o si� na niebie, litery chwyta�y jego promienie i zdawa�y si� o�ywa� w ich �wietle. Nikt nie wiedzia�, co znaczy �w napis. Cok� by� p�tora ra�� szerszy od Hutchins z roz�o�onymi na boki ramionami. Samo stworzenie za� by�o wysokie na trzy i p� metra. Domy�lono si�, �e to autoportret, poniewa� ekspedycja Stei-nitza odnalaz�a na r�wninie �lady pasuj�ce do st�p wyrze�bionego stwora. Pomost zaprojektowano tak, by zwiedzaj�cy mogli wszystko dok�adnie zobaczy�, a niczego nie zniszczy�. Richard sta� teraz zamy-12 BO�A MASZYNERIA
s�ony tu� przed coko�em. Przycisn�� do niego d�onie, pokiwa� g�ow� i odczepi� lamp� od paska. W��czy� i pomacha� ni� przed napisem. Znaki roz�wietli�y si�, wyd�u�y�y, drgn�y. - Bardzo �adne - odezwa�a si� Hutchins. Ka�dy Monument mia� taki napis. Ale w�r�d nich nie by�o dw�ch takich samych system�w pisma. Istnia�a teoria, �e owe obiekty to rzeczywi�cie pomniki, ale �e wzniesiono je w r�nych epokach. Hutchins wpatrzy�a si� w niewidz�ce oczy. - By� tu Kilroy - rzuci�a.
Wiedzia�a, �e wszystkie Monumenty datuje si� w przedziale pi�ciu tysi�cy lat, a okres ten ko�czy si� gdzie� oko�o 19 000 p.n.e. Ta figura nale�a�a do wcze�niejszych. - Zastanawiam si�, dlaczego przestali - doda�a po chwili. Richard popatrzy� na gwiazdy. - Kto wie? Pi�� tysi�cy lat to bardzo d�ugo. Mo�e im si� znudzi�o. - Podszed� bli�ej i stan�� obok niej. - Kultury si� zmieniaj�. Nie mo�emy zak�ada�, �e b�d� robi� co� w niesko�czono��. I nie wypowiedziane pytanie: �Czy nadal istniej�?" Jaka szkoda, �e si� nie spotkali�my" - my�la� ka�dy, kto tu stan��. �Byli�my przecie� o w�os. Kilka tysi�cleci - c� to znaczy wobec kosmicznych po�aci czasu." Ekspedycja Steinitza zostawi�a tu jeden ze swoich �adownik�w: szary, niezgrabny pojazd, z flag� dawnych Stan�w Zjednoczonych wymalowan� niedaleko otwartego luku �adowni. Sta� o jakie� dwie�cie metr�w od nich, na drugim kra�cu pomostu. Zagubiony fragment straconego ju� �wiata. W kabinie pilota p�on�y weso�e �wiat�a, a znak przy wej�ciu zaprasza� turyst�w do zwiedzania wn�trza. Richard jeszcze raz przyjrza� si� napisowi. -Jak, my�lisz, co tu jest napisane? - zagadn�a.
- Czyje� imi� i data. - Odsun�� si� do ty�u. - My�l�, �e dobrze odgad�a�. �By� tu Kilroy". Oderwa�a na chwil� oczy od pos�gu i przesun�a wzrokiem po r�wninie - nieskazitelnie bia�ej, porytej kraterami. Przy kra�-13 JACKMcDEWTT
cach r�wnina wznosi�a si� stopniowo, aby przej�� w pasmo wzg�rz, bladych w upiornym �wietle gigantycznej planety. (lapetus jest tak ma�y, �e stoj�c na nim czuje si� wyra�nie, �e to kula. Odczucie to nie m�czy�o jej zbytnio, ale wiedzia�a, �e kiedy minie ekscytacja Ri-charda, da mu si� ono we znaki.) Posta� patrzy�a wprost na Saturna. Planeta, obecnie w trzeciej kwadrze, wisia�a nisko nad horyzontem. Dok�adnie w tej samej pozycji, kiedy by�a tu tamta, i b�dzie tu, kiedy minie nast�pne dwadzie�cia tysi�cy lat. By�a nieco sp�aszczona na biegunach, troch� bardziej owalna ni� Ksi�yc. Pier�cienie, wychylone lekko do przodu i uci�te ostro cieniem planety, stanowi�y prze�liczn� panoram� b��kit�w i zieleni. Richard znikn�� teraz za pos�giem. W g�o�nikach zatrzeszcza� jego g�os: - Ona jest wspania�a, Hutch. Kiedy zako�czyli inspekcj�, wycofali si� do wn�trza pojazdu Steinitza. Z rado�ci� porzuci�a ksi�ycowy krajobraz i wy��czy�a pole si�owe (kt�re nieodmiennie wywo�ywa�o nieprzyjemne uczucie leciutkiego mrowienia), z przyjemno�ci� te� pozby�a si� ci�ark�w i smakowa�a teraz bezpieczn� pewno�� �cian i sztucznego o�wietlenia. Pojazd by� utrzymywany przez obs�ug� Parku mniej wi�cej w tym samym stanie, w jakim tu przyby� dwa wieki wcze�niej - z dodatkiem kompletu fotografii zespo�u Steinitza. Richard, wyra�nie podekscytowany, powoli sun�� od fotografii do fotografii. Hutch nape�ni�a dwa kubki kaw�, po czym wznios�a sw�j w toa�cie. - Za Franka Steinitza. - I jego dru�yn�.
Steinitz - sam d�wi�k tego nazwiska wywo�ywa� podniecenie. To on wyruszy� w pierwsz� dalek� wypraw� kosmiczn� - na pi�ciu Atenach lecieli na Saturna. Wyprawa mia�a by� pr�b� zwr�cenia powszechnej uwagi na zamieraj�cy ju� niemal program bada� kosmicznych. Mieli zbada� dziwny obiekt sfotografowany przez Voya-14 BO�A MASZYNERIA
gera na lapetusie dwadzie�cia lat wcze�niej. Wr�cili nie uzyskawszy �adnych konkretnych odpowiedzi, za to z t� wyrze�bion� postaci�, kt�rej pochodzenia nikt nie umia� wyja�ni�, i z siatk� �lad�w dziwnych st�p na zamarzni�tej powierzchni Ksi�yca. Misja poch�on�a niewyobra�alnie du�e pieni�dze, co szczeg�lnie zaintrygowa�o tw�rc�w politycznych dowcip�w rysunkowych, a tak�e przyczyni�o si� do upadku prezydentury w Stanach Zjednoczonych. W wyniku tej wyprawy ucierpia�a tak�e trwale ekipa Steinitza -ponad wszelk� w�tpliwo�� wykazali na w�asnym przyk�adzie niszczycielski wp�yw d�ugotrwa�ego przebywania w stanie niewa�ko�ci. Rozlu�ni�y im si� �ci�gna i wi�zad�a, z mi�ni zrobi�a si� galareta. U kilku astronaut�w wyst�pi�y zaburzenia w pracy serca, a wszyscy ucierpieli z powodu nabytych tam neuroz. By� to pierwszy znak, �e istotom ludzkim nie�atwo b�dzie si� przystosowa� do �ycia poza Ziemi�. Fotografia Steinitza zajmowa�a poczesne miejsce. Dobrze znany obrazek: agresywny m�czyzna z lekk� nadwag�, bez reszty oddany swej misji - cz�owiek, kt�ry sfa�szowa� swoj� dat� urodzenia, kiedy NASA na chwil� odwr�ci�a wzrok. - Ale najgorsze w tym wszystkim jest to - odezwa� si� z powag� Richard, spogl�daj�c przez okno na lodow� figur� - �e ju� nigdy ich nie spotkamy. Zrozumia�a, �e ma na my�li Tw�rc�w Monument�w. - To w�a�nie powiedzia� Steinitz - ci�gn�� - kiedy j� pierwszy raz zobaczy�. I mia� absolutn� racj�. - Mia� racj� w swoich czasach. Ale niekoniecznie w naszych. -W�a�ciwie nie bardzo wierzy�a w to, co m�wi, bo Tw�rc�w Monument�w najwyra�niej ju� nie by�o. Ale to w�a�nie nale�a�o teraz powiedzie�. Przyjrza�a si� swemu kubkowi z kaw�. -Jestem zdumiona, �e uda�o im si� w�o�y� tyle si�y wyrazu i tyle szczeg��w w bry�� lodu. - Co o tym s�dzisz? - zapyta�. - Nie mam poj�cia. Jest niepokoj�ca. Prawie przygn�biaj�ca. Sama nie wiem, jak mam j� opisa�. - Obr�ci�a si� z krzes�em, �eby nie patrze� na r�wnin�. - Mo�e to ta pustka dooko�a. 15 JACKMcDEWTT
- Powiem ci, co ja my�l� - wtr�ci�. - To jej �lady. S� tylko jedne. Hutch nie bardzo rozumia�a. - By�a tu sama.
Posta� zosta�a wyra�nie wyidealizowana. Obserwowa�a Saturna z niew�tpliwym zainteresowaniem, w jej kszta�cie by�o wiele szlachetno�ci i gracji. Hutch uda�o si� wyczyta� co� jeszcze w miejscu, gdzie dzi�b ��czy� si� ze szcz�k� i w k�cikach oczu: jaki� amalgamat arogancji i nieufno�ci, przepleciony stoicyzmem. Nieust�pliwo��. Mo�e nawet strach. - Napis - odezwa�a si� - to pewnie jej imi�. - Tak� teori� przedstawi� Muncie. A je�eli to w rzeczywisto�ci tylko dzie�o sztuki i nic innego, mo�e to by� jego tytu�. �Obserwator". �Plac�wka". Albo co� w tym rodzaju. - Albo - doda�a Hutch - imi� jakiej� bogini. - By� mo�e. Jeden z cz�onk�w tej pierwszej wyprawy twierdzi�, �e to mo�e by� znak w�asno�ci. -Je�li tak, to niech sobie wezm� g�az. - Chyba mieli na my�li raczej ca�y system s�oneczny. - Przed nimi rozci�ga�a si� p�aska, sterylna r�wnina. Na niebie pier�cienie b�yszcza�y jak ostrza no�y. - Gotowa do spaceru? Poszli pomostem na r�wnin�. Po jednej stronie widzieli odciski but�w astronaut�w. Oko�o p�tora kilometra na zach�d pojawi�y si� �lady tamtej. Dwa szlaki, prowadz�ce ka�dy w przeciwnym kierunku. Nie nosi�a obuwia, a d�ugo�� st�p i krok�w mierzona wzgl�dem anatomicznej budowy lodowej figury wskazywa�a, �e istota ta mierzy�a oko�o trzech metr�w. W ka�dym ze �lad�w wida� by�o wyra�nie sze�� palc�w, co tak�e zgadza�o si� z wizerunkiem. - Wygl�da to tak - odezwa�a si� Hutch -jakby zeskoczy�a z postumentu i posz�a na spacer. Poczu�a dreszcze. Oboje obejrzeli si�. 16
BO�A MASZYNERIA
Jedne �lady prowadzi�y na zach�d, w kierunku wzniesie�.
Ten drugi szlak zatacza� kr�g po ca�ej r�wninie, zdecydowanie na p�noc od pos�gu. Przy ka�dym z trop�w bieg�y �lady astro-naut�w oraz pomosty. Richard i Hutch zwr�cili si� na p�noc. - Wystrzeli�a do g�ry tak po prostu, na bosych stopach - rzuci� Richard. - A teraz ty i ja, gdyby�my zechcieli, mogliby�my powt�rzy� t� sztuczk�. Po jakich� dwustu pi��dziesi�ciu metrach �lad urywa� si� gwa�townie w�r�d �niegu. Oba tropy, tam i z powrotem. - Tutaj musia� sta� statek - domy�li�a si� Hutch. - Najwyra�niej.
Za urwanym tropem �nieg pozosta� nietkni�ty.
Pomost otacza� kr�giem ca�e to miejsce, wyznaczaj�c zamkni�t� przestrze� wielko�ci baseballowego diamentu. Richard przeszed� ca�y ten okr�g, przystaj�c od czasu do czasu, �eby przyjrze� si� bli�ej jakiemu� fragmentowi powierzchni. - Wida� tu dziury - powiedzia� pokazuj�c r�k�. - Statek musia� sta� na jakich� szczud�ach. �lady pokazuj�, gdzie to stworzenie zesz�o na ziemi�. Posz�o - posz�a - drog�, kt�r� tu przyszli�my, i wspi�a si� na wzg�rza. Tam wyci�a ze zbocza bry�� ska�y i lodu. P�jdziemy na to popatrze�. Wymodelowa�a posta�, za�adowa�a na pok�ad i polecia�a z ni� na tamto miejsce, gdzie jest teraz. - Obejrza� si� w kierunku lodowego pos�gu. - Tam te� s� takie dziury. - Ale po co w og�le go tam wlok�a? Dlaczego nie pozostawi�a na wzg�rzach? - Kto wie? Dlaczego umieszcza si� co� tam, a nie tutaj? Mo�e to by�oby za �atwe. - Postuka� w pomost czubkiem buta. -Jeste�my w dolinie. Trudno to dostrzec, bo jej boki s� do�� niskie, a powierzchnia tak bardzo si� zakrzywia. Ale to dolina. A lodowa figura zlokalizowana jest dok�adnie w samym jej �rodku. Zawr�cili, id�c za tropem w stron� wzg�rz. Pomost zanurza� si� w g��bokim �niegu, to zn�w zawisa� nad rozpadlinami. �lady za� dwukrotnie podchodzi�y do pionowej �ciany i urywa�y si�/. - Wy�ej zn�w si� pojawiaj� - oznajmi� Richard.-17
* *
JACRMcDEWIT
- Antygrawitacja?
- Nie uwa�a si�, aby by�a mo�liwa. ,Ale jak inaczej mo�na to wyja�ni�? Hutch wzruszy�a ramionami. Weszli w rozpadlin�, z kt�rej wyra�nie wzi�to l�d i ska�� na rze�b�. Blok wyci�to r�wniute�ko w jednej ze �cian, pozostawia-,* j�� dziur� trzy razy wi�ksz� od dw�jki zwiedzaj�cych. Siady mija�y to miejsce, prowadzi�y dalej w g�r�, a� nagle ko�czy�y si� na grubej warstwie lodu. Pojawi�y si� zn�w nieco dalej, niedaleko szczytu. Tu grunt opada� ostro po obu stronach grani. Czeka�a ich d�uga droga w d�. Richard maszerowa� �wawo pomostem, pogr��ony we w�asnych my�lach; nie odzywa� si�, nie rozgl�da� na boki. Hutch pr�bowa�a mu przypomnie�, �e pole si�owe mo�e zapewni� co najwy�ej dobry �lizg, �e s�aba grawitacja bywa bardzo zdradliwa. - M�g�by� odfrun�� bez specjalnego wysi�ku. Opada�by� niby powoli, ale przy uderzeniu o ziemi� rozprysn��by� si� w kawa�ki. Mrukn�� pod nosem i zacz�� i�� nieco wolniej, ale nie na tyle, �eby j� to uspokoi�o. Szli dalej grani�, a� wreszcie �lady urywa�y si�. By�o tam bardzo w�sko. Ale mia�o si� przed sob� poruszaj�cy widok Saturna i zapieraj�cy dech w piersiach spadek na horyzoncie tego malutkiego �wiatka. S�dz�c po spl�tanym tropie, istota musia�a sp�dzi� tu sporo czasu. A potem, rzecz jasna, ruszy�a z powrotem na d�. Richard wpatrzy� si� w jej �lady. Noc by�a gwia�dzista.
- Ona by�a tutaj, zanim wyci�a tamten blok - odezwa�a si� Hutch. - Znakomicie. Ale po co tu w og�le wchodzi�a? Hutch zapatrzy�a si� na r�wnin�, b�yszcz�c� od bladego satur-nowego �wiat�a. Daleka krzywizna na horyzoncie przyprawia�a j� o lekki zawr�t g�owy. 18 BO�A MASZYNERIA
Gwiazdy by�y zimne i twarde, a ogromne przestrzenie mi�dzy nimi zdawa�y si� na ni� napiera�. Planeta, uwi�ziona w jednym miejscu, nie poruszy�a si� od czasu, kiedy sta�a tutaj tamta. - Portret na r�wninie - rzuci�a w ko�cu - nie przera�a dlatego, �e ma szpony i skrzyd�a, ale szokuje swoj� samotno�ci�. Zaczyna�a odczuwa� ch��d, a do statku jeszcze daleka droga. (Pole Flickingera naprawd� wych�adza si� z up�ywem czasu. Nie powinno, zatem przedstawia si� ca�e serie test�w na dow�d, �e tak nie jest. No, ale prosz� bardzo.) Na niebie b�yszcza�o p� tuzina ksi�yc�w: Tytan z metanow� atmosfer�, Rhea, Hyperion i kilka pomniejszych satelit�w - zamarzni�tych, wiruj�cych skalnych bry�, takich jak ta -ja�owych, niezmiernie starych, i tak samo niezdolnych utrzyma� na sobie �ycie jak rozd�ty worek gaz�w, wok� kt�rego kr���. Richard pod��y� za jej spojrzeniem. - Musia�a by� bardzo podobna do nas. -Jego pomarszczona twarz z�agodnia�a. Hutch sta�a nieruchomo. Wszech�wiat to niepewny, targany wiatrami port dla tych wszystkich, co my�l�. Jest nas tak cholernie ma�o, a nasz �wiat jest taki d�ugi i taki szeroki. Co przygna�o j� tak daleko od domu? Dlaczego podr�owa�a samotnie? Ju� dawno obr�ci�a si� w proch, to pewne. �W ka�dym razie, nie �ycz� ci �le".
CZʌ� PIERWSZA
Wsch�d ksi�yca
Rozdzia� 1
Quraqua, 28. rok Misji, 211. dzie�, czwartek, 29 kwietnia 2202, 6.30 czasu lokalnego
Wszystkie cywilizacje na tej planecie wymar�y niemal z dnia na dzie�. Zdarzy�o si� tak dwa razy: gdzie� oko�o 9000 r.p.n.e. i jeszcze raz, osiem tysi�cy lat p�niej. Na tym �wiecie przepe�nionym ciekawostkami ten jeden fakt szczeg�lnie sp�dza� Henry'emu sen z powiek. Le�a� bezsennie i rozmy�la� o tym, jak ich czas dobiega� ko�ca, o tym, sk�d zdo�ali si� mimo wszystko dowiedzie� o tej anomalii na w�asnym ksi�ycu. Nie wiedzieli o tych dw�ch za�amaniach, pod koniec zupe�nie stracili je z oczu, a wspominali o nich tylko w mitologii. Ale wiedzieli o Oz. Art znalaz� monet�, kt�ra nie budzi najmniejszych w�tpliwo�ci, a kt�rej rewers ukazywa� malutki kwadracik na p�ksi�ycu, dok�adnie na szeroko�ci Morza Zachodniego. W�a�nie tam, gdzie zlokalizowane jest Oz. Zastanawia� si�, czy przypuszczenia Lindy, �e Ni�sza �wi�tynia posiada�a ju� instrumenty optyczne, oka�� si� s�uszne. A mo�e tubylcy mieli po prostu �wietny wzrok. A co oni zrobili z tym fantem? Henry wcisn�� twarz w poduszk�. Je�li Quraquatczycy przygl�dali si� swojemu ksi�ycowi przez teleskop, to dostrzegli pewnie, �e sam �rodek rozleg�ej r�wniny zajmuje wielkie miasto. Musieliby dojrze� te d�ugie, pozbawione JACKMcDEYITT powietrza aleje, rz�dy budynk�w i obszerne place. I pot�ne mury obronne. Obr�ci� si� na plecy. W ko�cu sprawa Oz wyp�ynie gdzie� w mitologii lub w literaturze. Je�eli zdo�amy zebra� wystarczaj�c� ich ilo��. I kiedy dostatecznie opanujemy j�zyki". Poczu� ucisk w �o��dku. Nie starczy im czasu. Ta anomalia to tylko zwyk�y kamie�, sprytnie ociosany tak, �eby stworzy� iluzj� miasta. To w�a�nie by�o sedno ca�ej zagadki. A jej wyja�nienie w jaki� spos�b wi�za�o si� z ras�, kt�ra niegdy� zamieszkiwa�a ten �wiat. Rasa owa stworzy�a z�o�one kultury i rozwin�a systemy filozoficzne, kt�re przetrwa�y dziesi�tki tysi�cy lat. Ale ten ich geniusz nie przejawia� si� jako� w rozwoju techniki, bo nigdy nie wysz�a poza nasz dziewi�tnastowieczny poziom. Zad�wi�cza� dzwonek przy drzwiach. - Henry? - G�os w mikrofonie nabrzmia�y by� podnieceniem. - Spisz? - Nie. - Otworzy� drzwi. - Dostali�my si� do �rodka? - Tak...
Henry wyskoczy� z po�cieli.
- Daj mi ze dwie minutki. Nie s�dzi�em, �e to p�jdzie tak szybko. Na korytarzu sta� Frank Carson. - Masz tam niez�� ekip�. - Mimo przyciemnionego �wiat�a wida� by�o, �e jest zadowolony. - S�dzimy, �e jest nienaruszona. - Dobrze. Cholera, to dobrze. - W��czy� lampk� na stoliku. Za oknami przes�cza�o si� z powierzchni dzienne �wiat�o. -Ju� obejrzeli�cie? - Tylko zerkn�li�my. Chcieli�my to zachowa� dla ciebie. - Tak, dzi�ki. - To tradycyjne k�amstewko ubawi�o Henry'ego. Wiedzia�, �e wszyscy ju� zd��yli wepchn�� g�ow� do �rodka. A teraz b�d� udawa�, �e to szef dokona wielkiego wej�cia. Gdyby w�r�d ekip Akademii Archeologicznej znalaz� si� cz�owiek o mniej wybrednym gu�cie ni� Henry Jacobi, stanowi�by do-24 BO�A MASZYNERIA
prawdy przykry widok. Wed�ug niezapomnianego stwierdzenia Lin-dy Thomas, Henry zawsze wygl�da� tak, jakby tylko co zrzucono na niego �adunek z�omu. Twarz mia� pomarszczon� i zmi�t�, za� reszta cia�a obwis�a wsz�dzie, gdzie mog�a. W�osy nabra�y koloru �upkowej tabliczki, a oczy wiecznie patrzy�y lekko z ukosa, co mog�o sugerowa�, �e odcyfrowa�y ju� zbyt wiele ideogram�w. Jednak, mimo wszystko, Henry by� mistrzem towarzyskiego wdzi�ku: wszyscy go lubili, kobiety ch�tnie za niego wychodzi�y (mia� ju� cztery eks--�ony), a ci, kt�rzy dobrze go znali, skoczyliby za nim w ogie�. By� profesjonalist�. Podobnie jak ci paleontolodzy, kt�rzy s� w stanie zrekonstruowa� dinozaura na podstawie jego ko�ci kolanowej, Henry m�g� odtworzy� losy spo�ecze�stwa na podstawie jednej urny. Pod��a� teraz za Carsonem przez opustosza�� �wietlic�, potem po schodach do centrum operacyjnego. Janet Allegri, kt�ra pracowa�a przy konsolecie, w ge�cie zach�ty pokaza�a im podniesiony kciuk. Wzd�u� panoramicznych wizjer�w przesuwa�y si� pn�cza i meduzy. Za nimi morskie dno poci�te by�o krzy�uj�cymi si� �wiat�ami latarni naprowadzaj�cych. �wiat�o s�oneczne rozprasza�o si� w wodzie, wi�c widok �wi�tyni rozp�ywa� si� w og�lnej ponurej szaro�ci. Przeszli do komory z wyj�ciem w morze, za�o�yli uprz�� z polem Flickingera i r�czne odrzutowce. Henry a� zatar� r�ce z rado�ci. Carson wypr�y� si� w swojej najbardziej regulaminowej z wojskowych postaw. By� to pot�ny m�czyzna o kwadratowej szcz�ce, a jego nadwra�liwe oczy widzia�y �wiat wy��cznie w ostrych kolorach. Dla nikogo nie by�oby zaskoczeniem, �e jest emerytowanym pu�kownikiem armii Unii P�nocnoameryka�skiej. - To dopiero pocz�tek, Henry. M�wi� ci, powinni�my tu zosta�. Co nam zrobi�, je�eli nie zechcemy si� st�d wynie��? Henry westchn��. Nie zna� si� na polityce. - B�dzie straszna nagonka na Akademi�, Frank. A kiedy ty i ja wr�cimy do domu, znajdziemy si� z powrotem w salach szkolnych. No i pewnie te� na sali s�dowej. 25 JACKMcDEYITT
- Trzeba mie� ch�� podejmowa� ryzyko w imi� tego, w co si� wierzy, Henry. Prawd� m�wi�c, sam ju� to wszystko rozwa�a�. Opr�cz Ziemi znane s� tylko trzy inne �wiaty, kt�re wyda�y z siebie cywilizacj�. Jedna z nich - Nokowie na Inakademeri - nadal istnieje. Mieszka�cy Pinnacle wymarli przed siedmiuset pi��dziesi�cioma tysi�cami lat. No i Quraqua. Quraqua, rzecz jasna, jest archeologiczn� kopalni� z�ota. Pinnacle to zbyt dawne dzieje, a poza tym w pobli�u nadal �yli Nokowie, wi�c mo�liwo�ci prowadzenia bada� by�y nader ograniczone. Niemniej, do wyj�tk�w nale�a� student, kt�ry w pracy magisterskiej nie opisywa�by jakiego� odkrytego przez siebie miasta, nie odkrywa� klucza do masowych migracji albo nie wykrywa� �lad�w dawno minionej cywilizacji. Panowa� w�a�nie z�oty wiek archeologii. Henry Jacobi doskonale rozumia�, jak� wag� ma zachowanie tego �wiata. Ale nie mia� zamiaru ryzykowa� przy tym czyjego� �ycia - na to by� ju� stanowczo za stary. - Czy Maggie wie, �e dostali�my si� do �rodka? -Ju� po ni� poszli. Nieszcz�sna kobieta nigdy nie mo�e sobie odpocz��. - Naodpoczywa si�, kiedy nas st�d wyrzuc�. Maggie to g��wny filolog tej ekspedycji. A raczej g��wny �a-macz szyfr�w. Odczytywacz Niemo�liwych do Odczytania Inskrypcji. Lampka na lewym nadgarstku zamigota�a zieleni�. W��czy� pole si�owe. Carson wcisn�� w��cznik i luk otwar� sie/f>owoli. Przez powsta�y otw�r chlusn�a do �rodka woda. Na zewn�trz panowa�a kiepska widoczno��. Znajdowali si� zbyt blisko brzeg�w, dlatego �wiat�o lampek sygnalizacyjnych ci�gle by�o zamazane, a w wodzie stale unosi� si� piasek - z rzadka tylko f mogli zobaczy� �wi�tyni� w ca�o�ci.
�wi�tyni� Wiatr�w.
To gorzki �art. Zapad�a si� w morze, kiedy w wyniku trz�sienia ziemi powstawa�a nowa linia brzegowa - gdzie� w czasach Thoma-26 BO�A MASZYNERIA
sa Jeffersona. �wi�tynia bywa�a ju� plac�wk� wojskow�, domem dla najr�niejszych b�stw, miejscem kultu dla podr�nych na d�ugo zanim na Ziemi po�o�ono pierwsze ceg�y pod Niniw� czy Ur. Sic transit. Ryby pierzcha�y przed nim albo p�yn�y razem z nim. Po lewej stronie w wodzie zamajaczy�o co� du�ego. Carson zwr�ci� tam �wiat�o swej latarki - przesz�o na wylot. To tylko meduza, zupe�nie nieszkodliwa. Zmarszczy�a si�, rozwin�a i bez po�piechu odp�yn�a w swoj� stron�. Wej�cie do �wi�tyni kry�o si� za rozleg�� kolumnad�. Zatrzymali si� na kamiennej pod�odze, tu� przy okr�g�ej podstawie kolumny. Jednej z dziesi�ciu, kt�re nadal sta�y. Dziesi�� na dwana�cie - niez�y wynik, jak na budynek, kt�ry przeszed� takie trz�sienie ziemi. - Frank - w s�uchawkach zad�wi�cza� g�os Lindy. By�a wyra�nie ucieszona. I mia�a po temu powody: to ona prowadzi�a ten fragment wykopalisk. Par� razy zaryzykowa�a, co� tam trafnie odgad�a i w rezultacie wyszli daleko przed harmonogram prac. A w obecnych okoliczno�ciach czas, jaki zyskali, ma nieocenione znaczenie. -Jest ze mn� Henry - odpowiedzia� Carson. -Ju� do was idziemy. - Henry - zwr�ci�a si� teraz do niego. - Mamy przed sob� rozleg��, otwart� przestrze�. - Niez�a robota, Lindo. Gratulacje. Przed nimi zia�a czelu�� wej�cia do �wi�tyni. Wp�yn�li do nawy. W mroku ci�gn�y si� szlaki kolorowych lampek. Henry'emu zawsze si� zdawa�o, �e w�a�nie przez te lampki tak pot�guje si� wra�enie ogromu ca�ego wn�trza. - Niebieskie - rzuci� Carson. - Wiem.
Pop�yn�li za niebieskimi lampkami na ty�y �wi�tyni. Z dachu pozosta�y w�a�ciwie tylko szcz�tki. Przy radosnym blasku lampek dochodz�ce z g�ry szare �wiat�o dnia zdawa�o si� oleiste i g�ste. 27 JACKMcDEYITT
Henry by� w kiepskiej formie. P�ywanie go m�czy�o, ale sam oznajmi�, �e korzystanie z odrzutowc�w w obr�bie wykopalisk jest zbyt niebezpieczne. Musia� stosowa� si� do wyznaczonych przez siebie praw. Szlak b��kitnych �wiate�ek skr�ca� teraz gwa�townie na lewo i znika� w dziurze w pod�odze. Na wsp�lnym kanale s�ysza� ju� Linde, Arta Gibbsa i kilkoro innych. �miali si�, pozdrawiali go rado�nie i wzajemnie gratulowali sobie znaleziska. P�yn�� teraz labiryntem tunelu doprowadzaj�cego. Carson trzyma� si� z ty�u i nieustannie doradza� mu, by si� nie spieszy�, a� w ko�cu Henry straci� cierpliwo�� i kaza� mu si� przymkn��. Wzi�� ostatni zakr�t i zobaczy� przed sob� jakie� �wiat�a. Na widok Henry'ego wszyscy si� rozst�pili. Trifon Pawlewicz, krzepki Rosjanin z ogromnym bia�ym w�sem, lekko si� sk�oni�, Karl Pickens promienia� rado�ci�, a pe�en dumy Art Gibbs unosi� si� w wodzie tu� obok Lindy. Linda Thomas - rudow�ose dynamo - wiedzia�a, co robi i bez wahania dzieli�a si� sukcesem z kolegami. W rezultacie wszyscy j� uwielbiali. Sta�a teraz przy szybie i przyzywa�a Henry'ego gestem d�oni. Kiedy do niej dotar�, u�cisn�li sobie r�ce, a ich pola si�owe zab�ys�y na kr�tk� chwil�. - Dobra - rzuci� dziarsko. - Zobaczmy, co my tu mamy. Kto� wcisn�� mu do r�ki reflektor.
Opu�ci� go w ciemno��, ujrza� ryty i bas-reliefy, a po chwili zszed� do komnaty, kt�rej rozmiary wykracza�y poza zasi�g jego �r�d�a �wiat�a. �ciany by�y zat�oczone, pe�ne rze�b i p�ek, na kt�rych le�a�y jakie� przedmioty. Zastanawia� si�, co to mo�e by�. Mo�e lokalna flora i fauna morska, kt�ra zebra�a si� tu, zanim przej�cie zosta�o odci�te. A mo�e dzie�a sztuki. Dru�yna wesz�a za nim. Trifon ostrzega�, by niczego nie dotyka�. - Musz� zrobi� map�, zanim cokolwiek ruszycie. - Wiemy, wiemy, Tri.
28
BO�A MASZYNERIA
Na p�askorze�bach zata�czy�y �wiat�a. Rozr�nia� ju� jakie� zwierz�ta, ale ani jednej postaci Quraquatczyka. Rze�by przedstawiaj�ce istoty rozumne poza miejscami kultu wyst�powa�y rzadko. We wszystkich epokach i w�r�d niemal wszystkich tutejszych kultur. Widocznie istnia� zakaz przedstawiania swych wizerunk�w w kamieniu. Na pewno by� po temu jaki� pow�d, ale jeszcze go nie odkryli. Pod�og� pokrywa�a p�metrowa warstwa mu�u. Z ty�u otwiera�y si� przed nimi inne komnaty. G�osy pozosta�ych dzwoni�y rado�ci� w mikrofonach: - To by� kiedy� st�. - Te symbole nale�� do serii kasumelskiej, zgadza si�?
- Art, sp�jrz tylko na to.
- My�l�, �e dalej b�dzie tego wi�cej.
- Tutaj. Chod�cie tutaj!
To Linda, w izbie po p�nocnej stronie, trzyma�a lamp� przed reliefem ukazuj�cym postacie trzech Quraquatczyk�w. Trifon delikatnie dotkn�� twarzy na jednym z wizerunk�w, przeci�gn�� palcami wzd�u� zarysu szcz�ki, po wypuk�o�ci ust. Quraquatczycy byli ciep�okrwistymi, dwuno�nymi, futrzastymi istotami, w ich wygl�dzie by�o co� nieuchwytnie gadziego. Takie aligatory z twarzami zamiast d�ugich, z�batych paszczy, rozci�gni�tych w bezmy�lnym u�miechu. Postacie na reliefie nosi�y d�ugie szaty. Przy nich sta�o jakie� czworono�ne zwierz�. - Henry? - przynagli�a go gestem d�oni. Postaci by�y majestatyczne - emanowa�y szlachetno�ci� i pot�g�. - Czy to bogowie? - zapyta�. - A kt� by inny? - odpar� Tri.
- No, niezupe�nie - sprzeciwi�a si� Linda. - To Telmon, Stwo-rzycielka. - Wskaza�a na centraln� figur�, kt�ra wyra�nie dominowa�a nad pozosta�ymi. -Jest Wielk� Matk�. A to s� jej dwa wcielenia: Rozum i Uczucie. - Wielka Matka? - W g�osie Henry'ego czu� by�o zaskoczenie. 29 JACRMcDEWIT
W okresie, w kt�rym wygin�li, Quraquatczycy czcili najwy�sze b�stwo m�skie. - Spo�eczno�ci matriarchalne by�y tu do�� powszechne - odpar�a. Tri robi� zdj�cia, a Linda pozowa�a na tle pos�gu. Dla lepszego por�wnania, jak to si� m�wi. -Je�li kiedykolwiek uda nam si� przyzwoicie zanalizowa� Doln� �wi�tyni� - m�wi�a dalej - odkryjemy, �e panowa� wtedy matriarchat. Id� o zak�ad. Co wi�cej, w tamtej erze te� odnajdziemy Telmon. W osobistym kanale Henry'ego zabrzmia� g�os Carsona. - Henry, jest tu co�, co z pewno�ci� b�dziesz chcia� zobaczy�. By�o to w najwi�kszej z komnat, gdzie Carson oczekiwa� go przy kolejnym bas-reliefie. Przywo�a� Henry'ego bli�ej i uni�s� swoj� lamp�. Kolejne wizerunki Quraquatczyk�w. Wygl�da�o na to, �e tworz� indywidualne grupy - rodzaj tableaux. -Jest ich dwana�cie - rzuci� Carson znacz�co. - Podobnie jak stacji drogi krzy�owej. - To mistyczna cyfra. Henry obszed� w milczeniu ca�� komnat�. Postacie wyrze�bio-no przepi�knie. Niekt�re fragmenty odpad�y, inne wy�ar�a erozja. Ale nadal istnia�y - rama za ram� pe�na bosko dostojnych Qura-�uatczyk�w. W d�oniach trzymali grabie, w��cznie lub zwoje. A przy samym ko�cu - przera�aj�ca posta� o rysach cz�ciowo zakrytych kapturem. - �mier�! - wyszepta�a Linda. Zawsze taka sama - pomy�la� Henry. - Tu czy w Babilonie, czy w Nowym Jorku. Wszyscy mamy taki sam jej obraz. - Co to w�a�ciwie jest? Masz jakie� poj�cie? Linda promienia�a. - To opowie�� o Tullu, Zbawcy. Tutaj... - wskaza�a pierwsz� tablic� - Tuli przyjmuje nap�j �miertelno�ci od Telmon. A tutaj idzie za p�ugiem. Mitologia Quraquatczyk�w nie by�a specjalno�ci� Henry'ego. Ale zna� Tulla. - Posta� chrystusopodobna - wtr�ci�. - Ozyrys. Prometeusz. 30 BO�A MASZYNERIA
- Tak! Popatrz, tu jest wizyta u p�atnerza. - Sun�a powoli wzd�u� fryz�w, zatrzymuj�c si� przy ka�dym z nich. - A tu sekwencje bitewne. - Widz� pewien problem - odezwa� si� Carson. - Ten mit jest chyba p�niejszy ni� ten okres, prawda? -Jeszcze nie jeste�my niczego tak naprawd� pewni, Frank -odpar�a Linda. - A mo�e to miejsce wcale nie jest takie stare, jak s�dzimy. Ale to ma znacznie mniejsze znaczenie ni� fakt, �e teraz jeste�my w posiadaniu kompletnego zestawu tablic. - Cudownie - wtr�ci� sarkastycznie Henry. - Powiesz� je w zachodnim skrzydle i opatrz� tabliczk� z naszymi nazwiskami. Kto� zapyta�, co przedstawiaj� te tablice. - Tutaj - zacz�a wyja�nia� Linda - tutaj si� wszystko zaczyna. Tuli jest malutki i zaczyna spogl�da� w d�, na �wiat. - To kula - wtr�ci� Art. - Wiedzieli, �e �wiat jest okr�g�y. - T� wiedz� tracili i odzyskiwali kilkakrotnie w ci�gu ca�ej swojej historii. W ka�dym razie Tuli zazdro�ci� ludziom na Ziemi. - Quraquatczykom. - Tak.
- Dlaczego?
- To nie jest jasne. Quraquatczycy najwyra�niej uwa�ali, �e to oczywiste, dlaczego nie�miertelny tak w�a�nie si� zachowuje, bo nigdzie tego nie wyja�nili. Przynajmniej nie w tych �r�d�ach, do kt�rych nam uda�o si� dotrze�. - A tutaj przedstawiono go w pozie oranta. B�aga matk� o dar �miertelno�ci. Zwr��cie uwag� na te uniwersalnie wyci�gni�te ramiona. - A tu... - min�a Henry'ego wskazuj�c nast�pn� tablic� - ...tu jest nauczycielem. - A tu w pozie wojownika. Rami� wzniesione. Z�owrogi wyraz twarzy. Prawa d�o� od�amana. - Z pewno�ci� trzyma� w niej jak�� bro� - m�wi�a Linda. -Mieli nad nim przewag�, bo kiedy obdarowano go �miertelno�ci�, nie pozbawiono innych atrybut�w bosko�ci. Pojmowa� cierpienia 31 JACKMcDEYITT
swoich wrog�w. I widzia� przysz�o��. Wiedzia�, �e czeka�a go �mier� w bitwie. I wiedzia�, w jaki spos�b zginie. Krokodylopodobny wizerunek herosa mia� w sobie pewn� szlachetno��. Na jednym z fryz�w kontemplowa� w�asny kres w obecno�ci czarno odzianej �mierci. - W ko�cu - ci�gn�a Linda - prosi, �eby przywr�cono mu jego bosko��. Zwr��cie uwag� na b�agalny gest r�k. Henry pokiwa� g�ow�. - I przypuszczam, �e mu j� przywr�cono. - Telmon pozostawi�a ostateczn� decyzj� jemu. �Podporz�dkuj� si� twoim �yczeniom. Do tej pory dokonywa�e� w�a�ciwego wyboru. Doko�cz swego dzie�a, a b�dziesz kochany tak d�ugo, jak d�ugo b�d� �yli ludzie na tym �wiecie". Oczywi�cie, nie powiedzia�a �ludzie", tylko u�y�a Quraquackiego odpowiednika. - Linda o�wietli�a ostatni� tablic�. - Tutaj ju� powzi�� decyzj� i po raz ostatni zbroi si� do walki. - Po �mierci matka umie�ci�a go w�r�d gwiazd. - Odwr�ci�a si� do Henry'ego. -1 w tym w�a�nie tkwi ca�y sens tego mitu. �mier� jest nieunikniona. W ko�cu podda� si� jej musz� nawet bogowie. Tak jak b�stwa skandynawskie. Wyj�� jej dobrowolnie naprzeciw, po�wi�ci� si� dla innych - to w�a�nie prawdziwa miara bosko�ci. Posta� w ciemnej szacie budzi�a dziwny niepok�j. - Jest w niej co� znajomego - odezwa� si� Henry. Carson potrz�sn�� g�ow�. - Dla mnie wygl�da jak nasz archetypiczny Nieub�agany �e�ca. - Nie. - Ju� przecie� widzia� gdzie� co� podobnego. Gdzie� indziej." - To nie Quraquatczyk, prawda? Art wycelowa� w �mier� promie� swego reflektora. - Co m�wi�e�?
- To nie jest Quraquatczyk. Przyjrzyjcie si�.
- Faktycznie, nie jest - zgodzi�a si� Linda. - Czy to wa�ne? - Mo�e nie - odpar�. - Ale przyjrzyjcie si� dobrze. Niczego wam to nie przypomina? Carson wci�gn�� g��boko powietrze. - To ten z lapetusa - odpowiedzia�. - To jeden z Monument�w.
Drogi Philu,
Dzisiaj wpad� nam w r�ce komplet Przewag Tulla. Za��czam szczeg�y kompozycji i resztki o�miu klin�w z inskrypcjami w kasumelskim linearnym C. Mamy niezwyk�e szcz�cie: ca�e to miejsce zachowa�o si� znakomicie, je�eli wzi�� pod uwag� f akt, �e przez wi�kszo�� czasu znajdowa�o si� tak blisko morza, a przez kilka ostatnich wiek�w pod wod�. Gdyby by� na to czas, urz�dziliby�my sobie wielkie oblewanie. Ale nasz pobyt tutaj dobiega ko�ca. Za kilka tygodni b�dziemy musieli odst�pi� wszystko terraformerom. Prawd� m�wi�c, jeste�my ostatni� ju� ekip�, jaka zosta�a na Quraquie. Wszyscy inni wr�cili do domu. Henry - niech go Bozia zachowa - nie odejdzie, zanim tamci nie przycisn� guzika. W ka�dym razie twoje cudowne dziecko trafi�o na �y�� z�ota. Henry s�dzi, �e moim imieniem nazw� now� bibliotek� Akademii.
Linda
(Linda Thomas, w li�cie do swego mentora, dr. Philipa Ber-tholda z Uniwersytetu w Antiochii, datowanym na 211. dzie� 28. roku quraquackiej misji, a otrzymanym w Yellow Springs, w Ohio, 28 maja 2202)
Rozdzia� 2
P�nceton, czwartek, 6 maja 2002, 17,30
Hutch wy��czy�a silnik oraz �wiat�a i zacz�a obserwowa� rozlewaj�c� si� w�r�d ulewnego deszczu pierwsz� fal� wychodz�cych z biura urz�dnik�w. Wi�kszo�� skierowa�a si� do przystanku kolei napowietrznej - zalanej deszczem wzniesionej platformy. Niekt�rzy kulili si� szukaj�c schronienia przy wej�ciu do Tarpley Buil-ding, a kilkoro - tych bardziej zasobnych - bieg�o do swoich samochod�w. Niebo zawis�o ci�ko nad parkingiem, o�wietlane od spodu przez uliczne latarnie i �wiat�a samochod�w. U niego wci�� jeszcze pali�y si� �wiat�a, widoczne przez opuszczone rolety. By�o to naro�ne biuro na najwy�szym pi�trze przysadzistego wie�owca - klocka z betonu i szk�a, w kt�rym znalaz�y schronienie firmy prawnicze, agenci ubezpieczeniowi i przedstawiciele handlowi. Takiego miejsca nikt nie skojarzy sobie z ognistym romansem. Ale w niej widok budynku, sam fakt, �e tu jest, budzi� fale wewn�trznych przyboj�w. Ludzie t�oczyli si� przy g��wnym wej�ciu, stawiali ko�nierze p�aszczy, mocowali si� z parasolami. B�ysn�y trzy czy cztery pola si�owe. Samochody przycupn�y przy wyje�dzie na ulic�, ich �wiat�a rozmazywa�y si� w deszczu, a wycieraczki wymachiwa�y rytmicznie. Hutch siedzia�a nieruchomo, czeka�a, a� pogasn� �wiat�a, i zastanawia�a si�, co w�a�ciwie ma zamiar mu powiedzie�. Z�o�ci� j� ju� sam fakt, �e si� tu w og�le znalaz�a. Czas najwy�szy sobie odpu�ci�, a ona w��czy si� za nim jak zakochana do szale�stwa nastolatka - w nadziei, �e co� si� wydarzy. W nadziei, �e kiedy j� zobaczy, zmieni zamiar, jakby w jednej chwili wszystko, co by�o mi�dzy nimi, stan�o mu nagle przed oczyma. Jednak gdyby nie spr�bowa�a, musia�aby �y� z tym brakiem pewno�ci. Wtuli�a si� w siedzenie samochodu, przykryta deszczem i mrokiem. Pierwszy raz wyzna� jej mi�o�� w tym w�a�nie biurze. Przez jeden pami�tny wiecz�r pomaga�a mu po godzinach przy systemach komputerowych i zostali tam a� do �witu. Teraz jej si� zdaje, �e by�o to bardzo dawno. Mia�a akurat przerw� mi�dzy jednym lotem a drugim, a kiedy si� sko�czy�a, wszystko zdawa�o si� mo�liwe. Jako� znajdziemy spos�b". W oddali ukaza� si� poci�g kolejki nadziemnej - sznur jasnych �wiate�ek na tle ponurej ciemno�ci. Kilku spiesz�cych przez parking ludzi zerwa�o si� do biegu. Poci�g podje�d�a� �agodnym �ukiem, zahamowa� i bezszelestnie wtoczy� si� na stacj�. Cal by� analitykiem finansowym w firmie brokerskiej Forman & Dyer. Lubi� swoj� prac�, uwielbia� bawi� si� liczbami, zafascynowa� go tak�e zaw�d Hutch. �M�j gwiezdny pilot". Uwielbia� s�ucha�, jak opisuje odleg�e �wiaty, wymusi� nawet na niej obietnic�, �e kiedy� jakim� cudem zabierze go ze sob�. �Przynajmniej -u�miechn�� si� - na Ksi�yc". Mia� szare oczy, ciemne w�osy, a wok� ust bruzdki od u�miechu. I kocha� j�. �wiat�a w jego biurze pogas�y. Mieszka� o osiem blok�w st�d. Cal by� fanatykiem dbania o kondycj�, wi�c nawet przy takiej pogodzie p�jdzie do domu piechot�. Poci�g ruszy�, zacz�� przyspiesza� i odp�yn�� w ulew�. Szeroko rozlewaj�cy si� strumie� ludzi teraz skurczy� si� do zaledwie garstki os�b. Nawet z tej odleg�o�ci, nawet przy takim rozmazanym �wietle nie mog�a si� pomyli�. 35 JACKMcDEVriT
Wzi�a g��boki oddech.
Cal wepchn�� r�ce g��boko w kieszenie mi�kkiej br�zowej kurtki i szybkim, spr�ystym krokiem wmaszerowa� na parking, do�� daleko od niej. Patrzy�a, jak przemierza asfalt, wymijaj�c ka�u�e, brn�c uparcie przez ulewny deszcz. Zawaha�a si�, bardzo powoli przerzuci�a biegi i zapu�ci�a silnik. Samoch�d ruszy� bezszelestnie przez chodnik i zatrzyma� si� tu� przy nim. Do ostatniej chwili nie by�a pewna, czy nie uskoczy w bok. W ko�cu j� zobaczy�. Szyba w oknie by�a opuszczona, deszcz wlewa� si� do �rodka. Wydawa� si� zaskoczony, zadowolony, rozradowany, zmieszany -jego twarz wyra�a�a wszystkie te uczucia. - Hutch. - Wpatrywa� si� w ni� z niedowierzaniem. - Co ty tutaj robisz? U�miechn�a si� i w duchu pogratulowa�a sobie, �e przysz�a. - Podrzuci� ci�? Drzwi od strony pasa�era unios�y si� w g�r�, ale on nadal sta� w miejscu, zapatrzony. - Nie wiedzia�em, �e jeste� w domu. - Teraz ju� wiesz. S�uchaj, przemokniesz do suchej nitki. - Tak, dzi�ki. - Obszed� samoch�d od przodu i wsiad� do �rodka. �Ten sam p�yn po goleniu". - Co u ciebie s�ycha�? - W porz�dku. A co u ciebie? - Te� nie najgorzej - m�wi� bezd�wi�cznym g�osem. - �wietnie wygl�dasz. - Dzi�ki. - Zawsze �wietnie wygl�da�a�.
Jeszcze raz si� u�miechn�a, tym razem nieco cieplej, pochyli�a si� ku niemu i ostro�nie uca�owa�a w policzek. Przy pierwszym spotkaniu wyda� si� jej dr�twy. A jego zaw�d w niczym nie poprawia� tego wizerunku. Ale dotkn�� jej w jaki� tak pierwotny spos�b, �e wiedzia�a, i� cokolwiek si� dzisiaj wydarzy, ju� nie b�dzie taka sama jak przedtem. A wygl�da� teraz - cho� z pocz�tku przecie� tak zwyczajnie -jak m�czyzna z samego topu, najwi�kszy kaliber. Jak i kiedy to si� sta�o? Nie mia�a poj�cia. 36 BO�A MASZYNERIA
- Chcia�am si� przywita�. - Prze�kn�a �lin�. - Zobaczy� ci� jeszcze raz. - �Co to by�a za para, kt�ra spa�a z obna�onym mieczem po�rodku, �eby zachowa� wstrzemi�liwo��?" Wyra�nie czu�a teraz obok siebie ten miecz, zimny i z�owrogi. Milcza� wyczekuj�co. - Witaj.
Deszcz b�bni� o dach.
- T�skni�am za tob�.
Zachmurzy� si�. By� wyra�nie zmieszany.
- Hutch, musz� ci o czym� powiedzie�. �Ca�a naprz�d" - pomy�la�a. To w jego stylu. - �enisz si�. Zn�w szeroko otworzy� oczy. U�miechn�� si�. To by� ten sam zak�opotany, przyjacielski, pospolity u�miech, kt�ry tak oczarowa� j� dwa lata temu. Dzi� wieczorem zobaczy�a w nim ulg�. Najgorsze ju� mia� za sob�. - Sk�d o tym wiesz? Wzruszy�a ramionami. - Ludzie zacz�li mi opowiada� ju� w dziesi�� minut po wyl�dowaniu. - Przykro mi. Powiedzia�bym ci o tym sam, ale nie wiedzia�em, �e wr�ci�a�. - Nie ma problemu. Kim ona jest? - Zdo�a�a wymanewrowa� si� z g��bokiej ka�u�y przy wyje�dzie i skr�ci�a w Harrington Avenue. - Nazywa si� Teresa Pepperdil. I jak ty - u�ywa tylko nazwiska. Wszyscy wo�aj� na ni� �Pep". Jest nauczycielk�. - Oczywi�cie jest atrakcyjna. -Jeszcze raz -jak ty. Zadaj� si� wy��cznie z pi�knymi kobietami. - Mia� to by� komplement, ale wypad� niezr�cznie, zabola�. Hutch milcza�a. Patrzy� gdzie� poza ni�, ca�y czas unika� jej wzroku. - Co jeszcze mog� ci powiedzie�? Mieszka w South Jersey i, o ile mi wiadomo, ma zamiar tam pozosta�. - Zabrzmia�o to, jakby si� przed czym� broni�. 37 JACKMcDEYITT
- No c�, moje gratulacje.
- Dzi�ki.
Skr�ci�a w lewo, w Jedenast�. Mieli przed sob� mieszkanie Cala, w zespole blok�w, kt�re udawa�y zamek. Proporce zwisa�y bezw�adnie. - S�uchaj - zacz�a - mo�e wpadliby�my gdzie� na drinka? -I omal nie doda�a: ,jak za starych dobrych czas�w". - Nie mog� - odpar�. - Ona ma nied�ugo przyj��, musz� si� troch� ogarn��. Zahamowa�a przy kraw�niku, bo nie by�o podjazdu. Wy��czy�a silnik. Mia�a ochot� si� wycofa�, da� sobie spok�j, nie o�miesza� si� wi�cej. - Cal - powiedzia�a jednak -jeszcze jest czas, �eby�my zn�w byli razem. - M�wi�a tak cicho, �e nie by�a pewna, czy dos�ysza�. - Nie - odwr�ci� wzrok. Spodziewa�a si� gniewu, mo�e goryczy, mo�e smutku. Ale nic takiego nie wyczu�a w jego g�osie -brzmia� pusto. - Nigdy nie by�o czasu, �eby�my mogli by� razem. Tak naprawd�. Nic nie odpowiedzia�a. Zbli�y� si� jaki� m�czyzna z psem. Zerkn�� na nich ciekawie, rozpozna� Cala, wymamrota� pozdrowienie i poszed� dalej. - Nadal jeszcze mo�emy wszystko naprawi� - m�wi�a. -Je�eli tylko zechcemy. - Wstrzyma�a oddech i z dr�twym smutkiem poczu�a, �e boi si�, i� us�yszy od niego �tak". - Hutch. - Uj�� jej d�o�. - Ciebie nigdy nie ma. Ja istniej� dla ciebie tylko mi�dzy jednym a drugim lotem. Taki port macierzysty. - Nie tego chcia�am. - Ale tak to w�a�nie wygl�da. Ile ju� razy prowadzili�my podobne rozmowy? Patrz� noc� w niebo i wiem, �e ty gdzie� tam jeste�. Jak, do cholery, mog�aby� si� kiedykolwiek ustatkowa� i osi��� w Princetown na reszt� �ycia? Wychowywa� dzieci? Chodzi� na wywiad�wki? -Jako� bym da�a rad�. - �Kolejne k�amstwo? Co� jej si� zdaje, �e zaczyna lecie� na automatycznym pilocie". 38 BO�A MASZYNERIA
Potrz�sn�� g�ow�.
- Nie ma ci� nawet, kiedy tu jeste�. - Ich oczy w ko�cu si� spotka�y. Twarde spojrzenie mia�o trzyma� j� na dystans. - Kiedy masz nast�pny lot? U�cisn�a jego d�o�, nie odpowiedzia� u�ciskiem, wi�c j� pu�ci�a. - W przysz�ym tygodniu. Mam ewakuowa� ekip� Akademii z Quraquy. - Wi�c wszystko po staremu, prawda? - Chyba tak.
- Nie... -Jeszcze raz potrz�sn�� g�ow�. -Widzia�em, jakie masz oczy, kiedy zaczynasz opowiada� o tych wszystkich miejscach, Hutch. Nie zdajesz sobie sprawy, co si� z tob� dzieje, kiedy jeste� gotowa do odlotu. Czy wiesz, �e zwykle nie mog�a� si� doczeka�, �eby wyj��? Nigdy nie zdo�asz osi��� na sta�e - dla mnie. - Wyczu�a dr�enie w jego g�osie. - Hutch, kocham ci�. Zawsze ci� kocha�em. I zawsze b�d� kocha�, cho� nigdy wi�cej ju� o tym nie wspomn�. Ale ciebie nie mo�na mie�. Szybko by� mnie znienawidzi�a. - Nigdy. - Ale� tak, na pewno. Oboje doskonale wiemy, �e gdybym powiedzia�: �W porz�dku, zacznijmy wszystko od nowa", ty by� zadzwoni�a do tego jak-mu-tam i powiedzia�a, �e nie lecisz na Qura-qu� - gdziekolwiek by to mia�o by� - i natychmiast zacz�aby� �a�owa�. Natychmiast! I powiem ci jeszcze co�: kiedy wysi�d� z tego samochodu, a ty pomachasz mi na do widzenia i odjedziesz, poczujesz ulg�. - Spojrza� na ni� i u�miechn�� si�. - Hutch, Pep to dobra dziewczyna. Spodoba�aby ci si�. Wi�c �ycz mi wszystkiego dobrego. Bardzo wolno pokiwa�a g�ow�. - Musz� lecie�. Daj buziaka jak za dawnych dobrych czas�w. Z wysi�kiem zdoby�a si� na u�miech i ujrza�a, jak odbija si� on w jego twarzy. - Ale porz�dnie - rzuci�a i nie �a�owa�a sobie. Nieco p�niej, kiedy skr�ciwszy w Conover Expressway gna�a na p�noc, dosz�a do wniosku, �e si� myli�. W tej chwili w ka�dym razie czu�a wy��cznie �al. 39 JACKMcDEVTTT
Amity Island, Maine, pi�tek, 7 maja, 20.00
Huragany zawsze by�y dla Emily ulubionym typem pogody. Uwielbia�a, kiedy przewala�y si� na zewn�trz, a ona siedzia�a przy kominku z kieliszkiem chianti, s�ychaj�c wycia wiatru przy �r