3346
Szczegóły | |
---|---|
Tytuł | 3346 |
Rozszerzenie: |
3346 PDF Ebook podgląd online:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd 3346 pdf poniżej lub pobierz na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. 3346 Ebook podgląd za darmo w formacie PDF tylko na PDF-X.PL. Niektóre ebooki są ściśle chronione prawem autorskim i rozpowszechnianie ich jest zabronione, więc w takich wypadkach zamiast podglądu możesz jedynie przeczytać informacje, detale, opinie oraz sprawdzić okładkę.
3346 Ebook transkrypt - 20 pierwszych stron:
BRIAN LUMLEY
NEKROSKOP II
PRZE�O�Y� JAROS�AW IRZYKOWSKI
SCAN-DAL
WAMPIRY
Nie by� nietoperzem ani wilkiem, ale jakim� stadium po�rednim mi�dzy nimi. Ludzka posta� stanowi�a jedynie skorup�, kokon kryj�cy w sobie poczwar�. I teraz �w kokon p�ka�. Z�by wampira sta�y si� stromymi, wykrzywionymi lodowcami �cieraj�cymi si� w czerwonym oceanie dzi�se�. Jego paszcza krwawi�a, potworne z�by, niczym najostrzejsze z no�y, wypycha�y si� w g�r�, rozrywaj�c cia�o...
ROZDZIA� 1
Popo�udnie, ostatni poniedzia�ek stycznia 1977, godzina czternasta trzydzie�ci czasu �rodkowoeuropejskiego; Zamek Bronnicy w pobli�u szosy sierpuchowskiej, niedaleko od Moskwy. W Tymczasowym Centrum Bada� zadzwoni� telefon...
Zamek Bronnicy wznosi� si� na torfiastej polanie, po�rodku otoczonej g�stym lasem drogi, bia�ej teraz od �niegu. Dom, czy raczej dw�r, odarty ze swego dziedzictwa, ��czy� w sobie koncepcje architektoniczne kilku epok. Par� skrzyde� wzniesiono niedawno na starych, kamiennych fundamentach, u�ywaj�c do tego nowoczesnej ceg�y. Inne dobudowano z tanich blok�w �u�lu, pomalowanych na zielono i szaro - w barwy ochronne. Dawny dziedziniec, zamkni�ty skrzyd�ami pa�acu, os�oni�to dachem, pomalowanym r�wnie� tak, by zlewa� si� z otoczeniem. Osadzone w masywnych, spadzi�cie zako�czonych �cianach szczytowych, bli�niacze minarety wznosi�y wysoko ponad okolic� sp�kane, baniaste kopu�y o zabitych deskami oknach, przypominaj�cych zamkni�te oczy. Twierdza mia�a sprawia� wra�enie miejsca opustosza�ego - g�rne pi�tra wie�yczek pozostawiono niszczej�ce, niczym zepsute k�y. Z lotu ptaka zamek wygl�da� na star�, zapad�� ruin�. Mija�o si� to jednak dalece z prawd�.
Przed zadaszonym dziedzi�cem sta�a dziesi�ciotonowa ci�ar�wka z odrzuconymi po�ami plandeki. Rura wydechowa wypuszcza�a w mro�ne powietrze ostry, niebieskawy dym. Agent KGB, w charakterystycznym "mundurze" - znoszonym kapeluszu i ciemnoszarym p�aszczu, spojrza� na za�adowan� platform� samochodu i wzdrygn�� si�. Wpychaj�c d�onie g��boko w kieszenie, odwr�ci� si� do drugiego m�czyzny, ubranego w bia�y kitel technika.
- Towarzyszu Krakowicz - mrukn��. - Czym oni s�, u diab�a? I co tutaj robi�?
Feliks Krakowicz zerkn�� na niego.
- Gdybym wam powiedzia�, nie zrozumieliby�cie. A gdyby�cie zrozumieli, nie uwierzyliby�cie.
Podobnie jak jego by�y szef, Grigorij Borowic, Krakowicz uwa�a� wszystkich funkcjonariuszy KGB za p�g��wk�w. Wola� ogranicza� udzielanie im informacji oraz pomocy do kompletnego minimum -rzecz jasna, w granicach przyzwoito�ci i bezpiecze�stwa osobistego. KGB nie celowa�o w wybaczaniu i zapominaniu.
Agent wzruszy� ramionami i zapali� kr�tkiego br�zowego papierosa, zaci�gaj�c si� g��boko przez kartonow� tutk�.
- Jednak mnie sprawd�cie - powiedzia�. - Zimno tu, ale mnie jest do�� ciep�o. Widzicie, kiedy udam si� z raportem do towarzysza Andropowa - a zapewne nie musz� przypomina� wam, jak� pozycj� zajmuje w Politbiurze - b�dzie oczekiwa� ode mnie pewnych odpowiedzi i dlatego ja oczekuj� ich od was. B�dziemy wi�c tu stali, a�...
- Zombi! - gwa�townie przerwa� mu Krakowicz. - Mumie! Ludzie martwi od setek lat. �wiadczy o tym te� ich uzbrojenie i...
Us�ysza� natarczywy dzwonek telefonu i odwr�ci� si� ku drzwiom.
- Dok�d idziecie? - Agent KGB drgn��, wyci�gaj�c r�ce z kieszeni. - Oczekujecie, �e powiem Jurijowi Andropowowi, �e tej masakry... dokona�y truposze?
Niemal ud�awi� si� dwoma ostatnimi s�owami, rozkaszla� si� g�o�no, na koniec splun��.
- Skoro stali�cie tak d�ugo w�r�d spalin - rzuci� przez rami� Krakowicz - pal�c ten siekany sznurek, r�wnie dobrze mo�ecie wle�� do nich, na platform�! - Przeszed� przez drzwi, zamykaj�c je z trzaskiem.
- Zombi? - Agent zmarszczy� brwi i zn�w spojrza� na ci�ar�wk� pe�n� trup�w.
Nie wiedzia�, �e byli to Tatarzy krymscy, wyr�ni�ci w roku 1579 przez rosyjskie posi�ki, �piesz�ce na odsiecz �upionej Moskwie. Spocz�li w torfie, kt�ry zakonserwowa� ich cia�a. Pogin�li i legli we krwi i b�ocie, by przed dwiema nocami powr�ci�, wypowiadaj�c wojn� Zamkowi Bronnicy. Tatarzy i ich m�ody przyw�dca, Anglik, Harry Keogh, wygrali ten b�j, gdy� walk� prze�y�o zaledwie pi�ciu obro�c�w plac�wki. Krakowicz by� jednym z tej pi�tki. Pi�ciu z pi��dziesi�ciu trzech, a jedyn� ofiar� po stronie wroga by� sam Harry Keogh. Zdumiewaj�ca dysproporcja, je�li nie liczy� Tatar�w. A ich liczy� by�oby trudno, skoro nie �yli ju� przed rozpocz�ciem walki...
O tym w�a�nie my�la� Krakowicz, wchodz�c na dawny dziedziniec, b�d�cy obecnie ogromn� hal�, wy�o�on� plastykowymi p�ytkami i podzielon� na sale, niewielkie apartamenty i laboratoria. Pracownicy Wydzia�u E prowadzili badania i doskonalili swe talenty ezoteryczne we wzgl�dnym komforcie, czy te� w takich warunkach i otoczeniu, jakie najlepiej s�u�y�y ich pracom. Przed czterdziestoma o�mioma godzinami plac�wka ta wygl�da�a nieskazitelnie, teraz, w miejscach, gdzie kule podziurawi�y �cianki dzia�owe, a wybuchy porozrywa�y sufity, przypomina�a zgliszcza.
Skutki eksplozji i po�aru by�y widoczne na ka�dym kroku. Dziw, �e to miejsce nie spali�o si� doszcz�tnie.
W uporz�dkowanej z grubsza cz�ci hali, nazwanej Tymczasowym Centrum Bada�, ustawiono st�, a na nim telefon. Krakowicz zatrzyma� si� na moment, �eby odci�gn�� na bok kawa� przegrody, tarasuj�cy mu cz�ciowo drog�. Pod spodem zobaczy� na wp� zagrzeban� w pokruszonym gipsie i t�uczonym szkle ludzk� r�k�, przypominaj�c� wielkiego, szarego �limaka. Cia�o wysch�o na wi�r, przybra�o barw� starej sk�ry, a ko�� stercz�ca z ramienia by�a l�ni�co bia�a. Krakowicz przypomnia� sobie, jak ostatniej nocy podobne strz�py, nie wiedzione g�ow� ani m�zgiem, pe�za�y, walczy�y, zabija�y.
Wzdrygn�� si�, odsun�� butem rami� na bok i podszed� do telefonu.
- Halo, tu Krakowicz.
- Kto? - To by� kobiecy g�os, bardzo pewny swego. - Krakowicz? Wy tu dowodzicie?
- S�dz�, �e tak. Ja - odpowiedzia�. - Czym mog� wam s�u�y�?
- Mnie niczym. Ale towarzysz pierwszy sekretarz m�g�by to powiedzie�. Pr�buj� si� z wami po��czy� ju� od pi�ciu minut!
Krakowicz pada� ze zm�czenia. Nie spa� od owej koszmarnej nocy, w�tpi�, czy kiedykolwiek za�nie. Wraz z czterema pozosta�ymi niedobitkami, z kt�rych jeden zwariowa�, wydosta� si� z komory bezpiecze�stwa dopiero w niedziel� rano, kiedy wszystko si� uspokoi�o. Od tamtej pory jego towarzysze zd��y� ju� z�o�y� zeznania i zostali odes�ani do dom�w. Zamek Bronnicy by� plac�wk� �ci�le tajn�, ich opowie�ci powinny wi�c pozosta� w tajemnicy. Krakowicz za��da�, by ca�� spraw� niezw�ocznie przekazano Leonidowi Bre�niewowi. Tak te� g�osi� Regulamin: Wydzia� E podlega� osobi�cie i bezpo�rednio Bre�niewowi, mimo i� pierwszy sekretarz scedowa� to na Grigorija Borowica. Wydzia� by� wa�ny dla przewodnicz�cego partii, Bre�niew zapoznawa� si� ze wszystkimi efektami jego dzia�ania (a przynajmniej z co wa�niejszymi). Borowic musia� tak�e informowa� go obszernie na temat prac psychotronicznych wydzia�u - prawdziwie paranormalnego szpiegostwa - Bre�niew powinien by� wi�c cho� w cz�ci przygotowany do oceny tego, co wydarzy�o si� na plac�wce. Na to przynajmniej liczy� Krakowicz. Tak, czy inaczej, by�o to lepsze ni� pr�ba wyja�nienia wszystkiego Jurijowi Andropowowi.
- Krakowicz? - szczekn�o w s�uchawce.
- Hm, tak jest, Feliks Krakowicz. Z zespo�u towarzysza Borowica,
- Feliks? Po co podajecie mi imi�? Sadzicie, �e b�d� zwraca� si� do was po imieniu? - Pierwszy sekretarz m�wi� ostrym tonem. Krakowicz s�ysza� kilka z nieszcz�snych przem�wie� Bre�niewa.
- Ja... nie, oczywi�cie, �e nie, towarzyszu pierwszy sekretarzu. - Ale ja...
- S�uchajcie, wy tam dowodzicie?
- Tak, ja, towarzyszu pier...
- Dajcie sobie z tym spok�j - zgrzytn�� Bre�niew. - Potrzebuj� wyja�nie�, a nie przypominania mi, kim jestem. Nie prze�y� nikt wy�szy od was rang�?
- Nie.
- Kto� r�wny wam rang�?
- Czterech, w tym jeden ob��kany.
- Co? - wrzasn�� Bre�niew.
- Postrada� zmys�y, kiedy... kiedy to si� sta�o.
- Wiecie, �e Borowic nie �yje?
- Tak, s�siad znalaz� go w jego daczy w �ukowce. S�siad, to by�y funkcjonariusz KGB. Skontaktowa� si� z towarzyszem Andropowem, kt�ry przys�a� tu swojego cz�owieka. Ten cz�owiek jest teraz na miejscu.
- Znam jeszcze jedno nazwisko - docieka� niski, chrapliwy g�os Bre�niewa. - Borys Dragosani. Co z nim?
- Nie �yje. - Krakowicz nie zd��y� powstrzyma� s��w. - Dzi�ki Bogu!
- Co? Cieszycie si�, �e jeden z waszych towarzyszy nie �yje?
- Ja..? Tak, ciesz� si�. - Krakowicz by� zbyt zm�czony, aby cokolwiek owija� w bawe�n�. - S�dz�, �e bra� udzia� w tym spisku, a przynajmniej �ci�gn�� ich na nas. O tym jestem przekonany. Jego cia�o jeszcze tu jest. Podobnie cia�a innych naszych... i tego Harry'ego Keogha, zapewne brytyjskiego agenta. A tak�e...
- Tatarzy? - Bre�niew by� ju� spokojny. Krakowicz odetchn�� z ulg�. Pierwszy sekretarz nie okaza� si� jednak niewolnikiem schemat�w.
- Te�, ale ju� nie s�... aktywni - odpowiedzia�.
- Krakowicz... hm, Feliks, powiadasz? Czyta�em zeznania pozosta�ej tr�jki. M�wi� prawd�? �adnej szansy na pomy�k�, zbiorow� hipnoz�, omamy czy co� takiego? Naprawd� by�o a� tak �le?
- To wszystko prawda, �adnych pomy�ek. By�o a� tak �le.
- Pos�uchaj, Feliksie. Trzeba si� tym zaj��. To znaczy, chc�, �eby� ty si� tym zaj��. Wydzia� E nie mo�e zosta� zamkni�ty. Na rzecz naszego bezpiecze�stwa zdzia�a� wi�cej, ni� mo�na by przypuszcza�. A Borowic by� dla mnie cenniejszy ni� wi�kszo�� moich genera��w. Zamierzam odtworzy� ten wydzia�. I wygl�da na to, �e masz robot�. Krakowicz zosta� zaskoczony, propozycja zbi�a go z n�g.
- Ja... towarzyszu... to znaczy...
- Dasz rad�?
Krakowicz nie by� niespe�na rozumu. Taka szansa trafia�a si� tylko raz w �yciu.
- To zajmie lata... ale tak, spr�buj� temu podo�a�.
- �wietnie. Ale je�li si� tym zajmiesz, nie b�dziesz m�g� poprzesta� na pr�bach, Feliksie. Daj mi zna�, czego ci trzeba, a ja zadbam, aby� to dosta�. Przede wszystkim chc� wyja�nie�. I chc� by� jedynym, kt�ry je pozna, rozumiesz? T� spraw� trzeba wyciszy�. �adnych przeciek�w. M�wi�e�, �e jest z tob� kto� z KGB?
- Jest na zewn�trz, na polanie.
- Sprowad� go - g�os Bre�niewa zn�w sta� si� szorstki. - �ci�gnij go do telefonu. Chc� natychmiast z nim rozmawia�!
Krakowicz ruszy� z powrotem, ale w tej samej chwili drzwi si� otworzy�y i stan�� w nich ten, o kt�rym rozmawiali. Napr�y� barki, spojrza� na Krakowicza zw�onymi, przesyconymi pewno�ci� siebie, oczyma.
- Nie sko�czyli�my jeszcze, towarzyszu...
- Obawiam si�, �e tak. - Krakowicz czu� si� wypruty, lekki jak korek. To chyba zm�czenie zaczyna�o dzia�a�. - Kto� chce z wami rozmawia�.
- Ze mn�? - Agent przepchn�� si� do telefonu. - A kto to, kto� z urz�du?
- Nie jestem pewien - sk�ama� Krakowicz. - Chyba z samej g�ry. KGB-owiec spojrza� na niego krzywo i porwa� ze sto�u s�uchawk�.
- Tu Jan�w. Co jest? Mam tu robot� i...
Twarz jego raptownie zmieni�a si�. Agent poderwa� si� i o ma�o nie upad�.
- Tak jest! O, tak jest. Tak jest! Tak, tak jest! Nie, towarzyszu. Tak, towarzyszu. Ale ja... nie towarzyszu. Tak jest!
Kiedy podawa� Krakowiczowi s�uchawk�, szcz�liwy, �e si� od niej uwalnia, wygl�da� na chorego.
- Durniu! To pierwszy sekretarz! - sykn�� w�ciekle. Krakowicz postara� si�, by jego oczy zrobi�y si� wielkie i okr�g�e, po czym rozdziawi� usta.
- Tu Krakowicz. - Chwyci� s�uchawk� i podsun�� j� agentowi.
- Feliks? Czy ten palant ju� poszed�? Cz�owiek z KGB rozdziawi� usta.
- Ju� idzie - odpowiedzia� Krakowicz. Ostrym skinieniem g�owy wskaza� drzwi. - Wynocha! I postarajcie si� pami�ta�, co powiedzia� wam pierwszy sekretarz. Dla waszego w�asnego dobra.
Agent potrz�sn�� g�ow� w oszo�omieniu, zwil�y� wargi i ruszy� ku drzwiom. Nadal by� blady jak �ciana. Przy framudze odwr�ci� si�, wysuwaj�c podbr�dek.
- Ja... - zacz��.
- �egnajcie, towarzyszu - zwolni� go Krakowicz. - Wreszcie poszed� - stwierdzi�, s�ysz�c trzask drzwi.
- �wietnie! Nie chc�, �eby si� wtr�cali, �eby czepiali si� Grigorija i mieszali si� w twoje sprawy. Jakie� problemy z nimi, to zwracasz si� bezpo�rednio do mnie! - rozkaza� Bre�niew.
-Tak jest.
- A oto, czego chc�... Ale najpierw powiedz mi, czy akta wydzia�u ocala�y?
- Niemal wszystko ocala�o. Ucierpieli jedynie nasi agenci. Wiele zniszczono, ale akta, instalacje i sam zamek, jak s�dz�, s� w dobrym stanie. Si�y robocze to inna historia. Zostali�my tylko ja i tamtych trzech niedobitk�w, jeszcze sze�cioro na urlopach w r�nych stronach kraju, trzech niez�ych telepat�w, na sta�e oddelegowanych do obserwacji ambasad Anglii, Ameryki i Francji i do tego czterech czy pi�ciu agent�w terenowych poza krajem. Zgin�o dwadzie�cia osiem os�b, stracili�my prawie dwie trzecie zespo�u. Wi�kszo�� najlepszych ludzi nie �yje.
- Tak, tak - niecierpliwi� si� Bre�niew. - Si�y robocze to wa�na sprawa, dlatego pyta�em o akta. Nab�r? To twoje pierwsze zadanie. Zajmie wiele czasu, wiem, ale zabieraj si� do tego. Stary Grigorij m�wi� mi kiedy�, �e macie specjalist�w od wykrywania ludzi posiadaj�cych dziwne zdolno�ci, tak?
- Nadal mam dobrego wykrywacza - odpowiedzia� Krakowicz, nie�wiadomie kiwaj�c g�ow�. - Zaczn� z nim natychmiast. I oczywi�cie zajm� si� przestudiowaniem akt towarzysza Borowica.
- Dobrze! I zorientuj si�, jak szybko mo�esz uprz�tn�� zamek. Te tatarskie trupy spal! Niech nikt ich nie ogl�da. Nie obchodzi mnie, jak to zrobisz - ma by� zrobione. Potem trzeba b�dzie opracowa� harmonogram remontu twierdzy. Mam tutaj, pod tym numerem telefonu cz�owieka, z kt�rym b�dziesz m�g� si� po��czy� o ka�dej porze w ka�dej sprawie. Informuj go na bie��co, a on b�dzie informowa� mnie. B�dzie te� twoim bezpo�rednim zwierzchnikiem, wyj�wszy fakt, i� nie b�dzie m�g� niczego ci odm�wi�. Widzisz, jak wysoko ci� ceni�, Feliksie? Tak, to wystarczy na pocz�tek. Co do reszty - Feliksie Krakowiczu, chc� wiedzie�, jak do tego dosz�o! Czy kto�, Brytyjczycy, Amerykanie lub Chi�czycy, tak bardzo nas wyprzedzili? W jaki spos�b jeden cz�owiek, ten Harry Keogh, m�g� spowodowa� takie spustoszenie?
- Towarzyszu - zauwa�y� Krakowicz - wspomnieli�cie o Borysie Dragosanim. Obserwowa�em go kiedy� przy pracy. By� nekromant�. Wyw�chiwa� sekrety umar�ych. To, co wyprawia� z trupami, przyprawi�o mnie o miesi�ce koszmarnych sn�w! Pytacie, jak Harry Keogh m�g� wywo�a� takie spustoszenie? Z nielicznych danych, jakie uda�o mi si� zebra�, wynika, �e by� on zdolny niemal do wszystkiego. Telepatia, teleportacja, nawet specjalno�� Dragosaniego - nekromancja. By� ich najlepszym cz�owiekiem. S�dz� nawet, �e o wiele wyprzedzi� Dragosaniego. Torturowanie zmar�ych i wydzieranie sekret�w z ich krwi, m�zgu i trzewi to jedno, ale czym innym jest wywo�ywanie ich z grob�w i wysy�anie w b�j w imi� narzuconych im cel�w!
- Teleportacja? - Pierwszy sekretarz zamy�li� si�. - Wiesz, im wi�cej o tym s�ysz�, tym mniej sk�onny jestem wierzy�. Nie uwierzy�bym, gdybym nie ogl�da� efekt�w prac Borowica. I jak inaczej mia�bym wyja�ni� kwesti� paruset tatarskich trup�w, co? Ale jak dot�d... wystarczy tej rozmowy. Mam inne sprawy na g�owie. Za pi�� minut na tej linii obejmie s�u�b� nasz po�rednik. Przemy�l spraw� i powiedz mu, co trzeba zrobi�. Wszystko, co uznasz za niezb�dne. Mo�e i on ci co� podsunie. Pracowa� ju� przedtem przy takich sprawach. No, nie ca�kiem takich! I ostatnia rzecz...
- Tak? - W g�owie Krakowicza panowa� m�tlik.
- Wyra�� si� prosto: chc� wyja�nie�. Najszybciej, jak si� da. Musz� jednak wyznaczy� jak�� granic�, niech to b�dzie rok. Za rok wydzia� b�dzie ju� pracowa� ze stuprocentow� wydajno�ci�, a my obaj dowiemy si� ju� wszystkiego. I wszystko zrozumiemy. Wiesz, Feliksie, kiedy uzyskamy odpowiedzi na wszystkie pytania, b�dziemy r�wnie m�drzy jak ci, kt�rzy spowodowali ten atak. Racja?
- Wydaje si� to by� logiczne, towarzyszu pierwszy sekretarzu.
- Jest logiczne, wi�c zabierz si� do roboty. Powodzenia...
S�uchawk� wype�ni�o przeci�g�e brz�czenie. Krakowicz od�o�y� j� ostro�nie na wide�ki, popatrzy� na ni� przez chwil�, po czym ruszy� w kierunku drzwi. W g�owie formu�owa� ju� list� spraw do za�atwienia, wed�ug wst�pnej hierarchii wa�no�ci. Na Zachodzie tak pot�nej tragedii nigdy nie uda�o by si� zatai�, ale tu, w ZSRR, nie powinno to sprawi� najmniejszych trudno�ci.
1. Zabici mieli rodziny. Trzeba je teraz nakarmi� jak�� historyjk�, mo�e o "katastrofie". To musi wzi�� na siebie po�rednik.
2. Trzeba natychmiast zwo�a� ca�y personel Wydzia�u E. ��cznie z tr�jk�, kt�ra przetrwa�a masakr�. S� w swoich domach, na tyle m�drzy, by o niczym nie rozpowiada�.
3. Cia�a dwudziestu o�miu wsp�pracownik�w z Wydzia�u E nale�y zebra�, z�o�y� w trumnach i przygotowa� do poch�wku. Wszystko to za�atwi si� na miejscu, r�koma niedobitk�w i tych, kt�rzy powr�c� z urlop�w.
4. Natychmiast nale�y rozpocz�� nab�r.
5. Nale�y powo�a� zast�pc�, aby od razu wszcz�� uporz�dkowane �ledztwo w pe�nym zakresie.
Na polanie odnalaz� kierowc� ci�ar�wki, m�odego sier�anta.
- Nazwisko? - zapyta� oboj�tnie.
- Sier�ant Gulcharow, towarzyszu! - poderwa� si� �o�nierz.
- Imi�?
- Siergiej, towarzyszu!
- Siergieju, m�w mi Feliks. Powiedz, czy s�ysza�e� kiedy� o Kocie Feliksie?
�o�nierz pokr�ci� g�ow�.
- Mam przyjaciela, kt�ry kolekcjonuje stare filmy, kresk�wki - wyja�ni� mu Krakowicz wzruszaj�c ramionami. - Ma szereg kontakt�w, mniejsza o to. W ameryka�skich kresk�wkach wyst�puje taka zabawna posta�, kt�ra si� zwie Kot Feliks. Ten Feliks to bardzo ostro�ny go��. Koty zazwyczaj takie s�, wiesz? W armii brytyjskiej saper�w nazywa si� Feliksami, tak ostro�nie musz� post�powa�. Mo�e matka powinna by�a da� mi na imi� Siergiej, co?
- Towarzyszu? - Sier�ant podrapa� si� w g�ow�.
- Niewa�ne - uci�� Krakowicz. - Powiedz, masz zapas paliwa?
- Tyle co w zbiorniku, towarzyszu. Oko�o pi��dziesi�ciu litr�w.
- Dobra, wsiadamy do wozu. Poka�� ci, jak jecha� - skin�� g�ow� Krakowicz.
Skierowa� go poza zamek, do bunkra przy l�dowisku dla helikopter�w. Tam trzymano awgas - paliwo lotnicze.
- Co tu si� wydarzy�o, towarzyszu? - zapyta� sier�ant
Dopiero teraz Krakowicz zauwa�y�, �e oczy �o�nierza s� szkliste.
Sier�ant wcze�niej pomaga� �adowa� na platform� potworne szcz�tki rozk�adaj�cych si� trup�w.
- Nie zadawaj wi�cej takich pyta� - odpowiedzia�.- Przynajmniej tak d�ugo, jak b�dziesz tu przebywa�, a to potrwa prawdopodobnie bardzo, bardzo d�ugo, nie zadawaj �adnych pyta�. R�b tylko to, co ci ka��.
Za�adowali kanistry z awgasem na skraj platformy i zajechali do zadrzewionego zak�tka opodal zamku, gdzie grunt by� szczeg�lnie bagnisty. Siergiej Gulcharow protestowa�, ale Krakowicz kaza� mu jecha�, a� ci�ar�wka ugrz�z�a ca�kiem w �niegu i b�ocie.
- Wystarczy - zawo�a�, kiedy nie mogli ju� ruszy� z miejsca. Wysiedli i wy�adowali paliwo, a sier�ant, pomimo protest�w, pom�g� zala� nim wn�trze ci�ar�wki.
- Zosta�o w samochodzie co�, co chcesz zachowa�? - zapyta� Krakowicz.
- Nie, towarzyszu. - Gulcharow drgn��. - Towarzyszu, hm, Feliksie, nie mo�esz tego zrobi�. Nie mo�emy tego zrobi�! Czeka mnie za to s�d wojskowy, mo�e nawet rozstrzelanie! Kiedy wr�c� do koszar, oni...
- �onaty czy kawaler? - Krakowicz znaczy� cienk� stru�k� paliwa drog� od ci�ar�wki pomi�dzy drzewa. Awgas zostawia� w �niegu ciemn� szczelin�.
- Kawaler.
- Ja r�wnie�. C�, nie wr�cisz do koszar, Siergieju. Od tej chwili b�dziesz pracowa� ze mn�, na sta�e.
-Ale...
- �adnych ale. To rozkaz pierwszego sekretarza. Powiniene� czu� si� zaszczycony!
- Ale m�j starszy sier�ant i pu�kownik, oni...
- Uwierz mi - Krakowicz zn�w wszed� mu w s�owo. - B�d� z ciebie dumni. Palisz, Siergieju? - Poklepa� kieszenie ju� nie tak bia�ego kitla, znalaz� papierosy.
- Tak, towarzyszu, czasem.
Pocz�stowa� go papierosem, drugiego w�o�y� sobie do ust.
- Zdaje si�, �e zapomnia�em zapa�ek.
- Towarzyszu, ja...
- Zapa�ki - za��da� Krakowicz, wyci�gaj�c d�o�.
Gulcharow uleg�, si�gn�� do g��bokiej kieszeni. Pomy�la�, �e je�eli Krakowicz oszala�, wszystko powinno wyj�� na dobre. Zamkn� go, a on - sier�ant Siergiej zostanie oczyszczony z zarzut�w. Przyj��, �e jego prze�o�ony postrada� zmys�y i postanowi� zaskoczy� go nie zwlekaj�c. Przygotowa� si� do ataku.
Krakowicz odkry�, co go mo�e czeka�, z kilkusekundowym wyprzedzeniem. Na tym polega� jego talent: prekognicja, przewidywanie przysz�o�ci. W takich sytuacjach sprawdza� si� r�wnie dobrze jak telepata. Krakowicz niemal czu� napi�cie mi�ni m�odego sier�anta.
- Je�eli to zrobisz - powiedzia� szybko, wpatruj�c si� prosto w oczy �o�nierza - naprawd� czeka ciebie sad wojskowy!
Gulcharow zagryz� warg�, zacisn�� palce w pi��, rozprostowa� je, potrz�sn�� g�ow� i cofn�� si� o krok.
- No? - Krakowicz by� cierpliwy. - Rzeczywi�cie s�dzisz, �e na pr�no powo�a�em si� na pierwszego sekretarza?
Sier�ant wyj�� pude�ko zapa�ek i poda� Feliksowi. Odsun�li si� od stru�ki awgasu. Krakowicz zapali� oba papierosy, os�oni� d�oni� p�omie�, a zapa�k� cisn�� na oblany paliwem �nieg.
B��kitne, niemal niewidoczne p�omienie skoczy�y ku ci�ar�wce, oddalonej o jakie� trzydzie�ci metr�w. �nieg w kotlince zapad� si� pod wp�ywem nag�ego �aru, a samoch�d zap�on�� o�lepiaj�cym b�yskiem jasnoniebieskiego �wiat�a.
Obaj m�czy�ni cofn�li si�, obserwuj�c pn�ce si� coraz wy�ej p�omienie. S�ycha� by�o trzask p�kaj�cych ko�ci wielowiekowych trup�w, pogr��onych w weso�o buzuj�cym ogniu. "Wracajcie, sk�d przyszli�cie, ch�opaki" - pomy�la� Krakowicz. "Ju� nikt nigdy nie b�dzie was n�ka�!"
- Rusz si� - poleci� g�o�no. - Uciekamy, zanim p�jdzie zbiornik paliwa.
Przedzieraj�c si� niezdarnie przez �nieg, pobiegli w stron� zamku. Jakim� cudem zbiornik eksplodowa� dopiero wtedy, gdy byli ju� w cieniu budowli. S�ysz�c przetaczaj�cy si� huk, czuj�c gwa�towny podmuch, spojrzeli za siebie. Szoferka, podwozie i platforma rozpad�y si�, w �nieg zwali�y si� dopalaj�ce si� szcz�tki, a wysoko nad drzewami poszybowa� grzyb dymu. Dokona�o si�...
Krakowicz od jakiego� czasu rozmawia� przez telefon ze swoim po�rednikiem, zdawa� by si� mog�o, w znikomym stopniu zainteresowanym jego s�owami. Mimo takiego wra�enia, rozm�wca dok�adnie wypytywa� o ka�dy szczeg�, uwa�nie s�ucha�, chcia� mie� wszystkie informacje.
- Mam nowego asystenta, sier�anta Siergieja Gulcharowa z barak�w zaopatrzeniowo-transportowych w Sierpuchowie. Zatrzymuj� go. Mo�ecie go od tej chwili przydzieli� do zamku? Jest m�ody i silny. B�d� mia� dla niego wiele pracy.
- Tak, za�atwi� to - odpowied� by�a spokojna i jednoznaczna. - B�dzie wasz� z�ot� r�czk�, tak?
- I ewentualnie agentem ochrony - doda� Krakowicz. - Fizycznie nie wiele stanowi�.
- Doskonale. Zorientuj� si�, czy da si� go umie�ci� na wojskowym kursie ochrony osobistej. Szkolenie w zakresie broni palnej te� wchodzi w gr�, je�eli nie jest w tym zbyt mocny. Oczywi�cie, mo�emy p�j�� na skr�ty i znale�� wam zawodowca.
- Nie - Krakowicz postawi� spraw� jasno - �adnych zawodowc�w. Ten wystarczy. Niewini�tko z niego i to mi si� podoba. Od�wie�a.
- Krakowicz? - spyta� g�os z drugiego ko�ca linii. - Jedno musz� wiedzie�. Jeste� homoseksualist�?
- Jasne, �e nie! Aha, rozumiem! Nie, naprawd� go potrzebuj�. Wyja�ni�, czemu chc� go od zaraz: bo jestem zupe�nie sam. Gdyby�cie byli tutaj, wiedzieliby�cie, o co mi chodzi.
- Tak, s�ysza�em, �e wiele przeszli�cie. Doskonale, reszt� mi zostawcie.
- Dzi�kuj� - zako�czy� Krakowicz. Przerwa� po��czenie. Gulcharow by� pod wra�eniem tej rozmowy.
- Od r�ki - zauwa�y�. - Macie du�� w�adz�, towarzyszu.
- Na to wygl�da, nieprawda�? - Na twarzy Krakowicza pojawi� si� znudzony u�miech. - S�uchaj, lec� z n�g. Ale zanim p�jd� spa�, jedno jeszcze musimy za�atwi�. I uwierz mi, je�li s�dzisz, �e to, co widzia�e� do tej pory, jest nieprzyjemne, teraz zobaczysz co� o wiele gorszego! Chod� ze mn�.
Poprowadzi� go przez zdemolowane pokoje, pracownie, poza zadaszony dziedziniec, do g��wnego budynku. Potem starymi schodami dwa pi�tra w g�r�, do jednej z bli�niaczych wie�yczek. Tu w�a�nie Grigorij Borowic mia� swoje biuro, kt�re w noc grozy Dragosani zamieni� w punkt dowodzenia.
Klatka schodowa by�a poszczerbiona i osmalona, pe�na male�kich od�amk�w szrapneli, sp�aszczonych o�owianych ku� i porozrzucanych miedzianych �usek. W stoj�cym powietrzu unosi� si� jeszcze zapach kordytu. Drzwi do ma�ego przedpokoju na drugim pi�trze by�y otwarte. W tym pomieszczeniu urz�dowa� sekretarz Borowica, Julij Gale�ski. Krakowicz zna� go osobi�cie - do�� ograniczonego cz�owieczka bez �adnych talent�w nadzmys�owych.
Na pode�cie, pomi�dzy otwartymi drzwiami a por�cz�, le�a� twarz� do posadzki martwy cz�owiek w mundurze ochrony zamku: szarym kombinezonie z ��tym uko�nym paskiem na poziomie serca. Nie by� to Gale�ski, ale oficer dy�urny. Twarz trupa le�a�a p�asko w ka�u�y krwi.
Krakowicz i Gulchar�w przest�pili ostro�nie cia�o, kieruj�c si� do male�kiego sekretariatu. W k�cie za biurkiem siedzia� skulony Gale�ski. Obur�cz �ciska� pordzewia��, krzyw� szabl�, stercz�c� mu z piersi. Wbito j� z tak� si��, �e ostrze wesz�o w �cian�. Oczy mia� nada� otwarte, ale nie by�o ju� w nich przera�enia. Niekt�rym �mier� kradnie wszystkie uczucia.
- Matko Przenaj�wi�tsza! - szepn�� Gulcharow. Pierwszy raz widzia� co� takiego. Nie przeszed� jeszcze chrztu ogniowego.
Przez drugie drzwi weszli do pokoju mieszcz�cego niegdy� biuro Borowica.
Pomieszczenie by�o obszerne, o wielkich oknach z kuloodpornymi szybami, spogl�daj�cych z kamiennej wie�y na odleg�y las. Dywan gdzieniegdzie by� popalony i pokryty plamami. Masywna bry�a d�bowego biurka sta�a w rogu, czerpi�c �wiat�o z okna i poczucie bezpiecze�stwa z blisko�ci kamiennych �cian. Dostrzegli �lady rzezi. Wszystko przypomina�o obraz z koszmarnego snu.
Roztrzaskane radio wywali�o swe wn�trzno�ci na pod�og�; impet ku� podziurawi� �ciany i rozni�s� w drzazgi drzwi; cia�o m�odego cz�owieka, ubranego w zachodnim stylu, le�a�o tam, gdzie run�o - za drzwiami - przeci�te niemal na p� seri� z broni maszynowej. Skrzepni�ta krew przyklei�a je do pod�ogi. Cia�o Harry'ego Keogha - niewiele zosta�o tu do ogl�dania, na jego bladej, nienaruszonej twarzy nie malowa�y si� �adne oznaki strachu czy cierpienia.
To, co opiera�o si� o �cian� po drugiej stronie pokoju, mog�o kojarzy� si� jedynie z koszmarnym snem, czy ob��dem szale�ca.
- Borys Dragosani - oznajmi� Krakowicz. - S�dz�, �e opanowa�a go ta istota, kt�r� przyszpilono mu do piersi.
Przeszed� ostro�nie przez pok�j i zatrzyma� si� wpatrzony w to, co pozosta�o z Dragosaniego i jego paso�yta. Gulcharow trzyma� si� za nim. Wola� przygl�da� si� z daleka.
Obie nogi nekromanty, z�amane, wygi�y si� pod dziwnymi k�tami. Ramiona zwisa�y bezw�adnie wzd�u� �ciany, �okcie znajdowa�y si� tu� nad pod�og�, przedramiona si�ga�y w prz�d, a d�onie wyci�ga�y si� daleko poza mankiety. Przypomina�y szpony, pot�ne i zach�anne, zastyg�e w ostatnim spazmie konaj�cego. Twarz Dragosaniego zamar�a w grymasie agonii, a co gorsza niewiele pozosta�o w niej z cz�owiecze�stwa.
Szcz�ki Dragosaniego, wyd�u�one jak u wielkiego psa, wci�� pozostawa�y rozwarte, ukazuj�ce krzywe ig�y z�b�w. Czaszka by�a zniekszta�cona, a uszy, spiczasto zako�czone, zagi�y si� do przodu i spoczywa�y teraz p�asko na skroniach. Pod czerwonymi jamami oczu rysowa� si� d�ugi i pomarszczony nos, sp�aszczony na ko�cu, ods�aniaj�cy rozdziawione nozdrza niczym pysk wielkiego nietoperza. Tak w�a�nie wygl�da� Dragosani - troch� cz�owiek, troch� i nietoperz. A to, co przywar�o do jego piersi, by�o jeszcze bardziej przera�aj�ce.
- Co... co to jest? - wyj�ka� Gulcharow.
- B�g mi �wiadkiem - pokr�ci� g�ow� Krakowicz - �e nie mam poj�cia! Ale to co� w nim �y�o. To znaczy, w jego wn�trzu. Dopiero na ko�cu wylaz�o.
Tu��w istoty przypomina� wielk�, niemal osiemnastocalow� pijawk�, zw�aj�c� si� ku ko�cowi. Nie mia�a ko�czyn. Zdawa�o si�, i� przyssa�a si� do piersi Dragosaniego, poza tym przytwierdza� j� do jego cia�a ostry ko�ek, szcz�tek roz�upanej kolby karabinu maszynowego. Sk�r� mia�a szarozielon� i pofa�dowan�. Gulcharow zauwa�y� ten jej �eb, p�aski jak u kobry, tyle �e �lepy, bezoki.
- Jakby... jakby gigantyczny tasiemiec? - Gulcharow nie umia� ukry� przera�enia.
- Co� takiego - ponuro przytakn�� Krakowicz. - Ale inteligentny, z�y i �mierciono�ny.
- Po co tu przyszli�my? - g�os sier�anta zadr�a�. - Jest pi��dziesi�t milion�w lepszych miejsc.
Twarz Krakowicza by�a blada, napi�ta. W pe�ni podziela� zdanie podw�adnego.
- Przybyli�my tu, bo musimy to spali�. To wszystko.
Talent nadzmys�owy ostrzega� go, �e zniszczy� nale�y tak Dragosaniego, jak i jego paso�yta i to doszcz�tnie. Rozejrza� si� po pokoju, dostrzeg� stalow� szafk�, opart� o �cian� obok drzwi. Razem z Gulcharowem wyrzucili z niej p�ki, zamieniaj�c j� w metalow� trumn�. Po�o�yli j� i przesun�li po pod�odze w kierunku Dragosaniego.
- �ap za ramiona, ja chwyc� za uda - zarz�dzi� Krakowicz. - Jak wpakujemy go do �rodka, b�dziemy mogli zamkn�� drzwiczki i spu�ci� szafk� po schodach. Szczerze m�wi�c, nie bawi mnie dotykanie go. Za�atwi� to tak szybko, jak si� da. Tak b�dzie najlepiej
Podnie�li ostro�nie cia�o, z wysi�kiem d�wign�li je nad kraw�d� szafki i opu�cili do wn�trza. Gulcharow spr�bowa� zamkn�� drzwiczki, ale przeszkodzi� mu w tym stercz�cy ko�ek. Sier�ant z�apa� obur�cz szcz�tek kolby.
- Nie dotykaj tego! - wrzasn��, zbyt p�no.
Ledwie Gulcharow wyrwa� ko�ek, pijawkowaty stw�r, cho� bezg�owy, wr�ci� do �ycia. Odra�aj�cy, ob�y kad�ub zacz�� miota� si� ob��ka�czo, nieledwie wydostaj�c si� z szafki. W tym samym czasie karbowana sk�ra p�k�a w tuzinie miejsc, wypuszczaj�c protoplazmatyczne macki, wij�ce si� i wibruj�ce w bezmy�lnej agonii. Wypustki ch�osta�y �ciany szafki i zwija�y si� ponownie, kieruj�c si� ku Dragosaniemu. Przebija�y ubranie i trupie cia�o, kryj�c si� w jego wn�trzu. Z korpusu istoty wy�ania�y si� wci�� nowe macki, wygina�y si� w haki, wpijaj�c si� w zew�ok nekromanty. Jedna z nich odkry�a klatk� piersiow�. Sp�cznia�a raptownie do grubo�ci ludzkiego przegubu. Jednocze�nie reszta macek zwolni�a sw�j u�cisk i rozpu�ciwszy haki wycofa�a si� �ladem g��wnej wypustki, w g��b martwego cia�a. Wreszcie ca�y organizm z g�uchym mla�ni�ciem pogr��y� si� w zw�okach Dragosaniego. Tors nekromanty zadygota� i rozko�ysa� si� w szafce.
W tym samym czasie Gulcharow rzuci� si� w ty�, �eby wspi�� si� na biurko. Mamrota� na wp� wyra�ne przekle�stwa, to zn�w skomla� jak pies. Wyra�nie na co� wskazywa�. Krakowicz, niemal odr�twia�y z przera�enia, zobaczy�, �e p�aski, kobropodobny �eb potwora miota si� po pod�odze, jak wyrzucona z wody p�aszczka. Wpad� w panik�, krzycza� z obrzydzenia. Zatrzasn�� jednak szybko drzwiczki szafki i zasun�� rygiel. Porwa� ze stosu porozrzucanych mebli metalow� szuflad�.
- No, pom� mi! - wrzasn��.
Gulcharow zsun�� si� z biurka. Nadal trzyma� kurczowo ko�ek. Wci�� kln�c pod nosem, szturcha� nim podskakuj�cy �eb, a� wepchn�� go do szuflady. Krakowicz przykry� j� stosem p�ek, a sier�ant do�o�y� do tego jeszcze dwa ci�kie segregatory. Szafka i szuflada dygota�y jeszcze przez kilka minut, potem znieruchomia�y.
Krakowicz i Gulcharow stali naprzeciw siebie. Wygl�dali upiornie, zdyszani, bladzi, z ob��dem w oczach. Wreszcie Krakowicz warkn�wszy co�, wyci�gn�� r�k� i uderzy� sier�anta w twarz.
- Ochroniarz? - krzykn��. - Cholerny ochroniarz? - Powt�rzy� uderzenie, tym razem mocniej. - Do cholery!
- Ja... przepraszam. Nie wiedzia�em, co robi�... - Gulcharow dygota� jak li��, wygl�da�, jakby mia� za chwil� zemdle�. Krakowicz uspokoi� si�. Nie m�g� go za nic wini�.
- Ju� w porz�dku - powiedzia�. - Ju� w porz�dku. Teraz pos�uchaj. �eb spalimy tutaj. Od tego zaczniemy, ju� zaraz. Przynie� awgas. Szybko.
Gulcharow wyszed�, zataczaj�c si� lekko.
Wr�ci� w rekordowo kr�tkim czasie, nios�c kanister. Przesun�li p�ki, le��ce na szufladzie, robi�c niewielk� szpar� i wlali w ni� paliwo. Wewn�trz nic si� nie poruszy�o.
- Dosy�! - poleci� Krakowicz. - Jeszcze troch� i wywo�amy diabeln� eksplozj�. Teraz pom� mi przeci�gn�� szafk� do drugiego pokoju.
W chwil� p�niej znale�li si� w biurze. Krakowicz zacz�� penetrowa� szuflady biurka Borowica. Znalaz� to, czego szuka� - ma�y k��bek sznurka. Urwa� z dziesi�� st�p, zanurzy� w paliwie i ostro�nie wsun�� jeden koniec do szczeliny. Potem u�o�y� sznurek na pod�odze, kieruj�c go w prostej linii ku drzwiom i wyj�� zapa�ki. Kiedy zapali� lont, os�onili oczy.
B��kitny p�omie� przenikn�� po pod�odze i wskoczy� do szuflady. Rozleg� si� g�uchy huk, segregatory, p�ki oraz ca�a reszta r�bn�y o sufit i zwali�y si� na pod�og�. W metalowej szufladzie rozp�ta�o si� piek�o, w kt�rym ta�czy� i miota� si� w�owy �eb. Nie trwa�o to jednak d�ugo. Szuflada zacz�a gi�� si� pod wp�ywem �aru, a dywan wok� niej poczernia� i zap�on��. To co� w �rodku nad�o si�, p�k�o i rozla�o si� w dymi�c� ka�u��. Szybko sp�on�o, ale Krakowicz i Gulcharow odczekali pe�n� minut�, zanim zdecydowali si� ugasi� ogie�.
- No, przynajmniej wiemy, �e to jest �atwopalne - stwierdzi� Krakowicz. - Zapewne ju� przedtem nie �y�o, ale mnie uczono, �e to, co jest martwe, le�y nieruchomo!
�ci�gn�li szafk� dwa pi�tra ni�ej, na parter, potem przez spustoszony budynek wypchn�li j� na zewn�trz. Krakowicz zosta�, �eby jej strzec, a Gulcharow wr�ci� po awgas.
- To b�dzie nieco trudniejsze. Najpierw rozlejemy troch� paliwa wok� szafki. Dzi�ki temu, je�eli po otwarciu przekonamy si�, �e to co� w �rodku jest aktywne, odskoczymy i ci�niemy zapa�k�. Odczekamy, a� si� uspokoi. I tak dalej...
Gulcharow nadal wygl�da� niepewnie, ale by� ju� o wiele bardziej skupiony.
Oblali paliwem szafk� i pod�og� wok� niej, po czym sier�ant si� wycofa�. Krakowicz odci�gn�� rygiel i ze szcz�kiem otworzy� drzwi. Dragosani le�a�, wpatruj�c si� w niebo. Pier� jego drga�a lekko, ale na tym si� ko�czy�o. Ledwie Krakowicz zacz�� ostro�nie wlewa� agwas do szafki, stoj�cy przy nogach nekromanty, Gulcharow zbli�y� si� do niego.
-Nie lej za du�o - tym razem sier�ant ostrzega� - bo wyleci w powietrze jak bomba!
Kiedy paliwo, paruj�c w�ciekle, wsi�ka�o w cia�o Dragosaniego, pier� jego zadrga�a gwa�townie. Krakowicz opu�ci� karnister, popatrzy� i cofn�� si� nieco. Gulcharow sta� poza zasi�giem niebezpiecze�stwa z przygotowan� zapa�k�. Z torsu nieboszczyka wyros�a o�liz�a, szarozielona macka. Koniuszek jej przekszta�ci� si� w guz wielko�ci pi�ci, kt�ry z kolei przekszta�ci� si� w oko. Krakowicz poj��, �e nie kryje si� w jego spojrzeniu �aden umys�, �adna zdolno�� czucia. Oko gapi�o si� pusto, nie nawi�zuj�c kontaktu, nie wyra�aj�c nic. W�tpi� czy widzia�o cokolwiek. A z pewno�ci� nie istnia� �aden m�zg, kt�remu mog�o przekaza� swoje spostrze�enia. Przemieni�o si� na powr�t w protoplazm�, z kt�rej wyros�y malutkie szcz�ki, k�api�ce bezmy�lnie. Wreszcie i one znikn�y.
- Feliksie, uciekaj stamt�d! - Gulharowa ponosi�y nerwy.
Krakowicz cofn�� si� na bezpieczn� odleg�o��. Sier�ant zapali� zapa�k� i rzuci� j�. Niczym wyd�u�ona dysza testowanego silnika odrzutowego, szafka wywali�a z siebie bladoniebiesk� strug� ognia hucz�cego w mro�nym powietrzu, rozedrgan� kolumn� intensywnego �aru. I wtedy Dragosani usiad�.
Gulcharow uczepi� si� Krakowicza, zawis� na nim.
- O Bo�e! O matko! On �yje! - wykrztusi�.
- Nie - zaprzeczy� Krakowicz, wyrywaj�c si� z jego u�cisku. - To co� w nim �yje ale jest bezmy�lne. Sam instynkt pozbawiony w�adzy m�zgu. Ch�tnie by uciek�o, ale nie wie jak, ani nawet przed czym ucieka. To sprawa reakcji, a nie umys�u. Patrz, patrz! Topi si�!.
I rzeczywi�cie, wygl�da�o na to �e Dragosani si� topi. Nad jego szczernia�� skorup� k��bi� si� dym, warstwy sk�ry �uszczy�y si� podsycaj�c ogie�, t�uszcz �cieka� jak wosk ze �wiecy, gin�c w p�omieniach. Istota we wn�trzu nieboszczyka poczu�a ogie�, zareagowa�a. Kad�ub Dragosaniego dygota�, wibrowa�, skr�ca� si� w konwulsjach. R�ce wystrzeli�y przed siebie, potem opad�y na �cianki rozpalonej szafki, drgaj�c bezw�adnie. Spalone na wi�r cia�o zacz�o tu i �wdzie p�ka�, uwalniaj�c miotaj�ce si� chaotycznie macki , kt�re zaraz topi�y si� i sp�ywa�y w g��b prymitywnego pieca.
Po kr�tkiej chwili cia�o nekromanty opad�o i znieruchomia�o. Dwaj m�czy�ni stali na �niegu., obserwuj�c dopalaj�ce si� zw�oki nekromanty. Trwa�o to mo�e z dwadzie�cia minut, ale mimo to nie odchodzili...
Dw�dziesty si�dmy sierpnia, 1977. Godzina pi�tnasta.
Wielki londy�ski hotel, oddalony o kilka krok�w od Whitehall, stanowi� miejsce, w kt�rym prowadzona tajemnicze badania. Ostatnie pi�tro w ca�o�ci odst�piono firmie "mi�dzynarodowych finansist�w" i na tym ko�czy�a si� wiedza dyrektora hotelu w tej materii. Firma mia�a na ty�ach budynku w�asn� wind�, prywatne schody i nawet w�asn� drabin� przeciwpo�arow�. Fakt, �e to pi�tro wykupiono, wy�ancza� je ca�kowicie spod kontroli hotelu i jego strefy zainteresowa�.
Kr�tko m�wi�c, by�o ono kwater� g��wn� najtajniejszej ze wszystkich brytyjskich tajnych s�u�b: INTESP - angielskiego odpowiednika rosyjskiej organizacji, stacjonuj�cej pod Moskw�, w Zamku Bronnicy. Hotel by� jedynie kwater� g��wn�. Istnia�y tak�e dwie "fabryczki", jedna w Dorset, druga w Norfolk, po��czone bezpo�rednio ze sob� i londy�sk� plac�wk� przez telefon, radiotelefon i komputer. Rzecz jasna, takie po��czenia, mimo �e ekranowane klauzul� najwy�szej tajno�ci, by�y podatne na ewentualne nadu�ycia, kto� przebieg�y m�g�by si� tam wkra�� kt�rego� dnia. Pozostawa�o mie� nadziej�, �e zanim to nast�pi, wydzia� wyszkoli swych telepat�w do tego stopnia, i� ca�y technologiczny z�om oka�e si� zb�dny. Fale radiowe w�druj� bowiem z pr�dko�ci� stu osiemdziesi�ciu tysi�cy mil na sekund�, a ludzka my�l przemieszcza si� natychmiast, nios�c ze sob� daleko bardziej �ywy i konkretny obraz.
O tym w�a�nie rozmy�la� Alec Kyle, siedz�c przy swoim biurku i formu�uj�c Regulamin Bezpiecze�twa dla sze�ciu oficer�w Wydzia�u Specjalnego, kt�rych jedynym zaj�ciem by�o zapewnienie ochrony osobistej miesi�cznemu niemowlakowi, dziecku, kt�re nazywa�o si� Harry Keogh. Harry Junior - przysz�y szef INTESP.
- Harry - powiedzia� g�o�no Kyle, nie kieruj�c tych s��w do nikogo - je�li nadal chcesz, mo�esz dosta� t� robot� ju� od zaraz.
"Nie' - w umy�le Kyle'a natychmiast pojawi�a si� odpowied�, zadziwiaj�co czytelna. "Nie teraz, mo�e nigdy!" Wyprostowa� si�. Wiedzia�, czego dozna�. Zetkn�� si� ju� z czym� podobnym przed o�mioma miesi�cami. Skontaktowa�o si� z nim niemowl�, o kt�rym my�la�, dziecko, kt�rego umys� zawiera� wszystko, co pozosta�o z najwi�kszego talentu paranormalnego na �wiecie: Harry'ego Keogha.
- Chryste! - wyszepta� Kyle. Przypomnia� sobie sen, a raczej koszmar, jaki mia� poprzedniej nocy. �ni�o mu si�, �e by� pokryty pijawkami, wielkimi jak koci�ta. Ich paszcze wczepia�y si� w niego, by s�czy� krew, podczas, gdy on skaka� i skomla� w cieniu nieruchomych drzew, a� wreszcie sta� si� zbyt s�aby, �eby dalej walczy�. Upad� na ziemi�, na sosnowe ig�y, a pijawki wsysa�y si� w niego i wiedzia�, �e sam staje si� pijawk�.
I ten w�a�nie l�k, na szcz�cie, go obudzi�. Je�li za� chodzi�o o znaczenie snu, nie by�o si� nad czym zastanawia�. Kyle dawno ju� porzuci� pr�by odczytywania sens�w z takich proroczych migawek. Doszed� do wniosku, �e sprawia�y tylko k�opot: by�y zazwyczaj zagadkowe, rzadko same si� wyja�nia�y. Mia� pewno��, �e ten sen by� jedna z tych dziwnych projekcji, a teraz s�dzi�, �e i fakt, kt�ry mia� miejsce przed chwil�, ��czy� si� z nimi w jaki� spos�b.
- Harry? - rzuci� pytanie w ozi�bione nagle powietrze. Oddech pojawi� si� w postaci k��bu pary. W przeci�gu paru sekund temperatura spad�a. Tak, jak poprzednim razem.
Na �rodku pokoju, przed biurkiem Kyle'a, co� si� formowa�o. Dym z papierosa rozproszy� si�, powietrze zawibrowa�o. Kyle wsta�, podszed� szybko do okna i opu�ci� �aluzje. Pok�j pociemnia�, a sylwetka przed biurkiem sta�a si� wyra�niejsza.
Nagle zabrz�cza� interkom - Kyle podskoczy�. Rzuci� si� do biurka, wcisn�� klawisz odbioru.
- Alec, co� tu jest! - wysapa� jaki� g�os.
Po��czy� si� z nim Carl Quint, najwy�szej klasy telegnostyk, wykrywacz. Kyle nacisn�� klawisz nadawania, przytrzymuj�c go d�u�ej.
- Wiem. Jest tu teraz ze mn�. Ale wszystko w porz�dku. W pewnym sensie spodziewa�em si� go. - Wcisn�� jeszcze klawisz ��czno�ci og�lnej.
- Tu Kyle. Tak d�ugo, jak to potrwa, nie chc� z nikim rozmawia� -przem�wi� do pracownik�w kwatery. - �adnych nowin, �adnych telefon�w, �adnych pyta�. S�uchajcie, je�li chcecie, ale nie pr�bujcie si� wtr�ca�. Po��cz� si� z wami ponownie.
Dotkn�� klawisza zabezpiecze�, umieszczonego na terminalu osobistego komputera. Zamki okien i drzwi zablokowa�y si� z trzaskiem. Teraz by� sam na sam z Harrym Keoghem.
Pr�bowa� zachowa� spok�j i wpatrywa� si� w ducha Keogha, znajduj�cego si� po drugiej stronie biurka. Wr�ci�a do niego dawna my�l, kt�ra tak naprawd� nie opuszcza�a go od pierwszego dnia pracy w INTESP.
- Cholernie pocieszna ekipa. Roboty i romantycy. Supernauka i sprawy nadnaturalne. Telemateria i telepatia. Komputerowe tabele prawdopodobie�stwa i jasnowidzenie. Gad�ety... i duchy! - wyszepta� do siebie.
- Nie jestem duchem, Alec - powiedzia� Keogh z lekkim, niematerialnym u�mieszkiem. - My�la�em, �e ju� przez to przeszli�my poprzednim razem.
- Poprzednim razem? - powiedzia� g�o�no, gdy� tak by�o mu �atwiej. - To mia�o miejsce osiem miesi�cy temu, Harry. Zacz��em my�le�, �e ju� nigdy o tobie nie us�yszymy.
- Mo�e i tak by si� sta�o - odpar� tamten, nie poruszaj�c wcale wargami. - Wierz mi, wiele mia�em do roboty. Ale... co� si� dzieje.
Kyle uspokoi� si�, puls stopniowo powraca� do normy. Wychyli� si� z krzes�a, przygl�daj�c si� uwa�nie przybyszowi. To by� Keogh. A jednak nie ca�kiem taki sam, jak poprzednim razem. Wtedy pierwsz� my�l� Kyle'a by�o, �e ta zjawa jest czym� nadnaturalnym. Nie paranormalnym czy wywo�anym przez zdolno�ci ponadzmys�owe, ale w�a�nie nadnaturalnym, nieziemskim, nie z tego �wiata. Tak jak i teraz, skanery biurowe nie wykry�y jej. Pojawi�a si�, opowiedzia�a mu fantastyczn�, a jednocze�nie prawdziw� histori� i ulotni�a si� bez �ladu. Nie, nie ca�kiem bez �ladu, gdy� zanotowa� wszystko, co m�wi�a. Nawet na sam� my�l o d�ugich godzinach pisania, bola� go jeszcze przegub. Nie mo�na by�o jednak sfotografowa� zjawy, zarejestrowa� jej g�osu, skrzywdzi� jej lub zak��ci� w jakikolwiek spos�b jej pobytu.
Ca�a kwatera g��wna s�ucha�a teraz rozmowy Kyle'a z tym... Harrym Keoghem, ale s�ycha� by�o jedynie g�os szefa. A mimo to Keogh znajdowa� si� tutaj, przynajmniej termostat centralnego ogrzewania na to wskazywa�. System grzewczy podkr�ci� si� o kilka kresek, by zr�wnowa�y� nag�y spadek temperatury. No i Carl Quint te� o tym wiedzia�.
Przyby�y zdawa� si� by� narysowany bladoniebieskim �wiat�em, bezcielesny jak ksi�ycowa po�wiata, mniej realny ni� k��b dymu. Niematerialny, ale kryj�cy w sobie moc. Niewiarygodn� moc.
Bior�c pod uwag� fakt, �e jego widmowe nogi nie dotyka�y pod�ogi, nale�a�oby uzna�, �e Keogh ma pi�� st�p i dziesi�� cali wzrostu. Gdyby jego cia�o by�o materi�, a nie po�wiat�, wa�y�by mo�e sze��dziesi�t do sze��dziesi�ciu pi�ciu kilogram�w. Wszystko w nim lekko fosforyzowa�o, jakby odbija�o jaki� delikatny wewn�trzny blask, Kyle nie m�g� wi�c okre�li� barw. Rozwichrzone w�osy mog�y by� jasnoblond. Keogh mia� dwadzie�cia jeden albo dwadzie�cia dwa lata.
Jego oczy intrygowa�y. Wpatrywa�y si� w Kyle'a, a jednocze�nie niemal przenika�y przez niego, jakby to on by� zjaw�. By�y niebieskie -tak jasne i �wietliste, �e niemal bezbarwne - ale kry�o si� w nich co� tajemniczego, niezg��biona wiedza, arcypot�na moc. Jakby zamkni�to w nich m�dro�� wiek�w, jakby pod pow�oka niebieskawej mgie�ki spoczywa�a m�dro�� stuleci.
Rysy twarzy mia� wspania�e, cer� nieskaziteln�, niczym chi�ska porcelana; delikatne, szczup�e d�onie, zw�aj�ce si� ku ko�com palc�w; ramiona nieco pochylone. Keogh by� po prostu... m�odym m�czyzn�. Czy mo�e - by� nim kiedy�...
A teraz? Teraz sta� si� kim� wi�cej. Cia�o Harry'ego Keogha nie istnia�o ju� fizycznie, realnie, ale umys� wci�� trwa�. I umys� ten zakorzeni� si� w nowym, dos�ownie nowym, ciele. Kyle zauwa�y�, �e zaczyna przygl�da� si� nowemu, niezwyk�emu elementowi widma i szybko si� opanowa�. "Co tu w�a�ciwie jest do studiowania? A w ka�dym razie to mo�e zaczeka�, nie ma teraz znaczenia. Liczy si� tylko fakt, �e Keogh przyby� i mia� co� wa�nego do przekazania" - pomy�la�.
- Co� si� dzieje? - Kyle powt�rzy� stwierdzenie Keogha, zamieniaj�c je w pytanie. - Co takiego, Harry?
- Co� potwornego! Teraz mog� ci poda� jedynie og�lne dane, po prostu nie wiem wszystkiego, jeszcze nie. Ale pami�tasz, co ci m�wi�em o rosyjskim Wydziale E? I o Dragosanim? Wiem, �e nie mia�e� okazji, �eby to sprawdzi�, ale czy si� chocia� tym zainteresowa�e�? Czy wierzysz w to, co powiedzia�em ci o Dragosanim?
Podczas gdy Keogh m�wi�, Kyle wpatrywa� si�, zafascynowany, w ten element zjawy, kt�ry nie istnia� przy poprzednim spotkaniu. Teraz, jakby na�o�one na obraz brzucha, zawieszone i wolno obracaj�ce si� wok� w�asnej osi, wewn�trz przestrzeni, jak� zajmowa�a sylwetka Keogha, unosi�o si� nagie dziecko. Ch�opczyk, czy raczej widmo ch�opczyka, r�wnie niematerialne, jak sam Harry. Dziecko kuli�o si� niczym p��d, p�ywaj�c w jakiej� niewidzialnej, wiruj�cej cieczy. Wygl�da�o jak niezwyk�y preparat biologiczny lub hologram. By� to jednak obraz dziecka rzeczywistego i �ywego, stanowi�cego - o czym Kyle doskonale wiedzia� - dope�nienie Harry'ego Keogha.
- O Dragosanim? - Kyle wr�ci� na ziemi�. - Tak, wierz� ci. Musz� ci wierzy�. Sprawdzi�em, co si� da�o i wszystko, o czym m�wi�e�, potwierdzi�o si�. A co do wydzia�u Borowica - to, czego tam dokona�e�, by�o niesamowite. Rosjanie skontaktowali si� z nami w tydzie� p�niej, pytaj�c, czy chcemy ciebie... to znaczy...
- Moje cia�o?
- Tak, czy maj� je nam zwr�ci�. Pojmujesz, skontaktowali si� z nami. Bezpo�rednio. Nie przez kana�y dyplomatyczne. Nie byli jeszcze przygotowani na ujawnienie swego istnienia i s�dzili, �e my r�wnie� wolimy pozostawa� w cieniu. A zatem i ty w�a�ciwie nie istnia�e�, ale pomimo to pytali, czy chcemy ciebie z powrotem. Po �mierci Borowica szefem ich zosta� Feliks Krakowicz. Zaproponowa�, �e mo�emy ciebie zabra�, je�eli zdradzimy, jak dokona�e� tego spustoszenia. Na czym dok�adnie polega�o owo spustoszenie. Przykro mi, Harry, ale musieli�my si� ciebie wyprze�, powiedzie� im, �e ci� nie znamy. Prawd� m�wi�c, nie znali�my ciebie. Tylko ja zna�em, a przede mn� sir Keenan. Gdyby�my jednak przyznali, �e by�e� jednym z nas, twoja akcja mog�aby zosta� odczytana jako wypowiedzenie wojny.
- To by�a raczej napa��! S�uchaj, Alec, nie mo�emy gaw�dzi� tak d�ugo, jak ostatnim razem. Mog� nie mie� czasu. Na planie metafizycznym mam wzgl�dn� swobod�. W kontinuum Mobiusa jestem czynnikiem niezale�nym. Ale ze �wiatem fizycznym wi��e mnie ma�y Harry. Teraz �pi i mog� u�ywa� jego pod�wiadomego umys�u jako swojego w�asnego. Ale wystarczy, �e malec si� zbudzi i umys� b�dzie nale�a� do niego. �ci�gnie mnie jak magnes. Im silniejszy si� staje, im wi�cej si� uczy, tym bardziej ogranicza moj� swobod�. W ko�cu b�d� zmuszony na zawsze go opu�ci�, na rzecz bytu na drodze Mobiusa. Wyja�ni� to bli�ej w przysz�o�ci, je�eli b�d� mia� okazj�. Teraz jednak nie wiemy, jak d�ugo b�dzie spa�, musimy zatem m�drze wykorzysta� nasz czas. A to, co mam do przekazania, nie mo�e czeka�.
- I w jaki� spos�b dotyczy Dragosaniego? - Kyle zmarszczy� brwi. - Ale Dragosani nie �yje. Sam mi to powiedzia�e�.
- Pami�tasz, kim by� Dragosani? - Twarz Keogha, twarz jego widma, spowa�nia�a.
- By� nekromant� - odpowiedzia� natychmiast Kyle, tez cienia w�tpliwo�ci. - Podobnie jak ty... - od razu zauwa�y� sw�j b��d.
- W odr�nieniu ode mnie! - poprawi� go Keogh. - By�em i jestem nekroskopem, a nie nekromant�. Dragosani wykrada� umar�ym ich sekrety, jak... jak ob��kany dentysta, wyrywaj�c zdrowe z�by bez znieczulenia. Ja rozmawiam z umar�ymi i ich szanuj�. Oni mnie r�wnie� szanuj�. W porz�dku, wiem, �e si� przej�zyczy�e�. Wiem, �e nie mia�e� tego na my�li. Tak, by� nekromant�. Ale, z racji tego, co uczyni� z nim Pradawny Stw�r, by� jeszcze kim�. Kim� o wiele gorszym.
- Chodzi ci o to, �e by� te� wampirem. - Kyle wiedzia� ju� wszystko.
Migoc�cy wizerunek Keogha przytakn��.
- O to w�a�nie mi chodzi. I dlatego tu teraz jestem. Widzisz, jeste� jedyn� osob� na �wiecie, kt�ra mo�e co� zdzia�a� w tej sprawie. Ty i tw�j wydzia�, mo�e jeszcze wasi rosyjscy konkurenci. Kiedy ju� dowiesz si�, o co mi chodzi, b�dziesz musia� co� z tym zrobi�.
Keogh przemawia� tak sugestywnie, jego psychiczny g�os ni�s� w sobie tyle napi�cia, �e dreszcz przyszy� cia�o Kyle'a.
- Z czym, Harry?
- Z pozosta�ymi - odpowiedzia�a zjawa. - Widzisz, Alec, Dragosani i Tibor Ferenczy nie byli wyj�tkami, i B�g jeden wie, ilu ich jeszcze zosta�o!
- Wampir�w? - zadr�a� Kyle. A� za dobrze pami�ta� histori�, kt�r� Keogh opowiedzia� mu przed o�mioma miesi�cami. - Jeste� pewien?
- O tak. W kontinuum Mobiusa, wygl�daj�c przez drzwi czasu minionego i czasu przysz�e go, widzia�em ich szkar�atne nici. Nie pozna�bym ich, mo�e nigdy bym na nie nie trafi�, gdyby nie krzy�owa�y si� z niebiesk� lini� �ycia ma�ego Harry'ego. I z twoj� te�!
Wiadomo�� o tym, niczym zimne ostrze psychicznego no�a, trafi�a prosto w serce Kyle'a.
- Harry - zaj�kn�� si�. - Lepiej... powiedz mi wszystko, co wiesz, a potem, co mam zrobi�.
- Powiem ci tyle, ile mog�, a potem spr�bujemy ustali�, co mo�na zdzia�a�. A co do tego, sk�d wiem to wszystko... - Widmo wzruszy�o ramionami. - Jestem nekroskopem, pami�tasz? Rozmawia�em z samym Tiborem Ferenczym, jak mu to kiedy� obieca�em. Rozmawia�em te� z kim� innym. Niedawn� ofiar�. Wi�cej o nim potem. Opowie�� pochodzi jednak g��wnie od Tibora...
ROZDZIA� 2
Pradawny Stw�r spoczywaj�cy w ziemi, dr�a� przez chwil�, ale zmusi� si� do powrotu w nie ko�cz�ce si� sny. Co� wdziera�o si� z zewn�trz, grozi�o wyrwaniem go z mrocznej drzemki, a przecie� sen sta� si� ju� nawykiem, kt�ry zaspakaja� ka�d� jego potrzeb�... niemal ka�d�.
Przywyk� do swych odra�aj�cych sn�w - o ob��dzie i masakrze, piekle �ywych i zgrozie konaj�cych, o krwawych, krwawych rozkoszach - czuj�c zimne obj�cie ubitej ziemi, ogarniaj�cej go ze wszystkich stron, trzymaj�cej w grobowym u�cisku. Ziemia by�a jednak te� czym� bliskim, nie budz�cym ju� �adnej grozy, ciemno�� kojarzy�a si� z zatrza�ni�t� izb� lub g��bokim lochem. Wsz�dzie panowa� nieprzenikniony mrok. Z�owieszcza natura tego mauzoleum i jego po�o�enie nie tylko oddziela�y go od innych, ale i chroni�y. Wykl�ty, skazany na wieczne pot�pienie, ale i bezpieczny, a to wiele znaczy�o.
Os�oni�ty przed lud�mi, zw�aszcza tymi, kt�rzy go tu uwi�zili... W swoich snach zasuszony Potw�r zapomin