3319

Szczegóły
Tytuł 3319
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

3319 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 3319 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

3319 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Katherine Scholes KR�LOWA DESZCZU Z angielskiego prze�o�y�a Bo�ena Krzy�anowska .Q. �wiat Ksi��ki Grupa Wydawnicza Berteismann Media Dla Ciare, Andrew i Hilary, os�b, kt�re wraz ze mn� w dzieci�stwie prze�yty podr� z jednej ojczyzny do drugiej, z Tanzanii na Tasmani�... Prolog 1974, Dodoma, Tanzania, Afryka Wschodnia Na cmentarzu przy katedrze anglika�skiej le�a�y dwie trumny, przygotowane do poch�wku. Jedna z nich by�a prawie o trzydzie�ci centymetr�w d�u�sza od drugiej, ale niczym wi�cej si� nie r�ni�y. Proste, pozbawione ozd�b skrzynie ze �wie�ych desek. Nad nimi sta� biskup Wad� - pot�ny m�czyzna w fioletowych szatach, haftowanych z�ot� nitk�. Jego zazwyczaj blade policzki zarumieni�y si�, a po skroniach sp�ywa�y krople potu. Spojrza� na zgromadzony t�um. Ludzie stali na �cie�kach, wype�niali miejsca mi�dzy grobami, siedzieli na maskach i dachach zaparkowanych wzd�u� ogrodzenia land-rover�w, wisieli nawet na ga��ziach starych mangowc�w, kt�re ocienia�y cmentarz. Misjonarze stali z przodu, wraz z innymi bia�ymi i kilkoma dziennikarzami, kt�rzy wymachiwali aparatami fotograficznymi i notatnikami. Za nimi t�oczyli si� Afryka�czycy z miasta i misji, elegancko ubrani w zachodni� odzie�. Nie brakowa�o te� Hindus�w w turbanach i sari. Na obrze�ach cmentarza skupiali si� ludzie z wioski, kt�rzy wygl�dali jak czarne morze, upstrzone barwnymi tkaninami i pledami. Biskup podni�s� r�k� i zaczeka�, a� t�um ucichnie. Potem zacz�� czyta� z ksi�gi trzymanej przez jednego ze swoich czarnosk�rych kap�an�w. Mocny g�os zag�usza� cichy szmer rozm�w, pokas�ywania ludzi, szurania nogami, p�acz dzieci i odleg�y warkot samochod�w. "Nic bowiem nie przynie�li�my na ten �wiat, i nic te� nie mo�emy [z niego] wynie��..."* Po przeczytaniu kilku nast�pnych linijek g�os mu si� za�ama�. Biskup wyczu�, �e w t�umie co� si� wydarzy�o - co� odci�gn�o uwag� ludzi. Kiedy uni�s� g�ow�, skierowa� wzrok w odleg�y r�g cmentarza. Pojawi�a si� tam grupka wojownik�w - m�czyzn o d�ugich r�kach i nogach. Wszyscy mieli w�osy posklejane glink� i naszyjniki z kolorowych paciork�w. Przepychali si� do przodu, rozsuwaj�c na boki ludzi z misji. Nad g�owami Afryka�czyk�w stercza�y czubki d�ugich w��czni, b�yszcz�cych w promieniach s�o�ca. W �rodku grupy sz�a os�aniana przez m�czyzn bia�a kobieta. Wida� j� by�o tylko w prze�witach mi�dzy nagimi ramionami wojownik�w. Mia�a pi�kn�, alabastrow� sk�r�, spokojne spojrzenie i rozpuszczone rude w�osy. Kiedy przesuwa�a si� przez t�um, rozlega� si� cichy pomruk, kt�ry rozprzestrzenia� si� jak kr�gi po wodzie. Wojownicy zatrzymali si� w pobli�u biskupa. Bia�a kobieta stan�a wraz z nimi i w milczeniu przygl�da�a si� trumnom, nie zwracaj�c uwagi na to, �e jej przybycie zak��ci�o przebieg ceremonii. Wygl�da�a do�� dziwnie. By�a wysoka i chuda, mia�a na sobie str�j koloru khaki, zaplamiony potem i glin�. W odr�nieniu od innych kobiet ubrana by�a w spodnie, podtrzymywane szerokim sk�rzanym pasem na amunicj�. Sta�a nieruchomo, z kamienn� twarz�, wpatrzona przed siebie. Biskup wr�ci� do czytania. Gdy sko�czy�, oznajmi�, �e ch�r za�piewa hymn. Celowo stan�� przodem do �piewak�w, gdy� chcia� przyku� uwag� t�umu. K�tem oka widzia� jednak, �e milcz�ca kobieta wci�� stoi w tym samym miejscu... Wszystkie fragmenty Pisma �wi�tego pochodz� z Biblii Tysi�clecia. 8 "Prowad� mnie, wielki Jahwe, Pielgrzyma przez ja�owy kraj..." Wszyscy �piewali unisono. "Chleb niebieski. Chleb niebieski. Karm mnie, p�ki nie b�d� mia� dosy�..." Podczas ostatniego wersu hymnu biskup da� r�k� sygna� pomocnikom. Wtedy z t�umu wy�oni�a si� prowadzona przez jedn� z �on misjonarzy dziewczynka. Mia�a na sobie �wie�o wyprasowan� sukienk�. Gdy sz�a, dolny obr�bek muska� jej kolana. Pochyli�a g�ow�, a opadaj�ce w�osy zakrywa�y jej twarz. Trzyma�a w r�kach dwa bukiety kwiat�w. By�y to byle jak dobrane dzikie orchidee, s�oneczniki, ro�liny ogrodowe i polne chwasty - na pewno sama zrobi�a te wi�zanki. Kiedy drobniutka posta� zbli�a�a si� do trumien, jaka� stoj�ca z ty�u czarnosk�ra kobieta zacz�a g�o�no zawodzi�. Przy��czy�y si� do niej inne Murzynki i wkr�tce ich �kanie zag�uszy�o �piew ch�ru. Mo�na by�o odnie�� wra�enie, �e dotychczas uroczysto�� przebiega�a pod dyktando biskupa i kap�an�w. Jednak widok dziecka zbli�aj�cego si� do trumien rodzic�w wywo�a� powszechny b�l, kt�ry nie mie�ci� si� w ramach liturgii. Przez t�um przetoczy� si� bezbrze�ny, g��boki smutek. Kate sta�a mi�dzy dwiema drewnianymi skrzyniami. Jeden bukiet starannie u�o�y�a na trumnie ojca, na samym �rodku wieka. Potem odwr�ci�a si� do drugiej skrzyni, ze zw�okami matki. Spojrza�a z g�ry na deski, pr�buj�c przebi� je wzrokiem. Czy mama ma otwarte oczy? - zastanawia�a si�. Czy te� zamkni�te, jak we �nie? Nie pozwolono jej obejrze� cia�. Powiedziano, �e jest za ma�a. Nikt nie doda�, �e rodzice zostali por�bani maczetami, ale Kate wiedzia�a, �e o to chodzi. Nawet twarze? - chcia�a spyta�. Czu�a, �e nikt nie oczekuje od niej �adnych s��w. Chciano, �eby p�aka�a, spa�a, jad�a, po�yka�a tabletki. Byle nie zadawa�a pyta�. - To ogromne szcz�cie, �e ciebie tam nie by�o - m�wili wszyscy. - Dzi�ki Bogu, przebywa�a� w szkole z internatem. A� strach pomy�le�, co by mog�o si�... Z t�umu wyskoczy� dziennikarz i przykucn�� z aparatem fotograficznym, �eby uwieczni� moment, kiedy dziecko b�dzie k�ad�o drugi bukiet. Kiedy wychyli� si� do przodu, by zapewni� sobie lepsze uj�cie, Kate spojrza�a na niego z kamienn� twarz�. Po jej g�owie kr��y�y s�owa, kt�re odsuwa�y na bok wszelkie my�li. "Musisz by� dzielna. Taka by�a wola boska. Musisz by� dzielna". Te s�owa Kate us�ysza�a w j�zyku suahili. Pad�y z ust afryka�skiej gospodyni, kt�ra zabra�a dziewczynk� ze szko�y, gdy ju� jej wszystko powiedziano. Powiedziano. W�a�nie tak. Usta m�czyzny porusza�y si�, wyp�ywa�y z nich s�owa. "Sta�o si� co� strasznego..." "Musisz by� dzielna". Kate podnios�a g�ow� i spojrza�a na t�um. Napotka�a nieruchome spojrzenie wysokiej kobiety o rudych w�osach. Wydawa�a si� dziwnie znajoma, ale dziewczynka by�a zbyt ot�pia�a, by sobie przypomnie�, sk�d zna t� twarz. Po chwili Kate odwr�ci�a wzrok i popatrzy�a za cmentarz. Wszystkie drzewa ton�y w zieleni. Zbli�a�y si� �niwa. Wyobrazi�a sobie kukurydz� na poletkach. Si�ga�aby jej nad g�ow�. Kolby ze z�ocistymi ziarenkami w jedwabnych os�onkach. Zosta�o zaledwie kilka tygodni, by do nast�pnego sezonu zapomnie� o g�odzie... Dziewczynka wr�ci�a na swoje miejsce, u boku �ony doktora, i sta�a tam bez s�owa, ze wzrokiem wbitym w czubki but�w - l�ni�c�, czarn� sk�r�, pokryt� czerwonym py�em. - Wracajmy do domu, dobrze? - zabrz�cza� przy uchu g�os pani Layton. Kate spojrza�a na ni� zak�opotana. - Do mojego domu, rozumiesz? - u�ci�li�a kobieta. - Nie musisz ju� tu d�u�ej zostawa�. Pr�bowa�a si� u�miechn�� do dziecka, ale dr�a�y jej wargi. Pani Layton uj�a Kate za �okie� i prowadzi�a przez t�um. Pospieszy� za nimi m�ody m�czyzna z aparatem fotograficznym i notesem. - Przepraszam - zacz��, doganiaj�c Kate. 10 Mia� sympatyczn� twarz, ale nim zdo�a� powiedzie� co� wi�cej, pani Layton odp�dzi�a go machni�ciem r�ki. - Prosz� porozmawia� z biskupem - powiedzia�a, a potem szybko wyprowadzi�a Kate poza teren cmentarza. Kiedy pogrzeb si� sko�czy� i przebrzmia�y d�wi�ki ostatniego hymnu, ludzie zacz�li si� rozchodzi�. Przedstawiciele medi�w pop�dzili, �eby przeprowadzi� wywiady, a misjonarze kr�cili si� w niewielkich grupkach, jakby nie chcieli przyj�� do wiadomo�ci, �e ceremonia dobieg�a ko�ca. M�ody dziennikarz podszed� do biskupa, kt�ry wci�� sta� w pobli�u obu grob�w i spogl�da� na dwa kopczyki �wie�ej ziemi. - Wasza Ekscelencjo, mam kilka pyta�... - zagai� m�odzieniec. - Misja wyda�a o�wiadczenie - przerwa� mu biskup. M�czyzna kiwn�� g�ow�. Dwa dni temu czyta� ten dokument. Potwierdzano w nim, �e w wysuni�tej daleko na zach�d plac�wce, znajduj�cej si� w pobli�u granicy z Rwand�, zamordowano par� misjonarzy - doktora Michaela Carringtona i jego �on�, Sarah. Motywy zab�jstwa pozostaj� nieznane. Dodano, �e w tym czasie na terenie plac�wki przebywa�a go�cinnie trzecia bia�a osoba, kt�ra nie dozna�a �adnych obra�e�. To wszystko. Nie podano jeszcze jednej "informacji", kt�ra jakby na przek�r lotem b�yskawicy rozesz�a si� po Dodomie. �e kobieta, kt�ra pad�a ofiar� mordu, przed �mierci� by�a naga, i co dziwniejsze, kto� wetkn�� jej do ust jajko. - Chcia�bym u�ci�li� pewne sprawy - wyja�ni� dziennikarz. Biskup spojrza� na m�czyzn� i kiwn�� g�ow� na znak, �e si� zgadza. Teraz, kiedy zrobi�, co do niego nale�a�o, to znaczy odprawi� ceremoni� pogrzebow�, wygl�da� na zm�czonego i zrozpaczonego. Dziennikarz domy�la� si�, �e nie uda mu si� uzyska� odpowiedzi na wszystkie pytania. - Czy mo�e Wasza Ekscelencja potwierdzi� pog�oski o jajku? - zacz��. Biskup zrobi� zbola�� min�, ale m�ody cz�owiek nie przestawa� naciska�. 11 - I �e mia�a je... w ustach... pani Carrington? Biskup przytakn��. - Wszystko sta�o si� tu� przed Wielkanoc�, przypuszczalnie wi�c mia�a to by� aluzja do pisanek, jakimi obdarowuj� si� z tej okazji chrze�cijanie. - M�wi� bezbarwnym g�osem, jakby recytowa� wcze�niej przygotowan� odpowied�. - Na ca�ym �wiecie, wsz�dzie gdzie dotar�o g�oszone przez Chrystusa przes�anie mi�o�ci, s� ludzie, kt�rzy odpowiadaj� na t� nauk� nienawi�ci�. Zaczerpn�� powietrza. Dziennikarz zerkn�� do notesu i zada� nast�pne pytanie. - Ile lat ma dziewczynka? - Dwana�cie. - Co si� z ni� stanie? - Wr�ci do Australii. Nie ma bliskich krewnych. Jej prawnym opiekunem b�dzie sekretarz misji. Niczego jej nie zabraknie. P�jdzie do najlepszej szko�y. Dziennikarz robi� notatki. - Jak ma�a sobie radzi? - Jest silna - odpar� biskup ponuro. - Mo�emy si� tylko modli�, by wiara doda�a jej otuchy. Za ich plecami pojawi� si� nast�pny reporter - starszy m�czyzna z przerzedzonymi siwymi w�osami i rumian� twarz�. Kiedy otworzy� usta, biskup potrz�sn�� g�ow�. - Wystarczy. Prosz�... - Odwr�ci� si�. Starszy pan nie da� si� zbi� z tropu i zada� pytanie: - A kobieta, kt�ra przebywa�a na terenie misji? Czy to nie Airnah Mason? - Owszem - przyzna� biskup na odchodnym. Obaj dziennikarze rzucili si� za nim. - By�a �wiadkiem morderstwa? Znajdowa�a si� w tym samym miejscu? - ci�gn�� starszy z pan�w. Nie czekaj�c na odpowied� biskupa, naciska�: - W takim razie dlaczego nic jej si� nie sta�o? Zwa�ywszy na to, co przydarzy�o si� tamtej parze... M�odszy z dziennikarzy wygl�da� na zaszokowanego takim sposobem zadawania pyta�, ale p�dzi� za nimi. 12 - Czy to prawda, �e... panna Mason by�a kiedy�... misjonark�? �e zmuszono j� do z�o�enia rezygnacji? Mo�e mi Wasza Ekscelencja powiedzie�, dlaczego? Przybieraj�ca na sile fala pyta� starszego pana nagle zosta�a powstrzymana, gdy� biskup si� odwr�ci�. By� postawnym m�czyzn�, a jego twarz a� p�on�a ze z�o�ci. Obaj dziennikarze cofn�li si� o krok. Biskup odszed�, zostawiaj�c swoich rozm�wc�w. - Ona naprawd� tam by�a - wyja�ni� siwow�osy m�czyzna. - Mam na my�li pann� Mason. Obliza� wargi, jakby wybiera� si� na drinka. M�ody cz�owiek rozejrza� si� niespokojnie. - Rozmawia� pan z ni�? - Pr�bowa�em. - M�czyzna podrapa� si� po nosie. - P�ki jeden z jej "ochroniarzy" nie pokaza� mi ko�ca w��czni, kt�ra wygl�da�a na wyj�tkowo ostr�. - Potrz�sn�� g�ow�. - Szkoda. Wepchn�� obgryziony, kulfoniasty o��wek do kieszeni, wzruszy� ramionami i odszed�. Kate przebywa�a w s�onecznym salonie. Obcy ludzie podty-kali jej jedzenie. Wzi�a do ust zimn�, pozbawion� smaku papk�. Prze�kn�a kilka �y�eczek i odsun�a talerz. Potem zabrano j� do magazynku, gdzie sta�o rz�dem kilka skrzynek po herbacie. Pani Layton wyja�ni�a, �e kto� w Lan-gali spakowa� dobytek jej rodzic�w i dostarczy� go tutaj. Skrzynie w odpowiednim czasie zostan� wys�ane do Australii. Pani Layton wr�czy�a Kate kilka rzeczy, kt�re od�o�ono specjalnie dla niej, wychodz�c z za�o�enia, �e mog� si� przyda� dziewczynce. By�a tam Biblia ojca i skromna bi�uteria matki. - Dzi�kuj �-powiedzia�a Kate. Ledwo zerkn�wszy na te przedmioty, po�o�y�a je na pod�odze. Potem podesz�a do jednej ze skrzy� i zacz�a przegl�da� znajduj�ce si� w niej rzeczy. Wyj�a lalk� - t�, kt�r� w ka�de Bo�e Narodzenie owijano w bia�e p��tno i k�adziono do ��obka jako Dzieci�tko Jezus. ; 13 - Zatrzymaj j� sobie - zaproponowa�a pani Layton, wychodz�c z za�o�enia, �e zabawka doda dziewczynce otuchy. Kate wrzuci�a lalk� z powrotem do skrzyni i odwr�ci�a si�, by zajrze� do kartonu ze star� odzie��. - Moim zdaniem tych rzeczy nie ma po co zatrzymywa� -o�wiadczy�a pani Layton. - Jest tu przede wszystkim odzie�. Rozda siej� czarnosk�rym. Zmarszczy�a czo�o, kiedy Kate pochyli�a si� i wyj�a par� starych but�w. Nale�a�y do Sarah. To w nich codziennie biega�a po kuchni, szpitalu i terenie misji. L�ni�y czysto�ci�, ale by�y mi�kkie i pop�kane od chodzenia. Kate zbli�y�a twarz do but�w, wdychaj�c pi�mowy zapach wyschni�tego potu. Potem przytuli�a je do piersi. Po kilku chwilach pani Layton podesz�a i po�o�y�a d�o� na ramieniu dziewczynki. - Pop�acz sobie, kochanie. Lepiej nie dusi� tego w �rodku. Kate sta�a z pochylon� g�ow�. Nie mog�a p�aka�. Mia�a wra�enie, �e �zy utkn�y gdzie� po drodze, tworz�c w gardle bolesn� kluch�. Gdy Kate zosta�a sama w pustym pokoju go�cinnym, ukl�k�a przy ��ku, �eby si� pomodli�. Porusza�a wargami, ale nie potrafi�a znale�� s��w. Nie by�a w stanie my�le�. Czu�a si� zagubiona i pusta, jakby ona r�wnie� umar�a. Zastanawia�a si�, czy to z powodu pigu�ki, kt�r� da� jej doktor Layton. Po kilku minutach wsta�a. Znalaz�a buty Sarah i wsun�a w nie stopy. By�y o wiele za du�e. Gdyby pr�bowa�a w nich chodzi�, na pewno by si� przewr�ci�a. Usiad�a na brzegu ��ka. Rozdeptana sk�ra i wy��obione przez nogi matki zag��bienia, kt�re czu�a w tych butach, dodawa�y jej otuchy. Kate wyobrazi�a sobie, �e Sarah w�a�nie je zdj�a i wci�� s� ciep�e... To j� uspokoi�o, a potem zacz�o dzia�a� lekarstwo przyt�piaj�ce b�l. Ju� niemal zasypiaj�c, Kate po�o�y�a si� do ��ka i wcisn�a mi�dzy ciasno wetkni�te prze�cierad�a. Nagle us�ysza�a, �e otwieraj� si� drzwi. Szybko zamkn�a oczy. Zesztywnia�a, czekaj�c na u�cisk obcej kobiety. Matki innej dziewczynki. 14 Ale osoba, kt�ra wesz�a i stan�a obok, pachnia�a zimnym popio�em i mas�em. Kate zerkn�a spod przymkni�tych powiek. - Ordena? - szepn�a imi� starej niani. Nie - powiedzia�a sobie. To niemo�liwe. Kto by j� tu sprowadzi�? Taki kawa� drogi z Langali... - Czy� to nie ja ko�ysa�am ci� jako male�kie dziecko? - odpar�a kobieta. - Przysz�a� - westchn�a Kate, ledwo w to wierz�c. - Przysz�am. Ordena pochyli�a si� i wzi�a Kate w ramiona. Powoli, delikatnie ko�ysa�a dziewczynk�, jakby zn�w by�a niemowl�ciem. Stara niania porusza�a si� w prz�d i w ty�, w prz�d i w ty�, w r�wnym rytmie afryka�skiej ko�ysanki. Powoli Kate rozlu�ni�a si� i uspokoi�a w dobrze znanych obj�ciach. W ko�cu mog�a pop�aka�. Cz�� I 1990, Melbourne, Australia Przy �okciu Kate pojawi�a si� srebrna taca z dwoma kieliszkami szampana. Wzi�a jeden z nich i postawi�a go ostro�nie obok papier�w. - Dzi�ki. Zerkn�a na stoj�c� obok m�od� piel�gniark� i sprawdzi�a przypi�t� do bluzki plakietk�. Przeczyta�a: "Meg McCausIand. Tymczasowa pomoc". - Jeste� z agencji? Meg kiwn�a twierdz�co g�ow�. - By�am tu kilka miesi�cy temu. My�la�am, �e podczas Bo�ego Narodzenia b�dzie spokojniej. Kate potrz�sn�a g�ow�. - To dla nas najgor�tszy okres. - Zni�y�a g�os. - M�wi� przyjaci�kom, �e wyje�d�aj � na �wi�ta, a przychodz� tutaj. Na sylwestra mog� wr�ci� do domu. Meg si� u�miechn�a. - Odm�odzone i bez zmarszczek! To niez�y plan, jak s�dz�... je�li cz�owiek mo�e sobie na to pozwoli�. Kate u�miechn�a si� i upi�a �yk szampana. Zimne b�belki po�askota�y j� w j�zyk, p�niej poczu�a �agodny, wspania�y smak. Zerkn�a na zegarek i wr�ci�a do swoich notatek. Meg kr�ci�a si� w pobli�u, dolewaj�c olejek eteryczny do 19 kominka. Potem podnios�a male�k� buteleczk� i przeczyta�a napis: "Kadzid�o betlejemskie na Bo�e Narodzenie". Westchn�a. - Co roku wmawiam sobie, �e bior� �wi�teczny dy�ur ze wzgl�du na wysokie wynagrodzenie. Potem �api� si� za g�ow� i �a�uj�. - Odwr�ci�a si� do Kate. - A pani? Nie uda�o si� pani wymiga�? - Nie mam nic przeciwko pracy w Bo�e Narodzenie - odpar�a Kate, nie przerywaj�c pisania. - Nie jestem osob� religijn�- - A co ze �wi�tecznym obiadem? - spyta�a Meg. - Rodzina nie chcia�aby, �eby usiad�a pani z nimi do sto�u? Kate potrz�sn�a g�ow�. Pochyli�a si�, �eby zebra� suche p�atki, kt�re upad�y na telefon. - Pani rodzice nie mieszkaj� w Melbourne? - docieka�a Meg. - Nie. - W innym stanie? Kate przesun�a teczki. Czu�a, �e Meg czeka na odpowied�. - Nie �yj� - wyja�ni�a. - Wiele lat temu zgin�li w wypadku. Meg przygl�da�a si� jej zaszokowana. - Przepraszam - powiedzia�a. - Najmocniej przepraszam. Zapad�a pe�na napi�cia cisza. Gdzie� w g��bi budynku kto� �piewa� kol�dy. - Nie ma sprawy - uci�a Kate, poniewa� zrobi�o jej si� �al m�odej dziewczyny. - Nie mog�a� o tym wiedzie�. - Wzi�a do r�ki harmonogram. - Lepiej zacznij obch�d. Pani James powinna mie� zdj�ty opatrunek. Pacjentka spod dw�jki r�wnie�. �adna z nich nie lubi czeka�. - Zauwa�y�am! - Meg z ulg� powita�a zmian� tematu. -Prawd� m�wi�c, nie wiem, jak pani je znosi, pracuj�c na pe�nym etacie. Wiem, �e zarobki s� dobre, ale... - Lubi� t� prac� - wyja�ni�a Kate. Meg unios�a brwi. - Za to wszystko? Rozejrza�a si� po �wietnie wyposa�onej dy�urce, W Wil- 20 loughby Centre for Aesthetic Surgery nie oszcz�dzano na zakupach. Nawet choink� przystrojono tak, by pasowa�a do kolorystyki wn�trz - by�a be�owa, ozdobiona z�otymi anio�kami i b��kitnymi jedwabnymi kokardkami. - Nie - zapewni�a szybko Kate. - To nie ma znaczenia. Po prostu cieszy mnie, �e ludzie chc� korzysta� z naszych us�ug. Przychodz� do nas z w�asnego wyboru. A to nie jest prawdziwy szpital. Nie ma nag�ych przypadk�w. Wszystko przebiega spokojnie... - Dlaczego zosta�a pani piel�gniark�? - zainteresowa�a si� Meg. - Skoro tak pani do tego podchodzi. Kate przez chwil� milcza�a, potem wzruszy�a ramionami. - My�l�, �e to zwyczajna historia. Florence Nightingale... - No tak. - Meg przytakn�a. - M�czy�ni w bia�ych kitlach i tak dalej. Kate u�miechn�a si� i potrz�sn�a g�ow�. Zna�a wiele piel�gniarek, kt�re mia�y nadziej�, �e uda im si� upolowa� jakiego� lekarza, ale ona do nich nie nale�a�a. B�ysn�o �wiate�ko. Wzywa�a pomocy kt�ra� z pacjentek. Meg niech�tnie wysz�a na oddzia�. Kate wr�ci�a do swoich papier�w. Tym razem si� spieszy�a, dlatego jej pismo sta�o si� niewyra�ne. Postanowi�a wyj��, nim Meg wr�ci. Mia�a do�� bezceremonialnych pyta�, kt�re poci�ga�y za sob� konieczno�� odpowiedzi. "Dlaczego zosta�a pani piel�gniark�?" - spyta�a Meg. Kate u�miechn�a si� ponuro, zastanawiaj�c si�, co pomy�la�aby pe�ni�ca dy�ur dziewczyna, gdyby zna�a prawdziw� odpowied�. Przecie� wyboru dokonano za ni�, gdy mia�a zaledwie pi�tna�cie lat, a o jej przysz�o�ci zadecydowa�o zrz�dzenie losu... Kate wylegiwa�a si� na trawniku w ogrodzie szkolnym, kiedy wezwano j� do gabinetu dyrektorki. Nie by�o w tym nic dziwnego. Misja przekaza�a szkole wi�kszo�� spraw dotycz�cych opieki nad Kate, dlatego dziewczynka cz�sto by�a wzywana do pani Parr w celu om�wienia r�nych spraw, od przyj�� urodzinowych poczynaj�c, a na zakupach nowej odzie- 21 �y sportowej ko�cz�c. Jednak tym razem Kate poczu�a dziwny niepok�j. Zdawa�a sobie spraw�, �e zbli�a si� Wielki Tydzie�, a wraz z nim przemilczana i nieobchodzona rocznica jej przyjazdu do szko�y. Pojawienia si� Kate Camngton, m�odej podopiecznej misji. Zaniedbanej dziewczynki z jedn� walizk�, bez rodziny, bez domu, osoby obcej, kt�ra liczy�a ka�dego centa, ka�dego szylinga i wci�� przechodzi�a na suahili. Trzymaj�c kurczowo w r�ce list sekretarza, Kate podesz�a do drzwi pani Pan-. Zatrzyma�a si�, by przyg�adzi� czarne w�osy i poprawi� sp�dniczk�, potem zapuka�a. - Prosz� - przywita� j� niski g�os dyrektorki. Po wej�ciu do gabinetu Kate ujrza�a wysokiego m�czyzn� w granatowym garniturze. Od razu wiedzia�a, �e nie jest to cz�owiek przys�any przez misj� - sekretarz i jego ludzie zawsze mieli na sobie odzie� safari albo sportowe p�aszcze i spodnie. Uprzejmie uj�a d�o� m�czyzny. - Spotkali�my si� wcze�niej - przypomnia� jej. M�wi�c to, nachyli� si� nad ni�. W jego g�osie pobrzmiewa� smutek, kt�ry wywo�a� w Kate uczucie strachu. - Pan Marsdenjest dziennikarzem - wyja�ni�a szybko pani Parr. - Kilka lat temu rozmawia� z tob� o tym, co przydarzy�o si� twoim rodzicom. Teraz chcia�by pozna� dalszy ci�g historii. Sekretarz misji ch�tnie zobaczy�by w prasie tak� publikacj�. -Urwa�a i przenikliwie przyjrza�a si� Kate. - Ale, oczywi�cie, wszystko zale�y od ciebie. Wcale nie musisz udziela� wywiadu. Kate poczu�a ulg�. Pani Parr nigdy nie rzuca�a s��w na wiatr. Gdyby Kate poprosi�a, dyrektorka szko�y odes�a�aby dziennikarza z kwitkiem. Jednak dziewczynka przypomnia�a sobie, co pani Parr powiedzia�a o sekretarzu misji - �e zale�y mu na tym wywiadzie. Przez wiele lat misja zapewnia�a Kate wszystko -szko��, wakacje, fryzjera, wizyty u dentysty, nawet kotka. Kate wiedzia�a, �e opiekuj�ca si� ni� organizacja dysponuje jedynie funduszami zebranymi od ofiarodawc�w. Podobno po artyku�ach na temat jej historii na konto misji wp�yn�y tysi�ce dolar�w. Prawdopodobnie tak samo b�dzie i teraz. 22 - Nie mam nic przeciwko temu - powiedzia�a Kate do dziennikarza. Zdoby�a si� nawet na u�miech. Dziennikarz pyta� Kate o przyjaci�ki, zainteresowania, ulubione przedmioty w szkole. Zapisywa� co� w notesie. Dziewczynka oci�ga�a si� z odpowiedziami, za ka�dym razem obawiaj�c si� nast�pnego pytania. Wiedzia�a, �e temu cz�owiekowi wcale nie zale�y na poznaniu jej �ycia codziennego. Wcze�niej czy p�niej przejdzie do sedna sprawy. Czy jest szcz�liwa? Czy uda�o jej si� zapomnie� o przesz�o�ci, czy mo�e tragedia, jaka wydarzy�a si� w Langali, zrujnowa�a jej �ycie? Kate czu�a, �e powoli ogarnia j� panika. S�owa zacz�y wi�zn�� jej w gardle. Ale bezpo�rednie pytanie nie pad�o. Po jakim� czasie zda�a sobie spraw�, �e dziennikarz nie ma odwagi powiedzie� wprost, o co mu chodzi. Zacz�a si� uspokaja�. Opowiadaj�c o swoim kotku, zerkn�a za plecy m�czyzny. Na drzewie za oknem usiad�a samiczka jakiego� ptaka. Trzyma�a w dziobie robaka. Nieco ni�ej wida� by�o otwarte dziobki. W ko�cu dziennikarz zamkn�� notes i kiwn�� g�ow� pani Parr. W tym momencie za�wita�a mu w g�owie jeszcze jedna my�l. - Co masz zamiar robi� po uko�czeniu szko�y? Kate przez chwil� mu si� przygl�da�a, potem wbi�a wzrok w pod�og�. To by�o proste, trafne pytanie, ale nie mia�a poj�cia, jak na nie odpowiedzie�. Ilekro� pr�bowa�a spojrze� w przysz�o��, widzia�a ciemno��, ca�kowicie oderwan� od przesz�o�ci. Liczy�a si� tylko tera�niejszo��. Kate by�a jednak pewna, �e pani Parr nie pochwali�aby takiej odpowiedzi. Uczennicom St John's College zawsze powtarzano, jak wa�ne jest spogl�danie w przysz�o�� i wyznaczanie sobie cel�w. - Chc� zosta� piel�gniark� - us�ysza�a w�asne s�owa, wypowiedziane dziwnie pewnym, silnym g�osem. - Chc�, tak jak moi rodzice, pracowa� w Afryce. W ciszy, kt�ra nast�pi�a, Kate s�ysza�a, jak m�czyzna zapisuje jej odpowied�. Za oknem piskl�ta dopomina�y si� wi�cej jedzenia. 23 - Dzi�kuj�. - Dziennikarz promiennie si� u�miechn��. - To by�o cudowne. W nast�pnym tygodniu opublikowano jego artyku�. Chocia� pytanie dotycz�ce plan�w Kate na przysz�o�� odegra�o w wywiadzie niewielk� rol�, to w�a�nie na nie po�o�ono g��wny akcent. W gazecie zamieszczono du�e zdj�cie Kate z twarz� wtulon� w kotka. Poni�ej t�ust� czcionk� napisano tytu�: Odwa�na c�rka m�czennik�w chce i�� w �lady rodzic�w Artyku� przeczyta�o mn�stwo os�b. W nast�pnych tygodniach i miesi�cach wci�� gratulowano Kate �mia�ej wizji. Potem wydawa�o si�, �e jej przysz�o�� zosta�a ju� wyznaczona. Ilekro� zaczyna�a zastanawia� si� nad zmian� plan�w, czu�a si� tak, jakby zdradza�a pami�� rodzic�w. Misj�. Boga. Wszystko, co mia�o dla niej jakie� znaczenie. Kate zaparkowa�a na swoim sta�ym miejscu, w cieniu lipy. Id�c �cie�k�, przyjrza�a si� fasadzie w�skiego, wiktoria�skiego domku z tarasem. Budyneczek sprawia� wra�enie niezamiesz-kanego. Sypialnia od frontu sta�a pusta, zas�ony niemal zawsze tkwi�y w tej samej pozycji. Jedyna �wi�teczna ozdoba - male�ki wianuszek na drzwiach - wyra�nie nie pasowa�a do otoczenia. Korytarz by� ciemny i cichy. Kate powiesi�a szpitalny kitel i torebk�, po czym skierowa�a si� prosto do salonu na ty�ach domu. Tu otworzy�a podw�jne, przeszklone drzwi i wysz�a do ogrodu. Na podw�rku k�ad�y si� d�ugie, popo�udniowe cienie, ale s�o�ce wci�� grza�o. Kate sta�a na tarasie, czuj�c dotyk promieni na ramionach. Rozejrza�a si� wok� siebie z delikatnym u�mieszkiem zadowolenia. Lato przysz�o w tym roku wcze�nie, po deszczowej wio�nie, a dzi�ki wysokiej temperaturze i sporej ilo�ci wilgoci wszystko szybko ros�o. Jednocze�nie zakwit�y ro�liny zimozielone, jednoroczne i wieloletnie. �ywop�oty by�y �wie�o przyci�te, �cie�ki oczyszczone z mchu i chwast�w, 24 a ka�dy centymetr kwadratowy gruntu starannie przykryty mierzw�. Male�ki ogr�dek nigdy nie wygl�da� �adniej. Kate w�drowa�a powoli �cie�k�, dok�adnie przygl�daj�c si� ka�dej rabatce. Zatrzyma�a si�, by sprawdzi� p�czek staro�wieckiej r�y, lekko dotkn�� zwini�tych p�atk�w, wilgotnej, aksamitnej powierzchni z delikatnym, r�owym rumie�cem. Niemal czu�a kryj�cy si� we wn�trzu zapach. Nagle powietrze rozdar� huk. Kate unios�a g�ow� i zamar�a w bezruchu. Ha�as ucich�, ale dziwny d�wi�k wci�� odbija� si� echem w cichym ogrodzie, brzmia� jej w uszach. Poczu�a przyspieszone bicie serca. Zna�a ten odg�os - wiedzia�a, jak przecina powietrze, zostawia postrz�pion� dziur�, wygl�daj�c�, jakby zrobiona zosta�a przez kilka przedmiot�w, a nie jedn� male�k� kul�. Nie by�o w�tpliwo�ci. To bro� palna. Kto� strzela� z niedu�ej odleg�o�ci. I nie tak daleko od jej domu. Kate podbieg�a do bocznego ogrodzenia. Chwyciwszy si� kurczowo parkanu i stan�wszy na czubkach palc�w, zajrza�a na podw�rko s�siedniego domu. Pocz�tkowo wszystko wygl�da�o normalnie - ogromny, zaniedbany teren, rezydencja z opuszczonymi roletami, tylne drzwi z otwartym skoblem. Kate uwa�nie zlustrowa�a ogr�d, zatrzymuj�c wzrok w pobli�u drzewa jacaranda. Z przera�eniem wpatrywa�a si� w le��ce na ziemi cia�o. I d�ugolufow� bro�, widoczn� w pobliskiej trawie. Kate pobieg�a wzd�u� p�otu. Wiedzia�a, �e w kt�rym� miejscu mo�na odsun�� na bok trzy sztachety i przecisn�� si� przez otw�r. Chwil� zaj�o jej znalezienie tego przej�cia, gdy� by�o niemal ca�kiem zas�oni�te przez k�pk� malw. Kate przecisn�a si� szybko przez kwiaty, przy okazji �ami�c �odygi. Zaczyna�a si� martwi�. Mo�e najpierw powinna pobiec do domu i wezwa� pogotowie? Ukl�k�a i wsun�a si� w szpar�. Zahaczy�a si� o gw�d� i rozdar�a sp�dnic�. Gdy znalaz�a si� w ogromnym ogrodzie, zacz�a biec, uchylaj�c si� przed konarami i rozsuwaj�c na boki spl�tane chwasty. W le��cym cz�owieku rozpozna�a s�siadk�. Chocia� kobieta wprowadzi�a si� ca�kiem niedawno, Kate cz�sto widywa�a 25 przez p�ot wysok�, samotn� posta� z g�stymi siwymi w�osami, upi�tymi w byle jaki kok. Po dotarciu do le��cej Kate zacz�a szuka� �lad�w krwi albo jakich� ran, ale niczego nie znalaz�a. Kobieta po prostu le�a�a i ci�ko dysza�a. - Nic si� pani nie sta�o? - spyta�a Kate. S�siadka odwr�ci�a g�ow� i popatrzy�a na Kate du�ymi, szarozielonymi oczami. By�o to dziwnie przytomne, badawcze spojrzenie. Min�a d�uga chwila. Potem nieszcz�nica pr�bowa�a wsta�, przytrzymuj�c si� ga��zi jacarandy. Kate przygl�da�a si�, nie bardzo wiedz�c, czy ma pom�c. Podj�te przez kobiet� pr�by sygnalizowa�y d��enie do samodzielno�ci. W ko�cu stan�a o w�asnych si�ach, chocia� nadal nie mog�a z�apa� tchu, odwr�ci�a si� do Kate i obdarzy�a j� niepewnym u�miechem. Po chwili z wyra�nym triumfem w oczach wskaza�a na dwie wij�ce si� pod krzakiem po��wki du�ego, czarnego w�a. Kate z daleka przyjrza�a si� gadowi. Wiedzia�a, �e g�owa wci�� jest niebezpieczna. By�a zaskoczona, widz�c w�a tutaj, w Park-ville. Musia� wyj�� ze strumyka i pomyli� zdzicza�y ogr�d z kryj�wk� w buszu. - Nic si� pani nie sta�o? - spyta�a ponownie. S�siadka wci�� z ogromnym trudem �apa�a powietrze, kurczowo trzymaj�c si� drzewa. Kate domy�li�a si�, �e pot�ne kopni�cie broni musia�o przewr�ci� strzelaj�c� i pozbawi� j� tchu. - Nic. Za chwil� wszystko b�dzie w porz�dku. Chocia� na razie podle si� czuj�. Kobieta unika�a wzroku Kate, jakby wstydzi�a si� swojego stanu. Kate zda�a sobie spraw�, �e na przek�r siwym w�osom s�siadka wcale nie jest taka stara. Mog�a mie� pi��dziesi�t par� lat. Trudno powiedzie�. Ogorza�a twarz nadawa�a jej ponadczasowy wygl�d osoby, kt�ra du�o przebywa�a na s�o�cu. Kobieta zasygnalizowa�a, �e potrzebuje pomocy. Nim Kate wzi�a j � pod rami�, podnios�a ci�k� bro�, przy okazji sprawdzaj�c, czy jest nabita, chocia� wiedzia�a, �e to w�a�nie z niej 26 przed chwil� strzelano. Poczu�a zapach smaru. Wraz z nim wr�ci�o wspomnienie, obraz z przesz�o�ci... Pal�ce s�o�ce i sucha trawa. Ma�a dziewczynka skradaj�ca si� cicho i powoli jak kot. Bez �amania ga��zek ani przygniatania li�ci. Nieodrywaj�ca wzroku od r�ki ojca. Stop! - zasygnalizowa�. By�o to gwa�towne machni�cie. Musia� co� wypatrzy�. Dziewczynka zamar�a w p� kroku, z trudem chwytaj�c r�wnowag�. M�czyzna przykucn��, wymierzy�, wypali�. Potem nie trzeba ju� by�o zachowywa� ciszy. Ojciec si� u�miechn��, a ma�a roze�mia�a si� w g�os. Tego wieczoru czeka ich kr�lewska kolacja... Ci�ar ch�odnej broni ci�gn�� w d� rami� Kate, kiedy podesz�a do s�siadki. Nagle poczu�a si� niezr�cznie z powodu blisko�ci. Kosmyk siwych w�os�w dotkn�� jej policzka, wyczu�a te� delikatny zapach potu i pi�mow� wo� perfum. Pow�drowa�y w stron� tylnej werandy, w kierunku drewnianego krzes�a. Sta�o w pewnej odleg�o�ci od ganku, w pobli�u kr�gu z cegie�, otaczaj�cego kilka w po�owie zw�glonych k��d i kupk� popio�u. Kate wiedzia�a o istnieniu tego ogniska. Kobieta zapali�a je pierwszego dnia po wprowadzeniu si� do domu. Gdy Kate zauwa�y�a dym, przypuszcza�a, �e s�siadka pali chwasty z ogrodu. Ale gdy ukradkiem zerkn�a przez p�ot, zobaczy�a siwow�os� posta� siedz�c� przy ogniu i wpatruj�c� si� w p�omienie. Kilka godzin p�niej scena wygl�da�a dok�adnie tak samo. Potem, o zmierzchu, pojawi� si� kocio�ek, a kobieta zabra�a si� do gotowania... - Mo�e po kogo� zadzwoni�? - spyta�a Kate, gdy dotar�y do krzes�a. - Nie, nie. Nic mi nie b�dzie - brzmia�a odpowied�. - Poradz� sobie. Trudno by�o powiedzie� co� na podstawie akcentu kobiety. Nie by� ani australijski, ani angielski, chocia� przypomina� oba z domieszk� jakiego� trzeciego elementu. - W porz�dku. - Kate rozejrza�a si� wok� siebie, nie bar- 27 dzo wiedz�c, co jeszcze mo�e zrobi�. - Przynie�� pani wod� do picia? - Dzi�kuj�. Kobieta u�miechn�a si�, a w k�cikach jej oczu pojawi�y si� zmarszczki. Kate nagle uzna�a, �e jej rozm�wczyni kiedy� musia�a by� pi�kna. Wci�� by�a �adna. Mia�a g�ste i b�yszcz�ce, chocia� siwe w�osy, a dzi�ki wystaj�cym ko�ciom policzkowym jej twarz �adnie si� starza�a. Kate zauwa�y�a, �e jej s�siadka nosi co�, co mo�na uzna� za str�j sportowy - sprane spodnie koloru khaki i marszczon� p��cienn� bluzk�. Wygl�da�o na to, �e ona r�wnie� nie �wi�tuje Bo�ego Narodzenia. - W lod�wce znajdzie pani troch� soku ze �wie�ej limo-ny. - Kobieta wskaza�a tylne drzwi. - Na p�ce w spi�ami s� dwie szklanki. Tylne drzwi prowadzi�y prosto do staro�wieckiej kuchni. Przy jednej ze �cian sta� piec na drewno, �rodek zajmowa� jasny st� z sosnowego drewna. Opr�cz tego by� tylko zlew i kilka wbudowanych szafek. �adnych firanek, miseczek, rondli, s�oik�w czy butelek. Ani �ladu jedzenia. Nawet bior�c pod uwag� fakt, �e kobieta mieszka tu od niedawna, kuchnia by�a dziwnie pusta. Kate podesz�a do lod�wki. Tu r�wnie� prawie niczego nie by�o. Kilka marchewek, jab�ko, kostka mas�a i... bia�y porcelanowy dzbanek na herbat�. Kate potrz�sn�a g�ow�. Ta kobieta jest chyba szalona - pomy�la�a. Strzela do w�y, gotuje na ognisku, a dzbanek na herbat� trzyma w lod�wce. Ale po zdj�ciu pokrywki w powietrzu rozszed� si� zapach �wie�ej limony. Zerkn�wszy do �rodka, Kate zobaczy�a grube plasterki z zielon� sk�rk� p�ywaj�ce w soku. Wyjrza�a przez okno. S�siadka wci�� siedzia�a na krze�le, lecz wcale nie odpoczywa�a. Wyprostowa�a si�, z nat�eniem wpatruj�c si� w tylne drzwi i czekaj�c na j ej powr�t. Kate nape�ni�a dwie szklanki i wynios�a je na zewn�trz. Zgodnie z poleceniem postawi�a je na ziemi w pobli�u ogniska, a potem przynios�a z werandy drugie krzes�o. Kiedy si� na nim usadowi�a, skosztowa�a soku. By� zimny, kwa�ny - tylko odro- 28 bin� dos�odzony - i orze�wiaj�cy. Wyczu�a w nim jeszcze jaki� smak. Wypi�a nast�pny �yk, pr�buj�c rozpozna�, co to takiego. - Bazylia - powiedzia�a kobieta. - No tak - potwierdzi�a Kate. Siedzia�y w milczeniu, pij�c i spogl�daj�c na k��bi�cy si� w powietrzu dym. Kate wdycha�a zapach dogasaj�cego ogniska, starego popio�u rozgrzanego przez s�o�ce. Wydawa� jej si� dobrze znajomy, a jednocze�nie bardzo odleg�y, z innego �wiata. Grille, przy kt�rych siadywa�a ka�dego lata, by�y zapalane, a potem czyszczone. Takie palenisko - obozowe, domowe - to zupe�nie inna sprawa. W nocy podtrzymuje si� w nim ogie�, �eby strzeg� przed lwami, a w ci�gu dnia gotuje si� na nim posi�ki, dlatego �ywot tego rodzaju ognisk jest wyj�tkowo d�ugi. Warstwy popio�u oznaczaj� ka�dy mijaj�cy dzie�, ka�dy posi�ek, ka�de urodziny, ka�d� �mier�... W oddali zacz�y bi� dzwony ko�cielne. Panie spojrza�y na siebie. Obie samotnie sp�dza�y Bo�e Narodzenie. - Mam na imi� Jane. - A ja Kate. Zn�w cisza. Kate zauwa�y�a br�zow� koz�, pa��taj�c� si� przy jednym z pobliskich drzew owocowych. Obgryza�a niski krzaczek, grubymi wargami szukaj�c m�odych, delikatnych p�d�w. - Dzi�ki niej nie musz� kosi� trawy - wyja�ni�a Jane. -Ogr�d troch� zar�s�. Kate przytakn�a z uprzejmym u�miechem na ustach. To by�o lekkie niedopowiedzenie. Posiad�o�� przez ostatni rok �wieci�a pustkami, a ogr�d ca�kiem zdzicza�. Koza zerwa�a gar�� li�ci. Jak tak dalej p�jdzie, w mgnieniu oka ogo�oci ca�y teren. Kate przypomnia�a sobie, jakie zamieszanie wywo�a�o pojawienie si� zwierz�cia. Mieszka�cy ulicy z�o�yli skarg� do zarz�dcy, ale ku swojej konsternacji us�yszeli, �e kobieta nie jest kolejnym najemc�, lecz w�a�cicielk�, kt�ra wr�ci�a zza oceanu. Je�li chce trzyma� zwierz� w ogrodzie, to jej prywatna sprawa. Wkr�tce za p�otem pojawi�y si� kury - widziano je, jak odpoczywa�y na ga��ziach drzew. O �wicie s�yszano pianie 29 koguta, a w powietrzu bez przerwy unosi� si� zapach palonego drewna. S�siedzi zacz�li zaczepia� Kate na ulicy, by zapyta� o kobiet� zza p�otu. Kate postanowi�a o niczym im nie m�wi�, zw�aszcza �e Jane od przyjazdu praktycznie mieszka�a pod go�ym niebem, czasem wr�cz spa�a na werandzie. To nie ich sprawa - uwa�a�a Kate. Nie mia�a zamiaru przy��cza� si� do grona plotkarzy. - Jak d�ugo tu mieszkasz? - spyta�a Jane, kiwni�ciem g�owy wskazuj�c male�ki domek z tarasem. - D�ugo... - odpar�a Kate wymijaj�co. - Tyle �e wyje�d�a�am i wraca�am. Jane przez sekund� przygl�da�a si� jej bez s�owa. - Sk�d wiedzia�a�, �e w p�ocie jest dziura? Kate zawaha�a si�, ale nie widzia�a powodu, dla kt�rego mia�aby ukrywa� prawd�. - Sama j� zrobi�am. W dzieci�stwie cz�sto bawi�am si� w tym ogrodzie. Dom by� pusty. - Spojrza�a na zaro�ni�t� przestrze�. - Czu�am si� tak, jakbym mia�a w�asne kr�lestwo. - To znaczy, �e tu dorasta�a�? - zainteresowa�a si� Jane. - Nie do ko�ca. Dom nale�a� do moich rodzic�w, ale mieszkali�my tu tylko dwa lata. Kate rozejrza�a si� dooko�a, szukaj�c czego�, co pozwoli�oby jej zmieni� temat. - Pewnie pod tym drzewem bawi�a� si� w dom. - Jane wskaza�a na powykr�can� wi�ni� p�acz�c�. Kate odwr�ci�a si� zaskoczona. - Tak. Jane u�miechn�a si�, a na jej rozja�nionej twarzy od�y�o wspomnienie dawnej urody. - W lecie, kiedy li�cie by�y g�ste, wpe�za�a� do �rodka i czu�a� si� tak, jakby� ukry�a si� przed ca�ym �wiatem. Kate spojrza�a jej prosto w oczy. Tak w�a�nie by�o. - Widzisz, ja w dzieci�stwie te� bawi�am si� w tym ogrodzie - wyja�ni�a Jane. - Ten dom nale�a� do mojej babci. Na pobliskim drzewie zabrz�cza�a cykada. Kate obserwowa�a kur� grzebi�c� w ziemi w pobli�u tylnych drzwi. Nie 30 mia�a ochoty na kontynuowanie rozmowy. Chyba Jane r�wnie�. Ale panuj�ce mi�dzy nimi milczenie nie by�o niezr�czne. Siedz�c z pust� i coraz cieplejsz� szklank� w r�ce, Kate czu�a si� niemal zahipnotyzowana spokojem p�nego popo�udnia. Po chwili Jane pochyli�a si� w stron� stoj�cego w pobli�u stolika, przyci�gaj�c uwag� Kate do staro�wieckiego adaptera. Jego solidna obudowa obci�gni�ta by�a zniszczon� i poplamion� zielon� sk�r�. Na jednym z uchwyt�w wisia�y resztki identyfikatora, jaki przyczepia si� w samolotach. Kiedy Jane unios�a przykryw�, ukaza� si� talerz i l�ni�ce, czarne rami� z ig��. W tym momencie Kate poczu�a ucisk w �o��dku, jakby co� rozpoznawa�a. W dzieci�stwie mia�a do czynienia z takim adapterem. Tylko tamten by� nowy, bez skazy, stanowi� rodzinny skarb, kt�rego nie mia�a prawa dotyka�. Ciche trzaski poprzedzi�y pierwsze d�wi�ki wspania�ej arii. G��boki, silny kobiecy g�os pop�yn�� przez ogr�d, wzbudzaj�c dziwn�, bezimienn� t�sknot�. S�uchaj�c, Kate zerkn�a w stron� swojego domu. Widz�c go pod takim k�tem, przypomnia�a sobie, jak niegdy� siadywa�a tutaj, w swoim tajemniczym ogrodzie, i bacznie przygl�da�a si� domostwu, w kt�rym mieszka�a wraz z rodzicami. Udawa�a, �e jest kim� obcym. Przygl�da�a si� znakom �wiadcz�cym, �e kto� tu mieszka - zas�onom w oknach, praniu wisz�cemu na sznurze. Pr�bowa�a doszuka� si� czego�, co by zdradza�o, �e nie s� to zwyczajni Australijczycy, prowadz�cy normalne �ycie, lecz misjonarze w przebraniu. Carringtonowie przebywali tu prawie dwa lata. W tym czasie rodzice Kate uzupe�niali wiedz�. Chocia� bardzo t�sknili za Afryk�, nowe �ycie rodzinne szybko wype�ni�a rado�� wi���ca si� z pobytem w Australii. Bez pomocy Ordeny czy Tefy gotowali, sprz�tali i wsp�lnie robili zakupy. Nie by�o szpitala, do kt�rego wieczorami wzywano by Michaela, mieli wi�c czas na gry i rozmowy. Chodzili do kina i jadali w restauracjach. Dzi�ki temu stali si� sobie bardziej bliscy. We wspomnieniach Kate dwuletnia przerwa zyska�a status z�otego wieku. C�rka pa�stwa Carrington�w zawsze by�a bar- 31 dzo wdzi�czna misji, �e utrzymano dom i po uko�czeniu nauki pozwolono jej do niego wr�ci�. Potem niezwykle starannie usun�a wszelkie �lady po najemcach, kt�rzy w ci�gu minionych lat mieszkali w jej domu, brukaj�c go obcymi wspomnieniami. Wr�ciwszy do tera�niejszo�ci, Kate zorientowa�a si�, �e Jane bacznie jej si� przygl�da. U�miechn�a si�, maj�c nadziej�, �e twarz nie zdradzi�a jej uczu�. - Musz� ju� i��. Wsta�a, ale Jane skin�a r�k�, by zaczeka�a, a� sko�czy si� aria. G�os zatrzyma� si� na d�u�ej przy ostatnich d�wi�kach, rozci�gaj�c je, jakby nie mia� ochoty si� z nimi rozsta�. W ko�cu ucich�, a Kate ponownie wsta�a. - Sama wyjd� - powiedzia�a. Obr�ci�a si� w stron� bramy, kt�ra prowadzi�a do ogrodu od frontu domu. Jane chyba nieco odpocz�a i odzyska�a si�y, poniewa� upar�a si�, �e podprowadzi Kate. Na po�egnanie delikatnie, niepewnie dotkn�a jej ramienia. Kate nie ogl�da�a si� za siebie, czu�a jednak, �e Jane bacznie j� obserwuje. Z�apa�a si� na tym, �e pr�buje porusza� si� z wdzi�kiem, tak, jak nauczono j�, gdy by�a ma�� dziewczynk�, a niania postanowi�a wybi� jej z g�owy niezgrabny ch�d dziecka. "Wyci�gnij szyj�. Rozlu�nij ramiona. Wyobra� sobie, �e niesiesz na g�owie dzban z wod�..." Kate otworzy�a wysok� drewnian� bram�, osadzon� w drewnianym p�ocie, opu�ci�a zaniedbany teren i znalaz�a si� w �adnym wiktoria�skim ogrodzie. Zajmowa� si� nim wynaj�ty w tym celu cz�owiek - bezosobowe krzewy i zaro�la sta�y w r�wnych rz�dkach, eksponuj�cych fasad� rezydencji. Patrz�c od ulicy, nikt by nie przypuszcza�, �e tak blisko, tu� poza zasi�giem wzroku, znajduje si� dzicz. Wr�ciwszy do swojego ogrodu, Kate zacz�a my�le� o ma�ym oczku wodnym, kt�re mia�a zamiar umie�ci� przy tylnych 32 drzwiach. Korzystaj�c z ta�my mierniczej, zacz�a wykre�la� plan. By�o bardzo ma�o miejsca i dlatego projekt musia� idealnie pasowa�. Pracowa�a powoli, z namaszczeniem, p�ki nie us�ysza�a dobiegaj�cych zza p�otu pierwszych takt�w nowej piosenki. Wtedy zaskoczona unios�a g�ow�. Melodia by�a skoczna i weso�a, z wyra�nym, g�o�nym rytmem, ca�kiem odmienna od wcze�niejszej arii. Kate rozpozna�a j� dzi�ki cz�sto odtwarzanej w klinice p�ycie z piosenkami z lat sze��dziesi�tych. Puppet on a String Sandy Shaw. Zda�a sobie spraw�, �e Jane puszcza przeb�j z czas�w swej m�odo�ci, okresu, kiedy niecierpliwie czeka�a na to, co si� wydarzy, pe�na nadziei na przysz�o��. Czy planowa�a w�a�nie co� takiego? �e b�dzie mieszka� sama? Kate dosz�a do wniosku, �e j� czeka to samo. Przez ca�e �ycie b�dzie dryfowa�, zdana na siebie. Ta my�l by�a dziwnie uspokajaj�ca - tak dobrze znane uczucie izolacji od innych ludzi. Po raz pierwszy pozna�a je, gdy wys�ano j� do Dodomy, do szko�y z internatem. Ale wtedy mia�a nieod��cznego przyjaciela, Jezusa, i czekaj�cych w domu rodzic�w. Langali le�a�o daleko od Dodomy, ale wystarcza�a �wiadomo��, �e zawsze mo�e tam wr�ci�. Langali i Dodoma, dom i szko�a, stanowi�y dwie cz�ci tego samego �wiata. Gdy Kate trafi�a do nast�pnej szko�y z internatem, tym razem w Melbourne, wszystko wygl�da�o inaczej. Wtedy by�a naprawd� sama. Dom przepad� na zawsze, a rodzin� zabra� Jezus. Te� mi przyjaciel! Jednak jakim� cudem uda�o jej si� przetrwa�. Koniec ko�c�w zacz�a nawet ceni� sobie swobod�, jak� mia�a z powodu braku rodziny. Nauczy�a si� by� sama bez odczuwania samotno�ci. Zerkaj�c przez p�ot, Kate obserwowa�a k��by dymu unosz�cego si� z ogniska. Dziwna wydawa�a si� my�l, �e ona i Jane s� tutaj, mieszkaj� obok siebie, ka�da w swoim domu. Niemaj�ce ze sob� nic wsp�lnego dwie kobiety, przedstawicielki dw�ch r�nych pokole�, ��czy�o tylko jedno - �e jako dzieci urz�dza�y sobie dom pod t� sam� wi�ni� p�acz�c�. 33 2 Na p�kach w spi�ami sta�y w r�wnym rz�dku pojemniczki z naklejonymi etykietkami. Kate zerkn�a na nie, rozpakowuj�c artyku�y spo�ywcze i ostro�nie uk�adaj�c ka�d� rzecz na swoim miejscu. W�a�nie ko�czy�a, gdy us�ysza�a pukanie do drzwi wej�ciowych. Szybko u�o�y�a ostatnie paczuszki. Gdy to robi�a, d�wi�k si� powt�rzy�. By� g�o�niejszy i bardziej natarczywy. Kate energicznie otworzy�a drzwi z uprzejmym u�miechem odmowy na ustach. Rzadko si� zdarza�o, by kto� wpada� do niej bez uprzedzenia, dlatego spodziewa�a si�, �e to jaki� akwi-zytor albo ankieter. Zobaczy�a jednak stoj�c� na progu s�siadk�. Jane by�a w tym samym ubraniu co poprzednio, ale teraz zawi�za�a na szyi jasn� apaszk�. W�osy opada�y jej lu�no na ramiona. Wygl�da�a na znacznie silniejsz�, pogodniejsz� i m�odsz�. - Mo�esz mi po�yczy� szklank� cukru? - spyta�a. Kate przez chwil� tylko na ni� patrzy�a, zastanawiaj�c si�, czy Jane m�wi powa�nie. Potem przypomnia�a sobie jej pust� spi�arni�. - Oczywi�cie. - U�miechn�a si�. - Przynios�. W�druj�c korytarzem, zda�a sobie spraw�, �e Jane idzie za ni�. Kate ukry�a zaskoczenie i nie zatrzyma�a si�. Kiedy dotar�y do salonu, Jane stan�a. Kate obserwowa�a, jak s�siadka lustruje pomieszczenie, jej przenikliwe spojrzenie przesuwa si� po wsp�czesnych skandynawskich krzes�ach i stole, na kt�rym sta� wazon z pi�knymi gerberami. Tylko jedna rzecz nie pasowa�a do wystroju wn�trza. Na gzymsie na kominku sta�a prymitywna afryka�ska rze�ba przedstawiaj�ca s�onia. Jane podesz�a prosto do niego. - Sk�d to masz? - spyta�a, obracaj�c go w r�kach jak dzie�o sztuki. - Dosta�am od przyjaci�ki - odpar�a Kate. Rokrocznie na Bo�e Narodzenie Lucy zamawia�a prezenty z katalogu organizacji charytatywnej rozprowadzaj�cej wytwo- 34 ry r�kodzielnicze z ca�ego �wiata. Kate zawsze trzyma�a dar do pierwszej wizyty Lucy, a nast�pnie go wyrzuca�a. Jane odstawi�a rze�b� i przyjrza�a si� rysunkom przyczepionym do tablicy z korka. By�y to projekty ogrod�w. W ka�dym rogu widnia� podpis: Kate Creigh. Plany r�ni�y si� mi�dzy sob� - na niekt�rych z nich by�y fontanny, na innych trelia�e, przystrzy�one �ywop�oty lub starannie porozstawiane �awki -ale wszystkie przedstawia�y du�e, tradycyjne ogrody. Kate zostawi�a Jane studiuj�c� rysunki i wesz�a do kuchni. Wyj�a z kredensu torebk� cukru. - Prosz� - powiedzia�a, wr�ciwszy do salonu. Ale Jane w nim nie by�o. Sta�a przy przeszklonych drzwiach wychodz�cych na ogr�d. ; Teren za tarasowym domkiem by� bardzo w�ski. Pasowa�by tu ogr�dek w wiejskim stylu, pe�en rabatek z zio�ami i siej�cymi si� z roku na rok kwiatami. Kate zdecydowa�a si� jednak na zaprojektowanie czego�, co wygl�da�oby na fragment okaza�ego, wspania�ego ogrodu. Ca�kiem nie�le jej si� to uda�o. Mi�dzy starannie przystrzy�onymi �ywop�otami, zagrabionymi rabatkami i szerokimi �cie�kami mo�na by�o wyczu� ducha i proporcje, kt�re towarzysz� znacznie wi�kszej skali. Wystarczy�o jedynie nie patrze� na p�oty. Jane w zamy�leniu przekrzywi�a g�ow� i bacznie przygl�da�a si� zieleni. Jej wzrok zatrzyma� si� na miejscu przeznaczonym na oczko wodne. - Chyba trudno b�dzie ci je zmie�ci� - skomentowa�a. Kate nie odpowiedzia�a. Nie mia�a zamiaru rezygnowa� z tworzenia ogrodu. Odk�d pami�ta�a, to zaj�cie wype�nia�o jej weekendy i �wi�ta. Po chwili milczenia Jane odwr�ci�a si� i ruszy�a w stron� wyj�cia. - Dzi�kuj� za cukier - powiedzia�a. Kate posz�a za ni� do drzwi. Jane zatrzyma�a si� na progu, jakby chcia�a co� jeszcze powiedzie�, ale pomacha�a tylko r�k� na po�egnanie. Kate zamkn�a drzwi i zmarszczy�a czo�o. Ta kobieta ma 35 dziwne maniery - pomy�la�a. Zachowuje si�, jakby co� ukrywa�a, czego� nie m�wi�a. Kate pochyli�a si�, by wyjrze� przez wziernik. Wysoka posta� oddala�a si� wolno �cie�k�. Gdy dotar�a do skrzynki pocztowej, stan�a. Szybko obejrza�a si� przez rami�, a potem si�gn�a do �rodka i wyj�a czekaj�cy tam list. Trzymaj�c go w obu r�kach, bacznie przygl�da�a si� wierzchowi koperty. Kate przymru�y�a oczy. W adresie, kt�ry czyta�a Jane, nie by�o �adnej tajemnicy, s�siadka mog�a zatem jedynie sprawdza� nazwisko Kate. Nazwisko fa�szywe, przej�te... Dorastaj�c w Australii, Kate cieszy�a si� s�aw� c�rki zamordowanych misjonarzy. Dziewcz�ta ze szko�y zazdro�ci�y jej, �e mia�a do czynienia z tak szlachetnymi lud�mi i tak egzotycznym miejscem. To przynios�o jej popularno��, kt�r� przyj�a z prawdziw� ulg�. Potem odkry�a, �e nie wszyscy podzielaj� jej zapatrywania na prac� misjonarzy. W�wczas zacz�a mie� pewne w�tpliwo�ci co do swojego dziedzictwa, pogodzi�a si� jednak z faktem, �e zawsze b�dzie znana jako c�rka Carringto-n�w, a tragedia, jaka rozegra�a si� w Langali, na zawsze pozostanie cz�ci� jej �ycia. Potem, mniej wi�cej pi�� lat temu, wszystko si� zmieni�o... Do domu Kate dor�czono ma��, p�ask� paczuszk�. Otworzy�a j�, id�c przez ogr�d. Wyj�a z opakowania ksi��k� i kopert�. Ksi��ka mia�a g�adk� ok�adk�, na kt�rej widnia� tylko sam tytu�. Ksi�ga wsp�czesnych m�czennik�w. Kate patrzy�a na ni�, czuj�c coraz wi�kszy niepok�j. Wsun�wszy kopert� mi�dzy ostatnie strony ksi��ki, odwr�ci�a stron� tytu�ow�. Wolumen przes�a� jej sam autor, kt�ry ozdobnymi, b��kitnymi literami napisa� r�wnie� dedykacj�: "Z b�ogos�awie�stwem, wielebny Christopher White". Mniej wi�cej w po�owie ksi��ki tkwi�a zak�adka. Kate otworzy�a w tym miejscu, na pocz�tku rozdzia�u sz�stego. Tragedia w Langali. Zacz�a czyta�. Wbrew jej woli oczy nie odrywa�y si� od tekstu, bieg�y do przodu i poci�ga�y za sob� my�li. Autor za- 36 czyna� od charakterystyki doktora Carringtona i jego �ony. Pierwszy by� Michael. Zosta� opisany jako klasyczny, bohaterski lekarz z d�ungli: silny, zaradny, obdarzony wspania�ymi umiej�tno�ciami. Kate dobrze zna�a ten portret. Odpowiada� jej dzieci�cej wizji pozbawionego wad, pot�nego ojca. Z pewno�ci� nigdy p�niej nie uda�o jej si� spotka� takiego m�czyzny. Sarah Carrington wypad�a nieco bladziej. Zdaniem wielebnego by�a �agodn�, oddan� �on� i matk�, kt�ra niezmordowanie wspiera�a m�a w jego pracy. Kate czyta�a ten opis z coraz wi�kszym uczuciem zawodu. Wielebny White m�wi� o Sarah tak samo jak ludzie z misji. We wspomnieniach Kate matka jawi�a si� jako osoba pogodna, pe�na energii, ale to tylko dzieci�ca wizja, odleg�a i ma�o przekonuj�ca. Kate czu�a, �e nie ma wyboru i musi przyj�� charakterystyk� powt�rzon� w ksi��ce, pogodzi� si� z faktem, �e Sarah by�a osob� daj�c� z siebie wszystko i niemal ca�kowicie zapominaj�c� o sobie, �e reprezentowa�a typ kobiety, kt�rego Kate nie lubi�a i nie powa�a�a. Potem autor wychwala� pod niebiosa gotowo�� misjonarzy do po�wi�ce� w imi� powo�ania i fakt, �e pozostali wierni swej wierze nawet w obliczu �mierci. Wszystko to sugerowa�o jak�� nieuchronno��. Sam B�g wybra� dla Michaela i Sarah taki los. M�cze�ska �mier� nie by�a ostatnim etapem ich �ycia, lecz jego punktem szczytowym, chwil�, kt�ra nada�a znaczenie wszystkiemu, co wcze�niej zrobili. A co ze mn�? - zastanawia�a si� Kate. Zostawionym przez nich dzieckiem? Czy�by stanowi�a tylko produkt uboczny ca�ego przedsi�wzi�cia? Przypomnia�a sobie spotkanego niegdy� ameryka�skiego kaznodziej�, kt�ry w swojej karierze wykorzystywa� fakt, �e by� synem zamordowanych w Amazonii misjonarzy. Kate wiedzia�a, co kryje si� za jego promiennym u�miechem, rozumia�a potrzeb� znalezienia dla siebie roli w ponurym dramacie, jaki sta� si� udzia�em jego rodzic�w. Wygl�da�o na to, �e cz�owiek musi si� przy��czy� albo obra� zupe�nie inn� drog�. Nie by�o trzeciej mo�liwo�ci. Nast�pnie wielebny White opisywa� okoliczno�ci morder- 37 stwa Carrington�w. Kate wesz�a do domu i usiad�a. Palce jej dr�a�y, gdy odwraca�a sztywne strony. W kilku g�upich akapitach autor opisa� wydarzenia, kt�re mia�y miejsce tu� przed Wielkanoc� w Langali w tysi�c dziewi��set siedemdziesi�tym czwartym roku. Nie by�o tam niczego, o czym Kate wcze�niej by nie wiedzia�a. Po przedstawieniu fakt�w wielebny White zacz�� wylicza� plotki, jakie kr��y�y w owym czasie. Twierdzono na przyk�ad, �e kto� w�o�y� jajko do ust Sarah Carrington. Kate zamar�a w bezruchu i z trudem prze�kn�a �lin�. Serce wali�o jej w piersiach. Nie chcia�a czyta� dalej, ale nie mog�a oprze� si� pokusie. Autor napisa�, �e istotnie, w policyjnym raporcie wspomniano o ma�ym jajku, ugotowanym na twardo i pomazanym kolorowymi farbkami. Miseczka z podobnie ozdobionymi pisankami sta�a na stole. J