3313

Szczegóły
Tytuł 3313
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

3313 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 3313 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

3313 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

ARKADIJ I BORYS STRUGACCY Miasto skazane (Przek�ad: Ewa Sk�rska) - Jak si� macie, karasie? - Dzi�kujemy, mamy si�. Walentij Katajew ...Znam uczynki twoje i trud, i wytrwa�o��, i wiem, �e nie mo�esz �cierpie� z�ych, i �e do�wiadczy�e� tych, kt�rzy podaj� si� za aposto��w, a nimi nie s�, i stwierdzi�e�, �e s� k�amcami... Objawienie �w. Jana(Apokalipsa) CZʌ� 1 �MIECIARZ ROZDZIA� 1 Kub�y by�y zardzewia�e, pogi�te i mia�y odstaj�ce klapy. Spod klap wystawa�y strz�py gazet, zwisa�y obierki. Przypomina�o to paszcze niechlujnych pelikan�w, kt�rym jest wszystko jedno, co zjadaj�. Na pierwszy rzut oka wydawa�o si�, �e nie spos�b podnie�� takiego ci�aru, ale tak naprawd� we dw�ch z Wanem mogli je jednym szarpni�ciem unie�� ku wyci�gni�tym r�kom Donalda i postawi� na brzegu otwartej klapy ci�ar�wki. Trzeba tylko by�o uwa�a� na palce. Potem, gdy Donald przesuwa� kube� w g��b budy, mogli poprawi� r�kawice i chwil� pooddycha� przez nos. Z otwartej bramy ci�gn�o wilgotnym, nocnym ch�odem. Pod sklepieniem, na obro�ni�tym brudem kablu, hu�ta�a si� go�a ��ta �ar�wka. W jej �wietle Wan wygl�da� jak cz�owiek chory na ��taczk�. Twarzy Donalda w og�le nie by�o wida� - zas�ania� j� cie� ronda jego teksaskiego kapelusza. Szare, obdrapane, sp�kane �ciany, k�aki zakurzonej paj�czyny w rogach sufitu, nieprzyzwoite rysunki rozebranych kobiet naturalnej wielko�ci, a przy drzwiach do str��wki nieporz�dna sterta pustych butelek i puszek, kt�re Wan zbiera�, starannie sortowa� i oddawa� do skupu.... Gdy zosta� ju� ostatni kube�, Wan wzi�� miot�� i szufelk� i zabra� si� za sprz�tanie walaj�cych si� na asfalcie �mieci. - Niech pan przestanie, Wan - powiedzia� rozdra�niony Donald. - Za ka�dym razem to samo. Czy�ciej tu i tak nie b�dzie. - Dozorca sprz�ta� musi - zauwa�y� pouczaj�co Andrzej, kr�c�c praw� d�oni� i koncentruj�c si� na odczuwanym b�lu. Wydawa�o mu si�, �e naderwa� sobie �ci�gno. - Przecie� i tak znowu na�miec� - powiedzia� Donald z nienawi�ci�. -Nawet si� nie obejrzymy, jak b�dzie tu jeszcze brudniej ni� przedtem. Wan wsypa� �mieci do ostatniego kub�a, upcha� je szufelk� i zatrzasn�� klap�. - Gotowe - rzek�, rozgl�daj�c si� dooko�a. W bramie by�o teraz czysto. Wan popatrzy� na Andrzeja z u�miechem. Potem zerkn�� na Donalda i powiedzia�: - Chcia�bym panu tylko przypomnie�... - Dobra, dawajcie - niecierpliwi� si� Donald. Raz i dwa: Andrzej i Wan szarpni�ciem podnie�li kube�. Trzy i cztery: Donald schwyci� go, st�kn��, sapn�� i wypu�ci�. Kube� przechyli� si� i bokiem upad� na asfalt. Zawarto�� wystrzeli�a na dziesi�� metr�w, jak z katapulty. Kube�, z kt�rego ci�gle wysypywa�y si� �mieci, poturla� si� na podw�rko. G�uche echo pomkn�o pomi�dzy �cianami dom�w ku czarnemu niebu. - O ty w mord� i no�em, cholera jasna, psiakrew! - zawo�a� Andrzej, kt�ry ledwie zd��y� odskoczy�. - Dziurawe r�ce! - Chcia�em panu tylko przypomnie� - odezwa� si� �agodnie Wan - �e ten kube� ma urwany uchwyt. Wzi�� miot��, szufelk� i zabra� si� za sprz�tanie. Donald przysiad� na brzegu budy i opu�ci� r�ce mi�dzy kolana, - Przekle�stwo... - powiedzia� g�ucho. - Przekl�ta pod�o��. Co� z nim by�o ostatnio wyra�nie nie w porz�dku, a tej nocy w szczeg�lno�ci. Dlatego Andrzej nie wyg�osi� swojego s�du o profesorach i ich przydatno�ci do prawdziwej pracy. Poszed� po kube�, potem wr�ci� do ci�ar�wki, zdj�� r�kawice i wyci�gn�� papierosy. Z pustego kub�a �mierdzia�o niemi�osiernie, wi�c Andrzej czym pr�dzej sam zapali�, a dopiero potem zaproponowa� papierosa Donaldowi. Donald w milczeniu pokr�ci� g�ow�. Trzeba by�o co� zrobi�, �eby poprawi� nastr�j. Andrzej wrzuci� spalon� zapa�k� do kub�a i zacz�� m�wi�: - �yli sobie w pewnym miasteczku dwaj asenizatorzy, ojciec i syn. Nie by�o tam kanalizacji, tylko do�y z wiadomo czym. I oni to wiadomo co wybierali wiadrem i przelewali do swojej beczki. Ojciec, jako bardziej do�wiadczony specjalista, schodzi� na d�, a syn podawa� mu z g�ry wiadro. I pewnego razu syn nie utrzyma� wiadra i ca�� zawarto�� wyla� na ojca. No, ojciec wytar� si�, popatrzy� na niego z do�u do g�ry i powiedzia� z gorycz�: "Sieroto ty, bo�a ofermo! Rozumu za grosz! W ten spos�b przez ca�e �ycie b�dziesz na g�rze stercza�!" Andrzej oczekiwa�, �e Donald przynajmniej si� u�miechnie. Donald by� zwykle cz�owiekiem weso�ym, towarzyskim, nigdy nie chodzi� z nosem na kwint�. By�o w nim co� z wiecznego studenta. Ale teraz tylko zakaszla� i g�ucho powiedzia�: - I tak nie da rady oczy�ci� wszystkich do��w. A Wan, kt�ry ca�y czas krz�ta� si� przy kuble, zareagowa� jeszcze dziwniej - nagle zapyta� z zainteresowaniem: - A po ile ono u was jest? - Co po ile? - nie zrozumia� Andrzej. - G�wno. Drogie? Andrzej za�mia� si� z niedowierzaniem. - Jak by ci to powiedzie�... Zale�y czyje... - To macie r�ne? - zdziwi� si� Wan. - A u nas wszystkie jednakowe. A czyje jest najdro�sze? - Profesorskie - odpowiedzia� natychmiast Andrzej. Po prostu nie m�g� si� powstrzyma�. -Aaa!... - Wan wsypa� do kub�a kolejn� szufelk� �mieci i pokiwa� g�ow�. - Jasne. U nas na wsi nie by�o profesor�w i dlatego cena by�a jednakowa - pi�� juan�w za wiadro. To w Syczuanie, a w Czangszi, na przyk�ad, ceny dochodzi�y do siedmiu, a nawet o�miu juan�w. Andrzej w ko�cu zrozumia�. Nagle poczu� ch��, �eby zapyta�, czy to prawda, �e Chi�czyk, kt�ry przyszed� na proszony obiad, ma obowi�zek wypr�ni� si� w ogrodzie gospodarza. Ale oczywi�cie nie wypada�o si� czym� takim interesowa�. - Jak tam u nas teraz, to nie wiem - ci�gn�� Wan. - Ostatnio nie mieszka�em na wsi. A dlaczego akurat profesorskie jest u was najdro�sze? - �artowa�em - przyzna� si� Andrzej z min� winowajcy. - U nas si� tym w og�le nie handluje. - Handluje si� - powiedzia� Donald. - Nawet tego pan nie wie. - A pan nawet to wie - odci�� si� Andrzej. Jeszcze miesi�c temu Andrzej zacz��by si� w tym miejscu ostro k��ci� z Donaldem. Potwornie go denerwowa�o, �e Amerykanin przez ca�y czas opowiada� o Rosji takie rzeczy, o kt�rych Andrzej nie mia� zielonego poj�cia. Kiedy� by� przekonany, �e Donald po prostu wciska mu kit albo powtarza przesi�kni�te ��ci� brednie Hersta. "Do diab�a z waszym Herstem!" - op�dza� si�. Ale potem pojawi� si� ten frajer Izia Katzman i Andrzej przesta� zaprzecza�, tylko si� odcina�. Diabli ich wiedz�, sk�d oni to wszystko brali. Swoj� bezsilno�� t�umaczy� tym, �e on sam pojawi� si� tutaj z pi��dziesi�tego pierwszego, a ci dwaj - z sze��dziesi�tego si�dmego. - Szcz�liwy z pana cz�owiek - powiedzia� nagle Donald, wsta� i poszed� do kub��w przy kabinie. Andrzej wzruszy� ramionami i, pr�buj�c uwolni� si� od niesmaku wywo�anego t� rozmow�, w�o�y� r�kawice i zacz�� pomaga� Wanowi sprz�ta� �mierdz�ce �mieci. No dobra, no i nie wiem. G�wno, rzeczywi�cie. A co ty wiesz o ca�kach? Albo, powiedzmy, o sta�ej Hubble'a? Trudno wszystko wiedzie�. Gdy Wan upycha� w kuble reszt� �mieci, w bramie pojawi�a si� elegancka sylwetka policjanta Kensi Ubukaty. - Prosz� t�dy - rzuci� do kogo� przez rami� i zasalutowa� Andrzejowi. - Cze�� pracy, �mieciarze! Z cienia bramy wesz�a w kr�g ��tego �wiat�a dziewczyna i stan�a obok Kensiego. By�a bardzo m�oda, mog�a mie� najwy�ej dwadzie�cia lat, i bardzo ma�a - niskiemu policjantowi si�ga�a zaledwie do ramienia. Mia�a na sobie gruby sweter z bardzo szerokim ko�nierzem i kr�tk� sp�dnic�. Od bladej ch�opi�cej twarzy wyra�nie odcina�y si� mocno umalowane wargi. D�ugie jasne w�osy spada�y na ramiona. - Prosz� si� nie ba� - u�miechn�� si� uprzejmie Kensi. - To tylko nasi �mieciarze. Na trze�wo zupe�nie niegro�ni... Wan! - zawo�a�. - To Selma Nagel, nowa. Jest zarz�dzenie, �eby j� ulokowa� u ciebie, pod osiemnastk�. Osiemnastka wolna? Wan podszed� do nich, zdejmuj�c r�kawice. - Wolna. Ju� od dawna. Dzie� dobry, Selmo Nagel. Jestem tu dozorc�, nazywam si� Wan. Je�li b�dzie pani czego� potrzebowa�, to tam s� drzwi od str��wki, prosz� przyj��. - Daj klucz - zarz�dzi� Kensi. - Chod�my, zaprowadz� pani�. - Nie trzeba - powiedzia�a Selma zm�czonym g�osem. - Znajd�. - Jak pani sobie �yczy. - Kensi znowu zasalutowa�. - Prosz�, tu jest walizka. Dziewczyna wzi�a od Kensiego walizk�, od Wana klucz, potrz�sn�a g�ow�, odrzucaj�c spadaj�ce na oczy w�osy, i zapyta�a: - Kt�ra to klatka? - Prosto - zacz�� t�umaczy� Wan. - Ta pod oknem, w kt�rym si� �wieci. Czwarte pi�tro, A mo�e jest pani g�odna? Chce pani herbaty? - Nie, nie chc� - odpar�a dziewczyna, znowu potrz�sn�a g�ow� i, stukaj�c obcasami po asfalcie, posz�a prosto na Andrzeja. Odsun�� si�, �eby j� przepu�ci�. Gdy przechodzi�a, poczu� silny zapach perfum i jeszcze jakich� kosmetyk�w. Patrzy� na ni� ca�y czas, gdy sz�a przez ��ty kr�g �wiat�a. Mia�a bardzo kr�tk� sp�dnic�, odrobin� tylko wystaj�c� spod swetra, i d�ugie bia�e nogi. Gdy wysz�a z bramy w ciemno�� podw�rka, Andrzejowi wyda�o si�, �e te nogi �wiec�. W tej ciemno�ci wida� by�o tylko jej bia�y sweter i bia�e nogi. Potem zapiszcza�y i trzasn�y drzwi. Andrzej znowu odruchowo si�gn�� po papierosy i zapali�, wyobra�aj�c sobie, jak te bia�e, szczup�e nogi wchodz� po schodach, stopie� po stopniu... g�adkie kostki, do�eczki pod kolanami, oszale� mo�na. A ona wchodzi coraz wy�ej, pi�tro za pi�trem i zatrzymuje si� przed drzwiami mieszkania numer osiemna�cie, dok�adnie naprzeciwko mieszkania numer szesna�cie... Cholera, trzeba by�o przynajmniej zmieni� po�ciel, pow�oczka zrobi�a si� szara jak �cierka. A jak wygl�da jej twarz? A to numer, zupe�nie nie pami�tam jej twarzy. Tylko nogi. Nagle zda� sobie spraw�, �e wszyscy milcz�, nawet �onaty Wan. W tym momencie odezwa� si� Kensi: - Mam ciotecznego wujka. Pu�kownik Maki. By� adiutantem pana Osimy i dwa lata przesiedzia� w Berlinie. Potem mianowali go pe�ni�cym obowi�zki naszego wojskowego attache w Czechos�owacji. By� �wiadkiem wej�cia Niemc�w do Pragi... Wan kiwn�� na Andrzeja, szarpni�ciem podnie�li kube� i szcz�liwie przetransportowali go na bud�. - ...potem - ci�gn�� niespiesznie Kensi, zapalaj�c papierosa -troch� powojowa� w Chinach, zdaje si�, �e gdzie� na po�udniu, w okolicach Kantonu. Dowodzi� dywizj�, kt�ra wyl�dowa�a na Filipinach, i organizowa� ten s�ynny marsz �mierci pi�ciu tysi�cy ameryka�skich je�c�w wojennych... przepraszam, panie Donaldzie... P�niej skierowali go do Mand�urii i mianowali dow�dc� sachali�skiego rejonu umocnie� gdzie, aby pewne sprawy zachowa� w tajemnicy, zap�dzi� do kopalni i wysadzi� w powietrze osiem tysi�cy chi�skich robotnik�w... przepraszam, Wan... Wreszcie trafi� do rosyjskiej niewoli, a Rosjanie, zamiast go powiesi� albo, co by na to samo wysz�o, wyda� Chi�czykom, tylko go przetrzymali w �agrze marnych dziesi�� lat... Podczas gdy Kensi opowiada�, Andrzej zd��y� wej�� na bud�, pom�c Donaldowi porozstawia� kub�y, podnie�� klap� ci�ar�wki, znowu zej�� na ziemi� i pocz�stowa� Donalda papierosem. Teraz we trzech stali przed Kensim i s�uchali. Donald Cooper, wysoki, przygarbiony, w wyblak�ym kombinezonie, o poci�g�ej twarzy, ze zmarszczkami w k�cikach ust i ostrym podbr�dkiem poro�ni�tym rzadk� siw� szczecin�; Wan, szeroki, kr�py, prawie bez szyi, w starym, starannie po�atanym waciaku, z szerok� ziemist� twarz�, zadartym nosem, �yczliwym u�miechem i ciemnymi oczami w szparkach spuchni�tych powiek... Andrzej poczu� nagle mocn� rado��, �e ci wszyscy ludzie z r�nych kraj�w, a nawet z r�nych czas�w, zebrali si� tutaj i s�u��, ka�dy na swoim posterunku, jednej, bardzo wa�nej sprawie. - Teraz to ju� staruszek - ko�czy� Kensi. - I w�a�nie on twierdzi, �e najlepsze kobiety, jakie kiedykolwiek zna�, to Rosjanki, emigrantki w Harbinie. Zamilk�, wyrzuci� niedopa�ek i starannie roztar� go podeszw� l�ni�cego kamasza. Odezwa� si� Andrzej: - Jaka tam z niej Rosjanka. Selma, w dodatku Nagel. - Taa, to Szwedka - przyzna� Kensi. - Nie ma znaczenia. To by�a opowie�� o skojarzeniach. - Dobra, jedziemy! - Donald wsiada� ju� do kabiny. - Pos�uchaj, Kensi -powiedzia� Andrzej, k�ad�c r�k� na drzwiczkach. - Kim by�e� wcze�niej? - Kontrolerem w odlewni, a przedtem ministrem komunalnego... - Nie, nie tutaj, tam... - Aaaa, tam? Tam pracowa�em w wydawnictwie "Hajakawa". Donald w��czy� silnik. Stara ci�ar�wka zatrz�s�a si� i zazgrzyta�a, wypuszczaj�c g�ste k��by niebieskawego dymu. - Nie pali si� wam prawe �wiat�o pozycyjne! - krzykn�� Kensi. - Nigdy si� nie pali�o - odezwa� si� Andrzej. - No to zr�bcie z nim co�! Jak jeszcze raz zobacz�, wlepi� wam mandat! -Te� co�... - Co? Nie s�ysz�! - Bandyt�w, m�wi�, �ap, a nie kierowc�w! - rykn�� Andrzej, pr�buj�c przekrzycze� zgrzyty i brz�ki. - Co si� �wiate� pozycyjnych czepiasz! Kiedy was wreszcie rozgoni�, darmozjady! - Nied�ugo! - krzykn�� Kensi. - Teraz to ju� szybko p�jdzie, nie minie nawet sto lat! Andrzej pogrozi� mu pi�ci�, pomacha� Wanowi i rzuci� si� na siedzenie obok Donalda. Ci�ar�wka ruszy�a, zahaczaj�c bokiem o bram�, wytoczy�a si� na ulic� G��wn� i ostro skr�ci�a w prawo. Sadowi�c si� wygodnie, �eby wystaj�ca z fotela spr�yna nie k�u�a w ty�ek, Andrzej k�tem oka spojrza� na Donalda. Amerykanin siedzia� wyprostowany, lew� r�k� trzyma� na kierownicy, praw� na dr��ku zmiany bieg�w, kapelusz wcisn�� na oczy, ostry podbr�dek wysun�� do przodu i grza�, ile si�. Zawsze tak je�dzi�, "z maksymaln� dozwolon� pr�dko�ci�", nie zwalniaj�c przed wybojami w asfalcie. Na ka�dym takim wyboju stoj�ce w budzie kub�y ze �mieciami podskakiwa�y z hukiem, brz�cza�a przerdzewia�a karoseria, a Andrzej, mimo zapierania si� nogami, te� podskakiwa� i spada� dok�adnie na ostrze przekl�tej spr�yny. Tyle tylko, �e kiedy� temu wszystkiemu towarzyszy�a �artobliwa sprzeczka a dzisiaj Donald milcza�, w�skie wargi mia� mocno zaci�ni�te i w og�le nie patrzy� na Andrzeja. Mo�e dlatego wydawa�o si�, �e on z�o�liwie si� stara, �eby jak najmocniej trz�s�o. - Co panu jest, Don? - zapyta� w ko�cu Andrzej. - Z�by pana bol�? Donald wzruszy� ramionami i nic nie odpowiedzia�. - Ostatnio jest pan jaki� niesw�j. Przecie� widz�. Mo�e pana czym� niechc�cy obrazi�em? - Niech pan da spok�j - powiedzia� Donald przez z�by. - Co pan tu ma do rzeczy? Andrzejowi wyda�o si�, �e w tych s�owach te� jest jaka� nie�yczliwo��, co� przykrego, obra�liwego: jak by� ty m�g�, gnojku, obrazi�, mnie, profesora?... Ale w tym momencie Donald odezwa� si�: - Nie na darmo m�wi�em, �e jest pan szcz�liwy. Panu naprawd� mo�na pozazdro�ci�. To wszystko pana jako� omija. A po mnie przechodzi jak walec parowy. �adna ko�� nie zostaje ca�a. - O czym pan m�wi? Nic nie rozumiem. Donald skrzywi� wargi, milcza�. Andrzej zerkn�� na niego, nie widz�cymi oczami popatrzy� na drog� przed sob�, znowu spojrza� na Donalda, podrapa� si� po g�owie i przygn�biony powiedzia�: - S�owo daj�, nic nie rozumiem. Przecie� niby wszystko jest w porz�dku... - Dlatego w�a�nie panu zazdroszcz� - twardo powiedzia� Donald. - I nie m�wmy ju� o tym. Niech pan nie zwraca uwagi. - Jak to mam nie zwraca� uwagi? - Andrzej by� wyra�nie przybity. - Jak ja mog� nie zwraca� uwagi? My tutaj razem, ja, pan, ch�opaki... Jasne, �e przyja�� to wielkie s�owo, zbyt wielkie... No, po prostu kumple... Powiedzia�bym, �e jakby co�... Przecie� nikt nie odm�wi pomocy! No, niech pan sam powie: gdyby si� ze mn� co� sta�o i poprosi�bym pana o pomoc, odm�wi�by mi pan? Przecie� by pan nie odm�wi�, prawda? Prawa r�ka Donalda oderwa�a si� od dr��ka i leciutko poklepa�a Andrzeja po ramieniu. Andrzej zamilk�. Przepe�nia�o go zadowolenie. Znowu wszystko by�o dobrze. Donald okaza� si� w porz�dku. Po prostu zwyk�a chandra. Mo�e cz�owiek mie� chandr�? Ambicja si� w nim odezwa�a. By�o nie by�o profesor, a tu kub�y ze �mieciami. A przedtem pracowa� jako magazynier. Jasne, �e to dla niego nieprzyjemne i przykre, tym bardziej �e nie ma si� komu po�ali� - sam chcia� tu by�, to i skar�y� si� nie wypada. To si� tylko tak �atwo m�wi - r�b dobrze swoj� robot�, jakakolwiek by ona by�a... No i dobra. Dosy� tego gadania. Donald sobie poradzi. Ci�ar�wka jecha�a ju� po diabatowej nawierzchni, �liskiej od osiadaj�cej mg�y. Domy po obu stronach jezdni by�y tutaj ni�sze, starsze, a ci�gn�ce si� wzd�u� ulicy latarnie sta�y rzadziej i �wieci�y s�abiej. Przed nimi ich �wiat�a zlewa�y si� w zamglon�, niewyra�n� plam�. Na ulicy i chodnikach nie by�o �ywego ducha, nawet dozorc�w. Tylko na rogu zau�ka Siedemnastego, przed niskim, starym hotelem, znanym pod nazw� "Zapluskwiona woliera", sta� w�z zaprz�gni�ty w zm�czonego konia. Na wozie spa� jaki� cz�owiek, zakutany w brezent po same uszy. By�a czwarta w nocy - godzina najg��bszego snu. W �adnym oknie nie pali�o si� �wiat�o. Z bramy po lewej stronie wyjecha�a ci�ar�wka. Donald zamruga� do niej �wiat�ami i przemkn�� obok, a ci�ar�wka, te� �mieciarka, wyjecha�a na jezdni� i spr�bowa�a ich wyprzedzi�. Ale gdzie tam -z Donaldem nie mia�a �adnych szans. Po�wieci�a tylko �wiat�ami przez tyln� szyb� i zosta�a daleko w tyle. W rejonie spalonych blok�w wyprzedzili jeszcze jedn� �mieciark�, a zaraz potem zacz�y si� kocie �by i Donald musia� zwolni�, �eby ci�ar�wka si� przypadkiem nie rozsypa�a. Zacz�y pojawia� si� jad�ce z przeciwka samochody -ju� puste wraca�y z wysypiska, wi�c nigdzie si� nie spieszy�y. Chwil� potem od latarni odklei�a si� ledwo widoczna posta� i wysz�a na jezdni�. Andrzej si�gn�� r�k� pod siedzenie, �eby wyci�gn�� stamt�d francuza, ale okaza�o si�, �e to tylko policjant, kt�ry chce si� dosta� do zau�ka Kapu�cianego. Ani Andrzej, ani Donald nie wiedzieli, gdzie to jest. Policjant, pot�ne ch�opisko z jasnymi kud�ami na wielkim �bie, stercz�cymi nieporz�dnie spod przepisowej czapki, powiedzia�, �e poka�e. Stan�� na stopniu obok Andrzeja i trzymaj�c si� ramy, przez ca�� drog� niezadowolony marszczy� nos, jakby nie wiadomo co poczu�, a od niego samego jecha�o zastarza�ym potem. Andrzej przypomnia� sobie, �e ta cz�� miasta jest ju� od��czona od wodoci�g�w. Przez jaki� czas jechali w milczeniu, policjant pogwizdywa� melodi� z operetki, a potem ni z tego, ni z owego rzuci�, �e na rogu Kapu�cianego i Drugiej Lewej dzisiaj o pomocy stukn�li jakiego� biedaka. Powyrywali mu wszystkie z�ote z�by. - Kiepsko pracujecie - powiedzia� ze z�o�ci� Andrzej. Takie przypadki wyprowadza�y go z r�wnowagi. A w dodatku pasa�er m�wi� o tym takim tonem, �e Andrzej mia� ochot� mu przy�o�y� - od razu by�o wida�, �e policjantowi wisi i to zab�jstwo, i zabity, i zab�jcy. Teraz, zaskoczony, odwr�ci� do niego swoj� szerok� g�b� i zapyta�: - A co, ty b�dziesz mnie uczy�, jak mam pracowa�? - Mo�e i ja - warkn�� Andrzej. Policjant ze z�o�ci� zmru�y� oczy, gwizdn�� i powiedzia�: - Nauczycieli a nauczycieli! Gdzie nie spluniesz - wsz�dzie nauczyciel. Stoi i uczy. Ju� i �mieci wozi, a dalej uczy. - Ja ci� nie ucz�... - zacz�� Andrzej podniesionym g�osem, ale policjant nie da� mu sko�czy�. - Zaraz wr�c� na komisariat i zadzwoni� do twojej bazy, �e ci si� �wiat�o postojowe nie pali. Widzicie go, �wiat�o mu si� nie pali, ale co tam, b�dzie uczy� policj� pracowa�. ��todzi�b. Donald roze�mia� si� nagle suchym, skrzypi�cym �miechem. Policjant te� zar�a� i zupe�nie ju� pokojowo dorzuci�: - Jestem sam na czterdzie�ci dom�w, rozumiesz? I zabroniono nam nosi� bro�. Czego ty od nas chcesz? Nied�ugo w domu was zaczn� zabija�, a co dopiero na ulicy. - No, a wy co? - zapyta� oszo�omiony Andrzej. - Powinni�cie protestowa�, ��da�... - Protestowa� - powt�rzy� policjant - ��da�... Ty co, nowy? Szefie! - krzykn�� do Donalda. - Zatrzymaj no si� tutaj. Wysiadam. Zeskoczy� ze stopnia i, nie ogl�daj�c si� za siebie, ko�ysz�cym krokiem poszed� w stron� ciemnej szczeliny mi�dzy krzywymi drewnianymi domami; w oddali pali�a si� samotna latarnia, pod kt�r� sta�a grupa ludzi. - No co oni, do licha, zg�upieli, czy co? - oburzy� si� Andrzej, gdy samoch�d znowu ruszy�. - Jak to tak, na mie�cie pe�no bandyt�w, a policja bez broni? Tak nie mo�e by�! Przecie� Kensi ma przy boku kabur� - to co on w niej nosi, papierosy? - Kanapki - powiedzia� Donald. - Nic nie rozumiem - westchn�� Andrzej. - Wyja�niali to - odpar� Donald. - "W zwi�zku z powtarzaj�cymi si� wypadkami gangsterskich napad�w na policjant�w w celu zdobycia broni..." I tak dalej. Andrzej my�la� d�ug� chwil�, z ca�ych si� zapieraj�c si� nogami, �eby nie podskakiwa� na fotelu. Kocie �by prawie si� ju� sko�czy�y. - Wed�ug mnie to strasznie g�upie - powiedzia� w ko�cu. - A wed�ug pana? - Wed�ug mnie te� - odezwa� si� Donald, niezgrabnie przypalaj�c papierosa jedn� r�k�. - I tak pan spokojnie o tym m�wi? - Ja si� ju� wystarczaj�co nadenerwowa�em - wzruszy� ramionami Donald. - To bardzo stare zarz�dzenie, pana tu jeszcze wtedy nie by�o. Andrzej podrapa� si� po g�owie, marszcz�c brwi. Cholera wie, mo�e to zarz�dzenie mia�o jaki� sens? Samotny policjant to rzeczywi�cie niez�a gratka dla tych drani. A skoro ju� odbiera� bro�, to jasne, �e trzeba j� odebra� wszystkim. Ca�y problem le�y nie w tym durnym zarz�dzeniu, tylko w tym, �e policji jest za ma�o i ob�aw jest za ma�o, a powinno si� urz�dzi� jedn� wielk� ob�aw� i wymie�� ca�e to plugastwo za jednym zamachem. Zaanga�owa� ludno��. Ja, na przyk�ad, bym poszed�... Donald na pewno te�... Trzeba by napisa� o tym do mera. Potem jego my�li nagle zmieni�y tor. - Niech pan pos�ucha, Don - zacz��. - Jest pan socjologiem. Ja, rzecz jasna, nie uwa�am socjologii za nauk�... zreszt� ju� o tym m�wi�em... ani za �adn� metod�. Ale pan na pewno du�o wie, o wiele wi�cej ni� ja. Niech mi pan powie, sk�d si� w naszym mie�cie bierze ca�e to dra�stwo? Sk�d oni si� tu wzi�li - zab�jcy, gwa�ciciele, z�odzieje... Czy�by Nauczyciele nie rozumieli, kogo tu �ci�gaj�? - Oczywi�cie, �e rozumieli - oboj�tnie odpowiedzia� Don i, nie zwalniaj�c, przejecha� przez gro�nie wygl�daj�cy g��boki d�, wype�niony czarn� wod�. - No to dlaczego? - Ludzie nie rodz� si� z�odziejami, staj� si� nimi. A dalej, jak wiadomo: "Sk�d my mo�emy wiedzie�, co potrzebne jest Eksperymentowi? Eksperyment to Eksperyment..." - Don zamilk� na chwil�. - Futbol to futbol, pi�ka jest okr�g�a, boisko prostok�tne, niech zwyci�y godniejszy... Sko�czy�y si� latarnie, zamieszkana cz�� miasta zosta�a w tyle. Teraz po obu stronach rozje�d�onej drogi ci�gn�y si� opuszczone ruiny - pozosta�o�ci po dziwacznych kolumnadach, osiadaj�ce na fundamentach, podparte belkami �ciany z ziej�cymi pustk� dziurami zamiast okien, sterty gnij�cych bierwion, las pokrzyw i cierni, cherlawe, na wp� zduszone lianami drzewa w�r�d stert poczernia�ych cegie�. Potem z przodu znowu pojawi�o si� blade �wiat�o. Donald skr�ci� w prawo, ostro�nie wymin�� wracaj�c� pust� ci�ar�wk�, za-buksowa� w pe�nych b�ota g��bokich koleinach i w ko�cu zahamowa� tu� przed czerwonymi �wiat�ami ostatniego samochodu w kolejce. Wy��czy� silnik i popatrzy� na zegarek. Andrzej te� spojrza�. By�o prawie wp� do pi�tej. - Z godzink� postoimy - rze�ko oznajmi� Andrzej. - Chod�my, zobaczymy, kto tam stoi z przodu. Z ty�u podjecha� jeszcze jeden samoch�d. - Niech pan idzie sam - odpar� Donald, odchyli� si� na siedzenie i nasun�� kapelusz na twarz. Andrzej te� odchyli� si� do ty�u, poprawi� pod sob� spr�yn� i zapali� papierosa. Z przodu roz�adunek szed� pe�n� par�. Szcz�ka�y pokrywy kub��w, wysoki g�os licz�cego wykrzykiwa� "...osiem... dziesi��...", na s�upie hu�ta�a si� przykryta p�askim metalowym talerzem tysi�c-watowa �ar�wka. Potem nagle kilka garde� wrzasn�o: "Dok�d to, �achu? Do ty�u! Sam jeste� �lepy!... W mord� chcesz?..." Z prawej i z lewej strony pi�trzy�y si� ubite �mieci, nocny wietrzyk ni�s� potworny smr�d zgnilizny. Nagle nad jego uchem odezwa� si� znajomy g�os: - Si� macie, g�wnowozy! Jak tam wielki Eksperyment? To by� Izia Katzman, w ca�ej okaza�o�ci - roztargany, gruby, niechlujny i jak zawsze nieprzyjemnie zadowolony z �ycia. - S�yszeli�cie? Jest projekt ostatecznego rozwi�zania problemu przest�pczo�ci. Likwidacja policji! Zamiast niej b�d� po nocach wypuszcza� na ulice wariat�w. Bandyci i chuligani przestaj� istnie� -teraz tylko wariat odwa�y si� wyj�� noc� z domu! - Kiepski pomys� - powiedzia� sucho Andrzej. - Kiepski? - Izia wlaz� na podn�ek i wsun�� g�ow� do szoferki. - Przeciwnie! Znakomity! �adnych dodatkowych koszt�w. Rano rozmieszczeniem wariat�w w ich mieszkaniach zajmuj� si� dozorcy... - Za co otrzymuj� dodatkow� racj� w postaci litra w�dki - podchwyci� Andrzej, co wywo�a�o u Izi niepoj�ty zachwyt: zacz�� chichota�, wydaj�c dziwne gard�owe d�wi�ki; parska� i macha� r�kami w powietrzu. Donald zakl�� g�ucho, otworzy� swoje drzwi, zeskoczy� i znikn�� w ciemno�ciach. Izia natychmiast przesta� chichota� i spyta� z niepokojem: - Co z nim? - Nie wiem - odpowiedzia� pos�pnie Andrzej. - Pewnie zrobi�o mu si� niedobrze na tw�j widok... A tak w og�le, ju� od kilku dni tak wygl�da. - Tak? - Izia popatrzy� nad kabin� w stron�, gdzie poszed� Donald. - Szkoda. Porz�dny z niego cz�owiek. Tylko strasznie nieprzystosowany. - A kto jest przystosowany? - Ja jestem przystosowany. Ty jeste� przystosowany. Wan jest przystosowany... Donald kiedy� strasznie si� denerwowa�: dlaczego, �eby zrzuci� �mieci, trzeba sta� w kolejce? Na jaka choler� ten licz�cy? Co on tu liczy? - No i mia� racj�, �e si� zdenerwowa� - powiedzia� Andrzej. -Przecie� to rzeczywi�cie kretynizm. - Ale ciebie to nie denerwuje - sprzeciwi� si� Izia. - Doskonale rozumiesz, �e licz�cy to tylko pionek. Postawili go, �eby liczy�, to liczy. A poniewa� nie nad��a z liczeniem, to robi si� kolejka. A kolejka -jak to kolejka... - Izia znowu parskn�� i zabulgota�. - Pewnie, na miejscu w�adz Donald po�o�y�by tu porz�dn� drog� ze zjazdami do zrzucania �mieci, a licz�cego, �ebskiego ch�opa, odes�a�by do policji, �eby bandyt�w �apa�. Albo na pierwsz� lini�, do farmer�w... - No? - zniecierpliwi� si� Andrzej. - Co - no? Donald to nie w�adza! - No, a dlaczego w�adza tego nie zrobi? - A po co? - wykrzykn�� rado�nie Izia. - Pomy�l sam! �mieci s� wywo�one? S�! Rachunek jest prowadzony? Jest! Systematycznie? Systematycznie. Pod koniec miesi�ca sprawozdanie: wywieziono o tyle a tyle g�wna wi�cej ni� w zesz�ym miesi�cu. Minister zadowolony, mer zadowolony, wszyscy zadowoleni... a �e Donald nie jest zadowolony? Przecie� nikt go tu na si�� nie ci�gn��, sam si� zg�osi�!... Ci�ar�wka na przedzie wypu�ci�a k��b siwego dymu i podjecha�a jakie� pi�tna�cie metr�w do przodu. Andrzej pospiesznie przesiad� si� za kierownic� i wyjrza�. Donalda nigdzie nie by�o wida�. Z niepokojem w��czy� motor i jako� tam przejecha� te pi�tna�cie metr�w, chocia� po drodze trzy razy gas� mu silnik. Izia szed� obok i za ka�dym razem, gdy samochodem telepa�o, odsuwa� si� przestraszony. Potem zacz�� opowiada� co� o Biblii, ale Andrzej prawie go nie s�ucha� - by� ca�y mokry od prze�ywanego napi�cia. W ostrym �wietle �ar�wki przez ca�y czas szcz�ka�y kub�y i rozlega�y si� przekle�stwa. Co� uderzy�o w dach szoferki, ale Andrzej nie zwr�ci� na to uwagi. Z ty�u podszed� do nich t�gi Oskar Haiderman ze swoim kumplem, gigantycznym Murzynem. Poprosi� o papierosa. Murzyn Silwa, prawie niewidoczny w ciemno�ciach, szczerzy� bia�e z�by. Izia zacz�� z nimi rozmawia�, przy czym Silw� nie wiadomo dlaczego nazywa� tontonmakutem, a Oskara pyta� o jakiego� Thora Heyerdahla. Silwa robi� straszne miny, strzela� na niby z automatu, Izia chwyta� si� za brzuch i udawa�, �e pada na miejscu - Andrzej nic nie rozumia� i Oskar najwidoczniej te� nie: wkr�tce wyja�ni�o si�, �e myli mu si� Haiti z Tahiti... Po dachu znowu co� si� przeturla�o i nagle wielki k��b zlepionych �mieci uderzy� w mask� i rozlecia� si� na kawa�ki. - Ej! - krzykn�� w ciemno�� Oskar. - Przesta�cie! Z przodu znowu zarycza�o ze dwadzie�cia garde�, przekle�stwa zla�y si� w jeden nie ko�cz�cy si� wrzask. Co� si� dzia�o. Izia j�kn�� �a�o�nie, z�apa� si� za brzuch i zgi�� wp� - tym razem nie udawa�. Andrzej otworzy� drzwi i od razu oberwa� w g�ow� metalow� puszk�. Nie by�o to zbyt bolesne, ale za to bardzo obel�ywe. Silwa schyli� si� i znikn�� w ciemno�ciach. Andrzej rozgl�da� si�, os�aniaj�c g�ow� i twarz. Nic nie by�o wida�. Zza stert �mieci sypa� si� grad zardzewia�ych puszek, kawa�ki przegni�ego drewna, stare ko�ci, nawet kawa�ki cegie�. S�ycha� by�o d�wi�k rozbijanego szk�a. Nad kolumn� samochod�w przetoczy�o si� dzikie, oburzone wycie. "Co za �ajza si� tam zabawia?!" - wrzeszczeli ch�rem. Zawy�y w��czone silniki, zap�on�y reflektory. Niekt�re ci�ar�wki zacz�y przetacza� si� tam i z powrotem: najwidoczniej kierowcy pr�bowali ustawi� je tak, �eby o�wietli� grzbiety g�r �mieci, sk�d lecia�y teraz ca�e ceg�y i puste butelki. Kilka os�b, schylonych jak Silwa, zanurkowa�o w ciemno��. K�tem oka Andrzej zauwa�y�, �e Izia z wykrzywion� od p�aczu twarz� zwin�� si� obok tylnego zderzaka i obmacuje brzuch. Andrzej skoczy� do kabiny i wyci�gn�� spod siedzenia francuza. Po �bach drani, po �bach! Kilkunastu �mieciarzy na czworakach, czepiaj�c si� r�kami, w�ciekle wdrapywa�o si� na zbocze. Komu� uda�o si� w ko�cu ustawi� samoch�d w poprzek i reflektory o�wietli�y nier�wny grzbiet g�ry, naje�ony fragmentami starych mebli, sk��bionymi szmatami i strz�pami papieru, l�ni�cy pot�uczonym szk�em, a nad grzbietem -wysoko zadart� �y�k� koparki na tle czarnego nieba. Na �y�ce co� si� rusza�o, co� du�ego, szarego ze srebrnym odcieniem. Andrzej zamar� na ten widok i w tym samym momencie powszechny rwetes zag�uszy� czyj� rozpaczliwy lament: - To diab�y! Diab�y! Uciekajcie! Ze zbocza od razu posypali si� ludzie - nie patrz�c, na �eb, na szyj�, wzbijaj�c tumany kurzu, turlaj�c si� w odm�tach podartych szmat i papierowych strz�p�w; oszala�e oczy, otwarte usta, machaj�ce r�ce. Kto� os�oni� g�ow� �ci�ni�tymi �okciami; nie przestaj�c panicznie piszcze�, przebieg� obok Andrzeja, po�lizn�� si� w koleinie, upad�, zerwa� si� i pobieg� dalej w stron� miasta. Inny, ochryple dysz�c, wcisn�� si� mi�dzy ch�odnic� ich ci�ar�wki i naczep� samochodu przed nim, ugrz�z� tam, zacz�� si� wyrywa� i te� zawy� nieswoim g�osem. Nagle wszystko przycich�o, warcza�y tylko silniki. I wtedy ostro i d�wi�cznie, jak uderzenia bata, szcz�kn�y strza�y. W b��kitnawym �wietle reflektor�w Andrzej zobaczy� wysokiego, chudego cz�owieka, sta� na grzbiecie g�ry ty�em do samochod�w, trzyma� w obu r�kach pistolet i raz za razem strzela� w ciemno��. Wystrzeli� pi�� albo sze�� razy w absolutnej ciszy, a potem w ciemno�ci rozleg�o si� nieludzkie wycie tysi�ca g�os�w, z�e i �a�osne, jakby dwadzie�cia tysi�cy marcuj�cych si� kot�w zamiaucza�o jednocze�nie do mikrofon�w. Chudy cz�owiek cofn�� si�, zamacha� bez�adnie r�kami i zjecha� na plecach po zboczu. Andrzej te� si� cofn�� w przeczuciu czego� wyj�tkowo okropnego i zobaczy�, �e g�ra nagle zacz�a si� porusza�. Zaroi�o si� od srebrzystoszarych, niepoj�tych, potwornie brzydkich zjaw, kt�re b�ysn�y tysi�cem krwawych oczu, zal�ni�y milionami w�ciekle obna�onych wilgotnych k��w, zamacha�y lasem d�ugich, kosmatych �ap. Nad nimi w �wietle reflektor�w wzbija�a si� chmura kurzu. Na kolumn� spad� g�sty deszcz od�amk�w, kamieni, butelek i innych �mieci. Andrzej nie wytrzyma�. Skoczy� do kabiny, wcisn�� si� w najdalszy k�t, wyci�gn�� przed siebie francuza i zastyg�, jak w koszmarze. O niczym nie my�la� i gdy jakie� ciemne cia�o zas�oni�o otwarte drzwi, zacz�� wrzeszcze�, nie s�ysz�c w�asnego g�osu, i wbija� francuza w co� mi�kkiego, strasznego, stawiaj�cego op�r i pchaj�cego si� prosto na niego; wbija� go tak, dop�ki �a�osny j�k Izi: "Idioto, to ja!" nie przywr�ci� go do przytomno�ci. Wtedy Izia wlaz� do szoferki, zatrzasn�� za sob� drzwi i z nieoczekiwanym spokojem powiedzia�: - Wiesz, co to by�o? Ma�py! �ajzy przekl�te! Pocz�tkowo Andrzej go nie zrozumia�, potem zrozumia�, ale nie uwierzy�. - Tak? - zapyta�, zszed� na stopnie i wyjrza� zza kabiny. To by�y rzeczywi�cie ma�py. Bardzo du�e, bardzo kosmate i bardzo rozz�oszczone, ale nie diab�y i nie zjawy, tylko zwyk�e ma�py. Andrzeja zala�o gor�co ze wstydu i ulgi. W tym momencie co� ci�kiego i twardego trzasn�o go prosto w ucho, tak �e drugim uchem przydzwoni� w dach kabiny. - Wszyscy do samochod�w! - rykn�� kto� na przedzie rozkazuj�co. - Przesta�cie panikowa�! To pawiany! Spokojnie! Do samochod�w i wsteczny! W kolumnie panowa�o istne piek�o. Strzela�y t�umiki, zapala�y si� i gas�y �wiat�a, rycza�y silniki, k��by siwego dymu wznosi�y si� ku czarnemu niebu. Z ciemno�ci wy�oni�a si� twarz ubrudzona czym� czarnym i b�yszcz�cym, czyje� r�ce chwyci�y Andrzeja za ramiona, potrz�sn�y nim jak szczeniakiem i wepchn�y bokiem do szoferki. Jednocze�nie ci�ar�wka z przodu wrzuci�a wsteczny i z chrz�stem wjecha�a im w ch�odnic�, a ci�ar�wka z ty�u szarpn�a do przodu i uderzy�a w mask� jak w tamburyn, a� zagrzechota�y kub�y. Izia szarpa� go za rami� i pyta�: "Umiesz prowadzi� samoch�d czy nie? Andrzej! Umiesz?"; z k��b�w siwego dymu kto� rozdzieraj�co wy�: "Morduj�! Ratunku!"; rozkazuj�cy g�os ci�gle rycza�: "Przesta�cie panikowa�! Ostatni samoch�d, wsteczny! Szybko!"; z g�ry, z prawej i z lewej sypa� si� grad r�nych twardych rzeczy, co� uderza�o w mask�, b�bni�o w kub�y, t�uk�o w szyby; nieprzerwanie j�cza�y klaksony; a przez ca�y czas narasta�o wstr�tne, miaucz�ce wycie. Izia powiedzia� nagle: "No, to ja id�..." i wyszed� z kabiny os�aniaj�c g�ow� r�kami. O ma�o nie wpad� pod p�dz�cy w stron� miasta samoch�d - w�r�d podskakuj�cych kub��w mign�a wykrzywiona twarz licz�cego. Potem Izia znikn�� i pojawi� si� Donald - bez kapelusza, obszarpany, ca�y w b�ocie. Rzuci� na siedzenie pistolet, usiad� za kierownic�, w��czy� silnik i, wysuwaj�c si� z szoferki, wrzuci� wsteczny. Najwidoczniej uda�o si� zaprowadzi� jako taki porz�dek: paniczne wrzaski ucich�y, silniki pracowa�y i ca�a kolumna powoli si� wycofywa�a... Chyba nawet kamienno-butelkowy grad troch� si� uspokoi�. Pawiany skaka�y po �mietnikowym szczycie, ale na d� nie schodzi�y, wy�y tylko, rozdziawiaj�c psie mordy i szyderczo prezentowa�y l�ni�ce w �wietle reflektor�w ty�ki. Ci�ar�wka jecha�a coraz szybciej. Znowu zabuksowa�a w b�otnistym dole, wyskoczy�a na ulic� i skr�ci�a. Donald ze zgrzytem zmieni� bieg, doda� gazu, zatrzasn�� drzwi i odchyli� si� na siedzenie. Przed nimi skaka�y w ciemno�ciach czerwone ogniki p�dz�cych samochod�w. Urwali�my si�, pomy�la� z ulg� Andrzej i ostro�nie pomaca� ucho. Spuch�o i pulsowa�o. A niech to - pawiany! Sk�d one si� wzi�y? Takie ogromne... i w takiej ilo�ci!... Nigdy u nas nie by�o �adnych pawian�w... je�li oczywi�cie nie liczy� Izi Katzmana. I dlaczego w�a�nie pawiany? Dlaczego nie tygrysy?... Pokr�ci� si� na siedzeniu, ci�ar�wk� zatrz�s�o, Andrzej podskoczy� i z rozp�du usiad� na czym� twardym, nieznajomym. Wsun�� pod siebie r�k� i wyci�gn�� pistolet. Przez chwil� przygl�da� si�, nic nie rozumiej�c. Pistolet by� czarny, niedu�y, z kr�tk� luf� i ��obkowan� r�koje�ci�. Donald powiedzia� nagle: - Niech pan uwa�a. Prosz� mi go odda�. . Andrzej odda� mu pistolet i patrzy�, jak Donald schyla si� i wsuwa bro� do tylnej kieszeni kombinezonu. Nagle poczu�, �e si� poci. - Wi�c to pan tam... strzela�? - zapyta� ochryple. Donald nie odpowiedzia�. Miga� jedynym ocala�ym reflektorem, wymijaj�c kolejn� ci�ar�wk�. Przez skrzy�owanie przemkn�o przed sam� ch�odnic� kilka pawian�w z podwini�tymi ogonami, ale Andrzej nie zwraca� na nie uwagi. - Sk�d ma pan bro�, Don? Donald znowu nie odpowiedzia�, zrobi� tylko dziwny gest - spr�bowa� naci�gn�� na oczy nie istniej�cy kapelusz. - No wi�c tak, Don - powiedzia� zdecydowanie Andrzej. - Pojedziemy teraz do merostwa, odda pan pistolet i wyja�ni, sk�d on si� u pana wzi��. - Niech pan przestanie ple�� bzdury - odezwa� si� Donald. -Lepiej niech pan da papierosa. Andrzej odruchowo wyj�� paczk�. - To nie s� bzdury - zaprotestowa�. - Nie chc� o niczym wiedzie�. Milczy pan - dobrze, to pana prywatna sprawa. Tak w og�le to ja panu ufam... Ale w mie�cie tylko bandyci maj� bro�. Nie chc� przez to nic powiedzie�, ale w�a�ciwie to pana nie rozumiem... A bro� trzeba odda� i wszystko wyja�ni�. I nie ma co udawa�, �e to bzdury. Przecie� widz�, co si� z panem ostatnio dzieje. Lepiej b�dzie p�j�� i od razu o wszystkim opowiedzie�. Donald na sekund� odwr�ci� g�ow� i spojrza� Andrzejowi w twarz. Nie wiadomo, co by�o w jego oczach - drwina czy cierpienie - ale Donald wyda� si� w tym momencie Andrzejowi bardzo stary, zniedo��nia�y i jaki� taki zaszczuty. Andrzej poczu� zak�opotanie i zmieszanie, ale wzi�� si� w gar�� i twardo powt�rzy�: - Odda� i wszystko opowiedzie�. Wszystko! - Czy pan rozumie, �e ma�py id� do miasta? - zapyta� Donald. - No i co z tego? - zmiesza� si� Andrzej. - Rzeczywi�cie, co z tego? - odpar� Donald i za�mia� si� nieprzyjemnie. ROZDZIA� 2 Ma�py by�y ju� w mie�cie. �azi�y po gzymsach, zwisa�y z latarni, jak winogrona wstr�tnymi kosmatymi tabunami ta�czy�y na skrzy�owaniach, przylepia�y si� do okien, obrzuca�y si� wyrwanymi z jezdni kamieniami, goni�y oszala�ych ludzi, kt�rzy w samej bieli�nie wyskakiwali na ulic�. Par� razy Donald zatrzymywa� samoch�d, �eby zabra� uciekinier�w do szoferki. Kub�y wyrzucili ju� dawno. Przez kilka minut przed ci�ar�wk� p�dzi� rozjuszony ko�; na wozie, do kt�rego by� zaprz�ony, przysiada�, hu�ta� si�, macha� kosmatymi �apami i przera�liwie wy� srebrzysty pawian. Andrzej widzia�, jak w�z z trzaskiem wje�d�a na latarni�, ko� z oberwan� uprz꿹 pomkn�� dalej, a pawian sprytnie przeskoczy� na najbli�sz� rynn� i znikn�� na dachu. Na placu przed merostwem wrza�a panika. Podje�d�a�y i odje�d�a�y samochody, biegali policjanci, snuli si� zagubieni, nie ubrani ludzie, jakiego� urz�dnika przy wej�ciu przyci�ni�to do �ciany, krzyczano i ��dano czego� od niego, a on broni� si� lask� i teczk�. - Bajzel - zauwa�y� Donald i wyskoczy� z samochodu. Wbiegli do budynku i od razu si� zgubili w ci�bie cywil�w, policjant�w i ludzi w bieli�nie. Wszyscy krzyczeli naraz, dym z papieros�w wyciska� �zy. - Zrozumcie! Przecie� ja nie mog� tak w samych kalesonach! - ...czym pr�dzej otworzy� arsena� i rozda� bro�... Do diab�a, przynajmniej policjantom dajcie bro�!... - Gdzie szef policji? Dopiero co si� tu kr�ci�... - Moja �ona tam zosta�a, rozumie pan? I stara te�ciowa! - Pos�uchajcie, to przecie� nic strasznego. Ma�py to tylko ma�py... - Wyobra� sobie, budz� si�, a na parapecie kto� siedzi... - A gdzie szef policji? Wyleguje si�, t�u�cioch jeden? - Na naszej uliczce by�a jedna latarnia. Zwali�y. - Kowalewski! Do pokoju dwunastego, natychmiast! - Ale przyzna pan, �e w samych kalesonach... - Kto umie prowadzi� samoch�d? Kierowcy! Wszyscy na plac! Do s�upa z og�oszeniami! - No i gdzie, do cholery, jest szef policji? Uciek� �obuz, czy co? - Znaczy si� tak. Bierz ch�opak�w i id�cie do odlewni. We�cie te... no, sworznie, takie jak do parkan�w... Bierz wszystkie, jak leci! A potem z powrotem tutaj... - A ja jak nie paln� w t� w�ochat� mord�, a� mnie do tej pory r�ka boli... - A wiatr�wki te� mog� by�? - Do kwarta�u siedemdziesi�tego drugiego - trzy samochody! Do siedemdziesi�tego trzeciego pi�� samochod�w... - B�dzie pan �askaw zarz�dzi�, �eby im wydano umundurowanie drugiego gatunku. Ale na asygnat�, �eby potem oddali! - S�uchajcie, czy one maj� ogony? Czy mnie si� tylko wydawa�o? Andrzeja popychali, przesuwali, przyciskali do �cian, deptali mu po nogach. On te� si� przepycha�, przeciska� i odpycha� innych. Najpierw szuka� Donalda, �eby w charakterze �wiadka obrony uczestniczy� przy oddaniu broni i wyra�eniu skruchy, potem do niego dotar�o, �e najwyra�niej atak pawian�w to sprawa bardzo powa�na, skoro podni�s� si� taki szum. Od razu po�a�owa�, �e nie umie je�dzi� ci�ar�wk�, nie ma poj�cia, gdzie s� odlewnie, nie mo�e wyda� umundurowania drugiego gatunku i w og�le wychodzi na to, �e jest tutaj zupe�nie zb�dny. Pr�bowa� chocia� przekaza� to, co widzia� na w�asne oczy - te informacje mog�y okaza� si� u�yteczne. Ale jedni w og�le go nie s�uchali, a inni, gdy tylko zaczyna� m�wi�, przerywali i zaczynali swoj� opowie��. Z gorycz� przekona� si�, �e w tym ko�owrocie mundur�w i kaleson�w nie wida� znajomych twarzy. Mign�� mu tylko czarny Silwa z g�ow� okr�con� zakrwawion� szmat� i od razu znikn��. A tymczasem co� najwyra�niej robiono, kto� kogo� mobilizowa� i gdzie� wysy�a�, s�ycha� by�o coraz pewniejsze siebie g�osy, kalesony zacz�y powoli znika�, pojawia�o si� za to coraz wi�cej mundur�w. W jakim� momencie Andrzejowi wyda�o si�, �e s�yszy miarowy stukot krok�w i �o�niersk� pie��, ale okaza�o si�, �e to tylko upad� przenoszony przez kogo� sejf i teraz, �omocz�c, spada� ze schod�w, �eby ugrz�zn�� w drzwiach dziani zaopatrzenia... W rym momencie Andrzej zobaczy� znajom� twarz urz�dnika, by�ego pracownika ksi�gowo�ci Urz�du Miar i Wag. Przepychaj�c si� dogoni� go, przycisn�� do �ciany i jednym tchem wyrzuci� z siebie, �e on, Andrzej Woronin - pami�ta pan, pracowali�my razem? -aktualnie asenizator, nie mo�e nikogo znale��. "Prosz� mnie skierowa� do jakiej� roboty, przecie� na pewno potrzebujecie ludzi"... Urz�dnik przez pewien czas s�ucha�, nieprzytomnie mrugaj�c oczami i s�abo pr�buj�c si� wyrwa�, a potem nagle odepchn�� Andrzeja i rykn��: "Gdzie mam pana skierowa�? Nie widzi pan, �e nios� dokumenty do podpisu?!" Prawie pobieg� korytarzem. Andrzej jeszcze par� razy spr�bowa� wzi�� udzia� w organizowanych pracach, ale wszyscy op�dzali si� od niego, wszyscy si� dok�d� strasznie spieszyli, nie by�o dos�ownie ani jednego cz�owieka, kt�ry po prostu sta�by w jednym miejscu i, na przyk�ad, sporz�dza� list� ochotnik�w. W ko�cu Andrzej zez�o�ci� si� i zaczaj otwiera� ka�de drzwi po kolei, maj�c nadziej�, �e uda mu si� znale�� jak�kolwiek wa�n� osob�, kt�ra nie biega, nie krzyczy i nie macha r�kami - gdzie� przecie� musia� by� jaki� sztab, kieruj�cy tym ca�ym zamieszaniem. Pierwszy pok�j by� pusty, w drugim jeden cz�owiek w kalesonach g�o�no krzycza� do s�uchawki, a drugi, kln�c, pr�bowa� dopi�� za w�ski fartuch. Spod fartucha wystawa�y mu mundurowe spodnie i zniszczone policyjne buty bez sznur�wek. Gdy zajrza� do trzeciego gabinetu, dosta� po twarzy czym� r�owym z guzikami i czym pr�dzej si� wycofa�. Zd��y� tylko zauwa�y� bardzo dorodne i niew�tpliwie damskie cia�a. Natomiast w czwartym pokoju by� Nauczyciel. Siedzia� na parapecie, obejmuj�c kolana r�kami, i patrzy� w rozdzieran� �wiat�ami reflektor�w ciemno�� za oknem. Gdy Andrzej wszed�, zwr�ci� ku niemu swoj� dobrotliw�, rumian� twarz, jak zwykle lekko uni�s� brwi i u�miechn�� si�. Widz�c ten u�miech, Andrzej od razu si� uspokoi�. Z�o�� min�a; zrozumia�, �e pr�dzej czy p�niej wszystko si� u�o�y, wr�ci na swoje miejsce i w og�le dobrze si� sko�czy. - No widzi pan - powiedzia�, rozk�adaj�c r�ce i u�miechaj�c si�. -Okaza�o si�, �e nie jestem nikomu potrzebny. Nie umiem prowadzi� samochodu, nie wiem, gdzie jest gimnazjum. Zamieszanie takie, nic nie mo�na zrozumie�... - Tak. - Nauczyciel pokiwa� wsp�czuj�co g�ow�. - Straszny ba�agan. - Spu�ci� nogi z parapetu, wsun�� r�ce pod uda i pomajta� nogami jak dziecko. - A� przykro. A nawet wstyd. Powa�ni, doro�li ludzie, przewa�nie do�wiadczeni... To znaczy, �e brak organizacji! Mam racj�, Andrzeju? To znaczy, �e jakie� wa�ne sprawy puszczono na �ywio�. Nieprzygotowanie... Braki w dyscyplinie... No i oczywi�cie biurokraci. - Tak! - zawo�a� Andrzej. - To jasne! Wie pan, co zdecydowa�em? Nie b�d� ju� wi�cej nikogo szuka� i nic wyja�nia�. Wezm� jak�� pa�k� i p�jd�. Do��cz� do pierwszego lepszego oddzia�u. A jak mnie nie przyjm�, to b�d� dzia�a� sam. Tam przecie� zosta�y kobiety... i dzieci... Nauczyciel s�ucha� uwa�nie, kiwaj�c g�ow�. Ju� si� nie u�miecha�, jego twarz by�a powa�na i wsp�czuj�ca. - Jeszcze tylko jedno... -Andrzej zmarszczy� brwi.-Co z Donaldem? - Z Donaldem? - zdziwi� si� Nauczyciel. - Ach, z Donaldem Cooperem? - za�mia� si�. - Pewnie pan my�li, �e Donald zosta� aresztowany i teraz do wszystkiego si� przyznaje... Nic podobnego. Donald Cooper w�a�nie w tej chwili organizuje oddzia� ochotnik�w do odparcia tego bezwstydnego ataku. Nie jest gangsterem i nie ma na sumieniu �adnych przest�pstw. Pistolet wymieni� na czarnym rynku za zabytkowy zegarek z repetierem. Nic na to nie poradzimy - ca�e �ycie chodzi� z broni� w kieszeni. Przyzwyczajenie! - No jasne! -Andrzej poczu� ogromn� ulg�. -No jasne! Ja przecie� te� nie wierzy�em, my�la�em tylko, �e... Niewa�ne! - Odwr�ci� si�, �eby wyj��, ale jeszcze si� na chwil� zatrzyma�. - Prosz� mi powiedzie�, po co to wszystko? Te ma�py! Sk�d one si� wzi�y? Co maj� udowodni�? Nauczyciel westchn�� i zszed� z parapetu. - Znowu mi pan zadaje pytania, na kt�re... - Nie! Ja wszystko rozumiem - powiedzia� przej�ty Andrzej. -Ja tylko... - Niech pan poczeka. Znowu mi pan zadaje pytania, na kt�re po prostu nie umiem odpowiedzie�. Niech pan to wreszcie zrozumie: nie umiem. Erozja budynk�w, pami�ta pan? Woda, kt�ra zmienia�a si� w ���... Zreszt� to by�o jeszcze przed panem... A teraz pawiany. Ci�gle si� pan dopytywa�, jak to mo�liwe: ludzie r�nych narodowo�ci, a wszyscy m�wi� w tym samym j�zyku, nawet tego nie podejrzewaj�c. Pami�ta pan, jak pana to szokowa�o, jak nie m�g� pan zrozumie� i nawet si� pan ba�? Jak udowadnia� pan Kensi, �e on m�wi po rosyjsku, a Kensi dowodzi�, �e to pan m�wi po japo�sku? A teraz si� pan przyzwyczai� i w og�le pan o tym nie my�li. To jeden z warunk�w Eksperymentu. Eksperyment to Eksperyment, co tu jeszcze dodawa�? - u�miechn�� si�. - No, niech pan idzie, Andrzeju, niech pan idzie. Pana miejsce jest tam. Praca przede wszystkim. Ka�dy na swoim miejscu daje z siebie tyle, ile mo�e! Andrzej wyszed�, a raczej wyskoczy� na korytarz, teraz ju� zupe�nie pusty. Zbieg� schodami na plac, a tam, pod latarni�, wok� ci�ar�wki od razu zobaczy� spokojny, nie spiesz�cy si� t�um. Bez wahania wmiesza� siew ten t�um, przecisn�� si� do przodu, dosta� ci�k�, metalow� kopi�. Poczu� si� uzbrojony, silny i gotowy do decyduj�cej bitwy. W pobli�u kto� -jaki znajomy g�os! - dono�nie wydawa� komend� sformowania kolumny z tr�jek. Andrzej, trzymaj�c kopi� na ramieniu, pobieg� w tamt� stron� i ustawi� si� mi�dzy przyci�kim Latynosem w szelkach na podkoszulce a wychudzonym inteligentem albinosem, kt�ry okropnie si� denerwowa� - co chwila �ci�ga� okulary, chucha� na szk�a, przeciera� je chusteczk� do nosa i znowu zak�ada�, poprawiaj�c je przy tym dwoma palcami. Oddzia� by� niedu�y, oko�o trzydziestu ludzi. Dowodzi�, jak si� okaza�o, Fritz Heiger. Z jednej strony by�o to do�� przykre, ale z drugiej trudno nie przyzna�, �e w tej sytuacji Fritz, chocia� faszystowski niedobitek, znalaz� si� jak najbardziej na swoim miejscu. Jak przysta�o na by�ego podoficera Wermachtu, Heiger nie przebiera� w s�owach i przykro go by�o s�ucha�. - Wyrrr�wna�! - wrzeszcza� na ca�y plac, tak jakby w�a�nie uczy� pu�k musztry. - Hej, ty tam, w kapciach! Tak, ty! Wci�gn�� brzuch!... A ty co� si� tak rozwali�, jak krowa po pokryciu? Ciebie to nie dotyczy? Piki przy nodze! Nie na rami�, ale przy nodze, co ja m�wi�em -ty, baba w szelkach! Baaczno��! Za mn�, r�wnaj krok! Wr���! Naprz�d ...arsz! Jako� w ko�cu ruszyli. Andrzej, kt�remu od razu kto� z ty�u nadepn�� na nog�, potkn�� si�, tr�ci� ramieniem inteligenta, a ten, oczywi�cie, upu�ci� wycierane po raz kolejny okulary. - Byku jeden! - naskoczy� na niego Andrzej, nie mog�c si� powstrzyma�. - Prosz� uwa�a�! - krzykn�� inteligent wysokim g�osem. - Rany boskie!... Andrzej pom�g� mu znale�� okulary, a Fritza, kt�ry napad� na nich, zach�ystuj�c si� z w�ciek�o�ci�, pos�a� do diab�a. Razem z inteligentem, kt�ry nie przestawa� dzi�kowa� i potyka� si�, dogonili kolumn�. Przemaszerowali jeszcze z dziesi�� metr�w i dostali rozkaz: "Do samochod�w". Samoch�d zreszt� by� tylko jeden - pot�na ci�ar�wka do przewo�enia cementu. Gdy si� za�adowali, okaza�o si�, �e pod nogami co� chlupie i mlaska. Cz�owiek w kapciach wylaz� z ci�ar�wki i wysokim g�osem oznajmi�, �e on na pewno tym samochodem nigdzie nie pojedzie. Fritz kaza� mu wr�ci� pod bud�. Facet jeszcze bardziej piskliwie sprzeciwi� si�, m�wi�c, �e jest w kapciach i �e przemoczy� nogi. Fritz nazwa� go spro�n� �wini�. Ten w przemoczonych kapciach, w og�le nie przestraszony, odpowiedzia�, �e tylko �winie zgodzi�yby si� na podr� w rym b�ocie - nie ubli�aj�c tym wszystkim, kt�rzy zgodzili si� jecha�, ale... W tym momencie z ci�ar�wki wylaz� Latynos, pogardliwie splun�� Fritzowi pod nogi, wsun�� kciuki pod szelki i niespiesznie sobie poszed�. Patrz�c na to wszystko, Andrzej czu� z�o�liw� rado��. Nie �eby popiera� zachowanie cz�owieka w kapciach, a ju� tym bardziej post�pek Meksykanina - bez w�tpienia obaj post�pili nie po kole�e�sku i w og�le zachowywali si� jak mieszczanie - ale strasznie by� ciekaw, co teraz zrobi nasz podoficer, jak wybrnie z tej sytuacji. Musia� przyzna�, �e podoficer wyszed� z tego z twarz�. Nie m�wi�c ani s�owa, Fritz obr�ci� si� na pi�cie, wskoczy� na podn�ek obok szofera i wyda� komend�: "Naprz�d!" Ci�ar�wka ruszy�a i w tym samym momencie w��czono s�o�ce. Z trudem mog�c usta� si� na nogach, co chwila przytrzymuj�c si� s�siad�w, Andrzej wykr�ca� sobie szyj� patrz�c, jak malinowy dysk powoli rozpala si� na swoim zwyk�ym miejscu. Pocz�tkowo dr�a�, pulsowa�, stawa� si� coraz jaskrawszy, pomara�czowy, ��ty, bia�y, potem na mgnienie oka zgas� i natychmiast znowu zaja�nia� tak, �e nie da�o si� na niego patrze�. Zacz�� si� nowy dzie�. Nieprzenikniona czer� bezgwiezdnego nieba sta�a si� m�tnie niebieska; pachnia�o gor�cym, jakby pustynnym wiatrem. Nagle znik�d pojawi�o si� miasto - jaskrawe, pstre, poprzecinane niebieskawymi cieniami, ogromne, rozleg�e... Pi�tra w�azi�y na pi�tra, budynki na budynki, ani jeden dom nie by� podobny do drugiego. Mo�na by�o zobaczy� rozpalon� ��t� �cian�, wzbijaj�c� si� w niebo z prawej strony. Z lewej strony, w prze�witach nad dachami, pojawi�a si� wygl�daj�ca jak morze b��kitna przestrze�. Od razu wszystkim zachcia�o si� pi�. Wiele os�b odruchowo spojrza�o na zegarki. By�a punkt �sma. Nie jechali d�ugo. Najwidoczniej ma�pie zast�py jeszcze tu nie dotar�y, ulice by�y ciche i puste, jak zawsze o tak wczesnej porze. Gdzieniegdzie otwiera�y si� okna, zaspani ludzie przeci�gali si� sennie, patrz�c oboj�tnie na ci�ar�wk�. Kobiety w czepkach k�ad�y materace na parapetach, na jednym z balkon�w gimnastykowa� si� �ylasty staruszek z powiewaj�c� brod�, w slipach w paski. Panika jeszcze tu nie dotar�a, ale w pobli�u kwarta�u Szesnastego z