3309

Szczegóły
Tytuł 3309
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

3309 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 3309 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

3309 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Antoni Czechow HISTORIE ZAKULISOWE CZYLI ANEGDOTY TEATRALNE BUTY Stroiciel fortepian�w Murkin, cz�owiek o g�adko wygolonej ��tej twarzy, zatabaczonym nosie, z wat� w uszach, wyszed� ze swego numeru na korytarz i dr��cym g�osem zawo�a�: - Siemion! Numerowy! Patrz�c na jego przera�one oblicze mo�na by przypuszcza�, �e sufit run�� mu na g�ow� albo �e przed chwil� ujrza� w swoim pokoju ducha. - Zlituj si�, Siemion! - krzykn�� na widok nadbiegaj�cego pos�ugacza. - Co to ma znaczy�? Jestem cz�owiek schorowany, reumatyczny, a ty zmuszasz mnie do chodzenia boso! Dlaczego do tej pory nie da�e� mi but�w? Gdzie one s�? Siemion wszed� do pokoju Murkina, spojrza� w to miejsce, gdzie zwyk� by� stawia� wyczyszczone obuwie, i podrapa� si� w g�ow�: but�w nie by�o. - Gdzie� one mog�y si� podzia�, do diab�a? - mrukn�� Siemion. - Wieczorem, musowo, czy�ci�em i tu postawi�em... Hm!... Wczoraj, po prawdzie, by�em pod much�... Pewnikiem do innego pokoju wstawi�em. Rychtyk tak musi by�, Afanasij Jegorycz, do innego pokoju! But�w tu si�a, kto by ich tam po pijanemu rozezna�, jak cz�owiek sam siebie nie poznaje... Musi, wstawi�em do pokoju tej pani, co mieszka obok... do aktorki... - Masz ci los, teraz przez ciebie musz� i�� pani� niepokoi�! Przez takie g�upstwo budzi� przyzwoit� kobiet�! Wzdychaj�c i pokas�uj�c Murkin podszed� do drzwi s�siedniego pokoju i delikatnie zapuka�. - Kto tam? - rozleg� si� po chwili kobiecy g�os. - To ja! - zacz�� Murkin �a�osnym g�osem, staj�c w pozie kawalera rozmawiaj�cego ze �wiatow� dam�. - Najmocniej przepraszam, �e o�mielam si� szanown� pani� niepokoi�, ale jestem cz�owiek schorowany, reumatyczny... Lekarze, prosz� szanownej pani, zalecili mi ciep�o trzyma� nogi, zw�aszcza �e zaraz musz� i�� stroi� fortepian do genera�owej Szewielicyny. Nie mog� jednak�e i�� do niej boso!... - O co panu chodzi? Jaki fortepian? - Nie fortepian, szanowna pani, chodzi o buty! Ten gamo� Siemion oczy�ci� moje buty i przez pomy�k� wstawi� do pani pokoju. Niech szanowna pani b�dzie �askawa odda� mi moje buty! Da� si� s�ysze� szmer, skok z ��ka, cz�apanie pantofli, po czym drzwi lekko si� uchyli�y i pulchna r�czka kobieca rzuci�a pod nogi Murkina par� kamaszy. Stroiciel podzi�kowa� i wr�ci� do swego pokoju. - Dziwne... - mrukn�� wci�gaj�c but. - Ca�kiem jakby nie z prawej nogi! Ale� tu s� dwa lewe buty! Oba z lewej nogi! S�uchaj no, Siemion, przecie� to nie moje buty! Moje s� z czerwonymi uszkami i bez �at, a te jakie� podarte, uszy poobrywane! Siemion wzi�� do r�ki buty, obejrza� je ze wszystkich stron i zas�pi� si�. - To s� buty Paw�a Aleksandrycza... - mrukn�� patrz�c w bok. Siemion zezowa� na lewe oko. - Jakiego Paw�a Aleksandrycza? - Aktora... przychodzi tu co wtorek... Pewnikiem w�o�y� pa�skie zamiast swoich... Musi postawi�em w jej pokoje obie pary: jego i pa�skie. A to ci heca! - To id� i zamie�! - Dobre sobie! - u�miechn�� si� Siemion. - Id� i zamie�... A sk�d ja go teraz wezm�? Ju� b�dzie godzina, jak wyszed�... Szukaj wiatru w polu! - A gdzie on mieszka? - A kto go tam wie! Przychodzi tu co wtorek, a gdzie mieszka - nie wiadomo. Przyjdzie, przenocuje i czekaj do nast�pnego wtorku... - No widzisz, jucho, co� ty narobi�? Co ja teraz poczn�! Powinienem ju� i�� do genera�owej Szewielicyny, gamoniu! Nogi mi zmarz�y! - Zamieni� buty nie trudno. Musi pan wdzia� te kamasze, pochodzi� w nich do wieczora, a wieczorem do teatru... Tam zapyta pan o aktora Blistanowa... A jak pan nie p�jdzie do teatru, to trzeba czeka� do nast�pnego wtorku. On tu tylko we wtorki przychodzi... - Ale dlaczego tu s� dwa lewe? - spyta� stroiciel, z niech�ci� zabieraj�c si� do wk�adania but�w. - Jakie B�g da�, takie nosi. Z biedy... Sk�d aktor ma bra�?... "Ale� pan ma buty, powiadam, Pawle Aleksandryczu! Wstyd po prostu!" A on powiada: "Zamilcz - powiada - i zblednij! W tych oto butach, powiada, gra�em hrabi�w i ksi���t!" Paradny cz�owiek! Jednym s�owem - artysta. Gdybym by� gubernatorem albo jakim� naczelnikiem, zebra�bym wszystkich tych aktor�w - i do wi�zienia. St�kaj�c i krzywi�c si� niemi�osiernie, Murkin wci�gn�� na nogi dwa lewe buty i utykaj�c ruszy� do genera�owej Szewielicyny. Ca�y dzie� chodzi� po mie�cie, stroi� fortepiany i przez ca�y dzie� zdawa�o mu si�, �e wszyscy patrz� na jego nogi i widz� po�atane buty z wykrzywionymi obcasami! Opr�cz m�k moralnych przysz�o mu jeszcze do�wiadcza� cierpie� fizycznych: mianowicie natar� sobie nagniotek. Wieczorem znalaz� si� w teatrze. Grano Sinobrodego. Dopiero przed ostatnim aktem, a i to dzi�ki protekcji znajomego flecisty, wpuszczono go za kulisy. Kiedy wszed� do m�skiej garderoby, zasta� tam ca�� m�sk� obsad�. Jedni si� przebierali, inni charakteryzowali, jeszcze inni palili papierosy. Sinobrody rozmawia� z kr�lem Bobeszem i pokazywa� mu rewolwer. - Kup! - m�wi� Sinobrody. - W Kursku da�em za niego okazyjnie osiem, a tobie odst�pi� za sze��... Znakomicie bije! - Ostro�nie... Przecie� jest nabity! - Czy m�g�bym si� widzie� z panem Blistanowem? - zapyta� stroiciel. - Jestem! - odwr�ci� si� do niego Sinobrody. - Czego pan sobie �yczy? - Najmocniej przepraszam, �e o�mielam si� szanownego pana niepokoi� - zacz�� stroiciel b�agalnym g�osem - ale, niech mi pan wierzy, jestem cz�owiek schorowany, reumatyczny. Lekarze kazali mi ciep�o trzyma� nogi... - A wi�c, czego w�a�ciwie pan sobie �yczy? - Widzi pan... - ci�gn�� stroiciel zwracaj�c si� do Sinobrodego. - Tego... dzisiejszej nocy raczy� pan by� w pokojach umeblowanych kupca Buchtiejewa... w pokoju numer 64... - No i co za cel tak zmy�la�! - parskn�� �miechem kr�l Bobesz. - W pokoju 64 mieszka moja �ona! - �ona? Bardzo mi przyjemnie... - u�miechn�� si� Murkin. - A wi�c pa�ska czcigodna ma��onka w�a�nie wyda�a mi buty tego pana... Kiedy ten pan - stroiciel wskaza� na Blistanowa - wyszed� od tej pani, zacz��em rozgl�da� si� za moimi butami... wo�am, uwa�a pan, numerowego, a numerowy powiada mi: "Ja, prosz� pana, postawi�em pa�skie buty w s�siednim pokoju!" Przez pomy�k�, b�d�c w stanie nietrze�wym, wstawi� moje buty i pa�skie buty do pokoju 64 - zwr�ci� si� Murkin do Blistanowa - a pan, wychodz�c od �ony tego pana, w�o�y� moje. - Co te� pan? - b�kn�� Blistanow i zmarszczy� brwi. - Przyszed� pan tu intrygi robi� czy co? - Ale� nie! Bro� Bo�e! Pan mnie �le zrozumia�... Chodzi mi tylko o buty! Pan przecie� by� �askaw nocowa� w pokoju numer 64. - Kiedy? - Dzi� w nocy. - A czy pan mnie tam widzia�? - Nie, nie widzia�em - odpar� mocno zmieszany Murkin siadaj�c i szybko zdejmuj�c buty. - Nie widzia�em, ale ma��onka tego tu pana wyda�a mi te tu pa�skie buty... To znaczy, zamiast moich. - A wi�c jakie pan ma prawo, �askawy panie, twierdzi� co� podobnego? Nie m�wi� ju� o sobie, ale pan obra�a kobiet�, i to jeszcze w obecno�ci jej m�a! Za kulisami powsta�o straszliwe zamieszanie. Kr�l Bobesz, obra�ony m��, zrobi� si� nagle purpurowy i z ca�ej si�y r�bn�� pi�ci� w st� tak, �e w s�siedniej garderobie dwie aktorki zemdla�y. - I ty w to wierzysz? - wo�a� Sinobrody. - Wierzysz temu �ajdakowi? O-o! Chcesz, to zabij� go jak psa! Chcesz? Befsztyk z niego zrobi�! Na proch go zetr�! I wszyscy, kt�rzy tego wieczoru przechadzali si� w miejskim parku ko�o Letniego Teatru, opowiadaj� teraz, �e widzieli, jak przed czwartym aktem g��wn� alej� od strony teatru ucieka� bosy cz�owiek o ��tej twarzy, z przera�eniem w oczach. Goni� go cz�owiek w stroju Sinobrodego z rewolwerem w r�ku. Co si� dalej sta�o - nikt nie widzia�. Wiadomo tylko, �e Murkin, po zawarciu znajomo�ci z Blistanowem, dwa tygodnie le�a� chory i do s��w: "jestem cz�owiek schorowany, reumatyczny", zacz�� dodawa�: "by�em ranny"... Prze�o�yli Janina i Jan Brzechwowie TRAGIK Odbywa� si� benefis1 tragika Fienogienowa. Wystawiano Ksi�cia Srebrnego . Benefisant gra� ksi�cia Wiaziemskiego, impresario Limonadow - bojarzyna Morozowa, pani Beobachtowa - Helen�... Przedstawienie przesz�o wszelkie oczekiwania. Tragik dokazywa� wprost cud�w. Porywa� Helen� jedn� r�k� i trzymaj�c j� nad g�ow� przenosi� przez scen�. Krzycza�, sycza�, tupa�, rozdziera� kaftan na piersi. Odmawiaj�c pojedynku Morozowowi, trz�s� si� na ca�ym ciele tak, jak w rzeczywisto�ci nikt si� nigdy nie trz�sie, i dusi� si� chrapliwie. Teatr dygota� od oklask�w. Aktor�w wywo�ywano bez ko�ca. Tragikowi ofiarowano srebrn� papiero�nic� i wieniec z d�ugimi wst�gami. Panie powiewa�y chusteczkami, zmusza�y pan�w do bicia oklask�w... Wiele os�b p�aka�o. Najbardziej jednak przej�ta i zachwycona gr� artyst�w by�a Masza Sidorecka, c�rka miejscowego sprawnika. Siedzia�a w pierwszym rz�dzie krzese� razem z ojcem, nawet podczas antrakt�w nie mog�a oderwa� oczu od sceny, by�a pogr��ona w g��bokiej ekstazie. Jej szczup�e r�ce i nogi dr�a�y, oczy by�y pe�ne �ez, twarzyczka stawa�a si� coraz bledsza. Nic dziwnego! Masza by�a w teatrze po raz pierwszy w �yciu! - Jakie to pi�kne! Jak oni cudownie graj�! - zwraca�a si� do ojca po ka�dym akcie, gdy zapada�a kurtyna. - Jak�e wspania�y jest ten Fienogienow! I gdyby ojciec umia� czyta� w twarzach ludzkich, wyczyta�by w bladej twarzyczce swej c�rki zachwyt granicz�cy z cierpieniem. Masza cierpia�a - i z powodu gry aktor�w, i samej sztuki, i ca�ej atmosfery teatralnej. Kiedy w antrakcie orkiestra wojskowa zaczyna�a gra�, Masza w zupe�nym wyczerpaniu zamyka�a oczy. - Tatusiu! - zwr�ci�a si� do ojca podczas ostatniej przerwy. - Id� za kulisy i zapro� ich wszystkich do nas na jutrzejszy obiad. Sprawnik uda� si� za scen�, pochwali� aktor�w za znakomit� gr�, powiedzia� pani Beobachtowej komplement. - Przepi�kna twarz pani a� si� prosi, by przenie�� j� na p��tno. O, czemu� nie w�adam p�dzlem! Po czym, stukn�wszy obcasami, zaprosi� aktor�w na obiad. - Przychod�cie wszyscy - szepn�� - z wyj�tkiem p�ci pi�knej. Aktorek nie trzeba, bo mam doros�� c�rk�. Nazajutrz odby� si� u sprawnika obiad, w kt�rym wzi�li udzia� tylko impresario Limonadow, tragik Fienogienow i komik Wodo�azow; reszta nie przysz�a t�umacz�c si� brakiem czasu. Obiad by� nudny. Limonadow przez ca�y czas zapewnia� sprawnika, �e go powa�a i �e w og�le szanuje wszelk� w�adz�. Wodo�azow odgrywa� pijanych kupc�w i Ormian, Fienogienow za� - wysoki, za�ywny Ukrainiec (w paszporcie by� zapisany jako Knysz), o czarnych oczach i zachmurzonym czole, wydeklamowa� "Przed podjazdem pa�acu" i "By� albo nie by�". Limonadow ze �zami w oczach opowiedzia� o swym spotkaniu z genera�em Kaniuczynem, by�ym gubernatorem. Sprawnik s�ucha�, nudzi� si� i u�miecha� dobrotliwie. Mimo i� Limonadowa czu� by�o spalonym pierzem, Fienogienow za� mia� na sobie po�yczony frak i wyko�lawione trzewiki, sprawnik by� zadowolony, go�cie bowiem podobali si� c�rce, bawili j� - i to mu wystarczy�o. A co do Maszy - wpatrzona by�a w aktor�w jak w t�cz�, nie spuszcza�a z nich oczu. Nigdy dotychczas nie widzia�a takich m�drych i niezwyk�ych ludzi! Wieczorem sprawnik poszed� z c�rk� znowu do teatru. Po tygodniu aktorzy znowu byli na obiedzie u pana naczelnika i odt�d prawie co dzie� bywali w jego domu - to na obiedzie, to na kolacji, Masz� za� coraz mocniej poci�ga� teatr, zacz�a wi�c zagl�da� tam co wiecz�r. Zakocha�a si� w tragiku. Pewnego pi�knego poranka, kiedy sprawnik wyjecha� na spotkanie archijerieja, uciek�a z trup� Limonadowa i gdzie� po drodze wzi�a �lub z ukochanym. Po weselu aktorzy wsp�lnymi si�ami u�o�yli d�ugi i rzewny list do sprawnika. - Podaj mu pobudki, rozumiesz - pobudki! - m�wi� Limonadow dyktuj�c Wodo�azowowi. -Szacunkiem mu podkad�! Te kacyki to lubi�. Nadmie� co� takiego, �eby to z �ezk�... �eby si� roztkliwi�... List wys�ano. Odpowied� nadesz�a zgo�a niepocieszaj�ca. Sprawnik wyrzek� si� c�rki, kt�ra - jak pisa� - "wysz�a za durnego szlifobruka, chocho�a bez okre�lonego zaj�cia". Nazajutrz po otrzymaniu tej odpowiedzi Masza pisa�a do ojca: "Tatusiu, on mnie bije! Przebacz nam!" Bi� j� rzeczywi�cie, bi� za kulisami w obecno�ci Limonadowa, praczki i dw�ch lampiarzy. Pami�ta� bowiem, jak to cztery dni przed �lubem siedzia� wieczorem z ca�� trup� w jad�odajni "Londyn"... Wszyscy m�wili o Maszy; aktorzy radzili mu "zaryzykowa�", Limonadow za� przek�ada� ze �zami w oczach: - G�upio i bez sensu by�oby pomin�� tak� okazj�! Dla takich pieni�dzy cz�owiek got�w si� nie tylko o�eni�, ale nawet na Sybir i��! O�e� si�! Za�o�ysz w�asny teatr, we�miesz mnie do swojej trupy. Nie ja b�d� wtedy panem i w�adc�, ale ty. Fienogienow pami�ta� to - i zaciskaj�c pi�ci mamrota� teraz: - Je�li nie przy�le pieni�dzy, zbij� j� na kwa�ne jab�ko. Nie pozwol� si� wystrychn�� na dudka, do wszystkich diab��w! Z kt�rego� tam miasta gubernialnego trupa chcia�a wyjecha� po kryjomu przed Masz�, ona jednak dowiedzia�a si� o tym i przybieg�a na dworzec po drugim dzwonku, kiedy aktorzy siedzieli ju� w wagonie. - Ojciec pani zniewa�y� mnie! - powiedzia� jej tragik. - Mi�dzy nami wszystko sko�czone! Ona za�, pomimo i� w wagonie by�o pe�no ludzi - ugi�a swe no��ta, ukl�k�a i wyci�gn�a b�agalnie r�ce. - Kocham ci�! - �ebra�a. - Nie odp�dzaj mnie, Konradzie! �y� bez ciebie nie mog�! Wys�uchano jej pr�b i po naradzie przyj�to j� do trupy w charakterze "krowi�ty" - tak si� nazywaj� w �wiecie teatralnym drugorz�dne aktorki, bior�ce zazwyczaj udzia� w scenach zbiorowych i graj�ce nieme role statystek... Pocz�tkowo Masza grywa�a pokoj�wki i pazi�w: potem, kiedy pani Beobachtowa - kwiat i ozdoba trupy Limonadowa - uciek�a, Masza sta�a si� ing�nue . Gra�a �le: sepleni�a, mia�a trem�. Ale stopniowo wdro�y�a si� i zacz�a podoba� publiczno�ci. Lecz Fienogienow nie by� z niej zadowolony. - Albo� to aktorka? - m�wi�. - Ani figury, ani manier... Jedno wielkie nieporozumienie... W pewnym mie�cie gubernialnym trupa Limonadowa wystawia�a Zb�jc�w Schillera. Fienogienow gra� Franciszka, Masza - Amali�. Tragik wrzeszcza� i trz�s� si�, Masza recytowa�a sw� rol� jak wykut� lekcj� i sztuka usz�aby, jak to w og�le bywa ze sztukami, gdyby si� nie wydarzy� przykry skandalik. Wszystko si� rozwija�o pomy�lnie a� do owej chwili, kiedy to Franciszek wyznaje mi�o�� Amalii, ona za� chwyta jego szpad�. Ukrainiec wykrzycza� i wysycza�, co trzeba, zatrz�s� si� i porwa� w swe �elazne obj�cia Masz�, kt�ra - zamiast go odepchn�� i zawo�a�: "Precz!" - zadr�a�a jak ptak w jego ramionach, znieruchomia�a, zamar�a... - Zlituj si� nade mn�! - szepn�a mu do ucha. - Ach, zlituj si�! Taka jestem nieszcz�liwa! - Nie umiesz roli! S�uchaj suflera! - zasycza� tragik, wpychaj�c jej do r�ki szpad�. Po przedstawieniu Limonadow i Fienogienow siedz�c w kasie prowadzili rozmow�. - Masz racj�... twoja �ona nie uczy si� roli - m�wi� impresario. - Nie rozumie swych czynno�ci... Ka�dy cz�owiek ma swoj� czynno��... A ona w�a�nie tego nie rozumie... Fienogienow s�ucha�, wzdycha� i pos�pnia�, pos�pnia�. Nazajutrz z rana Masza siedzia�a w n�dznym sklepiku i pisa�a: "Tatusiu, on mnie bije! Przebacz nam! Przy�lij troch� pieni�dzy!" Prze�o�y� Jerzy Wyszomirski KOMIK Komik Iwan Akimowicz Worobiow-Soko�ow wsun�� r�ce w kieszenie szerokich spodni, odwr�ci� si� i wlepi� leniwe oczy w okno z naprzeciwka. Pi�� minut up�yn�o w milczeniu... - Nu-udno - ziewn�a pierwsza naiwna, Maria Andriejewna. - Czego pan ci�gle milczy, Iwan Akimycz? Skoro pan ju� przyszed� i przeszkadza mi si� uczy� roli, to prosz� przynajmniej rozmawia�. Niezno�ny z pana cz�owiek, doprawdy... - Hm... zbieram si� wci�� powiedzie� pani jedn� rzecz, ale jako� mi nie bardzo... Jak powiem prosto z mostu, bez delikatnych om�wie�... po chamsku, to mnie pani, naturalnie, zgromi, wy�mieje... Nie, lepiej nic nie powiem! Wol� trzyma� j�zyk za z�bami. "Co on mi chce powiedzie�? - zastanawia�a si� pierwsza naiwna. - Podniecony i patrzy jako� dziwnie, przest�puje z nogi na nog�... Czy aby nie ma zamiaru o�wiadczy� si�? Hm... prawdziwe utrapienie z tymi ga�ganami! Wczoraj o�wiadczy� si� pierwszy skrzypek, dzisiaj przez ca�� pr�b� rezoner5 wzdycha� i wzdycha�... Pow�ciekali si� wszyscy z nud�w!" Komik odwr�ci� si� od okna, podszed� do kom�dki i zacz�� ogl�da� no�yczki i s�oik ze szmink�. - No, tak... chce mi si�, a boj� si� powiedzie�... Jako� nie tego... Jak powiem po prostu, po rosyjsku, to pani zaraz: gbur, cham! A to, a sio... znamy was... Lepiej przemilcz�... "A co mu powiedzie�, je�eli rzeczywi�cie si� o�wiadczy? - my�la�a w dalszym ci�gu pierwsza naiwna. - Prawd� m�wi�c, cz�owiek dobry, sympatyczny, utalentowany, ale... nie podoba mi si� i basta! Straszny brzydal... Zgarbiony, pryszcze na twarzy... g�os schrypni�ty... i w dodatku - te jego maniery... Nie, nigdy w �yciu!" Komik milcz�c przeszed� si� po pokoju, ci�ko opad� w fotelu i z ha�asem poci�gn�� ku sobie ze sto�u gazet�. Oczy jego biega�y po gazecie, jak gdyby czego� szukaj�c, wreszcie utkn�y na jakiej� jednej literze i osowia�y. - Bo�e... Bodajby tu muchy by�y! - mrukn��. - Zawsze� to weselej... "Zreszt�, oczy ma niebrzydkie - my�la�a Maria Andriejewna. - Ale co w nim najbardziej ceni�, to charakter. C�, nie tyle uroda jest wa�na u m�czyzn, co dusza, umys�... Za m�� za niego, prawd� m�wi�c, wyda� si� mo�na. Ale �eby �y� z nim tak, na wiar�... nigdy w �yciu! Patrzcie, jak na mnie popatrza�... a� parzy! I czego on taki nie�mia�y - nie pojmuj�!" Komik westchn�� g��boko, potem chrz�kn��. Wida�, �e ogromnie mu ci��y�o d�u��ce si� milczenie. Poczerwienia� jak rak, wykrzywi� usta.... Na twarzy odmalowa�o si� cierpienie... "Prawd� m�wi�c, z nim to i tak �y� mo�na - nie przestawa�a medytowa� pierwsza naiwna. - Ga�� ma dobr�... W ka�dym razie lepiej z nim ni� z jakim� golcem-kapitanem. S�owo daj�, powiem mu, �e zgadzam si�! Czy godzi si� krzywdzi� cz�owieka odmow�? I tak ma nies�odkie �ycie!" - Nie! Nie mog�! - wykrztusi� komik podnosz�c si� z fotela i odrzucaj�c gazet�. - To moja przekl�ta natura! Nie potrafi� si� przezwyci�y�! Bij, wymy�laj, a ja powiem swoje, Mario Andriejewno. - M�w pan, m�w�e, dosy� tego dziwaczenia! - Dobrodziejko, ptaszyno moja, daruj wielkodusznie, do n�ek padam, �apki ca�uj�... W oczach komika zakr�ci�y si� �zy wielko�ci grochu. - M�w�e pan... wstr�tny cz�owieku! No, co? - Czy nie znajdzie si� u pani, ptaszyno moja... no, kieliszeczek w�dki? P�on�! Takie mam po wczorajszej popijawie kwasy w ustach, takie niedokwasy i nadkwasy, �e �aden chemik si� nie po�apie! Czy da pani wiar�? Wszystko si� we mnie skr�ca! �y� ju� nie mog�! Pierwsza naiwna zarumieni�a si�, zmarszczy�a brwi, ale opami�tawszy si� szybko, da�a komikowi kieliszek w�dki... A on wypi�, od�y� i zacz�� opowiada� anegdoty. Prze�o�y� Aleksander Wat TAPER Jest oko�o drugiej w nocy. Siedz� w pokoju hotelowym i pisz� zam�wiony felieton wierszem. Nagle drzwi si� otwieraj� i do pokoju, ca�kiem niespodziewanie, wchodzi m�j wsp�lokator, by�y ucze� konserwatorium w M., Piotr Rublow. W cylindrze, w rozpi�tym futrze, przypomina mi w pierwszej chwili Repieti�owa6; potem jednak, kiedy przygl�dam si� jego bladej twarzy o niezwykle b�yszcz�cych, jakby rozgor�czkowanych oczach, podobie�stwo to znika. - Dlaczego tak wcze�nie wr�ci�e�? - pytam. - Przecie� jeszcze nie ma drugiej! Czy�by wesele ju� si� sko�czy�o? Wsp�lokator nie odpowiada. W milczeniu wchodzi za przepierzenie, szybko zdejmuje ubranie i sapi�c k�adzie si� do ��ka. - �pij�e, bydlaku! - s�ysz� po dziesi�ciu minutach jego szept. - Po�o�y�e� si�, to �pij! A jak nie chcesz spa�, to... niech ci� wszyscy diabli! - Nie mo�esz spa�, Pietia? - pytam. - Tak, do licha... jako� nie mog�... �mia� mi si� chce... I dlatego nie mog� zasn��! Cha, cha! - A c� ci� tak �mieszy? - Przytrafi�a mi si� �mieszna historia. Licho nada�o t� przekl�t� histori�! Rublow wychodzi zza przepierzenia i za�miewaj�c si� siada obok mnie. - �mieszne i... upokarzaj�ce... - m�wi mierzwi�c w�osy. - Jak �yj�, bracie, jeszcze mi si� nic podobnego nie zdarzy�o... Cha, cha... Skandal - i to jaki skandal! W skali wielko�wiatowej! Rublow wali si� pi�ci� w kolano, zrywa si� z krzes�a i zaczyna chodzi� boso po zimnej pod�odze. - Wyrzucili mnie na zbity �eb! - powiada. - Dlatego tak wcze�nie wr�ci�em. - Daj spok�j, nie k�am! - Jak Boga kocham... Na zbity �eb mnie wyrzucili - dos�ownie! Spogl�dam na Rublowa... Twarz ma przepit� i zniszczon�, ale ca�a jego powierzchowno�� zachowa�a jeszcze tyle szlachetno�ci, pa�skiej delikatno�ci i dobrego u�o�enia, �e owo brutalne "wyrzucili mnie na zbity �eb" zupe�nie nie pasuje do jego inteligenckiej postaci. - Kapitalny skandal... Wraca�em do domu i przez ca�� drog� p�ka�em ze �miechu. Ach, przesta� pisa� te swoje brednie! Wygadam si�, wygarn� wszystko, co mam na sercu, mo�e nie b�dzie mnie ju� tak... �mieszy�o!... Przesta�! Ciekawa historia... S�uchaj... Na Arbacie mieszka niejaki Priswistow, dymisjonowany podpu�kownik, o�eniony z naturaln� c�rk� hrabiego von Kracha... Zatem arystokrata... Wydaje c�rk� za syna kupca Eskimosowa... �w Eskimosow to parweniusz i mauvais genre, �winia w jarmu�ce i mauvais ton, ale tatusiowi i c�rce chce si� manger i boir7, a zatem nie ma tu co rozprawia� o mauvais genre`ach. Dzi� oko�o dziewi�tej id� do Priswistowa gra� do ta�ca. Na ulicy b�ocko, deszcz, mg�a... stan ducha jak zwykle obrzydliwy. - Streszczaj si� - powiadam do Rublowa. - Bez psychologii... - Dobrze... Przychodz� do Priswistowa... Pa�stwo m�odzi oraz go�cie po ceremonii za�lubin racz� si� owocami. W oczekiwaniu na rozpocz�cie ta�c�w id� na sw�j posterunek - do fortepianu - i siadam. "A, a... jest pan! - zobaczy� mnie gospodarz. - Niech pan tylko, �askawco, uwa�a: gra� jak nale�y, a co najwa�niejsza - nie upi� si�..." Ja, bracie, przywyk�em do takich powita�, nie obra�am si�... Cha, cha... Podajesz si� za borowika, to w�a� do koszyka... Czy nie tak? Kt� ja jestem? Grajek, kto� ze s�u�by... lokaj umiej�cy gra�! W kupieckich domach tykaj� mnie, daj� na piwo i... wcale si� nie obra�am! A wi�c przed ta�cami, z nud�w, zaczynam leciutko brzd�ka� w klawisze, tak, wiesz, �eby si� palce rusza�y. Gram i po chwili s�ysz�, bracie, �e za moimi plecami kto� nuci. Ogl�dam si� - panna! Stoi, bestia, za mn� i czule patrzy na klawiatur�. "Nie wiedzia�em, mademoiselle, �e mnie kto� s�ucha!" - powiadam. A ona wzdycha i m�wi: "�adna rzecz!" "Owszem - powiadam - �adna... A czy pani lubi muzyk�?" I wywi�za� si� dyskurs... Panna okaza�a si� rozmowna. Za j�zyk jej nie ci�gn��em, sama si� rozgada�a. "Jaka szkoda - powiada - �e dzisiejsza m�odzie� nie zajmuje si� powa�n� muzyk�". Ja, dure�, osio� sko�czony, ciesz� si�, �e kto� zwr�ci� na mnie uwag�... zosta�y jeszcze resztki tej nikczemnej mi�o�ci w�asnej!... Przybieram, uwa�asz, tak� niby poz� i t�umacz� jej, �e indyferentyzm m�odzie�y wyp�ywa z braku zami�owa� estetycznych w naszym spo�ecze�stwie... Rozfilozofowa�em si�! - Ale na czym polega skandal? - pytam Rublowa. - Zadurzy�e� si� czy co? - Te� wymy�li�! Mi�o�� to skandal natury osobistej, a tu, bracie, wynik�o co� og�lnego, wielko�wiatowego... tak! Gaw�dz� sobie z pann� i naraz zaczynam spostrzega�, �e co� jest nie w porz�dku: za moimi plecami siedz� jakie� postaci i szepcz�... S�ysz� s�owo "taper", chichoty... A wi�c m�wi� o mnie... C� u licha? Mo�e mi si� krawatka rozwi�za�a? Sprawdzam krawatk� - w porz�dku... Oczywi�cie, nie przejmuj� si� tym i kontynuuj� rozmow�... A panna rozogniona, dyskutuje, ca�a w p�sach... Gada jak naj�ta! Z tak� krytyk� na kompozytor�w wyjecha�a, �e moje uszanowanie! W Demonie orkiestracja dobra, ale brak melodii, Rimskij- Korsakow b�bniarz, War�amow nie potrafi� stworzy� nic wyko�czonego i tak dalej. Dzisiejsi panicze i panny ledwie gamy gra� potrafi�, po �wier� rubla za lekcj� p�ac�, a ju� by recenzje muzyczne pisali... Tak samo moja panna... S�ucham i nie sprzeciwiam si�... Lubi�, gdy m�ode, zielone, pnie si� i m�zgownic� rusza... A tymczasem za plecami wci�� kto� mruczy i mruczy... I c�? Nagle ku mojej pannie przyp�ywa gruba pawica z gatunku mamu� czy te� ciotu�, postawna, purpurowa, pi�ciu jej w pasie nie obejmie... na mnie nie patrzy, tylko co� szepcze pannie do ucha... S�uchaj dalej... Panna pokra�nia�a, z�apa�a si� za g�ow� i jak oparzona odskoczy�a od fortepianu... C� u licha? Zgadnij tu, m�dry Edypie! No, my�l� sobie, z pewno�ci� frak p�k� mi na plecach albo dziewuszce jaki� defekt w stroju si� przydarzy�, trudno inaczej zrozumie� ten kazus. Na wszelki wypadek po jakich� dziesi�ciu minutach wychodz� do przedpokoju, �eby si� dok�adnie obejrze�... ogl�dam krawatk�, frak, tralala... wszystko w porz�dku, nic nie p�k�o. Na szcz�cie, bracie, w przedpokoju sta�a jaka� staruszka z w�ze�kiem. Wszystko si� wyja�ni�o... Gdyby nie ona, trwa�bym dotychczas w stanie szcz�liwej niewiedzy. "Nasza panienka nie daruje, �eby swojego charakteru nie pokaza� - opowiada�a jakiemu� lokajowi. - Zobaczy�a przy fortepianie kawalera i nu�e przekomarza� si� z nim jak z jakim prawdziwym, chichy-�michy, a ten kawaler, jak si� okazuje, to nie �aden go��, tylko grajek... muzykus... Ale sobie pogada�a! Dobrze, �e j� Maria Stiepanowna ostrzeg�a, bo inaczej, to by jeszcze, nie daj Bo�e, pod r�czk� si� z nim przesz�a... Teraz si� wstydzi, ale ju� za p�no: s��w nie cofniesz". No i c� ty na to? - Dziewczyna g�upia - powiadam do Rublowa - i starucha g�upia. Nie warto si� przejmowa�... - Tote� wcale si� nie przej��em... Roz�mieszy�o mnie to tylko i nic wi�cej. Przywyk�em ju� do takich niespodzianek... Dawniej to bola�o, a teraz - gwi�d��! Dziewczyna g�upia, m�oda, nie ma jej co �a�owa�! Siadam wi�c i zaczynam gra� do ta�ca... Nic tam powa�nego nie trzeba... Odb�bniam sobie walce, kadryle-monstres i huczne marsze... A je�li twojej muzykalnej duszy zbiera si� na md�o�ci, to wypij kieliszek, a b�dzie ci weso�o. - Ale gdzie tu w�a�ciwie skandal? - B�bni� w klawisze i... nie my�l� o pannie... �miej� si� i tyle, ale... pod sercem co� mnie gniecie! Jakby mi w do�ku mysz siedzia�a i wojskowe suchary gryz�a... Sam nie rozumiem, dlaczego mi tak smutno i obrzydliwie... T�umacz� sobie, strofuj� si�, �miej�... pod�piewuj� w takt muzyki, ale w duszy co� mnie gniecie, i to gniecie w spos�b osobliwy... Za�widruje, skubnie, uk�si i nagle podejdzie do gard�a... jakby jaki� k��b... Zacisn� z�by, przeczekam i odejdzie, a potem zn�w od pocz�tku... C� to za udr�ka! A w g�owie, jak na z�o��, same najobrzydliwsze my�li... U�wiadamiam sobie, jaka to ze mnie marnota wyros�a... Dwa tysi�ce wiorst jecha�em do Moskwy, �eby zosta� kompozytorem i pianist�, a wyszed�em na grajka... W gruncie rzeczy jest to ca�kiem naturalne... nawet zabawne, a mnie wstr�t ogarnia... Wspomnia�em tak�e ciebie... Siedzi teraz, my�l�, m�j wsp�lokator i skrobie... Opisuje, biedaczysko, zaspanych radnych, karaluchy w piekarni, jesienn� szarug�... opisuje w�a�nie to, co od dawien dawna zosta�o ju� opisane, prze�ute i przetrawione... Tak sobie my�l� i nie wiem czemu tak mi ciebie �al... �e na p�acz si� zbiera! Porz�dny z ciebie ch�op, z sercem, ale brak ci tego, wiesz, ognia, ��ci, si�y... brak pasji i B�g raczy wiedzie� dlaczego nie jeste� aptekarzem albo szewcem, tylko pisarzem! Stan�li mi w pami�ci wszyscy moi koledzy pechowcy, wszyscy ci �piewacy, malarze, mi�o�nicy sztuki... Wszystko to niegdy� wrza�o, roi�o si�, buja�o w ob�okach, a teraz... psiakrew! Nie rozumiem, dlaczego takie w�a�nie my�li pcha�y mi si� do g�owy! Wyp�dzam z g�owy siebie, pchaj� si� koledzy, wyp�dzam koleg�w, pcha si� dziewczyna... Drwi� sobie z dziewczyny, z�amanego szel�ga moim zdaniem nie warta, a jednak nie daje mi spokoju... I c� to za dziwna cecha charakteru Rosjanina! Dop�ki jeste� wolny, studiujesz albo zbijasz b�ki, mo�esz z nim wypi�, poklepa� go po ramieniu i do c�rki si� pozaleca�, ale skoro tylko jeste� w najmniejszym bodaj stopniu od niego zale�ny, to ju� za wysokie progi na twoje nogi... Zag�uszam, wiesz, my�li, jak tylko mog�, ale mimo to wci�� podchodzi mi do gard�a... Podejdzie, �ci�nie i tak... zd�awi... A� wreszcie czuj� pod powiekami mokro... m�j Boccaccio urywa si� i... niech to wszyscy diabli! Dostojna sala rozbrzmiewa zgo�a innymi d�wi�kami... Atak histeryczny... - ��esz! - Jak Boga kocham... - m�wi Rublow czerwieniej�c i usi�uj�c si� u�miechn��. - Ale skandal, co? Zatem czuj�, �e ci�gn� mnie do przedpokoju... wk�adaj� mi futro... S�ysz� g�os gospodarza: "Kto spoi� tapera? Kto o�mieli� si� da� mu w�dki?" A na zako�czenie... za ko�nierz i jazda... Niez�a heca? Cha, cha... Wtedy wcale mi nie by�o do �miechu, ale teraz okropnie chce mi si� �mia�... okropnie! Ch�op na schwa�... drab... jak stra�acka wie�a i nagle - spazmy! Cha, cha, cha! - C� w tym �miesznego? - pytam patrz�c jak ramiona i g�owa Rublowa trz�s� si� ze �miechu. - Pietia, na mi�o�� bosk�... Co w tym �miesznego? Pietia! Kochanie! Ale Pietia zanosi si� od �miechu i w jego chichocie bez trudu rozpoznaj� atak histerii. Zaczynam krz�ta� si� ko�o niego kln�c, �e w moskiewskich hotelach nie ma zwyczaju stawia� na noc karafki z wod�. Prze�o�yli Janina i Jan Brzechwowie PIERWSZY AMANT Jewgienij Aleksiejewicz Pod�arow - jeune-premier8, m�czyzna postawny, elegancki, o twarzy poci�g�ej, z workowatymi cieniami pod oczyma - przyjecha� na sezon do jednego z po�udniowych miast i przede wszystkim postara� si� zawrze� znajomo�� z kilkoma czcigodnymi rodzinami. - Tak, senior! - mawia� cz�sto, z wdzi�kiem wymachuj�c nog� i ukazuj�c swoje czerwone skarpetki. - Artysta powinien oddzia�ywa� na masy bezpo�rednio i po�rednio: pierwsze osi�ga si� przez wyst�py na scenie, drugie przez znajomo�ci z czcigodnymi obywatelami miasta. S�owo honoru, parole d'honneur, nie rozumiem, dlaczego nasza bra� aktorska unika znajomo�ci z domami familijnymi? Pomijam ju� obiady, imieniny, torty, soir-fixy, pomijam rozrywki - ale jaki� moralny wp�yw mo�e artysta wywrze� na spo�ecze�stwo! Czy� nie przyjemna jest �wiadomo��, �e si� zapr�szy�o cho�by iskierk� w jak�� tam zakut� �epetyn�? A typy! A kobiety! Mon Dieu, co za kobiety! Po prostu kr�ci si� w g�owie! Trafi cz�ek do jakiego� kupieckiego domku do strze�onych dziewiczych komnat, wybierze sobie pomara�czk� jak najs�odsz� i - o delicje! Parole d`honneur! W pewnym mie�cie na po�udniu Pod�arow, mi�dzy innymi, zawar� znajomo�� z wielce szanown� rodzin� fabrykanta Zybajewa. Przy wspomnieniu o tej znajomo�ci aktor teraz za ka�dym razem krzywi si� pogardliwie, mru�y oczy i nerwowo szarpie �a�cuszek. Razu pewnego - na imieninach Zybajewa - artysta siedzia� w bawialni swoich nowych znajomych i jak zwykle perorowa�. Wok� niego w fotelach i na kanapie siedzia�y "typy" i dobrodusznie s�ucha�y. Z s�siedniego pokoju dolatywa� �miech niewiast i odg�osy wieczornej herbaty. Za�o�ywszy nog� na nog�, popijaj�c ka�de zdanie �ykiem herbaty z rumem i staraj�c si� nada� swej twarzy wyraz wyrozumia�ego znudzenia, aktor opowiada� o swych sukcesach na scenie. - Jestem przede wszystkim aktorem prowincjonalnym - m�wi� z pob�a�liwym u�miechem - zdarza�o mi si� jednak grywa� w stolicach. A propos opowiem pa�stwu pewien wypadek doskonale charakteryzuj�cy wsp�czesne nastroje umys�owe. W Moskwie, w dniu mego benefisu, m�odzie� ofiarowa�a mi takie mn�stwo wie�c�w laurowych, �e zaklinam si� na wszystkie �wi�to�ci, nie wiedzia�em, co z nimi robi�! Parole d'honneur! Po pewnym czasie, kiedy mnie przycisn�o, zanios�em laurowy wieniec do sklepiku i... czy pa�stwo odgadn�, ile wa�y�? Dwa pudy i osiem funt�w! Cha, cha! Pieni�dze przyda�y mi si� jak najbardziej. W og�le arty�ci cz�stokro� bywaj� biedni. Dzi� mam setki, tysi�ce, a jutro - nic... Dzi� brak mi k�sa chleba, a nazajutrz - ostrygi, anchois, niech to diabli! Obywatele s�uchali, statecznie popijaj�c herbat� ze szklanek. Zadowolony gospodarz, nie widz�c ju�, jak dogodzi� wykszta�conemu, interesuj�cemu go�ciowi, przedstawi� mu go�cia przyjezdnego, swego dalekiego krewniaka, Paw�a Ignatiewicza Klimowa, za�ywnego m�czyzn� lat czterdziestu, w d�ugim surducie i niezwykle szerokich spodniach. - Rekomenduj�! - rzek� Zybajew przedstawiaj�c Klimowa. - Amator teatru, sam niegdy� wyst�puj�cy, obywatel spod Tu�y! Pod�arow i Klimow wdali si� w pogaw�dk�. Ku wielkiemu zadowoleniu obu wsp�biesiadnik�w okaza�o si�, �e obywatel spod Tu�y przebywa� cz�sto w tym mie�cie, w kt�rym jeune-premier wyst�powa� przez dwa sezony z rz�du. Posypa�y si� pytania o miasto, o wsp�lnych znajomych, o teatr... - Wie pan, ogromnie mi si� to miasto podoba! - m�wi� jeune-premier pokazuj�c swe czerwone skarpetki. - Co za jezdnia, jaki milutki ogr�d... a co za towarzystwo! Wspania�e towarzystwo! - Tak, wspania�e - potwierdzi� obywatel spod Tu�y. - Miasto handlowe, ale nader inteligentne!... Na przyk�ad, e-e-e... dyrektor gimnazjum, prokurator... oficerowie... Sprawnik te� niczego sobie... Jak powiadaj� Francuzi, enchante9. A kobiety! Na Allacha, co za kobiety! - Tak, kobiety... istotnie... - By� mo�e, �em stronniczy! Chodzi o to, �e w pa�skim mie�cie, nie wiem dlaczego, diabelnie mi si� wiod�o w sprawach amorowych! M�g�bym napisa� z dziesi�� romans�w. We�my, dla przyk�adu, cho�by taki... Mieszka�em przy Jegoriewskiej ulicy, w tym samym domu, gdzie Izba Skarbowa... - W tym czerwonym, nietynkowanym? - Tak, tak... w nietynkowanym. W s�siedztwie, pami�tam jak dzi�, w domu Koszczujewa mieszka�a tamtejsza pi�kno��, Warie�ka. - Czy nie Warwara Niko�ajewna? - zapyta� Klimow i rozpromieni� si� z zadowolenia. - W rzeczy samej - pi�kno��... Najpi�kniejsza w ca�ym mie�cie! - Najpi�kniejsza w mie�cie! Klasyczny profil... Olbrzymie czarne oczy i warkocz po kolana. Zobaczy�a mnie w Hamlecie... Przysy�a lista � la Puszkinowska Tatiana... Ja, rzecz jasna, odpowiadam... Pod�arow obejrza� si�, a przekonawszy si�, �e w bawialni nie ma dam, wzni�s� oczy, u�miechn�� si� sm�tnie i westchn��. - Wracam kiedy� po spektaklu do domu - wyszepta� aktor - a ona siedzi u mnie na kanapie. Zaczynaj� si� �zy, wyznania... poca�unki... Och! Jaka� to by�a cudna, niezapomniana noc! Nasz romans trwa� jeszcze ze dwa miesi�ce, ale ta noc ju� si� nie powt�rzy�a. Co za noc, parole d`honneur! - Przepraszam. Jak to? - wymamrota� Klimow czerwieni�c si� i wytrzeszczaj�c na aktora oczy. - Ja doskonale znam Warwar� Pietrown�... to moja siostrzenica! Pod�arow speszy� si� i te� wytrzeszczy� oczy. - Jak�e� to? - ci�gn�� Klimow rozk�adaj�c r�ce. - Ja t� pann� znam i... i... dziwi mnie... - �a�uj� bardzo, �e tak si� sta�o... - wymamrota� aktor wstaj�c i pocieraj�c ma�ym palcem oko. - Chocia� zreszt�... pan, rzecz jasna, jako wuj... Go�cie, kt�rzy dotychczas s�uchali aktora z przyjemno�ci�, nagradzaj�c go przy tym u�miechem, skonfundowali si� teraz, spu�cili oczy. - Nie, niech pan z �aski swojej cofnie te s�owa... - rzek� Klimow, mocno zmieszany. - Prosz� bardzo! - Je�li to pana... e-e-e... obra�a, to owszem! - odpowiedzia� aktor z jakim� nieokre�lonym gestem r�ki. - I niech pan si� przyzna, �e powiedzia� pan nieprawd�... - Ja? Nie... e-e-e... ja nie ze�ga�em, lecz... �a�uj� bardzo, �e si� wygada�em... I w og�le... nie pojmuj� tego pa�skiego tonu! Klimow zacz�� chodzi� z k�ta w k�t w milczeniu, jakby si� namy�la� czy nie m�g� zdecydowa�. Jego pe�na twarz stawa�a si� coraz bardziej purpurowa, na szyi nap�cznia�y �y�y. Po paru minutach chodzenia podszed� do aktora i powiedzia� p�aczliwym g�osem: - No, prosz� si� z �aski swojej przyzna�, �e ze�ga� pan wszystko o Warie�ce! Bardzo prosz�! - Dziwne! - wzruszy� ramionami aktor, wymachuj�c nog� i u�miechaj�c si� z przymusem. - To... to nawet mnie obra�a! - To znaczy, �e nie chce pan si� przyzna�? - N-nie rozumiem! - Odmawia pan? Wobec tego, pan daruje... B�d� zmuszony do podj�cia bardziej nieprzyjemnych krok�w... Albo pana tu natychmiast zniewa��, �askawy panie, albo... je�li jest pan cz�owiekiem dobrze urodzonym, to zechc pan przyj�� moje wyzwanie... B�dziemy si� strzela�! - Prosz� bardzo! - wyskandowa� jeune-premier z pogardliwym gestem. - Prosz� bardzo! Ogromnie zmieszani go�cie i gospodarz, nie wiedz�c, co z tym pocz��, odprowadzili Klimowa na bok prosz�c, �eby nie robi� skandalu. W drzwiach ukaza�y si� zdziwione twarze kobiece... jeune-premier pokr�ci� si� chwil�, popapla�, po czym z takim wyrazem twarzy, jak by nie m�g� pozostawa� nadal w domu, w kt�rym go obra�aj�, wzi�� czapk� i wyszed� bez po�egnania. W drodze do domu jeune-premier wci�� si� pogardliwie u�miecha� i wzrusza� ramionami, kiedy jednak wr�ci� do numeru i wyci�gn�� si� na kanapie, ogarn�� go wielki niepok�j. "Do diab�a - my�la�. - Pojedynek to g�upstwo, nie zabije mnie, ale najgorsze, �e dowiedz� si� o tym koledzy, kt�rzy przecie� doskonale wiedz�, �e ze�ga�em. Obrzydliwo��! Wstyd na ca�� Rosj�..." Pod�arow pomy�la�, zapali� papierosa i wyszed� na ulic�, �eby si� uspokoi�. "Trzeba by pogada� z tym burbonem - my�la� - wbi� do tej zakutej g�owy, �e jest ba�wan, dure�... �e si� go wcale nie boj�..." Jeune-premier przystan�� przed domem Zybajewa i spojrza� w okna. Za mu�linowymi firankami pali�y si� jeszcze �wiat�a, porusza�y si� postacie. - Zaczekam - postanowi� aktor. By�o ciemno i ch�odno. Jak przez sito m�y� obrzydliwy jesienny deszczyk... Pod�arow opar� si� �okciem o latarni� i pogr��y� ca�y w niepokoju. Zm�czy� si�, przem�k� na wskro�. O drugiej w nocy z domu Zybajewa zacz�li wychodzi� go�cie... W ko�cu ukaza� si� w drzwiach obywatel spod Tu�y. Westchn�� g�o�no na ca�� ulic� i pocz�apa� po chodniku swymi ci�kimi kaloszami. - Przepraszam! - zacz�� jeune-premier dogoniwszy go. - Chwileczk�! Klimow przystan��. Aktor u�miechn�� si� i zacz�� m�wi� kryguj�c si� i j�kaj�c: - Ja... ja przyznaj� si�... Sk�ama�em... - Nie, pan zechce przyzna� si� publicznie! - rzek� Klimow i znowu sta� si� purpurowy. - Ja tej sprawy tak nie zostawi�... - Ale ja przecie� przepraszam! B�agam pana... pan rozumie?... B�agam dlatego, �e pojedynek, przyzna pan, spowoduje plotki, a ja jestem na s�u�bie... mam koleg�w... Mog� pomy�le� B�g wie co... Jeune-premier stara� si� okaza� oboj�tnym, u�miecha� si�, trzyma� si� prosto, ale natura nie by�a mu powolna: g�os dr�a�, mruga�y powieki w poczuciu winy, g�owa ci��y�a w d�. D�ugo jeszcze co� niesk�adnie mamrota�. Klimow wys�uchawszy go pomy�la� i westchn��. - Niech ju� tam! - wyrzek�. - Niech panu B�g przebaczy. Tylko niech pan ju� wi�cej nie k�amie, m�ody cz�owieku! Nic tak nie upokarza cz�owieka, jak k�amstwo... Ta-ak! Jest pan m�ody, wykszta�cony... Obywatel spod Tu�y dobrodusznie, ojcowskim tonem prawi� mora�y, a jeune-premier s�ucha� i potulnie u�miecha� si�... Kiedy obywatel spod Tu�y sko�czy�, aktor wyszczerzy� w u�miechu z�by, sk�oni� si� i odszed� ci�kim krokiem, ca�y dziwnie skulony, kieruj�c si� ku hotelowi. Po p�godzinie, k�ad�c si� spa� i nie czuj�c ju� �adnego niebezpiecze�stwa, by� w doskona�ym nastroju. Spokojny, zadowolony, �e nieporozumienie sko�czy�o si� tak szcz�liwie, otuli� si� ko�dr�, szybko usn�� i spa� mocno do dziesi�tej rano. Prze�o�y�a Irena Bajkowska DRAMATURG Do gabinetu lekarza wchodzi m�tna osobisto�� o przymglonym spojrzeniu i zakatarzonej fizjonomii. S�dz�c z rozmiar�w nosa i mrocznego, pe�nego melancholii wyrazu twarzy, osobisto�� nie stroni od spirytuali�w, nieobcy jest jej r�wnie� chroniczny katar i filozofia. Osobisto�� zasiada w fotelu i skar�y si� na zadyszk�, czkawk�, zgag�, melancholi� i okropny niesmak w ustach. - Czym si� pan trudni? - pyta doktor. - Jestem dramaturgiem! - nie bez dumy o�wiadcza osobisto��. Doktor niezw�ocznie nabiera szacunku do pacjenta i u�miecha si� z respektem. - Ach, to tak rzadko spotykana specjalno��... - mruczy uprzejmie. - Takie mn�stwo pracy m�zgu, wysi�k�w nerw�w! - No, chy-ba-a... - Literat�w spotyka si� tak rzadko... �ycia ich nie mo�na por�wna� z egzystencj� zwyczajnych ludzi... dlatego te� prosz�, aby pan zechcia� opisa� mi pa�ski tryb �ycia, zaj�cia, przyzwyczajenia, otoczenie... i w og�le jakim kosztem osi�ga pan swoj� dzia�alno�� tw�rcz�... - Prosz� bardzo... - zgadza si� dramaturg. - Wstaj�, m�j �askawco, oko�o dwunastej, a czasami nawet wcze�niej... Nast�pnie od razu wypalam papierosa i wypijam dwa kieliszki w�dki, a bywa te�, �e trzy... Zdarza si� zreszt� - i cztery, to ju� zale�y od tego, ile wypi�em dnia poprzedniego... Ta-ak... Je�eli nie wypij�, to �mi mi si� w oczach i �upie w g�owie. - Pan, prawdopodobnie, w og�le du�o pije? - Nie-e, gdzie tam du�o? Picie na czczo, zale�y po prostu, jak s�dz�, od stanu nerw�w... Potem ubieram si� i id� na �niadanie do "Livorno" lub Sawrasienkowa... Apetyt w og�le mam marny... Zjadam na �niadanie odrobin�: kotlecik lub p� porcji jesiotra z chrzanem. Specjalnie �ykam ze trzy, cztery kieliszki, a apetytu jak nie ma, tak nie ma... Po �niadaniu piwo lub wino - zale�nie od stanu finans�w... - No a p�niej? - P�niej id� gdzie� do winiarni, z winiarni zn�w do "Livorno" zagra� w bilard... Powa��sa si� tak cz�owiek do godziny sz�stej i jazda na obiad... Obiad zjadam z obrzydzeniem, z musu... Uwierzy mi pan, �e czasem wypij� sze��, siedem kieliszk�w, a apetytu - ani, ani. A� zazdro�� bierze, gdy si� na ludzi patrzy. Wszyscy, na przyk�ad, jedz� zup�, a ja nawet spojrze� na zup� nie mog�! Zamiast je�� - pij� piwo... Po obiedzie id� do teatru. - Hm... a w teatrze pan pewnie wzrusza si�, przejmuje?... - Okropnie! Przejmuj� si� i irytuj�, a tu jeszcze raz po raz przyjaciele namawiaj�: "Wypijmy a wypijmy!" Z jednym wypije si� w�dki, z drugim - czerwonego, z trzecim - piwa i ani si� obejrzysz, nim trzeci akt rozpoczn�, ju� si� cz�owiek ledwo na nogach trzyma... Diabli wiedz� co - wszystko to nerwy... Po teatrze - jad� do "Salonu" lub na maskarad� do R-rro- dona... A z maskarady czy z "Salonu", sam pan rozumie, nie �atwo si� wyrwa�. Dzi�kuj Bogu, cz�ecze, je�eli� rankiem obudzi� si� w domu... A i tak si� zdarza, �e ca�ymi tygodniami nie nocuj� w domu - Hm... bada pan �ycie, obserwuje? - N-no tak... Pewnego razu takem nerwy rozstroi�, �e ca�y miesi�c w domu nie mieszka�em i nawet sw�j adres zapomnia�em... Musia�em informowa� si� w biurze adresowym... Tak oto, jak pan widzi, prawie dzie� w dzie�... - No, a kiedy pan swe dramaty pisze? - Dramaty? Jak by to panu powiedzie�? - wzrusza ramionami literat. - Wszystko zale�y od okoliczno�ci... - Mo�e pan zechce opisa� mi sam proces swej pracy... - Przede wszystkim, �askawco, trafia mi do r�k przypadkiem lub przez przyjaci� - sam nie mam czasu pilnowa� tego! - trafia mi, powiadam, jaka� francuska lub niemiecka sztuczka. Je�eli mi si� nada, to nios� j� do siostry lub wynajmuj� za pi�� rubelians�w studenta... Ci mi t�umacz�, a ja, pojmuje pan, dopasowuj� do rosyjskich obyczaj�w, stosunk�w: zamiast cudzoziemskich nazwisk wstawiam rosyjskie, no i tak dalej... oto i wszystko... Ale to trudne! Och, jakie trudne! M�tna osobisto�� wznosi oczy do g�ry i wzdycha... Doktor zaczyna go opukiwa�, os�uchiwa�, bada�... Prze�o�y�a Maria Mongirdowa CH�RZYSTKA Pewnego razu, kiedy by�a jeszcze m�odsza, �adniejsza i g�os mia�a lepszy, siedzia� u niej na letnisku, na p�pi�trze, Niko�aj Pietrowicz Ko�pakow, jej adorator. By�o nie do zniesienia gor�co i duszno. Ko�pakow dopiero co zjad� obiad i wypi� ca�� butelk� kiepskiego portwajnu, czu� si� niezdr�w i by� bez humoru. Oboje nudzili si� i czekali, a� zel�eje spiekota, �eby p�j�� na spacer. Wtem nieoczekiwanie do przedpokoju kto� zadzwoni�. Ko�pakow, kt�ry by� bez surduta i w pantoflach, zerwa� si� i spojrza� pytaj�co na Pasz�. - Chyba listonosz albo moja przyjaci�ka - rzek�a �piewaczka. Niko�aja Pietrowicza nie kr�powali ani listonosze, ani przyjaci�ki Paszy, ale na wszelki wypadek zgarn�� obur�cz odzienie i wyszed� do s�siedniego pokoju, a Pasza pobieg�a otworzy� drzwi. Ku jej wielkiemu zdziwieniu na progu nie by�o ani listonosza, ani przyjaci�ki, lecz jaka� nieznajoma kobieta, m�oda, pi�kna, z pa�ska ubrana i, najwidoczniej, z "przyzwoitych". Nieznajoma by�a blada i ci�ko dysza�a, jakby po wej�ciu na wysokie schody. - Czego pani sobie �yczy? - spyta�a Pasza. Pani nie zaraz odpowiedzia�a. Post�pi�a krok naprz�d, z wolna rozejrza�a si� po pokoju i usiad�a z tak� min�, jakby wskutek zm�czenia lub z�ego stanu zdrowia nie mog�a usta� na nogach; potem d�ugo porusza�a bladymi wargami, usi�uj�c co� wypowiedzie�. - Jest u pani m�j m��? - spyta�a wreszcie, podnosz�c na Pasz� swoje wielkie oczy z czerwonymi od p�aczu powiekami. - Jaki m��? - wyszepta�a Pasza i nagle przel�k�a si� tak, �e zzi�b�y jej r�ce i nogi. - Jaki m��? - powt�rzy�a i dreszcz ni� wstrz�sn��. - M�j m��... Niko�aj Pietrowicz Ko�pakow. - Nn... nie, pani. Ja... ja �adnego m�a nie znam. W milczeniu przemin�a minuta. Nieznajoma kilka razy przesun�a chusteczk� po bladych ustach i, �eby pokona� wewn�trzne dr�enie, wstrzymywa�a oddech, a Pasza sta�a przed ni� nieruchomo, jak wros�a w ziemi�, i patrzy�a na ni� ze zdumieniem i strachem. - Wi�c pani m�wi, �e go tu nie ma? - spyta�a dama ju� twardym g�osem i jako� dziwnie si� u�miechaj�c. - Ja... ja nie wiem, o kogo pani pyta? - Ohydna pani jeste�, pod�a, wstr�tna - mrukn�a nieznajoma, ogl�daj�c Pasz� z nienawi�ci� i obrzydzeniem. - Tak... tak... ohydna! Bardzo, bardzo rada jestem, �e mog� to nareszcie pani powiedzie�. Pasza poczu�a, �e wywiera na tej damie w czerni, z gniewnym spojrzeniem, z bia�ymi delikatnymi palcami, wra�enie czego� szpetnego i potwornego, i zawstydzi�a si� swych pulchnych, czerwonych policzk�w, dziob�w na nosie i grzywki na czole, kt�ra w �aden spos�b nie dawa�a si� zaczesa� do g�ry. I wyda�o jej si�, �e gdyby by�a szczuplutk�, nie upudrowan� i bez grzywki, to mo�na by�oby ukry�, �e nie jest "przyzwoit�", i nie by�oby tak strasznie i taki wstyd sta� teraz przed nieznajom�, tajemnicz� dam�. - Gdzie jest m�j m��? - nastawa�a dama. - Zreszt�, czy on tu jest, czy go nie ma, to mnie wszystko jedno, ale musz� pani powiedzie�, �e wykryto sprzeniewierzenie i Niko�aja Pietrowicza poszukuj�... Chc� go aresztowa�. Oto co pani narobi�a! Dama wsta�a i mocno wzburzona przesz�a si� po pokoju. Pasza patrzy�a na ni� i ze strachu nie rozumia�a. - Dzi� go znajd� i zaaresztuj� - rzek�a dama i zaszlocha�a, a w tym szlochu brzmia�y i rozdra�nienie, i obraza. - Ja wiem, kto go doprowadzi� do takiej okropno�ci! Ohydna! Wstr�tna! Odra�aj�ca, sprzedajna kreaturo! (Usta damy wykrzywi�y si�, a nos jej zmarszczy� si� z obrzydzenia.) - Jestem bezsilna... niech pani mnie pos�ucha, nikczemna kobieto!... Jestem bezsilna, pani jest silniejsza ode mnie, ale jest komu uj�� si� za mn� i za moimi dzie�mi! B�g wszystko widzi! B�g jest sprawiedliwy! On pani ka�d� moj� �z� policzy, wszystkie moje noce bezsenne! Przyjdzie czas, pani mnie popami�ta! Zn�w zapad�o milczenie. Dama chodzi�a po pokoju i �ama�a r�ce, a Pasza wci�� jeszcze patrzy�a na ni� t�po, ze zdumieniem, nie rozumia�a i oczekiwa�a czego� strasznego. - Ja, prosz� pani, ja nic nie wiem - przem�wi�a i nagle si� rozp�aka�a. - Pani k�amiesz! - krzykn�a dama i b�ysn�a ku niej z�ymi oczyma. - Ja wszystko wiem! Ja dawno ju� pani� znam! I wiem, w ostatnim miesi�cu co dzie� u pani przesiadywa�. - Tak. Wi�c c� st�d? U mnie bywa du�o go�ci, ale ja nikogo nie przymuszam. Wolnemu -wolna droga. - Powiadam pani: wykryli sprzeniewierzenie. M�j m�� roztrwoni� na s�u�bie cudze pieni�dze! I to dla takiej... jak pani, dla pani zdecydowa� si� na przest�pstwo. Niech pani mnie pos�ucha - rzek�a dama stanowczym tonem, zatrzymuj�c si� przed Pasz�. - Pani nie mo�e mie� zasad, pani �yje tylko po to, �eby sia� z�o, to pani cel, ale niepodobna przypu�ci�, �e pani ju� tak nisko upad�a, �eby nie zosta�o w pani nawet �ladu ludzkich uczu�! On ma �on�, dzieci... Je�li go zas�dz� i ze�l�, to ja z dzie�mi pomrzemy z g�odu... Niech�e pani to zrozumie! A przecie� jest spos�b, �eby ocali� i jego, i nas od n�dzy i ha�by. Je�eli dzisiaj wp�ac� dziewi��set rubli, to go zostawi� w spokoju. Tylko dziewi��set rubli! - Jakie dziewi��set rubli? - cicho spyta�a Pasza. - Ja... ja... nie wiem... Ja nie bra�am. - Nie prosz� pani� o dziewi��set rubli... pani pieni�dzy nie ma i nie potrzeba mi paninych pieni�dzy. Prosz� o co innego. M�czy�ni takim jak wy daj� zwykle kosztowne prezenty. Niech mi pani zwr�ci tylko te kosztowno�ci, kt�re jej podarowa� m�j m��! - Ale�, pani, on mi �adnych prezent�w nie dawa�! - pisn�a Pasza zaczynaj�c rozumie�. - A gdzie� pieni�dze? Roztrwoni� swoje, moje i cudze... Gdzie� si� to wszystko podzia�o! By�am wzburzona i nagada�am pani mn�stwo nieprzyjemno�ci, ale przepraszam pani�. Ja wiem, pani musi mnie nienawidzi�, ale je�li pani zdolna jest wsp�czu�, to prosz� wej�� w moje po�o�enie! B�agam, niech pani zwr�ci mi te rzeczy! - Hm - rzek�a Pasza i wzruszy�a ramionami. - Ja bym z przyjemno�ci�... ale niech mnie B�g skarze, je�li on mi co� dawa�. Sumiennie m�wi�. A zreszt� pani ma racj� - zmiesza�a si� �piewaczka - jako� tak przywi�z� mi dwie drobnostki. Prosz�, oddam, je�eli pani sobie �yczy... Pasza wyci�gn�a jedn� z szufladek toalety i wyj�a z niej ma�� d�t� z�ot� bransoletk� i cienki pier�cionek z rubinem. - Prosz�! - rzek�a podaj�c to go�ciowi. Pani zap�oni�a si� i twarz jej drgn�a. Obrazi�a si�. - C� to pani mi daje? - powiedzia�a. - Ja nie o ja�mu�n� prosz�, ale o to, co nie do pani nale�y... co pani, korzystaj�c ze swego po�o�enia, wycisn�a z mojego m�a... z tego s�abego, nieszcz�snego cz�owieka... we czwartek, kiedy widzia�am pani� z moim m�em na przystani, mia�a pani na sobie drogie broszki i bransoletki. Wi�c nie ma co udawa� przede mn� niewinnego baranka! Po raz ostatni prosz�: odda mi pani te rzeczy albo nie? - Jaka pani, dalib�g, dziwna - powiedzia�a Pasza, kt�ra czu�a si� ju� dotkni�ta. - Upewniam pani�, �e od paninego Niko�aja Pietrowicza opr�cz tej bransoletki i pier�cioneczka nic nie dosta�am. Ciastka mi tylko przywozi�. - Ciastka... - u�miechn�a si� nieznajoma. - W domu dzieci nie maj� co je��, a tu - ciastka. Pani stanowczo odmawia zwr�cenia mi tych rzeczy? Nie otrzymawszy odpowiedzi dama usiad�a i o czym� zadumana wpatrywa�a si� w jeden punkt. - C� teraz pocz��? - wyrzek�a. - Je�li nie dostan� dziewi�ciuset rubli, to i on zginie, i ja z dzie�mi zgin�. Zabi� t� �ajdaczk�, c