3303
Szczegóły |
Tytuł |
3303 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
3303 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 3303 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
3303 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
AKE HOLMBERG
LATAJ�CY DETEKTYW
(PRZE�O�YLI: TERESA CH�APOWSKA)
SCAN-DAL
ROZDZIA� PIERWSZY
K�opoty Ture Sventona
D�uga i w�ska ulica Kr�lowej le�y mniej wi�cej w centrum Sztokholmu. Ruch na niej nieustanny. Zrozumia�e, �e jest to najbardziej odpowiednie miejsce na biuro prywatnego detektywa - tam jest si� naprawd� w samym sercu wszystkich spraw. Id�c ulic� Kr�lowej w pi�kny letni dzie�, nie zdziwisz si� ujrzawszy na drzwiach domu napis:
T. SVENTON
Praktykuj�cy Prywatny Detektyw
�w Sventon by� ma�ym, chudym cz�owieczkiem o ostrym profilu. Stroskany, siedzia� w�a�nie przy biurku i g�adzi� w zamy�leniu czarn� brod�. D�ugi, cienki nos upodabnia� go do jastrz�bia (o ile mo�na sobie wyobrazi� jastrz�bia z brod�). Nie wygl�da� na zadowolonego.
Cechowa�a go przecie� bystro�� i odwaga, ch�tnie podejmowa� nawet najbardziej niebezpieczne zadania i wcale niewykluczone, �e by� najsprytniejszym prywatnym detektywem w kraju. A jednak nigdy nie otrzymywa� �adnych polece�. Je�li ju� kto� zadzwoni� do drzwi, prawie zawsze by� to sprzedawca sznurowade�, a prawie nigdy kto�, kto by mu zleci� �ledzenie jakiego� podejrzanego osobnika czy te� odnalezienie warto�ciowego naszyjnika z pere�, kt�rego szukano od zesz�ego pi�tku. Nikt wi�c nie m�g� si� nawet domy�la�, jakim zdolnym detektywem by� Sventon. Wiedzia� to tylko on sam.
Ka�dy cz�owiek posiada swoje drobne w�a�ciwo�ci r�ni�ce go od innych. Sventon mia� ich dwie. Po pierwsze, nie m�g� wym�wi� Sture Svensson, tak jak si� rzeczywi�cie nazywa�. Wychodzi�o mu raczej Ture Sventon, wi�c koniec ko�c�w zmieni� nazwisko i teraz naprawd� nazywa si� Ture Sventon. Poza tym nie m�g� wym�wi� s�owa pty� - brzmia�o jak psy�. A gdy chcia� powiedzie� pistolet, m�wi� piftolet. Nie ma co ukrywa�, Sventon nieco sepleni�.
Drug� dziwn� w�a�ciwo�ci� by�o to, �e zawsze wygl�da� na bardzo zaj�tego, cho� nigdy nic nie robi�. Je�eli czasem jaki� klient odwiedzi� go w biurze, odnosi� wra�enie, �e Sventon ugina si� pod ci�arem najbardziej niebezpiecznych zada�. Co chwila dzwoni� telefon, a Sventon odpowiada� na przyk�ad tak: "Halo! Dobrze, w porz�dku. Ale pami�tajcie! Piftoletu u�y� tylko w razie konieczno�ci. Nie zapominajcie o tym, ch�opcy!" Albo te� klient s�ysza� ku swemu wielkiemu zdziwieniu, �e Sventon "...�ledzi� go a� do Rio de Janeiro... wsp�pracuje z policj� brazylijsk�. Do widzenia". To wszystko by�o bardzo dziwne. Go�� nie m�g� jednak wiedzie�, �e Sventon m�wi� tylko ze swoj� sekretark�, pann� Jansson, kt�ra dzwoni�a z drugiego pokoju. Mia�a �cis�e polecenie telefonowania, gdy tylko zjawia� si� klient.
Biuro sk�ada�o si� z dw�ch pokoi. Pierwszy od wej�cia zajmowa�a panna Jansson. By�a to starsza, siwiej�ca pani w okularach, taka, na kt�rej mo�na polega�. Teraz w�a�nie bardzo si� jej �pieszy�o. Szyde�kowa�a �apki do garnk�w, kt�re mia�y by� gotowe na urodziny siostry. Wi�c zniecierpliwi�a si� troch�, s�ysz�c telefon. Dzwoni� ze swego pokoju jej szef, prywatny detektyw Ture Sventon.
- Panno Jansson, jak pani my�li, mo�e by�my tak zjedli po jednym psysiu? Niech pani b�dzie taka dobra i zadzwoni do Rofalii po dwa psy si�!
Sventon ogromnie lubi� ptysie. Gdy by� szcz�liwy, mia� ochot� na ptysia, �eby uczci� t� okoliczno��; gdy czu� si� przygn�biony, chcia� ptysia na pociech�. Tylko w ciastkarni Rozalii mo�na je by�o dosta� jak rok d�ugi.
- Czy z bit� �mietan�? - spyta�a panna Jansson.
- Oczywi�cie! Jak najwi�cej �mietany. We�miemy je na razie na kredyt.
Wkr�tce pojawi�y si� ptysie od Rozalii, rzeczywi�cie wspania�e; du�e, w miar� rumiane, a �mietany by�o tyle, �e a� kapa�a ze wszystkich stron. Takie w�a�nie ptysie s� potrzebne, gdy si� jest przygn�bionym.
Ture Sventon, prywatny detektyw, zdj�� brod�, w�o�y� j� do szuflady i zabra� si� do ptysia.
ROZDZIA� DRUGI
Pewnego letniego dnia w Lingonboda
Daleko w po�udniowej Szwecji le�y ma�e miasteczko zwane Lingonboda. Jest tak ma�e, �e wiele os�b nigdy o nim nie s�ysza�o. Ma tylko jedn� kr�tk� ulic�, kt�r� nazywaj� G��wn�, cho� jest to raczej kawa�ek ulicy. Najwi�kszym i zarazem najpi�kniejszym budynkiem przy ulicy G��wnej jest Grand Hotel.
Pewnego letniego dnia miasteczko Lingonboda drzema�o w upale. W cieniu wysokich drzew, w male�kim tr�jk�tnym parku, siedzia�o kilka os�b przygl�daj�c si� kwiecistym rabatom. Lecz na ulicy G��wnej nie by�o �ywej duszy. Na przedmie�ciu, od strony Wzg�rza �wi�toja�skiego, sta�a �adna willa, ma�e szafranowo��te pude�ko z oszklonymi werandami. Willa nazywa�a si� Fredriksro. Otacza� j� uroczy, cienisty ogr�d z du�� ilo�ci� kr�tych �cie�ek wysypanych piaskiem.
W willi Fredriksro mieszka�y dwie poczciwe, sympatyczne stare panny. Nazywa�y si� Sigrid i Fryderyka Fredriksson. Obie by�y siwe i kocha�y dzieci. Wida� je by�o, gdy przechadza�y si� po ogrodzie i przygl�da�y kwiatom - szczeg�lnie rezedzie; mo�na te� by�o dostrzec ich siwe g�owy na g�rnej werandzie, gdzie cz�sto siadywa�y patrz�c na zach�d s�o�ca za Wzg�rzem �wi�toja�skim.
Sigrid i Fryderyka �y�y w wielkiej przyja�ni. Nigdy si� nie k��ci�y, jak to si� nieraz zdarza innym ludziom; mi�dzy nimi zawsze panowa�a zgoda. By�a tylko jedna jedyna rzecz na �wiecie, co do kt�rej si� r�ni�y, a mianowicie du�y pistolet kawaleryjski, pochodz�cy z czas�w wojny trzydziestoletniej. Ten stary, wspania�y pistolet o kolbie inkrustowanej mas� per�ow� wisia� na �cianie w hallu w�r�d innych licznych okaz�w starej broni. Jego w�a�cicielem by� kiedy� Fryderyk Fredriksson, przodek panien Sigrid i Fryderyki. Co do tego zgadza�y si� ca�kowicie. Jednak�e panna Sigrid twierdzi�a, �e pistolet s�u�y� w bitwie pod Lutzen, panna Fryderyka natomiast by�a przekonana, �e ich przodek zdoby� go w bitwie pod Breitenfeld. Poza t� jedn� spraw� siostry by�y zawsze tego samego zdania o wszystkim. Ich przyjaciele i krewni, wiedz�c o tym, nigdy nie m�wili z nimi o pistoletach kawaleryjskich.
Na parapecie w hallu sta� du�y, srebrny puchar. Wida� go by�o a� z drogi, zw�aszcza gdy b�yszcza� w s�o�cu. Ojciec panien Fredriksson by� budowniczym i kiedy obchodzi� pi��dziesi�ciolecie pracy, dwustu siedmiu jego przyjaci� z�o�y�o si� na jubileuszowy podarunek. Kupili srebrny puchar, ten w�a�nie, kt�ry wida� z drogi. Zwano go jubileuszowym. By� to kosztowny przedmiot i r�wnocze�nie cenna pami�tka.
Ka�dego lata siostry Fredriksson mia�y zwyczaj zaprasza� do Fredriksro czworo ma�ych dzieci z rodziny. Gdy dopisywa�a pogoda, pi�o si� sok truskawkowy w altanie, a w dnie deszczowe - czekolad� z bit� �mietan� na g�rnej werandzie. Nawet kiedy w ca�ym miasteczku Lingonboda by�o cicho i pusto, ko�o willi Fredriksro prawie zawsze co� si� dzia�o. To Liza, Janek, Bjorn i Krystyna urz�dzali weso�e zabawy w�r�d peonii i nagietek lub te� wciskali si� wszyscy razem do du�ej zielonej beczki przy rogu domu i udawali rozbitk�w.
W�a�nie by�a pora na wypicie soku. Przy tak �adnej pogodzie mo�na to by�o rzeczywi�cie zrobi� w altanie. Czekano tylko na Liz�, kt�ra posz�a do piekarni Larssona po ciasto biszkoptowe i czterna�cie bu�eczek. Mi�e starsze panie zwykle same piek�y ciasto i bu�eczki, ale tym razem by�o zbyt gor�co, by sta� przy piekarniku. Czekano r�wnie� na Janka, kt�ry poszed� gdzie� gra� w pi�k� z ch�opcami. S�o�ce pra�y�o. Ach, �eby ju� wr�ci�a Liza z bu�eczkami! Wszyscy mieli ochot� na szklank� soku.
Jest wreszcie Liza, czas zawo�a� Janka! Lecz Bjorn i Krystyna zauwa�yli, �e Liza nic nie niesie. Gdzie s� bu�eczki? Gdzie jest biszkopt?
Liza nie mia�a ani bu�eczek, ani ciasta. Szlochaj�c otworzy�a furtk�.
- Lizo, dziecko drogie, co si� sta�o?... - wykrzykn�a ciocia Fryderyka spiesz�c w jej ' stron�.
Liza tak p�aka�a, �e �zy la�y si� strumieniem.
- Jaka� ty brudna!
Tego ranka Liza w�o�y�a czyst�, ��t� sukienk�, uprasowan� przez cioci� Fryderyk�. Sukienka by�a teraz ca�kiem brudna; zab�ocona i zakurzona, wygl�da�a okropnie.
- Co� ty robi�a? Gdzie by�a�? - pyta�a przera�ona ciotka Fryderyka; ale Liza tak p�aka�a, �e nie by�a w stanie odpowiedzie�.
Ciocia Sigrid te� przybieg�a i przerazi�a si�, tak samo jak ciocia Fryderyka.
- A mo�e si� turla�a� wracaj�c do domu? - spyta� Bjorn.
Troch� si� uspokoiwszy, Liza opowiedzia�a, co si� sta�o. Tak jak by�o powiedziane, kupi�a w piekarni Larssona ciasto biszkoptowe i bu�eczki. W drodze powrotnej spotka�a na ulicy G��wnej nieznajomego m�czyzn�, kt�ry podszed� do niej patrz�c - jak si� jej zdawa�o - na niesione przez ni� torebki. Liza zesz�a na jezdni�, �eby go wymin��. W�wczas m�czyzna co� powiedzia�, a ona tak si� przestraszy�a, �e zacz�a biec. On bieg� za ni� i w pewnej chwili podstawi� jej nog�. Przewr�ci�a si� w najbrudniejszym miejscu ulicy.
- Ale� to niewiarygodna historia! - zawo�a�a ciocia Sigrid patrz�c na oniemia�� cioci� Fryderyk�.
- Upu�ci�am obie torebki, a on je porwa� - m�wi�a Liza, troch� ju� spokojniejsza, cho� wci�� bliska p�aczu. - Natychmiast wsadzi� jedn� bu�eczk� do ust i zdaje mi si�, �e ca�� po�kn��. Potem wzi�� drug� i tak je zjad� po kolei.
- Nie do wiary! - oburzy�a si� ciocia Fryderyka.
- Powiedzia�am mu, �e bu�eczki s� moje i �eby ich nie rusza�.
- A co on na to? - wtr�ci� podniecony Bjorn. Nies�ychana historia! Przecie� on sam przechadza� si� nieraz ulic� G��wn�, lecz nigdy nic podobnego mu si� nie zdarzy�o.
- Ten idiota! - rozgniewa�a si� Liza prze�ykaj�c ostatnie �zy. - Gdy mu powiedzia�am, �e to s� moje bu�eczki, on odpar�: "Czy pozwolisz?", i w jednej chwili po�ar� ca�e czterna�cie sztuk. A potem zabra� si� do ciasta. Trzyma� je obur�cz i jad� tak, jakby to by�a kanapka.
- A dalej? Co zrobi� potem? - zniecierpliwi� si� Bjorn.
- Nie wiem, bo pobieg�am do domu. Ale wo�a� za mn�, �e jutro wola�by piernik.
- Nigdy czego� podobnego nie s�ysza�am - j�kn�a ciocia Fryderyka.
- Jak wygl�da�? - spyta�a ciocia Sigrid.
- By� bardzo du�y i gruby. W�a�ciwie nie tyle gruby, co bardzo du�y i szeroki.
- Czy umia�aby� go opisa�?
- Oczywi�cie. Mia� na g�owie bia�� czapk�, tak� - wiecie, cyklist�wk� z daszkiem. By� w szarym ubraniu i niebieskiej koszuli. Du�y i niezgrabny, co najmniej jak byk.
- �e te� co� takiego mog�o si� zdarzy� w�a�nie tu, w Lingonboda! Kto to m�g� by�?
- Wygl�da� jak byk. Taki idiotyczny byk! - doda�a Liza. Przesta�a p�aka�, ale by�a z�a.
- Wiesz co, zdejmij lepiej t� sukienk� i w�� niebiesk� - poradzi�a ciocia Fryderyka.
Krystyna sta�a obok i s�ucha�a nie odzywaj�c si�. "Nigdy ju� nie odwa�� si� p�j�� do piekarni Larssona" - my�la�a.
Tymczasem wr�ci� Janek. Bieg� utykaj�c. Ju� z daleka wida� by�o, �e co� mu jest. I rzeczywi�cie: gdy si� zbli�y�, zobaczyli, �e ma zakrwawion� nog�. Dok�adnie si� przypatruj�c, mo�na te� by�o dostrzec �lady �ez na zakurzonych, opalonych policzkach.
- Janku, kochanie, co to? - zawo�a�a ciocia Sigrid.
- Na lito�� bosk�, co si� zn�w sta�o? - przerazi�a si� ciocia Fryderyka.
- Snap mnie ugryz� - odpar� gniewnie Janek.
Snap to by� pies s�siada. By� z�y i z tego powodu nigdy nie m�g� biega�, gdzie chcia�. Musia� si� zadowala� szczekaniem zza wysokiego p�otu.
- Snap? Jak to si� mog�o sta�? Czy nie by� uwi�zany?
- Kiwali�my si� na drodze...
Ciocia Fryderyka zwr�ci�a si� do Bjorna i zapyta�a po cichu:
- Co on robi�?
- Kiwa� si�, to znaczy kopa� pi�k� - obja�ni� Bjorn.
- Kiwali�my si� na drodze, gdy zjawi� si� jaki� facet...
- Facet? - zdziwi�a si� ciocia Sigrid patrz�c pytaj�co na Bjorna.
- No tak, facet. Taki go�� - rzuci� zniecierpliwiony Bjorn. Chcia� jak najszybciej dowiedzie� si�, co by�o dalej.
- Kopn�� pi�k� tak, �e przelecia�a na drug� stron� p�otu - opowiada� Janek. - I wcale nie dla zabawy. Co za bezczelno��, prawda? Oczywi�cie nikt nie chcia� p�j�� po pi�k�, bo ka�dy ba� si� Snapa. Wi�c powiedzieli�my facetowi, �eby sam si� po ni� pofatygowa�, a on na to, �e nie umie ju� tak dobrze prze�azi� przez p�oty, jak dawniej. Z powodu podagry, jak twierdzi�. Mia� podagr� w jednej nodze. Ale powiedzia�, �e za przyniesienie pi�ki da pi��dziesi�t �re1. Uznali�my, �e to do�� przyzwoicie z jego strony, no i oczywi�cie ka�dy chcia� mie� te pi��dziesi�t ore. Snapa nie by�o wida�, wi�c zdawa�o si� nam, �e je�li przelezie si� przez p�ot cicho i ostro�nie, wszystko dobrze si� sko�czy. Postanowili�my ci�gn�� losy na kawa�kach trawy, �eby by�o wiadomo, kto ma to zrobi�. Ja wyci�gn��em najd�u�sz� traw�. Przelaz�em przez p�ot, jak tylko mog�em najciszej. Pi�ka le�a�a na �rodku trawnika, wi�c do�� daleko. Ale by�oby si� uda�o ca�kiem dobrze, bo Snap akurat gdzie� znikn��. Tymczasem w chwili, gdy ju� j� prawie mia�em, ten wstr�tny facet zacz�� gwizda� i krzycze�, jak m�g� najg�o�niej. Oczywi�cie Snap natychmiast przylecia�. A ja nie zd��y�em uciec. W�a�nie gdy by�em na p�ocie, Snap podskoczy� i ugryz� mnie w nog�.
- Nigdy czego� podobnego nie s�ysza�am! - wybuchn�a ciocia Sigrid.
- Nie do wiary! Tu, w Lingonboda! - oburzy�a si� ciocia Fryderyka.
- Kiedy znalaz�em si� z powrotem na drodze, ten idiota sta� u�miechaj�c si� i powiedzia�, �e nie dostan� pi��dziesi�t ore, poniewa� nie przynios�em pi�ki. "Nast�pnym razem przynios� j� sam - powiedzia� - bo mam wra�enie, �e moja podagra ma si� troch� lepiej". I poszed� sobie.
- Jak on wygl�da�? - zaciekawi�a si� panna Sigrid.
- Czy by� podobny do byka? - pyta� Bjorn bardzo podniecony.
- Czy mia� na g�owie bia�� czapk�, jak byk... Chcia�am powiedzie�, czy nie mia� bia�ej czapki? - pyta�a r�wnie przej�ta Krystyna.
- Mia� - odpar� Janek.
Spojrzeli po sobie w milczeniu, czuj�c si� bardzo nieswojo.
- Nie powinni�cie ju� dzi� wychodzi� - o�wiadczy�a ciocia Fryderyka czw�rce ma�ych siostrze�c�w.
- Pod �adnym warunkiem - potwierdzi�a ciocia Sigrid. - Musicie siedzie� w domu dopoty, dop�ki ten cz�owiek b�dzie w Lingonboda. Jak tu mieszkam siedemdziesi�t lat, nigdy czego� podobnego nie s�ysza�am.
- Ani ja - powiedzia�a ciocia Fryderyka. - Cho� �yj� ju� siedemdziesi�t jeden lat.
W ko�cu zasiedli wszyscy razem w altanie i pili sok, ale tego dnia musieli poprzesta� na sucharach. Jak wiecie, suchary wcale nie przypominaj� �wie�o upieczonych bu�eczek, a ju� w �adnym razie nie smakuj� jak biszkopt. Lecz nikt nie odwa�y�by si� wyj�� poza furtk�, dop�ki �w cz�owiek w bia�ej czapce chodzi� swobodnie po mie�cie.
Wi�c Liza, Janek, Bjorn i Krystyna siedzieli maczaj�c sucharki w ciemnoczerwonym soku, �eby mi�k�y.
Liza przebra�a si� w niebiesk� sukienk�. Janek mia� banda� na nodze.
Nagle us�yszeli szelest w skrzynce na listy ko�o furtki.
- Listonosz! - zawo�a� Bjorn i pobieg� po list. By� zaadresowany do "Panien z Fredriksro".
- Jakie to �mieszne - zdziwi�a si� ciocia Sigrid otwieraj�c kopert�. - Panny z Fredriksro... od kogo to mo�e by�?
Siostry pochyli�y siwe g�owy i czyta�y:
Ni�ej podpisany by�by wdzi�czny, gdyby Panie zechcia�y dostarczy� mu we czwartek trzy tysi�ce koron, gdy� tej w�a�nie sumy potrzebuje. Najpewniejszym i najprostszym sposobem jest w�o�y� pieni�dze do koperty, a kopert� do du�ego pustego d�bu na stoku Wzg�rza �wi�toja�skiego. W przeciwnym razie nie wiadomo, co si� mo�e sta�. Na przyk�ad mo�e �atwo znikn�� jaki� srebrny puchar i jeszcze to i owo.
W �adnym razie nie powinny Panie dopu�ci�, by wmiesza�a si� w to policja. Gdyby si� tak sta�o, przeczucie mi m�wi, �e jeszcze gorsze rzeczy mog�yby si� zdarzy�. S�ysza�em, �e kiedy� ca�a willa wylecia�a w powietrze. To by�a co prawda czerwona willa, lecz, o ile mi wiadomo, to samo mog�oby si� sta� z ��t� will�, a by�oby szkoda, teraz, przy tak �licznej pogodzie. Jedyna rzecz, kt�r� Panie maj� zrobi�, to najp�niej we czwartek wiecz�r w�o�y� kopert� zawieraj�c� trzy tysi�ce koron do dziupli tego pi�knego, nieco wypr�chnia�ego d�bu, kt�ry jest kr�lem puszczy.
Z najlepszymi �yczeniami powodzenia w przysz�o�ci, maj�c nadziej�, i� pi�kna pogoda b�dzie trwa� nadal, mam zaszczyt pisa� si�
Waszym oddanym przyjacielem
Wilhelm �asica
Dobrotliwe siwe panie z pocz�tku nic nie zrozumia�y.
- Srebrny puchar... - szepn�a panna Sigrid.
- Kr�l puszczy?... - zastanowi�a si� panna Fryderyka.
Gdy przeczyta�y list po raz drugi, ogarn�� je niepok�j. A gdy go przeczyta�y p�g�osem po raz trzeci, uprzytomni�y sobie, �e zagra�a im wielkie niebezpiecze�stwo.
- O co tam chodzi w tym li�cie? - spyta� Bjorn odgryzaj�c kawa�ek si�dmego suchara.
- Czy kto� chce ukra�� Puchar Jubelowy? - spyta� Janek. Dzieci nie bardzo wiedzia�y, co oznacza s�owo jubileuszowy; srebrny puchar nazywa�y Pucharem Jubelowym.
- Czy list jest od Byka? - spyta�a przestraszona Liza.
Starsze panie westchn�y.
- Teraz wypijcie sok - powiedzia�a smutno ciocia Fryderyka.
- A potem... potem lepiej, �eby�cie si� po�o�yli do ��ek.
- Do ��ek! - wykrzykn�y dzieci topi�c suchary w soku. By�a dopiero trzecia po po�udniu.
- Tak - powiedzia�a ciocia Sigrid. - Najlepiej b�dzie, jak wszyscy si� po�o�ycie. Ka�dy dostanie po tabliczce czekolady.
S�o�ce nad Lingonboda �wieci�o nadal bardzo mocno. Miasteczko, kt�re by�o tak malutkie, �e ma�o kto o nim s�ysza�, drzema�o w upale. W ogrodzie otaczaj�cym szafranowo��t� will� peonie ja�nia�y przepysznymi barwami, bzycza�y pszczo�y i trzmiele. I cho� niebo by�o niebieskie jak nigdy, kochane starsze panie z Fredriksro mia�y wra�enie, �e nadci�gn�a du�a, gro�na, czarna chmura, kt�ra pogr��y�a wszystko w cie�.
ROZDZIA� TRZECI
Ture Sventon otrzymuje polecenie
W Sztokholmie by�o tak gor�co, �e nad ulic� Kr�lowej dr�a�o powietrze, a asfalt by� mi�kki i kleisty. Chodnikiem sz�a wolno panna Fryderyka Fredriksson trzymaj�c w r�ku torebk�. Mia�a w niej szczoteczk� do z�b�w, dwie pomara�cze oraz szereg innych drobiazg�w potrzebnych w podr�y. Panna Fryderyka odby�a d�ug� drog� do stolicy, aby znale�� m�drego i odpowiedzialnego prywatnego detektywa. W Lingonboda by� co prawda policjant Klang, na pewno godny zaufania, lecz w li�cie od pana �asicy sta�o przecie� wyra�nie, �e policja nie powinna by� w t� spraw� wmieszana.
Panna Fryderyka by�a bardzo zm�czona. W g�owie jej si� kr�ci�o od gor�ca i ha�asu.
Gdzie tu znale�� detektywa? Nie mia�a poj�cia, w kt�r� stron� si� kierowa�. Wtem, zupe�nie przypadkiem, zobaczy�a tabliczk� na drzwiach:
T. SVENTON
Praktykuj�cy Prywatny Detektyw
"Ach, co za szcz�cie - pomy�la�a sobie - bo jestem u kresu si�".
Dzwonek do drzwi w biurze Sventona oznacza� przewa�nie kogo� sprzedaj�cego sznurowad�a lub papier listowy. Sekretarka, panna Jansson, otworzy�a i ju� chcia�a powiedzie�, �e nie potrzebuje sznurowade�, zobaczy�a jednak starsz�, siwow�os� pani� o mi�ym, cho� zm�czonym wyrazie twarzy. Wida� by�o, �e jest bardzo zdenerwowana.
- Czy zasta�am detektywa Fredrikssona?... albo... nie... chcia�am powiedzie�, pann� Sventon? - spyta�a nieznajoma.
- Prosz� �askawie wej�� - zaprasza�a koj�cym g�osem panna Jansson. - Kogo mam przyjemno�� zameldowa�.
- Pana �asic� - odpar�a nieznajoma pani opadaj�c na krzes�o. - Ach, co te� ja m�wi�, chcia�am powiedzie� Wilhelma Fredrikssona. Ojej, co za niezno�ny upa�!
Panna Jansson wesz�a do pokoju Sventona, kt�ry siedzia� m�cz�c si� nad krzy��wk�, i oznajmi�a: "Niejaka panna Fredriksson-�asica chcia�aby z panem m�wi�".
- Aha! Niech pani poprosi, �eby zaczeka�a chwil�, zaraz b�d� wolny - rzek� Sventon i dalej g�owi� si� bezskutecznie nad numerem dziewi�tym poziomo: "wschodnia moneta" (pi�� liter, z kt�rych pierwsze trzy musz� by� din...) "Wschodnia moneta - r�wnie dobrze mog�oby by� troch�-szwedzkich pieni�dzy" - mrukn�� Sventon grzebi�c r�k� w kieszeni (w kt�rej by�a tylko jedna p�koron�wka i jedne dziesi�� ore).
Po chwili otworzy� drzwi do pierwszego pokoju. Wesz�a siwow�osa pani o mi�ym, lecz nie�mia�ym wygl�dzie. Przywita�a si� i powiedzia�a, �e nazywa si� Fredriksson.
- Sventon - przedstawi� si� Sventon.
- Przyjecha�am prosto ze Sztokholmu - wyja�ni�a panna Fredriksson opadaj�c na krzes�o.
- Sk�d? - zdziwi� si� Sventon.
- Chcia�am powiedzie� z Lingonboda.
Sventon nie przypomina� sobie �adnej miejscowo�ci o takiej nazwie. "Nie by�o Lingonboda w moim podr�czniku geografii, kiedy chodzi�em do szko�y" - pomy�la�.
- Lingonboda... hm. Gdzie to jest?
- Daleko na po�udnie, a w poci�gu by�o tak gor�co - t�umaczy�a panna Fredriksson. - Gdybym nie mia�a ze sob� pomara�cz... - Poda�a Sventonowi list prosz�c, by go przeczyta�.
Sventon usiad� za biurkiem i spojrza� na podpis. Ujrzawszy nazwisko Wilhelm �asica zerwa� si� tak gwa�townie, jak gdyby krzes�o by�o usiane pinezkami.
- �asica! - przestraszy� si� niczym na widok ducha w bia�y dzie�.
- Czy pan zna pana �asic�? - zdziwi�a si� panna Fredriksson.
Zanim Sventon zd��y� odpowiedzie�, zadzwoni� telefon.
- Przepraszam - powiedzia� podnosz�c s�uchawk�. - Halo. Dobrze. Ale u�yjcie piftolet�w tylko w razie konieczno�ci. Pami�taj, tylko w razie konieczno�ci. Do widzenia.
Gdy Sventon sko�czy� czyta� list, panna Fredriksson zapyta�a:
- Kto to jest ten �asica?
- �atwo pani pyta�. Kim On jest? Wiemy jedynie, �e zawsze znika.
- Zawsze znika?
- Tak. Znika, gdy tylko policja ma na nim po�o�y� r�k�. Nikt nigdy nie widzia� Wilusia �asicy. Nikt nie mo�e go opisa�. Pojawia si� raz tu, raz tam. Lecz jak tylko policja chce go schwyta�, umyka jej. Nikt go nigdy nie widzia�.
- To brzmi bardzo nieprzyjemnie - rzek�a panna Fredriksson.
- Czy ma pani jaki� klucz do tej tajemnicy? - spyta� Sventon.
- Klucz? - powt�rzy�a panna Fredriksson i ju� chcia�a otworzy� torebk�.
- Czy nie widziano ostatnio w Lingonboda jakiej� obcej osoby? Prosz� sobie dok�adnie przypomnie�. Czy nie spotka�a pani na ulicy kogo�, kogo pani nie zna?
- Nie... tak, teraz gdy pan detektyw o tym wspomnia�... ach, to okropne. On jest taki niedobry, �e trudno uwierzy�.
Panna Fredriksson opowiedzia�a, co zdarzy�o si� Lizie i Jankowi. Zapyta�a, czy Sventon my�li, �e ten cz�owiek w bia�ej czapce m�g� by� �asic�.
- Za wcze�nie na razie, by wypowiada� si� w tej sprawie. Wszystko, co wiemy, to tyle, �e �asica jest ma�y i cienki jak �asica. Wydosta� si� kiedy� przez dziurk� od klucza.
- Czy� to mo�liwe? - zakrzykn�a panna Fredriksson.
- By�o to w Dalarnie...
Zn�w zadzwoni� telefon.
- Nie mam nigdy chwili spokoju - mrukn�� Sventon zniecierpliwiony i podni�s� s�uchawk�.
- Halo. Tak, ukrywa si� we w�azie do kana�u na �r�dlanej. Przebrany jest za stroiciela fortepian�w, ale nie ma �adnych szans na ucieczk�. Kaza�em otoczy� ca�� dzielnic�. Dzi�kuj�. Do widzenia.
("Ten Sventon wygl�da na kogo� w pe�ni godnego zaufania. - pomy�la�a panna Fredriksson. - Stroiciel fortepian�w na ulicy �r�dlanej... takiej sprawy policjant Klang nie potrafi�by za�atwi�").
- A wi�c, jak ju� m�wi�em, �asica wydosta� si� przez dziurk� od klucza. By�a to co prawda wyj�tkowo du�a dziurka. Zdarzenie mia�o miejsce w Dalarnie. Schowa� si� tam w pewnej ma�ej przybud�wce niedaleko jeziora
Siljan, w takim bardzo starym gospodarstwie pami�taj�cym czasy Gustawa Wazy. Dziurka od klucza by�a wielko�ci mniej wi�cej... no, powiedzmy, patelni. Niemniej jednak, jak pani widzi, panno Fredriksson, mamy do czynienia z cz�owiekiem, kt�ry mo�e przej�� przez dziurk� od klucza.
- Jakie to okropne - westchn�a panna Fredriksson i otar�a czo�o chusteczk�. Po pokoju rozszed� si� mi�y zapach wody kolo�skiej.
Nagle co� sobie przypomnia�a.
- Ach, w takim razie to nie mo�e by� on! Dzieci m�wi�y, �e ten cz�owiek w bia�ej czapce by� du�y jak byk!
- Hm... no dobrze. Nie chc� si� na razie wypowiada� na ten temat.
- Najlepiej, �eby pan przyjecha� do Lingonboda i zaj�� si� t� spraw� osobi�cie. Czuliby�my si� znacznie spokojniejsi.
Sventon zda� sobie spraw�, �e oto trafia mu si� wielka szansa �yciowa. Gdyby mu si� uda�o z�apa� Wilhelma �asic�, dokona�by czego�, czego nikt dot�d nie potrafi�. Oczyma wyobra�ni widzia� ju� wspania�e nag��wki w gazetach:
TURE SVENTON ROZWI�ZA� ZAGADK� �ASICY
Nies�ychany wyczyn w Lingonboda!
Lecz jak daleko mo�na dojecha� za sze��dziesi�t �re? W ka�dym razie nie do Lingonboda. Sk�d by tu zdoby� troch� pieni�dzy na pocz�tek? Ciocia Hilda w Soderhamn by�a jedyn� osob� posiadaj�c� jakie� kapita�y, lecz j� najbardziej interesowa�a rozmowa o reumatyzmie i pod�ogach, od kt�rych ci�gnie.
- Czuliby�my si� tak bezpiecznie, gdyby pan zechcia� przyjecha� do Lingonboda - m�wi�a dalej panna Fredriksson.
- Sprawa mnie interesuje, owszem. Ale w�a�nie teraz jestem bardzo zaj�ty. Musz� jecha� na �r�dlan� - mrucza� Sventon.
- Ach, jaka szkoda... Mia�am nadziej�... - zmartwi�a si� mi�a, starsza pani. Wygl�da�a bardzo zm�czona.
- Panno Fredriksson, najdalej dzi� po po�udniu dam pani zna�, czy mog� podj�� si� tej sprawy.
Ture Sventon by� ju� zdecydowany. Mimo wszystko zam�wi rozmow� z Soderhamn i podyskutuje z cioci� Hild� o po�yczce.
ROZDZIA� CZWARTY
Nieznajomy z dywanem
Ledwo panna Fryderyka Fredriksson wysz�a z biura Prywatnego Detektywa Ture Sventona, gdy zn�w kto� zadzwoni� do drzwi. Panna Jansson otworzy�a. Przed ni� sta� nieznajomy o ciemnej cerze, w meloniku na g�owie. Wygl�da� zupe�nie inaczej ni� wszyscy. Najdziwniejsze by�y jego oczy. Bardzo ciemne, mo�na by powiedzie�, �e czarne jak noc i r�wnie niezg��bione. Pod pach� trzyma� co�, co wygl�da�o jak zwini�ty dywan.
- Nie mamy zamiaru nic kupowa� - rzek�a panna Jansson patrz�c na� podejrzliwie. Nieznajomy sk�oni� si� w milczeniu.
- Czego pan sobie �yczy? - spyta�a panna Jansson.
Nieznajomy zdj�� melonik. Panna Jansson zobaczy�a ku swemu zdziwieniu, �e pod melonikiem mia� jeszcze jedno nakrycie g�owy - czerwon� czapk� z pomponem, czyli fez.
- Czego pan sobie �yczy? - spyta�a ponownie panna Jansson, tym razem g�osem bardzo niepewnym.
- Moja skromna wizyta dotyczy detektywa Sventona - odpowiedzia� tajemniczy go�� i zn�w si� uk�oni�. Czarny pompon kiwa� si� tam i z powrotem.
Panna Jansson wpu�ci�a go do gabinetu Sventona. Po prostu nie �mia�a mu odm�wi�.
Na widok go�cia Sventon oniemia�. Oto sta� przed nim wysoki i szczup�y nieznajomy, o oczach jak czarny aksamit i dziwnym spojrzeniu. To co� czerwonego na jego g�owie te� by�o dziwne. Nawet bardzo dziwne. Wygl�da�o wschodnio. Pod pach� trzyma� jaki� zwini�ty przedmiot, prawdopodobnie dywan.
- O co chodzi? - spyta� Sventon ostro.
- Nazywam si� Omar - odpar� cz�owiek o niezg��bionych, aksamitnych oczach. Sk�oni� si� powoli, z godno�ci�.
- Sventon - przedstawi� si� Sventon.
Obaj milczeli chwil�. Nieznajomy sta� zupe�nie bez ruchu. Sventon poczu� si� nieswojo.
- Jest dla mnie wielkim zaszczytem m�c pozna� pana osobi�cie - oznajmi� go��. Sventon b�bni� nerwowo palcami po stole. I zn�w zapad�o milczenie. S�ycha� by�o tylko st�umiony ha�as uliczny. Sventon stara� si� nie patrze� na nieznajomego. Nie wiedzia�, co powiedzie�. Gdy tylko pr�bowa� si� odezwa�, go�� natychmiast si� k�ania�, jak za poci�gni�ciem sznurka. Detektywi zawsze s� nara�eni na r�nego rodzaju niebezpiecze�stwa i Sventon czu�, �e ten cz�owiek albo ma jaki� gro�ny zamiar, albo chce co� sprzeda�.
- Czy chodzi o sznurowad�a? - spyta�. - Nie kupuj� takowych.
Go�� uk�oni� si� powoli, z ledwo dostrzegalnym u�miechem.
- Ja te� nie kupuj� sznurowade� - powiedzia�. - Nigdy ich nie u�ywam.
Sventon, zbity z tropu, zerkn�� na jego nogi. Cz�owiek �w nosi� rodzaj spiczastych pantofli, kt�re, cho� mi�kkie i wygodne, nie nadawa�y si� zupe�nie do chodzenia po ulicy Kr�lowej w Sztokholmie.
- Odziedziczy�em po moim ojcu dwa dywany - rzek� pan Omar.
Sventon a� usta otworzy� �e zdziwienia. Lecz potem rozgniewa� si�:
- Czy�by? A ja w takim razie odziedziczy�em znacznie wi�cej. I wycieraczk�, i dywanik w przedpokoju, i chodnik w czerwone paski, i dywan pod sto�em w jadalni, i dwa dywaniki, kt�re si� k�adzie przed ��kiem. Czyli odziedziczy�em dostateczn� ilo�� dywan�w.
Nieznajomy ze Wschodu przytakn��, schylaj�c lekko g�ow�.
- Wed�ug mojego skromnego mniemania brakuje panu jeszcze jednego dywanu.
"Ha! - pomy�la� Sventon - powinienem by� si� domy�li�. To sprzedawca dywan�w".
- Na pewno nie! - wykrzykn�� uderzaj�c pi�ci� w st�. - Dwa lata temu kupi�em dywan na raty i dotychczas... ale mniejsza z tym. Nie kupi� �adnego dywanu.
- Je�eli pan nie kupi ode mnie �adnego dywanu, oczywi�cie ja panu �adnego nie sprzedam - odpowiedzia� tajemniczo nieznajomy rozk�adaj�c dywan na ziemi.
�eby to by� chocia� nowy dywan, bez skaz, kolorowy i l�ni�cy. Ale gdzie tam! Sp�owia�y, wytarty na brzegach i w �rodku. Nawet wstyd pr�bowa� co� takiego sprzeda�.
- Odziedziczy�em po ojcu dwa dywany - powt�rzy� nieznajomy - i oto jeden z nich.
- Tak, widz� - rzek� Sventon.
- Niewiele ludzi posiada dwa dywany - m�wi� dalej nieznajomy nie zwracaj�c uwagi na s�owa Sventona.
- Och, znam takich, co ich maj� siedem lub osiem.
- Niew�tpliwie - odpar� cz�owiek o niezg��bionych oczach. - Lecz nie maj� dywan�w lataj�cych. - Sk�oni� si� niemal do ziemi.
- Co takiego? - wykrzykn�� Sventon, zdenerwowany tym ustawicznym k�anianiem si�.
- Nie posiadaj� lataj�cych dywan�w - powt�rzy� go�� nie zmieniaj�c wyrazu twarzy.
"Co on ma na my�li? - zastanawia� si� Sventon. - Lataj�ce dywany?" Czyta� o czym� takim w ksi��kach. Wiele lat temu ojciec podarowa� mu na gwiazdk� zbi�r Ba�ni z tysi�ca i jednej nocy. Wyst�powa�y tam lataj�ce dywany i inne podobne g�upstwa. Mo�e na Wschodzie rzeczywi�cie s� lataj�ce dywany. Podobno w tej cz�ci �wiata trafiaj� si� r�nego rodzaju dziwne rzeczy, lecz tu, na ulicy Kr�lowej, w centrum Sztokholmu, nigdy nie by�o lataj�cych dywan�w. Ture Sventon zacz�� podejrzewa�, �e cz�owiek w czerwonym fezie, o czarnych, aksamitnych oczach, mia� co�kolwiek �le w g�owie. M�g� nawet by� niebezpieczny.
- Gdyby �askawy pan zechcia� wypr�bowa� dywan, mo�na by zrobi� pr�bny lot - zaproponowa� cz�owiek o aksamitnych oczach. - Prosz� usi��� - wskaza� na dywan.
Sventon s�ysza� kiedy�, �e je�li si� ma do czynienia z niebezpiecznymi wariatami, zawsze lepiej jest im ust�pi�.
- Zechce pan usi��� - powt�rzy� nieznajomy wskazuj�c na roz�o�ony mi�dzy nimi dywan.
Sventon pomy�la�, �e najbezpieczniej b�dzie, je�li usi�dzie.
- A teraz, gdzie pan chce lecie�? - spyta� cudzoziemiec.
- Ach, m�g�bym mo�e zrobi� ma�y spacerek... na przyk�ad do parku miejskiego - wybra� Sventon, po prostu �eby co� powiedzie�. Czu� si� g�upio siedz�c na dywanie, a poza tym by� niespokojny, nie wiedzia�, co dalej nast�pi.
- Humlegarden jest pi�knym parkiem - powiedzia� przybysz ze Wschodu, k�aniaj�c si� jak zwykle. - Chocia�, wed�ug mojej skromnej opinii, brak mu wspania�ych kaktus�w, kt�re ozdabiaj� parki w moim rodzinnym kraju. A teraz, jedyna rzecz, kt�r� nale�y zrobi�, to dotkn�� r�k� fr�dzli i powiedzie� "Humlegarden" - obja�ni� nieznajomy.
- Ach, oczywi�cie, nic prostszego - mrukn�� Sventon uwa�aj�c, �e najlepiej zgadza� si� na wszystko. I ju� chcia� dotkn�� fr�dzli, lecz pan Omar powstrzyma� go.
- Chwileczk�! - zawo�a�. - Zapomnia�em o oknie.
- Okno... ach, tak, oczywi�cie - mrukn�� Sventon coraz bardziej zaniepokojony. Nie wiedzia�, co ten cz�owiek zamierza jeszcze zrobi�.
Zobaczy� z przera�eniem, �e Omar podszed� do okna i otworzy� je na ro�cie�. Potem zwr�ci� si� do Sventona i rzek�: "Teraz!"
Sventon pos�usznie przesun�� r�k� po fr�dzlach i powiedzia�: "Humlegarden". Ledwie to uczyni�, dywan uni�s� si� i wyfrun�� przez okno.
ROZDZIA� PI�TY
Pierwszy lot Ture Sventona
Sventon lecia� nad miastem! Nic r�wnie wspania�ego nie zdarzy�o mu si� dot�d. Hen w dole widzia� dachy, kominy i ulice. Ulica Kr�lowej wygl�da�a jak d�uga, w�ska rynna, a ludzie jak mr�wki. Dostrzeg� b�yszcz�c� wod� na kanale P�nocnym. Cudowne!
Dywan skr�ci� nad plac Kolejowy, na kt�rym liczne tramwaje i autobusy wygl�da�y jak ma�e, �adne klocki. Sventon nigdy nie przypuszcza�, �e plac Kolejowy jest tak pi�knym placem. A potem wyl�dowa� powoli i mi�kko na trawniku w Humlegarden, tu� obok klombu z czerwonych i ��tych kwiat�w.
Ture Sventon przeci�gn�� si� w s�o�cu i westchn�� ze szcz�cia. Pog�aska� cudowny dywan.
"W tych starych arabskich historiach jest wi�cej prawdy, ni� si� wydaje" - pomy�la�. A gdy sobie przypomnia�, jak uprzejmy by� pan Omar, jak si� k�ania� przy ka�dym s�owie, i jak on sam zachowa� si� niegrzecznie - zrobi�o mu si� bardzo wstyd. "Zaprosz� go na psysia i b�d� si� k�ania� r�wnie cz�sto jak on".
Sventon przyjrza� si� bli�ej dywanowi. Pachnia� lekko koniem... nie, nie koniem... zna� sk�d� ten zapach. Ale sk�d? Z cyrku? Tak, teraz sobie przypomnia�. Ostatnio ogl�da� w cyrku wielb��dy, a nawet poszed� w przerwie do stajni, �eby je pog�aska�, bo bardzo kocha� zwierz�ta, a zw�aszcza wielb��dy. Tak, to by�o to. Dywan roztacza� przytuln�, zastarza�� wo� wielb��dzi�.
Poza tym przypomina� byle jaki, zniszczony i brzydki dywan. Taki, kt�ry wiesza si� w okresie wiosennych porz�dk�w na sznurze w ogrodzie i trzepie si� m�wi�c: ,,Co te� pomy�l� s�siedzi! Koniecznie musimy kupi� nowy dywan do przedpokoju".
Potem przypomnia� sobie o Wilusiu �asicy, kt�ry w tym w�a�nie czasie znajdowa� si� daleko na po�udniu w ma�ym miasteczku Lingonboda i tam w najlepsze planowa� nowy zamach. W�wczas zrozumia�, co by to by�o za u�atwienie mie� lataj�cy dywan. "Stanowczo przecenia si� samochody - pomy�la�. - A tak�e poci�gi". Nie wiedzia�, jaka mog�a by� bie��ca cena lataj�cego dywanu z drugiej r�ki, podejrzewa� jednak, �e Omar nie odst�pi mu go za sze��dziesi�t ore. Nawet �eby si� k�ania� i zaprasza� na ptysie. Omar zwinie dywan, wykona po�egnalny uk�on, w�o�y melonik na czerwony fez i zniknie na zawsze w t�umie.
,,Gdyby tylko ciocia Hilda by�a bardziej podobna do innych ludzi" - mrucza� le��c na trawie ko�o kwietnika i rozmy�laj�c. Ciocia Hilda z jakiego� powodu nie bardzo lubi�a m�wi� o pieni�dzach. Znacznie bardziej wola�a rozmow� o reumatyzmie, kt�ry j� trapi� w lewej nodze. To zn�w Sventon uwa�a� za ma�o ciekawe. ,,No c�, r�ne s� gusty" - westchn�� macaj�c monety w kieszeni od kamizelki. Potem westchn�� jeszcze raz.
W ko�cu usiad�, uderzy� r�k� w dywan i wykrzykn��:
- B�dziesz m�j! Zadzwoni� do cioci Hildy do S�derhamn! Powiem, �e potrzebuj� dywanu, bo ci�gnie od pod�ogi. To j� przekona!
By� najwy�szy czas wraca� do biura. Za d�ugo ju� le�a� oddaj�c si� rozmy�laniom. Zobaczywszy zbli�aj�cego si� policjanta, kt�ry pewno chcia� mu powiedzie�, �e nie wolno le�e� na trawniku, Sventon dotkn�� fr�dzli i szepn��:
,,Do biura". Przeszed� go dreszcz emocji i zadowolenia: dywan, jakby uniesiony niewidzialn� r�k�, natychmiast wzbi� si� w powietrze i poszybowa� nad drzewami.
I zanim Sventon zdo�a� si� obejrze�, wlecieli przez okno do biura i opadli na pod�og� z lekkim wstrz�sem. Pan Omar sk�oni� si� nisko i zamkn�� okno. Detektyw Ture Sventon sk�oni� si� jeszcze ni�ej, niemal do samej ziemi.
ROZDZIA� SZ�STY
Ture Sventon kupuje lataj�cy dywan
- Czy jest pan zadowolony z dywanu? Moim skromnym zdaniem lata on nie tylko szybko, ale i mi�kko.
- Czy mog� pana pocz�stowa� psysiem? - spyta� Sventon. Cz�owiek ze Wschodu nie wiedzia�, co to psy�.
- By�oby dla mnie wielkim zaszczytem spo�y� z panem psysia - odpar� k�aniaj�c si� z uszanowaniem.
Sventon poprosi� pann� Jansson, �eby by�a tak dobra i zaraz zam�wi�a u Rozalii trzy ptysie.
- Z bit� �mietan�, oczywi�cie. - A po cichu doda�: - We�miemy je na razie na kredyt. Czekaj�c na pos�a�ca od Rozalii, Sventon ostro�nie rozpocz�� rozmow� o dywanach. Nie chcia� pokaza�, �e mu na tym dywanie zale�y, bo w�wczas Omar m�g�by za��da� zbyt wysokiej ceny. I tak b�dzie do�� trudno dosta� po�yczk� od cioci Hildy. Powiedzia� wi�c, �e niestety odziedziczy� siedem dywan�w po swoim ojcu (a nawet dziewi��, licz�c dwa ma�e le��ce przy ��ku, kt�re by�y co prawda zniszczone, ale jeszcze mog�y s�u�y� w razie potrzeby).
- Dziewi�� sztuk! Wi�c w�a�ciwie nie potrzebuj� ju� �adnego.
- Czy kt�ry� z tych dziewi�ciu dywan�w umie lata�? - spyta� pan Omar.
- Lata�?... Tego nie wiem. Prawd� m�wi�c, nigdy nie pr�bowa�em!
- Je�eli pan nie potrzebuje tego dywanu, nie b�d� pana namawia� na kupno - rzek� Arab.
- No tak... To zale�y... Nie bardzo wiem... - waha� si� Sventon. - Wydaje mi si�, �e ma zniszczone fr�dzle.
- Tak - zgodzi� si� nieznajomy. - Ma zniszczone brzegi.
- I �rodek te�. Mo�e nawet jeszcze bardziej
- Tak - zgodzi� si� pan Omar. - Na �rodku jest jeszcze bardziej zniszczony. Bo tam siedzia� zawsze m�j ojciec podczas lotu. - Wskaza� na cz�� tak wytart�, �e nie by�o wida� wzoru. - To by�o jego ulubione miejsce. Cz�sto lata� mi�dzy Medyn� a Mekk�, gdzie handlowa� wielb��dami. A przed nim m�j dziadek. Cz�sto lata� mi�dzy Mekk� a Medyn� i handlowa� starymi namiotami. On te� zawsze siedzia� na tym samym miejscu, a to niszczy.
- Okropnie niszczy - zauwa�y� Sventon. - Nie mog� du�o zap�aci� za tak zniszczony dywan.
Arab uk�oni� si� nie odpowiadaj�c. Sventon zaczyna� si� niecierpliwi�. Przewa�nie ludzie nie chc� uzna� najmniejszej wady przedmiotu, kt�ry usi�uj� sprzeda�. A ten cz�owiek spokojnie zgadza si� ze wszystkimi zarzutami.
- Prawd� m�wi�c, uwa�am, �e dywan pachnie wielb��dem - krytykowa� dalej Sventon.
- Tak - zgodzi� si� pan Omar z uk�onem. - Pachnie wielb��dem.
- Nawet bardzo silnie - doda� Sventon.
- Daje si� to zauwa�y�, zw�aszcza gdy nie ma wiatru, tak jak dzisiaj - przytakn�� pan Omar wykonuj�c uk�on pe�en szacunku.
- To niezbyt przyjemne - zauwa�y� Sventon.
- Tak. Dni bez wiatru s� szczeg�lnie nieprzyjemne, gdy si� p�ynie po morzu. - Arab zn�w si� zgodzi�.
- Chc� powiedzie�, �e nie jest przyjemnie, kiedy dywan czu� wielb��dem. Niech pan pow�cha. - Sventon poci�gn�� mocno nosem. - W ca�ym pokoju pachnie wielb��dem!
Wschodni go�� te� wci�gn�� powietrze, a twarz jego zaja�nia�a szcz�ciem.
- Mo�na by powiedzie�, �e si� jest w stajni dla wielb��d�w - ci�gn�� Sventon zdecydowany kupi� dywan mo�liwie najtaniej.
- To samo w�a�nie chcia�em powiedzie�. Po naszemu taka stajnia to karawanseraj.-Omar sta� si� melancholijny i jeszcze raz g��boko wci�gn�� przez nos powietrze.
Sventon b�bni� niecierpliwie palcami po stole. Nigdy czego� podobnego nie s�ysza�. Trudno by�o m�wi� o interesach z kim�, kto tylko k�ania� si� i zgadza� na wszystko.
- Jaka cena? - spyta� bez ogr�dek.
- By�oby dla mnie wielkim zaszczytem, gdybym m�g� sprzeda� dywan panu Sventonowi za pi��set dinar�w - odpar� w�a�ciciel dywanu.
- Pi��set czego? - zdziwi� si� Sventon.
- Dinar�w - odpowiedzia� Arab wykonuj�c wyj�tkowo niski uk�on.
- Ach, oczywi�cie, dinar�w. - Sventon przypomnia� sobie nagle, �e spotka� si� z tym s�owem w krzy��wce, kt�r� ostatnio uda�o mu si� do po�owy rozwi�za�. Dinar akurat pasowa� do "monety wschodniej" (nr dziewi�ty poziomo, pi�� liter). Teraz sobie przypomnia�. Nie mia� najmniejszego poj�cia, jak� warto�� przedstawia�o pi��set dinar�w, przekonany by� jednak, �e to du�o.
- Pi��set to za du�o za tak� star�, zniszczon� rzecz, kt�r� w dodatku czu� wielb��dem.
- Tak - powiedzia� Omar i zacz�� poma�u zwija� dywan. - Pi��set to jest o sto wi�cej ni� czterysta, a czterysta jest okr�g�� sum�. - Przybra� wyraz twarzy jeszcze bardziej nieprzenikniony. Oczy mia� czarne jak noc.
Sventon przypomnia� sobie o Wilhelmie �asicy i zrozpaczony podrapa� si� w g�ow�.
Wtem do drzwi zapuka�a panna Jansson. Wsun�a g�ow� i szepn�a cichutko, �eby nie przeszkadza�:
- Prosz� bardzo, wszystko gotowe.
W s�siednim pokoju sta� pi�knie nakryty stolik do czarnej kawy, a w �rodku, na talerzu, le�a�y trzy du�e, dobrze wypieczone ptysie z du�� ilo�ci� bitej �mietany i marcypanu, grubo posypane cukrem waniliowym.
- Prosz� si� cz�stowa� nie czekaj�c na mnie - rzek� Sventon. - Musz� zatelefonowa�.
Zamkn�� drzwi, z�apa� za s�uchawk� i zam�wi� b�yskawiczn� rozmow� z cioci� Hild� w Soderhamn.
- Czy nie mog�aby mi ciocia po�yczy� przypadkiem pi�ciuset dinar�w? - zacz��. - To na lataj�c� �asic�... Chcia�em powiedzie� dywan.
- Sventon a� si� zadysza� z podniecenia. - Dywan, �eby nie ci�gn�o od pod�ogi.
Gdy ciocia Hilda us�ysza�a, �e Sventon potrzebuje dywanu, �eby nie ci�gn�o od pod�ogi, nie by�a w stanie odm�wi�. Obieca�a p�j�� tego samego dnia do oddzia�u Banku Wschodniego i wymieni� odpowiedni� sum� koron na pi��set dinar�w. ("B�d� jej musia� wyt�umaczy� p�niej - my�la� Sventon. - Gdy z�api� �asic�, a ona przeczyta ogromne nag��wki w gazetach, na pewno zrozumie").
W mi�dzyczasie panna Jansson i pan Omar zacz�li je�� ptysie.
- Pierwszy raz uczestnicz� w spo�ywaniu psysi - rzek� arabski nieznajomy k�aniaj�c si�.
- Ach tak? - odpowiedzia�a panna Jansson ("A wi�c on te� sepleni - pomy�la�a. - Co za szkoda! Bo taki jest przystojny, czarny i romantyczny").
Wszed� Sventon i usiad� przy stole.
- W�a�nie telefonowa�em do Soderhamn - o�wiadczy�. - Poleci�em Bankowi Wschodniemu przes�a� pi��set dinar�w. Powinny tutaj jutro by�. Czy to panu odpowiada?
Pan Omar uk�oni� si� tak nisko, �e grudka �mietany przyklei�a mu si� do prawego ucha.
- Dywan zmieni� w�a�ciciela - odpar� zachowuj�c ten sam wyraz twarzy.
- Dobra jest - rzek� Sventon i zabra� si� do swojego ptysia.
- S�ysz� w�a�nie, �e w kraju pana Omara nie jada si� ptysi - odezwa�a si� panna Jansson.
- Naprawd�? - zdziwi� si� Sventon. - C� wi�c si� jada?
- Czasem jemy chepchouka2 .
- Przepraszam... co takiego?
- Nie szkodzi - Arab zn�w si� uk�oni�. - Jemy chepchouka.
- Ach, tak - rzek� Sventon niepewnie. - Rozumiem.
- Jak to brzmi apetycznie - zauwa�y�a panna Jansson. - Chep...?
- Chepchouka. Smaczna i lekka potrawa z jarzyn, nadaj�ca si� szczeg�lnie w gor�ce dnie, kiedy dmie wiatr pustynny. A ten dmie prawie zawsze.
- Jakie macie jeszcze rozrywki na waszych pustyniach? - spyta� Sventon.
- Czasem wybieramy si� na przeja�d�k�.
- Konno? - spyta�a panna Jansson.
- Nie, na wielb��dach - o�wiadczy� Omar k�aniaj�c si� nisko. - Pijemy te� do�� cz�sto kaw�.
Sventonowi wyda�o si�, �e widzi bezkresne morze piasku zalane s�o�cem. Na horyzoncie rysowa�y si� sylwetki palm w jakiej� oazie. Po piasku, wolno i uroczy�cie, kroczy�y wielb��dy w d�ugim szeregu. S�ysza� bicie dzwon�w w strzelistych minaretach. Ludzie siedzieli w namiotach jedz�c chepohouka i popijaj�c kaw�, a wszystko ton�o w s�o�cu jak w p�ynnym z�ocie.
"Musz� kiedy� polecie� w te strony" - pomy�la�. A g�o�no zapyta�:
- Na waszej pustynnej pustyni nie macie jednak niczego tak smacznego jak psysie, prawda? Z bit� �mietan� i marcypanem.
Cudzoziemiec u�miechn�� si� tajemniczo. Jego oczy sta�y si� jeszcze bardziej nieprzeniknione.
- Psysi nie mamy - odpar� k�aniaj�c si�.
("Jaka szkoda, �e on sepleni" - pomy�la�a panna Jansson).
- Tak te� s�dzi�em - rzek� Sventon �cieraj�c z nosa odrobin� bitej �mietany.
ROZDZIA� SI�DMY
Kiedy nareszcie przyjedzie Sventon
Ludzie w Lingonboda nie pami�tali tak s�onecznego lata. Nawet ci, kt�rzy byli w tym samym wieku, co panny Fredriksson, nie mogli sobie przypomnie� r�wnie pi�knej pogody. Codziennie by� taki upa�, �e trawniki po��k�y i droga pokry�a si� grubo kurzem.
W Fredriksro miano powa�ne trudno�ci z podlewaniem peonii, nagietek, r� i rezedy. Liza, Bjorn, Janek i Krystyna pomagali zwykle przy tym. Ka�dy mia� swoj� ma�� konewk�. Zabawnie by�o nimi podlewa�. Konewka Lizy by�a bia�a, Bjorna czerwona, Janka zielona, a Krystyny ��ta. Lecz teraz wszystkie cztery konewki sta�y rz�dem w sk�adziku na narz�dzia i wcale ich wieczorem nie u�ywano.
Dzieci nie mog�y wychodzi�, nawet do ogrodu. Nie tylko kazano im siedzie� w domu, ale w dodatku musia�y le�e� w ��ku.
Trudno wyle�e� w ��ku, gdy si� ma katar, a bez kataru jeszcze trudniej. Mr�wki po tobie chodz�, w nogach rwie i czujesz, �e je�eli nie wstaniesz zaraz, to naprawd� si� rozchorujesz jak ka�dy normalny cz�owiek.
- Moje biedne male�stwa - powiedzia�a ciocia Sigrid daj�c ka�demu tabliczk� czekolady z orzechami. - Musicie zrozumie�, �e to tylko dla waszego w�asnego dobra. Przypomnijcie sobie cz�owieka w bia�ej czapce.
- Ale przecie� nie musimy le�e� - protestowa�a Krystyna.
- W�a�nie, dlaczego by�my nie mieli wsta�? - wo�a� Janek z drugiego pokoju. - Wystarczy chyba nie wychodzi�.
- Tak, tak! - krzycza� Bjorn. - To wystarczy. Dlaczego mamy le�e� w ��ku? Przecie� nie jeste�my �miertelnie chorzy?
- Ja w ka�dym razie nie - o�wiadczy�a Liza, odgryzaj�c kawa�ek czekolady.
- Widzicie - stara�a si� wyt�umaczy� ciocia Sigrid. - Jestem pewna, �e gdyby�cie wstali i ubrali si�, nie potrafiliby�cie pozosta� w domu. Zapomnieliby�cie natychmiast, �e trzeba by� ostro�nym. Przecie� lubicie lata� tu i tam, niczym m�ode ptaszki. No i przypu��my, �e cz�owiek w bia�ej czapce z�apa�by was!
- On nie poluje na nas, tylko na Puchar Jubelowy - powiedzia� Janek czuj�c si� ura�ony.
Starsze panie by�yby najch�tniej odes�a�y dzieci do rodzic�w, to jednak nie by�o mo�liwe, bo rodzice wyjechali. Zdawa�o im si�, �e tylko trzymaj�c dzieci w ��ku mog� odpowiada� za ich bezpiecze�stwo. Nic wi�cej nie mog�y zrobi�.
Czy ten detektyw Sventon nigdy nie przyjedzie? By�a ju� �roda, a w czwartek wiecz�r najdalej pieni�dze mia�y by� z�o�one w starym spr�chnia�ym d�bie na Wzg�rzu �wi�toja�skim - a je�eli nie...
- Jeste� pewna, �e przyjedzie? - spyta�a panna Sigrid.
- Tak, kochanie - odpowiedzia�a panna Fryderyka. - Gdy tylko us�ysza�, �e chodzi o Wilhelma �asic�, od razu zapali� si� do tej sprawy. Po prostu marzy, �eby si� znale�� w Lingonboda.
Oczekuj�c przyjazdu detektywa Sventona obie panie �y�y w nieustannym strachu, czy aby nie pojawi si� cz�owiek w bia�ej czapce. By�y przekonane, �e on w�a�nie jest Wilhelmem �asic�. Co chwila wygl�da�y z g�rnej werandy obserwuj�c z niepokojem drog�, tak jak marynarz wypatruj�cy z bocianiego gniazda zdradliwych ska� i innych niebezpiecze�stw na morzu.
- Co by�cie dzi� woleli, fili�ank� czekolady czy sok owocowy? - spyta�a ciocia Fryderyka zagl�daj�c do czw�rki ma�ych siostrze�c�w, kt�rzy le�eli w ��kach w dw�ch pokojach.
- Sok - odpowiedzia� zaraz Janek.
- Czekolad�! - krzykn�a Krystyna.
Chwil� p�niej siedzieli wszyscy razem przy okr�g�ym stole na g�rnej werandzie.
Ca�a czw�rka mia�a zielone pi�amy. Dostali i czekolad�, i sok, bo starszym paniom by�o ich bardzo �al. Zdawa�y sobie spraw�, jak ci�ko jest le�e� w ��ku. Wi�c dzi� pozwoli�y dzieciom bra� tyle kakao, cukru i �mietanki, ile tylko chcia�y. Janek pokaza� cioci Sigrid swoj� fili�ank� nape�nion� do po�owy smakowit� mazi� czekoladow�.
- Bierzcie wszystkiego, ile chcecie, byleby wam smakowa�o - zach�ca�a ciocia Sigrid.
Gdy tak siedzieli, dosz�o ich nagle g�uche uderzenie, tak jakby nad g�owami, by� mo�e na dachu. Ucichli przestaj�c miesza� w fili�ankach i dzwoni� szklankami. Starszym paniom serca zabi�y gwa�townie. Wszyscy siedzieli bez ruchu wyt�aj�c s�uch. Da�y si� s�ysze� kroki. Kto� szed� po blaszanym dachu. Us�yszeli otwieranie czworok�tnej klapy i kroki na strychu. Kroki zbli�a�y si�... i nagle pojawi�a si� przed nimi dziwna posta�.
Przybysz by� ma�ego wzrostu, na g�owie mia� sk�rzan� czapk� i du�e okulary motocyklowe. W r�ku trzyma� mn�stwo rzeczy: torb�, blaszane pude�ko, prymus, maszynk� do kawy, lornetk� w futerale i zwini�ty dywan.
- Sventon - powiedzia� Sventon i uk�oni� si�.
ROZDZIA� �SMY
Lot nad Lingonboda
Przelot ze Sztokholmu uda� si� wspaniale. Dywan by� ju� tym razem wypr�bowany: lata� znakomicie. Przed wyjazdem Ture Sventon musia� obmy�li� szereg rzeczy. Chodzi�o o to, �eby niczego nie zapomnie�. Do torby zapakowa� r�ne cz�ci garderoby, na wypadek gdyby si� musia� przebiera� czy ukrywa�. Wzi�� te� prymus i maszynk� do kawy, bo przyjemnie jest wypi� fili�ank� gor�cej kawy w czasie lotu. Zabra� r�wnie� du�e, blaszane pude�ko, w kt�rym przechowywa� ptysie, gdy by� w podr�y (nazywa� je psysiowym pude�kiem). Nieodzown� rzecz� by�a dobra lornetka, no i oczywi�cie pistolet w kieszeni. Niczego nie zapomnia�.
Kiedy dywan wystartowa�, panna Jansson zamkn�a okno. Tego dnia by�o bardzo ciep�o, wi�c Sventon zrezygnowa� z wielkiej czarnej brody, pozwoli� sobie tylko na ma�y, lekki w�sik. Ale ten ju� ko�o Slussen ulecia� z wiatrem. A Sventon frun�c nad po�udniow� cz�ci� Sztokholmu zapali� prymus. Rozleg�o si� przyjemne syczenie i wkr�tce rozkoszny zapach kawy zmiesza� si� z woni� kwiat�w, dolatuj�c� z przedmie�� na po�udniowych kra�cach miasta. Gdy kawa by�a gotowa, Sventon wyj�� z pude�ka pierwszego ptysia. Wok� niego kr��y�y mewy, wi�c im rzuci� kawa�eczek, skutkiem czego d�ugi ogon wrzeszcz�cych mew towarzyszy� .mu przez wiele mil. Po jakim� czasie Sventon po�o�y� si�, �eby uci�� popo�udniow� drzemk�. Obudzi� si� dopiero nad pag�rkami w Smaland. By� ju� na miejscu.
- Ach, panie Sventon! - zawo�a�a panna Fryderyka. - Jak�e si� ciesz�, �e pan nareszcie przyby�! A to moja siostra.
- Sventon - rzek� Sventon i uk�oni� si�. Po czym przywita� si� z Liz�, Jankiem, Krystyn� i Bjornem.
- Sliissen - przesmyk ��cz�cy dwie cz�ci Sztokholmu.
- Czy�cie dzisiaj zaspali, m�odzi przyjaciele? - spyta� zdumiony widz�c ich zielone pi�amy.
- Sk�d�e! - odpar� Janek. - Nie wolno nam wstawa� tylko dlatego, �e Byk chce ukra�� wielki Puchar Jubelowy.
- Janku, kochanie - upomnia�a go ciocia Sigrid.
- Jak pan si� tu dosta�? - spyta�a panna Fryderyka. - Zdawa�o si� nam, �e pan spad� z nieba. Czy pan przylecia� samolotem?
- Bynajmniej. Przylecia�em dywanem.
Zdumieni spojrzeli na dywan. S�yszeli oczywi�cie o lataj�cych dywanach, ale nikt z nich takowego nie widzia�. W�a�ciwie nie bardzo nawet wierzyli w ich istnienie.
- Ach, drogi wujaszku Sventon, czy mo�emy si� przejecha� na dywanie? - poprosi�a Krystyna.
- Tak, tak - zakrzykn�li Janek, Liza i Bjorn. - Kochany wujaszku Sventon, tylko troszeczk�!
- Wykluczone - zaprotestowa�a ciocia Fryderyka. - Na nic takiego nie pozwol�.
- Ciotuniu najdro�sza, prosimy! Mo�emy?
- Mogliby�cie bardzo �atwo spa�� i rozbi� si� - powiedzia�a ciocia Sigrid.
- I jeszcze si� przezi�bi� - doda�a ciocia Fryderyka. - Tam na g�rze musz� by� okropne przeci�gi.
- Nie ma dzi� wcale wiatru - rzek� Sventon. - B�dzie mi bardzo mi�o wzi�� was na przeja�d�k� nad miastem. S�dz�, �e dywan pomie�ci nas wszystkich.
Panny Fryderyka i Sigrid waha�y si�, bardzo zaniepokojone.
- Mogliby�cie w�wczas wskaza� mi r�ne ulice i miejsca - ci�gn�� detektyw Sventon. - By�oby to niezmiernie po�yteczne, gdy� zamierzam natychmiast rozpocz�� prace wywiadowcze. My�l� jednak, �e wpierw bardzo by mi dobrze zrobi�a szklanka soku,
Sventon zdj�� grub�, wspania�� czapk� motocyklow�. Jego g�owa przypomina�a ciep�� klusk�, z kt�rej �cieka topione mas�o.
- Prosz�, niech pan siada - poprosi�a ciocia Fryderyka podaj�c mu szklank� soku. - Ach! Moje dzieci! Zdaje mi si�, �e zjad�y�cie wszystkie ci