330

Szczegóły
Tytuł 330
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

330 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 330 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

330 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

JACEK KACZMARSKI Nap�j Anank�w 2000 Adamowi Szostkiewiczowi ANANKOWIE Autor czuje si� w obowi�zku ostrzec, �e - pomimo licznych odniesie� do postaci i wydarze� znanych z nieodleg�ej przesz�o�ci - powie�� ta jest fikcj� literack�. Co wi�cej, fikcja w�a�nie stanowi g��wny jej temat. Skrupulatne poszukiwanie jakiegokolwiek klucza, personalnego czy faktograficznego, prowadzi na manowce czytelniczej satysfakcji. J. K. O, to jest zwierze, kt�re nie istnieje. Nie wiedz�c o tym, jednak je kochano. Rainer Maria Rilke, Sonety do Orfeusza 11/4 Prze� Leopold Lewin Najdoskonalsz� definicj� ojczyzny jest biblioteka. Elias Canetti Auto da fe Prze�. Edyta Sici�ska DOZNANIA Wybuch jest tak silny, �e a� st�ka solidna, dziewi�tnastowieczna kamienica. Co� im �wietli�cie miga przed oczami. Grad szklanych okruch�w z eksploduj�cych okien sypie si� w d� na ulic�, na dachy samochod�w seriami suchych trzask�w. Tak. Taktaktak. Taktak. Co za �wiat! Siedz� sobie w balkonowej wn�ce na czwartym pi�trze Kliniki Hoffmanna. Ciep�e, lipcowe przedpo�udnie; szczodra, mokra i zimna butelka musuj�cego MM w zasi�gu r�ki (prawie takie dobre jak Mumm, twierdzi Bozio); oddaj� si� najprzyjemniejszemu z mo�liwych zaj�� - obserwowaniu koleg�w id�cych do pracy A tu taki numer! Obrzydliwie brudnobr�zowa chmura wrasta w czyste, alpejskie niebo. - Matkoboskajezusienazare�ski - wzdycha p�aczliwie Lodzio i si�ga po kieliszek. - Czekaj, nie pij. W tym mo�e by� szk�o! Bozio chwyta oba kieliszki i znika w pokoju. Lodzio si�ga po butelk�. Jej szybki, ciemnozielony b�ysk i pienisty bulgot trunku u�wiadamiaj� mi, �e tam w dole wszystko zastyg�o w bezruchu. Bezpo�rednio pod nami, na rudych kortach okolonych r�wniutkim �ywop�otem bia�e figurki tenisist�w z opuszczonymi rakietami. Ka�da na w�asnym, niewielkim cieniu, jak na wycieraczce. Nic im si� nie sta�o. Korty zbudowano w naturalnej niecce po wyschni�tym stawie. Podmuch poszed� g�r�, nad ich g�owami. Cytrynowe pi�eczki le�� to tu, to tam, bez sensu. Jedna jeszcze si� toczy Za kortami zas�oni�ty �ywop�otem parking. Teraz po wybuchu pewnie z�omowisko, o tej porze pe�no tam samochod�w i rower�w. Prosz�, jak dobrze, �e nie mam samochodu. W tym mie�cie to tylko k�opot. A dalej budynek Wolno�ci. Na tle wysokich drzew parku d�ugi, poziomy i wygi�ty jak poci�g zatrzymany na zakr�cie. Jasnoszary poci�g z poszarpan� wyrw� w �rodku. Chmura, kt�ra si� z niej wydoby�a, te� znieruchomia�a. Nie ma wiatru. Pogoda do tenisa. Bozio wraca na balkon z wymytymi kieliszkami i now� butelk�. - Biedne skurwysyny - kr�ci g�ow�. - To chyba u Czech�w - m�wi Lodzio, wskazuj�c butelk� ziej�c� wyrw�. - Daj spok�j, nie chcia�bym tam teraz by�. Bozio nerwowymi ruchami nadgarstka odkr�ca drucik z szyjki �wie�ej butelki. Klask korka odzywa si� w ciszy jak kpi�ce echo wybuchu. Siwy dymek s�czy si� w g�r� i znika. Je�eli u Czech�w, to znaczy u Lidy Widzieli j� rano, jak wysiada�a z autobusu. Kremowe pantofle na wysokich obcasach, szczup�e, ale silne nogi, kremowa, obcis�a sp�dnica do kolan i b��kitna, jedwabna bluzka lu�no sp�ywaj�ca z wysuni�tych piersi. Z�ocistorude w�osy spi�te z tylu g�owy w pozornie niedba�y kok. Uch, kobieta, powiedzia� Bozio. Sam nie Herkules, lubi� du�e kobiety. W og�le kobiety, ale du�e w szczeg�lno�ci. Aktualnie lubi� Lid�. Jego ma�e, kpi�ce oczka porusza�y si� w rytmie jej po�ladk�w, gdy sz�a od przystanku do g��wnego wej�cia budynku Wolno�ci kr�tkim krokiem wzorowej sekretarki. Jego spiczaste uszy ch�on�y stukot obcas�w, nawet kiedy znikn�a i s�ycha� ju� by�o tylko pykanie pi�eczek tenisowych o rakiety. Bozio poszed� do Kliniki Hoffmana, �eby wyci�� sobie wyrostek robaczkowy. I �mia� si� z wysoko�ci balkonu z koleg�w id�cych do pracy Jego wyrostek robaczkowy byt w porz�dku. Ale Bozio odwiedza� Klinik� Hoffmanna regularnie, �eby wyci�� sobie to i owo, co nie mia�o wi�kszego znaczenia dla funkcjonowania organizmu. Migda�ki. �ylaki. Guzek pod �opatk�. Wrzodzik, je�li si� jaki� znalaz�. Zaprzyja�niony z nim doktor Plotz, specjalizuj�cy si� w leczeniu pracownik�w Wolno�ci, potrafi� zawsze, mimo zaawansowanego alkoholizmu, wyszuka� kolejn� niepotrzebn� cz�� cia�a. Dzi�ki temu Bozio m�g� od czasu do czasu podreperowa� sw�j bud�et obci��ony upodobaniem do du�ych kobiet i musuj�cego wina oraz kawioru i �ososia, bez kt�rych ani du�e kobiety, ani musuj�ce wino nie smakuj� jak trzeba. Jako obywatelowi ameryka�skiemu, Boziowi przys�ugiwa�o podw�jne ubezpieczenie. Niemieckie i ameryka�skie. Ubezpieczenie ameryka�skie akceptowa�o kopie rachunk�w. Opr�cz tego za ka�dy dzie� sp�dzony w szpitalu otrzymywa� odszkodowanie, poniewa� nie m�g� wykonywa� pracy radiowca. W ten spos�b dwa tygodnie w drogiej prywatnej klinice przynosi�y mu r�wnowarto�� ma�ego samochodu. Klinika Hoffmanna nale�a�a do najdro�szych. Lodzio pot�pia� przebieg�o�� Bozia, ale zazdro�ci� mu jej. Podziwia� te� praktyczny stosunek kolegi do w�asnego cia�a. Sam nigdy by si� nie odwa�y� wyci�� sobie co� dobrowolnie. Bardzo lubi� swoje cia�o i dba� o nie, ale traktowa� jak powierzone mu cudowne i tajemnicze stworzenie. Nie �mia�by na nim zarabia�, nawet je�li system Bozia by� legalny Tak jak ukochanego kota, gdyby go mia�, nie uczy�by sztuczek dla zysku. Wydaje mu si�, �e wie, dlaczego Bozio milczy Gdyby nie to warszawskie cwaniactwo, nie siedzia�by teraz w p�aszczu k�pielowym frotee na rozs�onecznionym balkonie. By�by w pracy. A �e przed po�udniem pracy jest niewiele, zawraca�by pewnie Lidzie jej z�ocistorud� g�ow�. I mo�e by ju� nie �y� albo wybuch wyszarpa�by mu jakie� ca�kiem potrzebne dla zdrowia organy. Wi�c Bozio prze�uwa ironicznie my�l, jak to opatrzno�� nagradza egoizm. Bozio (skr�t od Bo�ys�aw) nie wierzy w Boga ani Go nie stawi. - Szkoda, �e to nie u nas - odzywa si� nagle i m�ciwie. - Zrobi�oby si� troch� powietrza. - Daj spok�j, co ty gadasz! - Lodzio wprawdzie te� nie przepada za wi�kszo�ci� koleg�w, bo jak mo�na przepada� za kim�, kogo si� zna i widzi dzie� w dzie� od dziesi�ciu, dwudziestu lat, ale nigdy g�o�no by si� do tego nie przyzna�. Jeszcze kto us�yszy. Poplotkowa�, czasem z�o�liwie, czemu nie, ale �yczy� �mierci? Lodzio a� si� spoci�. Tak, paru �yczy�by �mierci. Niew�tpliwie. Tam, w dole robi si� tymczasem bardzo ruchliwie i g�o�no. Wyj� syreny, migaj� �wiat�a, zaje�d�a stra� po�arna i policja, rozstawiane w po�piechu barierki powstrzymuj� g�stniej�cy t�um gapi�w. Korty s� puste. Tenisi�ci wyle�li na g�r� popatrze�; przepychaj� si� rakietami. Ambulanse grz�zn� w �cisku. - Id�, dowiedz si� czego� - kropelki potu na g�owie Bozia b�yszcz� jak kawa�ki szk�a. -1 tak tam powiniene� by�. - No, co� ty! Przecie� si� nie przecisn�! Zreszt� co� jeszcze mo�e gruchn��, zawali� si�. - Id�, m�wi� ci! Palancie, klucho ty! Id�! Lodzio, kt�ry nigdy nie u�y�by brzydkiego s�owa w stosunku do drugiego cz�owieka, patrzy na posinia�� twarz, zaci�ni�t� jak pi�� wok� wytrzeszczonych, �zawi�cych oczu. Jest w szoku, t�umaczy sobie, wypi� za du�o przed po�udniem. Ale tak naprawd� zdaje sobie spraw�, �e ten drugi cz�owiek po prostu za co� go nie lubi. Toleruje jego wizyty z zimn� flaszk� pod pach�, mo�e nie lubi pi� sam, mo�e potrzebuje s�uchacza dla swoich ulepionych z ��ci kalambur�w, ale przede wszystkim g��boko go nienawidzi. ETER Uderzy� piorun i Ananka otworzy� oczy. Przerazi� si�. Zobaczy� drzewo i niebo. Drzewo by�o wysokie, a niebo ogromne i puste. Sk�d si� wzi�� Ananka pod drzewem i niebem? Czy by� synem pioruna? Mo�liwe. Nie wiadomo. Opowiadajmy o tym, co wiemy Ananka chwyci� w przera�eniu to, co mia� pod r�k�. Sw�j cz�onek. Ten si� naturalnie podni�s�. Sk�d przera�enie Ananki? Kto pyta, niech otworzy oczy i spojrzy w g�r�. Sam chwyci za w��czni�. Dlatego m�czyzna zawsze ma j� w gotowo�ci, kiedy si� budzi. Ananka �cisn�� i szarpn�� swoj� bro�. Raz. Potem drugi. I trzeci. Coraz szybciej, a� zerwa� si� wiatr. Z w��czni trysn�a bia�a �ywica. Wiatr poni�s� j� w niebo. Tak powsta�y gwiazdy A Ananka przesta� si� ba�. By�o mu nawet przyjemnie. Wiatr ustal i niekt�re gwiazdy zacz�y spada�. Jedna z nich spad�a na drzewo. Trafi�a w dziupl�, tak jakby wiedzia�a, gdzie trafi�. I z dziupli wyros�a huba. Drzewo �y�o z hub�, a huba z drzewem. Czy by�o im dobrze? Trudno powiedzie�. Chyba po prostu tak musia�o by�. A� w ko�cu z huby wysypa�y si� nasiona. Wnuki przera�enia Ananki. By�o ich straszne mn�stwo i wszystkie g�odne. Pozjada�yby si� nawzajem, gdyby nie dziadek. Niemal nie wypuszcza� z r�ki swojej w��czni, wi�c wia� wiatr, powstawa�y i spada�y nowe gwiazdy, na drzewach wyrasta�y huby, a z hub sypa�y si� nasiona. Niekt�re unosi�y si� z wiatrem i zamienia�y w ptaki, inne okaza�y si� zwierz�tami. Ka�dy wie, �e s� r�ne drzewa i �adna huba nie przypomina innej. Wi�c i nasiona musia�y by� rozmaite. Ptaki i zwierz�ta nie zna�y l�ku, �atwo by�o je zabi� i zje��. Wnukom Ananki bardzo si� to spodoba�o. Ci, kt�rzy jedli mi�so, stali si� m�czyznami. A ci, kt�rym zosta�y serca, m�zgi i reszta wn�trzno�ci, stali si� kobietami. Dlatego m�czy�ni s� silniejsi, a kobiety maj� wi�cej rozumu i krwawi�. Ale w ten spos�b wnukowie Ananki wynale�li �mier�. Kobiety zrozumia�y, �e dziadek bardzo si� b�dzie o to gniewa�, wi�c powiedzia�y m�czyznom, �e trzeba go zabi�, skoro ju� wiedz�, jak to si� robi. M�czy�ni bardzo si� przerazili i przy okazji odkryli zwi�zan� z tym przyjemno�� Kobietom te� si� ona spodoba�a. Kiedy zobaczyli, �e sami mog� wywo�ywa� wiatr i tworzy� gwiazdy, przestali si� ba� i zabili dziadka. Bardzo ju� os�ab� od ci�g�ego wyciskania �ywicy, a przecie� nie zabija� i nie jad� zwierz�t. I do ko�ca nie zna� �mierci. Zjadaj�c go, m�czy�ni p�akali. W ko�cu byt ich dziadkiem. W ten spos�b powsta�y rzeki. A kobiety, spo�ywszy serce i m�zg dziadka, powiedzia�y im, �e to jest w�a�nie mi�o��. Dlatego p�yn�ca woda niesie i smutek, i rado��. Anankowie nie wiedzieli, co zrobi� z czaszk� dziadka, wi�c umie�cili j� na razie pod drzewem. Wtedy uderzy� piorun. Drzewo stan�o w ogniu, huba spad�a do wody, kt�ra zacz�a wrze�, a czaszka dziadka sta�a si� twarda i przezroczysta. Przerazili si� tak, �e zapomnieli o przyjemno�ci. Ale ogie� dawa� im mi�e ciep�o, a rozpuszczona w wodzie huba mia�a kusz�cy smak. Po jednym �yku przywraca�a spok�j i si�y Odt�d Anankowie nazywaj� ogie� ojcem, a hub� matk�. I picie matki rozpuszczonej w �zach jest ich ulubion� czynno�ci�. Przechowuj� pieczo�owicie kryszta� - g�ow� rodu, pami�� o dziadku, kt�rego zjedli. Rozumiej� te�, �e wszystko, co w �yciu dobre i przyjemne, pojawia si� zazwyczaj czyim� kosztem. Ale p�ki istniej� drzewa, gwiazdy, huba i wiatr - nie zadr�czaj� si� tym nadmiernie. M�wi� do was Jura Mosur. Tu Rozg�o�nia Anank�w Radia Wolno��. RYCERZE OKR�G�EGO STOLIKA - To, co zwykle, Herr Stanis�aw, to, co zwykle, Herr Julian, twoje lekarstwo, mein Schatz - kelnerka energicznie rozstawia�a talerze, miseczki i szklanki - to, co zwykle, du Hubscher, zaraz przynios� reszt�, meine Herren. - Heidi ma nowy girtel - nie wiadomo jak zauwa�y� pan Stanis�aw. Opr�cz rzadkich chwil uznania dla kogo� poza sob� oczy mia� zawsze przymkni�te, jakby nas�uchiwa� odleg�ej muzyki. - Mhm, mhm - pokiwa� g�ow� pan Marian. - Zapewne zn�w zmienia m�a - w g�osie Eleganckiego Eugeniusza podziw miesza� si� z przygan�. - Ile� ona mo�e mie� lat? - Trzydzie�ci lat temu mia�a zwyczaj siada� nam na kolanach - rozmarzy� si� Graf, �cinaj�c czubek jajka na twardo z�ocon� gilotynk�, kt�r� nosi� u paska spodni. - Urkowicz, to naprawd� pomaga? Pan Marian upora� si� z nakr�tk� Jagermeistra i z wyrazem niesmaku w ustach przelewa� �wi�stwo z miniaturki do szklanki z herbat�. - Mhm, mhm. - Kobieta ma tyle lat, do ilu si� przyznaje - mimo przymkni�tych oczu pan Stanis�aw nie mia� k�opot�w z dok�adnym rozprowadzeniem mas�a po ziarnistej kromce czarnego chleba. - Czemu odmawia� je] prawa do poszukiwania szcz�cia, skoro najwyra�niej nie znalaz�a go przez trzydzie�ci lat obcowania z naszym dostojnym gronem - odchyli� sw�j szlachetny profil do tylu, czekali w milczeniu, a� odzyska zagubion� melodi� - je�li nie liczy� oczywi�cie chwil sp�dzonych na kolanach naszego przyjaciela Grafa. Musia� to by� pocieszny widok. Jak Wo�odyjowski u pasa Podbipi�ty. - Wiatraczek - mrukn�� tajemniczo Graf, poprawiaj�c swoje zwaliste kszta�ty na krze�le. - Heidi! Das selbe fur mich! - wskaza� nadchodz�cej niezmordowanej poszukiwaczce szcz�cia buteleczk� po Jagermeisterze. - Zuzanna i starcy - odezwa� si� z nie�mia�� z�o�liwo�ci� pan Julian. Posila� si� z namaszczeniem dietetycznym jogurtem z ma�ego, plastikowego kubeczka. Po ka�dej �y�eczce starannie zlizywa� bia�awe resztki z g�rnej wargi. Pan Stanis�aw uchyli� jedn� powiek�. - Nasz kolega jest chodz�cym, bo nie �miem powiedzie� - �ywym - dowodem na to, jakim dobrodziejstwem by�aby legalizacja eutanazji. Sp�jrzcie na jego wiecznie przygn�bion� twarz. Czy to jest twarz cz�owieka, kt�ry sp�dzi� burzliw� m�odo�� na �r�dziemnomorskich frontach, siej�c postrach w�r�d go�cinnych c�r Lewantu. Pomy�le�, �e niejeden doros�y ju� dzisiaj Turek czy Grek przegl�da si� w lustrze i z rozpacz� zapytuje swoich bog�w, sk�d u niego te ponure i banalne rysy? Quo vadis, Hellado? A gdyby tak jeszcze wiedzieli, jakie im przys�uguje rodowe nazwisko! P�pek zarechota� i umilk�. Du�y, okr�g�y st� w odleg�ym od kuchni rogu kantyny by� nieformalnym miejscem rytualnych �niada� elity polskiej sekcji Radia Wolno��. Redaktorzy weterani zasiadywali przy nim do �art�w, jajek na mi�kko i na twardo, z�o�liwo�ci, herbat i p�atk�w owsianych, �wie�ych plotek i czerstwych pretensji. Pan Stanis�aw brylowa� od niechcenia, czego g��boko zazdro�ci� mu Elegancki Eugeniusz. Pan Marian zamawia� Jagermeistra jako lekarstwo na wrzody �o��dka, a Graf nieodmiennie pyta�, czy to pomaga, i po chwili wahania wo�a� o to samo. Przygn�biony dietetyk znosi� bez s�owa naigrywanie si� z jego nazwiska. Na antenie u�ywa� pseudonimu, bowiem zajmowa� si� ruchem zwi�zkowym i prawami pracowniczymi, a podpisuj�c si� pod audycj� swoim prawdziwym imieniem i nazwiskiem - Julian Marchlewski - wystawia�by si� na niewybredne �arty peerelow-skiej propagandy Koledzy wyr�czali j� w wystarczaj�cym stopniu. Jak przysta�o na ameryka�sk� instytucj�, panowa�a tu pe�na demokracja. To oznacza�o, �e do sto�u mogli si� przysi���, je�li znalaz�o si� miejsce, po�ledniejsi giermkowie Wolno�ci - re�yserzy, spikerzy, archiwi�ci. Znali swoje miejsce i nie zabierali g�osu, chyba �e zapytani. Stanowili wdzi�czn� publiczno��, zapami�tywali filipiki i plotki i przekazywali je dalej. Byli rozg�o�ni� w Rozg�o�ni, heroldami chwa�y wybranych. Spiker P�pek wielbi� bywalc�w sto�u, kadzi� im g�sto, s�ucha� ich z nabo�n� pokor�, po czym jako by�y aktor parodiowa� przy innych stolikach z ca�� zjadliwo�ci� z zemsty za samoponi�enie. Z tym rechotem jednak przesadzi�. Lodzio nie cierpia� P�pka. - U Czech�w jako� pusto - zmieni� temat Graf. Inne sekcje te� mia�y swoje Stammtische. Rosjanie, W�grzy, Esto�czycy, Litwini. Pod przeciwleg�� �cian� Ukrai�cy nami�tnie grali w domino. O tej porze najwi�cej by�o Azjat�w. Ze wzgl�du na r�nic� czasu mi�dzy Europ� a egzotycznymi koloniami komunistycznego imperium zaczynali prac� wcze�niej. - Oni wszyscy s� do siebie podobni - o�wiadczy� jak co dzie� Elegancki Eugeniusz z pow�ci�gliwym, brytyjskim, jak mu si� zdawa�o, zdziwieniem. - Czy kto� wie, jak jest �wolno�� po tad�ycku? - Konfucjanizm i komunizm �wietnie si� uzupe�niaj� - zawyrokowa� pan Stanis�aw z g��bi swego zas�uchania - to t�umaczy fenomen Chin. - Mhm, mhm. Z rogu sali mieli widok na ca�� kantyn�, umieszczon� w podziemiach budynku. Mi�dzy stolikami kr��y� niepozorny facecik w samej koszuli z podwini�tymi r�kawami, ale w krawacie, wodz�c zapalonym papierosem w wyci�gni�tej r�ce pod niskim stropem. - U nich zreszt� latem zawsze jest pusto - ci�gn�� sw�j temat Graf. - Niedawno przyjecha� tu z Pragi kurier Karty 77. Z nara�eniem �ycia, a przynajmniej wolno�ci, przywi�z� jakie� wa�ne dokumenty Nie m�g� si� dodzwoni� do czeskiej sekcji. Nikt nie odbiera� telefonu. - Musia� im od razu podk�ada� bomb�? To niepodobne do Czech�w. Nikt si� nie za�mia�. - Zadzwoni� do nas. Mariolka mu powiedzia�a, �e pewnie s� pod Chi�sk� Wie��, bo lato. Na piwie. I byli. Wszyscy, co do jednego. Elegancki Eugeniusz nie dawa� za wygran�. - Nie my�l�, �eby Tad�ycy czy Uzbecy znali Konfucjusza. - Szkoda, �e tym razem nie wszyscy poszli na piwo - niespodziewanie zabra� g�os pan Marian. - Co z t� biedn�, jak jej by�o. Lida? Lodzio uzna�, �e pytanie skierowane zosta�o do niego. - �le. Wybuch wbi� jej maszyn� do pisania w twarz. - Uch - skrzywi� si� Przygn�biony Dietetyk. - Symbolizm jak z Magritta - zawo�a� z emfaz� Eugeniusz, zapominaj�c o Tad�ykach. - Nie przypuszczam, �eby Bozio chcia� si� �eni� - s�owa pana Stanis�awa brzmia�y jak stwierdzenie, nie pytanie - odwiedzi� j� przynajmniej? - Nie - Lodzio pozwoli� sobie na ton satysfakcji - m�wi, �e chce zachowa� j� w pami�ci tak�, jak przedtem. - Mh, mhm. Graf skrzywi� si�. - Chyba si� jeszcze napij�. Twarz pana Juliana sta�a si�, o ile to by�o mo�liwe, jeszcze bardziej przygn�biona. - Przynajmniej z ubezpieczenia i odszkodowania po�yje sobie lepiej ni� przy Boziu, cho�by sobie wszystko powycina�. Pan Stanis�aw �ci�gn�� wargi, jakby znalaz� na ko�cu j�zyka co� wyj�tkowo smakowitego. Oznacza�o to u niego u�miech. - Organizm Bozia przypomina jako �ywo komunistyczny system. Z zewn�trz jeszcze pozory zdrowia, niekt�rym mo�e si� nawet wydawa� atrakcyjny, rzecz gustu i upodoba�, za to w �rodku pustka. Co jeszcze dzia�a�o - wyci�te albo zad�u�one. Organy nie u�ywane uleg�y obumarciu, nadu�ywane - nadmiernemu rozd�ciu. Trudno mi s�dzi�, czy brak serca na przyk�ad wynika z nieu�ywania, czy Bozio wyci�� je w pierwszej kolejno�ci, jako absolutnie zb�dne. Nienaturalne powi�kszenie w�troby natomiast nie ulega najmniejszej w�tpliwo�ci. To w ko�cu organ bezpiecze�stwa. Oczyszcza krew. Obarczony ponad wytrzyma�o�� zatruwa organizm. Usypia go, co m�wi� ku pocieszeniu koleg�w spo�ywaj�cych alkohol na �niadanie. Zastuka� chudymi palcami w blat, w rytm przez siebie tylko s�yszanej melodii. - Chcia�em jednak o czym innym. Zamach na Ojca �wi�tego, zamach na nasz� rozg�o�ni�, wojna w Afganistanie, robotniczo-katolicki karnawa� w kraju, to s� syndromy ko�ca, panowie. Przed�miertne drgawki chorego potwora, desperackie delirium tremens. Oczy moje - zacisn�� powieki jeszcze mocniej - widz� ju� kres tego kolosa, a co za tym idzie, kres naszej misji, s�czenia przez dziesi�ciolecia trucizny wolno�ci w jego zwyrodnia�e tkanki. Przyjdzie nam, niekt�rym w ka�dym razie, wzi�� udzia� w historycznym pogrzebie i rzuci� grud� ziemi na t� ponur� trumn�. I zacz�� si� rozgl�da� za normaln� prac�. Przy ostatnich s�owach g�os pana Stanis�awa za�ama� si� w co� pomi�dzy wstrzymywanym szlochem a chichotem. M�czyzna w koszuli i krawacie okr��y� ich st�, wci�� unosz�c ku sufitowi papieros w wyci�gni�tej d�oni. - Troch� za wcze�nie na mow� pogrzebow�. Stasiu - pokr�ci� g�ow� pan Marian. - Ta hydra niejednego jeszcze po�re, zanim zdechnie. No i dlaczego akurat Czech�w, a nie nas? Czesi s� cisi. Urkowicz znany by� z nieprzejednanej wrogo�ci do Sowiet�w. Mia� po temu osobiste powody Z tego wzgl�du nazywano go cz�sto pojazdem jedno�ladowym, za plecami oczywi�cie. - Co on robi? - Elegancki Eugeniusz zainteresowa� si� m�czyzn� z papierosem. Mowa pogrzebowa pana Stanis�awa nie zrobi�a na nim wra�enia. Pan Stanis�aw z jednakowym przej�ciem przemawia� na pogrzebach tych, kt�rych tolerowa�, i tych, kt�rymi gardzi�. Jedne i drugie zdarza�y si� coraz cz�ciej. M�wiono, �e ma w biurku przygotowane wyst�pienia dla ka�dego z �yj�cych jeszcze pracownik�w Wolno�ci, nie wy��czaj�c siebie samego. - To si� nazywa ograniczanie szk�d, m�j drogi. Izolowanie ogniska choroby Z�by Czechom nie przysz�o do g�owy na�ladowanie Polak�w. Graf pochyli� si� ku Eleganckiemu Eugeniuszowi. - Zarabia wi�cej ni� my wszyscy razem wzi�ci. Dyrektor techniczny. Nowy, wi�c osobi�cie sprawdza dzia�anie klimatyzacji. - Amerykanin? - Irlandczyk. - To powinien sprawdza� lej po bombie - wtr�ci� pan Stanis�aw, kt�ry mia� zdolno�� ws�uchiwania si� w kilka rozm�w r�wnocze�nie. - Ja bym tam Rosjanom nie ufa� - Urkowicz nie zsiada� ze swojego motocykla - im z nimi gorzej, tym gro�niejsi. O - �achn�� si�, jakby zamiast Jagermeistra Heidi poda�a mu mleko - �ywy przyk�ad. - No, no - potwierdzi� Graf - klacz. Pan Stanis�aw uchyli� obie powieki. Przy pustym stole Czech�w usiad�a uderzaj�co efektowna kobieta w towarzystwie niepozornie ubranego, kud�atego m�odzie�ca. Patrzy�a na niego wzrokiem, w kt�rym do�wiadczenie Grafa odczytywa�o jednocze�nie mi�o�� i kokieteryjn� �wiadomo�� w�asnej urody - Interesuj�ca os�bka - mrukn�� pan Stanis�aw. - A on kto? - Technik - po�pieszy� z informacj� Lodzio - bardzo sprawny przy monta�u. Tatar czy Baszkir. Ma s�uch. - Ma te� i wzrok - chrz�kn�� Graf. - Julka Ehrenzweig czy Ehrenblum - m�wi� Urkowicz g�osem, jakiego u�ywa� w audycjach demaskuj�cych przewrotno�� Kremla. - Jej m�� jest tym s�awnym dysydentem, profesorem biologii, kt�rego przez dziesi�� lat wi�zili, zsy�ali, sadzali po psychuszkach. Wreszcie wypu�cili go z �on� do Izraela. Zbyt du�o szumu by�o na �wiecie albo za co� przehandlowali. Jak zwykle. Przyjecha� z ni� tutaj, �eby nagra� cykl audycji o sowieckim systemie represji. No i na jakiej� popijawie u Rosjan pozna�a tego Mosura. Technika. Wysz�a razem z nim tak, jak sta�a. Nie wr�ci�a do hotelu. Nawet po kosmetyki i szczoteczk� do z�b�w. A ten profesor ma katedr� w Jaffie i musia� jecha�. Bez niej. - �Nigdy jeszcze mi tak nie zmroczy�a zmys��w nami�tno�� - pan Stanis�aw opu�ci� powieki i odchyli� si� z krzes�em tak, by �wiat�o korzystnie obrysowa�o mu profil. - �Nawet wtedy przed laty, gdy z mi�ej porwawszy ci� Sparty, p�yn��em z tob� do Troi i na wyspie Kranai posiad�em ci� w lubej rozkoszy�. Nic nowego od czas�w Homera. Zawsze podejrzewa�em, �e musia� mie� cho�by domieszk� �ydowskiej krwi. - Jak on j� utrzyma z pensji technika? - zastanowi� si� P�pek. - Wygl�da na kosztown� kobiet�. - Chcia�bym mie� ten k�opot - przyzna� Graf bez wi�kszego przekonania. - Albo jej nie utrzyma, albo nie d�ugo b�dzie technikiem. Wymagaj�ce panie stanowi� siln� motywacj� dla m�czyzn. Obserwowana para spo�ywa�a ma�ymi k�sami kie�baski debreczy�skie, patrz�c sobie w oczy. - Ani ona �yd�wka, ani on muzu�manin - skwitowa� z lekcewa�eniem Elegancki Eugeniusz. Dyskutowanie mi�osnych afer k��ci�o si� z jego poj�ciem elegancji. - A propos motywacji. Wiecie, �e po tym wybuchu b�d� nas ogradza�? Stawiaj� mur wok� radia. To ju� pewne. W milczeniu prze�uwali nowin�. - Ju� widz� tytu�y w polskiej prasie - zadrwi� bez u�miechu Przygn�biony Dietetyk Julian Marchlewski - �Wolno�� za murami�. �Wolno�� uwi�ziona w wolnym kraju�. Homer - Iliada. Prze� L. Siemie�ski - Wyobra�acie sobie, jakie pieni�dze we�mie nasz Irlandczyk za przetarg? - Graf, podobnie jak Bozio, mia� sta�e k�opoty z utrzymaniem r�wnowagi na koncie i lubi� wyobra�a� sobie cudze zarobki. - Tylko patrze�, jak b�dzie sprawdza� klimatyzacj� najgrubszym kuba�skim cygarem. - Mhm, mhm. Fidel Castro si� u�mieje. Zamkni�cie tematu sentencj� nale�a�o jak zwykle do pana Stanis�awa. - Najwi�kszym zagro�eniem dla wolno�ci jest ona sama - obwie�ci�, podnosz�c si� z krzes�a. - Przeto udaj� si� na posterunek. �ycz� panom mi�ego dnia. Jego odej�cie oznacza�o dla Eleganckiego Eugeniusza mo�liwo�� przej�cia stolikowej prezesury. - Maj� postawi� bramki magnetyczne. Jak na lotniskach - podj�� hiobowe wie�ci. - Starzeje si� nam - pokiwa� g�ow� Urkowicz, odprowadzaj�c wzrokiem dostojnego weterana. - Dawniej zacytowa�by nam ca�� ksi�g� z Iliady. Na mnie te� ju� pora. - I na mnie - st�kn�� Graf, odsuwaj�c si� od sto�u ze zgrzytem udr�czonych n�ek krzes�a. - Trzeba b�dzie zapomnie� o metalowych piersi�wkach. ETER Mosur by� pierwszym Anank� zrodzonym z przyjemno�ci m�czyzny i kobiety Anankowie nie wiedzieli, co z nim pocz��. Nigdy czego� takiego nie widzieli. Dlatego nazwali go Mosur, co oznacza �nie wiadomo co� albo po prostu �dziecko�. Po jakim� czasie zauwa�yli, �e z robienia wiatru bior� si� dzieci, chocia� nie zawsze. Wtedy imi� Mosur, odpowiednio wypowiedziane, zacz�o oznacza� �wiatr nios�cy b�l�. Nie nazywali wszystkiego, co ich otacza�o. Wszystko - to zawsze za du�o. Nazywali tylko to, co ich ciekawi�o albo dr�czy�o. Posadzili Mosura pod drzewem, napoili wywarem z huby i zostawili samemu sobie. By� za ma�y, �eby si� do czego� przyda�. Przypomina� im dziadka, dali mu wi�c do zabawy kryszta� czaszki. I odeszli do swoich zaj��. Anankowie starali si� stale czym� zajmowa�. Kiedy nie robili nic - zasypiali. A wtedy �ni�o im si� zjadanie dziadka. Tak ich to dr�czy�o, �e wreszcie nazwali si� Anankami, co oznacza �dziadko�ercy� albo �ludzie�. Wtedy zrobi�o im si� troch� l�ej. Zawsze dobrze jest nazwa� to, co dr�czy. Mosur r�s� razem z drzewem. Widzia� wszystko i s�ysza� wszystko, a wszystko - to zawsze za du�o. M�wili�my ju� o tym. Za du�o barw i kszta�t�w, za du�o szumu i d�wi�ku. Za du�o ruchu. Wirowa�o wok� niego albo w nim. Trudno powiedzie�. Nauczy� si� p�aka�. My ju� wiemy, �e nie nale�y pr�bowa� patrze� na wszystko i s�ucha� wszystkiego. Wtedy kr�ci si� w g�owie i mo�na upa��. Dlaczego tak jest? Nie wiadomo. Opowiadajmy o tym, co by�o. Mosur p�aka�: Huu, huu, huu... Je�li kto� by� w pobli�u, dawa� mu pi�. Ale cz�sto nikogo nie by�o. Odt�d w j�zyku Anank�w Hu oznacza matk�, t�sknot�, pragnienie i smutek. Huba te� oznacza matk�, ale tylko t� pierwsz�, sypi�c� nasiona. Kiedy Mosur podr�s� na tyle, �e m�g� ju� si� bawi� kryszta�em, najch�tniej podnosi� go do oczu. Tak by�o lepiej. Kryszta� decydowa� za niego, na co patrze�. Wybiera� to, co jasne i proste. Mosur patrzy� kryszta�em. U�miecha� si�. Odkry�, �e je�li patrzy w kryszta� bardzo uwa�nie, nie s�yszy zgie�ku, kt�ry tak go dr�czy�. A je�li zamknie oczy, to zgie�k zamienia si� w g�szcz przyjemnych i ciekawych d�wi�k�w. To ju� by�o co�. Jedna z kobiet opowiedzia�a mu, sk�d si� wzi�� kryszta�. Jak? Nie wiadomo. Nie wszystko przecie� mia�o swoje nazwy. Ale nie trzeba wielu s��w, �eby powiedzie� to, co najwa�niejsze. Mosur milcza�. Kobieta da�a mu pi� i posz�a. A on m�wi� do siebie: piorun, drzewo, gwiazdy. Huba, ogie�, dziadek. �mier�, czaszka, kryszta�. A� sobie pouk�ada� te s�owa we w�a�ciwy spos�b. Milczenie to jak patrzenie przez kryszta�. Sprawy staj� si� jasne i proste. Wzi�� g�ow� dziadka pod pach� i opu�ci� Anank�w. Znikn�� w lesie. Nie mo�na powiedzie�, �e si� tym przej�li. W ko�cu nie by�o z niego wielkiego po�ytku. W�druj�c przez las, Mosur widzia� mn�stwo rzeczy, kt�rych nie zna�. Przygl�da� si� im uwa�nie, a potem patrzy� na nie przez kryszta�. I ju� wiedzia�, jak je nazwa�. Wieczorami uk�ada� nowe s�owa pomi�dzy tymi najwa�niejszymi, kt�re ju� zna�. Poj��, �e d�wi�k nale�y do rzeczy, kt�ra go wydaje. Podobnie jak barwa, kszta�t, zapach i smak. Ale musia� je po-oddziela�, �eby je nazwa�. W ten spos�b rzeczy zacz�ty istnie� razem i osobno jednocze�nie. Mosur bardzo skomplikowa� �wiat. Lecz dzi�ki niemu mo�emy teraz o tym opowiada�. Dotar� do g�ry. W g�rze by�a jaskinia. Zamieszka� w niej. Wylot jaskinia mia�a niewielki. Siedz�c w �rodku, Mosur widzia� tyle, co trzeba, nawet bez pomocy kryszta�u. Kryszta� �yka� �wiat�o i rzuca� blaski na �ciany jaskini. W nocy w jej wylocie �wieci�y gwiazdy Mosur powiedzia� sobie, �e dziadek wiedzia� wszystko. Ale kiedy wywo�a� wiatr i stworzy� gwiazdy, ka�da z nich mia�a ju� tylko odrobin� tej wiedzy. A przecie� tylko z jednej gwiazdy urodzi�a si� huba, z kt�rej wysypali si� Anankowie. I zjedli dziadk�w, zanim zd��y� im powiedzie�, co i jak. Dlatego musz� si� wszystkiego uczy� od pocz�tku. S�o�cem i ksi�ycem Mosur nie zawraca� sobie g�owy, chocia� te� je nazwa�. Uzna�, �e to kryszta�y czaszek innych dziadk�w i nic go z nimi nie ��czy Nie da si� poj�� wszystkiego tak, jak nie da si� patrze� w s�o�ce. To siedzenie w jaskini, patrzenie i nazywanie trwa�o bardzo d�ugo. Kt�rego� dnia Mosur odkry�, �e potrafi wywo�ywa� wiatr. Nie chcia� tworzy� nowych gwiazd. Jego zdaniem by�o ich ju� i tak za du�o. W okolicy jaskini nie natrafi� te� na �adn� kobiet�. Po��czy� si� wi�c z nied�wiedziem, or�em i borsukiem. Synowi nied�wiedzia nada� imi� Ha�. Ha� okaza� si� zr�cznym my�liwym. Syn orla - Horesz mia� doskona�y wzrok i dar opowiadania o tym, co widzi. A Hesz, syn borsuka, by� skrz�tny i pracowity Kiedy Mosur nauczy� ich ju� wszystkiego, co sam wiedzia�, postanowi� wr�ci� do Anank�w. Kryszta� zostawi� w jaskini. Je�li kto� bardzo zapragnie spojrze� na �wiat we w�a�ciwy spos�b, zawsze mo�e si� tam wybra�. Wracali przez las bardzo d�ugo. Wiele rzeczy ich ciekawi�o, wszystkiego chcieli spr�bowa�, jak smakuje. �eby si� nie pogubili, Mosur dal ka�demu r�g kozioro�ca. Wystarczy�o we� zad�� i ju� jeden wiedzia�, gdzie znajduj� si� pozostali. Przywo�ywali si� ch�tnie, jak tylko kt�ry� natrafi� na co� godnego uwagi. Mosur szybko zrozumia�, co oznacza jego w�asne imi�. Wiatr nios�cy b�l. Kiedy odnale�li Anank�w, bardzo si� zdziwili, jaki w�r�d nich panowa� ba�agan. Wszyscy robili wszystko albo nie robili nic, a wi�c nic nie by�o do ko�ca zrobione. K��cili si� ze sob�, ich d�wi�kiem byt zgie�k. Dzie� zaczynali od obarczania si� win� za �mier� dziadka i od wywo�ywania wiatru. Przybywa�o wi�c dzieci, kt�re p�aka�y Nie mia�y kryszta�u do zabawy. Mosur i jego synowie zaprowadzili porz�dek. Ha� wybra� najsilniejszych m�czyzn i najsprytniejsze kobiety i nauczy� ich my�listwa. Zauwa�y�, �e kobiety okazywa�y si� zazwyczaj poj�tniejsze. Hesz zap�dzi� leniwych do urz�dzania schronie�. Pokaza�, jak je kopa� i gdzie, �eby by�y ciep�e i suche. A Horesz m�wi� wszystkim to, co powinni wiedzie�. Wszyscy szybko polubili jego opowie�ci. Zw�aszcza kobiety Co wiecz�r, g�osem podobnym do krzyku or�a m�wi� im, kim s�. A Mosur nauczy� Anank�w porozumiewania si� za pomoc� rog�w kozioro�ca. W ten spos�b ukr�ci� gadatliwo�� i k��tnie usta�y Odt�d s�owa mia�y s�u�y� tylko pi�knym opowie�ciom o dziejach potomk�w drzewa i huby D�wi�ki rogu byty mi�e dla ucha i wystarcza�y w zupe�no�ci, �eby si� dogada� w codziennych sprawach. Nie wszystkim to si� podoba�o. Ale w zamian Mosur oznajmi�, �e bierze na siebie �mier� dziadka. Anankowie uznali, �e tak b�dzie najlepiej. W ko�cu to on na niej najwi�cej skorzysta�. A oni ucieszyli si�, �e wreszcie przy�ni im si� co� przyjemnego. I po pierwszej spokojnie przespanej nocy obwo�ali Mosura Hanakiem, czyli wodzem. Hanak w j�zyku Anank�w to �ten, kt�ry bierze na siebie �mier�. M�wi� do was Jura Mosur. Tu Rozg�o�nia Anank�w Radia Wolno��. DOZNANIA Lodzio �aknie bohater�w. W re�yserce panuje przedwieczorny, przejrzysty mrok. Biurowe lampy na �amanych statywach wycinaj� z niego tylko ostre zarysy kszta�t�w, fragmenty sugeruj�ce ca�o��. Po�yskuj� kraw�dzie przedpotopowych magnetofon�w. W�ski pasek �wiat�a faluje na przewijaj�cej si� miarowo ta�mie. Mrok ukrywa to, co powszednie, przygn�biaj�ce swoj� banalno�ci�. Bezbarwny sufit czerniej�cy po rogach, ob�a��c� z lakieru boazeri� z drewnianych listewek, bezu�yteczne �wiadectwo miernego gustu dekoratora wn�trz sprzed trzydziestu lat, bur� wyk�adzin� pod�ogow�, pokornego spowiednika st�p chodz�cych w k�ko. �wiat�o uchyla r�bek tajemnicy - postrz�piony ob�ok w�os�w Mosura, jego ostry, troch� dziki profil, �mia�y szkic du�ych d�oni na konsolecie panuj�cych nad suwakami potencjometr�w tak, jak panowa�y nad karabinem i granatem; weso�e loczki kud��w w rozchylonej pod szyj� sztruksowej koszuli. I w�asna r�ka Lodzia, z pulsuj�c� �y�k� nad wskazuj�cym palcem, delikatna i czujna, gotowa odnotowa� ka�de potkni�cie, przej�zyczenie, przyd�ug� cisz� w nagrywanej rozmowie, niemal bez udzia�u �wiadomo�ci, by potem wyci�� z ta�my te wstydliwe �lady ludzkiej niedoskona�o�ci, nada� dzie�u p�ynno�� i sens. Za pochy��, d�wi�koszczeln� szyb� dyskutanci poruszaj� si� w rytmie w�asnych argument�w. Ich napi�cie, odbijaj�ce sytuacj� w kraju, zdaje si� wype�nia� niewielkie studio szlachetnym, przyprawiaj�cym o dreszcz gazem wznios�o�ci. M�wi�cy walcz� z ci�nieniem w�asnych, trafnych i mocnych sformu�owa�, z coraz wi�kszym wysi�kiem powstrzymuj� emocje. Ich g�owy skupiaj� si� coraz bli�ej mikrofonu, ich d�onie tworz� na stole ruchliwy kr�g, jakby wywo�ywali duchy kt�re przepowiedz� przysz�o��. Sami najlepsi. Pan Stanis�aw, Marian Urkowicz, Elegancki Eugeniusz, pani Elwira, kt�ra przerwa�a urlop, �eby wzi�� udzia� w dyskusji. Dzi� wszyscy s� niezwykli. S� inni. Lodzio nie poznaje tych ludzi, cho� niby zna ich do md�o�ci. Nawet Mosur s�ucha, mimo �e nie zna polskiego. Nasycona przej�ciem melodia egzotycznych dla� fraz i zda� wydaje si� rezonowa� w jego nieruchomej sylwetce. Nie do wiary. Nawet dyrektor zdradza objawy tej tajemniczej gor�czki. Zdystansowany, rozlu�niony arystokrata, kt�rego pono� nikt nigdy nie widzia� inaczej jak rozci�gni�tego swobodnie w fotelu, z nogami wysuni�tymi przed siebie, jakby zaraz mia� si� ze�lizn��, a raczej mi�kko sp�yn�� na pod�og�, z d�o�mi zetkni�tymi czubkami smuk�ych palc�w dok�adnie dziesi�� centymetr�w nad klamr� paska od spodni, czym, zdawa�o si�, wyznacza� sobie nieprzekraczaln� granic� zaanga�owania w rzeczywisto��. Teraz ci�nie si� wraz z pozosta�ymi do srebrnej monstrancji lampowego mikrofonu, niepomny strasznej wyroczni swego ulubionego autora: �S�owa, s�owa, s�owa�. Lodzio �aknie bohater�w. Padaj� pi�knie zdania. Ludzie stali si� z dnia na dzie� lepsi. Pos�anie do narod�w Europy Wschodniej. Poczuli�my si� u siebie w domu. Nie l�kajcie si�. To pan Stanis�aw przytacza s�owa Papie�a, z naturaln� swobod� zacieraj�c ich autorstwo, tak �e ma si� wra�enie, jakby je g�osi� natchniony Duchem �wi�tym. W co zapewne sam w tym momencie wierzy Padaj� wielkie, mityczne ju� nazwiska: Wa��sa, Frasyniuk, Bujak, Michnik. Sponiewierani, bezkszta�tni pariasi systemu prostuj� plecy, wyrastaj� ponad siebie samych, zyskuj� form�, staj� si� nie �o�nierzami Sprawy, kolejnego beznadziejnego powstania, ale �wiadomymi obywatelami. �Jaki antysemityzm? - m�wi Michnik ustami pani Elwiry. - Mnie tu na Zje�dzie Solidarno�ci traktuj� jak jakiego� ko... ko... Ko�ciuszk�!� Czy mo�liwy jest taki cud? Lodzio zapomina, �e jego zadaniem nie jest s�uchanie tego, co tamci m�wi�, ale jak m�wi�. �ledzenie formy. Ale forma jest doskona�a, emocja daje form� - jak w kraju. Czy�by by� B�g na niebie i to w dodatku tak przychylny Polakom? Bozio wy�mia�by takie my�li. Ale Bozio ma w sobie pustk�, wi�c widzi j� i wok� siebie. Czy ludzie mog� si� a� tak zmieni�? Lodzio nak�ada to, co s�yszy, na to, co widzi. A widzi swoje rodzinne Kielce, Klerykowo przyklejone do G�r �wi�tokrzyskich, lepk� ciasnot�, Syndykat R�cznego Paskudztwa. W�skie uliczki prowadz�ce do Rynku, kt�ry musia� by� placem Partyzant�w. Przymus legendy Batalion�w Ch�opskich. Zabawy r�wie�nik�w wojny w przesi�kni�tych mg�� lasach. W�wczas te� �akn�� bohater�w. Jego bohaterem by� Fredek, �ylasty wyro�ni�ty czternastolatek, kt�ry mia� zardzewia�� parabelk� i sypia� z doros�ymi kobietami. �eby wst�pi� do jego bandy, trzeba si� by�o przy ch�opcach, w jod�owej puszczy, wybranzlowa�. Fredek z wy�szo�ci� pokazywa� jak. Lodzio czu� przera�enie i podziw, ale sam tak nie potrafi�. Troch� si� bal, a troch� bola�o. Poza tym mia�, zdaniem Fredka, pedalskie imi�. Francuskie, a Francuzi to peda�y Fredek chwyta� go tward� r�k� za kark i przygina� z ca�ej si�y do ziemi, wyzywaj�c: Lui - chuj, Lui - chuj. Ale nawet taki kontakt z Fredkiem przejmowa� Lodzia upokorzon� rozkosz�. Tak �akn�� bohater�w. To przez ojca. Zanim go zamkn�li za szpiegostwo na rzecz imperialist�w, pracowa� na poczcie. Po ca�ym dniu sortowania list�w i przybijania piecz�tek przenosi� si� do swojej ukochanej Francji, w kt�rej nigdy nie by�. Godzinami czyta� �odziowi Pie�� o Rolandzie, Tristana i Izold�, a tak�e Cyda i Horacjusza. Po francusku, potem po polsku. Ludwik to imi� kr�l�w - powtarza� ku rozpaczy matki. Dzieli�a sw�j czas mi�dzy kuchni� a ko�ci�. Uwa�a�a, �e ich marny los jest kar� za grzeszne podr�e m�a po bezdro�ach literackiej herezji. Nie uznawa�a Francuz�w za chrze�cijan. Nie chcia�a s�ysze� o Ludwiku �wi�tym i �mierci Rolanda w walce z Saracenami. Chrze�cija�stwo ko�czy�o si� dla niej zaraz za Kielcami w Obl�gorku. Sienkiewicz by� katolik! Ale pisanie ksi��ek uwa�a�a za blu�nierstwo. Uzurpacj� boskiej mocy tworzenia. �Od �ydostwa i g�odu chro� nas Panie� napisa�a na �cianie kamienicy, w kt�rej mieszkali. W dzie� po pogromie. Ojciec z�apa� si� za g�ow�. Najpierw nie m�g� znale�� s��w. Potem prowadzili zaciek�� k��tni� niedos�yszalnym niemal szeptem. Matka kaza�a si� �odziowi modli� przed �wi�tym Obrazem. Kl�cza� ty�em do pokoju. Matk� Bosk� przykrywa�o szk�o. Odbija�y si� w nim g�owy i r�ce rodzic�w, w�ciek�e migotanie nie daj�cych si� wyrazi� uczu�. Twarz Madonny by�a zupe�nie oboj�tna. Ojca wzi�li i ju� nie wr�ci�. Podczas rewizji okaza�o si�, �e szpieg udost�pnia� synowi tylko cz�stk� niebezpiecznej, antyludowej propagandy Odziany w sk�rzany p�aszcz ubek, brodz�c po kostki w rozrzuconych po pod�odze ksi��kach, czyta� na g�os zapracowanym kolegom fragmenty �ywot�w pa� swawolnych. Z lubie�nym mlaskiem powtarza� smakowite sformu�owania, te wszystkie �tameczne usta�, �zadnie wrota�, �rzadkim poro�ni�te w�osem�. Koledzy rechotali, matka �egna�a si� raz po raz. �odziowi kr�ci�o si� w g�owie ze wstydu. Na pod�odze twarz Madonny za p�kni�tym szk�em by�a zupe�nie oboj�tna. Matka modli�a si� za ojca, ale uwa�a�a, �e sam sprowadzi� na siebie nieszcz�cie. S�siadki kiwa�y g�owami. Zadawa� si� z �ydami, czyta� �wi�stwa, nawet w obcych j�zykach, pracowa� na poczcie, wiadomo - szpieg. Wr�g ludu. I ch�opaka pewnie zd��y� plugastwem zarazi�. �Ludek - wr�g ludu. Ludek - wr�g ludu� zmieni� repertuar upokorze� Fredek, chwytaj�c go za kark i przygniataj�c g�ow� do ziemi. A teraz Solidarno�� Fabryki �o�ysk Tocznych �Iskra�, �Solidarno�� Zak�ad�w Autobusowych� i Fredek wpatrzony w Michnika jak w Ko�ciuszk�. Cud! - Ludwik? - Mosur wskazuje g�ow� zegar. - Time. Lodzio si�ga r�k� do przycisku. Nad mikrofonem, przed oczami wywo�uj�cych duchy, migocze czerwona lampka. Budz� si� z transu. - Nie mo�emy ich tam w kraju straszy� ani dawa� nadmiernych nadziei - m�wi, wychodz�c ze studia dyrektor, ju� swoim zwyk�ym, jakby nieobecnym g�osem. - Panie Ludwiku, prosz� to uwa�nie przes�ucha� i wyci�� zbyt radykalne sformu�owania. Zdaje si�, �e wymkn�o mi si� gdzie� tam s�owo �wr�g�. Powinno by� �przeciwnik�. Niech pan zobaczy, co si� z tym da zrobi�. Gdyby mia� pan jakie� w�tpliwo�ci, jestem u siebie. Za dyrektorem id� pozostali. Odczarowani. Przywr�ceni swojej codzienno�ci. Lodzio sprawnie przes�uchuje nagranie. Ma wynotowane wszystkie czasy miejsc w�tpliwych, zabrudzonych, zak��caj�cych p�ynno�� dyskusji. Mosur wycina brudy i cisze. Ma ucho. S�yszy obc� mow� jak muzyk� i wy�apuje zgrzyty Jest wyj�tkowy. Ma�om�wny Inni technicy gadaj� o bzdurach. Po pi��, sze�� razy szukaj� miejsca monta�u, kt�re trzeba im kilkakrotnie wskazywa�. Maj� gdzie� to, co robi�, i demonstruj� to. Nawet Niemcy Zw�aszcza Niemcy. Praca nad czyj�� wolno�ci�, gdzie� tam na wschodzie, mimo �e pozwala zarobi�, zajmuje tak niskie miejsce w ich hierarchii spraw godnych uwagi, �e nawet nie uruchamia instynktownej etyki solidno�ci. Lodzio szybko wype�nia raport. Nazwiska uczestnik�w nagrania. W�asne nazwisko. Nazwisko Mosura. Czas, data, data emisji. Ta�ma w tekturowym pude�ku l�duje na stosie podobnych sobie. Osiem godzin pracy Trzy godziny innej Polski, innych ludzi; Symfonia Fantastyczna. Mosur zaniesie te pude�ka, te kr��ki do Master Roomu. Stamt�d muzyka s��w pop�ynie do nadajnika, a z nadajnika do kraju, tam, sk�d przyby�a we fragmentach, w strz�pach los�w, w relacjach o czynach i wydarzeniach. Przejrzyste odbicie, jak w szybie, nie w lustrze. Rodzice w szkle chroni�cym oboj�tn� twarz Madonny Lodzio wci�� �aknie bohater�w. Jest jak nakr�cona spr�yna, noc dopiero si� zaczyna. Nie pami�ta, ile kaw wypi� podczas dy�uru. Nie p�jdzie przecie� spa� do swojego mieszkanka pe�nego ksi��ek i kryszta�owych figurek. Nie usn��by zreszt�. Ksi��ki gadaj� mocnym g�osem, ale k��c� si� nieustannie. Jedna przeczy drugiej. Figurki odbijaj� w milczeniu fosforyzuj�ce, b��dne �wiat�o telewizora. Iluzj� niemieckiego �ycia. Ogniki �wi�tego Elma nasuwaj�ce my�li o katastrofie. W zapami�taniu mija kolejne korytarze, zmierzaj�c ku wyj�ciu. Kolejne drzwi i pozamykane w nich g�osy Hali g��wny ze znudzonymi stra�nikami i bramk� magnetyczn�. Jeszcze g��wne wej�cie, kt�re tak�e jest wyj�ciem, schody i Lodzio stoi przed murem. �wie�ym, wysokim, solidnym, fioletowym w �wietle �ukowych lamp. Jeszcze si� do niego nie przy zwyczai�, tak szybko pojawi� si� mi�dzy Wolno�ci� a miastem. W stawianiu mur�w s� dobrzy Stra�nik w dy�urce naciska guzik i ci�ka �eliwna brama przesuwa si� akurat na tyle, by cz�owiek m�g� wyj��. Dzisiaj niech co chce si� dzieje. Lodzio idzie do Betiehem. W dyskotece t�um. T�um i �omot. Nadmiar rozmigotanych �wiate�. Du�o spazmatycznie ruchliwych, ostrych cieni, ale �adnej tajemnicy. Chyba �e tajemnica chaosu. Wok� pij�cego wino Lodzia pojawiaj� si� i znikaj� twarze. Stopklatki g��w wyrwane na mgnienie reflektora, na uderzenie b�bna, z prymitywnego misterium o wyra�nie erotycznym charakterze. Oczy, usta, w�osy w r�nych stadiach o�lepienia, odurzenia, zapami�tania. W sugestywnym rytmie mechanicznej kopulacji. Na ile mo�e si� zorientowa�, jest tu najstarszy Nie przeszkadza mu to. Wie, na co czeka. Powtarza sobie, chc�c nie chc�c w takt rocka to, co musi powiedzie�. �Du bist wunderbar. Mein name ist Ludwig. Du bist wun-derbar. Mein name ist Ludwig...� Nie wie, co dalej. Zimny kieliszek ch�odzi spocon� d�o�. To Bozio go tu kiedy� przyprowadzi�. W Betiehem bywa du�o wysokich, czarnow�osych dziewczyn o du�ych piersiach. Na �niadych, wilgotnych dekoltach nosz� z�ote gwiazdki Dawida. S� wynios�e, prowokacyjne, ostentacyjnie kapry�ne i bezczelne. Przyci�gaj� ros�ych, bia�oz�bych i jasnow�osych m�odych Niemc�w. Bezradnych i niewinnych. No i Bozia, kt�ry chcia�by mie� sabr�. Nigdy nie mia� sabry chocia� specjalnie je�dzi� do Izraela. Ale tam same Amerykanki. Jest w tym jaka� perwersja. Kilometr od Adzika, Biestuby, gdzie Hitler przejmowa� w�adz�. A tak�e wyzwanie. Nazwa� �ydowsk� dyskotek� w katolickiej Bawarii Betiehem. To pomys� w�a�ciciela, poety i pie�niarza o imieniu Aaron. Aaron, brat Moj�esza i apostata, czciciel Z�otego Cielca. Odpowiednie imi�! �Du bist wunderbar. Mein name ist Ludwig...� Sala cichnie. Wytr�ceni z transu rozgl�daj� si� w oszo�omieniu, cisn� si� do baru, siadaj� przy stolikach, na pod�odze. Reflektory kieruj� si� na ma�e podwy�szenie pod najdalsz� �cian�. W kr�gu �wiat�a pojawia si� idol. Nie patrzy na publiczno��, nie wita si�. Siada na rzymskim zydlu, opiera gitar� na udzie i zaczyna gra�. Cisza jest zupe�na. To si� nie zdarza co dzie�. Wszyscy wiedz�, �e Aaron gra, kiedy mu si� zachce. Mo�e jest kapry�ny i bezczelny, jak jego wyznawczynie. A mo�e to jeszcze jeden chwyt reklamowy. Wielu przychodzi, licz�c na to, �e akurat mu si� zachce. �By�em w Betiehem i wyobra� sobie, Aaron gra�!� �piewa po hebrajsku. Troch� niech�tnie, bez zaanga�owania, niemal nie�wiadomie. Jakby by� tylko mimowolnym przekazicielem pie�ni z innego �wiata. Z Egiptu, z G�ry Synaj, z Kanaanu. Pie�ni narzuconej mu tak, jak on teraz narzuca j� swoim wyznawcom. Nie t�umaczy st�w. Jak�e mogliby cokolwiek zrozumie�, skoro on sam nie rozumie do ko�ca7 Wykonuje tylko czyj�� wy�sz� wol�. Niech sobie wyobra�aj�, co chc�, W chrapliwym g�osie, w gwa�townych kontrastach melodycznych prawie nie ma ludzkich uczu�. S� �cieraj�ce si� moce; wywo�uj� wra�enie wznios�o�ci. Tyle, �e jest to wznios�o�� pozbawiona patosu, wznios�o��, kt�ra przerasta samego Aarona. Gro�na tajemnica budz�ca dreszcze, ale dreszcze rado�ci z obcowania z ni�. Jaka� para u st�p Lodzia trzyma si� za r�ce. Kostki d�oni s� bia�e od napi�cia mi�ni. Dziewczyna ma �zy uniesienia w oczach. �odziowi sucho w gardle. Aaron nie �piewa d�ugo. Skoro sko�czy�, to znaczy, �e przekaza� wszystko, co jemu zosta�o przekazane. Bis�w nie b�dzie. To nie koncert �ycze�. Odk�ada gitar� i schodzi mi�dzy �miertelnik�w, kt�rzy wstaj� i cisn� si� do niego. Lokal jest za ma�y na ten bezmiar napi�cia. Emocje mo�na kroi� no�em. Aaron celebruje jednak sw�j wp�yw na t�um. �ciska d�onie, ca�uje policzki, u�miecha si� �askawie. Si�ga mi�dzy piersi kt�rej� z dziewczyn. Trzyma na d�oni jej gwiazdk�. Kiwa g�ow�. Zachwycona odgina si� do ty�u, jakby mia�a zemdle� albo odda� mu si� tu, na miejscu, przy wszystkich. Ale on ju� jest gdzie indziej. Przesuwa si� przez �cisk bez wysi�ku. Niemcy rozst�puj� si� przed nim jak fale Morza Czerwonego. Nie idzie, pow�ci�gliwie kroczy wysoki, na�adowany oszcz�dnie demonstrowan� si��, z kr�conymi w�osami spadaj�cymi na wysoki kark i szerokie czo�o. Czarna wersja Dawida Micha�a Anio�a. Zaprzeczenie �yda z potocznych wyobra�e�. Ani t�usty bankier z cygarem, ani wyn�dznia�y chasyd. Idzie wprost na Lodzia. Wyci�ga r�k�, wiedz�c, �e napotka spotnia�� d�o�. Odchyla g�ow� z pi�knie zarysowanym, niebieskim od wieczornego zarostu podbr�dkiem. - Du kommst hier oft, nicht war? - Du bist wunderbar - m�wi Lodzio z pami�ci. - Mein Name ist Ludwig... - Der Name der Konige - stwierdza Aaron z uznaniem. Reflektory zaczynaj� migota�. Z wygnania wraca natarczywy rock. - Du bist kein Deutscher, glaub ich. Was trinkst du? - Nein! - przekrzykuje kopulacyjny zgie�k zachwycony Lodzio - We-insachorle! Ich bin Pole. Danke! Ich arbeite... - Nicht zu danken - Czarny Dawid strzela palcami. - Und Remy fur mich. - Z rytmicznych b�ysk�w wy�ania si� barmanka. Jej ruchy i gesty s� kanciaste, przerywane, jak na przedwojennym, czarno-biaiym filmie. - Tourist? - Nein! Ich wohne hier. Ich arbeite fur den Rundfunk �Freiheit�! - Ah, Freiheit - m�wi brat Moj�esza. Nie podnosi g�osu, a przecie� Lodzio s�yszy ka�de jego s�owo. - Tu si� nie da rozmawia�, p�jdziemy do biura? To nie by�o pytanie. Kap�an nie pyta. Obejmuje plecy Lodzia i wyprowadza go z sali. Mijaj� zazdrosne spojrzenia wysokich dziewcz�t o du�ych piersiach, bia�oz�bych, niewinnych Niemc�w i oboj�tn� twarz Madonny za barem. W biurze, a raczej ciasnej pakamerze obitej czerwonym p��tnem, rytmiczny �omot zza �ciany ��czy si� z biciem t�tna w skroniach Lodzia. Zd��y� zobaczy� zawalone papierami biurko, kanap� i futera�y na instrumenty Ca�uj� si� stoj�c. Dzie�, wiecz�r, noc uniesie�. J�zyk Aarona smakuje troch� koniakiem, ale jest jak on sam - mityczny Wszechw�adny prawie nieludzki. Rozmowa za pomoc� r�k. Odkrywanie po omacku geografii nami�tno�ci. Ale w tym cz�owieku nie ma nami�tno�ci. Jest egoistyczna moc. Amoralna nieobecno�� uczu�. Jak w jego �piewie. Lodzio musi si� z tym pogodzi�. Jest w r�kach bohatera. �akn�� go i zosta� wybrany - Rozbierz si� - m�wi bohater, odsuwaj�c si� od Lodzia i �ci�gaj�c koszul�. W�osy na jego torsie uk�adaj� si� w symetryczny wz�r dorzecza pot�nej rzeki. Niesko�czona ilo�� wij�cych si� czarnych strumyczk�w. Ich nieuchronny bieg ku g��wnemu nurtowi, kt�ry biegnie spod jab�ka Adama w d� ku g�stwie delty. Ku uj�ciu. - Ludwig - zastanawia si� bohater pochylony nad stojakiem p�yt - lubi� ch�opc�w i Wagnera. Tannhauser mo�e by�? Lodzio przytakuje, zapl�tany w spodnie, czuj�c jednocze�nie, �e to nie tak. Jest re�yserem; wie, co to kicz. Brakuje tylko trociczki. Ale jego cia�o og�uch�o na w�tpliwo�ci. Uniesienie wyklucza wahania �wiadomo�ci. A raczej nie dba o nie. Aaron zapala trociczk� i odwraca si� do Lodzia. Wagner grzmi. - Twoja laseczka przypomina teraz te rze�bione g�owy na Wyspie Wielkanocnej. To by� komplement, m�wi sobie Lodzio. Rewan�uje si� �mia�o: - Twoja zakwitnie migda�ami. Bohater nie od razu chwyta biblijn� metafor�. - Ach, Aaaron. Kap�an zbuntowanych - m�wi wreszcie mi�dzy poca�unkami, w po�owie drogi do celu. - To tylko pseudonim. Mam na imi� Lothar. Potem Wagner zag�usza wszystko. Lodzio zapami�ta tylko �elazny uchwyt na karku, uchwyt Fredka i gor�cy pr�t wzd�u� plec�w, jak drugi, ruchomy kr�