3287

Szczegóły
Tytuł 3287
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

3287 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 3287 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

3287 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

AGATHA CHRISTIE KURTYNA (PRZE�O�Y�A ANNA SZERY�SKA) SCAN-DAL ROZDZIA� I Czy istnieje na �wiecie cz�owiek, kt�ry nigdy nie dozna� nag�ego ostrego wra�enia, �e prze�ywa co� powt�rnie, �e raz jeszcze ogarnia go znajome uczucie? Ju� kiedy� tak by�o... Dlaczego te s�owa zawsze tak g��boko nas wzruszaj�? Zadawa�em sobie to pytanie, siedz�c w poci�gu i spogl�daj�c przez okno na p�aski krajobraz hrabstwa Essex. Ile to lat temu odbywa�em identyczn� podr�? S�dzi�em w�wczas - jakie to �mieszne - �e mam ju� za sob� najlepsz� cz�� �ycia! Ranny na wojnie, kt�ra dla mnie pozostanie zawsze t� wojn� - cho� teraz zatar�a j� inna, o wiele bardziej zaciek�a. W 1916 roku m�odemu Arturowi Hastingsowi wydawa�o si�, �e jest starym i do�wiadczonym cz�owiekiem. Absolutnie nie u�wiadamia�em sobie, �e dopiero zaczynam �y�. Jecha�em w�wczas, nic jeszcze o tym nie wiedz�c, aby u celu podr�y zetkn�� si� z cz�owiekiem, kt�rego wp�yw mia� ukszta�towa� ca�� moj� przysz�o��. Zamierza�em po prostu zamieszka� u dawnego przyjaciela, Johna Cavendisha, w Styles, wiejskiej posiad�o�ci jego matki, kt�ra niedawno wysz�a po raz drugi za m��. Spodziewa�em si�, �e w mi�y spos�b odnowi� dawne znajomo�ci i nic poza tym, nie przeczuwaj�c, �e wkr�tce poch�onie mnie ponura zagadka tajemniczego morderstwa. W Styles w�a�nie spotka�em zabawnego ma�ego Belga, z kt�rym ju� raz w jego ojczy�nie skrzy�owa�y si� moje drogi. �wietnie pami�tam swoje zdumienie na widok utykaj�cego m�czyzny z ogromnymi w�siskami, kt�ry nadchodzi� ulic� wioski. Herkules Poirot! Od tamtych dni nie przesta� by� moim najdro�szym przyjacielem, zawsze wywiera� na mnie przemo�ny wp�yw. To w�a�nie w jego towarzystwie, podczas pogoni za innym morderc�, pozna�em moj� �on�, najwierniejsz� i najs�odsz� towarzyszk�, z jak� mo�e sp�dzi� �ycie m�czyzna. Spoczywa�a teraz w ziemi argenty�skiej; umar�a tak, jak chcia�a, unikn�wszy d�ugich, wyniszczaj�cych cierpie� i starczego zniedo��nienia. Ale pozostawi�a tu mnie, bardzo samotnego i bardzo nieszcz�liwego. Ach, gdybym m�g� to cofn�� i prze�y� ponownie... Gdyby znowu by� �w dzie� w 1916 roku, kiedy pierwszy raz jecha�em do Styles... Ile si� od tego czasu zmieni�o! Ile wyrw po�r�d znajomych twarzy! Styles te� zosta�o sprzedane. John Cayendish umar�, a jego �ona Mary (wtedy tak fascynuj�ca i zagadkowa) �yje jeszcze i mieszka w Devonshire. Laurence z �on� i dzie�mi przebywa w Po�udniowej Afryce. Zmiany, wsz�dzie zmiany... Pod jednym wzgl�dem nic si� nie zmieni�o. Dzi� te� jecha�em do Styles na spotkanie z Herkulesem Poirot. Os�upia�em wr�cz, otrzymawszy od niego list wys�any ze Styles w Styles St Mary, Essex... Nie widzia�em mego przyjaciela prawie rok. Ostatnia wizyta u niego wstrz�sn�a mn� i g��boko mnie zasmuci�a. By� teraz bardzo stary i prawie unieruchomiony artretyzmem. Odby� podr� do Egiptu w nadziei, �e b�dzie si� potem mia� lepiej, ale s�dz�c z listu - wr�ci� w stanie jeszcze gorszym. Niemniej pisa� weso�o: ... i czy nie zaintrygowa� Ci�, przyjacielu, adres w nag��wku mojego listu? Przywo�uje zamierzch�e wspomnienia, prawda? Tak, jestem tutaj, w Styles. Wyobra� sobie, �e jest tu teraz tak zwany pensjonat. Prowadzi go jeden z tych waszych nadzwyczaj brytyjskich emerytowanych pu�kownik�w - co to "my ze starej szko�y" i "d�entelmen w ka�dym calu". To jego �ona bien entendu zarabia na �ycie. Dobra z niej gospodyni, ale j�zyk ma, jakby napi�a si� octu, i biedny pu�kownik cierpi z tego powodu, a jak�e. Ja na jego miejscu dawno bym si� zbuntowa�! Zobaczy�em w gazecie og�oszenie i wzi�a mnie ch�tka, �eby jeszcze raz znale�� si� w miejscu, kt�re by�o moim pierwszym domem w tym kraju. W moim wieku cz�owiek lubi o�ywia� przysz�o��. I wyobra� sobie tylko, po przyje�dzie poznaj� tu pewnego pana, baroneta, kt�ry jest przyjacielem pracodawcy Twojej c�rki (to zdanie brzmi troch� jak francuskie �wiczenie z gramatyki, n'est-ce pas?). Natychmiast uk�adam plan. M�j znajomy zamierza sk�oni� Franklin�w, �eby przyjechali tutaj na lato. Ja ze swej strony nam�wi� Ciebie i b�dziemy wszyscy razem en famille. Przyjemna perspektywa, prawda? A wi�c, m�j drogi, d�pechez-vous, przybywaj jak najspieszniej. Zam�wi�em dla ciebie pok�j z �azienk� (unowocze�nili, rozumiesz, drogie stare Styles) i targowa�em si� z pani� pu�kownikow� Luttrell, a� ustalili�my cen� tres bon march�. Franklinowie i Twoja urocza Judith s� tu ju� od paru dni. Wszystko za�atwione, nie zr�b mi wi�c zawodu a bient�t zawsze Tw�j Herkules Poirot Perspektywa istotnie by�a n�c�ca i bez wahania uleg�em �yczeniu starego przyjaciela. Nie mia�em �adnych obowi�zk�w ani sta�ego miejsca zamieszkania. Jeden z moich syn�w s�u�y� w marynarce, drugi, �onaty, mia� rancho w Argentynie. C�rka Grace wysz�a za oficera i mieszka�a obecnie w Indiach. Najm�odsz�, Judith, zawsze w g��bi serca kocha�em najbardziej ze wszystkich dzieci, cho� nigdy, ani przez jedn� chwil�, jej nie rozumia�em. Dziwne, ciemnow�ose, ma�om�wne dziecko, zawzi�cie skrywaj�ce swe my�li, co czasem obra�a�o mnie i doprowadza�o do rozpaczy. Moja �ona by�a bardzo wyrozumia�a. Zapewnia�a mnie, �e nie jest to u Judith �wiadectwem braku zaufania czy niech�ci, ale nieodpart� konieczno�ci�. Lecz tak samo jak ja, cz�sto martwi�a si� nasz� c�rk�. Uwa�a�a, �e Judith jest zbyt napi�ta, zbyt skupiona, a odruchowa rezerwa pozbawia j� klapy bezpiecze�stwa. Miewa�a dziwne napady milcz�cej zadumy i potrafi�a trwa� przy swoim z gwa�townym zacietrzewieniem. Z ca�ej rodziny ona by�a najzdolniejsza i zgodzili�my si� ch�tnie, kiedy wyrazi�a ch�� p�j�cia na uniwersytet. Przed rokiem zrobi�a magisterium z nauk przyrodniczych i przyj�a posad� sekretarki u lekarza, prowadz�cego badania naukowe w zwi�zku z jak�� chorob� tropikaln�. �ona doktora Franklina jest bardzo w�t�a i stale niedomaga. Od czasu do czasu ogarnia� mnie niepok�j, czy przej�cie si� prac� i przywi�zanie do szefa nie �wiadczy, �e Judith jest zakochana, ale uspokaja� mnie czysto urz�dowy charakter ich stosunk�w. Wierzy�em, �e Judith darzy mnie uczuciem, ale przy jej wrodzonej pow�ci�gliwo�ci cz�sto dra�ni�y j� i odstr�cza�y moje - jak to nazywa�a - sentymentalne i staro�wieckie pogl�dy. Prawd� m�wi�c, moja c�rka troch� mnie onie�miela�a! Na tym urwa�em rozwa�ania, gdy� poci�g wjecha� na stacj� w Styles St Mary. To miejsce, w ka�dym razie, czas zdawa� si� omija�. Budynek stacyjny wznosi� si� jak dawniej samotnie w�r�d p�l bez widocznej racji istnienia. Przeje�d�aj�c taks�wk� przez wiosk� u�wiadomi�em sobie jednak, jak wiele lat up�yn�o. Styles St Mary zmieni�o si� nie do poznania. Stacje benzynowe, dwie nowe gospody i rz�dy niedawno postawionych domk�w jednorodzinnych. Wreszcie skr�cili�my w bram� Styles. Tu zn�w odnios�em wra�enie, �e cofam si� w przesz�o��. Park pozosta� mniej wi�cej taki, jakim go zapami�ta�em, tylko aleja wjazdowa by�a �le utrzymana i zaro�ni�ta zielskiem, przebijaj�cym si� przez �wir. Min�li�my zakr�t i oczom naszym ukaza� si� dw�r. Z zewn�trz wygl�da� tak samo jak dawniej i bardzo potrzebowa� �wie�ej farby. Teraz te�, jak wtedy, przed wielu laty, nad jednym z klomb�w pochyla�a si� kobieca posta�. Poczu�em skurcz w sercu. Kobieta wyprostowa�a si�, podesz�a bli�ej i roze�mia�em si� z siebie samego. Trudno by�oby o jaskrawszy kontrast z krzepk� Evelyn Howard. Sta�a przede mn� drobna starsza pani z g�stw� wij�cych si� siwych w�os�w, o r�owych policzkach i zimnych, bladoniebieskich oczach, kt�rych wyraz kontrastowa� z jej swobodnym, jowialnym sposobem bycia, prawd� m�wi�c, nieco zbyt wylewnym jak na m�j gust. - Pan kapitan Hastings, prawda? No prosz�! A ja tu stoj� z usmolonymi �apami i nawet nie mog� przywita� si� jak nale�y. Tak si� cieszymy, �e pan do nas przyjecha� - czego�my si� o panu nie nas�uchali! Musz� si� przedstawi�. Nazywam si� Luttrell. Kupili�my z m�em t� posiad�o�� w przyst�pie szale�stwa i pr�bujemy na niej si� dorobi�. Nigdy nie my�la�am, �e pewnego dnia zostan� w�a�cicielk� hotelu! Lecz ostrzegam pana, kapitanie, jestem bardzo praktyczn� kobiet�, bior� dop�aty za wszystko, co si� da. Roze�mieli�my si� oboje jak ze znakomitego dowcipu, ale przysz�o mi do g�owy, �e najprawdopodobniej zapowied� pani Luttrell nale�y potraktowa� dos�ownie. Pod cienk� warstw� manier czaruj�cej starszej pani dostrzega�em tward� bezwzgl�dno��. Pani Luttrell wpada�a czasem w irlandzki akcent, cho� nie pochodzi�a z Irlandii. Tak� przybiera�a poz�. Zapyta�em o swego przyjaciela. - Ach, biedny ma�y pan Poirot! Jak on na pana czeka�. Kamie� by si� wzruszy�. Okropnie mi �al, �e tak cierpi, biedaczek! Szli�my w stron� domu i pani Luttrell powoli �ci�ga�a ogrodowe r�kawice. - I pa�ska �liczna c�rka te�. C� to za urocza dziewczyna! Wszyscy tu szalenie j� podziwiamy! Ale ja jestem staro�wiecka, rozumie pan, i dla mnie to skandal wo�aj�cy o pomst� do nieba, �e taka panienka, kt�ra powinna biega� na zabawy i ta�czy� z m�odymi lud�mi, sp�dza czas na krajaniu kr�lik�w i �l�czy ca�y bo�y dzie� nad mikroskopem. Ja bym zostawi�a takie zaj�cie brzydulom. - Gdzie jest Judith? - spyta�em. - Czy gdzie� w pobli�u? Pani Luttrell zmarszczy�a wymownie brwi. - Ach, to biedne dziecko. Jest zamkni�ta w tej niby pracowni na ty�ach ogrodu. Doktor Franklin wynaj�� j� ode mnie i odpowiednio wyposa�y�. Trzyma w niej klatki z morskimi �winkami i myszy, i kr�liki, nieszcz�sne stworzenia. Ja tam chyba wcale nie lubi� tej ca�ej nauki, panie kapitanie. O prosz�, oto m�j m��. Pu�kownik Luttrell akurat wyszed� zza naro�nika domu. By� to bardzo wysoki, ko�cisty m�czyzna z mizern� twarz�, �agodnymi b��kitnymi oczami, skubi�cy niepewnie kr�tki siwy w�sik. Mia� niezdecydowany, nerwowy spos�b bycia. - George, to jest kapitan Hastings. Pu�kownik Luttrell wymieni� ze mn� u�cisk d�oni. - Przyjecha� pan, hm, poci�giem o pi�tej, hm czterdzie�ci? - Jak inaczej m�g� przyjecha�? - przerwa�a ostro pani Luttrell. - I zreszt�, co za r�nica? Zaprowad� pana i poka� mu jego pok�j, George. A potem chyba zechce uda� si� wprost do pana Poirota... Czy wola�by pan mo�e wpierw napi� si� herbaty? Zapewni�em j�, �e nie chc� herbaty i wol� przywita� si� z przyjacielem. - W porz�dku. Chod�my. Mam, hm... nadziej�, �e wniesiono ju� pana rzeczy... tak, Daisy? Pani Luttrell mrukn�a cierpko: - To twoja sprawa, George. Ja pracowa�am w ogrodzie. Nie mog� zajmowa� si� wszystkim. - Nie, nie, oczywi�cie. Ja... ja ju� tego przypilnuj�, moja droga. Wszed�em w �lad za nim na schodki wiod�ce do wej�cia. W drzwiach natkn�li�my si� na siwow�osego szczup�ego m�czyzn�, biegn�cego gdzie� z lornetk� polow� w r�ku. Pow��czy� nog� i mia� �arliw� ch�opi�c� twarz. Powiedzia�, zacinaj�c si� lekko: - Tam na jaworze parka krzewek czarno�bistych buduje sobie gniazdo. Weszli�my do hallu i Luttrell wyja�ni�: - To Norton. Sympatyczny facet. Ma bzika na punkcie ptak�w. W hallu przy stole sta� ros�y, silnie zbudowany m�czyzna. Wida� by�o, �e przed chwil� od�o�y� s�uchawk� telefoniczn�. Zwr�ci� si� w nasz� stron�: - Mia�bym ochot� powiesi�, w��czy� ko�mi i po�wiartowa� wszystkich przedsi�biorc�w budowlanych i architekt�w. Niech ich diabli wezm�, nigdy nie zrobi� nic jak nale�y. By� tak komiczny i m�wi� to tak pos�pnie, �e obaj parskn�li�my �miechem. Z miejsca poczu�em do niego sympati�. Z ciemn� opalenizn� na twarzy by� nadzwyczaj przystojny, cho� dawno przekroczy� pi��dziesi�tk�. Wygl�da� jak cz�owiek, kt�ry przebywa du�o na �wie�ym powietrzu, i prezentowa� coraz rzadziej spotykany typ Anglika starej szko�y, prawego, lubi�cego przyrod� i umiej�cego wydawa� rozkazy. Nie zdziwi�o mnie wcale, kiedy pu�kownik Luttrell, przedstawiaj�c nas sobie, wymieni� jego nazwisko. Wiedzia�em, �e sir William Boyd Carrington by� w Indiach gubernatorem jednej z prowincji, gdzie znakomicie si� spisywa�. Mia� te� reputacj� �wietnego strzelca i polowa� na grubego zwierza. Pomy�la�em z �alem, �e w naszych zdegenerowanych czasach nie rodz� si� ju� tacy ludzie. - Witam - powiedzia�. - Mi�o mi zobaczy� na w�asne oczy tak s�ynn� osobisto�� jak mon ami Hastings. - Za�mia� si�. - Ten przemi�y staruszek ci�gle o panu opowiada. A poza tym, rzecz jasna, mamy tu pana c�rk�. Wspania�a dziewczyna. - Nie s�dz�, �eby Judith te� o mnie du�o m�wi�a - wtr�ci�em z u�miechem. - Nie, sk�d�e, jest na to o wiele za nowoczesna. Te dzisiejsze dziewcz�ta zawsze wygl�daj�, jakby si� wstydzi�y, �e w og�le maj� matk� czy ojca. - Rodzice - powiedzia�em - to na dobr� spraw� dopust bo�y. Znowu si� roze�mia�. - Mnie te k�opoty nie dotycz�. Nie mam, niestety, dzieci. Pa�ska Judith to pi�kna panna, ale strasznie uczona. Troch� si� jej boj�. - Znowu podni�s� s�uchawk� telefoniczn�. - Mam nadziej�, Luttrell, �e nie zgorszy si� pan, je�li zwymy�lam wasze telefonistki w centrali. Nie jestem specjalnie cierpliwy. - Dobrze im to zrobi. Na pierwszym pi�trze Luttrell poprowadzi� mnie lewym skrzyd�em domu do drzwi na samym ko�cu korytarza i u�wiadomi�em sobie, �e Poirot wybra� dla mnie pok�j, kt�ry ongi� zajmowa�em. Zmieni�o si� tutaj. Kiedy szed�em korytarzem, niekt�re drzwi sta�y otworem, i zauwa�y�em, �e staromodne du�e sypialnie podzielono przepierzeniami na mniejsze. M�j pok�j, nie tak obszerny jak inne, pozosta� niezmieniony, zainstalowano w nim tylko term� do ciep�ej wody, a za przepierzeniem urz�dzono niewielk� �azienk�. Tanie, nowoczesne umeblowanie raczej mnie rozczarowa�o. Wola�bym styl bardziej zbli�ony do architektury domu. Moje baga�e ju� si� tu znajdowa�y i pu�kownik wyja�ni�, �e pok�j Poirota jest dok�adnie naprzeciwko. Chcia� w�a�nie i�� tam razem ze mn�, kiedy w hallu na dole rozleg� si� ostry krzyk: - George! Pu�kownik Luttrell poderwa� si� jak nerwowy ko�. Odruchowo si�gn�� palcami do w�s�w. - Czy... czy... pan naprawd� niczego ju� nie potrzebuje? Prosz� dzwoni�, gdyby trzeba by�o... - George... - Id�, kochanie, ju� id�... Wybieg� na korytarz. Przez chwil� spogl�da�em za nim. Potem, czuj�c, �e troch� mocniej bije mi serce, zapuka�em do drzwi pokoju Poirota. ROZDZIA� II Nie ma moim zdaniem nic smutniejszego ni� spustoszenie, jakie czyni staro��. Biedny m�j przyjaciel. Opisywa�em go wiele razy. Jak �a�o�nie si� zmieni�! Unieruchomiony przez artretyzm, porusza� si� za pomoc� fotela na k�kach. Ongi� za�ywny, teraz opad� z cia�a. Zrobi� si� chudy i drobny. Twarz mia� po��k�� i pomarszczon�. Jego w�sy i w�osy by�y co prawda ci�gle jeszcze czarne jak smo�a, ale, szczerze m�wi�c, cho� za �adne skarby nie napomkn��bym mu o tym, �eby nie zrani� jego uczu�, uwa�a�em to za b��d. Przychodzi moment, kiedy farbowane w�osy przykro rzucaj� si� w oczy. Kiedy� ze zdumieniem dowiedzia�em si�, �e resztki czupryny Poirota zawdzi�czaj� sw� nieskaziteln� czer� flakonikowi z farb�. Teraz jednak sztuczno�� by�a oczywista i m�j przyjaciel wygl�da�, jakby nosi� peruk� i ozdobi� g�rn� warg�, �eby roz�mieszy� dzieci! Tylko jego oczy by�y takie jak zawsze, przenikliwe i b�yszcz�ce, a w tej chwili - tak, bez w�tpienia - rozja�nione wzruszeniem. - Mon ami Hastings... Mon ami Hastings... Nachyli�em si� i swoim zwyczajem uca�owa� mnie gor�co. - Mon ami Hastings! Odsun�� si� nieco, przygl�daj�c mi si� z g�ow� lekko przechylon� na bok. - Tak, zawsze taki sam - proste plecy, szerokie ramiona, siwizna na skroniach - tres distingu�. Wiesz, m�j przyjacielu, dobrze si� trzymasz. Les femmes, kobiety, jeszcze interesuj� si� tob�? Tak? - Doprawdy, Poirot - zaoponowa�em - czy musisz... - Ale zapewniam ci�, m�j przyjacielu, �e to jest test, po prostu test. Kiedy m�ode dziewcz�ta zwracaj� si� do ciebie grzecznie, bardzo, ale to bardzo grzecznie - to ju� koniec. "Biedny ten staruszek - my�l� sobie - b�d�my dla niego mi�e. To okropne by� takim jak on". Lecz ty, Hastings - vous etes encore jeune. Jeszcze s� przed tob� mo�liwo�ci. Dobrze, dobrze, szarp w�sy, garb si�... widz�, �e mam racj�, inaczej nie by�by� tak za�enowany. Wybuchn��em �miechem. - Niezno�ny jeste�, Poirot, s�owo daj�. A jak ty si� czujesz? - Ja? - Poirot skrzywi� si�. - Jestem ruin�. Wrakiem. Nie mog� chodzi�. Jestem niedo��ny i pokr�cony. Dobrze jeszcze, �e potrafi� sam je��, ale pod innymi wzgl�dami trzeba si� mn� zajmowa� jak ma�ym dzieckiem. K�ad� mnie do ��ka, myj� i ubieraj�. Enfin to nie jest wcale zabawne. Na szcz�cie pr�chniej� tylko z zewn�trz, a nie w �rodku. - Tak, rzeczywi�cie, serce masz najlepsze na �wiecie. - Serce? By� mo�e. Nie m�wi�em o sercu. Dla mnie, mon cher, najwa�niejszy jest m�zg. A m�j m�zg ci�gle jeszcze znakomicie funkcjonuje. W ka�dym razie mog�em si� od razu zorientowa�, �e w jego m�zgu nie nast�pi�y zmiany, kt�rych skutkiem by�aby zbytnia skromno��. - Podoba ci si� tutaj? - zapyta�em. Poirot wzruszy� ramionami. - Mo�na wytrzyma�. Nie jest to, oczywi�cie, Ritz. �adn� miar�. Pok�j, jaki zajmowa�em na pocz�tku, by� ma�y i jednocze�nie zbyt sk�po umeblowany. Za t� sam� cen� przenios�em si� do tego. Kuchnia jest typowo angielska, a wi�c gorsza ju� by� nie mo�e. Ta brukselka, ogromna, twarda, kt�r� Anglicy tak bardzo sobie upodobali! Gotowane kartofle, albo zd�bia�e, albo rozpadaj�ce si�! Jarzyny wodniste, wodniste i jeszcze raz wodniste! Wszystkie potrawy niedosolone, bez pieprzu. - Zamilk� wymownie. - Brzmi to okropnie - mrukn��em. - Ja nie narzekam - oznajmi� Poirot, przyst�puj�c do dalszych narzeka�. - I jeszcze ta niby modernizacja. Wsz�dzie �azienki, wsz�dzie krany. I co z nich leci? Letnia woda, mon ami, o ka�dej porze letnia woda... R�czniki te� - takie cienkie, takie w�skie!... - Dawne czasy te� mia�y swoje dobre strony. Pami�ta�em ob�oki pary wydobywaj�ce si� z kranu jedynej w�wczas w Styles �azienki, w typie tych, w kt�rych ogromna wanna obudowana mahoniem dumnie spoczywa na �rodku pod�ogi. Pami�ta�em te� niebywa�ych rozmiar�w prze�cierad�a k�pielowe i b�yszcz�ce mosi�ne konewki z wrz�c� wod�, codziennie wnoszone do pokoju i ustawiane w staro�wieckich miednicach. - Ale ja nie narzekam - powt�rzy� Poirot - zgadzam si� cierpie�. Zw�aszcza w dobrej sprawie. Uderzy�a mnie nag�a my�l. - Przepraszam, Poirot, czy... przypadkiem... hm... nie masz k�opot�w finansowych? Mo�e wojna nadszarpn�a twoje kapita�y?... Po�piesznie mnie uspokoi�. - Nie, nie, m�j przyjacielu. Jestem wy�mienicie sytuowany. Doprawdy, jestem bogaty. Nie przez oszcz�dno�� tu si� znalaz�em. - To dobrze. Wydaje mi si�, �e rozumiem, co czujesz. Kiedy cz�owiek si� starzeje, coraz bardziej lubi wraca� do przesz�o�ci. Pr�buje przywo�a� minione uczucia. Troch� mi tu smutno, ale jednocze�nie osaczaj� mnie dawne my�li i wzruszenia, o kt�rych ju� ca�kiem zapomnia�em. Ty na pewno te� to odczuwasz? - Ale� sk�d! Wcale tego nie czuj�. - To by�y dobre czasy - szepn��em melancholijnie. - Mo�esz m�wi� tylko za siebie, Hastings. Dla mnie pobyt w Styles St Mary by� przykrym i ci�kim okresem. By�em uciekinierem, by�em ranny, by�em wygna�cem z domu i ojczyzny, �yj�cym z ja�mu�ny w obcym kraju. Nie, to nie by�o wcale weso�e. Nie wiedzia�em wtedy, �e Anglia stanie si� moim domem i �e tutaj znajd� szcz�cie. - Zapomnia�em o tym - przyzna�em ze skruch�. - W�a�nie. Zawsze przypisujesz innym sentymenty, jakich sam do�wiadczasz. Hastings by� szcz�liwy, wszyscy byli szcz�liwi! - Nie, nie - zaprzeczy�em ze �miechem. - To te� zreszt� nie jest prawda. M�wisz, �e spogl�dasz wstecz i oczy zachodz� ci �zami. "Ach, cudowne dni. By�em wtedy m�ody". Ale w gruncie rzeczy, m�j kochany, nie by�e� wcale taki szcz�liwy, jak my�lisz. Jeszcze nie zagoi�a ci si� powa�na rana, trapi�e� si�, �e nie jeste� ju� zdatny do czynnej s�u�by, by�e� nieludzko przygn�biony pobytem w ponurym sanatorium i, o ile pami�tam, skomplikowa�e� jeszcze bardziej sytuacj�, zakochuj�c si� jednocze�nie w dw�ch kobietach. Zarumieni�em si�. - Masz niezwyk�� pami��, Poirot... - Ta, ta, ta... Pami�tam nawet, jak g��boko i rzewnie wzdycha�e�, szepcz�c jakie� g�upstwa o tych dw�ch uroczych paniach. - Przypominasz sobie, co powiedzia�e�? "�adna z nich nie jest dla ciebie! Ale courage, mon ami. Jeszcze kiedy� zapolujemy razem i wtedy by� mo�e..." Przerwa�em, bo potem pojechali�my polowa� do Francji i tam w�a�nie pozna�em jedyn� kobiet�... M�j przyjaciel delikatnie poklepa� mnie po ramieniu. - Wiem, Hastings, wiem. Ta rana te� jest jeszcze niezabli�niona. Ale nie rozdrapuj jej, nie ogl�daj si� wstecz. Patrz lepiej przed siebie. �achn��em si�. - Patrze� przed siebie? A co tam jest do zobaczenia? - Eh bien, przyjacielu, jest robota, kt�r� trzeba wykona�. - Robota? Gdzie? - Tutaj. Wytrzeszczy�am oczy. - Przed chwil� spyta�e�, dlaczego tu przyjecha�em. Nie zauwa�y�e� mo�e, �e nie udzieli�em ci odpowiedzi. Teraz ci odpowiem. Jestem tu, �eby schwyta� morderc�. Patrzy�em na niego z coraz wi�kszym zdumieniem. Przez chwil� ba�em si�, �e bredzi. - Czy m�wisz serio? - Ca�kiem serio. Po co bym inaczej nalega�, �eby� tu do mnie przyjecha�? Moje nogi s� ju� bezw�adne, ale m�j umys�, jak wiesz, jest nienaruszony. Pami�tasz, zawsze moj� zasad� by�o, �e trzeba usi��� i pomy�le�. To jeszcze potrafi�, prawd� m�wi�c, tylko to, nic wi�cej. Czynn� stron� mojej akcji zajmie si� nieoceniony Hastings. - M�wisz powa�nie? - Najpowa�niej w �wiecie. Ty i ja, Hastings, raz jeszcze wybierzemy si� na polowanie. Musia�o up�yn�� par� minut, zanim poj��em, �e Poirot rzeczywi�cie nie �artuje. Jakkolwiek niewiarygodnie brzmia�y jego s�owa, nie mia�em powodu podawa� ich w w�tpliwo��. U�miechn�� si� lekko. - Wreszcie uda�o mi si� ciebie przekona�. W ko�cu mi uwierzy�e�. Przyznaj, wyobrazi�e� ju� sobie, �e mam rozmi�kczenie m�zgu? - Nie - zapewni�em go �arliwie. - Tylko to miejsce wydaje mi si� tak ma�o prawdopodobne. - Tak my�lisz? - Oczywi�cie nie zetkn��em si� jeszcze ze wszystkimi mieszka�cami... - Kogo widzia�e�? - Tylko Luttrell�w i niejakiego Nortona - wyda� mi si� nieszkodliwy. I Boyda Carringtona - nie ukrywam, �e bardzo mi przypad� do gustu. Poirot pokiwa� g�ow�. - Jedno ci powiem, Hastings - nawet kiedy poznasz reszt� domownik�w, b�dziesz r�wnie sceptyczny jak teraz. - Kto tu jeszcze mieszka? - Doktor Franklin i jego �ona, piel�gniarka, kt�ra dogl�da pani Franklin, twoja c�rka Judith. Poza tym jest tu pewien osobnik nazwiskiem Allerton, prawdziwy don�uan, i panna Cole, kobieta mniej wi�cej oko�o trzydziestki. Wierz mi, sami sympatyczni ludzie. - I w�r�d nich jest morderca? - I w�r�d nich jest morderca. - Ale sk�d... jak... dlaczego uwa�asz...? Za du�o pyta� cisn�o mi si� na usta i nie umia�em �adnego sformu�owa�. - Uspok�j si�, Hastings. Zaczniemy od pocz�tku. B�d� �askaw si�gn�� po t� ma�� teczk� na biurku. Bien. A teraz kluczyk, o tak... Otworzy� teczk� i wyj�� z niej plik kartek maszynopisu i wycink�w z gazet. - Mo�esz w wolnej chwili poczyta� to sobie. Na razie nie zajmowa�bym si� artyku�ami z prasy. S� to po prostu dziennikarskie relacje o rozmaitych tragediach, czasem nie�cis�e, czasem daj�ce do my�lenia. �eby� m�g� wyrobi� sobie og�lny pogl�d na te sprawy, najlepiej przeczytaj wyci�gi, kt�re ci przygotowa�em. Z niek�amanym zainteresowaniem przyst�pi�em do lektury. Sprawa pierwsza: Etherington. Leonard Etherington. Brzydkie na�ogi - pi� i za�ywa� narkotyki. Przykry charakter, sk�onno�ci sadystyczne. M�oda i atrakcyjna �ona. Rozpaczliwie nieszcz�liwa w po�yciu z nim. Etherington umiera, pozornie z powodu zatrucia pokarmowego. Lekarz ma w�tpliwo�ci. Autopsja wykrywa arszenik. W domu zapas �rodk�w chwastob�jczych, ale kupionych na d�ugo przed zgonem Etheringtona. Pani Etherington aresztowana i oskar�ona o morderstwo. Ostatnio przyja�ni�a si� z pewnym urz�dnikiem, kt�ry potem wr�ci� do Indii, gdzie pracowa� w administracji. �adnych danych, czy zdradza�a z nim m�a, ale dowody, �e ��czy�a ich g��boka sympatia. M�odzieniec zar�czy� si� tymczasem z dziewczyn�, kt�r� spotka� w podr�y powrotnej. Nie jest pewien, czy list, w kt�rym zawiadamia� o tym pani� Etherington, nadszed� po czy przed �mierci� jej m�a. Ona twierdzi, �e przed. �wiadcz� przeciw niej g��wnie poszlaki, brak innego podejrzanego i nader nik�e prawdopodobie�stwo przypadku. Podczas rozprawy fala wsp�czucia dla niej, wywo�ana charakterem jej m�a i okrucie�stwem, z jakim j� traktowa�. Podsumowanie s�dziego wyra�nie na jej korzy��, dzi�ki podkre�leniu, �e przysi�gli musz� bra� pod uwag� wszelk� dopuszczaln� w�tpliwo��. Pani Etherington zosta�a uniewinniona. Powszechnie uwa�ano jednak, �e zabi�a m�a. P�niejsze �ycie sta�o si� dla niej niezno�ne przez ozi�b�o�� przyjaci� itp. Umar�a wskutek za du�ej dawki �rodk�w nasennych w dwa lata po procesie. Na rozprawie wst�pnej zapad� werdykt o �mierci z przypadku. Sprawa druga: Panna Sharples. Leciwa stara panna. Kaleka. Trudny charakter. Bardzo cierpi�ca. Dogl�dana przez siostrzenic�, Fred� Clay. Panna Sharples umar�a po za�yciu za du�ej dawki morfiny. Freda Clay przyzna�a si� do pomy�ki, twierdz�c, �e nie mog�a znie�� widoku jej strasznych cierpie� i da�a ciotce wi�cej morfiny, �eby jej ul�y� w b�lu. Policja jest zdania, �e zrobi�a to umy�lnie, nie przez pomy�k�, ale uznano, �e jest za ma�o dowod�w, aby wszcz�� dochodzenie. Sprawa trzecia: Edward Riggs. Robotnik rolny. Podejrzewa�, �e �ona zdradza go z sublokatorem nazwiskiem Ben Craig. Znaleziono zw�oki Craiga i pani Riggs. Oboje zostali zastrzeleni i kule pochodzi�y ze strzelby Riggsa. Riggs sam zg�osi� si� na policj�. Powiedzia�, �e najprawdopodobniej zrobi� to, cho� nic nie pami�ta, bo mia� za�mienie umys�u. Riggsa skazano na �mier�, wyrok potem zamieniono na kar� do�ywotniego wi�zienia. Sprawa czwarta: Derek Bradley. Mia� romans z m�od� dziewczyn�. �ona odkry�a to i grozi�a, �e go zabije. Bradley umar�, wypiwszy piwo z cyjankiem potasu. Pani� Bradley aresztowano i wytoczono jej spraw� o morderstwo. Za�ama�a si� w krzy�owym ogniu pyta�. Skazana i powieszona. Sprawa pi�ta: Matthew Litchfield. Stary despota. W domu cztery c�rki, kt�rym zakaza� wszelkich przyjemno�ci i nie dawa� pieni�dzy na osobiste potrzeby. Kiedy pewnego wieczoru wraca� do domu, napadni�to go przed bocznym wej�ciem i zabito ciosem w g�ow�. Potem, ju� po �ledztwie, najstarsza c�rka, Margaret, posz�a na policj� i przyzna�a si� do zabicia ojca. O�wiadczy�a, �e zrobi�a to, aby jej m�odsze siostry mog�y same u�o�y� sobie �ycie, zanim b�dzie za p�no Litchfield pozostawi� du�y maj�tek. Margaret Litchfield zosta�a uznana za chor� umys�owo i osadzona w Broadmoor, gdzie niebawem umar�a. Czyta�em uwa�nie, ale z rosn�cym zdumieniem. Wreszcie od�o�y�em maszynopis i spojrza�em na Poirota. - No i co, mon ami? - Przypominam sobie spraw� Bradleya - powiedzia�em powoli. - Czyta�em o niej w swoim czasie. Pani Bradley by�a bardzo przystojna. Ale musisz mi wyt�umaczy�. O co w tym wszystkim chodzi? - Powiedz mi najpierw, jak ty to widzisz? By�em nieco skonsternowany. - Da�e� mi tutaj opis pi�ciu r�nych morderstw. Ka�de zdarzy�o si� w innym miejscu i w innym �rodowisku. Co wi�cej, trudno dopatrze� si� jakiegokolwiek podobie�stwa mi�dzy nimi. Mamy tu jedn� zbrodni� z zazdro�ci, w innym wypadku nieszcz�liwa �ona chcia�a pozby� si� m�a, raz motywem by�y pieni�dze, raz zn�w mo�na by morderstwo uzna� za bezinteresowne, skoro sprawczyni nie usi�owa�a unikn�� kary. Pi�ta z kolei by�a to brutalna zbrodnia, najpewniej pod wp�ywem alkoholu. - Po chwili doda�em z wahaniem: - Czy jest co�, co je ��czy, a co ja przeoczy�em? - Nie, nie. Bardzo dok�adnie to podsumowa�e�. Pomin��e� tylko jedn� cech� charakterystyczn�: �e w �adnym wypadku w�a�ciwie nie by�o istotnych w�tpliwo�ci. - Nie bardzo rozumiem? - Pani Etherington, na przyk�ad, zosta�a uniewinniona. Wszyscy jednak byli absolutnie pewni, �e ona to zrobi�a. Fredy Clay nie postawiono w stan oskar�enia, ale dla ka�dego by�o to jedyne mo�liwe rozwi�zanie. Riggs zezna�, �e nie pami�ta, jak zabi� �on� i jej kochanka, ale nigdy nie wy�oni� si� problem, �e m�g� to uczyni� ktokolwiek inny. Margaret Litchfield sama si� przyzna�a. W ka�dym wypadku, jak widzisz, by� tylko jeden wyra�ny sprawca i opr�cz niego nikogo nie podejrzewano. Zmarszczy�em czo�o. - Tak, to prawda, ale nie rozumiem, jaki m�g�by� wyci�gn�� z tego wniosek? - Bo nie wiesz jeszcze wszystkiego i zaraz do tego przejd�. Za��my, Hastings, �e w ka�dej z opisanych tu spraw pojawia si� obca nuta, ale identyczna dla ka�dej z nich. - Co masz na my�li? Poirot zastanowi� si� chwil�. - Chcia�bym, Hastings, m�wi�c ci to, zachowa� wszelk� ostro�no��. Spr�buj� tak to sformu�owa�. Istnieje pewna osoba - Iks. Iks ani razu nie mia�, s�dz�c z pozor�w, �adnego motywu, aby pozbawi� �ycia ofiar� zbrodni. Raz nawet, o ile zdo�a�em stwierdzi�, przebywa� w odleg�o�ci dwustu mil od miejsca, w kt�rym pope�niono morderstwo. Mimo to warto sobie pewne rzeczy u�wiadomi�. Iks by� bliskim znajomym Etheringtona. Iks mieszka� przez pewien czas w tej samej wsi co Riggs. Iks zna� pani� Bradley. Mam zdj�cie, na kt�rym Iks i Freda Clay razem id� ulic�. I Iks by� w pobli�u domu, kiedy zgin�� stary Matthew Litchfield. Co na to powiesz? - Tak, to troch� za du�o. Dwie sprawy mo�na by wyja�ni� zbiegiem okoliczno�ci, nawet trzy, ale pi�� to ju� przesada. Trudno w to uwierzy�, ale chyba musi istnie� jaki� zwi�zek mi�dzy tymi zbrodniami. - Nasuwaj� ci si� te same przypuszczenia, co mnie? - �e Iks jest morderc�? Tak. - Wobec tego, Hastings, zechciej zrobi� jeszcze jeden krok razem ze mn�. Pozw�l, �e ci co� powiem. Iks jest w tym domu. - Tutaj? W Styles? - W Styles. Jaki logiczny wniosek nale�y st�d wysnu�? Wiedzia�em, co nast�pi, kiedy poprosi�em go, �eby m�wi� dalej. Herkules Poirot powiedzia� z powag�: - Wkr�tce zostanie tu pope�nione morderstwo. ROZDZIA� III Przez d�u�sz� chwil�, przera�ony, wpatrywa�em si� w Poirota. Wreszcie zaprotestowa�em: - Nie, nic takiego si� nie stanie. Ty temu zapobiegniesz. Poirot spojrza� na mnie z rozczuleniem. - Jeste� lojalnym przyjacielem. Nade wszystko ceni� twoj� wiar� we mnie. Tout de meme, nie mam pewno�ci, czy w tym wypadku jest uzasadniona. - Nonsens. Oczywi�cie mo�esz to za�egna�. Poirot spowa�nia�. - Zastan�w si� przez moment, Hastings. Mo�na z�apa� morderc�, tak. Ale jak post�pi�, �eby powstrzyma� go od morderstwa? - Przecie� ty... No tak, to znaczy... Je�li wiesz z g�ry... Zamilk�em bezradnie, bo nagle zda�em sobie spraw� z trudno�ci. - Widzisz? To nie takie proste. S� w gruncie rzeczy tylko trzy metody. Pierwsza, to ostrzec ofiar�, �eby mia�a si� na baczno�ci. Nie zawsze to si� udaje, bo nies�ychanie trudno jest przekona� ludzi, �e grozi im niebezpiecze�stwo - i to by� mo�e ze strony kogo�, kto jest im bliski i drogi. Oburzaj� si� i nie chc� uwierzy�. Drugi spos�b to uprzedzi� morderc�. Oznajmi� mu w s�owach lekko tylko zawoalowanych: "Znam twoje zamiary. Je�li ten a ten umrze, z ca�� pewno�ci� zostaniesz powieszony". Daje to rezultaty cz�ciej ni� pierwsza metoda, ale te� czasami zawodzi. Poniewa� morderca, m�j przyjacielu, jest bardziej zarozumia�y ni� jakakolwiek inna ziemska istota. Morderca jest zawsze sprytniejszy ni� wszyscy inni... Nikt nigdy nie b�dzie jego czy jej podejrzewa�... Wyprowadzi w pole policj�... I tak dalej, i tak dalej. Wobec tego na nic nie zwa�aj�c, trwa przy swoim zamiarze i pozostaje ci tylko satysfakcja, �e potem go powiesz�. - Zamy�li� si�. - Dwa razy w �yciu ostrzeg�em morderc� - raz w Egipcie, raz gdzie indziej. W obydwu wypadkach zbrodniarz nie odst�pi� od swego zamiaru. Tu mo�e zaj�� to samo... - Wspomnia�e� o trzeciej metodzie. - Tak, to prawda. Trzecia wymaga ogromnej inwencji. Musisz odgadn�� �ci�le, kiedy i jak ma spa�� cios, i by� w pogotowiu, aby wkroczy� w najw�a�ciwszym momencie psychologicznym. Trzeba przy�apa� morderc�, je�li nie na gor�cym uczynku, to tak, �eby jego zbrodnicza intencja nie ulega�a �adnej w�tpliwo�ci. A to, m�j przyjacielu, zapewniam ci�, jest nader trudn� i delikatn� spraw�, tote� bynajmniej nie m�g�bym zagwarantowa�, �e nam si� powiedzie! Mog� by� zarozumia�y, ale nie do tego stopnia. - Jak� metod� chcesz tu zastosowa�? - By� mo�e wszystkie trzy naraz. Pierwsza nastr�cza najwi�cej trudno�ci. - Dlaczego? Ja bym uwa�a�, �e jest naj�atwiejsza. - Owszem, je�li znasz przysz�� ofiar�. Czy nie poj��e� jeszcze, Hastings, �e ja nie wiem, kto ma by� ofiar�? - Jak to? Wyda�em ten okrzyk bez zastanowienia. Zacz��em ju� sobie uprzytamnia�, jak ci�kie zadanie nas czeka. Na pewno istnieje, musi istnie� ogniwo wsp�lne dla owej serii zbrodni, ale my go nie znamy. Brak nam motywu, nie wiemy, kto jest zagro�ony. Poirot pokiwa� g�ow�, poznaj�c po mojej twarzy, �e zda�em sobie spraw� z trudno�ci sytuacji. - Widzisz, m�j drogi, �e to nie jest �atwe. - Nie - przyzna�em - masz s�uszno��. Nie uda�o ci si� dotychczas znale�� zwi�zku mi�dzy tymi przypadkami? Poirot zaprzeczy�. - Nie, �adnego. Znowu pogr��y�em si� w my�lach. W sprawie ABC motywy zbrodni mia�y rzekomo wynika� z porz�dku alfabetycznego, a okaza�y si� ca�kiem odmienne. Spyta�em: - Nie wpad�e� na nic, co wskazywa�oby, �e chodzi o pieni�dze? Tak jak na przyk�ad w wypadku Evelyn Carlisle? - Nie. Mo�esz by� przekonany, drogi przyjacielu, �e ch�� zysku jest pierwsz� rzecz�, za jak� si� rozgl�dam. To by�a prawda. Poirot by� zawsze zdecydowanie cyniczny w sprawach stosunku ludzi do pieni�dzy. Znowu zacz��em si� g�owi�. Rodzaj wendety? Mo�e nawet pasowa�oby to do fakt�w, ale i przy tej koncepcji musia�oby istnie� wsp�lne ogniwo. Przypomnia�em sobie przeczytan� kiedy� opowie�� o serii bezcelowych zbrodni - okaza�o si�, �e ofiarami byli cz�onkowie s�du przysi�g�ych i mordowa� ich skazany przez nich cz�owiek. Przysz�o mi na my�l, �e co� w tym rodzaju mog�oby wyja�ni� i t� spraw�. Wstydz� si� przyzna�, ale zachowa�em sw�j pomys� dla siebie. Jaki� by�bym dumny, gdybym m�g� przedstawi� Poirotowi gotowe rozwi�zanie! Zamiast tego spyta�em: - A teraz powiedz mi, kim jest Iks? Ku memu nies�ychanemu oburzeniu Poirot stanowczo potrz�sn�� g�ow�. - Tego ci nie powiem, m�j drogi. - Nonsens. Dlaczego? W oczach Poirota pojawi�y si� b�yski. - Poniewa�, mon cher, jeszcze ci�gle jeste� tym samym Hastingsem z dawnych lat. Nadal masz wymown� twarz. Nie chcia�bym, rozumiesz, �eby� siedzia� wpatruj�c si� w Iksa z rozdziawionymi ustami i min� m�wi�c� wyra�nie: "Cz�owiek, na kt�rego patrz�, jest morderc�". - Mo�esz mi zaufa�, �e w razie potrzeby potrafi� nie�le udawa�. - Kiedy pr�bujesz co� udawa�, jest jeszcze gorzej. Nie, nie, mon ami, musimy dzia�a� w najg��bszej tajemnicy - ty i ja. A potem uderzymy znienacka. - Uparty diabe� z ciebie. Mia�bym wielk� ochot�... Przerwa�em, poniewa� zapukano do drzwi. Poirot zawo�a� "prosz�" i do pokoju wesz�a moja c�rka Judith. Chcia�bym opisa� Judith, ale opisy by�y zawsze moj� s�ab� stron�. Judith jest smuk�a, wysoko trzyma g�ow�, ma proste czarne brwi, czaruj�cy zarys policzk�w i brody, i surow�, niczym nieupi�kszon� twarz. Jest powa�na, nieco jakby wzgardliwa, i w moim odczuciu ma w sobie zawsze co� tragicznego. Nie podesz�a, �eby mnie poca�owa� - nie jest to w jej stylu. U�miechn�a si� tylko. - Dzie� dobry, tato. Jej u�miech by� nie�mia�y i troch� za�enowany, ale �wiadczy�, �e cho� tego nie okazuje, cieszy j� m�j widok. - Dzie� dobry - odpowiedzia�em, czuj�c si� g�upio, jak cz�sto wobec przedstawicieli m�odszej generacji. - Przyjecha�em poci�giem. - To dzielnie z twojej strony, kochanie. - Opisuj� mu - wtr�ci� Poirot - tutejsze jedzenie. - Bardzo jest niesmaczne? - spyta�a Judith. - Nie powinna� o to pyta�, moje dziecko. Czy�by� nie umia�a my�le� o niczym innym poza prob�wkami i mikroskopami? �rodkowy palec masz poplamiony b��kitem metylenowym. Tw�j m�� nie b�dzie szcz�liwy, je�li nie zadbasz o jego �o��dek. - Wobec tego mo�e lepiej nie wyjd� za m��. - Na pewno wyjdziesz za m��. Do czego stworzy� ci� le bon Dieu? - Mam nadziej�, �e do wielu rzeczy - odpar�a Judith. - Le mariage przede wszystkim. - Doskonale, wujek znajdzie mi m�a, a ja b�d� si� troszczy� o jego �o��dek. - �mieje si� ze mnie! - zawo�a� Poirot. - Kiedy� zrozumie, jak m�drzy s� starzy ludzie. Zn�w zapukano do drzwi i wszed� doktor Franklin. By� to wysoki, kanciasty m�czyzna, maj�cy oko�o trzydziestu pi�ciu lat, o stanowczym podbr�dku, rudawych w�osach i jasnoniebieskich oczach. Nigdy nie widzia�em cz�owieka a� tak niezdarnego. W roztargnieniu obija� si� wci�� o r�ne przedmioty. Ko�o krzes�a Poirota sta� parawan. Doktor zderzy� si� z nim i odwracaj�c z lekka g�ow�, b�kn�� odruchowo w jego stron� "przepraszam". Mnie si� chcia�o �mia�, ale Judith nie straci�a powagi. Widocznie zd��y�a ju� do tego przywykn��. - Pami�ta pan mego ojca? - zapyta�a. Doktor Franklin sp�oszy� si�, drgn�� nerwowo, zamruga� powiekami i wyci�gn�� do mnie d�o�, mamrocz�c z zak�opotaniem: - Oczywi�cie, oczywi�cie, jak si� pan ma? S�ysza�em, �e ma pan tu przyjecha�. - Odwr�ci� si� do Judith. - Przepraszam, czy my�li pani, �e trzeba si� przebra� do kolacji? Je�li nie, to mogliby�my jeszcze potem popracowa�. Gdyby�my przygotowali kilka preparat�w... - Nie. Chc� porozmawia� z ojcem. - Tak. Oczywi�cie. Jasne. - Nagle u�miechn�� si� speszony, jak miody ch�opiec. - Ogromnie mi przykro. Nic nie widz� poza swoj� prac�. To obrzydliwe. Robi� si� taki samolubny. Prosz� mi wybaczy�. - Zegar wybi� godzin� i Franklin rozejrza� si� w pop�ochu. - Na mi�y B�g, to ju� tak p�no? To fatalnie. Przyrzek�em Barbarze, �e jej poczytam przed kolacj�. U�miechn�� si� do nas obojga i wybieg� z pokoju, zderzaj�c si� po drodze z framug� drzwi. - Jak si� czuje pani Franklin? - zapyta�em. - Jak zawsze, a mo�e nawet gorzej. - To smutne, �e ci�gle choruje. - Niezno�ne dla doktora. Lekarze lubi� zdrowych ludzi. - Jacy wy m�odzi jeste�cie bezwzgl�dni! Judith odpowiedzia�a ch�odno: - Stwierdzam fakt, nic wi�cej. - A jednak - wtr�ci� Poirot - dobry pan doktor pobieg�, �eby jej poczyta�. - Te� g�upio - nie ust�powa�a Judith. - Piel�gniarka mo�e poczyta�, je�li jej to potrzebne do szcz�cia. Ja tam znienawidzi�abym ka�dego, kto by mi czyta� g�o�no. - R�ne bywaj� gusty - o�mieli�em si� zaprzeczy�. - To bardzo g�upia kobieta. - Pod tym wzgl�dem, mon enfant, nie zgadzam si� z tob�. - Nie czyta nic pr�cz najbardziej szmirowatych powie�ci. Nie interesuje si� jego prac�. Nie obchodz� jej wsp�czesne pr�dy naukowe. M�wi wy��cznie o swoim zdrowiu z ka�dym, kto chce s�ucha�. - A jednak twierdz�, �e u�ywa swoich szarych kom�rek w taki spos�b, o jakim ty, moje dziecko, nie masz poj�cia. - Jest bardzo kobieca. Grucha i szczebioce. Co� mi si� zdaje, �e takie w�a�nie ci si� podobaj�, wujku, prawda? - Wcale nie - odpowiedzia�em za niego. - On lubi obfite w kszta�tach i szykowne. Najlepiej hrabiny. - Obgadujesz mnie, Hastings? Tw�j ojciec, Judith, zawsze mia� sk�onno�ci do kasztanowych w�os�w. Nieraz wpada� przez to w tarapaty. Judith obj�a nas obu pob�a�liwym u�miechem. - Jaka z was zabawna para. Wysz�a i ja te� si� podnios�em. Poirot nacisn�� ma�y dzwonek le��cy w zasi�gu r�ki i po chwili pojawi� si� jego s�u��cy. Ku memu zdziwieniu by� to obcy cz�owiek. - Dlaczego? Gdzie jest George? Lokaj Poirota, George, pracowa� u niego przez wiele lat. - George pojecha� do rodziny. Jego ojciec jest chory. My�l�, �e kiedy� do mnie wr�ci. Tymczasem - Poirot u�miechn�� si� do nowego s�u��cego - troszczy si� o mnie Curtiss. Curtiss odpowiedzia� pe�nym szacunku u�miechem. By� to barczysty m�czyzna o nieco g�upkowatym wygl�dzie. Wychodz�c zauwa�y�em, �e Poirot starannie zamyka na klucz teczk� z dokumentami. Z zam�tem w g�owie uda�em si� korytarzem do swojego pokoju. ROZDZIA� IV Zszed�em tego wieczoru na kolacj� z poczuciem, �e otaczaj�cy mnie �wiat sta� si� nierzeczywisty. Parokrotnie w trakcie przebierania si� zada�em sobie pytanie, czy Poirot przypadkiem nie wymy�li� sobie ca�ej tej historii. W ko�cu m�j przyjaciel jest ju� bardzo starym i �a�o�nie podupad�ym na zdrowiu cz�owiekiem. On utrzymuje, �e jego m�zg dzia�a tak samo sprawnie jak dawniej, ale prawd� m�wi�c, kto wie, czy tak jest istotnie? Sp�dzi� ca�e �ycie na tropieniu zbrodni. Czy by�oby a� tak zaskakuj�ce, gdyby pod koniec zacz�y mu si� przywidywa� zbrodnie urojone? Na pewno gryzie si� swoj� przymusow� bezczynno�ci�. Czy w konsekwencji nie znalaz� sobie rozrywki w postaci polowania na przest�pc�? Uzna� w�asne pobo�ne �yczenie za rzeczywisto�� - nerwica do�� rozpowszechniona. Wybra� pewn� liczb� opisanych w prasie przypadk�w i odczyta� w nich to, co sam chcia� - dojrza� za nimi tajemniczy cie�, ob��kanego masowego morderc�. Najpewniej pani Etherington rzeczywi�cie zabi�a m�a, robotnik rolny zastrzeli� �on�, m�oda kobieta poda�a chorej ciotce �mierteln� dawk� morfiny, zazdrosna �ona spe�ni�a sw� gro�b�, a pomylona stara panna pope�ni�a morderstwo, do kt�rego potem si� przyzna�a. W istocie rzeczy te zbrodnie by�y dok�adnie takie, na jakie wygl�da�y! Temu punktowi widzenia (na pewno zgodnemu ze zdrowym rozs�dkiem) mog�em przeciwstawi� jedynie moj� w�asn� g��bok� wiar� w przenikliwo�� Poirota. Poirot o�wiadczy�, �e ukartowano morderstwo. �e po raz drugi Styles ma by� scen� zbrodni. Czas potwierdzi lub obali t� hipotez�, ale gdyby tak by�o naprawd�, my powinni�my temu zapobiec. I Poirot wie, kto jest morderc�, a ja nie. Im wi�cej o tym my�la�em, tym bardziej mnie to z�o�ci�o. Na dobr� spraw� jest to bezczelno�� ze strony Poirota! ��da ode mnie wsp�pracy i uwa�a, �e nie zas�uguj� na zaufanie! Dlaczego? Poda� co prawda pow�d, ale zgo�a niewystarczaj�cy! Mia�em ju� do�� jego g�upich �art�w na temat mojej "wymownej twarzy". Umiem utrzyma� sekret r�wnie dobrze jak inni ludzie. Poirot poni�a� mnie z uporem godnym lepszej sprawy, twierdz�c, �e jestem przejrzysty jak szk�o i �e ka�dy potrafi odczyta�, co dzieje si� w moim umy�le. Czasem stara� si� z�agodzi� cios, przypisuj�c to mojej szlachetnej i uczciwej naturze, kt�ra brzydzi si� wszelkimi formami oszustwa! Oczywi�cie, gdyby ca�a sprawa mia�a si� okaza� tylko wytworem wyobra�ni Poirota, jego pow�ci�gliwo�� by�aby �atwa do wyt�umaczenia. Nie doszed�em jeszcze do �adnych wniosk�w, kiedy rozleg� si� gong. Zasiad�em do kolacji bez uprzedze�, ale rozgl�daj�c si� czujnie, czy uda mi si� wykry� mitycznego Iksa. Na razie postanowi�em ka�de s�owo Poirota przyj�� za �wi�t� prawd�. Jest wi�c pod tym dachem kto�, kto zabi� ju� pi�� razy i szykuje si� do zabicia po raz sz�sty. Kto to jest? W salonie, gdzie zebrali�my si� przed kolacj�, zosta�em przedstawiony pannie Cole i majorowi Allertonowi. Panna Cole by�a wysok�, �adn�, trzydziestoparoletni� kobiet�. Major Allerton wzbudzi� moj� instynktown� niech��. By� to przystojny m�czyzna po czterdziestce, barczysty, z opalon� twarz�, swobodny w obej�ciu i rozmowny, przy tym wszystko, co m�wi�, obfitowa�o w podteksty i aluzje. Pod oczami mia� worki - widomy skutek rozwi�z�ego trybu �ycia. Podejrzewa�em, �e jest hulak�, uprawia hazard, upija si� i przede wszystkim uwodzi kobiety. Stary pu�kownik Luttrell, jak zauwa�y�em, te� nie bardzo go lubi�, a Boyd Carrington odnosi� si� do niego z rezerw�. Za to u pa� Allerton mia� powodzenie. Pani Luttrell �wierka�a co� do niego, zachwycona, �e prawi jej od niechcenia komplementy z wcale nieskrywan� impertynencj�. Zirytowa�o mnie, �e Judith r�wnie� wydaje si� zadowolona z jego towarzystwa i rozmawia z nim z wi�kszym ni� zazwyczaj o�ywieniem. Nigdy nie mog�em zrozumie�, dlaczego zawsze i nieuchronnie najbardziej szubrawy m�czyzna mo�e spodoba� si� i zainteresowa� najmilsz� kobiet�. Intuicyjnie wiedzia�em, �e Allerton jest �ajdakiem - i dziewi�ciu m�czyzn na dziesi�ciu zgodzi�oby si� ze mn�. Natomiast dziewi�� kobiet lub nawet wszystkie dziesi�� z miejsca straci dla niego g�ow�. Zasiedli�my do sto�u i kiedy postawiono przed nami talerze z kleist� bia�� mazi�, zacz��em b��dzi� wzrokiem po obecnych, rozwa�aj�c r�ne ewentualno�ci. Je�li Poirot ma racj� i umys� r�wnie sprawny jak dawniej, jedna z tych os�b jest niebezpiecznym i chyba szalonym morderc�. Poirot, co prawda, nie powiedzia� tego wprost, ale za�o�y�em, �e Iks jest m�czyzn�. Kt�ry z nich wydaje mi si� najbardziej podejrzany? Na pewno nie stary pu�kownik Luttrell, typowy pantoflarz, zawsze niezdecydowany. Norton, ten, kt�rego pozna�em, jak wybiega� z domu z lornetk�? Ma�o prawdopodobne. Wygl�da� na sympatycznego faceta, raczej ma�o energicznego i pozbawionego temperamentu. Oczywi�cie wiedzia�em, �e mordercami cz�sto bywaj� ludzie mali i niepozorni, kt�rych do zbrodni pcha potrzeba autoafirmacji. Cierpi�, �e pomija si� ich i nie zauwa�a. Norton m�g�by by� tego typu zbrodniarzem. Ale przecie� tak bardzo kocha ptaki. Zawsze wierzy�em, �e umi�owanie przyrody jest oznak� zdrowia psychicznego. Boyd Carington? Nie wchodzi w rachub�. Nazwisko znane na ca�ym �wiecie. Znakomity sportowiec, by�y dygnitarz, cz�owiek powszechnie lubiany i szanowany. Franklina tak�e wykluczy�em. Wiedzia�em, �e Judith podziwia go i wielbi. Z kolei Allerton. Kanalia, je�li znam si� cho� troch� na ludziach! Dra�, kt�ry zdar�by sk�r� z w�asnej babki. I wszystko to pokryte pozorami czaruj�cych manier. M�wi� co� w�a�nie - umy�lnie u�ywaj�c �a�osnego tonu, opowiada� jak�� histori� o w�asnej kompromitacji, bawi�c wszystkich swoim kosztem. Je�li Allerton jest Iksem, jego zbrodnie na pewno zosta�y pope�nione dla zysku. Poniewa� Poirot nie stwierdzi� wyra�nie, �e Iks jest m�czyzn�, musia�em wzi�� pod uwag� tak�e pann� Cole. Ruchy mia�a niespokojne i nieskoordynowane, wida� by�o, �e jest nerwowa. Twarz �adn�, cho� smutn� i zn�kan�. Mimo to wygl�da�a na osob� normaln�. Ona, pani Luttrell i Judith by�y jedynymi kobietami przy stole. Pani Franklin zaniesiono kolacj� na g�r� do pokoju, a piel�gniarka, kt�ra jej dogl�da�a, czeka�a z posi�kiem, a� my sko�czymy. Po kolacji stan��em w salonie przy oknie, patrz�c na ogr�d i wspominaj�c ow� chwil�, kiedy ujrza�em Cynti� Murdoch, m�od� dziewczyn� z kasztanowymi w�osami, biegn�c� na prze�aj przez trawnik. Jaka urocza by�a w swym bia�ym kitlu... Pogr��ony w my�lach o przesz�o�ci, drgn��em, kiedy Judith wsun�a mi r�k� pod rami�. Poci�gn�a mnie za sob� na taras. Spyta�a bez ogr�dek: - O co chodzi? Zaskoczy�o mnie to. - A o co ma chodzi�? Nie rozumiem, o czym m�wisz? - Przez ca�y wiecz�r by�e� jaki� dziwny. Dlaczego przy kolacji tak si� wszystkim przygl�da�e�? By�em z�y. Nie mia�em poj�cia, �e tak wyra�nie ujawni�em swoje my�li. - Doprawdy? Chyba cofn��em si� w przesz�o��. Mo�e widzia�em duchy? - Rzeczywi�cie, przecie� mieszka�e� tu jako m�ody cz�owiek! Zastrzelono tutaj jak�� starsz� pani�, czy co� w tym rodzaju. - Otruto strychnin�. - Jaka ona by�a? Mi�a czy wstr�tna? Zastanowi�em si� nad odpowiedzi�. - By�a bardzo �yczliwa. Wielkoduszna. Nie sk�pi�a pieni�dzy na cele dobroczynne. - Och, ten rodzaj wielkoduszno�ci! W g�osie Judith brzmia�a lekka pogarda. Po chwili zada�a mi osobliwe pytanie: - Ci ludzie tutaj... czy byli szcz�liwi? Nie, nie byli szcz�liwi. To wiedzia�em na pewno. -Nie. - Dlaczego? - Bo czuli si� jak wi�niowie. Rozumiesz, pani Inglethorp mia�a pieni�dze i sk�po je wydziela�a. Jej pasierbowie nie mogli �y� po swojemu. Us�ysza�em, �e Judith gwa�townie wci�ga powietrze. D�o� pod moim ramieniem zesztywnia�a. - To pod�e... Pod�e. Nadu�ycie w�adzy. Nale�y tego zakaza�. Starzy ludzie, chorzy ludzie nie powinni panowa� nad �yciem m�odych i silnych. Kr�powa� ich, dr�czy�, marnotrawi� ich energi� i zdolno�ci, kt�re mog� przyda� si� �wiatu, kt�rych �wiat potrzebuje. To jest egoizm. - Starzy - wtr�ci�em sucho - nie maj� monopolu na t� cech�. - Och, wiem, tato, wy uwa�acie, �e m�odzi s� samolubni. Mo�e i jeste�my, ale to jest czysty rodzaj egoizmu. Ostatecznie chcemy tylko sami robi� to, co chcemy, ale nie pr�bujemy innych ludzi zamienia� w niewolnik�w. - Nie, po prostu tratujecie ich, je�li przypadkiem znajd� si� na waszej drodze. Judith lekko przycisn�a moje rami�. - Nie b�d� taki cierpki. Ja naprawd� nie mam na swoim koncie wielu stratowanych, a ty nigdy nie usi�owa�e� dyktowa� nam, jak mamy �y�. Jeste�my ci za to wdzi�czni. - Boj� si� - przyzna�em uczciwie - �e mimo wszystko mia�bym na to ochot�. To wasza matka upiera�a si�, �e trzeba wam pozwoli� na pope�nianie b��d�w. Judith jeszcze raz przelotnie �cisn�a moje rami�. - Wiem. Ty by� wola� czuwa� nad nami jak kwoka. Nienawidz� nadmiernej opieki. Nie mog� tego znie��. Ale zgadzasz si� ze mn�, �e ludzie zdolni i potrzebni nie powinni po�wi�ca� �ycia niezdolnym i bezu�ytecznym? - Czasami to si� zdarza. Ale nie nale�y wtedy si�ga� do drastycznych �rodk�w... Ka�dy mo�e ostatecznie sam zdecydowa� si� na odej�cie... - Tak, ale czy mo�e? Czy mo�e? Jej ton by� tak gwa�towny, �e spojrza�em na ni� ze zdumieniem. By�o za ciemno, �ebym m�g� wyra�nie zobaczy� jej twarz. Podj�a g�osem niskim i nami�tnym: - To takie trudne, tak wiele wchodzi w gr�. Sprawy finansowe. Poczucie odpowiedzialno�ci. Niech�� do skrzywdzenia kogo�, kto by� kiedy� bliski... Tyle spraw... a zn�w pewni ludzie s� tacy bezwzgl�dni, dok�adnie wiedz�, jak wyzyska� czyje� skrupu�y! S� ludzie... S� ludzie pijawki! - Judith, kochanie! - zawo�a�em wstrz��ni�ty tym wybuchem. Uprzytomni�a sobie chyba, jak jest wzburzona, bo roze�mia�a si� i wysun�a r�k� spod mojego ramienia. - Za bardzo si� unios�am. Zawsze mnie to doprowadza do pasji. Widzisz, zna�am wypadek... By� taki okrutny starzec... I kiedy znalaz� si� kto� na tyle dzielny, �eby przeci�� w�ze� i wyzwoli� najbli�szych, uznano go za wariata. Wariat? To najrozs�dniejsza rzecz... i najdzielniejsza. Poczu�em przykre uk�ucie niepokoju. Gdzie� to s�ysza�em niedawno podobn� histori�? - Judith - przerwa�em szorstko - co to by�a za sprawa? - Nie znasz tych ludzi. Przyjaciele Franklin�w. Stary cz�owiek nazwiskiem Litchfield. Bardzo bogaty, a prawie zag�odzi� swoje nieszcz�sne c�rki. Nie pozwala� im z nikim si� spotyka�, nigdzie bywa�. Na pewno by� ob��kany, ale nie z punktu widzenia medycyny. - I najstarsza c�rka go zamordowa�a? - Czyta�e� o tym w prasie? Tak, dla ciebie oczywi�cie to jest morderstwo... Ale nie pope�ni�a go dla w�asnej korzy�ci. Margaret Litchfield posz�a prosto na policj� i przyzna�a si� do wszystkiego. Moim zdaniem, by�a bardzo dzielna. Mnie nie starczy�oby odwagi. - Odwagi na to, �eby si� przyzna�, czy �eby pope�ni� morderstwo? - Ani na jedno, ani na drugie. - Cieszy mnie to - powiedzia�em surowo. - Nie lubi� s�ucha�, jak m�wisz, �e morderstwo mo�e by� w pewnych wypadkach usprawiedliwione. - Po chwili doda�em: - A doktor Franklin jakiego by� zdania? - Uwa�a�, �e mu si� to s�usznie nale�a�o. Wiesz, tato, s� ludzie, kt�rzy wr�cz si� napraszaj�, by ich zamordowano. - Nie chc�, �eby� tak m�wi�a, Judith. Kto ci podsuwa takie pomys�y? - Nikt. - Uwierz mi, prosz�, �e to wszystko s� szkodliwe bzdury. - Dobrze. Zostawmy to. W�a�ciwie mia�am ci ty