3281
Szczegóły |
Tytuł |
3281 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
3281 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 3281 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
3281 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
AGATHA CHRISTIE
Z�O, KT�RE �YJE POD S�O�CEM
T�UMACZY� MARIAN STAWI�SKI
TYTU� ORYGINA�U: EVIL UNDER THE SUN
Johnowi
na pami�tk� pobytu w Syrii
ROZDZIA� PIERWSZY
I
Gdy kapitan Roger Angmering wybudowa� w roku 1782 dom na wysepce le��cej w zatoce Leathercombe, uznano to za wielkie dziwactwo z jego strony. Cz�owiek z dobrej rodziny powinien mie� okaza�� rezydencj�, po�o�on� w�r�d rozleg�ych ��k lub pi�knych pastwisk przeci�tych wartkim strumieniem.
Lecz kapitan Roger Angmering mia� tylko jedn� wielk� nami�tno�� - morze. Wybudowa� wi�c dom krzepki, w�a�nie taki jaki powinien stan�� na ma�ym, smaganym wichrem, nawiedzanym przez mewy przyl�dku, odcinanym od sta�ego l�du przez ka�dy przyp�yw.
Nic o�eni� si�, morze by�o jego pierwsz� i jedyn� mi�o�ci�, a gdy zmar�, dom i wysepka dosta�y si� dalekiemu kuzynowi. Kuzyn ten i jego potomkowie ma�o dbali o �w spadek. Ich ziemie kurczy�y si�, a ci, kt�rzy dziedziczyli po nich, z wolna stawali si� coraz biedniejsi.
W roku 1922. gdy ostatecznie ustali�a si� tradycja sp�dzania wakacji nad morzem, a wybrze�a Devonu i Konwalii przestano uwa�a� za zbyt upalne podczas lata. okaza�o si�, �e Arthur Angmering nie m�g� znale�� nabywcy na rozleg�y, niewygodny dom w stylu kr�la Jerzego, lecz za dziwaczn� posiad�o�� nabyt� przez �egluj�cego po morzach kapitana Rogera otrzyma� dobr� cen�.
Krzepki dom zosta� rozbudowany i upi�kszony. L�d sta�y i wysepk�, na kt�rej wytyczono spacerowe �cie�ki i stworzono "zak�tki", po��czono betonow� grobl�. Powsta�y dwa korty tenisowe i s�oneczne tarasy schodz�ce do ma�ej zatoczki ozdobionej drewnianymi pomostami i trampolinami. Tak powsta� hotel "Weso�y Roger" na Wyspie Przemytnik�w w zatoce Leathercombe. Od czerwca do wrze�nia (nie licz�c kr�tkiego sezonu ko�o Wielkiejnocy) hotel "Weso�y Roger" by� zwyk�e zapchany a� po strych. W roku 1934 dobudowano bar cocktailowy, rozleglejsz� sale jadaln� i dodatkowe �azienki. Ceny wzros�y.
Ludzie mawiali: "Czy byli�cie kiedy� w zatoce Leathercombe? Jest tani bardzo weso�y hotel na czym� w rodzaju wyspy. I �adnych autokar�w turystycznych ani zbiorowych wycieczek. Dobra kuchnia i tak dalej. Powinni�cie tam pojecha�". I ludzie jechali.
II
W hotelu "Weso�y Roger" przebywa�a akurat pewna wa�na (przynajmniej we w�asnym mniemaniu) osobisto��. Herkules Poirot, o�lepiaj�cy w swym bia�ym p��ciennym ubraniu, z nasuni�tym na oczy s�omkowym kapeluszem i wspaniale podkr�conymi w�sami, spoczywa� w krze�le pla�owym i spogl�da� na pla��. Opada�a ku niej z hotelu ca�a seria taras�w. Na pla�y wida�' by�o gumowe materace, rowery wodne, ��dki, pi�ki i nadmuchiwane zabawki. By�a te� d�uga trampolina i trzy drewniane pomosty w r�nych odleg�o�ciach od brzegu.
Niekt�rzy pla�owicze k�pali si� w morzu, inni le�eli wyci�gni�ci w s�o�cu, a jeszcze inni pieczo�owicie namaszczali si� olejkami.
Na najni�szym tarasie, tu� nad pla��, siedzieli ci, kt�rzy od k�pieli woleli rozmow� o pogodzie, o rozci�gaj�cym si� przed nimi widoku, o nowinach w porannych pismach i o wszystkim, co wyda�o si� im interesuj�ce.
Po lewej stronie pana Poirota siedzia�a pani Gardener, a z jej ust wyp�ywa� monotonnie nieustanny potok cichych s��w, kt�remu towarzyszy� klekot drut�w do rob�tek r�cznych. Za ni�, z kapeluszem nasuni�tym na nos, spoczywa� w le�aku m��, Odell C. Gardener. Na wezwanie ma��onki sk�ada� od czasu do czasu kr�tkie o�wiadczenia.
Po prawej r�ce Poirota dorzuca�a grubym g�osem swe uwagi panna Brewster, �ylasta, atletyczna kobieta o szpakowatych w�osach i mi�ej, ogorza�ej od wiatru twarzy. Brzmia�o to, jak gdyby naszczekuj�cy kr�tko i tubalnie owczarek przerywa� ujadaj�cemu bez przerwy szpicowi.
Pani Gardener m�wi�a:
- ...wi�c powiedzia�am do pana Gardenera, c�, nie mam nic przeciwko zwiedzaniu, a zreszt� lubi� dok�adnie pozna� ka�de miejsce. Ale, m�wi�c szczerze, za�atwili�my Angli� dosy� dobrze i teraz chc� tylko znale�� ciche miejsce nad morzem i po prostu odpr�y� ,si�. Tak powiedzia�am, prawda Odellu? Po prostu odpr�y� si�. Czuj�, �e musz� si� odpr�y�, powiedzia�am. Tak by�o, prawda, Odellu?
Pan Gardener mrukn�� spod swego kapelusza:
- Tak, kochanie.
Pani Gardener ci�gn�a:
- Wi�c kiedy wzmiankowa�am o tym panu Kelso w biurze Cooka (on nam u�o�y� ca�y plan podr�y i w og�le bardzo nam pom�g�, doprawdy nie wiem, co by�my bez niego zrobili), wi�c kiedy, jak powiadam, wzmiankowa�am mu o tym, pan Kelso powiedzia�, �e najlepiej b�dzie, je�eli przyjedziemy tutaj. Najbardziej malownicze miejsce, powiedzia�, na kra�cu �wiata, a r�wnocze�nie bardzo wygodne i ekskluzywne. Oczywi�cie pan Gardener wtr�ci� si� w tym miejscu i zapyta� o urz�dzenia sanitarne. Bo nie wiem, czy mi pan uwierzy, monsieur Poirot, ale siostra pana Gardenera pojecha�a kiedy�' na wypoczynek do pewnego pensjonatu, bardzo ekskluzywnego, jak jej powiedziano, w .samym sercu wrzosowisk, ale nie uwierzy�by mi pan, �e by� tam jedynie klozet ziemny! To oczywi�cie sprawia�o, �e pan Gardener sta� si� podejrzliwy wobec wszystkich "miejsc na kra�cu �wiata", czy nieprawda, Odcllu?
- Tak. kochanie - powiedzia� pan Gardener.
- Lecz pan Kelso uspokoi� nas. Urz�dzenia sanitarne, powiedzia�, s� absolutnie nowoczesne, a kuchnia jest znakomita. I mia� racje. Ale najbardziej lubi� intime tego miejsca, je�li wie pan, co mam na my�li. Poniewa� obszar jest niewielki, wszyscy rozmawiamy ze sob� i wszyscy si� znamy. Je�li Brytyjczycy maj� jak�� wad�, to jest ni� sk�onno�� do trzymania si� na uboczu od ludzi, kt�rych nie znaj� od co najmniej kilku lal. Ale kiedy ju� si� ich dobrze pozna, nie ma milszych ludzi. Pan Kelso powiedzia�, �e przyje�d�aj� tu ciekawi ludzie i widz�, �e mia� s�uszno��. Jest pan, panie Poirot, i panna Darnley. Och! Ma�o nie umar�am z wra�enia, kiedy dowiedzia�am si�, kim pan jest, czy nieprawda, Odellu?
- To prawda, kochanie.
- Ha! - powiedzia�a panna Brewster wtr�ciwszy si� nagle. - Wstrz�saj�ce! Co, panie Poirot?
Herkules Poirot uni�s� r�ce, jak gdyby pragn�c od�egna� si� od wszystkiego. Ale by� to tylko uprzejmy gest. Potok z ust pani Gardener g�adko p�yn�� dalej.
- Widzi pan, panie Poirot, wiele s�ysza�am o panu od Cornelii Robson. Pan Gardener i ja byli�my w maju w Badenhof. I, oczywi�cie. Cornelia opowiedzia�a nam o tej sprawie w Egipcie, kiedy zabito Linnet Ridgeway. Powiedzia�a, �e by� pan cudowny i odt�d szala�am po prostu, �eby pana kiedy� spotka�, prawda, Odellu?
- Tak. kochanie.
- I jest tak�e panna Darnley. Kupuj� wiele rzeczy w Ros� Mond. a - oczywi�cie - to ona jest Ros� Mond. prawda? My�l�, �e jej ubiory s� naprawd� pomys�owe. Maj� tak� cudown� lini�. Ta sukienka, kt�r� mia�am na sobie wczoraj wieczorem, jest w�a�nie od niej. My�l�, �e to w og�le wspania�a kobieta.
Siedz�cy za plecami panny Brewster major Barry, kt�rego wy�upiaste oczy wlepione by�y w k�pi�cych si�, mrukn��:
- Ta dziewucha wpada w oko! Pani Gardener szcz�kn�a drutami.
- Musz� panu wyzna� pewn� rzecz, panie Poirot. Spotkanie pana tutaj da�o mi w pewien Spos�b do my�lenia. Nie chodzi o to, �e spotkanie z panem po prostu mn� wstrz�sn�o, cho� naprawd� by�am wstrz��ni�ta. Pan Gardener wic o tym. Ale uprzytomni�am sobie, �e by� mo�e jest pan tutaj... jak by to powiedzie�... profesjonalnie. Wie pan, co mam na my�li? Jestem okropnie wra�liwa, jak mo�e potwierdzi� pan Gardener, i nie mog�abym znie�� my�li, �e b�d� zamieszana w jakie� przest�pstwo, wszystko jedno jakiego rodzaju. Widzi pan...
Pan Gardener odkas�a� i powiedzia�:
- Widzi pan. panie Poirot, pani Gardener jest bardzo wra�liwa.
Herkules Poirot uni�s� r�ce w g�r�.
- Zapewniam pani�, madame. �e znalaz�em si� tu jak wy wszyscy, po prostu dla wypoczynku, dla sp�dzenia wakacji. Nawet nie my�l� o przest�pstwach.
Panna Brewster ponownie odezwa�a si� grubym g�osem:
- �adnych cia� na Wyspie Przemytnik�w. Herkules Poirot powiedzia�:
- Ach! To nie jest zupe�nie prawdziwe - wskaza� w d� przed siebie. - Niech si� pani im przyjrzy. Le�� tam szeregami. Czym s�? To nie m�czy�ni ani kobiety. Nie maj� w sobie nic osobistego. To po prostu... cia�a!
- Niekt�re z nich to �adne dziewuchy, mo�e troch� za chude - rzek� z przekonaniem major Barry.
- Tak, czy jest w nich co� poci�gaj�cego? - zawo�a� Poirot - tajemniczego? Jestem stary, ze starej szko�y. Kiedy by�em m�ody, mo�na by�o dostrzec najwy�ej kostk�. Przelotne migni�cie pienistej haleczki, jak�e wabi�ce! �agodne zgrubienie �ydki... kolano... podwi�zka z wst��eczk�...
- Rozpustnik, rozpustnik! - zawo�a� ochryple major Barry.
- Dzi� ubieramy si� o wiele rozs�dniej - zauwa�y�a panna Brewster.
- Tak jest, panie Poirot - powiedzia�a pani Gardener. - Wic pan, my�l�, �e dzi�' ch�opcy i dziewcz�ta �yj� o wiele zdrowiej i naturalniej. Przebywaj� ze sob� i... i... - pani Gardener zaczerwieni�a si� lekko, gdy� umys� jej by� czysty - ...i nie przejmuj� si� tym, je�li pan wie, co mam na my�li.
- Wiem - powiedzia� Herkules Poirot. - Jest to godne po�a�owania.
- Godne po�a�owania? - pisn�a pani Gardener.
- Zniszczenie ca�ego romantyzmu... ca�ej tajemnicy! Obecnie wszystko jest ujednolicone! - wskaza� ruchem r�ki spoczywaj�ce postaci. - Bardzo mi to przypomina kostnic� parysk�.
- Panie Poirot! - pani Gardener by�a zgorszona.
- Zw�oki u�o�one na kamiennych p�ytach, jak mi�so u rze�nika!
- Panie Poirot, czy nie posuwa si� pan za daleko? Herkules Poirot przyzna�:
- Tak. To mo�liwe.
- Mimo wszystko - pani Gardener z energi� wzi�a si� do swej rob�tki - gotowa jestem zgodzi� si� z panem w jednym punkcie. Tym dziewczynom, kt�re wyleguj� si� tak w s�o�cu, wyrosn� w�osy na nogach i ramionach. Powiedzia�am to Irenie... to moja c�rka, panie Poirot. Ireno, powiedzia�am do niej, je�eli b�dziesz si� tak wylegiwa�a w s�o�cu, b�dziesz ca�a ow�osiona, b�dziesz mia�a w�osy na ramionach, na nogach i na piersiach. I jak b�dziesz wtedy wygl�da�a? Tak do niej powiedzia�am. Czy nie tak. Odellu?
- Tak. kochanie - przytakn�� pan Gardener. Wszyscy zamilkli, by� mo�e pr�buj�c sobie wyobrazi�, jak b�dzie wygl�da�a Irena, gdy nast�pi najgorsze.
Pani Gardener zwin�a rob�tk� i rzek�a:
- Ciekawa jestem, czy... Pan Gardener przerwa�:
- Tak, kochanie?
Wygramoli� si� ze swego le�aka i wzi�� rob�tk� pani Gardener wraz z jej ksi��k�. Zapyta�:
- Czy p�jdzie pani z nami na drinka, panno Brewster?
- Dzi�kuj�, ale chyba nic teraz. Gardenerowie ruszyli w stron� hotelu. Panna Brewster zauwa�y�a:
- Ameryka�scy m�owie s� cudowni!
III
Miejsce pani Gardener zaj�� wielebny Stephen Lane.
Wielebny Lane by� wysokim energicznym duchownym, mniej wi�cej pi��dziesi�cioletnim. Twarz mia� opalon�, a jego flanelowe, ciemnoszare spodnie by�y sfatygowane i wytarte.
Powiedzia� z entuzjazmem:
- Cudowna okolica! Przeszed�em po ska�ach znad zatoki Leathercombe do Harford i z powrotem.
- Gor�ca rzecz, taki spacer dzisiaj - powiedzia� major Barry. kt�ry nigdy nie spacerowa�.
- �wietne �wiczenie - doda�a panna Brewster. - Dzisiaj jeszcze nie wios�owa�am. Nic ma nic lepszego dla mi�ni brzucha jak wios�owanie.
Spojrzenie Herkulesa Poirota opad�o sm�tnie ku pewnej wypuk�o�ci po�rodku jego osoby.
Dostrzeg�a to panna Brewster i powiedzia�a pocieszaj�co:
- Pr�dko pozby�by si� pan tego. panie Poirot, gdyby pan co dnia wios�owa�.
- Merci, mademoiselle. Nie znosz�, �odzi!
- Ma pan na my�li ma�e ��dki?
- �odzie wszelkich rozmiar�w! - Przymkn�� oczy i wzdrygn�� si�. - Ruch morza jest mi niemi�y.
- Jak to? Morze jest dzisiaj spokojne jak staw. Poirot odpowiedzia� z przekonaniem:
- Naprawd� spokojne morze nie istnieje. Zawsze, zawsze faluje.
- Wed�ug mnie - powiedzia� major Barry - choroba morska to w dziewi�ciu dziesi�tych nerwy.
- Oto jak przemawia dobry �eglarz! - u�miechn�� si� duchowny. - Co majorze?
- Tylko raz chorowa�em i dzia�o si� to, kiedy przep�ywa�em kana� La Manche! Moje motto brzmi: "Nie my�l o tym!"
- Choroba morska to rzeczywi�cie przedziwna rzecz - powiedzia�a po namy�le panna Brewster. - Dlaczego niekt�rzy ludzie podlegaj� jej, a inni nic? Wydaje si� to nieuczciwe. I nic ma nic wsp�lnego ze zdrowiem. Bardzo chorowici ludzie bywaj� dobrymi �eglarzami. Kto� mi kiedy� m�wi�, �e ma to co� wsp�lnego z kr�gos�upem. S� te� tacy, kt�rzy nie znosz� wysoko�ci. Ja sama nie znosz� jej zbyt dobrze, ale pani Redfern o wiele gorzej. Par� dni temu na tej skalistej �cie�ce do Harford dosta�a zawrotu g�owy i po prostu uczepi�a si� mnie. Powiedzia�a mi, �e utkn�a kiedy� w p� drogi schodz�c tymi zewn�trznymi schodami katedry w Mediolanie. Weso�a bez zastanowienia, ale przy schodzeniu za�ama�a si� kompletnie.
- Niech lepiej nie schodzi po drabinie do Zatoczki Skrzata - zauwa�y� Lane.
Panna Brewster zrobi�a grymas.
- Sama bym si� ba�a. To dobre dla m�odzie�y. Ch�opcy Cowan�w i m�odzi Mastermani biegaj� po niej w g�r� i w d� i sprawia im to przyjemno��.
Lane powiedzia�:
- Pani Redleni wraca z k�pieli w morzu.
- Powinna spodoba� si� panu Poirotowi - zauwa�y�a Panna Brewster. - Nie uznaje k�pieli s�onecznych.
Pani Redfern zdj�a gumowy czepek i potrz�sn�a g�ow� rozburzaj�c w�osy. By�a m�od�, bardzo jasn� blondynk�. Sk�ra jej mia�a blady, martwy odcie�, charakterystyczny dla koloni w�os�w.
Major Barry zachichota� ochryple.
- Pomi�dzy tymi innymi wygl�da na troch� niedopieczon�, co?
Owin�wszy si� w d�ugi p�aszcz k�pielowy, Christine Redfern zacz�a zbli�a� si� ku rozmawiaj�cym.
Mia�a mi��, powa�n�, �adn� (warz bez wyrazu i drobne, delikatne d�onie i stopy.
U�miechn�a si� do nich i opad�a na le�ak w pobli�u, otulaj�c si� p�aszczem k�pielowym. Panna Brewster powiedzia�a:
- Zdoby�a pani pochlebn� opini� monsieur Poirota. Nie znosi on opalaj�cych si� t�um�w. Powiada, �e przypominaj� mu po�cie mi�sa u rze�nika czy co� podobnego.
Christine Redfern u�miechn�a si� sm�tnie.
- Jak bym chcia�a m�c si� opala�! Ale nie opalam si� na br�zowo. Dostaj� tylko b�bli i przera�aj�cej ilo�ci pieg�w na ramionach.
- To lepsze ni� by� poro�ni�t� w�osami na ca�ym ciele jak Irena pani Gardener - powiedzia�a panna Brewster. W odpowiedzi na pytaj�ce spojrzenie Christine, doda�a: - Dzi� rano pani Gardener by�a w wielkiej formie. Absolutnie nie do powstrzymania. "Czy nie tak, Odellu?" "Tak, kochanie" - urwa�a, a p�niej powiedzia�a: - �a�uj�, panie Poirot, �e nie chcia� pan jej dogodzi�. Dlaczego pan tego nie zrobi�? Dlaczego nie powiedzia� jej pan, �e przyby� pan tu w zwi�zku z wyj�tkowo przera�aj�cym morderstwem, a morderca, zbrodniczy maniak, znajduje si� z pewno�ci� w�r�d go�ci hotelowych?
Herkules Poirot westchn��:
- L�kam si� bardzo, �e by mi uwierzy�a. Major Barry zachichota� i sapn��:
- Z pewno�ci�.
- Nie, nie wierz� - powiedzia�a Emily Brewster. Nawet pani Gardener nie uwierzy�aby, �e zosta�o tu zaplanowane morderstwo. Nie jest to miejsce, w kt�rym mo�na znale�� zw�oki.
Herkules Poirot poruszy� si� nieznacznie w krze�le.
- Ale dlaczeg�by nie, mademoiselle? - zaprotestowa�.
- Dlaczego to, co pani nazywa zw�okami, nie mia�oby si� pojawi� na Wyspie Przemytnik�w?
- Nie wiem dlaczego - powiedzia�a Emily Brewster.
- My�l�, �e niekt�re okolice s� bardziej nieprawdopodobne ni� inne. To nie jest miejsce tego rodzaju... - urwa�a, znajduj�c trudno�� w wyja�nieniu, co mia�a na my�li.
- Jest romantyczne, to prawda - zgodzi� si� Herkules Poirot - spokojne. S�o�ce �wieci. Morze jest b��kitne. Ale zapomina pani, panno Brewster, �e wsz�dzie pod s�o�cem �yje z�o.
Duchowny poruszy� si� w krze�le i pochyli� ku Poirotowi. Zap�on�y jego ciemnoniebieskie oczy. Panna Brewster wzruszy�a ramionami.
- Och, oczywi�cie, zdaj� sobie z tego spraw�, ale mimo wszystko...
- Ale mimo wszystko wydaje si� to pani ma�o prawdopodobn� sceneri� dla zbrodni? Zapomina pani o jednej rzeczy, mademoiselle.
- O naturze ludzkiej, jak przypuszczam?
- Tak, o niej tak�e. O niej zawsze trzeba pami�ta�. Ale nie to chcia�em powiedzie�. Chcia�em powiedzie� pani, �e tu wszyscy wypoczywaj�.
Emily Brewster unios�a ku niemu zdumione spojrzenie.
- Nie rozumiem.
Herkules Poirot u�miechn�� si� do niej serdecznie. Jego wskazuj�cy palec zacz�� dobitnie k�u� powietrze.
- Powiedzmy, �e ma pani wroga. Je�li zacznie go pani poszukiwa� w jego mieszkaniu, w biurze, na ulicy... eh, bien. Musi mie� pow�d... musi pani wyja�ni� swoj� obecno��. Ale tu, nad brzegiem morza, nikt nie musi wyja�nia� swojej obecno�ci. Jest pani nad zatok� Leathercombe. Dlaczego? Parbleu! Jest sierpie�. W sierpniu jedzie si� nad morze, wypoczywa si�. Widzi pani, jest rzecz� zupe�nie oczywist�, �e znajduje si� pani tutaj, �e pan Lane jest tutaj i major Barry jest tutaj, a tak�e, �e pani Redfern i jej m�� s� tutaj. Poniewa� w Anglii wyjazd nad morze w sierpniu jest narodowym zwyczajem.
- Tak - przyzna�a panna Brewster - to bardzo pomys�owa koncepcja. Ale co z Gardenerami? To Amerykanie.
Poirot u�miechn�� si�.
- Nawet pani Gardener, jak nam powiedzia�a, odczuwa konieczno�� odpr�enia si�. Musi tak�e, poniewa� zwiedza Angli�, sp�dzi� dwa tygodnie nam morzem... chocia�by jako dobra turystka. Lubi przygl�da� si� ludziom.
Pani Redfern powiedzia�a p�g�osem:
- Pan tak�e, jak s�dz�, lubi obserwowa� ludzi.
- Madame, musz� przyzna� pani racj�. Lubi�.
- I wiele pan widzi... - powiedzia�a w zamy�leniu.
IV
Nast�pi�a pauza. Stephen Lane chrz�kn�� i powiedzia� z odcieniem skr�powania:
- Zaciekawi�o mnie, monsieur Poirot, co�, co powiedzia� pan przed chwil�. Powiedzia� pan. �e wsz�dzie pod s�o�cem kryje si� z�o. By� to niemal cytat z Kaznodziei: "A tak, serce syn�w ludzkich pe�ne jest z�a, albowiem szale�stwo trzyma si� serca ich za �ywota ich, a potem id� do umar�ych." - Twarz jego rozja�ni� fanatyczny niemal blask. - Ucieszy�y mnie pa�skie s�owa. W naszych czasach nikt nie wierzy w z�o. Uznawane jest co najwy�ej za przeciwie�stwo dobr�. Z�o, powiadaj� ludzie, czynione jest przez tych, kt�rzy nie znaj� niczego lepszego... przez niedorozwini�tych... nad kt�rymi nale�y raczej litowa� si�, ni� ich wini�. Lecz, panie Poirot, z�o jest prawdziwe! Jest faktem! Wierz� w z�o, tak jak wierz� w dobro. Ono istnieje! Jest pot�ne! I w�druje przez �wiat!
Urwa�. Oddech jego by� coraz szybszy. Otar� czo�o chusteczk� i nagle powiedzia� przepraszaj�co:
- Prosz� mi wybaczy�. Unios�em si�. Poirot powiedzia� spokojnie:
- Pojmuj�, co pan chcia� powiedzie�. Do pewnego stopnia zgadzam si� z panem. Z�o w�druje po �wiecie i mo�na je rozpozna� jako z�o.
Major Buny odkaszln��.
- Skoro mowa o takich rzeczach, to niekt�rzy fakirzy w Indiach...
Major Barry przebywa� ju� dostatecznie d�ugo w hotelu "Weso�y Roger" i wszyscy obawiali si� jego przera�aj�cej sk�onno�ci do d�ugich opowie�ci o Lidiach. Panna Brcwster i pani Redfern zacz�y m�wi� nagle i r�wnocze�nie.
- To pani m�� tam p�ynie, prawda, pani Redfern? Jaki wspania�y crawl! To bardzo dobry p�ywak.
W tej samej chwili pani Redfern powiedzia�a:
- Och, sp�jrzcie pa�stwo! Jaka �liczna jest ta ��d� z czerwonymi �aglami. To pan Blatt, prawda?
Major Barry chrz�kn��.
- Dziwaczny pomys�, czerwone �agle.
Lecz niebezpiecze�stwo opowiadania o fakirach zosta�o za�egnane.
Herkules Poirot z przyjemno�ci� patrzy� na m�odego cz�owieka, kt�ry w�a�nie dop�yn�� do brzegu. Patrick Redfern by� pi�knym m�czyzn�. Smuk�y, opalony, o szerokich ramionach i w�skich biodrach, mia� w sobie rado�� �ycia, weso�o�� i wrodzon� prostot�, kt�re zdobywa�y mu przychylno�� wszystkich kobiet i wi�kszo�ci m�czyzn.
Otrz�saj�c si� z wody, uni�s� r�k� pozdrawiaj�c �on�. Christine Redfern w odpowiedzi pomacha�a mu r�k� i zawo�a�a:
- Chod� tu, Pat.
- Ju� id�.
Najpierw jednak poszed� po r�cznik zostawiony kawa�ek dalej na pla�y.
W�a�nie w�wczas siedz�cych na tarasie min�a kobieta, kt�ra wysz�a z hotelu i zacz�a schodzi� w kierunku pla�y.
Jej pojawienie si� mia�o wszelkie cechy "wej�cia na scen�" i - co wi�cej - by�a ona tego �wiadoma.
Nie by�a skr�powana, wydawa�o si�, �e a� za dobrze wie o nieuchronnych skutkach, jakie powoduje jej obecno��. By�a wysoka i smuk�a. Mia�a na sobie bia�y, prosty, g��boko wyci�ty na plecach kostium k�pielowy, a ka�dy cal jej ods�oni�tego cia�a by� opalony na pi�kny odcie� br�zu. By�a doskona�a jak pos�g. Ognistorude w�osy opada�y bujnymi falami na plecy. Rysy twarzy nabra�y ju� ostro�ci zwyk�ej u kobiet po trzydziestce, lecz ca�a jej posta� tryska�a m�odo�ci�, wspania�� i tryumfuj�c� �ywotno�ci�. By�o co� chi�skiego w jej nieruchomych rysach i ciemnoniebieskich, lekko sko�nych oczach. Na g�owie mia�a dziwaczny szmaragdowozielony, tekturowy kapelusz.
Jej wej�cie sprawi�o, �e kobiety na pla�y sta�y si� wyblak�e i niewa�ne. Skupi�a na sobie spojrzenia wszystkich obecnych m�czyzn.
Oczy pana Herkulesa Poirota otworzy�y si� szerzej, a w�s jego drgn�� z aprobat�. Major Barry usiad�. Z podniecenia jeszcze bardziej wytrzeszczy� i tak ju� wy�upiaste oczy. Po lewej r�ce Poirota wielebny Stephen Lane wci�gn�� z cichym �wistem powietrze i zesztywnia�.
Major Barry powiedzia� ochryp�ym szeptem:
- Arlena Stuart (tak si� nazywa�a, zanim wysz�a za Marshalla)... Widzia�em j� nim porzuci�a scen�, w Przyjd� i odejd�. Niez�y widok, co?
Christine Redfern powiedzia�a powoli zimnym g�osem:
- Jest �adna... to prawda. Ale w �rodku siedzi dzikie zwierz�!
- Przed chwil� m�wi� pan o istnieniu z�a, monsieur Poirot - powiedzia�a nagle Emily Brewster. - W moim przekonaniu ta kobieta jest uosobieniem z�a! Jest z�a do szpiku ko�ci. Tak si� sk�ada, �e niema�o o niej wiem.
Major Barry powiedzia� przypominaj�c sobie:
- Zna�em dziewuch� w Simli. Te� mia�a rude w�osy. �ona mojego podw�adnego. Namiesza�a tam mocno. Oj. tak. M�czy�ni szaleli za ni�. A wszystkie kobiety mia�y ochot� wydrapa� jej oczy! Mocno namiesza�a w niejednej rodzinie.
Zachichota�.
- M�� by� mi�ym, spokojnym facetem. Rad by ca�owa� ziemi�, po kt�rej chodzi�a. Nigdy niczego nic zauwa�y�... albo udawa�, �e nie widzi.
Stephen Lane powiedzia� cicho, g�osem pe�nym napi�cia:
- Takie kobiety s� zagro�eniem... zagro�eniem dla... Urwa�.
Arlena Stuart podesz�a do samej wody. Dwaj m�odzi ludzie, niemal ch�opcy jeszcze, zerwali si� i ruszyli w jej kierunku. Ona wprawdzie u�miecha�a si� do nich, ale jej oczy spocz�y na id�cym wzd�u� brzegu Patricku Redfernie.
Patrick Redfern zboczy� z kursu. Jego kroki zmieni�y kierunek. Herkulesowi Poirotowi przypomina�o to ig�� kompasu. Ig�a kompasu musi by� pos�uszna prawu magnetyzmu i skierowa� si� ku p�nocy. Stopy Patricka Redferna doprowadzi�y go do Arleny Stuart.
Ta przez moment sta�a u�miechaj�c si� do niego, a p�niej ruszy�a powoli wzd�u� wybrze�a. Patrick Redfern pospieszy� za ni�. Arlena wyci�gn�a si� na piasku przy skale. Redleni usiad� tu� obok niej.
Nagle Christine Redfern wsta�a i oddali�a si� w kierunku hotelu.
V
Po jej odej�ciu przez chwile panowa�o nieprzyjemne milczenie. Wreszcie Emily Brewster zauwa�y�a:
- Paskudna sprawa. Ta ma�a jest bardzo mi�a. S� dopiero rok czy dwa po �lubie.
- Ta dziewucha, o kt�rej m�wi�em - powiedzia� major Barry - ta w Simli, rozbi�a par� naprawd� szcz�liwych ma��e�stw. Szkoda, co?
- S� takie kobiety - ci�gn�a panna Brewster - kt�re lubi� rozbija� rodziny. - i po chwili doda�a
- Patrick Redfern jest g�upcem!
Herkules Poirot milcza�. Patrzy� na pla�e, ale nie przygl�da� si� Patrickowi Redfernowi i Arlenie Stuart. Panna Brewster powiedzia�a:
- C�, najlepiej b�dzie, je�li p�jd� pop�ywa� �odzi�.
Odesz�a.
Major Barry zwr�ci� swe wodniste oczy ku Poirotowi i lekko zaciekawiony zapyta�:
- C�, Poirot, o czym pan my�li? Nie otworzy� pan nawet ust. Co pan my�li o tej syrenie? Gor�ca Sztuka, co?
- C'est possible* - powiedzia� Poirot.
- No, no, stary rozpustniku. Znam was, Francuz�w!
- Nie jestem Francuzem! - odpar� ch�odno Poirot.
- Niech mi pan nie wmawia, �e nie chce pan spojrze� na �adn� dziewczyn�! Co pan o niej my�li?
- Nie jest m�oda - powiedzia� Herkules Poirot.
- Jakie to ma znaczenie? Kobieta ma tyle lat, na ile wygl�da. A ona dobrze wygl�da.
Herkules Poirot przytakn�� ruchem g�owy.
- Tak, jest pi�kna. Ale w ostatecznym rozrachunku uroda nie gra roli. To nie uroda powoduje, �e wszystkie g�owy na tej pla�y (pr�cz jednej) zwr�ci�y si� w jej kierunku.
- URODA, m�j ch�opcze - powiedzia� major. - Tak w�a�nie, URODA!
Po czym doda� z nag�ym zaciekawieniem:
- Czemu si� pan bez przerwy przygl�da?
- Przygl�dam si� wyj�tkowi - odpar� Herkules Poirot. - Jedynemu cz�owiekowi, kt�ry nie uni�s� g�owy, gdy przechodzi�a.
Major Barry poszed� za jego spojrzeniem, kt�re spoczywa�o na mniej wi�cej czterdziestoletnim m�czy�nie, jasnow�osym i opalonym. Mia� on spokojn�, mi�� twarz i siedzia� na pla�y pal�c fajk� i czytaj�c "Timesa".
- Och, ten! - powiedzia� major Barry. - To przecie� m��, m�j ch�opcze. To Marshall.
- Tak, wiem.
Major Barry zachichota�. B�d�c kawalerem, zwyk� ocenia� m��w pod trzema k�tami: jako Przeszkod�, K�opot i Stra�nika.
- Wydaje si�, �e to mi�y facet. Spokojny. Ciekaw jestem, czy m�j "Times" ju� przyby�.
Wsta� i ruszy� w kierunku hotelu.
Spojrzenie Poirota przesun�o si� z wolna ku Stephenowi Lane'owi.
Stephen Lane patrzy� na Arlen� Stuart i Patricka Redferna. Nagle zwr�ci� si� w stron� Poirota. W oczach jego l�ni� surowy, fanatyczny blask.
- Ta kobieta jest z�a do szpiku ko�ci - powiedzia�. - Czy pan w to w�tpi? Poirot odpar� powoli:
- Trudno by� tego pewnym.
- Ale�, na Boga �ywego, czy nie wyczuwa pan obecno�ci z�a w powietrzu? Wok� siebie?
Herkules Poirot z wolna potakuj�co skin�� g�ow�.
ROZDZIA� DRUGI
I
Herkules Poirot nie pr�bowa� nawet ukry� swego zadowolenia, gdy Rosamund Darnley podesz�a i usiad�a przy nim.
Przyzna� p�niej, �e podziwia� Rosamund Darnley bardziej ni� jak�kolwiek inn� znan� sobie kobiet�. Podoba�y mu si� jej dystyngowane maniery, wdzi�czna posta�, �ywo�� mch�w dumnie osadzonej g�owy. Podoba�y mu si� g�adkie fale jej ciemnych w�os�w i ironia kryj�ca si� w u�miechu.
Mia�a na sobie sukienk� z granatowego materia�u w bia�y rzucik. Dzi�ki kosztownej prostocie kroju wygl�da�a ona bardzo skromnie. Rosamund Darnley, kieruj�ca "Rosa Mond Ltd.". by�a jedn� z najbardziej znanych w Londynie projektantek mody.
Powiedzia�a:
- Wydaje mi si�. �e nie lubi� tego miejsca. Nie wiem, dlaczego tu przyjecha�am!
- By�a pani tu ju� przedtem, prawda?
- Tak, dwa lata temu podczas Wielkanocy. Nie by�o wtedy tylu ludzi.
Spojrzawszy na ni� Herkules Poirot powiedzia� �agodnie:
- Sta�o si� co�, co pani� niepokoi. Mam racj�, prawda?
Przytakn�a mchem g�owy. Przez chwil� obserwowa�a swoj� ko�ysz�c� si� stop�.
- Spotka�am ducha. To mnie niepokoi.
- Ducha, mademoiselle?
- Tak.
- Ducha czego? Czy kogo?
- Och, mego w�asnego ducha. Poirot zapyta� �agodnie:
- Czy to by� duch, kt�ry sprawi� b�l?
- Niespodziewanie. Przeni�s� mnie w przesz�o��, wie pan...
Urwa�a i zamy�li�a si�. P�niej powiedzia�a:
- Prosz� sobie wyobrazi� moje dzieci�stwo. Nie, nie mo�e pan. Nie jest pan Anglikiem.
- Czy by�o to bardzo angielskie dzieci�stwo? - zapyta� Poirot.
- Niewiarygodnie angielskie! Wiejska okolica... wielki rozsypuj�cy si� dom... konie, psy... spacery w deszczu... szczapy w kominku... jab�ka w ogrodzie... brak pieni�dzy... stare tweedy... stroje wieczorowe, co roku te same... zapuszczony ogr�d... z micha�kami, jesieni� wystrzelaj�cymi jak chor�gwie...
Poirot zapyta� �agodnie:
- Chcia�aby pani tam powr�ci�? Rosamund Darnley potrz�sn�a g�ow�.
- Cz�owiek nic mo�e powr�ci�, prawda? To niemo�liwe. Ale �a�uj�, �e nie posz�am... inn� drog�.
Poirot powiedzia�:
- Dziwi mnie to.
Rosamund Darnley roze�mia�a si�.
- Mnie te�, szczerze m�wi�c.
- W czasie mojej m�odo�ci (a to, mademoiselle, by�o rzeczywi�cie bardzo dawno) istnia�a taka gra, kt�ra nazywa�a si�: "Je�li nie sob�, to kim chcia�by� by�?" Odpowiedzi wpisywa�o si� m�odym damom do sztambuch�w ze z�oconymi brzegami i oprawnymi w niebiesk� sk�r�. Nie�atwo by�o znale�� odpowied�, mademoiselle.
Rosamund powiedzia�a:
- Chyba ma pan racj�. Jest to ryzykowne. Cz�owiek nie chcia�by zosta� Mussolinim albo ksi�niczk� El�biet�. Je�li chodzi o naszych przyjaci�, to zbyt wiele o nich wiemy. Pami�tam, �e pozna�am kiedy� czaruj�ce ma��e�stwo. Byli dla siebie uprzejmi i serdeczni i wydawali Si� tak bardzo ze sob� zaprzyja�nieni, �e pozazdro�ci�am tej kobiecie. Z ch�ci� zamieni�abym si� z ni�. P�niej kto� mi powiedzia�, �e b�d�c sam na sam nie przem�wili do siebie s�owa od jedenastu lat! - Roze�mia�a si�. - To znaczy, �e nigdy nie mo�na by� pewnym.
Po chwili Poirot powiedzia�:
- Wielu ludzi musi pani zazdro�ci�, mademoiselle.
- Och, tak. oczywi�cie - odpar�a ch�odno Rosamund Darnley.
Zastanowi�a si� nad tym, a k�ciki jej ust unios�y si� w ironicznym u�miechu.
- Tak, jestem naprawd� doskona�ym przyk�adem kobiety, kt�rej si� powiod�o! Lubi� swoj� prac�, a moje Stroje S� bardzo popularne. Mam wi�c satysfakcj� artystyczn� i finansow�. Jestem bardzo zamo�na, mam dobr� figur�, niez�� twarz i nie zanadto z�o�liwy j�zyk.
Urwa�a i u�miechn�a si� Szerzej.
- Oczywi�cie... nie mam m�a! Tu mi si� nie uda�o, prawda, panie Poirot?
Poirot odpowiedzia� z galanteri�:
- Je�li nie jest pani zam�na, mademoiselle, to znaczy �e �aden przedstawiciel mojej p�ci nie by� dostatecznie wymowny. Pozostaje pani samotna z wyboru, nie z konieczno�ci.
- A jednak jestem pewna, �e jak wszyscy wierzy pan w g��bi serca, �e �adna kobieta nie jest szcz�liwa. je�li nie wysz�a za m��, i nie ma dzieci.
Poirot wzruszy� ramionami.
- Wyj�� za m�� i mie� dzieci to zwyk�y los kobiety. Tylko jedna kobieta na sto... wi�cej, na tysi�c, umie zdoby� imi� i pozycj� tak� jak pani. Rosamund u�miechn�a si� do niego. - A jednak, mimo to, jestem tylko nieszcz�sn� star� pann�! W ka�dym razie tak si� dzisiaj czuj�. By�abym szcz�liwsza zarabiaj�c niewiele, maj�c wielkiego, milcz�cego, nieokrzesanego m�a i gromadk� dzieciak�w biegaj�cych za mn�. Zgadza si� pan?
- Skoro pani tak m�wi, zapewne tak jest, mademoiselle.
Rosamund roze�mia�a si� odzyskuj�c niespodziewanie r�wnowag�. Wyj�a i zapali�a papierosa.
- Na pewno umie pan post�powa� z kobietami, panie Poirot. Czuj� w tej chwili, �e gotowa jestem przyj�� przeciwny punkt widzenia i popiera� kobiety robi�ce karier�. Oczywi�cie dobrze mi jest tak jak jest... i wiem o tym!
- A wi�c wszystko w naszym ogr�dku... a mo�e powiedzmy: nad morzem... jest prze�liczne, mademoiselle?
- Tak s�dz�.
Z kolei Poirot wyj�� z papiero�nicy jednego ze swych ulubionych, cieniutkich papieros�w. Patrz�c rozbawionym wzrokiem na unosz�c� si� mgie�k� dymu, mrukn��:
- A wi�c, pan... nie, kapitan Marshall, jest pani starym przyjacielem, mademoiselle!
Rosamund wyprostowa�a si�.
- A sk�d pan to wie? .- spyta�a zaskoczona. - Och, przypuszczam, �e Ken powiedzia� panu. Poirot potrz�sn�� przecz�co g�ow�.
- Nikt mi niczego nie m�wi�. W ko�cu, jestem detektywem, mademoiselle. Ten wniosek sam si� narzuca�.
- Nie rozumiem.
- Prosz� pomy�le�! - t�umaczy� wymownie gestykuluj�c. - Jest tu pani od tygodnia. Przez ca�y czas by�a pani pe�na �ycia, weso�a, beztroska. A dzi� nagle m�wi pani o duchach i dawnych czasach. Co si� wydarzy�o? Przez kilka dni nie pojawi� si� nikt nowy, a� do wczoraj wiecz�r, kiedy przyjecha� kapitan Marshall z �on� i c�rk�. A dzi� nast�pi�a w pani gwa�towna zmiana! To przecie� oczywiste!
Rosamund Darnley powiedzia�a:
- C�, ma pan racj�. Kenneth Marshall i ja sp�dzili�my wsp�lnie dzieci�stwo. Marshallowie byli naszymi najbli�szymi s�siadami. Ken by� zawsze mi�y dla mnie... cho� traktowa� mnie nieco protekcjonalnie, bo by� cztery lata starszy. Nie widzia�am go przez d�ugi czas. Co najmniej od pi�tnastu lat.
Poirot zamy�li� si�.
- To d�ugi okres. Rosamund przytakn�a.
Po kr�tkiej pauzie Herkules Poirot powiedzia�:
- On jest sympatyczny, prawda?
- Ken to kochane stworzenie - zapewni�a gor�co Rosamund. - Najlepszy z najlepszych. Okropnie cichy i pow�ci�gliwy. Powiedzia�abym, �e jedyn� jego skaz� jest sk�onno�� do nieudanych ma��e�stw.
- Ach... - powiedzia� pan Poirot tonem pe�nym zrozumienia.
Rosamund Darnley ci�gn�a:
- Kenneth jest g�upcem... zupe�nym g�upcem, gdy w gr� wchodz� kobiety! Czy pami�ta pan t� spraw� Martingdale?
Poirot zmarszczy� brwi.
- Martingdale? Martingdale? Arszenik, prawda?
- Tak. Siedemna�cie albo osiemna�cie lat temu. Proces kobiety oskar�onej o zamordowanie m�a.
- Udowodniono, �e za�ywa� arszenik? A j� uniewinniono?
- Tak. Ken o�eni� si� z, ni� po jej uniewinnieniu. To typowe dla niego, cz�sto robi takie w�a�nie cholernie g�upie rzeczy.
- Ale skoro by�a niewinna? - mrukn�� Herkules Poirot.
- Przypuszczam, �e by�a niewinna. Prawdy i lak nikt nie zna. Ale jest masa kobiet na tym �wiecie. z kt�rymi mo�na si� o�eni�, nic trzeba szuka� kogo� oskar�onego o morderstwo.
Poirot nie odpowiedzia�. Mo�e s�dzi�, �e Rosamund Darnley i tak b�dzie m�wi�a dalej. I mia� racj�.
- By�, oczywi�cie, bardzo m�ody, mia� tylko dwadzie�cia jeden lat. Szala� za ni�. Umar�a w rok po ich �lubie, wydaj�c Linde na �wiat. My�l�, �e Ken by� strasznie za�amany po jej �mierci. Zacz�� hula�... My�l�, �e chcia� zapomnie�".
Zamilk�a na chwil�.
- A p�niej wynik�a sprawa Arleny Stuart, wyst�puj�cej w�wczas w rewiach, i lorda Codringtona. Lady Codrington wyst�pi�a o rozw�d z Cordingtonem. wymieniaj�c j� jako pow�d. Podobno lord Codrington absolutnie straci� dla niej g�ow�. S�dzono, �e wezm� �lub. gdy tylko rozw�d si� uprawomocni, ale nie o�eni� si� z Arlen�, odrzuci� j� bez wahania. Zdaje si�. �e wyst�pi�a przeciw niemu ze skarg� o z�amanie obietnicy ma��e�skiej. W ka�dym razie sprawa ta narobi�a wtedy du�o szumu. I w�wczas pojawi� si� Ken i wzi�li �lub. G�upiec... zupe�ny g�upiec!
Herkules Poirot szepn��:
- Mo�na cz�owiekowi wybaczy� takie g�upstwa... ona jest pi�kna, mademoiselle.
- Niew�tpliwie. Przed trzema laty nast�pi� drugi skandal. Stary sir Roger Erskine pozostawi� jej wszystkie swe pieni�dze, co do pensa. Mo�na by�oby s�dzi�, �e to otworzy wreszcie Kenowi oczy.
- A nie otworzy�o?
Rosamund Darnley wzruszy�a ramionami.
- Powiedzia�am panu, �e nie widzia�am si� z nim od lat. Podobno przyj�� to z absolutnym spokojem. Dlaczego? Czy tak �lepo w ni� wierzy?
- Mog� by� inne przyczyny.
- Tak! Jest dumny! Woli cierpie� z zaci�ni�tymi z�bami. Nie wiem, jakie naprawd� s� jego uczucia wobec niej. Nikt lego nie wie.
- A ona? Jakie s� jej uczucia wobec m�a? Rosamund spojrza�a na niego. Powiedzia�a:
- Jej uczucia? Bezb��dnie potrafi wyczu� pieni�dze. To kobieta fatalna, niszczy m�czyzn! Je�li cokolwiek godnego uwagi i ubranego w spodnie zbli�y si� do niej na sto jard�w, staje si� jej �upem. Taka jest.
Poirot wolno pochyli� g�ow� na znak, �e ca�kowicie zgadza si� z t� charakterystyk�.
- Tak - powiedzia�. - To prawda, co pani m�wi... Jej oczy szukaj� tylko jednego: m�czyzn.
- Teraz ma na oku Patricka Redferna - powiedzia�a Rosamund. - Jest przystojny i raczej prostoduszny, jak pan wie. Rozkochany w �onie i nie kobieciarz. Dla Arleny kto� taki to prawdziwa uczta. Lubi� t� ma�� pani� Redleni. Jest nawet �adna, cho� nieco bezbarwna. My�l�, �e nie ma nawet cienia szansy przeciw tej tygrysicy, Arlenie.
- Ma pani racj� - potwierdzi� z przygn�bieniem Poirot.
Rosamund ci�gn�a:
- Christine Redleni, jak mi si� wydaje, by�a nauczycielk�. I pewnie sadzi, �e umys� rz�dzi materi�. Czeka j� gwa�towny wstrz�s.
Strapiony Poirot potakiwa� g�ow�. Rosamund wsta�a.
- To wstyd. Powinno si� co� z tym zrobi� - doda�a mgli�cie.
II
Linda Marshall beznami�tnie przygl�da�a si� swej twarzy w lustrze w sypialni. Bardzo jej nie lubi�a. W tej chwili wydawa�o jej si�, �e sk�ada si� ona g��wnie z ko�ci i pieg�w. Z niesmakiem patrzy�a na g�stwin� mi�kkich, br�zowych w�os�w ("mysiego koloru" jak powiedzia�a sobie w my�li), zielonkawoszare oczy, wysoko osadzone ko�ci policzkowe i d�ug�, agresywn� lini� podbr�dka. Usta i z�by nie by�y mo�e a� tak bardzo z�e... ale w ko�cu, co znacz� z�by? A czy z boku na nosie nie pojawi� si� pryszcz?
Z ulg� stwierdzi�a, �e to nie pryszcz. Pomy�la�a:
"To straszne, mie� szesna�cie lat... po prostu straszne".
Cz�owiek nie wie, na czym stoi. Linda by�a tak niezgrabna jak �rebak i kolczasta jak je�. Przez ca�y czas dr�czy�a j� �wiadomo�� braku wdzi�ku i bola�o j�, �e by�a ni tym, ni owym. W szkole nie czu�a si� �le. Niestety, w�a�nie sko�czy�a szko�� i zdawa�o si�, �e nikt nie wie dok�adnie, co powinna teraz robi�. Ojciec m�wi� zdawkowo o wys�aniu jej w zimie do Paiy�a... Linda nie chcia�a jecha� do Pary�a... ale nie chcia�a tak�e zosta� w domu. Nie zdawa�a sobie dot�d sprawy, jak bardzo nie lubi Arleny.
Na my�l o niej twarz Lindy st�a�a, w zielonych oczach pojawi�o si� napi�cie.
Arlena...
Pomy�la�a:
"To zwierz�... zwierz�..."
Macochy! To paskudna rzecz mie� macoch�, wszyscy tak m�wili. I by�a to prawda! Nie dlatego, �e Arlena by�a dla niej niemi�a. Przez wi�kszo�� czasu niemal jej nie dostrzega�a. Ale gdy ju� zwraca�a na ni� uwag�, w jej spojrzeniu i s�owach pojawia�o si� wzgardliwe rozbawienie. Doskona�a swoboda i wdzi�k mch�w Arleny podkre�la�y jeszcze bardziej m�odzie�cz� nieporadno�� Lindy. Gdy Arlena by�a w pobli�u, odczuwa�a ze wstydem, jak bardzo jest niedojrza�a i surowa. Ale to nie wszystko.
Linda zacz�a z wahaniem szuka� w zakamarkach swego umys�u. Nie umia�a jeszcze porz�dkowa� i klasyfikowa� swych uczu�. Chodzi�o o wp�yw Arleny na ludzi... na ich dom.
"Ona jest z�a - stanowczo pomy�la�a Linda. - Ca�kowicie z�a."
Ale i to nie za�atwia�o jeszcze sprawy. Nie wystarczy po prostu zadrze� nosa z poczuciem moralnej wy�szo�ci i przep�dzi� j� z my�li.
Mia�a z�y wp�yw na ludzi. Ojciec... ojciec bardzo si� zmieni�.
Zacz�a w my�li przywo�ywa� obraz ojca przychodz�cego, �eby przyprowadzi� j� ze szko�y, zabieraj�cego j� w podr� morsk�. I ojciec w domu... z Arlena. Zamkni�ty w sobie... i nieobecny.
"I tak to b�dzie trwa�o - pomy�la�a Linda. - Dzie� po dniu... miesi�c po miesi�cu. Nie mog� tego znie��".
Przed ni� jeszcze ca�e �ycie, sk�adaj�ce si� z niesko�czonej ilo�ci smutnych, zatrutych obecno�ci� Arleny dni. Pomimo swych szesnastu lat, Linda by�a dziecinna, brakowa�o jej poczucia proporcji. Rok wydawa� si� jej wieczno�ci�.
Nagle poczu�a ogarniaj�ca, j� fal� gor�cej nienawi�ci do Arleny.
"Chcia�abym j� zabi�. Och! Jak bym chcia�a, �eby umar�a..."
Spojrza�a ponad lustrem na morze w dole.
Jak�e tu mi�o. A raczej mog�oby by� mi�o. Wszystkie te pla�e i zatoczki, i �mieszne w�skie �cie�ki. Masa rzeczy do odkrycia. I miejsca, gdzie mo�na powa��sa� si� samotnie. By�y te� groty, o kt�rych opowiedzieli jej ch�opcy Cowan�w.
"Gdyby tylko Arlena wyjecha�a - pomy�la�a Linda - bawi�abym si� wspaniale."
Powr�ci�a my�lami do wieczoru, kiedy przyjechali. Podniecaj�ca by�a droga ze sta�ego l�du. Grobla znik�a pod wod�, wi�c przyp�yn�li �odzi�. Hotel tak�e wygl�da� podniecaj�co i niezwykle. Gdy weszli na taras, z le�aka zerwa�a si� wysoka, ciemnow�osa kobieta i wykrzykn�a:
- Ocli. to ty Kenneth!
A ojciec, okropnie zdumiony, zawo�a�:
- Rosamund!
Linda zacz�a, surowo i krytycznie, jak to czyni m�odo��, ocenia� Rosamund. Dosz�a do wniosku, �e jej si� podoba. Jest sensowna. I w�osy ma �adne, pasuj� do niej. Wi�kszo�� ludzi mia�a w�osy, kt�re s� dla nich niestosowne. I ubiera�a si� �adnie, i mia�a �mieszn�, rozbawion� twarz, jak gdyby �mia�a si� z siebie, nie z innych. Rosamund by�a mi�a dla niej, Lindy. Nie by�a wylewna i nie m�wi�a "r�nych rzeczy" (pod okre�leniem "m�wi� r�ne rzeczy" Linda zgrupowa�a mas� rozmaitych spraw, kt�rych nie lubi�a). I Rosamund nie sprawia�a wra�enia, �e uwa�a Linde za idiotk�. Traktowa�a j� jak istot� ludzk�.
Linda tak rzadko czu�a si� istot� ludzk�, �e odczuwa�a dla Rosamund g��bok� wdzi�czno��.
Tak�e ojciec by�, jak si� wydawa�o, zadowolony, widz�c pann� Darnley.
Dziwne, ale niespodziewanie sta� si� zupe�nie inny. Wygl�da�... wygl�da�... Nagle Linde ol�ni�o: tak, wygl�da� o wiele m�odziej. �mia� si� innym, jakby ch�opi�cym �miechem. Nagle przysz�o jej do g�owy, �e dot�d bardzo rzadko s�ysza�a jego �miech. Zaskoczy�o j� to. Jak gdyby zobaczy�a przelotnie zupe�nie innego cz�owieka.
"Ciekawa jestem - pomy�la�a - jaki by� ojciec w moim wieku..." Niestety, pytanie by�o zbyt trudne, wi�c da�a spok�j rozmy�laniom na ten temat. Nagle wspania�a my�l b�ysn�a jej w g�owie. Jak by�oby mi�o, gdyby przyjechali tutaj i spotkali pann� Darnley... sami, ona i ojciec. Przez chwil� wyobrazi�a sobie ojca - ch�opi�cego i roze�mianego, pann� Darnley i siebie... i ca�� rado��, jak� cz�owiek m�g�by mie� z tej wyspy: k�piele, groty...
Ogarn�� j� smutek.
Arlena. Nie mo�na by� radosnym, maj�c w pobli�u Arlene. Dlaczeg� nie? C�, ona, Linda, nie potrafi. Obecno�� osoby, kt�rej si� nienawidzi, niszczy wszelk� rado��. A ona nienawidzi�a Arleny.
Czu�a, jak ogarnia j� gor�ca fala nienawi�ci.
Twarz Lindy zbiela�a. Wargi rozchyli�y si� i zw�zi�y �renice. Zesztywnia�e palce zacisn�y si� w pi�ci.
III
Kenneth Marshall zapuka� do pokoju �ony. Kiedy us�ysza� jej g�os, otworzy� drzwi i wszed�.
Arlena ko�czy�a w�a�nie toalet�. Ubrana by�a w l�ni�c� zielon� sukni�, w kt�rej troch� przypomina�a syren�. Sta�a przed lustrem maluj�c tuszem rz�sy. Powiedzia�a:
- Ach, to ty Ken.
- Tak. Chcia�em sprawdzi�, czy jeste� gotowa.
- Jeszcze chwilk�.
Kenneth Marshall podszed� do okna. Spojrza� na morze. Twarz, jego nie zdradza�a �adnych uczu�, by�a mi�a jak zwykle.
Odwr�ciwszy si�, powiedzia�:
- Arleno?
- Tak?
- Jak s�dz�, pozna�a� Redferna ju�. wcze�niej? Arlena odpar�a swobodnie:
- Och. tak, kochanie. Gdzie� podczas jakiego� popo�udniowego przyj�cia. Wyda� mi si� przemi�y.
- Takie odnios�em wra�enie. Czy wiedzia�a�, �e przyjedzie tu z �on�?
Arlena bardzo szeroko otworzy�a oczy.
- Och, nie, kochanie. By�a to ogromna niespodzianka!
Kenneth Marshall powiedzia� spokojnie:
- Pomy�la�em, �e mo�e to w�a�nie nasun�o ci pomys� przyjazdu tutaj. Bardzo chcia�a�, �eby�my tu przyjechali.
Arlena od�o�y�a p�dzelek z tuszem. Odwr�ci�a si� ku niemu. U�miechn�a si�... mi�kkim, uwodzicielskim u�miechem.
- Kto� opowiada� mi o tym miejscu. My�l�, �e chyba Rylandowie. Powiedzieli, �e jest po prostu cudowne... tak �wie�e. Czy nie podoba ci si�?
- Nie jestem pewien, czy mi si� podoba - powiedzia�.
- Och kochanie, przecie� uwielbiasz wod� i odrobin� lenistwa. Jestem pewna, �e b�dzie ci tu cudownie.
- Widz�, �e chcesz si� zabawi�.
Oczy jej rozszerzy�y si� nieco. Spojrza�a na niego niepewnie.
Kenneth Marshall powiedzia�:
- Jak przypuszczam, prawda jest taka, �e poinformowa�a� Redferna o swoim przyje�dzie tutaj?
- Kenneth, kochanie, nie masz chyba zamiaru by� wstr�tny?
- S�uchaj, Arleno, znam ci� dobrze. Redfernowie to para mi�ych, m�odych ludzi. Ten ch�opiec naprawd� lubi swoj� �on�. Czy musisz rozbija� ich ma��e�stwo?
- Jeste� nieuczciwy wobec mnie - powiedzia�a Arlena. - Nie uczyni�am nic... absolutnie nic. Nie mam przecie� wp�ywu na to, �e...
- �e co? Zatrzepota�a powiekami.
- C�, oczywi�cie. Wiem, �e m�czy�ni szalej� za mn�. Ale nie mam w tym udzia�u. Po prostu tak si� dzieje.
- Wi�c przyznajesz, �e miody Redfern szaleje na tob�?
Arlena szepn�a:
- To naprawd� niem�drze z jego strony. Zrobi�a krok w stron� m�a.
- Ale przecie� ty wiesz, prawda Ken, �e nie dbam o nikogo pr�cz ciebie?
Spojrza�a na niego spod przyciemnionych rz�s.
By�o to cudowne spojrzenie... spojrzenie, kt�remu niewielu mog�o si� oprze�.
Kenneth Marshall patrzy� na ni� powa�nie. Twarz jego by�a spokojna. Cicho powiedzia�:
- S�dz�, �e znam ci� do�� dobrze, Arleno...
IV
Po opuszczeniu hotelu po�udniowym wej�ciem wychodzi�o si� bezpo�rednio na tarasy w dole i pla�e. By�a tam �cie�ka biegn�ca na po�udniowy zach�d wzd�u� skalistego brzegu wyspy. Prowadzi�y od niej w d� stopnie ku pewnej ilo�ci wykutych w skale zag��bie�, figuruj�cych na hotelowej mapie pod nazw� S�onecznej Kraw�dzi. W tych kamiennych niszach postawiono �awki.
Tam w�a�nie natychmiast po kolacji udali si� Patrick Redfern i jego �ona. Wiecz�r by� �liczny, jasno l�ni� ksi�yc. Redfernowie usiedli. Przez chwil� milczeli. W ko�cu Patrick Redfern powiedzia�:
- Jaki cudowny wiecz�r, prawda, Christine?
- Tak.
Gdyby s�ucha� uwa�nie, zaniepokoi�by go ton jej g�osu, ale Patrick siedzia� nie patrz�c na �on�. Christine Redfern zapyta�a spokojnie:
- Czy wiedzia�e�, �e ta kobieta b�dzie tutaj? Zwr�ci� si� ku niej nagle.
- Nie wiem, kogo masz na my�li - powiedzia�.
- My�l�, �e wiesz.
- S�uchaj, Christine. Nie wiem, co si� z tob� sta�o. Przerwa�a mu. W g�osie jej dr�a�o wzruszenie.
- Ze mn�? To z tob� co� si� sta�o!
- Nic .Si� ze mn� nie sta�o.
- Och, Patricku! To nieprawda. Tak nalega�e�, �eby tu przyjecha�. By�e� uparty. Chcia�am pojecha� raz jeszcze do Tintangel, gdzie sp�dzili�my miodowy miesi�c. Ale ty chcia�e� by� tutaj.
- C�, dlaczeg�by nie? To fascynuj�ce miejsce.
- By� mo�e. Ale chcia�e� tu przyjecha� ze wzgl�du na ni�.
- Na ni�? Kto to taki?
- Pani Marshall... Ty... jeste� w niej zadurzony.
- Na mi�o�� bosk�, Christine, nie r�b z siebie idiotki. Nie b�d� zazdrosna, to niepodobne do ciebie.
M�wi� dobitnie, ale by�a w jego glosie odrobina niepewno�ci. I przesady. Powiedzia�a:
- Byli�my bardzo szcz�liwi.
- Szcz�liwi? Oczywi�cie, �e byli�my szcz�liwi! Nadal jeste�my szcz�liwi. Ale nic b�dziemy szcz�liwi, je�eli nie b�d� m�g� nawet przem�wi� do innej kobiety bez awantur z twojej strony...
- Wcale tak nie jest.
- Ale� jest. W ma��e�stwie cz�owiek musi mie� prawo... przyja�ni� si� tak�e z innymi lud�mi. Podejrzliwo�� jest szkodliwa. Nie wolno mi porozmawia� z �adn� kobiet�, �eby� nie dosz�a do wniosku, �e jestem w niej zakochany.
Urwa�. Wzruszy� ramionami.
- Jeste� w niej zakochany - powiedzia�a Christine Redfern.
- Och, nie b�d� g�upia, Christine! Ja... ja zamieni�em z ni� dos�ownie kilka st�w.
- To nieprawda.
- Na mi�o�� bosk�, nie pr�buj by� zazdrosna o ka�d� �adn� kobiet�, kt�r� spotykamy.
- Ona nic jest pierwsz� lepsz� �adn� kobiet�! Ona... ona jest inna! Jest z�a! Tak jest! Skrzywdzi ci�, Patricku. Prosz�, daj temu spok�j. Wyjed�my st�d.
Patrick Redfern buntowniczo wysun�� podbr�dek. Z t� wyzywaj�c� min� wygl�da� bardzo m�odzie�czo.
- Nie o�mieszaj si�, Christine. I... i nie k���my si� ju�.
- Nie chc� si� k��ci�.
- Wi�c zachowuj si� jak rozumna istota. Chod�, wr�cimy ju� do hotelu.
Wsta�. Po chwili wsta�a te� Christine Redfern.
W s�siedniej niszy siedzia� na �awce Herkules Poirot i ze smutkiem potrz�sn�� g�ow�.
Niekt�rzy ludzie wzdrygaliby si� przed pods�uchiwaniem tak intymnej rozmowy. Ale nie Herkules Poirot. Nie mia� skrupu��w tego rodzaju.
- Poza tym - wyja�ni� o wiele p�niej swemu przyjacielowi Hastingsowi - by�a to kwestia morderstwa.
- Ale morderstwo jeszcze w�wczas nie nast�pi�o - powiedzia� Hastings wpatruj�c si� w niego ze zdumieniem.
Herkules Poirot westchn��.
- Ale ju� zosta�o, mon cher, bardzo wyra�nie zarysowane.
- Wi�c dlaczego mu nie zapobieg�e�?
. A Herkules Poirot odpar� z ponownym westchnieniem, powtarzaj�c to, co powiedzia� ju� raz kiedy� w Egipcie: je�li kto� postanowi� pope�ni� morderstwo, nie�atwo go powstrzyma�. Nie wini siebie za to, co zasz�o. Jego zdaniem, by�o to nieuchronne.
ROZDZIA� TRZECI
I
Rosamund Darnley i Kenneth Marshall siedzieli na niskiej spr�ystej trawie porastaj�cej ska�� nad Zatoczk� Mew. Zacisze to le�a�o po wschodniej stronie wyspy. Odwiedzali je ci, kt�rzy pragn�li wyk�pa� si� w spokoju.
Rosamund powiedzia�a:
- Jak to mi�o uciec od ludzi. Marshall mrukn�� niedos�yszalnie:
- M...m, tak.
Przewr�ci� si� na bok i pow�cha� nisk� muraw�.
- �adnie pachnie. Pami�tasz te pag�rki w Shipley?
- Pewnie.
- Mi�e to by�y dni.
- Tak.
- Nie bardzo si� zmieni�a�, Rosamund.
- Zmieni�am si�. Ogromnie.
- Powiod�o ci si�, jeste� bogata i tak dalej, ale pozosta�a� t� sam� dawn� Rosamund.
Rosamund szepn�a:
- Chcia�abym ni� by�.
- C� to takiego?
- Nic. Czy to nie wielka szkoda, Kenneth, �e nie mo�emy zachowa� mi�ego usposobienia i szczytnych idea��w, jakie mieli�my w m�odo�ci?
- Nie pami�tam, �eby� mia�a wyj�tkowo mi�e usposobienie, moje dziecko. Dostawa�a� zupe�nie przera�aj�cych napad�w w�ciek�o�ci. Kiedy� rzuci�a� si� na mnie w furii i niemal mnie udusi�a�. Rosamund roze�mia�a si�.
- Czy pami�tasz ten dzie�, kiedy wzi�li�my Toby'ego, �eby zapolowa� na szczury wodne?
Przez chwil� przypominali sobie dawne przygody. P�niej zamilkli.
Palce Rosamund bawi�y si� zatrzaskiem torebki. Wreszcie rzek�a:
- Kenneth?
- Uhm... - odpowied� by�a niewyra�na, gdy� nadal le�a� z twarz� zag��bion� w trawie.
- Czy odezwiesz si� jeszcze kiedy� do mnie, je�li powiem ci teraz oburzaj�c� impertynencj�?
Obr�ci� si� w trawie i usiad�.
- Nie s�dz� - powiedzia� powa�nie - �e m�g�bym uwa�a� za impertynencj� co�, co ty powiesz. Jeste�my przecie� przyjaci�mi.
Skin�a g�ow�, zgadzaj�c si� z ostatnim zdaniem. Ukry�a jedynie, jak wielk� przyjemno�� jej to sprawi�o.
- Kenneth, dlaczego nie rozwiedziesz si� z �on�? Marshallowi gwa�townie zmieni�a si� twarz. Sta�a si� surowa, znikn�� z niej wyraz zadowolenia. Wyj�� z kieszeni fajk� i zacz�� j� nabija�.
- Przykro mi, je�eli ci� urazi�am - przeprosi�a Rosamund.
- Nie urazi�a� mnie - odpar� spokojnie.
- Wi�c dlaczego si� nie rozwiedziesz?
- Nie rozumiem, moje mi�e dziecko.
- Czy... czy jest ci a� tak bardzo mi�a?
- Nie o to chodzi. O�eni�em si� z ni�.
- Wiem. Ale ona nie ma... najlepszej reputacji. Rozwa�a� to przez chwil�, ubijaj�c uwa�nie tyto� w fajce.
- Tak my�lisz? Chyba masz racj�.
- M�g�by� si� z ni� rozwie��, Ken.
- Moja droga, nie masz prawa tak m�wi� o niej. To, �e m�czy�ni trac� dla niej g�ow�, nie oznacza, �e ona traci g�ow� dla nich.
Rosamund w ostatnim momencie ugryz�a si� w j�zyk, �eby nie skomentowa�.
- M�g�by� wzi�� win� na siebie... je�li wolisz w ten spos�b.
- Oczywi�cie, �e m�g�bym.
- Powiniene�, Ken. Naprawd�, wierz� w to. Jest przecie� dziecko.
- Linda?
- Tak, LLnda.
- A c� Linda ma z tym wsp�lnego?
- Arlena nie jest odpowiednia dla Lindy. Naprawd�. My�l�, �e Linda jest niezwykle wra�liwa.
Kennelh Marshall przy�o�y� zapa�k� do fajki. Wci�gaj�c dym powiedzia�:
- Tak... co� w tym jest. My�l�, �e Arlena i Linda nie s� nazbyt mi�e dla siebie nawzajem. Nic jest to chyba dobre dla dziewczynki. Troch� k�opotliwe.
- Lubi� Linde... bardzo j� lubi� - powiedzia�a Rosamund. - Jest w niej co� delikatnego.
- Podobna do matki. Bierze wszystko powa�nie, zupe�nie jak Ruth.
- A wi�c, czy naprawd� nie s�dzisz, �e... powiniene� pozby� si� Arleny?
- Doprowadzi� do rozwodu?
-