3280

Szczegóły
Tytuł 3280
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

3280 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 3280 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

3280 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

AGATHA CHRISTIE WIELKA CZW�RKA PRZE�O�Y�A JOLANTA BARTOSIK TYTU� ORYGINA�U ANGIELSKIEGO: .THE BIG FOUR" I NIEOCZEKIWANY GO�� Znam ludzi, kt�rzy lubi� przepraw� przez kana� La Manche: siedz� rozparci w fotelach na pok�adzie, czekaj� a� statek przybije do brzegu i dopiero w�wczas pakuj� si� bez po�piechu, by w ko�cu zej�� na l�d. Mnie si� to nigdy nie udaje. Ledwie wejd� na pok�ad, ju� mam wra�enie, �e na ten kr�tki czas nie warto si� tu rozgaszcza�. Bez ko�ca przek�adam walizki z miejsca na miejsce; je�li nawet zejd� na d�, do baru, zjadani co� na chybcika w obawie, �e statek niepostrze�enie przybije do brzegu. Mo�liwe, �e zwyczaju tego nabra�em w czasie wojny: kiedy wraca�em do kraju na kr�tki urlop, za wszelk� cen� chcia�em mie� miejsce przy samym wyj�ciu, �eby jak najszybciej zej�� na l�d i nie straci� ani chwili z kr�tkich kilku dni przepustki. By�o czerwcowe przedpo�udnie. Sta�em przy balustradzie, przygl�daj�c si� bia�ym ska�om Dover i pasa�erom, kt�rzy spokojnie siedzieli na krzes�ach, nie okazuj�c zainteresowania coraz bli�szym ojczystym brzegiem. Oni byli w innej sytuacji ni� ja. Wi�kszo�� z nich prawdopodobnie sp�dzi�a w Pary�u dwa dni wolne od pracy, podczas gdy ja przez p�tora roku nie rusza�em si� z rancza w Argentynie. Powodzi�o mi si� do�� dobrze. Oboje z �on� polubili�my nieskr�powane, leniwe �ycie w Ameryce Po�udniowej, a jednak patrz�c na zbli�aj�cy si� brzeg rodzinnej wyspy czu�em �ciskanie w gardle. Przed dwoma dniami wyl�dowa�em we Francji, za�atwi�em swoje sprawy i wreszcie mog�em wyruszy� do Londynu, by sp�dzi� tam kilka najbli�szych miesi�cy. Mia�em zamiar odwiedzi� wszystkich przyjaci�. Najbardziej cieszy�em si� na spotkanie z tym najbli�szym - niewysokim m�czyzn� o jajowatej g�owie i zielonych oczach: Herkulesem Poirot! M�j przyjazd b�dzie dla niego wielk� niespodziank�. W ostatnim li�cie, wys�anym jeszcze z Argentyny, nie wspomina�em o planowanej podr�y. Zreszt� na wyjazd zdecydowa�em si� nagle, z powodu pewnych trudno�ci w interesach. Z rozbawieniem wyobra�a�em sobie, jak m�j przyjaciel ucieszy si� i zdziwi na m�j widok. Wiedzia�em, �e powinienem zasta� go w domu. Min�y ju� czasy, kiedy - prowadz�c r�ne sprawy - je�dzi� po ca�ej Anglii. Teraz jest s�awny i pracuje nad wyja�nieniem kilku tajemnic jednocze�nie. Coraz bardziej przypomina "detektywa-konsultanta", na wz�r lekarzy z Harley Street. Poirot zreszt� zawsze szydzi� z popularnych wyobra�e� o �ledczym, cz�sto zmieniaj�cym przebrania i skrupulatnie mierz�cym ka�dy odcisk buta. - Nie, m�j przyjacielu - mawia�. - Zostawimy to Diraudowi i jego kolegom. Herkules Poirot ma swoje metody: porz�dek, metoda i ma�e szare kom�rki. Nie ruszaj�c si� z wygodnego fotela widzimy rzeczy, kt�re umkn�y uwagi innych. Nie wyci�gamy pochopnych wniosk�w jak Japp. Nie; nie musz� si� obawia�, �e nie zastan� Herkulesa Poirot w domu. Zaraz po przyje�dzie do Londynu zostawi�em baga� w hotelu � szybko uda�em si� pod dobrze mi znany adres. Od�y�y we mnie radosne wspomnienia. Przywita�em si� z w�a�cicielk� mieszkania, kt�re kiedy� wynajmowa�em, i - przeskakuj�c po dwa schodki - pobieg�em pod drzwi Poi- rota. Zapuka�em. - Prosz�! - zawo�a� znajomy g�os. Wszed�em. Poirot trzyma� w r�ce ma�� walizk�. Na m�j widok upu�ci� j� z �oskotem. - Mon ami Hastings! - zawo�a�. - Mon ami Hastings! Podbieg� z wyci�gni�tymi r�kami i zamkn�� mnie w mocnym u�cisku. Nasza rozmowa by�a chaotyczna i pozbawiona logiki: wykrzykniki, niecierpliwe pytania, nie doko�czone odpowiedzi, pozdrowienia od mojej �ony, wyja�nienia dotycz�ce mojej podr�y - wszystko naraz. - Zdaje si�, �e kto� ju� zaj�� pokoje, kt�re kiedy� wynajmowa�em - powiedzia�em, gdy troch� si� uspokoili�my. - Ch�tnie zamieszka�bym z tob�. Wyraz twarzy Poirota uleg� nag�ej zmianie. - Mon Dieu!, to� to chance epouvantable*. Rozejrzyj si� po pokoju, przyjacielu. Dopiero teraz spojrza�em wok� siebie. Przy �cianie sta� olbrzymi staro�wiecki kufer. Obok niego ustawiono wed�ug wielko�ci kilka walizek. Bez trudu domy�li�em si�, co to znaczy. - Wyje�d�asz? - Tak. - Dok�d? - Do Ameryki Po�udniowej. - Co? - W�a�nie tak! Niewiarygodny zbieg okoliczno�ci. Jad� do Rio. Codziennie sobie powtarzam: Nie, nie napisz� o tym w li�cie... Ach, drogi Hastings zrobi na m�j widok wielkie oczy. - Kiedy wyje�d�asz? Poirot spojrza� na zegarek. - Za godzin�. - Zawsze m�wi�e�, �e nic nie jest w stanie zmusi� ci� do d�ugiej podr�y morskiej. Poirot zamkn�� oczy i zadr�a�. - Nawet mi o tym nie wspominaj, przyjacielu. M�j lekarz zapewnia, �e od tego si� nie umiera... Tylko jeden raz. Rozumiesz? Ja przenigdy nie wr�c�. Popchn�� mnie w kierunku krzes�a. - Usi�d�! Opowiem ci, jak do tego dosz�o. Czy wiesz, kto jest najbogatszym cz�owiekiem na �wiecie? Kto jest bogatszy od Rockefellera? Abe Ryland. - Ameryka�ski kr�l myd�a? - Tak. Skontaktowa� si� ze mn� jego sekretarz. W jednej z wielkich firm w Rio przeprowadzono podejrzane machinacje na wielk� skal�. Poproszono mnie o zbadanie tej afery na miejscu. Odm�wi�em. Powiedzia�em, �e je�li poznam wszystkie fakty, nie ruszaj�c si� z miejsca przedstawi� swoj� opini� w tej sprawie. Sekretarz wyzna�, �e nie jest w stanie zaspokoi� mojej ciekawo�ci. Wszystkie fakty zostan� mi przedstawione dopiero w Rio. Sprawa powinna by�a si� na tym zako�czy�. Stawianie warunk�w Herkulesowi Poirot uwa�am za impertynencj�. Jednak�e zaoferowana mi zaplata by�a tak niewiarygodnie wysoka, �e pierwszy raz w �yciu skusi�y mnie pieni�dze. Obiecano mi prawdziw� fortun�! Poza tym, spodziewa�em si� spotka� w Ameryce Po�udniowej ciebie, m�j przyjacielu! Przez ostatnie p�tora roku czu�em si� bardzo samotny. Pomy�la�em sobie: czemu nie? Nieustanne rozwi�zywanie problem�w zacz�o mnie ju� m�czy�. Zdoby�em wielk� s�aw�. Dzi�ki zarobionym pieni�dzom b�d� m�g� osi��� gdzie� w pobli�u najlepszego przyjaciela. Wzruszy�y mnie te s�owa, �wiadcz�ce o oddaniu Poirota. - Zgodzi�em si� wi�c przyj�� postawione warunki - m�wi� dalej Poirot. - Za godzin� musz� wyj�� z domu, �eby zd��y� na poci�g, kt�ry zawiezie mnie do portu. Drobna z�o�liwo�� losu, prawda? Musz� si� jednak przyzna�, Hastings, �e gdyby nie pieni�dze, pewnie nie zdecydowa�bym si� na t� podr�, gdy� ostatnio zacz��em �ledztwo w pewnej sprawie. Powiedz mi, o czym my�li przeci�tny cz�owiek, kiedy s�yszy okre�lenie "Wielka Czw�rka"? - Zdaje mi si�, �e Wielka Czw�rka wzi�a pocz�tek na konferencji wersalskiej; jest te� s�ynna wielka czw�rka �wiata filmowego. Jest jeszcze kilka mniej znanych organizacji, nosz�cych t� nazw�. - Rozumiem - powiedzia� Poirot, zamy�lony. - Ja jednak spotka�em si� z tym terminem w okoliczno�ciach nie pasuj�cych do tego, o czym m�wi�e�. Zdaje si�, �e Wielk� Czw�rk� nazwano mi�dzynarodowy gang przest�pczy czy co� w tym rodzaju. Ale... - Co? - spyta�em, poniewa� Poirot zawaha� si�. - Moim zdaniem, to jest co� bardzo powa�nego. No, my tu gadu, gadu, a ja musz� doko�czy� pakowania. Czas ucieka. - Nie jed� - poprosi�em. - Prze�� rezerwacj� i pop�yniemy jednym statkiem. Poirot wsta� i spojrza� na mnie z wyrzutem. - Ach, ty nic nie rozumiesz! Da�em s�owo, pojmujesz? S�owo Herkulesa Poirot! Teraz nic nie jest w stanie mnie powstrzyma�; chyba, �e w gr� wchodzi�oby czyje� �ycie lub �mier�. - Nie s�dz�, by co� takiego mia�o si� zdarzy�. Chyba �e pi�� przed dwunast� otworz� si� drzwi i wejdzie tu nieoczekiwany go��. Powiedzia�em to ze �miechem, ale chwil� p�niej obaj z Poirotem zamarli�my bez ruchu. Z pokoju po�o�onego w g��bi mieszkania dobieg� nas dziwny ha�as. - Co to? - spyta�em przestraszony. - Ma foi? - zawo�a� Poirot. - Zdaje si�, �e mamy w sypialni niespodziewanego go�cia. - Jak to mo�liwe? Jedyne drzwi wej�ciowe do twojego mieszkania znajduj� si� w rym pokoju! - Masz doskona�� pami��, Hastings. Teraz wyci�gnij z tego faktu wnioski. - Okno! Czy�by w�amywacz? Nie�atwo si� tu wspi��; to raczej niemo�liwe. Wsta�em i ruszy�em w stron� drzwi sypialni, ale stan��em s�ysz�c, �e z drugiej strony kto� naciska klamk�. Drzwi otworzy�y si� powoli. Sta� w nich m�czyzna od st�p do g��w pokryty kurzem i b�otem. Twarz mia� wymizerowan�. Przez chwil� patrzy� na nas bez s�owa, potem zachwia� si� i upad� na pod�og�. Po�rot podbieg� do niego, ukl�k� i powiedzia� do mnie: - Brandy... Szybko! Nala�em brandy i poda�em przyjacielowi. Uda�o mu si� wla� troch� alkoholu do ust nieznajomego. Przenie�li�my go na kanap�. Po kilku minutach otworzy� oczy i potoczy� wok� nieprzytomnym spojrzeniem. - Czego pan chce? - spyta� Poirot. M�czyzna rozchyli� wargi i dziwnym, bezbarwnym g�osem powiedzia�: - Pan Herkules Poirot, Farraway Street czterna�cie. - Tak, tak, to ja. Obcy chyba nie zrozumia�. Powt�rzy� tym samym tonem: - Pan Herkules Poirot, Farraway Street czterna�cie. Poirot zada� mu jeszcze kilka pyta�. M�czyzna nie odpowiada�, tylko co jaki� czas powtarza� to samo zdanie. Poirot da� mi znak, �ebym zadzwoni� po lekarza. - Wezwij doktora Ridgewaya. Na szcz�cie doktor by� w domu. Jako �e mieszka� na s�siedniej ulicy, kilka minut p�niej by� ju� u nas. - Co si� sta�o? Poirot powiedzia� o tajemniczej wizycie. Lekarz zbada� nieznajomego, nie�wiadomego, co si� z nim dzieje. - Hm! - chrz�kn�� wreszcie. - Dziwny przypadek. - Zapalenie m�zgu? - spyta�em. Doktor parskn�� ze z�o�ci�. - Zapalenie m�zgu! Zapalenie m�zgu! Co� takiego w og�le nie istnieje. Nowomodny wymys�! Nie. Ten cz�owiek prze�y� jaki� wstrz�s. Jest ca�kowicie poch�oni�ty jedn� my�l�: musi znale�� pana Herkulesa Poirot z Farraway Street 14. Powtarza te s�owa mechanicznie. - Afazja? - spyta�em z nadziej�. Tym razem doktor okaza� nieco mniejsze niezadowolenie. Nic nie powiedzia�, tylko da� nieznajomemu m�czy�nie kartk� i o��wek. - Zobaczymy, co z tym zrobi - wyja�ni�. Nieznajomy przez chwil� nic nie robi�. Potem zacz�� gor�czkowo pisa�, ale nagle przesta�. Kartka i o��wek upad�y na pod�og�. Lekarz podni�s� je, spojrza� na kartk� i pokr�ci� g�ow�. - Nic tu nie ma. Tylko cyfra 4 powt�rzona kilkana�cie razy, za ka�dym razem wi�ksza. Pewnie chcia� zapisa� numer domu: czterna�cie. Ciekawy przypadek. Bardzo ciekawy. Czy mo�e go pan zatrzyma� do wieczora? Teraz musz� i�� do szpitala, ale wieczorem przyjd� i zajm� si� nim. Wyja�ni�em, �e Poirot wyje�d�a, a ja obieca�em towarzyszy� mu do Southampton. - Nie szkodzi. Mo�ecie zostawi� go samego. Nic mu si� nie stanie. Jest skrajnie wyczerpany. Prawdopodobnie przez kilka godzin b�dzie spa�. Prosz� porozmawia� z gospodyni� i poprosi�, �eby zagl�da�a do niego co jaki� czas. Po tych s�owach doktor Ridgeway wyszed�. Poirot doko�czy� pakowania, co chwila spogl�daj�c na zegarek. - Czas nieub�aganie p�dzi naprz�d. Chod�my, Hastings. Nie b�dziesz si� tu nudzi�. To niezwyk�a tajemnica. Nieznajomy m�czyzna. Kim jest? Ach, sopristi! Odda�bym dwa lata �ycia, �eby tylko odp�yn�� jutro, a nie dzisiaj. Jest w tym co� ciekawego... niezwykle interesuj�cego. Jednak wszystko wymaga czasu. Minie wiele dni, a mo�e nawet miesi�cy, zanim ten m�czyzna b�dzie w stanie powiedzie�, po co do nas przyszed�. - Zrobi�, co b�d� m�g� - zapewni�em przyjaciela. - Spr�buj� ci� zast�pi�. - Oczywi�cie. W g�osie Poirota s�ycha� by�o niepewno��. Wzi��em do r�ki kartk�, zapisan� przez nieznajomego. - Gdybym chcia� napisa� ksi��k� - powiedzia�em - uwzgl�dni�bym twoje najnowsze zainteresowania i da� jej tytu� "Tajemnica Wielkiej Czw�rki". M�wi�c to, pokaza�em palcem powtarzaj�c� si� na kartce cyfr� 4. Nagle podskoczy�em ze strachu. Nasz chory go�� doszed� do siebie, usiad� i powiedzia� ca�kiem wyra�nie: - Li Chang Yen. Wygl�da� jak cz�owiek wybity ze snu. Poirot gestem nakaza� mi milczenie. Nieznajomy m�wi� g�osem czystym, wysokim; mia�em wra�enie, �e cytuje s�owa jakiego� wyk�adu b�d� raportu. - Li Chang Yen jest m�zgiem Wielkiej Czw�rki. Wszystko kontroluje i wprawia w ruch. Z tego powodu nazwa�em go Numerem Pierwszym. Numer Drugi rzadko wymieniany jest z nazwiska. Podpisuje si� liter� S przeci�t� dwoma liniami, czyli znakiem dolara. Czasem u�ywa te� dw�ch kresek i gwiazdy. Mo�na si� domy�la�, �e jest obywatelem Stan�w Zjednoczonych i wywodzi si� z zamo�nych, wp�ywowych kr�g�w. Nie ma �adnych w�tpliwo�ci co do tego, i� Numer Trzeci jest kobiet� narodowo�ci francuskiej. Mo�liwe, �e jest jedn� z kusicielek p�wiatka, ale nie wiemy o niej nic pewnego. Numer Czwarty... G�os mu zadr�a� i nieznajomy umilk�. Poirot pochyli� si� nad nim. - Tak? - spyta� niecierpliwie. - Co z Numerem Czwartym? Na twarzy nieznajomego wida� by�o coraz wi�ksze przera�enie. - Niszczyciel - szepn�� i g�o�no wci�gn�� powietrze. Pr�bowa� si� zerwa�, ale straci� przytomno��. - Mon Dieu! - szepn�� Poirot. - Jednak mia�em racj�. - S�dzisz... - Zanie� go do mojego pokoju - przerwa� mi. - Nie mam ani minuty do stracenia. Musz� zd��y� na poci�g, chocia� ucieszy�bym si�, gdybym si� sp�ni�. Och, gdybym mia� pow�d, �eby si� sp�ni�! Ale da�em s�owo. Chod�my, Hastings! Zostawili�my tajemniczego go�cia pod opiek� pani Pearson, a sami pojechali�my na stacj�. Do poci�gu wsiedli�my w ostatniej chwili. Poirot na zmian� to milcza�, to zn�w szybko m�wi�. Wygl�da� przez okno i sprawia� wra�enie sennego. Nie s�ysza�, co do niego m�wi�. Potem nagle o�ywia� si�, wydawa� mi rozmaite polecenia i wymusza� obietnic�, �e codziennie b�d� wysy�a� depesze. Kiedy min�li�my Woking, na d�u�sz� chwil� zapad�a cisza. Poci�g nie zatrzymywa� si� nigdzie a� do Southampton. Teraz jednak nieoczekiwanie stan�� na sygnale. - Ach! Sacr� mille tonnerres!* - zawo�a� nagle Poirot. - By�em imbecylem! Widz� to wyra�nie! Wszyscy �wi�ci zatrzymali ten poci�g! Wyskakuj, Hastings! No, wyskakuj, m�wi�! W jednej chwili otworzy� drzwi i zeskoczy� na ziemi�. - Rzu� walizki i skacz! Zrobi�em, co mi kaza�. Zd��y�em w ostatniej chwili. Ledwie dotkn��em stopami ziemi, poci�g ruszy�. - A teraz - powiedzia�em zdenerwowany - mo�e zechcesz mi wyja�ni�, co to ma znaczy�! - To znaczy, przyjacielu, �e dostrzeg�em �wiat�o. - To wielce pouczaj�ce - stwierdzi�em z przek�sem. - To powinno ci wiele wyja�ni� - odpar� Poirot. - Obawiam si� jednak, �e nic nie rozumiesz. Je�li we�miesz dwie walizki, ja zabior� reszt�. II. CZ�OWIEK Z ZAK�ADU DLA OB��KANYCH Na szcz�cie, poci�g zatrzyma� si� niedaleko stacji. Nie musieli�my d�ugo maszerowa�, poniewa� wkr�tce dotarli�my do warsztatu, gdzie uda�o nam si� wynaj�� samoch�d. Nie min�o p� godziny, a my w zawrotnym tempie p�dzili�my do Londynu. Dopiero wtedy Poirot zdecydowa� si� zaspokoi� moj� ciekawo��. - Nie rozumiesz? Przed chwil� ja te� nie rozumia�em, ale miejsce i metod� wybrano z wielk� znajomo�ci� rzeczy. Bali si� mnie. - Kto taki? - Czw�rka geniuszy, kt�ra po��czy�a swe si�y, �eby dzia�a� niezgodnie z prawem. Chi�czyk, Amerykanin, Francuzka i jeszcze kto�... Pro� Boga, �eby�my zd��yli na czas, Hastings. - Boisz si�, �e nasz go�� jest w niebezpiecze�stwie? - Jestem tego pewien. Pani Pearson przywita�a nas w drzwiach. Zdziwi�a si� bardzo na widok Poirota, on jednak przerwa� potok jej s��w i spyta� o go�cia. To, co us�yszeli�my, uspokoi�o nas. Nikt nie wchodzi� do mieszkania, a tajemniczy m�czyzna nie rusza� si� z miejsca. Nieco spokojniejsi weszli�my na g�r�. Poirot poszed� prosto do sypialni. Chwil� p�niej zawo�a� mnie dziwnie nalegaj�cym tonem. - Hastings, on nie �yje - powiedzia�. M�czyzna le�a� tam, gdzie go zostawili�my, ale by� martwy. Pobieg�em wezwa� lekarza. Wiedzia�em, �e Ridgeway jeszcze nie wr�ci�, ale bez trudu znalaz�em innego doktora i przyprowadzi�em go na g�r�. - Tak, rzeczywi�cie nie �yje. Biedak. Pr�bowa� pan zaprzyja�ni� si� z jakim� w��cz�g�? - Mo�na tak powiedzie� - zgodzi� si� Poirot. - Co by�o przyczyn� �mierci? - Trudno powiedzie�. Mo�liwe, �e mia� wylew. Czy jest tu gaz? - Nie; tylko pr�d. - Okna s� otwarte. Powiedzia�bym, �e jest martwy od dw�ch godzin. Zawiadomi pan policj�? Lekarz zrobi�, co do niego nale�a�o, i wyszed�. Poirot zatelefonowa� w kilka miejsc. Na koniec, ku mojemu zdziwieniu, zadzwoni� do swojego dobrego znajomego, inspektora Jappa, i zaprosi� go do siebie. Ledwie Poirot od�o�y� s�uchawk�, przysz�a pani Pearson. Oczy mia�a ze zdziwienia wielkie jak spodeczki. - Przyszed� jaki� cz�owiek z zak�adu dla ob��kanych, z Hanwell. S�ysza� pan co� podobnego? Czy mam go wpu�ci�? Gestem wyrazili�my zgod�. Po chwili do pokoju wszed� wysoki, t�gi m�czyzna w mundurze. - Dzie� dobry panom - przywita� si� weso�o. - Mam powody podejrzewa�, �e przebywa tu jeden z moich ptaszk�w. Uciek� nam wczoraj w nocy. - By� tutaj - wyja�ni� spokojnie Poirot. - Czy�by znowu uciek�? - spyta� z trosk� dozorca. - Nie �yje. M�czyzna nie wygl�da� na zmartwionego; mia�em nawet wra�enie, �e jest zadowolony. - Co� podobnego! Chocia�, tak jest chyba najlepiej. - Czy on by� niebezpieczny? - Chce pan wiedzie�, czy m�g�by zabi� cz�owieka? Nie. By� zupe�nie nieszkodliwy. Cierpia� na mani� prze�ladowcz�. Zamkn�li go, bo wsz�dzie dopatrywa� si� dzia�alno�ci tajnych chi�skich stowarzysze�. Nasi pacjenci nie potrafi� wymy�li� nic oryginalnego. Zadr�a�em. - Jak d�ugo przebywa� w zak�adzie? - spyta� Poirot. - Od dw�ch lat. - Rozumiem. Czy nikomu nie przysz�o do g�owy, �e ten cz�owiek mo�e by� normalny? Dozorca za�mia� si�. - Gdyby by� normalny, nie zamykaliby go w zak�adzie dla psychicznie chorych. Oni wszyscy twierdz�, �e s� zdrowi. Poirot nie odpowiedzia�. Zaprowadzi� dozorc� do sypialni i pokaza� mu cia�o. Okaza�o si�, �e rzeczywi�cie jest to zbieg�y pacjent. - Tak, to on - powiedzia� nieporuszony dozorca. - Niez�y dziwak, co? No, panowie, powinienem ju� i�� i przygotowa� si� do pogrzebu. Postaramy si� jak najszybciej zabra� cia�o. Je�li b�dzie �ledztwo, mog� poprosi� pana o z�o�enie zezna�. Do widzenia panu. Uk�oni� si� niezgrabnie i szuraj�c nogami wyszed� za drzwi. Kilka minut p�niej przyszed� Japp. Inspektor Scotland Yardu by�, jak zawsze, weso�y i wytworny. - Oto jestem, panie Poirot. Czym mog� s�u�y�? S�dzi�em, �e mia� pan dzisiaj odp�yn��, �eby zatrzyma� si� gdzie� na rafach koralowych. - Drogi Japp, chcia�bym wiedzie�, czy widzia� pan kiedy� tego cz�owieka. Poirot zaprowadzi� Jappa do sypialni. Inspektor ze zdziwieniem popatrzy� na cia�o le��ce na ��ku. - Chwileczk�... Mam wra�enie, �e go znam... Szczyc� si� doskona�� pami�ci�. Na mi�y B�g, to Mayerling! Cz�owiek ze s�u�b specjalnych, nie od nas. Kilka lat temu pojecha� do Rosji i wszelki �lad po nim zagin��. Wszyscy byli prze�wiadczeni, �e bolszewicy go wyko�czyli. - Wszystko si� zgadza - powiedzia� Poirot po wyj�ciu Jappa - wyj�wszy fakt, �e cz�owiek ten umar� �mierci� naturaln�. Przez chwil� z grymasem niezadowolenia patrzy� na nieruchom� posta�. Nag�y powiew wiatru poruszy� firank�. Poirot spojrza� na ni� z uwag�. - Czy otworzy�e� okna, kiedy przenios�e� go do sypialni? - spyta�. - Bynajmniej - odpar�em. - Zdaje mi si�, �e by�y zamkni�te. Poirot gwa�townie uni�s� g�ow�. - Zamkni�te? A teraz s� otwarte. Co to mo�e znaczy�? - Kto� t�dy wszed� - powiedzia�em. - Mo�liwe - zgodzi� si� Poirot. M�wi� jednak bez przekonania. By� zamy�lony. Po chwili powiedzia�: - Nie o to mi chodzi�o, Hastings. Nie by�bym taki zdziwiony, gdyby tylko jedno okno by�o otwarte. Ale otwarte s� obydwa. - Szybkim krokiem przeszed� do sypialni. - Okno w salonie r�wnie� jest otwarte, a przecie� by�o zamkni�te, kiedy wychodzili�my z domu. Ach! Pochyli� si� nad zmar�ym i obejrza� k�ciki jego ust. Po chwili podni�s� wzrok. - Hastings, on zosta� zakneblowany i otruty. - Wielkie nieba! - krzykn��em zdziwiony. - Mam nadziej�, �e sekcja zw�ok wszystko wyja�ni! - Lekarze nic nie znajd�. Zamordowano go, podstawiaj�c mu pod nos st�ony kwas pruski. Morderca przed wyj�ciem pootwiera� wszystkie okna. Kwas cyjanowy bardzo szybko paruje, ale ma mocny zapach gorzkich migda��w. Je�li nie b�dzie zapachu, lekarze dojd� do wniosku, �e �mier� nast�pi�a z przyczyn naturalnych. A wi�c ten cz�owiek pracowa� w s�u�bach specjalnych; pi�� lat temu pojecha� do Rosji i znikn�� bez �ladu. - Ostatnie dwa lata sp�dzi� w zak�adzie dla psychicznie chorych - przypomnia�em. - Co mog�o si� z nim dzia� przez pierwsze trzy lata? Poirot pokr�ci� g�ow� i z�apa� mnie za rami�. - Zegar, Hastings; sp�jrz na zegar. Odwr�ci�em g�ow� w stron� kominka. Zegar zatrzyma� si� o czwartej. - Mon ami, kto� przy nim manipulowa�. Ten zegar nakr�ca si� raz na osiem dni, rozumiesz? - Dlaczego kto� mia�by to robi�? Czy�by chcia�, �eby�my s�dzili, i� morderstwa dokonano o czwartej? - Nie! Nie! Uporz�dkuj my�li, mon ami. U�yj ma�ych szarych kom�rek. Jeste� Mayerlingiem. S�yszysz co� i wiesz, �e zbli�a si� tw�j koniec. Masz tylko tyle czasu, �eby zostawi� jaki� znak. Godzina czwarta, Hastings! Numer Czwarty, Niszczyciel. Ach! C� za pomys�! Poirot pobieg� do drugiego pokoju i podni�s� s�uchawk� telefonu. Poprosi� o po��czenie z Hanwell. - Czy to zak�ad dla psychicznie chorych? S�ysza�em, �e dzisiaj uciek� wam jeden z pacjent�w. Co pani m�wi? Chwileczk�, prosz� zaczeka�. Zechce pani powt�rzy�? Ach! Parfaitement. - Od�o�y� s�uchawk� i spojrza� na mnie. - S�ysza�e�, Hastings? Nikt im nie uciek�. - Ale� by� tu ich cz�owiek... dozorca - przypomnia�em. - Zastanawiam si�... Tak, powa�nie si� zastanawiam. - Nad czym? - Numer Czwarty, Niszczyciel. Zaskoczony, nie mog�em oderwa� wzroku od Poirota. Dopiero po chwili odzyska�em g�os. - Poznamy go bez trudno�ci - powiedzia�em. - To by� cz�owiek o nietuzinkowym wygl�dzie. - Czy aby na pewno, mon ami? Nie s�dz�. By� dobrze zbudowany, rubaszny, mia� czerwon� twarz, sumiaste w�sy i chrapliwy g�os. Je�li go kiedy� zobaczymy, wszystko to si� zmieni. Je�li chodzi o reszt�, to mia� oczy nieokre�lonego koloru, nie widzieli�my jego uszu. Nawet z�by mia� sztuczne. Nie tak �atwo jest rozpozna� cz�owieka. Nast�pnym razem... - My�lisz, �e b�dzie nast�pny raz? - spyta�em. Poirot sta� si� nagle bardzo powa�ny. - To jest �miertelny pojedynek, mon ami. My jeste�my po jednej stronie, a Wielka Czw�rka po drugiej. Nasz przeciwnik wygra� pierwsz� rund�, ale nie uda�o mu si� usun�� mnie z drogi. W przysz�o�ci b�d� musieli liczy� si� z Herkulesem Poirot! III. ZNOWU LI CHANG YEN Po wizycie fa�szywego dozorcy z zak�adu dla ob��kanych przez kilka dni �y�em nadziej�, �e on wr�ci. Ani na chwil� nie opuszcza�em mieszkania. Nie s�dzi�em, by mia� pow�d przypuszcza�, �e odkryli�my oszustwo. My�la�em, �e zechce wr�ci� i zabra� cia�o, ale Poirot �mia� si� ze mnie. - Mon ami - powiedzia� - je�li chcesz, mo�esz czeka� w nadziei, �e zalejesz naszemu ptaszkowi sad�a za sk�r�, aleja nie mam czasu do stracenia. - W takim razie powiedz, Poirot - nie dawa�em za wygran� - po co w og�le tu przychodzi�? Jego wizyta ma jaki� sens, je�li zamierza wr�ci� po cia�o, �eby si� pozby� obci��aj�cego dowodu. Inaczej nie rozumiem, co chcia� przez to osi�gn��. Poirot wymownie wzruszy� ramionami. - Nie umiesz wczu� si� w sytuacj� Numeru Czwartego, Hastings - powiedzia�. - M�wisz o dowodach! Powiedz mi, jakie dowody mamy przeciw niemu? S� wprawdzie zw�oki, ale nikogo nie b�dziemy w stanie przekona�, �e nasz go�� zosta� zamordowany. Kwas pruski nie zostawia �lad�w. Nikt nie widzia� obcego cz�owieka, wchodz�cego do mojego mieszkania podczas naszej nieobecno�ci. Nie wiemy te� nic o ostatnich przygodach naszego przyjaciela Mayerlinga... Nie, Hastings, Numer Czwarty nie zostawi� �adnych �lad�w i sam wie o tym najlepiej. Mo�na powiedzie�, �e przyszed� tu na rekonesans. Mo�e chcia� si� upewni�, czy Mayerling rzeczywi�cie nie �yje? Moim zdaniem odwiedzi� nas przede wszystkim po to, �eby zobaczy� Herkulesa Poirot i porozmawia� z przeciwnikiem, kt�ry budzi w nim l�k. Rozumowanie Poirota by�o, jak zwykle, bardzo egoistyczne, ale nie chcia�em si� z nim sprzecza�. - A co z rozpraw� s�dow�? - spyta�em. - Mam nadziej� �e ujawnisz wszystkie szczeg�y i podasz policji rysopis Numeru Czwartego. - A to w jakim celu? Czy mamy do powiedzenia co�, co zrobi wra�enie na prawdziwym Brytyjczyku, jakim z pewno�ci� jest koroner? Nie. Pozwolimy uzna� �mier� Mayerlinga za dzie�o przypadku. Mo�liwe, chocia� nie mam na to wielkiej nadziei, �e nasz morderca pomy�li, i� odni�s� zwyci�stwo i pokona� Herkulesa Poirot w pierwszej rundzie. Poirot, jak zwykle mia� racj�. Pracownik szpitala wi�cej si� nie pokaza�. By�em na rozprawie i zeznawa�em przed koronerem. Poirot si� nie pojawi�. Sprawa �mierci tajemniczego go�cia nie wzbudzi�a wi�kszego zainteresowania. Poirot, planuj�c wyjazd do Ameryki Po�udniowej, za�atwi� wszystkie swoje sprawy jeszcze przed moim przyjazdem i nie prowadzi� akurat �adnego �ledztwa. Wi�kszo�� czas sp�dza� w mieszkaniu, ale niewiele mog�em si� od niego dc wiedzie�. Siedzia� nieruchomo w fotelu i nie odpowiada� n pr�by nawi�zania rozmowy. Pewnego dnia, mniej wi�cej tydzie� po morderstwie w naszym mieszkaniu, powiedzia�, �e wybiera si� gdzie� i spyta�, czy mia�bym ochot� mu towarzyszy�. Ucieszy�o mnie to. Moim zdaniem pope�nia� b��d, rezygnuj�c z wszelkiej pomocy. Chcia�em skorzysta� z okazji i om�wi� z nim problem Wielkiej Czw�rki, ale Poirot nie by� w nastroju do rozmowy. Nie odpowiada� nawet gdy pyta�em, dok�d idziemy. Poirot lubi by� tajemniczy. Do ostatniej chwili nie chce zdradzi� posiadanych informacji. Jechali�my autobusem i dwoma tramwajami, a� znale�li�my si� w ponurej po�udniowej cz�ci Londynu. Dopiero w�wczas m�j przyjaciel zgodzi� si� wyjawi� mi swoje zamiary. - Jedziemy, Hastings, na spotkanie z jedynym cz�owiekiem w tym kraju, kt�ry zna �ycie podziemia w Chinach. - Co� podobnego! Kt� to taki? - Cz�owiek, o kt�rym nigdy nie s�ysza�e�. Pan John Ingles. Jest emerytowanym urz�dnikiem pa�stwowym o przeci�tniej inteligencji i w�a�cicielem domu pe�nego chi�skich osobliwo�ci, kt�re ma zamiar ofiarowa� przyjacio�om i znajomym. Ci, kt�rzy znaj� si� na rzeczy, zapewniaj� mnie, �e jedynym cz�owiekiem, kt�ry mo�e udzieli� mi potrzebnych informacji, jest John Ingles. Kilka minut p�niej stali�my ju� na schodach domu, kt�ry pan Ingles nazwa� "Wawrzyny". Rozgl�da�em si� po ogrodzie, ale nigdzie nie dostrzeg�em krzaku wawrzynu, doszed�em wi�c do wniosku, �e dom - podobnie jak wiele innych na obrze�ach stolicy - nosi nazw� zupe�nie dla niego niestosown�. Drzwi otworzy� Chi�czyk o nieruchomej twarzy. Wpu�ci� nas do �rodka i zaprowadzi� do swojego pana. Pan Ingles okaza� si� do�� korpulentnym m�czyzn� o ��tawej cerze i zapadni�tych oczach, w kt�rych dostrzeg�em dziwn� g��bi�. - Zechc� panowie usi���? Hasley pisze, �e poszukuje pan pewnych informacji i �e mog� okaza� si� pomocny - powiedzia�, wskazuj�c le��cy na stoliku list. - Rzeczywi�cie. Chcia�bym wiedzie�, czy s�ysza� pan o Li Chang Yenie? - To dziwne... bardzo dziwne. Gdzie pan s�ysza� o tym cz�owieku? - A wi�c zna go pan? - Widzia�em go jeden raz. Wiem o nim co nieco, ale nie tyle, ile bym chcia�. Jestem zdziwiony, �e tu, w Anglii, znalaz� si� kto� jeszcze, kto o nim s�ysza�. Yen jest wielkim cz�owiekiem, mandarynem, wie pan. Ale nie to jest najwa�niejsze. Mo�na s�dzi�, �e to on stoi za tym wszystkim. - Za czym? - Za wszystkim. Za brakiem pokoju na �wiecie, za buntami robotnik�w w r�nych krajach i rewolucjami, kt�re wybuchaj� to tu, to tam. S� ludzie (a nie nazwa�bym ich panikarzami), kt�rzy wierz�, �e tym wszystkim kieruje tajemnicza si�a, maj�ca na celu zniszczenie naszej cywilizacji. Wie pan, �e pewne fakty pozwalaj� przypuszcza�, i� Lenin i Trocki wykonywali w Rosji czyj�� wol�. Nie mog� przedstawi� �adnego dowodu, jestem jednak przekonany, �e tym "kim�" jest Li Chang Yen. - Czy aby nie posuwa si� pan w swoich domys�ach za daleko? - zaprotestowa�em. - Jak Chi�czyk mia�by decydowa� o tym, co dzieje si� w Rosji? Poirot, zdenerwowany, rzuci� mi z�e spojrzenie. - Dla ciebie, Hastings - powiedzia� - wszystko, co nie zrodzi�o si� w twojej g�owie, jest przesad�. Ja by�bym sk�onny zgodzi� si� z naszym gospodarzem. Prosz� m�wi� dalej. - Nie wiem, jakich korzy�ci spodziewa si� po tym Li Chang Yen - powiedzia� pan Ingles. - S�dz� jednak, �e do tkn�a go choroba, kt�ra cz�sto go�ci�a w umys�ach wielkich ludzi - od Akbara, przez Aleksandra Wielkiego do Napoleona - ��dza w�adzy i panowania nad �wiatem. Dot�d podboj�w dokonywano przy pomocy armii, jednak w naszym niespokojnym wieku ludzie tacy jak Li Chang Yen dysponuj� innymi �rodkami. Mog� udowodni�, �e Yen przeznacza olbrzymie pieni�dze na �ap�wki i propagand�. Pewne fakty wskazuj� na to, �e posiad� tajemnic� jakiego� naukowego odkrycia, daj�c� mu do dyspozycji moc, o jakiej �wiatu si� nawet nie �ni�o. Poirot z wielk� uwag� s�ucha� s��w pana Inglesa. - A w Chinach? - spyta�. - Czy tam r�wnie� dzia�a Li Chang Yen? Gospodarz kiwn�� g�ow�. - Nie zdoby�em na to dowod�w, kt�re mog�yby przekona� niedowiark�w, ale mam osobiste do�wiadczenie. Znam wszystkich, kt�rzy co� w Chinach znacz�, i mog� panu powiedzie� jedno: ci, kt�rzy znajduj� si� dzisiaj na �wieczniku, to ludzie pozbawieni indywidualno�ci, marionetki poruszane sznurkami, zbiegaj�cymi si� w r�ku mistrza - Li Chang Yena. To on sprawuje kontrol� nad wszystkim, co dzieje si� na Wschodzie. My nie potrafimy zrozumie� Wschodu i nigdy nam si� to nie uda. Za wszystkim kryje si� Li Chang Yen. Musz� jednak przyzna�, �e stara si� pozostawa� w cieniu. Nigdy nie opuszcza swojego pa�acu w Pekinie. Stamt�d poci�ga za sznurki, daj�c sygna� do rozpocz�cia r�nych akcji, cz�sto w bardzo odleg�ych zak�tkach �wiata. - Nie ma nikogo, kto m�g�by mu si� przeciwstawi�? - spyta� Poirot. Pan Ingles pochyli� si� ku nam. - W ci�gu czterech lat czworo ludzi pr�bowa�o tego dokona� - powiedzia�. - By�y to osoby interesuj�ce, uczciwe i m�dre. Ka�da z nich mia�a szans� na osi�gni�cie celu. Pan Ingles zamilk�. - I co? - spyta�em. - Dzisiaj wszyscy nie �yj�. Jeden z nich napisa� artyku� o zamieszkach w Pekinie i wymieni� nazwisko Li Chang Yena; dwa dni p�niej zosta� zasztyletowany na ulicy. Mordercy nie z�apano. Pozostali pope�nili podobne wykroczenie. W wyk�adzie, artykule prasowym czy rozmowie powi�zali nazwisko Li Chang Yena z zamieszkami i rewolucj�. Najp�niej w tydzie� po takiej wypowiedzi gin�li. Jeden zosta� otruty, drugi zmar� na choler�; by� to jedyny przypadek tej choroby w tamtym rejonie, nie by�o �adnej epidemii. Trzeciego znaleziono w jego w�asnym ��ku. Nigdy nie wyja�niono tajemnicy jego �mierci, ale lekarz, kt�ry widzia� zw�oki, powiedzia� mi, �e by�y spalone i pomarszczone, jakby przez cia�o przep�yn�� pr�d o wysokim napi�ciu. - A Li Chang Yen? - spyta� Poirot. - Niczego mu nie mo�na udowodni�? Przecie� musz� istnie� �lady, prowadz�ce do niego? Pan Ingles wzruszy� ramionami. - Oczywi�cie, s� �lady. Raz uda�o mi si� znale�� cz�owieka, kt�ry zacz�� m�wi�. By� to zdolny chi�ski chemik, protegowany Li Chang Yena. Kiedy do mnie przyszed�, znajdowa� si� na skraju za�amania nerwowego. Wspomina� co� o eksperymentach, do kt�rych wykonywania zmuszano go w pa�acu Li Chang Yena; mandaryn osobi�cie nadzorowa� prac� laboratorium. Bada� dokonywano na kulisach. Nie liczono si� z �yciem i cierpieniem ludzkim. M�ody chemik by� za�amany i przera�ony. Zrobi�o mi si� go �al. Zatrzyma�em go u siebie. Po�o�y� si� w pokoju na pi�trze. Rozmow� postanowili�my od�o�y� na nast�pny dzie�. By�o to bardzo nierozs�dne. - Jak go dopadli? - spyta� Poirot. - Tego nigdy si� nie dowiem. Obudzi�em si� w nocy. M�j dom sta� w p�omieniach. Mia�em szcz�cie, �e uszed�em z �yciem. P�niejsze dochodzenie wykaza�o, �e na pi�trze wybuch� po�ar. Z cia�a m�odego chemika zosta� tylko popi�. - Pan Ingles m�wi� z zapa�em cz�owieka, kt�ry dosiad� swojego ulubionego konika. Chyba u�wiadomi� to sobie, bo roze�mia� si� i doda� ze skruch�: - Musz� jednak przyzna�, �e nie mam na to �adnych dowod�w. Powiecie pewnie to samo, co wszyscy: �e mam bzika. - Wr�cz przeciwnie - odpar� spokojnie Poirot. - Mamy powody, �eby panu wierzy�. Nas r�wnie� bardzo interesuje Li Chang Yen. - Bardzo dziwne, �e pan o nim s�ysza�. My�la�em, �e jestem jedynym cz�owiekiem w Anglii, kt�ry zna to nazwisko. Chcia�bym wiedzie�, gdzie pan o nim us�ysza�... je�li to nie jest tajemnic�. - Bynajmniej. W moim pokoju schroni� si� pewien cz�owiek. By� w szoku, ale to, co zdo�a� powiedzie� wystarczy�o, �eby obudzi� w nas zainteresowanie Li Chang Yenem. M�wi� o czw�rce ludzi, o Wielkiej Czw�rce - organizacji, jakiej �wiat jeszcze nie widzia�. Numerem Pierwszym jest Li Chang Yen, Numerem Drugim nieznany Amerykanin, Numerem Trzecim nieznana Francuzka; Numer Czwarty mo�na by nazwa� organem wykonawczym tej organizacji. On jest niszczycielem. Cz�owiek, kt�ry mi o tym wszystkim opowiedzia�, ju� nie �yje. Prosz� powiedzie�, czy nazwa Wielka Czw�rka jest panu znana? - Nigdy nie wspominano o powi�zaniach Li Chang Yena z tak� grup�. Nie, niestety, nic o tym nie wiem. Ale ostatnio s�ysza�em t� nazw� albo czyta�em gdzie�... w zwi�zku z czym� niezwyk�ym. Ach, ju� wiem! Wsta� i podszed� do inkrustowanego biurka. Nawet ja zauwa�y�em, �e mebel jest wyj�tkowo pi�kny. Pan Ingles wr�ci� z jakim� listem w r�ce. - Prosz�. To od starego marynarza, kt�rego pozna�em kiedy� w Szanghaju. Widocznie staremu rozpustnikowi pomiesza�o si� w g�owie z nadmiaru alkoholu. - Ingles przeczyta� na g�os: Szanowny Panie! Mo�liwe, �e Pan mnie nie pami�ta, ale kiedy�, w Szanghaju, wy�wiadczy� mi Pan przys�ug�. Teraz zn�w prosz� o pomoc. Musz� mie� pieni�dze na wyjazd z kraju. Mam nadziej�, �e dobrze si� ukry�em, ale wcze�niej czy p�niej i tak mnie znajd�. Chodzi mi o Wielk� Czw�rk�. To sprawa �ycia i �mierci. Nie narzekam na brak pieni�dzy, ale nie mog� si� do nich dosta�, bo bym si� zdradzi�. Prosz� mi przysta� dwie�cie dolar�w. Przysi�gam, �e wszystko zwr�c�. Pa�ski s�uga Jonathan Whalley. - Wys�ane z domku "Granit", Hoppaton, Dartmoor. Niestety, nie uwierzy�em staremu. Pomy�la�em, �e chce wy�udzi� troch� pieni�dzy, a ja nie jestem cz�owiekiem zamo�nym. Prosz�, je�li to mo�e si� panu do czego� przyda�... - powiedzia� i poda� list Poirotowi. - Je vous remercie, monsieur*. Wyruszam do Hoppaton tout a 1'heure*. - Ach, to bardzo interesuj�ce. Czy m�g�bym z panem pojecha�? Nie mia�by pan nic przeciwko temu? - Pa�skie towarzystwo sprawi mi wiele przyjemno�ci, musimy jednak wyruszy� bezzw�ocznie. Zanim dotrzemy do Dartmoor, b�dzie wiecz�r. Kilka minut p�niej John Ingles by� gotowy. Wkr�tce siedzieli�my w poci�gu odje�d�aj�cym ze stacji Paddington do West Country. Hoppaton jest ma�� mie�cin� przycupni�t� na skraju wrzosowiska. Z poci�gu wysiada si� w Morrtonhampstead, sk�d pozostaje do przebycia jeszcze czterna�cie kilometr�w. Do Hoppaton dotarli�my oko�o �smej wiecz�r. O tej porze w czerwcu jest jeszcze widno. G��wna uliczka mie�ciny by�a cicha i w�ska. Zatrzymali�my si�, �eby spyta� starego wie�niaka o drog�. - Dom zwany "Granitem"? - powt�rzy� staruszek z namys�em. - Panowie do "Granitu", tak? Zapewnili�my go, �e tak. Staruszek pokaza� na ma��, szar� cha�up� przy ko�cu ulicy. - Ano, to jest "Granit". Szukacie inspektora? - Jakiego inspektora? - spyta� zniecierpliwiony Poirot. - Co pan ma na my�li? - Nic nie s�yszeli�cie o morderstwie? Ca�e miasto tylko o tym m�wi. Pono� wsz�dzie by�o pe�no krwi. - Mon Dieu! - szepn�� Poirot. - Musz� natychmiast zobaczy� si� z tym waszym Inspektorem. Pi�� minut p�niej konferowali�my ju� z inspektorem Meadowsem. Inspektor na pocz�tku by� nieufny, ale zmieni� zdanie, kiedy us�ysza� nazwisko inspektora Jappa. - Tak jest, zamordowano go dzisiaj rano. Straszna sprawa. Zadzwonili do Moreton i natychmiast tam poszed�em. Na pocz�tku wygl�da�o mi to podejrzanie. Starszy pan - mia� ko�o siedemdziesi�tki i cz�sto zagl�da� do kieliszka - le�a� na pod�odze w salonie. Mia� ran� na czole i gard�o poder�ni�te od ucha do ucha. Kobieta, kt�ra u niego gotowa�a, Betsy Andrews, powiedzia�a, �e jej pan mia� kilka ma�ych, chi�skich figurek z jaspisu i �e kiedy� powiedzia�, i� s� bardzo cenne. Mo�na by wi�c s�dzi�, �e to morderstwo na tle rabunkowym, gdyby nie pojawi�y si� nowe trudno�ci. Starszy pan mia� dwoje s�u�by: Betsy Andrews, kobiet� z Hoppaton i niegrzecznego s�u��cego Roberta Granta. Grant, jak co dzie�, poszed� na farm� po mleko. Betsy wysz�a z domu, �eby pogada� z s�siadk�. Nie by�o jej zaledwie dwadzie�cia minut: mi�dzy dziesi�t� a dziesi�t� dwadzie�cia. W tym czasie dokonano morderstwa. Grant pierwszy wr�ci� do domu. Wszed� tylnymi drzwiami; nie by�y zamkni�te na klucz, za dnia nikt u nas nie zamyka drzwi. Wstawi� mleko do spi�arni i poszed� do swojego pokoju, gdzie czyta� gazet� i pali� papierosa. Nie zauwa�y� nic niezwyk�ego; tak przynajmniej twierdzi. Potem wr�ci�a Betsy. Wesz�a do salonu, zobaczy�a, co si� sta�o, i wrzasn�a tak, �e zmar�ego by obudzi�a. Dot�d wszystko si� zgadza. Kto� wszed� do domu pod nieobecno�� s�u��cych i sprz�tn�� biedaka. Musia� to by� cz�owiek o �elaznych nerwach: przyszed� spokojnie uliczk� albo wkrad� si� do domu przez czyje� podw�rko. Sami panowie zobaczcie. "Granit" ze wszystkich stron otaczaj� domy. Czy to mo�liwe, �eby nikt nie zauwa�y� obcego? - Tym retorycznym pytaniem inspektor zako�czy� swoj� przemow�. - Tak, rozumiem pana - powiedzia� Poirot. - Prosz� m�wi� dalej. - To podejrzane, pomy�la�em i zacz��em si� rozgl�da� po salonie. Chodzi mi o te jaspisowe figurki. Sk�d byle przyb��da mia�by wiedzie�, �e s� co� warte? Zreszt�, tak czy inaczej, porwanie si� na co� podobnego w bia�y dzie� to czyste szale�stwo. A gdyby staruszek zacz�� krzycze�? - Przypuszczam, inspektorze - zauwa�y� pan Ingles - �e rana na czole powsta�a przed �mierci�. - Oczywi�cie, prosz� pana. Morderca najpierw go og�uszy�, a potem zabi�. To oczywiste. Ale sk�d, do diaska, ten cz�owiek przyszed�? I gdzie si� podzia�? W takiej dziurze jak ta ka�dy obcy przyci�ga uwag�. Przysz�o ml do g�owy, �e nie by�o tu �adnego obcego. Rozejrza�em si� po domu. Wczoraj wieczorem pada�o. Znalaz�em wyra�ne �lady but�w: kto� wszed� do kuchni i wyszed� z niej. W salonie by�y �lady dwu os�b: pana Whalleya i jakiego� innego m�czyzny. Betsy nie wchodzi�a do pokoju, stan�a tylko na progu. Ten drugi m�czyzna wdepn�� w ka�u�� krwi i zostawi�, psiajucha, �lady... Bardzo przepraszam. - Nie szkodzi - powiedzia� pan Ingles, u�miechaj�c si� nieznacznie. - �lady prowadzi�y do kuchni i tam si� urywa�y. Na futrynie drzwi pokoju Roberta Granta znalaz�em niewielk� plamk�... krwi. To drugi �lad. Wzi��em buty Granta, kt�re ten zdj��, zanim poszed� do siebie, i przy�o�y�em je do krwawych �lad�w na pod�odze. Pasowa�y jak ula�. Wszystko si� wyja�ni�o. Morderstwo pope�ni� domownik. Aresztowa�em Granta. Jak panowie s�dzicie, co znalaz�em u niego w walizce? Ma�e jaspisowe figurki i zwolnienie z wi�zienia. Robert Grant nazywa si� Abraham Briggs. Pi�� lat temu zosta� skazany za oszustwo i w�amanie. - Inspektor popatrzy� na nas zadowolony. - Co panowie o tym s�dzicie? - Zdaje si� - zacz�� Poirot - �e sprawa jest prosta. Ten Briggs czy Grant to zapewne zupe�nie prymitywny cz�owiek, co? - Ale� oczywi�cie. To m�czyzna nieokrzesany, nie wyr�niaj�cy si� niczym szczeg�lnym. - Najwyra�niej nie przeczyta� w swoim �yciu �adnego krymina�u! C�, inspektorze, musz� panu pogratulowa�. Czy m�g�bym zobaczy� miejsce zbrodni? - W tej chwili pan�w tam zaprowadz�. Chcia�bym pokaza� �lady but�w. - Ja r�wnie� ch�tnie je zobacz�. Tak, tak, to bardzo interesuj�ce i pomys�owe. Pan Ingles poszed� przodem z inspektorem. Ja oci�ga�em si� nieco. Chcia�em porozmawia� z Poirotem tak, �eby inspektor nas nie s�ysza�. - Co ty o tym my�lisz, Poirot? Czy co� si� za tym wszystkim kryje? - Sam zadaj� sobie to pytanie, mon ami, Whalley w swoim li�cie wyra�nie stwierdza, �e Wielka Czw�rka depcze mu po pi�tach. My dwaj wiemy, �e Wielka Czw�rka nie jest bajkowym potworem, kt�rym straszy si� dzieci. A jednak wszystko wskazuje na to, �e zab�jc� jest Grant. Dlaczego to zrobi�? �eby zagarn�� ma�e jaspisowe figurki? A mo�e jest wys�annikiem Wielkiej Czw�rki? Przyznaj�, �e ta druga mo�liwo�� wydaje mi si� bardziej prawdopodobna. Cz�owiek niewykszta�cony nie potrafi�by doceni� warto�ci jaspisu i nie zabija�by dla tak ma�ego �upu. To, par exemple powinno zastanowi� inspektora. S�u��cy m�g� ukra�� figurki i uciec. Nie mia� powodu dopuszcza� si� brutalnego zab�jstwa. C�, obawiam si�, �e nasz przyjaciel z Devonshire nie u�ywa� swoich ma�ych szarych kom�rek. Skoncentrowa� si� na mierzeniu �lad�w i nie wystarczy�o mu czasu na my�lenie, na metodyczne uporz�dkowanie my�li. IV. JAGNI�CY UDZIEC Inspektor wyj�� z kieszeni klucz i otworzy� drzwi "Granitu". Dzie� by� pogodny i suchy, wi�c nie musieli�my si� obawia�, �e zostawimy jakie� �lady na pod�odze. Na wszelki wypadek przed wej�ciem starannie wytarli�my buty. Z mroku wysz�a jaka� kobieta i powiedzia�a co� do inspektora. Ten si� cofn��. Przed odej�ciem powiedzia� jeszcze: - Niech si� pan tu rozejrzy, panie Poirot. Wr�c� za dziesi�� minut. Zapomnia�bym, to but Granta. Przynios�em go, �eby pan m�g� por�wna� �lady. Weszli�my do salonu. Og�os krok�w inspektora zacz�� powoli cichn�� w oddali. Uwag� Inglesa przyku�y chi�skie osobliwo�ci, ustawione na ma�ym stoliku w k�cie. Bra� je po kolei do r�k i przygl�da� si� z bliska. Przesta� interesowa� si� Poirotem. Ja natomiast nie spuszcza�em oka z przyjaciela. Poirot rozgl�da� si�. Pod�og� pokoju pokrywa�o ciemnozielone linoleum, na kt�rym wszystkie �lady by�y doskonale widoczne. W drugim ko�cu pokoju znajdowa�y si� drzwi prowadz�ce do kuchni. Z kuchni mo�na by�o przej�� do spi�arni (dopiero stamt�d wychodzi�o si� na podw�rko) i do pokoju Roberta Granta. Poirot obejrza� te pomieszczenia i zacz�� m�wi�: - Tutaj le�a�o cia�o; tu, gdzie widzisz t� wielk� ciemn� plam� i mniejsze plamki krwi, kt�re trysn�y na boki. Wida� �lady mi�kkich kapci i but�w numer dziewi��; te ostatnie s� niewyra�ne. Dwa tropy prowadz� do kuchni i z powrotem. T�dy wszed� morderca. Masz ten but, Hastings? Daj mi go. Z wielk� uwag� Poirot dopasowa� but do �lad�w. - Tak, te �lady zostawi� jeden cz�owiek: Robert Grant. Wszed� t�dy, zabi� staruszka i wr�ci� do kuchni. Wdepn�� w krew. Widzisz �lady z krwawymi plamami? Zrobi� je wychodz�c. W kuchni nic nie wida�. Chyba wszyscy mieszka�cy miasteczka t�dy przeszli. Grant poszed� do swojego pokoju... Nie, najpierw wr�ci� na miejsce zbrodni. Czy�by po jaspisowe figurki? A mo�e chcia� zabra� co�, co mog�o �wiadczy� przeciwko niemu? - Mo�e dopiero za drugim razem zabi� staruszka? - my�la�em na g�os. - Mais non, popatrz uwa�niej. Na jednym z poplamionych krwi� �lad�w, prowadz�cych do kuchni, widnieje drugi, powrotny. Zastanawiam si�, po co on wr�ci�. Po jaspisowe figurki? Przypomnia� sobie o nich, kiedy by�o ju� po wszystkim? To dziwne i g�upie. - Zostawi� mn�stwo �lad�w. - N'est-ce pas? Powiadam ci, Hastings, to sprzeczne ze zdrowym rozs�dkiem. Moje ma�e szare kom�rki nie mog� si� z tym pogodzi�. Chod�, zobaczymy jego pok�j. Tak - powiedzia� Poirot - rzeczywi�cie na progu wida� �lad krwi i krwawy odcisk buta. Obok cia�a nie by�o innych �lad�w, opr�cz zostawionych przez Roberta Granta. Robert Grant by� jedynym, kt�ry wszed� do domu. Tak, musz� si� pogodzi� z faktami. - A kucharka? - spyta�em nagle. - Po wyj�ciu Granta zosta�a w domu sama. Mog�a zabi� pracodawc� i wyj�� na ulic�. Nie zostawi�a �lad�w, poniewa� ca�y ranek sp�dzi�a w domu. - Doskonale, Hastings. By�em ciekaw, czy taka hipoteza przyjdzie ci do g�owy. My�la�em ju� o tym, ale odrzuci�em tak� wersj� wydarze�. Betsy Andrews jest miejscowa i wszyscy wszystko o niej wiedz�. Niemo�liwe, �eby wsp�pracowa�a z Wielk� Czw�rk�. Poza tym s�yszeli�my, �e stary Whalley by� silnym m�czyzn�. Tego nie zrobi�a kobieta. - To przecie� niemo�liwe, �eby Wielka Czw�rka zainstalowa�a na strychu jaki� piekielny wynalazek... Co�, co opu�ci�o si� automatycznie i podci�o gospodarzowi gard�o, po czym zn�w unios�o si� do g�ry? - Jak drabina Jakubowa? Wiem, Hastings, �e masz bujn� wyobra�ni�, prosz� jednak, �eby� j� nieco pohamowa�. Poczu�em si� obra�ony. Poirot kr�ci� si� po domu, zagl�da� do pokoj�w i szaf. Sprawia� wra�enie niezadowolonego. Nagle wykrzykn�� z satysfakcj�. Przypomina� teraz podnieconego szpica. Podbieg�em do niego. Sta� w drzwiach spi�arni z min� zwyci�zcy. W r�ce trzyma� du�y jagni�cy udziec. - Drogi Poirot! - zawo�a�em. - O co chodzi? Czy�by� oszala�? - Popatrz na t� baranin�. Patrz uwa�nie! Stara�em si�, ale nie widzia�em nic niezwyk�ego. By� to zupe�nie normalny jagni�cy udziec. Powiedzia�em to, ale Poirot tylko spojrza� na mnie ze smutkiem. - Nie widzisz tego... i tego... Przy ka�dym "tego" d�ga� palcem w udziec, od�upuj�c kawa�ki lodu. Przed chwil� Poirot oskar�y� mnie, �e mam zbyt bujn� wyobra�ni�, chocia� nie przyszed� mi do g�owy pomys� a� tak szalony jak jego. Czy�by rzeczywi�cie wierzy�, �e kawa�ki lodu to kryszta�ki jakiej� �miertelnej trucizny? Tylko to mog�oby t�umaczy� jego podniecenie. - To mro�one mi�so - powiedzia�em spokojnie. - Importowane z Nowej Zelandii. Poirot przygl�da� mi si� przez chwil�, po czym wybuchn�� �miechem. - M�j przyjaciel Hastings jest niezwyk�ym cz�owiekiem! Wie wszystko; dos�ownie wszystko! Po tych s�owach rzuci� jagni�cy udziec na talerz i wyszed� ze spi�ami. Wyjrza� przez okno. - Nadchodzi nasz przyjaciel inspektor. To dobrze. Zobaczy�em ju� wszystko, co chcia�em. - Zamy�lony, zacz�� puka� palcami w st�. Nagle spyta�: - Jaki mamy dzi� dzie�, mon ami? - Poniedzia�ek - odpar�em zdziwiony. - Co...? - Ach, poniedzia�ek. Niedobry dzie�. To b��d, �e zamordowano go w poniedzia�ek. Poirot poszed� do salonu, popuka� palcem w wisz�ce na �cianie lustro i rzuci� okiem na termometr. - Dwadzie�cia cztery stopnie Celsjusza. Pi�kny letni dzie�. Ingles przygl�da� si� z bliska chi�skiej porcelanie. - Nie interesuje pana �ledztwo? - spyta� Poirot. Ingles u�miechn�� si�. - To nie moja sprawa. Znam si� na pewnych rzeczach, ale w innych pozostaj� ignorantem. Dlatego wol� trzyma� si� z boku. Na Wschodzie nauczy�em si� cierpliwo�ci. Inspektor wpad� do pokoju jak burza. Przeprosi�, �e tak d�ugo kaza� na siebie czeka�. Upar� si�, �e poka�e nam dom, ale nic ciekawego ju� nie znale�li�my. - Jest pan bardzo uprzejmy, inspektorze - powiedzia� Poirot, kiedy wyszli�my na ulic�. - Chc� jeszcze prosi� o jedn� przys�ug�. - Pewnie zechce pan zobaczy� zw�oki? - Ale� nie! Zw�oki mnie nie interesuj�. Chcia�bym porozmawia� z Robertem Grantem. - W tym celu musia�by pan pojecha� ze mn� do Moreton. - Pojad� tam. Zale�y mi na rozmowie w cztery oczy. Inspektor przesun�� palcem po g�rnej wardze. - Nie wiem, czy mog� na to pozwoli�. - Zapewniam pana, �e je�li po��czy si� pan ze Scotland Yardem, dostanie pan pozwolenie. - S�ysza�em o panu i wiem, �e wy�wiadczy� nam pan niejedn� przys�ug�. Ale to jest sprzeczne z przepisami. - Niestety, to konieczne - powiedzia� spokojnie Poirot. - Grant nie jest morderc�. - Nie? A wi�c kto? - Morderca, jak s�dz�, jest m�odym m�czyzn�. Zajecha� przed "Granit" dwuko�owym w�zkiem, kt�ry zostawi� przed domem. Wszed� do �rodka, dokona� morderstwa, wyszed� i odjecha�. Nie nosi� czapki, a ubranie mia� lekko poplamione krwi�. - Ale� ca�e miasteczko by go widzia�o! - W danych okoliczno�ciach raczej nie. - Mo�e i nie, gdyby by�o ciemno; ale zab�jstwa dokonano w jasny dzie�. Poirot u�miechn�� si�, nic jednak nie powiedzia�. - Sk�d pan wie o dwuko�owym w�zku? Od tego czasu ulic� przejecha�o mn�stwo pojazd�w. Niemo�liwe, �eby znalaz� pan jakie� �lady. - Nie znalaz�em nic, co mo�na zobaczy� oczyma cia�a, ale wiele dostrzeg�em oczyma wyobra�ni. Inspektor znacz�co popuka� si� palcem w czo�o i u�miechn�� do mnie. Ja r�wnie� by�em zaskoczony, ale wierzy�em w Poirota. Pojechali�my z inspektorem do Moreton. Po drodze milczeli�my. Mnie i Poirotowi pozwolono na rozmow� z Grantem, ale w obecno�ci konstabla. Poirot od razu przeszed� do rzeczy. - Grant, wiem, �e nie pope�nili�cie tej zbrodni. Opowiedzcie mi, co si� dzisiaj wydarzy�o. Wi�zie� by� m�czyzn� �redniego wzrostu. Mia� niesympatyczn� twarz i wygl�d przest�pcy. - Jak mi B�g mi�y, �em tego nie zrobi� - powiedzia� p�aczliwie. - Kto� podrzuci� te szklane figurki do mojej walizki. To wszystko zosta�o z g�ry ukartowane. M�wi�em ju�, �e jakem wr�ci�, to posz�em prosto do siebie. O niczym nie wiedzia�em, dopiero jak Betsy zacz�a krzycze�. - Je�li nie powiecie prawdy, wychodz�. - Ale� szefie... - Weszli�cie do salonu i zobaczyli�cie, �e pan nie �yje. Chcieli�cie uciec, ale Betsy wcze�niej narobi�a ha�asu. M�czyzna patrzy� na Poirota; usta mia� otwarte ze zdziwienia. - No co, by�o tak? M�wi� powa�nie. Daj� s�owo honoru, �e wasz� jedyn� szans� jest szczere przyznanie si� do wszystkiego. - Spr�buj� - odpowiedzia� m�czyzna. - By�o tak, jak pan m�wi. Wr�ci�em do domu i posz�em do pana. Le�a� na pod�odze w ka�u�y krwi. Mia�em cykora. Jak zaczn� grzeba� w moich papierach b�d� przekonani, �e to moja robota. My�la�em tylko o tym, �eby uciec zanim wszystko si� wyda. - A jaspisowe figurki? M�czyzna zawaha� si�. - Wie pan... - Pewnie zabrali�cie je instynktownie? S�yszeli�cie, jak pan m�wi�, �e s� warto�ciowe, i postanowili�cie p�j�� na ca�o��? Rozumiem to. Powiedzcie mi, za kt�rym razem wzi�li�cie figurki? - Wszed�em tam tylko raz. Nie mia�em ochoty wraca�. - Jeste�cie tego pewni? - Jak w�asnej matki. - Dobrze. Kiedy wyszli�cie z wi�zienia? - Dwa miesi�ce temu. - Jak znale�li�cie t� prac�? - Przez Towarzystwo Pomocy Wi�niom. Facet od nich czeka� na mnie, kiedy wyszed�em. - Jak wygl�da�? - Nie by� pastorem, ale z wygl�du mo�na by�o sobie tak pomy�le�. Mia� czarny kapelusz i chodzi� drobnym kroczkiem. Mia� wybity z�b z przodu. Nosi� okulary. Nazywa� si� Saunders. Powiedzia�, �e ma nadziej�, �e �a�uj� tego co zrobi�em i �e znalaz� dla mnie prac�. Z jego polecenia przyjecha�em do starego Whalleya. Poirot wsta�. - Dzi�kuj�. To wszystko. Czekajcie cierpliwie. W drzwiach zatrzyma� si� jeszcze i spyta�: - Saunders da� wam buty, prawda? Grant mia� bardzo zdziwion� min�. - Rzeczywi�cie. Sk�d pan o tym wie? - M�j zaw�d wymaga, �ebym wiedzia� wszystko - odpar� z powag� Poirot. Zamienili�my jeszcze kilka s��w z inspektorem i poszli�my do "Bia�ego Jelenia" na jajecznic� na bekonie i jab�ecznik. - Czy co� pan ju� wyja�ni�? - spyta� Ingles z u�miechem. - Tak, teraz wszystko jest jasne. Chocia� trudno b�dzie to udowodni�. Whalley zosta� zamordowany z polecenia Wielkiej Czw�rki, ale nie zrobi� tego Grant. Kto� bardzo sprytny za�atwi� Grantowi posad� i zamierza� zrobi� z niego koz�a ofiarnego. W wypadku cz�owieka z wi�zienn� przesz�o�ci� nie by�o to trudne. Kto� da� Grantowi par� but�w. Sam mia� identyczne. To proste. Granta nie by�o w domu, a Betsy plotkowa�a ze znajom� (pewnie robi�a to codziennie). M�czyzna w takich samych butach zajecha� przed dom,