3278
Szczegóły |
Tytuł |
3278 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
3278 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 3278 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
3278 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
AGATHA CHRISTIE
TRAGEDIA W TRZECH AKTACH
T�UMACZY�A ANNA MENCWEL
TYTU� ORYGINA�U: THREE-ACT TRAGEDY
Moim Przyjacio�om,
Geoffreyowi i Violet Shipstonom
Re�yseria
SIR CHARLES CARTWRIGHT
Asystenci re�ysera
PAN SATTERTHWAITE
PANNA HERMIONE LYTTON GORE
Kostiumy AMBROSINE LTD
�wiat�o
HERKULES POIROT
AKT PIERWSZY
PODEJRZENIE
ROZDZIA� PIERWSZY
"KRUCZE GNIAZDO"
Pan Satterthwaite siedzia� na tarasie "Kruczego Gniazda", a jego gospodarz, sir Charles Cartwright, wspina� si� ku niemu �cie�k� od morza.
"Krucze Gniazdo" by�o nowoczesnym bungalowem w dobrym stylu. Bez oszalowania, przybud�wek i nadbud�wek, czyli tego wszystkiego, w czym lubuj� si� trzeciorz�dni architekci. Prosty, solidny bia�y dom zwodzi� oko swymi rozmiarami: w rzeczywisto�ci by� o wiele wi�kszy, ni� si� z pozoru wydawa�o. Nazw� zawdzi�cza� po�o�eniu. Le�a� wysoko nad portem Loomouth, a z jednego ko�ca ogrodzonego masywn� balustrad� tarasu mo�na by�o wykona� skok wprost do morza. Szos� by�o st�d do miasta mile. Szosa wiod�a w g��b l�du, po czym pi�a si� zygzakiem pod g�r�, wysoko nad wod�. Urwist� ryback� �cie�k�, t�, kt�r� podchodzi� teraz sir Charles Cartwright, sz�o si� tu siedem minut.
By� on dobrze zbudowanym, opalonym m�czyzn� w sile wieku. Mia� na sobie stare popielate flanelowe spodnie i bia�y sweter. Szed� spr�ystym krokiem, ko�ysz�c si� lekko w biodrach, a d�onie zaciska� w pie�ci. Dziewi�� os�b na dziesi�� powiedzia�oby: "Oficer marynarki W stanie spoczynku. Nie mo�na si� pomyli�". Dziesi�ta osoba wszak�e, bardziej spostrzegawcza, mia�aby w�tpliwo�ci. Uderzy�oby j� co� bli�ej nieokre�lonego, jaka� nie-prawdziwo�� w tej postaci. Nieoczekiwanie m�g�by pojawi� si� obraz: pok�ad statku, ale statku nierzeczywistego, obci�tego bocznymi kurtynami z grubej, bogatej tkaniny; na pok�adzie cz�owiek, Charles Cartwright, w strumieniach �wiat�a, ale nie s�onecznego �wiat�a; krok lekki, d�onie zaci�ni�te i ten g�os, mi�y subtelny g�os angielskiego �eglarza i d�entelmena, o wzmocnionej dono�no�ci.
- Nie, sir - m�wi� Charles Cartwright - obawiam si�, �e nie mog� udzieli� panu odpowiedzi na to pytanie. Szeleszcz�c opad�y ci�kie kurtyny, zabrzmia�a ostatnia synkopowana nuta, zapali�y si� �wiat�a, a dziewczyny z pretensjonalnymi kokardami wo�a�y: "Czekoladki? Lemoniada?". Pierwszy akt Wezwania morza z Charlesem Cartwrightem w roli komendanta Vanstone'a dobieg� ko�ca.
Spogl�daj�c na d� ze swego punktu obserwacyjnego pan Satterthwaite u�miechn�� si�.
Satterthwaite, ma�y, suchy cz�owieczek, by� mecenasem sztuki, zatwardzia�ym, lecz sympatycznym snobem, kt�rego nigdy nie pomijano w wa�niejszych spotkaniach towarzyskich czy akcjach spo�ecznych (zwrot "oraz pan Satterthwaite" niezmiennie zamyka� list� go�ci). By� on przy tym obdarzony niezwyk�� inteligencj� i wyostrzonym zmys�em obserwacyjnym.
Potrz�sa� teraz g�ow� i mrucza� pod nosem: - Nigdy bym si� nie spodziewa�. Nie, doprawdy, nigdy.
Rozleg�y si� kroki. Satterthwake odwr�ci� si�. Pot�ny szpakowaty m�czyzna oko�o pi��dziesi�tki wzi�� krzes�o i usiad�. Mi�a, �agodna twarz tego cz�owieka m�wi�a sama za siebie: lekarz, Harley Street. Sir Bartholomew Strange by� wzi�tym specjalist� chor�b nerwowych, mia� za sob� liczne sukcesy zawodowe, niedawno za� otrzyma� tytu� szlachecki z listy Birthday Honours*.
Przysun�wszy sobie krzes�o do pana Satterthwaite'a odezwa� si�:
- Czego by pan si� nigdy nie spodziewa�? Prosz� zdradzi�.
Satterthwaite wskaza� z u�miechem na posta� szybko posuwaj�c� si� po �cie�ce.
- Nie spodziewa�bym si�, �e sir Charles tak d�ugo tu wytrzyma... na tym wygnaniu.
- Ani ja, do kro�set! - za�mia� si� tamten odrzucaj�c do ty�u g�ow�. - Znam Charlesa od dziecka. Byli�my razem w Oxfordzie. Zawsze ten sam - lepszy aktor w �yciu ni� na scenie. Wiecznie gra. Nie mo�e si� powstrzyma�, to jego druga natura. On nie wychodzi z pokoju, on "robi wyj�cie", a jeszcze musi mie� do tego dobr� role. Uwielbia zmienia� role, to jego �ywio�. Dwa lata temu rozsta� si� ze scen�, m�wi�, �e potrzebuje cichego, sielskiego �ycia, z dala od �wiata, �e chce si� odda� swym dawnym �eglarskim zami�owaniom. Przyje�d�a wiec tutaj, buduje dom. W jego poj�ciu prosty, wiejski dom. Z trzema �azienkami i B�g wie czym. Podobnie jak pan, Satterthwaite, nie wierzy�em, �e to d�ugo potrwa. Charles jest tylko cz�owiekiem, musi mie� publiczno��. Kilku emerytowanych kapitan�w, grupka podstarza�ych kobiet, pastor - to niewystarczaj�ce pole do popisu. Szczerze m�wi�c s�dzi�em, �e "prosty cz�owiek nami�tnie kochaj�cy morze" wytrzyma najwy�ej sze�� miesi�cy. A potem znu�y si� rol�. �e nast�pnym jego wcieleniem b�dzie �wiatowiec w Monte Carlo albo w�a�ciciel ziemski w Highlands. Nasz drogi Charles ma zmienn� natur�.
Doktor przerwa� na chwile d�ugie przem�wienie. Z czu�o�ci� i rozbawieniem spogl�da� na m�czyzn�, kt�ry, nie wiedz�c, i� jest przedmiotem rozmowy, posuwa� si� �cie�k�, aby za chwile znale�� si� na tarasie.
- C� - podj�� sir Bartholomew - wygl�da na to, �e�my si� pomylili. Urok prostego �ycia dzia�a nadal.
- Cz�owieka, kt�ry wiecznie gra, mo�na �atwo b��dnie oceni� - zauwa�y� Satterthwaite. - Jego szczerych odruch�w nie traktuje si� powa�nie.
Doktor skin�� g�ow�.
- Tak - powiedzia� z namys�em. - To prawda. Charles Cartwright wbieg� po schodkach na taras i rado�nie powita� przyjaci�.
- "Mirabelle" przesz�a sam� siebie - zawo�a�. - Szkoda, �e si� pan nie wybra�, Satterthwaite.
Tamten tylko potrz�sn�� g�ow�. Tyle razy chorowa� przeprawiaj�c si� przez Kana�, �e straci� wszelkie iluzje co do wytrzyma�o�ci swego �o��dka na pok�adzie. Tego ranka obserwowa� "Mirabelle" z okna sypialni. Widz�c ostr� bryz�, pan Satterthwaite gor�co dzi�kowa� Bogu, �e znajduje si� na suchym l�dzie.
Sir Charles podszed� do okna bawialni i zawo�a� na s�u�b�, by podano drinki.
- A dlaczego ty si� nie wybra�e�, Tollie? - zwr�ci� si� do przyjaciela. - Po�ow� swego czasu sp�dzasz na Harley Street, przekonuj�c pacjent�w, jak zbawienne jest �ycie na morzu, a sam co?
- Jest jeden wielki plus zawodu lekarza - rzek� na to sir Bartholomew. - �e nie trzeba koniecznie s�ucha� w�asnych rad.
Sir Charles za�mia� si�. Nie�wiadomie wci�� gra� rol� obcesowego �ywotnego wilka morskiego. Prezentowa� si� �wietnie, a lekka siwizna na skroniach dodawa�a mu jeszcze pewnej dystynkcji. By� tym, na kogo wygl�da�: po pierwsze d�entelmenem, a po drugie aktorem.
- Sam p�ywa�e�? - spyta� doktor.
- Nie - sir Charles odwr�ci� si� do szykownej pokoj�wki, kt�ra przynios�a tace z drinkami, i wzi�� szklaneczk�. - Mia�em pomocnika. T� ma�� Egg.
W jego g�osie by�o co� takiego, mo�e lekki akcent zak�opotania, �e pan Satterthwaite spojrza� na niego badawczo.
- Panna Lytton Gore? Zna si� troch� na �eglarstwie, prawda?
Sir Charles u�miechn�� si� ze smutkiem.
- Czu�em si� jak szczur l�dowy. Ale dzi�ki niej robi� post�py.
Satterthwaite dokona� b�yskawicznych skojarze�. "Egg Lytton Gore... ona go tu trzyma... wiek... niebezpieczny wiek... i m�oda dziewczyna... samo �ycie". Sir Charles m�wi� dalej:
- Morze... nic si� z nim nie r�wna... s�o�ce, wiatr i morze... i prosta �eglarska pie��, kt�ra ci towarzyszy w drodze do domu.
Rozejrza� si� z upodobaniem po bia�ych �cianach swego domu z trzema �azienkami, zimn� i gor�c� wod� w ka�dej sypialni, najnowszym systemem ogrzewczym i elektrycznym i ca�ym zast�pem s�u�by: dwiema pokoj�wkami, kuchark� i pomoc� kuchenn�. Sir Charles mia� chyba do�� przesadne poj�cie o prostocie �ycia.
Na progu stan�a wysoka, wyj�tkowo brzydka kobieta. Podesz�a do rozmawiaj�cych pan�w.
- Dzie� dobry, panno Milray.
- Dzie� dobry, sir Charles. Dzie� dobry. - Lekko skin�a g�ow� w stron� go�ci. - Przysz�am pokaza� panu menu na kolacj�. Czy chcia�by pan co� zmieni�?
Sir Charles wzi�� menu i przeczyta� p�g�osem:
- Ano popatrzmy: melon kantalup, barszcz, �wie�o z�owiona makrela, g�uszec, suflet surprise, canap� Diane... Doskonale, nie mam zastrze�e�, panno Milray. Wszyscy przyje�d�aj� poci�giem o 4.30.
- Da�am ju� dyspozycje Holgate'owi. Jeszcze jedno, sir Charles. Przepraszam pana, ale chyba lepiej, �ebym jad�a dzi� z pa�stwem przy stole.
Sir Charles by� wyra�nie zaskoczony, odpar� jednak uprzejmie:
- Oczywi�cie, panno Milray, b�dzie mi bardzo mi�o, tylko... eee...
Panna Milray wyja�ni�a ze spokojem:
- By�oby trzyna�cie os�b, ludzie bywaj� przes�dni, sir Charles.
Ton panny Milray wskazywa�, �e je�li o ni� idzie, sadza�aby codziennie trzyna�cie os�b przy stole bez �adnych skrupu��w.
- Chyba wszystkiego dopilnowa�am - podj�a. - Kaza�am Holgate'owi zabra� samochodem lady Mary i pa�stwa Babbington�w. Czy tak pan sobie �yczy�?
- �wietnie. W�a�nie chcia�em o to pani� poprosi�. Panna Milray oddali�a si� z u�mieszkiem wy�szo�ci na swym surowym obliczu.
- Niesamowita kobieta - rzek� sir Charles z szacunkiem. - Czekam tylko, kiedy przyjdzie umy� mi z�by.
- Sama doskona�o�� - zauwa�y� Strange.
- Pracuje u mnie od sze�ciu lat. Najpierw w Londynie jako sekretarka, a teraz tutaj jako idealna gospodyni. Dom chodzi jak w zegarku. I, wyobra�cie sobie, zamierza odej��.
- Dlaczego?
- M�wi - sir Charles podrapa� si� po nosie z pow�tpiewaniem - �e ma chor� matk�. Nie wierz� w to.
Takie stwory jak ona w og�le nie maj� matek. S� generowane samoczynnie przez maszyny. Nie, to musi chodzi� o co� innego.
- Niewykluczone - odezwa� si� Strange. - Kr��� plotki...
- Plotki? - przerwa� mu Cartwright szeroko otwieraj�c oczy. - Na jaki temat?
- Chyba nie musz� ci t�umaczy�, Charles, czego dotycz� plotki.
- Chcesz powiedzie�, �e plotkuje si� o niej i o mnie? Przy jej wygl�dzie? I wieku?
- Nie ma chyba jeszcze pi��dziesi�tki.
- Pewno nie - zastanowi� si� aktor. - Ale serio, Tollie, zwr�ci�e� uwag� na jej twarz? Oczy, nos, usta, wszystko niby na miejscu, a jednak trudno to nazwa� twarz�, kobiec� twarz�. Nawet najbardziej ��dna sensacji j�dza w okolicy nie mog�aby takiej fizjonomii kojarzy� z seksem.
- Nie doceniasz wyobra�ni angielskiej starej panny! Sir Charles potrz�sn�� g�ow�.
- Nie, to niemo�liwe. W pannie Milray jest jaka� odpychaj�ca przyzwoito��, nawet angielska stara panna musi to zauwa�y�. Ta kobieta to chodz�ca cnota i przyzwoito��. Nie m�wi�c o tym, �e jest piekielnie u�yteczna. Na sekretarki zawsze wybierani osoby diabelnie cnotliwe.
- I bardzo s�usznie.
Cartwright zamy�li� si� g��boko. Strange zagadn�� z innej beczki:
- Kto dzi� b�dzie u ciebie?
- Angie, to raz.
- Angela Sutcliffe? Doskonale.
Pan Satterthwaite pochyli� si� z zainteresowaniem do przodu, ciekaw sk�adu towarzystwa. Angela Sutcliffe byla znan� aktork�, niem�od� ju�, ale wci�� ciesz�c� si� du�ym wzi�ciem, s�yn�c� z inteligencji i wdzi�ku. M�wi�o si� o niej niekiedy jako o nast�pczyni Ellen Terry.
- Dalej, Dacresowie.
Satterthwaite przytakn�� w duchu z aprobat�.
Pani Dacres, czyli Ambrosine Ltd - dobrze prosperuj�cy salon mody dla pa�. Znany z program�w teatralnych: "Stroje panny Blank w pierwszym akcie wykona�a firma Ambrosine Ltd, Brook Street". Kapitan Dacres, m�wi�c jego w�asnym �argonem wy�cigowym, by� czarnym koniem. Wi�kszo�� czasu sp�dza� na wy�cigach, sam przed laty startowa� w Grand National. Mia� podobno k�opoty - jakie, nie wiadomo - kr��y�y tylko na ten temat pog�oski. Nie wszcz�to przeciw niemu dochodzenia, nic nie wysz�o na jaw, ale na wzmiank� o Freddie'em Dacresie ludzie unosili brwi.
- I Anthony Astor, wie pan, pisze sztuki...
- Tak, tak - skin�� g�ow� Satterthwaite. - Jest autork� Ulicy jednokierunkowej. Dwa razy to widzia�em. G�o�na rzecz.
Wyra�nie chcia� si� pochwali�, �e wie, i� Anthony Astor to kobieta.
- W�a�nie. Nie pami�tam jej prawdziwego nazwiska, chyba Wills. Raz tylko j� spotka�em. Zaprosi�em j�, �eby zrobi� przyjemno�� Angeli. No i to wszyscy, je�li idzie o przyj�cie.
- A miejscowi? - spyta� doktor.
- Prawda! No wiec Babbington, to nasz pastor, poczciwina, nie przesadnie kaznodziejski, i jego �ona, naprawd� urocza, dokszta�ca mnie w ogrodnictwie. Poza tym lady Mary z c�rk� Egg. To ju� chyba koniec. A, jeszcze m�ody cz�owiek nazwiskiem Manders, dziennikarz czy co� takiego. Przystojny ch�opak. To wszyscy go�cie.
Pan Satterthwaite by� cz�owiekiem metodycznym. Zabra� si� do liczenia.
- Panna Sutcliffe to raz, Dacresowie trzy, Anthony Astor cztery, lady Mary z c�rk� sze��, pastor z �on� osiem, m�ody cz�owiek dziewi��, nasza tr�jka dwana�cie. Kto� �le obliczy�. Albo pan, albo panna Milray.
- Na pewno nie panna Milray - zapewni� sir Charles. - Ona nigdy si� nie myli. Zaraz, zaraz... tak, oczywi�cie, ma pan racje. Zapomnia�em o jednej osobie. Zupe�nie wylecia�a mi z g�owy. - I zachichota�. - Oj, nie by�by on tym zachwycony. Nie znam bardziej pr�nego typa.
Pan Satterthwaite zamruga� powiekami. W jego przekonaniu aktorzy bili rekordy pr�no�ci. Nie wy��czaj�c sir Charlesa. Bawi�o go, �e kocio� garnkowi przygania.
- Kto jest tym typem? - spyta�.
- Dziwny facet - odpar� sir Charles. - Zreszt� do�� znany. Mo�e pan o nim s�ysza�? Herkules Poirot. Belg.
- A, ten detektyw. Spotka�em go kiedy�. Interesuj�cy cz�owiek.
- Tak, to jest posta� - przyzna� sir Charles.
- Nie mia�em okazji go pozna� - odezwa� si� Strange - ale wiele o nim s�ysza�em. Chyba ju� jest na emeryturze. Przypuszczam, �e kr��y o nim wiele legend. Mam jednak nadzieje, �e los zaoszcz�dzi nam zbrodni podczas tego weekendu.
- O co ci chodzi, Tollie? �e mamy pod dachem detektywa? Stawiasz wszystko na g�owie.
- Och, mam swoj� teori�.
- Jak� teori�, doktorze? - zainteresowa� si� Satterthwaite.
- Uwa�am, �e wydarzenia przychodz� do ludzi, nie ludzie do wydarze�. Dlaczego jedni maj� bogate �ycie, a inni nudne? Czy z powodu uwarunkowa�? Wykluczone. Jeden cz�owiek mo�e przemierza� �wiat wzd�u� i wszerz, a wszystko go omija. Tydzie� przed jego przybyciem na miejsce masakra, a dzie� po wyje�dzie nast�puje trz�sienie ziemi, a statek, na kt�ry o ma�y w�os nie wsiad�, rozbija si� w katastrofie. Kto� inny mieszka w Belham i codziennie doje�d�a do City, a w jego �yciu jest pe�no przyg�d. Zamieszany jest w afery z gangami szanta�yst�w, pi�knymi kobietami i zmotoryzowanymi przest�pcami. S� ludzie, kt�rych obecno�� na pok�adzie natychmiast powoduje katastrof� statku, nawet je�li jest to tylko wycieczka po dekoracyjnym jeziorze. Tacy jak tw�j Herkules Poirot nie musz� szuka� zbrodni, ona sama do nich przyb�dzie.
- W takim razie - skwitowa� Salterthwaite - lepiej, �eby panna Milray usiad�a z nami do sto�u. Unikniemy pechowej trzynastki.
- Niech ci b�dzie, Tollie - zgodzi� si� sir Charles. - Mo�esz mie� swoj� zbrodnie, skoro si� do niej palisz. Pod jednym wszak�e warunkiem. �e ofiar� nie b�d� ja.
I �miej�c si� wszyscy trzej weszli do domu.
ROZDZIA� DRUGI
WYPADEK PRZED KOLACJ�
Pana Satterthwaite'a g��wnie zajmowali ludzie. Trzeba powiedzie�, �e bardziej interesowa�y go kobiety ni� m�czy�ni. Jak na m�czyzn� z krwi i ko�ci zbyt du�o wiedzia� o kobietach. W jego charakterze by�o co� niewie�ciego, co�, co pozwala�o mu bli�ej wejrze� w kobiec� dusze. Przez ca�e jego �ycie damy ch�tnie mu si� zwierza�y, lecz nie traktowa�y go powa�nie. Czasami nape�nia�o go to gorycz�. Odk�d si�ga� pami�ci�, zawsze by� tylko widzem, nigdy nie wyszed� na scen�, nie by� bohaterem dramatu. Co prawda, rola obserwatora w gruncie rzeczy bardzo mu odpowiada�a.
Tego wieczoru, gdy siedzia� w obszernym pokoju, zr�cznie urz�dzonym przez nowoczesn� firm� na wz�r luksusowej kabiny okr�towej, zaj�� si� odcieniem farbowanych w�os�w Cynthii Dacres. Zupe�nie nowy kolor, zapewne prosto z Pary�a - ciekawy, przyjemny efekt zielonkawego br�zu. Jak naprawd� wygl�da�a pani Dacres, nie spos�b powiedzie�. By�a wysok� kobiet� o figurze doskonale podporz�dkowanej dyktatom chwili. Na szyi i ramionach - lekka opalenizna, jak� daje wiejskie letnie s�o�ce. B�g raczy wiedzie�, sztuczna czy naturalna. Zielonkawobr�zowe w�osy u�o�one w wymy�ln� fryzur�, najnowszy krzyk mody, z pewno�ci� r�k� najlepszego fryzjera w Londynie. Wyskubane brwi, przyciemnione rz�sy, idealny makija�, lekki �uk nadany prostej linii warg - wszystko to stanowi�o dodatek do wspanialej wieczorowej sukni o g��bokim, niezwyk�ym niebieskim odcieniu. Kr�j sukni by� prosty tylko na pierwszy rzut oka, materia� zupe�nie niespotykany - matowy, emanuj�cy ukrytym �wiat�em.
"Pomys�owa niewiasta - stwierdzi� w duchu Satterthwaite z aprobat�. - Ciekawe, jaka jest naprawd�". Tym razem mia� na my�li nie cia�o, lecz dusze. Cedzi�a s�owa, jak to by�o chwilowo w modzie. - To by�o niemo�liwe. C�, rzeczy s� albo mo�liwe, albo niemo�liwe. A to by�o niemo�liwe. Po prostu, niesamowite.
Modne ostatnio s�owo - wszystko by�o niesamowite. Sir Charles, energicznie wstrz�saj�c cocktailami, gaw�dzi� z Angel� Sutcliffe, wysok� siwiej�c� kobiet� z figlarnymi ustami i przepi�knymi oczami.
Dacres rozmawia� ze Strange'em.
- Ka�dy wie, co jest nie w porz�dku ze starym Ladisbourne'em. Ca�a stajnia to wie.
M�wi� wysokim g�osem, skraca� s�owa - ma�y rudy lisi m�czyzna z kr�tkim w�sikiem i chytrymi oczkami.
Obok Satterthwaite'a siedzia�a panna Wills, kt�rej sztuka Ulica jednokierunkowa zosta�a uznana za jedno z najbardziej b�yskotliwych i �mia�ych przedstawie� scen londy�skich ostatnich lat. Panna Wills, wysoka i chuda, mia�a cofni�t� brod�, fatalnie u�o�one blond w�osy, wysoki, nie dystyngowany g�os. Nosi�a pince-nez. Ubrana by�a w zbyt zwiewn� zielon� szyfonow� suknie.
- By�am w po�udniowej Francji - m�wi�a. - Ale prawd� m�wi�c, wcale mi si� tam nie podoba�o. Ludzie nieprzyja�ni. Ale c�, potrzebne mi to do pracy, musz� pozna� r�ne �rodowiska.
Satterthwaite pomy�la�: "Biedaczka. Sukces odci�� j� od duchowej ojczyzny - pensjonatu w Bournemouth. Tam by si� czu�a dobrze". I zaduma� si� nad r�nic� pomi�dzy utworem literackim a jego autorem. Pr�bowa� odszuka� u panny Wills jak�� iskierk� tego �wiatowego tonu, kt�ry cechowa� sztuki Anthony'ego Astora. Zauwa�y� nagle, �e bladoniebieskie oczy za pince-nez s� niezwykle inteligentne. Szacowa�y go dok�adnie, co lekko zbija�o z tropu. Zupe�nie jakby panna Wills starannie przyswaja�a sobie ka�dy szczeg� jego osoby.
Sir Charles rozlewa� cocktaile.
- Pozwoli pani, �e podam cocktail - powiedzia� zrywaj�c si� Satterthwaite.
Panna Wills zachichota�a.
- Ach, nie mam nic przeciwko temu - powiedzia�a.
Otworzy�y si� drzwi. Pokoj�wka Temple zaanonsowa�a kolejnych go�ci: lady Mary Lytton Gore, pa�stwa Babbington�w i pann� Lytton Gore.
Satterthwaite przyni�s� cocktail pannie Wills, po czym wycofa� si� dyskretnie w stron� lady Mary Lytton Gore. Jak ju� powiedziano, mia� s�abo�� do tytu��w. Niezale�nie od swego snobizmu lubi� damy, a lady Mary by�a dam�, to fakt niezaprzeczalny.
Gdy owdowia�a, znalaz�a si� w trudnej sytuacji materialnej. Sama, z trzyletni� c�reczk�, przyjecha�a do Loomouth, gdzie wynaj�a ma�y domek. Mieszka�a tu z jedn� oddan� s�u��c�. Szczup�a, wysoka kobieta, mia�a pi��dziesi�t pi�� lat, ale robi�a wra�enie starszej. Wygl�da�a na osob� �agodn� i nie�mia��. C�rk� uwielbia�a, cho� budzi�a ona w niej niepok�j.
Hermione Lytton Gore, zwana z jakiego� bli�ej nieznanego powodu Egg*, nie by�a podobna do matki. Nale�a�a do typu kobiet energicznych. Pan Satterthwaite doszed� do wniosku, �e nie jest pi�kna, cho� niew�tpliwie atrakcyjna. Jej wdzi�k, my�la�, wyp�ywa� przede wszystkim z olbrzymiej witalno�ci. W tym towarzystwie by�a �ywotna za dwoje. Ciemnow�osa, �redniego wzrostu. W wij�cych si� na szyi loczkach, w prostym spojrzeniu szarych oczu, w linii policzk�w, w zara�liwym �miechu - by�o co�, co kojarzy�o si� z bujn� m�odo�ci� i energi� �yciow�.
Rozmawia�a z Oliverem Mandersem, nowo przyby�ym go�ciem.
- Nie rozumiem, dlaczego tak ci� nudzi �eglowanie. Kiedy� za tym przepada�e�.
- Egg, kochanie, cz�owiek przecie� dorasta.
Cedzi� s�owa, unosz�c wysoko brwi.
"Przystojny ch�opak - pomy�la� Satterthwaite - mo�na mu da� ze dwadzie�cia pi�� lat. Mo�e tylko troch� za g�adki? Nie, to co� innego. Co� obcego? Co� nieangielskiego, tak..."
Olivera Mandersa obserwowa�a jeszcze jedna osoba. Ma�y cz�owieczek z jajowat� g�ow� i bardzo cudzoziemskim w�sem. Satterthwaite przywo�a� wspomnienie' Herkulesa Poirota. Sympatyczny Belg budzi� podejrzenie, �e rozmy�lnie podkre�la sw� obco��. Jego ma�e b�yszcz�ce oczka zdawa�y si� m�wi�: "Wygl�dam na bufona? Odgrywam komedi�? Bien, niech b�dzie i tak".
Teraz jednak w oczach Herkulesa Poirota nie igra� �aden b�ysk. Patrzy�y z powag� i odrobin� smutku.
Jego wielebno�� pastor Loomouth, Stephen Babbington, podszed� do lady Mary i pana Satterthwaite'a. Przesz�o sze��dziesi�cioletni m�czyzna o �agodnych zgaszonych oczach, rozbrajaj�co nie�mia�y. Zwr�ci� si� do Satterthwaite:
- Wielkie to dla nas szcz�cie, �e mamy tu sir Charlesa. Dobry cz�owiek, bardzo szlachetny. Cudowny s�siad. Na pewno lady Mary zgodzi si� ze mn�.
Lady Mary u�miechn�a si�.
- Bardzo go lubi�. Sukces nie przewr�ci� mu w g�owie. W du�ym stopniu - u�miechn�a si� znowu - to jeszcze ch�opiec.
Podesz�a pokoj�wka z cocktailami na tacy, a pan Satterthwaite pomy�la� o niewyczerpanym instynkcie macierzy�skim kobiet. Jego wiktoria�ska natura pochwala�a te cech�.
- Mo�esz wypi� jeden cocktail, mamo - odezwa�a si� Egg, kt�ra podbieg�a ze szklank� w r�ku. - Tylko jeden.
- Dzi�kuje ci, kochanie - odpar�a potulnie lady Mary.
- My�l� - powiedzia� Babbington - �e i mnie �ona pozwoli.
I roze�mia� si� cienkim ksi�ym chichotem.
Satterthwaite spojrza� na pani� Babbington, kt�ra wda�a si� w .gor�c� dyskusje z sir Charlesem na temat nawoz�w.
"Ma �adne oczy" - pomy�la�.
Pani Babbington, wysoka zaniedbana kobieta, wygl�da�a na osob� pe�n� energii, pozbawion� ma�ostkowo�ci. Zacna, jak okre�li� j� Charles Cartwright.
- Prosz� mi powiedzie� - lady Mary pochyli�a si� do przodu - kim jest ta m�oda osoba, ubrana na zielono, z kt�r� pan rozmawia�, kiedy przysz�y�my?
- Pisarka. Anthony Astor.
- Co takiego? Taka anemiczna! Och! - I szybko poprawi�a si�. - Co za okropne rzeczy wygaduje. Ale to zaskakuj�ce. Nie wygl�da... to znaczy wygl�da... wypisz wymaluj nieudolna prze�o�ona piel�gniarek.
Na tak trafny opis panny Wills Satterthwaite za�mia� si� serdecznie. Babbington rozgl�da� si� po pokoju z �yczliwym wyrazem swych kr�tkowzrocznych oczu. Poci�gn�� �yk ze szklanki, zakrztusi� si� lekko. Nie ma wprawy w piciu cocktail�w, pomy�la� ubawiony Satterthwaite, kojarz� mu si� na pewno z nowoczesno�ci�, ale mu nie smakuj�. Babbington, zdeterminowany, wypi� jeszcze jeden �yk, skrzywi� si� i powiedzia�:
- Czy to ta dama? Och, Bo�e... Podni�s� r�k� do gard�a. Rozleg� si� g�os Egg.
- Oliver, jeste� nierzetelnym Shylockiem... "Jasne - pomy�la� Satterthwaite - to taka sprawa.
Nie cudzoziemiec, �yd. Co za przystojna para. Oboje tacy m�odzi i pi�kni... i k��c� si� - to zawsze zdrowy objaw..."
Z rozmy�la� wyrwa� go jaki� ha�as z boku. Babbington chwia� si� na nogach. Twarz mia� konwulsyjnie wykrzywion�.
Lady Mary wsta�a i wyci�gn�a troskliwie r�k�. Uwag� wszystkich �ci�gn�� jasny g�os Egg.
- Popatrz - m�wi�a - pan Babbington zachorowa�. Strange rzuci� si� naprz�d, podtrzyma� zataczaj�cego si� pastora i lekko unosz�c przeni�s� na sof� w rogu pokoju. Reszta towarzystwa st�oczy�a si� wok�, wszyscy chcieli pom�c, byli jednak bezradni.
W dwie minuty p�niej sir Bartholomew wyprostowa� si�, pokr�ci� g�ow�. Nie by�o sensu ukrywa� prawdy, powiedzia� bez ogr�dek:
- Niestety. Nie �yje...
ROZDZIA� TRZECI
SIR CHARLES SI� ZASTANAWIA
- Niech pan tu pozwoli na chwil�, Satterthwaite.
Sir Charles wysun�� g�ow� przez drzwi.
Od wypadku min�o p�torej godziny. Po pocz�tkowym zamieszaniu zaleg�a cisza. Lady Mary wyprowadzi�a �kaj�c� pani� Babbington i posz�a z ni� na plebanie. Panna Milray z ca�� energi� zaj�a si� telefonowaniem. Przyjecha� miejscowy lekarz. Podano uproszczon� kolacje i go�cie bez s�owa rozeszli si� do swoich pokoj�w. Pan Satterthwaite te� mia� zamiar uda� si� do siebie, gdy sir Charles zawo�a� go przez drzwi pokoju okr�towego, w kt�rym nast�pi� wypadek.
Satterthwaite wchodz�c musia� opanowa� lekki dreszcz. Starszy cz�owiek nie lubi widoku �mierci. Mo�e nied�ugo i na niego przyjdzie kolej...? Ale po co o tym my�le�?
"Mog� si� trzyma� jeszcze i dwadzie�cia lat" - stwierdzi� dziarsko sam przed sob�.
W pokoju okr�towym by� jeszcze Bartholomew Strange. Na widok Satterthwaite'a pokiwa� g�ow� z aprobat�.
- Odpowiedni cz�owiek - rzek�. - Satterthwaite mo�e nam co� wnie��. Zna �ycie.
Satterthwaite lekko zdziwiony siad� w fotelu obok doktora. Sir Charles chodzi� tam � z powrotem po pokoju, zapomnia� o zaciskaniu d�oni i nie wygl�da� ju� tak bardzo jak wilk morski.
- Charlesowi nie podoba si� to wszystko - stwierdzi� sir Bartholomew. - Mam na my�li �mier� biednego Babbingtona.
�le to okre�li�, pomy�la� Satterthwaite. Nikomu nie mog�o podoba� si� to, co si� sta�o. Strange'owi musia�o chodzi� o co� zupe�nie innego, tylko u�y� nieodpowiednich s��w.
- To bardzo przygn�biaj�ca sprawa - odezwa� si� Satterthwaite badaj�c ostro�nie grunt. - Doprawdy bardzo - powt�rzy� i znowu przeszed� go dreszcz na wspomnienie wypadku.
- Hm, tak, to przykre - odpar� lekarz, a w jego g�osie pojawi� si� na chwile zawodowy ton.
Cartwright przerwa� w�dr�wk�.
- Powiedz, Tollie, widzia�e�, �eby kto� w ten spos�b umiera�?
- Nie - pokr�ci� g�ow� z namys�em sir Bartholomew. - Nie widzia�em.
A po chwili doda�:
- Ale nie by�em �wiadkiem zbyt wielu zgon�w. Lekarz chor�b nerwowych nie u�mierca swoich pacjent�w. Trzyma ich przy �yciu i na nich zarabia. MacDougal pozna� �mier� o wiele lepiej ode mnie, mog� ci� zapewni�.
Wezwany przez pann� Milray MacDougal by� miejscowym lekarzem.
- MacDougal nie asystowa� przy samej �mierci. Kiedy przyszed�, Babbington ju� nie �y�. Opar� si� na tym, co mu powiedzieli�my, co ty mu powiedzia�e�. Stwierdzi�, �e to by� jaki� atak, �e Babbington by� ju� stary i zdrowie mu nic dopisywa�o. To mnie nie przekonuje.
- Nie tylko ciebie, pewno i jego - mrukn�� sir
Bartholomew. - Lekarz musi co� powiedzie�. Atak jest dobrym s�owem, nic nie znaczy, a przemawia do laika.
Zreszt� Babbington by� rzeczywi�cie stary i ostatnio mia� k�opoty ze zdrowiem. Jego �ona to potwierdzi�a. M�g� mie� jaki� s�aby punkt, kt�rego nikt nie podejrzewa�.
- Uwa�asz, �e to by� typowy atak czy paroksyzm, czy jak to tam okre�lacie?
- Typowy dla czego?
- Dla jakiej� choroby.
- Gdyby� studiowa� medycyn� - odpar� Strange - wiedzia�by�, �e typowe przypadki prawie si� nie zdarzaj�.
- Co w�a�ciwie pan sugeruje, sir Charles? - spyta� Satterthwaite.
Cartwright nic na to nie odrzek�. Zrobi� tylko nieokre�lony ruch r�k�. Strange zachichota� pod nosem.
- Charles sam siebie nie zna - powiedzia�. - Jego umys� sam zmierza ku najbardziej dramatycznym rozwi�zaniom.
Sir Charles obruszy� si� z gestem wym�wki. Wida� by�o, �e co� go nurtuje, �e rozwa�a jak�� my�l. Potrz�sn�� lekko g�ow� w zadumie.
Satterthwaite m�czy� si� przez chwil�: sir Charles kogo� mu przypomina�. Wreszcie skojarzy�: Aristide Duval, szef Secret Service, rozpl�tuj�cy zawik�an� zagadk� podziemnej siatki. Tak, teraz by� tego pewien, sir Charles bezwiednie utyka�. Aristide'a Duvala powszechnie nazywano Kulasem.
Sir Bartholomew zdrowym rozs�dkiem studzi� bezlito�nie niesprecyzowane podejrzenia Cartwrighta.
- Co w�a�ciwie podejrzewasz, Charles? Samob�jstwo? Morderstwo? Kto m�g�by chcie� zabi� nieszkodliwego starego pastora? Nieprawdopodobne. Samob�jstwo? Taka ewentualno�� jest do rozwa�enia. Mo�e znalaz�by si� jaki� pow�d, dla kt�rego Babbington postanowi� sko�czy� ze sob�...
- Na przyk�ad?
- Niezbadane s� tajniki duszy ludzkiej - zamy�li� si� Strange. - Jedno przychodzi mi tylko do g�owy: przypu��my, �e Babbington dowiedzia� si�, �e cierpi na nieuleczaln� chorob�, na przyk�ad na raka. Mia�by wtedy jaki� motyw. Nie chcia�, by �ona by�a �wiadkiem jego d�ugich cierpie�. To tylko moja sugestia, rzecz jasna. Nie mamy �adnych podstaw, by s�dzi�, �e Babbington chcia� ze sob� sko�czy�.
- W�a�ciwie nie mia�em na my�li samob�jstwa - wtr�ci� Cartwright.
Bartholomew Strange znowu cicho zachichota�.
- W�a�nie. Tobie nie chodzi o prawdopodobie�stwo. Ale o sensacj�. Najlepiej: nieznana, niewykrywalna trucizna w cocktailu.
Sir Charles skrzywi� si� wymownie.
- My�lisz, �e o to mi chodzi? Do licha, Tollie, nie zapominaj, �e to ja przygotowywa�em cocktaile.
- Nag�y atak maniaka-zab�jcy? U nas co prawda objawy s� sp�nione, ale do rana wszyscy b�dziemy na tamtym �wiecie.
- Do diab�a, kpisz sobie, a tu... - przerwa� sir Charles z irytacj�.
- Wcale nie �artuj� - powiedzia� lekarz.
M�wi� teraz zmienionym g�osem. Powa�nym i nie pozbawionym emocji.
- Nie �artuj� sobie ze �mierci biednego Babbingtona. O�mieszam tylko twoje sugestie, Charles. Wiesz, nie chcia�bym, �eby� niechc�cy wyrz�dzi� komu� krzywd�.
- Krzywd�? - zdumia� si� sir Charles.
- Pan rozumie, do czego zmierzam, Satterthwaite?
- Chyba mog� si� domy�li� - odpar� zapytany.
- Nie zdajesz sobie sprawy, Charles - podj�� sir Bartholomew - ile szkody mog� wyrz�dzi� puste podejrzenia. Takie rzeczy si� rozchodz�. Boj� si�, �e twoje niesprecyzowane sugestie, zupe�nie zreszt� bezpodstawne, postawi� pani� Babbington w mocno k�opotliwym i przykrym po�o�eniu. By�em ju� �wiadkiem takich historii. Nag�a �mier�, z�e j�zyki, plotki przekazywane z ust do ust, plotki, kt�re narastaj� i kt�rych nikt nie jest ju� w stanie powstrzyma�. Do licha, Charles, nie rozumiesz, jakie to okrutne i niepotrzebne? Puszczasz wodze swej bogatej wyobra�ni, kt�ra p�dzi galopem wyimaginowanym torem.
Na twarzy aktora pojawi� si� wyraz niezdecydowania.
- Nie pomy�la�em o tym - przyzna�.
- Dobry z ciebie ch�op, Charles, ale ponosi ci� fantazja. Sam powiedz, naprawd� s�dzisz, �e ktokolwiek, ktokolwiek na �wiecie, m�g�by chcie� zabi� tego dobrotliwego staruszka?
- Chyba nie - przyzna� Cartwright. - Nie, to zupe�nie bez sensu, zgadzam si� z tob�. Przykro mi, Tollie. Ale wierz mi, to nie by� popis z mojej strony, naprawd� mia�em odczucie, �e co� tu nie gra.
Satterthwaite chrz�kn��.
- Czy mog� si� wtr�ci�? Babbington zachorowa� zaraz po wej�ciu do pokoju i bezpo�rednio po wypiciu cocktailu. Zauwa�y�em przypadkiem, �e poci�gaj�c ze szklanki krzywi� si�. Pomy�la�em sobie, �e jest po prostu nie przyzwyczajony do smaku cocktailu. Przypu��my jednak, �e hipoteza sir Bartholomewa jest s�uszna, �e Babbington z jakiego� powodu chcia� pope�ni� samob�jstwo. W moim przekonaniu jest taka mo�liwo��, natomiast koncepcja zbrodni wydaje si� po prostu �mieszna. Tak, jest mo�liwe, cho� ma�o prawdopodobne, �e Babbington po kryjomu wrzuci� co� do swojej szklanki. Chyba niczego tu jeszcze nie ruszono. Szklanki stoj� na swoich miejscach. Ta jest Babbingtona. Wiem o tym, bo siedzia�em tutaj i z nim rozmawia�em. Proponuje, �eby sir Bartholomew da� j� do analizy, tak� rzecz mo�na zrobi� po cichu, bez ha�asu.
Strange wsta� i wzi�� szklank�.
- Dobrze - powiedzia�. - To si� da zrobi� i stawiam dziesi�� funt�w, Charles, �e nie ma tu nic poza najuczciwszym d�inem i wermutem.
- Stoi! - sir Charles przyj�� zak�ad. I doda� u�miechaj�c si� ze skruch�:
- Czy wiesz, Tollie, �e jeste� cz�ciowo odpowiedzialny za wyskoki mojej wyobra�ni?
- Ja?
- Tak, przez to, co m�wi�e� dzi� rano o zbrodni. �e Herkules Poirot jest jak ptak zwiastuj�cy burze, gdzie si� pojawi, tam �ci�ga zbrodnie. Przyje�d�a do nas i zaraz mamy nagl� podejrzan� �mier�. Nic dziwnego, �e od razu przysz�o mi do g�owy morderstwo.
- Ciekaw jestem... - zacz�� pan Satterthwaite.
- Tak - wpad� mu w s�owo Cartwright. - Te� o tym my�la�em. Jak uwa�asz, Tollie? Czy mo�emy zapyta� go o zdanie? Czy to nie k��ci si� z etyk� zawodow�?
- S�uszne pytanie - stwierdzi� pod nosem Satterthwaite.
- Znam si� na etyce lekarzy, ale �eby� mnie zabi�, nic ci nie powiem o etyce detektyw�w.
- Nie mo�na wymaga� od zawodowego �piewaka, �eby �piewa� na zawo�anie - mrukn�� Satterthwaite. - A czy mo�na poprosi� zawodowego detektywa, �eby co� wy�ledzi�? Bardzo s�uszne pytanie.
- Chodzi nam tylko o opinie - powiedzia� sir Charles. Rozleg�o si� delikatne pukanie do drzwi i ukaza�a si� g�owa Herkulesa Poirota, kt�ry zajrza� nie�mia�o do pokoju.
- Niech�e pan wejdzie - zawo�a� Cartwright podrywaj�c si� z miejsca. - W�a�nie rozmawiali�my o panu.
- Nie chcia�bym przeszkadza�.
- Ale� wcale pan nie przeszkadza. Niech pan wejdzie i si� napije.
- Nie, nie, dzi�kuje. Rzadko pijam whisky. Szklaneczk� soku, tak.
Sok nie by� jednak napojem godnym uwagi w poj�ciu sir Charlesa. Posadzi� go�cia na krze�le i od razu przeszed� do rzeczy.
- Powiem bez owijania w bawe�n�. Rozmawiali�my w�a�nie o panu, monsieur Poirot i... i... o tym, co si� dzi� wydarzy�o. Czy pana zdaniem co� tu budzi podejrzenia?
Poirot uni�s� brwi.
- Podejrzenia? Jak mam to rozumie�?
- M�j przyjaciel wbi� sobie do g�owy - wtr�ci� Bartholomew Strange - �e Babbington zosta� zamordowany.
- A pan tak nie uwa�a?
- Chcieliby�my wiedzie�, co pan uwa�a.
Poirot odpar� z namys�em:
- Tak, zachorowa� raptownie, doprawdy bardzo raptownie.
- Ot� to.
Pan Satterthwaite przedstawi� teorie samob�jstwa i swoj� sugestie, �eby odda� szklank� do analizy.
Poirot przytakn��.
- To nikomu nie zaszkodzi. Ale jako znawca natury ludzkiej mog� panom wyzna�, �e nie istnieje najmniejsze prawdopodobie�stwo, i�by kto� chcia� si� pozby� tego uroczego, �agodnego d�entelmena. Jeszcze mniej przemawia do mnie teoria samob�jstwa. W ka�dym razie, szklanka powie nam tak lub nie.
- A jak pan my�li, co powie? Poirot wzruszy� ramionami.
- Ja? Mog� tylko zgadywa�. Prosi pan, �ebym odgad�, jaki b�dzie wynik analizy?
- Tak. Jaki?
- Dobrze, ju� zgaduje: eksperci znajd� tylko i wy��cznie resztki wybornego dry Martini. - I sk�oni� si� w stron� sir Charlesa. - Otrucie kogo� cocktailem, jednym z wielu kr���cych po pokoju na tacy, to doprawdy spos�b niezwykle, niezwykle trudny. A gdyby ten sympatyczny pastor chcia� pope�ni� samob�jstwo, nie s�dz�, by uczyni� to na przyj�ciu. Oznacza�oby to bowiem ca�kowity brak wzgl�d�w dla bli�nich, a pan Babbington zrobi� na mnie wra�enie osoby pe�nej wzgl�d�w. - Przerwa� na chwile i zako�czy�: - �yczyli sobie panowie pozna� moje zdanie, oto ono.
Zapad�o milczenie. Sir Charles westchn�� g��boko. Otworzy� okno i wyjrza� na dw�r.
- Przesta�o wia� - stwierdzi�.
Znowu by� �eglarzem, rozsta� si� z detektywem Secret Service.
Bystry obserwator Satterthwaite pomy�la� sobie jednak, �e sir Charles �a�uje troch� roli, kt�rej w ko�cu nie przyjdzie mu zagra�.
ROZDZIA� CZWARTY
WSPӣCZESNA ELAINE
- Dobrze, ale co pan uwa�a? Co pan naprawd� uwa�a?
Satterthwaite rozejrza� si� na boki. Nie by�o ucieczki. Na rybackim molo spotka� Egg Lytton Gore, kt�ra przypar�a go do �ciany. Bezwzgl�dne s� te dzisiejsze dziewcz�ta i przera�aj�co �ywotne!
- Widz�, �e sir Charles zarazi� pani� swymi pomys�ami.
- Sk�d. Sama na to wpad�am. Od razu. To si� sta�o zbyt nagle.
- C�, starszy pan szwankowa� na zdrowiu... Egg uci�a rozpocz�t� przemow�.
- To wszystko trele morele - powiedzia�a. - Cierpia� na korzonki nerwowe i reumatyzm. Z takiego powodu cz�owiek nie dostaje ataku. Nigdy nie mia� �adnych atak�w. Konstrukcja skrzypi, ale to jeszcze nic znaczy, �e si� wali. M�g� spokojnie do�y� dziewi��dziesi�tki. A co pan s�dzi o werdykcie?
- C�, ca�kiem... eee... normalny.
- A orzeczenie doktora MacDougala? Szalenie specjalistyczne, dok�adny opis organ�w. Nic uderzy�o pana, �e t� lawin� s��w chcia� si� wykr�ci� od zaj�cia stanowiska? M�wi�c kr�tko, powiedzia�: nie ma oznak, �e �mier� nast�pi�a z innych przyczyn ni� naturalne. Nie stwierdzi�, �e by�a skutkiem przyczyn naturalnych.
- Dzieli pani w�os na czworo, moje dziecko.
- To doktor dzieli� w�os, co� podejrzewa�, ale nie mia� si� na czym oprze�, wi�c obwarowa� si� terminami medycznymi. A co my�li sir Bartholomew?
Satterthwaite przytoczy� niekt�re opinie Strange'a.
- Zbagatelizowa� ca�� spraw�? - Egg zastanawia�a si� przez chwil�. - Jasne, to cz�owiek ostro�ny. Wyobra�am sobie, �e wa�na figura z Harley Street nie mo�e sobie pozwoli� na ryzyko.
- W szklance nie by�o nic poza d�inem i wermutem - przypomnia� Satterthwaite.
- Tak, to niby wszystko za�atwia. A jednak, co� wydarzy�o si� po werdykcie...
- Sir Bartholomew to pani powiedzia�? Satterthwaite poczu� przyjemn� ciekawo��.
- Nie mnie, Oliverowi. Oliver Manders by� u sir Charlesa na przyj�ciu, nie wiem, czy pan go sobie przypomina.
- �wietnie go pami�tam. To pani bliski przyjaciel?
- Kiedy� tak. Teraz zawsze si� k��cimy. Pracuje u swego wuja w Londynie i sta� si� troch�, hm, odpychaj�cy. Wci�� m�wi, �e rzuci to wszystko i zostanie dziennikarzem, ma zreszt� zupe�nie niez�e pi�ro. Ale to chyba tylko takie gadanie. Chce by� bogaty i tyle. Nie uwa�a pan, �e ludzie s� wstr�tni, je�li idzie o pieni�dze?
Satterthwaite zda� sobie w .pe�ni spraw�, jak bardzo ona jest m�oda - ma�a arogancka dziewczynka.
- Ludzie s� wstr�tni, je�li idzie o bardzo wiele spraw, moje dziecko.
- Tak, przewa�nie ludzie to �winie - zgodzi�a si� ochoczo Egg. - Dlatego tak si� martwi� panem Babbingtonem. To by� bardzo dobry cz�owiek. Przygotowywa� mnie do konfirmacji. To wielka bzdura, ale on by� cudowny. Widzi pan, ja naprawd� wierz� w chrze�cija�stwo. Chocia� inaczej ni� moja matka, nie uznaj� modlitewnik�w, porannych nabo�e�stw, wierze rozumnie, w zjawisko historyczne. Ko�ci� jest zaskorupia�y w tradycji Pawiowej - prawd� powiedziawszy Ko�ci� jest okropny, ale chrze�cija�stwo jest w porz�dku. Dlatego nie jestem zwolenniczk� komunizmu jak Oliver. W�a�ciwie to wierzymy w te same rzeczy, na przyk�ad we wsp�ln� w�asno��, r�nimy si� jednak bardzo, wole w to nie wnika�. Babbingtonowie to prawdziwi chrze�cijanie. Nie w�cibiali nigdy nosa w cudze sprawy, nie pot�piali. Dobrzy, �yczliwi ludzie, no i ten Robin...
- Robin?
- Ich syn... Zosta� zabity w Indiach... Podkochiwa�am si� w nim...
Egg zmru�y�a oczy i zatopi�a wzrok w morzu... Po chwili wr�ci�a do tera�niejszo�ci i pana Satterthwaite'a.
- Sam pan widzi, bardzo to prze�ywam. Przypu��my, �e to nie by�a �mier� naturalna...
- Ale�, dziecko!
- Cholernie dziwna sprawa! Musi pan przyzna�, cholernie dziwna.
- Przecie� powiedzia�a pani, �e Babbingtonowie nie mieli ani jednego wroga.
- Dlatego to wszystko jest takie niesamowite. Nie przychodzi mi do g�owy �aden sensowny motyw...
- C� za fantazje! W cocktailu niczego nie by�o.
- Mo�e dosta� jaki� zastrzyk.
- Z trucizn� z india�skich strza�? - zasugerowa� pan Satterthwaite z lekkim szyderstwem.
Egg za�mia�a si�.
- W�a�nie. Stare, sprawdzone, skuteczne metody. Och, wszyscy jeste�cie bardzo pewni siebie. Mo�e kiedy� przekonacie si�, �e to my mieli�my racje.
- My?
- Sir Charles i ja - zarumieni�a si�.
Pan Satterthwaite przypomnia� sobie cytat - jego pokolenie wychowywa�o si� na Cytatach na ka�d� okazj�, ksi��ce, kt�ra zawsze sta�a w domowej biblioteczce. "Przesz�o dwukrotnie od niej starszy, A na policzku �lad ci�cia starej szabli, Twarz poorana, spalona s�o�cem, ona unios�a oczy I kocha�a go, t� mi�o�ci�, kt�ra by�a jej zgub�"*. Zawstydzi� si� troch�, �e my�li cytatami. A Tennyson nie by� dzisiaj modny. Zreszt�, sir Charles by� co prawda opalony, lecz nie mia� blizn, a Egg Lytton Gore, cho� na pewno zdolna do wielkiej nami�tno�ci, nie wygl�da�a na osob�, kt�ra mia�aby sp�ywa� bark� po rzekach i gin�� w imi� mi�o�ci. Niczym nie przypomina�a Elaine "panny z Astolat" Tennysona.
"Poza m�odo�ci�" - doda� w duchu Satterthwaite. Jak �wiat �wiatem dziewczynom podobali si� panowie w sile wieku z interesuj�c� przesz�o�ci�. Egg zapewne nie stanowi�a wyj�tku.
- Dlaczego on si� nigdy nie o�eni�? - spyta�a raptem.
- C�... - zacz�� pan Satterthwaite i urwa�. Gdyby mia� by� szczery, powiedzia�by "przez rozwag�", doszed� jednak do wniosku, �e taka odpowied� by�aby nie do przyj�cia dla Egg.
Sir Charles Cartwright mia� wiele romans�w, z aktorkami i nie tylko, ale zawsze udawa�o mu si� jako� ustrzec przed ma��e�stwem. Egg wyra�nie czeka�a na co� romantycznego.
- A ta kobieta, kt�ra zmar�a na suchoty? Aktorka, nazwisko na M. Czy nie by� w niej bardzo zakochany?
Satterthwaite pami�ta� te dam�. Ludzie ��czyli jej nazwisko z osob� sir Charlesa, by� to jednak lu�ny zwi�zek i pan Satterthwaite ani przez chwile nie wierzy�, �e Cartwright nie o�eni� si�, by pozosta� wiernym pami�ci tamtej kobiety. Da� to mo�liwie taktownie do zrozumienia.
- Na pewno mia� wiele przyg�d mi�osnych - powiedzia�a Egg.
- Eee... hm... zapewne - mrukn�� Satterthwaite czuj�c si� bardzo wiktoria�ski.
- Lubi� m�czyzn z przesz�o�ci� - stwierdzi�a. - Przynajmniej wiadomo, �e nie s� peda�ami.
Wiktorianizm starszego pana otrzyma� kolejny cios. Nie potrafi� znale�� odpowiedzi. Egg nie zauwa�y�a jego zmieszania i m�wi�a dalej z zadum� w g�osie:
- Wie pan, sir Charles jest bardziej inteligentny, ni� pan my�li. Oczywi�cie, gra, pozuje. Ale pod tym wszystkim kryje si� rozum. Jest lepszym �eglarzem, ni� sam o sobie opowiada. S�uchaj�c go pomy�le� mo�na, �e udaje, ale to nieprawda. Podobnie jest w tej sprawie. Czyni wra�enie, �e dzia�a dla efektu, �e chce odegra� rol� wielkiego detektywa. A ja panu m�wi�, �e wywi�za�by si� dobrze z tej roli.
- Zapewne, zapewne - zgodzi� si� pan Satterthwaite.
Ton g�osu m�wi� wyra�nie o jego uczuciach. Egg rozszyfrowa�a je i wyrazi�a s�owami:
- A pan uwa�a, �e �mier� pastora nie jest powie�ci� kryminaln�. �e to tylko Przykry wypadek na przyj�ciu.
Czysto towarzyska katastrofa. Jakie jest zdanie monsieur Poirota? On powinien wiedzie�.
- Monsieur Poirot zaleci� nam poczeka� na wynik analizy. By� zreszt� przekonany, �e wszystko b�dzie w zupe�nym porz�dku.
- No c� - rzek�a na to Egg. - Starzeje si�. Wypad� z czo��wki.
Satterthwaite drgn��. Egg, nie�wiadoma w�asnej brutalno�ci, m�wi�a dalej:
- Niech pan wpadnie do mamy na herbatk�. Lubi pana. Tak powiedzia�a.
Satterthwaite, mile po�askotany, przyj�� zaproszenie.
W domu Egg zaproponowa�a, �e zadzwoni do sir Charlesa i wyt�umaczy, gdzie jest jego go��.
Go�� tymczasem zosta� poproszony do ma�ego saloniku z wyp�owia�ymi obiciami i wypolerowanymi starymi meblami. Pok�j wiktoria�ski, pok�j prawdziwej damy, pomy�la� pan Satterthwaite z ukontentowaniem.
Rozmowa z lady Mary nie by�a b�yskotliwa, ale za to bardzo mi�a. M�wili o sir Charlesie. Czy pan Satterthwaite dobrze go zna? Tak, cho� nie s� bliskimi przyjaci�mi. Satterthwaite mia� udzia� finansowy w jednej ze sztuk aktora kilka lat temu. Od tej pory si� znaj�.
- To cz�owiek z wielkim wdzi�kiem - stwierdzi�a z u�miechem lady Mary. - Jestem pod jego urokiem na r�wni z Egg. Chyba zauwa�y� pan, �e Egg uprawia kult bohatera?
Satterthwaite zada� sobie pytanie, czy lady Mary jako matka jest zadowolona z tego kultu. Nic jednak nie wskazywa�o na to, �e ma jakiekolwiek obiekcje.
- Egg prawie w og�le nie bywa - powiedzia�a z westchnieniem. - Jeste�my biedne. Kiedy� m�j kuzyn zabra� j� do Londynu, wprowadzi� do kilku dom�w, ale od tamtej pory niemal si� st�d nie rusza�a, nie licz�c jakiej� okazjonalnej wizyty. W moim przekonaniu m�odzi powinni poznawa� nowych ludzi i nowe miejsca, zw�aszcza ludzi. W przeciwnym razie... c�... czyja� blisko�� mo�e stwarza� pewne niebezpiecze�stwo.
Satterthwaite pokiwa� g�ow� - my�la� o sir Charlesie i �eglowaniu. Lady Mary chodzi�o jednak o co� innego, czemu da�a wyraz chwile p�niej.
- Przyjazd sir Charlesa mia� wielkie znaczenie dla Egg. Poszerzy� jej horyzonty. Tutaj mieszka bardzo niewiele m�odzie�y, szczeg�lnie ch�opc�w. Zawsze si� ba�am, �e Egg mog�aby wyj�� za m�� z przypadku, tylko dlatego, �e jest skazana na czyj�� obecno�� i nikogo innego nie widuje.
Satterthwaite intuicyjnie zada� pytanie:
- My�li pani o Oliverze Mandersie?
Lady Mary zarumieni�a si� szczerze zaskoczona.
- Och, nie wiem, w jaki spos�b pan si� domy�li�. Tak, o niego w�a�nie mi chodzi. Egg i on byli kiedy� ze sob� do�� blisko. Wiem, �e jestem staro�wiecka, ale nie podobaj� mi si� pewne pogl�dy tego m�odzie�ca.
- M�odo�� musi si� wyszumie� - stwierdzi� Satterthwaite.
Lady Mary potrz�sn�a g�ow�.
- Tak si� ba�am... oczywi�cie, wszystko jest w porz�dku, znam go dobrze, i jego wuja te�, bardzo bogaty cz�owiek, niedawno wzi�� Olivera do swojej firmy. Nie o to chodzi, mo�e to g�upie z mojej strony, ale...
I znowu pokr�ci�a g�ow�. Nie potrafi�a wyrazi� swych uczu�.
Satterthwaite poczu� si� dziwnie zadomowiony. Cichym g�osem powiedzia� po prostu i szczerze:
- Nie chcia�aby chyba pani, �eby Egg wysz�a za m�� za cz�owieka dwukrotnie starszego od siebie?
Odpowied� lady Mary by�a zaskakuj�ca.
- Dlaczego nie? Tak by�oby mo�e bezpieczniej. Wiadomo, na czym si� stoi. M�czyzna w tym wieku ma ju� za sob� wszelkie szale�stwa i grzechy m�odo�ci. Nic mu nie grozi...
Satterthwaite nie zd��y� odpowiedzie�, bp wesz�a Egg.
- D�ugo ci� nie by�o, kochanie - zauwa�y�a matka.
- Rozmawia�am z sir Charlesem, mamo. Bohater jest zupe�nie sam. - I zwracaj�c si� do Satterthwaite'a doda�a z wyrzutem: - Nic mi pan nie m�wi�, �e wszyscy go�cie si� rozjechali.
- Tak, wczoraj, tylko sir Bartholomew Strange mia� zosta� do jutra. Wezwano go jednak pilnie do Londynu, dzi� rano dosta� telegram. Stan krytyczny jednego z pacjent�w.
- Szkoda - zmartwi�a si� Egg. - Chcia�am przyjrze� si� go�ciom. Mo�e uda�oby mi si� znale�� jaki� klucz.
- Jaki klucz, kochanie?
- Pan Satterthwaite wie, o co chodzi. Zreszt�, niewa�ne. Mamy jeszcze Olivera. Wci�gniemy go. Potrafi my�le�, je�li zechce.
Kiedy Satterthwaite wr�ci� do "Kruczego Gniazda", gospodarz siedzia� na tarasie i patrzy� w morze.
- A jest pan, Satterthwaite. By� pan z wizyt� u lady Mary?
- Tak. Chyba si� pan nie obrazi�?
- Ale� sk�d. Egg telefonowa�a do mnie... Dziwna dziewczyna z tej Egg...
- �adna os�bka - stwierdzi� Satterthwaite.
- Tak, chyba tak.
Sir Charles wsta� i przeszed� kilka krok�w bez celu. - M�j Bo�e - odezwa� si� raptem z gorycz� w g�osie - jak�e �a�uj�, �e tu w og�le przyjecha�em!
ROZDZIA� PI�TY
UCIECZKA PRZED KOBIET�
"Porz�dnie go wzi�o" - pomy�la� Satterthwaite.
Poczu� nagle lito��. Charles Cartwright, beztroski uwodziciel, w wieku pi��dziesi�ciu dwu lat straci� g�ow� dla kobiety. I, jak sam to sobie u�wiadamia�, sprawa skazana by�a na niepowodzenie. M�odo�� ci�gnie do m�odo�ci.
"Dziewcz�ta nie obnosz� si� z sercem na wierzchu - my�la�. - Egg ostentacyjnie demonstruje swe uczucia dla sir Charlesa. Nie robi�aby tego, gdyby jej na nim naprawd� zale�a�o. M�ody Manders jest tym, o kogo jej chodzi".
Spostrze�enia Satterthwaite'a by�y na og� przenikliwe.
Tym razem jednak nie wzi�� pod uwag� jednego, po prostu nie zdawa� sobie z tego sprawy. Po��czenie wieku dojrza�ego z m�odo�ci� ma swoj� warto��. My�l, �e Egg mog�aby wole� m�czyzn� w �rednim wieku od swego r�wie�nika, nie mie�ci�a mu si� po prostu w g�owie. M�odo�� by�a, w jego poj�ciu, magicznym darem.
Umocni� si� w swoim przekonaniu, kiedy Egg zadzwoni�a po kolacji i zapyta�a, czy mo�e przyprowadzi� Olivera "na narad�".
Przystojny ch�opak, nie ma co m�wi�: te ciemne oczy pod ci�kimi powiekami, wdzi�czne ruchy. Robi� wra�enie, jakby �askawie da� si� tu sprowadzi�, robi�c gest wobec Egg. By� jednak sceptycznie nastawiony do ca�ej sprawy.
- Czy nie m�g�by pan jej tego wyperswadowa�, sir Charles? - zwr�ci� si� do gospodarza. - Wszystko przez to piekielnie zdrowe wiejskie �ycie, dlatego tak j� rozsadza energia. Jeste� przera�liwie �ywotna, Egg. A twoje upodobania s� dziecinne - zbrodnia, sensacja, zawracanie g�owy.
- Jest pan sceptykiem, Manders?
- Owszem, jestem. Ten poczciwy staruszek, �agodny j�k baranek, zmar� �mierci� naturaln�. Doszukiwanie si� innych przyczyn to czysta fantazja.
- Przypuszczam, �e ma pan racj� - powiedzia� sir Charles.
Satterthwaite spojrza� na aktora. Jak� role odgrywa� dzi� wiecz�r? Starego wilka morskiego? Nie. Mi�dzynarodowego detektywa? Te� nie. By�a to jaka� nowa, nieznana rola.
Satterthwaite dozna� raptem szokuj�cego ol�nienia. Sir Charles gra� drugie skrzypce. Drugie skrzypce przy Oliverze Mandersie. Siedzia� z g�ow� schowan� w cieniu i obserwowa� m�odych, Egg i Olivera. K��cili si�. Egg z pasj�, Oliver ze znu�eniem.
Sir Charles wygl�da� starzej ni� zwykle - zm�czony stary cz�owiek.
Egg kilkakrotnie zwraca�a si� do niego, gor�co i z ufno�ci�, nie znalaz�a jednak �adnego odzewu.
Egg z Oliverem wyszli o jedenastej. Sir Charles odprowadzi� ich na taras, chcia� im po�yczy� latark�, �eby mogli o�wietli� kamienist� �cie�k�.
Latarka okaza�a si� niepotrzebna. By�a pi�kna ksi�ycowa noc. M�odzi ruszyli w drog�. Ich g�osy dobiega�y coraz s�abiej, w miar� jak schodzili w d�.
Ksi�yc, nie ksi�yc, Satterthwaite ani my�la� si� zazi�bi�. Wr�ci� do pokoju okr�towego. Sir Charles zosta� jeszcze chwil� na tarasie. Kiedy wr�ci�, zatrzasn�� okno, podszed� szybko do barku i nala� sobie whisky z wod� sodow�.
- Satterthwaite - powiedzia�. - Wyje�d�am st�d jutro. Na zawsze.
- Co� takiego! - wykrzykn�� tamten zdumiony. Przez twarz aktora przemkn�� cie� bolesnej przyjemno�ci. Sprawi� to efekt zaskoczenia.
- Jedyne wyj�cie - powiedzia� podkre�laj�c ka�de s�owo, jakby tytu�owa� scen� w dramacie. - Sprzedam dom. Tylko ja jeden wiem, ile on dla mnie znaczy.
M�wi� oci�gaj�c si�, za�amuj�cym si� g�osem, z odpowiedni� emfaz�.
Egoista sir Charles musia� powetowa� sobie wiecz�r, w kt�rym gra� drugie skrzypce. Teraz przysz�a kolej na wielk� Scen� wyrzeczenia, kt�r� cz�sto odgrywa� na scenie. Wyrzeczenie si� �ony innego m�czyzny, Wyrzeczenie si� ukochanej.
Sili� si� na bohatersk� nonszalancje.
- Przeci��... to jedyne wyj�cie... M�odzi niech id� do m�odych... Ta para jest stworzona dla siebie... Ja si� usun�...
- Dok�d? - spyta� Satterthwaite. Aktor machn�� r�k�.
- Gdziekolwiek. Jakie to ma znaczenie? - I doda� nieco innym tonem: - Pewnie do Monte Carlo. - Po czym, jakby jego wra�liwa dusza pragn�a naprawi� lekkie os�abienie efektu, dorzuci�: - W sercu pustyni czy w�r�d t�umu, co za r�nica? Cz�owiek w swej istocie jest wsz�dzie samotny... Ja nim zawsze by�em...
Zej�cie ze sceny.
Sk�oni� g�ow�, opu�ci� pok�j.
Satterthwaite wsta� i r�wnie� zaczai si� zbiera�. "Co jak co, ale pustynia to nie b�dzie" - zachichota� w duchu.
Nazajutrz rano sir Charles przeprosi� Satterthwaite'a, t�umacz�c, �e musi jeszcze tego dnia wyjecha� do Londynu.
- Niech pan nie skraca swojej wizyty, przyjacielu. Mia� pan zosta� do jutra, potem wybiera si� pan do Haberton�w do Tavistock. Pojedzie pan samochodem. Skoro podj��em decyzje, nie mog� si� zatrzyma�. Nie, nie mog� si� zatrzyma�.
Sir Charles stanowczo i po m�sku wyprostowa� ramiona, u�cisn�� serdecznie d�o� Satterthwaite'a i powierzy� go opiece niezawodnej panny Milray.
Panna Milray jak zawsze potrafi�a sprosta� sytuacji. Nie by�a zdziwiona ani zbulwersowana decyzj� swego chlebodawcy. Satterthwaite na pr�no pr�bowa� wci�gn�� j� w rozmow� na ten temat. Ani nag�a �mier�, an