3275

Szczegóły
Tytuł 3275
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

3275 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 3275 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

3275 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

AGATHA CHRISTIE PANI MCGINTY NIE �YJE PRZE�O�Y�A EWA �YCIE�SKA TYTU� ORYGINA�U: MRS MCGINTY'S DEAD Peterowi Saundersowi z wyrazami wdzi�czno�ci za jego uprzejmo� dla autor�w ROZDZIA� PIERWSZY Herkules Poirot wyszed� z restauracji La Vieille Grand-mere na Soho. Postawi� ko�nierz p�aszcza raczej z przezorno�ci ni� potrzeby, gdy� wiecz�r nie by� zimny. - Ale - zwyk� twierdzi� - w moim wieku si� nie ryzykuje. Jego oczy wyra�a�y pe�ne zadumy, senne zadowolenie. Escargots de la Vieille Grand-mere by�y znakomite. Ta knajpka to prawdziwe odkrycie. Z zadum�, jak dobrze nakarmiony pies, Herkules Poirot obliza� wargi. Wydobywszy z kieszeni chusteczk�, obsuszy� bujne w�sy. Tak, podjad� sobie smacznie... I co teraz? Przeje�d�aj�ca taks�wka kusz�co zwolni�a. Poirot zawaha� si� chwil�, ale jej nie przywo�a�. Po co bra� taks�wk�? I tak b�dzie w domu za wcze�nie, by si� po�o�y�. - Szkoda - mrukn�� pod w�sem - �e cz�owiek mo�e jada� tylko trzy razy dziennie... Podwieczorek bowiem by� posi�kiem, do kt�rego nigdy si� nie przyzwyczai�. "Je�eli si� jada o pi�tej - t�umaczy� -cz�owiek siada do kolacji bez gotowego zapasu sok�w trawiennych. A pami�tajmy, �e kolacja to najwa�niejszy posi�ek dnia!" Nie dla niego by�a r�wnie� przedpo�udniowa kawa. Nie, na �niadanie czekolada i croissants d�jeuner o dwunastej trzydzie�ci, je�li to mo�liwe, ale na pewno nie p�niej ni� o pierwszej, i wreszcie ukoronowanie wszystkiego: le diner! By�y to szczytowe momenty dnia dla Herkulesa Poirota. Zawsze traktuj�c powa�nie sw�j �o��dek, na staro�� zbiera� tego zas�ugi. Jedzenie by�o teraz nie tylko fizyczn� przyjemno�ci�, ale tak�e dziedzin� intelektualnych bada�. Mi�dzy posi�kami bowiem sporo czasu sp�dza� na wyszukiwaniu �r�de� nowego i znakomitego jedzenia. Rezultatem jednej z takich odkrywczych wypraw by�a La Vieille Grand-mere 1 ona to w�a�nie otrzyma�a piecz�� gastronomicznej aprobaty Herkulesa Poirota. Teraz jednak, niestety, musia� co� zrobi� z wieczorem. Herkules Poirot westchn��. "Gdybym tylko - pomy�la� - mia� przy sobie ce cher Hastings..." Z przyjemno�ci� zatrzyma� si� na wspomnieniu starego przyjaciela. "M�j pierwszy przyjaciel w tym kraju - i wci�� najbli�szy, jakiego mia�em. To prawda, bardzo cz�sto doprowadza� mnie do sza�u. Ale czy pami�tam o tym teraz? Nie. Pami�tam tylko jego niewiarygodny podziw, zachwyt, kt�ry' mu kaza� z otwartymi ustami podziwia� m�j talent, �atwo��, z jak� go zwodzi�em, nie wypowiadaj�c jednego s�owa nieprawdy, os�upienie, gdy na koniec pojmowa� prawd� widoczn� dla mnie od pocz�tku. Ce cher, cher ami! Mam t� s�abo�� i zawsze mia�em t� s�abo��, �e pragn��em si� popisa�. Tej s�abo�ci Hastings nigdy nie potrafi� zrozumie�. Ale doprawdy, cz�owiek z moimi zdolno�ciami musi sam siebie podziwia�, a do tego niezb�dny jest jaki� bodziec z zewn�trz. Nie mog�, naprawd� nie mog� przesiadywa� sam ca�ymi dniami w fotelu i rozmy�la� o tym, jaki jestem cudowny. Potrzebny jest pierwiastek ludzki, potrzebny jest cudzy podziw". Herkules Poirot westchn��. Skr�ci� w Shaftesbury Avenue. Przej�� na drug� stron�, i�� na Leicester Square i sp�dzi� ten wiecz�r w kinie? Krzywi�c si� lekko, pokr�ci� g�ow�. Kino najczy�ciej go z�o�ci�o roz�a��cym si� w�tkiem, brakiem logicznego rozumowania. Nawet zdj�cia, dla niekt�rych przedmiot zachwyt�w, Herkulesowi Poirotowi cz�sto si� wydawa�y niczym wi�cej jak tylko pr�b� ukazania scen i przedmiot�w jako zupe�nie innych, ni� by�y w rzeczywisto�ci. Wszystko, stwierdza� Herkules Poirot, jest dzisiaj nazbyt bez�adne. W niczym nie wida� tego zami�owania do porz�dku i metody, kt�re on sam ceni sobie tak wysoko. Modne s� sceny przemocy i prymitywnej brutalno�ci, a Poirota jako by�ego pracownika policji brutalno�� nu�y�a. Do�� si� na to napatrzy� w m�odszym wieku. By�a ona cz�ciej regu�� ni� wyj�tkiem. Przekona� si�, �e jest m�cz�ca i nieinteligentna. Chodzi o to - doszed� do wniosku, kieruj�c kroki w stron� domu - �e nie pasuj� do dzisiejszego �wiata. W pewnym wy�szym sensie te� jestem niewolnikiem, tak jak inni. Kiedy przychodzi czas odpoczynku, nie maj� go czym wype�ni�. Finansista na emeryturze bierze si� do golfa, drobny kupiec sadzi w ogr�dku cebulki, a ja jem. Ale niestety, i zn�w do tego wracam, cz�owiek mo�e je�� tylko trzy razy dziennie. I czas mi�dzy posi�kami zostaje niewype�niony. Mija� stoisko z gazetami i rzuci� okiem na ty rufy. Wyniki post�powania s�downego w sprawie McGinty. Wyrok. Nie wzbudzi�o to jego zainteresowania. Mgli�cie sobie przypomina� jak�� niewielk� wzmiank� w prasie. Nie by�o to interesuj�ce morderstwo. Jaka� n�dzna staruszka zabita dla paru funt�w. Przyk�ad tej dzisiejszej, bezsensownej, t�pej brutalno�ci. Poirot skr�ci� w podw�rze swojego bloku mieszkalnego. Jak zawsze serce wezbra�o mu uznaniem. By� dumny ze swego domu. Wspania�y symetryczny budynek. Winda unios�a go na pierwsze pi�tro, gdzie mia� du�e luksusowe mieszkanie z nieskaziteln� chromowan� instalacj�, kwadratowymi fotelami i ozdobnymi przedmiotami o surowych, kanciastych kszta�tach. Zgodnie z prawd� mo�na by powiedzie�, �e nie by�o tam jednej linii krzywej. Kiedy otworzy� drzwi i wszed� do kwadratowego bia�ego przedpokoju, po cichu wysun�� si� na jego powitanie s�u��cy George. - Dobry wiecz�r panu. Czeka na pana... jaki� pan. Zr�cznie uwolni� Poirota od p�aszcza. - Doprawdy? - Poirot by� �wiadom tej kr�ciutkiej pauzy przed s�owem "pan". Jako snob George by� ekspertem. - Jak si� nazywa? - Niejaki pan Spence, prosz� pana. - Spence. - Nazwisko to w tej chwili nic nie powiedzia�o Poirotowi. Ale wiedzia�, �e powinno. Zatrzymawszy si� na moment przed lustrem, �eby przywr�ci� idealny wygl�d w�som, Poirot otworzy� drzwi bawialni i wszed�. M�czyzna siedz�cy w jednym z wielkich kwadratowych foteli wsta�. - Witam, monsieur Poirot, mam nadziej�, �e pan mnie pami�ta. To ju� tyle czasu... Nadinspektor Spence. - Ale� oczywi�cie. - Poirot serdecznie potrz�sn�� jego d�oni�. Nadinspektor Spence z policji w Kilchester. Bardzo to by�a ciekawa sprawa... Jak powiedzia� Spence, tak ju� dawno temu... Poirot j�� usilnie namawia� go�cia na co� do picia. "Grenadine? Creme de menthe? Benedictine? Creme de cacao?..." W tym momencie wszed� George z tac�, na kt�rej sta�a butelka whisky i syfon. - Albo piwo, je�li pan woli - szepn�� go�ciowi. Wielka czerwona twarz nadinspektora Spence'a rozja�ni�a si�. - Dla mnie piwo - powiedzia�. Poirotowi znowu pozosta�o tylko podziwia� osi�gni�cia George'a. On sam nie mia� poj�cia, �e w domu jest piwo, i wydawa�o mu si� niepoj�te, �e kto� mo�e je wole� od s�odkiego likieru. Kiedy Spence dosta� ju� sw�j spieniony kufel, Poirot nala� sobie male�ki kieliszek zielono po�yskuj�cego creme de menthe. - Ale� to urocze z pana strony, �e mnie pan odnalaz� - powiedzia�. - Urocze. Przyjecha� pan z...? - Z Kilchester. Za jakie� p� roku odchodz� na emerytur�. W�a�ciwie powinienem by� odej�� osiemna�cie miesi�cy temu. Poproszono mnie, bym zosta�, i zosta�em. - M�drze pan zrobi� - powiedzia� z uczuciem Poirot. - Bardzo m�drze... - Naprawd�? Zastanawiam si�. Nie jestem taki pewien. - Tak, tak, m�drze - twierdzi� stanowczo Poirot. - Te d�ugie godziny ennui, nie ma pan o tym poj�cia. - Och, b�d� mia� mn�stwo roboty, jak przejd� na emerytur�. W zesz�ym roku wprowadzili�my si� do nowego domu. Ca�kiem spory ogr�d i haniebnie zaniedbany. Jeszcze si� do niego nie zd��y�em zabra� jak nale�y. - Ach tak, jest pan z tych, co uprawiaj� ogr�dek. I ja kiedy� postanowi�em zamieszka� na wsi i uprawia� dynie. Nie powiod�o mi si�. Nie mam odpowiedniego usposobienia. - Szkoda, �e pan nie widzia� kt�rej� z moich zesz�orocznych dy� - powiedzia� Spence z entuzjazmem. - Olbrzymy. I moje r�e, r�e to moje hobby. B�d� mia�... - Urwa�. - Nie o tym przyszed�em porozmawia�. - Nie, nie. Przyszed� pan odwiedzi� starego znajomego... to uprzejme. Dzi�kuj�. - Obawiam si�, �e chodzi o co� wi�cej, monsieur Poirot. B�d� uczciwy. Mam interes. Poirot mrukn�� dyskretnie: - Mo�e kredyt hipoteczny zaci�gni�ty na dom? Chcia�by pan po�yczki? Spence przerwa� mu oburzonym tonem: - Bo�e �wi�ty, nie chodzi o pieni�dze! Nic podobnego! Poirot zamacha� r�kami gestem stosownych przeprosin. - Prosz� mi wybaczy�. - Powiem panu prosto z mostu... to bardzo bezczelne, z czym do pana przychodz�. Nie zdziwi� si�, jak mnie pan ode�le do wszystkich diab��w. - Nigdzie pana nie ode�l� - powiedzia� Poirot. - Ale prosz� m�wi� dalej. - To sprawa McGinty. Mo�e czyta� pan o niej? Poirot pokr�ci� g�ow�. - Nieuwa�nie. Pani McGinty, ta staruszka z jakiego� zak�adu czy domu. Nie �yje, tak? Jak zmar�a? Spence wytrzeszczy� na niego oczy. - Bo�e �wi�ty! - zawo�a�. - Co� mi to przypomina. Niezwyk�e. A do tej pory nawet o tym nie pomy�la�em. - Tak, co takiego? - Nic, nic. Tak� zabaw�. Bawili�my si� w ni� kiedy�, jak byli�my dzie�mi. Kupa dzieciak�w staje rz�dem. Zadaje si� pytania i odpowiada. "Pani McGinty nie �yje. Umar�a, ale jak? Na kolanach jak ja, o tak!" A potem nast�pne pytanie: "Pani McGinty nie �yje. Umar�a, ale jak?" "O tak!" Ciach, koniec rz�du pada� i wszyscy przewracali�my si� jak kr�gle! - Spence roze�mia� si� ha�a�liwie na to wspomnienie. - Pami�tam, jakbym bawi� si� w to wczoraj! Poirot odczeka� grzecznie. By� to jeden z moment�w, kiedy po sp�dzeniu niemal po�owy �ycia w tym kraju przekonywa� si�, �e Anglicy s� niepoj�ci. On sam w dzieci�stwie bawi� si� w cache-cache, ale bynajmniej nie pragn�� o tym m�wi�, a nawet my�le�. Kiedy Spence opanowa� rozbawienie, Poirot powt�rzy� z pewn� doz� lekkiego znu�enia: - Jak�e wi�c umar�a? Jakby kto� zmi�t� �miech z twarzy Spence'a. Nagle z powrotem by� sob�. - Dosta�a w ty� g�owy jakim� ostrym, ci�kim narz�dziem. Jej oszcz�dno�ci, oko�o trzydzie�ci funt�w got�wk�, zabrano po spl�drowaniu pokoju. Mieszka�a w ma�ym domku sama, nie licz�c lokatora. Cz�owieka nazwiskiem Bentley. James Bentley. - Ach, tak. Bentley. - Nie by�o w�amania. �adnych �lad�w, �eby kto� majstrowa� przy oknach czy zamkach. Bentley by� w k�opotach, straci� prac�, zalega� z czynszem od dw�ch miesi�cy. Pieni�dze znaleziono pod lu�n� p�yt� za domem. Na r�kawie Bentleya by�a krew i w�os, ta sama grupa krwi i odpowiedni w�os. Wed�ug jego pierwszych zezna� nie zbli�a� si� do cia�a... ale nie mog�y si� tam znale�� przypadkiem. - Kto j� znalaz�? - Piekarz. By� to dzie�, kiedy mu p�aci�a. Drzwi otworzy� James Bentley i powiedzia�, �e puka� do sypialni pani McGinty, ale nie odpowiada. Piekarz wysun�� przypuszczenie, �e mo�e zachorowa�a. Sprowadzili s�siadk�, �eby wesz�a na g�r� i sprawdzi�a. Pani McGinty nie by�o w sypialni i nic nie wskazywa�o, �e w nocy spa�a w swoim ��ku, a pok�j by� spl�drowany i deski z pod�ogi powyrywane. Wtedy pomy�leli, �eby zajrze� do bawialni. Tam j� znale�li, le�a�a na pod�odze i s�siadka podnios�a taki krzyk, jakby oszala�a. Oczywi�cie zaraz sprowadzili policj�. - A nast�pnie aresztowano i os�dzono Bentleya? - Tak. Sprawa odby�a si� przed s�dem na sesji wyjazdowej. Wczoraj. Rzecz rozstrzygni�to na jednym posiedzeniu. Dzi� rano. Przysi�gli wyszli zaledwie na dwadzie�cia minut. Orzekli, �e jest winien. Kara �mierci. Poirot skin�� g�ow�. - A nast�pnie, po wys�uchaniu wyroku wsiad� pan do poci�gu, przyjecha� do Londynu i przyszed� do mnie. Dlaczego? Nadinspektor Spence zagl�da� w sw�j kufel. Kolistym ruchem ociera� i ociera� jego brzeg palcem. - Dlatego - powiedzia� - �e nie s�dz�, aby on to zrobi�... ROZDZIA� DRUGI Zapad�a chwila milczenia. - Przyszed� pan do mnie... Poirot nie doko�czy� zdania. Nadinspektor Spence podni�s� wzrok. Jego rumiana twarz pociemnia�a. By�a to typowa twarz wie�niaka, bez wyrazu, zamkni�ta w sobie, z przenikliwymi, ale uczciwymi oczami. By�a to twarz cz�owieka z ustalonymi zasadami, nieznaj�cego udr�k zw�tpienia w siebie ani w�tpliwo�ci, co jest s�uszne, a co nies�uszne. - S�u�� w policji od dawna, prze�y�em i widzia�em to i owo. Nie gorzej od innych potrafi� ocenie cz�owieka. W czasie s�u�by miewa�em ju� do czynienia z morderstwem... bywa�y proste i nie tak proste. Jedn� z tych spraw pan zna, monsieur Poirot... Poirot skin�� g�ow�. - By�a zawi�a. Gdyby nie pan, mogliby�my jej nie rozszyfrowa�. Ale rozszyfrowali�my... i nie zosta�o cienia w�tpliwo�ci. Tak samo by�o z innymi, o kt�rych pan nie s�ysza�. By� ten Whistler, dosta� za swoje... i zas�u�y� na to. Byli ci dranie, co zastrzelili starego Gutermana. Verall z arszenikiem. Tranter si� wymiga�... ale by! w porz�dku. Pani Courtland... ta mia�a szcz�cie... jej m�� to by� wredny zboczeniec i przysi�gli j� uniewinnili. To nie by�a sprawiedliwo��, tylko wsp�czucie. Trzeba si� liczy� z tym, �e i tak si� zdarza. Czasem za ma�o dowod�w, czasem wchodzi w gr� wsp�czucie, zdarza si�, �e mordercy uda si� je wzbudzi� u przysi�g�ych, cho� niecz�sto, ale zdarzy� si� mo�e. Czasem to robota sprytnej obrony albo oskar�yciel obierze myln� drog�. O, tak, napatrzy�em si� r�nych rzeczy. Ale... ale... Spence pokiwa� grubym paluchem. - Ale nie widzia�em jeszcze, przynajmniej w mojej praktyce, cz�owieka niewinnego powieszonego za co�, czego nie zrobi�. Tego, monsieur Poirot, nie chcia�bym ogl�da�. - W ka�dym razie - doda� Spence - nie w tym kraju! Poirot spojrza� mu w oczy. - I s�dzi pan, �e teraz na to si� zanosi. Ale dlaczego... Spence mu przerwa�. - Po cz�ci wiem, co pana interesuje. Sam panu powiem, �eby nie musia� pan pyta�. Dosta�em t� spraw�. Mia�em zebra� dowody na to, co si� sta�o. Zabra�em si� do pracy bardzo starannie. Zgromadzi�em tyle fakt�w, ile mog�em. Wszystkie by�y jednoznaczne, wskazywa�y na jedn� osob�. Wyniki poszukiwa� przekaza�em swojemu zwierzchnikowi. Potem nie nale�a�o to ju� do mnie, sprawa przesz�a do prokuratora. Postanowi� wnie�� oskar�enie. Nic innego nie m�g� zrobi�, w ka�dym razie maj�c takie zeznania. Tak wi�c Jamesa Bentleya aresztowano i postawiono przed s�dem, a nast�pnie os�dzono i uznano za winnego. Inaczej by� nie mog�o przy tych dowodach. A w�a�nie dowody przysi�gli musz� bra� pod uwag�. Powiedzia�bym, �e nie mieli �adnych w�tpliwo�ci. Ba, a nawet, �e wszyscy byli ca�kowicie przekonani, �e jest winien. - Ale pan... pan nie jest? - Nie jestem. - Dlaczego? Nadinspektor Spence westchn��. W zamy�leniu potar� podbr�dek wielk� r�k�. - Nie wiem. To znaczy, nie umiem poda� powodu... konkretnego powodu. Dla przysi�g�ych chyba wygl�da� na morderc�, dla mnie nie, a ja wiem du�o wi�cej od nich o mordercach. - Tak, tak, pan jest ekspertem. - Wie pan, we�my jedno, nie by� zarozumialcem. Ale to wcale. A z do�wiadczenia wiem, �e zawsze s� zarozumiali. Zawsze tacy diabelnie zadowoleni z siebie. Zawsze im si� zdaje, �e nabijaj� cz�owieka w butelk�. Zawsze pewni, �e byli tacy sprytni. I nawet kiedy ju� si� znajd� na �awie oskar�onych i wiedz�, �e wpadli, sprawia im to jak�� dziwn� frajd�. Stan�li w �wietle reflektor�w. W centrum uwagi. Graj� g��wn� rol�... mo�e po raz pierwszy w �yciu. No, wie pan... strosz� pi�rka! Spence wypowiedzia� te s�owa tonem rozstrzygaj�cym. - Pan b�dzie rozumia�, co chc� przez to powiedzie�, monsieur Poirot. - Rozumiem dobrze. I ten James Bentley... nie by� taki? - Nie. By�... �miertelnie przestraszony. �miertelnie przera�ony od samego pocz�tku. I dla niekt�rych mog�o to by� jednoznaczne z tym, �e jest winien. Ale nie dla mnie. - Tak, zgadzam si� z panem. Jaki on jest, ten James Bentley? - Trzydzie�ci trzy �ata, �redniego wzrostu, ziemistoblady, w okularach... Poirot powstrzyma� ten potok informacji. - Nie, nie mia�em na my�li jego cech fizycznych. Co to za osobowo��? - Och, to... - Nadinspektor Spence zastanowi� si�. -Niesympatyczny facet. Nerwowy. Nie patrzy cz�owiekowi w oczy. Zerka tak jako� z boku. Zachowanie jak najgorsze, je�li idzie o przysi�g�ych. To si� p�aszczy, to wierzga. Wierzga nieskutecznie. Przerwa� i doda� tonem zwyk�ej rozmowy: - W gruncie rzeczy nie�mia�y ch�opak. Mia�em troch� podobnego kuzyna. W niezr�cznych sytuacjach tacy wyk�amuj� si� g�upio, bez najmniejszej szansy, �e im kto� uwierzy. - Nie wygl�da poci�gaj�co ten pa�ski James Bentley. - O, na pewno. Nikomu nie m�g�by si� podoba�. Ale mimo to nie chcia�bym go ogl�da� na szubienicy. - A s�dzi pan, �e do tego dojdzie? - Nie widz�, dlaczego nie mia�by zawisn��. Adwokat mo�e apelowa�... ale mia�by do tego bardzo kruche podstawy... co� proceduralnego bez �adnej szansy na powodzenie. - Dobrego mia� adwokata? - Przydzielili mu m�odego Graybrooka na podstawie prawa do obrony przys�uguj�cego osobom niezamo�nym. Powiedzia�bym, �e wywi�za� si� sumiennie i popisa�, jak potrafi�. - A wi�c cz�owiek mia� uczciw� rozpraw� i zosta� os�dzony przez przysi�g�ych wybranych spo�r�d wsp�obywateli. - Tak jest. �awa przysi�g�ych nie gorsza i nie lepsza od innych. Siedmiu m�czyzn, pi�� kobiet, wszystko uczciwi, rozs�dni ludzie. S�dzi� by� stary Stanisdale. Skrupulatnie uczciwy, �adnych uprzedze�. - A wi�c wed�ug angielskiego prawa James Bentley nie ma najmniej szych podstaw do narzeka�. - Jak go powiesz� za co�, czego nie zrobi�, b�dzie mia� podstawy do narzeka�! - Bardzo s�uszna uwaga. - A wytoczona mu sprawa by�a moj� spraw�, to ja zebra�em fakty i z�o�y�em je do kupy, i na podstawie tych dochodze� i tych fakt�w zosta� skazany. I mnie si� to nie podoba, monsieur Poirot, nie podoba. Herkules Poirot d�u�sz� chwil� patrzy� na rumian�, wzburzon� twarz nadinspektora Spence'a. - Eh bien - powiedzia�. - Co pan proponuje? Spence wygl�da� na okrutnie zmieszanego. - Przypuszczam, �e �wietnie pan sobie zdaje spraw� z tego, co teraz nast�pi. Sprawa Bentleya jest zamkni�ta. Ja zajmuj� si� ju� czym� innym, defraudacj�. Musz� by� wieczorem w Scotland Yardzie. Nie jestem wolnym cz�owiekiem, - Ale ja... jestem? Spence z zak�opotaniem skin�� g�ow�. - �wi�ta racja. Pomy�li pan, bezczelny facet. Ale nic innego nie przychodzi mi do g�owy... �aden inny spos�b. Zrobi�em w swoim czasie wszystko, co mog�em, zbada�em wszystkie mo�liwo�ci. I do niczego nie doszed�em. I nie s�dz�, �ebym kiedy� doszed�. Ale kto wie, z panem mo�e by� inaczej. Pan, prosz� mi wybaczy�, �e to powiem, pan ma zabawny spos�b patrzenia na sprawy. Mo�e w tym wypadku tak trzeba na to spojrze�. Bo je�eli James Bentley jej nie zabi�, zrobi� to kto� inny. Nie r�bn�a si� w g�ow� sama. Mo�e panu uda si� znale�� co�, co mnie umkn�o. Nie ma powodu, dlaczego pan by nie m�g� czego� wsk�ra� w tej sprawie. Z mojej strony to diablo bezczelne nawet co� takiego proponowa�. Ale trudno. Przychodz� do pana, bo to jedyne, co mi wpad�o do g�owy. Ale je�eli nie chce pan sobie robi� k�opotu, a i po co mia�by pan to robi�... Poirot przerwa� mu. - O, ale� jest pow�d. Mam wolny czas... za du�o wolnego czasu. I zaintrygowa� mnie pan, owszem, bardzo mnie pan zaintrygowa�. To wyzwanie... dla moich szarych kom�rek. A poza tym chodzi mi o pana. Widz� pana w ogr�dku za p� roku, sadzi pan mo�e te r�e i sadzi je pan, nie czuj�c si� zadowolony jak nale�y, bo gdzie� tam w duchu ma pan niemi�e uczucie, wspomnienie, kt�re pan chce zag�uszy�, a tego bym panu nie �yczy�, przyjacielu. I wreszcie... - Poirot wyprostowa� si� w fotelu i energicznie pokiwa� g�ow� -chodzi o zasad�. Je�eli kto� nie pope�ni� zbrodni, nie powinien wisie�. - Przerwa� i doda�: - Ale przypu��my, �e w ko�cu j� zabi�? - B�d� bardzo wdzi�czny, jak zyskam pewno��. - I co dwie g�owy, to nie jedna. Voila, wszystko jasne. Wchodz� do sprawy. Nie ma czasu do stracenia, to te� jasne. Ju� i tak trop zwietrza�. Kiedy... pani McGinty zosta�a zabita? - W zesz�ym roku w listopadzie. Dwudziestego drugiego. - Przejd�my od razu do rzeczy. - Mam notatki dotycz�ce tej sprawy, kt�re panu przeka��. - Dobrze. Na razie potrzebny nam sam jej zarys. Je�eli nie James Bentley zabi� pani� McGinty, to kto? Spence wzruszy� ramionami i z ci�kim sercem wyzna�: - Tak jak ja to widz�, nikt inny. - Ale tej odpowiedzi nie przyjmujemy. Ot�, skoro ka�de morderstwo musi mie� motyw, jaki w wypadku pani McGinty m�g� by� motyw? Zawi��, zemsta, zazdro��, strach, pieni�dze? We�my ten ostatni i najprostszy'. Kto zyska� na jej �mierci? - Nikt wiele nie zyska�. Mia�a dwie�cie funt�w w Banku Oszcz�dno�ciowym. Dostaje je siostrzenica. - Dwie�cie funt�w to niewiele... ale w pewnych okoliczno�ciach mo�e wystarczy�. We�my wi�c pod uwag� siostrzenic�. Wybacz, przyjacielu, �e id� twoim �ladem. I ty, jak wiem, musia�e� bra� to pod uwag�. Ale musz� przej�� z panem drog� ju� przebyt�. Spence skin�� potakuj�co wielk� g�owi�. - Brali�my, oczywi�cie, pod uwag� siostrzenic�. Ma trzydzie�ci osiem lat, zam�na. M�� zatrudniony w przemy�le budowlanym i dekoratorskim... malarz. Ma dobr� opini�, sta�e zatrudnienie, bystry facet, nie �aden tam g�upek. Siostrzenica jest przyzwoit� m�od� kobiet�, troch� gadatliwa, zdaje si�, �e by�a przywi�zana do ciotki, ale bez przesady. �adne z nich nie potrzebowa�o pilnie tych dwustu funt�w, cho� mo�na powiedzie�, �e si� z nich ucieszyli. - Co z domem, dostali dom? - By� wynaj�ty. Oczywi�cie na mocy prawa ogranicze� wynajmu w�a�ciciel nie m�g� starej wyrzuci�. Ale teraz, kiedy nie �yje, nie s�dz�, �eby siostrzenica mog�a go przej��... w ka�dym razie ona i m�� nie maj� takich zamiar�w. Mieszkaj� w niewielkim, nowoczesnym, wybudowanym przez rad� miejsk� domku, z kt�rego s� strasznie dumni. - Spence westchn��. - Siostrzenicy z m�em przyjrza�em si� dosy� dok�adnie, najlepiej bodaj pasowali, jak si� pan przekona. Ale nie by�o o co si� zaczepi�. - Bien. Teraz pom�wmy o samej pani McGinty. Niech mi j� pan opisze... i to nie tylko fizycznie, je�li mo�na. Spence skrzywi� si�. - Nie chce pan opinii policyjnej? No, sze��dziesi�t cztery lata. Wdowa. M�� pracowa� w dziale tekstylnym u Hodgesa w Kilchester. Zmar� jakie� siedem lat temu. Zapalenie p�uc. Od tego czasu pani McGinty co dzie� chodzi�a sprz�ta� do r�nych dom�w w okolicy. Broadhinny to ma�e osiedle, kt�re si� ostatnio sta�o dzielnic� rezydencyjn�. Paru emeryt�w, jeden udzia�owiec zak�ad�w mechanicznych, lekarz - tego rodzaju ludzie. Ca�kiem wygodne po��czenie autobusowe i kolejowe z Kilchester i Cullenquay, dosy� du�ym, s�dz�, �e pan wie, o�rodkiem letniskowym, oddalonym tylko o osiem mil, ale samo Broadhinny jest ca�kiem �adne i wiejskie... jakie� �wier� mili od g��wnej szosy Drymouth-Kilchester. Poirot kiwn�� g�owi�. - Domek pani McGinty by� jednym z czterech stanowi�cych w�a�ciw� wie�. Jest tam poczta i wiejski sklepik, a w innych domach mieszkaj� pracownicy rolni. - I przyj�a lokatora? - Tak. Zanim zmar� jej m��, byli to letnicy, ale po jego �mierci wzi�a sta�ego lokatora. James Bentley mieszka� u niej od paru miesi�cy. - Wi�c dochodzimy do... Jamesa Bentleya? - Bentley pracowa� ostatnio u agenta mieszkaniowego w Kilchester. Przedtem mieszka� z matk� w Cullenquay. By�a osob� chor�, opiekowa� si� ni� i niewiele wychodzi� z domu. Potem zmar�a, a z jej �mierci� wygas�a do�ywotnia renta. Sprzeda� domek i znalaz� prac�. To cz�owiek wykszta�cony, ale bez �adnego zawodu czy fachu i niesympatyczny w obcowaniu, jak m�wi�em. Nie by�o mu �atwo co� znale��. Przyj�li go jednak w agencji Breather i Scuttle. Raczej drugorz�dna firma. Nie przypuszczam, �eby by� szczeg�lnie dobrym pracownikiem i odnosi� jakie� sukcesy. Redukowali personel i musia� odej��. Nie m�g� znale�� innej pracy, pieni�dze mu si� sko�czy�y. Zwykle co miesi�c p�aci� pani McGinty za pok�j. Dawa�a mu �niadania i kolacje i liczy�a trzy funty tygodniowo, umiarkowana cena, zwa�ywszy wszystko. Zalega� jej z zap�at� dwa miesi�ce i ko�czy�y mu si� zasoby. Nie mia� innej pracy, a ona domaga�a si� zwrotu d�ugu. - I wiedzia�, �e pani McGinty ma w domu trzydzie�ci funt�w? Ale, ale, dlaczego trzyma�a w domu trzydzie�ci funt�w? Mia�a rachunek w Banku Oszcz�dno�ci. - Nie ufa�a rz�dowi. M�wi�a, �e maj� ju� jej dwie�cie funt�w i wi�cej nie dostan�. B�dzie je trzyma�a tam, sk�d w ka�dej chwili mo�e wyj��. Powiedzia�a to paru osobom. Le�a�y pod lu�n� desk� pod�ogi w jej sypialni... miejscu jak najbardziej oczywistym. James Bentley przyzna�, �e wiedzia� o tym. - Bardzo uprzejmie z jego strony. A czy ta siostrzenica z m�em te� o tym wiedzieli? - O, tak. - Wi�c wracamy do pierwszego pytania. Jak umar�a pani McGinty? - Zgin�a w nocy dwudziestego drugiego listopada. Lekarz policyjny okre�li� czas �mierci na mi�dzy si�dm� a dziesi�t� wieczorem. Zjad�a kolacj� (�ledzia i chleb z margaryn�), a jak potwierdzaj� wszystkie zeznania, robi�a to zazwyczaj oko�o p� do si�dmej. Na podstawie stopnia zaawansowania procesu trawienia okre�lono, �e zosta�a zabita oko�o �smej trzydzie�ci lub dziewi�tej, je�li oczywi�cie rzeczonej nocy spo�y�a kolacj� o zwyk�ej porze. James Bentley, gdyby wierzy� jego w�asnym zeznaniom, by� tego wieczora na spacerze od si�dmej pi�tna�cie do mniej wi�cej dziewi�tej. Na og� co wiecz�r po zmroku wychodzi� na przechadzk�. Wed�ug tego, co m�wi, wr�ci� do domu ko�o dziewi�tej (mia� w�asny klucz) i poszed� prosto na g�r� do siebie. Pani McGinty za�o�y�a w pokojach umywalki ze wzgl�du na letnik�w. Jakie� p� godziny czyta�, po czym poszed� spa�. Nie s�ysza� i nie zauwa�y� niczego niezwyk�ego. Nazajutrz rano zszed� na d� i zajrza� do kuchni, ale nie by�o w niej nikogo i ani �ladu przygotowa� do �niadania. M�wi, �e troch� si� zawaha�, po czym zapuka� do pani McGinty, ale nikt nie odpowiada�. Pomy�la�, �e na pewno zaspa�a, ale nie chcia� dalej puka�. Potem przyszed� piekarz i James Bentley jeszcze raz wszed� na g�r� i zapuka�, a potem, jak ju� panu m�wi�em, piekarz poszed� do s�siad�w i sprowadzi� niejak� pani� Elliot, kt�ra w rezultacie znalaz�a cia�o i omal nie zemdla�a. Pani McGinty le�a�a na pod�odze w bawialni. Uderzono j� w ty� g�owy czym� w rodzaju bardzo ostrego tasaka. Zgin�a na miejscu. Szuflady by�y powysuwane i rzeczy porozrzucane, lu�na deska w pod�odze jej sypialni zosta�a wyrwana i schowek by� pusty. Wszystkie okna zamkni�te i zas�oni�te okiennicami od �rodka. �adnych �lad�w majstrowania przy zamkach i w�amywania si� od zewn�trz. - A zatem - powiedzia� Poirot - albo musia� j� zabi� James Bentley, albo sama wpu�ci�a zab�jc�, kiedy Bentleya nie by�o w domu? - W�a�nie. To nie by� �aden napad ani w�amanie. Ale kogo by mog�a wpu�cie? Kogo� z s�siad�w albo siostrzenic�, albo m�a siostrzenicy. Do tego rzecz si� sprowadza. Wy��czyli�my s�siad�w. Siostrzenica z m�em byli tego wieczora w kinie. Istnieje mo�liwo��, ale tylko mo�liwo��, �e kt�re� z nich wysz�o niepostrze�enie z kina, przeby�o te trzy mile na rowerze, zabi�o star�, ukry�o pieni�dze za domem i wr�ci�o nie zauwa�one do kina. Rozpatrzyli�my t� mo�liwo��, ale �adnego potwierdzenia nie znale�li�my. Nawet je�li, to po co by mieli ukrywa� pieni�dze za domem pani McGinty? Trudno by je by�o potem zabra� z tego miejsca. Dlaczego nie gdzie� na tych trzech milach drogi z powrotem? Nie, jedyny pow�d, �eby je ukry� tam, gdzie je ukryto... Poirot doko�czy� za niego to zdanie: - ... by�by ten, �e si� mieszka w tym samym domu i nie chce si� ich ukry� ani w swoim pokoju, ani w pozosta�ych. Czyli: James Bentley. - Tak jest. Wszystko i zawsze wskazuje na Bentleya. Mia� wreszcie krew na mankiecie. - Jak to t�umaczy�? - M�wi�, �e przypomina sobie, jak si� dzie� wcze�niej otar� o co� u rze�nika. Terefere! To nie by�a zwierz�ca krew. - I upiera� si� przy tym? - W�a�ciwie nie. Na rozprawie opowiedzia� zupe�nie inn� historyjk�. Widzi pan, mia� r�wnie� w�os na mankiecie... splamiony krwi� w�os identyczny z w�osami pani McGinty. Trzeba to by�o wyja�ni�... Wtedy si� przyzna�, �e poprzedniego wieczora wszed� do jej pokoju, kiedy wr�ci� ze spaceru. Wszed�, powiedzia�, po uprzednim zapukaniu i znalaz� j� martw� na pod�odze. Pochyli� si� i dotkn�� jej, jak m�wi�, �eby si� upewni�. A potem straci� g�ow�. Widok krwi zawsze robi� na nim okropne wra�enie. Poszed� do siebie w stanie za�amania i chyba zemdla�. Rano nie m�g� si� z tym pogodzi�, �e wie, co si� sta�o. - Podejrzana historia - zauwa�y� Poirot. - Rzeczywi�cie. A jednak, wie pan - powiedzia� \v zamy�leniu Spence - z powodzeniem mo�e by� prawdziwa. Nie jest to bynajmniej co�, w co normalny cz�owiek albo przysi�g�y uwierzy. Ale zdarza�o mi si� spotyka� takich ludzi. Nie m�wi� o tej historii z zemdleniem. M�wi� o ludziach postawionych w sytuacji wymagaj�cej odpowiedzialnego dzia�ania, kt�rzy po prostu nie mog� jej sprosta�. O ludziach nie�mia�ych. Wchodzi, powiada, i znajduje j�. Wie, �e powinien co� zrobi�, wezwa� policj�, zawo�a� s�siad�w, przedsi�wzi��, co nale�y. I nawala. My�li: "Nie musz� w og�le o tym wiedzie�. Nie musia�em tam dzi� wieczorem wchodzi�. P�jd� spa�, jakbym tam wcale nie wchodzi�...". Za tym oczywi�cie kryje si� strach... strach, �e go mog� podejrzewa� o maczanie w tym palc�w. My�li, g�upi naiwniak, �eby si� trzyma� z dala od tego tak d�ugo, jak tylko to mo�liwe, a pakuje si� w to... po uszy. Spence przerwa�. - To si� mog�o tak zdarzy�. - Mog�o - potwierdzi� w zamy�leniu Poirot. - Albo te� mo�e to by� najlepsza historyjka, jak� zdo�a� dla niego wymy�li� ten adwokat. Ale nie wiem. Kelnerka z kafejki w Kilchester, gdzie jada� lunch, twierdzi, �e zawsze wybiera� stolik, przy kt�rym siedzia� twarz� do �ciany albo do k�ta i nie widzia� ludzi. To tego typu ch�opak... troch� �wirowaty. Ale nie na tyle, �eby by� morderc�. Bez manii prze�ladowczej czy czego� takiego. Spence spojrza� z nadziej� na Poirota, ale Poirot nie zareagowa�, zmarszczy� czo�o. Obaj posiedzieli chwil� w milczeniu. ROZDZIA� TRZECI Wreszcie Poirot poruszy� si� z westchnieniem. - Eh bien - powiedzia�. - Wyczerpali�my motyw pieni�dzy, przejd�my do innych teorii. Czy pani McGinty mia�a wrog�w? Czy si� kogo� ba�a? - Nic o tym nie �wiadczy. - Co m�wi� s�siedzi? - Niewiele. Policji i tak by pewnie nie powiedzieli, cho� nie przypuszczam, �eby co� ubywali. M�wi�, �e pilnowa�a swojego nosa. Ale to normalne. Nasze wsie, wie pan, panie Poirot, nie s� zbyt przyjazne. Przekonali si� o tym przesiedle�cy podczas wojny. Pani McGinty sp�dza�a ca�e dnie w�r�d s�siad�w, ale blisko ze sob� nie �yli. - Jak dawno tam mieszka�a? - To kwestia osiemnastu, dwudziestu lat, jak s�dz�. - A te czterdzie�ci lat przedtem? - Nie ma w tym �adnej tajemnicy. C�rka farmera z p�nocnego Devonu. Razem z m�em mieszkali jaki� czas pod Ilfracombe, a potem si� przenie�li do Kilchester. Mieli tam po drugiej stronie domek, ale okaza� si� wilgotny, wi�c przeprowadzili si� do Broadhinny. Wygl�da na to, �e m�� by� spokojnym, uczciwym cz�owiekiem, chorowity, nie za cz�sto zagl�da� do pubu. Bardzo przyzwoity i w porz�dku. �adnych tajemnic, niczego do ukrycia. - A jednak zosta�a zamordowana. - A jednak zosta�a zamordowana. - Siostrzenica nie s�ysza�a o nikim, kto by chowa� jak�� uraz� do ciotki? - Twierdzi, �e nie. Poirot z rozdra�nieniem potar� nos. - Rozumie pan, drogi przyjacielu, �e rzecz by�aby o wiele �atwiejsza, gdyby pani McGinty nie by�a, �e tak powiem, pani� McGinty. Gdyby mog�a by� kobiet� tajemnicz�... kobiet� z przesz�o�ci�. - C�, ale ni� nie by�a - powiedzia� Spence trze�wo. - By�a tylko pani� McGinty, raczej prost� kobiet�, kt�ra wynajmowa�a pokoje i chodzi�a do sprz�tania. W Anglii s� ich tysi�ce. - Ale nie wszystkie padaj� ofiar� morderstwa. - Nie, to panu przyznam. - Wi�c dlaczego zamordowano akurat j�? Oczywistej odpowiedzi nie przyjmujemy. Co nam pozostaje? Podejrzana, acz nieprawdopodobna, siostrzenica. I jeszcze bardziej podejrzany i nieprawdopodobny nieznajomy. Fakty? Trzymajmy si� fakt�w. Jakie s� fakty? Stara sprz�taczka zostaje zamordowana. Aresztuje si� i oskar�a o morderstwo nie�mia�ego, nieokrzesanego m�odzie�ca. Dlaczego aresztowano Jamesa Bentleya? Spence wytrzeszczy! oczy. - Dowody �wiadczy�y przeciw niemu. M�wi�em panu... - Tak. Dowody. Ale prosz� mi powiedzie�, m�j drogi Spence, czy by�y to dowody prawdziwe, czy sfabrykowane? - Sfabrykowane? - Tak. Je�li przyjmiemy za�o�enie, �e James Bentley jest niewinny, pozostaj� nam dwie mo�liwo�ci. �e dowody zosta�y rozmy�lnie sfabrykowane, �eby na niego rzuci� podejrzenie. Albo �e jest pechow� ofiar� zbiegu okoliczno�ci. Spence si� zastanowi�. - Tak. Widz�, do czego pan zmierza. - Nic nie wskazuje, aby zachodzi� ten pierwszy wypadek. Ale te� nic nie wskazuje, aby tak nie by�o. Pieni�dze zabrano i ukryto poza domem w miejscu �atwym do wykrycia. Schowa� je w jego pokoju by�oby troch� za wiele, aby policja si� na to nabra�a. Morderstwa dokonano w czasie, kiedy Bentley poszed� na samotny spacer, co robi� cz�sto. Czy ta plama krwi na jego r�kawie znalaz�a si� tam w taki spos�b, jak powiedzia� na rozprawie, czy i ona te� zosta�a sfabrykowana? Mo�e kto� po ciemku otar� si� o niego i zostawi� mu na r�kawie ten k�uj�cy w oczy dow�d? - My�l�, �e posuwa si� pan troch� za daleko, monsieur Poirot. - By� mo�e, by� mo�e, ale daleka czeka nas droga. My�l�, �e w tej sprawie czeka nas tak daleka droga, �e wyobra�nia jak dot�d jeszcze jej w pe�ni nie ogarnia. Gdy� widzi pan, drogi panie Spence, je�eli pani McGinty by�a zwyk�� sprz�taczk�, to niezwyk�y musia� by� morderca. Jedno z drugiego jasno wynika. Interesuj�cy w tej sprawie jest morderca, nie zamordowana. W wi�kszo�ci zbrodni jest inaczej. Kluczem do sytuacji jest zazwyczaj osoba zamordowana. To milcz�cym trupem zwykle si� interesuj�. Jego nienawi�ciami, mi�o�ciami, jego uczynkami. I z chwil� kiedy si� naprawd� pozna ofiar� morderstwa, wtedy ofiara przemawia i z jej martwych warg pada imi�... imi�, kt�re chcemy pozna�. Spence wygl�da� na dosy� zmieszanego. Niemal si� s�ysza�o, jak m�wi sam do siebie: "Ci cudzoziemcy!". - Ale tu - ci�gn�� Poirot - jest odwrotnie. Tu czynimy przypuszczenia na temat osoby niewidocznej, postaci jeszcze ukrytej w mroku. Jak umar�a pani McGinty? Dlaczego umar�a? Nie znajdzie si� odpowiedzi, badaj�c �ycie pani McGinty. Odpowiedzi trzeba szuka� w osobie mordercy. Zgadza si� pan tu ze mn�? - Chyba tak - odpowiedzia� ostro�nie nadinspektor Spence. - Kto�, kto chcia�... czego? Zniszczy� pani� McGinty? Czy zniszczy� Jamesa Bentleya? Nadinspektor Spence wydal pe�en pow�tpiewania pomruk: - Hm. - Tak, tak, to jedna z pierwszych rzeczy wymagaj�cych rozstrzygni�cia. Kto jest prawdziwka ofiar�? Kto mia� by� ofiar�? Spence powiedzia� z niedowierzaniem: - Naprawd� pan uwa�a, �e kto� m�g�by stukn�� absolutnie nieszkodliw� staruszk�, �eby kogo� innego zaprowadzi� na szubienic� za morderstwo? - Nie zrobi si�, podobno, omletu bez st�uczenia jaj. Pani McGinty zatem mog�a by� jajkiem, a James Bentley - omletem. Pos�uchajmy wi�c, co pan wie o Jamesie Bentleyu. - Niewiele. Ojciec by� lekarzem, umar�, kiedy Bentley mia� dziewi�� lat. Ch�opak poszed� do jednej z tych mniejszych szk� publicznych, niezdolny do s�u�by wojskowej, mia� s�abe p�uca, podczas wojny pracowa� w jakim� ministerstwie i mieszka� z zaborcz� matk�. - No - powiedzia� Poirot - stwarza to pewne mo�liwo�ci... Wi�ksze ni� historia �ycia pani McGinty. - Na serio pan wierzy w to, co pan sugeruje? - Nie, w nic na razie nie wierz�. Ale twierdz�, �e rysuj� si� dwie oddzielne drogi poszukiwa� i wkr�tce b�dziemy musieli zdecydowa�, kt�ra jest w�a�ciwa, i jej si� trzyma�. - Jak chce si� pan do tego zabra�, monsieur Poirot? Czy m�g�bym w czym� pom�c? - Po pierwsze, chcia�bym uzyska� widzenie z Jamesem Bentleyem. - To si� da za�atwi�. Zwr�c� si� do jego adwokata. - Potem, i oczywi�cie zale�nie od rezultatu, o ile uda mi si� jaki� osi�gn��, na co nie licz�, pojad� do Broadhinny. Tam wspomagany pa�skimi notatkami najszybciej, jak zdo�am, przeczesz� teren ju� przez pana spenetrowany. - Na wypadek, gdybym co� przeoczy� - powiedzia� Spence z kwa�nym u�miechem. - Wola�bym to tak uj��, �e na wypadek, gdyby jaka� okoliczno�� wywar�a na mnie inne wra�enie ni� na panu. Ka�dy inaczej reaguje i inne ma do�wiadczenie. Kiedy� bardzo korzystny wynik da�o podobie�stwo pewnego bogatego finansisty do mydlarza, kt�rego zna�em w Liege. Ale w to nie ma potrzeby wchodzi�. Teraz chcia�bym wyeliminowa� jeden z trop�w, kt�re panu przed chwil� wskaza�em. A wyeliminowa� trop pani McGinty, trop numer jeden, przyjdzie z pewno�ci� szybciej i �atwiej ni� przyst�pi� do tropu numer dwa. Ale, ale, gdzie si� mog� zatrzyma� w Broadhinny? Jest tam jaka� wzgl�dnie wygodna gospoda? - S� Trzy Kaczki, ale oni nie przyjmuj� go�ci. Trzy mile dalej, w Cu�lavon, jest Jagni�... albo te� co� w rodzaju domu go�cinnego w samym Broadhinny. To w�a�ciwie nie gospoda, a zwyk�y podupad�y wiejski dom, w kt�rym m�odzi w�a�ciciele przyjmuj� p�atnych go�ci. Nie s�dz� - doda� z pow�tpiewaniem Spence - �eby tam by�o zbyt wygodnie. Herkules Poirot przymkn�� oczy z wyrazem udr�ki. - Je�eli trzeba, znios� wszystko - powiedzia�. - Tak musi by�. - Nie wiem, w jakim charakterze pan si� tam uda - ci�gn�� Spence z pow�tpiewaniem, przygl�daj�c si� Poirotowi. - M�g�by pan by� �piewakiem operowym, kt�ry straci� g�os. Musi odpocz��. To by usz�o. - Udam si� tam - powiedzia� Poirot tonem monarchy - jako ja sam. Spence przyj�� to o�wiadczenie z zesznurowanymi ustami. - S�dzi pan, �e to b�dzie w�a�ciwe? - S�dz�, �e to zasadnicze! Ale� tak, zasadnicze. Niech pan zwa�y, cher ami, �e walczymy z czasem. Co my wiemy? Nic. Tote� nadzieja, nasza najwi�ksza nadzieja w udawaniu, �e wiemy du�o. Jestem Herkules Poirot. Jestem wielkim, niepowtarzalnym Herkulesem Poirotem. I mnie, Herkulesa Poirota, nie zadowala wyrok wydany w sprawie pani McGinty. Ja, Herkules Poirot, z w�a�ciw� sobie wnikliwo�ci� podejrzewam, co naprawd� zasz�o. Jest pewna okoliczno��, kt�rej w�a�ciwie znaczenie ja jedyny w�a�ciwie oceniam. Rozumie pan? - A dalej? - A dalej, osi�gn�wszy zamierzony efekt, obserwuj� reakcj�. Zdecydowanie nast�pi� reakcje. Nadinspektor popatrzy� niespokojnie na ma�ego Belga. - Przepraszam, panie Poirot - powiedzia� - ale niech pan nie nadstawia karku. Nie chc�, �eby si� panu co� sta�o. - Ale je�eli co� si� stanie, b�dzie mia� pan dow�d ponad wszelk� w�tpliwo��, przyzna pan? - Nie chc� zbyt kosztownego dowodu - powiedzia� nadinspektor Spence. ROZDZIA� CZWARTY Z wielkim niesmakiem Herkules Poirot rozejrza� si� po pokoju, w kt�rym sta�. By�o to pomieszczenie godnych wymiar�w, ale na tym ko�czy�y si� jego zalety. Poirot z wymownym wyrazem twarzy przeci�gn�� podejrzliwie palcem po biblioteczce. Tak jak przypuszcza� - kurz! Usiad� ostro�nie na kanapie i zerwane spr�yny zapad�y si� pod nim g��boko. Niewiele lepsze, jak wiedzia�, by�y dwa sp�owia�e fotele. Du�y, gro�nie wygl�daj�cy pies, kt�rego Poirot podejrzewa� o parchy, warkn�� ze swego posterunku na wzgl�dnie wygodnym czwartym fotelu. Pok�j pokrywa�a sp�owia�a tapeta w stylu Morrisa. Staloryty o niezbyt poci�gaj�cej tre�ci wisia�y krzywo na �cianach razem z jednym lub dwoma dobrymi olejami. Obicia foteli by�y tyle� sp�owia�e, co brudne, a dywan, kt�ry nigdy nie mia� �adnego wzoru, straszy� dziurami. Wsz�dzie bez �adu i sk�adu sta�o mn�stwo najr�niejszych drobiazg�w. Stoliki pozbawione k�ek chwia�y si� niebezpiecznie. Jedno okno by�o otwarte i najwidoczniej �adna si�a na niebie i ziemi nie by�a w stanie go zamkn��. Nie zanosi�o si� na to, aby drzwi, w tej chwili zamkni�te, d�ugo zamkni�te pozosta�y. Zamek nie trzyma�, z ka�dym powiewem wiatru otwiera�y si� i zimny przeci�g hula� po ca�ym pokoju. - Cierpi� - powiedzia� Herkules Poirot w ostrym ataku lito�ci nad sob�. - Tak, cierpi�. Drzwi gwa�townie si� otworzy�y i do pokoju wpad�a razem z wiatrem pani Summerhayes. Rozejrza�a si�, krzykn�a do kogo� w oddali: - Co? - i wysz�a. Pani Summerhayes mia�a rude w�osy, poci�gaj�c� piegowat� twarz i zwykle w roztargnieniu gdzie� co� k�ad�a albo czego� szuka�a. Herkules Poirot zerwa� si� na nogi i zamkn�� drzwi. Chwil� p�niej otworzy�y si� na nowo i raz jeszcze pojawi�a si� pani Summerhayes. Tym razem nios�a wielk� emaliowan� misk� i n�. M�ski g�os zawo�a� z pewnego oddalenia: - Maureen, ten kot znowu wymiotuje. Co mam zrobi�'?! Pani Summerhayes zawo�a�a: - Id�, kochanie. Poczekaj na mnie. Rzuci�a misk� i n� i zn�w wysz�a. Poirot jeszcze raz wsta� i zamkn�� drzwi. Powiedzia�: - Niew�tpliwie cierpi�. Zajecha� samoch�d, wielki pies zeskoczy� z fotela i szczekaj�c coraz g�o�niej, da� susa na stolik przy oknie. Stolik zawali� si� z trzaskiem. - Enfin - powiedzia� Herkules Poirot. - C'est insupportable! Drzwi otworzy�y si� gwa�townie, wiatr przewia� ca�y pok�j, pies wypad�, wci�� szczekaj�c. Dolecia� go g�os Maureen, podniesiony i czysty: - Johnnie, dlaczego, u diab�a, zostawiasz kuchenne drzwi otwarte?! Te cholerne kury wlaz�y do spi�arni! - I za to - powiedzia� z uczuciem Herkules Poirot - p�ac� siedem gwinei tygodniowo! Us�ysza� huk zatrzaskiwanych drzwi. Przez okno dobiega�o g�o�ne gdakanie zirytowanych kur. Po chwili do pokoju wkroczy�a Maureen Summerhayes i z okrzykiem rado�ci rzuci�a si� na misk�. - Poj�cia nie mia�am, gdzie j� zostawi�am. Czy bardzo by to panu przeszkadza�o, panie... hm... to jest, czy mia�by pan co� przeciw temu, gdybym tu wy�uska�a groch? W kuchni taki straszny smr�d. - Madame, b�d� zachwycony. Nie by� to mo�e zwrot najtrafniejszy, ale do�� trafny. Po raz pierwszy od dwudziestu czterech godzin zarysowa�a si� Poirotowi szansa rozmowy trwaj�cej d�u�ej ni� sze�� sekund. Pani Summerhayes rzuci�a si� na krzes�o i zacz�a z gor�czkow� energi� i wyra�n� niezr�czno�ci� �uska� groch. - Doprawdy, mam nadziej� - powiedzia�a - �e nie cierpi pan tu strasznych niewyg�d. Gdyby tylko �yczy� pan sobie jakich� zmian, prosz� powiedzie�. Poirot doszed� ju� do wniosku, �e jedyn� rzecz� w Na Smugach, jak� by�by kiedykolwiek zdolny tolerowa�, jest ich gospodyni. - Zbyt pani uprzejma, madame - odpowiedzia� szarmancko. - �a�uj� tylko, �e nie jest w mojej mocy zapewni� pani odpowiedniej s�u�by. - S�u�by! - pani Summerhayes a� pisn�a. - Pr�ne nadzieje! Nie mog� nawet nikogo dosta� na przychodne! Nasz� jedyn� dobr� s�u��c� zamordowano. Tylko mnie, z moim pechem, mog�o si� to zdarzy�. - To by�a pani McGinty - powiedzia� szybko Poirot. - Tak, to by�a pani McGinty. Bo�e, jak mi jej brak! Oczywi�cie, zrobi�a si� z tego wielka sensacja. Pierwsze morderstwo w rodzinie, �e tak si� wyra��, ale jak m�wi�am Johnniemu, my�my przy tym mieli strasznego pecha. Bez pani McGinty zupe�nie nie daj� rady. - By�a pani do niej przywi�zana? - Drogi panie, na niej mo�na by�o polega�. Przychodzi�a... W poniedzia�ki po po�udniu i w czwartki rano... jak w zegarku. Teraz mam t� pani� Burp spod dworca. Pi�cioro dzieci i m��. Naturalnie nigdy jej tu nie ma. Albo m�� niezdr�w, albo stara matka, albo dzieci zapadaj� na jak�� paskudn� chorob�, albo jeszcze co innego. Stara pani McGinty przynajmniej tylko sama mog�a si� rozchorowa� i musz� przyzna�, �e prawie jej si� to nie zdarza�o. - Wi�c zawsze by�a odpowiedzialna i uczciwa? Polega�a pani na niej? - Och, nigdy nic nie �ci�gn�a... nawet jedzenia. Oczywi�cie by�a troch� w�cibska. Przegl�da�a listy i takie tam. Ale na to cz�owiek jest przygotowany. Przecie� one maj� takie szare �ycie, nieprawda�? - Pani McGinty mia�a szare �ycie? - Chyba upiornie szare - powiedzia�a pani Summerhayes. - Wiecznie na kolanach przy szorowaniu. A potem, kiedy przychodzi�a rano, sterty cudzego zmywania w zlewie. Gdyby mnie to co dzie� czeka�o, odczu�abym w�a�ciwie ulg�, jakby mnie kto zamordowa�. S�owo daj�. W oknie ukaza�a si� twarz majora Summerhayesa. Pani Summerhayes zerwa�a si� na nogi, wywracaj�c groch, skoczy�a do okna i otworzy�a je na o�cie�. - Ten diabelski pies zn�w ze�ar� kurom �arcie, Maureen. - O cholera, teraz on si� pochoruje! - Popatrz - John Summerhayes pokaza� �onie durszlak pe�en jakiego� zielska. - Wystarczy tego szpinaku? - Jasne, �e nie. - Wydaje mi si�, �e to ca�a g�ra. - Po ugotowaniu b�dzie tego �y�eczka. Jeszcze nie wiesz, jak jest ze szpinakiem? - O Bo�e! - Ryby przysz�y? - Ani �ladu. - Niech to diabli, b�dziemy musieli otworzy� jak�� puszk�. M�g�by� to zrobi�, Johnnie? Jedn� z tych w kredensie w rogu. T�, co si� nam wyda�a troch� wypuczona. Mam nadziej�, �e w gruncie rzeczy jest w porz�dku. - Co ze szpinakiem? - Zerw� sama. Wyskoczy�a na taras i oddali�a si� razem z m�em. - Nom d'un nom d'un nom!* - powiedzia� Herkules Poirot. Przemierzy� pok�j i zamkn�� okno najlepiej, jak potrafi�. Z wiatrem dobieg� do niego g�os majora Summerhayesa. - Co z tym nowym, Maureen? Wydaje mi si� troch� dziwny. Jak on si� nazywa? Przypomnij mi. - Przed chwil�, kiedy z nim rozmawia�am, nie mog�am sobie przypomnie�. Musia�am powiedzie� "panie Hm". Porrot, o tak. Jest Francuzem. - Wiesz, Maureen. Chyba si� gdzie� spotka�em z tym nazwiskiem. - Mo�e u fryzjera. Wygl�da jak fryzjer. Poirot si� skrzywi�. - Nie, mo�e to nazwa pikli. Nie wiem. Na pewno to co� znanego. Lepiej we� od niego te pierwsze siedem gwinei, i to szybko. G�osy oddali�y si�. Herkules Poirot pozbiera� z pod�ogi groch, rozsypany na wszystkie strony. W�a�nie kiedy to ko�czy�, wesz�a pani Summerhayes. Uprzejmie poda� jej groch. - Voici, madame. - Ach, straszne dzi�ki. Ojej, ten groch troch� sczernia�. Trzymam go, wie pan, w garnkach, zasolony. Ale ten chyba si� nie uda�. Boj� si�, �e nie b�dzie dobry. - Te� si� tego obawiam... Pozwoli pani, �e zamkn� drzwi? Jest wyra�ny przeci�g. - O tak, prosz�. Mam wra�enie, �e nigdy nie zamykam drzwi. - Tak, zauwa�y�em. - Zreszt� te drzwi nie chc� si� zamyka�. Ten dom w�a�ciwie ca�y si� rozlatuje. Mieszkali w nim ojciec i matka Johnniego, ale cienko prz�dli, biedacy, nie kiwn�li przy nim palcem. A potem, kiedy my wr�cili�my z Indii, �eby tu zamieszka�, te� na nic nas nie by�o sta�. Ale dzieci maj� w nim u�ywanie w czasie wakacji, mn�stwo miejsca, �eby poszale�, i ogr�d, i w og�le. Branie p�atnych go�ci pozwala nam wi�za� koniec z ko�cem, cho� musz� przyzna�, �e mieli�my par� przykrych niespodzianek. - Czy obecnie jestem pa�stwa jedynym go�ciem? - Mamy na g�rze jedn� starsz� pani�. W dniu przyjazdu po�o�y�a si� do ��ka i od tamtej pory nie wsta�a. Nie wida�, �eby jej co� by�o. Ale le�y i przychodz� do niej z tac� cztery razy dziennie. Z apetytem jest w porz�dku. Zreszt�, jedzie jutro do siostrzenicy czy kogo� tam. Pani Summerhayes umilk�a na chwil�, nim podj�a troch� sztucznym tonem: - Za chwil� b�dzie tu cz�owiek z rybami. Zastanawiam si�, czy nie mia�by pan nic przeciw temu... eee... �eby zap�aci� nam za pierwszy tydzie�? Zatrzyma si� pan tydzie�, prawda? - Mo�e d�u�ej. - Przepraszam, �e sprawiam panu k�opot. Ale nie mam w domu grosza got�wki, a wie pan, jacy s� ci dostawcy... tylko si� upominaj�. - Prosz� nie przeprasza�, madame. - Poirot wyj�� siedem banknot�w funtowych i dosta� siedem szyling�w. Pani Summerhayes chciwie zgarn�a pieni�dze. - Wielkie dzi�ki. - Mo�e powinienem, madame, powiedzie� pani co� wi�cej o sobie. Jestem Herkules Poirot. Ta rewelacja nie poruszy�a pani Summerhayes. - Co za pi�kne nazwisko - powiedzia�a uprzejmie. - Greckie, co? - Jestem, jak pani mo�e wie - wyja�ni� Poirot - detektywem. - Poklepa� si� po piersi. - Mo�e najs�awniejszym z �yj�cych detektyw�w. Pani Summerhayes krzykn�a z rozbawienia. - Widz�, �e z pana wielki kawalarz, panie Poirot. - Co pan �ledzi? Szuka pan popio�u z papieros�w i �lad�w st�p? - Prowadz� �ledztwo w sprawie morderstwa pani McGinty - wyja�ni� Poirot. -1 nie �artuj�. - Aj - powiedzia�a pani Summerhayes. - Zaci�am si� w r�k�. Unios�a i obejrza�a palec. Potem wytrzeszczy�a oczy na Poirota. - Niech pan pos�ucha - powiedzia�a. - Nie �artuje pan? Przecie� wszystko to mamy ju� za sob�, min�o. Aresztowali tego nierozgarni�tego biedaka, co tu mieszka�, zosta� os�dzony, uznany za winnego i w og�le. Pewno go ju� powiesili. - Nie, madame - powiedzia� Poirot. - Nie powiesili go... jak dot�d. I nie "mamy za sob�..." sprawy pani McGinty. Przypomn� pani wiersz jednego z naszych poet�w: "Sprawa nigdy nie jest za�atwiona, dop�ki nie jest za�atwiona w�a�ciwie". - Ooo... - powiedzia�a pani Summerhayes i jej uwag� odwr�ci�a od Poirota miska na kolanach. - Krew mi kapie na groch. Nie najlepiej, zwa�ywszy, �e mamy go mie� na lunch. Chocia� w�a�ciwie nie ma to znaczenia, bo i tak idzie do wrz�tku. Przecie� jak si� co� zagotuje, to jest w porz�dku. Nawet z puszki. - My�l� - powiedzia� spokojnie Poirot - �e nie b�d� na lunchu. ROZDZIA� PI�TY Doprawdy, nie wiem - powiedzia�a pani Burch. Powt�rzy�a to ju� trzy razy. Jej wrodzona nieufno�� w stosunku do wygl�daj�cych z cudzoziemska pan�w z czarnymi w�sami i w obszernych, podbitych futrem paltach nie by�a �atwa do przezwyci�enia. - To by�o bardzo nieprzyjemne - ci�gn�a. - Biedna ciotka ofiar� morderstwa i policja, i wszystko razem. We wszystko w�azili z kopytami, myszkowali i zadawali pytania. A s�siadom ma�o oczy z g�owy nie wyskoczy�y. Z pocz�tku my�la�am, �e tego nie prze�yjemy. I te�ciowa zachowa�a si� wr�cz paskudnie. Nic podobnego w jej rodzinie nigdy si� nie zdarzy�o, powtarza�a. I "biedny Joe", i takie tam. A co biedna ja? Przecie� to by�a moja ciotka. Ale naprawd� chyba mamy to ju� za sob�. - No a przypu��my, �e w ko�cu ten James Bentley jest niewinny? - Nonsens - warkn�a pani Burch. - Jasne, �e nie jest niewinny. A jak�e, zrobi� to. Nigdy mi si� nie podoba�. �azi� i mamrota� sam do siebie. M�wi�am cioci: "Nie powinna� trzyma� kogo� takiego w domu. Jeszcze zwariuje". A ona na to, �e jest spokojny i uczynny i nie sprawia k�opotu. Nie pije, m�wi�a, a nawet nie pali. No, teraz si� przekona�a biedaczka. Poirot popatrzy� na ni� w zamy�leniu. By�a du��, t�g� kobiet� o zdrowej cerze i weso�ych ustach. Domek by� schludny, czysty, pachnia� past� do mebli i p�ynem Brasso do polerowania miedzi. Leciutki apetyczny zapaszek dolatywa� od strony kuchni. Dobra �ona, kt�ra utrzymuje dom w czysto�ci i nie �a�uj�c trudu, gotuje dla m�a. Aprobowa� to. Jest pe�na uprzedze� i uparta, ale ostatecznie dlaczego mia�aby nie by�? Zdecydowanie nie nale�a�a do kobiet, kt�re mo�na by sobie wyobrazi�, jak zamierzaj� si� na ciotk� z tasakiem lub namawiaj� do tego m�a. Spence nie uwa�a� jej za tak� i, aczkolwiek z oci�ganiem, Poirot przyzna� mu racj�. Spence zbada� stan finans�w Burch�w i nie znalaz� �adnego motywu morderstwa, a Spence to bardzo skrupulatny cz�owiek. Poirot westchn�� i wr�ci� do swego zadania, kt�re polega�o na prze�amaniu podejrzliwo�ci pani Burch w stosunku do cudzoziemc�w. Sprowadzi� rozmow� z tematu morderstwa na temat jego ofiary. Wypytywa� o biedn� cioci�, o jej zdrowie, przyzwyc