3273
Szczegóły |
Tytuł |
3273 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
3273 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 3273 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
3273 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
AGATHA CHRISTIE
NEMEZIS
PRZE�O�Y�A MAGDALENA GO�ACZY�SKA
TYTU� ORYGINA�U: NEMESIS
ROZDZIA� PIERWSZY
PRELUDIUM
Po po�udniu panna Marple mia�a zwyczaj rozpoczyna� lektur� drugiej gazety. Codziennie rano dostarczano jej do domu dwa tytu�y. Pierwsz� gazet� czyta�a, popijaj�c porann� herbatk�, oczywi�cie pod warunkiem, �e prasa dotar�a w por�. Ch�opiec, kt�ry roznosi� gazety, najwyra�niej nie radzi� sobie z organizacj� czasu. Poza tym cz�sto pojawia� si� nowy roznosiciel albo ch�opiec okresowo zast�puj�cy tego pierwszego, przy czym ka�dy z nich mia� w�asne wyobra�enie dotycz�ce trasy i kolejno�ci dor�czania. Mo�liwe, �e urozmaicali sobie w ten spos�b monotonn� prac�. Niemniej jednak przyzwyczajeni do porannego czytania gazet klienci, kt�rzy chcieli wychwyci� najsmaczniejsze k�ski jeszcze przed odjazdem autobus�w, poci�g�w lub innych �rodk�w komunikacji wioz�cych ich do pracy, byli zirytowani, gdy prasa dociera�a z op�nieniem. Natomiast starsze panie, �yj�ce spokojnie w St. Mary Mead, wola�y raczej czyta� gazet� wspart� na �niadaniowym stoliczku. Tego dnia panna Marple przeczyta�a pierwsz� stron� dziennika oraz kilka informacji, kt�re nazywa�a "codziennymi rozmaito�ciami". By�a to troch� z�o�liwa aluzja do zmian wprowadzonych przez nowego w�a�ciciela pisma "Daily Newsgiver", kt�ry chyba na z�o�� pannie Marple i jej przyjacio�om drukowa� artyku�y na temat krawiectwa m�skiego, damskich sukni, kobiecych rozterek sercowych, konkurs�w dla dzieci oraz listy ze skargami od czytelniczek. Skutkiem tego powa�ne informacje st�oczone zosta�y na pierwszej stronie oraz w jakich� ledwie widocznych rogach, gdzie trudno by�o je wyszuka�. Panna Marple, jako osoba staromodna, wola�a, aby jej dziennik pozosta� rzeczywi�cie dziennikiem i podawa� wiadomo�ci.
Po lunchu pozwoli�a sobie na dwudziestominutow� drzemk� popo�udniow� w wygodnym fotelu z pionowym oparciem, zakupionym specjalnie z my�l� o jej potrzebach - cierpia�a na reumatyczne b�le kr�gos�upa. Potem otworzy�a "Timesa", kt�ry wci�� jeszcze wymaga� uwa�niejszej lektury, co nie znaczy bynajmniej, �e by� taki jak dawniej. Denerwowa�o j�, �e nie mog�a zupe�nie niczego w "Timesie" znale��! Nie wystarczy�o przejrze� pierwszej strony, aby dowiedzie� si�, gdzie szuka� reszty informacji i szybko m�c dotrze� do artyku��w na okre�lony, interesuj�cy dla siebie temat, poniewa� teraz drukowano nadzwyczajne, sezonowe "przerywniki". Nagle pojawia�y si� na przyk�ad dwie strony z ilustracjami po�wi�cone podr�y na Capri.
Sport by� tak uprzywilejowany, jak nigdy dot�d. Tylko wiadomo�ci o rodzinie kr�lewskiej i nekrologi podawano w spos�b troch� bardziej zbli�ony do dawnych zwyczaj�w pisma. Kronika urodzin, �lub�w i zgon�w, od kt�rej, ze wzgl�du na jej szczeg�lne miejsce, panna Marple zaczyna�a kiedy� lektur�, zaw�drowa�a do innej cz�ci "Timesa". Ostatnio jednak zauwa�y�a, �e niemal za ka�dym razem informacje te umieszczano u do�u ostatniej strony.
Panna Marple zaj�a si� najpierw g��wnymi wiadomo�ciami z pierwszej strony. Nie zatrzyma�a si� przy nich zbyt d�ugo, poniewa� pokrywa�y si� mniej wi�cej z tym, co przeczyta�a rano, chocia� zapewne w "Timesie" podawano je w troch� bardziej elegancki spos�b. Rzuci�a okiem na spis tre�ci - artyku�y, komentarze, nauka, sport. Potem czyta�a wed�ug swojego zwyk�ego planu. Odwr�ci�a wi�c gazet� i przejrza�a szybko informacje o urodzinach, �lubach i zgonach. Nast�pnie zdecydowa�a powr�ci� do strony po�wi�conej korespondencji, gdzie prawie zawsze mog�a znale�� co� zabawnego, a stamt�d przenios�a si� do wiadomo�ci dworskich. Na tej stronie znalaz�y si� tego dnia tak�e informacje z aukcji. Umieszczano tam r�wnie� cz�sto kr�tki artyku� naukowy, jednak nie mia�a ochoty go czyta�, poniewa� rzadko wydawa� jej si� sensowny.
Przewracaj�c gazet� na stron� z kromk� towarzysk� i nekrologami, panna Marple, nie po raz pierwszy zreszt�, powiedzia�a do siebie:
- To naprawd� smutne, �e w dzisiejszych czasach cz�owiek interesuje si� tylko �mierci�!
Przychodzi�y tak�e na �wiat dzieci, ale by�o ma�o prawdopodobne, �eby zna�a cho� z nazwiska ludzi, kt�rzy zostawali rodzicami. Gdyby rodz�ce si� dzieci rejestrowano jako wnucz�ta, istnia�aby jaka� szansa sympatycznego skojarzenia.
- Co� takiego, Mary Prendergast ma trzeci� wnuczk�! - mog�aby zawo�a� panna Marple, chocia� to tak�e by�o ma�o prawdopodobne.
Pobie�nie przejrza�a �luby, im r�wnie� nie po�wi�caj�c zbyt wiele uwagi, poniewa� wi�kszo�� c�rek i syn�w jej dawnych znajomych pobra�a si� ju� dobrych par� lat temu. Dosz�a wi�c do rejestru zgon�w, kt�ry czyta�a znacznie uwa�niej. W�a�ciwie na tyle uwa�nie, aby mie� pewno��, �e nie przeoczy�a �adnego nazwiska.
Alloway, Angopastro, Arden, Barton, Bedshaw, Burgoweisser ("m�j Bo�e, co za niemieckie nazwisko, a zdaje si�, �e pochodzi� z Leeds"). Carpenter, Camperdown, Clegg. Clegg? Czy�by kto� z Clegg�w, kt�rych zna�a? Nie, raczej nie. Janet Clegg. Mieszka�a gdzie� w Yorkshire. McDonald, McKenzie, Nicholson. Nicholson? Nie, to �aden znajomy Nicholson. Ogg, Ormerod - to na pewno kt�ra� z ciotek. Zapewne tak. Linda Ormerod. Nie, nie zna�a jej. Quantril? "M�j Bo�e, to musi by� Elisabeth Quantril! Osiemdziesi�t pi�� lat. Niepodobna!" S�dzi�a, �e Elisabeth Quantril zmar�a kilka lat temu. "Popatrzcie, �y�a tak d�ugo!" Zawsze by�a bardzo delikatna, nikt nie spodziewa� si�, �e do�yje s�dziwego wieku.
Race, Radley, Rafiel. Rafiel? Co� j� tkn�o. Belford Park, Maidstone. Nie potrafi�a sobie przypomnie� tego adresu. Nie przysy�a� kwiat�w. Jason Rafiel. Rzadkie nazwisko. Przypuszcza�a, �e po prostu gdzie� je us�ysza�a. Ross-Perkins. To m�g� by�... nie, to nie on. Ryland? Emily Ryland. Nie, nie zna�a nigdy �adnej Emily Ryland. Pogr��eni w smutku m�� i dzieci. C�, bardzo �adne i bardzo smutne. Niezale�nie, jak na to spojrze�.
Panna Marple od�o�y�a gazet� i przegl�daj�c w przerwie krzy��wk�, pr�bowa�a zgadn��, dlaczego nazwisko Rafiel wyda�o jej si� znajome.
- Przypomn� sobie - stwierdzi�a. Z w�asnego do�wiadczenia wiedzia�a, w jaki spos�b pracuje pami�� starszych ludzi. - Na pewno sobie przypomn�.
Spojrza�a przez okno na ogr�d, potem odwr�ci�a wzrok, pr�buj�c nie my�le� o nim. Przez bardzo wiele lat ogr�d stanowi� �r�d�o jej ogromnej rado�ci, ale wymaga� te� ci�kiej pracy. Teraz z powodu jakiego� widzimisi� lekarzy nie wolno jej by�o pracowa� w ogrodzie. Pewnego razu spr�bowa�a z�ama� zakaz, dosz�a jednak do wniosku, �e lepiej mimo wszystko post�powa� wed�ug zalece�.
Ustawi�a fotel pod takim k�tem, aby utrudni� sobie patrzenie na ogr�d, chyba �e bardzo by tego chcia�a. Westchn�a, podnios�a torb� z we�n� i wyj�a z niej dzieci�cy kaftanik. Rob�tka by�a na uko�czeniu, kaftanik mia� ju� prz�d i ty�. Musia�a jeszcze zrobi� r�kawy. Zawsze j� nudzi�y. Dwa jednakowe r�kawy. Bardzo to nudne. �liczna, r�owa we�na, trzeba przyzna�. R�owa... Chwileczk�, z czym jej si� to kojarzy�o? Ale� tak, z nazwiskiem, kt�re w�a�nie przeczyta�a w gazecie! R�owa we�na i b��kitne morze. Morze Karaibskie. Piaszczysta pla�a, s�o�ce. Ona robi na drutach i... ale� oczywi�cie: pan Rafiel! Wycieczka na Karaiby, na wysp� St. Honora. Prezent od siostrze�ca Raymonda. Przypomnia�a sobie, co m�wi�a jego �ona Joan.
- Nie mieszaj si� wi�cej w �adne morderstwo, ciociu Jane. To ci nie s�u�y.
No c�, nie chcia�a si� przecie� miesza�, ale tak si� w�a�nie sta�o. Wszystko przez tego starszego majora ze szklanym okiem, kt�ry chcia� opowiada� jej jakie� d�ugie i nudne historie. Biedny major... ale jak on si� w�a�ciwie nazywa�? Zapomnia�a. Pan Rafiel i jego sekretarka, pani... pani Walters. Tak, Esther Walters. I prywatny masa�ysta Jackson. Wszystko sobie przypomnia�a.
Tak, tak. Biedny Rafiel. A wi�c nie �y�. Wiedzia�a, �e nie po�yje d�ugo. W�a�ciwie sam jej o tym powiedzia�. Zdaje si�, �e trwa�o to d�u�ej, ni� przypuszczali lekarze. By� silnym cz�owiekiem. Zawzi�tym i bardzo bogatym.
Panna Marple rozmy�la�a nadal i chocia� zupe�nie nie patrzy�a na rob�tk�, druty porusza�y si� rytmicznie. Jej my�li kr��y�y wok� Rafiela, o kt�rym pr�bowa�a sobie jak najwi�cej przypomnie�. Nie by� to cz�owiek, kt�rego szybko si� zapomina. Widzia�a teraz jego posta� ca�kiem wyra�nie. Doprawdy, bardzo silna osobowo��, trudny cz�owiek, czasami irytuj�cy i zaskakuj�co grubia�ski. A jednak nikt nigdy nie czu� si� ura�ony jego zachowaniem. To tak�e pami�ta�a. Nie razi�y ich jego zniewagi, poniewa� by� bogaty. Naprawd�, wyj�tkowo bogaty. Mia� ze sob� osobist� sekretark� i s�u��cego, wykwalifikowanego masa�yst�. Nie radzi� sobie bez ich pomocy.
Ten piel�gniarz, my�la�a, to posta� dosy� nieokre�lona. Rafiel zachowywa� si� czasami wobec niego bardzo opryskliwie, a tamtemu zdawa�o si� to wcale nie przeszkadza�. Oczywi�cie tak�e dlatego, �e pan Rafiel by� niezwykle bogaty.
- Nikt inny nie p�aci�by mu po�owy tego, co ja - powiedzia� Rafiel - i on o tym wie. Zreszt� dobrze wykonuje swoj� prac�.
Zastanawia�a si�, czy Jackson (mo�e Johnson?) pracowa� dalej u pana Rafiela. Czy pozosta� przez kolejny rok... dok�adnie rok i trzy czy cztery miesi�ce. Przypuszcza�a, �e raczej nie. Rafiel lubi� zmiany. M�czyli go ludzie, ich zwyczaje, twarze i g�osy. Rozumia�a go. Czasami czu�a to samo. Na przyk�ad ta jej gosposia! Mi�a, ugrzeczniona, irytuj�ca kobieta, o szczebiocz�cym g�osie...
- No, zrobi�am spory krok naprz�d - stwierdzi�a panna Marple, ale w�a�nie zapomnia�a kolejnego nazwiska. - Panna, panna, Bishop? Nie, nie Bishop. O Bo�e, jak mi ci�ko idzie!
Wr�ci�a my�lami do Rafiela i jego piel�gniarza... nie, to nie by� Johnson, tylko Jackson, Arthur Jackson.
- O Bo�e - powt�rzy�a - zawsze przekr�cam nazwiska. Mia�am naturalnie na my�li pann� Knight, a nie Bishop. Dlaczego pomy�la�am o niej Bishop? - Zna�a ju� odpowied�: szachy. Oczywi�cie, figury szachowe. Ko� i goniec*.
- Nast�pnym razem, kiedy o niej pomy�l�, nazw� j� zapewne panna Castle albo Rook*, chocia� to nazwisko do niej nie pasuje. Nie jest osob� zdoln� do oszukiwania innych - stwierdzi�a. - Dobrze, ale jak si� nazywa�a ta sympatyczna sekretarka Rafiela? Ale� tak! Esther Walters. Na pewno. Ciekawe, co si� dzieje z pann� Esther Walters? Czy dosta�a co� w spadku? Prawdopodobnie odziedziczy�a spor� sum�.
Pami�ta�a, �e pan Rafiel wspomina� co� na ten temat, a mo�e m�wi�a o tym panna Walters...
- M�j Bo�e, jaka powstaje gmatwanina my�li, gdy cz�owiek odtwarza wszystko tak chaotycznie!
Esther Walters bardzo ucierpia�a na tej karaibskiej historii, ale dosz�a potem do siebie. By�a zdaje si� wdow�. Panna Marple mia�a nadziej�, �e Esther wysz�a ponownie za m��, za jakiego� mi�ego, rozs�dnego m�czyzn�. Wydawa�o si� to jednak ma�o prawdopodobne, poniewa� panna Walters mia�a spory talent do obdarzania uczuciem i po�lubiania niew�a�ciwych m�czyzn.
Panna Marple wr�ci�a do rozmy�la� o Rafielu. "�adnych kwiat�w" - przeczyta�a w og�oszeniu. Posy�anie kwiat�w panu Rafielowi nie by�o, co prawda, jej marzeniem. On sam m�g�by wykupie wszystkie szklarnie w Anglii, gdyby tylko zechcia�. Zreszt� nic ich nie ��czy�o. Nie byli przyjaci�mi ani bliskimi sobie osobami, raczej - jakiego to s�owa on u�y�? - "sprzymierze�cami". To prawda, zostali sprzymierze�cami na bardzo kr�tki czas. Niezwykle fascynuj�cy czas. Warto by�o mie� takiego sprzymierze�ca jak on.
Wiedzia�a o tym, kiedy bieg�a do niego w ciemno�ciach tropikalnej, karaibskiej nocy. Pami�ta�a, �e mia�a wtedy r�owy, we�niany szal, s�u��cy, jak powiedziano by w latach jej m�odo�ci, "do oczarowania m�czyzny". Tym uroczym szalem z r�owej we�ny omota�a sobie fantazyjnie g�ow�. Rafiel spojrza� na ni� i roze�mia� si�. P�niej powiedzia�a co�, co go znowu rozbawi�o. Jednak pod koniec rozmowy nie by�o mu wcale do �miechu. Nawet zrobi� to, o co go poprosi�a i dlatego...
- Ach! - westchn�a panna Marple - wszystko by�o takie pasjonuj�ce!
Nie m�wi�a o niczym swojemu siostrze�cowi ani drogiej Joan, bo przecie� zrobi�a to, czego mia�a nie robi�. Panna Marple sk�oni�a g�ow�, po czym zamrucza�a cicho:
- Biedny pan Rafiel, mam nadziej�, �e nie cierpia�. Prawdopodobnie nie. Zaj�li si� nim najlepsi chyba lekarze, podaj�c mu �rodki u�mierzaj�ce i �agodz�c cierpienia ostatnich chwil. Podczas tych tygodni na Karaibach bardzo si� m�czy�. B�l prawie nie ust�powa�. Dzielny cz�owiek.
Tak, dzielny. Szkoda, �e umar�. Uwa�a�a, �e mimo jego podesz�ego wieku, niepe�nosprawno�ci i s�abego zdrowia �wiat utraci� co� wraz z jego odej�ciem. Nie mia�a poj�cia, jaki by� w interesach. Bezwzgl�dny, opryskliwy, niezwykle w�adczy i agresywny. Wielki despota, ale... te� i dobry przyjaciel. Gdzie� g��boko tkwi�o w nim co� na kszta�t dobroci, kt�rej stara� si� nigdy nie pokazywa� na zewn�trz. Cz�owiek, kt�rego podziwia�a i szanowa�a. No c�, z �alem my�la�a o jego �mierci i mia�a nadziej�, �e odej�cie nie by�o trudne. Teraz na pewno zostanie poddany kremacji i umieszczony w jakim� poka�nym, marmurowym grobowcu.
Nawet nie wiedzia�a, czy by� �onaty. Nigdy nie wspomina� o �onie ani dzieciach. Czy�by samotnik? By� mo�e �ycie poch�ania�o go do tego stopnia, �e nie odczuwa� samotno�ci.
Tego popo�udnia d�ugo rozmy�la�a o Rafielu. Po powrocie do Anglii nie spodziewa�a si� ju� wi�cej go ujrze� i nigdy faktycznie nie zobaczy�a. Gdyby wtedy zaproponowa� jej ponowne spotkanie... Jednak teraz nie odst�powa�o jej dziwne wra�enie, �e w jaki� spos�b by� jej bliski. Czy�by dlatego, �e wsp�lnie uratowali komu� �ycie? A mo�e ��czy�o ich co� innego...
- Tak... - stwierdzi�a, pora�ona tym, co sobie u�wiadomi�a. - Czy�by ��czy�o nas zami�owanie do bezwzgl�dno�ci? Czy Jane Marple, mog�aby by� bezwzgl�dna? - zapyta�a sam� siebie. - Niesamowite, nigdy dot�d o tym nie my�la�am! Jestem pewna, �e potrafi�abym by� bezwzgl�dna...
Drzwi uchyli�y si� i ukaza�a si� w nich ciemna czupryna z kr�conymi w�osami. By�a to Cherry, nast�pczyni panny Bishop-Knight.
- Czy pani co� m�wi�a? - zapyta�a.
- M�wi�am do siebie - odrzek�a panna Marple. - Zastanawia�am si� w�a�nie, czy potrafi�abym by� bezwzgl�dna.
- Kto, pani? - zdziwi�a si� Cherry. - Nigdy! Pani jest sam� �agodno�ci�.
- A jednak - powiedzia�a - uwa�am, �e mog�abym okaza� bezwzgl�dno�� w obronie s�usznej sprawy.
- Co pani nazywa "s�uszn� spraw�"?
- Sprawiedliwo�� - odrzek�a.
- Musz� przyzna�, �e by�a pani bezwzgl�dna wobec ma�ego Gary'ego Hopkinsa - stwierdzi�a Cherry. - Kiedy przy�apa�a go pani, jak zn�ca� si� nad swoim kotem. Nie wiedzia�am, �e mo�e pani kogo� tak potraktowa�! �miertelnie go pani przestraszy�a, naprawd�! Na d�ugo to zapami�ta�.
- Mam nadziej�, �e nie m�czy� ju� wi�cej kot�w.
- Je�li to robi�, to upewnia� si�, �e nie ma pani w pobli�u - odpowiedzia�a Cherry. - W�a�ciwie nigdy nie widzia�am tak przera�onego ch�opaka. Patrz�c na te pani �liczne rob�tki, ka�dy uzna�by pani� za osob� naj�agodniejsz� na �wiecie. Ale uwa�am, �e gdyby sytuacja pani� do tego zmusi�a, zmieni�aby si� pani w prawdziw� lwic�.
Panna Marple mia�a pewne w�tpliwo�ci. Nie bardzo widzia�a siebie w roli, w kt�rej obsadzi�a j� Cherry. Czy�by rzeczywi�cie... Zamy�li�a si�, przywo�uj�c r�ne sytuacje. Faktycznie, dra�ni�a j� ta panna Bishop-Knight ("Doprawdy, nie mo�na a� tak myli� nazwisk!"). Jednak jej rozdra�nienie znajdowa�o wyraz w mniej lub bardziej ironicznych docinkach. Zapewne lwy nie bywa�y takie. Zachowanie drapie�nik�w nie mia�o nic wsp�lnego z ironi�. Lew rycza�, atakowa�, potem rozszarpywa� ofiar� i chyba szybko j� po�era�.
- Doprawdy - powiedzia�a g�o�no - nie s�dz�, abym kiedykolwiek zachowa�a si� w ten spos�b.
Podczas wieczornej przechadzki po ogrodzie, czuj�c wzrastaj�ce rozdra�nienie, panna Marple raz jeszcze rozwa�a�a ten problem. Prawdopodobnie przypomnia� jej
o tym widok lwich paszczy. Tyle razy powtarza�a staremu George'owi, �e chce lwie paszcze w kolorze jasno��tym zamiast tych okropnych purpurowych, kt�re jej ogrodnik najwyra�niej wyj�tkowo lubi�.
- Jasno��te - powt�rzy�a na g�os panna Marple. Osoba, kt�ra przechodzi�a dr�k� obok jej domu, odezwa�a si� zza p�otu:
- Przepraszam, czy pani co� m�wi�a?
- Obawiam si�, �e m�wi�am do siebie - odrzek�a, odwracaj�c g�ow�, aby wyjrze� za p�ot.
Sta�a tam jaka� nieznajoma, a panna Marple zna�a przecie� wi�kszo�� mieszka�c�w St. Mary Mead. Je�li nie osobi�cie, to przynajmniej z widzenia. By�a to kr�pa kobieta w zniszczonej, tweedowej sp�dnicy i solidnych wiejskich butach. Mia�a na sobie turkusowy sweter i we�niany, zrobiony na drutach szal.
- Niestety, zdarza si� to osobom w moim wieku - doda�a panna Marple.
- Ma pani �adny ogr�d - stwierdzi�a tamta kobieta.
- Nie jest szczeg�lnie �adny, odk�d nie mog� sama si� nim zajmowa� - odrzek�a.
- Rozumiem, co pani czuje. Pewnie pracuje u pani jeden z tych... hm, znalaz�abym wiele okre�le�, najcz�ciej obra�liwych dla tych staruszk�w, kt�rzy uwa�aj�, �e znaj� si� na ogrodnictwie. Czasem si� znaj�, a czasem nie maj� o tym poj�cia. Przychodz�, pij� ci�gle herbat� i raz na jaki� czas wyrw� kilka chwast�w. Niekt�rzy z nich s� ca�kiem sympatyczni, ale mimo wszystko cz�owiek mo�e straci� do nich cierpliwo��. - Potem doda�a: - Ja sama jestem ca�kiem niez�ym ogrodnikiem
- Czy mieszka pani tutaj? - zainteresowa�a si� panna Marple.
- Mieszkam u niejakiej pani Hastings. Chyba s�ysza�am, �e wspomina�a co� o pani. Panna Marple, prawda?
- Tak, zgadza si�.
- Pomagam jej troch� w ogrodzie. Tak przy okazji, nazywam si� Bartlett. Panna Bartlett - przedstawi�a si�. - Nie mam tam zbyt wiele do roboty - wyja�ni�a. - Pani Hastings sadzi g��wnie ro�liny jednoroczne. To nie jest zaj�cie, w kt�re mo�na si� wgry�� - przy tych s�owach u�miechn�a si� szeroko, pokazuj�c z�by. - Oczywi�cie zajmuj� si� te� r�nymi innymi rzeczami. Robi� zakupy i tak dalej. W ka�dym razie, gdyby potrzebowa�a pani kogo� do pracy w ogrodzie, mog� wpa�� na godzink� lub dwie. By� mo�e oka�� si� lepsza ni� wszyscy ogrodnicy, kt�rych pani mia�a.
- Nie wymagam zbyt wiele - odpowiedzia�a panna Marple. - Najbardziej lubi� kwiaty. Warzywami si� nie zajmuj�.
- Pani Hastings ma sporo warzyw. Nudne, ale potrzebne. No, to ja ju� p�jd�.
Obrzuci�a pann� Marple spojrzeniem od st�p do g��w, jakby chcia�a j� sobie zapami�ta�. Potem skin�a weso�o g�ow� i podrepta�a dalej.
Hastings? Panna Marple nie potrafi�a sobie przypomnie� nikogo o tym nazwisku. Na pewno pani Hastings nie by�a jej dobr� znajom� ani te� osob� nale��c� do ich ogrodniczego towarzystwa. Zapewne mieszka�a w kt�rym� z tych nowych dom�w na ko�cu Gibraltar Road. W zesz�ym roku zn�w sprowadzi�o si� tam kilka rodzin. Westchn�a, spojrza�a raz jeszcze z irytacj� na lwie paszcze, przy okazji zauwa�y�a kilka chwast�w, kt�re by ch�tnie wyrwa�a, oraz jeden czy dwa wybuja�e p�dy, kt�re nale�a�oby �ci�� sekatorem. Wreszcie, wzdychaj�c i opieraj�c si� m�nie pokusie, okr��y�a ogr�d i wesz�a do domu.
Wr�ci�a my�lami do Rafiela. Oboje, on i ona, byli niby... Jak brzmia� tytu� ksi��ki, kt�r� tak bardzo lubi�a cytowa� w czasach m�odo�ci? "Statki mijaj�ce si� noc�".
- Ca�kiem trafne okre�lenie - stwierdzi�a, kiedy zacz�a si� nad tym zastanawia�. - Statki mijaj�ce si� noc� - powt�rzy�a.
Noc� posz�a do niego poprosi� o pomoc. W�a�ciwie - za��da� pomocy. Nalega�a, bo nie mogli zmarnowa� ani chwili. On zgodzi� si� i od razu zabra� si� do rzeczy. Mo�e w�a�nie w tej sytuacji zachowa�a si� jak lwica? Nie. To nieprawda. Nie czu�a wtedy absolutnie gniewu. Domaga�a si� tylko czego�, co by�o bezwzgl�dnie konieczne i co nale�a�o natychmiast wykona�. A on to zrozumia�.
Biedny pan Rafiel. Statek, kt�ry min�� j� noc�, by� niezwykle interesuj�cy. Kiedy kto� przyzwyczai� si� do jego opryskliwo�ci, ten cz�owiek m�g� okaza� si� nawet sympatyczny. .. Nie! Potrz�sn�a energicznie g�ow�. Rafiel nikomu nie m�g� si� wyda� sympatyczny. No c�, musia�a usun�� go ze swojej pami�ci.
Statki mijaj�ce si� noc� porozumiewaj� si� ze sob� po drodze.
Tylko b�ysk i odleg�y sygna�, s�yszalny w ciemno�ci.
Prawdopodobnie nigdy ju� o nim nie pomy�li. Poszuka jeszcze wspomnienia w "Timesie". Nie podejrzewa�a jednak, aby mieli o nim napisa�. Rafiel nie by� chyba zbyt znan� postaci� ani te� s�awn�. By� tylko niezwykle bogaty. Naturalnie o wielu zmar�ych wspominano w prasie jedynie ze wzgl�du na ich zamo�no��. Jej zdaniem, bogactwo pana Rafiela nie nale�a�o jednak do tego rodzaju. Nie uwa�ano go za wybitnego przemys�owca ani za wielkiego bankiera. On po prostu przez ca�e �ycie zarabia� ogromne ilo�ci pieni�dzy...
ROZDZIA� DRUGI
NEMEZIS ZNACZY PRZEZNACZENIE
I
Mniej wi�cej tydzie� po �mierci Rafiela panna Marple znalaz�a na swoim �niadaniowym stoliczku list. Ogl�da�a go przez chwil�, zanim otworzy�a. Domy�la�a si�, �e pozosta�e dwa listy, kt�re przysz�y poczt� tego ranka zawiera�y rachunki lub pokwitowania wp�at. Tak czy inaczej, nic szczeg�lnie ciekawego. Ale ten list m�g� j� zainteresowa�.
Stempel londy�skiej poczty, adres napisany na maszynie, pod�u�na, elegancka koperta. Panna Marple rozci�a j� starannie no�ykiem do papieru, kt�ry zawsze trzyma�a pod r�k�. Na g�rze widnia� napis: "Broadribb i Schuster. Kancelaria adwokacka i notarialna. Bloomsbury, Londyn". W grzecznych s�owach, w�a�ciwych dla stylu kancelarii prawniczej, poproszono j�, aby kt�rego� dnia, w przysz�ym tygodniu, zechcia�a wst�pi� do ich firmy w celu przedyskutowania propozycji, kt�ra mog�aby okaza� si� dla niej korzystna. W czwartek, dwudziestego czwartego, sugerowano. Je�eli jednak termin jej nie odpowiada, to niech ich �askawie powiadomi, kiedy w najbli�szej przysz�o�ci spodziewa si� by� w Londynie. Dodali, �e pisz� jako prawnicy zmar�ego pana Rafiela, kt�ry, jak si� domy�laj�, by� jej znajomym.
Panna Marple, zaintrygowana, zmarszczy�a brwi. Wsta�a z ��ka jakby troch� wolniej ni� zazwyczaj, rozmy�laj�c o otrzymanym li�cie. Schodzi�a na parter eskortowana przez Cherry, kt�ra czeka�a cierpliwie, by upewni� si�, �e panna Marple nie upadnie, id�c sama po schodach. By�a to jedna z tych staro�wieckich klatek schodowych, gdzie schody skr�ca�y w po�owie pod ostrym k�tem.
- Bardzo si� o mnie troszczysz, Cherry - powiedzia�a panna Marple.
- Tak trzeba - odrzek�a kr�tko Cherry. - Dobrzy ludzie to rzadko��.
- No, c�, dzi�kuj� za komplement - stwierdzi�a, bezpiecznie stawiaj�c na dole nog�.
- Czy sta�o si� co� z�ego? - zapyta�a Cherry. - Wygl�da pani na dosy�... przej�t�, je�li mog� tak powiedzie�.
- Nie, nic si� nie sta�o - odpar�a panna Marple. - Dosta�am w�a�nie dosy� niezwyk�y list z kancelarii adwokackiej.
- Chyba nikt nie pozywa pani do s�du? - spyta�a Cherry, kt�ra zwyk�a traktowa� listy od prawnik�w jako nieuchronn� zapowied� nieszcz�cia.
- Ale� sk�d. Nie s�dz� - odrzek�a panna Marple. - Nic podobnego. Poprosili mnie tylko, �ebym wst�pi�a do nich w przysz�ym tygodniu do Londynu.
- Mo�e odziedziczy�a pani maj�tek - powiedzia�a z nadziej� Cherry.
- My�l�, �e to bardzo ma�o prawdopodobne.
- No, nigdy nic nie wiadomo - stwierdzi�a Cherry.
Panna Marple usiad�a wygodnie na krze�le i wyjmuj�c rob�tk� z haftowanej torby, zastanawia�a si� nad prawdopodobie�stwem odziedziczenia fortuny po Rafielu. Wyda�o jej si� to jeszcze mniej mo�liwe ni� w momencie, gdy rozmawia�a z Cherry. Pan Rafiel nie by� tego rodzaju cz�owiekiem.
Nie mog�a pojecha� do Londynu w proponowanym terminie. Wybiera�a si� wtedy na spotkanie Instytutu Kobiet, na kt�rym rozmawiano o zbi�rce pieni�dzy na rozbudow� budynku. Napisa�a jednak do kancelarii, sugeruj�c inn� dat�. We w�a�ciwym czasie nadesz�a odpowied� b�d�ca ostatecznym potwierdzeniem wyznaczonego spotkania.
Zastanawia�a si�, jak te� wygl�dali panowie Broadribb i Schuster. List zosta� podpisany przez J.R. Broadribba, kt�ry by� zapewne starszym ze wsp�lnik�w. Mo�liwe, �e Rafiel zapisa� jej w testamencie jaki� drobiazg, niewielki upominek, na przyk�ad ksi��k� o rzadkich okazach kwiat�w, kt�r� mia� w bibliotece, a kt�ra, jego zdaniem, ucieszy�aby starsz� pani�, mi�o�niczk� ogrod�w. Mo�e by�a to broszka z kame� nale��ca kiedy� do jego ciotecznej babki. Bawi�y j� takie fantazyjne przypuszczenia. By�y to jednak tylko fantazje, poniewa� w takiej sytuacji rola wykonawc�w testamentu - je�li w og�le ci adwokaci wyznaczeni zostali na wykonawc�w - polega�aby na dor�czeniu poczt� odziedziczonej pami�tki. Nie prosiliby jej na rozmow�.
- No, tak - stwierdzi�a - wszystkiego dowiem si� w przysz�y wtorek.
II
- Ciekawe, jaka ona jest - powiedzia� Broadribb do Schustera, zerkaj�c na zegarek.
- Ma tu by� za kwadrans - odpar� Schuster. - Ciekawe, czy przyjdzie punktualnie.
- Na pewno. Starsze panie s� znacznie bardziej pedantyczne ni� dzisiejsza roztrzepana m�odzie�.
- T�ga czy szczup�a? - chcia� wiedzie� Schuster. Broadribb wzruszy� ramionami.
- Rafiel nigdy ci jej nie opisywa�? - zapyta� Schuster.
- By� wyj�tkowo tajemniczy za ka�dym razem, kiedy o niej wspomina�.
- Ca�a sprawa wydaje mi si� bardzo dziwaczna - stwierdzi� Schuster. - Gdyby�my wiedzieli chocia� troch� wi�cej... Co to wszystko ma znaczy�?
- Mo�liwe - Broadribb zastanawia� si� g�o�no - �e to ma co� wsp�lnego z Michaelem.
- Co takiego? Po tylu latach? Niemo�liwe. Sk�d ci to przysz�o do g�owy? Czy on wspomina�...
- Nie, o niczym nie wspomina�. Nie poda� �adnej wskaz�wki sugeruj�cej, o co mu chodzi. Podyktowa� mi tylko instrukcje.
- Pod koniec �ycia zrobi� si� chyba troch� ekscentryczny...
- Nie, ani troch�. Jak zawsze jego m�zg pracowa� bez zarzutu. W ka�dym razie stan fizyczny nigdy nie mia� wp�ywu na umys�. W ostatnich dw�ch miesi�cach �ycia zarobi� dodatkowe dwie�cie tysi�cy funt�w. Tak po prostu.
- Mia� talent do robienia interes�w - odpar� Schuster z nale�nym szacunkiem. - Prawdziwy, wrodzony talent.
- Tak, wielki umys� finansowy - przyzna� Broadribb z pewn� melancholi�. - Niestety, coraz trudniej spotka� takich ludzi.
Zadzwoni� aparat stoj�cy na biurku. Schuster podni�s� s�uchawk�, w kt�rej odezwa� si� kobiecy g�os:
- Panna Jane Marple do pana Broadribba na um�wione spotkanie.
Schuster spojrza� na wsp�lnika i w niemym pytaniu uni�s� brew. Broadribb skin�� g�ow�.
- Prosz� j� wprowadzi� - powiedzia� Schuster i doda�: - No, teraz zobaczymy.
Kiedy panna Marple wesz�a do pokoju, przywita� j� szczup�y d�entelmen. Ten m�czyzna w �rednim wieku o pod�u�nej, troch� melancholijnej twarzy musia� by� panem Broadribbem. Jego wygl�d stanowi� swego rodzaju zaprzeczenie nazwiska*. W pokoju znajdowa� si� jeszcze drugi, troch� m�odszy cz�owiek, o znacznie obfitszych kszta�tach. Mia� czarne w�osy, ma�e, przyjazne oczy i podw�jny podbr�dek.
- M�j wsp�lnik, pan Schuster - przedstawi� go Broadribb.
- Mam nadziej�, �e schody nie da�y si� pani we znaki - powiedzia� Schuster. "Najmniej siedemdziesi�t lat, oceni� j� w duchu, mo�e nawet osiemdziesi�t".
- Zawsze brak mi tchu, gdy wchodz� po schodach.
- To stary budynek - powiedzia� Broadribb przepraszaj�cym tonem. - Bez windy. No c�, nasza firma istnieje od wielu lat... i by� mo�e nie wprowadzamy tak wielu udogodnie�, jak oczekiwaliby nasi klienci.
- Ten pok�j, na przyk�ad, jest bardzo przytulny - zauwa�y�a uprzejmie panna Marple.
Zaj�a krzes�o, kt�re podsun�� jej Broadribb. Schuster dyskretnie opu�ci� pomieszczenie.
- Mam nadziej�, �e jest pani wygodnie. Przys�oni� lekko okno, dobrze? S�o�ce chyba za bardzo �wieci pani w oczy.
- Dzi�kuj� - odpowiedzia�a.
Siedzia�a wyprostowana, zgodnie ze swoim zwyczajem. Mia�a na sobie lekki tweedowy kostium, sznur pere� i aksamitny toczek.
"Elegancka prowincjuszka - pomy�la� Broadribb. - Poczciwa stara panna. Chyba jednak nie zwyczajna, roztrzepana staruszka - ma bystre spojrzenie. Ciekawe, gdzie Rafiel j� pozna�. Mo�e to ciotka jakiego� znajomego ze wsi?"
Kiedy przemyka�y mu przez g�ow� te my�li, prowadzi� uprzejm� konwersacj� na temat pogody i przykrych konsekwencji sp�nionych mroz�w. Dorzuci� jeszcze par� uwag, kt�re wydawa�y mu si� odpowiednie jako swego rodzaju zagajenie.
Panna Marple udziela�a stosownych odpowiedzi, spokojnie oczekuj�c przej�cia do w�a�ciwego tematu.
- Chcia�aby pani wiedzie�, dlaczego zaprosili�my pani� tutaj - zacz�� Broadribb, przysuwaj�c do siebie kilka dokument�w i u�miechaj�c si� uprzejmie. - S�ysza�a ju� pani na pewno o �mierci pana Rafiela, a mo�e przeczyta�a pani notatk� w prasie.
- Czyta�am w prasie - odpar�a panna Marple.
- Je�li dobrze rozumiem, zmar�y by� pani przyjacielem.
- Pozna�am go dopiero rok temu - wyja�ni�a. - W Indiach Zachodnich.
- Tak, pami�tam. Pojecha� tam, zdaje si�, dla podratowania zdrowia. Pomog�o mu to troch�, jednak ju� wtedy by� bardzo chory i niedo��ny, o czym zapewne pani wie.
- Tak - potwierdzi�a.
- Dobrze go pani zna�a?
- Nie - odpar�a. - Niezbyt dobrze. Mieszkali�my w tym samym hotelu. Kilka razy rozmawiali�my ze sob�. Po powrocie do Anglii ju� go nie spotka�am. Wie pan, ja �yj� spokojnie na wsi, a jego, jak przypuszczam, ca�kowicie poch�ania�y interesy.
- No tak, prowadzi� je a� do... w zasadzie m�g�bym powiedzie�: a� do dnia swojej �mierci - potwierdzi� Broadribb. - Wielki umys� finansowy.
- Nie w�tpi� - odrzek�a. - Szybko zorientowa�am si�, �e to w sumie bardzo... niepospolity cz�owiek.
- Nie wiem, czy domy�la si� pani, na czym polega propozycja, kt�r� mam przedstawi�? Mo�e pan Rafiel wspomina� o tym?
- Nie mam poj�cia, co pan Rafiel m�g�by mi zaproponowa� - przyzna�a.
- Niezwykle pani� ceni�.
- To mi�e z jego strony, ale niezbyt uzasadnione - odpar�a. - Jestem zupe�nie zwyczajn� osob�.
- Zdaje sobie pani na pewno spraw�, �e w chwili �mierci pan Rafiel by� niezwykle bogatym cz�owiekiem. Jego ostatnia wola jest w zasadzie ma�o skomplikowana. Jaki� czas przed �mierci� wyda� dyspozycje dotycz�ce maj�tku, wyznaczy� precyzyjnie wszystkich spadkobierc�w.
- Przypuszczam, �e w dzisiejszych czasach to zwyczajna procedura - stwierdzi�a - chocia� zupe�nie nie znam si� na sprawach finansowych.
- Spotkali�my si� tutaj w nast�puj�cym celu - zacz�� t�umaczy� Broadribb. - Otrzyma�em polecenie, aby poda� pani wysoko�� kwoty, jaka pod koniec roku stanie si� pani w�asno�ci�, jednak pod warunkiem, �e przyjmie pani pewn� propozycj�, z kt�r� teraz pani� zaznajomi�.
Wzi�� le��c� przed nim pod�u�n�, zapiecz�towan� kopert� i poda� j� pannie Marple.
- S�dz�, �e b�dzie lepiej, je�li sama pani przeczyta, na czym polega propozycja. Niech si� pani nie spieszy, mamy czas.
Panna Marple nie spieszy�a si�. Wzi�a od Broadribba no�yk do papieru, rozci�a kopert�, wyj�a jej zawarto�� - jedn� kartk� pokryt� pismem maszynowym - i przeczyta�a. Potem z�o�y�a papier, przeczyta�a ponownie i spojrza�a na Broadribba.
- To bardzo nieprecyzyjne. Czy s� jakie� dodatkowe wyja�nienia?
- Nie. Nic mi o tym nie wiadomo. Mia�em pani przekaza� to pismo oraz wymieni� wysoko�� zapisu: dwadzie�cia tysi�cy funt�w, wolnych od podatku spadkowego.
Patrzy�a na niego w milczeniu. Zaskoczenie odebra�o jej mow�. Broadribb nie powiedzia� na razie nic wi�cej. Obserwowa� j� uwa�nie. Jej zdziwienie nie budzi�o w�tpliwo�ci. By�o jasne, �e nie spodziewa�a si� niczego podobnego. Broadribb zastanawia� si�, jak zabrzmi� jej pierwsze s�owa. Spojrza�a na niego szczerze i surowo, jak uczyni�aby kt�ra� z jego ciotek. Kiedy przem�wi�a, w jej tonie brzmia� niemal wyrzut:
- To bardzo du�o pieni�dzy - powiedzia�a.
- Nie s� ju� warte tyle co kiedy� - odrzek� Broadribb i ledwie powstrzyma� si�, aby nie dorzuci�: "Teraz wystarczy zaledwie na pasz� dla kurczak�w".
- Musz� przyzna�, �e jestem zaskoczona - stwierdzi�a panna Marple. - Naprawd� zaskoczona.
Wzi�a do r�ki dokument i raz jeszcze dok�adnie przeczyta�a.
- Rozumiem, �e zna pan tre�� listu? - zapyta�a.
- Tak, pan Rafiel osobi�cie mi go podyktowa�.
- Czy wyja�ni� panu co� jeszcze?
- Nie, niczego nie wyja�ni�.
- Pan jednak zapewne zasugerowa�, �e by�oby lepiej, gdyby to zrobi� - powiedzia�a odrobin� cierpkim tonem.
Broadribb u�miechn�� si� nie�mia�o.
- Ma pani racj�. Tak w�a�nie zrobi�em. Powiedzia�em, �e mo�e mie� pani trudno�ci z... z dok�adnym zrozumieniem, o co mu chodzi.
- Bardzo pan spostrzegawczy - odpar�a panna Marple.
- Nie ma oczywi�cie potrzeby, aby ju� teraz udzieli�a mi pani odpowiedzi.
- No tak. Musz� si� nad tym powa�nie zastanowi�.
- Jak pani przyzna�a, to spora suma pieni�dzy.
- Jestem ju� stara - stwierdzi�a. - Ludzie m�wi�: "w podesz�ym wieku", ale "stara" to w�a�ciwsze okre�lenie. Mo�liwe, a nawet bardzo prawdopodobne, �e nie do�yj� ko�ca roku i nie doczekam otrzymania pieni�dzy, zak�adaj�c oczywi�cie, co wydaje si� raczej w�tpliwe, �e zdo�am na nie zapracowa�.
- Pieni�dze przydaj� si� w ka�dym wieku - odpar� Broadribb.
- Tak, mog�abym przeznaczy� je na pewne cele dobroczynne - przyzna�a. - Zawsze znajd� si� osoby, kt�rym cz�owiek chcia�by chocia� troch� pom�c, ale nie wystarczaj� mu na to jego w�asne �rodki. Nie b�d� ukrywa�, �e nie mam innych pragnie�. Marze�, na kt�rych realizacj� nigdy nie mog�am sobie pozwoli�. Pan Rafiel zdawa� sobie doskonale spraw�, �e perspektywa spe�nienia takich zachcianek sprawi�aby starszemu cz�owiekowi ogromn� przyjemno��.
- Rzeczywi�cie - potwierdzi� Broadribb. - Podr� zagraniczna, na przyk�ad. W dzisiejszych czasach organizuje si� tyle wspania�ych wycieczek. Spektakle teatralne, koncerty, kilka butelek dobrego wina w piwniczce.
- Moje zachcianki by�yby znacznie skromniejsze - wyzna�a. - Przepi�rki - powiedzia�a powoli. - Dzisiaj tak trudno je dosta� i s� bardzo drogie. Mia�abym ogromn� ochot� na zjedzenie przepi�rki, najlepiej ca�ej na raz. Albo kupi�abym sobie pude�eczko mro�onych kasztan�w, na kt�re mnie teraz nie sta�. Mo�e wybra�abym si� do opery, a wtedy musia�bym op�aci� tak�e przejazd taks�wk� do Covent Garden i z powrotem oraz nocleg w hotelu.
- Dobrze, do�� tych fantazji - przerwa�a. - Wezm� dokument i zastanowi� si�. Naprawd�, nie rozumiem, co te� przysz�o panu Rafielowi do g�owy... Czy nie domy�la si� pan, sk�d si� wzi�a ta propozycja i jak ja mog�abym tu pom�c? Powinien pami�ta�, �e od naszego spotkania min�y prawie dwa lata, a wi�c mog� by� teraz znacznie s�absza i niezdolna do rozwini�cia tych skromnych talent�w, kt�re by� mo�e w�wczas wykaza�am. Ryzykowa�. S� przecie� osoby znacznie lepiej przygotowane do podj�cia tego typu dochodzenia.
- Szczerze m�wi�c, te� tak s�dz� - przyzna�. - On jednak wybra� w�a�nie pani�, panno Marple. Zechce mi pani wybaczy� t� niezdrow� ciekawo��, ale czy w jakikolwiek spos�b... jakby to powiedzie�... czy by�a pani zwi�zana z wymiarem sprawiedliwo�ci?
- �ci�le rzecz ujmuj�c, nie - odrzek�a. - Nie zajmowa�am si� tym zawodowo. Nigdy nie by�am oficerem �ledczym ani cz�onkiem �awy przysi�g�ych, nie pracowa�am te� w agencji detektywistycznej. Mog� tylko doda�, panie Broadribb, �e jedyne moje zetkni�cie z wymiarem sprawiedliwo�ci, co zreszt� t�umaczy�oby pomys� pana Rafiela, nast�pi�o w Indiach Zachodnich. On i ja wpadli�my tam na trop pewnego przest�pstwa. By�o to dosy� nieprawdopodobne morderstwo.
- I wyja�nili pa�stwo tajemnic� zbrodni? -Uj�abym to inaczej - odrzek�a. - Pan Rafiel, dzi�ki sile swego charakteru, oraz ja, dzi�ki powi�zaniu kilku oczywistych fakt�w, wsp�lnie zdo�ali�my zapobiec drugiemu morderstwu. Nie potrafi�abym zrobi� tego sama, poniewa� by�am zbyt s�aba, a pan Rafiel niepe�nosprawny. Zadzia�ali�my jednak skutecznie razem, jako sprzymierze�cy.
- Jeszcze jedno pytanie, panno Marple. Czy m�wi co� pani s�owo "Nemezis"?
- Nemezis? - powt�rzy�a z naciskiem. Nie mia�a w�tpliwo�ci. Niespodziewanie jej twarz rozja�ni� u�miech.
- Tak - odpowiedzia�a. - To s�owo zrozumia�e zar�wno dla mnie, jak i dla pana Rafiela. Rozbawi�o go, kiedy sama siebie okre�li�am tym mianem.
Broadribb spodziewa�by si� wszystkiego, tylko nie tego. Patrzy� na pann� Marple z wyrazem takiego zaskoczenia, jakie malowa�o si� na twarzy Rafiela tamtej nocy na Karaibach. Mi�a, ca�kiem inteligentna starsza pani. Ale �eby... Nemezis!*
- Zareagowa� pan bardzo podobnie - stwierdzi�a panna Marple i wsta�a.
- Je�li znajd� si� jakie� dodatkowe wskaz�wki, spodziewam si�, �e zawiadomi mnie pan. By�oby zadziwiaj�ce, gdyby si� nie pojawi�y. Na razie nie mam najmniejszego poj�cia, co zgodnie z �yczeniem pana Rafiela mia�abym zrobi�.
- Czy zna pani jego rodzin�, przyjaci�, jego...
- Nie. M�wi�am ju� panu. To znajomy z podr�y. Poznali�my si� na drugim ko�cu �wiata i zostali�my wpl�tani w bardzo zagadkow� spraw�. To wszystko.
Kiedy ju� chcia�a wychodzi�, odwr�ci�a si� i zapyta�a:
- Pan Rafiel mia� sekretark�, pani� Esther Walters. B�dzie to naruszenie tajemnicy klienta, je�li spytam, czy zapisa� jej co� w testamencie?
- Wykaz spadkobierc�w uka�e si� w prasie - odrzek�. - Mog� jednak odpowiedzie� twierdz�co. A tak przy okazji, pani Walters nazywa si� teraz Anderson. Wysz�a ponownie za m��.
- Mi�o mi to s�ysze�. By�a samotn� wdow� z dzieckiem. Zdaje si�, �e tak�e �wietn� sekretark�. Dobrze rozumia�a pana Rafiela. Sympatyczna osoba. Ciesz� si�, �e otrzyma�a spadek.
Wieczorem tego samego dnia panna Marple siedzia�a w fotelu z pionowym oparciem, ze stopami wyci�gni�tymi w stron� kominka. Napalono w nim, poniewa� jak to zwykle bywa�o w Anglii, niespodziewanie nadci�gn�a fala znacznego och�odzenia. Z pod�u�nej koperty ponownie wyj�a otrzymany rano dokument. Czyta�a go wci�� z lekkim niedowierzaniem, mrucz�c pod nosem raz po raz kt�re� s�owo, jakby chcia�a, aby wry�o jej si� w pami��.
Do Panny Jane Marple, zamieszka�ej w miejscowo�ci St Mary Mead.
Ten list zostanie Pani dor�czony po mojej �mierci za po�rednictwem adwokata Jarnesa Broadribba. Zatrudni�em go, aby zajmowa� si� moimi prywatnymi sprawami prawnymi. To solidny i godny zaufania prawnik, ale jak wi�kszo�� przedstawicieli rasy ludzkiej, cierpi na niezdrow� ciekawo��. Nie zaspokoi�em jej. W pewnym sensie sprawa ta pozostanie mi�dzy Pani� a mn�. Nasze has�o, moja droga, brzmi: "Nemezis". My�l�, �e nie zapomnia�a Pani, gdzie i w jakich okoliczno�ciach wypowiedzia�a Pani to s�owo.
W pracy zawodowej, kt�ra wype�ni�a znaczn� cz�� mojego d�ugiego �ycia, nauczy�em si� jednej rzeczy, wa�nej przy zatrudnianiu ludzi. Cz�owiek powinien mie� dar, kt�ry predysponuje go do wykonywania jakiej� okre�lonej pracy. Nie my�l� tu o umiej�tno�ciach ani do�wiadczeniu, tylko o wrodzonym talencie, dzi�ki kt�remu robi si� co� lepiej ni� inni.
Natomiast Pani, moja droga (je�li mog� si� tak do Pani zwraca�), Pani ma naturalny dar do poszukiwania sprawiedliwo�ci. Wrodzone poczucie sprawiedliwo�ci sprawia, �e potrafi pani rozpozna� przest�pc�. Dlatego chcia�bym, aby podj�a si� Pani rozwi�zania tajemnicy pewnego rnorderstwa. Zapisa�em Pani pewn� sum�, a je�li uwzgl�dni Pani moj� pro�b� i w wyniku dochodzenia przest�pca zostanie wykryty, te pieni�dze stan� si� Pani w�asno�ci�. Wyznaczy�em Pani roczny termin na zrealizowanie tej misji. Nie jest Pani m�oda, jednak je�li wolno mi tak powiedzie�, bardzo "wytrzyma�a". S�dz�, �e mog� wierzy� w przychylno�� losu, kt�ry pozwoli Pani prze�y� co najmniej kolejny rok.
My�l�, �e praca ta nie wyda si� Pani m�cz�ca, gdy� ma Pani talent do rozwi�zywania zagadek kryminalnych. Niezb�dne fundusze na pokrycie koszt�w dzia�ania b�d� Pani przekazywane, kiedy tylko zajdzie taka potrzeba. Proponuj� to Pani jako alternatyw� wobec Pani obecnego �ycia.
Wyobra�am sobie Pani� siedz�c� w wygodnym fotelu, odpowiednim dla tego typu reumatyzmu, na kt�ry Pani cierpi. Zak�adam, �e ka�da osoba w Pani wieku skar�y si� na jakie� reumatyczne schorzenia. Je�eli narzeka Pani na b�le kolan i kr�gos�upa, sporo czynno�ci sprawia Pani k�opot, dlatego wi�kszo�� czasu robi Pani na drutach. Wyobra�am sobie Pani� w ob�oku r�owej we�ny, tak jak wtedy na Karaibach, gdy zerwa�a mnie Pani ze snu i za��da�a pomocy.
Widz�, jak robi Pani na drutach kolejne swetry, szale i ca�e mn�stwo innych rzeczy, kt�rych nie potrafi� nazwa�. Je�li zdecyduje Pani nadal je robi�, to Pani sprawa. Je�eli jednak wybierze Pani poszukiwanie sprawiedliwo�ci, mam nadziej�, �e oka�e si� to przynajmniej interesuj�ce.
Niech sprawiedliwo�� wyst�pi jak woda z brzeg�w I prawo�� jak potok nie wysychaj�cy wyleje! Ksi�ga Amosa.*
ROZDZIA� TRZECI
PANNA MARPLE ZACZYNA DZIA�A�
Panna Marple przeczyta�a list trzykrotnie. Potem od�o�y�a go i zmarszczywszy lekko brwi, rozwa�a�a znaczenie tych s��w.
Najpierw pomy�la�a, �e znalaz�a si� w ca�kowitej pustce informacyjnej. Czy nadejdzie jaka�' bardziej precyzyjna wiadomo�� od Broadribba? By�a niemal pewna, �e nie. To nie pasowa�o do plan�w pana Rafiela. Jak�e jednak m�g� oczekiwa� podj�cia przez ni� dzia�ania w sprawie, o kt�rej nic nie wiedzia�a. Intryguj�ce. Po kilku kolejnych minutach dosz�a do wniosku, �e Rafiel chcia� j� zaintrygowa�. Wr�ci�a my�l� do kr�tkiego okresu ich znajomo�ci. Pami�ta�a to wieczne niezadowolenie schorowanego cz�owieka i rzadkie chwile dobrego nastroju. Rafiel uwielbia� dokucza� ludziom. Czu�a, �e dobrze si� bawi� kosztem Broadribba, dra�ni�c jego wrodzon� ciekawo��, czego dowodem by� ten list.
W tek�cie nie znalaz�a najmniejszej cho�by wskaz�wki, niczego, co mog�oby jej w jakikolwiek spos�b pom�c.
Stwierdzi�a, �e Rafiel po prostu nie zamierza� jej pomaga�. Mia� chyba inny plan. Jednak nie mog�a podj�� si� sprawy, o kt�rej nic nie wiedzia�a. To tak, jakby kaza� jej rozwi�zywa� krzy��wk� bez opisanych hase�. Musia�a je pozna�. Powinna wiedzie�, czego od niej oczekiwa� i dok�d mia�aby jecha�. Czy chcia�, aby rozwi�zywa�a problem, siedz�c w fotelu z rob�tk� na drutach, kt�ra pomo�e jej si� lepiej skoncentrowa�, czy te� zaplanowa� dla niej lot do Ameryki Po�udniowej lub rejs do Indii Zachodnich? Mog�a albo czeka� na dok�adne instrukcje, albo sama zdoby� informacje. By� mo�e uwa�a�, �e jest na tyle inteligentna, aby sama wszystko odgadn��. Nie, to przecie� niemo�liwe, aby tak my�la�.
- Je�li tak uwa�a, to jest starym ba�wanem! - zawo�a�a -to znaczy by�...
Jednak wcale tak o nim nie my�la�a.
- Na pewno otrzymam wskaz�wki - stwierdzi�a. - Ale jakie i kiedy to nast�pi?
W�a�nie wtedy zda�a sobie spraw�, �e nie�wiadomie zdecydowa�a si� przyj�� zlecenie. Odezwa�a si� ponownie, kieruj�c s�owa w niebo:
- Wierz� w �ycie pozagrobowe - rzek�a. - Nie wiem dok�adnie gdzie, ale nie w�tpi�, �e gdzie� pan jest. Zrobi� co w mojej mocy, aby spe�ni� pa�skie �yczenia.
II
Trzy dni p�niej panna Marple napisa�a do pana Broadribba kr�tki, tre�ciwy list.
Szanowny Panie!
Po rozwa�eniu przedstawionej mi propozycji, pragn� poinformowa� Pana, �e zdecydowa�am si� przyj�� zlecenie. Uczyni� co w mojej mocy, aby wype�ni� wol� zmar�ego pana Rafiela, chocia� nie jestem pewna, czy potrafi�. W zasadzie wydaje mi si� to zupe�nie niemo�liwe. Nie otrzyma�am praktycznie �adnych wskaz�wek. Je�eli ma Pan dla mnie jakie� bardziej szczeg�owe instrukcje, b�d� wdzi�czna za przesianie ich. Przypuszczani jednak, �e skoro Pan tego nie zrobi�, to nic takiego nie istnieje.
Zak�adam, �e przed �mierci� pan Rafiel by� w pe�ni w�adz umys�owych. S�dz�, �e mam tak�e prawo spyta�, czy interesowa� si� ostatnio jak�� spraw� kryminaln�, kt�ra mia�aby zwi�zek z jego �yciem zawodowym lub osobistym. Czy widzia� Pan, aby kiedykolwiek okazywa� niezadowolenie w zwi�zku z jakim� niesprawiedliwym wyrokiem s�dowym? Je�eli pami�ta Pan co� takiego, prosz� mnie o tym powiadomi�. Czy kogo� z jego bliskich lub krewnych spotka�a ostatnio krzywda lub sta� si� ofiar� w sprawie kryminalnej?
Jestem pewna, �e rozumie Pan powody, kt�re sk�aniaj� mnie do zadawania takich pyta�. Pan Rafiel r�wnie� m�g� oczekiwa�, �e to uczyni�.
III
Broadribb pokaza� list Schusterowi. Tamten przechyli� si� na krze�le i zagwizda�.
- Zamierza zaj�� si� t� spraw�? Energiczna staruszka! - przyzna�. Po chwili doda�: - Przypuszczam, �e nie wie, co si� za tym kryje?
- Wygl�da na to, �e nie - odpar� Broadribb.
- Szkoda, �e my tak�e nic nie wiemy - powiedzia� Schuster. - To by� jednak dziwny cz�owiek.
- Raczej skomplikowany - odrzek� Broadribb.
- Nic mi nie przychodzi do g�owy - przyzna� Schuster - a tobie?
- Mnie te� nie - odpowiedzia� Broadribb i dorzuci�:
- Przypuszczam, �e o to mu chodzi�o.
- No tak, ale w ten spos�b wszystko skomplikowa�. Nie widz� najmniejszej szansy, aby jaka� staruszka z prowincji potrafi�a odczyta� my�li nie�yj�cego cz�owieka i rozszyfrowa�, jakie dr�czy�y go problemy. Nie s�dzisz, �e chcia� wywie�� j� w pole? Nabra� j� dla �artu. By� mo�e uwa�a�, �e pozjada�a wszystkie rozumy, rozwi�zuj�c swoje prowincjonalne zagadki i postanowi� da� jej nauczk�...
- Nie - odrzek� Broadribb. - Nie s�dz�. To nie w stylu Rafiela.
- Czasami by� diablo z�o�liwy - przypomnia� Schuster.
- Tak, ale my�l�, �e t� spraw� traktowa� powa�nie. Co� go rzeczywi�cie martwi�o. Jestem tego pewien.
- Ale nie powiedzia� ci, o co chodzi, ani nawet nie zasugerowa�?
- Nie.
- A wi�c, do diab�a, jakim cudem spodziewa� si�... - wybuchn�� Schuster.
- Zastanawiam si�, czego oczekiwa� od niej - powiedzia� wolno Broadribb.
- To po prostu �art, je�li chcesz zna� moje zdanie.
- Dwadzie�cia tysi�cy funt�w to sporo pieni�dzy.
- Tak, ale je�li wiedzia�, �e ona nie mo�e ich zdoby�?
- Nie post�pi�by tak niehonorowo - stwierdzi� Broadribb. - Musia� wierzy�, �e ma szans�, aby wyja�ni� t� spraw�. Czegokolwiek by dotyczy�a.
- A co my mamy robi�?
- Czeka� - odpar� Broadribb. - Czeka� i obserwowa�, co b�dzie dalej. W ko�cu co� musi si� wydarzy�.
- Ale masz jeszcze jakie� zapiecz�towane instrukcje, prawda?
- M�j drogi Schusterze - powiedzia� Broadribb. - Pan Rafiel mia� do mnie ca�kowite zaufanie. Wierzy� w moj� dyskrecj� i etyk� zawodow� prawnika. Te zapiecz�towane instrukcje maj� zosta� otwarte tylko w �ci�le okre�lonych okoliczno�ciach, jednak jak dot�d jeszcze nic takiego si� nie zdarzy�o.
- I nigdy si� nie zdarzy - o�wiadczy� Schuster, ko�cz�c rozmow� na ten temat.
IV
Broadribb i Schuster byli w tej dobrej sytuacji, �e mogli zaj�� si� swoimi sprawami zawodowymi. Panna Marple nie mia�a tyle szcz�cia. Robi�a na drutach i rozmy�la�a. Chodzi�a te� na spacery, za kt�re by�a zreszt� strofowana przez Cherry.
- Pami�ta pani, co powiedzia� lekarz. Nie powinna si� pani przem�cza�.
- Spaceruj� bardzo powoli - odrzek�a panna Marple - i opr�cz tego nic nie robi�. Nie kopi� i nie piel�. Po prostu stawiam jedn� nog� za drug� i rozmy�lam nad pewnymi sprawami.
- Jakimi sprawami? - zapyta�a ciekawie Cherry.
- Sama chcia�abym wiedzie� - odpar�a panna Marple i poprosi�a Cherry o przyniesienie drugiego szala, poniewa� wia� ch�odny wiatr.
- Zastanawiam si�, co j� trapi - powiedzia�a Cherry do m�a, stawiaj�c przed nim talerz z ry�em i cynaderkami.
- Kuchnia chi�ska - o�wiadczy�a.
Jej ma��onek skin�� z zadowoleniem g�ow�.
- Z ka�dym dniem gotujesz coraz lepiej - przyzna�.
- Martwi� si� o ni� - rzek�a Cherry. - Martwi� si�, poniewa� ona te� czym� si� martwi. Dosta�a list, o kt�rym nie mo�e przesta� my�le�.
- Potrzeba jej po prostu spokoju - powiedzia� m�� Cherry. - Powinna nie przejmowa� si�, wypo�yczy� nowe ksi��ki z biblioteki albo zaprosi� kilku przyjaci�.
- Ona ci�gle nad czym� rozmy�la - stwierdzi�a Cherry.
- Planuje co�, zastanawia si� nad jakim� problemem. Tak ja to widz�.
Na tym sko�czy�a rozmow�, wzi�a tac� z kaw� i zanios�a do pokoju panny Marple.
- Czy znasz niejak� pani� Hastings, kt�ra mieszka w kt�rym� z nowych dom�w? - zapyta�a panna Marple.
- Albo pann� Bartlett, kt�ra podobno mieszka u niej?
- Ma pani na my�li ten dom na ko�cu miasteczka, kt�ry zosta� odnowiony i przemalowany? Te panie mieszkaj� w nim od niedawna i nie wiem, jak si� nazywaj�. A dlaczego pani pyta? Nie wydaj� si� interesuj�ce.
- Czy s� ze sob� spokrewnione? - zapyta�a panna Marple.
- Nie, to chyba znajome.
- Zastanawiam si� dlaczego... - panna Marple nie doko�czy�a.
- Dlaczego co?
- Nic, w�a�ciwie nic. Uprz�tnij m�j sekretarzyk. Przynie� mi pi�ro i papier. Chc� napisa� list.
- Do kogo? - spyta�a Cherry z w�a�ciw� sobie ciekawo�ci�.
- Do siostry pewnego pastora - wyja�ni�a panna Marple. - Pastor nazywa si� Canon Prescott.
- To ten, kt�rego pozna�a pani w Indiach Zachodnich? Pokazywa�a mi pani jego zdj�cie w albumie.
- Tak, ten.
- Ale dobrze si� pani czuje, prawda? Pisze pani nagle do pastora...
- Wyj�tkowo dobrze - odpar�a panna Marple. - Chcia�abym tylko zaj�� si� pewn� spraw�, a panna Prescott mo�e mi w tym pom�c.
Droga Panno Prescott - pisa�a Jane Marple - mam nadziej�, �e przypomina mnie Pani solne. Pozna�am Pani� i Pani brata w Indiach Zachodnich, na wyspie St. Honord. Mam nadziej�, �e brat Pani czuje si� dobrze i �e w czasie ostatniej ch�odnej zimy nie dokucza�a mu za bardzo astma.
Pisz� z pro�b� o przes�anie mi adresu pani Esther Walters, kt�r� pami�ta Pani zapewne z pobytu na Karaibach. By�a sekretark� pana Rafiela. Data mi kiedy� sw�j adres, ale gdzie� mi si� niestety zawieruszy�. Chcia�abym do niej napisa� w zwi�zku z pewnymi problemami ogrodniczymi, kt�rych nie potrafi�am jej wtedy wyja�ni�. S�ysza�am, �e wysz�a powt�rnie za m��. S� to jednak informacje z drugiej r�ki. Mo�liwe, �e wie Pani na ten temat wi�cej ni� ja.
Mam nadziej�, �e nie sprawiam Pani moj� pro�b� zbyt wiele k�opotu.
Serdecznie pozdrawiam Pani� i Pani brata. ��cz� wyrazy szacunku
JANE MARPLE
Po napisaniu listu panna Marple poczu�a si� znacznie lepiej. - Przynajmniej zacz�am co� robi�. - stwierdzi�a. - Nie spodziewam si� po tym li�cie zbyt wiele, ale mo�e czego� si� dowiem.
Panna Prescott by�a solidn� osob�, odpisa�a niemal natychmiast. Przys�a�a sympatyczny list i poda�a adres, o kt�ry prosi�a panna Marple.
Nie mia�am bezpo�redniego kontaktu z pani� Esther Walters - pisa�a Joan Prescott - ale s�ysza�am od znajomych, �e widzieli w prasie notatk� o jej powt�rnym �lubie. O ile wiem, nazywa si� teraz Alderson lub Anderson. Mieszka w Winslow Lodge, niedaleko Alton, w Hants. Przekazuj� Pani serdeczne pozdrowienia od brata. Szkoda, �e mieszkamy tak daleko od siebie: my w p�nocnej Anglii, a Pani na po�udnie od Londynu. Mam nadziej�, �e nadarzy si� w przysz�o�ci okazja, aby si� spotka�.
Z pozdrowieniami
JOAN PRESCOTT
- Winslow Lodge, Alton - powt�rzy�a panna Marple, zapisuj�c adres. - To niedaleko st�d. W�a�ciwie ca�kiem blisko. Mog�abym tam pojecha� na przyk�ad... taks�wk� - stwierdzi�a. - Pomys� troch� ekstrawagancki, ale je�li co� z tego wyniknie, mia�abym prawo do zwrotu koszt�w podr�y. Napisa� do niej czy pozostawi� wszystko przypadkowi? Chyba jednak lepiej b�dzie zda� si� na los. Biedna Esther, nie wspomina mnie najlepiej.
Panna Marple zatopi�a si� w rozmy�laniach. Ca�kiem prawdopodobne, �e jej akcja na Karaibach ocali�a Esther �ycie. W niedalekiej przysz�o�ci mog�a zosta� zamordowana. Tak w ka�dym razie uwa�a�a panna Marple, ale Esther najwyra�niej nie uwierzy�a w to wszystko.
Mi�a osoba, ale niestety nale�a�a do tych kobiet, kt�re znajduj� sobie niew�a�ciwych m��w. Potrafi�aby nawet wyj�� za morderc�, gdyby tak si� w�a�nie u�o�y�o.
- A jednak wydaje mi