3272

Szczegóły
Tytuł 3272
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

3272 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 3272 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

3272 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

AGATHA CHRISTIE MORDERSTWO W MEZOPOTAMII PRZE�O�YLI: JAN ZAKRZEWSKI, EWA KRASNOD�BSKA TYTU� ORYGINA�U ANGIELSKIEGO "MURDER IN MESOPOTAMIA" PRZEDMOWA DOKTORA GILESA REILLY Niniejsza opowie�� dotyczy wydarze� sprzed czterech lat. W moim przekonaniu opublikowanie jej sta�o si� konieczne, by wyja�ni� i sprostowa� pewne fakty. Kr��� bowiem monstrualne i po prostu �mieszne plotki o zatajaniu dowod�w, i tym podobne bzdury. Podobne sugestie pojawi�y si� g��wnie w prasie ameryka�skiej. Z oczywistych powod�w wskazane by�o, by opis przebiegu wydarze� nie wyszed� spod pi�ra �adnego z cz�onk�w ekspedycji, m�g�by bowiem zawiera� osobiste uprzedzenia. Dlatego te� zaproponowa�em pannie Amy Leatheran, aby podj�a si� tego zadania. By�a ona idealn� kandydatk�. Reprezentuje wysoki poziom etyki zawodowej, nie ma �adnych uprzedze� i nie stoi po niczyjej stronie, gdy� nic jej nie ��czy�o z przedsi�wzi�ciem znanym jako: Ekspedycja do Iraku Uniwersytetu Pittstown. Ponadto panna Leatheran okaza�a si� inteligentnym �wiadkiem o �ywym zmy�le obserwacyjnym. Nie�atwo j� by�o jednak nam�wi�, by podj�a si� tego trudu. A nawet, kiedy ju� osi�gn��em cel i dokument powsta�, panna Leatheran wykazywa�a przedziwne opory, by mi pokaza� manuskrypt. Odkry�em, �e jednym z powod�w by�y krytyczne uwagi w tek�cie, dotycz�ce mojej c�rki, Sheili. Z t� przeszkod� upora�em si� szybko, zapewniaj�c pann� Leatheran, �e skoro w dzisiejszych czasach dzieci tak ochoczo krytykuj� rodzic�w, ci z kolei mog� mie� jedynie satysfakcj�, gdy kto� skrytykuje ich pociechy. Inna jej obawa wynika�a z wielkiej skromno�ci - mia�a zastrze�enia co do w�asnego stylu pisania. Wyrazi�a te� nadziej�, �e "poprawi� jej gramatyk� i inne rzeczy". Okaza�o si�, �e nie musia�em zmieni� nawet przecinka. W moim przekonaniu panna Leatheran wykazuje du�� indywidualno�� stylu, pisze �ywo i bardzo trafnie ocenia fakty. Je�li nawet Herkulesa Poirota w jednym akapicie nazywa "Poirotem", a w nast�pnym "Panem Poirot", to jedynie pobudza my�lenie. W pewnych momentach autorka wydaje si� by� bardzo uczulona na, jakby to okre�li�, "formy zachowania" (trzeba pami�ta�, �e szpitalne piel�gniarki zwracaj� du�� uwag� na etykiet�), w innych za� pogr��a si� w g��boko "ludzki" opis i poch�oni�ta nim zapomina o wykrochmalonym piel�gniarskim czepeczku z dystynkcjami siostry oddzia�owej. Pozwoli�em sobie jedynie napisa� pierwszy rozdzia�, korzystaj�c z listu, kt�ry grzeczno�ciowo dostarczy�a mi osoba z kr�gu przyjaci� panny Leatheran. Za�o�y�em, �e b�dzie on mia� charakter frontyspisu - to znaczy stanie si� opisem narratorki. FRONTYSPIS W hallu bagdadzkiego hotelu "Tygrys", nosz�cego imi� rzeki, piel�gniarka ko�czy�a pisanie listu. Stal�wka wiecznego pi�ra w�drowa�a szybko po papierze. ...a wi�c, moja droga, to ju� chyba wszystkie wiadomo�ci. Musz� przyzna�, �e przyjemnie by�o zobaczy� kawa�ek �wiata - chocia� dla mnie nie ma jak Anglia! Dzi�kuj� za wszystko inne. Nie uwierzy�aby�, jak w tym Bagdadzie brudno. To wcale nie jest romantyczne miasto, jakby� mog�a s�dzi� z arabskich "Opowie�ci z tysi�ca i jednej nocy". Owszem, �adnie po�o�one nad rzek�, ale ulice okropne. I w�a�ciwie nie ma �adnych prawdziwych sklep�w. Major Kesley obwi�z� mnie po bazarach. Nie mo�na zaprzeczy�, �e niezwyk�e. Bardzo osobliwe. Ale w�a�ciwie to sama tandeta. Poza tym nieustannie wal� w miedziane gary, a� uszy puchn� i g�owa boli - a ja to bym nigdy takich naczy� nie u�ywa�a, no bo wiesz - jak to czy�ci�! Przy miedzianych naczyniach zawsze s� k�opoty z grynszpanem. Je�li co� wyjdzie z tej pracy, o kt�rej mi m�wi� doktor Reilly, zaraz Ci napisz�. Powiedzia�, �e ten ameryka�ski d�entelmen ju� przyjecha� do Bagdadu i mo�e nawet jeszcze dzi� po po�udniu przyjdzie si� ze mn� zobaczy�. Chodzi o jego �on� - doktor Reilly powiedzia�, �e ma "przywidzenia". Ju� ja wiem, moja kochana, co to naprawd� oznacza (chocia� mam nadziej�, �e nie chodzi o narkotyki!). Doktor Reilly nie zdradzi� si� s�owem, ale jak spojrza�! A ty wiesz, co to znaczy. Ten doktor Leidner jest archeologiem. Dla jakiego� ameryka�skiego muzeum rozkopuje pag�rek gdzie� na pustyni. Teraz to ju� naprawd� ko�cz�! Dos�ownie a� mnie zatka�o, kiedy przeczyta�am, co� mi napisa�a o tym Stubbinsie! Co na to siostra prze�o�ona? Naprawd� sko�czy�am, �ciskam, Twoja Amy Leatheran W�o�y�a list do koperty, kt�r� zaadresowa�a do siostry Curshaw, na adres Szpitala �wi�tego Krzysztofa w Londynie. Gdy zakr�ca�a wieczne pi�ro, podszed� do niej �niady ch�opiec hotelowy. - Pewien d�entelmen chce si� z pani� widzie�. Doktor Leidner. Siostra Leatheran odwr�ci�a g�ow� i ujrza�a m�czyzn� w �rednim wieku, o nieco spadzistych ramionach, �agodnych, zm�czonych oczach i rudobr�zowej brodzie. Doktor Leidner natomiast ujrza� kobiet� ko�o trzydziestki - o energicznej, pewnej siebie postawie. Dostrzeg� te� weso�� z natury twarz, okolon� ciemnymi, b�yszcz�cymi w�osami. Oczy ciut wy�upiaste. Pomy�la� sobie, �e wygl�da dok�adnie tak, jak powinna wygl�da� piel�gniarka nerwowo chorej osoby. Pogodna, krzepka, praktyczna. Tak, siostra Leatheran taka w�a�nie by�a. AMY LEATHERAN Nie pretenduj� do miana pisarki i nie znam si� na pisaniu. Robi� to tylko dlatego, �e prosi� mnie doktor Reilly, a jest to cz�owiek, kt�remu trudno odm�wi�. Mimo to szczerze mu powiedzia�am, kiedy mi to zaproponowa�: - Nie jestem tam �adn� literatk�, panie doktorze. Na pewno nie jestem literatk�! - To �adna sztuka - odpar�. - Niech to siostra potraktuje jako robienie szpitalnych notatek albo historii choroby. Oczywi�cie mo�na i tak na to spojrze�. Doktor Reilly m�wi� dalej. T�umaczy�, �e bardzo jest potrzebny prosty, nieubarwiony opis wszystkich wydarze� w Tell Jarimd�a! - Je�li autorem b�dzie kto� z os�b bezpo�rednio zainteresowanych, to relacja oka�e si� nieprzekonywaj�ca - stwierdzi�. - Wszyscy powiedz�, �e jest stronnicza. Trudno by�o temu zaprzeczy�. Mimo �e tkwi�am w ca�ej sprawie po uszy, nie nale�a�am do nich. - A dlaczego pan tego nie opisze, doktorze? - spyta�am. - Mnie tam nie by�o. Siostra za� tak. A poza tym - doda� wzdychaj�c - c�rka mi nie pozwoli. To oburzaj�ce, jak on si� pozwala wodzi� za nos tej dziewczynie. Ju� mia�am ochot� mu to powiedzie�, kiedy zobaczy�am jakie� chochliki w jego oczach. To w�a�nie jest w nim okropne. Nigdy nie wiadomo, kiedy �artuje, a kiedy jest powa�ny. Zawsze m�wi w ten sam, jakby melancholijny spos�b, ale cz�sto ma te iskierki w oczach. - Bo ja wiem - odpar�am z pow�tpiewaniem. - Mo�e bym i da�a rad�... - Jestem pewien, �e siostra potrafi. - Tylko zupe�nie nie wiem, jak si� do tego zabra�. - Istniej� wypr�bowane metody. Trzeba zacz�� od pocz�tku, pisa� a� do samego ko�ca i dopiero wtedy przesta�. - Kiedy ja nawet nie wiem, gdzie to si� zacz�o. I kiedy... - Prosz� mi wierzy�, siostro, �e znacznie �atwiej jest zacz�� pisa� ni� sko�czy�. W ka�dym razie ja mam zawsze takie k�opoty, kiedy przygotowuj� odczyt lub przem�wienie. Kto� musi mnie �apa� za po�� marynarki, �ebym wreszcie zamilk� i usiad�. - Pan �artuje, doktorze... - M�wi� bardzo powa�nie, siostro. No i co, zgoda? Napisze siostra? Dr�czy�a mnie jeszcze jedna sprawa. Po chwili zastanowienia spyta�am: - A co b�dzie, je�li... Bo pan wie, doktorze, �e mog� wyda� si� czasami, niestety, jak to nazwa�, obcesowa? Robi� bardzo osobiste uwagi. - Niech mnie anio�y, kobieto droga! Im wi�cej osobistych uwag, tym lepiej! To ma by� historia, kt�ra rozegra�a si� w�r�d �ywych ludzi, a nie w gabinecie figur woskowych. Osobiste uwagi, docinki, zjadliwe obserwacje, wszystko! Czego dusza zapragnie! Niech siostra pisze po swojemu. A potem przeczytamy i wytniemy to, co mog�oby narazi� nas na proces o znies�awienie! A wi�c do dzie�a! Jest siostra kobiet� rozs�dn�, wi�c napisze rozs�dn� wersj� tego, co si� wydarzy�o. Tak to si� sta�o. Obieca�am, �e spisz� wszystko jak najdok�adniej. I teraz w�a�nie zaczynam, ale, jak to ju� powiedzia�am doktorowi, zupe�nie nie wiem, od czego nale�y zacz��. Chyba par� s��w powinnam powiedzie� o sobie. Mam trzydzie�ci dwa lata i nazywam si� Amy Leatheran. Szkolenie przesz�am w szpitalu u �wi�tego Krzysztofa, a potem przez dwa lata by�am na po�o�niczym. Troch� pracowa�am prywatnie, a cztery lata sp�dzi�am w lecznicy panny Bendix przy Devonshire Place. Do Iraku przyjecha�am z pani� Kelsey, kt�r� opiekowa�am si� po porodzie. W�a�ciwie nie tyle ni�, co noworodkiem. Pani Kelsey wybiera�a si� z m�em na d�u�szy pobyt w Iraku. Mia�a tam ju� zam�wion� nia�k�, kt�ra przez wiele lat by�a u mieszkaj�cych w Bagdadzie przyjaci� pani Kelsey. Dzieci tych przyjaci� wyje�d�a�y do szk� w Anglii i niania zgodzi�a si� p�j�� po ich wyje�dzie do pani Kelsey. Pani Kelsey jest osob� bardzo delikatn� i ba�a si� wybra� w dalek� drog� z malutkim dzieckiem, wi�c major Kelsey zorganizowa� wszystko tak, �ebym ja mog�a z nimi jecha� i w drodze zajmowa� si� pani� Kelsey i male�stwem, a potem pan major mia� zap�aci� mi za drog� powrotn� do Anglii, chyba �ebym znalaz�a kogo�, kto potrzebowa�by opieki piel�gniarskiej w czasie podr�y. W�a�ciwie to nie ma po co szczeg�owo opisywa� Kelsey�w. Dzidziu� by� prze�liczny, a pani Kelsey ca�kiem mi�a, chocia� z gatunku kapry�nych. Podr� wspania�a. Nigdy nie p�yn�am tak d�ugo po morzu. Na statku pozna�am doktora Reilly. Mia� czarne w�osy, smutn� twarz i opowiada� �mieszne historyjki bardzo ponurym g�osem. Cichutko. Chyba lubi� ze mnie �artowa�, bo wygadywa� nieprawdopodobne historie, �eby zobaczy�, czy da�am si� nabra�. By� lekarzem w Hassanieh, o p�tora dnia drogi z Bagdadu. Spotka�am go przypadkowo nieca�e cztery tygodnie po przybyciu do Bagdadu i doktor Reilly spyta� mnie wtedy, jak d�ugo jeszcze b�d� u Kelsey�w. Powiedzia�am mu, �e to zabawne, �e on mnie o to pyta, bo w�a�nie Wrightowie (ci od niani) zdecydowali si� wyjecha� wcze�niej i ona mog�a wcze�niej przyj�� do Kelsey�w. Na to doktor Reilly odpar�, �e s�ysza� o wcze�niejszym wyje�dzie Wright�w i w�a�nie dlatego zada� mi to pytanie. - I jest bardzo prawdopodobne, siostro, �e mam dla siostry propozycj� pracy. - Przy chorym? Skrzywi� twarz zastanawiaj�c si� nad odpowiedzi�. - Trudno to nazwa� chorob�. Chodzi o opiek� nad dam�, kt�ra ma, nazwijmy to... przywidzenia. - Ooo? - wyrwa�o mi si�. (Przewa�nie wiadomo, o co chodzi - alkohol albo narkotyki!) Doktor Reilly nic wi�cej nie powiedzia�. Bardzo by� pow�ci�gliwy. Natomiast wspomnia�, o kogo chodzi. - To pani Leidner. M�� Amerykanin. Dok�adnie m�wi�c - ameryka�ski Szwed. Stoi na czele ameryka�skiej ekspedycji. Wielkie wykopaliska... I wyja�ni� mi, �e doktor Leidner prowadzi prace na terenie ruin asyryjskiego miasta wielko�ci, no, powiedzmy, Niniwy. Dom, w kt�rym mieszkaj� cz�onkowie ekspedycji, po�o�ony jest nawet niedaleko Hassanieh, ale stoi w odosobnieniu. Od pewnego czasu doktor Leidner niepokoi si� zdrowiem �ony. - Niezbyt dok�adnie to wyja�ni�, ale z jego s��w wynika, �e ma ona cz�ste napady l�ku. - Czy ona sp�dza ca�e dni jedynie z tubylcami? - spyta�am. - Na pewno nie. Jest tam ich chyba osiem os�b w tej ekspedycji. W�tpi�, �eby kiedykolwiek by�a zupe�nie sama. Bez w�tpienia jednak jej stan budzi niepok�j. Leidner pracuje jak szaleniec, ale r�wnie� jak szaleniec kocha �on�. Zamartwia si� jej stanem. Pomy�la� sobie, �e by�by znacznie spokojniejszy, gdyby ona znalaz�a si� pod sta�� opiek� fachowej osoby. - On tak pomy�la�, a co na to jego �ona? Doktor Reilly odpar� z wielk� powag�: - Pani Leidner jest wyj�tkowo urocz� kobiet�. Na ka�dy temat ma codziennie inne zdanie. Jednak�e w zasadzie pomys� m�a jej odpowiada. I doktor doda�: - To bardzo dziwna osoba. Nies�ychanie uczuciowa, a ponadto, jak mi si� wydaje, straszna k�amczucha. Leidner chyba uwierzy�, �e z jakiego� powodu ona obawia si� o swoje �ycie... - Ale co ona panu powiedzia�a, doktorze? - Ooo! Nie zasi�ga�a mojej porady. Poza tym z wielu powod�w mnie nie lubi. To Leidner do mnie przyszed�. No i co siostra na to? Dzi�ki temu mog�aby siostra obejrze� kraj przed powrotem do Anglii. Bo oni tu maj� jeszcze zosta� przez dwa miesi�ce. A wykopaliska to bardzo interesuj�ca sprawa. Po chwilowym zastanowieniu odpowiedzia�am z wahaniem: - No c�, mog�abym chyba spr�bowa�. - Wspaniale! - o�wiadczy� doktor Reilly wstaj�c. - Leidner jest obecnie w Bagdadzie. Powiem mu, �eby wpad� do hotelu i porozmawia� z siostr� o warunkach. Doktor Leidner przyszed� tego samego popo�udnia. By� to m�czyzna w �rednim wieku, o niezbyt pewnym siebie i do�� nerwowym sposobie bycia. Na jego twarzy malowa�a si� dobro�, a opr�cz tego jaka� bezradno��. Wyda� si� bardzo oddany �onie, lecz strasznie m�tnie m�wi� o tym, co jej dolega. - Bo widzi siostra - wyja�nia� szarpi�c w zak�opotaniu brod� (p�niej dopiero zorientowa�am si�, �e zawsze tak robi, kiedy czuje si� zagubiony) - moja �ona jest w stanie ci�g�ego napi�cia nerwowego. Ja... Mnie to bardzo martwi. - A jak si� czuje fizycznie? - spyta�am. - Ooo! Fizycznie? C�, chyba dobrze. Nie, nie s�dz�, �eby mia�a jakie� fizyczne dolegliwo�ci. Ona tylko, jak to powiedzie�, wyobra�a sobie rzeczy, kt�rych nie ma... - Jakie rzeczy? - spyta�am. Nie odpowiedzia� mi wprost, tylko z wielkim niepokojem wymamrota�: - Przed czym, doktorze Leidner? - Ooo, wie siostra, takie nerwowe l�ki - odpar� ma�o precyzyjnie. Za�o�� si�, pomy�la�am, �e to narkotyki. A ten biedak nawet nie ma poj�cia co si� dzieje! Bardzo wielu m�czyzn jest �lepych na takie sprawy. Tylko si� dziwi�, dlaczego ich �ony robi� si� nerwowe � popadaj� w nag�e zmiany nastroj�w. Spyta�am wprost, czy pani Leidner aprobuje pomys� mojego zatrudnienia. Twarz mu si� rozja�ni�a. - Tak, tak. Nawet by�em zdziwiony. Bardzo mile zdziwiony. Powiedzia�a, �e to doskona�y pomys�. Powiedzia�a, �e b�dzie si� czu�a znacznie bezpieczniejsza. Uderzy�o mnie to s�owo. Bezpieczniejsza? W tym kontek�cie bardzo dziwne s�owo. Zacz�am si� zastanawia�, czy pani Leidner nie jest przypadkiem umys�owo chora. Doktor Leidner, nagle dziwnie rozgor�czkowany, ci�gn�� dalej: - Jestem pewien, �e siostra doskonale si� zrozumie z moj� �on�. Ona jest urocza. - U�miechn�� si� rozbrajaj�co. - I wierzy, �e siostra b�dzie dla niej wielkim wsparciem. Ja to samo poczu�em od razu, jak tylko siostr� zobaczy�em. Siostra wygl�da, je�li wolno mi tak rzec, na niezwykle zdrow� i bardzo, bardzo rozs�dn�. Takiej osoby potrzeba Luizie... - No c�, mo�emy spr�bowa�, doktorze Leidner - odpar�am weso�o. - Mam nadziej�, �e b�dzie to z korzy�ci� dla pa�skiej �ony. A mo�e j� denerwuj� kolorowi tubylcy...? - Ach, nie! - Pokr�ci� przecz�co g�ow�, wyda� si� wprost rozbawiony moim przypuszczeniem. - Moja �ona bardzo lubi Arab�w, ich bezpo�rednio�� i poczucie humoru. Jest tu dopiero rugi raz, pobrali�my si� niespe�na dwa lata temu, ale ju� nie�le m�wi po arabsku. - Czy nie m�g�by mi pan precyzyjniej okre�li�, doktorze, czego w�a�ciwie boi si� pa�ska ma��onka? Chwil� si� waha�, a potem odpar�: - Mam nadziej�, a w�a�ciwie jestem pewien, �e ona sama siostrze to powie. I nic ju� wi�cej nie mog�am od niego wyci�gn��. PLOTKI Ustalili�my, �e do Tell Jarimd�a pojad� w nast�pnym tygodniu. Pani Kelsey urz�dza�a si� w nowym domu w Alwiyah. By�am zadowolona, �e mog� jej jeszcze przed wyjazdem pom�c. W czasie tych dni u pani Kelsey dowiedzia�am si� paru rzeczy o ekspedycji doktora Leidnera. Znajomy domu, m�ody major lotnictwa, wyd�� ze zdumieniem wargi i wykrzykn��: - Pi�kna Luiza! Wi�c to jest jej ostatni wyczyn! A raczej pomys�. - Obr�ci� si� do mnie: - Tak j� nazywamy, siostro. "Pi�kna Luiza". Zawsze j� tak nazywano. - Rzeczywi�cie jest taka �adna? - spyta�am. - Ona tak uwa�a. To jej w�asna opinia. - Nie b�d� z�o�liwy, John! - powiedzia�a pani Kelsey. - Wiesz przecie� dobrze, �e nie tylko ona tak uwa�a. Bardzo wielu m�czyzn zachwyca si� jej urod�. - Mo�e masz i racj�. Chocia� dla mnie odrobin� przechodzona. Ale przyznam, �e owszem, ma pewien urok. - Ty te� by�e� pod jej wra�eniem. I to jak! - odpar�a pani Kelsey �miej�c si� g�o�no. Major zaczerwieni� si� i z pokorniejsz� ju� min� stwierdzi�: - Rzeczywi�cie, ona ma w sobie "co�". Leidner po prostu j� uwielbia. A pozostali cz�onkowie ekspedycji te� maj� obowi�zek sk�ada� jej ho�dy. To wymaganie szefa. No nie, mo�e raczej szefowej. - Ile os�b liczy ekspedycja? - spyta�am. - Sporo i to r�nych narodowo�ci, droga siostro - odpar� ochoczo major. - Jest w�r�d nich angielski architekt, francuski padre z Kartaginy... zajmuje si� napisami. No, na tych glinianych tabliczkach, wie siostra! I jest tam panna Johnson, te� Angielka, taka osoba do wszystkiego, do mycia butelek i tym podobne. I jeszcze niski t�u�cioch, kt�ry zajmuje si� fotografi�. Amerykanin. I pewne ma��e�stwo. Nazywaj� si� Mercado. B�g jeden wie, jakiej s� narodowo�ci. W ka�dym razie jacy� Latynosi. Pani Mercado jest jeszcze zupe�nie m�oda. Cwana sztuka. A jak nienawidzi kochanej Luizy! Jest jeszcze para ��todziob�w i to chyba wszystko. Osobliwa zbieranina, ale w sumie zno�na gromadka, prawda, Pennyman? Z powy�szym pytaniem major zwr�ci� si� do starszego m�czyzny, kt�ry, g��boko zamy�lony, bawi� si� binoklami. Us�yszawszy pytanie podni�s� g�ow�. - Tak, tak, rzeczywi�cie mili ludzie. To znaczy niekt�rzy z nich. Ten Mercado na przyk�ad, to dziwna posta�... - Ma tak� przedziwn� brod� - zgodzi�a si� pani Kelsey. - Jakby mu zwi�d�a. Major Pennyman nie zwr�ci� uwagi na jej s�owa. - Tych dw�ch m�odych, ca�kiem mi�a para. Amerykanin prawie nigdy si� nie odzywa, za to Anglik m�wi za du�o. �mieszne, prawda? Powinno by� na odwr�t. Leidner to uroczy cz�owiek. Skromny, bez pretensji. Tak, tak, bior�c ka�dego z osobna to naprawd� sympatyczni ludzie. Ale kiedy ostatni raz ich odwiedzi�em, mia�em takie dziwne wra�enie, mo�e to przywidzenie, �e dzieje si� tam co� niedobrego. Nie potrafi�bym sprecyzowa�, o co mi w�a�ciwie chodzi. Wszyscy zachowywali si� tak jako� dziwnie. Panowa�o napi�cie, jakby powietrze by�o naelektryzowane. Ooo, ju� wiem, jak to powiedzie�. Zachowywali si� po prostu nazbyt grzecznie. - Je�li ludzie zbyt d�ugo przebywaj� razem, zamkni�ci w ograniczonej przestrzeni, to zaczynaj� sobie gra� na nerwach - powiedzia�am i zaczerwieni�am si� przy tym lekko, poniewa� nie zwyk�am wyra�a� g�o�no swoich opinii. - Znam to dobrze z pracy w szpitalach. - To prawda - zgodzi� si� major Kelsey. - Ale przecie� jest dopiero pocz�tek sezonu wykopaliskowego, niedawno przyjechali. Za wcze�nie na podobne objawy. - Taka ekspedycja to prawdopodobnie �ycie w miniaturze - stwierdzi� major Pennyman. - Kliki, koterie, rywalizacja i zazdro��. - Zdaje mi si�, �e w tym roku dosz�o kilku nowych ludzi - wtr�ci� major Kelsey. - No, zobaczmy - major lotnictwa zacz�� liczy� na palcach. - M�ody Coleman jest tu po raz pierwszy. Tak samo Reiter. Emmott by� w zesz�ym roku, Mercado z �on� te�. Nowicjuszem jest r�wnie� ojciec Lavigny. Przyjecha� na miejsce doktora Byrda, kt�ry zachorowa� i zrezygnowa�. Carey to stara ekipa. Przyje�d�a tu od pi�ciu lat. A panna Johnson by�a chyba tyle razy co Carey. - Zawsze wydawa�o mi si�, �e w Tell Jarimd�a wszyscy �yj� ze sob� bardzo zgodnie - odezwa� si� major Kelsey. - Sprawiali wra�enie wielkiej szcz�liwej rodziny. Co nawet mnie dziwi�o. Bior�c pod uwag� ludzk� natur�... Siostra Leatheran na pewno si� ze mn� zgodzi. - No c� - odpar�am. - Trudno mi si� z panem nie zgodzi�. Intrygi i awantury, jakie widywa�am w szpitalu... I to cz�sto bez powodu. Czasami posz�o o g�upi czajnik do herbaty. - Tak, tak, ludzie staj� si� strasznie ma�ostkowi w zamkni�tych �rodowiskach - stwierdzi� major Pennyman. - Jednak�e s�dz�, �e w tym wypadku chodzi o co� zupe�nie innego. Leidner jest takim �agodnym, skromnym cz�owiekiem, ma wiele taktu. Zawsze mu si� udawa�o utrzyma� dobry nastr�j i znakomite stosunki mi�dzy wszystkimi cz�onkami ekspedycji. A jednak ostatnim razem zauwa�y�em objawy jakiego� napi�cia. Pani Kelsey roze�mia�a si�. - I nie domy�la si� pan, dlaczego, majorze? Przecie� to jasne. - Co pani ma na my�li? - Pani� Leidner, oczywi�cie. - Daj�e spok�j, Mary! - wykrzykn�� jej m��. - To urocza kobieta. Zupe�nie nie z gatunku k��tliwych. - Ja nie powiedzia�am, �e ona jest k��tliwa. Ona jest �r�d�em k��tni. - W jaki spos�b? Dlaczego mia�aby wywo�ywa� niesnaski? - Pytasz, dlaczego? Bo jej si� nudzi. Sama nie jest archeologiem, tylko �on� archeologa. Odci�ta od rozrywek, organizuje w�asne. Bawi si� w intrygi. - Mary, nie opowiadaj takich niedorzeczno�ci. Wcale tego nie wiesz, tylko wymy�lasz teoryjk�. - Oczywi�cie, ale zobaczysz, �e mam racj�. Nie na darmo Pi�kna Luiza przypomina Mon� Liz�. Mo�e nawet nie ma nic z�ego na my�li i nie chce nikomu wyrz�dzi� krzywdy, ale lubi patrze� na rezultaty swoich eksperyment�w. - Jest bardzo oddana Leidnerowi. - Ooo, przecie� ja nie sugeruj� �adnych wulgarnych intryg. Ale m�wi� ci: ta kobieta to allumeuse1! - Kobiety s� wobec siebie takie s�odkie - zauwa�y� major Kelsey. - Wiem, wiem. Kocica z pazurami. M�czy�ni zawsze tak m�wi�. Ale po prostu my, kobiety, dobrze siebie znamy. - Mimo wszystko - odezwa� si� w zamy�leniu major Pennyman - nawet je�li ma�o �yczliwe przypuszczenia pani Kelsey mia�yby okaza� si� prawd�, nadal nie t�umaczy to owego dziwnego napi�cia. Co� takiego odczuwa si� przed burz�. Tak, odnios�em nieodparte wra�enie, �e burza mo�e przyj�� lada chwila. - Prosz� nie straszy� siostry Leatheran - powiedzia�a pani Kelsey. - Ona tam jedzie za trzy dni. To znaczy, pojedzie, je�li jej pan nie zniech�ci. - O nie, ja tak �atwo nie ulegam nastrojom - odpar�am ze �miechem. Niemniej wiele my�la�am o tej rozmowie. Przypomnia�am te� sobie owo dziwne stwierdzenie doktora Leidnera, �e jego �ona b�dzie si� czu�a bezpieczniejsza w moim towarzystwie. Czy to l�ki jego �ony, nieu�wiadomione lub mo�e okazywane, wp�ywa�y tak na cz�onk�w ekspedycji? A mo�e to napi�cie (lub jego nieznany pow�d) dzia�a�o jej na nerwy? W s�owniku szuka�am s�owa allumeuse u�ytego przez pani� Kelsey, ale to, co znalaz�am, nie mia�o najmniejszego dla mnie sensu. "No c�, poczekamy, zobaczymy!", powiedzia�am do siebie. M�J PRZYJAZD DO HASSANIEH W trzy dni p�niej opu�ci�am Bagdad. Z przykro�ci� �egna�am pani� Kelsey i dziecko, kt�re by�o naprawd� rozkoszne i wspaniale ros�o przybieraj�c co tydzie� przepisow� ilo�� gram�w. Major Kelsey odwi�z� mnie na stacj� i umie�ci� w wagonie. Nast�pnego ranka kto� mia� na mnie czeka� w Kirkuk. �le spa�am, nigdy nie �pi� dobrze w poci�gu. Poza tym m�czy�y mnie z�e sny. Kiedy jednak rano wyjrza�am przez okno wagonu i zobaczy�am, jaki pi�kny jest dzie�, odzyska�am humor i z niecierpliwo�ci� oczekiwa�am spotkania z lud�mi, do kt�rych jecha�am. Stan�am na peronie i zacz�am si� niepewnie rozgl�da�. Ujrza�am id�cego w moim kierunku m�odego m�czyzn�. Mia� owaln� r�ow� twarz i daj� s�owo, �e w �yciu jeszcze nie widzia�am osoby, kt�ra by�aby tak podobna do m�odzie�ca z ksi��ek pana P. G. Wodehouse'a. - Dzie� dobry, dobry, dobry! - odezwa� si� m�ody cz�owiek - Czy siostra Leatheran? To znaczy, na pewno tak. Widz� przecie�. Ha, ha! Kt� by inny. Nazywam si� Coleman. Przysy�a mnie doktor Leidner. Jak si� pani ma? Pewno �le, straszna podr�, prawda? Znam dobrze te poci�gi. No, ale ju� jeste�my na miejscu, prawda? �niadanie pani jad�a? To ca�y pani baga�, siostro? No no, jaki skromny. Pani Leidner mia�a cztery walizy i jeden kufer. �e ju� nie wspomn� pud�a na kapelusze, nadmuchiwanej poduszki i co tam by�o jeszcze. Czy nie m�wi� za du�o? No to chod�my do naszego starego grata. Zobaczy�am pojazd podobny troch� do furgonetki, ale przypomina� te� samoch�d. Wyja�niono mi potem, �e jest to typowy ameryka�ski samoch�d u�ywany przez farmer�w. Pan Coleman pom�g� mi wsi��� radz�c przedtem, �ebym zaj�a miejsce ko�o kierowcy, bo tam mniej trz�sie. Mniej! Wolne �arty. Jeszcze si� dziwi�, �e ca�a ta machina nie rozpad�a si� na drobne kawa�ki. A droga? To nie by�a �adna droga - po prostu trakt sk�adaj�cy si� z dziur i wyboj�w. Cudowny romantyczny Wsch�d! Kiedy sobie przypomnia�am nasze wspania�e szosy, od razu poczu�am wielk� t�sknot� za Angli�. Pan Coleman pochyli� si� ku mnie z tylnego siedzenia i przez ca�y czas co� mi wykrzykiwa� w ucho. Z tonu jego g�osu wnioskowa�am, �e m�wi zupe�nie powa�nie: - Taki masa� jest wprost doskona�y na w�trob�. Siostra powinna dobrze o tym wiedzie�. - Wymasowana w�troba niewiele mi pomo�e, je�li b�d� mia�a roz�upan� g�ow�! - odkrzykn�am mu. - Trzeba, �eby siostra przejecha�a si� t�dy po deszczach! Ale� po�lizgi. Przewa�nie jedzie si� bokiem. Na to ju� nic nie odpowiedzia�am. Nast�pnie musieli�my przeprawi� si� na drug� stron� rzeki promem nie zas�uguj�cym na tak� nazw�. Cud boski, �e si� uda�o, chocia� wszyscy doko�a uwa�ali, �e wszystko jest, jak by� powinno. Cztery godziny trwa�a nasza podr� do Hassanieh, kt�re, ku mojemu zdziwieniu, okaza�o si� sporym miasteczkiem. Od strony rzeki wygl�da�o wcale �adnie - bia�e domki z bajkowymi minaretami. Prawda by�a mniej romantyczna, gdy po pokonaniu mostu wjechali�my w w�skie uliczki. Straszny od�r, jedna wielka zaniedbana ruina, brud i b�oto. Pan Coleman zawi�z� mnie do domu doktora Reilly twierdz�c, �e oczekuj� mnie tam z obiadem. Doktor Reilly by� mi�y, jak zawsze, mieszka� w uroczym domu z �azienk�, gdzie wszystko b�yszcza�o czysto�ci�. Zaraz si� wyk�pa�am i kiedy zesz�am na d� w �wie�ym piel�gniarskim stroju, czu�am si� ju� �wietnie. Poszli�my od razu do jadalni, bo obiad by� got�w. Doktor przeprasza� za c�rk�, kt�ra - jak mnie poinformowa� - zawsze si� sp�nia. Byli�my ju� po znakomitych jajkach w sosie, kiedy przysz�a. Doktor zwr�ci� si� do mnie: - Siostro, to jest moja c�rka, Sheila! Poda�y�my sobie r�ce, dziewczyna wyrazi�a nadziej�, �e mia�am dobr� podr�, zrzuci�a z g�owy kapelusz, ch�odno skin�a g�ow� panu Colemanowi i usiad�a. - No i co, Bill, jak tam idzie? Coleman zacz�� opowiada� o jakiej� zabawie organizowanej w klubie, a ja si� przygl�da�am Sheili. Sk�ama�abym, gdybym powiedzia�a, �e poczu�am do niej wi�ksz� sympati�. Jak na moje wyczucie, by�a ch�odna i zbyt bezceremonialna, chocia� wcale przystojna. Ciemne w�osy i niebieskie oczy, twarz bladawa i uszminkowane usta. Raczej denerwowa� mnie jej zimno-sarkastyczny spos�b m�wienia. Mia�am raz u siebie tak� praktykantk� - dziewczyna dobrze pracowa�a, to musz� przyzna�, ale zawsze z�o�ci�o mnie jej zachowanie. Wygl�da�o mi na to, �e ona bardzo si� podoba panu Colemanowi, kt�ry zacz�� si� troch� j�ka� i m�wi� jeszcze wi�ksze g�upstwa ni� w rozmowie ze mn�. Je�li w og�le mo�na jeszcze bardziej ple��! Robi� na mnie wra�enie wielkiego g�upawego psa, kt�ry macha ogonem, �eby si� przypodoba�. Po obiedzie doktor Reilly uda� si� do szpitala, a pan Coleman mia� do za�atwienia jakie� sprawy w mie�cie. Panna Reilly spyta�a mnie, czy chcia�abym troch� pozwiedza� okolic�, czy te� wol� zosta� w domu. Doda�a, �e pan Coleman przyjdzie po mnie za jak�� godzin�. - A czy jest tu co� do obejrzenia? - spyta�am. - Mamy kilka malowniczych zak�tk�w - odpar�a panna Reilly - ale nie wiem, czyby siostr� interesowa�y. Wszystko jest strasznie brudne. Jej uwaga dziwnie mnie ubod�a. Nigdy nie uwa�a�am, �e brud przekre�la malowniczo��. W ko�cu zabra�a mnie do klubu po�o�onego bardzo przyjemnie nad rzek�. By�y tam angielskie gazety i periodyki. Kiedy wr�ci�y�my do domu, pana Colemana jeszcze nie by�o, wi�c usiad�y�my i zacz�y�my rozmawia�. Z pocz�tku sz�o nam opornie. Sheila zapyta�a czy pozna�am ju� pani� Leidner. - Nie - odpar�am. - Tylko pana Leidnera. - Ooo! - wyrwa�o si� jej. - Ciekawa jestem, co siostra o niej powie. - Poniewa� milcza�am, ci�gn�a dalej: - Bardzo lubi� doktora Leidnera. Wszyscy bardzo go lubi�. Mog�am �atwo z tego wywnioskowa�, �e panna Reilly nie lubi pani Leidner. Nadal si� nie odzywa�am, wi�c po chwili milczenia panna Reilly zapyta�a znienacka: - Co jej w�a�ciwie jest? Doktor Leidner nic nie powiedzia�? Nie mia�am zamiaru plotkowa� na temat pacjentki, kt�rej nawet jeszcze nie pozna�am, wi�c wykr�ci�am si�: - Chyba jest przem�czona i trzeba si� ni� zaj��. Panna Reilly roze�mia�a si�. By� to �miech bardzo nieprzyjemny. Taki jaki� ostry i z�o�liwy. - Bo�e drogi! - powiedzia�a. - Czy� ma�o os�b ju� si� ni� zajmuje? Dziewi��! Jeszcze i to nie wystarczy? - Pewno ka�dy ma co� do roboty... - Oczywi�cie, �e maj� wiele do roboty. Ale Luiza jest najwa�niejsza! Ju� ona tego zawsze dopilnuje! "O nie, ty jej z�otko, nie lubisz!", powiedzia�am do siebie. - Mimo wszystko naprawd� nie rozumiem - ci�gn�a panna Reilly - po co jej zawodowa piel�gniarka. S�dzi�abym raczej, �e bardziej by jej odpowiada� jaki� opiekun-amator, a nie osoba wtykaj�ca do ust termometr, mierz�ca puls i sprowadzaj�ca opiek� do prozaicznych czynno�ci. Musz� przyzna�, �e zacz�o mnie to wszystko bardzo interesowa�. - S�dzi pani, �e nic jej nie jest? - Oczywi�cie, �e nic! Ta kobieta jest zdrowa jak ko�. "Biedna Luiza �le spa�a", "Biedna Luiza ma podkr��one oczy!" Oczywi�cie, �e ma! Podmalowane szmink�! Wszystko byle zwr�ci� na siebie uwag�, byle wszyscy ta�czyli doko�a, nieustannie si� troszczyli. Co� w tym mog�o by�. Mia�am do czynienia z wieloma hipochondrykami (kt�ra piel�gniarka tego nie do�wiadcza!) czerpi�cymi rado�� �ycia z tego, �e wszyscy doko�a nich skacz�. I gdyby jaki� lekarz albo piel�gniarka im powiedzieli: "Nic wam nie jest, jeste�cie zdrowi", to po pierwsze by nie uwierzyli, a po drugie ich oburzenie by�oby absolutnie autentyczne. Istnia�a mo�liwo��, �e pani Leidner nale�y do tej kategorii "pacjent�w". A m��, oczywi�cie, pierwszy we wszystko by uwierzy�. Stwierdzi�am, �e m�owie s� strasznie �atwowierni, je�li idzie o choroby. Z drugiej strony to jednak niezupe�nie pasowa�o do wszystkiego, co poprzednio s�ysza�am. Nie pasowa�o, na przyk�ad, do owego s�owa "bezpieczniejsza"! �mieszne, prawda, jak podobne s�owo potrafi utkwi� cz�owiekowi w g�owie! Po g��bszym zastanowieniu, spyta�am: - Czy pani Leidner jest bardzo nerwowa? Czy, na przyk�ad, denerwuje si� tym, �e musi mieszka� na pustkowiu? - A dlaczeg� mia�aby by� nerwowa z tego powodu? Jest ich tam dziesi�cioro! I maj� stra�nik�w. To s� cenne wykopaliska. Nie, nie, samotno�� jej nie doskwiera, chyba �e... Pod wp�ywem jakiej� my�li zamilk�a, by dopiero po paru minutach odezwa� si� zupe�nie innym g�osem: - To bardzo znamienne, co siostra powiedzia�a. - Dlaczego? - Kt�rego� dnia pojechali�my tam z kapitanem Jarvisem. Wi�kszo�� z nich pracowa�a przy wykopalisku. Luiza zosta�a w domu i pisa�a list. Nie s�ysza�a, jak weszli�my. Nie by�o pos�ugacza, kt�ry zwykle wprowadza go�ci. Udali�my si� prosto na werand�. Luiza najwidoczniej zobaczy�a na murze cie� sylwetki kapitana Jarvisa. Krzykn�a ze strachu. Oczywi�cie zaraz przeprosi�a. Wydawa�o jej si�, �e to kto� obcy. Dziwne, prawda? Dlaczego wej�cie nawet obcej osoby mia�oby j� tak przestraszy�? W zamy�leniu pokiwa�am g�ow�. Panna Reilly d�ugo milcza�a, potem nagle pop�yn�� z jej ust potok s��w: - Co si� z nimi wszystkimi sta�o w rym roku? Wszyscy maj� kota, s� jacy� nienormalnie pobudzeni, nerwowi! Johnsonka chodzi ponura i ledwo otwiera usta. Dawid, je�li tylko mo�e, to si� w og�le nie odzywa. Bill, oczywi�cie, nie przestaje papla�, ale to tylko pogarsza sytuacj�. Carey chodzi jakby lada chwila mia�o mu co� spa�� na g�ow�. Wszyscy wzajemnie siebie pilnuj�... Ooo, ju� nic nie wiem, ale to jest po prostu nienormalne. I bardzo dziwne, pomy�la�am sobie, �e dwie tak r�ni�ce si� od siebie osoby, jak panna Reilly i major Pennyman, odnios�y podobne wra�enie. W tym momencie pojawi� si� pan Coleman. W�a�ciwie wpad� - to jest znacznie lepsze okre�lenie. I wcale bym si� nie zdziwi�a, gdyby nagle wywali� j�zyk i zaprezentowa� psi ogon, kt�rym zacz��by macha�. - Dzie� dobry, dobry, dobry! - obwie�ci�. - Jak zwykle okaza�em si� najlepszym na �wiecie klientem tutejszych sklep�w. Czy� pokaza�a naszej drogiej siostrze ca�e pi�kno naszego miasta? - Nie by�a nim nadmiernie poruszona - powiedzia�a panna Reilly sucho. - Wcale jej si� nie dziwi� - odpar� ochoczo pan Coleman. - Ze wszystkich najpodlejszych wiosek ca�ego �wiata... - Malowniczo�� i przesz�o�� niezbyt ci� jako� interesuj�, Bill - powiedzia�a panna Reilly. - Zupe�nie nie rozumiem, jak mog�e� zosta� archeologiem. - To naprawd� nie moja wina, tylko mojego opiekuna. Uczony osobnik, wyk�adowca na uniwersytecie, w jego domu brodzi si� po kostki w ksi��kach, taki z niego m�dry typ. Bardzo przejmowa� si�, kiedy dosta� mnie pod opiek�. - Uwa�am, �e to bardzo g�upio z twojej strony da� si� wci�gn�� w co�, co ci nie odpowiada - powiedzia�a cierpko Sheila. - Nikt mnie nie wci�ga� ani nie zmusza�. Opiekun zapyta�, czy upatrzy�em sobie jak�� profesj�, ja mu odpowiedzia�em, �e nie, a on mi wtedy za�atwi� jeden sezon tutaj po�r�d staroci. - I naprawd� zupe�nie nie wiesz, co chcia�by� w �yciu robi�? - Oczywi�cie, �e wiem. Najch�tniej chcia�bym mie� du�o pieni�dzy i bra� udzia� w wy�cigach samochodowych. - Kompletna bzdura! - o�wiadczy�a panna Reilly. Z jej g�osu wyczu�am, �e jest bardzo z�a. - Oczywi�cie, przecie� wiem, �e to nie wchodzi w gr� - zgodzi� si� ochoczo pan Coleman. - Skoro wi�c sytuacja wymaga, bym jednak co� robi�, got�w jestem robi� cokolwiek, byleby to nie polega�o na wysiadywaniu przez ca�y dzie� za jakim� biurkiem. I pomy�la�em sobie, �e mo�e warto tu przyjecha� i zobaczy� kawa�ek �wiata. Niech b�dzie, pomy�la�em, no i przyjecha�em. - Ha! W�tpi�, �eby� si� do czegokolwiek przydawa�. - Aaa! Nie masz racji, roztropne stworzenie. Potrafi� stan�� na skraju wykopaliska i krzycze� "Jalla! Dalej!" nie gorzej od innych. I chyba nie�le daj� sobie rad� z rysunkami. Moj� specjalno�ci� w szkole by�o podrabianie cudzego pisma. By�by ze mnie doskona�y fa�szerz. Kto wie, mo�e jeszcze si� zdecyduj�. Je�li kt�rego� dnia m�j rolls-royce opryska ci� b�otem, kiedy b�dziesz czeka�a na autobus, to znaczy, �e uleg�em pokusie. - Czy nie uwa�asz, �e zamiast tyle m�wi�, powiniene� ju� ruszy� w drog�? - powiedzia�a zimno panna Reilly. - Go�cinna os�bka, prawda, siostro? - Jestem pewna, �e siostra Leatheran chcia�aby ju� znale�� si� na miejscu - odpar�a Sheila. - Jeste� zawsze wszystkiego absolutnie pewna - odci�� si� pan Coleman z u�miechem na twarzy. Zgodzi�am si� z tym w my�lach. Zarozumia�a impertynentka. - Chyba czas ruszy� w drog�, panie Coleman - powiedzia�am sucho. Po�egna�am si� z pann� Reilly i pojechali�my. - Piekielnie �adna dziewczyna ta Sheila - stwierdzi� pan Coleman. - Tylko musi zawsze doci�� cz�owiekowi. Po opuszczeniu miasteczka wjechali�my na trakt wiod�cy w�r�d zielonych p�l. By� bardzo wyboisty i pe�en kolein. Po p� godzinie jazdy pan Coleman wskaza� na spory pag�rek nad rzek� i powiedzia�: - Tell Jarimd�a! Na zboczu pag�rka zobaczy�am czarne punkciki kr�c�ce si� jak mr�wki po mrowisku. Nagle wszystkie zacz�y zbiega� zboczem w d�. - Arabscy kopacze - wyja�ni� pan Coleman. - Koniec pracy. Przerywamy roboty na godzin� przed zachodem s�o�ca. Baza ekspedycji znajdowa�a si� nieco dalej od rzeki. Kierowca skr�ci� ostro i samoch�d podskakuj�c na pe�nym wyboj�w podje�dzie wjecha� w w�ziutk�, sklepion� �ukiem bram�. Byli�my na miejscu. Budynki ekspedycji otacza�y dziedziniec. Niegdy� zajmowa�y tylko stron� po�udniow�. Powoli zacz�to stacj� powi�ksza� � w ten spos�b powsta� czworobok. Poniewa� plan ca�o�ci b�dzie mia� znaczenie w dalszej cz�ci opowiadania, do��czam sporz�dzony przeze mnie szkic. Wszystkie pokoje mia�y wyj�cie na dziedziniec. Podobnie wi�kszo�� okien z wyj�tkiem tych w g��wnym skrzydle, gdzie by�y tak�e okna na otwarty teren, ale zabezpieczone kratami. W po�udniowo-zachodnim rogu dziedzi�ca znajdowa�y si� schody wiod�ce na p�aski dach po�udniowego skrzyd�a, nieco wy�szego ni� trzy pozosta�e. Wzd�u� dachu, na jego skraju bieg� niski murek. Pan Coleman poprowadzi� mnie do wielkiej otwartej werandy zajmuj�cej ca�y �rodek centralnej cz�ci kompleksu. Otworzy� boczne drzwi i weszli�my do pokoju, gdzie do�� liczne grono siedzia�o wok� sto�u przy herbacie. - Witam, witam, witam! - wykrzykn�� pan Coleman. - Oto nasza piel�gniarska dusza! Dama siedz�ca u szczytu sto�u wsta�a i ruszy�a w moim kierunku. Tak to po raz pierwszy ujrza�am Luiz� Leidner. TELL JARIMD�A Nie wstydz� si� przyzna�, �e moj� pierwsz� reakcj� by�o wielkie zdziwienie. Cz�owiek buduje sobie obraz osoby na podstawie opowiada� innych ludzi, a potem okazuje si�, �e to nie tak. Nie wiem dlaczego wbi�am sobie do g�owy, �e pani Leidner jest brunetk� niech�tnie spogl�daj�c� na �wiat i ludzi, �e jest wyra�nie rozstrojona i nerwowa, a ponadto spodziewa�am si�, szczerze m�wi�c, osoby nieco wulgarnej z wygl�du. Zupe�nie nie by�a taka, jak sobie wyobra�a�am! Po pierwsze - mia�a zupe�nie jasne w�osy. Chocia� nie by�a Szwedk�, jak jej m��, �mia�o mog�aby ni� by�. Mia�a w�a�nie tak� bardzo rzadk�, typowo skandynawsk� urod�. I wcale nie by�a taka m�oda. Tak mi�dzy trzydziestk� a czterdziestk�. Twarz nieco zmizerowana, mi�dzy w�osami blond pojawia�y si� ju� siwe. Oczy mia�a naprawd� pi�kne. Pierwsze oczy, kt�re z czystym sumieniem mog�am nazwa� fio�kowymi. By�y wielkie i naprawd� podkr��one. Pani Leidner sprawia�a wra�enie wiotkiej i delikatnej. Mo�e to zabrzmi g�upio, ale wydawa�a mi si� znu�ona a zarazem nies�ychanie �ywotna. Tak to odebra�am. A poza tym od pierwszej chwili wiedzia�am, �e mam do czynienia z prawdziw� dam�. To co� znaczy! Nawet w dzisiejszych czasach! U�miechaj�c si� wyci�gn�a do mnie d�o�. - Bardzo si� ciesz� z pani przyjazdu, siostro! Napije si� siostra herbaty? Czy woli siostra najpierw i�� do swego pokoju? M�wi�a g�osem przyciszonym, melodyjnym, z ameryka�skim akcentem. Powiedzia�am, �e ch�tnie napij� si� herbaty, a pani Leidner przedstawi�a mnie siedz�cym przy stole. - Panna Johnson... i pan Reiter. Pani Mercado. Pan Emmott, ojciec Lavigny. M�j m�� wkr�tce tu przyjdzie. Prosz� usi��� mi�dzy ojcem Lavigny a pann� Johnson. Panna Johnson zacz�a mnie wypytywa� o podr� i tym podobne. Spodoba�a mi si�. Przypomina�a siostr� prze�o�on� z lat mojej szpitalnej praktyki. Bardzo j� lubi�y�my i by�y�my gotowe wszystko dla niej zrobi�. Panna Johnson, nieco m�ska w zachowaniu, mia�a oko�o pi��dziesi�tki i siwe kr�tko przyci�te w�osy. M�wi�a urywanymi zdaniami, g�osem mi�ym, do�� niskim. Zdecydowanie brzydka twarz o nieregularnych rysach, z prze�miesznie zadartym nosem, kt�ry nerwowo pociera�a, ilekro� co� j� dziwi�o lub niepokoi�o. Mia�a na sobie tweedowy kostium o wyra�nie m�skim kroju. W czasie rozmowy dowiedzia�am si�, �e pochodzi z Yorkshire. Natomiast ojciec Lavigny raczej wytr�ci� mnie z r�wnowagi. By� to wysoki m�czyzna z wielk� czarn� brod� i w binoklach. S�ysza�am od pani Kelsey, �e w�r�d cz�onk�w ekspedycji jest francuski zakonnik. I rzeczywi�cie mia� na sobie bia�y we�niany str�j zakonny. Jego obecno�� raczej mnie zdziwi�a, bo zawsze my�la�am, �e zakonnicy mieszkaj� w klasztorach, kt�rych nigdy nie opuszczaj�. Pani Leidner rozmawia�a z nim g��wnie po francusku, ale on odzywa� si� do mnie zupe�nie poprawn� angielszczyzn�. Zauwa�y�am, �e mia� bystre, przenikliwe spojrzenie. Przenosi� je nerwowo z jednej twarzy na drug�. Pozosta�a tr�jka siedzia�a naprzeciwko mnie, po drugiej stronie sto�u. Pan Reiter by� t�gim jasnow�osym m�odzie�cem w okularach. W�osy mia� do�� d�ugie i kr�cone, oczy zupe�nie okr�g�e, niebieskie. Pomy�la�am sobie, �e musia� by� uroczy jako niemowl�, teraz nie by�o na co patrze�. W�a�ciwie to przypomina� prosiaka. Drugi m�odzieniec, pan Emmott, by� ostrzy�ony bardzo kr�tko. Mia� nieco wyd�u�on�, raczej weso�� twarz i �adne z�by. Kiedy si� u�miecha�, by� bardzo przystojny. Zar�wno on jak i pan Reiter pochodzili z Ameryki. Ostatni� osob� przy stole by�a pani Mercado. W�a�ciwie to nie mog�am dobrze jej si� przyjrze�, ilekro� bowiem zerka�am w jej kierunku, napotyka�am wlepiony we mnie wzrok. Jakby chcia�a mnie przejrze� na wylot. Poczu�am si� niezr�cznie. Patrzy�a na mnie tak, jakby piel�gniarka stanowi�a ciekawy okaz zoologiczny. Co za maniery! Mia�a najwy�ej dwadzie�cia pi�� lat, smag�� cer� i jak�� przebieg�o�� w twarzy, je�li rozumiecie, co chc� powiedzie�. Owszem, wcale przystojna, ale w taki spos�b, kt�ry moja mama okre�la�a jako "mu�ni�cie ciemn� farb�". Mia�a na sobie bardzo jaskrawy pulower i tego samego koloru lakier na paznokciach. Do tego wszystkiego w�ska, ptasia twarz o du�ych oczach i zaci�ni�tych, podejrzliwych ustach. Herbata by�a bardzo smaczna. Aromatyczna, mocna mieszanka, a nie jaka� chi�ska s�abizna, kt�r� ku mojemu utrapieniu zawsze podawa�a pani Kelsey. By�y te� tosty, d�em, talerz bu�eczek i ciasto. Pan Emmott z niezwyk�� grzeczno�ci� wszystko mi podsuwa�. Zawsze widzia�, kiedy mam pusty talerzyk. Zjawi� si� te� pan Coleman, a w�a�ciwie wpad� jak burza. Usiad� po drugiej stronie panny Johnson. Na nim �adne napi�cia nie robi�y najmniejszego wra�enia. Zn�w zacz�� ple�� pi�te przez dziesi�te. Pani Leidner westchn�a g��boko i znacz�co spojrza�a w jego kierunku, ale nie zwr�ci� na to najmniejszej uwagi. Nie przejmowa� si� r�wnie� faktem, �e pani Mercado, do kt�rej g��wnie si� zwraca�, niemal�e go ignorowa�a wpatruj�c si� bez ustanku we mnie. Kiedy ju� prawie ko�czyli�my, pojawi� si� doktor Leidner w towarzystwie pana Mercado. Doktor Leidner przywita� si� ze mn� grzecznie. Zauwa�y�am, �e z niepokojem spojrza� w stron� �ony, ale wyra�nie go uspokoi� wyraz jej twarzy. Zaj�� miejsce na przeciwnym ko�cu sto�u, pan Mercado za� usiad� na wolnym krze�le ko�o pani Leidner. Mercado by� wysokim, chudym m�czyzn� o smutnej twarzy, bladej, niezdrowej cerze i do�� dziwnej, mi�kkiej i bezkszta�tnej brodzie. By� du�o starszy od �ony. Z zadowoleniem powita�am jego przyj�cie, poniewa� natychmiast pani Mercado przesta�a si� we mnie wpatrywa� przenosz�c uwag� na m�a. Spogl�da�a na niego z jakim� niespokojnym wyczekiwaniem, co wyda�o mi si� do�� dziwne. W zamy�leniu miesza� �y�eczk� herbat� nie odzywaj�c si� do nikogo ani s�owem. Ciasto le�a�o na jego talerzyku nietkni�te. Pozosta�o jeszcze jedno wolne miejsce. Wkr�tce otworzy�y si� drzwi i wszed� jeszcze jeden m�czyzna. Gdy go ujrza�am, pomy�la�am, �e Richard Carey jest najprzystojniejszym m�czyzn� ze wszystkich, kt�rych ostatnio widzia�am. Czy jednak naprawd� by� taki urodziwy? To do�� ryzykowne twierdzenie, �e kto�, kto przypomina trupi� czaszk�, jest przystojny. A jednak! Ca�a jego g�owa sprawia�a wra�enie czerepu ciasno obci�gni�tego sk�r�. By�a jednak niezwykle kszta�tna. Szcz�ki, skronie, czo�o rysowa�y si� wydatnie, przypominaj�c rze�b� w br�zie. Ze szczup�ej, smag�ej twarzy wyziera�a para nieprawdopodobnie b�yszcz�cych niebieskich oczu. Mia� oko�o 180 centymetr�w wzrostu i chyba nie dobiega� jeszcze czterdziestki. - To pan Carey, nasz architekt - przedstawi� go doktor Leidner. Pan Carey wymrucza� co� cicho mi�ym g�osem z angielskim akcentem i usiad� obok pani Mercado. - Obawiam si�, �e herbata ju� nieco ostyg�a, panie Carey! - odezwa�a si� pani Leidner. - Nic nie szkodzi. To moja wina, �e si� sp�ni�em. Chcia�em sko�czy� kre�lenie mur�w - odpar�. - Troch� d�emu, panie Carey? - spyta�a pani Mercado. Pan Reiter przysun�� tosty. Przypomnia�am sobie s�owa majora Pennymana: "zbyt grzecznie podawali sobie mas�o". W istocie, by�o w tym co� ze sztucznej grzeczno�ci. Jakby przy tym stole spotka�o si� grono zupe�nie obcych ludzi, a nie wieloletnich - w wi�kszo�ci wypadk�w - wsp�pracownik�w. PIERWSZY WIECZ�R Po herbacie pani Leidner zabra�a mnie do mojego pokoju. Mo�e warto, bym teraz opisa�a uk�ad wszystkich pomieszcze�. By� bardzo prosty i �atwo si� w nim zorientowa� za pomoc� do��czonego przeze mnie szkicu. Po obu stronach otwartej werandy znajdowa�y si� drzwi do dwu g��wnych pomieszcze�. Drzwi po prawej prowadzi�y do jadalni, gdzie pili�my herbat�. Drzwi po przeciwnej stronie prowadzi�y do pokoju identycznej wielko�ci (kt�ry na planie okre�li�am mianem pokoju dziennego) wykorzystywanego zar�wno jako miejsce odpoczynku, jak i pracy. Tam w�a�nie sporz�dzano niekt�re rysunki (z wyj�tkiem architektonicznych) oraz klejono co delikatniejsze skorupy. Tamt�dy przechodzi�o si� r�wnie� do magazynu wykopalisk. Znoszono tu wszystko z terenu i uk�adano na p�kach z przegr�dkami lub rozk�adano na �awach i sto�ach. Magazyn wykopalisk mia� tylko jedno wyj�cie - przez pok�j dzienny. Za magazynem wykopalisk znajdowa�a si� sypialnia pani Leidner, dost�pna jedynie od strony dziedzi�ca. Podobnie jak inne pokoje od strony po�udniowej, mia�a dwa zakratowane okna z widokiem na zaorane pola. Tu� za rogiem, dotykaj�c sypialni pani Leidner, ale nie ��cz�c si� z nim, by� pok�j doktora Leidnera. W tym samym skrzydle by�y jeszcze cztery pokoje, z kt�rych trzy mia�y wej�cia r�wnie� od dziedzi�ca. Pierwszy - m�j, nast�pnie pokoje panny Johnson i pani Mercado. Ostatni pok�j w tym rz�dzie nale�a� do pana Mercado i wchodzi�o si� do niego od korytarzyka oddzielaj�cego dwie tak zwane �azienki nale��ce ju� do p�nocnego skrzyd�a czworoboku. (Kiedy raz nazwa�am te pomieszczenia "tak zwanymi �azienkami" w rozmowie z doktorem Reilly, on roze�mia� si� i powiedzia�, �e �azienka albo jest �azienk�, albo ni� nie jest. A ja uwa�am, �e kiedy cz�owiek przyzwyczai si� do kurk�w, umywalek i wanien, to trudno mu potem nazywa� �azienk� cztery gliniane �ciany z blaszan� wanienk� po p�pek i mulist� wod� przynoszon� w puszkach po nafcie. Te� mi �azienka!) Ca�e skrzyd�o, w kt�rym mieszka�am, zosta�o dobudowane przez doktora Leidnera i dotyka�o pierwotnej arabskiej budowli od strony po�udniowej. Wszystkie sypialnie by�y jednakowe, z podobnymi drzwiami i mia�y po jednym oknie od strony dziedzi�ca. Tylko wej�cie do pokoju pana Mercado, jak ju� to powiedzia�am, znajdowa�o si� od strony korytarzyka. W skrzydle p�nocnym opr�cz owych niby-�azienek mie�ci�y si� jeszcze: kre�larnia, pracownia archeologiczna, pracownia fotograficzna i na ko�cu ciemnia. W zachodnim skrzydle znajdowa�y si� rz�dem sypialnie w podobnym uk�adzie, jak we wschodnim. Powr��my jeszcze do g��wnego budynku od strony po�udniowej. Z jadalni prowadzi�y drzwi do pomieszczenia biurowego, gdzie znajdowa�a si� ca�a dokumentacja i gdzie katalogowano wykopaliska oraz pisano na maszynie. Tu� za �cian� biura, na przeciwleg�ym skraju od sypialni pani Leidner, znajdowa�a si� sypialnia ojca Lavigny. By�o to jedno z najwi�kszych pomieszcze�, kt�re s�u�y�o ojcu Lavigny za pracowni�. Odcyfrowywa� tam, czy jak to si� tam nazywa, tabliczki. W po�udniowo-zachodnim naro�niku znajdowa�y si� schody wiod�ce na dach. Za nimi, ju� w zachodnim skrzydle, w pierwszym pomieszczeniu mie�ci�a si� kuchnia, a w czterech nast�pnych sypialnie "m�odzie�y": Careya, Emmotta, Reitera i Colemana. Za sypialni� Colemana zaczyna�o si� ju� skrzyd�o p�nocne. Poczynaj�c od wymienionej ju� przeze mnie ciemni z wej�ciem do s�siaduj�cej z ni� pracowni fotograficznej, nast�pnym pomieszczeniem by�a pracownia archeologiczna, dotykaj�ca sklepionej bramy, ponad jedynym wjazdem na dziedziniec. Na zewn�trz czworoboku, za bram�, znajdowa�y si� pomieszczenia miejscowej s�u�by, stra�nica dla �o�nierzy, stajnie dla koni wo��cych wod� i co� tam jeszcze. Z drugiej strony przylega�a do bramy kre�larnia zajmuj�ca ca�� przestrze� do szeroko om�wionych "�azienek". Do�� szczeg�owo wszystko to opisa�am, poniewa� nie chc� ju� do tego wraca�. Jak wspomnia�am, pani Leidner osobi�cie oprowadzi�a mnie po wszystkich zakamarkach i wreszcie wskaza�a mi m�j pok�j wyra�aj�c nadziej�, �e b�dzie mi tu wygodnie. Pok�j by� mi�y, cho� bardzo skromnie umeblowany: ��ko, komoda, miednica na stojaku i krzes�o. - Przed obiadem i kolacj� s�u��cy przynosz� gor�c� wod� - wyja�ni�a. - No i oczywi�cie rano. Je�liby siostra potrzebowa�a gor�cej wody w innej porze, prosz� wyj�� na dziedziniec, klasn�� w d�onie, a kiedy s�u��cy przyjdzie, powiedzie� d�ib maj hor. Siostra to zapami�ta? Powiedzia�am, �e chyba tak, i kilka razy powt�rzy�am, tylko troszk� si� zaj�kn�wszy. - Dobrze - pochwali�a. - I nale�y krzycze�. Arabowie nie rozumiej� nic wypowiedzianego normalnym "angielskim" g�osem. - J�zyki to �mieszna rzecz - odpar�am. - Dziwne, �e jest ich a� tyle. Pani Leidner u�miechn�a si�. - W Palestynie jest ko�ci�, w kt�rym Ojcze Nasz wypisano w dziewi��dziesi�ciu chyba j�zykach - powiedzia�a. - Co pani m�wi? - zdziwi�am si�. - Musz� o tym napisa� mojej ciotce. Bardzo j� to zainteresuje. Pani Leidner w zamy�leniu obr�ci�a nieco dzbanek z wod�, dotkn�a miednicy i przesun�a mydelniczk�. - Mam nadziej�, �e b�dzie tu siostrze dobrze - powiedzia�a. - I �e siostra si� nie zanudzi. - Bardzo rzadko si� nudz� - odpar�am. - �ycie jest na to za kr�tkie. Nic na to nie odpowiedzia�a. Nadal bawi�a si� bezmy�lnie umywalk�. W pewnej chwili utkwi�a swoje fio�kowe oczy w mojej twarzy. - Co w�a�ciwie powiedzia� siostrze m�j m��? - spyta�a. - Z jego s��w zrozumia�am, �e jest pani troch� wyczerpana. I �e chcia�a pani mie� przy sobie kogo�, kto by si� pani� zaopiekowa� i po prostu pom�g� w bie��cych sprawach - odpar�am rutynowo. W zamy�leniu pochyli�a powoli g�ow�. - Tak - potwierdzi�a. - Mniej wi�cej o to chodzi. By�o to nieco tajemnicze, ale nie prosi�am o wyja�nienie. Natomiast doda�am: - Mam nadziej�, �e pozwoli mi pani zaj�� si� wszystkim w domu? Nie znosz� bezczynno�ci. U�miechn�a si� blado. - Oczywi�cie, siostro! Bardzo siostrze dzi�kuj�. Nast�pnie usiad�a na moim ��ku i ku mojemu wielkiemu zdziwieniu zacz�a mnie dok�adnie wypytywa�. Powiedzia�am, �e ku mojemu zdziwieniu, bo od pierwszej chwili uzna�am, �e pani Leidner jest dam�. A z w�asnego do�wiadczenia wiem przecie�, �e damy bardzo rzadko ciekawi prywatne �ycie innych. Pani Leidner chcia�a jednak wiedzie� o mnie wszystko. Gdzie si� uczy�am zawodu i jak dawno temu. Co mnie sprowadzi�o na Bliski Wsch�d. Jak to si� sta�o, �e doktor Reilly mnie poleci�. Spyta�a nawet, czy kiedykolwiek by�am w Ameryce, i czy mam tam krewnych. Zada�a mi te� par� pyta�, kt�re w�wczas wydawa�y mi si� bez sensu, ale ich znaczenie zrozumia�am p�niej. Nagle jej zachowanie zupe�nie si� zmieni�o. U�miechn�a si� - ciep�y, s�oneczny u�miech wykwit� niespodziewanie na jej twarzy - i s�odkim g�osem powiedzia�a, �e jest bardzo zadowolona z mojego przyjazdu, i �e z pewno�ci� b�d� dla niej du�� pomoc�. Wsta�a z ��ka i spyta�a, czy chcia�abym wej�� na