3270
Szczegóły | |
---|---|
Tytuł | 3270 |
Rozszerzenie: |
3270 PDF Ebook podgląd online:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd 3270 pdf poniżej lub pobierz na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. 3270 Ebook podgląd za darmo w formacie PDF tylko na PDF-X.PL. Niektóre ebooki są ściśle chronione prawem autorskim i rozpowszechnianie ich jest zabronione, więc w takich wypadkach zamiast podglądu możesz jedynie przeczytać informacje, detale, opinie oraz sprawdzić okładkę.
3270 Ebook transkrypt - 20 pierwszych stron:
AGATHA CHRISTIE
MORDERSTWO ODB�DZIE SI�...
PRZE�O�Y�A: WANDA STAWINOWSKA-DEHNEL
TYTU� ORYGINA�U: A MURDER IS ANNOUNCED
ROZDZIA� PIERWSZY
MORDERSTWO ODB�DZIE SI�...
1
Ka�dego dnia z wyj�tkiem niedziel, pomi�dzy godzin� si�dm� trzydzie�ci a �sm� trzydzie�ci rano, Johnnie Butt obje�d�a� na rowerze osad� Chipping Cleghorn. Nieustannie gwizda� przez z�by i po kolei wpycha� do skrzynek na listy takie dzienniki, jakie mieszka�cy zaprenumerowali w ksi�garni i sk�adzie materia��w pi�miennych pana Totmana przy High Street. "Times" i "Daily Graphic" dla pu�kownika Easterbrooka i jego �ony, "Times" i "Daily Worker" dla pani Swettenham, "Daily Telegraph" i "News Chronicie" dla panien Hinchliffe i Murgatroyd, "Telegraph", "Times" i "Daily Mai�" dla panny Blacklock.
Do dom�w wymienionych os�b - lub �ci�lej, do prawie wszystkich dom�w w osadzie - trafia�y te� co pi�tek egzemplarze lokalnego pisma "North Benham News and Chipping Cleghorn Gazette", zwanego potocznie "Gazetk�".
A zatem co pi�tek, po pospiesznym rzucie oka na tytu�y w takim czy innym dzienniku (Trudna sytuacja mi�dzynarodowa! Dzi� pocz�tek obrad Sesji Og�lnej ONZ! Psy policyjne na tropie zab�jcy jasnow�osej stenotypistki! Trzy kopalnie w�gla nieczynne! Dwadzie�cia trzy �miertelne ofiary zatrucia pokarmowego w nadmorskim hotelu! - itd., itd.) wi�kszo�� mieszka�c�w Chipping Cleghorn skwapliwie rozpo�ciera�a "Gazetk�", aby pogr��y� si� w wertowaniu miejscowych nowin. Szybko za�atwiano si� z artyku�ami, w kt�rych lokalne spory znajdowa�y gwa�towny wyraz, nast�pnie za� dziewi�ciu na dziesi�ciu prenumerator�w zwraca�o wzrok ku rubrykom drobnych og�osze�. By�y tu wiadomo�ci o kupnie i sprzeda�y najprzer�niejszych rzeczy, rozpaczliwe wo�ania o pomoc domow�, liczne og�oszenia na temat ps�w, drobiu i sprz�tu ogrodniczego oraz wszelkie informacje wa�ne dla szczup�ej spo�eczno�ci Chipping Geghorn.
Pi�tek, o kt�rym mowa, dwudziesty dziewi�ty pa�dziernika tysi�c dziewi��set czterdziestego pi�tego roku, nie odbiega� od regu�y.
2
Pani Swettenham odgarn�a z czo�a kunsztowne, siwiej�ce loczki, roz�o�y�a "Timesa" i bez szczeg�lnego zainteresowania przebieg�a wzrokiem drug� stron�. Rych�o os�dzi�a, �e je�li nawet by�y jakie� ciekawe wiadomo�ci, "Times", jak zawsze, potrafi� je zakamuflowa�; przejrza�a wzrokiem kolumn� zatytu�owan�: "Narodziny. Ma��e�stwa. Zgony" (przede wszystkim zgony!) i dope�niwszy obowi�zku, od�o�y�a dziennik, by si�gn�� po "Gazetk�".
Gdy jej syn, Edmund, wszed� w jaki� czas potem do jadalni, pani Swettenham by�a pogr��ona w lekturze drobnych og�osze�.
- Dzie� dobry, m�j drogi - powiedzia�a. - Smedleyowie chc� sprzeda� swojego daimlera. Model z trzydziestego pi�tego! Stary gruchot, nieprawda�?
Syn burkn�� co� na powitanie, nala� sobie fili�ank� kawy, na�o�y� na talerz dwa opiekane �ledzie i rozpostar�szy "Daily Worker", wspar� gazet� o toster.
- "Szczeni�ta rasowe dogi..." - czyta�a pani Swettenham. - Nie wiem, jakim cudem ludzie �ywi� dzi� takie ogromne psiska? Nie mam poj�cia, doprawdy! Oo... Selina Lawrence znowu szuka kucharki. Mog�abym j� zapewni�, �e w obecnych czasach og�oszenie to czysta strata czasu. Nie podaje adresu, tylko numer skrytki pocztowej. Tak�e pomys�! S�u�ba chce wiedzie�, dok�d ma si� zg�osi�. Ceni sobie dobry adres! "Kupuj� sztuczne z�by. P�ac� najwy�sze ceny"... Nie mog� poj��, czemu sztuczne z�by s� tak poszukiwane. "Cebulki kwiatowe. Najpi�kniejszy wyb�r"... Hm... Nawet niedrogo. Jaka� m�oda dziewczyna szuka odpowiedniego zaj�cia. Chcia�aby podr�owa�... M�j Bo�e! Kto by nie chcia�?... "Jamniki"... Nie lubi� jamnik�w, nawet nie dlatego, �e to psy niemieckie... Wojna ju� si� przecie� sko�czy�a. Po prostu nigdy ich nie lubi�am... Co pani powie, pani Finch?
W szparze uchylonych drzwi pojawi� si� tors kobiety oraz g�owa w starym aksamitnym berecie.
- Dzie� dobry pani - przem�wi�a pani Finch. - Mo�na ju� sprz�tn�� ze sto�u?
- Nie. Jeszcze nie po �niadaniu - odrzek�a pani Swettenham i wnet doda�a pojednawczo: - Za chwilk� ko�czymy.
Kobieta spojrza�a z�ym okiem na Edmunda i "Daily Worker" i wycofa�a si�, poci�gn�wszy nosem.
- Ja dopiero co zacz��em - mrukn�� m�ody cz�owiek, a jego matka podchwyci�a cierpko:
- Wola�abym, Edmundzie, �eby� nie czyta� tej okropnej gazety. Pani Finch wcale si� to nie podoba.
- Nie rozumiem, co pani� Finch obchodz� moje zapatrywania polityczne.
- "Daily Worker"! - prychn�a matka. - Zupe�nie jakby� by� robotnikiem. A ty przecie� nic nie robisz.
- Nieprawda, mamo. Pisz� ksi��k�.
- Mia�am na my�li prawdziw� prac� - obruszy�a si� matka. - No i zale�y nam na pani Finch. Je�eli zrazi si� do nas i odejdzie, kogo znajdziemy na jej miejsce?
- Mo�na da� og�oszenie do "Gazetki".
- Powiedzia�am przed chwil�, �e to czysta strata czasu. M�j Bo�e! W dzisiejszych ci�kich czasach cz�owiek jest w beznadziejnej sytuacji, je�eli nie ma starej niani, kt�ra zgodzi si� gotowa� i pe�nie funkcj� pomocy domowej do wszystkiego.
- Czemu wi�c nie mamy w domu takiej osoby? W odpowiednim czasie nie postara�a� si� o niani� dla mnie. Karygodna kr�tkowzroczno��!
- W odpowiednim czasie zamieszkiwali�my na Wschodzie i tob� opiekowa�a si� ayah.
- Karygodna kr�tkowzroczno�� - powt�rzy� Edmund. Pani Swettenham wr�ci�a do drobnych og�osze�.
- "Sprzedam u�ywan� kosiark� do trawnik�w"... Ale� cena! S�owo daj�!... Znowu jamniki... "Napisz lub odezwij si� jako�! Zrozpaczony Woggles". Co za pseudonimy wymy�laj� sobie ludzie!... "Spaniele..." Pami�tasz, Edmundzie, kochan� Sussie? By�a m�dra jak cz�owiek. Rozumia�a ka�de s�owo... "Do sprzedania kredens. Antyk rodzinny. Autentyczny Sheraton. Lucas w Dayas Hali". Ta potrafi k�ama�! Autentyczny Sheraton! Akurat! - prychn�a gniewnie i czyta�a dalej:
- "Omy�ka, kochanie. Dozgonna mi�o��. W pi�tek, jak zawsze. J." Sprzeczka zakochanych, co? A mo�e szyfr w�amywaczy? Jak s�dzisz, Edmundzie?... Jeszcze raz jamniki!... S�owo daj�! Ludzie dostaj� bzika na ich punkcie! Jak gdyby nie by�o innych ps�w! Stryj Simon hodowa� teriery ostrow�ose. Urocze stworzenia! Ja tam wol� psy na solidnych nogach... "Z powodu wyjazdu za granic� sprzedam ma�o u�ywany granatowy kostium damski..." Nie ma miary ani ceny... "Ma��e�stwo odb�dzie si�..." Nie! Morderstwo! Co to znaczy? Pos�uchaj tylko! "Morderstwo odb�dzie si� w pi�tek, 29 pa�dziernika, o godz. 6.30 wieczorem, w Little Paddocks. Osobne zaproszenia nie b�d� rozsy�ane". Niebywa�e! S�ysza�e�, Edmundzie?
- Co takiego? - m�ody cz�owiek oderwa� wzrok od lektury.
- Pi�tek, dwudziestego dziewi�tego pa�dziernika... To dzi�!
- Zaraz. Niech no sam spojrz�. - Edmund si�gn�� po "Gazetk�".
- Co to ma znaczy�? - zapyta�a matka z niek�amanym zaciekawieniem.
M�ody cz�owiek zrobi� niepewn� min�. Podrapa� si� wno�.
- Co to mo�e znaczy�? - powt�rzy�. - Pewno chodzi o jak�� gr� towarzysk�, w ofiar� i detektywa lub co� podobnego.
- Czy ja wiem?... Takie zaproszenie wygl�da jako� dziwnie. Anons w "Gazetce"! Co� nie w stylu Letycji Blacklock, osoby, jak mi si� zdaje, bardzo serio.
- Prawdopodobnie pomys� dwojga m�odych, kt�rzy mieszkaj� u niej.
- Tak nagle. I to dzi� wieczorem! S�dzisz, �e powinni�my p�j��?
- Napisano wyra�nie: "Osobne zaproszenia nie b�d� rozsy�ane".
- Moim zdaniem nowomodne metody informowania przyjaci� o zebraniach towarzyskich s� �enuj�ce - orzek�a stanowczo pani Swettenham.
- Przecie� nie musisz tam i��, mamo.
- Nie musz� - przyzna�a. Nast�pi�a kr�tka pauza.
- Czy zjesz, Edmundzie, t� ostatni� grzank�? Po�piesz si�.
- S�dzi�bym, mamo, �e stosowne od�ywianie mojej osoby to sprawa wa�niejsza ni� sprz�tanie ze sto�u przez t� star� wied�m�.
- Sza! Ciszej, m�j drogi! Ona mo�e us�ysze�!... Powiedz mi, jak wygl�da zabawa w ofiar� i detektywa.
- Nie wiem dok�adnie... Komu� przypina si� kartk�... Nie! Raczej ci�gnie si� losy z kapelusza... P�niej kto� jest ofiar�, kto� inny detektywem. Gasn� �wiat�a, ofiara czuje dotkni�cie d�oni na ramieniu, wtedy krzyczy, k�adzie si� i udaje trupa.
- To interesuj�ce, Edmundzie.
- Dla mnie �miertelnie nudne. Nie wybieram si� do Little Paddocks.
- Nie ple�, Edmundzie. P�jd� tam i ty p�jdziesz ze mn�. Sprawa za�atwiona.
3
- Archie, pos�uchaj, prosz� - powiedzia�a pani Easterbrook.
Pu�kownik nie zareagowa�, bo pomrukiwa� ju� gniewnie nad jakim� artyku�em zamieszczonym w "Timesie".
- Chodzi o to - powiedzia� - �e ci faceci nie maj� poj�cia o Indiach. Zielonego poj�cia!
- Oczywi�cie, m�j drogi!
- Gdyby mieli jakie takie poj�cie, nie wypisywaliby podobnych bredni.
- Oczywi�cie, m�j drogi. Ale pos�uchaj, prosz�. "Morderstwo odb�dzie si� w pi�tek, 29 pa�dziernika, o godz. 6.30 wieczorem, w Little Paddocks. Osobne zaproszenia nie b�d� rozsy�ane".
Pani Easterbrook zrobi�a efektown� pauz�. M�� spojrza� na ni� pob�a�liwie, ale bez zainteresowania.
- Ofiara i detektyw - powiedzia�.
- Co takiego?
- Z ca�� pewno�ci�. Bo widzisz - ci�gn��, rozkrochmaliwszy si� cokolwiek - to mo�e by� doskona�a zabawa. Tyle �e musi j� starannie zorganizowa� kto� znaj�cy si� na rzeczy. Wszyscy ci�gn� losy. Kto� zostaje morderc�. Nikt nie wie kto. �wiat�a gasn�. Morderca wybiera ofiar�. Ofiara liczy do dwudziestu i dopiero wtedy mo�e krzykn��. P�niej kto� obrany detektywem rozpoczyna �ledztwo. Przes�uchuje wszystkich. Wypytuje, gdzie ka�dy by� i co robi�. Stara si� zdemaskowa� zbrodniarza. Tak... To doskona�a zabawa, je�eli oczywi�cie detektyw zna si� chocia� troch� na policyjnej robocie.
- Jak ty, Archie! - podchwyci�a. - Tyle ciekawych spraw s�dzi�e� w swoim okr�gu!
Pu�kownik u�miechn�� si� �askawie i rad z siebie podkr�ci� w�sa.
- Tak, Lauro - powiedzia�. - Na pewno m�g�bym doradzi� to i owo i tym razem. - Wyprostowa� si� z pewn� siebie min�.
- Panna Blacklock powinna zwr�ci� si� do ciebie z pro�b� o rad� i pomoc.
- Po co? - prychn�� gniewnie. - U panny Blacklock mieszka ten smarkacz. Jaki� siostrzeniec czy co� takiego. Z pewno�ci� to jego pomys�. Cudacki pomys�, �eby o takim czym� pisa� w "Gazetce".
- I to w rubryce drobnych og�osze� - podchwyci�a pani Easterbrook. - Przecie� mogli�my wcale nie zauwa�y�. Jak s�dzisz, Archie? Czy to ma by� zaproszenie?
- Cudackie zaproszenie! Jedno mog� powiedzie� z pewno�ci�. Na mnie niech nie licz�!
- Dlaczego, Archie?
- Zbyt kr�tki termin. Przecie� m�g�bym by� zaj�ty.
- Ale nie jeste� zaj�ty, kochanie - powiedzia�a i ci�gn�a tonem �agodnej perswazji: - Moim zdaniem, Archie, powiniene� tam p�j��, chocia�by dlatego, by pom�c biednej pani Blacklock. Nie w�tpi�, �e liczy na ciebie, spodziewa si�, �e zorganizujesz zabaw� jak trzeba. Tak du�o wiesz o policyjnej robocie i ca�ej procedurze obowi�zuj�cej w �ledztwie. Bez twojego udzia�u, m�j drogi, impreza musi zrobi� klap�. Ostatecznie dobros�siedzkie stosunki zobowi�zuj� do czego�.
- Ha! Je�eli tak s�dzisz, Lauro...
- Doprawdy, Arenie, s�dz�, �e to tw�j �wi�ty obowi�zek - przerwa�a mu z godno�ci�.
4
"Gazetka" trafi�a r�wnie� do Boulders, posiad�o�ci sk�adaj�cej si� z po��czonych trzech malowniczych, staro�wieckich domk�w, zamieszkiwanej przez pann� Hinchliffe i pann� Murgatroyd.
- Hinch!
- Co, Murg?
- Gdzie jeste�?
- W kurniku. - Aha.
Brn�c ostro�nie przez wysok�, mokr� traw�, Amy Murgatroyd podesz�a do przyjaci�ki. Panna Hinchliffe ubrana w sztruksowe spodnie i wojskow� bluz� polow� sypa�a gar�cie otr�b�w do dymi�cej miski pe�nej gotowanych obierzyn kartoflanych oraz g��b�w kapusty i wszystko to miesza�a pracowicie. Podnios�a kr�tko, prawie po m�sku ostrzy�on� g�ow� i zwr�ci�a ogorza�� twarz w stron� przyjaci�ki.
Panna Murgatroyd - osoba pogodna i oty�a - mia�a na sobie sp�dnic� z tweedu w kratk� oraz porozci�gany jaskrawoszafirowy sweter. By�a nieco zdyszana, a jej siwy koczek znajdowa� si� w nie�adzie.
- Og�oszenie w "Gazetce" - sapn�a. - Pos�uchaj, Hinch! Co to mo�e znaczy�? "Morderstwo odb�dzie si�... w pi�tek... 29 pa�dziernika... o godz. 6.30 wieczorem... Osobne zaproszenia... nie b�d� rozsy�ane".
Umilk�a zasapana i spojrza�a na przyjaci�k� tak, jak gdyby oczekiwa�a autorytatywnej opinii.
- G�upstwo! - powiedzia�a panna Hinchliffe.
- Tak. Ale co to mo�e znaczy�?
- Okazja do wypicia.
- My�lisz, Hinch, �e to ma by� zaproszenie?
- Przekonamy si� na miejscu w Little Paddocks. Spodziewam si� kiepskiego wina. No i zesz�aby� lepiej z trawy, Murg. Twoje ranne pantofle do cna przemok�y.
Panna Murgatroyd spojrza�a na nogi.
- Rzeczywi�cie! - przyzna�a. - Ile dzi� jajek?
- Siedem. Ta piekielna kura zn�w nie chce siedzie�. Trzeba j� wp�dzi� do kojca.
Panna Murgatroyd wr�ci�a my�lami do og�oszenia w "Gazetce".
- Dziwnie wygl�da tego rodzaju zaproszenie, prawda?
- powiedzia�a nie bez �a�osnej nuty w g�osie.
Jednak�e panna Hinchliffe - osoba bardziej stanowcza i zr�wnowa�ona - postanowi�a przywo�a� do porz�dku niesforn� kur� i od tego zamiaru nie mog�o jej odwie�� nawet najbardziej zagadkowe og�oszenie.
Ci�kim krokiem przemierzy�a b�otniste podw�rko i chwyci�a dropiat� kwok�, kt�ra zagdaka�a dono�nie i z oburzeniem.
- Stanowczo wol� kaczki - powiedzia�a panna Hinchliffe.
- Znacznie mniej z nimi k�opotu.
5
- A to heca! - zawo�a�a pani Harmon, zwracaj�c si� przez st� do ma��onka, wielebnego Juliana Harmona.
- U panny Blacklock odb�dzie si� morderstwo.
- Morderstwo? - powt�rzy� zdziwiony cokolwiek.
- Kiedy?
- Dzi� po po�udniu... Albo raczej wieczorem, o p� do si�dmej. Co za pech, kochany, �e o tej porze masz przygotowanie do konfirmacji! Straszna szkoda! Przecie� uwielbiasz morderstwa!
- O czym ty m�wisz, Bu�eczko? Nic nie rozumiem. Pani Harmon otrzyma�a na chrzcie imi� Diana, rych�o jednak zyska�a przydomek Bu�eczka, a to dzi�ki puco�owatej twarzy i kr�g�ej figurze. Teraz wyci�gn�a r�k� nad sto�em i poda�a m�owi "Gazetk�".
- Znajdziesz to w�r�d drobnych og�osze� o u�ywanych pianinach i sztucznych z�bach.
- Niebywa�a historia!
- Prawda? - podchwyci�a rado�nie. - Zdawa�oby si�,-�e panna Blacklock nie interesuje si� takimi rzeczami jak morderstwa czy w og�le gry towarzyskie, no nie? Pewno podbechtali j� m�odzi Simmonsowie, chocia� my�la�am, �e dla Julii morderstwo to co� zbyt brutalnego. W ka�dym razie odb�dzie si� jakie� morderstwo i moim zdaniem, Julianie, wielka szkoda, �e nie mo�esz przy nim asystowa�. Ma si� rozumie�, p�jd� tam i wszystko opowiem ci dok�adnie, chocia�, szczerze m�wi�c, nie przepadam za zabawami, kt�re odbywaj� si� po ciemku. Boj� si�! Ale mam nadziej�, �e nie zostan� ofiar�. Gdyby kto� nagle po�o�y� mi d�o� na ramieniu i szepn��: "Ju� nie �yjesz"... M�j Bo�e! Tak bym si� przerazi�a, �e chyba naprawd� bym umar�a! My�lisz, kochanie, �e co� takiego mog�oby si� zdarzy�?
- Nie, Bu�eczko! My�l�, �e do�yjesz bardzo s�dziwego wieku i zawsze b�dziemy razem.
- Tak! I umrzemy jednego dnia, i pochowaj� nas w jednym grobie! Cudownie b�dzie! - zawo�a�a, ca�a rozpromieniona z powodu tak b�ogiej wizji.
- Jeste� bardzo szcz�liwa... Prawda, Bu�eczko? - u�miechn�� si� wielebny Julian Harmon.
- Kto nie by�by bardzo szcz�liwy na moim miejscu? - zapyta�a ze zdziwieniem. - Mam przecie� ciebie, Zuzann�, Edwarda i wszyscy kochacie mnie, i wcale wam nie
przeszkadza, �e jestem g�upia... I s�o�ce �wieci! I mieszkam w du�ym, �licznym domu!
Pastor rozejrza� si� po obszernym, ponurym pokoju sto�owym i przytakn�� nie bez pow�tpiewania.
- Kto� inny m�g�by uwa�a�, �e mieszkanie w takiej ruderze to istny dopust bo�y. Du�e, puste pokoje, wieczne przeci�gi...
- Ja uwielbiam du�e pokoje! - przerwa�a. - Mi�e wiejskie zapachy przenikaj� do nich �atwo i zostaj� na d�ugo. No i cz�owiek mo�e by� nieporz�dny, rzuca� wszystko, gdzie popadnie, i nie potyka� si� o to.
- Nie mamy �adnych urz�dze� u�atwiaj�cych prowadzenie gospodarstwa. Nie mamy centralnego ogrzewania. Przysparza ci to wiele pracy, moja ma�a.
- Nic podobnego, Julianie! Wstaj� o p� do si�dmej, rozpalam pod kuchni� i zaczynam ugania� si�, sapi�c jak lokomotywa. No i na �sm� jestem gotowa. Dom utrzymuj� w porz�dku, prawda? Woskowane pod�ogi. Meble l�ni�ce od pasty. Wazony z jesiennymi li��mi. Nie trudniej, s�owo daj�, posprz�ta� w du�ym domu ni� w ma�ym. Ze szczotk� i �cierk� cz�owiek porusza si� sprawniej, bo nie potr�ca wci�� rozmaitych rzeczy, jak to si� dzieje w ciasnych klitkach. No i lubi� sypia� w du�ym, zimnym pokoju, bo to tak mi�o opatuli� si� dobrze i tylko czubkiem nosa w�szy�, co si� dzieje na zewn�trz. A bez wzgl�du na to, w jak wielkim mieszka si� domu, trzeba obiera� tyle samo ziemniak�w i zmywa� tyle samo talerzy. Pomy�l, jak to mi�o, �e Edward i Zuzanna mog� bawi� si� w wielkich pokojach, rozstawia�, gdzie chc�, tory kolejowe albo urz�dza� przyj�cia dla lalek. I nigdy nie musz� sprz�ta�. No i dobrze mie� tyle miejsca, �eby m�c wynajmowa� innym, prawda? Wyobra� sobie, �e w innych warunkach Jimmy Symes i Johnnie Finch musieliby mieszka� u swoich te�ci�w! A to nic przyjemnego, Julianie, mieszka� u te�ci�w! Jeste� przywi�zany do mojej matki, prawda? Ma si� rozumie�, kochanie, ale nie �yczy�by� sobie, �eby�my rozpoczynali nasze ma��e�skie �ycie pod dachem jej i mojego ojca. Ja nie chcia�abym tak�e. Wci�� czu�abym si� wtedy ma�� dziewczynk�.
- I tak, Bu�eczko, jeste� wci�� ma�� dziewczynk� - u�miechn�� si� wielebny Julian Harmon.
On sam sprawia� wra�enie cz�owieka stworzonego na sze��dziesi�ciolatka, chocia� brakowa�o mu jeszcze jakie� dwadzie�cia pi�� lat, by spe�ni� to zamierzenie natury.
- Tak. Wiem, �e jestem g�upia...
- Nic podobnego, Bu�eczko! Jeste� bardzo m�dra.
- Ach nie! Sk�d znowu! Nie ma we mnie nic z intelektualistki, chocia� staram si� i... I bardzo lubi�, m�j drogi, jak m�wisz o ksi��kach, o historii i takich r�nych rzeczach. Mo�e g�o�ne czytanie mi wieczorami Gibbona nie by�o najlepszym pomys�em, bo kiedy na dworze wieje lodowaty wiatr, a w domu jest przytulnie i ciep�o, Gibbon usposabia do snu.
Julian roze�mia� si� pogodnie.
- Ale, kochanie, strasznie lubi� ci� s�ucha�. Opowiedz, prosz�, jak to stary proboszcz m�wi� kazanie o Ahaswerze.
- Na pami�� znasz t� anegdot�, Bu�eczko.
- Ale opowiedz jeszcze raz. Prosz�!
- To by� stary Scrymgour - zacz��. - Pewnego dnia kto� zajrza� do jego ko�cio�a. Proboszcz wychyla� si� z kazalnicy i z ogniem przemawia� do dwu sprz�taczek w podesz�ym wieku. Wygra�a� im palcem i perorowa�: "Ha! Wiem, co my�licie. My�licie, �e Ahaswer Wielki z Pierwszej Lekcji to Artakserkses Drugi. Nie! To ma by� Artakserkses Trzeci!"
Julian Harmon nie dostrzega� w tej anegdocie nic szczeg�lnie komicznego, ale Bu�eczka �mia�a si� zawsze do rozpuku. Teraz te� parskn�a d�wi�cznym �miechem.
- Najdro�szy! - zawo�a�a. - My�l�, �e ty kiedy� b�dziesz kubek w kubek podobny!
Pastor zrobi� niepewn� min�.
- By� mo�e, Bu�eczko - odrzek� skromnie. - Wiem, �e nie bardzo umiem trafia� do prostych ludzi.
- Nie szkodzi! - podchwyci�a �ywo i podni�s�szy si�, zacz�a zbiera� na tac� naczynia. - W�a�nie wczoraj m�wi�a mi pani Butt, �e jej m��, kt�ry by� ateist� i dawniej nigdy nie chodzi� do ko�cio�a, teraz chodzi ka�dej niedzieli, by s�ucha� twoich kaza�.
Roze�mia�a si� i powiedzia�a, na�laduj�c doskonale afektowany ton pani Butt:
- "No i par� dni temu, prosz� pani, m�� powiedzia� panu Timkinsowi z Little Worsdale, �e tutaj, w Chipping Cleghorn, mamy prawdziw� kultur�. Ca�kiem inaczej ni� u nich, w Little Worsdale, gdzie wielebny Goss m�wi do parafian tak jak do ma�ych dzieci. Prawdziw� kultur� - powiedzia� m�� panu Timkinsowi - mamy tu, w Chipping Cleghorn. Nasz proboszcz kszta�ci� si� w Oxfordzie, nie w Milchesterze, ma gruntown� wiedz� i nam j� przekazuje. Wie wszystko o Rzymianach i Grekach, a tak�e o Babilonie i Asyrii. Ba! Nawet kot z probostwa nazywa si� tak jak jeden kr�l asyryjski!" Tak m�wi� Butt, wi�c chwa�a ci, Julianie! - zawo�a�a Bu�eczka i podj�a zaraz. - M�j Bo�e! Musz� zmyka� z t� tac�, bo inaczej nigdy nie uporam si� z robot�! Hej, Tiglat Pileser! Chod�, kotku! Kici-kici! Dostaniesz resztki �ledzia!
Otworzy�a drzwi i zr�cznie przytrzymuj�c je stop�, wynios�a z pokoju tac� ze stosem naczy�. Niebawem dobieg�a z kuchni jej w�asna wersja znanej �piewki:
Nasta� morderstw dzie� uroczy,
Rozkoszny niby wonny maj,
Zmy�y si� z miasta wszystkie gliny...
Brz�k wrzucanych do zlewu naczy� zag�usza� dalszy ci�g, lecz wychodz�c z domu, wielebny Julian Harmon us�ysza� ko�cowy wiersz radosnej strofy:
A nam, mordercom, w to graj!
ROZDZIA� DRUGI
�NIADANIE W LITTLE PADDOCKS
1
Mieszka�cy Little Paddocks r�wnie� byli przy �niadaniu.
U szczytu sto�u zasiada�a w�a�cicielka domu, panna Blacklock, osoba sze��dziesi�cioletnia, w sportowym kostiumie z tweedu i nieodpowiedniej raczej kolii z du�ych sztucznych pere�, ciasno opinaj�cych szyj�, niby obr�ka. Panna Blacklock czyta�a "Daily Mai�", Julia Simmons przegl�da�a niedbale "Telegraph", Patrick Simmons g�owi� si� nad krzy��wk� zamieszczon� w "Timesie". Panna Dora Bunner zaton�a w lokalnym czasopi�mie.
Panna Blacklock parskn�a ochryp�ym �miechem. Patrick Simmons zamamrota� do siebie:
- Naturalnie... Przecinka, nie przesieka... Tu zrobi�em b��d...
Dora Bunner zagdaka�a nagle g�o�no, niby sp�oszona kura:
- Letty! Letty! Widzia�a�?... Co to w�a�ciwie znaczy�
- Co takiego, Doro?
- Zdumiewaj�ce og�oszenie! Wyra�nie mowa tam o Little Paddocks!... Ale co to w�a�ciwie znaczy?
- Gdyby� zechcia�a mi pokaza� to og�oszenie, kochana Doro...
Panna Bunner pos�usznie wr�czy�a "Gazetk�" przyjaci�ce i dr��cym palcem wskaza�a odpowiednie miejsce.
- Sp�jrz tylko, Letty. Sp�jrz!
Panna Blacklock spojrza�a. Zmarszczy�a brwi. P�niej dociekliwym wzrokiem przebieg�a wok� sto�u i przeczyta�a na g�os:
- "Morderstwo odb�dzie si� w pi�tek, 29 pa�dziernika, o godz. 6.30 wieczorem, w Little Paddocks. Osobne zaproszenia nie b�d� rozsy�ane". Patryk? Czy to tw�j koncept? - zapyta�a obcesowo.
- Nie, ciociu Letty. Sk�d ci to przysz�o na my�l? Dlaczego ja mia�bym mie� z tym co� wsp�lnego? - zaprzeczy� z ca�ym spokojem Patryk Simmons.
- Hm... To wygl�da na ciebie, Pat - odpar�a surowo.
- Pomy�la�am, �e to mo�e by� �art w twoim stylu.
- �art? Nic podobnego, ciociu.
- A mo�e ty, Julio...
- Ja? Sk�d znowu! - powiedzia�a Julia znudzona. Panna Bunner zerkn�a w stron� pustego miejsca, na kt�rym kto� wcze�niej jad� �niadanie.
- Nie s�dzisz, Letty, �e pani Haymes... - rozpocz�a niepewnie.
- Ach, nie! Naszej Filipie nie w g�owie takie �arty! - zawo�a� �ywo Patryk. - To osoba bardzo serio.
Julia ziewn�a, m�wi�c bez zainteresowania:
- Ale c� to za pomys�? Co ta ca�a historia znaczy?
- Moim zdaniem w gr� wchodzi jaki� niem�dry kawa� - odpowiedzia�a z wolna panna Blacklock.
- Idiotyczny i w bardzo z�ym gu�cie - podchwyci�a Dora Bunner. - Dlaczego? Co w tym ma by� zabawnego?
Jej pyzate policzki drga�y nerwowo, oczy kr�tkowidza po�yskiwa�y irytacj� i oburzeniem.
Pani domu u�miechn�a si� do starej przyjaci�ki.
- Nie przejmuj si�, Bunny - powiedzia�a. - Widocznie kto� ma takie poczucie humoru. Ale chcia�abym wiedzie� kto.
- To ma by� dzisiaj - podj�a Bunny. - Dzisiaj o p� do si�dmej. Jak s�dzisz? Co si� zdarzy?
- �mier� - orzek� Patryk grobowym tonem. - Rozkoszna �mier�.
- Cicho b�d�! - zgromi�a go panna Blacklock, a jej przyjaci�ka pisn�a cienko.
- Mia�em na my�li to wyborne ciasto, kt�re wypieka Mitzi - usprawiedliwi� si� m�ody cz�owiek. - Rozkoszna �mier�! Tak je przecie� nazywamy.
Panna Blacklock u�miechn�a si� blado. Dora Bunner natar�a raz jeszcze:
- Ale�, Letty. Co ty naprawd� s�dzisz, bo... Przyjaci�ka przerwa�a jej z krzepi�cym spokojem:
- S�dz�, �e o p� do si�dmej b�dziemy mieli po�ow� Chipping Cleghorn. To pewne. No i wszyscy b�d� p�ka� z ciekawo�ci. Teraz id� sprawdzi�, czy w domu jest troch� kseresu.
2
- Jeste� zaniepokojona? Prawda, Lotty?
Panna Blacklock wzdrygn�a si� nerwowo. Siedzia�a przy biurku i z roztargnieniem rysowa�a ryby na bibularzu. Podnios�a wzrok. Spojrza�a w zaniepokojon� twarz Bunny.
Nie bardzo wiedzia�a, co odpowiedzie� Dorze, bo nie nale�a�o jej niepokoi� ani irytowa�. Milcza�a przez chwil�.
W szkole przyja�ni�a si� z Dora Bunner, kt�ra by�a w�wczas �acina, b��kitnooka, jasnow�osa i, trzeba przyzna�, dosy� g�upia. Jej g�upota nie mia�a wi�kszego znaczenia, gdy� pogoda, weso�o�� i uroda czyni�y z Dory bardzo przyjemn� wsp�towarzyszk�. W swoim czasie - jak mawia�y kole�anki - powinna wyj�� za jakiego� sympatycznego oficera czy prowincjonalnego notariusza. Tyle mia�a zalet! By�a wra�liwa, wierna w przyja�ni, poczciwa. Jednak�e �ycie nie�askawie potraktowa�o Dor� Bunner. Musia�a zarabia� na utrzymanie. Pracowa�a ci�ko, ale czegokolwiek by si� podj�a, nie sz�o jej to dobrze.
Kole�anki szkolne straci�y si� z oczu, lecz przed p� rokiem panna Blacklock otrzyma�a wzruszaj�cy, napisany z patosem list. Dora szwankowa�a na zdrowiu. Mieszka�a w jednym pokoju i usi�owa�a wy�y� z emerytury. Pr�bowa�a dorabia� szyciem, niestety, palce mia�a sztywne od reumatyzmu. W li�cie odwo�ywa�a si� do wspomnie� szkolnych i pyta�a, czy stara przyjaci�ka nie zechcia�aby jej pom�c, chocia� los roz��czy� je tak dawno.
Panna Blacklock zareagowa�a spontanicznie. Biedna Dora! Biedna, �adna, niem�dra, trzpiotowata Dora! Niezw�ocznie wybra�a si� do kole�anki szkolnej, wzi�a j� ze sob� i zainstalowa�a w Little Paddocks pod pretekstem, �e "ca�e gospodarstwo domowe to ju� zbyt du�o dla mnie; musz� mie� kogo� zaufanego do pomocy". Lekarze zapewnili pann� Blacklock, i� jej przyjaci�ka nie po�yje d�ugo, okaza�o si� jednak, �e biedna Dora bywa cz�sto nie lada utrapieniem. Wsz�dzie czyni�a zam�t, dra�ni�a bardzo nerwow� cudzoziemk� zatrudnion� jako pomoc domowa, myli�a si� przy liczeniu bielizny do prania, gubi�a rachunki i listy, cz�sto przywodzi�a do rozpaczy zaradn� i pedantyczn� zawsze pann� Blacklock. Biedna, niem�dra, stara Dora! Taka poczciwa, przywi�zana, dumna i szcz�liwa, �e przydaje si� na co�, lecz, niestety, absolutnie nieobliczalna!
- Uwa�aj, Doro! - rzuci�a cierpko panna Blacklock. - Prosi�am ci� tyle razy!
- M�j Bo�e! - Dora zrobi�a �a�osn� min�. - Uwa�am, Letty... Tylko zapomnia�am. Ale zaniepokojona jeste�? Prawda?
- Zaniepokojona? Nie... Bynajmniej. Masz na my�li to g�upie og�oszenie?
- Aha... Mo�e to i dowcip, lecz w ka�dym razie dowcip jadowity.
- Jadowity?
- Aha... Musi kry� w sobie co� z�ego... Powiedzia�abym, �e... moim zdaniem, nie jest to dowcip mi�y.
Panna Blacklock spojrza�a na przyjaci�k�. �agodne oczy, up�r w wyrazie ust, nos cokolwiek zadarty. Biedna Dora! Irytuj�ca, roztrzepana, pe�na dobrych ch�ci i stwarzaj�ca wci�� problemy. A przecie� - dziwna rzecz - nie pozbawiona zdrowego rozs�dku!
- Masz chyba s�uszno��, Doro. Nie mo�e to by� mi�y dowcip.
- Mnie si� zupe�nie nie podoba - podchwyci�a Dora z nieoczekiwanym ogniem. - Przestraszy�am si�, Letty. I ty jeste� przestraszona.
- Ja? Tak�e pomys�! - obruszy�a si� panna Blacklock.
- Jest w tym niebezpiecze�stwo. Tak, Letycjo! Niebezpiecze�stwo! Co� w stylu ludzi, kt�rzy wysy�aj� poczt� paczki zawieraj�ce bomby zegarowe.
- Moja droga! Po prostu jaki� przyg�upek chcia� by� dowcipny.
- Ale co w tym dowcipnego? Nic!
S�usznie! Co w tym dowcipnego? Twarz panny Blacklock zdradza�a jej my�li, wi�c Dora zawo�a�a tonem triumfu:
- A widzisz, Letty! Jeste� takiego samego zdania!
- Ale�, kochana Bunny...
Panna Blacklock umilk�a raptownie. Do pokoju wtargn�a wzburzona m�oda kobieta w jaskrawej sp�dnicy i d�ersejowej bluzce, pod kt�r� falowa� pe�ny biust. Mia�a przet�uszczone ciemne w�osy, splecione w warkocz i upi�te w koron�.
- Pom�wi� z pani�? Mo�na? Nie? Panna Blacklock westchn�a.
- Naturalnie, Mitzi. O co chodzi?
Czasami my�la�a, �e wola�aby sama sprz�ta� i gotowa�, ni� znosi� ataki nerwowe tej imigrantki zatrudnionej jako pomoc domowa.
- To b�dzie w porz�dku, nie? Wymawiam, prosz� pani! Odchodz�! Zaraz!
- Dlaczego, Mitzi? Kto� ci� zdenerwowa�?
- Tak! Jestem zdenerwowana! - pad�a dramatyczna odpowied�. - Nie chc� umiera�! Nie! Ju� raz unikn�am �mierci w Europie. Ca�a moja rodzina zgin�a. Wymordowana! Matka, ma�y braciszek, moja siostrzeniczka, s�odkie dziecko! Wszyscy wymordowani! Ja uciek�am. Ukry�am si� i schroni�am w Anglii. Pracuj� tak, jak nigdy nie pracowa�abym we w�asnym kraju. Ja, prosz� pani...
- Wiem. Znam to wszystko - przerwa�a panna Blacklock, kt�ra rzeczywi�cie zna�a na pami�� t� histori�, bo Mitzi powtarza�a j� ci�gle. - Ale dlaczego chcesz odej�� w�a�nie dzisiaj?
- Bo znowu przyjd�, �eby mnie zabi�!
- Kto?
- Moi wrogowie. Hitlerowcy. A mo�e teraz jacy� inni. Dowiedzieli si�, �e tu jestem. Przyjd� mnie zabi�. Przeczyta�am o tym. Sama! W tym pi�mie!
- W "Gazetce"?
- Aha! W tym pi�mie. Czarno na bia�ym. O! Prosz� popatrze�, co tu napisane. Morderstwo, nie? W Little Paddocks! To tutaj, nie? Dzi� wiecz�r, o p� do si�dmej! Nie my�l� czeka�. Nie chc�, �eby mnie zamordowali. Nie chc�!
- Ale dlaczego odnosisz to do siebie? Naszym zdaniem w gr� wchodzi �art.
- �art! To �aden �art zabi� kogo�!
- �aden �art. Zgoda. Ale, drogie dziecko, gdyby wrogowie mieli zamiar ci� zabi�, nie og�aszaliby tego w prasie.
- Nie og�aszaliby? My�li pani? - podchwyci�a zbita nieco z tropu Mitzi. - Uwa�a pani, �e nie chc� zamordowa� nikogo? A mo�e w�a�nie pani�, prosz� pani? Nie?
- Nie widz� powodu, dla kt�rego ktokolwiek m�g�by mi �yczy� �mierci - odpar�a panna Blacklock spokojnie i beztrosko. - I s�owo daj�, Mitzi, nie widz� powodu, dla kt�rego m�g�by chcie� zabi� ciebie. Dlaczego, Mitzi?
- Bo to �li ludzie. Bardzo �li! M�wi�am przecie�... Matka i ma�y braciszek, i moja siostrzenica, takie s�odkie dziecko...
- Tak! Wiem! - Panna Blacklock przerwa�a potok-s��w Mitzi. - Ale nie wyobra�am sobie, czemu kto� mia�by dyba� na twoje �ycie. Je�eli chcesz odej�� natychmiast, nie mog� oczywi�cie przeszkodzi� temu. Ale, doprawdy, zrobi�aby� wielkie g�upstwo - zako�czy�a i doda�a stanowczym tonem, kt�ry najwidoczniej zachwia� postanowieniem Mitzi: - Rze�nik przys�a� dzi� bardzo tward� wo�owin�. Trzeba j� b�dzie udusi�.
- Tak! Udusi�! Zrobi� pa�stwu gulasz. Taki specjalny gulasz.
- Niech b�dzie gulasz. Zgoda. I z tego troch� uschni�tego sera warto by zrobi� paluszki. Spodziewam si� kilku os�b dzi� wieczorem.
- Dzi� wieczorem? Akurat dzi� wieczorem?
- Aha. O p� do si�dmej.
- Tak jak by�o w gazecie, nie? Czemu kilka os�b mia�oby przyj�� o p� do si�dmej?
- Bo ludzie lubi� pogrzeby - powiedzia�a �artobliwie panna Blacklock. - Jestem zaj�ta, Mitzi. Prosz� p�j�� do swojej roboty - rzuci�a stanowczo i doda�a, gdy drzwi zamkn�y si� za cudzoziemk�. - Kl�ska na razie za�egnana.
- Umiesz sobie radzi�, Letty - pochwali�a j� panna Bunner.
ROZDZIA� TRZECI
O Pӣ DO SI�DMEJ
1
A wi�c wszystko gotowe - powiedzia�a panna Blacklock.
Nie bez uznania obj�a spojrzeniem d�ugi salon. Rypsowe obicia w dese� z r�, dwa wazony rdzawych chryzantem, ma�y bukiet fio�k�w i srebrna szkatu�ka z papierosami na stoliku pod �cian�, a na �rodkowym stole taca z napojami.
Little Paddocks - niewielki dom w stylu wczesnowiktoriariskim - by� ozdobiony pod�u�n� werand� i zielonymi �aluzjami w oknach. D�ugi salon, kt�remu dach werandy zabiera� znaczn� cz�� �wiat�a, mia� pocz�tkowo dwuskrzyd�owe drzwi wiod�ce do ma�ego pokoju z wykuszowym oknem. Poprzedni mieszka�cy usun�li te drzwi i zast�pili pluszow� kotar�. Z kolei panna Blacklock pozby�a si� kotary i oba pokoje po��czy�a w jeden. By�y tam dwa kominki, a chocia� na �adnym z nich nie p�on�� ogie�, w salonie panowa�o przyjemne ciep�o.
- Oo! Centralne ogrzewanie dzia�a - powiedzia� Patryk.
- Aha! - pani domu przytakn�a skinieniem g�owy. - Ostatnio by�o tak mglisto i deszczowo. W ca�ym domu czu� wilgo�. Kaza�am Evansowi napali�, zanim poszed� do domu.
- A co z bezcennym koksem? - zapyta� drwi�co m�ody cz�owiek.
- Co z bezcennym, jak powiedzia�e�, koksem? W przeciwnym razie musia�by si� pali� w kominkach r�wnie bezcenny w�giel. Widzisz, m�j drogi, w�adze odmawiaj� nam nawet nale�nej cotygodniowej odrobiny w�gla, je�eli nie dowiedziemy, �e to jedyny opa�, jaki s�u�y do gotowania.
- Podobno dawniej ka�dy m�g� kupowa�, ile chcia�, w�gla i koksu. Czy to prawda? - zapyta�a Julia takim tonem, jakby s�ucha�a dziwnych opowie�ci o jakim� nieznanym kraju.
- Tak, i to tanio.
- Nie by�o ogranicze�? Mo�na si� by�o obej�� bez rozmaitych poda� i formularzy? Ka�dy m�g� kupowa� koks i w�giel?
- W dowolnych ilo�ciach i gatunkach. Nie sam �upek i kamie�, jakie dzi� dostajemy.
- To musia� by� �wiat z bajki - westchn�a Julia.
- Prawda?
- Tak mi si� zdaje, gdy ten �wiat wspominam - powiedzia�a z u�miechem panna Blacklock. - Ale jestem stara, nic wi�c dziwnego, �e bardziej podobaj� mi si� dawne czasy. Wy, m�odzi, nie powinni�cie tak my�le�.
- Nie musia�abym wtedy pracowa� zarobkowo - podj�a dziewczyna. - Mog�abym po prostu siedzie� w domu, piel�gnowa� kwiaty, pisywa� li�ciki... Po co pisywa�o si� li�ciki? I do kogo?
- Do wszystkich tych, do kt�rych obecnie telefonujemy - wyja�ni�a pogodnie panna Blacklock. - My�l�, Julio, �e ty nie potrafi�aby� nawet pisa� li�cik�w.
- W ka�dym razie nie w stylu uroczego "Poradnika wszelkiej korespondencji", kt�ry znalaz�am tu niedawno. Co� cudownego! Dowiedzia�am si� stamt�d, jak grzecznie odrzuci� propozycj� ma��e�stwa uczynion� przez wdowca!
- W�tpi�, moja droga, czy przesiadywanie w domu odpowiada�oby ci tak bardzo, jak s�dzisz. To poci�ga�o za sob� r�ne obowi�zki. Chocia� - ci�gn�a pani domu osch�ym tonem - niewiele mi o nich wiadomo. Bunny - czule spojrza�a w stron� dawnej kole�anki - i ja wcze�nie zacz�y�my pracowa� zarobkowo.
- Istotnie, Letty! Za wcze�nie! - podchwyci�a panna Bunner. - Ach, te niezno�ne dzieci! Nigdy ich nie zapomn�! Naturalnie Letty by�a m�drzejsza ode mnie. Zosta�a urz�dniczk�, sekretark� wielkiego finansisty.
Drzwi otworzy�y si� i do salonu wesz�a Filipa Haymes - wysoka, jasnow�osa, ch�odna i opanowana. Nie bez zdziwienia rozejrza�a si� wok�.
- Co to? Przyj�cie? Nikt mi nic nie m�wi�.
- Nasza Filipa, ma si� rozumie�, nic nie wie! - roze�mia� si� Patryk. - Trzymam zak�ad, �e to jedyna w Chipping Cleghorn osoba nie u�wiadomiona.
M�oda kobieta rzuci�a mu pytaj�ce spojrzenie.
- Rozejrzyj si� doko�a, a zobaczysz miejsce przysz�ego morderstwa! - odpowiedzia� i teatralnym gestem zatoczy� szeroki �uk r�k�.
Filipa Haymes zrobi�a zdumion� min�.
- Oto - ci�gn�� m�ody cz�owiek, wskazuj�c dwa wielkie p�ki chryzantem - �a�obne wie�ce. A te salaterki paluszk�w z sera i oliwek symbolizuj� pieczone mi�siwa podawane zazwyczaj na stypie.
Filipa zwr�ci�a wzrok w kierunku pani domu.
- Czy to �art? Jestem okropnie g�upia, nigdy nie rozumiem �art�w.
- G�upi �art i niesmaczny! - wybuchn�a Dora Bunner.
- Mnie si� przynajmniej nie podoba.
- Poka�cie jej og�oszenie - zabra�a g�os panna Blacklock. - Ja musz� zamkn�� kaczki. Id�, bo ju� robi si� ciemno. No i go�ci tylko patrze�!
- Ja p�jd� zamkn�� kaczki - zaproponowa�a Filipa.
- Nie, moja droga - zaoponowa�a pani domu. - Zako�czy�a� sw�j dzie� pracy.
- Ja ci� zast�pi�, ciociu Letty - powiedzia� Patryk.
- Nic podobnego! - odm�wi�a energicznie. - Poprzednim razem nie zasun��e� porz�dnie rygla.
- Pozw�l, kochana Letty, �e ja to zrobi� - wyrwa�a si� panna Bunner. - Z ca�� przyjemno�ci�. Naprawd�! Wezm� tylko kalosze i... Gdzie te� podzia�am �akiet?
Panna Blacklock u�miechn�a si� tylko i znikn�a z pokoju.
- Nic z tego, Bunny - odezwa� si� Patryk. - Ciocia Letty jest samodzielna, nie pozwoli si� w niczym zast�pi�. Stanowczo woli wszystko robi� sama.
- Uwielbia prac� - dorzuci�a Julia.
- Nie zauwa�y�am jednak, �eby� ty kwapi�a si� z pomoc� - podchwyci� jej brat, a dziewczyna u�miechn�a si� sennie.
- Dopiero co orzek�e�, �e ciocia Letty nie pozwoli si� w niczym zast�pi�. A zreszt� - wyci�gn�a przed siebie kszta�tne nogi - jestem w swoich najlepszych po�czochach.
- �mier� w jedwabnych po�czochach - zadeklamowa� Patryk.
- Jedwabnych? To nylony, g�uptasie.
- �mier� w nylonach? To ju� nie tak dobry tytu� krymina�u.
- Mo�e kto� wyt�umaczy mi wreszcie, sk�d dzi� tyle gadania o �mierci? - zapyta�a Filipa z nut� skargi w g�osie.
Wszyscy naraz usi�owali jej wyt�umaczy�, lecz nikt nie m�g� znale�� "Gazetki", gdy� Mitzi zabra�a j� do kuchni. Pani domu wr�ci�a po up�ywie kilku minut.
- Kaczki zamkni�te - oznajmi�a i spojrza�a na zegar.
- Dwadzie�cia po sz�stej. Zaraz zaczn� si� schodzi� albo m�j pogl�d na s�siad�w jest absolutnie mylny.
- Nie rozumiem, dlaczego zaraz zaczn� si� schodzi�
- b�kn�a niepewnie Filipa.
- Nie rozumiesz? Zapewne... Ale widzisz, ludzie s� na og� bardziej w�cibscy ni� ty.
- Postawa �yciowa Filipy to przede wszystkim brak zainteresowania - wtr�ci�a cierpko Julia.
Filipa powstrzyma�a si� od odpowiedzi. Panna Blacklock spojrza�a w stron� �rodkowego sto�u, na kt�rym Mitzi postawi�a kseres i trzy salaterki z oliwkami, paluszkami z sera oraz drobnymi ciasteczkami w�asnego wypieku.
- Pat - zwr�ci�a si� do siostrze�ca - mo�e zechcia�by� przestawi� t� tac� lub ca�y st�, je�eli wolisz, gdzie� dalej, na przyk�ad pod wykuszowe okno? Ostatecznie nie wydaj� przyj�cia i nie zaprasza�am nikogo. Niech nie wygl�da na to, �e spodziewam si� go�ci.
- Chcesz, ciociu Letty, zatai� swoj� bystro�� w przewidywaniu?
- �adnie to powiedzia�e�. Dzi�kuj� ci, ch�opcze.
- Zainscenizujemy uroczy wiecz�r w �ci�le domowym k�ku - powiedzia�a Julia - i b�dziemy udawa� zdziwienie, gdy kto� si� zjawi.
Panna Blacklock si�gn�a po butelk� kseresu, podnios�a j� i zrobi�a niezdecydowan� min�.
- Prawie po�owa zosta�a - uspokoi� j� Patryk. - Powinno starczy�.
- Aha... Zapewne... - b�kn�a z wahaniem i podj�a zaraz stanowczym tonem: - Pat! B�d� �askaw przynie�� �wie�� butelk�. Jest w schowku kredensowym... Ta zosta�a otwarta do�� dawno. Pami�taj te� o korkoci�gu.
Patryk wyszed� pos�usznie, aby po chwili wr�ci� z butelk�, kt�r� odkorkowa� i postawi� na tacy. Zerkn�� spod oka w kierunku pani domu.
- Jak widz�, ciociu Letty - powiedzia� cicho - spraw� traktujesz bardzo serio. Nie myl� si� prawda?
- Nie wyobra�asz sobie chyba, Letty... - zacz�a Dora Bunner, lecz panna Blacklock przerwa�a jej szybko:
- Cicho! Kto� dzwoni... Moje przewidywania znajduj� potwierdzenie.
2
Mitzi otworzy�a drzwi salonu i zaanonsowa�a na sw�j osobliwy, poufa�y spos�b:
- Pan pu�kownik i pani Easterbrook przyszli, prosz� pani.
Pu�kownik by� bardzo pewien siebie i najwidoczniej pr�bowa� ukry� lekkie zmieszanie.
- Nie przeszkadzamy, prawda? - zaczaj, a Julia parskn�a st�umionym �miechem. - Akurat przechodzili�my t�dy, wi�c... Nie przeszkadzamy, prawda? Mamy stosunkowo ciep�y wiecz�r... O! Dzia�a centralne ogrzewanie!... Naszego jeszcze nie uruchomili�my.
- Prze�liczne chryzantemy - zaszczebiota�a pani Easterbrook. - Cudowne! Naprawd�!
- Ale� sk�d, to wiechcie - rzuci�a p�g�osem Julia. Pani Easterbrook powita�a Filip� Haymes troch� zbyt serdecznie. Widocznie chcia�a da� do zrozumienia, �e nie uwa�a jej za osob� pracuj�c� na roli zawodowo.
- Jak wygl�da teraz ogr�d pani Lucas? - zapyta�a. - B�dzie kiedy� w porz�dku? Podczas wojny zosta� zupe�nie zaniedbany, a teraz ten okropny staruch, Ashe, tylko zmiata li�cie i sadzi troch� kapusty.
- Ju� zaczyna by� wida� efekty - odpowiedzia�a Filipa - ale uporz�dkowanie go wymaga nieco czasu.
Mitzi otworzy�a zn�w drzwi i oznajmi�a:
- Te panie z Boulders!
- Dobry wiecz�r - powiedzia�a panna Hinchliffe i wkroczywszy do salonu, obdarzy�a pani� domu mia�d��cym u�ciskiem d�oni. - Zaproponowa�am Murg, �eby�my tu wpad�y na chwil�. Chcia�am zapyta�, jak nios� si� pani kaczki.
- Wcze�nie ju� si� �ciemnia, prawda? - zwr�ci�a si� do Patryka panna Murgatroyd. - Prze�liczne chryzantemy!
- Wiechcie! - b�kn�a Julia.
- Czemu� taka nastroszona? - skarci� j� szeptem m�ody cz�owiek.
- O! Centralne dzia�a! Tak wcze�nie! - podj�a panna Hinchliffe karc�cym tonem.
- Ten dom jest okropnie wilgotny jesieni� - wyja�ni�a panna Blacklock.
Patryk zapyta� j� wzrokiem, czy czas na kseres, i t� sam� drog� otrzyma� odpowied�, �e za wcze�nie.
- Dostanie pan w tym roku cebulki z Holandii? - zapyta�a panna Blacklock pu�kownika.
Drzwi otwar�y si� znowu i do salonu wkroczy�a zmieszana nieco pani Swettenham, za ni� za� pos�pny i zawstydzony Edmund.
- No i jeste�my! - zacz�a weso�o dama, rozgl�daj�c si� wok� z nietajonym zaciekawieniem. - Przysz�o mi na my�l, �eby wst�pi� tutaj... - ci�gn�a zbita cokolwiek z tropu - i zapyta�, czy nie zechcia�aby pani wzi�� koci�tka? Nasza kotka w�a�nie...
- Spodziewa si� potomstwa po rudym kocurze - podchwyci� Edmund. - Nale�y s�dzi�, �e b�dzie to potomstwo okropne. Prosz� pami�ta�, �e zosta�a pani ostrze�ona.
- Nasza kotka jest wyj�tkowo �owna - podj�a �ywo pani Swettenham i dorzuci�a zaraz: - Prze�liczne chryzantemy!
- Jak widz�, centralne ogrzewanie dzia�a - powiedzia� Edmund, nie sil�c si� na oryginalno��.
- Jacy oni podobni do p�yt gramofonowych - szepn�a Julia.
- Nie podobaj� mi si� dzisiejsze wiadomo�ci. Bardzo nie podobaj�! - Pu�kownik Easterbrook uj�� Patryka za guzik. - Moim zdaniem wojna jest nieunikniona. Absolutnie nieunikniona!
- Nie czytuj� nigdy agencyjnych doniesie� - odrzek� m�ody cz�owiek.
Jeszcze raz otworzy�y si� drzwi i do salonu wesz�a pani Harmon.
Stary filcowy kapelusz mia�a zsuni�ty kokieteryjnie na ty� g�owy, a noszony zazwyczaj wyblak�y sweter zast�pi�a nieco zbyt obszern� bluzk� z falbankami.
- Witam kochan� pani�! Witam! - zawo�a�a z promiennym u�miechem. - I co? Nie sp�ni�am si�? Kiedy zacznie si� morderstwo?
3
Szmer przy�pieszonych oddech�w. Julia roze�mia�a si� kr�tko, z uznaniem. Patryk zrobi� niepocieszon� min�. Panna Blacklock u�miechn�a si� do pastorowej.
- Julian szaleje ze z�o�ci, �e nie m�g� przyj�� - ci�gn�a pani Harmon. - On uwielbia morderstwa! W�a�nie dlatego wyg�osi� zesz�ej niedzieli takie �wietne kazanie... Ha! Pewno nie powinnam tak m�wi�, bo to przecie� m�j m��, ale kazanie by�o rzeczywi�cie �wietne. Prawda? A wszystko dzi�ki "Igraszkom �mierci". Panienka z ksi�garni specjalnie od�o�y�a dla mnie t� ksi��k�. Czytali pa�stwo? Wstrz�saj�ca historia! Naprawd�! Wydaje si�, �e ju� wszystko wiadomo i nagle to nie tak... Nast�puje seria wspania�ych morderstw! Cztery... Mo�e nawet pi��! "Igraszki �mierci" zostawi�am w jego gabinecie, kiedy Julian zamkn�� si�, �eby przygotowa� kazanie. No i si�gn�� po ksi��k�, a p�niej nie m�g� si� od niej oderwa�. Po prostu nie by� w stanie! W rezultacie musia� si� strasznie spieszy� z pisaniem kazania, wi�c to, co chcia� powiedzie�, wyrazi� zwyczajnie, bez �adnych tam m�dro�ci ani uczonych aluzji. Oczywi�cie kazanie wypad�o znacznie lepiej. S�owo daj�! Z pewno�ci� za du�o gadam. No i co? Kiedy zacznie si� morderstwo?
Panna Blacklock spojrza�a w stron� zegara stoj�cego na p�ce nad kominkiem.
- Je�eli rzeczywi�cie co� ma si� zdarzy�, winno zdarzy� si� nied�ugo - powiedzia�a. - Za minut� p� do si�dmej. Tymczasem zaproponuj� pa�stwu kieliszek kseresu.
Patryk ruszy� �wawo w kierunku wykuszowego okna. Panna Blacklock podesz�a do stolika przy arkadzie, na kt�rym znajdowa�a si� szkatu�ka z papierosami.
- Z rozkosz� wypij� kieliszek! - zawo�a�a pani Harmon. - Ale, prosz� pani, co znaczy to "je�eli"?
- Bo, droga pani, ja wiem nie wi�cej ni� pa�stwo. Najprawdopodobniej ...
Urwa�a i zwr�ci�a wzrok ku ma�emu zegarowi nad kominkiem. Zegar zacz�� dzwoni� melodyjnie, srebrzy�cie. Wydzwoni� kwadrans, p�niej p� godziny. Wszyscy patrzyli w tamt� stron�. Gdy przebrzmia�a ostatnia nuta, zgas�y �wiat�a.
4
W ciemno�ciach rozleg�y si� st�umione okrzyki i kobiece piski pe�ne ukontentowania.
- Zaczyna si�! - krzykn�a rado�nie pani Harmon.
- Nie podoba mi si� to! Wcale nie podoba! - zabrzmia� g�os Dory Bunner.
S�ycha� te� by�o inne g�osy.
- Przera�aj�ca historia.
- Nape�niaj�ca dreszczykiem grozy!
- Gdzie jeste�, Archie?
- Przepraszam! Zdaje si�, nast�pi�em komu� na nog�. Drzwi otworzy�y si� z ha�asem. Jasna smuga reflektora latarki elektrycznej omiot�a pok�j. Nosowy, zachrypni�ty g�os m�czyzny - przypominaj�cy zebranym mi�e popo�udnia sp�dzone w kinie na ogl�daniu film�w kryminalnych - rzuci� zwi�z�y rozkaz:
- R�ce do g�ry!
- R�ce do g�ry, m�wi� - warkn�� powt�rnie ten sam g�os.
Wszyscy podnie�li r�ce ch�tnie, nawet z rozbawieniem.
- Co� wspania�ego! - powiedzia�a kt�ra� z kobiet.
- Trz�s� si� ca�a ze strachu!
Nieoczekiwanie wystrzeli� rewolwer. A potem jeszcze raz. Stuk pocisk�w o �cian� zwarzy� przyjemny nastr�j. W jednej chwili zabawa przesta�a by� zabaw�. Kto� krzykn�� trwo�nie.
Posta� stoj�ca w drzwiach odwr�ci�a si� raptownie, jak gdyby si� zachwia�a. Hukn�� trzeci wystrza�. Posta� zgi�a si� wp� i run�a na pod�og�. Latarka upad�a i zgas�a.
Znowu zrobi�o si� ciemno. Nie przytrzymywane drzwi wahad�owe skrzypn�y i poma�u, jak gdyby z cichym pomrukiem protestu, zamkn�y si� same. Klamka szcz�kn�a g�ucho.
5
W salonie powsta� piekielny zam�t. Odezwa�y si� naraz wszystkie g�osy.
- �wiat�a!
- Gdzie tu wy��cznik?
- Nie ma kto zapalniczki?
- Nie podoba mi si� to! Wcale nie podoba!
- Strza�y by�y prawdziwe!
- I prawdziwy rewolwer!
- Czy to bandyta?
- Och, Archie! Ja chc� do domu!
- Na Boga! Nikt nie ma zapalniczki?
W tej chwili jednocze�nie pstrykn�y dwie zapalniczki. Pali�y si� jasnym, spokojnym p�omieniem.
Zdumieni go�cie, j�li spogl�da� jeden na drugiego. Pod �cian�, obok arkady ��cz�cej dwie cz�ci salonu, sta�a panna Blacklock. Przes�ania�a twarz d�oni�. �wiat�o by�o za s�abe, by widzie� co� wi�cej, niew�tpliwie jednak pomi�dzy jej palcami s�czy�a si� ciemna ciecz.
Pu�kownik Easterbrook odchrz�kn�� i spr�bowa� opanowa� sytuacj�.
- Swettenham! Prosz� sprawdzi� wy��czniki! - zakomenderowa�.
Edmund, kt�ry sta� w pobli�u drzwi, pos�usznie wykona� rozkaz.
- Posz�y korki. Domowe. Albo na s�upie - orzek� pu�kownik. - Co to za piekielny rwetes?
Z holu dobieg� kobiecy krzyk, kt�ry wci�� przybiera� na sile, a wt�rowa�o mu b�bnienie pi�ciami o drzwi.
- Mitzi... Kto� morduje Mitzi... - wyj�ka�a Dora Bunner, chlipi�c cicho.
- To zbyt pi�kne, by mog�o by� prawdziwe - mrukn�� p�g�osem Patryk.
- Potrzebne s� �wiece - odezwa�a si� panna Blacklock.
- B�d� tak dobry, Patryku...
Pu�kownik zd��y� tymczasem otworzy� drzwi i razem z Edmundem, z zapalniczkami w uniesionych r�kach, weszli do holu. Tam prawie potkn�li si� o rozci�gni�t� na pod�odze posta� ludzk�.
- Kto� go roz�o�y� - powiedzia� pu�kownik Easterbrook.
- Gdzie ta kobieta robi taki diabelski ha�as?
- W jadalni - wyja�ni� Edmund.
Pok�j sto�owy znajdowa� si� po przeciwnej stronie holu. Kto� t�uk� tam pi�ciami w drzwi, piszcza� i krzycza�.
- Drzwi s� zamkni�te. - Edmund obr�ci� klucz w zamku i Mitzi wyskoczy�a jak tygryska.
W jadalni pali�y si� �wiat�a. Widoczna na ich tle Mitzi by�a niczym uosobienie ob��dnej paniki. Wrzeszcza�a nadal, a �e zaj�ta by�a uprzednio czyszczeniem srebra, wi�c nadal trzyma�a w r�kach spor� irchow� �ciereczk� i �opatk� do nak�adania ryby, co wygl�da�o komicznie.
- Cicho b�d�, Mitzi! - rzuci�a panna Blacklock.
- Przesta� wreszcie! - zawo�a� Edmund, a gdy dziewczyna nie zamierza�a przesta�, wymierzy� jej t�gi policzek.
Dosta�a gwa�townej, kr�tkiej czkawki i umilk�a.
- Trzeba przynie�� �wiece - powiedzia�a panna Blacklock. - S� w kuchennym schowku. Wiesz, Pat, gdzie szuka� kork�w?
- W sionce za pokojem kredensowym, prawda? Zaraz sprawdz�, co da si� zrobi�.
Pani domu post�pi�a kilka krok�w i znalaz�a si� w padaj�cej z jadalni smudze blasku. Dora Bunner zaszlocha�a g�o�niej, Mitzi wrzasn�a przera�liwie.
- Krew! - wybe�kota�a. - Krew! Pani jest ranna! Wykrwawi si� pani na �mier�!
- G�upia jeste�, Mitzi! - zirytowa�a si� panna Blacklock. - To �adna rana. Kula drasn�a mi ucho.
- Ale krwawisz naprawd�, ciociu Letty - szepn�a Julia. Istotnie bia�a bluzka, per�y oraz d�o� panny Blacklock by�y lepkie od krwi.
- Uszy mocno krwawi� - powiedzia�a ranna. - Przypominam sobie, �e jako dziecko zemdla�am, kiedy fryzjer drasn�� mnie w ucho. Zdawa�o mi si�, �e w jednej chwili krew wype�ni�a ca�� miednic�. I co ze �wiat�em?
- P�jd� po �wiece - zaproponowa�a Mitzi.
Julia dotrzyma�a jej towarzystwa i niebawem wr�ci�y, nios�c kilka �wiec poprzylepianych do spodk�w.
- Warto przypatrzy� si� z�oczy�cy - zabra� g�os pu�kownik Easterbrook. - Swettenham! Prosz� przytrzyma� mi tu nisko kilka �wiec.
- Ja stan� z drugiej strony - powiedzia�a Filipa i pewn� d�oni� uj�a dwa spodki.
Pu�kownik Easterbrook przykl�kn��.
Rozci�gni�ty na pod�odze m�czyzna by� ubrany w czarna peleryn� z kapturem. Twarz przes�ania�a mu czarna maska. D�onie by�y w czarnych bawe�nianych r�kawiczkach. Kaptur zsun�� si� i ods�oni� jasne w�osy w nie�adzie.
Pu�kownik odwr�ci� le��cego twarz� do g�ry, sprawdzi� puls, spr�bowa� dotkn�� serca i w tym momencie cofn�� z obrzydzeniem r�k�. Palce mia� czerwone i lepkie.
- Postrzeli� si� - orzek�.
- Czy ci�ko ranny? - zapyta�a panna Blacklock.
- Hm... Chyba nie �yje... Mo�e pope�ni� samob�jstwo, a mo�e zapl�ta� si� w peleryn� i, kiedy pada�, rewolwer wypali�. Gdybym widzia� go lepiej...
W tej chwili, jak gdyby za dotkni�ciem r�d�ki czarnoksi�skiej, zaja�nia�y wszystkie �wiat�a.
Zgromadzeni w holu Little Paddocks mieszka�cy osady uprzytomnili sobie nagle, �e stoj� w obliczu nag�ej i gwa�townej �mierci. Pu�kownik Easterbrook mia� czerwon� d�o�. Krew �cieka�a nadal po szyi, bluzce i �akiecie panny Blacklock, a u ich st�p spoczywa�o rozci�gni�te groteskowo cia�o napastnika.
- Okaza�o si�, �e tylko jeden korek... - zacz�� Patryk, wchodz�c do pokoju sto�owego, i umilk� raptownie.
Pu�kownik Easterbrook dotkn�� ma�ej, czarnej maski.
- Nale�y sprawdzi�, co to za jeden - powiedzia�. - Chocia� nie s�dz�, by m�g� to by� kto� ze znajomych...
Zdj�� mask� z twarzy nieboszczyka. Ciekawie wyci�gn�y si� wszystkie szyje. Mitzi krzykn�a i zn�w dosta�a czkawki. Inni zachowali spok�j.
- Taki m�ody - odezwa�a si� panna Harmon z nut� wsp�czucia.
- Letty! Sp�jrz, Letty! - zawo�a�a nagle Dora Bunner. - To ch�opiec z hotelu Royal w Medenham Wells! Ten, kt�ry przyszed� tu raz i prosi� o pieni�dze na powr�t do Szwajcarii, a ty mu odm�wi�a�. Pewno by� to pretekst, �eby zapozna� si� z rozk�adem domu... M�j Bo�e! Niewiele brakowa�o, �eby ciebie zabi�!
Panna Blacklock stan�a na wysoko�ci zadania.
- Filipo! - rzuci�a stanowczo. - We� Bunny do pokoju sto�owego i daj jej p� kieliszka koniaku. Julio! Skocz do �azienki! Przynie� mi plaster z opatrunkiem. Znajdziesz go w apteczce. Nieprzyjemnie krwawi� jak zar�ni�te prosi�. Pat! Zadzwo� na policj�! Zaraz!
ROZDZIA� CZWARTY
HOTEL ROYAL
1
Pu�kownik George Rydesdale, komendant policji hrabstwa Middle, by� cz�owiekiem milcz�cym i spokojnym. �redniego wzrostu, o bystrych oczach pod krzaczastymi brwiami, zwyk� raczej s�ucha�, ni� m�wi�. P�niej matowym g�osem wydawa� zwi�z�y rozkaz - i rozkaz wykonywano pos�usznie.
W tej chwili pu�kownik s�ucha� z uwag� tego, co m�wi� inspektor-detektyw Dermont Craddock, kt�re