327

Szczegóły
Tytuł 327
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

327 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 327 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

327 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

tytu�: "Mozaika Parsifala" autor: Robert Ludlum korekta: [email protected] Wydawnictwo Da Capo, Wydawnictwo GiG Warszawa 1993 * * * CZʌ� PIERWSZA 1 Zimne promienie ksi�yca pada�y z nocnego nieba, odbijaj�c si� od rozko�ysanego morza, kt�re wybucha�o raz po raz i zastyga�o w powietrzu bryzgami bieli tam, gdzie pojedyncze fale rozbija�y si� o przybrze�ne ska�y. Odcinek pla�y na Costa Brava, otoczony strzelistymi, kamiennymi �cianami sta� si� miejscem egzekucji. Musia�o do tego doj��. Widzia� j� teraz dok�adnie. I s�ysza� poprzez szum morza i huk rozbryzguj�cych si� fal. Bieg�a na o�lep, krzycz�c rozpaczliwie: "Pro boha ziv ho! Proc! Co to del s! Prestan! Proc! Proc!" Jej jasne w�osy pochwyci� ksi�ycowy blask, a wycelowany w ni� z odleg�o�ci pi��dziesi�ciu jard�w snop mocnego �wiat�a zaostrzy� jeszcze kontury biegn�cej sylwetki. Upad�a i cisz� nocn� rozerwa�o raptowne, brutalne staccato serii z broni maszynowej. Piasek i k�py trawy wok� niej wybucha�y pod gradem kul. Jeszcze kilka sekund i b�dzie po wszystkim. Taki b�dzie koniec jego mi�o�ci. Stali wysoko na wzg�rzu, z kt�rego rozci�ga� si� widok na We�taw�. Statki pru�y wod�, zostawiaj�c po sobie szerokie bruzdy. K��by dymu z fabrycznych komin�w snu�y si� po jasnym, popo�udniowym niebie, przys�aniaj�c dalekie g�ry. Michael patrzy� przed siebie i zastanawia� si�, czy wiatr nad Prag� przep�dzi wreszcie siwe smugi i ods�oni na powr�t g�rskie szczyty. Po�o�y� g�ow� na kolanach Jenny i rozprostowa� d�ugie nogi, dotykaj�c stopami wiklinowego koszyka, do kt�rego w�o�y�a kanapki i sch�odzone bia�e wino. Siedzia�a na trawie, oparta plecami o g�adk� kor� brzozowego pnia i g�adzi�a go po w�osach. Potem przesun�a palcami po jego twarzy, delikatnie obrysowuj�c usta i ko�ci policzkowe. - Michai�, kochanie, tak sobie pomy�la�am, �e twoje tweedowe marynarki, ciemne spodnie i nienaganna angielszczyzna, kt�rej nauczy�e� si� w ekskluzywnym uniwersytecie, i tak nie ukryj� Havliczka pod Havelockiem. - Bo wcale nie maj� go ukrywa�. Ten str�j to m�j mundurek, a perfekcja j�zykowa daje mi wi�ksze poczucie bezpiecze�stwa. U�miechn�� si� i pieszczotliwie musn�� jej d�o�. - A poza tym, uniwersytet by� tak dawno. - Tak wiele rzeczy by�o bardzo dawno, prawda? Tam, w dole, pod nami. - By�o, min�o. - Ty te� tam by�e�, m�j kochany staruszku. - To ju� historia. Najwa�niejsze, �e prze�y�em. - Wielu si� to nie uda�o... Jasnow�osa kobieta wij�c si� w piachu i chwytaj�c k�pek trawy, pr�bowa�a wsta�. Nagle, odskoczy�a w bok i na kilka sekund umkn�a snopowi �wiat�a. Rozpaczliwie przedziera�a si� w kierunku drogi nad pla��, pozostaj�c momentami w ciemno�ci. Czasami przysiada�a, to znowu rzuca�a si� przed siebie, tam gdzie mrok nocy i k�py bujnej zieleni mog�y j� os�oni�. Nic ju� jej nie pomo�e, pomy�la� wysoki m�czyzna w czarnym swetrze, dobrze ukryty mi�dzy dwoma drzewami, ponad drog�, ponad tym ca�ym niewymownym okrucie�stwem, kt�re rozgrywa�o si� na jego oczach. Ju� raz, wcale nie tak dawno, patrzy� na ni� z g�ry. Wtedy nie by�a przera�ona: by�a wspania�a. W ciemnym gabinecie odchyli� powoli zas�on� i nie odrywaj�c plec�w od �ciany, zwr�ci� twarz ku oknu. Widzia�, jak przechodzi przez jasno o�wietlony dziedziniec, a miarowy stukot wysokich obcas�w po bruku odbija si� marszowym echem od kamiennych �cian budynk�w praskiej tajnej policji. Stra�nicy - sztywne marionetki w mundurach skrojonych na sowieck� mod�� - stali w zacienionych miejscach. Po chwili, jak na komend�, odwr�cili g�owy i odprowadzali �akomymi spojrzeniami posta� zmierzaj�c� dumnym krokiem ku �elaznej bramie. My�li towarzysz�ce tym spojrzeniom by�y oczywiste: to nie byle sekretarka zostaj�ca po godzinach, ale uprzywilejowana kurwa, kt�ra pod dyktando komisarza pracuje na kanapie do bia�ego rana. Inni, z innych zacienionych okien, te� patrzyli. Wystarczy�o w�wczas jedno zachwianie pewnego kroku, jedna sekunda wahania, a ju� podniesie si� s�uchawka i do bramy dotrze rozkaz zatrzymania. Nale�a�o, rzecz jasna, unika� kompromitacji, zw�aszcza gdy w gr� wchodzi�o dobre imi� komisarzy. Na szcz�cie wszystko posz�o g�adko. Tylko pogratulowa�! Oby tak dalej. Uda�o si�! Nagle poczu� b�l w piersiach i wiedzia�, �e to strach. Prawdziwy, ludzki, obezw�adniaj�cy strach. Pami�� nie dawa�a mu spokoju - wspomnienia we wspomnieniach. Patrz�c na ni�, przypomina� sobie miasto w gruzach, straszliwe odg�osy masowej egzekucji. Lidice. I to dziecko - jedno z wielu - przemykaj�ce po�r�d spopielonych, dymi�cych rumowisk z wiadomo�ciami i materia�ami wybuchowymi w kieszeniach. Jeden nierozwa�ny krok, jedna chwila wahania... Historia. Podesz�a do bramy. Nie zareagowa�a na oble�ne spojrzenie gorliwego stra�nika. By�a wspania�a. Tak, kocha� j�! Dotar�a do pobocza drogi, czo�gaj�c si� co si� w r�kach i nogach, rozpaczliwie wczepiaj�c palce w piach i ziemi�. Sko�czy�y si� zbawienne k�py wysokiej trawy, zaraz znajdzie j� bezlitosne �wiat�o reflektora i to ju� b�dzie koniec. Patrzy� na ni�, t�umi�c wzruszenie. Musia�... Taki ju� mia� zaw�d. Wreszcie dowiedzia� si� prawdy, a kawa�ek pla�y na Costa Brava potwierdzi� jej win�, sta� si� dowodem jej zbrodni. Ta rozhisteryzowana kobieta by�a zab�jczyni�, agentk� os�awionej Wojennej Kontrrazwiedki, oddzia�u sowieckiego KGB, uprawiaj�cego terroryzm na ca�ym �wiecie. Taka by�a niepodwa�alna prawda. Teraz zobaczy� j� na w�asne oczy. Rozmawia� o tym z Waszyngtonem, dzwoni�c z Madrytu. Rendez-vous zaplanowano na rozkaz Moskwy tej nocy, a oficer sztabowy WKR, Jenna Karas, mia�a na odosobnionej katalo�skiej pla�y Montebello, na p�noc od Blanes, przekaza� od�amowi grupy Baader-Meinhof plan kolejnego zab�jstwa. Taka by�a pierwsza prawda, prowadzi�a ona jednak nieuchronnie do drugiej prawdy, obowi�zuj�cej w jego zawodzie. Kto zdradza� �ywych i spekulowa� �mierci�, sam musia� umrze�! Wszystko jedno, kim by� Michael Havelock podj�� decyzj� i nic ju� nie mog�o go powstrzyma�. Sam zastawi� ostatni� pu�apk� na �ycie kobiety, tej, kt�ra uczyni�a go najszcz�liwszym cz�owiekiem na ziemi. Jego ukochana by�a morderczyni�. Pozwoli� jej �y�, to zgodzi� si� na �mier� kolejnych setek, a mo�e tysi�cy ludzi. Nie! Nigdy! Jednego drobiazgu Moskwa nie wzi�a pod uwag�, tego mianowicie, �e w Langley z�amano szyfry WKR. On sam nada� ostatni� wiadomo�� do �odzi zakotwiczonej p� mili od pla�y na Costa Brava. "Potwierdzenie KGB. Oficer kontaktowy skompromitowany przez wywiad USA. Plany fa�szywe. Zlikwidowa�". Szyfry by�y praktycznie nie do odczytania. Likwidacja gwarantowana. Podnios�a si� jeszcze na moment. To si� musia�o tak sko�czy�! Kobieta, kt�ra zaraz umrze, by�a jego wielk� mi�o�ci�. A jeszcze nie tak dawno, przytuleni, przyrzekali sobie, �e b�d� zawsze razem, szeptali o dzieciach, o b�ogim spokoju i cudownej jedno�ci we dwoje. Wierzy� w to �wi�cie, teraz wszystko nagle diabli wzi�li. Le�eli w ��ku. Opar�a g�ow� na jego piersi, jasne w�osy opada�y jej na twarz. Odgarn�� na bok kosmyki, kt�re zas�ania�y jej oczy, i �miej�c si�, powiedzia�: - Ukrywasz si�. - Ca�y czas to robimy. - U�miechn�a si� gorzko. - Chyba �e chcemy, �eby zobaczyli nas ci, kt�rzy powinni nas widzie�. Nie robimy niczego, na co mamy ochot�. Wszystko musi by� wyrachowane, Michai�, i zaplanowane. �yjemy w ruchomym wi�zieniu. - Nie tak d�ugo... I przecie� nie na zawsze. - Jasne, dop�ki nie postanowi�, �e ju� nas nie potrzebuj�, �e na nic wi�cej si� im nie zdamy. My�lisz, �e wtedy pozwol� nam odej��? Czy raczej znikniemy bez �ladu? - Waszyngton to nie Praga. Albo Moskwa. Wyjdziemy z tego naszego ruchomego wi�zienia, ja ze z�otym zegarkiem, a ty z wr�czonym podczas cichej ceremonii obywatelstwem. - Jeste� pewien? Ja nie, bo du�o wiemy. Za du�o, by� mo�e. - Chroni nas w�a�nie to, co wiemy. Zw�aszcza to,co ja wiem. B�d� zachodzi� w g�ow�: czy gdzie� tego nie zapisa�? Uwa�ajcie na niego, strze�cie go, nie dajcie zrobi� mu krzywdy... Nie ma w tym nic nadzwyczajnego, naprawd�. Wyjdziemy. - Gdzie si� ruszysz, wsz�dzie ochrona - powiedzia�a, g�adz�c go po brwiach. - Nigdy nie zapomnisz, prawda? Tamtych dni, tego koszmaru. - Ju� zapomnia�em. To tylko przesz�o��. - Co b�dziemy robi�? - �y�. Kocham ci�. - My�lisz, �e b�dziemy mieli dzieci? Wygl�dali za nimi przez okno, jak id� do szko�y, tulili je, karcili. Chodzili razem na mecze hokeja. - Nie hokeja. Koszyk�wki... albo siatk�wki. Tak my�l�, a dlaczego nie? - A co ty b�dziesz robi�, Michai�? - Chyba zostan� nauczycielem w jakim� college'u. Mam par� szacownych dyplom�w, kt�re �wiadcz� o moich kwalifikacjach. B�dzie nam dobrze, wiem o tym. Licz� na to. - A czego b�dziesz uczy�? Popatrzy� na ni�, dotkn�� jej twarzy, a potem jego wzrok pow�drowa� ku przybrudzonemu sufitowi w tanim pokoju hotelowym. - Historii - powiedzia�. Obj�� j� i mocno przytuli� do siebie. Snop reflektora przeszy� mrok. Z�apa� j�, ptaka gorej�cego, co pr�bowa� si� wznie��, ale wpad� w potrzask �wiat�a, kt�re sta�o si� dla� ciemno�ci�. Seria z automatu - ogie� terroryst�w wycelowany w terrorystk�. Wypr�y�a cia�o w �uk, kaskada jasnych w�os�w sp�yn�a jej po plecach, pierwsze kule utkwi�y w podstawie kr�gos�upa. Potem pad�y trzy pojedyncze strza�y i to by� ju� koniec. Pociski trafi�y w ty� szyi i czaszk�, odrzucaj�c cia�o w prz�d, na kupk� piachu. Wpija�a si� jeszcze palcami w ziemi�, oszcz�dzaj�c mu lito�ciwie widoku twarzy zalanej krwi�. Jeszcze jeden spazm i zastyg�a w bezruchu. Jego mi�o�� skona�a - wszak pewna cz�stka mi�o�ci to cz�stka tego, czym �yli. Zrobi�, co musia� zrobi�, ona te�. Ka�de z nich mia�o racj�, ka�de pope�ni�o b��d. Fatalny b��d. Zamkn�� oczy i poczu� pod powiekami nie chcian� wilgo�. - A co ty b�dziesz robi�, Michai�? - Chyba zostan� nauczycielem w jakim� college'u... - Czego b�dziesz uczy�? - Historii... Wszystko to ju� by�o histori�. Wspomnienia zdarze� zbyt bolesnych, pami�� tamtych pierwszych dni. Ju� d�u�ej nie mog� by� cz�ci� mnie. Ona te� nie, je�li w og�le kiedy� by�a, nawet w swojej grze pozor�w. Ale ja dotrzymam s�owa, nie wobec niej, ale wobec samego siebie. Koniec z tym. Znikn�, by pojawi� si� w innym, nowym �yciu. Gdzie� pojad�, �eby uczy�, krzewi� nauki daremno�ci. Us�ysza� g�osy i otworzy� oczy. Zab�jcy z grupy Baader Meinhof podbiegli do rozci�gni�tego, martwego cia�a pot�pionej kobiety, le��cej z palcami zaci�ni�tymi na grudkach ziemi, kt�ra sta�a si� miejscem jej egzekucji. Czy by�a a� tak genialnym blagierem? Tak, bo przecie� widzia� prawd�. Nawet w jej oczach widzia� prawd�. Dw�ch kat�w schyli�o si�, by chwyci� trupa i powlec go w jakie� bardziej ustronne miejsce, ofiarowa� to urodziwe niegdy� cia�o ogniu lub g��binom. Nie b�dzie si� wtr�ca�. Nad poszlakami przyjdzie si� zastanowi� p�niej... Silny podmuch wiatru przeszed� nagle nad nie os�oni�t� pla��. Zab�jcy, potykaj�c si�, brn�li z trudem przez piaski. Jeden z nich podni�s� r�k�, usi�uj�c bezskutecznie przytrzyma� w�dkarsk� czapk� z daszkiem, kt�ra sfrun�a na ziemi� i potoczy�a si� ku wydmie prowadz�cej na pobocze drogi. Pu�ci� zw�oki i pobieg� za ni�. Havelock obserwowa� zbli�aj�cego si� morderc�. Co� nie dawa�o mu spokoju... Twarz tego cz�owieka? Nie, to w�osy widoczne bardzo wyra�nie w �wietle ksi�yca: faliste, ciemne, ale nie wsz�dzie ciemne, bo nad czo�em widnia�o pasmo siwizny, niespodziewany akcent, kt�rego nie spos�b przeoczy�. Widzia� ju� gdzie� te w�osy, t� twarz. Ale gdzie? Mia� w czym wybiera�. Tyle przeanalizowanych kartotek, fotografii, kontakt�w, agent�w, wrog�w. Sk�d by� ten facet? Z KGB? Z krwio�erczej WKR? Z jakiej� frakcji, co skwapliwie przechodzi na garnuszek Moskwy, je�li akurat p�aci wi�cej ni� szef lizbo�skiej plac�wki CIA? Zreszt� wszystko jedno. Krwawe marionetki i bezwolne pionki ju� nie obchodzi�y Michaela Havelocka... ani Michai�a Havliczka, jak kto woli. Rano przez ambasad� w Madrycie, nada depesz� do Waszyngtonu. Sko�czy� z tym, nie ma ju� nic do zaoferowania. Zgodzi si� na wszystko, co zarz�dzi g�ra, �eby go tylko wy��czyli z siatki. Nawet na terapi� w klinice. Niech robi�, co chc�. Byle oddali mu jego w�asne �ycie. To ju� historia. Zako�czy�a si� na odludnej pla�y zwanej Montebello, po�o�onej na spalonym s�o�cem po�udniowym wybrze�u Hiszpanii. * * * 2 Czas skutecznie leczy rany. B�l albo sam mija, kiedy nadejdzie pora, albo cz�owiek uczy si� z nim �y�. Havelock wiedzia� o tym, do�wiadczaj�c obu mo�liwo�ci naraz. Wprawdzie uczucie to ust�pi�o nie od razu, by�o jednak coraz s�absze, a zranione miejsca dawa�y o sobie zna� tylko w�wczas, gdy zosta�y podra�nione. Zbawiennie dzia�a�y podr�e. W swym poprzednim wcieleniu nie mia� okazji doznawa� tych niezliczonych trud�w, kt�re pokonywa� musi zwyk�y turysta. - Na bilecie jest przecie� wyra�nie napisane, prosz� pana: "Zastrzega si� mo�liwo�� zmian bez uprzedzenia". - Gdzie? - O, tu. - Nic nie wida�. - Ja widz�. - Pan wyku� to na pami��. - Nie, ja po prostu wiem, co jest wydrukowane na bilecie, prosz� pana. Albo kolejki do kontroli dokument�w na przej�ciach granicznych. A potem przeprawy z celnikami. Udr�ka poprzedzona niemo�no�ci�. M�czy�ni i kobiety, kt�rzy walcz�c z nud�, przybijaj� piecz�tki i z pian� na ustach atakuj� bezbronne zamki b�yskawiczne walizek i toreb podr�nych. By� bez w�tpienia rozpieszczony. W jego poprzednim �yciu nie brakowa�o k�opot�w i ryzyka, ale za to udawa�o mu si� unika� zasadzek, jakie na ka�dym kroku czyhaj� na przeci�tnego podr�nika. W drugim �yciu natomiast szamota� si� jak w klatce. No, mo�e niezupe�nie tak. Trzeba by�o przecie� zd��y� na ka�de um�wione spotkanie, nieustannie kontaktowa� si� z baz�, p�aci� informatorom. Nierzadko noc�, w mrocznych zakamarkach, �eby nie tyle samemu nie widzie�, ile nie by� widzianym. A teraz, od niespe�na dw�ch miesi�cy, prawdziwie cudowna odmiana! Spacerowa� do woli w bia�y dzie�, ot cho�by dzisiaj szed� po Damrak w Amsterdamie do biura American Express. Ciekaw by�, czy zastanie depesz�. Je�li tak, b�dzie to oznacza�o pocz�tek czego� nowego... Konkretny pocz�tek. Now� prac�. Ca�kiem jawn�. Trzy miesi�ce up�yn�y od tej nocy na Costa Brava, dwa miesi�ce i pi�� dni od zako�czenia s�u�bowego "czy��ca" i oficjalnego rozstania z rz�dem. Pojecha� do Waszyngtonu prosto z kliniki w Wirginii, gdzie poddano go dwunastodniowej terapii. Pr�bowali si� czego� u niego doszuka�, ale zmarnowali tylko czas. Mogli oszcz�dzi� sobie trudu. Po prostu przesta�o go to bawi�. Czy nie mogli tego zrozumie�? Wyszed� z gmachu Departamentu Stanu jako cz�owiek wolny, a tak�e... bezrobotny. Obywatel bez emerytury, z odpraw�, kt�ra bynajmniej nie gwarantowa�a do�ywotniego utrzymania. Pomy�la� wi�c, �e pr�dzej czy p�niej trzeba b�dzie znale�� prac�, tak� prac�, gdzie m�g�by krzewi� nauk�... no, mo�e na pocz�tek, powiedzmy nauczk�. Ale jeszcze mia� czas. Na razie poprzestanie na minimum potrzebnym cz�owiekowi do przyzwoitej egzystencji. B�dzie te� podr�owa�, powr�ci do tych wszystkich miejsc, kt�rych nie mia� okazji naprawd� zwiedzi�... za dnia. Przeczyta najzwyczajniej w �wiecie - zamiast mozolnego odczytywania szyfr�w, studiowania plan�w, wertowania tajnych kartotek te wszystkie ksi��ki, kt�rych nie ruszy� od czas�w uniwersyteckich. Je�eli ju� ma uczy� ludzi czegokolwiek, musi od�wie�y� ca�� mas� wiadomo�ci, kt�re przez ostatnie lata wylecia�y mu z g�owy. Ale tego dnia o czwartej po po�udniu mia� ochot� tylko na jedno - chcia� zje�� porz�dny obiad. Po dwunastu dniach terapii, �ykania kolorowych pigu�ek i przestrzegania �cis�ej diety �linka mu lecia�a na sam� my�l o normalnym, ludzkim posi�ku. W�a�nie zamierza� wr�ci� do hotelu, wzi�� prysznic i przebra� si�, gdy ulic� przejecha�a wolniutko taks�wka. W jej szybach odbija�o si� s�o�ce, nie by�o wi�c wida�, czy jest zaj�ta. Zatrzyma�a si� przy kraw�niku, tu� przed Michaelem - na jego znak. Tak przypuszcza�. Z samochodu wysiad� jednak po�piesznie jaki� urz�dnik z dyplomatk� w r�ku i z roztargnieniem szuka� portfela. Zrazu nie rozpoznali si�. Michael my�la� o restauracji, tamten o nale�no�ci dla taks�wkarza. - Havelock? - wykrzykn�� raptem pasa�er, poprawiaj�c okulary. - Czy mnie wzrok nie myli, Michael? - Harry? Harry Lewis? - Zgadza si�. Co s�ycha�, M.H.? Harry nale�a� do tych nielicznych znajomych - a nie widywa� go cz�sto - kt�rzy zwracali si� do niego w taki w�a�nie spos�b. By�o to drobne dziwactwo z czas�w uniwersyteckich; obaj studiowali w Princeton. Michael wybra� prac� w rz�dzie, Harry karier� naukow�. Dr Harry Lewis kierowa� katedr� nauk politycznych w ma�ym, ale cenionym w ko�ach naukowych uniwersytecie w Nowej Anglii i bywa� od czasu do czasu w Waszyngtonie jako konsultant Departamentu Stanu. Spotykali si� przypadkowo, kiedy obaj akurat bawili w stolicy. - W porz�dku. Wci�� pobierasz diety, Harry? - Du�o rzadziej ni� dawniej. Kto� was musia� nauczy�, jak si� czyta raporty personalne z naszych co bardziej ekskluzywnych uczelni. - M�j Bo�e! Mnie to ju� nie dotyczy! Odp�yn��em z tej przystani! Profesora w okularach a� zatka�o z wra�enia. - Wolne �arty. Rozstajesz si� z nimi? A ja s�dzi�em, �e �ycia nie widzisz poza t� robot�. - Wr�cz przeciwnie, Harry. �ycie zacz�o si� dla mnie jakie� pi��, siedem minut temu, kiedy z�o�y�em decyduj�cy podpis. A za dwie godziny pierwszy raz zap�ac� za obiad z w�asnej kieszeni. - I co zamierzasz dalej robi�, Michael? - Jeszcze si� nie zastanawia�em i na razie nie b�d� sobie zawraca� tym g�owy. Harry odwr�ci� si�, zainkasowa� reszt� od taks�wkarza i powiedzia� w po�piechu: - S�uchaj, jestem ju� sp�niony. Musz� lecie� na g�r�, ale zostaj� tu do jutra. Wyp�acili mi diet�, wi�c zapraszam ci� na obiad. Gdzie si� zatrzyma�e�? Mam pewien pomys� i chcia�bym z tob� pogada�. �adna, nawet najwy�sza dieta rz�dowa nie pokry�aby rachunku za ten obiad, kt�ry zafundowali sobie dwa miesi�ce i pi�� dni temu. Niegdy� byli przyjaci�mi. Teraz przyja�� od�y�a, a Havelockowi �atwiej rozmawia�o si� z kim�, kto mia� przynajmniej mgliste poj�cie, na czym polega�a jego dotychczasowa praca, ni� z kim� zupe�nie nie wtajemniczonym. Trudno bowiem wyja�nia� co�, czego w og�le wyja�nia� nie nale�y. Lewis to rozumia�. S�owo po s�owie, doszli wreszcie do sedna sprawy. - Nie korci�o ci� czasami, �eby wr�ci� na uczelni�? Michael u�miechn�� si�. - A je�li powiem, �e zawsze? - Wiem, wiem - Lewis nie dawa� za wygran�, podejrzewaj�c ironi�. - Tacy jak ty, m�wi si� o was chyba "duszki", s� zasypywani intratnymi propozycjami wielu mi�dzynarodowych organizacji, dobrze o tym wiem. A ty, M.H., by�e� jednym z najlepszych. Twoim doktoratem interesowa�o si� kilkana�cie uniwersyteckich wydawnictw. Prowadzi�e� przecie� nawet w�asne seminaria. Ze swoimi osi�gni�ciami naukowymi i latami p�niejszej pracy w rz�dzie, w kt�rej szczeg�y wola�by� si�, jak s�dz�, nie wdawa�, by�by� bardzo mile widziany w mojej uczelni. Cz�sto si� u nas s�yszy: "Potrzebny nam kto�, kto ma jakie� do�wiadczenie, a nie tylko teoretyk". Niech ja skonam Michael, ale przecie� w�a�nie ty... Zgoda, kokos�w u nas nie... - Harry, nie musisz mnie d�u�ej przekonywa�! Ja naprawd� my�l� o powrocie. Tym razem Harry si� u�miechn��. - W takim razie pos�uchaj, co ci proponuj�... Tydzie� p�niej Havelock polecia� do Bostonu, a stamt�d samochodem dotar� do miasteczka uniwersyteckiego - zespo�u poro�ni�tych bluszczem budynk�w z ceg�y, otoczonych brzozami - na przedmie�ciach Concord w stanie New Hampshire. Pierwsze cztery dni sp�dzi� u Harry'ego Lewisa i jego �ony. Spacerowa� po okolicy, chodzi� na wyk�ady i seminaria, a tak�e na spotkania z co wa�niejszymi osobisto�ciami z katedry naukowej i administracji, z kt�rych poparciem, jak twierdzi� Harry, nale�a�o si� liczy�. Pogl�dy Michaela badano "nieoficjalnie" przy kawie, drinku lub proszonym obiedzie. Ludzie dawali mu do zrozumienia, �e widz� w nim obiecuj�cego kandydata. Lewis wype�ni� sw� misj� bez zarzutu. Wieczorem czwartego dnia Harry oznajmi� podczas lunchu: - Spodoba�e� si� im! - C� w tym dziwnego? - wtr�ci�a jego �ona. - Cholernie mi�y z niego ch�op. - Ba! S� zachwyceni. Tak, jak ci wtedy m�wi�em, wa�ne jest, gdzie dot�d by�e�. Szesna�cie lat w Departamencie Stanu robi jak najlepsze wra�enie. - No, i... - Za osiem tygodni odb�dzie si� doroczne posiedzenie zarz�du. G��wny punkt programu to poda� i popyt na �wie�e kadry. My�l�, �e zaproponuj� ci prac�. Gdzie ci� szuka�? - B�d� podr�owa�. Sam do ciebie zadzwoni�. Tak te� si� sta�o. Odezwa� si� do Harry'ego dwa dni temu. Niestety, obrady jeszcze trwa�y, ale Lewis by� przekonany, �e decyzja zapadnie lada chwila. - Zadepeszuj do Am Ex w Amsterdamie - powiedzia� Michael. I dzi�kuj� za wszystko. Szklane wahad�owe drzwi biura American Express otworzy�y si� i prosto na niego wysz�a para rodak�w. M�czyzna przelicza� pieni�dze, przytrzymuj�c spadaj�ce mu wci�� z ramion paski dw�ch aparat�w fotograficznych. Havelock przystan��, namy�laj�c si�, czy naprawd� chce wej�� do �rodka. Je�li depesza ju� nadesz�a, znajdzie w niej albo odmow�, albo propozycj� anga�u. Je�li odmow�, b�dzie si� dalej w��czy� po �wiecie - co mia�o swoje dobre strony. Takie bierne unoszenie si� z pr�dem, bez �adnych plan�w, sta�o si� dla� w ostatnim czasie cenn� warto�ci�. Je�li za� przyjdzie oferta, co wtedy? Czy by� ju� got�w? Czy nie za wcze�nie na decyzj�? Nie takie decyzje, jakie podejmowa� przez poprzednie lata - dyktowa� je po prostu instynkt prze�ycia - ale tak�, kt�ra wymaga pewnego rodzaju po�wi�cenia. Czy b�dzie go na nie sta�? I gdzie podzia�y si� wczorajsze zobowi�zania? Wzi�� g��boki oddech i podszed� do szklanych drzwi. "Etat kontraktowego profesora na okres dw�ch lat od zaraz. Sta�a profesura do uzgodnienia przez obie strony po wyga�ni�ciu kontraktu. Pensja na pocz�tek - dwadzie�cia siedem. Musz� mie� Twoj� odpowied� do dziesi�ciu dni. Nie trzymaj mnie w niepewno�ci. Tw�j Harry" Michael z�o�y� depesz� i wsadzi� j� do kieszeni. Nie wr�ci� ju� do okienka, by nada� odpowied�. Przyjdzie jeszcze na to czas. Na razie wystarczy�o mu, �e go chc�, �e zacz�o si� co� nowego. Up�ynie kilka dni, nim w pe�ni u�wiadomi sobie autentyczno�� swojego nowego wcielenia, a nast�pnych kilka dni, nim si� z tym oswoi. Wyszed� na Damrak, wdychaj�c zimne powietrze Amsterdamu, czuj�c powiewy wilgotnego ch�odu znad kana�u. S�o�ce ju� zachodzi�o, pomara�czowa kula skry�a si� za nisk� chmur�, by wynurzy� si� po chwili i przebi� promieniami zas�on� mg�y. Havelockowi przypomnia� si� �w �wit nad oceanem na Costa Brava. Przeczeka� tam ca�� noc, a� s�o�ce wytoczy�o si� nad horyzont i stopi�o nadwodne opary. Poszed� na pobocze drogi i patrzy� na piasek, na ziemi�... Stop! Nie my�l o tym. To by�o w innym �yciu. Przed dwoma miesi�cami i pi�cioma dniami przez zwyk�y przypadek Harry Lewis wysiad� z taks�wki i zapocz�tkowa� now� epok� w �yciu starego przyjaciela. Teraz trzeba by�o ostatecznie zdecydowa� si� na t� zmian�. Michael ju� wiedzia�, �e podejmie wyzwanie, ale czego� mu brakowa�o. Takie prze�omowe zmiany dobrze jest prze�ywa� wsp�lnie z kim� bliskim, a nikogo bliskiego przy sobie nie mia�. Nikogo, kto zapyta�by: "A czego ty b�dziesz uczy�?" Odziany w czarny frak kelner w "Dikker en Thijs" przetar� brzeg kieliszka. Teraz wleje sk�adniki cafe Jamique i zapali zawarto��. By� to idiotyczny kaprys, ko�cz�cy si� zmarnowaniem wykwintnego likieru, ale owego pami�tnego wieczoru w Waszyngtonie Harry Lewis nalega�, �eby obaj spr�bowali tego trunku. Teraz powtarza� ten rytua� w Amsterdamie. - Dzi�kuj� ci, Harry - powiedzia� do siebie szeptem, gdy kelner si� oddali�, i tr�ci� si� kieliszkiem z niewidocznym kompanem. - Lepsze to, ni� siedzie� zupe�nie samemu... W tej chwili poczu� czyj�� obecno��, a jednocze�nie k�tem oka zauwa�y� powi�kszaj�cy si� cie�. Posta� w tradycyjnym garniturze w cienkie pr��ki przemyka�a do jego stolika. Havelock odstawi� kieliszek i podni�s� wzrok. Facet mia� na imi� George. Kierowa� plac�wk� CIA w Amsterdamie. W swoim czasie pracowali razem, nie zawsze by�o mi�o, ale przynajmniej fachowo. - Mo�na i tak zapowiedzie� sw�j przyjazd - powiedzia�, spogl�daj�c na kelnerski stolik na k�kach. - Pozwolisz, �e si� przysi�d�? - Ca�a przyjemno�� po mojej stronie. Co u ciebie s�ycha�, George? - Bywa�o lepiej - odpar� przybysz, zajmuj�c miejsce naprzeciwko Michaela. - Wsp�czuj�. Napijesz si�? - To zale�y. - Od czego? - Od tego, jak d�ugo tu zostan�. - Nie znam tego szyfru - powiedzia� Havelock. - Czy mam przez to rozumie�, �e jeszcze pracujesz? - Nie wiedzia�em, �e mam robot� przeliczan� na godziny... - Zgoda. Jasne, �e nie. A wi�c to z powodu mojej obecno�ci? - Mo�e tak, mo�e nie, cho� prawd� m�wi�c, nie s�dzi�em, �e ci� tu zastan�. S�ysza�em tylko, �e odszed�e� na emerytur�. - Dobrze s�ysza�e�. - To dlaczego tu jeste�? - A dlaczego nie? Podr�uj� sobie. A opr�cz tego naprawd� lubi� Amsterdam. Do tego stopnia, �e ca�� odpraw� wydam pewnie na zwiedzanie tych przyjemnych miejsc, kt�re rzadko ogl�da�em w �wietle dziennym. - Powiedzie� mo�na wszystko, co nie znaczy, �e ka�dy zaraz musi w to uwierzy�. - Uwierz, bo m�wi� prawd�. - To nie jest twoja nowa bajeczka? - George zaciekawionymi oczyma wpatrywa� si� w Michaela. - Ale po co pytam, przecie� i tak si� dowiem. - Koniec z bajeczkami, wypad�em z gry i jestem chwilowo bezrobotny. Sprawd�, to si� dowiesz, ale szkoda czasu na po��czenie z Langley. Przypuszczam, �e szyfry zwi�zane z moj� dzia�alno�ci� zosta�y zmienione, a wszyscy informatorzy ostrze�eni przed kontaktami. Pos�uchaj, George, ka�dy, kto si� ze mn� zadaje, szybko p�jdzie z torbami i to by� mo�e prosto na sw�j cichy pogrzeb. Nie zawracaj wi�c sobie g�owy. I tak nic nie znajdziesz. - Dobra. Powiedzmy, �e ci wierz�. Je�dzisz sobie po �wiecie i wydajesz fors� z odprawy - przerwa� i nachyli� si� do Michaela. - Ale ona ju� wkr�tce si� sko�czy. - Co si� sko�czy? - Twoja got�wka. - Niestety... wi�c wtedy poszukam sobie godziwej, p�atnej roboty. Nawiasem m�wi�c, w�a�nie ostatnio... - Po co czeka�? Ju� dzisiaj mog� ci w tym pom�c. - Nie, George, nie mo�esz. Nie mam nic do sprzedania. - Owszem, masz. Do�wiadczenie i wiedz�. Dostaniesz pensj� konsultanta z funduszu specjalnego. Bez nazwiska, bez kartotek, �adnych �lad�w. - Je�eli to podpucha... - �adna tam podpucha. Zap�ac�, cho�by po to, �eby wygl�da� na lepszego, ni� jestem. Nie m�wi�bym ci tego, gdybym ci� podpuszcza�. - Mo�e i nie, bo by�by� sko�czonym idiot�. To trzecioligowa zagrywka. Tak partaczysz, �e chyba m�wisz serio. Nikt z nas nie ma ochoty zawraca� sobie g�owy drobiazgowym sprawdzaniem funduszu specjalnego, prawda? - Zgoda, nie gram w twojej lidze, ale te� nie a� w trzeciej. Potrzebuj� pomocy. Albo �ci�lej my potrzebujemy pomocy. - No, teraz ju� lepiej. Po�echta�e� moj� pr�no��. - Zastan�w si�, Michael. KGB panoszy si� w Hadze. Nie wiemy, kogo ju� kupili i jak wysoko zaszli. NATO jest skompromitowane. - Wszyscy jeste�my skompromitowani, George, i ja naprawd� ju� nic na to nie poradz�. Tej gry w klasy i tak nikt nie wygra. Skaczemy na pi�ty kwadrat, spychaj�c ich na czwarty, wtedy oni przeskakuj� na si�dmy. Kupujemy sobie miejsce w kwadracie �smym, a oni blokuj� nas na dziewi�tym i nikt w ko�cu nie wskakuje na dziesi�ty. Ch�opcy drapi� si� w g�ow�, szukaj� nowej taktyki i gra zaczyna si� od nowa. W przerwie op�akujemy nasze straty, wystawiamy laurki bohaterom, ale nikt jako� nie zauwa�a, �e nic si� w�a�ciwie nie zmieni�o. - G�wno prawda! Nie damy si� nikomu pogrzeba�. - Ale� damy, George. Wszyscy. Pogrzebi� nas "dzieci jeszcze nie zrodzone i nie pocz�te". Chyba, �e oka�� si� m�drzejsze od nas, co jest bardzo prawdopodobne. Mam nadziej�, �e tak b�dzie. - O co ci chodzi, do cholery? - Purpurowy atomowy testament krwawej wojny". - Co?! - To ju� historia, George. Napijmy si�. - Nie, dzi�kuj�. - Szef miejscowej plac�wki CIA przesun�� si� na brzeg kanapy. - I zdaje mi si�, �e tobie te� wystarczy doda�, zbieraj�c si� do wyj�cia. - Jeszcze nie. - Mam ci� gdzie�, Havelock! - Oficer wywiadu obr�ci� si� na pi�cie. - George. - Co? - Spud�owa�e�. Chcia�em ci powiedzie�, co mnie dzi� spotka�o, ale nie da�e� mi doko�czy�. - No i co z tego? - To, �e wiedzia�e�, co ci chc� powiedzie�. Kiedy przechwyci�e� depesz�? Ko�o po�udnia? - Odwal si�. Michael patrzy�, jak George wraca do swojego stolika. Siedzia� przy nim sam, ale Havelock dobrze wiedzia�, �e nie sam tutaj przyszed�. Nast�pne trzy minuty potwierdzi�y, �e mia� dobrego nosa. George podpisa� rachunek - b��d w sztuce - i szybkim krokiem wyszed� do szatni. Po czterdziestu pi�ciu sekundach m�ody cz�owiek przy stoliku po prawej stronie sali podni�s� si� do wyj�cia i wyprowadzi� pod r�k� zdumion� dam�. Ledwie up�yn�a nast�pna minuta, a od stolika po lewej wsta�o jak na komend� dw�ch m�czyzn i skierowa�o si� do drzwi. W s�abym �wietle �wiec Michael skupi� wzrok na pozostawionych przez nich talerzach. Oba pe�ne by�y jedzenia. Znowu niewybaczalny b��d w sztuce! To jasne, �e deptali mu po pi�tach, obserwowali, przechwytywali korespondencj�. Ale po co to robili? Dlaczego nie dadz� mu spokoju? Jedno z tego wynika�o niezbicie: Amsterdam mia� ju� z g�owy. Po�udniowe s�o�ce w Pary�u by�o o�lepiaj�co ��te. Dr��ce promienie odbija�y si� w lustrze Sekwany. Havelock doszed� do po�owy Point Royal i mia� jeszcze par� krok�w do swojego hoteliku przy rue du Bac. Wybra� najzwyczajniejsz� tras� z Luwru. Wiedzia�, �e nie powinien zbacza�, aby ktokolwiek, kto za nim szed�, nie domy�li� si�, �e podejrzewa czyj�� obecno��. Ju� wcze�niej zauwa�y� taks�wk�, t� sam�, kt�ra dwukrotnie manewrowa�a w du�ym t�oku, �eby nie straci� go z oczu. Ktokolwiek wydawa� komendy kierowcy, zna� si� na rzeczy. Taks�wka zatrzyma�a si� na rogu na niespe�na dwie lub trzy sekundy i zaraz pomkn�a w przeciwnym kierunku. A to oznacza�o, �e kto�, kto go �ledzi�, szed� teraz za nim piechot� po zat�oczonym mo�cie. Je�eli chodzi�o o kontakt, w t�umie zawsze �atwiej, zw�aszcza na mo�cie. Ludzie przystawali tam, by w zamy�leniu gapi� si� na leniwie p�yn�ce wody Sekwany. Robili to zreszt� na wszystkich mostach �wiata. Mo�na tu by�o prowadzi� najdyskretniejsze rozmowy. Michael przystan��, pochyli� si� nad si�gaj�cym do piersi murem, kt�ry spe�nia� rol� bariery, i zapali� papierosa. Postronny obserwator m�g�by go wzi�� za przechodnia, kt�ry gapi si� na wp�ywaj�cy pod most bateau mouche i macha r�k� do pasa�er�w na pok�adzie. Ale to by�y tylko pozory. Michael udaj�c, �e przys�ania r�k� oczy przed s�o�cem - obserwowa� zbli�aj�c� si� z prawej strony wysok� posta�. Ju� z daleka zauwa�y� elegancki, szary kapelusz, palto z aksamitnym ko�nierzem i l�ni�ce, czarne, sk�rzane lakierki. To mu wystarczy�o. Nadchodz�cy m�czyzna by� sam� kwintesencj� paryskiego szyku, bogactwa i wytworno�ci. O jego wzgl�dy zabiega�y bogate salony ca�ej Europy. Nazywa� si� Gravet. Cieszy� si� przy tym opini� najlepszego krytyka sztuki klasycznej w Pary�u, a przeto i na ca�ym kontynencie. Jedynie w �ci�le wtajemniczonym gronie wiadomo by�o, �e sprzedaje o wiele wi�cej ni� sw� wiedz� z zakresu historii sztuki. M�czyzna zatrzyma� si� przy murku siedem st�p na prawo od Havelocka i poprawi� aksamitny ko�nierz. - By�em prawie pewien, �e to ty. Id� za tob� od rue Bernard - m�wi� na tyle g�o�no, �eby tylko Michael go s�ysza�. - Wiem. O co ci chodzi? - A ja pytam, o co tobie chodzi? Dlaczego kr�cisz si� po Pary�u? Dano nam do zrozumienia, �e ju� nie dzia�asz. Mi�dzy nami m�wi�c, mamy si� trzyma� od ciebie z daleka. - I meldowa� o ka�dym kontakcie z mojej inicjatywy, czy tak? - Zgadza si�. - A ty podchodzisz do sprawy dok�adnie odwrotnie i kontaktujesz si� ze mn�. To chyba niezbyt m�dre posuni�cie, prawda? - Drobne ryzyko, a gra by� mo�e warta �wieczki - powiedzia� wyprostowany jak struna Gravet, rozgl�daj�c si� ostro�nie dooko�a. - Znamy si� nie od dzi�, Michael. Nikt mi nie wm�wi, �e przyjecha�e� do Pary�a tylko po to, �eby si� kulturalnie odrodzi�. - I s�usznie. Kto tu m�wi, �e po to? - By�e� w Luwrze dok�adnie przez dwadzie�cia siedem minut. Za kr�tko, �eby nasyci� dusz� sztuk�, ale w sam raz, by spotka� si� z kim� w ciemnej zat�oczonej sali wystawowej, powiedzmy ostatniej na trzecim pi�trze. Havelock wybuchn�� �miechem. - Pos�uchaj, Gravet... - Nie odwracaj si� do mnie, b�agam! Patrz na rzek�. - Chcia�em sobie obejrze� kolekcj� mezzotint, ale nie mog�em przecisn�� si� przez wycieczk� z Prowansji, wi�c wyszed�em. - Zawsze by�e� bystry, podziwia�em ci� za to. Sk�d wi�c ten nag�y ostrzegawczy alarm: "Ju� nie pracuje. Unika� kontakt�w". - Wszystko si� zgadza. - Nie wiem, czemu s�u�y ta twoja nowa zas�ona - ci�gn�� Gravet, strzepuj�c kurz z r�kaw�w - ale po skali ca�ego przedsi�wzi�cia mniemam, �e pracujesz nadal, i to w doborowym towarzystwie. Ja za� dysponuj� nie byle jakim zasobem informacji. Im bardziej dystyngowani s� moi klienci, tym cenniejsze moje us�ugi. - Tracisz czas. Ju� nic nie kupuj�. Unikaj mnie. - Nie b�d� �mieszny. Nawet nie wiesz, co mam do zaoferowania. Gdzie spojrze�, dziej� si� niesamowite rzeczy. Sprzymierze�cy staj� si� wrogami, wrogowie sprzymierze�cami. P�onie Zatoka Perska, a ca�a Afryka miota si� mi�dzy m�otem a kowad�em. Uk�ad Warszawski ma dziury, o jakich nawet ci si� nie �ni�o, a Waszyngton realizuje dziesi�tki bezskutecznych strategii, kt�rym dor�wnuje jedynie bezmy�lno�� Sowiet�w. Naj�wie�sze dowody ich t�poty m�g�bym cytowa� z pami�ci. Nie po�a�ujesz, Michael. P�a�, a zajdziesz jeszcze wy�ej. - Po co mia�bym wchodzi� jeszcze wy�ej, skoro w�a�nie zdecydowa�em si� zej��? - Nie kpij sobie ze mnie. Jeste� jeszcze m�ody, nie dadz� ci tak sobie odej��. - Mam to gdzie�! Mog� mnie �ledzi�, ale nie mog� do niczego zmusi�! I tak ju� zrezygnowa�em z przyzwoitej emerytury. - Nie roz�mieszaj mnie. Wszyscy przecie� macie konta w odleg�ych, ale dost�pnych zak�tkach �wiata, to �adna tajemnica. Lipne odpisy z funduszu specjalnego, �ci�le tajne wyp�aty dla nie istniej�cych informator�w, nale�no�ci za nag�e wyjazdy albo pilnie potrzebne dokumenty. O emerytur� mog�e� by� ju� spokojny, kiedy stukn�o ci trzydzie�ci pi�� lat. - Przeceniasz m�j talent i finansowe zasoby - powiedzia� Havelock z u�miechem. - Albo trzymasz w zanadrzu p�kat� teczk� - m�wi� Francuz, puszczaj�c s�owa Michaela mimo uszu - zawieraj�c� szczeg�y, powiedzmy, rozwi�za� strategicznych, kt�re si�� rzeczy opisuj� konkretne akcje i personel. Teczk� dobrze ukryt� przed najbardziej zainteresowanymi. Havelockowi zgas� u�miech na twarzy, ale Gravet nie dawa� za wygran�. - Rzecz jasna, to nie to samo, co poka�na got�wka, ale - co r�wnie wa�ne - wzmocnienie poczucia bezpiecze�stwa. - Tracisz czas, cz�owieku. Wyszed�em z gry. Je�li masz co� cennego, dostaniesz godziw� zap�at�. Dobrze wiesz, z kim mo�esz dobi� targu. - To s� tch�rzliwi drugoligowcy. �aden z nich nie ma, tak jak ty, bezpo�redniego doj�cia do... o�rodk�w determinacji, �e tak powiem. - Ja ju� nie mam. - Nie wierz�. Jeste� jedynym cz�owiekiem w Europie, kt�ry rozmawia sam na sam w Anthonem Matthiasem. - Jego w to nie mieszaj. A je�li jeste� ciekaw, nie rozmawia�em z nim od wielu miesi�cy. Havelock nagle si� wyprostowa�. - �apiemy taks�wk� i jedziemy do ambasady. Znam tam par� os�b. Przedstawi� ci� wysokiemu rang� attach i powiem, �e masz towar do sprzedania. Bo ja nie mam ani �rodk�w, ani ochoty, �eby go kupowa�. Zgoda? - Przecie� wiesz, �e nie mog� na to p�j��! I b�agam... Gravet nie sko�czy� pro�by. - Ju� dobrze, dobrze. - Michael zn�w opar� si� na murku i patrzy� w rzek�. - W takim razie podaj mi sw�j telefon albo miejsce kontaktowe. Pod��cz� ci� na pods�uch. - Co ty wyprawiasz? Po co te zagrywki? - To nie �adne zagrywki. Sam powiedzia�e�, �e znamy si� nie od dzi�. Zrobi� ci przys�ug� i mo�e si� wtedy przekonasz. Mo�e przekonasz te� innych, je�eli b�d� pyta�. Albo nawet je�eli nie b�d� pyta�. Co ty na to? Francuz, opieraj�c si� wci�� o mur, wykr�ci� szyj� i spojrza� na Havelocka. - Nie dzi�kuj�, Michael. G�owy bym nie da�, ale ci wierz�. Przecie� nie sypn��by� takiego informatora jak ja, nawet pierwszemu attach . Siedz� w tym wszystkim za g��boko, jestem zbyt cenny. M�g�bym ci si� przyda�. Tak, jednak ci wierz�. - Pom� mi. Nie trzymaj tego w tajemnicy. - A twoi odpowiednicy z KGB? Czy oni uwierz�? - Z pewno�ci�. Ich kapusie donie�li co trzeba na Plac Dzier�y�skiego w Moskwie, zanim jeszcze podpisa�em wypowiedzenie. - B�d� podejrzewali, �e to lipa. - Tym bardziej dadz� mi spok�j. Po co po�yka� zatrut� przyn�t�? - Maj� sposoby. Wy te� zreszt�. - Nie powiem im nic, o czym nie wiedz�, a to, co wiem i tak ju� zosta�o zmienione. Zabawna rzecz: naszym przeciwnikom nic z mojej strony nie grozi. Nie b�d� ryzykowa� dla tych paru nazwisk, kt�re by ze mnie wycisn�li. Zaraz odp�acono by im pi�knym za nadobne. - Ponie�li przez ciebie wielkie straty. A dodatkowo liczy si� podra�niona duma. I zemsta. Ludzie s� tylko lud�mi. - Nie s�dz�. Rachunki krzywd zosta�y ju� wyr�wnane, a poza tym, m�wi� ci, �e nie jestem wart zachodu. Oni nic na tym nie zyskaj�. Nie zabija si� przecie� bez powodu. Nikt nie ma ochoty odpowiada� za skutki. Czyste wariactwo, prawda? Kr�lowa Wiktoria si� k�ania. Przestaniesz dzia�a� - idziesz w odstawk�. Mo�e kiedy� spotkamy si� wszyscy w wielkim czarnym gabinecie plan�w strategicznych w piekle i wypijemy wsp�lne zdrowie, ale p�ki jeste�my tutaj, to tak, jakby nas w og�le nie by�o. I to jest nasz paradoks, nasza daremno��, Gravet. Wypadamy z gry i ju� nas nic nie obchodzi. Nie mamy ju� powod�w do nienawi�ci, do zabijania. - Zgrabnie to uj��e�, przyjacielu. Wida�, �e wszystko sobie dok�adnie przemy�la�e�. - Ostatnio mia�em wi�cej czasu. - S� tacy, kt�rych nadzwyczaj interesuj� twoje nowe obserwacje, twoje wnioski. I trudno im si� dziwi�. Wszak jest to maniakalno-depresyjnie nastawiony nar�d. Dzi� osowia�y, jutro szaleje z rado�ci. Najpierw ��dny krwi, za chwil� nuci pie�ni o ziemi i �alu. Z cz�stymi objawami paranoi. Ciemniejsze strony mojego klasycyzmu, jak mniemam. Ostre przek�tne Delacroix, przecinaj�ce wielorasow�, zagmatwan� mentalno�� narodow�, tak g��boko zakorzenion�, tak pe�n� sprzeczno�ci. Tak nieufn�... tak sowieck�. Havelock wstrzyma� oddech i spojrza� Gravetowi prosto w oczy. - Dlaczego zdecydowa�e� si� na spotkanie ze mn�? - Jak dot�d nic si� nie sta�o. Gdybym wiedzia�, �e co� ci grozi, kto wie, co bym im powiedzia�? Ale w�a�nie dlatego, �e ci wierz�, wyja�niam po prostu, po co ci� sprawdzam. - Moskwa s�dzi, �e dalej dzia�am? - Przeka�� im w�asn� opini�, �e nie. Uwierz� czy nie, to ju� inna sprawa. - Dlaczego nie mieliby uwierzy�? - spyta� Havelock, nie odrywaj�c oczu od wody. - Nie mam poj�cia. B�dzie mi ciebie brak, Michael. Zawsze by�e� kulturalnym cz�owiekiem. Trudnym, ale kulturalnym. Wszak nie jeste� rodowitym Amerykaninem, przyznaj. Prawdziwy z ciebie Europejczyk. - Jestem Amerykaninem - powiedzia� cicho Havelock. Z krwi i ko�ci. - Dobrze przys�u�y�e� si� Ameryce, trzeba przyzna�. Je�li zmienisz zdanie albo zmieni� je za ciebie, daj mi zna�. Zawsze si� dogadamy. - Raczej nie, ale dzi�kuj�. - Nie jest to zdecydowana odmowa. Dobre i to. - Jestem uprzejmy. - Kulturalny. Au'voir, Michai�... Wol� nazywa� ci� tak, jak ci� ochrzcili. Havelock powoli odwr�ci� g�ow� i patrzy�, jak Gravet z wystudiowan� gracj� idzie trotuarem Point Royal ku wej�ciu na most. Ten wytworny Francuz da� si� nam�wi� na przes�uchanie ludziom, kt�rymi si� brzydzi�. Musieli mu bardzo dobrze zap�aci�. Ale dlaczego? CIA by�a w Amsterdamie i nie uwierzy�a mu. KGB by�o w Pary�u i te� mu nie wierzy�o. Dlaczego? Wi�c Pary� te� z g�owy. Dok�d za nim p�jd�, by trzyma� go pod mikroskopem niczym mikroba, z kt�rym nie wiadomo co zrobi�? Arethusa Delphi by� jednym z tych hotelik�w nie opodal Placu Syntagma w Atenach, kt�re ani na chwil� nie pozwalaj� przybyszowi zapomnie�, �e jest w Grecji. W pokojach biel na l�ni�cej bieli. Z bia�ymi �cianami, meblami i dziel�cymi pok�j kurtynkami z koralik�w kontrastowa�y jedynie oprawne w tandetne plastikowe ramki jaskrawe obrazki olejne. A na nich zabytki antyku: �wi�tynie, agory i wyrocznia, wypacykowane przez poczt�wkowych artyst�w. Ka�dy pok�j mia� par� w�skich, podw�jnych drzwi, wychodz�cych na miniaturowy balkonik, na kt�rym ledwie mie�ci�y si� dwa foteliki i lilipuci stolik, gdzie podawano go�ciom porann� kaw�. Korytarze i windy bezustannie dudni�y pulsuj�cym rytmem greckiej muzyki ludowej, z cymba�ami na pierwszym planie. Havelock wyszed� z windy wraz z kobiet� o oliwkowej karnacji i gdy drzwi si� za nimi zasun�y, zastygli oboje w bezruchu, nas�uchuj�c z udawanym napi�ciem. Muzyka ucich�a, odetchn�li z ulg�. - Zorba si� zm�czy�. - Michael wskaza� drzwi swojego pokoju po lewej stronie. - �wiat chyba s�dzi, �e mamy doszcz�tnie zszargane nerwy powiedzia�a kobieta z rozbawieniem, dotykaj�c czarnych w�os�w i wyg�adzaj�c d�ug�, bia�� sukni�, kt�ra podkre�la�a kolor jej sk�ry, uwydatnia�a kszta�tne piersi i smuk�� lini� cia�a. M�wi�a po angielsku z mocnym akcentem, cz�stym na tych �r�dziemnomorskich wysepkach, gdzie u�ywaj� �ycia �r�dziemnomorscy bogacze. By�a wysoko cenion� kurtyzan�, o kt�rej wzgl�dy ubiegali si� ksi���ta i rekiny finansiery, a r�wnocze�nie poczciw� kurewk� z niez�ym poczuciem humoru i przeb�yskami inteligencji. Kobiet�, kt�ra wiedzia�a, �e czas w jej zawodzie nie pracuje dla niej. - Wybawi�e� mnie z opresji - szepn�a, �ciskaj�c r�k� Havelocka, gdy szli do pokoju. - Raczej brutalnie porwa�em. - Te s�owa cz�sto znacz� to samo - odpar�a roze�miana. W jego wyczynie by�o co� z jednego i drugiego. Na Marathonos spotka� cz�owieka, z kt�rym przed pi�ciu laty pracowa� w sektorze Thermaik�s. Tego samego dnia wieczorem w kawiarni na Placu Syntagma odbywa�o si� przyj�cie. Nie maj�c nic lepszego do roboty, Havelock przyj�� zaproszenie. Tam te� w�a�nie zobaczy� t� kobiet� w towarzystwie znacznie od niej starszego, nadzianego fors� gburowatego faceta. Ouzo i bazouki szumia�y ju� dobrze w g�owach. Havelocka i kobiet� posadzono obok siebie. Ich r�ce i nogi dotyka�y si�, wymieniali spojrzenia... Dalszy ci�g nietrudno odgadn��. Michael i wyspowa pi�kno�� wymkn�li si� niepostrze�enie. - Jutro pewnie natkn� si� na twojego w�ciek�ego ate�czyka powiedzia� Havelock, otwieraj�c drzwi i zapraszaj�c kobiet� do pokoju. - Nie b�d� �mieszny - zaprotestowa�a. - To nie jest �aden d�entelmen. Pochodzi z Epidauru, a w Epidaurze tacy nie mieszkaj�. Jest zwyczajnym nieokrzesanym wie�niakiem, kt�ry napcha� sobie kieszenie za rz�d�w pu�kownik�w. To jeden z obrzydliwych skutk�w tego re�imu. - W Atenach - rzek� Michael, podchodz�c do kredensu po butelk� wybornej whisky i kieliszki - szanuj�cy si� turysta winien trzyma� si� z dala od epidaurejczyk�w. Nape�ni� kieliszki. - By�e� ju� w Atenach? - Kilka razy. - W interesach? Czym si� zajmujesz? - Kupuj�. Sprzedaj�. Havelock wr�ci� z drinkami. Zobaczy� to, co chcia� zobaczy�, cho� nie spodziewa� si�, �e a� tak szybko. Kobieta zd��y�a ju� zrzuci� jedwabn� pelerynk� i starannie u�o�y� j� na krze�le. Rozpina�a teraz sukni�, ods�aniaj�c powoli i zapraszaj�co kr�g�e piersi. - Mnie jeszcze nie kupi�e� - powiedzia�a, bior�c drug� r�k� kieliszek. - Przysz�am tu z w�asnej woli. Efharist�, Michaelu Havelock. Dobrze wymawiam twoje nazwisko? - Cudownie. Delikatnie tr�ci�a si� z nim kieliszkiem i unosz�c r�k�, po�o�y�a mu palce na ustach, potem na policzku, wreszcie obj�a go za szyj� i przyci�gn�a jego twarz do swojej. Ca�owa� jej rozchylone usta, pobudzony wilgotno�ci� warg i dotykiem mi�kkich wypuk�o�ci jej cia�a. Przytuli�a go mocno do siebie, k�ad�c jego lew� r�k� na piersi pod rozpi�t� sukni�. Przechyli�a si� do ty�u, g��boko oddychaj�c. - Gdzie jest �azienka? Ubior� co� mniej... - Tam. - A ty? Ty te� w�� "co� mniej". Spotkamy si� w ��ku. Ju� nie mog� si� doczeka�. Jeste� bardzo, ale to bardzo pon�tny... Zdj�a pelerynk� z krzes�a i przesz�a lekkim, zmys�owym krokiem do drzwi. Wesz�a do �azienki, spogl�daj�c na niego przez rami�. Jej oczy m�wi�y to, co nie by�o zapewne prawd�, ale co i tak zapowiada�o niez�� noc. Do�wiadczona kurewka odegra tu, nie wiedzie� z jakich powod�w, swoje przedstawienie, a on pragn�� podda� si� tej grze. Rozebra� si� do slipek, wzi�� drinka do ��ka, odrzuci� kap� i koc. Wszed� pod ko�dr� i odwracaj�c si� do �ciany, si�gn�� po papierosa. - Dobry wieczer, prijatiel. Na d�wi�k niskiego, m�skiego g�osu Havelock przewr�ci� si� na drugi bok i instynktownie si�gn�� po bro� - bro�, kt�rej nie by�o na miejscu. W drzwiach �azienki sta� �ysawy osobnik. Michael zna� jego twarz z niezliczonych fotografii. By� to cz�owiek Moskwy, jeden z najmocniejszych w sowieckim KGB. Trzyma� w r�ku pistolet, czarn�, automatyczn� grazburi�. Rozleg� si� metaliczny szcz�k i bro� by�a ju� odbezpieczona. * * * 3 - Jeste� wolna powiedzia� Rosjanin do kryj�cej si� za jego plecami kobiety. Wymkn�a si� z �azienki i spojrzawszy przeci�gle na Havelocka, podbieg�a do drzwi i znikn�a za nimi. - Nazywasz si� Rostow. Piotr Rostow. Dyrektor Departamentu Strategii Mi�dzynarodowej. KGB. Moskwa. - Twoja twarz i nazwisko te� nie s� mi obce. A tak�e twoje akta osobowe. - Zada�e� sobie wiele trudu, prijatiel - zauwa�y� Michael, wypowiadaj�c rosyjskie s�owo tak ch�odno, �e przeczy�o swemu znaczeniu. Potrz�sn�� g�ow�, �eby strzepn�� otumaniaj�c� go jeszcze nieco mgie�k�, pozosta�o�� po ouzo i whisky. - R�wnie dobrze mog�e� z�apa� mnie za r�kaw na ulicy i zaprosi� na drinka. Nie wyci�gn��by� ze mnie ani mniej, ani wi�cej, a ju� na pewno nic cennego. Chyba, �e to dla ciebie niet goria. - Egzekucji nie b�dzie, Havliczek. - Havelock. - Syn Havliczka. - Nie radz� ci przypomina� mi o tym. - To ja mam bro�, a nie ty. - Rostow zabezpieczy� pistolet, ca�y czas wycelowany jednak w g�ow� Michaela. - Ale przecie� to zamierzch�e czasy i ja z tym nie mam nic wsp�lnego. Bardzo interesuj� mnie natomiast twoje ostatnie posuni�cia. Nas interesuj�. - W takim razie twoi ludzie s�abo si� spisuj�. - Przeciwnie! Gorliwie przesy�aj� meldunki z irytuj�c� wprost cz�stotliwo�ci�, chocia� robi� to mo�e tylko po to, �eby mi si� przypodoba�. Kto wie, ile w nich prawdy. - Je�eli donosz�, �e sko�czy�em zabaw� w te klocki, to si� zgadza. - Sko�czy�e�? S�owo niby jednoznaczne, ale r�nie mo�na je interpretowa�. Z czym mianowicie sko�czy�e�? Mo�e lepiej powiedz, �e sko�czy�e� jeden etap, a zaczynasz drugi? - Sko�czy�em ze wszystkim, co dotyczy ciebie. - Sankcje dyscyplinarne? - zastanawia� si� g�o�no oficer KGB. Wszed� do pokoju i opar� si� o �cian�, trzymaj�c pistolet nadal wycelowany w Michaela, teraz w jego gard�o. - Zwolniono ci� z oficjalnego stanowiska w rz�dzie? Trudno to zrozumie�. Swoj� drog� tw�j przyjaciel Anthon Matthias musia� to ci�ko prze�y�... Michael przez chwil� obserwowa� twarz Rosjanina, a potem spojrza� na pistolet. - Pewien Francuz te� wspomnia� Matthiasa, i to niedawno, wi�c powiem ci, co o tym my�l�, cho� w�a�ciwie nie wiem, po co. Zap�aci�e� mu, �eby w rozmowie pad�o to nazwisko. - Gravet? On nami gardzi. Chyba �e w wolny dzie� zwiedza galerie Kremla albo Ermita� w Leningradzie. Wtedy potrafi okaza� nam nieco podziwu. A na co dzie� mo�na si� po nim spodziewa� wszystkiego najgorszego. - To dlaczego si� nim pos�u�y�e�? - Bo darzy ci� szacunkiem. Du�o �atwiej wykry� k�amstwo, gdy k�amca m�wi o kim�, kogo lubi. - Wi�c mu uwierzy�e�? - To raczej ty go przekona�e�, a moi ludzie nie mieli ju� potem wyboru. Powiedz mi teraz, jak ten tw�j wspania�y i charyzmatyczny sekretarz stanu zareagowa� na rezygnacj� swojego krajana? - Nie mam poj�cia, ale przypuszczam, �e mnie zrozumia�. Dok�adnie to samo powiedzia�em Gravetowi. Z Matthiasem si� nie widzia�em, ani nie rozmawia�em od miesi�cy. Ma do�� zmartwie�. Nie widz� powodu, �eby zawraca� mu g�ow� sprawami jego dawnego studenta. - By�e� chyba dla niego kim� wi�cej ni� tylko studentem. Jego rodzina przyja�ni�a si� z twoj� rodzin� w Pradze. Jeste� tym, kim jeste�... - By�em - wtr�ci� Havelock. - Dzi�ki Anthonowi Matthiasowi - doko�czy� Rosjanin. - To by�o dawno temu. Rostow zamilk�. Opu�ci� nieco pistolet i po chwili milczenia powiedzia�: - No dobrze, dawno temu. A teraz? Wprawdzie nie ma ludzi niezast�pionych, ty jednak jeste� bardzo przydatnym facetem. Jeste� do�wiadczony i co jeszcze cenniejsze, skuteczny. - Te zalety zazwyczaj wi��� si� z osobistym zaanga�owaniem. A tego ju� nie mam. Powiedzmy, �e ulotni�o si�. - Czy mam rozumie�, �e teraz ju� mo�esz ulec pokusie zaanga�owania si� w inn� spraw�? - Agent KGB zni�y� bro�. - Za dobrze mnie znasz, �eby tak my�le�. Pomijaj�c moje osobiste urazy sprzed dw�ch dziesi�tek lat, mamy jeszcze wtyczk� lub dwie na Placu Dzier�y�skiego. Ani my�l� by� napi�tnowany jako przypadek nie do uratowania. - Co za ob�uda! Czy�by� zak�ada� wsp�czucie swoich kat�w? - Ni mniej, ni wi�cej... - B��d. - Rostow podni�s� pistolet i zbli�y� luf� do Havelocka. - Nam obce s� takie s�owne igraszki. Zdrajca jest zdrajc�. Przecie� i tak mog� ci� wzi�� jak swego. - To nie takie proste. - Michael ani drgn��. Patrzy� Rosjaninowi prosto w oczy. - Trzeba zjecha� wind�, przej�� przez kilka korytarzy, potem przez ulic�. Za du�e ryzyko. M�g�by� przegra�. Ca�� stawk�. Ja nie mam nic do stracenia, a w perspektywie najwy�ej zaciszn� cel� na �ubiance. - Pok�j, nie cel�. Nie jeste�my barbarzy�cami. - Przepraszam. Pok�j. Taki sam, jaki zarezerwowali�my w Wirginii dla kogo� takiego jak ty. Ale je�li takim, jak ty i ja uda si� zdezerterowa� i nie straci� po drodze g�owy, wszystko si� zmienia. Szpikowanie amytalem czy innym pentotalem to tylko zastawianie na siebie pu�apki. - S� jeszcze wtyki. Nie wiem, kim s�, tak jak ty nie wiedzia�e�, kiedy jeszcze sam dzia�a�e� w terenie. Nikt ich nie zna po obu stronach tej barykady. Znamy tylko aktualne szyfry, has�a, kt�re prowadz� nas tam, gdzie mamy dotrze�. Te, kt�re wyci�gniecie ze mnie, s� ju� bezwarto�ciowe. Czy naprawd� chcesz mi wm�wi�, �e cz�owiek z twoim do�wiadczeniem na nic ju� nie mo�e si� nam przyda�? - Tego nie powiedzia�em - przerwa� Havelock. - Mam tylko w�tpliwo�ci, czy gra warta jest ryzyka. Dobrze pami�tam ten numer, kt�ry wyci�li�cie nam dwa lata temu. Zdj�li�my wtedy waszego cz�owieka i przemycili�my go przez Ryg� do Finlandii, a stamt�d samolotem do pokoiku w Fairfax w stanie Wirginia. Tam wstrzykni�to mu wszystko, co trzeba, od skopolaminy po potr�jn� dawk� amytalu, i powiedzia� nam bardzo du�o. Zmieniono wi�c ca�� strategi�, przebudowano wszystkie siatki, zrobi�o si� cholerne zamieszanie. Dopiero p�niej, zbyt p�no, dowiedzieli�my si� jeszcze czego�: wszystko, co nam powiedzia�, by�o k�amstwem! G�ow� mia� zaprogramowan� jak dyskietka. Cenni ludzie poszli w odstawk�, zmarn