3268
Szczegóły |
Tytuł |
3268 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
3268 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 3268 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
3268 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
AGATHA CHRISTIE
DETEKTYWI W S�U�BIE MI�O�CI
PRZE�O�Y�A GRA�YNA WOYDA
TYTU� ORYGINA�U ANGIELSKIEGO: "PROBLEM AT POLLENSA BAY AND OTHER STORIES"
K�OPOTY W POLLENSA BAY
Kiedy wczesnym rankiem Parker Pyne zszed� w Palmie z parowca p�yn�cego z Barcelony na Majork�, od razu spotka�o go rozczarowanie. Hotele by�y przepe�nione! Najlepszym lokum, jakie mogli mu zaproponowa�, by�a ma�a duszna klitka z widokiem na podw�rko hotelu po�o�onego w centrum miasta... ale Parker Pyne nie chcia� w niej zamieszka�. W�a�ciciel hotelu oboj�tnie odni�s� si� do jego skarg.
- Co mog� zrobi�? - westchn��, wzruszaj�c ramionami. - Palma staje si� popularna! Kurs wymiany walut jest bardzo korzystny! Wszyscy... Anglicy, Amerykanie... przyje�d�aj� zim� na Majork�. Ca�a wyspa jest zat�oczona. W�tpi�, by angielski d�entelmen znalaz� gdziekolwiek miejsce... mo�e w Formentor, gdzie ceny s� tak horrendalne, �e nawet cudzoziemcy wzdrygaj� si� ze zgroz�.
Parker Pyne wypi� kaw�, zjad� bu�eczk� i poszed� zwiedzi� katedr�, ale nie by� w nastroju sprzyjaj�cym podziwianiu urok�w architektury.
Nast�pnie w �amanej francuszczy�nie, naszpikowanej miejscowym hiszpa�skim, odby� narad� z przyja�nie nastawionym taks�wkarzem. Rozprawiali o zaletach oraz mo�liwo�ciach takich miejscowo�ci, jak Soller, Alcudia, Pollensa i Formentor, w kt�rych znajdowa�y si� eleganckie, lecz bardzo drogie hotele.
Parker Pyne natychmiast spyta� o ceny w tych hotelach.
- ��daj� tam - odpar� taks�wkarz - sum absurdalnych, a przecie� powszechnie wiadomo, �e Anglicy przyje�d�aj� tu, bo ceny s� umiarkowane.
Parker Pyne przyzna� mu racj�, ale mimo wszystko chcia� wiedzie�, jakich kwot ��daj� w Formentor.
- Niewiarygodnych!
- Wspaniale... ale ILE ONE DOK�ADNIE WYNOSZ�? Kierowca w ko�cu zgodzi� si� poda� mu liczby. Parkera Pyne'a, kt�ry niedawno musia� p�aci� za hotele w Jerozolimie i w Egipcie, liczby te zbytnio nie oszo�omi�y.
Dobili targu. Walizki Parkera Pyne'a w spos�b nieco niedba�y zosta�y za�adowane do taks�wki i wyruszyli w objazd wyspy, szukaj�c po drodze ta�szych zajazd�w, ale maj�c za ostateczny cel Formentor.
Nie dotarli jednak do miejsca pobytu plutokracji, poniewa� min�wszy w�skie ulice Pollensa, a nast�pnie pod��aj�c wzd�u� kr�tego wybrze�a, spostrzegli po�o�ony nad samym morzem hotelik Pino d'Oro. Przed nimi rozci�ga� si� widok, kt�ry w lekkiej mgle pi�knego poranka przypomina� japo�ski sztych. Parker Pyne od razu zda� sobie spraw�, �e tego w�a�nie szuka�. Zatrzyma� taks�wk� i z nadziej�, �e znajdzie tu spokojne miejsce pobytu, wszed� przez pomalowan� bram�.
Starsi pa�stwo, kt�rzy okazali si� w�a�cicielami hotelu, nie znali ani angielskiego, ani francuskiego. Mimo to sprawa zako�czy�a si� pomy�lnie. Parker Pyne dosta� pok�j z widokiem na morze, walizki zosta�y wy�adowane, kierowca pogratulowa� swemu pasa�erowi, �e uda�o mu si� unikn�� monstrualnych cen, jakie obowi�zuj� w "tych nowych hotelach", otrzyma� zap�at� za kurs i odjecha� z przyjaznym hiszpa�skim po�egnaniem.
Parker Pyne zerkn�� na zegarek i stwierdziwszy, �e jest dopiero za kwadrans dziesi�ta, wyszed� na niewielki, sk�pany w o�lepiaj�cym blasku poranka taras i ju� po raz drugi tego dnia zam�wi� kaw� i bu�eczki.
Z trzech pozosta�ych sto��w jeden by� jeszcze nie uprz�tni�ty, a dwa zaj�te. Najbli�szy okupowa�a rodzina Niemc�w z�o�ona z ojca, matki i dw�ch dorastaj�cych c�rek. Za nimi w rogu tarasu siedzieli Anglicy, matka i syn.
Kobieta, w wieku oko�o pi��dziesi�ciu pi�ciu lat, mia�a siwe w�osy o �adnym odcieniu. By�a gustownie, ale niezbyt modnie ubrana w tweedowy kostium. Cechowa�a j� owa spokojna pewno�� siebie, jak� odznaczaj� si� Angielki cz�sto podr�uj�ce za granic�.
Siedz�cy naprzeciw niej m�ody cz�owiek, kt�ry m�g� mie� jakie� dwadzie�cia pi�� lat, by� r�wnie� typowym przedstawicielem swojej klasy i pokolenia. Nie by� ani przystojny, ani brzydki, ani wysoki, ani niski. Najwyra�niej ��czy�y go z matk� bardzo dobre stosunki; wymieniali �artobliwe uwagi, a on troskliwie jej us�ugiwa�.
W pewnej chwili kobieta spojrza�a na Parkera Pyne'a. Jej wzrok prze�lizgn�� si� po nim z wystudiowan� oboj�tno�ci�, ale on wiedzia�, �e zosta� oceniony i otaksowany.
Czu�, �e rozpozna�a w nim Anglika i �e niew�tpliwie w odpowiednim momencie skieruje pod jego adresem jak�� �yczliw� a zdawkow� uwag�. Nie mia� nic przeciwko temu. Spotykani za granic� rodacy troch� go nudzili, ale lubi� zachowywa� si� wobec nich przyja�nie. W tak ma�ym hotelu ch�� izolowania si� mog�a wywo�a� nieprzyjemne napi�cia. By� zreszt� przekonany, �e akurat ta dama ma nieskazitelne "hotelowe maniery".
Angielski m�odzieniec wsta�, zrobi� jak�� zabawn� uwag� i wszed� do hotelu. Kobieta wzi�a swoj� lektur� i torebk�, a potem usadowi�a si� na krze�le, twarz� w kierunku morza. Roz�o�y�a egzemplarz "Continental Daily Mai�". Siedzia�a odwr�cona plecami do Parkera Pyne'a.
Parker Pyne, dopijaj�c swoj� kaw�, zerkn�� w jej stron� i nagle zesztywnia�. By� zaniepokojony - zaniepokojony o spokojny przebieg swych wakacji! Jej plecy by�y okropnie ekspresyjne. W ci�gu swojego �ycia nauczy� si� ocenia� nastroje ludzi po ich sylwetce. Nie widzia� twarzy tej kobiety, ale emanuj�ce z jej postawy napi�cie podpowiada�o mu, �e w oczach ma powstrzymywane z trudem �zy i �e panuje nad sob� z ogromnym wysi�kiem.
Parker Pyne, czujny jak tropione zwierz�, schroni� si� w zaciszu hotelu. Nieca�e p� godziny wcze�niej poproszono go o wpisanie swego nazwiska do ksi�gi le��cej na ladzie recepcji. Widnia� w niej staranny podpis: C. Parker Pyne, Londyn.
Teraz zajrza� do rejestru go�ci i zauwa�y� o kilka linijek wy�ej adnotacj�: pani R. Chester, pan Basil Chester, Holm Park, Devon.
Chwyci� pi�ro i szybko poprawi� sw�j wpis. Teraz w tym miejscu mo�na by�o przeczyta� (nie bez trudu): Christopher Pyne.
Czuj�c, �e pani R. Chester jest nieszcz�liwa w Pollensa Bay, nie zamierza� jej u�atwia� mo�liwo�ci zasi�gni�cia u siebie porady.
Od dawna ju� zdumiewa�a go liczba spotykanych za granic� rodak�w, kt�rzy znali jego nazwisko i zwr�cili uwag� na jego anonsy. Tysi�ce ludzi codziennie kupuj�cych w Anglii "Timesa" mog�yby, nie mijaj�c si� z prawd�, stwierdzi�, �e nigdy w �yciu o nim nie s�ysza�y. Zauwa�y� jednak, �e mieszka�cy Wysp Brytyjskich o wiele dok�adniej czytaj� gazety podczas pobytu za granic� i nie pomijaj� niczego, nawet drobnych og�osze�.
Ju� nieraz przerywano mu urlop. Musia� si� zajmowa� ca�� mas� problem�w, poczynaj�c od morderstwa, a ko�cz�c na pr�bie szanta�u. Na Majorce chcia� mie� spok�j. Czu� instynktownie, �e ta nieszcz�liwa matka mo�e ten spok�j powa�nie zak��ci�.
Parker Pyne by� bardzo zadowolony ze swego pobytu w Pino d'Oro. W pobli�u sta� wi�kszy hotel, Mariposa, w kt�rym zatrzymywa�o si� wielu Anglik�w. W okolicy mieszka�a te� spora grupa artyst�w. Id�c brzegiem morza mo�na by�o dotrze� do wioski rybackiej, w kt�rej znajdowa�o si� kilka sklep�w oraz koktajl bar. Wsz�dzie by�o spokojnie i mi�o. Przechadzaj�ce si� dziewcz�ta mia�y na sobie spodnie, a zamiast bluzek r�nobarwne chustki. Siedz�cy w Mac's Bar d�ugow�osi m�odzie�cy w beretach rozprawiali o zaletach kolorytu i abstrakcji w malarstwie.
Nazajutrz po przyje�dzie Parkera Pyne'a pani Chester zamieni�a z nim par� zdawkowych uwag na temat krajobrazu oraz stwierdzi�a, �e pi�kna pogoda najprawdopodobniej si� utrzyma. Potem pogaw�dzi�a chwil� o szyde�kowaniu z jak�� niemieck� dam�, a nast�pnie porozmawia�a o niepokoj�cej sytuacji politycznej z dwoma du�skimi d�entelmenami, kt�rzy codziennie wstawali o �wicie i przez jedena�cie godzin spacerowali po okolicy.
Parker Pyne uzna� Basila Chestera za niezwykle mi�ego m�odego cz�owieka. M�odzieniec zwraca� si� do niego "sir" i s�ucha� z uprzedzaj�c� uprzejmo�ci� wszystkiego, co m�wi�. Czasami wieczorem, po kolacji, tr�jka Anglik�w wypija�a razem kaw�. Poczynaj�c od czwartego dnia Basil zacz�� opuszcza� towarzystwo po mniej wi�cej dziesi�ciu minutach, zostawiaj�c Parkera Pyne'a tete-a-tete ze swoj� matk�.
Rozmawiali o kwiatach i ich piel�gnacji, o op�akanym stanie angielskiego funta, o dro�y�nie we Francji oraz o trudno�ciach, na jakie nara�ony jest w tym kraju ka�dy, kto chce si� napi� po po�udniu dobrej herbaty.
Za ka�dym razem, kiedy Basil ich opuszcza�, Parker Pyne dostrzega� lekkie, skrywane dr�enie ust jego matki, kt�ra jednak natychmiast odzyskiwa�a panowanie nad sob� i ochoczo rozprawia�a na wspomniane tematy.
Stopniowo zacz�a m�wi� o swoim synu: o tym, jak dobrze si� uczy�: "wie pan, by� w�r�d najlepszych w szkole" , o tym, jak bardzo jest lubiany, o tym, jaki dumny by�by z niego jego ojciec, gdyby �y�, o tym, jaka jest wdzi�czna losowi za to, �e Basil nigdy nie post�powa� "nieodpowiedzialnie".
- Oczywi�cie, zawsze go namawiam, by sp�dza� wi�cej czasu z m�odymi lud�mi, ale wydaje mi si�, �e woli moje towarzystwo - powiedzia�a z ujmuj�c� skromno�ci�, cho� nie bez zadowolenia.
Tym razem Parker Pyne powstrzyma� si� od skwitowania tej uwagi konwencjonalnym, zdawkowym komplementem.
- Och, no c�, zdaje si�, �e jest tu du�o m�odzie�y... nie w hotelu, ale w ca�ej okolicy - wtr�ci�.
Pani Chester wyra�nie zesztywnia�a.
- Oczywi�cie, bywa tu wielu tak zwanych artyst�w - powiedzia�a. - By� mo�e jestem staromodna, ale mam wra�enie, �e wi�kszo�� tych m�odych ludzi traktuje swe zainteresowanie sztuk� jako pretekst do wylegiwania si� na s�o�cu i nier�bstwa... a te dziewcz�ta stanowczo za du�o pij�.
- Strasznie si� ciesz�, �e przyjecha� pan tutaj, sir - powiedzia� nast�pnego dnia Basil do Parkera Pyne'a - zw�aszcza ze wzgl�du na matk�. Lubi te wasze wieczorne rozmowy.
- A jak przedtem sp�dzali�cie czas?
- Prawd� m�wi�c, zazwyczaj grali�my w pikiet�.
- Rozumiem.
- Oczywi�cie mo�na si� tym szybko znudzi�. W gruncie rzeczy mam tu kilkoro przyjaci�... grono bardzo weso�ych znajomych. Nie s�dz�, by moja matka ich aprobowa�a... -Roze�mia� si�, jakby uwa�a� swoj� wypowied� za zabawn�. - Matka jest troch� staro�wiecka... Szokuje j� nawet widok dziewcz�t w spodniach!
- To prawda - zgodzi� si� Parker Pyne.
- Powtarzam jej, �e trzeba i�� z duchem czasu... Dziewcz�ta w naszym kraju s� przera�aj�co nudne...
- Rozumiem - powiedzia� Parker Pyne.
Ca�a ta sprawa dosy� go zaintrygowa�a. Sta� si� widzem kameralnego dramatu, ale nie zosta� zaproszony do wzi�cia w nim udzia�u.
A potem wydarzy�o si� co�, co z punktu widzenia Parkera Pyne'a by�o rzecz� najgorsz�. W hotelu Mariposa zatrzyma�a si� jego niezwykle gadatliwa znajoma. Spotkali si� w herbaciarni w obecno�ci pani Chester.
- Kogo widz�... czy� to nie Parker Pyne?... - zawo�a�a znajoma od wej�cia. - Jedyny i niepowtarzalny Parker Pyne! I Adela Chester! A wi�c si� znacie? Och, doprawdy? Mieszkacie w tym samym hotelu? On jest prawdziwym cudotw�rc�, Adelo... objawieniem tego stulecia... potrafi na poczekaniu uwolni� ka�dego od wszystkich k�opot�w! Nie wiedzia�a�? Musia�a� o nim s�ysze�. Nie czyta�a� jego og�osze�? Masz k�opoty? Zasi�gnij porady Parkera Pyne'a. Nie ma dla niego rzeczy niemo�liwych. M�owie i �ony skacz� sobie do gard�a, a on ich godzi... Kto� straci� ch�� do �ycia, a on przedstawia mu je jako pasmo fascynuj�cych przyg�d. Jak m�wi�, ten cz�owiek jest po prostu cudotw�rc�!
Jej przemowa trwa�a znacznie d�u�ej, a Parker Pyne od czasu do czasu skromnie zaprzecza�. Nie podoba� mu si� spos�b, w jaki patrzy�a na niego pani Chester. Jeszcze bardziej nie spodoba�o mu si� to, �e kiedy wracali po pla�y do hotelu, wda�a si� w o�ywion� pogaw�dk� z piej�c� hymny pochwalne na jego cze�� gadatliw� wsp�ln� znajom�.
Punkt kulminacyjny nadszed� pr�dzej, ni� si� tego spodziewa�.
- Czy m�g�by pan przej�� ze mn� do saloniku, panie Pyne? - spyta�a jeszcze tego samego wieczora pani Chester, sko�czywszy swoj� kaw�. - Chcia�abym panu co� powiedzie�.
Nie pozostawa�o mu nic innego, jak tylko skin�� g�ow� i podda� si�.
Pani Chester musia�a nad sob� panowa� z najwi�kszym trudem, bo kiedy tylko drzwi saloniku zamkn�y si� za nimi, jej samokontrola run�a w gruzy. Usiad�a i zala�a si� �zami.
- Chodzi o mego syna. Musi go pan uratowa�. Musimy go uratowa�. Ta sprawa �amie mi serce!
- Droga pani, jako cz�owiek postronny...
- Nina Wycherley twierdzi, �e pan czyni cuda. M�wi�a, �e mog� panu ca�kowicie zaufa�. Poradzi�a mi, bym panu o wszystkim opowiedzia�a... a pan rozwi��e ca�y problem.
Parker Pyne przekl�� w duchu natr�tn� pani� Wycherley.
- A wi�c, wyja�nijmy t� spraw� - powiedzia� zrezygnowanym tonem. - Chodzi o dziewczyn�, prawda?
- Wspomina� panu o niej?
- Tylko po�rednio.
Z ust pani Chester wyla� si� gwa�towny potok s��w.
- Ta dziewczyna jest okropna. Pije, przeklina... ubiera si� tak, �e szkoda m�wi�. Jej siostra mieszka tu, w okolicy... wysz�a za jakiego� artyst�... Holendra. Ca�e to towarzystwo jest nie do przyj�cia. Po�owa z nich mieszka pod jednym dachem bez �lubu. Basil zupe�nie si� zmieni�. Zawsze by� bardzo spokojnym ch�opcem i mia� powa�ne zainteresowania. Kiedy� nawet my�la�, by zaj�� si� archeologi�...
- No c� - powiedzia� Parker Pyne. - Natura lubi si� m�ci�.
- Co pan ma na my�li?
- To nienaturalne, by m�ody cz�owiek mia� powa�ne zainteresowania. Powinien robi� z siebie durnia uganiaj�c si� za dziewcz�tami.
- Chyba pan �artuje, panie Pyne.
- Wcale nie �artuj�. Czy t� m�od� dam� nie jest przypadkiem dziewczyna, w kt�rej towarzystwie jad�a pani wczoraj podwieczorek?
Parker Pyne zwr�ci� na ni� uwag�; na jej szare flanelowe spodnie, szkar�atn� chustk� lu�no opasuj�c� biust, na usta koloru cynobru oraz na fakt, �e zam�wi�a koktajl, a nie herbat�.
- Widzia� j� pan? Okropna! Basil nigdy nie by� zachwycony dziewcz�tami tego typu.
- Nie dawa�a mu pani wielu sposobno�ci do zachwycania si� jak�kolwiek dziewczyn�, prawda?
- Kto?
- Basil nadmiernie lubi pani towarzystwo! A to �le! My�l� jednak�e, �e mu to przejdzie... o ile nie b�dzie pani przyspiesza� biegu wydarze�.
- Pan nie rozumie. On chce si� o�eni� z t� dziewczyn�... z t� Betty Gregg... ju� s� zar�czeni.
- Wi�c to zasz�o a� tak daleko?
- Owszem. Panie Pyne, pan musi co� przedsi�wzi��. Musi pan uchroni� mego syna przed tym katastrofalnym ma��e�stwem! Ta sprawa zrujnuje mu �ycie.
- Ka�dy rujnuje swoje �ycie sam.
- Ale dla niego ten zwi�zek b�dzie mia� katastrofalne nast�pstwa - powt�rzy�a stanowczym tonem pani Chester.
- Ja wcale "nie martwi� si� o Basila.
- Nie martwi si� pan chyba o t� dziewczyn�?
- Nie, martwi� si� o pani�. Za ma�o my�li pani o sobie. Pani Chester spojrza�a na niego ze zdumieniem.
- Mi�dzy dwudziestym a czterdziestym rokiem �ycia jeste�my sp�tani i ograniczeni przez nasze osobiste emocjonalne zwi�zki. Tak musi by�. Takie jest �ycie. Ale p�niej wchodzimy w nowy etap. Mo�emy rozwa�a�, obserwowa� �ycie, odkrywa� pewne sprawy dotycz�ce innych ludzi i prawd� o samych sobie. �ycie staje si� realne, nabiera znaczenia. Widzi si� je jako ca�o��. Nie jako zbi�r oderwanych scen, w kt�rych my, jako aktorzy, bierzemy udzia�. �aden cz�owiek nie jest w pe�ni sob�, dop�ki nie uko�czy czterdziestu pi�ciu lat. Wtedy dopiero ma ukszta�towan� osobowo��.
- Poch�ania�a mnie mi�o�� do Basila - powiedzia�a pani Chester. - By� dla mnie wszystkim.
- No c�, a nie powinien. Za to w�a�nie pani teraz p�aci. Niech go pani kocha tak bardzo, jak tylko si� pani podoba, ale prosz� pami�ta�, �e jest pani Adel� Chester... konkretn� osob�, a nie jedynie matk� Basila.
- Je�li �ycie mojego syna zostanie zrujnowane, p�knie mi serce - oznajmi�a matka Basila.
Parker Pyne spojrza� na subtelne rysy jej twarzy, na smutny grymas ust. Doszed� do wniosku, �e jest mi�� kobiet�. Nie chcia� jej zrani�.
- Zobacz�, co si� da zrobi� - powiedzia�.
Kiedy spotka� Basila, m�ody cz�owiek z ch�ci� podj�� z nim rozmow� i przedstawi� sw�j punkt widzenia.
- To bardzo nieprzyjemna sprawa. Mama jest beznadziejna... uprzedzona i ograniczona. Gdyby zechcia�a szerzej otworzy� oczy, zobaczy�aby, jak� wspania�� dziewczyn� jest Betty.
- A jaka jest Betty? Basil westchn��.
- Jest piekielnie trudn� osob�! Gdyby by�a bardziej ust�pliwa... to znaczy przesta�a si� malowa� w ci�gu dnia... wszystko wygl�da�oby inaczej. W obecno�ci mojej matki wychodzi chyba z siebie, �eby wyda� si�... hmm... nowoczesna.
Parker Pyne u�miechn�� si�.
- Betty i moja matka nale�� do najcudowniejszych kobiet na �wiecie; mo�na by oczekiwa�, �e natychmiast znajd� wsp�lny j�zyk.
- Musisz si� jeszcze wiele nauczy�, m�ody cz�owieku - powiedzia� Parker Pyne.
- Chcia�bym, aby spotka� si� pan z Betty i porozmawia� z ni� o tym wszystkim.
Parker Pyne ch�tnie przysta� na jego propozycj�.
Betty i jej siostra z m�em mieszkali w ma�ej zaniedbanej willi. Ich �ycie cechowa�a o�ywcza prostota. Umeblowanie domku sk�ada�o si� z trzech krzese�, sto�u i ��ek. Wbudowany w �cian� kredens zawiera� niezb�dny zestaw fili�anek i talerzy. Hans by� pobudliwym m�odzie�cem o zmierzwionych, stercz�cych na wszystkie strony jasnych w�osach. M�wi� niewiarygodnie szybko, u�ywaj�c bardzo dziwnej angielszczyzny i chodz�c przy tym tam i z powrotem po pokoju. Jego �ona, Stella, by�a drobn� blondynk�. Betty Gregg mia�a rude w�osy, piegi i figlarne oczy. Parker Pyne zauwa�y�, �e nie jest tak mocno umalowana jak poprzedniego dnia w Pino d'Oro. Poda�a mu koktajl.
- Czy przyszed� pan tu jako cz�owiek wtajemniczony w istot� naszego konfliktu? - spyta�a, mru��c oczy.
Parker Pyne kiwn�� potakuj�co g�ow�.
- A po czyjej jest pan stronie? Zakochanej pary czy pot�piaj�cej ich zwi�zek starszej pani?
- Czy mog� zada� pani pytanie?
- Oczywi�cie.
- Czy w ca�ej tej sprawie zachowywa�a si� pani taktownie?
- Bynajmniej - odpar�a szczerze panna Gregg. - Ale ta stara j�dza okropnie mnie irytuje. - Rozejrza�a si� po pokoju, by sprawdzi�, czy Basil przypadkiem jej nie s�yszy. - Ta kobieta doprowadza mnie do sza�u. Od wielu lat trzyma Basila uwi�zanego do swojej sp�dnicy, a takie post�powanie sprawia, �e m�czyzna wygl�da na g�upca. W rzeczywisto�ci Basil wcale nie jest g�upi. A poza tym ona zachowuje si� tak przera�liwie po angielsku.
- Nie ma w tym nic z�ego. W dzisiejszych czasach takie zachowanie uwa�a si� po prostu za "niemodne".
W oczach Betty Gregg pojawi� si� b�ysk humoru.
- Czy ma pan na my�li te krzes�a chippendale, kt�re w epoce wiktoria�skiej chowa�o si� na strychu, a potem znosi�o si� je z powrotem do salonu i pyta�o: "Czy� nie s� cudowne"?
- Co� w tym rodzaju.
Betty zastanawia�a si� przez chwil�.
- By� mo�e ma pan racj�. B�d� szczera. To Basil mnie zirytowa�... tak bardzo si� niepokoi�, jakie wra�enie wywr� na jego matce. To doprowadzi�o mnie do ostateczno�ci. Przypuszczam, �e nawet teraz m�g�by ze mnie zrezygnowa�... gdyby jego matka usilnie si� o to postara�a.
- To prawda - przyzna� Parker Pyne. - Gdyby zabra�a si� do tego we w�a�ciwy spos�b.
- Czy zamierza pan podsun�� jej ten spos�b? Sama na niego nie wpadnie. Po prostu nadal b�dzie przeciwna naszemu ma��e�stwu, a to niczego nie zmieni. Ale je�li pan jej podpowie...
Przygryz�a wargi i spojrza�a na niego szczerymi, niebieskimi oczami.
- S�ysza�am o panu, panie Pyne. Podobno zna si� pan na ludzkiej naturze. Czy s�dzi pan, �e Basil i ja pasujemy do siebie... czy nie?
- Chcia�bym us�ysze� odpowied� na trzy pytania.
- Test dotycz�cy zgodno�ci charakter�w? Dobrze, niech pan zaczyna.
- Czy sypia pani przy otwartym oknie, czy przy zamkni�tym?
- Przy otwartym. Uwielbiam �wie�e powietrze.
- Czy oboje lubicie te same potrawy?
- Owszem.
- Czy lubi pani k�a�� si� spa� wcze�nie, czy p�no?
- Tak naprawd�, wcze�nie, ale m�wi� to panu w sekrecie. O wp� do jedenastej zaczynam ziewa�, a rano jestem pe�na energii... ale oczywi�cie boj� si� do tego przyzna�.
- Powinni�cie tworzy� bardzo dobran� par� - stwierdzi� Parker Pyne.
- To do�� powierzchowny test.
- Wcale nie. Zna�em co najmniej siedem ma��e�stw, kt�re rozpad�y si� tylko dlatego, �e m�� lubi� przesiadywa� do p�nocy, a �ona zasypia�a o wp� do dziesi�tej, lub odwrotnie.
- Szkoda - powiedzia�a Betty - �e nie wszyscy mog� by� szcz�liwi. Basil, ja i jego matka, udzielaj�c nam b�ogos�awie�stwa.
Parker Pyne odkaszln��.
- My�l� - oznajmi� - �e mo�na to b�dzie za�atwi�.
Spojrza�a na niego z pow�tpiewaniem.
- Zastanawiam si� - powiedzia�a - czy pan mnie nie oszukuje?
Z twarzy Parkera Pyne'a niczego nie mo�na by�o odczyta�.
Gdy spotka� pani� Chester, stara� si� j� uspokoi�, ale czyni� to w spos�b do�� mglisty. T�umaczy� jej, �e zar�czyny to jeszcze nie ma��e�stwo. Oznajmi�, �e wybiera si� na tydzie� do Soller. Poradzi� jej, by zachowywa�a si� pow�ci�gliwie. Aby sprawia�a wra�enie osoby pogodzonej z sytuacj�.
W Soller sp�dzi� bardzo przyjemny tydzie�. Po powrocie stwierdzi�, �e wydarzenia rozwin�y si� w spos�b zupe�nie nieoczekiwany.
Kiedy wszed� do Pino d'Oro, od razu dostrzeg� pani� Chester i Betty Gregg, kt�re pi�y razem herbat�. Basila nie by�o. Pani Chester wydawa�a si� znu�ona. Betty r�wnie� wygl�da�a mizernie. By�a bez makija�u, a po oczach wida� by�o, �e p�aka�a.
Powita�y go przyja�nie, ale �adna z nich nie wspomnia�a o Basilu.
Nagle us�ysza�, �e Betty bierze g��boki oddech, jakby co� j� zabola�o. Odwr�ci� g�ow�.
Od strony morza wchodzi� po schodach Basil Chester. Towarzyszy�a mu dziewczyna o zapieraj�cej dech egzotycznej urodzie. Mia�a ciemne w�osy i wspania�� figur�. Nie mog�o to uj�� niczyjej uwagi, poniewa� jej cia�o okrywa�a jedynie sk�pa sukienka z bladoniebieskiej jedwabnej krepy. Gruba warstwa pudru i karminowe usta jeszcze bardziej podkre�la�y jej niezwyk�� urod�. Basil nie odrywa� od niej wzroku.
- Sp�ni�e� si�, Basil - skarci�a go matka. - Mia�e� zabra� Betty do baru.
- To moja wina - wycedzi�a pi�kna nieznajoma. - Po prostu stracili�my poczucie czasu. - Odwr�ci�a si� do Basila. -Kochanie... przynie� mi szklank� czego� mocniejszego!
Zrzuci�a pantofel i wyci�gn�a nog�. Paznokcie u st�p mia�a pomalowane na taki sam szmaragdowozielony kolor jak paznokcie u r�k.
Nie zwraca�a najmniejszej uwagi na pani� Chester i Betty.
- C� za okropna wyspa - powiedzia�a do Parkera Pyne'a, pochylaj�c si� lekko w jego stron�. - Po prostu umiera�am z nud�w, dop�ki nie pozna�am Basila. Jest takim kochanym stworzeniem!
- Pan Parker Pyne... panna Ramona - przedstawi�a ich sobie pani Chester.
Dziewczyna skwitowa�a t� prezentacj� leniwym u�miechem.
- Chyba od razu zaczn� do ciebie m�wi� Parker - mrukn�a. - Mam na imi� Dolores.
Basil przyni�s� drinki. Panna Ramona rozmawia�a wy��cznie z Basilem i Parkerem Pyne'em, rzucaj�c im uwodzicielskie spojrzenia. Na kobiety nie zwraca�a najmniejszej uwagi. Betty pr�bowa�a raz czy dwa w��czy� si� do dyskusji, ale Dolores patrzy�a na ni� wyzywaj�co i zbywa�a jej uwagi ziewaniem.
- Chyba ju� p�jd� - oznajmi�a nagle i wsta�a. - Mieszkam w innym hotelu. Czy kto� mnie odprowadzi?
- Ja to zrobi� - powiedzia� Basil, zrywaj�c si� z krzes�a.
- Ale� Basil, kochanie... - zacz�a pani Chester.
- Zaraz wr�c�, mamo.
- Czy� to nie maminsynek? - spyta�a panna Ramona, nie zwracaj�c si� do nikogo z obecnych. - Jeste� na ka�de jej skinienie, co?
Basil zaczerwieni� si� za�enowany. Panna Ramona z�o�y�a pani Chester lekki uk�on i u�miechn�a si� ol�niewaj�co do Parkera Pyne'a, po czym wraz z Basilem opu�ci�a towarzystwo.
Po ich wyj�ciu zapad�o k�opotliwe milczenie. Parker Pyne nie chcia� zaczyna� rozmowy. Betty Gregg nerwowo wy�amuj�c palce patrzy�a na morze. Pani Chester by�a wyra�nie rozgniewana.
- No c�, co pan s�dzi o naszej nowej znajomej? - spyta�a dr��cym g�osem Betty.
- Nieco... hmm... egzotyczna - odpar� pow�ci�gliwie.
- Egzotyczna? - Betty za�mia�a si� z gorycz�.
- Ona jest okropna... Po prostu okropna - oznajmi�a pani Chester. - Basil chyba oszala�.
- Basil jest w porz�dku - stwierdzi�a ostrym tonem Betty.
- A te paznokcie u n�g - powiedzia�a pani Chester, trz�s�c si� z oburzenia.
Betty nagle wsta�a.
- Pani Chester, chyba p�jd� ju� do domu i nie zostan� na kolacji.
- Och, moja droga... Basil b�dzie niepocieszony.
- Doprawdy? - spyta�a Betty z ironi�. - Tak czy owak ju� sobie p�jd�. Rozbola�a mnie g�owa.
U�miechn�a si� do obojga i wysz�a. Pani Chester odwr�ci�a si� do Parkera Pyne'a.
- �a�uj�, �e tu przyjechali�my... bardzo tego �a�uj�! Parker Pyne ze smutkiem pokiwa� g�ow�.
- Nie powinien by� pan st�d wyje�d�a� - powiedzia�a pani Chester. - Gdyby by� pan na miejscu, nie dosz�oby do tego wszystkiego.
Parker Pyne zosta� sprowokowany do odpowiedzi.
- Droga pani, mog� pani� zapewni�, �e kiedy w gr� wchodzi pi�kna m�oda dziewczyna, nie mam na pani syna �adnego wp�ywu. On wydaje si� bardzo... hmm... podatny na kobiece wdzi�ki.
- Nigdy taki nie by� - odpar�a pani Chester p�aczliwie.
- No c� - powiedzia� Parker Pyne, sil�c si� na pogodny ton - wygl�da na to, �e ta nowa atrakcja ostudzi�a jego zachwyt dla panny Gregg. To z pewno�ci� sprawi�o pani pewn� satysfakcj�.
- Nie wiem, o czym pan m�wi - oznajmi�a pani Chester. - Betty to kochane dziecko i bardzo przywi�zane do Basila. W ca�ej tej sprawie zachowuje si� niezwykle poprawnie. My�l�, �e m�j syn jest szalony.
Parker Pyne przyj�� t� zdumiewaj�c� zmian� frontu bez zmru�enia oka. Ju� wcze�niej mia� do czynienia z kobiecym brakiem konsekwencji.
- Nie szalony... po prostu op�tany - powiedzia� �agodnie.
- Ta dziewczyna nie zachowuje si� jak Europejka. Jest po prostu niezno�na.
- Ale niezwykle pi�kna. Pani Chester �achn�a si�.
Od strony morza wbieg� po schodach Basil.
- Witaj, mamo, ju� wr�ci�em. A gdzie jest Betty?
- Rozbola�a j� g�owa, wi�c posz�a do domu. Nie dziwi� jej si�.
- Chodzi ci o to, �e by�a w z�ym humorze?
- Uwa�am, Basil, �e zachowujesz si� wobec niej bardzo niegrzecznie.
- Na mi�o�� bosk�, mamo, nie praw mi kaza�. Je�li Betty zamierza robi� tyle zamieszania za ka�dym razem, kiedy odezw� si� do innej dziewczyny, to pi�kna czeka nas przysz�o��.
- Jeste�cie zar�czeni.
- Och, dobrze, jeste�my zar�czeni. Ale to nie znaczy, �e nie mo�emy mie� swoich w�asnych przyjaci�. W dzisiejszych czasach ludzie musz� �y� na w�asny rachunek i stara� si� opanowa� zazdro��. - Zawaha� si�. - Pos�uchaj, skoro Betty nie ma zamiaru sp�dzi� z nami wieczoru... to chyba wr�c� do Mariposy. Zaproszono mnie na kolacj�...
- Och, Basil...
M�odzieniec spojrza� na ni� z irytacj�, a potem wybieg� z hotelu.
Pani Chester popatrzy�a wymownie na Parkera Pyne'a.
- Sam pan widzi - powiedzia�a. Widzia�.
W par� dni p�niej sprawy osi�gn�y punkt kulminacyjny. Betty i Basil mieli si� wybra� na piknik, zabieraj�c ze sob� koszyk z jedzeniem. Kiedy Betty przysz�a do Pino d'Oro, dowiedzia�a si� od pani Chester, �e Basil zapomnia� o wszystkich planach i na ca�y dzie� pojecha� z towarzystwem Dolores do Formentor.
Betty nie okaza�a niezadowolenia, tylko mocno zacisn�a usta. Po chwili jednak podnios�a si� z krzes�a i stan�a przed pani� Chester.
- W porz�dku - powiedzia�a. - To nie ma znaczenia. Ale tak czy owak uwa�am, �e... powinni�my to wszystko odwo�a�.
Zsun�a z palca sygnet, kt�ry dosta�a od Basila - prawdziwy pier�cionek zar�czynowy mia� jej kupi� p�niej.
- Czy mog�aby pani odda� to swemu synowi, pani Chester? I prosz� mu powiedzie�, �e wszystko jest w porz�dku... �eby si� nie przejmowa�...
- Betty, kochanie, nie r�b tego! On ci� kocha... naprawd� ci� kocha.
- I okazuje to, prawda? - spyta�a dziewczyna, �miej�c si� sarkastycznie. - Nie... mam swoj� dum�. Prosz� mu powiedzie�, �e wszystko jest w porz�dku i �e... �e �ycz� mu szcz�cia.
Kiedy o zachodzie s�o�ca wr�ci� Basil, matka zasypa�a go wym�wkami.
Na widok sygnetu lekko si� zaczerwieni�.
- A wi�c tak stawia spraw�? No c�, my�l�, �e to najlepsze rozwi�zanie.
- Basi�!
- Mamo, m�wi�c szczerze, ostatnio nie zgadzali�my si� ze sob�.
- Czyja to by�a wina?
- Nie czuj� si� za to szczeg�lnie odpowiedzialny. Zazdro�� jest paskudn� rzecz� i naprawd� nie rozumiem, dlaczego jeste� ca�� t� spraw� tak bardzo przej�ta. Sama mnie b�aga�a�, �ebym nie �eni� si� z Betty.
- Tak by�o, zanim j� pozna�am. Basil, kochanie, ale chyba nie zamierzasz po�lubi� tej osoby?
- Po�lubi�bym j� natychmiast, gdyby tylko mnie zechcia�a - wyzna� szczerze Basil - ale obawiam si�, �e ona nie zechce.
Pani Chester poczu�a zimny dreszcz. Uda�a si� na poszukiwanie Parkera Pyne'a i znalaz�a go w ustronnym zak�tku, w kt�rym oddawa� si� lekturze.
- Musi pan co� przedsi�wzi��! Musi pan co� zrobi�! M�j syn zmarnuje sobie �ycie.
Parker Pyne mia� ju� troch� dosy� opowie�ci o zrujnowanym �yciu Basila Chestera.
- Co mog� zrobi�?
- Spotka� si� z t� okropn� osob�. Je�li to konieczne, prosz� j� przekupi�.
- To mo�e si� okaza� bardzo kosztowne.
- Wszystko jedno.
- W takim razie trudno. Ale mo�e uda mi si� znale�� jaki� inny spos�b.
Spojrza�a na niego pytaj�co, ale on potrz�sn�� g�ow�.
- Niczego nie obiecuj�... ale zobacz�, co si� da zrobi�. Mia�em ju� do czynienia z takimi sprawami. Tylko prosz� nie wspomina� o niczym swemu synowi... mia�oby to fatalne skutki.
- Ale� oczywi�cie.
Parker Pyne wr�ci� z Mariposy o p�nocy. Pani Chester czeka�a na niego.
- I co? - spyta�a, z trudem �api�c powietrze.
- Senorita Dolores Ramona wyjedzie z Pollensa jutro rano, a wieczorem opu�ci wysp� - odpar� z b�yskiem w oczach.
- Och, panie Pyne! Jak pan to za�atwi�?
- To nie b�dzie kosztowa�o ani centa - powiedzia� Parker Pyne. W jego oczach ponownie pojawi� si� b�ysk. - Przypuszcza�em, �e mam na ni� pewien wp�yw... i nie pomyli�em si�.
- Pan jest cudowny. Nina Wycherley mia�a ca�kowit� racj�. Chcia�abym wiedzie�, ile wynosi... pa�skie honorarium...
- Ani pensa - odpar� Parker Pyne, unosz�c sw� wypiel�gnowan� d�o�. - To by�a dla mnie przyjemno��. Mam nadziej�, �e wszystko dobrze si� u�o�y. Oczywi�cie, kiedy pani syn odkryje, �e ona znikn�a, nie zostawiaj�c swego adresu, b�dzie pocz�tkowo bardzo zmartwiony. Przez tydzie� lub dwa prosz� traktowa� go pob�a�liwie.
- Oby tylko Betty mu wybaczy�a...
- Z pewno�ci� wybaczy. Tworz� mi�� par�. Nawiasem m�wi�c, ja r�wnie� jutro wyje�d�am.
- Och, panie Pyne, b�dzie nam pana brakowa�o.
- By� mo�e zrobi� s�usznie wyje�d�aj�c, zanim pani syna op�ta jaka� trzecia dziewczyna.
Parker Pyne wychyli� si� przez por�cz parowca i spojrza� na �wiat�a Palmy. Obok niego sta�a Dolores Ramona.
- Dobra robota, Madeleine - powiedzia� z uznaniem. -Ciesz� si�, �e zadepeszowa�em do ciebie i nam�wi�em do przyjazdu. �wietnie odegra�a� swoj� rol�, cho� w istocie jeste� przecie� spokojn� domatork�.
- A mnie jest mi�o, �e pan si� cieszy, panie Pyne - odpar�a skromnie Madeleine de Sara alias Dolores Ramona alias Maggie Sayers. - To by�a przyjemna odmiana. Chyba zejd� ju� na d� i po�o�� si� do ��ka, zanim statek odbije od brzegu. Bardzo �le znosz� podr�e morskie.
W kilka minut p�niej Parker Pyne poczu� na swym ramieniu dotyk czyjej� d�oni. Odwr�ci� si� i zobaczy� Basila Chestera.
- Chc� pana po�egna�, przekaza� panu pozdrowienia od Betty i nasze najserdeczniejsze podzi�kowania. Dokona� pan wielkiej sztuki. Betty i moja matka zachowuj� si� jak stare przyjaci�ki. Wstydz� si�, �e oszuka�em swoj� staruszk�... ale by�a taka uci��liwa. Tak czy owak, teraz wszystko jest w porz�dku. Musz� tylko udawa� zmartwionego jeszcze przez par� dni. Betty i ja jeste�my panu bezgranicznie wdzi�czni.
- �ycz� wam du�o szcz�cia - powiedzia� Parker Pyne.
- Dzi�kuj�.
Nasta�a chwila milczenia.
- Czy panna... panna de Sara... jest gdzie� w pobli�u? -spyta� Basil przesadnie beztroskim tonem. - Jej r�wnie� chcia�bym podzi�kowa�.
- Niestety, panna de Sara po�o�y�a si� spa� - stwierdzi� stanowczo Parker Pyne.
- Och, wielka szkoda... no c�, mo�e spotkam j� kiedy� w Londynie.
- Prawd� m�wi�c, zaraz wyje�d�a w moich sprawach do Ameryki.
- Och! - powiedzia� z udawan� beztrosk� Basil. - No c�, chyba ju� p�jd�...
Parker Pyne u�miechn�� si�. W drodze do swojej kabiny zastuka� do drzwi kajuty Madeleine.
- Jak si� czujesz, moja droga? W porz�dku? By� tu nasz m�ody przyjaciel. Normalny, niegro�ny atak choroby zwanej "madeleinitis". Za par� dni mu przejdzie; ale ty naprawd� jeste� niebezpieczna.
DRUGI GONG
Joan Ashby wysz�a ze swej sypialni i sta�a przez chwil� na korytarzu przed drzwiami. W�a�nie mia�a wr�ci� do pokoju, kiedy z do�u, jakby spod jej st�p, dobieg� d�wi�k gongu.
Niemal biegiem ruszy�a naprz�d. Tak bardzo si� spieszy�a, �e u szczytu schod�w wpad�a na m�odego m�czyzn�, kt�ry w�a�nie nadszed� z przeciwnej strony.
- Cze��, Joan! Sk�d ten szalony po�piech?
- Przepraszam, Harry. Nie widzia�am ci�.
- Zauwa�y�em to - oznajmi� kr�tko Harry Dalehouse. -Ale pyta�em ci�, po co ten szalony po�piech?
- Us�ysza�am gong.
- Wiem. Ale to dopiero pierwszy.
- Ale� nie, drugi.
- Pierwszy.
- Drugi.
Tak si� spieraj�c, zeszli po schodach. Kiedy znale�li si� ju� w holu, lokaj, od�o�ywszy na miejsce pa�eczk�, podszed� do nich uroczystym, pe�nym godno�ci krokiem.
- To by� ju� drugi - upiera�a si� Joan. - Jestem tego pewna. Zreszt� popatrz, kt�ra godzina.
Harry Dalehouse zerkn�� na stoj�cy w holu zegar.
- Dok�adnie dwana�cie po �smej - stwierdzi�. - Chyba masz racj�, Joan, ale pierwszego w og�le nie us�ysza�em. Digby - zwr�ci� si� do lokaja - czy to by� pierwszy gong, czy drugi?
- Pierwszy, sir.
- Dwana�cie po �smej? Digby, kto� straci za to posad�.
Twarz lokaja rozja�ni� przelotny u�miech.
- Kolacja b�dzie dzi� podana o dziesi�� minut p�niej, sir. Tak zarz�dzi� pan domu.
- Nie do wiary! - zawo�a� Harry Dalehouse. - Prosz�, prosz�! S�owo daj�, niez�y galimatias! Nigdy nie b�dzie ko�ca cudom. O co chodzi mojemu czcigodnemu wujowi?
- Poci�g, kt�ry, zgodnie z rozk�adem przychodzi o si�dmej, sir, mia� p�godzinne op�nienie, wi�c... - Lokaj przerwa�, s�ysz�c odg�os przypominaj�cy trzask z bata.
- Co, u licha... - powiedzia� Harry. - To zabrzmia�o zupe�nie jak strza�.
Z przyleg�ego salonu wyszed� ciemnow�osy, przystojny, trzydziestopi�cioletni m�czyzna.
- Co to by�o? - spyta�. - Zabrzmia�o zupe�nie jak strza�.
- To chyba by� trzask z rury wydechowej jakiego� samochodu, sir - oznajmi� lokaj. - Szosa biegnie do�� blisko tego skrzyd�a domu, a okna na g�rze s� otwarte.
- By� mo�e - powiedzia�a z pow�tpiewaniem Joan. - Ale to by musia�o by� z tamtej strony - wskaza�a r�k� na prawo - a mnie si� wydawa�o, �e ha�as dobieg� stamt�d - wskaza�a na lewo.
Ciemnow�osy m�czyzna pokr�ci� g�ow�.
- Mam wra�enie, �e nie. By�em w salonie. Przyszed�em tutaj, poniewa� s�dzi�em, �e ha�as rozleg� si� gdzie� tam -ruchem g�owy wskaza� gong i frontowe drzwi.
- Zach�d, wsch�d i po�udnie, tak? - powiedzia� gadatliwy Harry. - Wi�c uzupe�ni� to, Keene. Obstawiam p�noc. S�dz�, �e ha�as dobieg� spoza naszych plec�w. Jakie rozwi�zanie proponujesz?
- No c�, zawsze wchodzi w rachub� morderstwo - oznajmi� z u�miechem Geoffrey Keene. - Przepraszam, panno Ashby.
- Nic nie szkodzi. Po prostu przesz�y mnie ciarki - odpar�a Joan. - Na sam d�wi�k tego s�owa dosta�am dreszczy.
- Morderstwo... to niez�y pomys� - powiedzia� Harry. -Ale niestety! �adnych j�k�w, �adnych �lad�w krwi. Obawiam si�, �e by� to jaki� k�usownik poluj�cy na zaj�ce.
- To banalne, ale chyba masz s�uszno�� - przyzna� Keene. - Ten huk rozleg� si� jednak bardzo blisko. Tak czy owak, chod�my do salonu.
- Dzi�ki Bogu nie sp�nili�my si� - powiedzia�a nerwowo Joan. - Bieg�am po schodach na d� jak szalona, s�dz�c, �e to ju� drugi gong.
�miej�c si� weszli do obszernego salonu. Lytcham Close nale�a�a do najbardziej znanych posiad�o�ci w Anglii. Jej w�a�ciciel, Hubert Lytcham Roche, by� ostatnim potomkiem starego rodu. Dalsi krewni cz�sto ma wiali o nim: "Stary Hubert, wiecie, naprawd� powinien zosta� uznany za niepoczytalnego. Ten biedny staruszek jest zupe�nie ob��kany".
Przesadzone opinie przyjaci� i krewnych mia�y jednak w sobie co� z prawdy. Hubert Lytcham Roche, znakomity muzyk, by� niew�tpliwie ekscentrykiem. Odznacza� si� brakiem opanowania i wr�cz niezwyk�ym poczuciem w�asnej warto�ci. Przebywaj�cy w jego domu go�cie musieli respektowa� s�abostki gospodarza, w przeciwnym bowiem razie nigdy wi�cej nie byli zapraszani.
Jedn� z takich s�abostek by�a muzyka. Kiedy gra� dla swych go�ci, co zwyk� robi� wieczorami, w pokoju obowi�zywa�a absolutna cisza. Je�li us�ysza� jak�� wypowiedzian� szeptem uwag�, szelest sukni lub najmniejszy szmer, odwraca� g�ow� i piorunowa� winnego dzikim spojrzeniem, a pechowy go�� m�g� si� po�egna� z szans� ponownego zaproszenia do Lytcham Close.
Inn� niezwykle istotn� spraw� by�o bezwzgl�dnie punktualne przychodzenie na g��wny posi�ek dnia. �niadanie nie mia�o znaczenia - je�li kto� chcia�, m�g� zej�� na d� nawet w po�udnie. Niewa�ny by� r�wnie� lunch, sk�adaj�cy si� z zimnych mi�s i kompotu. Natomiast kolacja by�a rytua�em, �wi�tem. Potrawy przyrz�dza� pierwszorz�dny kucharz, kt�rego Lytcham Roche �ci�gn�� do siebie z du�ego hotelu, kusz�c go bajecznymi zarobkami.
Pierwszy gong rozbrzmiewa� zawsze pi�� minut po �smej. Tu� po drugim gongu, kt�ry rozlega� si� kwadrans po �smej, lokaj otwiera� drzwi, obwieszcza� zebranym go�ciom, �e podano do sto�u, i uroczysta procesja wkracza�a do jadalni. Ka�dy, kto o�mieli� si� sp�ni� na drugi gong, zostawa� natychmiast wykl�ty, a podwoje Lytcham Close by�y odt�d przed nim na zawsze zamkni�te:
St�d w�a�nie wynika� niepok�j Joan Ashby, a tak�e zdumienie Harry'ego Dalehouse'a na wiadomo��, �e u�wi�cona uroczysto�� zosta�a tego wieczora op�niona o dziesi�� minut. Cho� nie ��czy�a go z wujem przesadna za�y�o��, go�ci� w Lytcham Close wystarczaj�co cz�sto, by zdawa� sobie spraw� z niezwyk�o�ci tego wydarzenia.
Geoffrey Keene, pe�ni�cy funkcj� sekretarza Lytchama Roche'a, by� nie mniej zaskoczony.
- Zadziwiaj�ce - zauwa�y�. - Nie s�ysza�em, �eby co� takiego zdarzy�o si� do tej pory. Czy jeste� tego pewien?
- Tak twierdzi Digby.
- M�wi� co� o poci�gu - oznajmi�a Joan Ashby. - Przynajmniej tak mi si� zdaje.
- Dziwne - powiedzia� z namys�em Keene. - S�dz�, �e dowiemy si� o wszystkim we w�a�ciwym czasie. Ale to bardzo zastanawiaj�ce.
Obaj m�czy�ni milczeli przez par� minut, przygl�daj�c si� Joan. By�a czaruj�c�, z�ot� blondynk� o niebieskich oczach i figlarnym spojrzeniu. Bawi�a w Lytcham Close po raz pierwszy, a pomys� zaproszenia jej tutaj wyszed� od Harry'ego.
Drzwi otworzy�y si� i do salonu wesz�a Diana Cleves, adoptowana c�rka pa�stwa Lytcham Roche. Mia�a fascynuj�ce ciemne oczy, ci�ty j�zyk i zachowywa�a si� z prowokuj�cym wdzi�kiem. Niemal wszyscy m�czy�ni ulegali jej urokowi, a ona znajdowa�a przyjemno�� w podbijaniu ich serc. Mia�a dziwne usposobienie: sprawia�a wra�enie osoby serdecznej, a przy tym by�a zupe�nie oboj�tna.
- Przynajmniej raz ubiegli�my kochanego staruszka - zauwa�y�a. - Po raz pierwszy od wielu tygodni nie zjawi� si� tu przed nami i nie czeka na nas, zerkaj�c na zegarek i drepcz�c w k�ko jak tygrys w porze karmienia.
Obaj m�odzi m�czy�ni ruszyli w jej stron�. Diana obdarzy�a ich czaruj�cym u�miechem, a potem odwr�ci�a si� do Harry'ego. Geoffrey Keene poczerwienia� lekko i opad� z powrotem na fotel.
Jednak�e po chwili odzyska� panowanie nad sob�, gdy� do salonu wesz�a pani Lytcham Roche, wysoka szatynka o pow�ci�gliwym sposobie bycia. Mia�a na sobie lu�n�, udrapowan� w fa�dy sukni� w niezdecydowanym odcieniu zieleni. Towarzyszy� jej Gregory Barling, m�czyzna w �rednim wieku o haczykowatym nosie i wydatnym podbr�dku. By� do�� licz�c� si� osobisto�ci� w �wiecie finansjery. Mia� dobre pochodzenie ze strony matki, a od kilku lat ��czy�a go z Lytchamem Roche'em serdeczna przyja��.
- Buum!
Rozleg� si� imponuj�cy d�wi�k gongu. Kiedy umilk�, otwarto drzwi jadalni.
- Podano do sto�u - zaanonsowa� Digby.
By� doskona�ym lokajem i zna� swoje obowi�zki, ale na jego kamiennej zwykle twarzy pojawi� si� wyraz zdumienia. Po raz pierwszy, odk�d si�ga� pami�ci�, pana domu nie by�o w pokoju!
Wszyscy obecni byli nie mniej zdziwieni. Pani Lytcham Roche wyrwa� si� kr�tki, nerwowy chichot.
- To naprawd� dziwne. Po prostu... sama nie wiem, co robi�.
Obecni podzielali jej konsternacj�. Ca�a tradycja Lytcham Close zosta�a naruszona. C� mog�o si� sta�? Wszyscy przestali rozmawia� i w napi�ciu czekali na rozw�j wydarze�.
W ko�cu drzwi ponownie si� otworzy�y. Z piersi zebranych wyrwa�o si� kr�tkie westchnienie ulgi. Zak��ca�a j� tylko niepewno��, jak maj� potraktowa� zaistnia�� sytuacj�. Nikt nie �mia�by oczywi�cie komentowa� tego, �e sam gospodarz przekroczy� obowi�zuj�ce w tym domu surowe zasady.
Nowym przybyszem nie by� jednak Lytcham Roche. Zamiast pot�nie zbudowanego, brodatego jak wiking gospodarza, do salonu wszed� niski m�czyzna o zdecydowanie cudzoziemskim wygl�dzie. Mia� jajowat� g�ow� i sumiaste w�sy oraz nienaganny wieczorowy str�j. Podszed� szybko do pani Lytcham Roche.
- Bardzo przepraszam, madame - powiedzia� z b�yskiem w oczach. - Obawiam si�, �e jestem nieco sp�niony.
- Ale� bynajmniej! - mrukn�a niewyra�nie pani Lytcham Roche. - Bynajmniej, panie... - Zawaha�a si�.
- Poirot, madame. Herkules Poirot.
Us�ysza� za swoimi plecami ciche "Och!", przypominaj�ce bardziej westchnienie ni� jaki� artyku�owany d�wi�k. By� mo�e uzna� ten kobiecy szept za pochlebstwo skierowane pod swoim adresem.
- Mam nadziej�, �e spodziewa�a si� mnie pani - spyta� �agodnym tonem. - N'est ce pas, madame? M�� chyba uprzedzi� pani� o mojej wizycie?
- Och, tak, oczywi�cie - odpar�a pani Lytcham Roche, ale jej potwierdzenie nie wypad�o zbyt przekonuj�co. - To znaczy, tak s�dz�. Jestem osob� okropnie niezorganizowan�, monsieur Poirot. Nigdy o niczym nie pami�tam. Ale na szcz�cie nad wszystkim panuje Digby.
- M�j poci�g mia� op�nienie - oznajmi� monsieur Poirot. - Zdarzy� si� jaki� wypadek na trasie.
- Och! - zawo�a�a Joan. - Wi�c dlatego kolacja zosta�a przesuni�ta.
- Czy jest w tym co� niezwyk�ego? - spyta� Poirot, bacznie jej si� przygl�daj�c.
- Naprawd� nie jestem w stanie zebra� my�li - zacz�a pani Lytcham Roche i urwa�a. - To znaczy... chc� powiedzie�, �e... to bardzo dziwne. Hubert nigdy...
Poirot przyjrza� si� wszystkim obecnym.
- Czy monsieur Lytcham Roche jeszcze nie zszed�?
- Nie, i to w�a�nie jest tak niebywa�e... - Pani domu spojrza�a b�agalnie na Geoffreya Keene'a.
- Pan Lytcham Roche jest uosobieniem punktualno�ci -wyja�ni� Keene. - Nie sp�ni� si� na kolacj� od... no c�, o ile mi wiadomo, nigdy dot�d si� nie sp�ni�.
Sytuacja musia�a si� wydawa� nieznajomemu do�� absurdalna. Dostrzeg� zatrwo�one twarze obecnych i ich konsternacj�.
- Ju� wiem - oznajmi�a pani Lytcham Roche tonem osoby, kt�ra znalaz�a rozwi�zanie problemu. - Zadzwoni� na Digby'ego.
I wprowadzi�a sw� zapowied� w czyn.
Lokaj zjawi� si� natychmiast.
- Digby - spyta�a pani Lytcham Roche. - Czy pan Lytcham... Czy on...
Zgodnie ze swym zwyczajem nie doko�czy�a zdania. Zreszt� wida� by�o wyra�nie, �e lokaj tego od niej nie oczekiwa�.
- Pan Lytcham Roche - odpar� bezzw�ocznie, pe�nym zrozumienia tonem - zszed� za pi�� �sma i uda� si� do swego gabinetu, madam.
- Och! - Zawaha�a si�. - Czy nie uwa�asz... to znaczy... czy m�g� us�ysze� gong?
- Tak, musia� go us�ysze�... Przecie� gong wisi tu� za drzwiami gabinetu.
- No tak, oczywi�cie - powiedzia�a pani Lytcham Roche, jeszcze bardziej niepewnym tonem,
- Czy mam go zawiadomi�, madame, �e podano do sto�u?
- Och, dzi�kuj�, Digby. Tak, to chyba... tak, tak...
- Sama nie wiem - powiedzia�a do swych go�ci po wyj�ciu lokaja - co bym zrobi�a bez Digby'ego!
Nasta�a chwila milczenia.
Digby ponownie pojawi� si� w pokoju. Oddycha� nieco szybciej, ni� powinien oddycha� dobrze wyszkolony lokaj.
- Przepraszam, madame... drzwi gabinetu s� zamkni�te na klucz.
Herkules Poirot powzi�� inicjatyw�.
- Chyba powinni�my p�j�� do gabinetu - oznajmi�. Ruszy� pierwszy, a wszyscy pod��yli za nim. Przej�� rol� g��wnodowodz�cego w spos�b ca�kowicie naturalny. Nie by� ju� komicznie wygl�daj�cym cudzoziemcem, lecz cz�owiekiem o silnej osobowo�ci, panuj�cym nad sytuacj�.
Przeszli przez hol, min�li klatk� schodow�, wielki stoj�cy zegar i dotarli do wn�ki, w kt�rej wisia� gong. Dok�adnie naprzeciw tej wn�ki znajdowa�y si� zamkni�te drzwi gabinetu.
Poirot zapuka�, najpierw delikatnie, a potem mocniej. Ale nie by�o �adnej odpowiedzi. Zwinnie przykl�kn�� i przy�o�y� oko do dziurki od klucza, po czym wsta� i rozejrza� si� po obecnych.
- Messieurs - powiedzia� - musimy wywa�y� te drzwi. Natychmiast!
I tym razem nikt nie zakwestionowa� jego polecenia. Geoffrey Keene i Gregory Barling byli najmocniej zbudowani, pod dow�dztwem Herkulesa Poirot zaatakowali drzwi. Nie by�a to jednak �atwa sprawa. Drzwi w Lytcham Close mia�y masywn� konstrukcj� - nie by�o tu miejsca na nowoczesne tandetne budownictwo. Dzielnie stawia�y op�r, ale w ko�cu ust�pi�y pod zmasowanym atakiem m�czyzn i z trzaskiem run�y do wewn�trz gabinetu.
Wszyscy przystan�li niezdecydowanie na progu. Ujrzeli to, czego si� pod�wiadomie obawiali. Naprzeciw drzwi znajdowa�o si� francuskie okno. Po lewej stronie, mi�dzy drzwiami a oknem, sta�o du�e biurko. Bokiem do niego siedzia� w fotelu pot�nie zbudowany, zgi�ty wp� i wychylony do przodu m�czyzna. By� odwr�cony do nich plecami, a twarz� do okna, ale pozycja jego cia�a m�wi�a sama za siebie. Jego prawa r�ka zwisa�a bezw�adnie, a pod ni�, na dywanie, le�a� ma�y, b�yszcz�cy rewolwer.
- Prosz� zabra� st�d pani� Lytcham Roche i dwie pozosta�e damy - powiedzia� stanowczym tonem Poirot do Gregory'ego Barlinga.
Barling kiwn�� ze zrozumieniem g�ow�. Kiedy po�o�y� d�o� na ramieniu pani domu, poczu�, �e ta dr�y.
- Zastrzeli� si� - szepn�a. - To straszne! - Zn�w zadr�a�a, a potem pozwoli�a Barlingowi wyprowadzi� si� do holu. Joan Ashby i Diana Cleves pod��y�y za nimi.
Poirot wszed� do gabinetu, a w �lad za nim dwaj m�odzi m�czy�ni.
Przykl�kn�� obok cia�a, daj�c im ruchem r�ki znak, �eby si� nieco odsun�li.
W prawej skroni denata znalaz� otw�r po kuli. Przeszy�a ona na wylot g�ow� i musia�a trafi� w wisz�ce na �cianie lustro, poniewa� by�o ono st�uczone. Na biurku le�a�a kartka papieru, na kt�rej widnia�o tylko jedno s�owo "Przepraszam", napisane w po�piechu, dr��c�, niepewn� r�k�.
Poirot rzuci� okiem na drzwi.
- W zamku nie ma klucza - rzek�. - Zastanawiam si�...
Wsun�� r�k� do kieszeni marynarki martwego m�czyzny.
- Jest - oznajmi�. - Przynajmniej tak mi si� wydaje. Czy m�g�by pan go wypr�bowa�, monsieur?
Geoffrey Keene wzi�� klucz i wsadzi� go do zamka.
- Tak, to ten, pasuje.
- A francuskie okno?
Harry Dalehouse podszed� do du�ych oszklonych drzwi.
- Zamkni�te.
- Pozwoli pan? - Poirot szybko wsta� i zbli�y� si� do Harry'ego. Otworzy� okno i przez chwil� przygl�da� si� badawczo rosn�cej pod nim trawie, a potem ponownie je zamkn��.
- Panowie - powiedzia� - trzeba wezwa� policj�. Dop�ki nie przyjad� i nie stwierdz�, �e to istotnie samob�jstwo, nie wolno niczego dotyka�. �mier� musia�a nast�pi� mniej wi�cej przed kwadransem.
- Wiem - oznajmi� Harry ochryp�ym g�osem. - S�yszeli�my strza�.
- Comment? Co pan powiedzia�?
Harry i Geoffrey Keene wyja�nili, co zasz�o. Kiedy sko�czyli, ponownie pojawi� si� Barling.
Poirot powt�rzy� mu to, co powiedzia� wcze�niej. Potem Keene poszed� do telefonu, a Poirot poprosi� Barlinga o kilka minut rozmowy.
Weszli do saloniku, pozostawiaj�c Digby'ego na stra�y przed drzwiami gabinetu. Harry za� uda� si� na poszukiwanie pa�.
- By� pan, jak rozumiem, bliskim przyjacielem monsieur Lytchama Roche - zacz�� Poirot. - Z tego w�a�nie powodu zwracam si� do pana w pierwszej kolejno�ci. Zasady dobrego tonu wymaga�yby mo�e, abym najpierw porozmawia� z madame, ale nie uwa�am tego w tym momencie za pratique. - Zawaha� si�. - Sytuacja jest dla mnie do�� niezr�czna. Pozwoli pan, �e przedstawi� panu fakty. Jestem z zawodu prywatnym detektywem.
Finansista lekko si� u�miechn��.
- Nie ma potrzeby m�wi� mi o tym, monsieur Poirot. Pa�skie nazwisko jest ju� powszechnie znane.
- Monsieur jest zbyt uprzejmy - powiedzia� Poirot, sk�aniaj�c g�ow�. - A zatem kontynuujmy. Na m�j londy�ski adres nadszed� list od niejakiego monsieur Lytchama Roche'a. Pisa�, �e ma powody do przypuszcze�, i� kto� oszukuje go na poka�ne sumy. Ze wzgl�d�w rodzinnych, jak to uj��, nie chcia� zawiadamia� o tym policji, i prosi�, bym przyjecha� zbada� t� spraw�. Zgodzi�em si�. Przyjecha�em. Nie tak pr�dko jak monsieur Lytcham Roche sobie �yczy�, poniewa� mia�em inne zaj�cia, ale b�d� co b�d� monsieur Lytcham Roche nie by� kr�lem Anglii, cho� zdawa� si� tak o sobie my�le�.
Barling u�miechn�� si� z ironi�.
- Istotnie, za takiego si� w�a�nie uwa�a�.
- No w�a�nie. Och, rozumie pan... jego list dowodzi� do�� wyra�nie, �e jest, jak to si� m�wi, ekscentrykiem. Nie by� cz�owiekiem ob��kanym, lecz niezr�wnowa�onym, n'est-ce pas?
- W�a�nie przed chwil� jeszcze raz to potwierdzi�.
- Och, monsieur, samob�jstwo nie zawsze jest dowodem braku r�wnowagi. Tak twierdz� ludzie z urz�du koronera, ale robi� to po to, by oszcz�dzi� uczucia bliskich zmar�ego.
- Hubert nie by� normalny - powiedzia� stanowczo Barling. - Wpada� w niepohamowan� w�ciek�o��, mia� obsesj� na temat rodzinnej durny i bzika na punkcie wielu rzeczy. Ale przy tym wszystkim by� bystrym cz�owiekiem.
- Niew�tpliwie. By� wystarczaj�co bystry, by odkry�, �e jest okradany.
- Ale czy� cz�owiek pope�nia samob�jstwo tylko dlatego, �e kto� go okrada? - spyta� Barling.
- Ot� to, monsieur. Absurdalne. I to w�a�nie sk�ania mnie do pospiesznego dzia�ania. Ze wzgl�d�w rodzinnych... takiego zwrotu u�y� w swym li�cie. Eh bien, monsieur, jest pan cz�owiekiem �wiatowym, wi�c zdaje pan sobie spraw�, �e w�a�nie z tego powodu - ze wzgl�d�w rodzinnych - cz�owiek jest zdolny pope�ni� samob�jstwo.
- Co pan ma my�li?
- Na pierwszy rzut oka wygl�da na to, �e... ce pauvre monsieur odkry� co� wi�cej... co�, z czym nie by� si� w stanie pogodzi�. Ale rozumie pan, �e musz� spe�ni� sw�j obowi�zek. Ju� wcze�niej zosta�em zatrudniony i podj��em si� wykonania pewnego zadania. Zmar�y nie chcia� zawiadamia� policji ze "wzgl�d�w rodzinnych". Musz� wi�c dzia�a� szybko. Musz� pozna� prawd�.
- A kiedy j� pan pozna?
- Wtedy... no c�, b�d� musia� zda� si� na w�asny rozum i zrobi�, co w mojej mocy.
- Rozumiem - oznajmi� Barling. Przez par� minut pali� w milczeniu papierosa, a potem doda�: - Tak czy owak, obawiam si�, �e nie mog� panu pom�c. Hubert nigdy z niczego mi si� nie zwierza�. O niczym nie wiem.
- Prosz� mi jednak powiedzie�, monsieur, kto pana zdaniem mia� sposobno�� okradania tego biednego cz�owieka?
- Trudno powiedzie�. Pracuje tu nowy administrator maj�tku.
- Administrator?
- Tak. Marshall. Kapitan Marshall. Bardzo mi�y cz�owiek, straci� r�k� podczas wojny. Pojawi� si� tu przed rokiem. Ale wiem, �e Hubert go lubi� i mia� do niego zaufanie.
- Gdyby to kapitan Marshall go oszukiwa�, nie by�oby powod�w do przemilczania tej sprawy ze wzgl�d�w rodzinnych.
- No... nie.
Wahanie Barlinga nie usz�o uwagi Poirota.
- Prosz� m�wi�, monsieur. B�agam pana, niech pan b�dz