3259

Szczegóły
Tytuł 3259
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

3259 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 3259 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

3259 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Robin Cook CHROMOSOM 6 T�umaczy� Przemys�aw Bandel Dla Audrey i Barbary dw�ch wspania�ych matek Podzi�kowania dla Doktora Matthew J. Bankowskiego, dyrektora Kliniki Wirusologii, Medycyny Molekularnej i Bada� Rozwojowych, laboratori�w DSI Joego Coksa, doradcy w sprawach karnych Doktora Johna Gilatta, profesora nadzwyczajnego patologii weterynarii Tufts University School of Veterinary Medicine Doktor Jacki Lee, szefowej Zak�adu Medycyny S�dowej w Queens w Nowym Jorku Mattsa Lindena, kapitana lotnictwa z American Airlines Martine'a Pignede'a, dyrektora NIWA Private Game Reserve w Kamerunie Jean Reeds, psychologa szkolnego, uwa�nej czytelniczki i krytyka Doktora Charlesa Wetliego, szefa Zak�adu Medycyny S�dowej w okr�gu Suffolk, w stanie Nowy Jork Prolog 3 marca 1997 roku godzina 3.30 Cogo, Gwinea R�wnikowa Chocia� Kevin Marshall by� posiadaczem doktoratu z biologii molekularnej otrzymanego w MIT* [przyp.: MIT - Massachusetts Institute of Technology (przyp. t�um.).] przy bliskiej wsp�pracy ze stanowym szpitalem Massachusetts, to z powodu jego wrodzonej wra�liwo�ci najbardziej oczywiste zabiegi medyczne stawa�y si� dla niego wielce ambarasuj�ce. Prawd� powiedziawszy, nigdy nikomu si� nie przyzna�, �e pobranie krwi czy nawet zwyk�y zastrzyk stawa�y si� prawdziw� pr�b� charakteru. Ig�y by�y �r�d�em "specyficznych" dozna�. Ich widok wywo�ywa� dr�enie �ydek i krople zimnego potu na szerokim czole. Kiedy� w szkole po szczepieniu ochronnym przeciwko odrze nawet zas�ab�. W wieku trzydziestu czterech lat, po wielu latach bada� biomedycznych, w tym na �ywych zwierz�tach, spodziewa� si� pozby� fobii, niestety, tak si� nie sta�o. Z tego te� powodu zamiast znale�� si� teraz w sali operacyjnej IA lub IB, wola� pozosta� w umywalni, gdzie oparty o umywalk� zaj�� pozycj� umo�liwiaj�c� mu obserwowanie przez okno tego, co dzia�o si� w obu salach. Do chwili, rzecz jasna, a� poczuje potrzeb� odwr�cenia wzroku. W obu salach od oko�o kwadransa le�eli pacjenci przygotowani do operacji. Dwa zespo�y chirurgiczne, stoj�c nieco z boku, omawia�y po cichu procedur� post�powania. Wszyscy mieli na sobie czepki, maski i r�kawice, byli wi�c gotowi do zabiegu. Przyj�to og�ln� zasad�, �e poza anestezjologami podaj�cymi pacjentom znieczulenie nikt w sali operacyjnej nie prowadzi g�o�nych dyskusji. Jeden anestezjolog nadzoruj�cy kr��y� mi�dzy dwoma salami i zawsze by� got�w do dzia�ania w razie najmniejszych k�opot�w. Ale nie by�o �adnych k�opot�w. Przynajmniej do tej pory. Mimo to Kevin poczu� si� zm�czony. Ku swojemu zaskoczeniu nie odczuwa� tej samej satysfakcji, kt�ra towarzyszy�a mu w czasie trzech wcze�niejszych analogicznych zabieg�w, kiedy wynosi� pod niebiosa osi�gni�cia nauki i w�asne zdolno�ci. Zamiast triumfu naszed� go niespodziewany niepok�j. Jego zak�opotanie pojawi�o si� mniej wi�cej tydzie� temu, ale w�a�nie w tej chwili, kiedy spogl�da� na pacjent�w i zastanawia� si� nad r�nymi prognozami, obawy przybra�y przykre dla Kevina rozmiary. Efekt by� podobny do tego, kt�ry wywo�ywa� widok igie�: na czole krople zimnego potu i dr�enie n�g. Musia� mocno zacisn�� d�onie na kraw�dzi umywalki, �eby si� nie przewr�ci�. Nagle otworzy�y si� drzwi do sali operacyjnej IA. Obok Kevina pojawi�a si� posta� w masce i czepku. Znad maski patrzy�y bladoniebieskie oczy. Rozpoznanie by�o natychmiastowe - to Candace Brickmann, jedna z piel�gniarek. - Kropl�wki zosta�y pod��czone i pacjenci �pi�. Na pewno nie chce pan wej��? Widzia�by pan wszystko o wiele dok�adniej. - Bardzo dzi�kuj�, ale tu jest doskonale - odpar� Kevin. - Jak pan uwa�a. Drzwi za Candace zamkn�y si� automatycznie. Wr�ci�a do sali operacyjnej. Kevin przygl�da� si� jej energicznym ruchom, kiedy szybkim krokiem przemierza�a pok�j. M�wi�a co� do chirurg�w. W odpowiedzi zwr�cili swoje spojrzenia w stron� Kevina i podniesionymi kciukami dali zna�, �e wszystko w porz�dku. Kevin, na p� przytomny, odwzajemni� gest. Lekarze wr�cili do swojej cichej rozmowy, ale to porozumienie bez s��w jedynie wzmocni�o jego poczucie wsp�udzia�u. Pu�ci� umywalk� i zrobi� krok do ty�u. Niepok�j przemiesza� si� teraz ze strachem. Co on zrobi�? Okr�ci� si� na pi�cie, wyszed� szybko z umywalni i opu�ci� blok operacyjny. Lekki podmuch powietrza ci�gn�� si� za nim, gdy opuszcza� aseptyczn� przestrze� bloku operacyjnego i wchodzi� do swego b�yszcz�cego, futurystycznego laboratorium. Kevin oddycha� ci�ko jak po biegu. Ka�dego innego dnia wej�cie tutaj przepe�nia�o go my�l�, i� naukowe odkrycia czekaj� tylko na jego magiczne d�onie. Szereg pomieszcze� dos�ownie b�yszcza� od najwy�szej klasy wyposa�enia, takiego, o jakim m�g� tylko �ni�. Teraz owe zaawansowane technicznie i technologicznie urz�dzenia dzie� i noc pozostawa�y do jego dyspozycji. Id�c do swego biura, w zamy�leniu przesuwa� palcami po metalowych blatach, klawiaturach i monitorach komputer�w. Dotyka� sekwencera DNA za sto pi��dziesi�t tysi�cy dolar�w, kulistego MRJ* [przyp.: MRJ - magnetyczny rezonans j�drowy (przyp. t�um.).], z kt�rego wyrasta�y spl�tane macki drut�w jak u gigantycznego morskiego ukwia�u. Spogl�da� na PCR, kt�rego czerwone �wiat�a mruga�y niczym odleg�e kwazary, zwiastuj�c replikacj� �a�cuch�w DNA. To otoczenie wcze�niej nape�nia�o Kevina nadziej� i wiar�. Teraz ka�da wir�wka Eppendorfa czy naczynie z hodowl� tkanek stawa�y si� milcz�cym przypomnieniem przykrego uczucia, kt�rego do�wiadcza�. Stan�� przy biurku i spojrza� na map� genetyczn� kr�tkiego ramienia chromosomu sz�stego. Obszar szczeg�lnego zainteresowania Kevina zakre�lony zosta� czerwonym k�kiem. Chodzi�o o g��wny uk�ad zgodno�ci tkankowej. Problem polega� na tym, �e MHC* [przyp.: MHC (ang.) - major histocompatibility complex, czyli g��wny uk�ad zgodno�ci tkankowej (przyp. t�um.).] by� tylko ma�� cz�ci� kr�tkiego ramienia chromosomu sz�stego. Poza tym widnia�y wielkie, bia�e plamy odpowiadaj�ce wielu, naprawd� wielu parom zasad tworz�cych DNA, a co za tym idzie setkom innych gen�w. Kevin nie wiedzia�, za co odpowiadaj�. Ostatnia wyprawa do Internetu po informacje dotycz�ce owych gen�w da�a w rezultacie niejasne odpowiedzi. Kilku uczonych zareagowa�o na pytania i potwierdzi�o, �e kr�tkie rami� chromosomu sz�stego zawiera geny odpowiadaj�ce za rozw�j uk�adu mi�niowo-kostnego. I to wszystko. �adnych szczeg��w. Kevinem wstrz�sn�� dreszcz. Spojrza� w stron� du�ego okna, pod kt�rym sta�o biurko. Jak zawsze pokryte by�o kroplami z tropikalnego deszczu, kt�ry sp�ywaj�c po szybach, wywo�ywa� falowanie pejza�u. Kropelki powoli ��czy�y si�, a� osi�ga�y mas� krytyczn�. Wtedy mkn�y po powierzchni jak iskry spod szlifierskiej tarczy. Kevin zapatrzy� si� w dal. Kontrast mi�dzy blaskiem klimatyzowanego wn�trza a �wiatem zewn�trznym by� szokuj�cy. K��bi�ce si�, stalowoszare chmury zasnu�y niebo, nic sobie nie robi�c z tego, �e pora sucha powinna by�a zacz�� si� trzy tygodnie temu. Kraj zosta� opanowany przez rozbuchan� ro�linno��, tak ciemnozielon�, �e zdawa�a si� czarna. Na obrze�u miasta zamienia�a si� w gigantyczn� fal� zielonego przyp�ywu. Pracownia Kevina znajdowa�a si� w szpitalno-laboratoryjnym kompleksie w ma�ym kolonialnym miasteczku Cogo, w Gwinei R�wnikowej. Szpital by� jednym z kilku nowych budynk�w w chyl�cym si� ku upadkowi i opuszczonym afryka�skim kraju. Gmach mia� dwa pi�tra. Pracownia Kevina mie�ci�a si� na drugim pi�trze. Okna wychodzi�y na po�udniowy wsch�d. Z gabinetu roztacza� si� widok na spor� cz�� miasta, t�, kt�ra rozrasta�a si� do�� przypadkowo w stron� Estuario del Muni i jego �yciodajnych rzek. Niekt�re z s�siednich zabudowa� zosta�y odnowione, inne w�a�nie remontowano, wi�kszo�ci jednak nawet nie tkni�to. P� tuzina niegdy� pe�nych uroku hacjend oplata�y teraz dziko rosn�ce pn�cza i zaro�la. Nad ca�� scen� wisia�o kurtyn� nadzwyczajnie wilgotne, gor�ce powietrze. Mniej wi�cej w centrum fragmentu miasta widocznego z okien gabinetu, Kevin obserwowa� ruch wok� otoczonego arkadami budynku ratusza. W ich cieniu kr�cili si� zawsze licznie tam zgromadzeni gwinejscy �o�nierze w polowych mundurach, z niedbale przewieszonymi przez ramiona AK-47. Jak zwykle palili, k��cili si� i popijali kameru�skie piwo. W ko�cu Kevin si�gn�� wzrokiem dalej, poza miasto, tam gdzie do tej pory pod�wiadomie ba� si� spogl�da�. Teraz, patrz�c na uj�cie rzeki, zauwa�y�, �e woda zraszana obficie deszczem wygl�da jak wyklepana cynowa blacha. Patrz�c dok�adnie na po�udnie, dostrzeg� lesist� granic� Gabonu, na wschodzie przeskakiwa� wzrokiem po archipelagu wysp wyci�gaj�cych si� w kierunku wn�trza kontynentu. Na horyzoncie widzia� najwi�ksz� z wysp - Isla Francesca - nazwan� tak przez Portugalczyk�w w pi�tnastym wieku. W przeciwie�stwie do innych wysp na Isla Francesca wznosi�y si� poro�ni�te d�ungl� wapienne g�ry, kt�rych grzbiet bieg� �rodkiem wyspy jak kr�gos�up dinozaura. Serce Kevina mocniej zabi�o. Pomimo deszczu i wilgoci m�g� dostrzec to, co obawia� si� zobaczy�. Podobnie jak tydzie� temu znowu w o�owiane niebo p�yn�� wyra�n�, faluj�c� smug� dym. Kevin opad� na krzes�o i zacisn�� d�onie na g�owie. Pyta� sam siebie, co zrobi�. Na studiach jako zaj�cia fakultatywne wybra� sobie histori� klasyczn� i dobrze pami�ta� mitologi� greck�. Teraz zastanawia� si�, czy nie pope�ni� b��du Prometeusza. Dym oznacza� ogie� i Kevin musia� si� zastanowi�, czy nie by� to ogie� nierozwa�nie skradziony bogom. godzina 18.45 Boston, stan Massachusetts Podczas gdy zimny marcowy wiatr uderza� okiennicami, Taylor Devonshire Cabot rozkoszowa� si� cisz� bezpiecznego i ciep�ego gabinetu, wy�o�onego drewnem orzechowca. Mieszka� w po�o�onym nad brzegiem morza Manchesterze na p�noc od Bostonu. Harriette Livingston Cabot, �ona Taylora, ko�czy�a przygotowania do obiadu zaplanowanego punktualnie na dziewi�tnast� trzydzie�ci. Taylor balansowa� na por�czy fotela szklank� z r�ni�tego kryszta�u, w kt�rej po�yskiwa�a czysta, doskona�a whisky. Ogie� strzela� w kominku, a z radia dochodzi�a przyciszona muzyka Wagnera. W rega� �cienny wbudowane by�y trzy telewizory nastawione teraz na lokaln� stacj� informacyjn�, CNN i ESPN. Taylor by� przyk�adem cz�owieka zadowolonego. Sp�dzi� pracowity, ale tak�e efektywny dzie� w �wiatowym centrum GenSys, nowoczesnej firmie zajmuj�cej si� biotechnologi�, w kt�rej pracowa� od o�miu lat. Kompania wznosi�a nowy budynek nad Charles River w Bostonie, co sytuowa�o ich niemal w bezpo�rednim s�siedztwie Uniwersytetu Harvarda i MIT i sprzyja�o przejmowaniu zam�wie�. Droga do domu okaza�a si� �atwiejsza ni� zwykle, tak �e Taylor nie zd��y� nawet przeczyta� do ko�ca materia��w, kt�re zamierza� przejrze� po drodze. Rodney, kierowca Taylora, znaj�c zwyczaje szefa, przeprosi�, �e tak szybko znale�li si� w domu. - Jestem pewny, �e jutro odbijesz to sobie z nawi�zk� - za�artowa� Taylor. - Zrobi� wszystko co w mojej mocy - odpar� z udawan� powag� Rodney. Taylor nie s�ucha� muzyki i nie ogl�da� wiadomo�ci. Zamiast tego czyta� raport finansowy, kt�ry mia� by� przedstawiony w nast�pnym tygodniu na posiedzeniu akcjonariuszy. Ale to oczywi�cie nie znaczy�o, �e Taylor nie interesuje si� tym, co dzieje si� wok� niego. Bardzo niepokoi� go wiej�cy za oknami wiatr, ws�uchiwa� si� w trzaskaj�cy ogie�, muzyk�, czujny na r�ne reporterskie nowinki przedstawiane w wiadomo�ciach. Dlatego kiedy pad�o nazwisko Carla Franconiego g�owa Taylora natychmiast si� unios�a. Wzi�� do r�ki pilota i podkr�ci� g�os w �rodkowym monitorze. To by� lokalny dziennik wsp�pracuj�cy z CBS. Wiadomo�ci prezentowali Jack Williams i Liz Walker. Jack Williams wspomnia� Carla Franconiego i poinformowa�, �e stacja wesz�a w posiadanie ta�my wideo, na kt�rej zarejestrowano zab�jstwo tego dobrze znanego cz�onka mafii, maj�cego pewne powi�zania z przest�pczymi rodzinami Bostonu. - Sceny przedstawione na ta�mie s� do�� drastyczne - ostrzega� Jack. - Apelujemy wi�c do rodzic�w, aby nie pozwolili dzieciom pozostawa� przed telewizorami. By� mo�e pami�taj� pa�stwo, �e kilka dni temu informowali�my, i� Franconi znikn�� po tym, jak zosta� postawiony w stan oskar�enia, i wielu podejrzewa�o ucieczk� przed rozpraw� mimo wp�aconej kaucji. Jednak wczoraj niespodziewanie pojawi� si� znowu, o�wiadczaj�c, i� zawar� uk�ad o wsp�pracy zawartym z prokuratorem okr�gowym Nowego Jorku i �e uruchomiono program ochrony �wiadk�w. Jednak�e dzi� wieczorem, opuszczaj�c sw� ulubion� restauracj�, oskar�ony gangster zosta� fatalnie postrzelony. Taylor siedzia� jak sparali�owany, ogl�daj�c amatorski film wideo. M�czyzna z wyra�n� nadwag� wychodzi z restauracji w towarzystwie kilku ludzi, prawdopodobnie policjant�w. Niedba�ym gestem pozdrawia zgromadzony t�umek gapi�w i kieruje si� do czekaj�cej limuzyny. Konsekwentnie unika odpowiedzi na wszelkie pytania dziennikarzy, kt�rym uda�o si� dostatecznie zbli�y�. W chwili, w kt�rej schyla si�, by wsi��� do samochodu, jego cia�em targa wstrz�s, m�czyzna cofa si�, si�ga r�k� do szyi, pochyla w prawo, nast�puje jeszcze jeden gwa�towny wstrz�s i Franconi pada na chodnik. Towarzysz�cy mu ludzie wyci�gaj� bro� i jak szaleni kr�c� si� we wszystkie strony. Znajduj�cy si� w pobli�u dziennikarze jak na komend� padaj� na ziemi�. - No, no! - skomentowa� p�g�osem Jack. - Ale scena! Przypomina nieco zab�jstwo Lee Harveya Oswalda. To tyle, je�li chodzi o policyjn� ochron�. - Zastanawiam si�, jak to podzia�a na przysz�ych �wiadk�w - wtr�ci�a Liz. - Z pewno�ci� nie najlepiej - odpowiedzia� Jack. Oczy Taylora b�yskawicznie przeskoczy�y na CNN, gdzie w�a�nie zamierzali pokaza� t� sam� ta�m�. Jeszcze raz obejrza� film. Twarz wykrzywi� mu grymas. Po filmie reporter CNN m�wi� do telewidz�w sprzed biura G��wnego Inspektora Zak�adu Medycyny S�dowej dla Miasta Nowy Jork. - Nasuwa si� pytanie, czy zab�jstwa dokona� jeden, czy dw�ch sprawc�w - m�wi� reporter ponad ha�asem ulicznym Pierwszej Avenue. - Odnie�li�my wra�enie, �e Franconi zosta� trafiony dwukrotnie. Policja ze zrozumia�ych wzgl�d�w ubolewa nad tym faktem, odmawia wszelkich spekulacji i nie udziela �adnych informacji. Dowiedzieli�my si�, �e autopsja ma zosta� przeprowadzona jutro rano i przypuszczamy, �e ekspertyza balistyczna wyja�ni zagadk�. Taylor �ciszy� telewizor i si�gn�� po szklank�. Wsta� i podszed� do okna. Przygl�da� si� w�ciek�emu, ciemnemu morzu. �mier� Franconiego mog�a oznacza� k�opoty. Spojrza� na zegarek. W zachodniej Afryce dochodzi�a p�noc. Z�apa� za telefon, po��czy� si� z GenSys i kaza� centrali po��czy� si� natychmiast z Kevinem Marshallem. Od�o�y� s�uchawk� i znowu wygl�da� przez okno. Tak naprawd� nigdy do ko�ca nie zaakceptowa� tego projektu, chocia� z finansowego punktu widzenia zapowiada� si� niezwykle dochodowo. Zastanawia� si�, czy m�g�by jeszcze wszystko zatrzyma�. Telefon przerwa� jego my�li. Podni�s� s�uchawk� i us�ysza�, �e pan Marshall jest na linii. Po chwili ciszy zaspany g�os Kevina zapyta�: - Czy to rzeczywi�cie Taylor Cabot? - Pami�tasz Carla Franconiego? - zapyta� Taylor, ignoruj�c pytanie Kevina i bez wst�p�w przechodz�c do rzeczy. - Oczywi�cie. - Dzi� po po�udniu zosta� zamordowany. Jutro rano w Nowym Jorku przeprowadz� sekcj� zw�ok. Chc� wiedzie�, czy to mo�e przysporzy� nam k�opot�w? Zapad�a chwila milczenia. Taylor ju� zamierza� sprawdzi�, czy po��czenie nie zosta�o przerwane, kiedy Kevin odezwa� si�. - Tak, mog� si� pojawi� problemy. - Czy to znaczy, �e w czasie autopsji kto� mo�e co� odkry�? - To mo�liwe - uzna� Kevin. - Nie powiedzia�bym, �e bardzo prawdopodobne, ale jednak mo�liwe. - Nie podoba mi si� to "mo�liwe" - odpar� poirytowany Taylor. Przerwa� po��czenie i ponownie skontaktowa� si� z central� GenSys. Tym razem za��da� natychmiastowego po��czenia z doktorem Raymondem Lyonsem. Kaza� powiedzie�, �e to wezwanie do wypadku. Nowy Jork - Przepraszam - szepn�� kelner do doktora Lyonsa. Poczeka� a� doktor i jego m�oda, jasnow�osa asystentka i zarazem kochanka, Darlene Polson, przerw� na chwil� rozmow�. Ze swoimi szpakowatymi w�osami i w klasycznie skrojonym ubraniu Lyons wygl�da� na kwintesencj� lekarza �ywcem wyj�tego z mydlanej opery. By� tu� po pi��dziesi�tce, wysoki, opalony, szczup�y, dystyngowany i przystojny. M�g� budzi� zazdro��. - Przepraszam, �e przeszkadzam - m�wi� kelner - ale jest do pana bardzo pilny telefon. Wezwanie do wypadku. Czy mam przynie�� aparat do stolika, czy mo�e woli pan porozmawia� z holu? B��kitne oczy Raymonda w�drowa�y od uprzejmie spogl�daj�cej, s�odkiej Darlene do oczekuj�cego na odpowied� kelnera, kt�rego nieskazitelne zachowanie i postawa potwierdza�y wysok� ocen� "Aureoli" w przewodniku po restauracjach. Raymond nie wygl�da� jednak na zadowolonego. - Mo�e powinienem powiedzie�, �e jest pan nieosi�galny - zasugerowa� uprzejmie kelner. - Nie, prosz� przynie�� aparat - zdecydowa� Raymond. Nie potrafi� sobie wyobrazi�, kto mo�e go wzywa� do nag�ego wypadku. Nie praktykowa�, odk�d straci� prawo do wykonywania zawodu w wyniku wyroku za nadu�ycia finansowe w Towarzystwie Opieki Zdrowotnej, kt�rym kierowa� przez wiele lat. - Halo - odezwa� si� z wyczuwalnym dr�eniem w g�osie. - M�wi Taylor Cabot. Mamy problem. Raymond znieruchomia�, zmarszczy� tylko brwi. Taylor stre�ci� w kilku s�owach histori� Carla Franconiego i rozmow� z Kevinem Marshallem. - Ta operacja to twoje dziecko - wypomnia� poirytowany Taylor. - Ostrzegam ci�, to w ca�ej naszej dzia�alno�ci jedynie drobna inicjatywa. W razie k�opot�w zwin� ca�y ten interes. Nie chc� mie� z�ej prasy, wi�c zajmij si� tym. - Ale co ja mog� zrobi� - nie�mia�o zaprotestowa� Raymond. - Szczerze powiedziawszy, nie mam poj�cia. Ale lepiej co� wymy�l, i to szybko. - Wed�ug mnie sprawy nie mog�yby i�� lepiej - zauwa�y� jakby mimochodem Raymond. - W�a�nie dzisiaj mia�em kontakt z lekark� z Los Angeles, kt�ra zajmuje si� gwiazdami filmu i biznesmenami z Zachodniego Wybrze�a. Jest zainteresowana za�o�eniem filii w Kalifornii. - Mo�e ty mnie nie s�ysza�e� - powiedzia� Taylor. - Nie b�dzie mowy o �adnej filii, je�eli sprawa z Franconim nie zostanie rozwi�zana. No wi�c zajmij si� tym. Daj� ci na to dwana�cie godzin. Odg�os klikni�cia zwiastuj�cy nieomylnie przerwanie po��czenia sprawi�, �e Raymond zadr�a�. Spojrza� na s�uchawk�, jakby to ona ponosi�a ca�� win� za niespodziewane zako�czenie rozmowy. Kelner, kt�ry ca�y czas czeka� w odpowiedniej odleg�o�ci, zabra� aparat i znikn��. - K�opoty? - zapyta�a Darlene. - O Bo�e! - j�kn�� Raymond. Nerwowo gryz� koniec kciuka. To, co us�ysza�, zwiastowa�o co� wi�cej ni� k�opoty. Sprawa mog�a zako�czy� si� prawdziw� katastrof�. Wobec licznych pr�b odzyskania licencji lekarza, kt�re utkn�y w bagnie jurydycznej biurokracji, obecna praca by�a wszystkim, co mia�. Na dodatek ostatnio sprawy zacz�y i�� w dobrym kierunku. Pi�� lat zabra�o mu zdobycie takiej pozycji. Nie m�g� pozwoli�, �eby ca�y wysi�ek diabli wzi�li. - Co si� sta�o? - zapyta�a Darlene. Uj�a d�o� Raymonda i odci�gn�a j� od jego ust. Raymond szybko opowiedzia� jej o autopsji Franconiego i gro�bie Taylora zwini�cia ca�ego interesu. - Ale przecie� w ko�cu przedsi�wzi�cie daje olbrzymie pieni�dze - powiedzia�a. - Nie b�dzie m�g� tego ot tak, po prostu zamkn��. Raymond za�mia� si� nieweso�o. - Dla kogo� takiego jak Taylor Cabot czy GenSys to nie s� du�e pieni�dze. Bez w�tpienia zwinie interes. Do diab�a, od samego pocz�tku trudno go by�o na to wszystko nam�wi�. - No to musisz ich przekona�, �eby nie robili autopsji - zasugerowa�a Darlene. Popatrzy� na swoj� towarzyszk�. Wiedzia�, �e chcia�a dobrze, ale nie zadurzy� si� przecie� w dziewczynie z powodu jej intelektu. Zrezygnowa� wi�c z ostrej reprymendy, cho� odpowied� nie by�a pozbawiona sarkazmu. - S�dzisz, �e mog� po prostu wzi�� s�uchawk� telefonu, zadzwoni� do Zak�adu Medycyny S�dowej i powiedzie� im, �eby w takiej sprawie nie przeprowadzali sekcji zw�ok? Daj spok�j! - Ale znasz wielu wa�nych ludzi - upiera�a si� przy swoim. - Popro�, niech oni zadzwoni�. - Prosz�, kochanie... - zacz�� protekcjonalnie i nagle zamilk�. Uzna�, �e pewnie nie�wiadomie Darlene podpowiedzia�a mu rozwi�zanie. Pomys� zacz�� kie�kowa�. - A mo�e doktor Levitz? - powiedzia�a. - By� lekarzem pana Franconiego. Mo�e on m�g�by pom�c. - W�a�nie o tym samym pomy�la�em - przyzna� Raymond. Doktor Daniel Levitz przyjmowa� w du�ym, reprezentacyjnym gabinecie przy Park Avenue. Wobec rosn�cych koszt�w i kurcz�cej si� liczby pacjent�w da� si� �atwo zwerbowa�; by� jednym z pierwszych, kt�rzy gotowi byli podj�� ryzyko. Na dodatek poleci� wielu pacjent�w, kt�rych znaczna cz�� trudni�a si� tym samym co Franconi. Raymond wsta� od sto�u, wyj�� portfel i po�o�y� na stoliku trzy szeleszcz�ce studolarowe banknoty. Doskonale zdawa� sobie spraw�, �e to wystarczy na pokrycie rachunku i suty napiwek. - Chod�my. Musimy zadzwoni� z domu. - Ale� ja jeszcze nie sko�czy�am je�� - zaprotestowa�a Darlene. Raymond nie raczy� nawet odpowiedzie�. Zamiast tego podszed� do dziewczyny i odsun�� krzes�o od sto�u, zmuszaj�c j� do wstania. Im d�u�ej my�la� o doktorze Levitzu, tym bardziej wydawa�o mu si�, �e on mo�e ich uratowa�. Jako osobisty lekarz wielu bonz�w przest�pczego �wiata Nowego Jorku Levitz zna� ludzi, dla kt�rych nie by�o rzeczy niemo�liwych. ROZDZIA� 1 4 marca 1997 roku godzina 7.25 Nowy Jork Jack Stapleton pochyli� si� i mocniej nacisn�� na peda�y, kiedy mija� ostatnie bloki na Trzydziestej, jad�c na wsch�d. Oko�o pi��dziesi�ciu metr�w od Pierwszej Avenue wyprostowa� si� i pu�ciwszy kierownic�, przejecha� kawa�ek, zanim zacz�� hamowa�. Zbli�aj�ce si� �wiat�a na skrzy�owaniu nie �wieci�y jego ulubionym kolorem, a nawet Jack nie by� do�� szalony, �eby wyp�yn�� na wzburzone wody samochod�w, autobus�w i ci�ar�wek zmierzaj�cych w g�r� miasta. Znacznie si� ociepli�o. Jeszcze dwa dni temu na ulicy le�a�a rozje�d�ana przez samochody dziesi�ciocentymetrowa warstwa brudnego �niegu. Teraz sp�yn�� do �ciek�w, jedyne jego �lady wida� by�o mi�dzy parkuj�cymi autami. Jack cieszy� si�, �e ulice s� wreszcie czyste, bo do tej pory nie m�g� doje�d�a� do pracy na rowerze. Rower mia� dopiero od trzech tygodni. Kupi� go, poniewa� poprzedni ukradziono mu w zesz�ym roku. Pocz�tkowo od razu po stracie chcia� kupi� nowy. Na zmian� jego zdania wp�yn�y pewne wydarzenia, kt�re spowodowa�y, �e prawie otar� si� o �mier�. Do�wiadczenia te wywo�a�y czasow� niech�� do niepotrzebnego zwi�kszania ryzyka w �yciu. Nie mia�y co prawda nic wsp�lnego z jazd� na rowerze po zat�oczonym mie�cie, tym niemniej przestraszy�y go na tyle, �e sw�j styl jazdy musia� uzna� za wyj�tkowo brawurowy i nierozs�dny*. [przyp.: Mowa o wydarzeniach opisanych w ksi��ce tego samego autora pt. Zaraza, Rebis, 1996 (przyp. t�um.).] Czas os�abi� obawy Jacka. Ostatecznym impulsem by�a strata zegarka i portfela w metrze. Nast�pnego dnia kupi� nowy rower g�rski cannondale i tak jak obawiali si� jego przyjaciele, natychmiast przypomnia� sobie wszystkie sztuczki, jakich dokonywa� wcze�niej, je�d��c po Nowym Jorku. Ale tak naprawd� Jack zmieni� zwyczaje, nie kusi� ju� losu, przeciskaj�c si� "na gazet�" mi�dzy jad�cymi z du�� pr�dko�ci� wozami dostawczymi a zaparkowanymi autami, nie urz�dza� slalomu na Drugiej Avenue, a przede wszystkim po zapadni�ciu zmroku trzyma� si� z daleka od Central Parku. Zatrzyma� si� na skrzy�owaniu pod �wiat�ami. Postawi� nog� na kraw�niku i obserwowa� scen� przed budynkiem, do kt�rego zmierza�. Prawie natychmiast spostrzeg� kilka woz�w transmisyjnych telewizji z wystawionymi antenami. Parkowa�y po wschodniej stronie Pierwszej Avenue przed Biurem G��wnego Inspektora Zak�adu Medycyny S�dowej dla Miasta Nowy Jork albo jak m�wi�a wi�kszo�� ludzi, po prostu przed miejsk� kostnic�. Jack by� patologiem s�dowym od przesz�o p�tora roku, wi�c wielokrotnie obserwowa� podobne dziennikarskie zloty. Najcz�ciej oznacza�y albo �mier� kogo� s�awnego, albo przynajmniej uznanego za takiego przez media. Je�eli nie chodzi�o o pojedyncz� �mier�, w gr� wchodzi� masowy wypadek na przyk�ad katastrofa lotnicza albo kolejowa. Zar�wno ze wzgl�d�w osobistych, jak i og�lnospo�ecznych Jack wola� jednak pierwsze rozwi�zanie. Gdy zapali�o si� zielone �wiat�o, nacisn�� na peda�y, przejecha� przez Pierwsz� Avenue i zajecha� do kostnicy od Trzydziestej Ulicy podjazdem dla s�u�bowych furgonetek. Zwyk�� kolej� rzeczy najpierw zaparkowa� rower w pobli�u sk�adu trumien przygotowanych dla zmar�ych, kt�rych chowano na koszt miasta, i pojecha� wind� na pi�tro. Od razu rzuci�o mu si� w oczy, �e w biurze panuje spore zamieszanie. Kilka sekretarek by�o zaj�tych ci�gle dzwoni�cymi w centrali telefonami. Normalnie nie zjawia�y si� w pracy przed �sm�. Ich konsole a� �wieci�y od migaj�cych, czerwonych lampek. Nawet drzwi do dy�urki sier�anta Murphy'ego sta�y otworem i neon nad nimi by� zapalony, a przecie� rzadko zdarza�o mu si� przychodzi� Przed dziewi�t�. Coraz bardziej zaciekawiony, wszed� do pokoju dla personelu i skierowa� si� prosto na zaplecze, w stron� stolika z kaw�. Vinnie Amendola, jeden z technik�w medycznych, jak zwykle ukrywa� si� za roz�o�on� gazet�. I na tym ko�czy�o si� podobie�stwo tego ranka do wszystkich innych. Jack niemal zawsze przyje�d�a� jako pierwszy z patolog�w, za� tego szczeg�lnego dnia zasta� w pracy zast�pc� szefa, doktora Calvina Washingtona, doktor Laurie Montgomery, a nawet doktora Cheta McGoverna. Ca�a tr�jka poch�oni�ta by�a rozmow� z sier�antem Murphym i, ku zaskoczeniu Jacka, z porucznikiem Lou Soldano z komendy miejskiej. Lou by� cz�stym go�ciem w kostnicy, ale z pewno�ci� nie o si�dmej trzydzie�ci rano. A na dodatek wygl�da�, jakby przez ca�� noc nie zmru�y� oka albo spa� w ubraniu. Jack nala� sobie kawy. Nikt nie zauwa�y� jego przyj�cia. Wsypa� spor� porcj� cukru do kubka i ruszy� w stron� drzwi prowadz�cych do holu. Wyjrza� na zewn�trz i jak si� spodziewa�, ujrza� t�um fotoreporter�w i dziennikarzy rozprawiaj�cych mi�dzy sob� i popijaj�cych kaw� z automatu. Natomiast nie spodziewa� si�, �e niekt�rzy z obecnych b�d� pali� papierosy, a tak w�a�nie by�o. Poniewa� w budynku panowa� bezwzgl�dny zakaz palenia, Jack poleci� Vinniemu wyj�� i poinformowa� o tym zgromadzonych. - Jeste� bli�ej - odpar� Vinnie, nie wygl�daj�c nawet zza gazety. Jack szeroko otworzy� oczy na t� manifestacj� braku respektu ze strony Vinniego, ale nie zaprotestowa�, bo w duchu musia� przyzna�, �e jego kolega ma racj�. Podszed� wi�c osobi�cie do oszklonych drzwi i otworzy� je. Zanim zd��y� otworzy� usta, �eby przypomnie� o zakazie palenia tytoniu, obst�pi�a go chmara dziennikarzy. Musia� odepchn�� kilka mikrofon�w, kt�re wr�cz d�ga�y go w twarz. Pytania pad�y r�wnocze�nie, tak �e Jack nie zrozumia�, o co pytano, dotar�o do niego jedynie, �e chodzi o jak�� autopsj�. Ile si� w p�ucach zawo�a�, �e nie wolno pali�, i dos�ownie strz�sn�� z ramion czyje� r�ce, zanim uda�o mu si� zamkn�� drzwi. Dziennikarze naparli na nie z impetem. Zdegustowany tym widokiem Jack wr�ci� do pokoju dla lekarzy. - Czy kto� �askawie wyja�ni mi, co tu si� dzieje? - zapyta� g�o�no. Wszyscy obr�cili si� w jego stron�; pierwsza odezwa�a si� Laurie. - Nie s�ysza�e�? - A pyta�bym, gdybym s�ysza�? - odpar� Jack. - Na mi�o�� bosk� o niczym innym nie m�wi� w telewizji - �achn�� si� Calvin. - Jack nie ma telewizora - odpowiedzia�a Laurie. - S�siedzi nie pozwalaj�. - Gdzie pan mieszka? - zapyta� zaskoczony sier�ant Murphy. - Nigdy nie s�ysza�em, �eby s�siedzi zabraniali sobie nawzajem posiada� telewizory. - Wiekowy Irlandczyk z czerwon� twarz� przybra� ojcowski ton. Zosta� przydzielony do s�u�by w kostnicy wiele lat temu, tak wiele, �e nie chcia� si� przyznawa� ile, ale dlatego te� o wszystkich pracownikach my�la� jak o cz�onkach swojej rodziny. - Mieszka w Harlemie - wyja�ni� Chet. - W�a�ciwie to jego s�siedzi cieszyliby si�, gdyby kupi� telewizor, bo mogliby go sobie po�yczy�. - Wystarczy, moi drodzy - przerwa� Jack. - Powiedzcie, co to za historia. - Wczoraj po po�udniu odstrzelili jednego z boss�w mafii - wyja�ni� swym dono�nym g�osem Calvin. - Od czasu, gdy z�o�y� deklaracj� o gotowo�ci do wsp�pracy z prokuratur�, jakby kto wsadzi� kij w gniazdo szerszeni, a gangster znalaz� si� pod opiek� policji. - Nie by� bossem mafii - zaprzeczy� Lou Soldano. - By� jedynie jednym z ludzi ze �redniego szczebla rodziny Vaccarro. - Mniejsza o to. - Calvin machn�� z lekcewa�eniem r�k�. - Problem w tym, �e trafili go, kiedy znajdowa� si� pod opiek� policji nowojorskiej, co m�wi nam wiele o jej zdolno�ciach do chronienia cz�owieka. - Ostrzegano go, �eby nie wychodzi� do restauracji - protestowa� Lou. - Wiem to na pewno. Nie mo�na chroni� cz�owieka, je�eli nie chce si� stosowa� do dobrych rad. - Mo�liwe, �e zosta� zabity przez policj�? - zapyta� Jack. Jednym z zada� patologa s�dowego by�o branie pod uwag� Wszystkich mo�liwo�ci, zw�aszcza kiedy chodzi�o o �mier� cz�owieka aresztowanego, kt�ry znajdowa� si� pod stra�� Policji. - Nie by� aresztowany - zaprzeczy� Lou, domy�laj�c si�, co chodzi Jackowi po g�owie. - To znaczy wcze�niej by� zatrzymany i postawiono mu zarzuty, ale wyszed� za kaucj�. - Sk�d wi�c ta ca�a heca? - zapyta� Jack. - St�d, �e burmistrz, prokurator okr�gowy i komisarz policji s� w�ciekli jak jasna cholera - odpowiedzia� Calvin. - Amen - potwierdzi� Lou. - Szczeg�lnie komisarz. Dlatego tu jestem. Sprawa staje si� jednym z tych uwielbianych przez media koszmar�w, kiedy mo�na swobodnie zatraci� wszelkie proporcje. Musimy znale�� sprawc� lub sprawc�w tak szybko, jak si� da, inaczej polec� g�owy. - I stracicie przysz�ych potencjalnych �wiadk�w - doda� Jack. - Tak, to te� - przyzna� Lou. - Nie wiem, Laurie - Calvin wr�ci� do przerwanej rozmowy. - Doceniam, �e zjawi�a� si� tak wcze�nie i jeste� gotowa wzi�� ten przypadek, ale mo�liwe, �e Bingham b�dzie chcia� zrobi� to osobi�cie. - Ale dlaczego? Przecie� przypadek jest prosty, a ja ostatnio robi�am kilku zastrzelonych. Poza tym Bingham jest w ratuszu na spotkaniu w sprawach bud�etowych i nie zjawi si� wcze�niej jak ko�o po�udnia. Do tego czasu sko�cz� i wyniki znajd� si� ju� w r�kach policji. Skoro czas dla nich jest w tej sytuacji tak wa�ny, moja propozycja chyba ma sens. Calvin spojrza� na Lou. - S�dzi pan, �e pi��, sze�� godzin mo�e mie� znaczenie dla �ledztwa? - Mo�e - przytakn�� Lou. - Psiakrew, im szybciej autopsja zostanie przeprowadzona, tym lepiej. Dowiemy si� chocia�by, czy mamy szuka� jednego cz�owieka, czy dw�ch, a to ju� b�dzie bardzo pomocne. Calvin westchn��. - Nie cierpi� takich decyzji. - Przeni�s� pot�ny ci�ar swego studwudziestokilogramowego, umi�nionego cia�a z jednej nogi na drug�. - K�opot polega na tym, �e zazwyczaj nie potrafi� przewidzie� reakcji Binghama. Ale do diab�a z tym. Laurie, bierz si� do roboty. To tw�j przypadek. - Dzi�ki - odpar�a zadowolona Laurie. Z�apa�a teczk� osobow� Franconiego. - Czy mia�by� co� przeciwko temu, �eby Lou obserwowa�? - Absolutnie nic - zgodzi� si� Calvin. - Chod�, Lou - zawo�a�a Laurie, wzi�a fartuch z krzes�a i ruszy�a do drzwi. - Zejdziemy na d� i przeprowadzimy pierwsze zewn�trzne ogl�dziny, a potem prze�wietlimy cia�o rentgenem. Niestety, w ca�ym tym zamieszaniu nie zrobili tego wczoraj wieczorem. - Prowad� - odpar� Lou. Jack przez chwil� zastanawia� si� nad czym�, ale szybko podj�� decyzj� i pobieg� za nimi. Zaciekawi�o go, dlaczego Laurie tak bardzo chcia�a przeprowadzi� t� sekcj�. Uwa�a�, �e zrobi�aby lepiej, gdyby trzyma�a si� z daleka od tej sprawy. Taki polityczny problem zawsze by� jak gor�ce ziemniaki, kt�rych nie by�o komu wyci�ga� z ogniska. Laurie sz�a szybkim krokiem i Jackowi nie uda�o si� ich z�apa� przed sal� konferencyjn�. Lekarka zatrzyma�a si� nagle i zajrza�a do biura Janice Jaeger. Janice by�a s�dowym wywiadowc�, czasami nazywano ich asystentami patolog�w albo kr�tko "apsami". Mia�a nocn� zmian�, ale �e prac� traktowa�a �miertelnie powa�nie, zawsze zostawa�a rano d�u�ej i ko�czy�a papierkow� robot�. - B�dziesz si� widzia�a z Bartem Arnoldem przed wyj�ciem? - zapyta�a Laurie. Bart Arnold by� szefem "aps�w". - Zazwyczaj go spotykam - odpowiedzia�a Janice. By�a szczup��, ciemnow�os� kobiet� z wyra�nie podkr��onymi oczami. - Wy�wiadcz mi przys�ug�. Popro� Barta, �eby �ci�gn�� z CNN kaset� wideo ze strzelanin� sprzed restauracji. Wiesz, �mier� Franconiego. Chcia�abym to zobaczy� tak szybko, jak si� da. - Za�atwione - Janice odpar�a z u�miechem. Laurie i Lou poszli dalej. - Hej, wy tam, zwolnijcie. - Jack wreszcie dogoni� przyjaci�. Laurie nie zatrzymuj�c si�, rzuci�a: - Mamy robot� do wykonania. - Nigdy nie widzia�em u ciebie takiego zapa�u do pracy - stwierdzi� Jack, gdy w tr�jk� spieszyli do sali autopsyjnej. - Co w tym takiego atrakcyjnego? - Wiele rzeczy - odpowiedzia�a. Dotarli do windy i Laurie nacisn�a przycisk. - Na przyk�ad? - Jack zach�ca� j� do wynurze�. - Nie zamierzam wchodzi� ci w parad�, ale przecie� to niezwykle delikatna, polityczna sprawa. Niewa�ne, co zrobisz czy powiesz, zawsze kogo� wkurzysz. My�l�, �e Calvin ma racj�. Tego go�cia powinien zrobi� sam szef. - Masz prawo do w�asnego zdania - powiedzia�a Laurie. Jeszcze raz wcisn�a przycisk. Winda dla personelu by�a irytuj�co wolna. - Ja jednak widz� sprawy inaczej. Po tych wszystkich zastrzelonych, kt�rych robi�am, fascynuje mnie szansa zbadania ran i znalezienia potwierdzenia na ta�mie wideo z zarejestrowanym morderstwem. Mam zamiar napisa� artyku� o ranach postrza�owych i ten przypadek mo�e sta� si� koronn� spraw�. - O rety - j�kn�� Jack, spogl�daj�c w sufit. - I do tego ma tak szlachetn� motywacj�. - Spojrza� znowu na Laurie i powiedzia�: - Powinna� to jeszcze raz przemy�le�. Przeczucie podpowiada mi, �e nabawisz si� pot�nego biurokratycznego b�lu g�owy. Jeszcze masz czas, �eby si� wycofa�. Musisz jedynie odwr�ci� si� na pi�cie, p�j�� do Calvina i oznajmi�, �e zmieni�a� zdanie. Ostrzegam ci�, podejmujesz spore ryzyko. Laurie roze�mia�a si�. - Jeste� ostatni� osob�, kt�ra ma prawo ostrzega� innych przed ryzykiem. - M�wi�c to, wyci�gn�a r�k� i wskazuj�cym palcem tr�ci�a Jacka w nos. - Wszyscy twoi znajomi, w��cznie ze mn�, prosili, �eby� nie kupowa� nowego roweru. Ryzykujesz �ycie, nie b�l g�owy. Zjawi�a si� winda i Laurie z Lou wsiedli. Jack zawaha� si�, ale w ostatniej chwili przecisn�� si� do �rodka przez zamykaj�ce si� ju� drzwi. - Daj sobie spok�j i nie m�wmy wi�cej o tym - zaprotestowa�a Laurie. - W porz�dku - zgodzi� si�, podnosz�c d�o� w ge�cie przysi�gi. - Obiecuj�, �adnych wi�cej rad. W takim razie chcia�bym si� temu niezobowi�zuj�co przyjrze�. Dzisiaj mam papierkowy dzie�, wi�c chyba nie b�dziesz mia�a nic przeciwko temu, �ebym popatrzy�? - Je�li chcesz, mo�esz zrobi� co� wi�cej, mo�esz pom�c - odpar�a Laurie. - Nie chcia�bym w�ciubia� nosa w wasze sprawy - powiedzia� Jack, a ukryta w tym aluzja by�a oczywi�cie zamierzona. Tym razem Lou roze�mia� si�, a Laurie zarumieni�a, lecz milczenie by�o jedynym komentarzem. - Wydaje mi si�, �e s� jeszcze inne powody twojego zainteresowania tym przypadkiem. Je�eli nie jestem zbyt natarczywy, mog�aby� zaspokoi� moj� ciekawo��? Laurie pos�a�a Lou szybkie spojrzenie. Jack zauwa�y� je, lecz nie potrafi� zinterpretowa�. - Hmmm - mrukn��. - Mam wra�enie, �e chodzi tu o co�, co nie jest moj� spraw�. - Nic z tych rzeczy - zaprzeczy� Lou. - Chodzi o niezwyk�e powi�zanie. Ofiara, Carlo Franconi, zaj�� miejsce pewnego gangstera, niejakiego Pauliego Cerina. Miejsce Cenna by�o wolne od czasu, gdy wsadzili�my go do paki, g��wnie dzi�ki uporowi i ci�kiej pracy Laurie. - I twojej - doda�a Laurie. Winda stan�a i drzwi rozsun�y si�. - Tak, ale przede wszystkim twojej - powt�rzy� Lou. Wszyscy troje wyszli na parter i skierowali si� do biura kostnicy. - Czy Cerino mia� co� wsp�lnego z t� seri� przedawkowa�, o kt�rej wspomina�a�? - zapyta� Jack. - Obawiam si�, �e tak. To by�o straszne. To wszystko wywar�o na mnie wstrz�saj�ce wra�enie, a trzeba doda�, �e niekt�rzy z bohater�w tamtej sprawy ci�gle s� w pobli�u, w��czaj�c w to Cerina, mimo �e siedzi w wi�zieniu. - I najpewniej nie opu�ci go tak szybko - doda� Lou. - Chcia�abym w to wierzy� - stwierdzi�a Laurie. - W ka�dym razie s�dzi�am, �e wyja�nienie sprawy Franconiego mo�e jako� zamkn�� ten rozdzia�. Ci�gle miewam koszmarne sny. - Zamkn�li j� w sosnowej trumnie i wywie�li st�d - wyja�ni� Lou. - Odjechali jednym z furgon�w do przewo�enia zw�ok. - M�j Bo�e! - zawo�a� Jack. - Nigdy mi o tym nie opowiada�a�. - Stara�am si� o tym nie my�le� - odpowiedzia�a i natychmiast doda�a, nie trac�c spokoju: - Poczekajcie tu, ch�opcy. Wesz�a do biura kostnicy po kopi� listy zw�ok przyj�tych w nocy, z numerami lod�wek, w kt�rych je umieszczono. - Nie mog� sobie wyobrazi� zamkni�cia w trumnie - powiedzia� Jack i wstrz�sn�� nim dreszcz. Najbardziej ba� si� wysoko�ci, ale czu�, �e zamkni�ta przestrze� trumny to r�wnie dotkliwa fobia. - Ani ja - zgodzi� si� Lou. - Ale ona nadzwyczajnie szybko wr�ci�a do normy. W godzin� po uwolnieniu mia�a na tyle trze�wy umys�, �e potrafi�a wymy�li� spos�b na uratowanie nas obojga. To by�o szczeg�lnie bolesne, gdy� to ja j� mia�em uratowa� i po to si� tam zjawi�em. - Jezu! - st�kn�� Jack, kr�c�c g�ow�. - Do tej chwili s�dzi�em, �e najgorsze ze wszystkiego by�y moje prze�ycia spod zlewozmywaka, do kt�rego przyku�a mnie para morderc�w, a potem k��ci�a si� o to, kt�re z nich ma mnie wyko�czy�. Laurie wysz�a z biura, machaj�c kartk�. - Przedzia� sto jedenasty. Mia�am racj�. Nie prze�wietlili go w nocy. Laurie sz�a niczym mistrzyni chodu, Jack i Lou musieli si� nie�le nat�a�, �eby za ni� nad��y�. Zmierza�a wprost do w�a�ciwej lod�wki. Przy drzwiczkach teczk� osobow� denata wsun�a pod lewe rami�, praw� r�k� zwolni�a zamek. Jednym ci�g�ym, wprawnym ruchem otworzy�a drzwiczki i wysun�a p�k� z denatem. Zmarszczy�a brwi. - Dziwne! - zauwa�y�a. P�ka by�a pusta, nie licz�c kilku plam krwi i zaschni�tych �lad�w innych wydzielin. Wsun�a z powrotem p�k� i zamkn�a drzwi. Ponownie sprawdzi�a numer. Nie by�o pomy�ki. Sto jedena�cie. Po ponownym sprawdzeniu na li�cie, czy nie pope�ni�a jakiego� b��du, otworzy�a drzwiczki, os�oni�a oczy od blasku wisz�cych pod sufitem lamp i wpatrzy�a si� w mroczn�, pust� przestrze�. Nie by�o w�tpliwo�ci, w lod�wce nie by�o zw�ok Franconiego. - Co, do diab�a! - zakl�a Laurie. Zatrzasn�a drzwiczki. �eby si� upewni�, �e nie dosz�o do jakiej� g�upiej pomy�ki w zapisie, sprawdzi�a po kolei wszystkie s�siednie lod�wki, jedn� po drugiej. Tam, gdzie by�y zw�oki, sprawdza�a z list� nazwiska i numery. Ale wkr�tce sta�o si� jasne - Carla Franconiego w�r�d nich nie by�o. - Nie do wiary - stwierdzi�a ze z�o�ci� i frustracj� w g�osie. - To cholerne cia�o znikn�o! Odk�d okaza�o si�, �e lod�wka jest pusta, na ustach Jacka b��ka� si� lekki u�miech. Teraz, widz�c rosn�ce rozdra�nienie Laurie, nie m�g� si� powstrzyma� i wybuchn�� serdecznym �miechem. Niestety to tylko jeszcze bardziej rozdra�ni�o kole�ank�. - Przepraszam - powiedzia�. - Intuicja podpowiedzia�a mi, �e ten przypadek przyprawi ci� o biurokratyczny b�l g�owy. Myli�em si�. Ten przypadek przyprawi o b�l g�owy ca�� biurokracj�. ROZDZIA� 2 4 marca 1997 roku godzina 13.30 Cogo, Gwinea R�wnikowa Kevin Marshall od�o�y� d�ugopis i popatrzy� przez okno znad biurka. W przeciwie�stwie do burzy, jaka targa�a jego wn�trzem, pogoda na zewn�trz by�a raczej przyjemna. Po raz pierwszy od wielu miesi�cy Kevin dostrzega� prze�wituj�ce mi�dzy chmurami plamy b��kitnego nieba. Pora sucha wreszcie si� zaczyna�a. Oczywi�cie nie znaczy�o to, �e b�dzie sucho, znaczy�o tylko, �e nie b�dzie pada� tyle ile w porze deszczowej. Minusem by�o to, �e promienie s�oneczne podnosi�y temperatur� do poziomu panuj�cego normalnie w piekarniku. W tej chwili by�o oko�o czterdziestu sze�ciu stopni w cieniu. Kevin nie potrafi� skupi� si� przy pracy, nie spa� te� dobrze w nocy. Niepok�j, kt�ry odczuwa� podczas kolejnych operacji, nie ust�pi�. Prawd� powiedziawszy, to nawet by�o jeszcze gorzej, szczeg�lnie po zaskakuj�cym telefonie od naczelnego z GenSys, Taylora Cabota. Wcze�niej Kevin rozmawia� z nim tylko raz. Wi�kszo�� ludzi w kompanii wra�enie z takiej rozmowy przyr�wnywa�a do rozmowy z Bogiem. Jakby tego wszystkiego by�o ma�o, z Isla Francesca w niebo wzbija�a si� kolejna smuga dymu. Zauwa�y� j� wczesnym rankiem, zaraz po wej�ciu do gabinetu. O ile zdo�a� si� zorientowa�, unosi�a si� z tego samego miejsca co ta z poprzedniego dnia: strome zbocze wapiennego grzbietu. To, �e w tej chwili nie widzia� dymu, nie przywraca�o mu spokoju. Rezygnuj�c z dalszych pr�b podj�cia pracy, Kevin zdj�� bia�y fartuch i przewiesi� go przez krzes�o. W�a�ciwie nie by� g�odny, ale wiedzia�, �e jego gosposia, Esmeralda, przygotowa�a lunch, wi�c czu�, �e powinien si� pokaza�. Zszed� p�tora pi�tra w stanie dziwnego oszo�omienia. Min�o go kilku wsp�pracownik�w, ka�dy z nich powiedzia� co� na przywitanie, ale on szed�, jakby nikogo nie widzia� i nie s�ysza�. Z�e my�li zaprz�ta�y mu umys�. Po ostatniej dobie doszed� do wniosku, �e musi podj�� dzia�ania. Niestety, problem nie rozwi�za� si� sam, cho� kiedy Kevin w zesz�ym tygodniu zobaczy� ogie� po raz pierwszy, mia� nadziej�, �e tak si� stanie. Niestety, nie mia� poj�cia, co m�g�by zrobi�. Zdawa� sobie spraw�, �e nie jest bohaterem, po wielu latach zacz�� wr�cz my�le� o sobie jak o tch�rzu. Nienawidzi� konfrontacji i unika� jej. Jako ch�opiec wzbrania� si� nawet przed wszelk� rywalizacj�, pozwala� sobie jedynie na gr� w szachy. Wyr�s� na kompletnego samotnika. Kevin zatrzyma� si� przed szklanymi drzwiami dziel�cymi go od �wiata zewn�trznego. Po drugiej stronie placu widzia� te same grupki �o�nierzy gwinejskich ukrytych w cieniu arkad ratusza. Oddawali si� z pasj� zwyczajowemu lenistwu, pozwalaj�c, �eby czas p�yn�� bez celu. Jedni siedzieli na starych trzcinowych krzes�ach i grali w karty, inni stali oparci o �ciany i k��cili si� ze sob� piskliwymi g�osami. Prawie wszyscy palili. Papierosy by�y cz�ci� ich �o�du. Ubrani byli w zaplamione mundury w le�ny kamufla� z wysokimi, wojskowymi butami i czerwonymi beretami. Wszyscy mieli przy sobie bro� automatyczn�; jedni przewiesili karabiny przez rami�, inni postawili je przy �cianie w zasi�gu r�ki. �o�nierze przera�ali Kevina od kiedy zjawi� si� w Cogo pi�� lat temu. Cameron McIvers, szef ochrony, kt�ry oprowadza� go po okolicy, zapewni�, �e GenSys wynaj�o spor� cz�� armii do ochrony kompanii. P�niej Cameron przyzna�, �e tak zwane zatrudnienie armii by�o niczym innym tylko dodatkowym op�aceniem si� rz�dowi oraz osobno Ministerstwu Obrony i Ministerstwu Administracji Krajowej. Z perspektywy Kevina �o�nierze wygl�dali raczej na grup� znudzonych nastolatk�w, a nie na ochron� czegokolwiek. Ich sk�ra mia�a kolor przypalonego hebanu. Ich oboj�tne spojrzenia i uniesione w charakterystycznym �uku brwi nadawa�y twarzom wyraz lekcewa�enia zmieszanego z nud�. Kevinowi ci�gle towarzyszy�o uczucie, �e �wierzbi� ich r�ce, aby z byle powodu u�y� broni. Pchn�� skrzyd�o drzwi, wyszed� i przeszed� przez plac. Nie spogl�da� w stron� �o�nierzy, ale z do�wiadczenia wiedzia�, �e niekt�rzy z nich obserwuj� go i na sam� my�l cierp�a na nim sk�ra. Kevin nie zna� ani s�owa w lokalnym narzeczu fang, nie mia� wi�c poj�cia, o czym rozmawiaj�. Natychmiast gdy znalaz� si� poza zasi�giem wzroku �o�nierzy, poczu� ulg� i zwolni� kroku. Po��czenie upa�u i prawie stuprocentowej wilgotno�ci sprawia�o wra�enie przebywania w �a�ni parowej. Najmniejszy wysi�ek sp�ywa� po cz�owieku potem. Ju� po kilku minutach czu� przylepion� do plec�w koszul�. Dom Kevina znajdowa� si� mniej wi�cej w po�owie drogi mi�dzy nadrzeczn� dzielnic� a kompleksem szpitalno-laboratoryjnym. W�a�ciwie by�a to odleg�o�� trzech kr�tkich przecznic. Miasto by�o ma�e, ale pe�ne swoistego uroku. Domy zbudowano z cegie� pokrytych tynkiem w jaskrawych niegdy� kolorach i przykryto czerwonymi dach�wkami. Teraz kolory wyp�owia�y, nabieraj�c pastelowych odcieni. �aluzje zawieszane nad oknami by�y w op�akanym stanie, jedynie te na odnowionych budynkach zosta�y zreperowane i prezentowa�y si� przyzwoicie. Ulice tworzy�y rozga��zion� sie�, ale by�y brukowane przywiezion� przed laty kostk� granitow�, kt�ra niegdy� s�u�y�a na �aglowcach za balast. W czasach hiszpa�skiego kolonializmu dobrobyt miasta bra� si� z rolnictwa, szczeg�lnie z upraw kakao i kawy, wtedy te� cieszy�o si� ono sporym zaludnieniem szacowanym na kilka tysi�cy mieszka�c�w. Historia miasta dramatycznie zmieni�a si� po roku 1959. Wtedy Gwinea R�wnikowa otrzyma�a niepodleg�o��. Nowy prezydent, Macias Nguema, szybko przemieni� si� z popularnego przyw�dcy ludowego, wybranego na urz�d przez mieszka�c�w, w sadystycznego dyktatora, jednego z najgorszych na kontynencie, kt�rego okrucie�stwa szybko przebi�y nawet wyczyny Idiego Amina z Ugandy czy Jeana-Bedela Bokassy z Republiki �rodkowoafryka�skiej. Skutki dla kraju by�y apokaliptyczne. Ponad pi��dziesi�t tysi�cy os�b zosta�o zamordowanych, jedna trzecia ludno�ci uciek�a, w tym wszyscy osadnicy hiszpa�scy. Wi�kszo�� miast zdziesi�tkowano, najbardziej w�a�nie Cogo, kt�re zosta�o ca�kowicie wyludnione. Drogi ��cz�ce Cogo z reszt� kraju zrujnowano i wkr�tce sta�y si� nieprzejezdne. Przez wiele lat miasteczko by�o skazane na los ledwie ciekawostki turystycznej dla przypadkowych go�ci przyp�ywaj�cych tu motor�wkami z nadmorskiego Acalayong. Kiedy siedem lat temu zjawili si� tu przedstawiciele GenSys, d�ungla zacz�a odbiera� tereny, kt�re niegdy� zajmowa�a. W�a�nie to odosobnienie, izolacja Cogo, bezgraniczne zdawa�o si� otoczenie wiecznie zielonych las�w uznano za idealne miejsce dla przedsi�wzi�cia planowanego przez kompani�. Po powrocie do Malabo, stolicy Gwinei R�wnikowej, przedstawiciel GenSys natychmiast rozpocz�� rozmowy z odpowiednimi w�adzami kraju. Wobec tego, �e kraj nale�a� do najubo�szych w Afryce i rz�d ci�gle poszukiwa� nowych �r�de� pieni�dzy, negocjacje post�powa�y szybko. Kevin min�� ostatnie skrzy�owanie i stan�� przed w�asnym domem. Jak wi�kszo�� budynk�w w mie�cie by� to dwupi�trowy dom, odnowiony przez firm�, aby nada� mu dawny mi�y wygl�d. W rzeczywisto�ci by� to jeden z naj�adniejszych budynk�w w mie�cie i �r�d�o zazdro�ci innych pracownik�w GenSys, szczeg�lnie szefa ochrony Camerona McIversa. Tylko kwatery Siegfrieda Spalleka, kierownika Strefy, i Bertrama Edwardsa, szefa s�u�by weterynaryjnej, mia�y ten sam standard. Kevin podejrzewa�, �e swoje szcz�cie zawdzi�cza wstawiennictwu doktora Raymonda Lyonsa, ale nie wiedzia� tego na pewno. Dom postawi� w po�owie dziewi�tnastego wieku zamo�ny kupiec. By�a to typowa hiszpa�ska architektura. Jak w budynku ratusza, parter otacza�y arkady. Pierwotnie mie�ci�y si� tutaj sklepy i sk�ady towar�w. Zasadnicza cz�� mieszkalna z trzema sypialniami, trzema �azienkami, pokojem dziennym ci�gn�cym si� na ca�� szeroko�� budynku, jadalni�, kuchni� i ma�� s�u�b�wk� zajmowa�a pierwsze pi�tro. Z wszystkich czterech stron otacza�a je weranda. Na drugim pi�trze by�a tylko jedna olbrzymia sala z pod�og� z szerokich desek, o�wietlana dwoma wielkimi �yrandolami z lanego �elaza. Z �atwo�ci� pomie�ci�aby setk� ludzi, by�a wi�c przeznaczona na spotkania towarzyskie. Kevin wszed� do �rodka i centralnie usytuowanymi schodami uda� si� na pi�tro. Z ma�ego holu przeszed� do jadalni. Tak jak si� spodziewa�, zasta� st� nakryty do lunchu. Dom by� za du�y dla Kevina, tym bardziej, �e nie mia� rodziny. Powiedzia� to, kiedy pokazano mu go zaraz po przyje�dzie, ale Siegfried Spallek stwierdzi�, �e decyzj� podj�to w Bostonie i odradzi� narzekanie. Kevin przyj�� wi�c oferowan� kwater�, ale zazdro�� wsp�pracownik�w cz�sto wywo�ywa�a u niego z�e samopoczucie. Jak za dotkni�ciem czarodziejskiej r�d�ki zjawi�a si� Esmeralda. Zastanowi� si�, jak to robi. Zupe�nie jakby ca�y czas sta�a przy oknie i czeka�a na jego pojawienie si�. By�a mi�� kobiet� w nieokre�lonym wieku, o okr�g�ej twarzy i smutnych oczach. Ubrana by�a we wzorzyst� koszul� i dobran� do niej chust� ciasno obwi�zan� na g�owie. Poza miejscowym j�zykiem swobodnie m�wi�a po hiszpa�sku i zno�nie po angielsku, kt�ry codziennie doskonali�a. Od poniedzia�ku do pi�tku Esmeralda mieszka�a w s�u�b�wce. Na weekend zostawa�a z rodzin� w wiosce zbudowanej przez GenSys na wsch�d od miasta nad brzegiem rzeki. Mieszkali tam licznie zatrudnieni w Strefie miejscowi robotnicy. Stref� nazywano teren zajmowany przez gwinejski oddzia� GenSys na prowadzon� operacj�. Esmeralda i jej rodzina przeprowadzili si� do wioski z Bata, g��wnego o�rodka miejskiego w �rodkowej cz�ci kraju. Stolica pa�stwa, Malabo, le�a�a na wyspie Bioko. Kevin zach�ca� Esmerald�, �eby wieczorami wraca�a do domu, do rodziny, je�li ma na to ochot�, lecz odmawia�a. A gdy nalega�, odpowiada�a, �e polecono jej zostawa� ca�y dzie� w Cogo. - By� telefon do pana - poinformowa�a Esmeralda. - Och - zareagowa� nerwowo Kevin. Serce mocniej mu zabi�o. Dzwonek telefonu odzywa� si� rzadko, a Kevin w obecnym stanie nie potrzebowa� dodatkowych niespodzianek. Telefon w �rodku nocy od Taylora Cabota w zupe�no�ci wystarczy�. - Dzwoni� pan doktor Raymond Lyons z Nowego Jorku. Chce, �eby pan oddzwoni� do niego. To, �e wiadomo�� przysz�a zza oceanu, nie zaskoczy�o Kevina. Dzi�ki ��czno�ci satelitarnej zainstalowanej w Strefie przez GenSys �atwiej by�o po��czy� si� z Europ� czy Stanami ni� z Bata, le��cym sze�� mil na p�noc. Kontakt z Malabo by� prawie niemo�liwy. Kevin ruszy� w stron� pokoju dziennego, gdzie na biurku sta� aparat telefoniczny. - B�dzie pan jad� lunch? - zapyta�a gosposia. - Tak - odpowiedzia�. Nie czu� g�odu, ale nie chcia� urazi� uczu� Esmeraldy. Usiad� za biurkiem. Z r�k� na s�uchawce szybko policzy�, �e w Nowym Jorku jest mniej wi�cej �sma rano. Zastanawia� si�, czego m�g� chcie� doktor Lyons i zgadywa�, �e musia�o to mie� co� wsp�lnego z jego kr�tk� nocn� rozmow� z Taylorem Cabotem. Kevinowi bardzo nie podoba� si� pomys� z autopsj� zw�ok Franconiego i �atwo m�g� sobie wyobrazi�, �e Lyonsowi tak�e nie przypad� on do gustu. Do ich pierwszego spotkania dosz�o sze�� lat temu w czasie zjazdu Ameryka�skiego Stowarzyszenia Popierania Nauk w Nowym Jorku, na kt�rym Kevin mia� odczyt. Nie znosi� referat�w i niezwykle rzadko godzi� si� na podobne wyst�pienia, jednak wtedy zosta� do tego zmuszony przez dyrektora wydzia�u z Uniwersytetu Harvarda. Pisz�c doktorat, Kevin interesowa� si� transpozycj� chromosom�w: procesem, w kt�rym chromosomy wymieniaj� pozycj� swoich fragment�w, aby wesprze� i u�atwi� przystosowanie gatunk�w, a co za tym idzie, ewolucj�. Zjawisko to zachodzi szczeg�lni