3242
Szczegóły |
Tytuł |
3242 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
3242 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 3242 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
3242 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
AGATHA CHRISTIE
TAJEMNICZA HISTORIA W STYLES
PRZE�O�Y� TADEUSZ JAN DEHNEL
TYTU� ORYGINA�U THEMYSTAIOUSAFFAIRATSTYLES
I. JAD� DO STYLES
Ostatnio przygas�o nieco zainteresowanie opinii publicznej spraw� nazwan� w swoim czasie "tajemnicz� histori� w Styles". Jednak�e z racji jej �wiatowego rozg�osu m�j przyjaciel Poirot oraz cz�onkowie rodziny Cavendish�w prosili mnie, abym opisa� przebieg wydarze�, co, jak si� spodziewam, po�o�y wreszcie kres kr���cym jeszcze plotkom.
Rozpoczn� od zwi�z�ego naszkicowania okoliczno�ci, kt�re uwik�a�y mnie w ca�� spraw�.
Jako inwalida zosta�em odes�any z frontu do kraju* i po kilku miesi�cach w ponurym Domu Ozdrowie�c�w otrzyma�em urlop zdrowotny. Nie mia�em bliskich krewnych ani przyjaci�, wi�c zastanawia�em si�, co robi�, gdy spotka�em przypadkiem Johna Cavendisha. Od lat widywa�em go bardzo rzadko, a prawd� m�wi�c nigdy nie zna�em go bli�ej. By� starszy ode mnie o dobre pi�tna�cie lat, chocia� nie wygl�da� na swoje czterdzie�ci pi��. Ale w szkolnych czasach cz�sto odwiedza�em Styles w hrabstwie Essex - wiejsk� posiad�o�� matki Johna. Przyjemn� pogaw�dk� o dawnych czasach zako�czy�a propozycja, abym urlop sp�dzi� w Styles.
- Mam� ucieszy to spotkanie. Po tylu latach!
- A matka czuje si� dobrze? - zapyta�em.
- O tak! Wiesz pewnie, �e niedawno wysz�a za m��? Obawiam si�, �e zbyt jawnie okaza�em zdziwienie. Pani�
Cavendish, kt�ra w swoim czasie po�lubi�a ojca Johna - wdowca z dwoma synami - pami�ta�em jako przystojn� osob� w �rednim wieku. Obecnie musia�a mie� co najmniej siedemdziesi�tk�. Zawsze robi�a na mnie wra�enie nieprzeci�tnej w�adczej indywidualno�ci, damy interesuj�cej si� �ywo dzia�alno�ci� charytatywn� i �yciem towarzyskim, kt�ra przepada za otwieraniem kiermaszy i rol� szczodrobliwej wielkiej pani. Odznacza�a si� hojno�ci� i mia�a poka�ny maj�tek osobisty.
Rezydencj� wiejsk� - Styles Court - pan Cavendish naby� w pocz�tkowym okresie drugiego ma��e�stwa. Wp�ywom �ony ulega� tak dalece, �e umieraj�c zostawi� jej w do�ywocie zar�wno maj�tno��, jak i lwi� cz�� rocznych dochod�w, co niew�tpliwie krzywdzi�o syn�w. Ale macocha odnosi�a si� do nich �yczliwie i nie szcz�dzi�a niczego ch�opcom, kt�rzy w chwili powt�rnego �lubu ojca byli tak mali, �e przywykli uwa�a� pani� Cavendish za w�asn� matk�.
M�odszy z nich, Lawrence, by� delikatny i wra�liwy. Uko�czy� medycyn�, rych�o jednak zniech�ci� si� do lekarskiego fachu i mieszka� w domu folguj�c zami�owaniem literackim. Jednak�e jego wiersze nie osi�gn�y nigdy powodzenia. John zajmowa� si� przez czas pewien praktyk� adwokack�, ostatecznie jednak wybra� spokojniejszy �ywot osiad�ego na wsi ziemianina. Przed dwoma laty o�eni� si� i sprowadzi� �on� do Styles. Podejrzewa�em jednak, �e rad by sk�oni� macoch� do zapewnienia mu wi�kszych dochod�w, dzi�ki czemu m�g�by za�o�y� w�asny dom. Nic z tego! Stara pani Cavendish lubi�a decydowa� sama i uwa�a�a, �e wszyscy winni ulega� jej woli, a w ka�dym razie mocno �ciska�a sakiewk�.
John spostrzeg�, �e zaskoczy�a mnie wiadomo�� o ponownym ma��e�stwie jego matki. U�miechn�� si� nieweso�o.
- Taki �ajdaczyna ma�ego kalibru! - burkn�� gniewnie. - Rozumiesz, Hastings, jak to nam wszystkim skomplikowa�o �ycie. A je�eli chodzi o Evie... Pami�tasz Evie, prawda?
- Nie pami�tam.
- Widocznie pojawi�a si� p�niej. To dama do towarzystwa mamy, jej totumfacka, powiernica. Poczciwa, zacna Evie! Ani �adna, ani m�oda, ale prawdziwy skarb w domu.
- Chcia�e� mi co� powiedzie�... - wtr�ci�em dyskretnie.
- Aha. O tym facecie. Wzi�� si� nie wiedzie� sk�d, pozorem, �e jest kuzynem czy czym� tam Evie, chocia� ona niech�tnie przyznaje si� do pokrewie�stwa. Istny cudak! Ma czarn� brod� i bez wzgl�du na pogod� chodzi w lakierkach. Ale mamie przypad� do serca. Z miejsca przyj�a go na sekretarza. Wiesz, matka ma zawsze na g�owie setki towarzystw dobroczynnych.
- Wiem.
- Widzisz, wojna zmieni�a setki w tysi�ce. Facet by� istotnie przydatny. Ale wyobra�asz sobie nasze miny, kiedy przed trzema miesi�cami mama oznajmi�a o swoich zar�czynach z Alfredem. Jest od niej m�odszy o dobre dwadzie�cia lat! Rozumiesz? To �owca posag�w pierwszej wody! Co by�o robi�? Mama jest pani� w�asnej woli, wi�c �lub si� odby�.
- Trudn� macie sytuacj� - wtr�ci�em.
- Trudn�?! - obruszy� si� John. - Raczej niemo�liw�!
W trzy dni p�niej wysiad�em z poci�gu na ma�ej, zagubionej stacyjce Styles, kt�ra bez widocznej racji tkwi samotnie po�r�d zielonych p�l i labiryntu wiejskich dr�ek. John Cavendish czeka� na peronie i zaraz poprowadzi� mnie do samochodu.
- Mam jeszcze troch� benzyny - powiedzia�. - Zawdzi�czam j� g��wnie spo�ecznej pracy mamy.
Osad� Styles dzieli�y od przystanku dwie mile, a Styles Court, siedziba Cavendish�w, le�a�a jeszcze o mil� dalej. By� spokojny, ciep�y dzie� na pocz�tku lipca. Po�r�d rozleg�ych r�wnin Essexu, drzemi�cych w blasku po�udniowego s�o�ca, nie chcia�o si� wierzy�, �e niezbyt daleko wielka, okrutna wojna sunie wytkni�tym szlakiem. Odnosi�em wra�enie, �e zab��dzi�em nagle do innego �wiata. Kiedy skr�cili�my ku bramie Styles Court, John powiedzia�:
- Pewnie wyda ci si� tutaj diabelnie cicho i spokojnie.
- M�j drogi! Niczego bardziej nie pragn� - zawo�a�em.
- Ha, mo�na urz�dzi� si� u nas przyjemnie i beztrosko. Dwa razy tygodniowo odbywam �wiczenia z ochotnikami. Troch� gospodaruj�. Moja �ona zaci�gn�a si� do Pomocniczej S�u�by Rolnej. Co dzie� wstaje o pi�tej rano. Doi krowy i haruje do po�udnia. Og�lnie bior�c, �ycie by�oby zno�ne, gdyby nie ten przekl�ty Alfred Inglethorp.
Zahamowa� gwa�townie, spojrza� na zegarek.
- My�la�em, �e zd��ymy wst�pi� po Cynti�. Ale nie. Na pewno wyjecha�a ju� ze szpitala.
- Kto to jest Cyntia? Twoja �ona?
- Nie. Protegowana mamy. C�rka jej kole�anki szkolnej, kt�ra wyda�a si� za jakiego� adwokacin� spod ciemnej gwiazdy. Ojciec zbankrutowa� i gdzie� przepad�, matka umar�a. Dziewczyna zosta�a sierot� bez pensa. Moja matka przysz�a jej z pomoc� i Cyntia mieszka u nas od dwu lat. Pracuje w Szpitalu Czerwonego Krzy�a w Tadminster, siedem mil st�d.
Zajechali�my przed pi�kny stary dom. Kobieta w sp�dnicy z grubego tweedu, pochylona dot�d nad grz�dk� kwiat�w, wyprostowa�a si� na nasz widok.
- Dzie� dobry, Evie! - zawo�a� John. - Oto nasz ranny bohater. Pan Hastings, panna Howard - doko�czy� prezentacji.
Poczu�em mocny, prawie bolesny u�cisk d�oni i przede wszystkim spostrzeg�em niebieskie oczy - bardzo jasne na tle ogorza�ej twarzy. Panna Howard by�a osob� mniej wi�c czterdziestoletni�, o mi�ej powierzchowno�ci i g��bokim, stentorowym g�osie, niemal m�skim w najni�szych rejestrach. Krzepkiej budowie jej cia�a odpowiada�y stosownie du�e stopy obute w solidne trzewiki. Wkr�tce mia�em sposobno�� zauwa�y�, �e rozmow� zwyk�a prowadzi� w telegraficzny stylu.
- Chwasty jak choroba. Nie daj� rady. Prosz� uwa�a�. Mog� zap�dzi� pana do roboty.
- � ca�� przyjemno�ci� b�d� s�u�y� pomoc� - odpowiedzia�em uprzejmie.
- Nic z tego. Obiecanki cacanki. Ju� ja si� na tym znam.
- Weredyczka z ciebie, Evie - roze�mia� si� John. - Gdzie dzi� herbata? W domu czy na �wie�ym powietrzu?
- Na dworze. Za �adny dzie�, �eby si� dusi� w domu.
- Chod�my. Starczy na dzi� d�ubaniny. Ogrodniczka zarobi�a dni�wk�. Chod�my. Musisz si� pokrzepi�.
- Niech b�dzie! - panna Howard �ci�gn�a brezento1 r�kawice. - Co racja, to racja. Spiesz�c za ni� przeszli�my na ty�y domu, gdzie pod roz�o�ystym, starym platanem nakryto st� do podwieczorku. Na nasz widok z wiklinowego fotela wsta�a m�oda kobieta i post�pi�a kilka krok�w.
- Moja �ona, Hastings - szepn�� John.
Nigdy nie zapomn� pierwszego spotkania z Mary Cavendish. Wysoka, smuk�a posta� zarysowana na tle jasnego nieba; utajony ogie�, kt�ry znajduje wyraz tylko w tych cudownych piwnych oczach - niezwyk�ych i tak bardzo r�nych od oczu kobiecych, jakie dot�d widywa�em. Bezmierny spok�j Mary Cavendish by� mimo wszystko wyrazem szale�czego, nieposkromionego ducha uwi�zionego w doskonale ukszta�towanym cywilizowanym ciele. Wszystko to wry�o si� g��boko w moj� pami�� i pozostanie tam utrwalone na zawsze.
Us�ysza�em kilka mi�ych s��w powitania, wypowiedzianych niskim, d�wi�cznym g�osem, i zapad�em w wiklinowy fotel z uczuciem g��bokiego zadowolenia, �e skorzysta�em z zaprosin Johna. Pani Cavendish poda�a mi herbat�, a pocz�tek zdawkowej rozmowy potwierdzi� moje pierwsze wra�enie, �e to kobieta naprawd� fascynuj�ca. Pilny s�uchacz stanowi zawsze czynnik .pobudzaj�cy, wi�c uda�o mi si� opowiedzie� o paru wydarzeniach z Domu Ozdrowie�c�w w spos�b �artobliwy, kt�ry, jak pochlebiam sobie, szczerze ubawi� m�od� pani� domu. John to oczywi�cie zacny przyjaciel, lecz cz�owiek, kt�remu trudno przypisa� b�yskotliwe zalety towarzyskie.
W pewnym momencie za uchylonymi oszklonymi drzwiami tarasu rozbrzmia� dobrze znajomy g�os.
- Ty, Alfredzie, napiszesz do ksi�niczki zaraz po podwieczorku, dobrze? Ja wystosuj� list do lady Tadminster w sprawie otwarcia kiermaszu w drugim dniu. A mo�e lepiej zaczeka� na odpowied� ksi�niczki? W razie odmowy lady Tadminster wyst�pi pierwszego dnia, a pani Grosbie drugiego. Starej ksi�nie mo�na pozostawi� uroczysto�� w szkole. Jak s�dzisz?
M�ski g�os odpowiedzia� co� niedos�yszalnie i pani Inglethorp nagle podj�a zn�w g�o�niej:
- Oczywi�cie. Zd��ysz, m�j drogi, po herbacie. Jak ty o wszystkim pami�tasz, najdro�szy Alfredzie!
Drzwi na taras otwar�y si� szerzej i na trawnik wesz�a przystojna, siwow�osa dama w podesz�ym wieku i o bardzo stanowczym wyrazie twarzy. Za ni� pojawi� si� m�czyzna, kt�rego postawa i ruchy �wiadczy�y o pe�nej szacunku serdeczno�ci.
Pani Inglethorp powita�a mnie wylewnie.
- Jak�e mi mi�o zobaczy� ci� po tylu latach. To pan Hastings kochany Alfredzie. M�j m��.
Z nie tajon� ciekawo�ci� spojrza�em na "kochanego Alfresa" Bez w�tpienia stanowi� tutaj dysonans. Nie zdziwi�a mnie odraza Johna do jego brody - jednej z najd�u�szych i najczarniejszych, jakie mia�em okazj� widzie� w �yciu. Jegomo�� nosi� okulary w z�otej oprawie i mia� twarz o zdumiewaj�co biernym wyrazie. Przysz�o mi na my�l, �e wygl�da�by naturalnie na scenie i �e w realnym �yciu zdaje si� dziwnie nie na miejscu. G�os mia� niski, pe�en namaszczenia, a d�o�, kt�r� poczu�em w swojej r�ce, sprawia�a wra�enia drewnianej.
- Mi�o mi pana pozna� - powiedzia� i zwr�ci� si� do �ony. - Ta poduszka, najdro�sza Emilio, jest chyba troch� wilgotna.
"Najdro�sza Emilia" rozpromieni�a si� i tkliwie spogl�da�a na m�a, gdy �w zmienia� poduszk� na fotelu, nie szcz�dz�c oznak daleko posuni�tej troski. Co za szczeg�lne zadurzenie u kobiety tak trze�wej i rozumnej!
Obecno�� pana Inglethorpa narzuci�a towarzystwu niejakie skr�powanie i nastr�j t�umionej niech�ci. Widoczne to by�o zw�aszcza u panny Howard, kt�ra nie pr�bowa�a nawet maskowa� uczu�. Jednak�e starsza dama zdawa�a si� nie dostrzega� nic osobliwego. Nie straci�a na wymowno�ci w ci�gu wielu minionych lat, tote� swobodnie podtrzymywa�a konwersacj�, przede wszystkim na temat organizowanego przez siebie kiermaszu, kt�ry mia� odby� si� w najbli�szych dniach. Raz po raz pyta�a m�a o rozmaite szczeg�y, a uni�one, pe�ne troski maniery brodacza przez ca�y czas nie uleg�y zmianie. Przyznaj�, �e z miejsca poczu�em do� �yw�, g��bok� niech��, a pochlebiam sobie - moje pierwsze wra�enia bywaj� zazwyczaj trafne.
Niebawem pani Inglethorp zwr�ci�a si� do panny Howard, aby wyda� jej polecenie w sprawie jakich� list�w. Tymczasem ma��onek j�� mnie indagowa� swoim matowym g�osem.
- Czy jest pan zawodowym wojskowym?
- Nie. Przed wojn� pracowa�em u Lloyda.
- I wr�ci pan tam po wojnie?
- Nie wiem. Mo�e wystartuj� jako� od nowa.
Mary Cavendish pochyli�a si� ku mnie.
- Jaki obra�by pan zaw�d, gdyby w gr� wchodzi�o wy��cznie zami�owanie?
- Hm... To zale�y.
- Nie ma pan skrytego hobby? - podj�a. - Prosz� si� przyzna�. Z pewno�ci� jest co�, co pana poci�ga. Ka�dy piel�gnuje jakie� pragnienia, cz�sto ca�kiem bezsensowne!
- Mo�e wydam si� pani komiczny... - b�kn��em.
- Mo�e... - odpowiedzia�a z u�miechem.
- Ot� w skryto�ci serca marz� od dawna, �eby zosta� detektywem.
- Prawdziwym detektywem? Takim ze Scotland Yardu czy raczej Sherlockiem Holmesem?
- Oczywi�cie Sherlockiem Holmesem. M�wi� powa�nie. To poci�ga�o mnie zawsze i poci�ga. Na domiar z�ego w Belgii pozna�em s�ynnego detektywa. Ten dopiero rozogni� moje pragnienia. Cudowny cz�owiek! Twierdzi uparcie, �e dobra robota w jego fachu polega tylko na w�a�ciwej metodzie. Wyszed�em z tego za�o�enia i oczywi�cie posun��em si� nieco dalej. To zdumiewaj�co inteligentny jegomo��, chocia� troch� zabawny. Wie pani, taki elegant bardzo ma�ego wzrostu.
- Lubi� dobre krymina�y - wtr�ci�a nagle panna Howard. - Ale przewa�nie to brednie. Sprawca ujawnia si� w ostatnim rozdziale. Wszyscy s� �lepi. Co innego prawdziwa zbrodnia. Wtedy od razu wiadomo.
- Bardzo wielu zbrodni nie wykryto - zaoponowa�em.
- Nie m�wi� o policji. Chodzi mi o osoby zainteresowane, krewnych. Tych niepodobna oszuka�. I tak b�d� wiedzieli.
- Czy to ma znaczy� - podj��em nie bez ironii - �e gdyby pani zosta�a uwik�ana w zbrodni�, dajmy na to w morderstwo, bez wahania potrafi�aby pani wskaza� sprawc�?
- Naturalnie. Mo�e nie zdo�a�abym dowie�� tego wobec gromady prawnik�w. Ale wiedzia�abym swoje. Gdyby taki zbli�y� si� do mnie, poczu�abym przez sk�r�.
- Mog�aby to by� "taka" - wtr�ci�em.
- Mog�aby. Ale morderstwo jest aktem gwa�townym. Kojarzy si� raczej z m�czyzn�.
- Ale trucizna to bro� kobiet - zdziwi� mnie rzeczowy ton g�osu pani Cavendish. - Doktor Bauerstein m�wi� mi wczoraj, �e lekarze nie maj� na og� poj�cia o dzia�aniu mniej rozpowszechnionych trucizn. Dlatego niejedna zbrodnia mog�a nawet nie obudzi� podejrze�. - Daj spok�j, Mary - powiedzia�a pani Inglethorp. - Zimno si� robi przy takiej makabrycznej rozmowie. O! Jest Cyntia!
M�oda dziewczyna w mundurze S�u�by Sanitarnej nadesz�a lekkim krokiem.
- Czemu tak p�no, Cyntio? Pan Hastings, panna Murdoch. Nowo przyby�a wygl�da�a �adnie i �wie�o. Sprawia�a wra�enie istoty pe�nej temperamentu i �ycia. Energicznym ruchem zrzuci�a z g�owy ma�� fura�erk�. Zdumia�a mnie obfito�� jej l�ni�cych rudawych w�os�w i biel drobnej d�oni, kt�r� wyci�gn�a po herbat�. By�aby pi�kno�ci�, gdyby mia�a ciemne oczy i rz�sy. Zaj�a miejsce na murawie obok Johna; u�miechn�a si� do mnie, kiedy poda�em jej talerz z kanapkami.
- Czemu nie si�dzie pan na trawie, jak ja? - zapyta�a. - To o wiele przyjemniej.
Pos�usznie zastosowa�em si� do dobrej rady i zagai�em rozmow�.
- Pracuje pani w Tadminster?
- Nie wiem, za jakie grzechy.
- Daj� tam pani szko��? - podchwyci�em z u�miechem.
- Niechby spr�bowali! - zawo�a�a gro�nie.
- Mam kuzynk� piel�gniark� - podj��em. - Okropnie boi si� "si�str".
- Wcale jej si� nie dziwi�. Siostry to... jak by tu powiedzie�... No siostry. Rozumie pan? Ale ja, dzi�ki Bogu, nie jestem piel�gniark�. Pracuj� w szpitalnej aptece.
- Ile ludzi pani otru�a? - zapyta�em z u�miechem.
U�miechn�a si� r�wnie�.
- Ile? Setki!
- Cyntio - odezwa�a si� pani Inglethorp - czy b�dziesz mog�a mi pom�c? Chodzi o kilka kr�tkich list�w.
- Naturalnie, ciociu Emilio.
Panna Murdoch podnios�a si� �ywo. W ca�ym jej zachowanie by�o co�, co �wiadczy�o, �e zajmuje w domu pozycj� w�tpliw�, a pani Inglethorp, mimo swojej dobroci, dyryguje ni� i nie pozwala zapomnie� o tym protegowanej.
Tymczasem starsza dama zwr�ci�a si� do mnie:
- John wska�e ci drog� do pokoju go�cinnego. Kolacja jest o wp� do �smej. Ostatnio zrezygnowali�my z p�nego obiadu. Tak samo lady Tadminster, �ona naszego deputowanego do Parlamentu. Wiesz, to c�rka �wi�tej pami�ci lorda Abbotsbury. Lady Tadminster zgodzi�a si� ze mn�, �e nale�y osobi�cie dawa� przyk�ad oszcz�dno�ci. My prowadzimy naprawd� wojenne gospodarstwo. Nic si� nie marnuje. Zbieramyet naw makulatur� do ostatniego �wistka i odsy�amy w workach, gdzie nale�y.
Da�em wyraz uznaniu dla chwalebnego stanowiska i John poprowadzi� mnie na szerokie schody, kt�re rozwidla�y si� w po�owie, wiod�c do dwu skrzyde� obszernej budowli. M�j pok�j, z widokiem na park, znajdowa� si� w lewym.
John zostawi� mnie tam i w kilka minut p�niej zobaczy�em go przez okno. Szed� powoli trawnikiem, rami� w rami� z Cynti� Murdoch. Nagle dobieg� mnie g�os pani Inglethorp.
- Cyntio! - zawo�a�a gniewnie.
Dziewczyna drgn�a, odwr�ci�a si� i pobieg�a w kierunku domu Jednocze�nie drugi m�czyzna wyszed� z cienia drzew i bez po�piechu ruszy� w t� sam� stron� - mniej wi�cej czterdziestoletni brunet o g�adko wygolonej, melancholijnej twarzy. Odnios�em wra�enie, �e jest wzburzony, a kiedy spojrza� ku oknu, pozna�em go mimo pi�tnastu lat, kt�re up�yn�y od naszego ostatniego spotkania. By� to m�odszy brat Johna, Lawrence Cavendish. Pocz��em zastanawia� si� mimo woli, czemu przypisa� szczeg�lny wyraz jego twarzy.
Niebawem jednak zapomnia�em o tym i wr�ci�em my�lami do w�asnych spraw.
Wiecz�r min�� przyjemnie, a w nocy �ni�em o Mary Cavendish, kt�ra wyda�a mi si� kobiet� sfinksem.
Nast�pny ranek by� jasny, s�oneczny. Zdawa� si� wr�y� wiele mi�ych chwil w czasie odwiedzin w Styles Court. Pani Cavendish nie widzia�em do lunchu, potem jednak zaproponowa�a mi spacer i sp�dzili�my urocze popo�udnie. D�ugo w�drowali�my po�r�d p�l i lask�w i do domu wr�cili�my oko�o pi�tej.
W obszernym hallu John zaprosi� nas gestem do s�siedniej palarni. Jego mina �wiadczy�a, �e musia�o zaj�� co� niepokoj�cego. Poszli�my za nim zamykaj�c drzwi.
- S�uchaj, Mary - zacz��. - Mieli�my tu prawdziwe piek�o. Evie zrobi�a awantur� Alfredowi. Wyje�d�a.
- Evie? Wyje�d�a? John pos�pnie skin�� g�ow�.
- Tak, wygarn�a wszystko i... Ot� i ona.
Do pokoju wkroczy�a panna Howard. Usta mia�a zaci�ni�te. W r�ku trzyma�a niewielk� walizk�. Wyraz twarzy mia�a surowy, stanowczy, jak gdyby troch� przegrany.
- W ka�dym razie - wybuchn�a - powiedzia�am, co mia�am do powiedzenia.
- Evie! Kochana! - zawo�a�a pani Cavendish. - Wyje�d�asz? To niemo�liwe!
- Mo�liwe. Wyr�ba�am Emilii r�ne rzeczy. Nie zapomni pr�dko ani przebaczy. Pewno prawda nie trafi�a g��boko. Sp�ynie jak woda po psie. Mniejsza o to. Powiedzia�am prosto z mostu: .Jeste� stara, Emilio, a nikt nie potrafi zg�upie� bardziej ni� stary.
On ma o dwadzie�cia lat mniej. Nie �ud� si�, dlaczego zosta� twoim m�em. Dla pieni�dzy. Nie dawaj mu ich za du�o. Farmer Raikes ma bardzo �adn�, m�od� �onk�. Mo�e zapytasz Alfreda, ile czasu z ni� sp�dza, co?" Strasznie si� w�ciek�a. Zrozumia�e! A ja dalej swoje: "Musz� ci� przestrzec, chcesz czy nie chcesz. Ten cz�owiek zamorduje ci� kiedy we �nie. Zobaczysz! To szubrawiec. Zwymy�laj mnie. Bardzo prosz�. Ale zapami�taj moje s�owa. To szubrawiec!"
- Co ona na to?
Panna Howard wykrzywi�a si� z niesmakiem.
- Co ona na to? "Kochany Alfred, najdro�szy Alfred!" �e to niby pod�e kalumnie, obrzydliwe k�amstwa. �e tylko z�a kobieta mo�e tak oczernia� "najlepszego z m��w". Im pr�dzej wyjad�, tym lepiej. Wi�c si� zbieram.
- Chyba nie zaraz?
- Zaraz! W tej chwili!
Starali�my si� odwie�� pann� Howard od szale�czego pomys�u. Wreszcie John, przekonawszy si�, �e wszelkie perswazje na nic, wyszed�, by sprawdzi� rozk�ad poci�g�w. Mary pospieszy�a za nim mamrocz�c, �e pani Inglethorp mog�aby mie� wi�cej oleju w g�owie.
Kiedy zostali�my sami, Evie zwr�ci�a si� do mnie zupe�nie innym tonem.
- Pan jest uczciwy. Mog� panu zaufa�, prawda? Zdziwi�em si�. Po�o�y�a mi d�o� na ramieniu i ci�gn�a zni�ywszy g�os prawie do szeptu:
- Niech pan strze�e mojej biednej Emilii. To stado rekin�w. Oni wszyscy. Wiem, co m�wi�! Ka�de z nich tylko w�szy, jak wydusi� pieni�dze z Emilii. Robi�am, co mog�am. Teraz rzuc� si� na ni�. Wszyscy!
- Oczywi�cie, prosz� pani - b�kn��em. - B�d� si� stara�... Ale pani zanadto si� niepokoi. Moim zdaniem...
Przerwa�a podnosz�c r�k� ostrzegawczym gestem.
- Prosz� mi ufa�, m�ody cz�owieku. �yj� na tym �wiecie d�u�ej ni� pan. Zaklinam tylko, �eby mia� pan oczy otwarte. Sam si� pan przekona.
Przed domem zawarcza� silnik samochodu, odezwa� si� g�os Johna. Panna Howard wsta�a z fotela, ruszy�a w stron� drzwi. Ale z r�k� na klamce odwr�ci�a si� jeszcze i doda�a spogl�daj�c na mnie przez rami�:
- Przede wszystkim musi pan mie� na oku tego piekielnika, jej m�a.
Wi�cej nie zd��y�a powiedzie�, gdy� w hallu wybuch� ch�r protest�w i s��w po�egnania. Inglethorpowie nie pokazali si� wcale.
Kiedy samoch�d ruszy�, pani Cavendish od��czy�a si� nagle od towarzystwa i przez podjazd i trawnik pospieszy�a na spotkanie wysokiego, brodatego m�czyzny, kt�ry zmierza� w kierunku domu. Podaj�c mu r�k� zarumieni�a si� mocno.
- Kto to? - zapyta�em szorstko, gdy� odczu�em instynktown� niech�� do nieznajomego.
- Doktor Bauerstein - wyja�ni� lakonicznie John.
- A kto to jest doktor Bauerstein?
- Mieszka w osadzie Styles. Przychodzi do zdrowia po ci�kim za�amaniu nerwowym. To londy�ski specjalista, wielki uczony, podobno jeden z najwi�kszych autorytet�w w zakresie trucizn.
- I serdeczny przyjaciel Mary - doda�a bezlitosna Cyntia.
John Cavendish spochmurnia�, zmieni� temat.
- Chod�my na spacer, Hastings - zaproponowa�. - Paskudna historia. Evie mia�a zawsze j�zyk niewyparzony, ale trudno o lepszego, wierniejszego przyjaciela.
Poprowadzi� mnie �cie�k� przez ogr�d warzywny, a nast�pnie do osady wzd�u� lasu, wytyczaj�cego jedn� z granic posiad�o�ci W drodze powrotnej min�a nas z u�miechem i uk�oni�a si� Johnowi m�oda kobieta o cyga�skim typie urody.
- �liczna dziewczyna - wyrazi�em uznanie.
Twarz Johna spos�pnia�a ponownie.
- Pani Raikes - odburkn��.
- Ta, o kt�rej panna Howard...
- W�a�nie - uci�� kr�tko i jak gdyby z zak�opotaniem. Pomy�la�em o starej, siwow�osej pani Styles Court i tej �niadej, zalotnej twarzyczce, kt�ra przed chwil� obdarzy�a nas u�miechem. Nawiedzi�y mnie nieokre�lone z�e przeczucia, lecz pozby�em si� ich rych�o.
- Styles to pi�kna, urocza posiad�o�� - zwr�ci�em si� do Johna.
- Niez�y maj�tek - przyzna�. - Kiedy� b�dzie m�j... Ju� teraz nale�a�by do mnie, gdyby ojciec sprawiedliwie rozporz�dzi� spadkiem. Nie mia�bym takich piekielnych k�opot�w finansowych jak teraz.
- Masz k�opoty?
- M�j drogi, tobie mog� powiedzie�, �e jak szalony kr�c� si� za groszem.
- Brat nie mo�e ci pom�c?
- Lawrence? Przepu�ci� wszystko, do ostatniego pensa, na wydawanie n�dznych wierszy w ozdobnych oprawach. Obydwaj jeste�my golce. Musz� przyzna�, �e matka nie sk�pi�a nam dot�d. Ale to koniec. Rozumiesz? Po wyj�ciu za m��... - urwa�, zamy�li� si� ponuro.
Po raz pierwszy odczu�em, �e wraz z Evie Howard znikn�o z domowej atmosfery co� niezast�pionego. Jej obecno�� tchn�a bezpiecze�stwem, kt�re obecnie ust�pi�o miejsca niepewno�ci. Z odraz� wspomnia�em ponur� twarz doktora Bauersteina. Nie wiedzie� czemu, wszyscy wydali mi si� podejrzani - wszyscy i wszystko. Co� w rodzaju nag�ego przeczucia niedalekiej katastrofy.
II. SZESNASTY I SIEDEMNASTY LIPCA
Do Styles przyjecha�em pi�tego lipca. Obecnie przechodz� do wydarze� z szesnastego i siedemnastego. Dla wygody czytelnika zaprezentuj� je mo�liwie najdok�adniej, chocia� wychodzi�y na jaw stopniowo, w czasie �ledztwa oraz procesu, dzi�ki �mudnym dochodzeniom i przes�uchaniom.
W dwa dni po wyje�dzie Eweliny Howard dosta�em od niej list. Pisa�a, �e pracuje jako piel�gniarka w du�ym szpitalu w Middlingham, fabrycznym mie�cie odleg�ym mniej wi�cej o pi�tna�cie mil. Prosi�a mnie te� o wiadomo��, na wypadek gdyby pani Inglethorp zdradzi�a jak�kolwiek sk�onno�� do pojednania.
Spok�j p�yn�cych mi�o dni zak��ca�a mi tylko niezwyk�a i zupe�nie dla mnie niepoj�ta sympatia Mary Cavendish do obrzydliwego doktora Bauersteina. Nie mog�em zrozumie�, co widzi w tym cz�owieku, czemu zaprasza go wci�� do domu i tak cz�sto odbywa przechadzki w jego asy�cie. Nie mia�em poj�cia, czemu przypisa� t� sympati�.
Szesnasty lipca wypad� w poniedzia�ek. By� to dzie� nie byle jakiego o�ywienia. W sobot� otwarto g�o�ny kiermasz dobroczynny, a na poniedzia�kowy wiecz�r przygotowano w ramach tej�e imprezy bankiet, na kt�rym sama pani Inglethorp mia�a deklamowa� wiersz wojenny. Od rana wszyscy byli�my zatrudnieni przy porz�dkowaniu i dekorowaniu sali zebra� w osadzie Styles. Lunch zjedli�my p�no, a po po�udniu odpoczywali�my w parku. Zwr�ci�em uwag�, �e John zachowuje si� w spos�b niecodzienny. By� dziwnie podniecony i zdenerwowany.
Po herbacie pani Inglethorp po�o�y�a si�, by nabra� si� przed wyst�pem, a ja zaproponowa�em Mary Cavendish mecz tenisowy.
Mniej wi�cej trzy kwadranse na si�dm� starsza dama zawo�a�a z okna, zwracaj�c nam uwag�, �e sp�nimy si� na wcze�niejsz� tego wieczora kolacj�. Wszystko odbywa�o si� pospiesznie i w chwili kiedy wstawali�my od sto�u, zajecha� samoch�d.
Bankiet uda� si� doskonale, a wyst�p pani Inglethorp nagrodzi�y frenetyczne oklaski. By�y te� �ywe obrazy z udzia�em Cyntii, Panna Murdoch nie wr�ci�a z nami, bo na kolacj� i nocleg zaprosili j� znajomi, kt�rzy tak�e uczestniczyli w zabawie.
Nast�pnego rana pani Inglethorp zjad�a �niadanie w ��ku. By�a bardzo zm�czona, ale oko�o p� do pierwszej zjawi�a si� w doskona�ej formie i mnie oraz Lawrence'a porwa�a na proszony lunch.
- Przemi�e zaproszenie do pani Rolleston. Wiecie, to siostra lady Tadmmster. Rollestonowie s� jedn� z naszych najstarszych rodzin. Przybyli do Anglii z Wilhelmem Zdobywc�.
Mary wym�wi�a si� pod pretekstem spotkania z doktorem Bauersteinem.
Lunch by� przyjemny, a po drodze Lawrence zaproponowa� aby�my wracali przez Tadminster. Zboczymy tylko o mil� i odwiedzimy Cynti� w aptece. Starsza pani pochwali�a pomys� lecz doda�a, �e ma kilka list�w do napisania, wi�c zostawi nas w szpitalu, sk�d wr�cimy bryczk� wraz z pann� Murdoch.
Portier zatrzyma� nas podejrzliwie, a� nadesz�a Cyntia - �adna i �wie�a w d�ugim bia�ym fartuchu. Zaprowadzi�a nas do swojego sanktuarium i przedstawi�a wsp�pracownikowi. By� to ponuro wygl�daj�cy jegomo��, kt�rego dziewczyna tytu�owa�a poufale "Nibs".
- Ile tu s�oi! - zawo�a�em przebiegaj�c wzrokiem izb� apteczn�. - Wie pani, co ka�dy z nich zawiera? Naprawd�?
- M�g�by pan zacz�� od czego� oryginalniejszego - obruszy�a si� Cyntia. - To pierwsze s�owa ka�dego, kto tutaj wchodzi. "Ile tu s�oi!" Wiem tak�e, o co chcia� pan zapyta� dalej: "Ilu ludzi pani otru�a?"
Ze �miechem przyzna�em jej racj�.
- Gdyby wszyscy zdawali sobie spraw�, jak �atwo otru� cz�owieka przez pomy�k�, nie dowcipkowaliby na ten temat. No, napijemy si� herbaty. W szafce mam zapasy. Nie w tej, Lawrence. To jest magazyn trucizn. W tamtej wi�kszej. Zgadza si�!
W dobrym nastroju wypili�my herbat�, a nast�pnie pomogli�my przy zmywaniu. Kiedy ostatnia �y�eczka trafi�a na swoje miejsce, kto� zastuka� do drzwi. Gospodarze zrobili urz�dowe miny.
- Prosz�! - rzuci�a Cyntia surowym tonem.
Na progu stan�a bardzo m�oda, onie�mielona piel�gniarka i poda�a butelk� Nibsowi, kt�ry wskaza� Cynti� dorzucaj�c zagadkowe zdanie:
- Formalnie nie ma mnie tu dzisiaj.
Panna Murdoch zmierzy�a butelk� wzrokiem surowego s�dziego.
- Trzeba to by�o przys�a� rano - powiedzia�a.
- Siostra bardzo przeprasza. Zapomnia�a.
- Mog�aby przeczyta� regulamin na drzwiach apteki.
Mina m�odej os�bki �wiadczy�a wyra�nie, �e zalecenie Cyntii nie b�dzie powt�rzone gro�nej siostrze.
- Teraz za p�no. Prosz� zg�osi� si� jutro - zawyrokowa�a panna Murdoch.
- Aa... Czy nie mo�na by wieczorem?
- Jeste�my bardzo zaj�ci, ale je�eli znajdzie si� wolna chwila...- ust�pi�a �askawie Cyntia.
Piel�gniarka wysz�a, a nasza gospodyni si�gn�a po s��j, nape�ni�a flaszk� i wystawi�a na stolik za drzwiami apteki. Roze�mia�em si� g�o�no.
- Trzeba utrzymywa� dyscyplin�, prawda?
- Zgadza si�! Chod�my na balkon. Wida� stamt�d wszystkie pawilony.
Gospodarze j�li pokazywa� mi rozmaite zabudowania. Lawrence zosta� w izbie aptecznej, niebawem jednak Cyntia go wezwa�a.
- Wszystko zrobione, Nibs? - doda�a zerkaj�c na zegarek.
- Wszystko.
- Doskonale. Mo�emy zamkn�� bud� i zmyka�.
Tamtego popo�udnia zobaczy�em Lawrence'a w innym ni� dawniej �wietle i zrozumia�em, �e rozgry�� go znacznie trudniej ni� Johna. Nie�mia�y i zazwyczaj bardzo pow�ci�gliwy, stanowi� przeciwie�stwo brata. Ale mia� pewien wdzi�k, pomy�la�em zatem, �e przy bli�szym poznaniu mo�na go polubi�. Dotychczas odnosi�em wra�enie, �e Lawrence jest szczeg�lnie skr�powany w obecno�ci Cyntii, ona za� traktuje go z wyj�tkow� rezerw�. Ale tamtego dnia obydwoje byli o�ywieni i przekomarzali si� weso�o, jak dzieci.
W drodze przez Styles przypomnia�em sobie, �e powinienem kupi� znaczki, zatrzymali�my si� wi�c przed poczt�. Wychodz�c stamt�d zderzy�em si� w drzwiach z m�czyzn� niskiego wzrostu. Odst�pi�em przepraszaj�c uprzejmie, lecz pokrzywdzony chwyci� mnie nagle w obj�cia i uca�owa� gor�co.
- Mon ami, Hastings! - zawo�a� g�o�no. - Rzeczywi�cie! To ty, Hastings!
- Poirot! To bardzo dla mnie mi�e spotkanie, panno Cyntio - ci�gn��em podchodz�c do bryczki. - To stary przyjaciel, monsieur Poirot. Od lat go nie widzia�em.
- Pana Poirota znamy wszyscy - roze�mia�a si� dziewczyna. - Ale w g�owie mi nie posta�o, �e to pa�ski przyjaciel.
- Istotnie - podchwyci� z godno�ci� Poirot. - Znam pann� Cynti�, a mieszkam tutaj dzi�ki dobrej, kochanej pani Inglethorp. - Widocznie zauwa�y� m�j pytaj�cy wzrok, gdy� podj�� tonem wyja�nienia: - Tak, drogi przyjacielu. Pani Inglethorp udzieli�a go�ciny siedmiu moim rodakom. Niestety, jeste�my uchod�cami z ojczyzny. My, Belgowie, zawsze b�dziemy wdzi�czni pani Inglethorp za jej mi�osierny uczynek.
Poirot by� drobny, niski i mia� bardzo dziwaczn� powierzchowno��. Niewiele wy�szy ni� pi�� st�p i cztery cale, nosi� si� z niepospolit� godno�ci�. Jajowat� g�ow� przechyla� na bok i nosi� d�ugie, sztywno stercz�ce w�sy w i�cie wojskowym stylu. Schludno�� jego ubioru graniczy�a z niepodobie�stwem; s�dz�, �e py�ek na r�kawie sprawi�by ma�emu Belgowi wi�cej b�lu ni� rana zadana pociskiem karabinowym. Ale ten niepoka�ny, cudaczny elegant, kt�ry (stwierdzi�em to z przykro�ci�) utyka� teraz wyra�nie na praw� nog�, by� w swoim czasie asem policji belgijskiej. Jako detektyw uchodzi� za gwiazd� pierwszej wielko�ci i niejednokrotnie wykrywa� zbrodnie sensacyjne i na poz�r nie do wykrycia.
Teraz wskaza� mi domek, w kt�rym mieszka� wraz z innymi Belgami, a ja obieca�em mu wizyt� przy pierwszej sposobno�ci. Nast�pnie uni�s� kapelusza ,i gdy bryczka rusza�a, zamaszystym gestem uk�oni� si� Cyntii.
- Kochany ma�y cudak - powiedzia�a dziewczyna. - przypuszcza�am, �e to pa�ski znajomy.
- Nie�wiadomie goszcz� pa�stwo znakomito�� - u�miechn��em si� i a� do domu opowiada�em z o�ywieniem o wyczynach Herkulesa Poirot.
W doskona�ych humorach przyjechali�my do Styles Cou Kiedy weszli�my do hallu, pani Inglethorp wyjrza�a z buduaru. By�a wyra�nie rozdra�niona, wytr�cona z r�wnowagi.
- Aa... To ty - powiedzia�a.
- Czy co� si� sta�o, ciociu Emilio? - zapyta�a Cyntia.
- Nie. Sk�d znowu! - obruszy�a si� dama i spostrzeg�szy pokojow� Dorcas, kt�ra sz�a do jadalni, poleci�a jej przynie�� do buduaru znaczki pocztowe.
- S�ucham, prosz� pani - odrzek�a stara s�u��ca i doda�a z pewnym wahaniem: - Taka pani dzisiaj zm�czona... Nie lepiej i�� do ��ka?
- Chyba masz racj�, Dorcas... Tak... Ale nie zaraz. Musz� napisa� par� list�w przed odej�ciem poczty. Napali�a� w kominku w moim pokoju?
- Tak jak pani kaza�a, prosz� pani.
- Po�o�� si� zaraz po kolacji - oznajmi�a starsza dama zamykaj�c drzwi buduaru, na kt�re Cyntia spojrza�a zatroskanym wzrokiem.
- Wielki Bo�e! Co si� mog�o sta�? - szepn�a do Lawrence'a, ale nie dos�ysza� zapewne, bo bez s�owa odwr�ci� si� i wyszed� z domu.
Zaproponowa�em kr�tk� parti� tenisa przed kolacj� i uzyskawszy zgod� pobieg�em na pi�tro po rakiet�. Na schodach spotka�em pani� Cavendish; mo�e to by�o z�udzenie, lecz i ona wyda�a mi si� rozdra�niona, nieswoja.
- Jak si� uda� spacer z doktorem Bauersteinem? - zapyta�em na poz�r zdawkowo.
- Wcale nie wychodzi�am - odrzek�a kr�tko. - Gdzie jest pani Inglethorp?
- W buduarze.
Mary zacisn�a d�o� na por�czy schod�w, jak gdyby sposobi�c si� do ci�kiej przeprawy, a nast�pnie zbieg�a schodami i min�wszy hali zamkn�a za sob� drzwi buduaru.
Po chwili spiesz�c na kort tenisowy musia�em przej�� obok otwartego okna tego pokoju, nie mog�em zatem nie us�ysze� urywk�w dialogu. Najprz�d dobieg� mnie g�os Mary, kt�ra wyra�nie z trudno�ci� panowa�a nad sob�.
- Wi�c nie poka�esz mi tego?
- Moja droga - odpowiedzia�a pani Inglethorp. - To nie ma nic wsp�lnego z twoimi sprawami.
- W takim razie poka�.
- Powtarzam, to co� zupe�nie innego, ni� sobie wyobra�asz. Ciebie nie dotyczy w najmniejszym stopniu.
- Naturalnie! - rzuci�a Mary tonem rosn�cego rozdra�nienia. - Nietrudno by�o przewidzie�, �e zechcesz go os�ania�.
Cyntia oczekiwa�a mnie z niema�ym przej�ciem.
- Wie pan! By�a okropna awantura. Dorcas powiedzia�a mi wszystko.
- Awantura?
- Tak. Mi�dzy nim a cioci� Emili�. Nareszcie go pewnie przejrza�a.
- Dorcas asystowa�a przy tym?
- Sk�d znowu! "Przypadkiem znalaz�a si� pod drzwiami". Strasznie si� k��cili. Chcia�abym wiedzie�, o co posz�o.
Przypomnia�a mi si� cyga�ska uroda pani Raikes i niepok�j Eweliny Howard. Wola�em jednak trzyma� j�zyk za z�bami, gdy Cyntia roztrz�sa�a wszelkie prawdopodobne hipotezy i wyra�a�a serdeczne nadzieje, �e "ciocia Emilia poka�e mu drzwi i nigdy, nigdy nie odezwie si� do niego s�owem". Bardzo ch�tnie porozmawia�bym z Johnem, lecz nigdzie go nie by�o. Pr�bowa�em zapomnie� o kilku pods�uchanych zdaniach, ale za nic nie mog�em. Jak� rol� w ca�ej historii odgrywa Mary Cavendish?
Przed kolacj� zszed�em do salonu, gdzie zasta�em Inglethorpa. Jego twarz bez wyrazu i ca�a dziwaczna posta� wyda�y mi si� zn�w czym� oderwanym od rzeczywisto�ci.
Pani Inglethorp wesz�a do jadalni p�no. Nadal robi�a wra�enie przygn�bionej, wi�c przy stole panowa�a do�� k�opotliwa cisza. Inglethorp by� szczeg�lnie milcz�cy, lecz okazywa� �onie zwyk�� troskliwo��, poprawia� jej poduszki na fotelu i z powodzeniem gra� rol� czu�ego m�a. Zaraz po kolacji starsza dama wr�ci�a do buduaru.
- Przy�lij mi tu kaw�, Mary - zawo�a�a otwieraj�c drzwi. - Na wyprawienie poczty mam dok�adnie pi�� minut.
W salonie Cyntia i ja usadowili�my si� przy otwartym oknie. Mary Cavendish przynios�a nam kaw�. Robi�a wra�enie bardzo zdenerwowanej.
- Zapali� �wiat�o? - spyta�a. - A mo�e m�odzi wol� urok szarej godziny? Zaraz nalej� kaw� dla pani Inglethorp. Zechcesz jej zanie��, Cyntio?
- Niech si� pani nie trudzi - zabrzmia� g�os Inglethorpa. - Ja obs�u�� Emili�.
Z tymi s�owy nala� kaw� i wyszed� z salonu nios�c ostro�nie fili�ank�. Lawrence pospieszy� jego �ladem, Mary usiad�a obok nas.
Przez pewien czas milczeli�my we troje. Wiecz�r by� pogodny, bezwietrzny, gor�cy. Mary Cavendish wachlowa�a si� z wolna li�ciem palmowym.
- Strasznie gor�co - odezwa�a si� wreszcie. - Na pewno b�dzie burza.
Niestety, ciche, spokojne chwile trwaj� zazwyczaj kr�tko. M�j raj zak��ci� niemi�y d�wi�k dobrze znajomego g�osu, dobiegaj�cego z hallu.
- Doktor Bauerstein! - zawo�a�a panna Murdoch. - Szczeg�lna pora na wizyt�.
Zazdrosnym okiem zmierzy�em Mary. Nie zdradzi�a zaniepokojenia, a jej twarz zachowa�a delikatn� blado��. Po chwili Alfred Inglethorp wprowadzi� �miej�cego si� i protestuj�cego doktora. Prawd� m�wi�c przedstawia� on �a�osny widok. By� ca�y oblepiony b�otem!
- Co si� sta�o, doktorze? - zapyta�a �ywo pani Cavendish.
- Stokrotnie przepraszam - odpar� nowo przyby�y. - Nie zamierza�em pokazywa� si� u pa�stwa. Uleg�em przemocy pana Inglethorpa.
- Okropnie pan wygl�da, doktorze - powiedzia� John wchodz�c z hallu do salonu. - Najlepiej niech pan napije si� kawy i opowie o swoich przygodach.
- Dzi�kuj�, bardzo dzi�kuj�...
Bauerstein �mia� si� nienaturalnie, opisuj�c, jak to w niedost�pnym miejscu odkry� bardzo rzadk� odmian� g�ogu. Pr�bowa� podej�� bli�ej, lecz straci� r�wnowag� i wpad� do sadzawki.
- Pr�dko wysch�em na s�o�cu, ale istotnie musz� prezentowa� si� okropnie - doda�.
W tym momencie pani Inglethorp zawo�a�a z hallu Cynti� i dziewczyna wybieg�a spiesznie.
- Zanie� na g�r� moj� teczk�, kochane dziecko - powiedzia�a starsza dama. - Chc� si� zaraz po�o�y�.
Drzwi wiod�ce do hallu by�y szeroko otwarte. Podnios�em si� w tym samym momencie co Cyntia. John sta� tu� obok. W tej sytuacji troje �wiadk�w mog�o przysi�c, �e pani Inglethorp trzyma�a w r�ce nie napocz�t� fili�ank� kawy.
Doktor Bauerstein popsu� mi ca�y wiecz�r. Mia�em wra�enie, �e natr�t nigdy nie odejdzie. Na koniec jednak wsta� z fotela i westchn�� jak gdyby z ulg�.
- P�jd� z panem do Styles - powiedzia� Alfred Inglethorp. - Musz� przejrze� rachunki z administratorem nieruchomo�ci. Niech nikt na mnie nie czeka - zwr�ci� si� do Johna. - Wezm� klucz od zatrzasku.
III. TRAGICZNA NOC
Za��czam plan pierwszego pi�tra domu, aby wyja�ni� t� cz�� mojej relacji. Drzwi prowadz�ce do pokoi s�u�by nie maj� po��czenia z prawym skrzyd�em, gdzie mieszcz� si� sypialnie Inglethorp�w.
Lawrence Cavendish obudzi� mnie, jak s�dzi�em, w �rodku nocy. W r�ku mia� �wiec�. Wyraz jego twarzy zdradza�, �e wydarzy�o si� co� z�ego.
- Co si� sta�o? - usiad�em na ��ku, pr�bowa�em zebra� my�li.
- Z matk� jest chyba bardzo niedobrze - odpowiedzia�. - Atak czy co� w tym sensie. Niestety, drzwi jej pokoju s� zamkni�te.
- Ju� id�!
Wyskoczy�em z po�cieli i narzuciwszy szlafrok pospieszy�em za Lawrence'em w kierunku prawego skrzyd�a domu, przez korytarz i galeri�.
Na miejscu znajdowa� si� John Cavendish w otoczeniu kilkorga zaniepokojonych s�u��cych. Lawrence zwr�ci� si� do brata:
- No i co teraz?
Pomy�la�em, �e nigdy dot�d nie zarysowa� si� wyra�niej charakterystyczny dla� brak zdecydowania.
John szarpn�� klamk� gwa�townie, lecz bez skutku. Niew�tpliwie drzwi by�y zamkni�te na klucz lub zaryglowane. Tymczasem ca�y dom zosta� zaalarmowany. Z pokoju dochodzi�y wysoce niepokoj�ce odg�osy. Nie ulega�o w�tpliwo�ci, �e trzeba co� przedsi�wzi��.
- Prosz� pana! - zawo�a�a Dorcas. - Spr�bujmy przez pok�j pana Inglethorpa! Biedna moja pani, biedna!
Nagle uprzytomni�em sobie, �e brak po�r�d nas Alfreda. On jeden nie da� znaku �ycia. John otworzy� drzwi przyleg�ego pokoju. Panowa�y tam nieprzeniknione ciemno�ci, kiedy jednak Lawrence wszed� ze �wiec�, okaza�o si�, �e ��ko jest nietkni�te.
Ruszyli�my w kierunku drzwi mi�dzy dwiema sypialniami, lecz i one by�y zamkni�te czy te� zaryglowane od �rodka.
- M�j Bo�e! - Dorcas za�ama�a r�ce. - Co robi�?
G�os zabra� John.
- Spr�bujmy wy�ama� drzwi. Ale to nie b�dzie �atwe. Niech kto� idzie obudzi� Baila. Trzeba mu powiedzie�, �eby zaraz jecha� po doktora Wilkinsa. No, teraz wszyscy do roboty... Zaraz! s� przecie� drzwi mi�dzy pokojami matki i panny Cyntii.
- S�, prosz� pana, ale zawsze zaryglowane.
- Sprawdzimy -powiedzia� John i z korytarza zajrza� do pokoju Cyntii, gdzie Mary Cavendish szarpa�a i usi�owa�a zbudzi� dziewczyn� - wielkiego �piocha.
Po chwili John wr�ci�.
- Tamte drzwi te� na pewno zaryglowane. Musimy wywa�y�. S� troch� mniej solidne ni� drzwi od korytarza.
Futryna by�a mocna. D�ugo stawia�a op�r naszym po��czonym wysi�kom. Ostatecznie jednak ust�pi�a i drzwi otwar�y si� z og�uszaj�cym trzaskiem. Bez�adnie wpadli�my do sypialni Lawrence trzyma� wci�� w r�ku �wiec�. Pani Inglethorp le�a�a na ��ku. Ca�ym jej cia�em wstrz�sa�y konwulsje. Niew�tpliwie podczas gwa�townego ataku musia�a przewr�ci� nocny stolik Niebawem chora uspokoi�a si�, bezw�adnie opad�a na poduszki.
John przemierzy� pok�j wielkimi krokami, zapali� gaz i jedn� ze s�u��cych, Annie, pos�a� po koniak do jadalni. Nast�pnie podszed� do ��ka pani Inglethorp, ja za� otworzy�em drzwi wiod�ce na korytarz i zwr�ci�em si� do Lawrence'a, aby zapyta�, czy moich dalszych us�ug nie uwa�a za zbyteczne. Jednak�e s�owa zamar�y mi na ustach. Jak �yj�, nie widzia�em r�wnie upiornego wyrazu twarzy. Lawrence by� kredowoblady, os�upia�ymi oczyma spogl�da� nad moim ramieniem w jaki� punkt przeciwleg�ej �ciany. �wieca, kt�r� trzyma� w dr��cej r�ce, kapa�a na dywan stearyn�. Jak gdyby obr�ci� si� w kamie�. Instynktownie pod��y�em wzrokiem w kierunku jego spojrze�, lecz nic nadzwyczajnego nie dostrzeg�em. �ar dogasa� na kominku, pod p�k� ozdobion� szeregiem figurek, wazonik�w i puchark�w na fidybusy.
Najgwa�towniejszy atak min��, jak si� zdaje. Chora mog�a nawet m�wi� urywanymi s�owami.
- Lepiej teraz... Tak nagle... Nonsens... Niepotrzebnie si� zamkn�am...
Cie� pad� na ��ko. Odwr�ci�em g�ow�. Mary sta�a w pobli�u drzwi, otaczaj�c ramieniem Cynti�. Dziewczyna mia�a twarz rozpalon�, zmienion� nie do poznania. Oddycha�a ci�ko. Odnios�em wra�enie, �e jest p�przytomna i pani Cavendish musi j� podtrzymywa�.
- Biedna Cyntia. Tak si� okropnie wystraszy�a - us�ysza�em st�umiony, czysty g�os Mary.
Nie bez zdziwienia spostrzeg�em, �e pani Cavendish ma na sobie drelich Pomocniczej S�u�by Rolnej, a wi�c musia�o by� znacznie p�niej, ni� s�dzi�em. Istotnie. Przez zas�oni�te okna zaczyna�o przenika� �wiat�o dzienne. Zegar nad kominkiem wskazywa�, �e dochodzi pi�ta.
Nagle od strony ��ka dobieg� przera�liwy krzyk. B�le wraca�y ze wzmo�on� si��. Zaczyna�y si� konwulsje. Skupili�my si� wok� chorej, nie mog�c pom�c jej ani ul�y�. John i Mary daremnie usi�owali poda� jej nieco koniaku. Nieszcz�liwa staruszka rzuca�a si� rozpaczliwie, a� wreszcie ca�e jej cia�o wygi�o si� w dziwaczny �uk, wsparty na tyle g�owy i pi�tach.
W tym momencie do pokoju wkroczy� energicznie doktor Bauerstein. Od progu zobaczy� przera�aj�c� posta� na ��ku. Przystan�� na moment.
- Alfred!... Alfred! - zawo�a�a pani Inglethorp zd�awionym, nie swoim g�osem i opad�a ci�ko na po�ciel.
Lekarz podszed� do ��ka. Uj�wszy r�ce chorej pocz�� stosowa� sztuczne oddychanie. S�u�bie rzuci� kilka szorstkich, zwi�z�ych polece�, a nas wszystkich odprawi� jednym wymownym ruchem r�ki. Jak urzeczeni przygl�dali�my si� energicznym zabiegom, chocia� w g��bi serca zdawali�my sobie spraw�, �e jest za p�no na ratunek.
Wyraz twarzy Bauersteina wskazywa�, �e on r�wnie� nie �ywi nadziei. Wreszcie da� za wygran� i smutno pochyli� g�ow�. Jednocze�nie w korytarzu zadudni�y kroki. Do pokoju wbieg� okr�g�y, bardzo zdenerwowany jegomo�� niskiego wzrostu. By� to doktor Wilkins, domowy lekarz pani Inglethorp.
W kilku s�owach Bauerstein wyja�ni� sytuacj�. Przechodzi� obok bramy, gdy wyjecha� samoch�d po doktora Wilkinsa. Wobec tego co tchu przybieg� na pomoc. Nast�pnie bezradnym gestem r�ki wskaza� nieruchom� posta� na ��ku.
- To bardzo smutne. Ba-ardzo smutne - westchn�� lekarz domowy. - Biedna, kochana staruszka. Zawsze by�a zanadto czynna... tak, za-anadto czynna, wbrew moim radom. A przestrzega�em, �e ma s�abe serce, przestrzega�em. M�wi�em: spok�j, odpoczynek, �askawa pani. Na pr�no... Tak... Na pr�no. Za du�o si� po�wi�ca�a dobrym uczynkom. Zbuntowa�a si� natura... zbuntowa�a.
W czasie tej przemowy Bauerstein spogl�da� przenikliwie na koleg�. Wreszcie powiedzia�:
- Konwulsje mia�y szczeg�lnie gwa�towny charakter, panie doktorze. �a�uj�, �e nie zd��y� pan w por�. Wyra�nie t�cowy.
- Aha - wtr�ci� domy�lnie doktor Wilkins.
- Chcia�bym pom�wi� z panem na osobno�ci - podj�� Bauerstein i zwr�ci� si� do Johna: - Nie ma pan nic przeciwko temu?
- Oczywi�cie nie.
Wszyscy wyszli�my na korytarz, pozostawiaj�c lekarzy w pokoju zmar�ej. Klucz zgrzytn�� w zamku.
Wolno schodzili�my na parter. By�em przej�ty, podniecony. Przypisywa�em sobie pewne zdolno�ci dedukcji, a zachowanie londy�skiego specjalisty zbudzi�o we mnie niema�o w�tpliwo�ci i podejrze�. Nagle poczu�em na ramieniu d�o� Mary Cavendish.
- Co to znaczy? Dlaczego doktor Bauerstein by�... taki dziwny?
- Wie pani, co mi si� zdaje?
- Co takiego?
- Prosz� pos�ucha� - rozejrza�em si�, czy nikt nie mo�e nas us�ysze� i zni�y�em g�os. - My�l�, �e to trucizna i �e doktor Bauerstein jest podobnego zdania.
- Co? - szeroko otworzy�a oczy i cofn�a si� pod �cian�. - Nie! Nie! Tylko nie to! - krzykn�a tak rozdzieraj�co, �e zdziwi�em si� i przerazi�em.
Raptownie odwr�ci�a si� i pobieg�a na pi�tro. Pospieszy�em za ni�, by�a bowiem tak wstrz��ni�ta, �e obawia�em si� zemdlenia. Dogoni�em j� na pode�cie schod�w. �miertelnie blada, sta�a wsparta o barier�.
- Nie, nie! - j�kn�a odprawiaj�c mnie niecierpliwym gestem d�oni. - Wol� by� sama. Niech mnie pan zostawi, niech pan idzie na d�, jak wszyscy.
Pos�ucha�em niech�tnie. W jadalni zasta�em obu Cavendish�w. Milczeli�my chwil�, s�dz� jednak, �e da�em wyraz my�lom nurtuj�cym wszystkich, gdy zapyta�em:
- Gdzie pan Inglethorp?
- Nie ma go w domu - John roz�o�y� r�ce.
Spojrzeli�my sobie w oczy. Gdzie m�g� si� podzia� Alfred Inglethorp. Jego nieobecno�� by�a zaskakuj�ca, niepoj�ta. Przypomnia�em sobie ostatnie s�owa umieraj�cej. Co si� za nimi kry�o? O ile wi�cej mog�aby powiedzie�, gdyby zd��y�a?
Wreszcie us�yszeli�my na schodach kroki lekarzy. Doktor Wilkins mia� min� powa�n� i zak�opotan�. Wzburzenie wewn�trzne pokrywa� pozornym spokojem. Bauerstein pozosta� na dalszym planie; jego brodata, surowa twarz nie uleg�a zmianie. Wilkins zwr�ci� si� do Johna w imieniu obydwu lekarzy.
- Prosz� pana, chcia�bym prosi� o zgod� na sekcj� zw�ok.
- Czy to konieczne? - twarz Johna wykrzywi� bolesny grymas.
- Absolutnie - odpar� Bauerstein.
- To znaczy, �e...
- �e w istniej�cych okoliczno�ciach �aden z nas nie m�g�by podpisa� �wiadectwa zgonu.
John pochyli� g�ow�.
- W takim razie nie mam wyboru. Zgadzam si�.
- Dzi�kuj� - podchwyci� �ywo doktor Wilkins. - Chcieliby�my za�atwi� to jutro wieczorem... albo raczej dzi� wieczorem - poprawi� si� spogl�daj�c w okno. - S�dz�, �e nie obejdzie si� bez rozprawy u koronera... Ta-ak... W tej sytuacji niepodobna unikn�� pewnych formalno�ci. Ale nie nale�y ulega� panice... Nie na-ale�y.
Po chwili k�opotliwego milczenia doktor Bauerstein wydoby� z kieszeni i wr�czy� Johnowi dwa klucze.
- Od pokoi pa�stwa Inglethorp - wyja�ni�. - Zamkn��em drzwi i, moim zdaniem, winny pozosta� zamkni�te.
Po odej�ciu lekarzy zacz��em podsumowywa� w�asne my�li i niebawem doszed�em do wniosku, �e pora da� im wyraz. Sytuacja by�a k�opotliwa. Wiedzia�em, �e John l�ka si� wszelkiego rozg�osu i jako pogodny optymista niech�tnie wychodzi trudno�ciom naprzeciw. Obawia�em si�, �e nie�atwo b�dzie przekona� go o s�uszno�ci mojego planu. Lawrence - mniej konwencjonalny i obdarzony �ywsz� wyobra�ni� - by�by stosowniejszym sojusznikiem. Ale tak czy inaczej musia�em uj�� ster.
- John - powiedzia�em - wolno ci� o co� zapyta�?
- S�ucham.
- Pami�tasz, co m�wi�em o moim przyjacielu Herkulesie Poirot? To Belg, s�ynny detektyw. Jest teraz tutaj.
- I co?
- Chyba warto by go poprosi� o... o wgl�d w spraw�?
- Dzisiaj? Przed sekcj� zw�ok?
- Tak. Dobrze wygra� na czasie, je�eli... je�eli co� rzeczywi�cie...
- Brednie! - przerwa� nieoczekiwanie Lawrence. - Moim zdaniem to dziki pomys� Bauersteina. Wilkinsowi nic na my�l nie przysz�o, p�ki go Bauerstein nie przekabaci�. Ten ma bzika, jak wszyscy za�lepieni specjali�ci. Trucizna to jego hobby, wi�c j� wsz�dzie wietrzy.
Przyznaj�, bardzo si� zdziwi�em. Jak �yj�, nie widzia�em Lawrence'a w stanie podobnego wzburzenia.
- Nie zgadzam si� z tob�, Lawrence - powiedzia� John po namy�le. - Wola�bym zostawi� woln� r�k� Hastmgsowi. Ale czy to nie za wcze�nie? Po co wywo�ywa� zb�dny skandal, gdyby...
- Sk�d znowu! - zaprotestowa�em gor�co. - Nie l�kaj si� rozg�osu. M�j Poirot to uosobienie dyskrecji.
- Dobrze. R�b, jak chcesz. Chocia� je�eli nasze podejrzenia s� s�uszne, sprawa wydaje si� prosta. B�g wybaczy mi chyba, je�eli krzywdz� tego cz�owieka.
Spojrza�em na zegarek. Dochodzi�a sz�sta. Postanowi�em nie marnowa� czasu.
Jednak�e pozwoli�em sobie na kilkuminutow� zw�ok�. Tak d�ugo myszkowa�em w bibliotece, p�ki w jakiej� ksi��ce lekarskiej nie znalaz�em charakterystyki objaw�w zatrucia strychnin�.
IV. POIROT PROWADZI DOCHODZENIE
Belgowie mieszkali w domku po�o�onym niedaleko bramy parku. Drog� mo�na by�o skr�ci� id�c d�ugim trawnikiem, kt�ry omija� kr�t� alej� wjazdow�. Poszed�em tamt�dy i ju� w pobli�u domku od�wiernego zatrzyma�em si� na widok biegn�cego naprzeciw mnie m�czyzny. Pozna�em Alfreda Inglethorpa. Gdzie podziewa� si� dotychczas? Jak zamierza� usprawiedliwi� swoj� nieobecno��?
- Wielki Bo�e! - zawo�a� na powitanie. - Moja nieszcz�liwa �ona! To straszne! Dopiero co si� dowiedzia�em.
- Gdzie pan by� dot�d? - zapyta�em.
- Denby zatrzyma� mnie do p�na. Sko�czyli�my z rachunkami o pierwszej i do tego jeszcze okaza�o si�, �e zapomnia�em klucza. Nie chcia�em budzi� domownik�w, wi�c Denby zaproponowa� mi nocleg.
- Sk�d pan si� dowiedzia�?
- Wilkins wst�pi� do Denby'ego, �eby powiedzie� mu o tragedii. Moja biedna Emilia! Taka szlachetna, tak nie pami�ta�a o sobie! Biedactwo, zawsze przecenia�a swoje si�y. Poczu�em nag�y przyp�yw odrazy. Wyrafinowany hipokryta!
- Spiesz� si� - powiedzia�em i ucieszy�em si�, gdy nie pad�o pytanie: "dok�d?"
W kilka minut p�niej zastuka�em do drzwi Leastway Cottage. Odpowiedzia�o mi milczenie, wi�c zako�ata�em mocniej. W�wczas uchyli�o si� na pi�trze okno i wyjrza� sam Poirot.
Na m�j widok da� wyraz zdziwieniu, wobec czego powiedzia�em zwi�le, co zasz�o, i �e licz� na jego pomoc.
- Momencik, m�j drogi - odrzek�. - Zaraz ci� wpuszcz�, opowiesz wszystko po kolei, a ja b�d� si� ubiera�.
Niebawem otworzy� drzwi, poprowadzi� mnie na pi�tro i w swoim pokoju posadzi� na krze�le. Nast�pnie przyst�pi� do starannej toalety, ja za� relacjonowa�em przebieg wydarze� - szczeg�owo, nie pomijaj�c najb�ahszych nawet okoliczno�ci. M�wi�em o moim przebudzeniu. O ostatnich s�owach zmar�ej, o nieobecno�ci jej m�a. M�wi�em o k��tni z dnia poprzedniego, pods�uchanym przeze mnie urywku rozmowy mi�dzy Mary Cavendish a jej �wiekr�, o wcze�niejszych nieporozumieniach pani Inglethorp z Ewelin� Howard i niedwuznacznych aluzjach tej ostatniej.
Szkicowa�em mo�liwie przejrzysty obraz. Czasem si� powtarza�em, to zn�w musia�em wraca� do pomini�tych szczeg��w. Kiedy sko�czy�em, Poirot u�miechn�� si� pob�a�liwie.
- Masz zam�t w g�owie, co? Nie spiesz si�, mon ami. Jeste� wzburzony, podniecony. To zrozumia�e, naturalne. Uspokoili�my si� troch�, wi�c teraz uporz�dkujemy fakty: �adnie, ka�dy na w�a�ciwym miejscu. B�dziemy je bada�, segregowa�, odrzuca�. Istotne od�o�ymy na p�niej. Te bez znaczenia... puf!... - Poirot wykrzywi� si� pociesznie i dmuchn�� - niech id� z wiatrem.
- Pi�kny plan