3241
Szczegóły |
Tytuł |
3241 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
3241 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 3241 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
3241 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
AGATHA CHRISTIE
TAJEMNICA BLADEGO KONIA
PRZE�O�Y�A: KRYSTYNA BOCKENHEIM
TYTU� ORYGINA�U: THE PALE HORSE
Johnowi i Helen Mildmay White
Z serdecznymi podzi�kowaniami
Za to, �e dali mi okazj� ujrze�,
Jak dokonuje si� sprawiedliwo��
PRZEDMOWA MARKA EASTERBROOKA
Wydaje mi si�, �e s� dwie metody przedstawienia dziwnej sprawy Bladego Konia. Wbrew temu, co m�wi� Bia�y Kr�l, trudno jest osi�gn�� prostot�. Nie mo�na powiedzie�: Zacz�o si� na pocz�tku, toczy�o si� do ko�ca i sko�czy�o si�. Gdzie jest bowiem pocz�tek?
Dla historyka zawsze trudne jest ustalenie, w jakiej chwili zaczyna si� pewien okres historii.
W tym wypadku mo�na zacz�� od momentu, w kt�rym ojciec Gorman wyruszy� z plebanii, aby odwiedzi� umieraj�c� kobiet�. Mo�na te� zacz�� wcze�niej, od pewnego wieczoru w Chelsea.
Poniewa� napisa�em wi�ksz� cz�� tej opowie�ci sam, zaczn� w�a�nie od tego.
I. RELACJA MARKA EASTERBROOKA
1
Ekspres do kawy sycza� za moimi plecami jak rozjuszony w��. Owo ponure, �eby nie powiedzie� szata�skie skojarzenie nasuwa� wydawany przeze� d�wi�k. Przysz�o mi do g�owy, �e by� mo�e wi�kszo�� wsp�czesnych odg�os�w wywo�uje takie skojarzenia. Przera�aj�cy, zuchwa�y ryk �migaj�cych po niebie odrzutowc�w, powolne, gro�ne dudnienie wy�aniaj�cego si� z tunelu poci�gu metra, intensywny ruch ko�owy, wstrz�saj�cy fundamentami twego domu... Nawet niezbyt g�o�ne codzienne d�wi�ki domowe, dobroczynne w skutkach, budz� pewnego rodzaju niepok�j. "Uwa�aj! - zdaj� si� m�wi�. - Jestem duchem oddanym na twoje us�ugi, ale je�li twa czujno�� os�abnie..."
Niebezpieczny �wiat, w�a�nie o to chodzi. Niebezpieczny �wiat.
Zamiesza�em zawarto�� dymi�cej przede mn� fili�anki. Pachnia�a przyjemnie.
Co pan jeszcze zje? Pyszn� kanapk� z bananem i bekonem?
Zestawienie wyda�o mi si� dziwne. Banany kojarzy�y mi si� z dzieci�stwem albo rzadko podawanym p�on�cym deserem z cukrem i rumem. Bekon by� w moim umy�le �ci�le zwi�zany z jajkami. Kiedy jednak jeste� w Chelsea, powiniene� je�� to, co tam daj�. Zgodzi�em si� na pyszn� kanapk� z bananem i bekonem.
Chocia� mieszka�em w Chelsea - �ci�le m�wi�c, od trzech miesi�cy wynajmowa�em tam umeblowane mieszkanie - by�em tu obcy pod ka�dym wzgl�dem. Pisa�em ksi��k� o pewnych aspektach architektury Wielkich Mogo��w, z tego jednak powodu m�g�bym zamieszka� w Hampstead, Bloomsbury, Streatham czy Chelsea i to nie stanowi�oby r�nicy. Nie dostrzega�em otoczenia, z wyj�tkiem moich narz�dzi pracy, i s�siedztwo, w kt�rym �y�em, by�o mi zupe�nie oboj�tne, przebywa�em bowiem we w�asnym �wiecie.
Jednak�e tego w�a�nie wieczoru ogarn�� mnie nag�y niepok�j, jaki znaj� wszyscy pisarze. Architektura Wielkich Mogo��w, cesarze Wielkich Mogo��w, ich spos�b �ycia i wszystkie fascynuj�ce problemy z tym zwi�zane sta�y si� nagle py�em i popio�em. Co si� z nimi sta�o? Dlaczego pragn��em o nich pisa�?
Czytaj�c ponownie to, co napisa�em, odrzuci�em niecierpliwie wiele stron. Wszystkie wydawa�y mi si� jednakowo z�e - n�dznie napisane i dziwnie nieciekawe. Ktokolwiek powiedzia�: "Historia to stek bzdur" (Henry Ford?), mia� absolutn� racj�.
Odsun��em r�kopis ze wstr�tem, wsta�em i spojrza�em na zegarek. Zbli�a�a si� jedenasta wiecz�r. Spr�bowa�em przypomnie� sobie, czy jad�em obiad. S�dz�c po wewn�trznych objawach, nie. Lunch, owszem, w Athenaeum. By�o to ju� dawno.
Zajrza�em do lod�wki. Znajdowa�a si� tam mizerna resztka zesch�ego ozora. Popatrzy�em na ni� nie�yczliwie. Wobec tego wywlok�em si� na King's Road i ostatecznie skr�ci�em do Espresso Coffee Bar, z imieniem Luigi wypisanym czerwonym neonem w oknie, a teraz przypatrywa�em si� kanapce z bananem i bekonem, rozwa�aj�c ponure implikacje codziennych ha�as�w i ich wp�ywu na nastr�j.
Wszystkie one - my�la�em - maj� co� wsp�lnego z moimi wczesnymi wspomnieniami zwi�zanymi z pantomim�. Davy Jones, przybywaj�cy z za�wiat�w w k��bach dymu! Pu�apki w drzwiach i oknach, wpuszczaj�ce piekielne moce z�a, wyzywaj�ce i prowokuj�ce Dobr� Diamentow� Wr�k� czy jak jej tam, kt�ra z kolei usuwa skinieniem niepo��dan� �cian� i dr�twym g�osem recytuje bana�y jako ostateczny triumf dobra i tak doprowadza do nieodzownej "aktualnej pie�ni", nie maj�cej nigdy nic wsp�lnego z tre�ci� tej w�a�nie pantomimy.
Przysz�o mi nagle na my�l, �e z�o by�o zawsze bardziej frapuj�ce ni� dobro. Przedstawienie musia�o to wykaza�! To musia�o zaskakiwa� i prowokowa�! To by�a walka solidno�ci z niesta�o�ci�. Ale w ko�cu solidno�� zawsze zwyci�a�a. Potrafi�a przetrzyma� szablonowo�� Dobrej Diamentowej Wr�ki, jej marny g�os, rymowane kuplety, nawet bezsensowne s�owa pie�ni: "Ze Wzg�rza biegnie Wietrzna Droga do Staro�ytnego Miasta, kt�re kocham". Mo�na by�o zobaczy� wszelkie n�dzne chwyty i ta bro� zawsze zwyci�a�a. Pantomima ko�czy�a si� przewa�nie tak samo. Po schodach zst�powa�a wed�ug starsze�stwa obsada - z Dobr� Diamentow� Wr�k�, kt�ra zgodnie z chrze�cija�sk� cnot� pokory nie usi�owa�a by� pierwsz� (czyli w tym wypadku ostatni�), ale sz�a w po�owie procesji, rami� w rami� ze swoim niedawnym przeciwnikiem, kt�ry nie by� ju� Kr�lem Demon�w, zion�cym ogniem i siark�, tylko cz�owiekiem odzianym w czerwone trykoty.
W moich uszach rozleg� si� znowu gwizd ekspresu. Da�em znak, �e chc� jeszcze jedn� fili�ank� kawy, i rozejrza�em si� woko�o. Moja siostra zawsze zarzuca�a mi, �e nie jestem dobrym obserwatorem, nie zauwa�am, co si� obok mnie dzieje. "�yjesz we w�asnym �wiecie" - m�wi�a oskar�ycielsko. W tej chwili, �wiadomy swoich "zalet", zanotowa�em w pami�ci zdarzenia. Codziennie natrafia�o si� w gazetach na notatki o barach kawowych w Chelsea i ich bywalcach; mia�em szans� oceni� osobi�cie wsp�czesne �ycie.
W barze by�o dosy� ciemno, wi�c nie widzia�o si� niczego dok�adnie. Klientela sk�ada�a si� g��wnie z m�odych ludzi. Nale�eli - jak przypuszcza�em - do niekonwencjonalnej generacji. Dziewcz�ta wygl�da�y, jak zawsze wygl�daj� wed�ug mnie wsp�czesne dziewcz�ta, po prostu brudno. Wydawa�y si� tak�e ubrane o wiele za ciep�o. Zauwa�y�em to, kiedy par� tygodni wcze�niej poszed�em na obiad z przyjaci�mi. Obok mnie siedzia�a dziewczyna mniej wi�cej dwudziestoletnia. W restauracji by�o gor�co, ona jednak mia�a na sobie ��ty we�niany sweter, czarn� sp�dnic�, czarne we�niane po�czochy i w ci�gu ca�ego posi�ku pot sp�ywa� jej po twarzy. Czu� j� by�o przepocon� we�n� i niemytymi w�osami. Wed�ug moich przyjaci� by�a bardzo atrakcyjna. Nie dla mnie! Moj� jedyn� reakcj� by�o pragnienie, aby wrzuci� j� do gor�cej k�pieli, wr�czy� jej kawa�ek myd�a i sk�oni� do u�ycia go! Co dowodzi, �e utraci�em kontakt z moj� epok�. Mo�e wzi�o si� to st�d, �e tak d�ugo mieszka�em za granic�. Wspomnia�em z przyjemno�ci� hinduskie kobiety z ich pi�knie upi�tymi czarnymi w�osami, w kolorowych sari u�o�onych we wdzi�czne fa�dy, oraz ich rytmiczny, p�ynny ch�d...
Z tych przyjemnych wspomnie� wyrwa� mnie wi�kszy ha�as. Dwie m�ode kobiety, siedz�ce przy s�siednim stole, zacz�y k��tni�. Towarzysz�cy im m�odzi ludzie na pr�no pr�bowali je pogodzi�.
Nagle dziewczyny zacz�y krzycze�. Jedna z nich spoliczkowa�a przeciwniczk�, tamta �ci�gn�a j� z krzes�a. Tarmosi�y si� jak handlarki ryb, obrzucaj�c si� histerycznie obelgami. Jedna by�a rozkud�anym rudzielcem, druga chud� blondynk�.
Nie mog�em si� po�apa�, co wywo�a�o awantur�. S�ysza�em tylko inwektywy. Przy s�siednich stolikach rozleg�y si� krzyki i gwizdy.
- Dobra! Do�� jej, Lou!
Stoj�cy za barem w�a�ciciel, szczup�y m�czyzna z baczkami, o wygl�dzie W�ocha, kt�rego uwa�a�em za Luigiego, interweniowa� czystym londy�skim cockneyem:
- No, no... spok�j... spok�j... Za moment zleci si� tu ca�a ulica. Zaraz b�dziecie mia�y gliniarzy na karku. Dosy�, m�wi�.
Tymczasem blondynka chwyci�a rud� za w�osy i targaj�c dziko, krzycza�a:
- Kradniesz m�czyzn, ty suko!
- Sama jeste� suka!
Luigi wraz z dwoma zmieszanymi towarzyszami dam rozdzieli� dziewcz�ta. W r�kach blondynki pozosta�y wielkie p�ki rudych w�os�w. Trzyma�a je triumfalnie w g�rze, potem rzuci�a na pod�og�. Drzwi od ulicy otworzy�y si� i odziana w b��kit w�adza stan�a w progu, wypowiadaj�c majestatycznie regulaminowe s�owa:
- Co si� tu dzieje?
Natychmiast utworzy� si� wsp�lny front.
- Tylko troch� �art�w - powiedzia� jeden z m�odych ludzi.
- To wszystko - w��czy� si� Luigi. - Troch� �art�w mi�dzy przyjaci�mi.
Zr�cznie kopn�� p�ki w�os�w pod najbli�szy st�. Rywalki u�miechn�y si� do siebie z fa�szywym wybaczeniem. Policjant przyjrza� si� wszystkim podejrzliwie.
- W�a�nie wychodzimy - powiedzia�a s�odko blondynka. - Chod�, Doug.
.R�wnocze�nie wychodzi�o par� innych os�b. W�adza obserwowa�a ich wszystkich gro�nie. Wyraz twarzy policjanta m�wi�, �e cho� tym razem im si� upiecze, to b�dzie ju� mia� na nich oko. Wycofa� si� wolno.
Towarzysz rudow�osej zap�aci� czekiem.
- Nic ci nie jest? - spyta� Luigi dziewczyn�, kt�ra poprawia�a chustk�. - Lou obesz�a si� z tob� fatalnie, wyrywaj�c ci w�osy z korzeniami.
- To nie boli - odpar�a dziewczyna nonszalancko. U�miechn�a si�. - Przepraszam za drak�, Luigi.
Towarzystwo wysz�o. Bar by� teraz prawie pusty. Szuka�em w kieszeni drobnych.
- Ma sportowego ducha - rzek� Luigi, patrz�c z aprobat� na zamykaj�ce si� drzwi. Wzi�� szczotk� i zmi�t� rude pasma za kontuar.
- To musia�a by� tortura - zauwa�y�em.
- Wrzeszcza�bym z b�lu, gdyby popad�o na mnie - zgodzi� si� Luigi. - Ale Tommy ma naprawd� sportowego ducha.
- Zna j� pan dobrze?
- Och, jest tu prawie ka�dego wieczoru. Nazywa si� Tuckerton, Thomasina Tuckerton, je�li chce pan wiedzie�. Ale tutaj m�wi� na ni� Tommy Tucker. Do tego jest cholernie bogata. Jej stary zostawi� prawdziw� fortun�, a co ona robi? Przenosi si� do Chelsea, mieszka w n�dznym pokoju w po�owie drogi do Wandsworth Bridge i w��czy si� w okolicy z band� takich samych jak ona. To przechodzi wszelkie poj�cie: po�owa z tej ferajny ma fors�. Mogliby mie� ka�d� cholern� rzecz, jakiej zapragn�, mieszka� u Ritza, je�li si� im spodoba. Ale przez to, co robi�, s� wyrzuceni poza nawias. Tak, to przechodzi wszelkie poj�cie.
- Pan by si� na to nie zdecydowa�?
- Ach, mam jeszcze rozum! - odpar� Luigi. - Je�li idzie o fors�, inkasuj� natychmiast.
Wsta�em, �eby wyj��, i zapyta�em, o co by�a k��tnia.
- Och, Tommy poderwa�a ch�opaka tamtej dziewczynie. Nie jest wart, by o niego walczy�, mo�e mi pan wierzy�.
- Tamta uwa�a�a, �e jest - zauwa�y�em.
- Lou jest bardzo romantyczna - odpar� Luigi tolerancyjnie. Nie by�a to wed�ug mnie romantyczno��, ale nie powiedzia�em tego.
2
Chyba tydzie� p�niej w rubryce "Zgony" w "Timesie" zauwa�y�em nast�puj�c� wzmiank�:
2 pa�dziernika w Fallowfield Nursing Home, w Amberley, zmar�a Thomasina Ann, lat 20, jedyna c�rka zmar�ego Thomasa Tuckertona, Esq., z Carrington Park, w Amberley, Surrey. Pogrzeb odb�dzie si� w gronie rodzinnym. Prosimy o nieprzynoszenie kwiat�w.
�adnych kwiat�w dla biednej Tommy Tucker i �adnego �ycia w Chelsea, poza nawiasem. Poczu�em nag�y przyp�yw wsp�czucia dla Tommy Tucker. Ostatecznie sk�d mia�em wiedzie�, kt�ry z moich pogl�d�w by� w�a�ciwy? Kim by�em, �eby okre�la� jej �ycie jako przegrane? Mo�e to moje �ycie, spokojne �ycie naukowca, pogr��one w ksi��kach, zamkni�te przed �wiatem, by�o zmarnowane? �ycie z drugiej r�ki. W�a�ciwie czy �y�em poza nawiasem? Co za pomys�! Co prawda, nie chcia�em tego. Z drugiej jednak strony, mo�e powinienem tego pragn��? Ma�o prawdopodobny i niezbyt przyjemny pomys�.
Wyrzuci�em Tommy Tucker z my�li i zaj��em si� korespondencj�.
Najwa�niejszy by� list od mojej kuzynki Rhody Despard, prosz�cej o przys�ug�. Zabra�em si� do tego z zapa�em, poniewa� tego ranka nie mia�em nastroju do pracy i by�a to wspania�a wym�wka, �eby si� od niej wymiga�.
Wyszed�em na King's Road, przywo�a�em taks�wk� i pojecha�em do rezydencji mojej przyjaci�ki, pani Ariadny Oliver.
Pani Oliver by�a znan� autork� ksi��ek kryminalnych. Jej pokoj�wka, Milly, prawdziwy smok, strzeg�a swojej pani przed atakami �wiata zewn�trznego.
Podnios�em brwi w milcz�cym pytaniu. Milly skin�a skwapliwie g�ow�.
- Prosz� i�� prosto na g�r�, panie Easterbrook. Ma dzi� rano humory. Mo�e uda si� panu uwolni� j� od tego.
Wspi��em si� na dwie kondygnacje schod�w, zapuka�em delikatnie do drzwi i wszed�em, nie czekaj�c na zach�t�. Gabinet pani Oliver by� du�ym pokojem, kt�rego �ciany wyklejono tapet� przedstawiaj�c� egzotyczne ptaki, gnie�d��ce si� w tropikalnym lesie. Pani Oliver w stanie granicz�cym z ob��dem snu�a si� po gabinecie, mamrocz�c co� do siebie. Rzuci�a na mnie kr�tkie, oboj�tne spojrzenie i kontynuowa�a w�dr�wk�. Jej niewidz�ce oczy przesuwa�y si� po �cianach, prze�lizgiwa�y po oknie i od czasu do czasu zamyka�y si� jakby w przyp�ywie b�lu.
- Ale dlaczego - m�wi�a pani Oliver w przestrze� - dlaczego ten idiota nie m�wi natychmiast, �e widzia� kakadu? Dlaczego nie mia�by tego zrobi�? Nie m�g� tego unikn��! Je�li jednak nie wspomina o tym, ca�y pomys� jest zmarnowany. Musi by� spos�b... musi by�.
J�kn�a, chwyci�a si� za kr�tkie, siwe w�osy i szarpn�a je z ca�ej si�y. Potem spojrza�a na mnie nagle oprzytomnia�ymi oczami i powiedziawszy: "Halo, Mark. Dostaj� sza�u", kontynuowa�a swoje skargi.
- No i jest jeszcze Monica. Im bardziej si� staram, �eby by�a mi�a, tym bardziej staje si� irytuj�ca... Taka g�upia dziewczyna... Przy tym jaka zadowolona z siebie! Monica... Monica? Imi� jest chyba nieodpowiednie. Nancy? Czy by�oby lepsze? Joan? Ka�da nazywa si� Joan. Tak samo Ann�. Susan? Mia�am ju� Susan. Lucia? Lucia? Lucia? Chyba potrafi� j� sobie wyobrazi�. Ruda. Sweterek polo... Czarne rajstopy? W ka�dym razie czarne po�czochy.
Ten chwilowy przeb�ysk dobrego samopoczucia zosta� przy�miony wspomnieniem problemu kakadu i pani Oliver podj�a na nowo swoj� beznadziejn� w�dr�wk� po pokoju, przek�adaj�c nie�wiadomie r�ne przedmioty z miejsca na miejsce. Troskliwie umie�ci�a sw�j futera� na okulary w lakierowanej kasetce, zawieraj�cej ju� chi�ski wachlarz, po czym westchn�a g��boko, zwracaj�c si� do mnie.
- Ciesz� si�, �e ci� widz�.
- To bardzo mi�o z twojej strony.
- M�g� si� trafi� kto� inny. Jaka� g�upia baba, kt�ra chce, �ebym otworzy�a kiermasz, albo facet w sprawie polisy ubezpieczeniowej Milly, kt�ra absolutnie odmawia zawarcia umowy, albo hydraulik (ale to by�oby zbyt wiele szcz�cia, prawda?). M�g�by to by� te� kto� prosz�cy o wywiad, zadaj�cy mn�stwo k�opotliwych pyta�, za ka�dym razem tych samych. Co pobudza pani� do pisania? Ile ksi��ek ju� pani napisa�a? Ile pani zarobi�a? Itd., itd. Nigdy nie potrafi� odpowiedzie� na �adne z nich i wychodz� na idiotk�. Ale nic tak nie doprowadza mnie do szale�stwa jak ta historia z kakadu.
- Co� nie gra? - spyta�em ze wsp�czuciem. - Mo�e lepiej sobie p�jd�?
- Nie, nie id�. W ka�dym razie stanowisz rozrywk�. Przyj��em ten w�tpliwy komplement.
- Chcesz papierosa? - zapyta�a pani Oliver ze zdawkow� go�cinno�ci�. - S� tu gdzie�. Zobacz w pokrywie maszyny do pisania. .
- Dzi�kuj�, mam w�asne. Pocz�stuj si�. Och, prawda, nie palisz.
- Ani nie pij�. A chcia�abym. Jak ci ameryka�scy detektywi maj�cy ca�e litry �ytni�wki pod r�k�, w bieli�niarce. To rozwi�zuje chyba ich problemy. Naprawd� nie wiem, jak mo�na unikn�� kary za morderstwo w normalnym �yciu. Wydaje mi si�, �e od momentu pope�nienia morderstwa ca�a sprawa jest zupe�nie oczywista.
- Bzdura. Pope�ni�a� ca�� mas� morderstw.
- Co najmniej pi��dziesi�t pi�� - o�wiadczy�a pani Oliver. - Cz�� dotycz�ca morderstwa jest �atwa i prosta. Dopiero wyja�nienie sprawia trudno�ci. To znaczy: dlaczego mia�by to by� kto� inny ni� morderca? Wida� go na kilometr.
- Nie w wyko�czonym produkcie.
- Tak, ale ile mnie to kosztuje - powiedzia�a pani Oliver ponuro. - M�w, co chcesz, ale to nie jest naturalne, aby pi�� czy sze�� os�b by�o na miejscu, kiedy B zostaje zamordowany, i �eby wszyscy mieli motyw do zamordowania go, chyba �e B jest piekielnie nieprzyjemny, a w takim wypadku nikogo nie obchodzi, czy zosta� zamordowany, czy nie, i nikt nie troszczy si� o to, kto jest sprawc�.
- Rozumiem tw�j problem - odpar�em. - Ale je�li uda�o ci si� upora� z tym pi��dziesi�t pi�� razy, b�dziesz w stanie zrobi� to jeszcze raz.
- To w�a�nie m�wi� sobie stale, ale za ka�dym razem nie potrafi� w to uwierzy� i prze�ywam m�czarnie.
Znowu chwyci�a si� za w�osy i szarpn�a je gwa�townie.
- Nie r�b tego! - krzykn��em. - Wyrwiesz z korzeniami.
- Nonsens - odpar�a. - W�os jest wytrzyma�y. Chocia� kiedy mia�am w wieku czternastu lat odr� z bardzo wysok� gor�czk�, w�osy zupe�nie mi wypad�y z przodu. Strasznie kr�puj�ce. I trwa�o to ca�e sze�� miesi�cy, zanim mi przyzwoicie odros�y. Okropna rzecz dla dziewczynki, dziewcz�ta tak uwa�aj�. Pomy�la�am o tym wczoraj, kiedy odwiedzi�am Mary Delafontaine w domu opieki. W�osy jej wysz�y tak samo jak moje wtedy. Powiedzia�a, �e musi sprawi� sobie sztuczn� grzywk�, kiedy si� lepiej poczuje. Chyba nie zawsze odrastaj� po sze��dziesi�tce.
- Widzia�em kt�rego� wieczoru, jak jedna dziewczyna wydar�a drugiej w�osy z cebulkami - powiedzia�em, zdaj�c sobie spraw� z pewnej nuty dumy w g�osie, jako kto� znaj�cy �ycie.
- A gdzie� to ty chadzasz? - spyta�a pani Oliver.
- To by�o w barze kawowym w Chelsea.
- Och, w Chelsea. Tam zdarza si� wszystko. Bitniki, sputniki, narwa�cy, ca�e to pokolenie. Nie pisz� o nich du�o, poniewa� obawiam si� u�ycia niew�a�ciwych termin�w. My�l�, �e bezpieczniej jest trzyma� si� tego, co si� zna.
- Na przyk�ad?
- Ludzie na wycieczce morskiej, w domach akademickich, to, co si� dzieje w szpitalach, radach ko�cielnych, na kiermaszach, festiwalach muzycznych i w komitetach. Sprz�taczki, m�odzi ludzie i dziewcz�ta w�druj�cy po �wiecie dla nauki, ekspedienci... - Przerwa�a zadyszana. - To zrozumia�e, �e sobie z tym radzisz.
- Niemniej m�g�by� mnie zabra� kiedy� do baru kawowego w Chelsea, �ebym poszerzy�a swoje do�wiadczenia - powiedzia�a pani Oliver t�sknie.
- Kiedy tylko zechcesz. Dzi� wiecz�r?
- Dzisiaj nie. Jestem zbyt zaj�ta pisaniem, a raczej denerwowaniem si�, �e nie mog� pisa�. To najbardziej irytuje w pracy, cho� wszystko jest niezno�ne opr�cz tej jednej chwili, gdy uwa�asz, �e masz cudowny pomys�, i nie mo�esz si� doczeka�, by zacz��. Powiedz, Mark, czy s�dzisz, �e mo�na zabi� kogo� poprzez zdalne sterowanie?
- Co rozumiesz przez zdalne sterowanie? Nacisn�� guzik i wys�a� �mierciono�ne promienie?
- Nie, nie, nic z science fiction - przerwa�a z wahaniem. - Mam na my�li prawdziw� czarn� magi�.
- Woskowe figurki nak�uwane szpilkami?
- Och, figurki z wosku s� zupe�nie niemodne - o�wiadczy�a pani Oliver pogardliwie. - Zdarzaj� si� jednak dziwne rzeczy, w Afryce czy Indiach Zachodnich. Ludzie opowiadaj� o nich. Jak to krajowcy po prostu kul� si� i umieraj�. Wudu czy ju-ju... W ka�dym razie wiesz, o czym my�l�.
Powiedzia�em, �e wiele z tego obecnie przypisuje si� sile sugestii. Wmawia si� ofierze, �e poniesie �mier� z wyroku czarownika, a pod�wiadomo�� dokonuje reszty.
Pani Oliver prychn�a.
- Gdyby ktokolwiek napomkn�� mi, �e zosta�am skazana na to, by po�o�y� si� i umrze�, z przyjemno�ci� pokrzy�owa�abym te zamiary!
Za�mia�em si�.
- Masz w swoich �y�ach wiele dobrej, zachodniej, sceptycznej krwi. Brak predyspozycji.
- Uwa�asz zatem, �e to mo�e si� zdarza�?
- Za ma�o wiem na ten temat, �eby wydawa� opinie. Co wbi�a� sobie do g�owy? Nowym arcydzie�em b�dzie "Morderstwo przez sugesti�"?
- Ale� nie. Wystarczy mi dobra staro�wiecka trutka na szczury albo arszenik. Lub solidne t�pe narz�dzie. W miar� mo�no�ci nie bro� palna. Jest zawsze tak skomplikowana. Nie przyszed�e� jednak tutaj, �eby rozmawia� o moich ksi��kach.
- Szczerze m�wi�c, nie... Rzecz w tym, �e moja kuzynka, Rhoda Despard, urz�dza festyn ko�cielny i...
- Nigdy wi�cej! - wykrzykn�a pani Oliver. - Wiesz, co si� sta�o ostatnim razem? Urz�dzi�am Polowanie na Morderc� i pierwsz� rzecz�, jaka si� zdarzy�a, by�o odkrycie prawdziwych zw�ok. Nigdy tego nie zapomn�!
- To nie jest polowanie na morderc�. Wszystko, co musia�aby� zrobi�, to usi��� w namiocie i podpisywa� swoje ksi��ki - po pi�� szyling�w sztuka.
- Noo - zawaha�a si� pani Oliver. - To mog�oby by� w porz�dku. Nie musia�abym otwiera� uroczysto�ci? Ani m�wi� �adnych g�upstw? Ani nosi� kapelusza?
Zapewni�em j�, �e nie b�d� od niej wymaga� �adnej z tych rzeczy.
- I potrwa to tylko godzin� lub dwie - powiedzia�em przymilnie. - Potem odb�dzie si� mecz krykieta - nie, mo�e nie o tej porze roku. Chyba ta�ce dzieci. Albo konkurs przebiera�c�w.
Pani Oliver przerwa�a mi dzikim okrzykiem.
- O to chodzi! - zawo�a�a. - Pi�ka krykietowa! On widzi j� z okna... jak wylatuje w powietrze... i to odwraca jego uwag�... i w ten spos�b nie wspomina nigdy o kakadu! Jak to dobrze, �e przyszed�e�, Mark. Jeste� cudowny.
- Nie bardzo rozumiem...
- Ty mo�e nie, ale ja tak - odpar�a pani Oliver. - To jest dosy� skomplikowane i nie chc� traci� czasu na wyja�nienia. Mi�o by�o ci� widzie�, ale teraz chcia�abym, �eby� sobie poszed�. Natychmiast.
- Oczywi�cie. A co do festynu...
- Pomy�l� o tym. Nie przeszkadzaj mi teraz. Gdzie, na mi�o�� bosk�, po�o�y�am okulary? Naprawd�, w jaki spos�b te rzeczy znikaj�...
II
1
Pani Gerahty otworzy�a drzwi plebanii ze zwyk�� gwa�towno�ci�. Mniej przypomina�o to reakcj� na dzwonek, a bardziej triumfalny manewr, wyra�aj�cy si� zdaniem: "Tym razem ci� przy�apa�am!".
- No prosz�, a czeg� ty chcesz? - zapyta�a wojowniczo.
Na schodach sta� ch�opiec, bardzo niepozorny, trudny do zauwa�enia i do zapami�tania, ch�opiec jak inni. Poci�ga� nosem, poniewa� mia� katar.
- Czy tu mieszka ksi�dz?
- Szukasz ojca Gormana?
- Potrzebuj� go.
- Kto go potrzebuje, gdzie i po co?
- Benthall Street. Dwadzie�cia trzy. M�wi�, �e kobieta umiera. Pani Coppins mnie przys�a�a. To katolicki ko�ci�, prawda? Kobieta m�wi, �e nie chce pastora.
Pani Gerahty upewni�a go co do tej istotnej kwestii, powiedzia�a mu, �eby pozosta� na miejscu, a sama wycofa�a si� w g��b plebanii. W jakie� trzy minuty p�niej wyszed� stamt�d wysoki, niem�ody ksi�dz, nios�c ma��, sk�rzan� walizeczk�.
- Jestem ojciec Gorman - powiedzia�. - Benthall Street? To jest za dworcem, prawda?
- Tak. To bliziutko.
Wyruszyli razem, ksi�dz szed� wielkimi krokami.
- Powiedzia�e�: pani Coppins? Tak si� nazywa?
- Ona jest w�a�cicielk� domu. Wynajmuje pokoje. To jej lokatorka chce ksi�dza. Nazywa si� chyba Davis.
- Davis. Ciekawe. Nie przypominam sobie...
- Ona jest od was, na pewno. To znaczy od katolik�w. M�wili, �e nie chce pastora.
Ksi�dz skin�� g�ow�. Wkr�tce znale�li si� na Benthall Street. Ch�opiec wskaza� wysoki, odrapany dom w rz�dzie innych wysokich i odrapanych.
- To w�a�nie tu.
- Nie wchodzisz?
- Ja tu nie mieszkam. Pani C. da�a mi szylinga, �eby ksi�dza zawiadomi�.
- Rozumiem. Jak si� nazywasz?
- Mike Potter.
- Dzi�kuj�, Mike.
- Nie ma za co - odpar� Mike i odszed�, gwi�d��c. Blisko�� czyjej� �mierci nie wzrusza�a go.
Drzwi numeru 23 otworzy�y si� i pani Coppins, du�a kobieta o czerwonej twarzy, stan�a na progu, entuzjastycznie witaj�c go�cia.
- Prosz� wej��, prosz� wej��. Z�e z ni�. Powinna by� w szpitalu, nie tutaj. Dzwoni�am, ale dzisiaj nie wiadomo, kiedy si� kto� zjawi. M�� mojej siostry musia� czeka� sze�� godzin, jak z�ama� nog�. Powiadam, �e to haniebne. To ma by� s�u�ba zdrowia! Bior� tylko pieni�dze, a kiedy s� potrzebni, gdzie s�?
M�wi�c to wszystko, prowadzi�a ksi�dza w�skimi schodami w g�r�.
- Co jej jest?
- Mia�a gryp�. Niby si� poprawia�o. Uwa�am, �e za wcze�nie wsta�a. W ka�dym razie kiedy przysz�a wczoraj wiecz�r, wygl�da�a jak �mier�. Po�o�y�am j� do ��ka. Nie chcia�a nic je��. Nie chcia�a lekarza. Dzi� rano zobaczy�am, �e ma okropn� gor�czk�. Pad�o jej na p�uca.
- Zapalenie p�uc?
Pani Coppins, zadyszana, wyda�a d�wi�k podobny do �wistu maszyny parowej, maj�cy oznacza� potwierdzenie. Rzuci�a si�, aby otworzy� drzwi, i odsun�a si� na bok, by wpu�ci� ojca Gormana, m�wi�c przy tym przez rami� z udawan� weso�o�ci�: "Tu jest ksi�dz do pani. Teraz b�dzie pani lepiej!". Po czym wysz�a.
Ojciec Gorman wszed�. Pok�j, umeblowany staromodnymi wiktoria�skimi meblami, by� �adny i czysty. Le��ca na ��ku przy oknie kobieta z trudem odwr�ci�a g�ow�. Ksi�dz zorientowa� si� natychmiast, �e jest bardzo chora.
- Przyszed� ksi�dz... Nie ma czasu... - m�wi�a, oddychaj�c ci�ko. - Nikczemno��... taka nikczemno��... musz�... musz�... Nie mog� umrze� jak taka... Wyzna�... wyzna�... moje grzechy... ci�kie grzechy... - jej oczy, na p� zamkni�te, b��dzi�y... Z ust pada�y urywane, monotonne s�owa.
Ojciec Gorman podszed� do ��ka. M�wi� tak, jak m�wi� cz�sto, bardzo cz�sto. S�owa pe�ne powagi, wzbudzaj�ce zaufanie... s�owa jego powo�ania i wiary. Uspokoi�a si�... Cierpienie znik�o z um�czonych oczu...
Kiedy kap�an zako�czy� swoj� pos�ug�, umieraj�ca przem�wi�a znowu:
- Przerwa�... To musi zosta� powstrzymane... Ksi�dz b�dzie...
Ksi�dz powiedzia� uspokajaj�co:
- Zrobi� wszystko, co konieczne. Mo�e mi pani zaufa�... W chwil� p�niej przyjecha�a karetka pogotowia i zjawi� si� lekarz. Pani Coppins powita�a go z ponurym triumfem. - Jak zwykle za p�no! - o�wiadczy�a. - Ju� odesz�a...
2
Ojciec Gorman wraca� w zapadaj�cym zmroku. Tego wieczoru pojawi�a si� mg�a, kt�ra g�stnia�a gwa�townie. Zatrzyma� si� na moment, marszcz�c brwi. Co za nieprawdopodobna historia... Jaka jej cz�� zrodzi�a si� z maligny i wysokiej gor�czki? Oczywi�cie, w jakim� stopniu by�a prawdziwa - ale w jakim? W ka�dym razie to wa�ne, aby zanotowa� pewne nazwiska, p�ki s� �wie�e w jego pami�ci. Kiedy wr�ci, trzeba b�dzie zwo�a� Bractwo �w. Franciszka. Skr�ci� raptownie do ma�ej kawiarenki, zam�wi� kaw� i usiad�. Poszpera� w kieszeni sutanny. Ach, ta pani Gerahty! Prosi�, �eby zaszy�a rozprucie. Jak zwykle nie zrobi�a tego. Notesik, o��wek i par� monet znalaz�o si� pod podszewk�. Ksi�dz wydoby� par� monet, o��wek, ale notes sprawia� trudno�ci. Podano kaw�, poprosi� wi�c o kawa�ek papieru.
- Wystarczy ksi�dzu?
By�a to podarta papierowa torba. Ojciec Gorman przytakn�� i wzi�� j�. Zacz�� zapisywa� nazwiska - zale�a�o mu, �eby ich nie zapomnie�. A �atwo zapomina� nazwiska.
Drzwi kawiarni otworzy�y si�, wesz�o trzech m�odych ch�opc�w w strojach jak z epoki edwardia�skiej i rozsiad�o si� ha�a�liwie.
Ojciec Gorman sko�czy� notatk�. Z�o�y� strz�p papieru i zamierza� w�o�y� go do kieszeni, kiedy przypomnia� sobie o dziurze. Zrobi� wi�c to, co wielokrotnie robi� ju� wcze�niej: wcisn�� z�o�ony kawa�ek papieru do buta.
Jaki� cz�owiek wszed� cicho i usiad� w odleg�ym ko�cu lokalu. Ojciec Gorman wypi� par� �yk�w kawy, poprosi� o rachunek i zap�aci�. Potem wsta� i wyszed�.
M�czyzna, kt�ry dopiero co si� zjawi�, zmieni� chyba zamiar. Popatrzy� na zegarek jak kto�, kto pomyli� godzin�, podni�s� si� i spiesznie skierowa� do wyj�cia.
Mg�a g�stnia�a szybko. Ojciec Gorman wyd�u�y� krok. Zna� okolic� bardzo dobrze. Skr�ci� sobie drog�, skr�caj�c w ma�� uliczk�, biegn�c� wzd�u� tor�w kolejowych. M�g� us�ysze� kroki z ty�u, ale nie my�la� o nich. Dlaczego mia�by zwr�ci� na nie uwag�?
Cios pa�ki zaskoczy� go zupe�nie. Pochyli� si� do przodu i upad�...
3
Doktor Corrigan wszed� do gabinetu gwi�d��c "Ojciec O'Flynn" i tonem pogaw�dki zwr�ci� si� do detektywa - inspektora Lejeune'a:
- Zrobi�em ci twego ojczulka.
- A rezultat?
- Techniczne terminy zostawmy dla koronera. Zosta� sprawnie zat�uczony. Prawdopodobnie zgin�� od pierwszego ciosu, ale ktokolwiek by� morderc�, chcia� mie� pewno��. Paskudna historia.
- Tak - zgodzi� si� Lejeune.
By� silnym m�czyzn�, ciemnow�osym i szarookim. Mia� zwodniczo spokojny spos�b bycia, ale jego gesty by�y czasem zaskakuj�co malownicze i �wiadczy�y o hugenockich przodkach z Francji.
- Wygl�da to na co� gorszego ni� rabunek - powiedzia� w zamy�leniu.
- A czy to by� rabunek? - spyta� doktor.
- Tak przypuszczamy. Kieszenie zosta�y wywr�cone, a podszewka sutanny odpruta.
- Nie mogli liczy� na wiele - rzek� Corrigan. - Ci proboszcze s� zwykle biedni jak myszy ko�cielne.
- Rozwalili mu czaszk�, �eby mie� pewno�� - zaduma� si� inspektor. - Chcia�oby si� wiedzie�, po co.
- S� dwie mo�liwe odpowiedzi. Jedna, �e zrobi� to zdeprawowany m�ody przest�pca, kt�ry uwielbia przemoc dla niej samej. Niestety, takich jest coraz wi�cej.
- A druga mo�liwo��? Doktor wzruszy� ramionami.
- Kto� zrobi� to twojemu ojcu Gormanowi umy�lnie. Lejeune potrz�sn�� g�ow�.
- Bardzo ma�o prawdopodobne. By� popularny, ogromnie kochany w okolicy. O ile wiadomo, �adnych wrog�w. A rabunek jest nieprawdopodobny. Chyba �e...
- Chyba �e co? Policja ju� ma klucz! Mam racj�?
- Mia� przy sobie co�, co nie zosta�o zabrane. Po prostu mia� to w bucie.
Corrigan gwizdn��.
- Brzmi to jak historia szpiegowska. Lejeune u�miechn�� si�.
- To znacznie prostsze. Mia� dziur� w kieszeni. Sier�ant Pine rozmawia� z jego gospodyni�. Jest chyba troch� niechlujna. Nie reperowa�a jego rzeczy tak, jak powinna. Przyznawa�a to czasami. Ojciec Gorman wola� wepchn�� papier do buta, aby uchroni� go przed wypadni�ciem z dziurawej sutanny.
- A zab�jca nie wiedzia� o tym?
- Nie przysz�o mu to do g�owy! Przypuszczalnie szuka� tego w�a�nie papierka, a nie gar�ci drobniak�w. - Co by�o na tej kartce?
Lejeune si�gn�� do szuflady i wyj�� skrawek pogniecionego papieru.
- To tylko lista nazwisk. Corrigan spojrza� na ni� ciekawie.
Ormerod
Sandford
Parkinson
Hesketh-Dubois
Shaw
Harmondsworth
Tuckerton
Corrigan?
Delafontaine?
Podni�s� brwi.
- Widz�, �e jestem na tej li�cie!
- Czy kt�re� z nazwisk m�wi ci co�? - zapyta� inspektor.
- �adne.
- Nie spotka�e� nigdy ojca Gormana?
- Nie.
- Zatem niewiele mo�esz nam pom�c.
- Nie domy�lacie si�, co znaczy ta lista, je�eli w og�le co� znaczy? Lejeune nie odpowiedzia� wprost.
- Pewien ch�opiec zg�osi� si� do ojca Gormana oko�o si�dmej wiecz�r. Powiedzia�, �e umieraj�ca kobieta prosi ksi�dza i ojciec Gorman poszed� z nim.
- Dok�d? O ile oczywi�cie wiesz.
- Wiemy. To nie wymaga�o d�ugiego sprawdzania. Benthall Street 23. W�a�cicielk� domu jest kobieta nazwiskiem Coppins. Chora nazywa�a si� Davis. Ksi�dz dotar� tam kwadrans po si�dmej i by� u niej jakie� p� godziny. Pani Davis zmar�a, zanim przyjecha�a karetka, �eby zabra� j� do szpitala.
- Rozumiem.
- Nast�pnym miejscem, w kt�rym us�yszeli�my o ojcu Gormanie, jest Tony's Place, ma�a, podupad�a kawiarenka. Zupe�nie przyzwoita, �adnych powi�za� kryminalnych, podaje si� tam mizerne przek�ski i dlatego nie jest zbyt licznie odwiedzana. Ojciec Gorman poprosi� o fili�ank� kawy. Wtedy prawdopodobnie szuka� czego� w kieszeni i nie mog�c znale��, poprosi� w�a�ciciela o kawa�ek papieru. To - wskaza� Lejeune palcem - jest w�a�nie ten papier.
- A potem?
- Kiedy Tony przyni�s� kaw�, ksi�dz pisa� co� na tej kartce. Wkr�tce wyszed�, zostawiaj�c kaw� praktycznie nietkni�t� (o co go nie wini�) i wetkn�wszy list� do buta.
- W lokalu jeszcze kto� by�?
- Czterech ch�opak�w w typie bikiniarzy przy jednym stoliku, a przy drugim - starszy m�czyzna. Ten zreszt� wyszed�, nie zam�wiwszy nic.
- Poszed� za ksi�dzem?
- To mo�liwe. Tony nie zauwa�y�, w jakim momencie wyszed�. Nie zauwa�y� te�, jak wygl�da�. Opisa� go jako niepozornego cz�owieka. Powa�ny. Taki, kt�ry wygl�da jak ka�dy inny. �rednia waga, ciemnoniebieski p�aszcz, a mo�e br�zowy. W�osy ani ciemne, ani jasne. Nie ma powodu s�dzi�, jakoby mia� co� wsp�lnego z t� spraw�. Po prostu nie wiadomo. Nie zg�osi� si�, aby powiedzie�, �e widzia� ksi�dza u Tony'ego, ale ma jeszcze czas. Prosili�my, by ka�dy, kto widzia� ojca Gormana wieczorem, mi�dzy godzin� za kwadrans �sma a �sm� pi�tna�cie, skontaktowa� si� z nami. Dotychczas odpowiedzia�y tylko dwie osoby: pewna kobieta i aptekarz, maj�cy w pobli�u aptek�. P�jd� teraz zobaczy� si� z nimi. Cia�o zosta�o znalezione o �smej pi�tna�cie przez dw�ch ma�ych ch�opc�w na West Street -wiesz, gdzie to jest? Boczna uliczka, ograniczona z jednej strony przez tory. Reszt� znasz.
Corrigan skin�� g�ow�. Popuka� palcem w papier.
- Co o tym s�dzisz?
- Wydaje mi si�, �e to jest co� wa�nego - odpar� Lejeune.
- Ta umieraj�ca powiedzia�a mu co� istotnego i musia� zapisa� to jak najszybciej, zanim zapomni? Chodzi o jedno - czy wolno mu by�o to zrobi�, je�eli dowiedzia� si� tego pod tajemnic� spowiedzi?
- To nie musia�o by� powierzone jako tajemnica. Przypu��my, �e te nazwiska maj� zwi�zek z - powiedzmy - szanta�em...
- To jest tw�j pomys�?
- Nie mam jeszcze �adnego pomys�u. To tylko robocza hipoteza. Ci ludzie byli szanta�owani. Umieraj�ca kobieta albo by�a szanta�ystk�, albo wiedzia�a o szanta�u. Powiedzia�bym, �e generalnie by�a to skrucha, wyznanie i pragnienie zado��uczynienia w miar� mo�liwo�ci. Ojciec Gorman przyj�� na siebie odpowiedzialno��.
- A co potem?
- Wszystko jest przypuszczeniem - rzek� Lejeune. Powiedzmy, �e to by�o p�acenie okupu i kto� nie chcia�, �eby si� to sko�czy�o. Kto� wiedzia�, �e pani Davis umiera i �e pos�a�a po ksi�dza. Dalej ju� wiadomo.
- Jestem ciekaw - powiedzia� Corrigan, studiuj�c znowu papier - dlaczego przy ostatnich dw�ch nazwiskach jest znak zapytania.
- Mo�e ojciec Gorman nie by� pewien, czy zapami�ta� dok�adnie te nazwiska.
- To mog�o by� Mulligan zamiast Corrigan - zgodzi� si� doktor z u�miechem. - To do�� podobne. Ale nazwisko Delafontaine zapami�tuje si� lub nie - je�li rozumiesz, co mam na my�li. Dziwne, �e nie ma tu ani jednego adresu... - przeczyta� list� jeszcze raz.
- Parkinson - jest mn�stwo Parkinson�w. Sandford - nic niezwyk�ego. Hesketh-Dubois... trudno wym�wi�. Nie mo�e ich by� wielu.
Pod wp�ywem nag�ego impulsu doktor nachyli� si� do przodu i wzi�� ksi��k� telefoniczn�, le��c� na biurku.
- E do L. Zobaczmy. Hesketh, pani A..., John & Co., hydraulicy... Sir Isidore. Ach, mam! Hesketh-Dubois, lady, 49 Ellesmere Square, S. W. 1. Co powiesz, �eby�my do niej zadzwonili?
- I co powiemy?
- Natchnienie przyjdzie - o�wiadczy� doktor beztrosko.
- No to jazda - rzek� Lejeune.
- Co? - Corrigan wytrzeszczy� oczy.
- Powiedzia�em: jazda - powt�rzy� inspektor lekko. - Nie tra� g�owy. - Podni�s� s�uchawk�. - Daj mi miasto. - Spojrza� na Corrigana. - Numer?
- Grosvenor 64578.
Lejeune powt�rzy� i wr�czy� s�uchawk� doktorowi.
- Baw si� dobrze.
Corrigan, troch� zaskoczony, patrzy� na niego, czekaj�c. Sygna� w telefonie trwa� jaki� czas, zanim podniesiono s�uchawk�. Potem odezwa� si� zadyszany kobiecy g�os:
- Grosvenor 64578.
- Czy to dom lady Hesketh-Dubois?
- No... tak... to znaczy...
Doktor Corrigan nie zwa�a� na to wahanie.
- Czy m�g�bym z ni� m�wi�?
- Nie, nie mo�e pan! Lady Hesketh-Dubois zmar�a w kwietniu.
- Och! - zaskoczony doktor zignorowa� pytanie: "Kto m�wi?", i delikatnie od�o�y� s�uchawk�.
Spojrza� ch�odno na inspektora.
- A wi�c dlatego tak ch�tnie pozwoli�e� mi dzwoni�? Lejeune u�miechn�� si� z�o�liwie.
- Naprawd� nie zaniedbujemy spraw oczywistych.
- Zmar�a w kwietniu - powiedzia� Corrigan z namys�em. - Pi�� miesi�cy temu. Pi�� miesi�cy, odk�d zaskoczy� j� szanta� czy co to by�o. Nie pope�ni�a samob�jstwa?
- Nie. Zmar�a z powodu guza m�zgu.
- Zacznijmy wi�c na nowo - rzek� doktor, patrz�c na list�. Lejeune westchn��.
- Naprawd� nie wiemy, czy ta lista ma co� wsp�lnego z morderstwem. To mo�e by� zwyczajny napad w mglisty wiecz�r. Niewielka nadzieja, �e odkryjemy, kto to zrobi�, chyba �e dopisze nam szcz�cie...
- Mia�by� co� przeciwko temu, gdybym zaj�� si� list�? - spyta� doktor.
- Zajmuj si�. �ycz� ci wiele szcz�cia.
- Uwa�asz, �e ja nie ja nie dostan� si� tam, dok�d ty nie mo�esz si� dosta�? Nie b�d� zbyt pewien. Skupi� si� na Corriganach. Na panu, pani, czy pannie Corrigan - z wielkim znakiem zapytania.
III
1
- C�, naprawd� panie Lejeune, nie wiem, co jeszcze mog�abym panu powiedzie�. Wszystko poda�am ju� wcze�niej pa�skiemu sier�antowi. Nie wiem, kim by�a pani Davis ani sk�d pochodzi�a. Mieszka�a u mnie sze�� miesi�cy. P�aci�a czynsz regularnie i by�a przyjemn�, spokojn�, porz�dn� osob�, i nie wiem, czego jeszcze pan ode mnie oczekuje. -Pani Coppins przerwa�a, by z�apa� oddech, patrz�c na inspektora z pewn� irytacj�. U�miechn�� si� do niej z �agodn� melancholi�, co wed�ug jego do�wiadcze� nie pozostawa�o bez efektu. - To nie znaczy, �e nie chcia�abym panu pom�c, gdybym mog�a - poprawi�a si�.
- Dzi�kuj�. W�a�nie tego potrzebujemy - pomocy. Kobiety wiedz� - czuj� instynktownie - o wiele wi�cej, ni� m�czyzna zdo�a si� dowiedzie�.
By�a to dobra zagrywka i poskutkowa�a.
- Ach - rzek�a pani Coppins. - Chcia�abym, �eby Coppins pana s�ysza�. Zawsze taki zarozumia�y i bezceremonialny. "Gadasz rzeczy bez poj�cia" - powiada� i prycha�. A ja mia�am racj� dziewi�� razy na dziesi��.
- Dlatego w�a�nie chcia�bym us�ysze� pani opini� o pani Davis. Czy pani zdaniem by�a nieszcz�liwa?
- Nie, tego bym nie powiedzia�a. Solidna. Zawsze na tak� wygl�da�a. Systematyczna. Jakby zaplanowa�a swoje �ycie i dzia�a�a wed�ug tego planu. Mia�a prac�, o ile si� orientuj�, w jednym z tych towarzystw zajmuj�cych si� badaniami rynku. Chodz� i pytaj� ludzi, jakiego myd�a i proszku u�ywaj�, jakiej m�ki, i na co wydaj� tygodniowe zarobki, i jak s� one podzielone. Ja oczywi�cie uwa�am to za wtykanie nosa w cudze sprawy i nie mam poj�cia, dlaczego rz�d czy ktokolwiek chce zna� te rzeczy! Wszystko, czego mo�na si� w ko�cu z tego dowiedzie�, to to, co ka�dy wie dok�adnie - lecz dzisiaj jest to prawdziwa plaga! Ale je�li chce pan us�ysze�, to s�dz�, �e pani Davis wykonywa�a swoj� prac� bardzo dobrze. Uprzejma, nie w�cibska, tylko solidna i rzeczowa.
- Nie zna pani nazwy firmy czy towarzystwa, kt�re j� ostatnio zatrudnia�o?
- Nie, niestety nie.
- Wspomina�a co� o krewnych?
- Nie. Wnioskowa�am, �e jest wdow�, a m�a straci�a ju� dawno. By� chyba troch� niesprawny i nigdy nie m�wi�a o nim wiele.
- Nie wspomina�a, z jakich stron pochodzi?
- Nie s�dz�, �eby by�a z Londynu. Wydaje mi si�, �e przyjecha�a z p�nocy.
- Nie wyczuwa�a pani w niej czego�... no, czego� tajemniczego? Lejeune powiedzia� to pe�en w�tpliwo�ci. Je�eli �atwo ulega�a sugestii... Ale pani Coppins nie skorzysta�a z podsuni�tej okazji.
- C�, tego nie mog� twierdzi�. Na pewno nie na podstawie tego, co m�wi�a. Jedyn� rzecz�, kt�ra troch� mnie zdziwi�a, by�a jej walizka. W dobrym gatunku, ale nie nowa. Mia�a wymalowane inicja�y J.D. - Jessie Davis. Pierwotnie jednak by�o to J. i co� innego. Wydaje mi si�, �e H. A mo�e A. Jednak nie my�la�am o tym do tej chwili. Cz�sto mo�na dosta� dobr� walizk� z drugiej r�ki bardzo tanio i wtedy naturalnie zmienia si� inicja�y. Nie mia�a wielu rzeczy, tylko t� jedn� waliz�.
Inspektor wiedzia� o tym. Zmar�a kobieta mia�a zadziwiaj�co ma�o osobistych drobiazg�w. Nie przechowywa�a list�w, �adnych fotografii. Nie mia�a karty ubezpieczeniowej, ksi��eczki bankowej, ksi��eczki czekowej. Ubrania jej by�y praktyczne, dobrej jako�ci, prawie nowe.
- Wydawa�a si� zupe�nie szcz�liwa?
- S�dz�, �e tak.
Podchwyci� lekk� w�tpliwo�� w jej g�osie.
- Tylko pani tak s�dzi?
- To nie jest to, o czym pan my�li. Powiedzia�am, �e by�a do�� zamo�na, mia�a dobre zaj�cie i by�a zadowolona z �ycia. Nie promienia�a szcz�ciem. Oczywi�cie, kiedy zachorowa�a...
- Kiedy zachorowa�a... - ponagli� j�.
- Najpierw by�a zdenerwowana. Potem zapad�a na gryp�. Powiedzia�a, �e to pokrzy�owa�o wszystkie jej plany, straci�a um�wione spotkania i tak dalej. Ale grypa jest gryp� i jak si� zdarzy, nie mo�na jej zignorowa�. Zosta�a w ��ku, zrobi�a sobie na gazowej kuchence herbat� i wzi�a aspiryn�. Zapyta�am, dlaczego nie chce lekarza, ale powiedzia�a, �e nie ma potrzeby. Nic nie mo�na poradzi� na gryp�, tylko po�o�y� si� i le�e� w cieple, i �ebym lepiej nie zbli�a�a si� do niej, bo si� zara��. Gotowa�am jej troch�, gdy poczu�a si� lepiej. Gor�c� zup� i tost, i ry�owy pudding od czasu do czasu. Oczywi�cie choroba os�abi�a j� troch�, jak to grypa, ale nie bardziej ni� zwykle. Po gor�czce ma si� cz�sto depresj� i jej zdarzy�o si� to, jak ka�demu. Siedzia�a tutaj, przy ogniu, i pami�tam, �e powiedzia�a do mnie: "Chcia�oby si� nie mie� tak wiele czasu na my�lenie. Nie lubi� zbyt du�o my�le�. To mnie przygn�bia". Lejeune patrzy� z napi�t� uwag� na pani� Coppins, kt�ra zapali�a si� do tematu.
- Po�yczy�am jej par� magazyn�w. Nie by�a jednak w stanie skupi� si� na czytaniu. Pami�tam, �e kiedy� o�wiadczy�a: "Je�eli co� nie jest takie, jak powinno by�, lepiej nie wiedzie� o tym, prawda?" A ja na to: "Racja, kochanie". A ona: "Nie wiem - nigdy naprawd� nie by�am pewna". Zapewni�am j�, �e wobec tego wszystko jest w porz�dku. I wtedy powiedzia�a: "To, co robi�am, by�o zawsze uczciwe i szczere. Nie mam sobie nic do wyrzucenia". A ja znowu: "Jasne, �e nie, skarbie". Ale pomy�la�am sobie, czy aby ta firma, kt�ra j� zatrudnia�a, nie wda�a si� w jakie� niewyra�ne transakcje finansowe, a ona si� przestraszy�a, ale czu�a, �e to nie jej sprawa.
- To mo�liwe - zgodzi� si� inspektor.
- W ka�dym razie wyzdrowia�a albo prawie wyzdrowia�a i wr�ci�a do pracy. M�wi�am jej, �e to za szybko, �eby sobie jeszcze podarowa�a par� dni. I prosz�, mia�am racj�! Wr�ci�a drugiego wieczoru i zobaczy�am zaraz, �e ma wysok� gor�czk�. Ledwie mog�a wej�� na schody. "Musisz wezwa� doktora" - powiadam, ale nie, nie chcia�a. Robi�o si� jej coraz gorzej przez ca�y dzie�, szkliste oczy, policzki jak ogie� i dysza�a ci�ko. Nast�pnego wieczoru powiedzia�a - a ledwie mog�am zrozumie� s�owa: "Za p�no. Musz� zobaczy� si� z ksi�dzem. I to szybko... bo b�dzie za p�no". Ale nie chcia�a naszego pastora. Mia� by� ksi�dz katolicki. Nie wiedzia�am, �e by�a katoliczk�, nie mia�a krucyfiksu ani nic takiego.
By� tam jednak krucyfiks, schowany na dnie walizki. Lejeune nie wspomnia� o tym. Siedzia�, s�uchaj�c.
- Zobaczy�am ma�ego Mike'a na ulicy i pos�a�am go po ojca Gormana do �w. Dominika. I zadzwoni�am na w�asn� r�k� po lekarza i do szpitala, nic jej nie m�wi�c.
- Zaprowadzi�a pani ksi�dza na g�r�?
- Tak. I zostawi�am ich samych.
- �adne z nich nic nie powiedzia�o?
- Nie pami�tam dok�adnie. Powiedzia�am, �e jest ju� ksi�dz i teraz b�dzie jej lepiej, pr�bowa�am doda� jej otuchy, ale teraz przypominam sobie, �e kiedy zamyka�am drzwi, s�ysza�am, jak m�wi�a co� o niegodziwo�ci. Tak, i co� o komach... mo�e o wy�cigach konnych. Sama lubi� czasem postawi� p� korony, ale powiadaj�, �e na wy�cigach jest wiele nieuczciwo�ci.
- Niegodziwo�� - rzek� Lejeune. To s�owo go uderzy�o.
- Musia�a wyzna� swoje grzechy. Katolicy to robi� przed �mierci�. Przypuszczam, �e o to chodzi�o.
Inspektor nie w�tpi�, �e chodzi�o w�a�nie o to, ale jego wyobra�nia zosta�a pobudzona przez u�yte s�owo. Niegodziwo��...
By�a to jaka� szczeg�lna niegodziwo�� - pomy�la� - je�li ksi�dz, kt�ry j� pozna�, by� �ledzony i zosta� zat�uczony na �mier�...
2
Od pozosta�ych trzech lokator�w nie mo�na si� by�o niczego dowiedzie�. Dwaj z nich, urz�dnik bankowy i starszy m�czyzna pracuj�cy w sklepie z obuwiem, mieszkali tam od lat. Trzeci� osob� by�a dwudziestodwuletnia dziewczyna, kt�ra wprowadzi�a si� niedawno i mia�a posad� w pobliskim domu towarowym. Wszyscy troje znali pani� Davis zaledwie z widzenia.
Kobieta, kt�ra zawiadomi�a, �e tamtego wieczoru widzia�a ojca Gormana na ulicy, r�wnie� nie dostarczy�a przydatnych informacji. By�a katoliczk� ucz�szczaj�c� do ko�cio�a �w. Dominika i zna�a ojca Gormana z widzenia. Zobaczy�a go wychodz�cego z Benthall Street i udaj�cego si� do Tony's Place mniej wi�cej dziesi�� minut po �smej. I to by�o wszystko.
Pan Osborne, w�a�ciciel apteki na rogu Barton Street, mia� wi�cej do powiedzenia.
By� to ma�y cz�owieczek w �rednim wieku, z �ys� g�ow�, okr�g��, szczer� twarz�, w okularach.
- Dobry wiecz�r, inspektorze. Prosz� wej�� na zaplecze - podni�s� klap� staro�wieckiego kontuaru. Lejeune przeszed� przez nisz�, w kt�rej m�ody cz�owiek w bia�ym kitlu przygotowywa� w�a�nie butelki lek�w ze zr�czno�ci� zawodowego kuglarza, i przez sklepione przej�cie do malutkiego pokoju z paroma fotelami, sto�em i biurkiem. Pan Osborne konspiracyjnie zasun�� zas�on� z ty�u i usiad� w jednym z foteli, wskazuj�c inspektorowi miejsce w drugim. Pochyli� si� do przodu, a jego oczy b�yszcza�y przyjemnym podnieceniem.
- Tak si� z�o�y�o, �e mog� panu pom�c. To nie by� ruchliwy wiecz�r - ma�o pracy, niesprzyjaj�ca pogoda. Moja m�oda pomoc sta�a za kontuarem. Zawsze w czwartki mamy otwarte do �smej. Nadchodzi�a mg�a i w okolicy nie by�o wida� wielu ludzi. Podszed�em do drzwi, �eby zobaczy�, jaka jest pogoda, i pomy�la�em, �e mg�a szybko g�stnieje. Zapowiadano to w prognozie. Sta�em chwil�. W �rodku nie dzia�o si� nic, z czym moja m�oda pomocnica nie mog�aby sobie poradzi� - kupowano kremy i sole do k�pieli. Wtedy zobaczy�em ojca Gormana id�cego po drugiej stronie ulicy. Oczywi�cie zna�em go dobrze z widzenia. To morderstwo to szokuj�ca sprawa - napa�� cz�owieka o tak dobrej opinii. "To ojciec Gorman" - pomy�la�em. Zmierza� w kierunku West Street, kt�ra jest nast�pn� przecznic� w lewo przed lini� kolejow�, jak pan wie. Niedaleko za nim szed� inny m�czyzna. Nie przysz�oby mi do g�owy zwr�ci� na to uwag�, ale ten drugi cz�owiek zatrzyma� si�, zupe�nie nieoczekiwanie, kiedy by� naprzeciw moich drzwi. Zaciekawi�em si�, dlaczego stan��, i wtedy zauwa�y�em, �e ksi�dz, id�cy przed nim, zwolni�. Nie zatrzyma� si� zupe�nie. Wygl�da�o to tak, jakby zamy�li� si� g��boko, zapominaj�c, �e idzie. Potem ruszy� znowu i tamten m�czyzna poszed� r�wnie�, dosy� szybko. Pomy�la�em - o ile w og�le my�la�em - �e by� mo�e to znajomy ojca Gormana, kt�ry chce go z�apa� i porozmawia�.
- Ale w obecnych okoliczno�ciach mo�na powiedzie�, �e po prostu go �ledzi�?
- Teraz jestem tego pewien, cho� w�wczas nie przysz�o mi to do g�owy. Przy g�stniej�cej mgle straci�em ich z oczu niemal natychmiast.
- Potrafi�by pan opisa� tego cz�owieka?
Lejeune pyta� bez przekonania. By� przygotowany na nieokre�lony opis. Pan Osborne mia� jednak inne ambicje ni� Tony z kawiarni.
- C�, wydaje mi si�, �e tak - powiedzia� z zadowoleniem. - By� wysoki...
- Wysoki? Jak bardzo?
- No... przynajmniej pi�� st�p jedena�cie cali do sze�ciu st�p. Cho� m�g� wygl�da� na wy�szego, poniewa� by� niezwykle szczup�y. Pochy�e ramiona i wystaj�ca grdyka. Pod swoim homburgiem mia� dosy� d�ugie w�osy. Wielki haczykowaty nos. Bardzo rzucaj�cy si� w oczy. Naturalnie nie potrafi�bym poda� koloru jego oczu. Zdaje pan sobie spraw�, �e widzia�em go z profilu. Mia� mo�e pi��dziesi�tk�. Oceniam to po chodzie. M�odzi ludzie ruszaj� si� zupe�nie inaczej.
Inspektor oceni� w my�li odleg�o�� do drugiego chodnika, potem wr�ci� my�l� do pana Osborne'a i zdziwi� si�. Zdziwi� si� bardzo...
Podany przez aptekarza opis m�g� oznacza� dwie rzeczy. M�g� wynika� z nadmiernie �ywej wyobra�ni - zna� takie przyk�ady, zwykle dotyczy�y one kobiet buduj�cych portret mordercy taki, jaki wed�ug nich powinien by�. Takie wymy�lone portrety zawiera�y jednak pewne zdecydowanie fa�szywe szczeg�y, jak rozlatane oczy, krzaczaste brwi, wysuni�ta szcz�ka, uderzaj�ca dziko��. Opis pana Osborne'a robi� wra�enie rysopisu prawdziwej osoby. W takim razie by� to �wiadek jeden na milion, cz�owiek b�d�cy dok�adnym i szczeg�owym obserwatorem, niezachwianym w tym, co widzia�.
Lejeune ponownie oceni� odleg�o�� od przeciwleg�ego chodnika. Jego oczy spocz�y w zadumie na aptekarzu.
- Gdyby zobaczy� pan ponownie tego cz�owieka, czy m�g�by go pan pozna�?
- O tak. - Pan Osborne by� pe�en ufno�ci. - Nigdy nie zapominam twarzy. To jedno z moich hobby. Zawsze powiadam, i� gdyby jeden z tych morderc�w �on przyszed� do mojej apteki i kupi� paczuszk� arszeniku, m�g�bym �wiadczy� pod przysi�g� w s�dzie. Mia�em nadziej�, �e pewnego dnia co� takiego mi si� przydarzy.
- Ale nie zdarzy�o si� jeszcze?
Pan Osborne przyzna� ze smutkiem, �e nie.
- I jest to ma�o prawdopodobne - doda� z �alem. - Sprzedaj� ten interes. Mam dosta� niez�� sum� i wyje�d�am na emerytur� do Bournemouth.
- Pi�kny sklep.
- Ma pewn� klas� - powiedzia� pan Osborne z nut� dumy w g�osie. - Za�o�yli�my go prawie sto lat temu. Dziadek i ojciec przede mn�. Dobry, staro�wiecki rodzinny sklep. Jako ch�opiec wcale tak nie my�la�em. Uwa�a�em, �e jest nudny. Ci�gn�a mnie scena, jak wielu innych ch�opc�w. Czu�em, �e potrafi� gra�. Ojciec nie pr�bowa� mnie powstrzyma�. "Przekonaj si�, co zdo�asz zdzia�a�, m�j ch�opcze" - powiedzia�. "Zobaczysz, �e nie jeste� sir Henrym Irvingiem". I mia� racj�! By� m�drym cz�owiekiem. P�tora roku w teatrze i wr�ci�em do apteki. Szczyci�em si� tym. Zawsze mieli�my dobry, solidny towar. Staromodny, ale w dobrym gatunku. Obecne czasy jednak... - potrz�sn�� ze smutkiem g�ow� - s� rozczarowaniem dla farmaceut�w. Te artyku�y drogeryjne. Musi si� je sprzedawa�. Po�owa zysku pochodzi z tej tandety. Pudry, szminki i kremy, szampony do w�os�w i woreczki na przybory toaletowe. Mam w sklepie m�od� dam�, kt�ra zajmuje si� tym wszystkim. Nie, nie do tego przywyk�em, prowadz�c aptek�. W�o�y�em jednak w interes spor� sum�, dostan� te� bardzo �adn� cen� i wp�aci�em ju� zaliczk� na �liczny bungalow w pobli�u Bournemouth. Emerytura, kiedy jeszcze mo�na cieszy� si� �yciem, to moje motto. Mam r�ne hobby. Na przyk�ad motyle. I obserwowanie ptak�w od czasu do czasu. Ogrodnictwo - mam mn�stwo nowych ksi��ek na temat zak�adania ogrodu. S� jeszcze podr�e. M�g�bym wybra� si� na wycieczk� morsk�, zobaczy� obce kraje, nim b�dzie za p�no.
Lejeune wsta�.
- �ycz� panu szcz�cia - powiedzia�. - A gdyby, nim opu�ci pan te strony, uda�o si� panu zobaczy� tego cz�owieka...
- Zawiadomi� pana natychmiast. Oczywi�cie. Mo�e pan na mnie liczy�. To b�dzie prawdziwa przyjemno��. Jak m�wi�em, mam bardzo dobr� pami�� do twarzy. B�d� w pogotowiu. Jak powiadaj�, na stra�y. O tak. Mo�e pan na mnie polega�. To b�dzie prawdziwa przyjemno��.
IV. RELACJA MARKA EASTERBROOKA
1
Wyszed�em z Old Vic z moj� przyjaci�k�, Hermia Redcliffe. Byli�my na spektaklu "Makbeta". Pada� ulewny deszcz. Kiedy zmierzali�my do miejsca, w kt�rym zaparkowa�em samoch�d, Hermia zauwa�y�a nies�usznie, �e kiedykolwiek p�jdzie si� do Old Vic, zawsze pada.
By�em odmiennego zdania. O�wiadczy�em, �e - inaczej ni� zegar s�oneczny - ona pami�ta tylko godziny deszczowe.
- Natomiast w Glyndebourne - ci�gn�a, kiedy w��czy�em sprz�g�o - by�am zawsze szcz�liwa. Nie umiem sobie wyobrazi� go inaczej ni� jako doskona�o��: muzyka, wspania�e klomby, szczeg�lnie z bia�ych kwiat�w.
Rozmawiali�my chwil� o Glyndebourne i tamtejszym festiwalu muzycznym, potem Hermia zauwa�y�a:
- Czy jedziemy na �niadanie do Dover?
- Do Dover? C� za pomys�. S�dzi�em, �e mogliby�my p�j�� do Fantasie. Po tym wspania�ym, krwawym i mrocznym "Makbecie" cz�owiek potrzebuje naprawd� dobrego jedzenia i picia. Szekspir wywo�uje u mnie zawsze wilczy g��d.
- Tak. Podobnie jak Wagner. Kanapki z w�dzonym �ososiem