3239

Szczegóły
Tytuł 3239
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

3239 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 3239 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

3239 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

AGATHA CHRISTIE A.B.C. TYTU� ORYGINA�U THE ABC MURDERS WST�P PRZEZ KAPITANA ARTURA HASTINGSA W opowiadaniu tym odst�puj� od zwyczaju opisywania jedynie tych wydarze� i scen, przy kt�rych bylem obecny. Niekt�re rozdzia�y tej historii pisane s� w osobie trzeciej. Pragn� przy tym zapewni� czytelnik�w, �e gwarantuj� prawdziwo�� tych rozdzia��w. Je�eli nawet pozwoli�em sobie na pewn� licentia poetica opisuj�c my�li i uczucia rozmaitych os�b, robi�em to z pe�nym przekonaniem o �cis�o�ci moich relacji. Ponadto zaznaczam, �e rozdzia�y te skontrolowa� m�j przyjaciel, Herkules Poirot. Pozwoli�em sobie na zbyt mo�e obszerne opisywanie stosunk�w mi�dzy osobami, kt�re pojawia�y si� na tle szeregu dziwnych zbrodni. Zrobi�em to dlatego, i� moim zdaniem nic wolno lekcewa�y� elementu ludzkiego i osobistego. Herkules Poirot pouczy� mnie w swoim czasie w spos�b nader dramatyczny, �e romantyczno�� mo�e by� produktem wt�rnym zbrodni. Odno�nie do rozwik�ania tajemnicy ABC mog� tylko powiedzie�, �e Poirot wykaza� prawdziwy geniusz w metodzie rozwi�zania problemu zupe�nie niepodobnego do innych, kt�re stawa�y uprzednio na jego drodze. ROZDZIA� I LIST W czerwcu tysi�c dziewi��set trzydziestego pi�tego roku przyjecha�em z mojego ranczo w Ameryce Po�udniowej do kraju na pobyt mniej wi�cej p�roczny. W Ameryce niet�go mi si� wiod�o. Jak wszyscy odczuwa�em skutki kryzysu �wiatowego. W Anglii mia�em r�ne interesy do za�atwienia i zdawa�em sobie spraw�, �e mog� dokona� tego tylko osobi�cie. Na ranczo pozosta�a �ona; mia�a je prowadzi� samodzielnie. Oczywi�cie, jedn� z pierwszych moich czynno�ci w Starym Kraju by�a wizyta u dawnego przyjaciela, Herkulesa Poirota. Mieszka� obecnie w jednym z najnowocze�niejszych londy�skich blok�w. Zarzuci�em mu (co potwierdzi� bez wahania), �e wybra� ten w�a�nie gmach wy��cznie ze wzgl�du na jego czysto geometryczny wygl�d i proporcje. - Naturalnie, drogi przyjacielu - przyzna�. - Mieszkam tu tylko ze wzgl�du na t� urocz� symetri�. Zgodzisz si� chyba, �e to pi�kne? Odpowiedzia�em mu, �e i czworobok�w mo�e by� za du�o i czyni�c aluzj� do starego dowcipu zapyta�em, czy ci nowocze�ni budowniczowie nauczyli ju� kury sk�ada� sze�cienne jajka. Poirot roze�mia� si� serdecznie. - Co, pami�tasz jeszcze? - zawo�a�. - Niestety, wiedza nie sk�oni�a jeszcze kur, by sk�ada�y jajka odpowiadaj�ce nowoczesnym Custom. S� one nadal rozmaitych rozmiar�w i odcieni. Serdecznym wzrokiem obj��em starego przyjaciela. Wygl�da� wspaniale, ani o dzie� starzej ni� wtedy, kiedy widzia�em go ostatni raz. - Wygl�dasz kwitn�co - powiedzia�em. - Zupe�nie si� nie zestarza�e�. Gdyby to by�o mo�liwe, powiedzia�bym, �e masz mniej siwych w�os�w ni� przed laty. Podzi�kowa� mi p�omiennym spojrzeniem. - A dlaczego uwa�asz to za niemo�liwe? Przecie� tak jest naprawd�! - Co? Twoje w�osy zmieniaj� si� z siwych na czarne, zamiast z czarnych na siwe? - Nie inaczej. - Ale� to niepodobie�stwo z naukowego punktu widzenia. - Nic podobnego. - Zdumiewaj�ce! To przeczy naturze. - Jak zwykle zdradzasz umys� szlachetny i niepodejrzliwy. Lata nie zmieni�y ci� wcale, Hastings. Jednym tchem stwierdzasz fakt i wyci�gasz wnioski nie my�l�c nawet, �e to robisz. Spojrza�em na niego niepewnie. Bez s�owa poszed� do swojej sypialni, przyni�s� stamt�d butelk� i poda� mi j�. Etykieta na butelce g�osi�a: "Revivit" Revivit przywraca naturalny kolor w�osom. Revivit nie jest farb�. Kolory: odpowiednie dla blondyn�w, rudych, szatyn�w i brunet�w. - Poirot! - zawo�a�em. - Farbujesz w�osy! - Wreszcie zrozumia�e�. - To dlatego masz teraz w�osy czarniejsze ni� w�wczas, gdy widzia�em ci� ostatni raz! - Wniosek �cis�y. - M�j Bo�e! - westchn��em odzyskuj�c pewno�� siebie. - Jak przyjad� tu nast�pnym razem, zastane ci� pewnie ze sztucznymi w�sami. A mo�e to ju� si� sta�o? Skrzywi� si� z niesmakiem. W�sy by�y zawsze jego pi�t� Achillesa. By� z nich nies�ychanie dumny, a wi�c s�owa moje dotkn�y go do �ywego. - Nie, nie, c� znowu, mon ami* Taki dzie�, chwa�a Bogu, jest jeszcze bardzo odleg�y. Fa�szywe w�sy! Quel horreur*! Energicznie podkr�ci� w�sa, jak gdyby chcia� udowodni�, �e nie jest przyprawiony. - Tak - powiedzia�em - s� jeszcze bardzo bujne. - N'est-ce pas*? W ca�ym Londynie nie widzia�em nigdy w�s�w, kt�re dor�wnywa�yby moim. "Tak�e pow�d do dumy!" - pomy�la�em, ale nie powiedzia�em tego, gdy� nie chcia�bym za nic zrani� pr�no�ci Poirota. Zmieniaj�c temat rozmowy zapyta�em, czy trudni si� jeszcze sprawami zawodowymi. - Wiem - ci�gn��em - �e w�a�ciwie wycofa�e� si� z tego przed laty... - C'est vrai*! �eby uprawia� dynie... Ale czasami trafia si� jakie� ciekawe morderstwo i wtedy dynie posy�am do wszystkich diab��w. Wiem, wiem, co powiesz: �e jestem jak primadonna, kt�ra daje stanowczo ostatni wyst�p, a po�egnalne przedstawienie powtarza si� niesko�czon� ilo�� razy. Roze�mia�em si�. - Prawd� rzek�szy - t�umaczy� Poirot - tak si� w�a�ciwie dzieje. Za ka�dym razem powtarzam: to ju� koniec. Ale nie! Wynika co� nowego. Otwarcie przyznaj�, drogi przyjacielu, �e na wypoczynku nie zale�y mi tak bardzo. Szare kom�rki zaczynaj� rdzewie�, gdy nie pracuj�. - Rozumiem - powiedzia�em. - A wi�c w miar� trenujesz kom�rki. - Nie inaczej. Szukam, wybieram. Herkules Poirot uznaje dzi� tylko delicje. - I du�o si� trafia tych delicji? - Wystarczy. Niedawno ledwie uszed�em z �yciem. Ja, Herkules Poirot! - Jaki� szczeg�lnie przebieg�y morderca? - Nie tyle przebieg�y, co nieostro�ny - odrzek�. - Tak, nieostro�ny. Ale nie ma o czym m�wi�. Widzisz, Hastings, ciebie pod pewnym wzgl�dem uwa�am za maskotk�. - Naprawd�? Pod jakim mianowicie? Nie odpowiedzia� mi bezpo�rednio. - Gdy dowiedzia�em si�, �e przyje�d�asz, powiedzia�em sobie: teraz co� wyniknie. Jak niegdy�, b�dziemy tropi� we dw�jk�. Ale je�li tak si� nie stanie, to musi by� jaka� nadzwyczajna sprawa, co�... - zrobi� nieokre�lony ruch r�k�. - Recherche... delicate... fine...* - akcentowa� te nieprzet�umaczalne wyrazy nadaj�c im w�a�ciwy smak. - S�owo daj�, Poirot! - zawo�a�em. - Mo�na by pomy�le�, �e zamawiasz obiad u Ritza. - A tymczasem zbrodni zam�wi� nie mo�na. S�usznie, s�usznie... - westchn��. - Ale ja wierz� w szcz�cie... przeznaczenie, je�li wolisz. Twoim przeznaczeniem jest sta� u mego boku i chroni� mnie przed pope�nieniem b��du nie do darowania. - A co nazywasz b��dem nie do darowania? - Przegapienie oczywistego. - Aha - odpowiedzia�em z niewyra�nym u�miechem, nie bardzo rozumiej�c, o co chodzi. - No i co? K�uje si� ta superzbrodnia? - Pas encore...* Chocia�... czy ja wiem? Urwa�, z namys�em zmarszczy� czo�o. R�ka jego poprawi�a odruchowo kilka przedmiot�w, kt�re widocznie bezwiednie poruszy�em. - Nie wiem... Nie wiem... - mrukn�� jak gdyby do siebie. Ton jego by� tak szczeg�lny, �e spojrza�em ciekawie. Zmarszczki nie ust�pi�y jeszcze z czo�a Poirota. Nagle, jak gdyby powzi�� stanowcz� decyzje, kiwn�� g�ow� i podszed� do biurka stoj�cego pod oknem. Nie musz� zapewnia�, �e zawarto�� wszystkich szuflad by�a w idealnym porz�dku i Poirot m�g� w ka�dej chwili si�gn�� po jakikolwiek potrzebny mu papierek. Powoli wr�ci� do mnie trzymaj�c w r�ku roz�o�ony list. Najprz�d przeczyta� go sam, a potem poda� mnie. - Powiedz, mon ami - spyta� - co w�a�ciwie s�dzisz o tym? Ze znacznym zainteresowaniem wzi��em kartk� grubego papieru listowego zapisan� drukowanymi literami. Do pana Herkulesa Poirota. Wyobra�a pan sobie, �e potrafi rozwi�za� ka�d� zagadk� zbyt trudn� dla naszej t�pej angielskiej policji. Przekonamy si�, m�dralo Poirot, czy naprawd� taki z pana spryciarz. Mo�e ten orzech b�dzie dla pana za ci�ki do zgryzienia? Prosz� zainteresowa� si� Andover dwudziestego pierwszego bm. Z powa�aniem A.B.C. Spojrza�em na kopert�. Adres napisany by� r�wnie� drukowanymi literami. - Stempel pocztowy: Londyn WC1 - powiedzia� m�j przyjaciel. - No i co o tym powiesz? Zwracaj�c list wzruszy�em ramionami. - Chyba to jaki� wariat czy kto� w tym rodzaju - odrzek�em. - Tylko tyle? - A tobie nie wydaje si� to robot� wariata? - Tak, mon ami. Niestety. Powiedzia� to tak powa�nym tonem, �e spojrza�em na niego zdziwiony. - Widz�, �e traktujesz to bardzo serio. - Wariata trzeba traktowa� serio. Ob��d to bardzo niebezpieczna sprawa. - Tak, tak, oczywi�cie... N ad tym si� nie zastano wi�em... Ale widzisz, dla mnie to wygl�da raczej na jaki� idiotyczny kawa�. Jaki� dure� by� widocznie na ba�ce... - Comment*! Na jakiej ba�ce? - To tylko takie wyra�enie... Chcia�em powiedzie�, �e po prostu jaki� g�upiec upi� si� i zrobi� niem�dry kawa�. - W porz�dku, Hastings, teraz zrozumia�em. Widzisz, mo�e w tym nie by� nic wi�cej, ale... - Ale podejrzewasz, �e mo�e by�? - zapyta�em, raz jeszcze uderzony powag� jego tonu. Poirot kiwn�� g�ow�, ale nic nie odpowiedzia�. - Czy przedsi�wzi��e� jakie� kroki w tej sprawie? - A co mo�na przedsi�wzi��? Pokaza�em list Jappowi. By� tego samego zdania, co i ty. G�upi kawa�. Nawet u�y� tego samego wyra�enia. Podobno w Scotland Yardzie codziennie dostaj� takie listy. Wiem z w�asnego do�wiadczenia... - Ale ten traktujesz serio? - Widzisz - odpowiedzia� z wolna - jest w nim co�, co mi si� nie podoba. - Ale co w�a�ciwie? Znowu pokiwa� g�ow�, wzi�� list i bez s�owa odni�s� do biurka. - Je�eli naprawd� traktujesz t� spraw� powa�nie, m�g�by� chyba co� zrobi�? - spyta�em. - Jak zawsze jeste� cz�owiekiem czynu. Tylko co ja mog� zrobi�? Policja w Andover widzia�a ten list i r�wnie� nie potraktowa�a go powa�nie. Nie ma na nim odcisk�w palc�w. Nic nie wskazuje autora. - Nic, z wyj�tkiem twego instynktu. - To nie instynkt, Hastings. U�y�e� niew�a�ciwego s�owa. Moja wiedza i do�wiadczenie m�wi� mi, �e ten list cuchnie - zaj�kn�� si�, jak gdyby s��w mu zabrak�o, i znowu pokiwa� g�ow�. - Ha, c�, mo�e robi� z ig�y wid�y. Tak czy inaczej, nic nie da si� zrobi�. Mo�emy tylko czeka�. - Oczywi�cie. Dwudziesty pierwszy jest w pi�tek. Je�eli jaka� efektowna kradzie� trafi si� w okolicy Andover... - Ach, c� by to by�a za ulga! - Ulga? - zdumia�em si�, gdy� s�owo to wyda�o mi si� bardzo niestosowne. - Kradzie� mo�e by� efektowna, ale chyba nie mo�e by� ulg�? - Mylisz si�, przyjacielu. Nie zrozumia�e�, o co mi chodzi. Kradzie� by�aby ulg�, poniewa� uwolni�aby mnie od obawy przed czym� powa�niejszym. - Przed czym? - Morderstwem. ROZDZIA� II (NIE Z OPOWIADANIA KAPITANA HASTINGSA) Pan Aleksander Bonaparte Cust d�wign�� si� z krzes�a i kr�tkowzrocznymi oczyma potoczy� po n�dznej sypialni. Plecy mia� przygarbione od siedzenia w pochylonej postawie, ale kiedy si� wyprostowa�, widz m�g�by stwierdzi�, �e w rzeczywisto�ci jest to wysoki m�czyzna. Jego przygarbienie i kr�tkowzroczno�� mog�y wywo�a� �udz�ce wra�enie. Cust podszed� do dobrze zniszczonego p�aszcza wisz�cego na drzwiach; z kieszeni wyj�� paczk� tanich papieros�w i zapa�ki. Zapali� papierosa i wr�ci� do sto�u, przy kt�rym uprzednio siedzia�. Si�gn�� po rozk�ad kolejowy i zacz�� go uwa�nie przegl�da�. Nast�pnie zaj�� si� pisan� na maszynie list� nazwisk. Pi�rem odfajkowa� jedno na pocz�tku listy. Dzia�o si� to we czwartek, dwudziestego czerwca. ROZDZIA� III ANDOVER Zrazu z�e przeczucia Poirota z racji otrzymanego przeze� anonimowego listu wywar�y na mnie wra�enie. Przyznaj� jednak, �e sprawa zupe�nie wywietrza�a mi z g�owy, kiedy przyszed� dwudziesty pierwszy czerwca. Przypomnia�a mi o niej dopiero wizyta z�o�ona mojemu przyjacielowi przez nadinspektora Jappa ze Scotland Yardu. Owego oficera policji �ledczej zna�em od lat, tote� powita� mnie serdecznie. - Co za niespodzianka! - zawo�a�. - Kapitan . Hastings wr�ci� z jakich� tam pusty� czy jak to si� nazywa. Przypominaj� mi si� dawne dobre czasy, kiedy widz� pana u monsieur Poirota. Doskonale pan wygl�da. W�osy na ciemieniu troch� rzedn�, co? Ale c�? Taki ju� los. Ze mn� dzieje si� to samo. Zmarszczy�em si� lekko. Mia�em wra�enie, �e dzi�ki starannemu zaczesywaniu "po�yczki" wspomniane przez Jappa rzedniecie w�os�w na ciemieniu nie jest widoczne. Ale nadinspektor znany by� z nietaktownych uwag pod moim adresem, zrobi�em wi�c dobr� min� do z�ej gry i przyzna�em, �e wszyscy si� starzejemy. - Z wyj�tkiem pana Poirota! - zastrzeg� Japp. - By�by wspania�� reklam� jakiego� �rodka na porost w�os�w. Albo jego cera! Prosz� spojrze�. A do tego na staro�� zyskuje coraz wi�kszy rozg�os. Bierze udzia� we wszystkich g�o�nych wydarzeniach. Zbrodnie w poci�gach, zbrodnie w samolotach, morderstwa w najwy�szych ko�ach towarzyskich... Monsieur Poirot jest obecny zawsze i wsz�dzie. Dopiero po przej�ciu na emerytur� sta� si� naprawd� s�awny. - M�wi�em ju� Hastingsowi, �e zachowuj� si� jak primadonna, kt�ra wci�� wyst�puje po raz ostatni - u�miechn�� si� Poirot. - Wcale bym si� nie dziwi�, gdyby na zako�czenie wytropi� pan w�asnego morderc� - �artowa� nadinspektor. - Dobry pomys�, co? Nadaje si� do powie�ci. - Nie, to ju� b�dzie zadanie Hastingsa - Poirot zerkn�� na mnie spod oka. - Cha, cha, cha! A to by dopiero by�a szopa! Nie mog�em zrozumie�, co w tym widzi zabawnego. Weso�o�� jego wyda�a mi si� w bardzo z�ym tonie. Biedny Poirot starzeje si� jednak. �arty o zbli�aj�cej si� �mierci nie wydaj� mu si� chyba przyjemne. Zapewne mina zdradzi�a moje uczucia, gdy� Japp zmieni� temat: - S�ysza� pan o anonimie otrzymanym przez pana Poirota? - Kilka dni temu pokazywa�em go kapitanowi Hastingsowi - powiedzia� m�j przyjaciel. - Prawda! -zawo�a�em.-Zupe�nie mi to wywietrza�o z g�owy. Zaraz, zaraz, o jak� tam dat� chodzi�o? - O dwudziesty pierwszy - odpowiedzia� Japp. - Dlatego w�a�nie wpad�em dzi� tutaj. Wczoraj by� dwudziesty pierwszy i przez prost� ciekawo�� zatelefonowa�em wieczorem do Andover. Widocznie by� to rzeczywi�cie g�upi kawa�. Nic si� tam nie sta�o. Jaki� dzieciak wybi� kamieniem szyb� i dw�ch pijak�w zrobi�o awantur�. Raz przynajmniej nasz nieomylny przyjaciel zwietrzy� fa�szywy trop. - Otwarcie przyznaj�, �e jestem z tego bardzo zadowolony - powiedzia� Poirot. - Ale trop by� fa�szywy, ca�kiem fa�szywy - podj�� nadinspektor. - C�, B�g z panem. Przecie� my otrzymujemy co dzie� dziesi�tki takich list�w. Ludzie, kt�rzy nie maj� nic lepszego do roboty i s� z lekka pomyleni, siadaj� i pisz�. Nie chc� nikomu robi� krzywdy. Po prostu chodzi im o rozrywk�. - Rzeczywi�cie, by�em bardzo niem�dry, �e na serio potraktowa�em ca�� t� spraw�. - Zdarza si�, zdarza - pociesza� Japp. - No, czas na mnie. Mam interes na s�siedniej ulicy. U jednego pasera znaleziono skradzion� bi�uteri�. Wracaj�c zajrz� jeszcze do pan�w. Tak, tak, szkoda, �e te pa�skie szare kom�rki pracowa�y bez potrzeby - roze�mia� si� weso�o i wyszed�. - No i co? Poczciwy Japp nie zmieni� si� wcale, prawda? - zapyta� Poirot. - Wygl�da znacznie starzej... Siwy jak go��b - doda�em m�ciwie. Poirot zakas�a� dyskretnie. - Widzisz, Hastings, znam taki jeden �rodek... M�j fryzjer to bardzo pomys�owy cz�owiek... Wk�ada si� to na g�ow� i, wyobra� sobie, czesze zupe�nie jak w�asne w�osy... To wcale nie peruka, rozumiesz, ale... - Poirot! - wrzasn��em. - Zapami�taj raz na zawsze, �e nie chc� mie� do czynienia z piekielnymi wynalazkami twojego fryzjera! Czego si� czepiacie moich rzedniej�cych w�os�w? - Nie, nie... nikt si� nie czepia. - Wygl�da zupe�nie tak, jak gdybym �ysia�. - Ale� nie, nie... Sk�d znowu! - W Ameryce Po�udniowej s� silne upa�y i w�osy troch� wypadaj�. To naturalne. Musz� sobie kupi� jaki� dobry p�yn na porost. - O to w�a�nie chodzi. - A zreszt�, co to obchodzi Jappa? Zawsze by� nietaktowny, ordynarny i zupe�nie pozbawiony poczucia humoru. Got�w si� �mia�, gdy kto� wyci�gnie spod faceta krzes�o, na kt�rym siada. - Z tego �mia�oby si� bardzo wiele os�b. - A przecie� to idiotyzm! - Niew�tpliwie. Zw�aszcza z punktu widzenia cz�owieka, kt�ry ma zamiar usi���. - Mniejsza o to - powiedzia�em odzyskuj�c humor (przyznaj�, �e jestem bardzo uczulony na punkcie moich rzedniej�cych w�os�w). - Przykro mi, doprawdy, �e sprawa z tym anonimowym listem spali�a na panewce. - No c�, ka�dy mo�e si� omyli�. Tylko �e ten list cuchn�� mi jako�. A tymczasem okaza� si� zwyk�ym kawa�em... Niestety, starzej� si� i robi� podejrzliwy, jak �lepy pies, co szczeka, cho� si� nic nie dzieje. - Ale je�eli mam z tob� wsp�pracowa�, musimy rozejrze� si� za jak�� inn� zbrodni�-przysmakiem - roze�mia�em si�. - Pami�tasz, kilka dni temu powiedzia�e�, �e zamawiam zbrodni� jak obiad u Ritza. Gdyby to by�o mo�liwe, co ty by� wybra�? Ju� ca�kowicie odzyska�em humor. - Zaraz, zaraz... Najprz�d trzeba przejrze� menu - powiedzia�em. - Kradzie� z w�amaniem? Fa�szerstwo? Nie, chyba nie... To jarskie potrawy. Zam�wi� morderstwo. Krwaw� zbrodni� odpowiednio podan�. - Oczywi�cie! Morderstwo z garniturem. - Hm... Kt� b�dzie ofiar�? M�czyzna? Kobieta?... Chyba jednak m�czyzna. Jaka� gruba ryba. Ameryka�ski milioner - minister... magnat prasowy... A scena? Co by� powiedzia� na porz�dn� staro�wieck� bibliotek�? Atmosfera w�a�ciwa, prawda?... Narz�dzie zbrodni? Hm... M�g�by to by� jaki� osobliwie wygi�ty kind�a� albo tak zwane t�pe narz�dzie... na przyk�ad kamienna rze�ba poga�skiego bo�ka... Poirot westchn��. - Jest jeszcze trucizna - ci�gn��em - ale w takim wypadku potrzeba wiadomo�ci fachowych... Albo wystrza� pistoletowy budz�cy echa w nocy... A teraz obsada. Naturalnie musi by� przynajmniej jedna pi�kna dziewczyna... - O tycjanowskich w�osach - mrukn�� m�j przyjaciel. - Ciebie si� zawsze �arty trzymaj�!... A wi�c musi by� przynajmniej jedna pi�kna dziewczyna nies�usznie podejrzewana. Musz� by� jakie� nieporozumienia mi�dzy ni� i jej wielbicielem... Ale jeden podejrzany przecie� nie wystarczy. B�d� inni. Ciemnow�osa starsza dama, posta� bardzo niewyra�na. Jaki� przyjaciel lub konkurent zamordowanego i milcz�cy sekretarz... I jaki� starszy m�czyzna o jowialnych manierach... Mo�e zwolniony s�u��cy albo gajowy? Starczy, co? Nie obejdziemy si� jednak bez nieprawdopodobnie g�upiego detektywa, kogo� w rodzaju naszego Jappa. - Tak sobie wyobra�asz zbrodni�-przysmak? - Widz�, �e ci si� nie podoba. Poirot roze�mia� si� smutno. - W�asnymi s�owami stre�ci�e� prawie wszystkie powie�ci kryminalne, jakie kiedykolwiek napisano. - Mo�e - powiedzia�em. - A co ty by� zam�wi�? Poirot przymkn�� oczy i wygodniej rozsiad� si� w fotelu. Kiedy odezwa� si�, m�wi� tonem smakosza: - Ja zam�wi�bym bardzo prost� zbrodni�, bez komplikacji. Zbrodni� spokojnego, szarego �ycia - beznami�tn�, intymn�... - Jak�e zbrodnia mo�e by� intymna? - Na przyk�ad - szepta� - cztery osoby siedz� przy brid�u, a wychodz�cy w fotelu przed kominkiem. Po sko�czonym robrze okazuje si�, �e �w sprzed kominka nie �yje. W czasie, kiedy si� wyk�ada�, jeden z czw�rki oddali� si� na chwil� i pope�ni� morderstwo, a zaj�ci rozgrywk� partnerzy nie zauwa�yli tego. To dopiero zagadka! Kto z czw�rki? - Przyznaj� - o�wiadczy�em - �e nie widz� w tym nic podniecaj�cego. Spojrza� na mnie z wyrzutem. - Naturalnie, bo oby�o si� bez dziwacznie wygi�tych kind�a��w, szanta�u, kradzie�y szmaragd�w koronnych i nie pozostawiaj�cych �ladu wschodnich trucizn. Masz melodramatyczn� dusz�, Hastings. Odpowiada�oby ci nie jedno morderstwo, lecz ca�a ich seria. - Zgad�e�. W powie�ci drugie morderstwo znacznie o�ywia akcj�. Je�eli zbrodnia ma miejsce w pierwszym rozdziale i przez dalszy ci�g trzeba �ledzi� alibi wszystkich podejrzanych, staje si� to poniek�d nu��ce. W tej chwili zadzwoni� telefon. Poirot wsta�. - Halo - powiedzia�. - Tak, tu Herkules Poirot. Przez chwil� s�ucha�; dostrzeg�em wyra�n� zmian� na jego twarzy, chocia� to, co m�wi�, nie mia�o w�a�ciwie znaczenia. - Mais oui...* Tak, tak naturalnie... Oczywi�cie, przyjedziemy... Naturalnie... Bardzo mo�liwe... Tak, wezm� ze sob�... Chwilowo do widzenia. Od�o�y� s�uchawk� i przemierzy� pok�j szybkim krokiem. - Telefonowa� Japp - oznajmi� zatrzymuj�c si� przede mn�. - I co? - Przed chwil� przyszed� do Scotland Yardu i zasta� tam meldunek z Andover... Z Andover? - powt�rzy�em z wielkim przej�ciem. - Zamordowano star� kobiet�, niejak� Ascher, w�a�cicielk� sklepiku z wyrobami tytoniowymi i gazetami - wolno cedzi� s�owa. Przyznaj�, �e by�em nieco rozczarowany. D�wi�k nazwy Andover podzia�a� na mnie bardzo silnie. Spodziewa�em si� czego� niezwyk�ego, nadzwyczajnego. W tym stanie napi�cia �mier� starej kobiety, w�a�cicielki trafiki, wyda�a mi si� nad wyraz ma�o efektowna. - Policja z Andover - podj�� Poirot tym samym powa�nym, rozwlek�ym g�osem - jest zdania, �e �atwo ujmie sprawc�. Ta kobieta by�a w bardzo z�ych stosunkach z m�em. To pijak i awanturnik. Nieraz odgra�a� si�, �e j� zabije. By�em coraz bardziej rozczarowany. - Mimo wszystko jednak policja interesuje si� otrzymanym przeze mnie anonimowym listem i chcia�aby go obejrze�. Powiedzia�em Jappowi, �e obaj przyjedziemy zaraz do Andover. O�ywi�em si�. Zbrodnia by�a mo�e nieefektowna, ale w ka�dym razie zbrodnia, a ja tak dawno nie mia�em do czynienia z przest�pcami i przest�pstwami. Mimo uszu pu�ci�em ostatnie s�owa Poirot, cho� mia�y mi si� w przysz�o�ci tak �ywo przypomnie�. - To dopiero pocz�tek. ROZDZIA� IV PANI ASCHER W Andover przyj�� nas inspektor Glen, wysoki blondyn o ujmuj�cym u�miechu. Dla porz�dku musz� rozpocz�� od suchego streszczenia fakt�w. Zbrodni� wykry� posterunkowy Dover o godzinie pierwszej w nocy z dwudziestego pierwszego na dwudziesty drugi czerwca. W czasie obchodu sprawdzi� drzwi sklepu i stwierdzi�, �e nie s� zaryglowane. Wszed�. Zrazu zdawa�o mu si�, �e sklep jest pusty. Kiedy jednak skierowa� reflektor latarki za lad�, spostrzeg� le��c� tam star� kobiet�. Wezwany na miejsce lekarz policyjny stwierdzi�, �e kobieta otrzyma�a uderzenie t�pym narz�dziem w ty� g�owy prawdopodobnie w chwili, gdy si�ga�a po papierosy na p�k� umieszczon� za lad�. �mier� jej nast�pi�a na siedem do dziewi�ciu godzin przed odnalezieniem zw�ok. - Czas zdo�ali�my jednak ustali� znacznie dok�adniej - ci�gn�� inspektor. - Znale�li�my klienta, kt�ry kupowa� tyto� o siedemnastej trzydzie�ci. Inny klient wst�pi� do sklepu o osiemnastej pi��, jak mu si� zdawa�o, i nikogo tam nie zasta�. A zatem zbrodnia zosta�a pope�niona mi�dzy siedemnast� trzydzie�ci a osiemnast� pi��. Dotychczas nie znalaz� si� nikt, kto by widzia� Aschera w pobli�u sklepiku �ony, ale up�yn�o jeszcze bardzo niewiele czasu. Oko�o dwudziestej pierwszej Ascher kompletnie pijany by� Pod Trzema Koronami. Jak go tylko odnajdziemy, zatrzymamy jako podejrzanego w tej sprawie. - To jaki� ciemny typ, prawda, inspektorze? - zapyta� Poirot. - Nawet bardzo ciemny. - Nie �y� dobrze z �on�? - Nie. Od kilkunastu lat s� w separacji. Ascher to Niemiec. Dawniej pracowa� jako kelner, ale rozpi� si�, traci� jedn� posad� po drugiej i obecnie jest bezrobotny. Jego �ona pracowa�a dawniej jako s�u��ca. Ostatnio u panny Ros�, starej panny, jako gospodyni i kucharka. M�owi dawa�a co� nieco� ze swoich zarobk�w, �eby mia� z czego �y�. Ale on pi�. Ci�gle przychodzi� do dom�w, w kt�rych pracowa�a, i robi� awantury. Dlatego w�a�nie ostatni� posad� wzi�a u panny Ros�, na zupe�nym pustkowiu o trzy mile za Andover. Ascherowi trudno tam by�o dobrn��. Kiedy panna Ros� umar�a, zostawi�a legat dla pani Ascher, kt�ra otworzy�a wtedy trafik�. To by�o bardzo ma�e przedsi�biorstwo: troch� tanich papieros�w i gazet. Ledwie wi�za�a koniec z ko�cem. Ascher bywa� tam cz�sto, urz�dza� awantury, a ona dawa�a mu co� nieco� na odczepne. Pr�cz tego p�aci�a mu regularnie pi�tna�cie szyling�w tygodniowo. - Mieli dzieci? - zapyta� Poirot. - Nie. Pani Ascher ma tylko siostrzenic�. Pracuje pod Overton jako s�u��ca. To bardzo dumna i pewna siebie m�oda osoba. - Powiada pan, �e ten Ascher cz�sto odgra�a� si� �onie? - Tak. Po pijanemu by� okropny. Kl�� i obiecywa�, �e jej �eb rozwali. Biedna pani Ascher mia�a z nim ci�kie �ycie. - W jakim by�a wieku? - Pod sze��dziesi�tk�. Spokojna i pracowita. - I pa�skim zdaniem, inspektorze, Ascher jest winien tej zbrodni? - zapyta� powa�nie Poirot. Inspektor chrz�kn�� dyplomatycznie. - Panie Poirot, s�dz�, �e jeszcze troch� za wcze�nie na takie twierdzenie. W ka�dym razie chcia�bym przes�ucha� Franza Aschera i dowiedzie� si�, co robi� wczoraj wieczorem. Je�eli b�dzie mia� wystarczaj�ce alibi - w porz�dku. Je�eli nie... - urwa� znacz�co. - Ze sklepu nic nie zgin�o? - Nic. Pieni�dze w szufladzie nie by�y ruszone. Nie stwierdzili�my �adnych �lad�w kradzie�y. - S�dzi pan zatem, �e Ascher przyszed� do sklepu pijany, zacz�� wymy�la� �onie i w rezultacie uderzy� j� czym� i zabi�? - To najprawdopodobniejsze rozwi�zanie. Mimo wszystko jednak chcia�bym spojrze� na ten bardzo dziwny anonim, kt�ry pan dosta�. Zastanawiam si�, czy to mo�liwe, �eby Ascher by� jego autorem? Poirot poda� list inspektorowi, kt�ry przeczyta� go ze zmarszczon� brwi�. - To mi nie wygl�da na Aschera - powiedzia�. - W�tpi�, czy m�g�by u�y� wyra�enia "nasza angielska policja". Chyba �e chcia� by� bardzo sprytny. Ale na taki podst�p ma za ma�o dowcipu. Zreszt�, to istna ruina, cz�owiek sko�czony. R�ce mu si� trz�s�, nie potrafi�by wi�c tak r�wno wypisa� drukowanych liter. I jeszcze jedno... Papier i atrament s� w dobrym gatunku. Dziwne... dziwne... Dlaczego w tym li�cie mowa o dwudziestym pierwszym czerwca?... Naturalnie, to mo�e by� zbieg okoliczno�ci. - Oczywi�cie, mo�e. - Ale ja nie lubi� tego rodzaju zbieg�w okoliczno�ci, panie Poirot. Troch� to za dziwne. Inspektor umilk� na chwil� i znowu zmarszczy� czo�o. - A.B.C. - podj��. - Kt� to, u licha, mo�e by� ten A.B.C.? Trzeba sprawdzi�. Mo�e Mary Drower, ta siostrzenica pani Ascher, b�dzie mog�a co� wyja�ni�. Dziwna, dziwna historia... Gdyby nie ten list, stawia�bym na Franza Aschera jak na pewniaka. - Co pan mo�e powiedzie� o przesz�o�ci pani Ascher? - Pochodzi z Hampshire. Jako m�oda dziewczyna posz�a do s�u�by w Londynie, gdzie pozna�a Aschera i wysz�a za niego za m��. Podczas wojny musia�o si� im niet�go powodzi�. Ma��e�stwo rozpad�o si� w tysi�c dziewi��set dwudziestym drugim roku. Mieszkali w�wczas w stolicy. Pani Ascher chcia�a uciec od m�a i schroni�a si� tutaj. Ale on trafi� jako� na jej �lad, przyjecha� i pocz�� wy�udza� od niej pieni�dze... S�ucham, Briggs, co si� sta�o? - zwr�ci� si� do policjanta, kt�ry wszed� w tej chwili. - Jest Ascher, panie inspektorze. W�a�nie�my go sprowadzili. - W porz�dku. Dawaj go! Gdzie by�? - Ukrywa� si� w wagonie towarowym na bocznicy kolejowej. - O!... Dawajcie go zaraz. Franz Ascher wygl�da� istotnie na ruin� cz�owieka. Na zmian� z�o�ci� si�, lamentowa� albo j�ka�. Jego za�zawione oczy biega�y niespokojnie od jednej twarzy do drugiej. - Co si� mnie czepiacie! - wo�a�. - Nic nie zrobi�em! Po co sprowadzili�cie mnie tutaj? �winie! �ajdaki! - nagle zmieni� ton. - Nie, nie, bardzo przepraszam, wcale nie chcia�em tak gada�. Nie skrzywdzicie przecie� biednego, starego cz�owieka? Wszyscy czepiaj� si� teraz biednego, starego Franza. Biedny, stary Franz... - zacz�� p�aka�. - Spokojnie, spokojnie, Ascher - powiedzia� inspektor. - Nie martw si�. O nic ci� jeszcze nie oskar�amy. Mo�esz zeznawa� albo nie zeznawa�, jak ci si� podoba. Je�eli nie mia�e� nic wsp�lnego ze �mierci� swojej �ony... - Ja jej nie zabi�em! - wrzasn�� Ascher. - Nie, nie! Kto� mnie obszczeka�. Przekl�te angielskie �winie! Wszyscy jeste�cie przeciwko mnie. Nie zabi�em jej! Nie zabi�em! - Ale nieraz jej si� odgra�a�e�, Ascher. - Nie, nie! Wy nic nie rozumiecie. Przecie� to by�y �arty. Ca�kiem zwyczajne �arty mi�dzy mn� i Alicj�. Ona to rozumia�a. - Dosy� dziwne �arty. A mo�e zechcesz nam powiedzie�, Ascher, jak sp�dzi�e� wczorajszy wiecz�r? - Pewnie, �e powiem. Pewnie! Nie by�em wcale u Alicji ani nawet na tamtej ulicy. Ca�y czas by�em z kumplami. Z dobrymi kumplami... Najprz�d Pod Siedmioma Gwiazdami, a potem... potem Pod Czerwonym Psem - m�wi� coraz pr�dzej, j�ka� si�, po�yka� s�owa. - By� ze mn� Dick Willows i stary Curdie, i George, i Platt, i ca�a kupa innych. Powiadam, �e u Alicji wcale nie by�em ani nawet na tamtej ulicy. Mein Gott!* To szczera prawda. Znowu rozp�aka� si� i zacz�� wykrzykiwa� jakie� niezrozumia�e s�owa. Inspektor Glen skin�� na policjanta. - Wyprowadzi� go - powiedzia�. - Zatrzyma� jako podejrzanego. - Nie wiem, doprawdy, co o tym s�dzi� - podj��, kiedy wyprowadzono obrzydliwego roztrz�sionego starca. - Gdyby nie ten list, powiedzia�bym stanowczo: to Ascher. - Wymieni� jakie� nazwiska. Co pan wie o tych ludziach? - zapyta� Poirot. - �otry spod ciemnej gwiazdy. �aden nie wystraszy si� krzywoprzysi�stwa. Nie w�tpi� zreszt�, �e w ich kompanii sp�dzi� znaczn� cze�� wieczoru. Wszystko zale�y od tego, czy kto� widzia� go w pobli�u sklepu �ony mi�dzy siedemnast� trzydzie�ci a osiemnast�. - Jest pan pewien, �e nic nie zgin�o ze sklepu? - Poirot z pow�tpiewaniem pokr�ci� g�ow�. - To zale�y - inspektor wzruszy� ramionami. - Mog�o zgin�� kilka paczek papieros�w, ale dla takiego drobiazgu nikt przecie� nie pope�nia morderstwa. - I nic... jak by si� tu wyrazi�?... Nic nie przyby�o w sklepie? Nic, co by tam nie pasowa�o? - Owszem. Znale�li�my kolejowy rozk�ad jazdy - powiedzia� inspektor. - Rozk�ad jazdy? - Tak. Le�a� na ladzie, grzbietem do g�ry. Wygl�da�o to tak, jakby kto� szuka� poci�gu z Andover. Mog�a to zrobi� pani Ascher albo jaki� klient. - Czy ona mia�a w sklepie takie rozk�ady jazdy? - Nie. Tylko lokalne, za pensa. A to by� du�y rozk�ad, taki, jakie si� kupuje u Smitha albo w innych wi�kszych firmach. Nag�y b�ysk zaja�nia� w oczach Poirot. Zerwa� si� z krzes�a. - Rozk�ad jazdy! - zawo�a�. - Czy to by� Bradshaw, czy ABC? �wiat�o zrozumienia b�ysn�o r�wnie� w oczach inspektora. - Na Boga! - powiedzia�. - ABC. ROZDZIA� V MARY DROWER S�dz�, �e naprawd� zainteresowa�em si� spraw� dopiero dzi�ki kolejowemu rozk�adowi jazdy ABC. Uprzednio nie entuzjazmowa�em sieni� wcale. O takich ponuro�ciach jak morderstwo starej kobiety w sklepiku przy bocznej ulicy gazety pisywa�y nieraz, nie widzia�em w tym wi�c nic szczeg�lnie ciekawego. List anonimowy wspominaj�cy o dacie dwudziestego pierwszego czerwca uwa�a�em za zwyk�y zbieg okoliczno�ci. By�em przekonany, �e pani Ascher pad�a ofiar� m�a - pijaka i awanturnika. Ale wzmianka o rozk�adzie jazdy (zwanym potocznie ABC dlatego, �e wykazywa� wszystkie stacje w porz�dku alfabetycznym) wywar�a na mnie silne wra�enie. Trudno uwierzy�, �e by� to zbieg okoliczno�ci. Ponura zbrodnia zaczyna�a si� przedstawia� w innym �wietle. Kim m�g� by� tajemniczy osobnik, kt�ry zabi� pani� Ascher i jako �lad po sobie zostawi� kolejowy rozk�ad jazdy? Z komisariatu policji udali�my si� przede wszystkim do kostnicy, aby zobaczy� cia�o ofiary. Kiedy spojrza�em na pomarszczon�, star� twarz i rzadkie, siwe w�osy g�adko zaczesane do g�ry, ogarn�o mnie dziwne uczucie. Twarz ta mia�a wyraz spokojny, nies�ychanie daleki od jakiejkolwiek my�li o gwa�cie. - Nie wiedzia�a, kto i czym j� uderzy� - szepn�� sier�ant. - Tak twierdzi doktor Kerr. Biedna! Dobrze, �e tak si� sta�o. To by�a bardzo porz�dna kobieta. - W m�odo�ci musia�a by� bardzo pi�kna wiedzia� Poirot. - Naprawd�? - zapyta�em niedowierzaj�co. - Na pewno. Sp�jrz na owal twarzy, pi�knie zarysowany nos i kszta�t czaszki. Poirot westchn�� i zakry� zw�oki prze�cierad�em, po czym opu�cili�my kostnice. Z kolei odbyli�my kr�tk� rozmow� z lekarzem policyjnym. Doktor Kerr by� pewnym siebie m�czyzn� w �rednim wieku. M�wi� szybko i tonem stanowczym: - Narz�dzia zbrodni nie znaleziono. R�wnie dobrze mog�a to by� ci�ka laska, jak kij golfowy albo ceg�a. - Czy zadanie tego ciosu wymaga�o znacznej si�y? - My�li pan o tym - lekarz bystro spojrza� na Poirota - czy roztrz�siony siedemdziesi�cioletni starzec m�g� to zrobi�? Tak, naturalnie. Je�eli bro� by�a dostatecznie ci�ka, nawet osobnik zupe�nie s�aby m�g� �atwo osi�gn�� zamierzony cel. - A zatem zbrodni m�g� dokona� zar�wno m�czyzna, jak kobieta? Doktor by� wyra�nie zaskoczony. - Co? Kobieta?... Przyznaj�, �e nie przysz�o mi do g�owy, by tego rodzaju zbrodni� ��czy� z kobiet�. Ale to nie jest wykluczone... bynajmniej niewykluczone. Tylko z psychologicznego punktu widzenia nie zdaje mi si�, by mog�a to zrobi� kobieta. - S�usznie, zupe�nie s�usznie - Poirot z przekonaniem przytakn�� ruchem g�owy. - W gruncie rzeczy to ma�o prawdopodobne. Jednak trzeba bra� pod uwag� wszelkie ewentualno�ci. Jak le�a�y zw�oki? Doktor opisa� nam dok�adnie pozycj� cia�a. Jego zdaniem, pani Ascher sta�a za kontuarem odwr�cona plecami do napastnika w momencie, gdy ten zadawa� cios. Padaj�c znalaz�a si� za lad� i nikt przypadkowo wchodz�cy do sklepu nie m�g� jej dostrzec. - Widzisz, Hastings - oznajmi� Poirot, gdy po�egnali�my ju� doktora. - Znowu zdobyli�my co�, co przemawia za niewinno�ci� Aschera. Gdyby wymy�la� �onie i grozi� jej, by�aby zwr�cona twarz� do niego. Tymczasem sta�a plecami do napastnika. Niew�tpliwie si�ga�a po tyto� lub papierosy dla klienta. - Makabra! - wzdrygn��em si� lekko. - Pauvre femme!* - mrukn�� Poirot smutno kiwaj�c g�ow�; potem spojrza� na zegarek. - Jak mi si� zdaje, do Overton jest tylko par� mil. Pojedziemy tam chyba i porozmawiamy z siostrzenic� nieboszczki. - Ale najprz�d zobaczymy chyba sklep, gdzie pope�niono zbrodni�? - Wol� od�o�y� to na p�niej. Mam swoje racje. Poirot nie wyja�nia� mi tych racji. W kilka minut p�niej jechali�my samochodem szos� londy�sk� w kierunku Overton. Dom, kt�rego adres da� nam inspektor, by� obszerny i sta� mniej wi�cej mil� za miastem w kierunku Londynu. Drzwi otworzy�a nam �adna, ciemnow�osa dziewczyna z oczyma zaczerwienionymi od p�aczu. - Dzie� dobry - zacz�� Poirot �agodnym tonem. - My�l�, �e m�wi� z pann� Mary Drower, pokojow� w tym domu? - Tak, prosz� pana, to ja. - Chcia�bym porozmawia� z pani� kilka minut, je�eli naturalnie pani chlebodawczyni pozwoli na to. Chodzi o pani ciotk�, pani� Ascher. - Pani wysz�a, prosz� pana. Ale na pewno pozwoli�aby mi poprosi� pan�w tutaj. Otworzy�a drzwi ma�ego saloniku. Gdy weszli�my tam, Poirot usiad� na krze�le pod oknem i bystro spojrza� w twarz dziewczyny. - Oczywi�cie s�ysza�a pani o �mierci swojej ciotki? - zapyta�. Mary skin�a g�ow� i �zy nap�yn�y jej zn�w do oczu. - Dowiedzia�am si� dzi� rano, prosz� pana. Policja by�a tutaj. To okropne, okropne... Biedna ciocia! Mia�a takie ci�kie �ycie, a teraz to... Okropne! - Policja nie ��da�a, by pojecha�a pani do Andover? - Powiedzieli tylko, �e musz� stawi� si� na �ledztwie w poniedzia�ek. Strasznie boj� si� tam jecha�. Nie mog� sobie wyobrazi�, jak potrafi�abym teraz wej�� do mieszkania nad sklepem... Poza tym kucharka jest na urlopie i nie chcia�abym zostawia� pani samej. - Bardzo by�a pani przywi�zana do ciotki? - dopytywa� si� �agodnie Poirot. - O, tak, prosz� pana. Bardzo! Ciocia zawsze by�a dla mnie taka dobra. Jak przyjecha�am do niej do Londynu po �mierci mamusi, mia�am jedena�cie lat. Kiedy sko�czy�am szesna�cie, posz�am na s�u�b�, ale zawsze w wolne dni odwiedza�am cioci�. Ona mia�a okropne �ycie z tym Niemcem. Nazywa�a go "m�j stary diabe�". Nigdy nie dawa� jej spokoju. Ci�gn�� z niej pieni�dze, straszy� j�... Stary �ajdak! Dziewczyna m�wi�a z wyra�n� niech�ci�. - Czy pani ciotka nie my�la�a o uwolnieniu si� od m�a na drodze prawnej? - Widzi pan, m�� to m��, na to nie ma rady - powiedzia�a Mary ze stanowcz� prostot�. - Prosz� powiedzie�, panno Mary, czy Ascher odgra�a� si� �onie? - O, tak, prosz� pana. Cz�sto wygadywa� okropne rzeczy: �e poder�nie jej gard�o albo co� takiego. A przy tym strasznie kl�� po niemiecku i po angielsku. Ciocia opowiada�a, �e jak si� z ni� �eni�, by� przystojnym, szykownym m�czyzn�. Strach pomy�le�, jak si� ludzie zmieniaj�. - S�usznie, panno Mary, zupe�nie s�usznie. A my�l�, �e skoro cz�sto bywa�a pani �wiadkiem takich awantur, nie zaskoczy�a pani wiadomo�� o tym, co si� sta�o? - Ale� tak, prosz� pana. Bardzo si� zdziwi�am. Nigdy nie przysz�o mi do g�owy, �e to by�y gro�by na serio. My�la�am, �e to tylko taka gadanina i nic wi�cej. Ciocia te� wcale go si� nie ba�a. Kiedy ostro bra�a si� do niego, ucieka� jak niepyszny. To on ba� si� jej, nie ona jego. - Ale mimo wszystko dawa�a mu pieni�dze? - Przecie� by� jej m�em, prosz� pana. - Ju� mi to pani raz powiedzia�a - Poirot umilk� na chwil�. Przypu��my, �e mimo wszystko nie on j� zabi�... - Nie on? - zdziwi�a si� dziewczyna. - W�a�nie. Przypu��my, �e morderc� by� kto� inny... Czy nie domy�la si� pani, kto to m�g� by�? Mary spojrza�a na niego z jeszcze wi�kszym zdziwieniem. - Nie, nie domy�lam si�. I wydaje mi si� to zupe�nie nieprawdopodobne. - Czy pani ciotka nie obawia�a si� nikogo? - Ciocia w og�le nie ba�a si� ludzi - Mary pokr�ci�a g�ow�. - Mia�a ostry j�zyk i umia�a sobie radzi�. - A nie s�ysza�a pani, �eby m�wi�a o kim�, kto mia� do niej uraz�? - Nie, prosz� pana. - Czy dostawa�a listy anonimowe? - Jakie, prosz� pana? - Listy nie podpisane albo podpisane na przyk�ad "A.B.C." Poirot obserwowa� j� bacznie, ale dziewczyna nie orientowa�a si� najwidoczniej, o co chodzi. Z pow�tpiewaniem kr�ci�a g�ow�. - Czy pani Ascher mia�a jakich� krewnych pr�cz pani? - Nie, prosz� pana. Mia�a dziewi�cioro rodze�stwa, ale chowa�o si� ich tylko czworo. Wujek Tom zgin�� na wojnie, a wujek Harry wyjecha� do Po�udniowej Ameryki i �lad po nim zagin��. Moja matka nie �yje. Jedyn� krewn� jestem ja. - Czy ciotka mia�a jakie� oszcz�dno�ci, od�o�one pieni�dze? - Mia�a troch� oszcz�dno�ci, prosz� pana. Zawsze m�wi�a, �e tyle, by starczy�o na przyzwoity poch�wek. Poza tym wi�za�a tylko jako� koniec z ko�cem. Widzi pan, du�o kosztowa� j� ten stary diabe�. Poirot ze zrozumieniem pokiwa� g�ow� i powiedzia� bardziej do siebie ni� do Mary: - Na razie brodzimy w ciemno�ci. Nie mamy �adnych wskaz�wek. Je�eli co� si� wyja�ni... - wsta� z krzes�a. - Je�eli by�aby mi pani potrzebna, panno Mary, pozwol� sobie napisa� do pani. - Prawd� rzek�szy, prosz� pana, dzi� jeszcze wym�wi� s�u�b�. Nie lubi� tej okolicy. Przyjecha�am tutaj, bo my�la�am, �e cioci b�dzie przyjemnie mie� mnie w pobli�u. Ale teraz... - �zy nap�yn�y znowu do jej oczu. - Nic mnie tutaj nie trzyma. Wr�c� do Londynu. Tam znacznie weselej. - Jak si� pani urz�dzi w Londynie, prosz� przys�a� mi sw�j adres. Oto m�j bilet wizytowy. Da� jej kart� wizytow�, na kt�r� dziewczyna zerkn�a ze zmarszczonymi brwiami. - To pan nie z policji? - Nie, jestem prywatnym detektywem. Przez chwil� przygl�da�a mu si� bez s�owa. - Czy, prosz� pana, w tej sprawie jest co� dziwnego? - zapyta�a wreszcie. - Tak, moje dziecko. W tej sprawie jest co� bardzo dziwnego. W przysz�o�ci mo�e mi pani dopom�c. - Ch�tnie zrobi� wszystko, prosz� pana. To bardzo nie�adnie, �e ciocia .zosta�a zamordowana. W kilka minut p�niej, kiedy wracali�my ju� do Andover, pomy�la�em, �e by�o to sformu�owanie niezwyk�e, lecz wzruszaj�ce. ROZDZIA� VI MIEJSCE ZBRODNI Uliczka, przy kt�rej zdarzy�a si� tragedia, by�a bocznic� g��wnej arterii miasta. Sklep pani Ascher le�a� po prawej stronie, mniej wi�cej w po�owie tej uliczki. Kiedy zbli�ali�my si� tam, Poirot spojrza� na zegarek, ja za� w tym momencie zrozumia�em, dlaczego wizj� lokaln� m�j przyjaciel odk�ada� do tej pory. By�a siedemnasta trzydzie�ci. Poirot chcia� odtworzy� wczorajsz� atmosfer� tak dok�adnie, jak to tylko mo�liwe. Je�eli jednak istotnie mia� taki zamiar, dozna� pora�ki. Uliczka wygl�da�a zupe�nie inaczej ni� poprzedniego wieczoru. Mi�dzy prywatnymi domami by�o na niej kilka ma�ych prywatnych sklepik�w przeznaczonych dla ubogiej ludno�ci. W normalnych okoliczno�ciach musia�o tu by� niewielu przechodni�w; tylko liczna dziatwa bawi�a si� na chodnikach i na jezdni. Obecnie g�sty t�umek sta� i gapi� si� na jaki� dom i sklep. Nie trzeba by�o wielkiej bystro�ci, by odgadn��, na jaki. Grupa przeci�tnych istot ludzkich przygl�da�a si� miejscu, w kt�rym inna istota ludzka straci�a �ycie. Przed n�dznie wygl�daj�cym sklepikiem z opuszczonymi �aluzjami sta�, wyra�nie bardzo zm�czony, policjant i raz po raz nawo�ywa� ludzi, by si� rozeszli. Od czasu do czasu kt�ry� z gapi�w odchodzi� niech�tnie do swoich codziennych zaj��, niezw�ocznie jednak nadchodzili inni, aby z bliska obejrze� miejsce, gdzie dokonano zbrodni. Poirot zatrzyma� si� w pewnej odleg�o�ci od t�umu. Z miejsca, na kt�rym stan�li�my, wyra�nie by�o wida� szyld nad sklepikiem. Odczyta� go szeptem: - A. Ascher. Oui, c'est peut-etre la...* - urwa� nagle. - Wejd�my do �rodka, Hastings. Pos�ucha�em go skwapliwie. Przecisn�li�my si� przez t�um i zatrzymali przed policjantem. Poirot pokaza� mu za�wiadczenie wydane przez inspektora. Policjant kiwn�� g�ow�, odryglowa� drzwi i wpu�ci� nas do wn�trza. Ku wielkiemu zainteresowaniu gapi�w weszli�my tam. Przy zapuszczonych �aluzjach w sklepie by�o prawie zupe�nie ciemno. Policjant znalaz� wy��cznik, ale s�aba �ar�wka niewiele dawa�a �wiat�a. Rozejrza�em si� dooko�a. By�a to bardzo uboga trafika. Kilka tanich miesi�cznik�w, wczorajsze gazety, tyto�, papierosy - wszystko ju� lekko pokryte kurzem. Na p�kach sta�y tak�e dwa s�oje z pastylkami mi�towymi i �laz�wkami. Zwyczajny, ma�y sklepik, taki, jakich jest tysi�ce. Policjant zacz�� nam obja�nia� sytuacj�. - Le�a�a tam, za lad�. O, tam! Doktor m�wi, �e nawet mog�a nie wiedzie�, kto j� uderzy�. Prawdopodobnie si�ga�a w�a�nie na p�k�. - Czy mia�a co� w r�ku? - Nie, prosz� pana, ale obok niej le�a�a paczka Players�w. Poirot skin�� g�ow�. Oczyma myszkowa� doko�a, jak gdyby czyni� w pami�ci notatki. - A gdzie le�a� rozk�ad jazdy? - zapyta�? - Tutaj, prosz� pana - policjant wskaza� miejsce na ladzie. - Le�a� grzbietem do g�ry, otwarty na stronie, gdzie jest Andover. Tak wygl�da, jak gdyby kto� szuka� poci�gu do Londynu. Je�eli tak, to klient m�g� by� przyjezdny, wcale nie z Andover. Naturalnie, rozk�ad jazdy m�g� te� nale�e� do kogo� zupe�nie innego, kto nie mia� nic wsp�lnego z zab�jstwem, tylko zapomnia� go tutaj. - Co z odciskami palc�w? - wtr�ci�em. - Zbadano zaraz ca�y sklepik, prosz� pana. Ale nic nie znaleziono. - Nawet na ladzie? - zapyta� Poirot. - Na ladzie �lad�w by�o a� za du�o, prosz� pana. Wszystkie zatarte i pomieszane. - By�y mi�dzy nimi �lady Aschera? - Jeszcze za wcze�nie, �eby to powiedzie�, prosz� pana. Poirot skin�� g�ow� i zapyta� po chwili, czy nieboszczka mieszka�a nad sklepem. - Tak. Do mieszkania idzie si� tymi drzwiami w g��bi. Bardzo przepraszam, �e nie b�d� panom towarzyszy�, ale musz� zosta� tutaj. Poirot ruszy� w stron� wskazanych drzwi, a ja za nim. Za sklepem znajdowa�a si� male�ka, po��czona z kuchenk� bawialnia, bardzo porz�dna i czysta, lecz ciemna i sk�po umeblowana. Na p�ce nad kominkiem sta�o par� fotografii. Podszed�em, aby je obejrze�; Poirot stan�� obok mnie. Fotografii by�o trzy: tani portrecik dziewczyny, z kt�r� rozmawiali�my dzisiaj przed po�udniem; ubrana w �wi�teczn� sukni� Mary Drower mia�a na twarzy drewniany u�miech, kt�ry tak cz�sto psuje pozowane zdj�cia i stawia je ni�ej ni� amatorskie. Druga fotografia przedstawia�a artystycznie upozowan� starsz� dam� o siwych w�osach; szyj� jej otacza� puszysty futrzany ko�nierz. Domy�li�em si�, �e to dro�sze zdj�cie przedstawia pann� Rose, kt�ra zostawi�a pani Ascher niewielki spadek i umo�liwi�a otwarcie trafiki. Trzecia fotografia by�a bardzo stara, po��k�a i wyblak�a. M�oda para w staro�wieckich strojach sta�a na niej rami� w rami�. M�czyzna mia� bia�y kwiat w butonierce, obydwoje za� bardzo �wi�teczne miny. - Niew�tpliwie fotografia �lubna - stwierdzi� Poirot. - Sp�jrz, Hastings! M�wi�em, �e to musia�a by� pi�kna kobieta. Mia� s�uszno��. Mimo staro�wieckiego uczesania i niemodnej sukni wida� by�o, �e dziewczyna na zdj�ciu jest bardzo przystojna, ma regularne rysy i szlachetn� postaw�. Uwa�nie przyjrza�em si� m�czy�nie. W tym m�odym cz�owieku o wojskowej postawie trudno by�o rozpozna� zgrzybia�ego Aschera. Przypomnia�em sobie roztrz�sionego pijaka i zniszczon�, pomarszczon� twarz staruszki. Wzdrygn��em si� mimo woli na my�l o bezlitosnym z�bie czasu. Z bawialni schody prowadzi�y do dw�ch pokoi na pi�trze. Jeden z nich by� pusty, nie umeblowany, drugi stanowi� najwidoczniej sypialni� pani Ascher. Po rewizji policja zostawi�a go w takim stanic, w jakim zasta�a. Na ��ku le�a�y dwa stare koce, w szufladach komody by�o niewiele mocno zniszczonej bielizny, jakie� kwity i oprawna w karton powie�� pod tytu�em "Zielona oaza". Na blacie le�a�a para nowych, tragicznych w swej taniej okaza�o�ci po�czoch i kilka porcelanowych drobiazg�w: mocno uszkodzony drezde�ski pasterz i pies w niebiesko-��te �aty. W szafie wisia� czarny p�aszcz nieprzemakalny oraz ��ty sweter. Takie by�y dobra doczesne nieboszczki Alicji Ascher. Nigdzie nawet �ladu �adnych papier�w osobistych. Widocznie zabra�a je policja. - Pauvre femme! - mrukn�� Poirot. - Chod�, Hastings! Nie mamy tu nic do roboty. Na ulicy zawaha� si� chwil�, po czym przeszed� na drug� stron�. Niemal naprzeciw trafiki pani Ascher mie�ci� si� sklep zieleniarski, jeden z tych, kt�re maj� wi�cej towaru na zewn�trz ni� wewn�trz. St�umionym g�osem Poirot udzieli� mi pewnych instrukcji i wszed� do sklepu. Pospieszy�em za nim w minut� p�niej. Zakupywa� w�a�nie g��wk� sa�aty. Ja poprosi�em o funt truskawek. M�j przyjaciel z o�ywieniem rozmawia� z obs�uguj�c� go t�g� kobiet�. - M�j Bo�e! - m�wi�. - Morderstwo zdarzy�o si� akurat naprzeciwko pani! Akurat naprzeciwko. Straszna historia! A jaka to musia�a by� sensacja... T�ga niewiasta musia�a mie� do�� morderstwa. Niew�tpliwie wa�kowa�a ten temat przez ca�y dzie�. - Najlepiej by�oby, gdyby ci gapie poszli do swoich zaj�� - powiedzia�a niech�tnie. - Przecie� tam nie ma nic do ogl�dania. - Wczoraj wieczorem ulica musia�a wygl�da� ca�kiem inaczej - podj�� Poirot. - Mo�e nawet widzia�a pani, jak morderca wchodzi� do trafiki? Taki wysoki blondyn, z brod�. Podobno Rosjanin. - Co? - sklepikarka o�ywi�a si� znacznie. - Powiada pan, �e Rosjanin? - S�ysza�em, �e ju� aresztowany. - No, patrzcie ludzie! Naturalnie cudzoziemiec! - A tak, tak... Mo�e go pani nawet widzia�a wczoraj wieczorem? - Po prawdzie nie mam czasu, �eby si� gapi�. Pod wiecz�r mamy najwi�kszy ruch, bo ludzie wracaj� z pracy do domu. Wysoki blondyn z brod�?... Nie, chyba nikogo takiego nie widzia�am. W tym momencie, zgodnie z otrzymanymi wskaz�wkami, wtr�ci�em si� do rozmowy. - Bardzo przepraszam - zwr�ci�em si� do Poirota - ale zdaje mi si�, �e szanowny pan jest w b��dzie. Mnie m�wiono o niskim brunecie. Zdanie to rozpocz�o o�ywion� dyskusj� z oty�� sklepikarka i subiektem odznaczaj�cym si� szczeg�lnie ochryp�ym g�osem. Okaza�o si�, �e ludzie ci widzieli co najmniej trzech niskich brunet�w, a subiekt nawet ros�ego blondyna, kt�ry (jak z �alem wyja�ni�) nie mia� jednak brody. W rezultacie dokonali�my zakup�w i wyszli�my ze sklepiku nie prostuj�c naszych k�amstw. - I po co ta ca�a heca, Poirot? - zapyta�em tonem wyrzutu. - Nie zrozumia�e�? Chcia�em oceni� szans� zauwa�enia kogo� obcego, kto wchodzi� do sklepu po przeciwnej stronie ulicy. - Nie mog�e� zapyta� po prostu, bez tylu k�amstw? - Nie, przyjacielu. Gdybym, jak si� wyrazi�e�, zapyta� po prostu, nie otrzyma�bym odpowiedzi na �adne pytanie. Jeste� Anglikiem, a nie zdajesz sobie sprawy, jak przeci�tny Anglik reaguje na bezpo�rednie pytanie. Niezw�ocznie staje si� podejrzliwy i co z tego wynika: milcz�cy. Gdybym poprosi� tych ludzi o informacje, zamkn�liby si� jak ostrygi. Ale moje niezwykle i absurdalne twierdzenie, poparte twoim przeczeniem, niezw�ocznie rozwi�za�o j�zyki. Dowiedzieli�my si�, �e wiecz�r jest godzin� ruchu, sporo os�b kr�ci si� po chodniku i ka�dy zaj�ty jest w�asnymi sprawami. Nasz morderca wybra� odpowiedni� por� - umilk� na chwil� i podj�� tonem wyrzutu. - �e te� nigdy nie masz ani krzty zdrowego rozs�dku! Powiedzia�em: zr�b jaki� drobny sprawunek, a ty musia�e� wybra� truskawki. Z torby ciecze ju� sok na tw�j elegancki garnitur. Z przera�eniem zorientowa�em si�, �e jest tak istotnie. Spiesznie podarowa�em truskawki jakiemu� ma�emu ch�opcu, kt�ry zrobi� zdziwion� i troch� podejrzliw� min�. Poirot do�o�y� sa�at�, czym wprowadzi� dziecko w zupe�ne os�upienie. - Truskawek nie kupuje si� u podrz�dnego zieleniarza - ci�gn�� m�j przyjaciel mentorskim tonem. - Truskawki musz� by� �wie�o zbierane. Inaczej wydzielaj� sok. Mog�e� poprosi� o banan, jab�ka, bodaj o kapust�, ale nigdy o truskawki. - By�o to pierwsze, co mi przysz�o do g�owy - odpar�em. M�j przyjaciel przystan�� na chodniku. Dom i sklep po prawej stronie sklepiku pani Ascher by�y wolne. W oknach wisia�y kartki z napisem "Do wynaj�cia". Okna domu po drugiej stronie by�y ozdobione przybrudzonymi mu�linowymi firankami. Poirot skierowa� kroki na ganek tego domu. Poniewa� nie by�o dzwonka, kilka razy uderzy� mocno ko�atk�. Po pewnym czasie drzwi otworzy� bardzo brudny i usmarkany ch�opiec. - Dobry wiecz�r - powiedzia� Poirot. - Mamusia w domu? - Aha - odpowiedzia�o dziecko spogl�daj�c na nas z niech�tn� podejrzliwo�ci�. - Popro� mamusi�. Po kilku sekundach ch�opiec zrozumia�, odwr�ci� si� i wrzasn�wszy: - Mama, do ciebie! - znikn�� w mrocznym wn�trzu domu. Kobieta o ostrych rysach wyjrza�a zza balustrady schod�w i zacz�a schodzi�. - Na pr�no marnujecie czas... - zacz�a, lecz Poirot przerwa� jej uprzejmie. - Dobry wiecz�r �askawej pani - powiedzia� zdejmuj�c wdzi�cznym ruchem kapelusz. - Jestem z redakcji "B�yskawicy Wieczornej". Pragn� sk�oni� pani� do przyj�cia honorarium w wysoko�ci pi�ciu funt�w za artyku� o pani zmar�ej s�siadce, pani Ascher. Gniewne s�owa zamar�y na ustach kobiety, kt�ra zesz�a na parter przyg�adzaj�c w�osy i fa�dy sukni. - Prosz� do pokoju, bardzo prosz� - m�wi�a. - Panowie zechc� usi���, bardzo prosz�. Ma�y pokoik by� zat�oczony garniturem olbrzymich, pseudoantycznych mebli, ale uda�o nam si� jako� przecisn�� mi�dzy rupieciami i zaj�� miejsca na bardzo twardej sofie. - Panowie mi wybacz� - ci�gn�a kobieta - �e z pocz�tku zacz�am tak ostro, ale nie maj� panowie poj�cia, ile k�opotu jest z r�nymi w��cz�gami, co chodz� po domach i usi�uj� sprzeda� najr�niejsze rzeczy: odkurzacze, po�czochy, perfumy i B�g wie co jeszcze. Wszyscy s� tacy eleganccy i dobrze wychowani. Sk�d� dowiaduj� si� nazwisk, przychodz� i od razu zaczynaj�: "Szanowna pani Fowler..." - Ot�, pani Fowler - Poirot zr�cznie podchwyci� nazwisko - mam nadziej�, �e zechce pani przychyli� si� do mojej pro�by. - Bardzo ch�tnie, szanowny panie, ale... nie wiem doprawdy - widocznie pi�ciofuntowy banknot kusi� wyobra�ni� pani Fowler. - Naturalnie, zna�am pani� Ascher, ale �eby zaraz co� napisa�... Poirot uspokoi� j� skwapliwie. Artyku� nie wymaga �adnej pracy. On sam wysonduje fakty i spisze ca�y wywiad. Uspokojona w ten spos�b pani Fowler zacz�a snu� wspom