3220
Szczegóły |
Tytuł |
3220 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
3220 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 3220 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
3220 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
ARTHUR C. CLARKE
Odyseja Kosmiczna 2001
PRZEDMOWA
Za ka�dym �yj�cym obecnie cz�owiekiem stoi trzydzie�ci duch�w - taki jest bowiem
stosunek, w jakim martwi przewy�szaj� liczebnie �ywych. Od zarania dziej�w �y�o
na Ziemi w sumie oko�o stu miliard�w ludzi.
Jest to interesuj�ca liczba. Dziwnym zrz�dzeniem losu w naszej galaktyce, kt�r�
jest Droga Mleczna, znajduje si� oko�o stu miliard�w gwiazd. Tak wi�c dla
ka�dego cz�owieka, kt�ry kiedykolwiek st�pa� po Ziemi, �wieci jedna gwiazda
naszej Galaktyki.
Ka�da z tych gwiazd jest s�o�cem, cz�sto o wiele ja�niejszym i wspanialszym ni�
nasza ma�a, najbli�sza gwiazda, kt�r� nazywamy S�o�cem. Mn�stwo - by� mo�e
wi�kszo�� .- z tych obcych s�o�c posiada kr���ce wok� nich planety. Z pewno�ci�
wi�c jest na niebie wystarczaj�co du�o "Ziem", by ka�dy cz�onek rasy ludzkiej -
w��czywszy w to pierwszych cz�ekokszta�tnych - mia� sw�j w�asny raj lub piek�o
wielko�ci �wiata.
Nie jest nam dane odgadn��, jak wiele z tych potencjalnych raj�w lub piekie�
jest zamieszkanych i przez jakiego rodzaju istoty. Najbli�szy z nich znajduje
si� milion razy dalej ni� Mars czy Wenus, kt�re ci�gle stanowi� odleg�e cele
kolejnych pokole�. Lecz pokonujemy bariery odleg�o�ci i by� mo�e kt�rego� dnia
spotkamy po�r�d gwiazd r�wnych sobie, je�li nie pot�niejszych.
Ludzko�� bardzo wolno zdaje sobie spraw� z tej mo�liwo�ci, gdy� - jak s�dz�
niekt�rzy - nigdy nie stanie si� ona rzeczywisto�ci�. Jednak coraz wi�cej ludzi
zadaje pytanie: Dlaczego nie dosz�o jeszcze do takiego spotkania, skoro my sami
ju� za chwil� podbijemy kosmos?
Dlaczego? Oto jedna z mo�liwych odpowiedzi na to bardzo rozs�dne pytanie.
Pami�tajcie jednak, prosz�, �e jest ona jedynie fikcj�.
Prawda - jak to bywa - oka�e si� o wiele bardziej niezwyk�a.
A.C.C.
CZʌ� PIERWSZA
PRANOC
1 - DROGA DO ZAG�ADY
Susza trwa�a ju� dziesi�� milion�w lat. Panowanie olbrzymich jaszczur�w dawno
dobieg�o ko�ca. Tutaj na r�wniku - na kontynencie, kt�ry kiedy� zostanie nazwany
Afryk� - walka o przetrwanie toczy�a si� coraz bardziej za�arcie i nie mo�na
by�o przewidzie�, kto wyjdzie z niej jako zwyci�zca. Na tym opustosza�ym,
wysuszonym l�dzie mog�o powie�� si� tylko ma�ym, szybkim i dzikim. Tylko tacy
mogli liczy� na przetrwanie.
Ma�poludy z sawanny nie posiada�y �adnej z tych cech. Nie dzia�o im si� dobrze.
Stacza�y si� po drodze gatunkowej zag�ady. Plemi� sk�adaj�ce si� z oko�o
pi��dziesi�ciu okaz�w zajmowa�o zesp� jaski� po�o�ony nad ma��, spieczon�
dolin�, przedzielon� niemrawym strumykiem zasilanym �niegami z g�r po�o�onych o
dwie�cie mil na p�noc. W z�ych czasach strumyk znika� ca�kowicie, a plemi� �y�o
na kraw�dzi �mierci z pragnienia.
Zawsze byli g�odni, teraz g��d przynosi� �mier�. Gdy do jaskini wpe�z� pierwszy
s�aby promie� �witu, Stra�nik Ksi�yca zauwa�y�, �e jego ojciec umar� w nocy.
Nie zdawa� sobie sprawy, �e Starzec by� jego ojcem. Zwi�zki rodzinne by�y
ca�kowicie poza mo�liwo�ciami jego pojmowania. Lecz gdy spojrza� na wyniszczone
cia�o, poczu� niejasny niepok�j, zapowied� smutku.
Dwoje dzieci skomla�o o jedzenie. Warkni�ciem przywo�a� je do porz�dku. Jedna z
matek - broni�c niemowl�cia, kt�rego nie mog�a wykarmi� - mrukn�a gniewnie w
odpowiedzi. Brak�o mu si�, �eby szturchn�� j� za t� arogancj�.
By�o ju� wystarczaj�co jasno, �eby wyj��. Stra�nik Ksi�yca podni�s�
pomarszczone zw�oki i poci�gn�� je za sob�, zginaj�c si� pod niskim nawisem
jaskini. Na zewn�trz przerzuci� sobie cia�o przez bark i wyprostowa� si� -
jedyne zwierz� na tym �wiecie, kt�re potrafi�o to zrobi�.
Stra�nik Ksi�yca by� niemal olbrzymem pomi�dzy swoimi. Mierzy� prawie pi�� st�p
i chocia� niedo�ywiony, wa�y� ponad sto funt�w. Jego ow�osione, muskularne cia�o
przypomina�o w po�owie ma�p�, w po�owie za� cz�owieka, jednak g�owa by�a
bardziej ludzka ni� ma�pia. Czo�o mia� niskie, z wysklepionymi �ukami nad ka�dym
oczodo�em. Mimo to w jego genach znajdowa�a si� niew�tpliwie zapowied�
ludzko�ci. Gdy spogl�da� na wrogi �wiat plejstocenu, w jego wzroku by�o co�
nieosi�galnego dla �adnej ma�py. W tych ciemnych, g��boko osadzonych oczach
rodzi�a si� �wiadomo�� - pierwsza oznaka inteligencji maj�cej spe�ni� si�
dopiero za wieki; inteligencji, kt�rej teraz grozi�a zag�ada.
Nic nie wskazywa�o na niebezpiecze�stwo, wi�c Stra�nik Ksi�yca zacz�� zsuwa�
si� po prawie pionowym stoku przed jaskini�, wstrzymywany jedynie przez ci�ar
martwego cia�a. Jak gdyby czekaj�c na ten sygna�, reszta plemienia wy�oni�a si�
ze swych domostw usytuowanych poni�ej na skalnej �cianie, spiesz�c do
b�otnistego strumienia, by ugasi� poranne pragnienie.
Stra�nik Ksi�yca spojrza� na przeciwleg�y kraniec doliny i sprawdza�, czy w
zasi�gu wzroku byli Inni. Nie zauwa�y� nikogo. By� mo�e Inni nie wyszli jeszcze
z jaski�, a mo�e pl�drowali ju� dalsze szczyty wzg�rz w poszukiwaniu jedzenia.
Nikogo nie widz�c, Stra�nik Ksi�yca zapomnia� o Innych. Nie umia� martwi� si�
wi�cej ni� jedn� rzecz� na raz.
Najpierw musi pozby� si� Starca. Ten problem nie wymaga� d�ugiego zastanowienia.
O tej porze zdarza�o si� wiele �mierci, jedna z nich w jego w�asnej jaskini.
Zw�oki Starca musi po�o�y� tam, gdzie zostawi� w ostatniej kwadrze Ksi�yca
martwe dziecko. Hieny za�atwi� reszt�.
Czeka�y ju� w miejscu, gdzie ma�a dolina rozszerza�a si� przechod�^ w sawann�,
jak gdyby spodziewa�y si� jego nadej�cia. Stra�nik Ksi�yca po�o�y� zw�oki pod
niewielkim krzakiem - po pierwszych ko�ciach nie zosta� nawet �lad - i zawr�ci�
pospiesznie, aby po��czy� si� z plemieniem. Nigdy ju� nie pomy�la� o ojcu.
Jego dwie samice, doro�li z innych jaski� oraz wi�kszo�� m�odych buszowali
pomi�dzy wysch�ymi, kar�owatymi drzewami, kt�re ros�y w dolinie, szukaj�c jag�d,
soczystych korzeni i li�ci, a tak�e nieoczekiwanych zdobyczy w postaci ma�ych
jaszczurek i gryzoni. Tylko dzieci i najs�absi ze starych zostali w jaskiniach.
Je�li po ca�ym dniu poszukiwa� zostanie nadwy�ka �ywno�ci, by� mo�e dostan�
swoj� porcj�. Je�li nie, hieny wkr�tce znowu b�d� szcz�liwe.
Jednak ten dzie� okaza� si� pomy�lny, chocia� Stra�nik Ksi�yca, nie potrafi�c
zapami�tywa� przesz�o�ci, nie m�g� por�wna� jednego dnia z drugim. Znalaz� r�j
pszcz� w pniu martwego drzewa, skosztowa� wi�c najwi�kszego specja�u, jaki
kiedykolwiek jedli. Raz po raz oblizywa� palce prowadz�c grup� w kierunku
domostw p�nym popo�udniem. Oczywi�cie otrzyma� r�wnie� kilka u��dle�, ale
prawie ich nie zauwa�y�. Czu� si� bliski tego, co mo�na by nazwa� zadowoleniem,
bo chocia� by� ci�gle g�odny, g��d nie odbiera� mu si�. To by�o wszystko, czego
m�g� ��da� jakikolwiek ma�polud.
Zadowolenie znikn�o, gdy osi�gn�li strumie�. Na miejscu byli ju� Inni. Bywali
tam codziennie, ale to wcale nie zmniejsza�o jego irytacji. By�o ich oko�o
trzydziestu, niczym nie odr�niaj�cych si� od cz�onk�w plemienia Stra�nika
Ksi�yca. Gdy spostrzegli, �e nadchodzi, zacz�li ta�czy�, potrz�sa� ramionami i
wrzeszcze� po swojej stronie strumienia. Jego ludzie odpowiedzieli tym samym.
Nic wi�cej si� nie sta�o. Chocia� ma�poludy cz�sto walczy�y i zmaga�y si� ze
sob�, ich potyczki rzadko ko�czy�y si� powa�nymi obra�eniami. Nie mog�y
wyrz�dza� sobie wi�kszej krzywdy, nie mia�y pazur�w ani ostrych, psich z�b�w,
ochron� by�o tak�e futro. Lecz przede wszystkim ma�poludy mia�y za ma�o energii
na takie nieproduktywne zachowanie. Powarkiwanie i gro�by by�y znacznie
wydajniejszym sposobem dowodzenia swoich racji.
Konfrontacja trwa�a prawie pi�� minut. Pokaz zako�czy� si� tak szybko, jak si�
zaczai, po czym ka�dy zabra� swoj� miar� b�otnistej wody. Honor zosta�
uratowany. Obydwie grupy wyrazi�y swoje prawa do w�asnego terytorium. Uporawszy
si� ze sprawami najwa�niejszymi, plemi� wyruszy�o wzd�u� swojego brzegu rzeki.
Najbli�sze, warte zachodu pastwisko znajdowa�o si� teraz o wi�cej ni� mil� od
jaski�. Musieli dzieli� je ze stadem du�ych, podobnych do antylop zwierz�t,
kt�re rzadko tolerowa�y ich obecno��. Zwierz�t tych nie mo�na by�o przep�dzi�,
ich or� stanowi�y niebezpieczne ostrza wyrastaj�ce z cz�. Ma�poludy nie
posiada�y takiej naturalnej broni.
Stra�nik Ksi�yca i jego towarzysze �uli jagody, owoce i li�cie walcz�c z
m�cz�cym g�odem, podczas gdy wok� nich znajdowa�o si� niemal niewyczerpane
�r�d�o �ywno�ci. Tysi�ce ton soczystego mi�sa przemierzaj�cego zaro�la sawanny
by�o nie tylko poza ich zasi�giem, by�o r�wnie� poza ich wyobra�ni�. Po�r�d
obfito�ci powoli umierali z g�odu.
W ostatnim �wietle dnia plemi� powr�ci�o do jaski� bez �adnych incydent�w. Ranna
samica, kt�ra pozosta�a w jaskini, grucha�a z lubo�ci�, gdy Stra�nik Ksi�yca
wr�czy� jej przyniesiony ze sob� pokryty jagodami krzak. Natychmiast te� zabra�a
si� �ar�ocznie do jedzenia, kt�re - chocia� niezbyt po�ywne - pomo�e jej
przetrwa� do momentu zagojenia si� rany zadanej przez lamparta. Wtedy zn�w
b�dzie mog�a zaj�� si� zbieraniem pokarmu.
Ponad dolin� wschodzi� ksi�yc w pe�ni. Z odleg�ych g�r wia� ch�odny wiatr. W
nocy b�dzie bardzo zimno, lecz zimno - jak g��d - nie by�o dla nich czym�
niezwyk�ym. By�o cz�ci� ich �ycia.
Stra�nik Ksi�yca poruszy� si� nieznacznie, gdy us�ysza� krzyk i wrzask
dochodz�cy z jednej z ni�ej po�o�onych jaski�. Nie musia� czeka� na rzadkie
warkni�cia lamparta, by domy�le� si�, co si� sta�o. Poni�ej w ciemno�ci stary
Bia�ow�osy i jego rodzina walczyli o �ycie i umierali. Stra�nikowi Ksi�yca nie
przysz�o na my�l, �e m�g�by im w czymkolwiek pom�c. Twarda logika przetrwania
wyklucza�a takie odruchy. Z nas�uchuj�cego wzg�rza nie podni�s� si� nawet jeden
g�os protestu. Wszystkie jaskinie zamar�y w obawie o w�asne bezpiecze�stwo.
Tumult ucich� i do Stra�nika Ksi�yca dobieg� odg�os cia�a ci�gni�tego po skale.
Trwa�o to kilka sekund. Potem lampart mocniej schwyci� zdobycz. Przesta�
ha�asowa� i st�paj�c w ciszy bez wysi�ku ni�s� w szcz�kach sw� ofiar�.
Przez dzie� lub dwa b�dzie spok�j. Lecz mog� przyj�� inni nieznani wrogowie,
wykorzystuj�cy to zimne ma�e s�o�ce, kt�re �wieci tylko w nocy. Je�li dostrze�e
si� ich w por�, by� mo�e mniejsi drapie�nicy dadz� si� sp�oszy� okrzykami i
piskiem. Stra�nik Ksi�yca wyczo�ga� si� z jaskini. Wspi�� si� n du�y g�az
le��cy obok wej�cia i ukucn��, spogl�daj�. badawczo na dolin�.
Ze wszystkich zwierz�t, kt�re do tej pory chodzi�y po Ziemi, ma�poludy jako
pierwsze wpatrywa�y si� w ksi�yc. I chocia� nie m�g� tego pami�ta�, Stra�nik
Ksi�yca w dzieci�stwie cz�sto wyci�ga� r�k� staraj�c si� dotkn�� t� upiorn�
twarz wznosz�c� si� nad wzg�rzami. Nigdy nie zdo�a� jej schwyta� i teraz by� ju�
wystarczaj�co doros�y, aby zrozumie� dlaczego. Musia�by przede wszystkim znale��
odpowiednio wysokie drzewo, na kt�re m�g�by si� wspi��.
Od czasu do czasu spogl�da� na dolin� i potem zn�w na ksi�yc. Przez ca�y czas
nas�uchiwa�. Raz lub dwa zapada� w drzemk�, lecz spa� z wyostrzon� czujno�ci�,
m�g� go obudzi� najl�ejszy d�wi�k. Osi�gn�wszy wspania�y wiek dwudziestu pi�ciu
lat, Stra�nik Ksi�yca by� ci�gle w pe�ni si�. Je�li dopisze mu szcz�cie i
uniknie wypadk�w, chor�b, drapie�c�w i g�odu, b�dzie m�g� prze�y� kolejne
dziesi�� lat.
Zimna i przejrzysta noc mija�a spokojnie, a ksi�yc wschodzi� powoli po�r�d
r�wnikowych konstelacji, kt�rych nigdy nie zobaczy ludzkie oko. W jaskiniach
pomi�dzy niespokojnym snem a zl�knionym oczekiwaniem rodzi�y si� koszmary
przysz�ych generacji.
Na niebie dwukrotnie przesun�� si� powoli - wznosz�c si� do zenitu i opadaj�c na
wschodzie - o�lepiaj�cy punkt �wiat�a, ja�niejszy ni� ka�da gwiazda.
2. NOWY G�AZ
P�no w nocy Stra�nik Ksi�yca zerwa� si� gwa�townie ze snu. Spa� g��biej ni�
zazwyczaj, zm�czony wysi�kiem i nieszcz�ciami dnia poprzedniego, by� jednak
czujny na pierwsze, dalekie odg�osy z doliny.
Usiad� w cuchn�cej ciemno�ci jaskini, nat�aj�c zmys�y odbieraj�ce wra�enia
nocy. Do jego duszy wkrad� si� strach. Nigdy w swoim �yciu - dwukrotnie d�u�szym
ni� wi�kszo�ci cz�onk�w jego gatunku - nie s�ysza� takiego d�wi�ku. Kiedy
zbli�a�y si� w ciszy wielkie koty, jedynym odg�osem, jaki je zdradza�, by�y
rzadkie obsuni�cia ziemi lub przypadkowy trzask ga��zki. Tym razem jednak
s�ysza� ci�g�y, skrzypi�cy d�wi�k narastaj�cy z wolna. Wydawa�o mu si�, �e
jakie� olbrzymie zwierz� sunie poprzez noc, nie dbaj�c o bezpiecze�stwo i
ignoruj�c charakterystyczny trzask wyrywanego z korzeniami krzewu. S�onie i
dinoteria cz�sto zachowywa�y si� w taki spos�b, poza tym jednak potrafi�y
porusza� si� cicho jak koty.
Nagle Stra�nik Ksi�yca us�ysza� co�, czego w �adnym razie nie m�g�by
zidentyfikowa�, a czego nigdy przedtem nie s�yszano w historii �wiata - brz�k
metalu o kamie�.
Stra�nik Ksi�yca stan�� twarz� w twarz z Nowym G�azem, gdy w pierwszym �wietle
poranka prowadzi� plemi� w d� do rzeki. Nie pami�ta� ju� o nocnych niepokojach,
poniewa� nic gro�nego nie wydarzy�o si� po tajemniczym d�wi�ku. Ta dziwna rzecz
nie kojarzy�a mu si� z niebezpiecze�stwem i strachem, nie wywo�ywa�a obaw.
By�a to prostok�tna p�yta, trzy razy wy�sza od niego, lecz dostatecznie w�ska,
by mo�na j� zmierzy� rozpi�to�ci� ramion. By�a wykonana z ca�kowicie
prze�roczystego materia�u i trudno by�oby j� dostrzec, gdyby nie b�yski na jej
kraw�dziach wschodz�cego s�o�ca.
Stra�nik Ksi�yca nigdy nie widzia� lodu czy nawet przejrzystej wody, nie
znajdowa� wi�c �adnych naturalnych przedmiot�w, z kt�rymi m�g�by por�wna� to
zjawisko. Z pewno�ci� by�o ono ciekawe i chocia� instynkt nakazywa� mu
ostro�no�� w stosunku do nowo�ci, nie waha� si� d�ugo przed podej�ciem. Gdy nic
si� nie sta�o, wysun�� d�o� i poczu� zimn�, tward� powierzchni�.
Po kilku minutach intensywnego my�lenia przysz�o mu do g�owy wspania�e
wyja�nienie. Oczywi�cie by�a to ska�a, kt�ra wyros�a tutaj w ci�gu nocy. Zna�
wiele ro�lin, kt�re ros�y r�wnie szybko: bia�e, papkowate k��cza w kszta�cie
kamieni, strzelaj�ce w g�r� podczas godzin ciemno�ci. To prawda, by�y ma�e i
okr�g�e, podczas gdy to tutaj by�o du�e i mia�o ostre kraw�dzie, jednak Stra�nik
Ksi�yca k�ad�c podwaliny my�li filozoficznej got�w by� - podobnie jak jego
wielcy nast�pcy - zaakceptowa� ten wyj�tek od regu�y.
Po trzech lub czterech minutach kolosalnego wysi�ku abstrakcyjnego my�lenia
Stra�nik Ksi�yca postanowi� sprawdzi� swoje wnioski. Bia�e, okr�g�e ro�liny-
kamyki by�y bardzo smaczne, chocia� niekt�re powodowa�y gwa�towne choroby; by�
mo�e ta du�a...? Kilka li�ni�� i pr�ba delikatnego ugryzienia rozczarowa�y go
szybko. To nie by�o po�ywne. Jako rozs�dny ma�polud poszed� swoj� drog� do
rzeki, zapominaj�c podczas rutynowego przedrze�niania Innych o kryszta�owym
monolicie.
Tym razem zbiory nie by�y pomy�lne. Plemi� musia�o przej�� kilka mil od jaski�,
�eby znale�� cokolwiek do jedzenia. Podczas bezlitosnego po�udniowego skwaru
jedna ze s�abszych samic upad�a, by�o daleko do jakiegokolwiek schronienia. Jej
towarzysze zebrali si� wok�, �wierkaj�c i piszcz�c ze wsp�czuciem, ale nikt
nie m�g� jej pom�c. Gdyby nie zm�czenie, ponie�liby j� ze sob�, lecz nie mieli
do�� si� na takie uprzejmo�ci. Musia�a zosta�, aby wyzdrowie� lub nie - zale�nie
od w�asnych mo�liwo�ci. Wieczorem wracaj�c do domu, przechodzili obok tego
miejsca. Po samicy nie zosta�a nawet kosteczka.
W ostatnich promieniach zachodz�cego s�o�ca, rozgl�dali si� nerwowo w obawie
przed wczesnymi my�liwymi, szybko napili si� w strumieniu i zacz�li wspina� do
swoich jaski�. Byli oddaleni o sto jard�w od Nowego G�azu, gdy us�yszeli d�wi�k.
By� prawie nies�yszalny, jednak zamarli w miejscu, stali na drodze sparali�owani
z opuszczonymi szcz�kami. Prosta, og�upiaj�ca, powtarzaj�ca si� wibracja
pulsowa�a z kryszta�u i hipnotyzowa�a wszystko, co znalaz�o si� w jej zasi�gu.
Po raz pierwszy - i po raz ostatni przez najbli�sze trzy miliony lat - rozleg�
si� w Afryce d�wi�k b�bn�w.
Pulsacja narasta�a, stawa�a si� bardziej natarczywa. Ma�poludy zacz�y posuwa�
si� jak lunatycy w kierunku tego zniewalaj�cego d�wi�ku. Od czasu do czasu
stawia�y taneczne kroczki, a ich krew odpowiada�a na rytm, kt�ry ich potomkowie
stworz� dopiero po wiekach. Ca�kowicie zauroczeni zebrali si� wok� monolitu,
zapominaj�c o codziennych k�opotach, niebezpiecze�stwie zapadaj�cego zmroku i
pustych �o��dkach.
B�bnienie stawa�o si� g�o�niejsze, noc ciemniejsza. I gdy cienie wyd�u�y�y si�,
a �wiat�o znik�o z nieba, kryszta� zaczai �wieci�. Najpierw sta� si�
nieprze�roczysty, pokryty blad�, mleczn� luminescencj�. Zwodnicze, nieokre�lone
fantomy przesuwa�y si� po powierzchni i w jego g��bi. ��czy�y si� w pasy �wiat�a
i cienia, formuj�c zaz�biaj�ce si�, promieniste wzory, kt�re zacz�y si� wolno
obraca�.
�wietlne ko�a kr�ci�y si� coraz szybciej, wraz z nimi narasta�a pulsacja b�bn�w.
Teraz ca�kowicie zahipnotyzowane ma�poludy mog�y jedynie wpatrywa� si� z
opadaj�cymi szcz�kami w ten zadziwiaj�cy pokaz pirotechniki. Zapomnieli o
wrodzonym instynkcie i lekcjach, kt�re otrzymali od �ycia; normalnie �aden z
nich nie pozostawa�by tak daleko od jaskini o tak p�nej porze. Otaczaj�ce ich
zaro�la by�y pe�ne zamar�ych kszta�t�w i wytrzeszczonych �lepi, zwierz�ta nocy
zastyg�y w bezruchu ciekawe, co stanie si� dalej.
Wiruj�ce, �wietlne ko�a zacz�y si� zlewa�, a promienie ��czy�y si� w �wiec�ce
pasy, kt�re powoli gin�y, obracaj�c si� wok� w�asnych osi. Dzieli�y si� na
pary, a powsta�e zbiory prostych pocz�y przenika� poprzez siebie, zmieniaj�c
powoli k�ty przeci�cia. Fantastyczne, przelotne, geometryczne wzory migota�y
pojawiaj�c si� i znikaj�c, podczas gdy �wiec�ca siatka nak�ada�a si� na siebie i
rozpada�a. Ma�poludy patrzy�y jak urzeczone na �wiec�cy kryszta�.
Nie mog�y zdawa� sobie sprawy z tego, �e ich umys�y by�y badane, ich cia�a
opisywane, ich reakcje sprawdzane, ich mo�liwo�ci oceniane. Pocz�tkowo ca�e
plemi� pozostawa�o w pozycji na wp� przykucni�tej, jak na nieruchomym, �ywym
obrazie, jak gdyby zastyg�e w kamieniu. Po chwili ma�polud znajduj�cy si�
najbli�ej p�yty nagle o�y�. Nie ruszy� si� z miejsca, lecz jego cia�o straci�o
sztywno�� i zacz�o drga�, jakby by� marionetk� sterowan� niewidzialnymi
sznurkami. G�owa obr�ci�a si� w jedn� i w drug� stron�, usta cicho otworzy�y si�
i zamkn�y, d�onie zacisn�y i rozlu�ni�y. Potem schyli� si�, wyrwa� d�ugie
�d�b�o trawy i pr�bowa� zawi�za� na nim w�ze� niezdarnymi palcami.
Wygl�da� jak nawiedzony, walcz�c przeciwko jakiemu� duchowi lub demonowi, kt�ry
zaw�adn�� jego cia�em. Z trudem chwyta� oddech, jego oczy by�y pe�ne strachu,
gdy pr�bowa� zmusi� palce do zrobienia ruch�w bardziej skomplikowanych ni� te,
kt�re wykonywa� do tej pory. Pomimo wysi�k�w, uda�o mu si� jedynie po�ama�
�d�b�o na kawa�ki. Gdy skrawki trawy opada�y na ziemi�, opu�ci�a go
dotychczasowa energia i ponownie zamar� w bezruchu.
O�y� kolejny ma�polud, kt�ry wykona� te same czynno�ci. By� to m�odszy, bardziej
podatny okaz; uda�o mu si� to, czego nie m�g� dokona� starszy. Na planecie Ziemi
zawi�zano pierwszy, niezdarny w�ze�.
Inni wykonywali dziwniejsze i bardziej bezcelowe rzeczy. Jedni wyci�gali przed
siebie r�ce, staraj�c si� zetkn�� je czubkami palc�w, najpierw z otwartymi
oczami, potem z jednym okiem zamkni�tym. Drudzy wpatrywali si� w regularne wzory
na krysztale, kt�re dzieli�y si� coraz bardziej, do momentu gdy linie zla�y si�
w szar� plam�. Wszyscy s�uchali pojedynczego, czystego d�wi�ku poni�ej poziomu
s�yszalno�ci.
Gdy przysz�a jego kolej, Stra�nik Ksi�yca poczu� niewielki strach. Ow�adn�a
nim przede wszystkim t�pa z�o��, gdy jego mi�nie kurczy�y si�, a cz�onki
porusza�y na komend�, kt�ra zupe�nie nie pochodzi�a od niego. Nie wiedz�c
dlaczego, pochyli� si� i podni�s� niewielki kamie�. Kiedy si� wyprostowa�,
zobaczy�, �e na p�ycie kryszta�u pojawi� si� nowy wz�r. Siatka i ta�cz�ce wzory
znik�y. Zamiast nich ujrza� grup� koncentrycznych linii, otaczaj�cych ma�y,
czarny kr��ek.
Pos�uszny cichym rozkazom m�zgu, rzuci� kamie� niezdarnym ruchem r�ki nad g�ow�.
Kamie� min�� cel o kilka st�p. Spr�buj ponownie - us�ysza� rozkaz. Szuka� wok�,
a� znalaz� kolejny kamie�. Tym razem trafi� w p�yt�, kt�ra odpowiedzia�a
metalicznym d�wi�kiem. Wci�� nie m�g� ucelowa� w �rodek, jednak by�o ju� lepiej
ni� za pierwszym razem.
Przy czwartej pr�bie trafi� kilka cali od centralnego kr��ka. Uczucie
nieopisanej rado�ci, niemal seksualne w swej intensywno�ci, przepe�ni�o jego
umys�. Zniewolenie powoli ust�powa�o. Nie czu� ju� potrzeby zrobienia
czegokolwiek opr�cz stania i czekania.
Teraz jeden po drugim, ka�dy z cz�onk�w plemienia wykonywa� nakazane �wiczenie.
Wi�kszo�ci nie uda�o si�, lecz niekt�rzy wykonali postawione przed nimi zadania.
Wszyscy byli odpowiednio nagradzani uczuciami przyjemno�ci lub b�lu.
Po chwili na wielkiej p�ycie pojawi�a si� jednolita, bezkszta�tna po�wiata.
P�yta wygl�da�a jak blok �wiat�a na�o�ony na otaczaj�c� go ciemno��. Jak gdyby
budz�c si� ze snu, ma�poludy potrz�sa�y g�owami i rusza�y szlakiem do swych
kryj�wek. Nie ogl�da�y si� i nie zastanawia�y nad dziwnym �wiat�em, prowadz�cym
je do dom�w, ani nad przysz�o�ci�, nie znan� jeszcze nawet gwiazdom.
3. AKADEMIA
Stra�nik Ksi�yca i jego towarzysze nie zachowali w pami�ci tego, co zobaczyli.
Gdy odzyskali kontrol� nad swoimi cia�ami, prysn�� te� hipnotyczny czar
zniewalaj�cy ich umys�y. Nast�pnego dnia, udaj�c si� po codzienne po�ywienie,
przeszli obok kryszta�u bez specjalnego zainteresowania. Sta� si� on cz�ci� nie
zwracaj�cego uwagi t�a ich �ycia. Nie mogli go zje��, on za� nie chcia� zje��
ich, by� wi�c niewa�ny.
Przy rzece Inni jak zwykle wykonywali swoje ma�o efektywne gro�by. Ich przyw�dca
- jedno-uchy ma�polud wielko�ci Stra�nika Ksi�yca i w jego wieku, lecz w
znacznie gorszej kondycji - usi�owa� nawet dokona� kr�tkiego wypadu na
terytorium wrogiego plemienia. Wrzeszcza� g�o�no i wymachiwa� ramionami,
pr�buj�c sp�oszy� obron� i dodaj�c sobie odwagi. Woda w strumieniu nigdzie nie
by�a g��bsza ni� na jedn� stop�, jednak im dalej posuwa� si� jednouchy, tym
bardziej wzrasta�a jego niepewno�� i zak�opotanie. Wkr�tce zatrzyma� si�, a
nast�pnie wycofa�, z przesadn� dum� do��czaj�c do swoich towarzyszy.
Opr�cz tego nic nie naruszy�o normalnego porz�dku dnia. Plemi� zebra�o
wystarczaj�co du�o po�ywienia, by przetrwa� kolejn� noc. I nikt nie umar�.
Kryszta�owa p�yta czeka�a na nich, otoczona pulsuj�c� emanacj� �wiat�a i
d�wi�ku, r�wnie� i tego wieczoru. Tym razem emitowa�a nieco inny program.
Niekt�re ma�poludy zosta�y kompletnie pomini�te, jak gdyby kryszta� koncentrowa�
si� na najbardziej obiecuj�cych okazach. Stra�nik Ksi�yca nale�a� do tej
drugiej grupy. Poczu�, jak inwigiluj�ce czu�ki penetruj� nieu�ywane po��czenia
jego m�zgu. Zacz�� mie� wizje.
By� mo�e pojawi�y si� one na kryszta�owym bloku, by� mo�e wy��cznie w jego
umy�le. W ka�dym razie dla Stra�nika Ksi�yca by�y ca�kowicie rzeczywiste. I
tylko przyt�umiony zosta� zwyk�y, instynktowny odruch wyp�dzania obcych z
w�asnego terytorium.
Widzia� spokojn� grup� rodzinn�, r�ni�c� si� tylko pod jednym wzgl�dem od tej,
kt�r� zna�. Samiec, samica i dwoje niemowl�t, kt�rzy w tajemniczy spos�b
pojawili si� przed nim, byli najedzeni, przejedzeni nawet. Ich sk�ra l�ni�a i
po�yskiwa�a. Wiedli �ycie, jakiego Stra�nik Ksi�yca nie m�g� sobie wyobrazi�.
Pod�wiadomie poczu� w�asne, wystaj�ce �ebra. �ebra tamtych pokryte by�y zwa�ami
t�uszczu. Od czasu do czasu poruszali si� leniwie, przyjmuj�c nonszalanckie pozy
przy wej�ciu do jaskini; bezsprzecznie byli pogodzeni ze �wiatem. Wielki samiec
wydawa� niekiedy dono�ne bekni�cia zadowolenia.
Nic innego si� nie dzia�o i po pi�ciu minutach scena nagle znikn�a. Kryszta�
ponownie zmieni� si� w po�yskuj�cy w ciemno�ciach kszta�t. Stra�nik Ksi�yca
otrz�sn�� si�, jak gdyby budz�c si� ze snu. Naraz zda� sobie spraw�, gdzie si�
znajduje i poprowadzi� plemi� z powrotem do jaski�.
Jego pami�� nie zarejestrowa�a �wiadomie tego, co zobaczy�. Lecz tej nocy, gdy
siedzia� pogr��ony w my�lach przy wej�ciu do legowiska, ws�uchuj�c si� w odg�osy
otaczaj�cego go �wiata, poczu� pierwsze, nie�mia�e uk�ucie zupe�nie nieznanych,
pot�nych uczu�. By�a to niejasna, rozproszona zazdro�� i niezadowolenie z
w�asnego �ycia. Nie mia� poj�cia, co wywo�a�o owe uczucia, nie wiedzia� r�wnie�,
jak je za�egna�. Do jego duszy wkrad� si� niepok�j i Stra�nik Ksi�yca uczyni�
jeden, ma�y krok w kierunku ludzko�ci.
Spektakl z czterema t�ustymi ma�poludami powtarza� si� noc po nocy, a� sta� si�
�r�d�em fascynuj�cego rozdra�nienia, zwi�kszaj�cego wieczny, dotkliwy g��d
Stra�nika Ksi�yca. Rzeczywisto��, kt�rej do�wiadczy�, nie mog�a wywo�a� takiego
efektu, wymaga�a wi�c psychologicznego wzmocnienia. Gdy ka�dy atom jego
nieskomplikowanego m�zgu uk�ada� si� w mozaik� tworz�c� nowy wz�r, w �yciu
Stra�nika Ksi�yca pojawi�y si� dziury, z kt�rych nie zdawa� sobie sprawy. Je�li
przetrwa, wz�r stanie si� wieczny, gdy� jego geny przeka�� go przysz�ym
pokoleniom.
By� to powolny, niezbyt zajmuj�cy proces, jednak kryszta�owy monolit by�
cierpliwy. Ani on, ani jego repliki rozrzucone na niemal po�owie �wiata nie
oczekiwa�y, �e powiedzie im si� ze wszystkimi dziesi�tkami grup poddanych
eksperymentowi. Sto pora�ek nie mia�o znaczenia, podczas gdy jedno powodzenie
mog�o zmieni� losy Ziemi.
Do kolejnego nowego ksi�yca w plemieniu zdarzy�y si� jedne narodziny i dwie
�mierci. Pierwsza z nich spowodowana by�a g�odem, druga mia�a miejsce podczas
conocnego rytua�u. Jeden z ma�polud�w upad� nagle, usi�uj�c delikatnie uderzy�
kamieniem o kamie�. Kryszta� natychmiast zgas� i plemi� uwolni�o si� spod jego
czaru. Le��cy ma�polud nie poruszy� si�, rankiem oczywi�cie, cia�a ju� nie by�o.
Tym razem pokaz nie odby� si�. Kryszta� ci�gle analizowa� sw�j b��d. Plemi�
przetoczy�o si� obok niego, ca�kowicie go ignoruj�c. Kolejnej nocy kryszta� by�
zn�w got�w.
Cztery t�uste ma�poludy pojawi�y si� ponownie, tym razem wykonywa�y niezwyk�e
czynno�ci. Stra�nik Ksi�yca zaczai si� bezwiednie trz���. Czu�, �e jego m�zg
wybuchnie i chcia� odwr�ci� wzrok, lecz bezlitosny u�cisk psychicznej kontroli
nie zel�a� ani na chwil�. Stra�nik Ksi�yca mia� przeby� lekcj� do ko�ca cho�
sprzeciwia�y si� temu wszystkie jego instynkty.
S�u�y�y one dobrze jego przodkom w czasach ciep�ych deszczy i ci�g�ego urodzaju,
gdy po�ywienia by�o w br�d. Teraz czasy si� zmieni�y i odziedziczona z
przesz�o�ci m�dro�� sta�a si� szale�stwem. Adaptacja by�a dla ma�polud�w
konieczno�ci�, inaczej wymr� jak wielkie zwierz�ta, kt�rych ko�ci le�a�y teraz
zamkni�te w wapiennych ska�ach.
Stra�nik Ksi�yca wpatrywa� si� jak zahipnotyzowany w kryszta�owy monolit,
podczas gdy jego m�zg wch�ania� nieznane impulsy. Czu� md�o�ci i by� g�odny. Od
czasu do czasu jego d�onie zaciska�y si�, tworz�c konfiguracje, kt�re zadecyduj�
o nowym sposobie �ycia.
Stra�nik Ksi�yca zatrzyma� si� nagle, gdy stado gu�c�w, w�sz�c i pochrz�kuj�c
przesz�o przez szlak. �winie i ma�poludy nigdy sobie nie przeszkadza�y, nie
istnia� mi�dzy nimi konflikt interes�w. Jak wi�kszo�� zwierz�t nie konkuruj�cych
o to samo po�ywienie, trzymali si� po prostu z daleka od siebie.
Stra�nik Ksi�yca sta� patrz�c na gu�ce. Kiwa� si� niepewnie w prz�d i w ty�,
borykaj�c si� z impulsami, kt�rych nie m�g� zrozumie�. Nagle, jak gdyby we �nie,
zacz�� przeszukiwa� ziemi�. Nawet gdyby umia� m�wi�, nie m�g�by wyja�ni�,
dlaczego to robi. B�dzie wiedzia�, gdy znajdzie to, czego szuka.
By� to ci�ki, ostry kamie� o d�ugo�ci sze�ciu cali. I chocia� niezbyt dobrze
pasowa� do r�ki, musia� mu wystarczy�. Ma�polud poczu� przyjemne uczucie si�y i
w�adzy wykonuj�c zamach r�k�. Zdziwi� si� tyko jej nagle zwi�kszon� wag�. Zacz��
zbli�a� si� do najbli�szej �wini.
Zwierz� by�o m�ode i g�upie, nawet gdy we�mie si� pod uwag� niewielkie
mo�liwo�ci �wi�skiej inteligencji. Spogl�da�o na Stra�nika Ksi�yca k�tem oka,
nie bior�c go powa�nie do momentu, gdy by�o ju� za p�no. Dlaczego mia�oby
podejrzewa� te nieszkodliwe stwory o jakie� z�e zamiary? Skuba�o traw� w chwili,
gdy kamienny m�ot Stra�nika Ksi�yca pozbawi� je nik�ej �wiadomo�ci. Zbrodnia
odby�a si� szybko i cicho. Reszta stada pas�a si� spokojnie dalej.
Wszystkie ma�poludy w grupie zatrzyma�y si�, aby popatrze� na to, co si� sta�o.
Z pe�nym podziwu zdumieniem t�oczy�y si� wok� Stra�nika Ksi�yca i jego ofiary.
Jeden z ma�polud�w podni�s� okrwawiony kamie� i zacz�� uderza� nim martw�
�wini�. Inni przy��czyli si� ze znalezionymi przez siebie kijami i kamieniami,
a� obiekt ich ataku sta� si� bezkszta�tn� mas�.
Potem znudzi�o im si�. Niekt�rzy odeszli, inni stali niezdecydowanie wok�
zmasakrowanego cia�a. Przysz�o�� �wiata zale�a�a od ich decyzji. Min��
zadziwiaj�co d�ugi okres, zanim jedna z karmi�cych samic postanowi�a poliza�
skrwawiony kamie�, kt�ry dzier�y�a w d�oni. Up�yn�o jeszcze sporo czasu, zanim
Stra�nik Ksi�yca zda� sobie spraw�, �e ju� nigdy nie musi by� g�odny.
4. LAMPART
Ma�poludy zosta�y zaprogramowane do u�ywania prostych narz�dzi. Dzi�ki nim mog�y
zmieni� otaczaj�cy je �wiat i sta� si� jego w�adcami. Najbardziej prymitywnym
narz�dziem by� kamie� trzymany w d�oni, wzmagaj�cy wielokrotnie si�� uderzenia.
Innym narz�dziem sta�a si� ko�ciana pa�ka, kt�ra wyd�u�a�a zasi�g r�ki i mog�a
stanowi� obron� przeciwko k�om i pazurom rozw�cieczonych zwierz�t. Wyposa�eni w
tak� bro�, wyruszyli w poszukiwaniu niesko�czonych ilo�ci jad�a przemierzaj�cego
sawann�.
Poniewa� jednak ich w�asne z�by i pazury nie nadawa�y si� do rozrywania zwierz�t
wi�kszych od kr�lika, potrzebowali tak�e innych narz�dzi. Na szcz�cie natura
zaopatrzy�a ich obficie w doskona�e przybory, wymagaj�ce jedynie wystarczaj�co
du�o rozumu, aby je rozpozna�.
Przede wszystkim t�py, lecz bardzo skuteczny n� i pi�a, kt�ra b�dzie dobrze
s�u�y�a ludziom przez nast�pne trzy miliony lat. By�a to zwyk�a, dolna ko��
szcz�kowa antylopy; ko��, z kt�rej nie usuni�to z�b�w. Narz�dzie to nie wymaga�o
�adnych specjalnych ulepsze�, a� do nadej�cia epoki stali. By�o jeszcze szyd�o
lub sztylet z rogu gazeli. I na koniec skrobaczaka wykonana ze szcz�ki dowolnego
ma�ego zwierz�cia.
Pa�ka, z�bata pi�a, rogowy sztylet, ko�ciana skrobaczka - cudowne wynalazki,
dzi�ki kt�rym ma�poludy mog�y przetrwa�. Wkr�tce owe narz�dzia stan� si�
symbolami w�adzy. Minie jednak wiele miesi�cy zanim niezdarne palce ma�polud�w
nabior� wprawy i ch�ci, aby z nich korzysta�.
By� mo�e z biegiem czasu ma�poludy same zdo�a�yby wpa�� na wspania�y i godny
podziwu pomys� u�ywania tych narz�dzi jako naturalnej broni. Jednak los by�
przeciwko nim. I nawet teraz istnia�o niesko�czenie wiele mo�liwo�ci
niepowodzenia w nadchodz�cych epokach.
Dano im pierwsz� szans�; szans�, kt�ra si� nie powt�rzy. Przysz�o�� dos�ownie
spoczywa�a w ich w�asnych r�kach.
Mija�y ksi�yce. Dzieci rodzi�y si� i niekiedy udawa�o im si� prze�y�.
Trzydziestoletnie ma�poludy - s�abe i bezz�bne - umiera�y. Lampart zbiera� swoje
nocne �niwo. Inni codziennie grozili zza rzeki. Mimo to plemi� trwa�o. W
przeci�gu jednego roku Stra�nik Ksi�yca i jego towarzysze zmienili si� nie do
poznania.
Lekcja nie posz�a na marne. Umieli ju� pos�ugiwa� si� poznanymi narz�dziami.
G��d powoli odchodzi� w niepami��. I chocia� gu�ce sta�y si� p�ochliwe, wok� na
r�wninach pas�y si� niezliczone stada gazel, antylop i zebr. Zwierz�ta te, a
tak�e wiele innych stanowi�y zdobycz pocz�tkuj�cych my�liwych.
Teraz, gdy nie byli ju� na p� ot�piali z g�odu, mieli czas zar�wno na
odpoczynek, jak i na pierwsze refleksje. Zaakceptowali nowy spos�b �ycia bardzo
niedbale. Nie kojarzyli go z monolitem, kt�ry ci�gle sta� przy szlaku do rzeki.
Gdyby kiedykolwiek rozwa�yli t� spraw�, by� mo�e usi�owaliby chwali� si�, �e
sami zadbali o polepszenie w�asnej sytuacji. Jednak z ca�� pewno�ci� zapomnieli
ju� o dawnym �yciu.
�adna sielanka nie jest doskona�a. Ta r�wnie� mia�a dwie wady. Pierwsz� by�
lampart, kt�rego nami�tno�� polowania na ma�poludy wzros�a, gdy stwierdzi�, �e
s� one lepiej od�ywione. Drug� by�o plemi� z przeciwnej strony rzeki. Inni
przetrwali jako� i uparcie walczyli z g�odem.
Problem lamparta rozwi�za� si� cz�ciowo przez przypadek, po cz�ci za� wskutek
powa�nej, tragicznej niemal pomy�ki Stra�nika Ksi�yca. Jednak w swoim czasie,
jego pomys� wydawa� si� tak genialny, �e Stra�nik Ksi�yca podskakiwa� z
rado�ci. W zasadzie trudno obwinia� go o lekcewa�enie gro�nych konsekwencji
wspania�ego pomys�u.
Plemi� biedowa�o od kilku dni, chocia� teraz g��d nie zagra�a� jego przetrwaniu.
Tego dnia a� do zmierzchu nic nie upolowali. Stra�nik Ksi�yca prowadzi� swoich
zm�czonych i niezadowolonych towarzyszy w kierunku domostw, kt�re by�y ju� w
zasi�gu ich wzroku, gdy natkn�li si� na tak rzadko spotykany w naturze r�g
obfito�ci.
Nie opodal ich szlaku le�a�a doros�a antylopa. Mimo z�amanej przedniej nogi
tkwi�o w niej wystarczaj�co du�o si�y, by walczy�, a okr��aj�ce j� szakale
trzyma�y si� ostro�nie z daleka, omijaj�c na odleg�o�� jej rogi w kszta�cie
sztylet�w; czeka�y, wiedz�c, �e stosowny moment pr�dzej czy p�niej nadejdzie.
Zapomnia�y jednak o konkurentach. Gdy nadesz�y ma�poludy, szakale uciek�y
warcz�c gniewnie. Ma�poludy pocz�tkowo r�wnie� obchodzi�y antylop� z obaw�,
patrz�c na jej gro�ne rogi. Nast�pnie przyst�pi�y do ataku u�ywaj�c pa�ek i
kamieni.
Atak nie by� zbyt efektowny ani dobrze zorganizowany. By�o ju� ciemno, gdy
nieszcz�sne zwierz� w ko�cu wyzion�o ducha. Szakale zn�w nabra�y odwagi.
Stra�nik Ksi�yca, ow�adni�ty g�odem i strachem, powoli zdawa� sobie spraw�, �e
ca�y wysi�ek mo�e p�j�� na marne. D�u�sze pozostawanie na zewn�trz mog�o okaza�
si� zbyt niebezpieczne.
Nagle - nie po raz pierwszy, ani ostatni - nawiedzi�a go genialna my�l. Dzi�ki
tytanicznemu wysi�kowi wyobra�ni, zobaczy� martw� antylop� we w�asnej jaskini.
Zacz�� ci�gn�� j� w kierunku wzg�rza. Reszta zrozumia�a jego intencje i przysz�a
mu z pomoc�.
Prawdopodobnie nie podj��by si� tego zadania, gdyby wiedzia�, jakie czekaj� go
trudno�ci. Jedynie jego olbrzymia sil� i zr�czno�� - odziedziczone po �yj�cych
na drzewach przodkach - pozwoli�y mu zaci�gn�� antylop� po niemal pionowym
zboczu. Wiele razy, �kaj�c z bezsilnej z�o�ci, mia� ochot� porzuci� sw�j �up,
jednak up�r tak silny jak g��d dodawa� mu si�. Inni cz�onkowie plemienia
usi�owali pom�c mu od czasu do czasu, cz�ciej jednak pl�tali mu si� pod nogami.
W ko�cu uda�o si�. Sponiewierana antylopa spocz�a na progu jaskini, gdy
ostatnie barwy s�o�ca znika�y na niebie. Rozpocz�a si� uczta.
Kilka godzin p�niej ob�arty Stra�nik Ksi�yca obudzi� si� ze snu. Nie wiedz�c
dlaczego, usiad� w ciemno�ci po�r�d rozwalonych cia� swoich r�wnie nasyconych
towarzyszy i ws�ucha� si� w noc. Poza ci�kimi oddechami �pi�cych ciszy nie
zak��ca� �aden d�wi�k. Ca�y �wiat wydawa� si� pogr��ony we �nie. Ska�y przy
wej�ciu do jaskini biela�y niczym ko�ci w jasnym �wietle wysoko stoj�cego
ksi�yca. Zdawa�o si�, �e wszystko jest w porz�dku.
Nagle, z bardzo daleka doszed� go odg�os obsuwaj�cego si� kamyka. Zaintrygowany,
lecz pe�en obaw Stra�nik Ksi�yca podczo�ga� si� ku wyj�ciu i spojrza� w d�
wzg�rza. To, co zobaczy� sparali�owa�o go. Przez d�ugie sekundy strach nie
pozwala� mu si� poruszy�. Dwadzie�cia st�p ni�ej wpatrywa�o si� w niego dwoje
�wiec�cych, z�otych �lepi. �lepia te niemal go zahipnotyzowa�y. Zupe�nie nie-
zdawa� sobie sprawy z pod��aj�cego za nimi gi�tkiego, pr��kowanego cia�a, kt�re
p�ynnie i cicho przemierza�o odleg�o�� od ska�y do ska�y. Lampart nigdy nie
wspina� si� tak wysoko. Tym razem zignorowa� ni�sze jaskinie, chocia� wiedzia�,
�e s� zamieszkane. Poprzez sk�pane w �wietle ksi�yca wzg�rze pod��a� tropem
krwi ku nast�pnej zdobyczy.
Kilka sekund p�niej cisz� przerwa�y ostrzegawcze krzyki ma�polud�w z wy�szych
jaski�. Lampart warkn�� w�ciekle, gdy stwierdzi�, �e straci� przewag�
zaskoczenia. Nie zaprzesta� jednak wspinaczki, pewny, �e nie ma si� czego
obawia�. Gdy osi�gn�� kraw�d�, odpoczywa� przez chwil� na w�skiej, otwartej
p�ce. Wok� unosi� si� zapach krwi, wype�niaj�cy jego dzikie zmys�y jednym,
olbrzymim pragnieniem. Bez dalszej zw�oki wskoczy� cicho do jaskini.
I tutaj pope�ni� sw�j b��d. Opu�ci� zalan� �wiat�em ksi�yca ska�� i momentalnie
zawiod�y go - mimo �e przystosowane do nocnego widzenia - oczy. Ma�poludy
widzia�y jego sylwetk� na tle wej�cia do jaskini; widzia�y go lepiej, ni� on
widzia� je. By�y przera�one, ale nie bezbronne.
Warcz�c i wal�c ogonem, pe�en aroganckiej pewno�ci siebie, lampart nadchodzi� w
poszukiwaniu ulubionego, delikatnego mi�sa. Gdyby spotka� swoje ofiary na
otwartej przestrzeni, nie by�oby �adnego problemu. Teraz, gdy ma�poludy znalaz�y
si� w pu�apce, rozpacz doda�a im odwagi, by porwa� si� na niemo�liwe. Po raz
pierwszy w historii mia�y r�wnie� czym osi�gn�� sw�j cel.
Lampart zorientowa� si�, �e co� jest nie tak dopiero w�wczas, gdy na jego �eb
spad�o pierwsze og�uszaj�ce uderzenie. Machn�� przedni� �ap� i us�ysza�
�miertelny krzyk, gdy jego pazur rozrywa� mi�kkie cia�o. Nagle poczu� k�uj�cy
b�l. Co� ostrego wwierca�o si� w jego bok - raz, drugi i trzeci. Odwr�ci� si�,
aby uderzy� na wrzeszcz�ce i ta�cz�ce wok� cienie. I zn�w poczu� gwa�towny b�l,
tym razem ko�o pyska. Zacisn�� k�y na bia�ym, ruchomym kszta�cie, gryz�c
bezsilnie martw� ko��. I �eby dope�ni� miary ostatecznego poni�enia, kto� wyrwa�
niemal doszcz�tnie jego ogon.
Lampart uskoczy�, odrzuci� �mia�ego do szale�stwa prze�ladowc� na �cian�
jaskini. Jednak bez wzgl�du na to, co robi�, nie m�g� unikn�� gradu uderze�
zadawanych t�p� broni� dzier�on� przez niezdarne, lecz silne r�ce. Ryk b�lu
zmieni� si� w charkot strachu, by potem ust�pi� miejsca piskom przera�enia.
Nieustraszony my�liwy sam sta� si� ofiar� i rozpaczliwie szuka� drogi odwrotu.
I teraz pope�ni� sw�j drugi b��d. Niespodziewany atak i wywo�any nim strach
spowodowa�y, �e zapomnia�, gdzie si� znajduje. Oszo�omiony i o�lepiony razami
spadaj�cymi na jego �eb, lampart wypad� jak strza�a z jaskini. Rozleg� si�
przera�aj�cy pisk, gdy poszybowa� w przestrze�. Wieki p�niej - jak im si�
zdawa�o - us�yszeli g�uchy odg�os upadku. Lampart rozbi� si� o wystaj�c� w
po�owie wysoko�ci wzg�rza p�k�. Potem jedynym d�wi�kiem by� grzechot
obsuwaj�cych si� kamieni, kt�ry wkr�tce ust�pi� miejsca nocnej ciszy.
Stra�nik Ksi�yca upojony zwyci�stwem d�ugo w noc ta�czy�, mamrocz�c co� pod
nosem. Czu�, �e �wiat si� zmieni�. Czu�, �e przesta� by� bezsiln� ofiar�
otaczaj�cych go mocy. Potem wszed� do jaskini i po raz pierwszy w �yciu
spokojnie przespa� noc.
Rano znale�li cia�o lamparta u podn�a zbocza. Up�yn�o troch� czasu, zanim
zdecydowali si� zbli�y� do pokonanej, martwej bestii. P�niej jednak wzi�li si�
za niego przy pomocy no�y i pi�. By�a to ci�ka praca i tego dnia ju� nie
polowali.
5. SPOTKANIE O �WICIE
Prowadz�c plemi� do rzeki w bladym �wietle �witu, Stra�nik Ksi�yca zatrzyma�
si� niepewnie przy znajomym miejscu. Brakowa�o czego�, co zna�, lecz nie m�g�
przypomnie� sobie, co to by�o. Nie wysila� si� specjalnie nad rozwi�zaniem tej
zagadki, poniewa� akurat dzisiaj zaprz�tni�ty by� wa�niejszymi sprawami.
Jak grzmot i b�yskawica, olbrzymi kryszta�owy blok znikn�� tak nagle i
tajemniczo, jak si� pojawi�. B�d�c cz�ci� nie istniej�cej przesz�o�ci, nigdy
nie zajmowa� miejsca w my�lach Stra�nika Ksi�yca. Ma�polud nigdy nie b�dzie
wiedzia�, jaki wp�yw wywar� na niego kryszta�. �aden z jego towarzyszy nie
zastanowi� si�, gdy zatrzymali si� wok� niego w porannej mgle, dlaczego
Stra�nik Ksi�yca przystan�� tutaj na drodze do rzeki.
Po swojej stronie strumienia, w ci�gle nie naruszonej, bezpiecznej strefie
w�asnego terytorium, Inni widzieli Stra�nika Ksi�yca i tuzin samc�w z jego
plemienia niby ruchomy kszta�t na tle porannego nieba. Natychmiast te�
rozpocz�li codzienn� porcj� wyzwisk, lecz tym razem z drugiej strony nie by�o
odpowiedzi.
Powoli, z wyra�nym celem jednak przede wszystkim w ciszy, Stra�nik Ksi�yca i
jego horda zeszli z niskiego pag�rka nad rzek�. Gdy zbli�yli si�, Inni r�wnie�
ucichli. Rytualn� w�ciek�o�� zast�pi� rosn�cy strach. Niejasno zdawali sobie
spraw�, �e co� si� sta�o, i �e to spotkanie b�dzie inne od dotychczasowych.
Ko�ciane pa�ki i no�e niesione przez grup� Stra�nika Ksi�yca nie wywo�a�y w�r�d
nich niepokoju, poniewa� nie rozumieli ich przeznaczenia. Widzieli tylko pe�ne
determinacji, gro�ne ruchy rywali.
Grupa zatrzyma�a si� na brzegu rzeki i Innym na moment wr�ci�a odwaga.
Prowadzeni przez Jedno-uchego, z ci�kim sercem podj�li bojow� pie��, kt�ra
trwa�a jedynie kilka sekund, gdy� przera�aj�cy widok odebra� im g�os.
Stra�nik Ksi�yca wyci�gn�� w g�r� ramiona, odkrywaj�c co�, co do tej pory
zas�oni�te by�o w�ochatymi cia�ami jego towarzyszy. W d�oniach dzier�y� gruby
dr�g, na kt�ry nabity by� okrwawiony �eb lamparta. W rozwartym patykiem pysku
po�yskiwa�y w promieniach wschodz�cego s�o�ca upiorne, bia�e k�y.
Wi�kszo�� Innych zamar�a ze strachu. Niekt�rzy rozpocz�li powolny, niezdarny
odwr�t. To wystarczy�o Stra�nikowi Ksi�yca. Ci�gle wznosz�c nad g�ow�
okaleczone trofeum, zacz�� przekracza� strumie�. Po chwili wahania do wody
wkroczyli jego towarzysze.
Gdy Stra�nik Ksi�yca dotar� do brzegu, Jedno-uchy ci�gle sta� na posterunku.
By� mo�e by� zbyt zuchwa�y lub g�upi, by uciec. By� mo�e nie m�g� do ko�ca
uwierzy� w zniewag�. Bohater czy tch�rz, w ostateczno�ci nie mia�o to �adnego
znaczenia, gdy mro�ny oddech �mierci roz�upa� mu jego niczego nie pojmuj�c�
czaszk�. Wyj�c z przera�enia Inni rozpierzchli si� po krzakach. Lecz wkr�tce
powr�c� i zapomn� o swoim martwym przyw�dcy.
Przez kilka sekund Stra�nik Ksi�yca sta� niepewnie nad swoj� now� ofiar�,
staraj�c si� zrozumie� fakt, �e martwy lampart ci�gle potrafi zabija�. By� teraz
panem �wiata i nie bardzo wiedzia�, co robi� dalej.
6. NADEJ�CIE CZ�OWIEKA
Na planecie pojawi�o si� nowe zwierz�, rozprzestrzeniaj�ce si� powoli z g��bi
Afryki. By�o ci�gle tak rzadkie, �e pobie�ny spis m�g�by je przeoczy� pomi�dzy
ruchliwymi miliardami stworze� przemierzaj�cych l�dy i morza. Nie by�o jeszcze
pewno�ci, �e mu si� powiedzie; nie wiadomo by�o nawet czy przetrwa. Na �wiecie,
gdzie wygin�o tak wiele pot�niejszych zwierz�t, jego los by� w dalszym ci�gu
niepewny.
Przez sto tysi�cy lat od momentu przybycia kryszta�u do Afryki ma�poludy niczego
nie wynalaz�y. Zacz�y jednak si� zmienia� i rozwija� umiej�tno�ci, kt�rych nie
posiada�o �adne inne zwierz�. Ko�ciane pa�ki pomog�y im zwi�kszy� zasi�g r�k i
rozwin�� ich si��. Nie by�y ju� bezbronne w starciach z drapie�nikami, z kt�rymi
musia�y konkurowa� o pokarm. Mog�y te� odstrasza� mniejsze zwierz�ta mi�so�erne
od swoich zdobyczy. Wi�ksze zwierz�ta albo si� zniech�ca�y, albo rozpoczyna�y
walk�.
Mocne z�by zacz�y si� zmniejsza�, w miar� gdy mala�o ich znaczenie. Zosta�y
zast�pione - a fakt ten mia� kolosalne konsekwencje - przez ostro starte
kamienie, kt�rych u�ywano do wykopywania korzeni, a tak�e ci�cia i pi�owania
mi�sa lub w��kien. Gdy ma�poludom psu�y si� i wypada�y z�by, nie grozi�a im ju�
�mier� z g�odu. Nawet najbardziej prymitywne narz�dzie przed�u�a�o im �ycie o
wiele lat. A poniewa� zmniejsza�y si� ich k�y, zacz�� ulega� zmianom tak�e
kszta�t ich twarzy. Pysk cofn�� si�, pot�ne szcz�ki sta�y si� delikatniejsze,
usta-mog�y wydawa� bardziej subtelne d�wi�ki. Mowa ci�gle jeszcze by�a odleg�a o
miliony lat, uczyniony zosta� jednak pierwszy krok w tym kierunku.
A potem zacz�� zmienia� si� �wiat. W czterech wielkich falach, trwaj�cych przez
dwie�cie tysi�cy lat, przetoczy�a si� epoka lodowcowa, odciskaj�c sw�j �lad na
ca�ym globie. Poza tropikami, lodowce op�ni�y rozw�j tych, kt�rzy przedwcze�nie
opu�cili rodzinny dom. Wsz�dzie za� wygin�li ci, kt�rzy nie potrafili si�
przystosowa�.
Wraz z odej�ciem lodu przemin�o wiele z wcze�niejszych form �ycia. Ma�poludy
jednak, w przeciwie�stwie do innych, pozostawi�y potomk�w. Tak wi�c nie mo�na
powiedzie�, �e wygin�y; �y�y dalej w zmienionej postaci. Wytw�rcy narz�dzi
powstali na nowo dzi�ki w�asnym wytworom.
Na skutek u�ywania pa�ek i krzemieni ich r�ce nabra�y zr�czno�ci nie spotykanej
w �wiecie zwierz�t; umo�liwi�y im one wytwarzanie jeszcze lepszych narz�dzi,
kt�re z kolei rozwija�y dalej umiej�tno�ci ich r�k i m�zgu. By� to kumuluj�cy
si� proces o ci�gle zwi�kszaj�cej si� pr�dko�ci. Na jego ko�cu znajdowa� si�
Cz�owiek.
Pierwsi ludzie mieli bro� i narz�dzia niewiele lepsze od tych, kt�rymi
pos�ugiwali si� ich przodkowie milion lat wcze�niej. U�ywali ich jednak z daleko
wi�ksz� sprawno�ci�. I gdzie� na przestrzeni tych - zapomnianych,
przedhistorycznych epok wynale�li narz�dzie najwa�niejsze: nauczyli si� m�wi� i
w ten spos�b osi�gn�li swoje pierwsze zwyci�stwo nad Czasem. Teraz wiedz�
jednego pokolenia przekazywano nast�pnym i ka�de z nich mog�o korzysta� z tego,
co sta�o si� wcze�niej.
W przeciwie�stwie do zwierz�t, kt�re znaj� jedynie tera�niejszo��, Cz�owiek
zdoby� przesz�o��. Zacz�� r�wnie� po omacku szuka� przysz�o�ci.
Uczy� si�, jak wykorzysta� si�y przyrody. Dzi�ki ujarzmieniu ognia zosta�y
po�o�one podwaliny techniki. Zwierz�ca przesz�o�� pozosta�a daleko w tyle.
Kamie� zast�piono br�zem, a nast�pnie �elazem. �owiectwo ust�pi�o miejsca
rolnictwu. Plemi� rozros�o si� w osad�, osady zamieni�y si� w miasta. Mowa sta�a
si� wieczna dzi�ki pewnym znakom na kamieniu, glinie i papirusie. Wynaleziono
religi� i filozofi�. Cz�owiek zaludni� niebo - i nie bez racji - b�stwami.
I gdy cia�o ludzkie stawa�o si� coraz bardziej bezbronne, �rodki napa�ci
osi�gn�y przera�aj�c� doskona�o��. Kamienie, br�z, �elazo i stal - ca�a gama
surowc�w do produkcji narz�dzi, kt�re k�uj� i tn�. Dosy� wcze�nie w historii
Cz�owiek nauczy� si�, jak razi� swoje ofiary na odleg�o��. W��cznia, �uk,
pistolet i w ko�cu pocisk sterowany sta�y si� broni� o niemal nieograniczonym
zasi�gu, daj�c ludziom prawie niesko�czon� w�adz�.
Bez broni, kt�r� tak cz�sto zwraca� przeciwko sobie, Cz�owiek nigdy nie podbi�by
�wiata. W�o�y� w ni� ca�e swoje umiej�tno�ci, ona za� s�u�y�a mu dobrze przez
wieki.
Jednak teraz - dop�ki istnieje bro� - Cz�owiek otrzymuje czas na kredyt.
CZʌ� DRUGA
AMT-1
7. LOT SPECJALNY
Bez wzgl�du na to, ile razy opuszcza�o si� na Ziemi� - m�wi� sobie doktor
Heywood Floyd - podniecenie zawsze pozostawa�o takie samo. By� ju� raz na
Marsie, trzy razy na Ksi�ycu, i wi�cej razy ni� m�g� zapami�ta� na r�nych
stacjach kosmicznych. Jednak wraz ze zbli�aniem si� momentu odlotu, zaczyna�
odczuwa� wzrastaj�ce napi�cie, uczucie zdumienia i podziwu, a tak�e pewnej
nerwowo�ci, kt�ra plasowa�a go na poziomie szczur�w l�dowych, wyruszaj�cych na
sw�j kosmiczny chrzest.
Odrzutowiec, kt�rym lecia� z Waszyngtonu po nocnej odprawie u Prezydenta, zni�y�
si� teraz nad jednym z najbardziej znanych, a jednocze�nie najbardziej
ekscytuj�cych obszar�w Ziemi. Pod nim, rozrzucone na dwudziestu milach wybrze�a
Florydy, le�a�y dwie pierwsze generacje ery kosmicznej. Na po�udniu, okolone
czerwonymi, mrugaj�cymi �wiat�ami ostrzegawczymi, znajdowa�y si� olbrzymie
rusztowania wyrzutni "Saturn�w" i "Neptun�w", na kt�rych ludzie wyruszyli drog�
ku planetom, a kt�re nale�a�y ju� do historii. Na horyzoncie, niby po�yskuj�ca
srebrem wie�a sk�pana w �wietle reflektor�w sta� ostatni z "Saturn�w V", przez
prawie dwadzie�cia lat narodowy monument i miejsce pielgrzymek. Obok, rysuj�c
si� na tle nieba niczym usypana ludzkimi r�koma g�ra, wynurza� si� niewiarygodny
ogrom Hali Montowania Pojazd�w, ci�gle najwi�kszej budowli na �wiecie.
Lecz wszystko to nale�a�o ju� do przesz�o�ci, a doktor Heywood Floyd zmierza� w
przeciwnym kierunku. Gdy samolot wszed� w przechy�, zobaczy� pod sob� labirynt
budynk�w, olbrzymi pas startowy, a nast�pnie szerok�, prost� jak strza�a na tle
krajobrazu Florydy, ogromn�, wielotorow� wyrzutni�. Na jej ko�cu, otoczony
pojazdami i pomostami, spoczywa� w powodzi �wiate� samolot kosmiczny, maj�cy
wyruszy� w podr� ku gwiazdom. W nag�ym za�amaniu perspektywy, spowodowanym
szybk� zmian� wysoko�ci i szybko�ci, Floydowi wyda�o si� �e spogl�da w d� na
ma��, srebrn� �m�; schwytan� w �wiat�o latarki.
Dopiero miniaturowe, rozbiegane figurki ludzi da�y mu poj�cie o prawdziwych
rozmiarach pojazdu. Rozpi�to�� skrzyde� zbudowanych w kszta�cie w�skiej litery V
z pewno�ci� wynosi�a dwie�cie st�p. I ten olbrzymi statek - m�wi� sobie z
niedowierzaniem, acz nie bez pewnej dumy Floyd - czeka na mnie. Z tego, co
wiedzia�, po raz pierwszy w historii przygotowano wypraw�, kt�rej zadaniem by�o
dowiezienie tylko jednego cz�owieka na Ksi�yc.
Chocia� by�a druga nad ranem, po drodze do jasno o�wietlonego "Oriona III"
osaczy�a go grupa reporter�w i kamerzyst�w. Kilku z nich zna� z widzenia,
poniewa� jako Przewodnicz�cy Narodowej Rady Astronautyki styka� si� z nimi na
konferencjach prasowych, kt�re stanowi�y cz�� jego obowi�zk�w. Teraz jednak nie
by�o ani miejsca, ani czasu na podobne spotkanie, poza tym nie mia� nic do
powiedzenia. Mimo wszystko nie m�g� pozwoli� na lekcewa�enie pan�w pracuj�cych w
�rodkach komunikacji.
- Doktor Floyd? Nazywam si� Jim Forster z "Associated News". Czy m�g�by pan
powiedzie� kilka s��w o swoim locie?
- Przykro mi, ale nie mam nic do powiedzenia.
- Jednak spotka� si� pan z Prezydentem tej nocy - powiedzia� znajomy g�os.
- O, cze�� Mik�. Obawiam si�, �e wyci�gn�li ci� z ��ka na pr�no. Zdecydowanie
nie mam �adnych komentarzy.
- Czy m�g�by pan przynajmniej potwierdzi� lub zaprzeczy�, �e na Ksi�ycu
wybuch�a jaka� epidemia? - zapyta� reporter sieci telewizyjnej, kt�ry bieg� obok
Floyda usi�uj�c utrzyma� go w kadrze swojej miniaturowej kamery.
- Przykro mi - powiedzia� Floyd potrz�saj�c g�ow�.
- Co z kwarantann�? - zawo�a� inny reporter. - Jak d�ugo b�dzie trwa�a?
- Ci�gle bez komentarzy.
- Doktorze Floyd - zwr�ci�a si� do niego niewysoka i zdeterminowana dziennikarka
- jak mo�na uzasadni� ca�kowity brak informacji z Ksi�yca?
Czy ma to co� wsp�lnego z sytuacj� polityczn�?
- Jak� sytuacj� polityczn�? - zapyta� oschle Floyd.
Da� si� s�ysze� �miech, i gdy wreszcie dobrn�� do sanktuarium pomostu
wej�ciowego, kto� krzykn��:
- Szcz�liwej drogi, doktorze.
Odk�d tylko pami�ta�, "sytuacja" mia�a posta� permanentnego kryzysu. Od 1970
roku �wiat absorbowa�y dwa problemy, kt�re - jak na ironi� - wzajemnie si�
n