3215
Szczegóły |
Tytuł |
3215 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
3215 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 3215 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
3215 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Glen Cook
Gor�ce �elazne Noce
Tytu� orygina�u: Red Iron Nights
Prze�o�y�a Aleksandra Jagie��owicz
Dla Mike'a DiGenio, Laurie Mann
i wszystkich tych cudownych ludzi z NESFA,
kt�rzy stworzyli Boskone.
I
Kiedy wpad�em jak bomba do Domu Rado�ci Morleya, kto� m�g� pomy�le�, �e jestem tym podstarza�ym go�ciem w �achmanach, kt�ry macha kos�. W sali panowa�a kompletna cisza. Znieruchomia�em. Nie mog�em usta� na nogach pod ci�arem tych wszystkich spojrze�.
- Hej, kto� wam wcisn�� ukradkiem cytryny do sa�atki?
Szybka kontrola �rodowiska. Wygl�da�o tak, jakby w samym jego �rodku dosta� sza�u kto� uzbrojony w ci�k�, brzydk� pa��. Jakby ci go�cie sp�dzali wi�kszo�� czasu, rozp�aszczaj�c si� na �cianach i gol�c si� o kraw�nik. Zobaczy�em do�� blizn i po�amanych nos�w, �eby otworzy� dwie galerie. W�a�nie tak wygl�da klientela Domu Rado�ci.
- Au�, cholera. Przecie� to Garrett. - M�j kumpel Ka�u�a sta� bezpiecznie za barem.
- Jeszcze raz, ch�opaki.
Ka�u�a ma na moje oko z osiemdziesi�t dwa lata, cer� osoby, kt�ra ju� od jakiego� czasu nie �yje i gdyby mnie kto pyta�, st�enie po�miertne dwadzie�cia lat temu z�apa�o go od szyi w g�r� i nie pu�ci�o.
Kilku kar��w, jeden ogr, troch� r�norakich elf�w, oraz grupka facet�w nieokre�lonej paranteli odstawili kufle koktajlu z kwaszonej kapusty i ruszyli ku drzwiom. Nawet nie zna�em tych typ�w. Bo ci, kt�rzy mnie znali, robili wszystko, �eby tego nie by�o po nich wida�. Szeptana informacja rozesz�a si� piorunem, ci, kt�rzy mnie rzeczywi�cie nie znali, natychmiast zostali poinformowani.
Co za balsam na ego. Od dzi� nazywam si� Tyfus Garrett.
- Witam wszystkich - za�wierka�em, udaj�c radoch�. - Czy to nie cudna nocka?
Nie by�a cudna. La�o jak z cebra, a kropelki t�uk�y si� mi�dzy sob� przez ca�� drog� do ziemi. W g�owie mia�em wg��bienia od przelotnych opad�w gradu, bo nie by�em na tyle m�dry, �eby w�o�y� kapelusz. Jedyn� dobr� stron� tej pogody by�a nadzieja, �e deszcz zmyje ca�y syf z ulic.
Cz�� �mieci dojrza�a ju� do tego, �eby wsta� i odej�� o w�asnych si�ach.
Miejscy ludzie-szczury z dnia na dzie� byli coraz bardziej leniwi.
- Hej, Garrett! Chod� no tutaj! No, wreszcie jaka� przyjazna g�ba.
- Cze��, Saucerhead, stary druhu! - Po�eglowa�em w stron� zacienionego stolika, kt�ry Tharpe dzieli� z jakim� smutnym facetem. Nie zauwa�y�em go wcze�niej, bo siedzia� w p�mroku. Nawet z bliska nie by�em w stanie rozr�ni� rys�w twarzy jego kolesia. Go�� mia� na sobie ci�kie szaty, jak niekt�re gatunki duchownych, z kapturem w��cznie. Emanowa� sm�tkiem jak truj�cym miazmatem. Nie nale�a� do go�ci, kt�rzy potrafi� rozbawi� towarzystwo.
- We� sobie krzes�o - zaproponowa� Tharpe. Nie wiem dlaczego nazywaj� go Saucerhead. Nie bardzo to lubi, ale chyba woli to, ni� "Waldo", kt�rym obdarzy�o go jedno - lub oboje - z rodzic�w.
Pos�usznie usadowi�em zadek.
- Zdaje si�, �e nie bardzo ci� tu lubi� - zauwa�y� kompan Tharpe'a. - Mo�e jeste� chory?
Nie mia� paskudnego humoru, by� po prostu bardzo szczery - kalectwo spo�eczne gorsze ni� nie�wie�y oddech.
- Ha! - rykn�� Saucerhead. - Ha-ha-ha! Dobre, Licks. Do licha. To ca�y Garrett. Przecie� ci o nim m�wi�em.
- Mg�a si� podnosi. - Ale nie wok� niego, o, co to, to nie.
- Chyba zaczynam si� tu czu� nie najlepiej - stwierdzi�em. - Mylicie si�. - Po chwili doda�em g�o�niej: - Wszyscy si� cholernie mylicie. Nie pracuj�. Nie przyszed�em w�szy�. Po prostu wpad�em pogada� z kumplami.
Nie uwierzyli.
A przynajmniej nikt nie zauwa�y�, �e przecie� ja nie mam kumpli.
- Gdyby� tu czasem przychodzi�, jak kto normalny - odezwa� si� Saucerhead - a nie tylko wtedy, kiedy siedzisz po szyj� w krokodylach, mo�e ludzie zacz�liby si� u�miecha� na tw�j widok.
Burum-burum. Trudno si� z tym nie zgodzi�.
- Dobrze wygl�dasz, Garrett. Chudy i zgorzknia�y. Wci�� �wiczysz?
- No. - Jeszcze bardziej burum-burum. Nie za bardzo lubi� prac�, a ju� zw�aszcza tak�, kt�ra wymaga u�ycia mi�ni. Moim zdaniem, w ka�dym normalnym �wiecie najlepszy i jedyny trening dla faceta to odpowiednia porcja blondynek, brunetek i rudych.
Do tej pory wszystko jasne? Jestem Garrett, detektyw i poufny agent, nie gna mnie �adna wszechogarniaj�ca ambicja, mam sk�onno�ci do pewnego typu figury i wyj�tkowy talent do wdeptywania w rzeczy, kt�rych moi przyjaciele i znajomi nie uwa�aj� za mi�e. Jaka� trzydziestka na karku, sze�� st�p dwa cale wzrostu, z�ociste w�osy i niebieskie oczy, psy nie wyj�, kiedy przechodz�, cho� niebezpiecze�stwa mojej profesji poznaczy�y mnie �ladami nadaj�cymi charakter obliczu. Powiedzia�bym, �e jestem uroczy. Moi przyjaciele maj� inne zdanie. Powiedzmy, �e nie bior� �ycia zbyt serio. Troch� przesadzisz i ju� wygl�dasz jak kumpel Saucerheada.
Ka�u�a przy�eglowa� z ogromnym dzbanem mojej ulubionej potrawy, tego boskiego eliksiru, kt�ry sprawia, �e potem musz� �wiczy�. Nala� go z w�asnego prywatnego anta�ka, zachomikowanego gdzie� za barem. Dom Rado�ci nie podaje niczego innego, poza kr�licz� pasz� i tym, co z niej mo�na wycisn��. Morley Dotes jest szalonym wegetarianinem.
Poci�gn��em pot�ny �yk gorzkawego piwa.
- Jeste� ksi�ciem, Ka�u�a. - Wy�owi�em z kieszeni srebrn� mark�.
- Jasne, nast�pca tronu w prostej linii. - Nawet nie udawa�, �e chce mi wyda� reszt�, faktycznie ksi���. W hurcie kupi�bym za to ca�� beczk�, zw�aszcza teraz, kiedy cena srebra skoczy�a w g�r�. - Jakim cudem siedzisz tutaj, zamiast p�awi� si� w hektarach rudow�osych laleczek?
Moja ostatnia wielka sprawa kr��y�a wok� ca�ych szwadron�w przedstawicielek tego rozkosznego podgatunku. Niestety, tylko jedna z ca�ej kolekcji okaza�a si� zjadliwa. Rude ju� takie s�. Albo szatany, albo anio�y - a z tych anio��w te� nie �adne anio�y. Zdaje si�, �e one ju� od ma�ego pr�buj� pracowa� na sw�j image.
- P�awi� si�, Ka�u�a? - Ciekawe, gdzie on wyczai� takie s�ownictwo? Cz�owiek ma problemy z wypowiedzeniem w�asnego nazwiska tylko dlatego, �e ma wi�cej ni� jedn� sylab�. - W szkole by�e�, czy co?
Ka�u�a wyszczerzy� z�by.
- Hej, co to, wiecz�r gry w salonowca? Z poczciwym Garrettem w roli wystawionego zadka? - zapyta�em.
Wyszczerz Ka�u�y rozszerzy� si� w niemi�� mozaik� dziur i zepsutych z�b�w. Ten facet powinien si� nawr�ci� i zosta� jednym z odrodzonych wegetarian Morleya.
- Sam robisz z siebie wielki cel - odpar� Saucerhead.
- Musze. Dla ka�dego. S�ysza�e�, co zrobi� Dean?
Dean to staruszek, kt�ry prowadzi dom mnie i mojemu partnerowi, a gotuje tylko dla mnie. Ma oko�o siedemdziesi�tki i by�by dobr� �on�.
W czasie, kiedy my k�apali�my paszcz�kami, towarzysz Tharpe'a nape�nia� i ubija�, nape�nia� i ubija� najwi�ksz� cholern� faje, jak� w �yciu widzia�em. Mia�a g��wk� jak nocnik. Ka�u�a przyni�s� z baru mosi�ny kube�ek pe�en �arz�cych si� w�gli. Licks chwyci� jeden w�gielek za pomoc� miedzianych szczypc�w i przeni�s� go do faji, a potem zacz�� wypuszcza� k��by dymu w takiej ilo�ci, �e wszystkich nas m�g�by uw�dzi�.
- Muzycy - mrukn�� Saucerhead, jakby to wyja�nia�o wszystkie choroby tego �wiata. - Nie s�ysza�em, Garrett. Co on znowu zrobi�? Znowu znalaz� kota? - Dean mia� w�a�nie atak zbierania przyb��d. Musia�em by� stanowczy, �eby nie sko�czy� po pas w kociej sier�ci.
- Gorzej. M�wi, �e si� wprowadzi. Jakbym ja nie mia� g�osu w tej sprawie, a on zachowuje si� tak, jakby si� cholernie po�wi�ca�.
Saucerhead zachichota�.
- No to pa, wolny pokoju! I gdzie teraz zmie�cisz nadprogramow� laseczk�? Biedulek. B�dziesz musia� obskakiwa� po jednej naraz.
Burum-burum.
- Nie powiem, �ebym by� nimi zasypany. Teraz musz� obskakiwa� �adn� naraz, odk�d Winger i Tinnie wpad�y na siebie na ganku.
Ka�u�a rykn�� �miechem. Poganin.
- A co z May�? - zapyta� Tharpe.
- Od p� roku jej nie widzia�em - odrzek�em. - Zosta�em sam na sam z Eleanor.
Eleanor to obraz, wisz�cy na �cianie mojego gabinetu. Lubi� t� ma��, ale ma swoje ograniczenia.
Wszyscy uwa�ali, �e moja sytuacja jest przezabawna - wszyscy, z wyj�tkiem kumpla Tharpe'a. Nie s�ucha� nikogo, z wyj�tkiem siebie. Zacz�� co� nuci�. Uzna�em, �e muzyk z niego �aden. Nie wyci�gnie melodii nawet ko�owrotem.
Ka�u�a przesta� kwicze� na wystarczaj�co d�ugo, �eby wykrztusi�:
- Wiedzia�em, �e co� kombinujesz. Nie to co zawsze, ale chcesz si�, kurde, wkr�ci�.
- Ch�opie, ja tylko chc� by� poza domem. Dean mnie wkurza, Truposz nie ma zamiaru spa�, bo czeka, a� Glory Mooncalled wywinie numer, i nie chce tego przegapi�. Niech kto spr�buje wytrzyma� z t� park� po�ow� tego czasu, co ja.
- Nooo, ci�ki masz �ywot. - Saucerhead znowu si� wyszczerzy�. - Serce mi p�ka. Wiesz co? Zamieni� si�. Ja bior� tw�j dom, ty m�j. Dorzuc� Billie. - Billie by�a jego aktualn� flam�, taki skrawek blondynki z temperamentem plutonu rudych.
- Czy�bym wyczuwa� nut� rozczarowania?
- Nie. Ca�� cholern� oper�.
- Mimo to, dzi�ki. Mo�e innym razem. - Dom Saucerheada by� jednoosobow� ruder� bez sieni i mebli do towarzystwa. Mieszka�em ju� nieraz w takich budach, zanim zebra�em do�� forsy, �eby kupi� dom na sp�k� z Truposzem.
Saucerhead zatkn�� kciuki za pas, odchyli� si� na krze�le, �mia� si� i kiwa� g�ow�, kiwa� i �mia� si�. Drwi�cy u�miech na jego paskudnej g�bie to widok wart �wieczki. Wytrzymuje z nim tak d�ugo, �e wkr�tce Korona og�osi go rezerwatem natury. Twierdzi, �e jest cz�owiekiem, ale ze wzrostu i wygl�du mo�na by podejrzewa�, �e ma w sobie kropl� krwi trolla lub wielkoluda.
- Nie chcesz ubi� interesu, Garrett. Nie mog� powiedzie�, �ebym ci wsp�czu�.
- Mog�em sobie i�� do jakiej� drugorz�dnej speluny i utopi� smutki w mocnym alkoholu, wylewaj�c je w uszy wsp�czuj�cych nieznajomych, ale nie. Musia�em przyj�� akurat tutaj...
- Jak dla mnie, mo�e by� - wtr�ci� si� Ka�u�a, kiedy zacz��em �piewk� o mocnych alkoholach. - Nie chcemy ci� zatrzymywa�.
Nigdy go nie uwa�a�em za przyjaciela, tylko transakcj� wi�zan� z moim przyjacielem Morleyem, cho� przyja�� Morleya jest ju� i tak do�� podejrzana.
- Odbierasz rado�� Domowi Rado�ci, Ka�u�a.
- Hej, Garrett. Ta sala a� si� buja�a, dop�ki tu nie wlaz�e�. Kumpel Saucerheada, Licks, ju� nawet nie bulgota�, ale dymi� jak wulkan i szczerzy� z�by. Dostawa�em dymka z drugiej r�ki, ale i tak te� mia�em ochot� nuci�. Straci�em w�tek, zacz��em si� zastanawia�, dlaczego t� bud� nazywaj� Domem Rado�ci, co sugeruje co� znacznie bardziej egzotycznego ni� wegetaria�sk� nor�. Nagle Licks skoczy�, jakby go przypiek�o. Ruszy� w stron� drzwi, tak jako� jakby lecia�, jakby stopami nie dotyka� pod�ogi. Nigdy nie widzia�em kogo�, kto by tak ci�gn�� zielsko.
- Sk�d go wytrzasn��e�? - zapyta�em Tharpe'a.
- Licksa? To on mnie znalaz�. On i kilku innych ch�opc�w zamierzaj� zorganizowa� muzyk�w.
- Ju� nie ko�cz. - Mog�em sobie wyobrazi�, dlaczego Saucerhead tak im si� spodoba�. Tharpe �yje z tego, �e przekonuje ludzi. Jego technika obejmuje wyginanie cz�onk�w w nienaturalne strony.
Dw�ch czy trzech Morley�w sp�yn�o ze schod�w wiod�cych na pi�tro, �ledz�c wzrokiem Licksa, kt�ry w�a�nie wychodzi�. Morley ju� o mnie wiedzia�. Ka�u�a ostrzeg� go przez tub� w gabinecie na g�rze. Trudno by�o stwierdzi� przez ten dym, ale Morley wydawa� si� wkurzony.
Morley to mieszaniec, p� cz�owiek, p� czarny elf. Dominuje elf. Jest niski, szczup�y i tak przystojny, �e a� grzech. A grzeszy ch�tnie, najcz�ciej z cudzymi �onami, je�li tylko przez chwil� wytrzymaj� w bezruchu.
Teraz mia� ma�y, sprytny w�sik, jak �lad po p�dzelku. Czarne w�osy zaczesa� g�adko do ty�u. Ubrany by� absolutnie zab�jczo cho� ten typ wygl�da dobrze w ka�dym stroju. Podp�yn�� do nas, szczerz�c garnitur spiczastych z�b�w.
- Co to za �yj�tko masz pod nosem?
Saucerhead rzuci� spro�n� uwag�, ale Morley uda�, �e nie s�yszy.
- Strajkujesz, Garrett? Dawno ci� tu nie by�o.
- Po co pracowa�, kiedy nie musz�? - Udawa�em krezusa, cho� moje finanse poniek�d stopnia�y. Utrzymanie domu kosztuje.
- Masz co� na tapecie? - Usiad� na krze�le zajmowanym do lej pory przez Licksa, odgoni� r�k� natr�tny dym.
- Niespecjalnie. - Wywali�em mu na st� ca�y b�l mej duszy. On te� si� �mia�.
- Genialne, Garrett. Prawie ci uwierzy�em. Musz� przyzna�, �e jak ju� co� wymy�lisz, to brzmi bardzo, ale to bardzo prawdopodobnie. No, o co chodzi? Jakie� sza-sza-sza? Nie s�ysza�em, �eby co� si� dzia�o. W mie�cie robi si� nudno.
M�wi� tak d�ugo, bo be�kota�em:
- Nie... ty te�?
- Nigdy tu nie zachodzisz, chyba �e potrzebujesz ramienia, �eby ci� wyci�gn�� z do�u, kt�ry sam sobie wykopa�e�.
To nieuczciwe. I nieprawda. Przecie� posun��em si� nawet do tego, �eby zje�� troch� tego krowiego specja�u, kt�ry serwuje jego adiutant. A raz nawet za to zap�aci�em!
- Nie wierzysz mi? No to powiedz wprost. Gdzie ta kobieta?
- Jaka kobieta? - Dotes, Saucerhead i Ka�u�a szczerzyli si� jak oposy w rui. My�leli, �e jestem na haju.
- Twierdzisz, �e pracuj�. A gdzie kobieta? Bo kiedy w�a�� w kolejn� dziwaczn� spraw�, zawsze gdzie� w pobli�u czai si� �licznotka. Zgadza si�? No to gdzie jest ta laska u mojego ramienia? Kurde, mam takie pieprzone szcz�cie, �e chyba zaczn� zaraz pracowa� tylko po to... h�?
Ju� mnie nie s�uchali. Gapili si� na co� za moimi plecami.
II
L
ubi�a czarny kolor. Mia�a czarny p�aszcz przeciwdeszczowy narzucony na czarn� sukni�. Krople deszczu jak diamenty b�yszcza�y w jej kruczoczarnych w�osach. Nosi�a czarne sk�rzane r�kawiczki. Wyobrazi�em sobie, �e gdzie� posia�a czarny kapelusz. Ca�a by�a i czarna, z wyj�tkiem twarzy. Twarz mia�a bia�� jak ko��. Poza tym pi�� st�p i sze�� cali wzrostu. M�oda. Pi�kna. Przera�ona.
- Zakocha�em si� - szepn��em. Morleya nagle opu�ci�o poczucie humoru.
- Nie chcesz mie� z ni� do czynienia, Garrett - mrukn��. - Przerobi ci� na trupa.
Spojrzenie kobiety, arogancki b�ysk w zdumiewaj�cych czarnych oczach, przemkn�o po nas tak, jakby�my nie istnieli. Przysiad�a przy samotnym stoliku, z dala od innych, zaj�tych. Kilku bywalc�w Morleya zadr�a�o, kiedy przechodzi�a. Udawali, �e jej nie widz�.
Interesuj�ce.
Przyjrza�em si� jeszcze troszk�. Mia�a oko�o dwudziestki. Jej szminka by�a tak jaskrawoczerwona, �e wygl�da�a jak �wie�a krew. To i blado�� jej twarzy przyprawi�y mnie o ciarki. Ale nie. �aden normalny wampir nie zapu�ci�by si� na niego�cinne ulice TunFaire.
By�em zaintrygowany. Czego tak si� ba�a? Dlaczego tak przerazi�a t� band� ?
-Znasz j�, Morley?
-Nie nie znam. Ale wiem kto to jest.
-H�?
-To bachor kacyka. Widzia�em j� w zesz�ym miesi�cu.
C�rka Chodo? By�em zaskoczony i m�j romantyczny nastr�j oklap�.
Chodo Contague to imperator zbrodni TunFaire. Je�li co� znajduje si� na podbrzuszu spo�ecze�stwa i przynosi zysk, Chodo na pewno macza w tym palce.
-Tak.
- By�e� tam? Widzia�e� go?
- Tak - odpowiedzia�, ale ju� mniej pewnie.
- A wi�c on naprawd� �yje. - S�ysza�em o tym, ale nie chcia�o mi si� wierzy�.
Bo wiecie, w mojej ostatniej sprawie, tej z ca�ym bukietem rudych dzierlatek, ja i moja przyjaci�ka Winger oraz dw�ch najwi�kszych zbir�w Chodo wyl�dowali�my po drugiej strome barykady. Winger i ja ulotnili�my si� przed mokr� robot�, uwa�aj�c, �e je�li b�dziemy za blisko, to p�jdziemy na drugi ogie�. Kiedy wychodzili�my, Crask i Sadler doprowadzili staruszka do stanu rozebranej padliny. Ale nie wysz�o. Chodo wci�� by� wielkim bongo-bongo, a Crask i Sadler byli dalej jego naczelnymi karko�amaczami, tak jakby nigdy w �yciu nie zamierzali go uciszy�.
Troch� mnie to martwi�o. Chodo widzia� mnie wtedy do�� wyra�nie, a nie nale�a� do pob�a�liwych.
- C�rka Chodo? A co ona robi w takiej dziurze?
- Co masz na my�li, m�wi�c o dziurze? - Nie mo�na nawet pomy�le�, �e Dom Rado�ci jest czym� mniej ni� szczytem elegancji, �eby Morley zaraz nie wsiad� ci na kark.
- Chcia�em tylko powiedzie�, �e ona r�nie dam�. Cokolwiek ty czy ja o tym my�limy, dla niej to speluna. To nie G�ra, Morley. Jeste�my w Strefie Bezpiecze�stwa.
S�siedztwo Morleya. Strefa Bezpiecze�stwa. Obszar, gdzie istoty rozmaitego autoramentu spotykaj� si� i robi� interesy, nieco mniej ryzykuj�c �ycie. Ale na pewno nie jest to �mietanka tego miasta.
A ja przez ca�y czas tej bezsensownej m��cki ozorami zastanawia�em si�, co by tu wymy�li�, �eby podej�� do niej i wyzna�, �e pad�em ofiar� jej urody. Tymczasem m�j instynkt samozachowawczy podpowiada�, �ebym z siebie nie robi� cholernego g�upka, bo potomek Chodo to dla mnie pewna �mier�.
Chyba si� poruszy�em, bo Morley z�apa� mnie za rami�: Jak ju� naprawd� nie mo�esz, le� do Pol�dwicy.
Rozs�dek. Nie wk�adaj �apy do ognia. Uczepi�em si� ca�ego mojego zapasu zdrowego rozs�dku. Usiad�em. Opanowa�em to. Ale nie mog�em przesta� si� gapi�.
Drzwi frontowe nagle eksplodowa�y do wewn�trz. Dw�ch wielkich brunos wnios�o ze sob� mniej wi�cej po�ow� burzy i przytrzyma�o drzwi, �eby trzeci m�g� przej��. A ten wchodzi� powoli, jak na scen�. By� troch� ni�szy od tamtych, ale nie mniej muskularny. Kto� u�y� jego twarzy, �eby namalowa� na niej no�em map�. Jedno oko by�o na zawsze zamkni�te. G�rn� warg� wykrzywia� r�wnie wieczny u�miech. A� emanowa� dra�stwem.
- O, kurde - mrukn�� Morley.
- Znasz ich? Tego typa tak.
Saucerhead odpowiedzia� za mnie.
- A kto go nie zna.
Facet z g�b� w bliznach rozejrza� si� woko�o. Spostrzeg� dziewczyn�. Ruszy� w jej stron�. Kto� wrzasn�� "Zamknij te pieprzone drzwi!". Dwa osi�ki przy drzwiach chyba dopiero teraz rozejrza�y si� i dotar�o do nich, jaki typ go�ci odwiedza miejsca takie, jak Dom Rado�ci.
Zamkn�li drzwi.
Nie mia�em do nich �alu. Morleya odwiedzaj� czasami bardzo nieprzyjemne typy.
Bliznowaty nie wygl�da� na przej�tego. Podszed� do dziewczyny. Ona udawa�a, �e go nie widzi. Pochyli� si� i co� jej szepn�� do ucha. Poderwa�a si� i spojrza�a mu w oko. Splun�a.
Dzieciak Chodo, oczywi�cie.
Bliznowaty u�miechn�� si�. By� zadowolony. Mia� pretekst. W sali panowa�a ca�kowita cisza kiedy z�apa� j� za rami� i wyrwa� z krzes�a. Skrzywi�a si� z b�lu ale ani pisn�a
- To by by�o na tyle - mrukn�� Morley. M�wi� do�� cicho.
Niebezpiecznie cicho. Jego go�ci si� nie rusza. Bliznowaty chyba o tym nie wiedzia�. Zignorowa� Morleya. W wi�kszo�ci przypadk�w to �yciowy b��d.
Mo�e mia� szcz�cie?
Morley wsta�. Zbiry od drzwi wlaz�y mu pod nogi. Dotes kopn�� jednego w skro�. Go�� by� dwa razy taki jak on, ale pad� jakby kto� zdzieli� k�onic�. Drugi pope�ni� b��d i z�apa� Morleya.
Saucerhead i ja ruszyli�my si� z miejsca w sekund� po tym, jak zrobi� to Dotes. Okr��yli�my scen�, przeganiaj�c porysowanego przyjemniaczka. Morley nie potrzebowa� pomocy. A nawet gdyby, Ka�u�a by� za barem i w�a�nie wyci�ga� jakie� narz�dzie zniszczenia.
Deszcz ch�ostn�� mnie w twarz, jakby chcia� wcisn�� moj� szanown� osob� z powrotem do �rodka. By�o jeszcze gorzej ni� wtedy, kiedy przyszed�em.
- Tam - powiedzia� Saucerhead. Dostrzeg�em czarn� mas� powozu i dwie szarpi�ce si� ze sob� postaci. Bliznowaty pr�bowa� wcisn�� dziewczyn� do �rodka.
Skoczyli�my w tamt� stron�, ja odpi��em od pasa ukochan� d�bow� �amig��wk�. Nigdy nie wychodz� bez niej z domu. Ma d�ugo�� osiemnastu cali i p� funta o�owiu w roboczym ko�cu. Bardzo skuteczna i z regu�y nie pozostawia stosu cia� na ulicy.
Saucerhead by� szybszy. Z�apa� Bliznowatego z ty�u, zawin�� nim i rzuci� o najbli�szy budynek z hukiem, kt�ry zag�uszy� nawet odg�os odleg�ego grzmotu. Wsun��em si� w opr�nione miejsce i z�apa�em dziewczyn�.
Kto� usi�owa� wci�gn�� j� do powozu. Otoczy�em jej tali� lewym ramieniem, poci�gn��em i pchn��em sztychem w ciemno�� za ni�, licz�c, �e trafi� go�cia mi�dzy �lepia.
I zobaczy�em te �lepia. �lepia jak z bajki o duchach, pe�ne zielonego ognia, trzy razy za du�e, jak na zwi�d�ego typa, kt�ry by� do nich doczepiony. Pewnie mia� ze sto dziewi��dziesi�t lat, ale by� silny. �ciska� rami� dziewczyny obiema d�o�mi, przypominaj�cymi ptasie szpony, i ci�gn�� ku sobie, a razem z ni� tak�e i mnie.
Zakr�ci�em pa��, usi�uj�c nie patrze� w te �lepia, bo by�y bazyliszkowate. Wystraszy�y mnie na �mier�. Poczu�em lodowaty dreszcz - od czubka g�owy po ko�� ogonow�. A mnie nie�atwo przerazi�.
Przy�o�y�em mu raz a dobrze, w sam czerep. Uchwyt zel�a�, dzi�ki czemu zdo�a�em wymierzy� kolejny cios. Waln��em.
Otworzy� szeroko g�b�, ale zamiast wrzasku wylecia�a z niej chmura motyli. Oko�o miliona, tak na oko, bo wype�ni�y ca�y pow�z. I wszystkie dobra�y mi si� do sk�ry. Cofn��em si�, machaj�c ramionami jak w�ciek�y. �aden motyl nigdy mnie jeszcze nie uk�si�, ale czy to wiadomo, do czego s� zdolne poczwary wylatuj�ce z g�by jakiego� starego ��oba?
Saucerhead odci�gn�� dziewczyn�, mnie odrzuci� w ty� jak szmacian� lalk�, zanurkowa� i wyci�gn�� starucha na wierzch. A kiedy Saucerhead si� wkurzy, lepiej nie w�azi� mu w drog�, bo wszystko rozwala.
Oczy starego straci�y na jasno�ci. Saucerhead podni�s� go jedn� r�k�:
- Co to za sztuczki, dziadku? - zapyta� i rzuci� nim o t� sam� �cian�, po kt�rej przed chwil� sp�yn�� Bliznowaty. A potem podszed� do nich i zacz�� rozdziela� kopniaki, to jednemu, to drugiemu, bez ceregieli. S�ysza�em trzask �amanych �eber. Uwa�a�em, �e chyba powinienem go uspokoi�, zanim zrobi komu� krzywd�, ale nie wiedzia�em, jak si� do tego zabra�. Nie chcia�em mu wchodzi� w drog�, kiedy by� w takim nastroju. A poza tym wci�� jeszcze mia�em na karku stado motylk�w.
Tharpe sam si� uspokoi�. Z�apa� starego za wszarz i wrzuci� do powozu. Ten wyda� z siebie cichy skowyt, jak bity szczeniak. Tharpe dorzuci� do sterty Bliznowatego i spojrza� w g�r�. Na siedzeniu wo�nicy nie by�o nikogo, wi�c waln�� najbli�szego konia w zad i rykn��.
Zaprz�g ruszy� z kopyta.
Chyl�c g�ow� pod strugami deszczu, odwr�ci� si� w moj� stron�.
- To wystarczy tym b�aznom. Hej! A gdzie dziewczyna?
Znikn�a.
- Cholerna niewdzi�cznica. Mo�esz mie� takich na p�czki. Do licha. - Uni�s� powoli g�ow� i pozwoli�, �eby deszcz przez chwil� pada� mu na twarz, wreszcie rzek�:
- Id� po rzeczy. Co powiesz, na to, �eby�my sobie dali czadu, ty i ja a potem jaka� ma�a b�jka?
- My�la�em �e w�a�nie sko�czyli�my jedn�.
- E tam, Banda lalusi�w. Smoczki. Chod�.
Nie mia�em ochoty szuka� dalszych k�opot�w, ale wydawa�o mi si� �e dobrze by�oby zej�� z deszczu i znikn�� z oczu motylom. Chyba ju� m�wi�em, �e jeszcze nie zu�y�em ca�ej porcji rozs�dku na dzi�?
Jeden z dw�jki zbir�w robi� za tam� w kanale przed drzwiami Morleya. Drugi wylecia�, kiedy wchodzili�my.
- Hej! - wrzasn�� Tharpe. - Patrz, gdzie wyrzucasz �mieci!
W �rodku rozejrza�em si� uwa�nie. Dziewczyna nie wr�ci�a tutaj. Morley, Ka�u�a i ja usiedli�my, �eby si� zastanowi�, o co w�a�ciwie chodzi�o. Saucerhead poszed� szuka� prawdziwego wyzwania.
III
Z
robi�em wszystko, �eby wyci�gn�� z anta�ka Ka�u�y przynajmniej tyle, za ile zap�aci�em, siedz�c z Morleyem i dziel�c na kawa�ki kapust�, kr�l�w i motyle, i stare dobre czasy, kt�re nigdy nie by�y a� tak dobre... cho� dla mnie mia�y sw�j urok, tu i tam. Wybawili�my �wiat od wszelkiego z�a, ale uznali�my, �e nikt u w�adzy nie ma do�� rozumu, aby wdro�y� nasz program. Sami zreszt� te� nie mieli�my wielkiej ochoty si� za to bra�.
Kobiety okaza�y si� sm�tnym tematem. Ostatnio szcz�cie Morleya nie r�ni�o si� od mojego. Tego by�o dla nas za wiele - patrze� na t� wielk� kluch�, Ka�u��, jak siedzi z kciukami za pasem, ko�ysz�c si� na krze�le, a g�b� ma rozpromienion� jak ksi�yc na wspomnienie swoich niedawnych wyczyn�w.
Deszcz pada� bez lito�ci. Wreszcie musia�em spojrze� prawdzie w oczy: zaraz znowu zmokn�. Zaraz zmokn�, i to bardzo dos�ownie, je�li Dean nie zechce odpowiedzie� na moje walenie i wrzaski pod drzwiami. Z zaci�ni�tymi z�bami i n�dznymi resztkami optymizmu po�egna�em si� i zostawi�em Morleya wraz z jego bud�. Dotes mia� r�wnie zadowolon� min�, jak jego goryl. On by� u siebie w domu.
Wcisn��em podbr�dek w pier� i �a�owa�em, �e nie mia�em do�� rozumu, aby wzi�� kapelusz. Rzadko nosze nakrycia g�owy - tak rzadko, �e zapominam o nich nawet wtedy, kiedy wypada�aby je nawlec. Deszcz natychmiast znalaz� sobie drog� za m�j ko�nierz.
Zatrzyma�em si� w miejscu, gdzie uratowa�em tajemnicz� c�rk� Chodo przed jeszcze bardziej tajemniczymi napastnikami. Deszcz zmy� ju� wi�kszo�� �lad�w. Pow�szy�em przez chwil� i ju� mia�em uzna�, �e po�ow� zdarzenia sobie wyobrazi�em, kiedy znalaz�em jednego zmi�tego motyla. Ostro�nie podnios�em nieboszczyka i najostro�niej jak mog�em umie�ci�em go w stulonej d�oni.
Mieszkam w starym ceglanym domu, w niegdy� dobrze prosperuj�cej cz�ci ulicy Macunado, w pobli�u Zau�ka Czarodziej�w. Typy z klasy �redniej opu�ci�y dawno ton�cy okr�t. Wi�kszo�� s�siednich dom�w ju� dawno rozparcelowano na ma�e mieszkanka dla biedak�w ze stadami dzieci. Z regu�y, kiedy mijam m�j dom, zatrzymuj� si�, przygl�dam mu i przez chwil� zamy�lam nad dobrym losem, kt�ry zes�a� mi robot� do�� dobrze p�atn�, abym m�g� go kupi�. Niestety, zimny deszcz za ko�nierzem ma tendencj� do leczenia z nostalgii.
Wbieg�em po schodach i zastuka�em w specjalny spos�b, bam-bam-bam, rycz�c jak w�:
- Otwieraj, Dean! Zaraz si� utopi�!
Ujrza�em pot�ny b�ysk. Od grzmotu z�by zadzwoni�y mi w dzi�s�ach. Jeszcze przed chwil� panowie nieba nie byli a� tak bojowi, za to teraz szykowali si� do kolejnego Wielkiego Potopu. Gromy i b�yskawice dawa�y mi do zrozumienia, �e to nie �arty. Ganek nie by� os�oni�ty od wiatru.
Mo�e dzwoni�o mi w uszach, ale wydawa�o mi si�, �e s�ysz� miauczenie kociaka. Wiedzia�em, �e to nie mo�e by� kot, bo przecie� powiedzia�em Deanowi to i owo na temat jego przyb��d. Nie zrobi�by mi tego.
Po drugiej stronie drzwi us�ysza�em szuranie i szepty. Wrzasn��em jeszcze raz:
- Dean, otwieraj te pieprzone drzwi! Zaraz tu zamarzn�! - Nie grozi�em mu. Mama Garrett nie wychowywa�a swoich syn�w tak, �eby strz�pili j�zyki na pr�ne pogr�ki wobec kogo�, kto mo�e w tej chwili wr�ci� do ��ka i zostawi� ich ta�cz�cych w deszczu.
Drzwi zaskrzypia�y i uchyli�y si� w symfonii przekle�stw, stukaj�cych zasuw i brz�cz�cych �a�cuch�w. Stary Dean stan�� w drzwiach, obserwuj�c mnie spod p�przymkni�tych powiek. Wygl�da� na dwie�cie z kawa�kiem, cho� ledwie przekroczy� siedemdziesi�tk�. I by� do�� rze�ki, jak na go�cia w tym wieku.
Gdyby nie odsun�� mi si� z drogi, pewnie przemaszerowa�bym po nim. Ruszy�em. Szybciutko uskoczy� w bok.
- Jak tylko przestanie pada�, m�wisz kotu do widzenia! -ostrzeg�em takim tonem, jakbym chcia� powiedzie�: ty albo kot.
Zn�w zacz�� szcz�ka� zasuwami i �a�cuchami. Przystan��em. Wcze�niej tego tu nie by�o.
- Po co to ca�e �elastwo?
- Nie czu�bym si� dobrze, mieszkaj�c w domu, w kt�rym od z�odziei chroni� mnie tylko jeden albo dwa zamki.
B�dziemy musieli sobie pogada� na temat przypuszcze� i wniosk�w. Stary z pewno�ci� nie kupi� tej masy stali za fors� z w�asnej kieszeni. Ale nie teraz. W tej chwili akurat nie by�em w formie.
- Co to jest?
Zapomnia�em o motylu.
- Utopiony motyl.
Zabra�em go do gabinetu, pokoiku wielko�ci pude�ka od but�w, za ostatnimi drzwiami na lewo w stron� kuchni. Dean poku�tyka� za mn�, wywijaj�c �wiec�. Udawanie doprowadzi� do poziomu sztuki. Niesamowite, jaki si� stawa� biedny i niezdarny, kiedy co� kombinowa�.
Wzi��em �wiec� i zapali�em lamp�.
- Wracaj do ��ka.
Obejrza� si� na zamkni�te drzwi ma�ego pokoiku od frontu. Te drzwi zamykano tylko wtedy, kiedy by�o tam co�, lub kto�, czego nie powinno by� wida�. Co� drapa�o w deski od �rodka.
- Ju� si� rozbudzi�em - odpar� Dean. - R�wnie dobrze mog� co� zrobi�.
Nie wygl�da� na rozbudzonego.
- D�ugo b�dzie pan siedzia�? - zapyta�.
- Nie. Przyjrz� si� tylko temu robalowi i poca�uj� Eleanor na dobranoc.
Eleanor by�a pi�kn�, smutn� kobiet�, kt�ra �y�a dawno temu. Jej portret wisi na �cianie za moim biurkiem. Czasem zachowuj� si� tak, jakby�my mieli romans. Doprowadzam tym Deana do sza�u.
Musz� jako� wyr�wna� rachunki.
Rozsiad�em si� w starym sk�rzanym fotelu. Jak wszystko w tym domu, w��cznie z nim samym, nigdy nie by� nowy, ale w�a�nie dopasowywa� si� do nowego ty�ka i zacz�� si� robi� wygodny. Odsun��em rachunki i roz�o�y�em motyla na blacie biurka.
Dean czeka� w drzwiach, dop�ki nie stwierdzi�, �e nie reaguj� na rozrzucone rachunki. Potem pocz�apa� do kuchni.
Szybciutko rzuci�em oczkiem na ostatni� pozycj�, skrzywi�em si�. Nie za dobrze to wygl�da. Ale �eby zaraz do roboty? Brrr! Jak na jeden dzie�, wystarczy tego dobrego.
Tymczasem mia�em przed sob� zmi�tego zielonego motyla. Kiedy� chyba by� pi�kny, ale teraz jego skrzyd�a by�y pop�kane,; poszarpane i postrz�pione, po�amane, i do tego sprane. Rozpacz, i Prze�y�em moment deja vu.
Widzia�em jego kuzyn�w na wyspach, kiedy odbywa�em moj� pi�tk� w kr�lewskich Marines. Na bagnach by�o ich mn�stwo. Tam w og�le by�y chyba wszystkie robale, jakie bogowie wymy�lili, no, mo�e z wyj�tkiem lodowcowych. Mo�e ich populacja by�a nadzorowana przez jaki� niebia�ski komitet, a tam, gdzie obszary dzia�alno�ci r�nych wydzia��w nak�ada�y si� na siebie, boscy funkcjonariusze prze�cigali si� w inwencji, a potem wszystkie nadwy�ki produkcji robactwa przerzucili na te bagna?
Niech szlag trafi stare, paskudne dzieje. Ju� doros�em. A pierwsze pytanie, jakie powinienem by� sobie zada� to: co ja tu robi� z tym trzepocz�cym paskudztwem?
Definitywnie, na pewno, z gwarancj� i pod s�owem nie by�em w najmniejszym stopniu zainteresowany zasuszonymi staruchami z tak� nadkwasot�, �e odbija im si� motylkami. Odrobi�em zapas dobrych uczynk�w na najbli�sze dziesi�� lat z ok�adem. Uratowa�em pi�kn� dziewic�. Najwy�szy czas zabra� si� za sprawy bli�sze memu sercu, na przyk�ad wyprosi� za drzwi ostatni� kosmat� przytulank� Deana.
Wyrzuci�em truche�ko do kosza na �mieci, odchyli�em si� na fotelu i zacz��em zastanawia�, jak to mi�o by�oby od�o�y� si� do wygodnego, mi�ciutkiego ��eczka.
Garrett!
O, cholera! Za ka�dym razem, kiedy ju� zapomn� o moim tak zwanym partnerze...
IV
T
ruposz mieszka w najwi�kszym pokoju frontowym, zajmuj�cym prawie ca�� przedni� cz�� domu po drugiej stronie korytarza. Powierzchnia tego pokoju jest taka sama, jak mojego gabinetu i ma�ego pokoiku razem wzi�tych. Kupa miejsca, jak na faceta, kt�ry nie ruszy� si� z miejsca od czasu, kiedy TunFaire nadano nazw� TunFaire. Mam zamiar wrzuci� go do piwnicy, razem z ca�� mas� innych niepotrzebnych rzeczy, kt�re s� tam od pocz�tku historii.
Wszed�em do jego pokoju. P�on�a w nim lampa. To ci niespodzianka. Dean nie lubi tu wchodzi�. Rozejrza�em si� podejrzliwie.
W pomieszczeniu s� tylko dwa fotele i dwa ma�e stoliki, cho� �ciany pokrywaj� w ca�o�ci p�ki z ksi��kami, mapy i pami�tki. Jeden fotel jest m�j. Drugi ma sta�ego mieszka�ca.
Je�li wejdziesz do pokoju i nie wiesz, czego si� spodziewa�, mo�esz prze�y� szok na widok Truposza. Po pierwsze, jest go cholernie du�o. Mniej wi�cej czterysta pi��dziesi�t funt�w. Po drugie, nie jest cz�owiekiem, tylko Loghyrem. A poniewa� jest jedynym przedstawicielem tego gatunku, kt�rego widzia�em, nie mam poj�cia, czy loghyrskie dziewczyny mdlej� na jego widok, ale na m�j gust to urodzony frajer i pantoflarz. Wygl�da, jakby by� manekinem �wiczebnym dla jakiego� go�cia z ostr� lach�.
Dopiero w drugiej kolejno�ci po zwa�ach t�uszczu dostrzegasz s�oniow� tr�b� o d�ugo�ci czternastu cali. A potem, je�li si� dobrze przyjrzysz, zauwa�ysz, �e myszy i mole od lat korzystaj� z niego bez �enady.
Truposzem nazywa si� go dlatego, �e nie �yje. Kto� wbi� we� n� jakie� czterysta lat temu, ale Loghyrowie nie spiesz� si� na tamten �wiat. Jego dusza, czy co on tam ma, wci�� kr�ci si� po ciele.
Zdaje si�, �e mia�e� jak�� przygod�.
Poniewa� jest martwy, nie mo�e m�wi�, ale to go nie zniech�ca. My�li wprost do mojej g�owy. Potrafi r�wnie� w niej grzeba�, je�li chce, po�r�d za�miecaj�cych j� grat�w i paj�k�w. Pomimo to najcz�ciej jest na tyle uprzejmy, �eby nie wchodzi� bez zaproszenia.
Rozejrza�em si� jeszcze raz. Pok�j by� zbyt czysty. Dean odkurzy� nawet samego Truposza.
Co� mi tu �mierdzia�o. Ta dw�jka najwyra�niej si� spikn�a. Po raz pierwszy w historii. Przera�aj�ce.
Jestem ch�odnym typem. Doskonale ukry�em zaskoczenie. Nie chcia�em jeszcze wiedzie�, o co chodzi. Wola�em najpierw wyr�wna� rachunki.
Truposz pope�ni� b��d, bo nauczy� mnie zapami�tywa� nawet najdrobniejsze szczeg�y wszystkiego, nad czym pracuj�. Zacz��em opowiada� moje wieczorne przygody.
Teoretyczn� podstaw� naszego wsp�dzia�ania jest zasada, �e ja odwalam ca�e chodzenie, zbieram ciosy, strza�y, guzy i siniaki, a on gromadzi wszystko to, czego si� dowiem, i przepuszcza przez sw�j m�zg samozwa�czego geniusza, po czym m�wi mi, co si� dzieje, gdzie ukryto cia�o, albo cokolwiek, czego staram si� dowiedzie�. Tak to wygl�da teoretycznie. W praktyce jest jeszcze bardziej leniwy ode mnie. Czasami musz� grozi�, �e spal� ca�y dom, �eby go w og�le obudzi�.
Nabra� podejrze�, kiedy rozwodzi�em si� szczeg�owo nad urod� dziwnej panny Contague.
Garrett!
Za dobrze mnie zna.
- Tak? - zapyta�em s�odziutko.
Co ty wyprawiasz?
- Opowiadam ci o pewnych niezwyk�ych wydarzeniach.
Wydarzeniach, by� mo�e, ale nieszczeg�lnie interesuj�cych. Chyba �e nami�tno�ci znowu zlasowa�y ci m�zg. Chyba nie zamierzasz wpl�tywa� si� w afer� z tymi lud�mi, co?
Mia�em ochot� sk�ama�, �eby nim troch� potrz�sn��. Cz�sto to robimy, i do tego w obie strony. Mi�o przy tym p�ynie czas.
- Wiesz, s� granice utraty zdrowego rozs�dku na widok kiecki.
Doprawdy? Zdumiewasz mnie i zaskakujesz. A ju� my�la�em, �e w og�le brak ci rozs�dku, niewa�ne, zdrowego czy chorego.
I tak to leci. Z regu�y uwa�amy to za gr�: g��wka i p�g��wek. Mo�ecie zgadywa�, kto jest kim.
- Punkt dla ciebie, Kupo Gnat�w. Id� od�o�y� si� na p�k� do rana. Je�li Dean dostanie kolejnego ataku szalonej energii i b�dzie ci� chcia� zn�w odkurzy�, powiedz mu, �eby mnie nie budzi� przed po�udniem.
Mam problem z porankami. �aden normalny cz�owiek nie wstaje o tej porze. Poranek jest o wiele za wcze�nie.
Pomy�lcie tylko, co maj� ranne ptaszki z tego, �e wcze�nie wstaj�. Wrzody. Problemy
z sercem. Sentyment do bezdomnych kot�w. Ale nie ja, nie stary Garrett. Ja si� po�o�� i przeleniuchuje ca�� drog� ku nie�miertelno�ci.
Sam chcia�bym troch� pospa�. Po twoim dzielnym wyczynie i pr�bie zarobienia na tej kreaturze, Ka�u�y, nale�y ci si� nagroda.
- Dlaczego mam wra�enie, �e zaraz mnie w co� wrobisz? Co masz przeciwko p�nemu wstawaniu? Nie mam nic wi�cej do roboty.
Musisz by� o �smej przy bramie Al-Khar.
- Co takiego? Powt�rz to jeszcze raz!
Al-Khar to miejskie wi�zienie. TunFaire cierpi na notoryczn� niemoc wymiaru sprawiedliwo�ci, ale od czasu do czasu jaka� gapa wpakuje si� wprost w ramiona Stra�y. Od czasu do czasu jaki� wariat da si� zamkn��.
- A po jak� choler�? Tam s� ludzie, kt�rzy mnie nie lubi�.
Gdyby� mia� unika� wszystkich miejsc, gdzie kto� ci� nie lubi, musia�by� wyjecha� z miasta, �eby zaczerpn�� tchu. B�dziesz tam, poniewa� masz �ledzi� go�cia, kt�rego wypuszcz� o �smej.
No i wszystko jasne. Razem z Deanem znale�li mi robot�, bo si� bali, �e finanse nam si� kurcz�. Co za bezczelno��! Obaj chyba zaczynaj� chorowa� na mani� wielko�ci. Czasem jednak pomaga, kiedy si� udaje idiot�. Jestem mistrzem w r�ni�ciu durnia, Jestem tak dobry, �e sam siebie czasem nabieram.
- A po co mia�bym to robi�?
Trzy marki za dzie� plus wydatki. Nie trzeba nawet modicum kreatywno�ci, �eby nasz domowy bud�et wcisn�� w t� ostatni� kategori�.
Pochyli�em si� i zajrza�em pod fotel. Wci�� jeszcze le�a�o tam kilka woreczk�w.
- Jeszcze nie zbankrutowali�my - mrukn��em.
Tu trzymamy nasz� got�wk�. Nie ma bezpieczniejszego miejsca. Z�odziej, kt�ry zdo�a przebrn�� przez Truposza, b�dzie tak z�y, �e wola�bym nie mie� z nim do czynienia.
- Je�li wyrzuc� Deana i jego kota za drzwi i zaczn� sam gotowa�, wystarczy mi na piwo jeszcze przez par� miesi�cy.
Garrett.
- Tak, tak. - Rzeczywi�cie, najwy�szy czas rozejrze� si� za fors�. Po prostu nie lubi�, kiedy kto� wyszukuje mi robot�. W tym towarzystwie wzajemnej adoracji to ja jestem szefem. Szef. Ha, ha.
- Opowiedz mi o tym. A przez ten czas u�yj reszty m�zgu, �eby si� zastanowi� nad tym, kto utrzymuje ten dach nad twoj� niewdzi�czn� �epetyn�.
Phi! Nie b�d� drobiazgowy. To idealna robota. Zwyk�y ogon. Klient chce tylko �ledzi� ruchy skazanego.
- W�a�nie! Go�� mnie zauwa�y, zaci�gnie w ciemn� alejk�, prze�wiczy najnowszego tupaka na mojej g�bie...
Ten facet nie jest gwa�towny. Nie spodziewa si�, �e b�dzie �ledzony. To �atwa forsa, Garrett. Bierz j�.
- Je�li jest taka �atwa, to dlaczego ja mam j� bra�? Dlaczego nie Saucerhead? On zawsze potrzebuje pracy. - Podsy�am mu du�o zdesperowanych klient�w.
Potrzebujemy pieni�dzy. Odpocznij troch�. B�dziesz musia� wcze�nie wsta�.
- Mo�e. - Dlaczego to zawsze ja mam odwala� najczarniejsz� robot�? - Ale najpierw mo�e mi co� nieco� opowiesz o sprawie?
Mo�e cho� opis wygl�du. Na wszelki wypadek, bo mo�e jeszcze jaki� inny facet sko�czy jutro ten college. Mo�e podasz mi inicja�y tego kogo�, kto mnie wynajmuje. B�d� m�g� po�wiczy� dedukcje i sprawdzi�, czy wpadn� na to, komu mam zda� raport.
Klientem jest niejaki Bishoff Hullar...
- Fajnie. Ka�esz mi robi� co� dla leniwego alfonsa z Pol�dwicy. Dlaczego nie? Sprowadzasz mnie do rzeczywistego �wiata. Kiedy� igra�em z prawdziwymi bandytami, takimi jak Chodo i jego ch�opcy. To kogo mam �ledzi�? Jakiego� naiwniaka, kt�ry za�atwi� jedn� z jego dziewczynek? I po co?
Celem jest niejaki Warcz�cy Pies Amato. Oryginalne nazwisko...
- Bogowie! Warcz�cy Pies? Chyba �artujesz.
Znasz go?
- Nie osobi�cie, ale wiem, kto to jest. My�la�em, �e ka�dy, kto sko�czy� dziesi��, lat zna Warcz�cego Psa Amato.
Niewiele wychodz� z domu.
Opar�em si� pokusie. Chcia�by, �ebym go powozi�.
- Warcz�cy Pies Amato. Znany r�wnie� jako G�upek Amato. Nazwisko rodowe: Kropotkin F. Amato. Nie wiem, co znaczy, "F". Prawdopodobnie: Fasol�wka. Go�� jest kompletnym wariatem. Sp�dza czas na stopniach Chancery, z mosi�nym megafonem, i wrzeszczy, jak to wszystkie moce si� sprzysi�g�y, �eby oszuka� jego przodk�w. Organizuje ca�� demonstracj�, z transparentami, tablicami i chor�gwiami. Rozdaje ulotki wszystkim, kt�rzy znajd� si� na tyle blisko, �eby im je wcisn��. Buduje teorie o spiskach, kt�re prawdziwych spiskowc�w przyprawi�yby o zawr�t g�owy. Potrafi powi�za� wszystko ze wszystkim i stworzy� diaboliczn� teori�, kto aktualnie rz�dzi �wiatem i odziera Kropotkina Amato z jego praw rodowych. Jest przekonany, �e za tym wszystkim stoi imperator.
Imperium, kt�re poprzedza�o powstanie pa�stwa karenty�skiego, upad�o ca�e wieki temu, ale rodzina imperialna wci�� si� kr�ci w pobli�u, czekaj�c, a� j� zawo�aj�. Jej jedynym udzia�em w dzisiejszej rzeczywisto�ci s� niewielkie kwoty przelewane na szpital charytatywny w Bledsoe. Tylko Warcz�cy Pies m�g�by sobie wyobrazi�, �e s� tajemnymi w�adcami czegokolwiek.
Interesuj�ce.
- Zabawne. W ma�ych dawkach. Ale je�li zaczniesz si� zbyt blisko kr�ci�, zostaniesz schwytany i us�yszysz histori� o tym, jak jego szlachetna rodzina zosta�a odarta ze wszystkich d�br i tytu��w. Cholera, jego ojciec by� rze�nikiem w Winterslight. Matka by�a metysk� z Bustee. Jedyna konspiracja, kt�rej ofiar� pad�, to ta sama, kt�ra dotkn�a nas wszystkich. Warcze� zacz�� po wyj�ciu do cywila.
Wi�c to nieszkodliwy szaleniec, �yj�cy w �wiecie iluzji?
Mniej wi�cej o to chodzi. Nieszkodliwy, szalony, g�upi jak ma�o kto. Dlatego pozwalaj� mu si� kr�ci� z tym jego megafonem.
Wi�c jak ten nieszkodliwy wariat da� si� wpakowa� do wi�zienia? Dlaczego ktokolwiek chce go �ledzi�? Czy mo�e jest czym� wi�cej, ni� si� wydaje?
W�a�nie sam si� nad tym zacz��em zastanawia�.
Min�o ju� sporo czasu, odk�d widzia�em Warcz�cego Psa w akcji. No, ale nie kr�c� si� po jego terenie.
Wcale za nim nie t�skni�em. Nie nale�a� do typ�w, za kt�rymi si� t�skni, je�li gdzie� przepadn�. Mo�e od czasu do czasu kto� zapyta: a co si� sta�o z tym wariatem, kt�ry wy� na stopniach Chancery? Uczcz� go wzruszeniem ramion i tyle. Nikt si� nie podnieci i nie p�jdzie go szuka�.
By�em pewien, �e Warcz�cy Pies mia�by do opowiedzenia odkrywcze rzeczy na temat wi�zienia, w kt�rym siedzia�. Mo�e �cigaj� go teraz diab�y z tamtego �wiata? Nigdy do tej pory nie zdo�a� narazi� si� nikomu z tego �wiata na tyle, by kazali go zamkn��. Mo�e by� tajnym agentem Venagetich? Albo nizio�k�w? Albo samych bog�w? Boski gang nie potrzebuje pretekstu, �eby by� z�o�liwym.
- Id� w bety, Chichotku. - Zanim zdo�a� mnie powstrzyma�, wyszed�em, mamrocz�c: - Trzy marki dziennie, aby �ledzi� Warcz�cego Psa Amato. To nie mo�e by� prawda.
Schody s� tylko o kilka krok�w od kuchni. Zajrza�em, �eby �yczy� Deanowi dobrej nocy.
- Jak ju� si� pozb�dziesz tego kota, zacznij my�le� o pod�odze w pokoju Truposza, skoro tacy z was teraz kumple. Przyda�oby si� jej piaskowanie i polerowanie.
Spojrza� na mnie tak, jakby zobaczy� ducha.
Zachichota�em i ruszy�em do ��ka. Gdyby wykr�ci� mi jeszcze jaki� numer, nast�pne trzy miesi�ce sp�dzi�by na polerowaniu, szorowaniu, piaskowaniu i og�lnie zafundowa�bym mu porz�dn� doz� zemsty pracodawcy.
Wpad�em do pokoju, wyskoczy�em z ciuch�w, przez chwil� smuci�em si� my�l� o p�j�ciu do pracy, ale trwa�o to tylko tyle czasu, ile by�o mi trzeba, �eby waln�� g�ow� w poduszk�. Bezsenno�� nie nale�y do moich problem�w.
V
S
� tacy ludzie, a nale�y do nich Dean, kt�rych osobowo�� posiada jeden powa�ny defekt: zrywaj� si� z ��ka z pierwsz� ptaszyn�. Uroczy zwyczaj - zw�aszcza je�li pierwszy musisz dopa�� robaka. Ja zrezygnowa�em z tak egzotycznych potraw, odk�d rozsta�em si� z Korpusem. I nigdy wi�cej nie dam si� wpakowa� w t� sytuacj�.
Dean cierpi na z�udne przekonanie, �e przesypianie poranka to grzech. Pr�bowa�em
i pr�bowa�em ukaza� mu �wiat�o, ale m�zg stwardnia� mu na r�wni z arteriami. Po prostu upar� si� i nie zamierza przyzna� racji moim teoriom. Nie ma gorszego durnia ni� stary dure�.
Pope�ni�em b��d i powiedzia�em to na g�os.
- Do licha, s�o�ce zaledwie wsta�o. Wyobra�acie sobie, �e o tej porze nocy b�d� my�la�?
Nagrodzono mnie strug� zimnej wody po plecach.
Wrzasn��em. Pu�ci�em kwiecist� wi�ch�. M�wi�em takie rzeczy, �e kochana mamu�ka zrobi�a wywrotk� w trumnie.
Wsta�em na darmo. Stary ju� zwia�.
Usiad�em na skraju ��ka, opar�em �okcie na kolanach a g�ow� na d�oniach. Zapyta�em bog�w, w kt�rych wierz� mniej wi�cej raz w tygodniu, co ja takiego im zrobi�em, �e ukarali mnie Deanem. Czy nie by�em zawsze porz�dnym facetem? Dajcie spok�j, ch�opaki. Wywi�my kawa� wszech�wiatowi i niech prawdziwa sprawiedliwo�� kr�luje bodaj przez jeden dzie�. Zabierzcie tego starego frajera.
Zamruga�em. Pomi�dzy pi�ciami zauwa�y�em Deana, ostro�nie wygl�daj�cego zza framugi.
- Czas wstawa�, panie Garrett. Musi pan by� przed Al-Khar za dwie godziny. Zrobi�em �niadanie.
Zasugerowa�em, aby spo�y� to �niadanie drugim ko�cem uk�adu pokarmowego. Nie zrobi�o to na nim wielkiego wra�enia.
Pocz�apa� na d�. J�kn��em ra�nie i powlok�em si� do okna. By�o za ciemno, �eby si� rozejrze�. Miejscy ludzie-szczury walili i dudnili taczkami na �mieci, udaj�c, �e robi� co� po�ytecznego. Ulic� przegalopowa�a banda kar��w, ci�gn�c worki wi�ksze od nich. Ponura, skwaszona, milcz�ca banda. Widzicie, czym si� ko�czy wczesne wstawanie?
Z wyj�tkiem kar��w i zamiataczy ulice by�y ca�kiem puste. Normalni ludzie o tej porze �pi�.
Tylko widmo ub�stwa powstrzyma�o mnie przed powrotem do po�cieli.
Co u licha? Mog� zacz�� zawodowo �ledzi� Warcz�cego Psa. Ka�dy, kto by mi to zleci�, zas�uguje na opr�nienie sakiewki. A na pewno b�dzie to bezpieczniejsze ni� niejedno z moich zada�.
Zrobi�em sobie �liczn� bu�k� i pow�drowa�em na d�. Zatrzyma�em si� na chwil� przed drzwiami kuchni, �eby ozdobi� cz�ko pot�nym ponurym grymasem... cho� o tej porze nocy, je�li kto� zak��ci mi spoczynek, grymas pojawia si� w spos�b ca�kiem naturalny.
Nic mi to nie pomog�o. Wkroczy�em w kr�lestwo zapach�w pikantnych kie�basek, duszonych jab�uszek, �wie�utkiej, gor�cej herbaty, biszkopcik�w wprost z pieca. Nie mia�em szans.
Dean nigdy tak nie gotuje, kiedy jestem bez pracy. Je�li kr�c� si� po domu, dostaj� tylko misk� zimnej owsianki, ju� zarastaj�cej ko�uchem, a je�li chc� �wie�ej herbaty, musz� j� sam wsypa� do imbryka.
I co tu robi� z tymi fanatykami etyki pracy? Szczerze m�wi�c, nic przeszkadza mi, je�li si� dla mnie troch� pom�czy - aczkolwiek nigdy nie zdarzy�o mi si� zauwa�y�, �eby si� naprawd� zm�czy�. M�j problem polega na tym, �e go�� nale�y do tej garstki, kt�ra chce przerobi� reszt� �wiata na sw�j obraz i podobie�stwo. Jego ambicj� jest ujrze� mnie padaj�cego z przepracowania, ale bogatego, zanim sko�cz� trzydzie�ci jeden lat. Nie dam si� w to wci�gn��. To si� nigdy nie zdarzy. Do ko�ca �ycia nie przekrocz� trzydziestki.
Zacz��em je��. Za du�o tego by�o. Dean nuci�, zmywaj�c gary. By� szcz�liwy, �e mam robot�. Poczu�em si� wykorzystany, poni�ony. Tyle wdzi�ku i talentu zmarnowane na �ledzenie jakiego� wariata. To tak, jakby do zabijania much u�y� tabliczki z drzewa r�anego.
Moje nowe zatrudnienie wprawi�o Deana w tak �wietny humor, �e zapomnia� o kw�kaniu, dop�ki nie znalaz�em si� w po�owie drugiej porcji jab�ek.
- Panie Garrett, po drodze do Al-Khar przechodzi pan ko�o kompleksu Tate'�w, prawda?
Ohoho. Kiedy zaczyna mi "panowa�", to znaczy, �e nie spodoba mi si� to, co ma mi do powiedzenia. Tym razem by�o to ca�kiem wyra�nie widoczne.
- Nie dzisiaj. - B�dzie mnie namawia� do pogodzenia si� z Tinnie. A ja nie mia�em na to ochoty, bo stwierdzi�em, �e do�� ju� przepraszania kobiet za rzeczy, kt�rych nie zrobi�em. - Je�li Tinnie chce si� pogodzi�, to wie, gdzie mnie szuka�.
- Ale... Wsta�em.
- Dam ci temat do zastanowienia, Dean. Mo�e wtedy, kiedy b�dziesz szuka� domu dla swojego kota. A to b�dziesz musia� zrobi�, je�li nagle znajd� sobie �on� i ona zacznie prowadzi� ten dom.
To go na jaki� czas powstrzyma.
Ruszy�em w stron� drzwi, ale tam nie dotar�em. W g�owie rozbrzmia� mi g�os Truposza.
Wychodzisz, nie podejmuj�c odpowiednich �rodk�w ostro�no�ci, Garrett.
Mia� na my�li to, �e wychodz� nieuzbrojony.
- B�d� �ledzi� wariata. Nie wpadn� w k�opoty - zapewni�em go. Nie zawraca�em sobie g�owy tym, �eby i�� do jego pokoju. On i tak fizycznie nie s�yszy.
Nigdy nie planujesz, �e wpadniesz w k�opoty. A jednak za ka�dym razem, kiedy przyjmujesz te postaw� i idziesz nieprzygotowany, ostatecznie zawsze �a�ujesz, �e nie by�e� do�� przewiduj�cy i nie wzi��e� ze sob� czego� ci�szego. Nie mam racji?
Niestety, by�o to nieprzyzwoicie bliskie prawdy. Chcia�bym, �eby by�o inaczej. Chcia�bym �y� w bardziej cywilizowanych czasach. Ale zawsze ko�czy si� tylko na �yczeniach.
Uda�em si� na g�r�, do mojej szafy, pe�nej nieprzyjemnych rzeczy, gdzie trzymam narz�dzia, kt�rych u�ywam, kiedy zawiedzie mnie moje ulubione narz�dzie, to znaczy rozum. Przez ca�� drog� st�ka�em i burcza�em pod nosem. I zastanawia�em si�, czemu nie s�ucham dobrych rad. Chyba w�ciekam si�, �e sam na to nie wpad�em.
Nauki, kt�rych nie chcesz si� nauczy�, wchodz� do g�owy bardzo ci�ko.
TunFaire nie jest mi�ym miastem.
Wyszed�em na ulic� w czarnym nastroju. Nie mia�em zamiaru sprawi�, �eby miasto sta�o si� cho� troch� milsze.
VI
P
odobnie jak wi�kszo�� budynk�w w mie�cie, Al-Khar od pokole� domaga si� generalnego remontu. Wygl�da tak, jakby wi�niowie mogli wyj�� przez �ciany, gdyby chcieli.
Al-Khar od samego pocz�tku by� kiepskim pomys�em, projektem, na kt�rym ten i �w napcha� sobie kieszenie, notorycznie zawy�aj�c koszty i obcinaj�c oszcz�dno�ci. Budowniczy u�y� bladego, zielono��tego kamienia, kt�ry absorbowa� wilgo� z powietrza, reagowa� z ni�, sp�ywa� zaciekami, stawa� si� brzydszy z ka�d� chwil� i nie wytrzymywa�, bo by� za mi�kki. Odpada�, �uszczy� si�, rozsypuj�c �upie� wok� �cian i nadaj�c im ospowaty wygl�d. W niekt�rych miejscach zaprawa wymy�a si� tak, �e kamienie siedzia�y luzem. Poniewa� jednak miasto rzadko kogo wsadza�o do ciupy, nie zawraca�o sobie te� g�owy dofinansowaniem rudery.
Wci�� pada�o, cho� teraz by�a to ju� raczej m�awka. Wystarczy�o, �ebym by� upierdliwy. Zainstalowa�em si� pod wyn�dznia�ym drzewem limony, tak obdartym i samotnym, jak parkowy cz�owiek-szczur. Jednak�e jego sm�tnie zwisaj�ce ga��zie stanowi�y jedyn� ochron� w okolicy. Przypomnia�em sobie szkolenie z Korpusu Marines i wtopi�em si� w otoczenie. Garrett-kameleon. W�a�nie.
By�em za wcze�nie, co si� niecz�sto zdarza. Ale odk�d zacz��em �wiczy�, poruszam si� nieco szybciej, z wi�ksz� energi�. Mo�e powinienem zacz�� gimnastykowa� r�wnie� umys�. Wypracowa� sobie troch� energii i entuzjazmu w tym kierunku.
M�j problem polega na pracy. Praca detektywa nara�a na spotkanie z najbardziej ponurymi m�tami p�wiatka. Jestem s�abym charakterem, staram si� naprawi� �wiat, roz�wietli� ciemno�� okazjonaln� iskierk�. Mam wra�enie, i� moja niech�� do pracy wynika ze �wiadomo�ci, �e zaraz zobacz� jeszcze wi�cej ciemnej strony �wiata, �e zderz� si� z prawd�, i� ludzie to okrutne, samolubne i bezmy�lne bestie, a nawet najlepsi z nich najch�tniej sprzedaliby w�asne matki, byle we w�a�ciwym momencie.
Jedyna r�nica pomi�dzy dobrymi i z�ymi facetami jest taka, �e ci dobrzy jeszcze nie dostali t�ustej okazji, �eby skorzysta� na byciu z�ym.
Paskudna wizja �wiata, kt�r� jednak codzienne �ycie systematycznie potwierdza.
Paskudna wizja, poniewa� niezmiennie u�wiadamia mi, �e przyjdzie r�wnie� i moja kolej.
Paskudna ulica, brudny, brukowany zau�ek za Al-Khar. Bardzo ma�y ruch, nawet przy najlepszej pogodzie. Nawet w lesie, sam, czu�bym si� mniej samotnie i rozpaczliwie.
Ulica stanowi�a problem nie tylko emocjonalny, lecz r�wnie� zawodowy. Nie mia�em w co si� wmiesza�. Ludzie zaczn� si� zastanawia�, mo�e zapami�taj�... nawet je�li nie wyjd� na zewn�trz. Mieszka�cy tego miasta wol� unika� k�opot�w.
Warcz�cy Pies wyszed� z wi�zienia ci�kim krokiem. Kciuki zatkn�� za pas, przystan��, rozejrza� si� po �wiecie okiem wi�nia.
Mia� oko�o pi�ciu st�p i sze�ciu cali wzrostu, dobiega� sze��dziesi�tki, pulchny, �ysiej�cy, z siwiej�cym w�sem i nieprawdopodobnie krzaczastymi, wielkimi brwiami. Sk�r� mia� smag�� od dziesi�cioleci zmagania si� z warunkami pogodowymi i spiskami. W wi�zieniu nie zd��y� wyp�owie�. Jego ubranie by�o zmi�te i brudne, to samo, w kt�rym zosta� aresztowany. Al-Khar nie daje mundurk�w. Warcz�cy Pies, o ile wiedzia�em, nie mia� krewnych, kt�rzy mogliby mu co� przynie��.
Przemkn�� po mnie wzrokiem, ale nie zareagowa�. Uni�s� twarz, rozkoszuj�c si� m�awk�, po czym ruszy� przed siebie. Da�em mu p� przecznicy for�w, nim za nim ruszy�em.
Jego ch�d by� jedyny w swoim rodzaju. Amato mia� mocno paj�kowate nogi, prawdopodobnie wskutek artretyzmu lub czego� takiego, dlatego nie chodzi�, tylko si� toczy�. Unosi� ca�� jedn� po�ow� cia�a, wyrzuca� w prz�d, po czym robi� to samo z drug� po�ow�. Zastanawia�em si�, czy to mu sprawia b�l. Wi�zienie me jest dobrym lekiem na artretyzm.
Warcz�cemu Psu racz