3208

Szczegóły
Tytuł 3208
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

3208 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 3208 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

3208 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Timothy Zahn Ko� Wojny ROZDZIA� 1 Przed dwiema godzinami okr�t wojenny Si� Gwiezdnych CSS Driada przesta� si� obraca� wok� w�asnej osi i po raz pierwszy od pi�tnastu dni powr�ci� do grawitacji zero. Godzin� p�niej dokonano ostatniej zmiany kursu, ustawiaj�cej statek mo�liwie najbli�ej planety Arachne - celu wyprawy. Teraz, gdy zosta�o zaledwie pi�� minut, �rodek ekranu przeci�a jaskrawa czerwona linia. Powoli zacz�a przesuwa� si� ku kraw�dzi. Byli prawie na miejscu, prawie na Arachne. Gdzie czekali na nich Tamplesi. Kapitan Haml Roman wpatrywa� si� w lini�. Jeszcze mia� absurdaln� nadziej�, �e w ostatniej chwili t� misj� jednak powierz� komukolwiek innemu. Wynik misji by� r�wnie trudny do przewidzenia jak zamiary Tamples�w, a on nie wierzy� w go�os�owne zapewnienia i nie interesowa�y go zgadywanki. �wiadomo��, �e w�a�nie wchodzi do gry, przyprawi�a go o skurcz �o��dka. Ale przy tego rodzaju sprawach Senat i Admiralicja nikogo nie pyta�y o zdanie. Pi�� minut. Si�gn�� do interkomu i po��czy� si� z kabin� pasa�ersk�. W tej samej chwili po prawej stronie otworzy�y si� drzwi i ambasador Pankau majestatycznie wp�yn�� na pomost. - Kapitanie... - sk�oni� si�, i straciwszy r�wnowag� sun�� bezw�adnie w kierunku Romana. - Mamy ju� ETA? - W�a�nie zamierza�em telefonowa�, panie ambasadorze. - Roman odda� uk�on. Patrzy� z ch�odnym podziwem jak Pankau, unosz�c si� w powietrzu niczym dziecinny balonik, jednak zachowuje w�a�ciwe mu dostoje�stwo. - Za niespe�na pi�� minut start. Aby zatrzyma� si�, Pankau chwyci� za oparcie kapita�skiego fotela i mocno wsun�� stopy w jeden z uchwyt�w pok�adowych. - Jak daleko jeste�my od Arachne? - zapyta�. - Kilka godzin. Mo�e mniej. Zale�y, na ile zbli�ymy si� do niej przed wyj�ciem z nadprzestrzeni. Pankau odchrz�kn�� lekko. Tak, z pewno�ci� mia� do�� do�wiadczenia, by wiedzie�, �e te sprawy wymykaj� si� spod kontroli kapitana. Mitsuushi, poruszaj�ca si� z pr�dko�ci� trzydziestu godzin na jeden rok �wietlny, pokonuje jednostk� astronomiczn� w jedn� i siedem dziesi�tych sekundy. Potrzeba du�o szcz�cia, aby wyj�� z nadprzestrzeni w odleg�o�ci nie wi�kszej ni� p� miliona kilometr�w od planowanego celu. Skin�� g�ow�. - Tym razem dacie z siebie wszystko - oznajmi� ch�odno. Ze stanowiska nawigatora komandor porucznik Trent rzuci� mu w�ciek�e spojrzenie. Pankau tego nie zauwa�y�. - Rozumiem, panie ambasadorze. - Roman stara� si� zachowa� oboj�tn� uprzejmo��. Pankau zn�w skin�� g�ow�. Teraz w zgodnym milczeniu obserwowali przesuwaj�c� si� nieustannie lini�. By�a ju� prawie na skraju ekranu, gdy raptownie przygas�y �wiat�a i po�owa g�rnego pok�adu rozjarzy�a si� ostr� czerwieni�. Driada przyby�a na Arachne. - Porucznik Nussmayer? - Roman w��czy� g��wny monitor. Ekran rozb�ysn�� tysi�cem gwiazd. Po lewej stronie p�on�a czerwonopomara�czowa kula s�o�ca Arachne. - Jeste�my na wprost celu - zameldowa� Nussmayer. - Wyszli�my ponad siedemdziesi�t tysi�cy kilometr�w od Arachne, powoli opadamy. Ci��enie s�o�ca pomo�e nam osi�gn�� cel. - Bardzo dobrze, poruczniku. Ustali� minimalny czas kursu przy... - Spojrza� na Pankaua. - Trzyma� poni�ej p�tora G. - Tak jest! Przypuszczalnie mamy wi�c dziewi��dziesi�t minut do orbity. - Bardzo dobrze. Wykona�! Rozleg� si� sygna� alarmu, Driada zwi�ksza�a szybko��. Pomost obraca� si� wolno do pozycji poprzedniego przyspieszenia liniowego. Roman ws�uchiwa� si� w trzaski i zgrzyty, ich nat�enie ros�o. Gor�co modli� si�, by statek wytrzyma� przynajmniej do chwili, kiedy znowu b�d� mogli wykona� zwrot w lewo. Manewrowanie z niewsp�osiowego pomostu nawet tak niewielkim okr�tem wojennym jak Driada jest piekielnie ryzykowne. - Czy chce pan wys�a� jakie� wiadomo�ci, zanim wejdziemy na orbit�? - zapyta� spogl�daj�c na Pankaua. Ten zerkn�� na g��wny ekran, na kt�rym w�a�nie pojawi� si� ma�y p�ksi�yc, wskazuj�cy centrum tarczy Arachne. - Zobaczymy. To zale�y od tego, czy delegacja Tamples�w ci�gle tam jest, czy wr�ci�a do domu - odpowiedzia�. - Mo�e pan troch� powi�kszy� obraz? Roman wr�ci� do swego pulpitu. Oczekiwanie nape�nia�o go dziwnym niepokojem. Prze��czy� ekran na pe�ne zbli�enie. Je�li statek Tamples�w rzeczywi�cie nadal jest w pogotowiu... Ma�y p�ksi�yc powi�ksza� si�, obraz wype�nia� ekran, zatrzymywa� si� i znowu r�s�, a� wreszcie sta� si� nakrapianym prostym paskiem kraw�dzi planety. Kamera rozpocz�a powolne przeszukiwanie. Byli tam! Ciemne sylwetki na o�wietlonym wycinku: ma�y pod�u�ny walec ci�gni�ty przez podobny, lecz du�o wi�kszy. Statek Tamples�w, a przed nim... kosmiczny ko�. Na ekranie pojawi�a si� skala, po kilku drgni�ciach znieruchomia�a. Na pok�adzie kto� cicho zagwizda�. - Dziewi��set dwadzie�cia metr�w d�ugo�ci - odczyta� Pankau, a w jego profesjonalnie ch�odnym g�osie zabrzmia�a lekka nuta przestrachu. - Nigdy nie widzia�em tak du�ego konia. - Przewa�nie maj� oko�o o�miuset - zgodzi� si� Roman. Mimo zdenerwowania, w swoim g�osie us�ysza� ton ch�opi�cego podniecenia. Pankau na pewno te� to dostrzeg�, Roman poczu�, �e ambasador odwr�ciwszy wzrok od ekranu patrzy na niego. - To pa�ski pierwszy ko�, kapitanie? Roman mia� szcz�cie, przy zerowej grawitacji trudno si� zarumieni�. - Pierwszy, kt�rego ogl�dam z tak bliska - przyzna�. - W og�le, oczywi�cie, widywa�em je. Pankau chrz�kn��. - Dow�dcy statku z pogranicza raczej trudno by�oby tego unikn��. - Raz jeszcze spojrza� na ekran i zacisn�� wargi. - My�l�, �e powinienem ich uprzedzi� i nawi�za� kontakt. Przynajmniej dajmy im zna�, �e tu jeste�my. Roman si�gn�� po prze��cznik lasera, lecz w tej samej chwili u�wiadomi� sobie pomy�k� i w��czy� radio. Tamplesi nie znali lasera, a mo�liwo�� korzystania z technologii Cordonale zupe�nie ich nie interesowa�a. - Wszystko przygotowane, ambasadorze - zameldowa�. Pankau odkaszln�� i powiedzia�: - Tu ambasador Pankau z pok�adu CSS Driada. Z kim mam przyjemno��? Tamplesi musieli wcze�niej zauwa�y� Driad�, odpowied� przysz�a natychmiast: - S�ysz� - odezwa� si� obcy g�os, a raczej skowyt, trudny do zniesienia i dra�ni�cy uszy. Roman mocno zaciska� z�by, staraj�c si� pami�ta�, �e przecie� Tamplesi nie robi� tego celowo. - Tu Ccist-paa, w imieniu Tampliss-ta - kontynuowa� g�os. - Pozdrawiam ci�! - Pozdrawiam ci� r�wnie� - powiedzia� Pankau. Jego ton i zachowanie w najmniejszym stopniu nie zdradza�y irytacji. Ale Pankau by� przecie� przyzwyczajony do skowytu Tamples�w. - Przybywam z otwartymi r�kami i dobr� wol�. Chc� wam przekaza� pragnienie Wysokiego Senatu, aby r�nice naszych interes�w zosta�y jak najszybciej zlikwidowane. - na u�amek sekundy zawaha� si�. - Chcia�bym si� dowiedzie�, czy w ci�gu ostatnich pi�tnastu dni sytuacja zmieni�a si�? Teraz w g�osie Pankaua pojawi� si� cie� rozdra�nienia, kt�re Roman doskonale rozumia�. Do nieprzyjemnych g�os�w i zachowa� zawodowy dyplomata musi przywykn��, brak informacji to jednak zupe�nie co� innego. Oni tymczasem od pi�tnastu dni pozostawali odci�ci od sieci nadajnik�w Cordonale, kt�re przekazuj� informacje z planet. Wszystko co Driada wiedzia�a o problemach na Arachne, pochodzi�o sprzed dw�ch tygodni. Misja Tamples�w mog�a natomiast utrzymywa� kontakt ze swoj� koloni� a� do chwili opuszczenia portu macierzystego, co zreszt� prawdopodobnie nast�pi�o dopiero przed kilkoma godzinami. W tym przypadku op�nienie rzeczywi�cie okaza�o si� bardzo istotne. - S� zmiany - wykrztusi� Ccist-paa jakby z westchnieniem. - Kilku ludzi z osady na Arachne zaatakowa�o Tampliss-ta na Tyari. Roman skrzywi� si�. Ta wiadomo�� powtarza�a si� w ostatnich dniach coraz cz�ciej, docieraj�c do p� tuzina �wiat�w: ludzie s� w konflikcie z Tamplesami. Konfrontacje przeradzaj� si� w incydenty z u�yciem si�y. Oczywi�cie Tamplesi zawsze przegrywaj�. - Przykro mi - rzek� Pankau. - Mniej wi�cej za dziewi��dziesi�t minut zr�wnamy si� z wami. B�d� zaszczycony, je�li zechcesz, �ebym zabra� ci� na nasz pok�ad. - Zaszczyt dla mnie - odpowiedzia� Ccist-paa. - Ale to niepotrzebne. Mog� skorzysta� z w�asnego l�downika. - Aha - mrukn�� Pankau. - W takim razie mo�e by�by� tak uprzejmy i zabra� mnie? Po stronie Tamples�w zapanowa�a kr�tka cisza. - Na pok�adzie nie mamy niestety masek filtracyjnych - odezwa� si� w ko�cu Ccist-paa. - Mam w�asn� - Pankau zawaha� si�, spogl�daj�c na Romana. - Wydaje mi si�, �e w �wietle ostatnich wydarze� by�oby dobrze przedyskutowa� spraw� najpierw prywatnie, a dopiero potem porozmawia� z osadnikami. Znowu milczenie. - Zapraszam ci� do mojego l�downika - odpowiedzia� wreszcie Ccist-paa, w jego g�osie Roman nie wyczu� najmniejszego �ladu emocji. - Gdy si� przybli�ycie, m�j l�downik po��czy si� z waszym statkiem. - Dzi�kuj� - powiedzia� Pankau. - B�d� na ciebie czeka�. - �egnaj! - odpar� Ccist-paa. Po��czenie radiowe zosta�o przerwane. Roman wy��czy� radio Driady. Za jego plecami narasta� warkot g��wnego silnika j�drowego, przechodz�c w g�uchy �omot. Zacz�o powraca� ci��enie. - Nap�d pobudzony - potwierdzi� Nussmayer. - Bardzo dobrze! - Roman skin�� g�ow�. - Gdy tylko zbli�ymy si� dostatecznie, zacznij oblicza� wektor odcinka do statku Tamples�w. Popatrzy� na Pankaua. Jego twarz wyda�a mu si� nagle starsza, cho� mo�e by� to po prostu skutek powracaj�cego ci��enia. - Mam nadziej�, �e jest pan przygotowany na wypadek konfliktu - doda� spokojnie. - Czego innego mo�na si� spodziewa�, gdy spotykaj� si� ludzie i Tamplesi - Pankau skrzywi� si� z gorycz�, wpatrzony w g��wny monitor. Z g��bokim namys�em spojrza� na Romana. - Nie b�dzie pan mia� nic przeciwko temu, �eby podprowadzi� sw�j statek w pobli�e kosmicznego konia? - zapyta� wyzywaj�co. Roman zmarszczy� brwi: - Nie. A powinienem? Pankau jeszcze przez moment przygl�da� mu si� badawczo. Po chwili odpowiedzia� oboj�tnie: - Na temat kosmicznych koni kr��y du�o p�otek. Fa�szywe, wydumane historie, w og�le jedna wielka paranoja. - Wyprostowa� si� i wydoby� stopy z uchwytu w pok�adzie. - B�d� na dole, w kabinie, przygotuj� ekwipunek. Prosz� mnie powiadomi�, gdy dotrzemy do ich statku... - zawaha� si�. - Albo gdy... zdarzy si� co� nieoczekiwanego. Roman spojrza� na Trenta. Czu�, �e tamten �ledzi go wzrokiem. - Dobrze, panie ambasadorze - odpowiedzia�. - L�downik Tamples�w jest w drodze. Zbli�a si� po naszym torze. - zameldowa� Trent. - Odebra�em - potwierdzi� Roman. - Tak trzyma�, komandorze! Prosz� upewni� si� co do jego kursu. Wracaj�c do monitor�w, Trent jeszcze raz obejrza� si� na Romana. - S�dzi pan, �e Pankau wie co�, czego my nie wiemy? - zapyta�. Roman wzruszy� ramionami. - My�l�, �e jest ostro�ny. Z drugiej strony... Zdarzy� si� ju� co najmniej jeden wypadek u�ycia si�y. Trent parskn��: - I dlatego prawdopodobnie ka�e nam zgodzi� si� na wszystko? Roman zn�w wzruszy� ramionami: - Zastanawianie si� nad tym nie nale�y do nas - powiedzia� cicho, niemal sam do siebie. Statek Tamples�w posuwa� si� powoli po orbicie w odleg�o�ci dziesi�ciu kilometr�w poni�ej Driady. - Poruczniku, trzymajmy si� go - poleci� Roman Nussmayerowi, obserwuj�c odczyt pr�dko�ci na monitorze taktycznym. Kilometr przed statkiem Tamples�w p�yn�a ciemna bry�a kosmicznego konia... - A zreszt�, zr�bmy co� wi�cej - doda� szybko. - Chcia�bym obejrze� z bliska kosmicznego konia. Powolne zbli�enie! Kurs r�wnoleg�y! Zatrzyma� si� w odleg�o�ci oko�o dw�ch kilometr�w! Odg�osy spokojnej rozmowy za jego plecami umilk�y natychmiast. Nussmayer spojrza� na Trenta, Trent na Romana. - Co si� sta�o, komandorze? - grzecznie zapyta� Roman. - Tamplesi nie b�d� zachwyceni, �e straszymy ich konia - skrzywi� si� Trent. - Dlatego zatrzymamy si� dwa kilometry od niego - odpar� Roman. - A je�li to nie wystarczy? Roman zmarszczy� brwi i rozejrza� si� po mostku. - Panowie, przecie� nie b�dziemy skrada� si� cichaczem. Operatorzy Tamples�w na pewno potrafi� zapobiec wypadkowi, a przynajmniej, je�li uznaj� sytuacj� za niebezpieczn�, dadz� nam sygna� do zatrzymania. Poza tym, konie kosmiczne nie s� a� tak bardzo p�ochliwe... Trent z kamiennym wyrazem twarzy powr�ci� do rutynowych czynno�ci. Roman przez chwil� patrzy� na niego, potem skierowa� uwag� na ster. - Poruczniku? - Manewr przygotowany - lekko niepewnym g�osem zameldowa� Nussmayer. Podobnie jak Trent, z pewno�ci� nie by� zachwycony. Jego zdanie nie mia�o jednak �adnego znaczenia. - Bardzo dobrze - stwierdzi� Roman. - Wykona�! Silnik pracowa� na najni�szych obrotach. Przez p�yty kad�uba dochodzi� jego cichy szum i r�wnie delikatny odg�os powracaj�cego ci��enia. Driada powoli posuwa�a si� w kierunku planety. Min�a statek Tamples�w i prawie niewidoczny kilometrowy "pas uprz�y". Po kilku minutach zr�wnali si� z koniem. By�o jednak co� z prawdy w kr���cej od dwudziestu lat opinii, �e �adna kamera ani holograf nie s� w stanie wiernie odda� pot�nego majestatu kosmicznego konia. Od czasu, gdy wst�pi� do Si� Gwiezdnych, Roman s�ysza� to chyba ze sto razy, ale dopiero teraz zrozumia� wreszcie, dlaczego ka�dy, kto widzia� konia z bliska, tak bardzo upiera si�, �eby jeszcze raz sprawdzi� jego rzeczywiste wymiary. Nowicjuszom stw�r wydawa� si� ogromny. Mia� dziewi��set dwadzie�cia metr�w d�ugo�ci. Kszta�tem przypomina� walec, z zaokr�glonymi brzegami i w�skim sto�kiem, kt�ry przebiega� wzd�u� ca�ej d�ugo�ci. Ogromne cielsko ca�kowicie zas�ania�o ci�gni�ty niewielki statek Tamples�w. Delikatna "lina", ��cz�ca statek z koniem, by�a niewidoczna, nawet na ekranie teleskopu, chwilami jednak odbija�y si� w niej promienie s�o�ca, tworz�c bajeczny i niesamowity obraz. Nie wszystko da�o si� dostrzec za pomoc� dalekosi�nych przyrz�d�w i w�a�nie te odkrywane teraz cechy najbardziej zafascynowa�y Romana. Przede wszystkim sk�ra kosmicznego konia: na hologramach wydawa�a si� jednolicie szara, w rzeczywisto�ci mieni�a si� jak jedwab. Wi�zki czuciowe, rozmieszczone w r�wnoleg�ych pier�cieniach po obu stronach walca, te� mia�y delikatniejsze kolory ni� ich obrazy na hologramach. Paleta barw si�ga�a od jasnoniebieskiej przez ciemny burgund i jaskrawo��t� do absolutnie czarnej. - Nast�puje odczyt absorpcji. - Trent przerwa� rozmy�lania Romana. Ci�gle niezadowolony, zacz�� wreszcie okazywa� troch� ch�odnego zaciekawienia. - Sk�ra wch�ania przypuszczalnie oko�o dziewi��dziesi�ciu sze�ciu procent padaj�cych na ni� promieni s�onecznych i wykazuje podobn� w�a�ciwo�� w obr�bie ca�ego widma elektromagnetycznego. Roman skin�� g�ow�. Domy�la� si�, �e konie kosmiczne poch�ania�y promienie o dowolnej d�ugo�ci fali, i �e to w�a�nie one by�y �r�d�em si�y poruszaj�cej te pot�ne bestie. - Czy wiadomo, sk�d bierze si� efekt po�ysku? - zapyta�. - Jest to prawdopodobnie zjawisko dyfrakcji zachodz�ce w rozpylonym pocie konia. Je�li b�d� musia� zrobi� kilka bezpo�rednich odczyt�w, prosz� mnie o tym wcze�niej powiadomi�. Wr�ci� do pulpitu. Nagle na Driadzie odezwa�y si� sygna�y alarmowe. - Ruchomy obiekt! - warkn�� Nussmayer. G��wny ekran prze��czy� si� nieoczekiwanie na monitor taktyczny. Siatka nitek lasera przesun�a si� poza cielsko kosmicznego konia. - Panowie, prosz� zachowa� spok�j - powiedzia� Roman. Szybko spojrza� na ekran. Mi�nie zesztywnia�y mu w napi�ciu. Program sygnalizuj�cy ruchome obiekty przeznaczony by� w zasadzie do wykrywania poruszaj�cych si� powoli pocisk�w-zasadzek, ale w tej odleg�o�ci od konia oznacza�oby to, �e... - Nie s�dz�, �eby w tym miejscu co� nam zagra�a�o - stwierdzi� po chwili. - To meteor, kapitanie - powiedzia� Trent, gdy obraz na ekranie teleskopu zatrzyma� si� i skupi� na obiekcie. - Jak m�wi�em - skin�� g�ow� Roman. - To nas nie dotyczy. - Mo�e tak, a mo�e nie - zaprzeczy� ponuro Trent. - Wydaje mi si� �e Tamplesi mog� bez trudu wykorzysta� t� bry�� nie tylko jako straw� dla konia, ko� m�g�by tak�e, na przyk�ad si�� telekinezy, zrzuci� meteor na nasz statek. Roman spojrza� w�ciekle na Trenta. W �o��dku poczu� nieprzyjemny skurcz. W ci�gu ostatnich pi�ciu lat szerzy�y si� w Cordonale bezzasadne uprzedzenia w stosunku do Tamples�w, lecz on odrzuci� je ju� dawno. Teraz znowu od�y�y... - Poruczniku Nussmayer - powiedzia� spokojnie - czy ma pan ju� wektor meteoru? - Skierowany na konia - zameldowa� sternik troch� zaniepokojonym g�osem. - Przewidywany punkt zetkni�cia, gdzie� na przednim pier�cieniu czuciowym. Trent skrzywi� si�. - To nic nie znaczy - powiedzia� z uporem. - Tamplesi mog� rzuci� go na nas w ostatniej chwili, a w�wczas nasza os�ona natychmiast si� roztrzaska. Roman powoli odwr�ci� g�ow�. - W takim razie niech pan si� postara, �eby si� nie roztrzaska�a! Trent przez chwil� wytrzyma� jego spojrzenie, a potem w milczeniu wr�ci� do monitor�w. Roman si�gn�� do pulpitu. Jedn� z kamer teleskopowych skierowa� na kosmicznego konia, dok�adniej: na punkt przewidywanego zetkni�cia z meteorem. Zignorowa� domys�y Trenta i nie mia� �adnych w�tpliwo�ci, do czego koniowi jest potrzebny meteor... i bardzo chcia� to zobaczy�. Obraz na monitorze przesun�� si� nieznacznie, gdy wektor odcinka zosta� zaktualizowany i dotkn�� jednej z wi�zek czuciowych konia, na kt�r� sk�ada�o si� osiem narz�d�w zmys��w o intensywnej barwie i powierzchni kilku metr�w kwadratowych ka�dy, zgrupowanych naoko�o ogromnych p�at�w s�abo widocznej, szarej sk�ry. Przez chwil� nic si� nie dzia�o... Nagle, bez �adnego ostrze�enia, wi�zki czuciowe pociemnia�y. Sk�ra pomi�dzy nimi �ci�gn�a si�, tworz�c szczelin� o pomarszczonych brzegach. Druga kamera pokaza�a meteor wpadaj�cy prosto w otw�r, kt�rego brzegi z powrotem si� wyr�wna�y. Szczelina zamkn�a si�, a wi�zki czuciowe odzyska�y pierwotny kolor. - Alarm odwo�any - zarz�dzi� Roman, a gdy sygna� ucich�, obejrza� si� na Trenta. Ten siedzia� sztywno, odwr�cony plecami i wydawa� si� obra�ony. Mia� chyba nadziej�, �e Tamplesi rzeczywi�cie zaatakuj� Driad�, �e jego uprzedzenia potwierdz� si�. - Komandorze, chcia�bym uzyska� kompletn� analiz� zjawiska, kt�re przed chwil� zosta�o zarejestrowane - powiedzia� Roman. - Chodzi o ruchy meteoru, czyli zmiany wektora, interakcje z lokalnymi gradientami grawitacji i wszystko, co tylko mo�liwe. Tak ma�o wiemy o telekinezie koni kosmicznych, �e naprawd� powinni�my uzupe�ni� zestaw danych. Po plecach Trenta przebieg� dreszcz napi�cia. - Tak jest - powiedzia�. - Zaraz w��cz� program. Zdenerwowanie na pomo�cie wyra�nie opad�o i Roman przez moment czu� satysfakcj�. Elegancki dow�dca, jak go kiedy� nazwano, nigdy nie wypomina� b��d�w swoim podw�adnym, je�li nie by�o to absolutnie konieczne. By� mo�e Trent by� fanatykiem, ale nawet fanatycy musz� czasem zachowa� twarz. Ambasador Pankau wr�ci� po dwudziestu godzinach... z ugod�, kt�ra zgodnie z przewidywaniami Romana okaza�a si� do�� zagadkowa. - Koloni�ci z Arachne przesun� swoj� si�owni� o mniej wi�cej trzydzie�ci kilometr�w w d� - powiedzia� Pankau, wr�czaj�c Romanowi ta�my i podpisane dokumenty w celu umieszczenia ich w oficjalnym rejestrze Driady. - Poza tym nie chc� odda� zbyt wiele. Roman poczu� na sobie spojrzenie Trenta. - A co z osadnikami? - zapyta�, odbieraj�c dokumenty od Pankaua. - Czy przenosz�c si�owni�, chc� przenie�� si� razem z ni�? Pankau skrzywi� si�. - Niekt�rzy chc�. Nie wszyscy jednak. - A co zechcieliby odda�? - wmiesza� si� Trent. Pankau popatrzy� na niego spokojnym, oficjalnym spojrzeniem. - Okazuje si� - powiedzia� oboj�tnie - �e w tym przypadku oni maj� racj�. Si�ownia kolidowa�a z kierunkiem lokalnej migracji przynajmniej czterech gatunk�w ptak�w i zwierz�t. Trent parskn��. - Ka�de zwierz�, kt�re nie mo�e przystosowa� si� do �ycia obok wszawej si�owni, zas�uguje na wymarcie. Niemo�liwe, �eby te cholerne gornhedy by�y do czego� potrzebne. Pankau zachowywa� spok�j, ale, jak zauwa�y� Roman, przychodzi�o mu to z trudem. - Hm, gornhedy chyba tak, ale nie mo�na tego powiedzie� o mrullach, kt�re utrzymuj� bezpieczny poziom populacji dzikich rodunis�w, a jednocze�nie towarzysz� gornhedom jak wierne psiaki. Nie czekaj�c na odpowied� zwr�ci� si� do Romana: - Ccist-paa powiedzia� mi r�wnie�, �e maj� k�opoty z naszymi k�usownikami, poluj�cymi na kosmiczne konie w ich systemie Cemwanninni Yishyar. - Ich systemie? - mrukn�� Trent, na tyle g�o�no, aby mo�na go by�o us�ysze�. Pankau spojrza� na niego ostro. - Tak, w ich systemie. Czy to si� komu� podoba, czy nie, komandorze, Senat zrzek� si� wszelkich roszcze� na tym terenie. Tamplesi rzeczywi�cie mog� korzysta� z pastwisk kosmicznych koni, a my nie. Rola psa ogrodnika nie przystoi cywilizowanemu cz�owiekowi. Roman zauwa�y�, �e s�owa ambasadora padaj� z automatyczn� p�ynno�ci� wyuczonej przemowy, kt�r� Pankau prawdopodobnie wyg�asza� ju� wiele razy. - My�l�, �e wszyscy rozumiemy racje Senatu - wtr�ci�, zanim Trent zd��y� powiedzie� cokolwiek, czego p�niej m�g�by �a�owa�. - My�l� jednak, �e s� r�wnie wa�ne przyczyny, dla kt�rych rezygnacja z wszelkich praw do systemu nie jest najlepszym pomys�em. - Teraz ju� nic nie da si� zrobi� - powiedzia� Pankau ch�odno. - W ka�dym razie, kapitanie - doko�czy�, wskazuj�c na papiery, kt�re Roman trzyma� w r�ku - pan i Driada macie oficjalne pozwolenie na przekroczenie granic Yishyar... i po odwiezieniu mnie na Solomona wyruszycie zobaczy�, co da si� zrobi� z tym awanturnikiem. Z Arachne przez Solomona do Yishyar, coraz lepiej. - My�l�, �e spr�buje pan, ambasadorze, uspokoi� Tamples�w. - Kapitanie, moim zadaniem nie jest uspokajanie Tamples�w - Pankau przerwa� mu lodowato. - Moim zadaniem jest spe�nianie rozkaz�w i �ycze� Wysokiego Senatu Terytorium Cordonale, a w tym przypadku oficjalnym �yczeniem Senatu jest, aby nie upowa�nione statki trzyma�y si� z daleka od obszaru Tamples�w - spojrza� ch�odno na Romana. - Czy�by pan sugerowa�, �e nie mam prawa wysy�a� pana z tak� misj�? Przynajmniej tego nie mo�na by�o kwestionowa�. Roman widzia� ju� przedtem pe�nomocnictwa Senatu i by� zupe�nie �wiadomy znaczenia tych papier�w. - Wcale nie podwa�am pa�skiego autorytetu - odpowiedzia�. - M�wimy jednak o bardzo d�ugiej podr�y, a Driada to ma�y statek. Dwa tygodnie zajmie nam powr�t na Solomona, sze�� tygodni albo d�u�ej potrwa podr� do Yishyar, sze�� tygodni powr�t stamt�d. To daje razem trzy miesi�ce, i trzeba jeszcze doda� czas, jaki sp�dzimy w Yishyar, czekaj�c na k�usownika. - S�dzi pan, �e pa�ska za�oga nie wytrzyma paru tygodni w kosmosie? - ironicznie zapyta� Pankau. - Nie - odpar� spokojnie Roman. - S�dz�, �e mogliby�my zaoszcz�dzi� kilka tygodni, gdyby poprosi� pan Ccist-paa, �eby zboczy� na Solomona i odwi�z� pana. Pankau wydawa� si� troch� zaskoczony: - Ach, tak. - Chyba �e - Roman patrzy� mu prosto w oczy - uwa�a pan, i� nie wytrzyma kilku godzin na statku Tamples�w. Przez moment s�dzi�, �e profesjonalna maska opadnie. Pankau potrafi� si� jednak kontrolowa�. - Nie widz� problemu, kapitanie. Czy mo�e pan w��czy� radio? W ci�gu dziesi�ciu minut wszystko by�o za�atwione. Godzin� p�niej Roman siedzia� na swoim stanowisku na pomo�cie i obserwowa� SKOK kosmicznego konia. By�a to chyba jedyna rzecz dotycz�ca kosmicznego konia, kt�ra, przynajmniej wizualnie, wydawa�a si� ca�kiem nieefektowna. W jednej chwili ko� i statek widziano jeszcze na monitorach, w nast�pnej - ju� ich tam nie by�o. - Wiele bym da�, �eby�my te� tak potrafili - mrukn�� Trent. Roman wpatrywa� si� w monitor, w puste miejsce, gdzie jeszcze przed chwil� znajdowa� si� statek Tamples�w. - Pan i wszyscy inni w Cordonale - przytakn�� bez emocji. - Pozornie nieefektowne... Mo�na wr�cz zapomnie�, co si� w�a�ciwie wydarzy�o. B�yskawiczna podr� w obszarach mi�dzygwiezdnych... praktycznie bez ogranicze� odleg�o�ci, zale�nych jedynie od zasi�gu wzroku konia. Kiedy pomy�la� o tym wszystkim, dreszcz przebieg� mu po plecach. - Je�li Program Amity zostanie zrealizowany, to, by� mo�e, zyskamy jaki� spos�b ich ujarzmienia i kontrolowania. Trent parskn��: - Nik�e szanse, kapitanie! Roman spojrza� na niego: - S�dzi pan, �e ludzie i Tamplesi nie mog� nauczy� si� pracowa� razem na pok�adzie jednego statku? - Nie s�dz�, �eby kiedykolwiek to si� uda�o - powiedzia� szorstko Trent. - Moim zdaniem, Program Amity to nic innego jak zas�ona dymna, kt�r� wymy�lili Tamplesi i ich zwolennicy w Senacie, �eby wygl�da�o, i� co� si� robi w sprawie spornych teren�w. Ci z Si� Gwiezdnych nigdy nie sko�cz� budowy statku, a je�li nawet, to za�oga b�dzie z pewno�ci� tak �le nastawiona, �e wyniki kontrolnej wyprawy oka�� si� zupe�nie zafa�szowane. - A je�li nie...? Trent spojrza� mu prosto w oczy: - Wtedy... nie, nie wierz�, �eby ludzie i Tamplesi mogli razem pracowa�, nie zabijaj�c si� wzajemnie. Roman skrzywi� si�: - Pozostawia pan Cordonale niewielki wyb�r. - Poddanie si� albo wojna - Trent zgodzi� si� spokojnie. - Ale nawet taki ugodowy Senat jak nasz nie zechce podda� si� na zawsze. Roman patrzy� na monitor w miejsce, gdzie jeszcze przed chwil� by� kosmiczny ko�. Stara� si� znale�� argumenty przeciwko wywodom Trenta, lecz nie potrafi�. Zreszt� Trent na pewno nie da�by si� przekona�. Podobnie jak wielu innych w Cordonale. - Trzeba zachowa� rozs�dek - upomnia� go, lecz s�owa zabrzmia�y niepewnie nawet w jego w�asnych uszach. - Nigdy nie wiadomo, kiedy pojawi si� alternatywa. Na razie... mamy misj� do spe�nienia. Musimy z�apa� k�usownika. ROZDZIA� 2 - To zaczyna by� zabawne - mrukn�� pod nosem Stefain Reese. Powszechne znudzenie, kt�re od dawna panowa�o na pomo�cie Scapa Flow, zmieni�o si� w bezsiln� w�ciek�o�� za�ogi. Chayne Ferrol ze stanowiska dow�dcy obserwowa� swoich ludzi. Niekt�rzy patrzyli wyzywaj�co na Reese'a, inni wyra�nie go ignorowali. Cho� przekle�stwo cisn�o mu si� na usta, opanowa� si�. On te� mia� serdecznie do�� Reese'a, ale polityczna konieczno�� wymaga�a, �eby utrzymywa� z nim poprawne stosunki. Przypomnia� sobie stary rybacki dowcip. - Nie z�apa�e� nic przez pi�� godzin? Nie martw si�, ja nie z�apa�em nic przez osiem. Nikt si� nie roze�mia�. - Niech pan przestanie! - burkn�� Reese. - W ci�gu ostatnich dw�ch dni s�ysza�em ten stary i g�upi kawa� z pi�� razy, i ju� za pierwszym razem mnie nie roz�mieszy�. Ferrol opanowa� si� z trudem. - Przecie� wiedzia� pan od pocz�tku, czego mo�na si� spodziewa� po tej wyprawie. W systemie Yishyar jednocze�nie znajduje si� tylko kilka koni. Inne �eruj� w okolicy, w pa�mie asteroid�w o obj�to�ci czterystu bilion�w kilometr�w sze�ciennych. Czy�by liczy� pan na to, �e od razu pierwszego dnia kt�ry� z nich wpadnie wprost w nasze r�ce? - W pobli�u zarejestrowali�my przynajmniej pi�tna�cie ruchomych obiekt�w - sprzeciwi� si� Reese. - Dlaczego �adnego nie �cigali�cie? Malraux Demarco, kt�ry sta� przy sterze, a� zatrz�s� si� ze z�o�ci. - Do cholery, nie ka�dy punkcik na radarze oznacza kosmicznego konia! - warkn��. - Nikt nie jest taki g�upi, �eby kr��y� bez sensu i obserwowa� przelatuj�ce meteory. Niech pan nie zapomina, �e to pan chcia� si� z nami zabra�! - Tak, ale w�a�ciwie to nie by� m�j pomys� - t�umaczy� si� Reese. - To Senator chcia�, �ebym polecia� z wami i obserwowa�... Pla�ni�cie d�oni Ferrola o por�cz fotela odbi�o si� kr�tkim echem, przerywaj�c w p� zdania wyja�nienia Reese'a. - Co? - zapyta� Reese wyzywaj�co. Przez d�u�sz� chwil� Ferrol przygl�da� mu si� uwa�nie. W�ciek�o�� Reese'a powoli zmienia�a si� w niedowierzanie, a potem w strach... - Nie wolno panu - odezwa� si� w ko�cu Ferrol lodowatym tonem - wspomina� o Senatorze w jakimkolwiek zwi�zku z tym statkiem, z t� za�og� albo z t� wypraw�. Ani tutaj, ani gdziekolwiek. Nigdy. Rozumie pan? Reese wyra�nie z�agodnia�. - Tak - zgodzi� si� potulnie. Ferrol odczeka� chwil� w kompletnej ciszy. - Mieli�my co� wi�cej poza tym punkcikiem, kt�ry Randall z�apa�, a potem zgubi�? - zwr�ci� si� do Demarca. Demarco potrz�sn�� g�ow�. - Wynik kontroli komputerowej jest negatywny. M�g� to by� ko� kosmiczny, kt�ry SKOCZY� po sw�j k�sek i natychmiast uciek�. A mo�e by� to statek - doda� po chwili zastanowienia. Ferrol skin�� g�ow�. Tego si� w�a�nie obawia�. - S�dzisz, �e nas wypatrzy�? - Przez dwie godziny zd��y�by na pewno zmieni� kurs, po��czy� si� z Mitsuushi i dotrze� do nas. - Demarco wzruszy� ramionami. - Je�li jeszcze go tu nie ma, to chyba by� to inny k�usownik, kt�rego przep�oszyli�my. - Albo bardzo cierpliwy kapitan z Si� Gwiezdnych, kt�ry chce nas z�apa� na gor�cym uczynku - powiedzia� Ferrol. - Musimy mie� oczy otwarte. - To wszystko, co macie zamiar zrobi�? - wtr�ci� Reese. Ferrol spojrza� na niego znacz�co. - Co pan proponuje? - zapyta� spokojnie. - Zawr�ci� do domu z pustymi r�kami, nawet nie wiedz�c, przed czym uciekali�my? Reese zacisn�� z�by. - M�g�by pan podj�� jakie� praktyczne �rodki bezpiecze�stwa - burkn��. - Na przyk�ad, za�o�y� jak�� os�on� na pier�cie� Mitsuushi. - Czy mamy jakie� os�ony dla Mitsuushi, Mai? - Ferrol zwr�ci� si� do Demarca. - Kt�re wytrzyma�yby bombardowanie jonowe z okr�tu wojennego? Raczej nie. Ferrol popatrzy� na Reese'a. - Ma pan jeszcze jaki� pomys�? Wyraz twarzy Reese'a zdradza�, �e co� wymy�li�. Zanim jednak zd��y� cokolwiek powiedzie�, Demarco wykrzykn��: - Ruchomy obiekt na monitorze, Chayne! O Bo�e, jest tu� obok nas! Namiar dwadzie�cia trzy na sze��, pi�tna�cie na dwa, zasi�g pi��dziesi�t sze�� kilometr�w. - Okr�t wojenny? - zapyta� przera�ony Reese, a jego g�os brzmia� p� oktawy wy�ej ni� normalnie. - Nie. Ko� kosmiczny - Demarco z trudem zachowywa� cierpliwo��. - Niezbyt du�y - doda� Ferrol, sprawdzaj�c odczyt na swoim ekranie. Rzeczywi�cie wydawa� si� niewielki, je�li komputer nie zawi�d� przy obliczaniu odleg�o�ci. Dreszcz emocji przebieg� Ferrolowi po plecach. - To jest �rebak, Mai! Demarco wpatrywa� si� w ekran. - Nie do wiary! Ferrol przygryz� g�rn� warg�. S�ysza� wyra�nie bicie w�asnego serca... Kosmiczny �rebak. M�ody, wra�liwy i mo�e, no w�a�nie, mo�e poj�tny. W��czy� interkom. - Zbli�amy si� do celu - zawaha� si� przez moment. - Postarajcie si�, panowie - doda� po chwili. - Chcia�bym go mie�. Demarco przy sterze przygotowywa� statek do akcji. Reese wpatrywa� si� w Ferrola. - Je�li chce pan co� powiedzie�, Resse, to niech pan m�wi, a potem niech si� pan ju� wi�cej nie odzywa. K�tem oka dostrzeg�, �e tamten wskazuje walcowaty kszta�t po�rodku g��wnego monitora. - S�dzi pan, �e �rebak nie boi si� ludzi, tak jak doros�e konie? - zapyta�. - Wysoki poziom rozwoju kom�rek m�zgowych umo�liwia cz�owiekowi podporz�dkowanie innych zwierz�t. To si� nazywa tresura. - Je�li �rebak jest do�� m�ody... - zgodzi� si� ostro�nie Reese. - Zreszt�, co to znaczy "do�� m�ody"? - Je�li chce pan dyskutowa�, to niech pan wraca do Senatu - przerwa� Ferrol. - My mamy teraz wa�niejsze sprawy. Westchn�� g��boko. - Okay, Mai, ruszamy! Zbli�ali si� z pr�dko�ci� znacznie mniejsz� ni� zazwyczaj przy po�cigu i dlatego prawie godzin� dryfowali w zasi�gu uderzenia. Mo�e by�a to zbyteczna ostro�no��, �rebak nie okazywa� �adnych oznak niepokoju, a tym bardziej strachu. Mieli jednak du�o czasu i nie warto by�o ryzykowa�. Poza tym, nikt nie by� pewny, czy przestraszony �rebak zachowuje si� tak samo jak doros�y ko�. - Wyrzutnia sieci gotowa - zameldowa� Demarco. - Odleg�o�� do celu... jeden i cztery dziesi�te kilometra. Ca�kowity �adunek na p�ytach. Ferrol powoli rozlu�ni� zaci�ni�te szcz�ki. Sta�o si�! - Przygotowa� pierwsze uderzenie! Gotowi... ognia! Pok�ad Scapa Flow zachwia� si� pod stopami. Na monitorze taktycznym pojawi� si� obraz pocisku, w kt�rym znajdowa�a si� zwini�ta sie�. Pocisk zmierza� wprost do celu, ci�gn�c za sob� lin� uwi�zi. Ferrol wstrzyma� oddech, wpatrzony w �rebaka. "Jeszcze kilka sekund", zaklina� go w my�lach. "St�j, jeszcze tylko kilka sekund". Pocisk na ekranie zmieni� kszta�t, rozwin�� si� w prawie niematerialn� cieniutk� siateczk�, by� coraz bli�ej konia... "Jeszcze tylko kilka sekund..." W tym momencie, zbyt p�no, �rebak dostrzeg� zbli�aj�cy si� obiekt. Sie� szarpn�a si� nagle, jakby si�� telekinezy zmuszona do zatrzymania, ale jej cieniutkie w��kna okaza�y si� nieuchwytne i po chwili mocno owin�y si� wok� �rebaka. - Og�uszy� go! - krzykn�� Ferrol. Na ekranie ukaza� si� kr�tki b�ysk wy�adowania koronowego sieci i �rebak zamar� w bezruchu. Po drugiej stronie pomostu Reese szepta� z podziwem: - Zrobi�e� to. Naprawd� to zrobi�e�! Ferrol otar� usta d�oni�. - Chyba go nie zabili�my, Mai? Demarco roz�o�y� r�ce. - Czy kto� umie porozumiewa� si� z kosmicznym koniem? To oczywiste, �e nic z�ego mu si� nie sta�o! - To �wietnie! B�ysk �wiat�a odwr�ci� uwag�. Ferrola. Wskutek wy�adowania kondensator�w Scapa Flow mia�a teraz silny �adunek dodatni, co grozi�o przeniesieniem �uku na kad�ub zewn�trzny. - Zwarcie na kad�ubie zewn�trznym! - zameldowa� Demarco i si�gn�� po odpowiedni prze��cznik. - Poczekaj chwil�! - rozkaza� Ferrol, czuj�c nieprzyjemny dreszcz niepokoju. Je�li dojdzie do zwarcia �rodkowego i zewn�trznego kad�uba, �adunki dodatnie pozostan� na kad�ubie zewn�trznym tak d�ugo, p�ki nie zgromadzi si� na nim ilo�� elektron�w wiatru s�onecznego, wystarczaj�ca dla przywr�cenia r�wnowagi. Zanim to nast�pi, Mitsuushi pozostanie niesterowna. Daj mi najpierw pe�en obraz najbli�szego otoczenia. Szukaj informacji, czy statek, kt�ry widzieli�my przedtem, nie czai si� gdzie� w pobli�u. Demarco skin�� g�ow� i zaj�� si� skanerami. Ferror czeka�, pr�buj�c ignorowa� b�yski, zagra�aj�ce wywo�aniem �uku elektrycznego. - Nic nie wida� - zameldowa� Demarco, podnosz�c si� z fotela. - Oczywi�cie m�g� wycofa� si� w miejsce przeszukane wcze�niej przez p�tl� Mitsuushi. Ferrol zmarszczy� brwi. Rzeczywi�cie, by�o to mo�liwe. Zastanawia� si� przez chwil�. Wreszcie zdecydowa� si�: - Mamy spi�cie na kad�ubie zewn�trznym. Musimy odizolowa� od niego �rodkowy kad�ub. Trzeba r�wnie� na�adowa� kondensatory! Do�adowa� uk�ad rezerwowy! Demarco popatrzy� na niego zdziwiony. Nie zaprotestowa� jednak. Znowu rozleg� si� trzask! - �adunek przeskoczy� na kad�ub zewn�trzny - zameldowa�. - Kad�ub zewn�trzny izolowany, zacz�o si� �adowanie. - Dobrze - odpowiedzia� Ferrol z roztargnieniem, poniewa� zn�w my�la� o kosmicznym �rebaku. Po��czy� si� z kabin� obs�ugi �luzy powietrznej. - Townee i Hlinka, po�pieszcie si�! Za p� godziny ko� musi by� gotowy do drogi. - Przyj��em, Chay! - Ruchomy obiekt! - krzykn�� zn�w Demarco. - Pi�� tysi�cy kilometr�w st�d, idzie wprost na nas! - Co? - wykrztusi� Reese. - O Bo�e, Ferrol... Na stanowisku Ferrola zapali� si� sygna� komunikacji laserowej. - Niezidentyfikowany pojazd, zg�o� si� - odezwa� si� kto� spokojnym g�osem. - Tu kapitan Haml Roman z pok�adu CSS Driada. Rozkazuj� wam zatrzyma� si� i czeka� na nasz� interwencj�. - Widz�, �e mia�em racj� - stwierdzi� Ferrol w pe�nej napi�cia ciszy. - To by� rzeczywi�cie bardzo cierpliwy kapitan. My�l�, �e m�g�by� lepiej umocowa� to zabezpieczenie, Townee! - O Bo�e, Ferrol - j�cza� Resse. - Nie podda si� pan, prawda? O Bo�e, je�li mnie tu znajd�... - Niech pan milczy albo zje�d�a z pomostu - Ferrol przerwa� stanowczo, nie odwracaj�c wzroku od odczyt�w. Okr�t wojenny porusza� si� do�� wolno, ale nawet przy takiej pr�dko�ci dzieli�o go od Scapa Flow nie wi�cej ni� dziesi�� minut. Za kwadrans mogli spodziewa� si� interwencji. Mieli zbyt ma�o czasu na przygotowanie si� do ucieczki. Zewn�trzne czujniki wskazywa�y, �e Driada wysy�a w ich kierunku promieniowanie jonowe, kt�re grozi�o unieruchomieniem pier�cienia Mitsuushi po��czonego z kad�ubem. Promieniowanie nie by�o jednak w pe�ni skuteczne, poniewa� kad�ub Scapa Flow zd��y� ju� uzyska� prawie ca�y �adunek z wcze�niejszych wy�adowa� kondensator�w i dlatego znaczna cz�� promieni gin�a bezskutecznie w przestrzeni. Fakt ten okaza� si� nadzwyczaj korzystny dla Ferrola, a przeciwnika m�g� �atwo zmyli�. - Stan kondensator�w, Mai? - zapyta� Ferrol. - Jeszcze trzy minuty i g��wny uk�ad b�dzie ca�kowicie na�adowany - zameldowa� Demarco. - Dla zregenerowania uk�adu rezerwowego potrzebuj� tylko czterech minut. Ferrol skin�� g�ow� i nastawi� odliczanie wsteczne. Od tej chwili nie spuszcza� oka z chronometru. - Zobaczymy, czy uda si� go troch� powstrzyma� - powiedzia� z namys�em. W��czy� nadajnik i nowiutki refraktor g�osu, Domino III. U�miechn�� si� z�o�liwie, zadowolony z w�asnej przezorno�ci, dzi�ki kt�rej przekona� Senatora, �eby nie szcz�dzi� pieni�dzy na ten aparat. Refraktor zmienia� precyzyjnie barw� i cz�stotliwo�� d�wi�k�w, tak �e odbiorca m�g� analizowa� je w niesko�czono�� i w �aden spos�b nie by� w stanie zidentyfikowa� g�osu. Senator uwa�a� to za zbyteczny wydatek, ale tym razem Ferrol nie ust�pi�. Zapali�a si� lampka kontrolna: laser Scapa Flow osi�gn�� cel. - Kapitanie, tu profesor John Englisch z pok�adu statku badawczego Milan - powiedzia� bardzo powa�nym g�osem. - Mamy do wykonania pewn� delikatn� misj� i byliby�my wdzi�czni, gdyby�cie trzymali si� z daleka. - Byliby�cie! - us�ysza� ironiczn� odpowied�. Chcia�bym si� jednak dowiedzie�, czym si� zajmujecie? - Oczywi�cie chodzi o konie kosmiczne - wyja�ni� Ferrol. Zauwa�y�, �e Driada ani troch� nie zmniejszy�a pr�dko�ci. Nie zdziwi� si�, wcale na to nie liczy�. - Badamy ich szlaki i zwyczaje. Przypuszczam, �e jako funkcjonariusz s�u�by granicznej nie s�ysza� pan o naszym programie. - Tak, stra�e pogranicza nie otrzymuj� specjalistycznych czasopism naukowych - powiedzia� oschle kapitan. Jego ton �wiadczy�, �e nie uwierzy� w ani jedno s�owo. - Czy zechcia�by pan zbli�y� si� na odleg�o�� trzydziestu sze�ciu kilometr�w w strefie zasi�gu naszego odbiornika tachionowego? - Nasza aparatura ma du�o mniejszy zakres - powiedzia� Ferrol, udaj�c zupe�ny spok�j. - To model do�wiadczalny, kt�ry umo�liwia tylko wybi�rczy przekaz punkt�w statyki tachionowej. Mamy jednak nadziej�, �e ju� wkr�tce, w wersji zmodernizowanej, statek b�dzie przystosowany do bezpo�redniej komunikacji z baz� i innymi pojazdami kosmicznymi. - Rzeczywi�cie, warto si� o to postara�! A propos pojazd�w kosmicznych, czy m�g�by mi pan wyja�ni�, dlaczego nie ma was w naszym rejestrze? - Chyba dlatego, �e jeste�my nowi - powiedzia� Ferrol, obserwuj�c wska�nik odliczania wstecznego kondensator�w i jednocze�nie obraz na g��wnym monitorze taktycznym. Scapa Flow ustawiona bokiem, prawie dok�adnie na torze zbli�aj�cej si� Driady, znajdowa�a si� w fatalnej pozycji. - Zarejestrowali�my si� przed kilkoma miesi�cami, tu� przed wypraw�. Powinien pan po prostu cz�ciej aktualizowa� rejestry. - Chyba tak - zgodzi� kapitan. - Procedura by�aby uproszczona, gdyby�my mogli porozumie� si� przez ten pa�ski dziwaczy mikroodbiornik. Czy opr�cz dokument�w rejestracyjnych posiada pan pisemn� zgod� Tamples�w na penetrowanie systemu Yishyar? - Ale� oczywi�cie - zapewni� Ferrol wynio�le. - Mamy te� wytyczne Senatu, pozwolenie z Si� Gwiezdnych i ca�� mas� innych �wistk�w. To zdumiewaj�ce, ile papierk�w musieli�my zgromadzi� przed ekspedycj�. Zaraz co� znajd� i prze�l� kopi� przez komputer. Wy��czy� nadajnik. - Mai, na m�j sygna� wykonaj obr�t, tak aby ko� znalaz� si� mi�dzy nami a Driad�. Nie przejmuj si� napr�eniem liny i sieci, i tak musimy si� ich pozby�. - Na Boga, poczekaj chwil� - przerwa� Demarco. - Wyskoczy� drugi punkcik! Dok�adnie za nami... To chyba statek tych cholernych Tamples�w. Ferrol gwizdn�� przez z�by. - Na m�j sygna� natychmiast wycofaj statek za konia! - I tak b�dziemy zupe�nie widoczni, je�li ustawimy si� bokiem - wtr�ci� nerwowo Reese. - Nie szkodzi - stwierdzi� Ferrol. - S� za daleko, �eby dosi�gn�� nas promieniowaniem jonowym, nawet gdyby je mieli. Gro�niejszej broni raczej nie zastosuj�. Reese wpatrywa� si� w monitor taktyczny. - Dlaczego nie? - zapyta�. - Oczywi�cie dlatego, �e mogliby trafi� w konia, poza tym, nie s�dz�, �eby na oczach za�ogi Driady zachowali si� niezgodnie z prawem. W��czy� nadajnik, obserwuj�c uwa�nie wska�nik odliczania wstecznego. Jeszcze tylko p�torej minuty... - Chwileczk�, kapitanie - powiedzia� do mikrofonu. - Mamy ca�e mn�stwo dokument�w i w�a�nie przygotowujemy kopie do wys�ania. - To �wietnie, kapitanie - dow�dca Driady zachowywa� spok�j. - S�dz� jednak, �e najlepiej zrobicie, je�li wr�cicie do bazy. Czy mamy was wyprzedzi� i uzna� spraw� za za�atwion�, czy te� zdecydowa� si� pan traci� czas, wysy�aj�c nam plik fa�szywych dokument�w? Ferrol skrzywi� si�. Nienawidzi� dowcip�w wypowiadanych protekcjonalnym tonem. - Czy to oficjalne zawiadomienie o aresztowaniu? - W�a�nie w ten spos�b prosz� potraktowa� moj� wypowied�. Chyba nie oczekiwa� pan, �e ta zmy�lona historyjka na co� si� przyda? - Warto by�o przynajmniej spr�bowa�. Nawet pan sobie nie wyobra�a, ilu ludzi mo�na oszuka� papierami, kt�re maj� urz�dowy wygl�d. Pstrykn�� palcami, daj�c znak Demarco, kt�ry potakuj�co skin�� g�ow�. Gwa�towny zryw silnika wepchn�� Ferrola w g��b fotela. Spodziewa� si�, �e dow�dca Driady zareaguje na ten manewr zdumieniem albo wybuchem w�ciek�o�ci. Tymczasem jego g�os nie zdradza� �adnych emocji. - Cokolwiek pan zamierza, kapitanie, musz� pana uprzedzi�, �e to zupe�nie bezskuteczne - us�ysza� wypowiedziane spokojnie s�owa. - Czujniki wykazuj� wysoki �adunek dodatni na waszym kad�ubie zewn�trznym i na pier�cieniu Mitsuushi. Obaj wiemy, �e nie uda wam si� nas wyprzedzi� w normalnej przestrzeni. - Skoro i tak jeste�my aresztowani, nie b�dzie pan chyba zabiera� moich ludzi na sw�j statek? - powiedzia� Ferrol, ignoruj�c ten komentarz. Scapa Flow ruszy�a do przodu. Za minut� promieniowanie b�dzie przynajmniej cz�ciowo powstrzymywane przez �rebaka, ci�gle unieruchomionego w sieci. - Poza tym chcia�bym, �eby pa�scy kumple o wykrzywionych twarzach trzymali si� od nas z daleka. - Ma pan co� przeciwko Tamplesom? Na chwil� wr�ci�y wspomnienia, lecz Ferrol odrzuci� je stanowczo. Nie mia� teraz czasu na rozpami�tywanie doznanych krzywd. - Po prostu wiem, do czego s� zdolni - powiedzia� kr�tko. - Mimo propagandy Senatu - doda�. Dow�dca Driady nie da� si� sprowokowa�. - Interesuj�ca opinia - odpowiedzia� po chwili. - Mogliby�my kontynuowa� dyskusj� w drodze powrotnej, kt�r� odb�dzie pan wcale nie z powodu Tamples�w. Ferrol �achn�� si�: - Nie o to chodzi! - powiedzia�. - Je�li nawet nie przylecieli specjalnie po to, �eby obserwowa� polowanie na k�usownika, to i tak mog� si� za�o�y�, �e wykonujecie ich rozkazy. D�ugie milczenie by�o dowodem, �e kapitan Driady poczu� si� dotkni�ty. - Wykonujemy wy��cznie polecenia Senatu - opanowa� si� w ko�cu. - My�l�, �e powinien pan jednak stan�� po mojej stronie - Ferrol spr�bowa� jeszcze raz. - Dop�ki Tamplesi maj� monopol na pos�ugiwanie si� kosmicznymi ko�mi, musimy wraz z ca�ym Cordonale ta�czy�, jak nam zagraj�. Jedynie wyj�cie, to... - Prosz� przygotowa� si� na nasz� interwencj� - tym razem jego rozm�wca nie �artowa�. "No c�", - pomy�la� Ferrol, zacisn�wszy z�by, - "warto by�o pr�bowa�. Przynajmniej zyskali�my czas na przygotowanie Scapa Flow". Statek znalaz� si� wreszcie w odpowiedniej pozycji. Licznik wskazywa� pi�tna�cie sekund do uzyskania pe�nego �adunku. Ferrol przerwa� po��czenie i w��czy� interkom. - Mitsuushi b�dzie za dwadzie�cia sekund - powiedzia� do za�ogi. - Zapnijcie pasy, mo�e troch� kiwa�. Odwr�ci� si� do Demarca. - Natychmiast po na�adowaniu kondensator�w przerzu� wszystkie �adunki na uprz�� - poleci�. - Zdaje si�, �e Mitsuushi powr�ci tylko na kilka sekund. Nie przegap wyj�cia! - Ferrol, co...? - Niech pan milczy, Reese - przerwa� Ferrol wpatrzony w monitor taktyczny. Driada by�a teraz widoczna z boku, okr��a�a konia, chc�c zapewni� sobie wolny tor dla pocisk�w jonowych. Manewr odbywa� si� powoli, przeciwnik by� przekonany, �e ca�kowita neutralizacja kad�uba Scapa Flow nast�pi najwcze�niej za godzin�. Wskaz�wka odliczania wstecznego zbli�a�a si� do zera. Ferrol usiad� g��boko w fotelu i zacisn�� kciuki. - Start! - zawo�a� po chwili. Huk wstrz�sn�� pok�adem, a na g��wnym ekranie natychmiast pojawi� si� nowy obraz. - Stracili�my sie� i uprz��! - krzykn�� Demarco. - Pr�d zamieni� je w par�. W tej samej chwili w��czy� si� sygna� alarmowy informuj�cy o zagro�eniu wytrzyma�o�ci kad�uba. - Przygotowa� si�! - Ferrol nie odrywa� wzroku od wska�nika �adunk�w powierzchniowych. Elektrony uwolnione z kondensator�w po��czy�y si� z tymi, kt�re pozosta�y ze skroplonych w��kien sieci i wszystkie zmierza�y teraz z pr�dko�ci� Van de Graffa do punktu o najwi�kszym deficycie. D�wi�k alarmu wzmaga� si�, lecz Ferrol prawie go nie s�ysza�. Z uwag� obserwowa�, jak �adunki dodatnie nieustannie przesuwaj� si� do przodu... Jeszcze moment... i kad�ub zosta� roz�adowany. - Start! - zawo�a� do Demarca. Ko�, Driada i gwiazdy znikn�y w mgnieniu oka! Uda�o si�! Ferrol odetchn�� z ulg�. "Nie do wiary", - pomy�la�, - "mamy to ju� za sob�". - Czy nic nie zosta�o uszkodzone? - zapyta�. - Mitsuushi jest sprawna, tylko troch� nadwer�ona - zameldowa� Visocky z maszynowni. - Mamy godzin� na wyj�cie z nadprzestrzeni. Wkr�tce �rodkowy kad�ub zostanie roz�adowany. Ferrol skin�� g�ow�. - Odpalamy za trzy minuty, zmieniamy kurs i po dziesi�ciu minutach ruszamy. W tej sytuacji b�dziemy mie� do�� czasu, �eby zrobi� porz�dek, nie obawiaj�c si� nieproszonych go�ci. Zauwa�y� pytaj�ce spojrzenie Reese'a i wy��czy� interkom. - Czy chcia� pan jeszcze co� powiedzie�? - nie wytrzyma�. - Domy�lam si�, �e wracamy? - Nic innego nie mo�emy zrobi�. W ko�cu sympatycy Tamples�w odwo�aj� ten patrol z Yishyar. Do tej pory nie mamy tu czego szuka�. Chyba �e chce pan na �lepo przeszukiwa� systemy. - Raczej nie - Reese patrzy� w pusty ekran. - Bardzo pan ryzykowa� - doda� nie�mia�o. - Mo�e nie znam si� zbyt dobrze na pojazdach kosmicznych, ale zdaj� sobie spraw�, �e skierowanie g��wnego przep�ywu pr�du pomi�dzy konia a Scapa Flow zagra�a�o nie tylko delikatnym spojeniom kad�uba, lecz r�wnie� samemu pier�cieniowi Mitsuushi. - Ma pan zupe�n� racj�. Pan si� nie zna na pojazdach kosmicznych - rzek� Ferrol z ironi� w g�osie. Reese spojrza� na niego ostro. - M�g� pan przecie� przerzuci� �adunek kondensator�w bezpo�rednio na zewn�trzny kad�ub - powiedzia� tonem oskar�enia. - M�g� pan nie dopu�ci� do wyparowania sieci i uprz�y. - Chcia�em mie� zapas elektron�w mi�dzy naszym statkiem a Driad�, na wypadek gdyby zn�w spr�bowali zaatakowa� nas promieniowaniem - wyja�ni� Ferrol spokojnie. - Poza tym, przerzucenie �adunk�w bezpo�rednio na kad�ub mog�oby go uszkodzi�. - A poza tym - dopowiedzia� Reese - m�g� pan zabi� konia. Na pomo�cie zaleg�a cisza. Ferrol rzeczywi�cie zdawa� sobie spraw�, �e pr�d m�g� zabi� �rebaka. Na sam� my�l poczu� skurcz w �o��dku, ale za wszelk� cen� stara� si� ukry� s�abo�� przed Reese'em. - To jest nasz ko� - powiedzia�, akcentuj�c ka�de s�owo, jakby rzeczywi�cie w nie wierzy�. - Je�li go nie schwytamy, to Tamplesi te� go nie z�api�. Reese westchn�� g��boko. - Rozumiem - wymamrota�. - Nie s�dz�, �eby pan cokolwiek rozumia�, cho� szczerze m�wi�c, pa�skie zdanie mnie nie interesuje. Poza tym, prosz� nie pokazywa� si� na pok�adzie do ko�ca podr�y. Reese skrzywi� si�. Odpi�� pasy i ruszy� w kierunku drzwi. - Senator dowie si� o wszystkim - zagrozi� na koniec. - Nie w�tpi� - odci�� si� Ferrol - ale nic mnie to nie obchodzi. Drzwi zamkn�y si� za Reese'em. Ferrol spojrza� zm�czonym wzrokiem na g��wny monitor. "To chyba pocz�tek ko�ca", pomy�la�. Nawet towarzysze ze Scapa Flow przestali mu wierzy�, �e Cordonale balansuje nad przepa�ci�. Nawet oni dali si� przekona� zapewnieniom Tamples�w o mo�liwej zgodzie i przyja�ni. Chyba stracili odwag�. Kiedy wr�ci, b�dzie musia� odby� kilka bardzo powa�nych rozm�w. Na pomo�cie trwa�o milczenie, kt�re Roman odczyta� jako wyraz zaskoczenia i rozczarowania ze strony za�ogi. Zreszt� odczuwa� to samo: niedowierzanie i g��boki �al z powodu przegranej. Westchn�� g��boko. - Poruczniku Nussmayer, czy zarejestrowali�my wektor odwrotu? - Chyba tak - odpowiedzia� porucznik - ale przeciwnik mo�e zmieni� kurs, je�li oka�e si� do�� przebieg�y. Roman popatrzy� na niego z ukosa. Porucznik nie potrafi� ukry� emocji. - Pan oczywi�cie uwa�a, �e jest bardzo przebieg�y? - Przepraszam - Nussmayer lekko si� zarumieni� na chwil�... Bezradnie machn�� r�k�. - Trudno nie podziwia� cz�owieka, kt�ry ryzykuje tak wiele i wygrywa. - Doprawdy? Nussmayer zn�w si� zaczerwieni� i nie odpowiedzia�. Roman poczu� si� pokonany. Rozejrza� si� po pomo�cie. Nieudana operacja z pewno�ci� nie wzbudzi�a entuzjazmu za�ogi. Zauwa�y�, �e gadanie k�usownika o rozkazach Tamples�w spotka�o si� z wielk� aprobat�, chocia� to w�a�nie Tamplesi przeszkodzili im w akcji, zjawiaj�c si� w najmniej odpowiednim momencie. "Przekl�ci Tamplesi", pomy�la�. W tej chwili co� przysz�o mu do g�owy. Szybko w��czy� radio. Mo�e tam jeszcze byli, chc�c obserwowa� polowanie. - Statek Tampliss-ta, tu kapitan Haml Roman z pok�adu CSS Driada. Wasza obecno�� w tej cz�ci systemu przeszkadza nam w polowaniu na k�usownika - powiedzia� bardziej opryskliwie, ni� zamierza�. - Czy mogliby�cie przeprowadza� wasz� akcj� w innym miejscu? - S�ysz� - odezwa� si� natychmiast skowyt Tamplesa. - Nie przeprowadzamy tu �adnej akcji, Rro-maa. Mamy dla was wiadomo��. Roman zmarszczy� brwi. Tego si� nie spodziewa�. - Ach tak! Zbli�cie si� na odleg�o�� przeka�nika, czekamy! Jedna z kontrolnych lampek na pulpicie zapali�a si� na chwil� i zgas�a. - �egnaj! - powiedzia�Tamples. Monitor wy��czy� si�. Wiadomo�� by�a kr�tka i zaskakuj�ca. Roman przeczyta� j� dwa razy, zanim odwr�ci� wzrok od ekranu. - Poruczniku, ustali� kurs powrotny na Solomona - rozkaza� Nussayerowi. - Wykona�, gdy tylko Mitsuushi b�dzie gotowa. - Jakie� k�opoty? - zapyta� Trent. - Nie wiem - Roman potrz�sn�� g�ow�. - Dosta�em rozkaz powrotu ze wzgl�du na zako�czenie prac przygotowuj�cych Program Amity. - Co to znaczy? Czego od nas chc�? - Trent zastanowi� si� chwil�. - Mo�e chodzi o udzia� w pr�bnym locie? - Niezupe�nie - sprostowa� kapitan. - Przede wszystkim chodzi o to, �ebym... zosta� dow�dc� Amity. ROZDZIA� 3 Statek liniowy, kt�ry wi�z� Romana z Solomona do systemu Kialinninni, by� ju� bardzo sfatygowany. S�dz�c po wygl�dzie i d�wi�kach dochodz�cych chwilami od strony wspornik�w, musia� by� zbudowany mniej wi�cej w tym samym czasie co zagroda dla kosmicznych koni. Roman milcza�, pogr��ony w my�lach. Niepokoi� go fakt, �e Program Amity dla wielu ludzi z Senatu i Si� Gwiezdnych okaza� si� niepopularny, a nawet podejrzany. Zw�aszcza dla tych, kt�rzy kontrolowali finanse. - Mam nadziej�, �e Amity jest w lepszym stanie ni� ten wahad�owiec - odezwa� si� w ko�cu. Pilot roze�mia� si�. By� to porucznik w �rednim wieku, kt�ry najprawdopodobniej ca�e �ycie sp�dzi� na wahad�owcu i nie mia� wi�kszych ambicji. Wygl�da� r�wnie niepozornie jak jego pojazd. Spojrzenie zdradza�o jednak co� wi�cej - jaki� skrywany zapa� i optymizm